Nazywam się Falechion… Falechion Yz’Eziaal. Mieszkałem razem z ojcem, matką i dwójką rodzeństwa w Danae. Żyło nam się dobrze i dostatnio. Ogólnie
byliśmy dziećmi kochanymi przez ojca i rozpieszczanymi przez matkę. Jednak nadszedł dzień który zniszczył to wszystko, choć nić nie zapowiadało
przyszłej katastrofy. Zaczęło się od tego Isaer, bo tak się nazywał nasz rodziciel, dostał natychmiastowy rozkaz patrolowania okolicznych terenów
wokół jednej z wiosek. było to ważne strategiczne miejsce, ponieważ leżało pomiędzy górami i było jednym z nielicznych przejść. Był żołnierzem, co więcej
dowódcą, więc musiał bezzwłocznie wykonać ten rozkaz. Wiedzieliśmy że wyjeżdża na miesiące, jeśli nie na całe lata. Miałem wtedy 14 lat. Było nam
trudno, ale żyliśmy nadzieją, że gdy nasz ojciec wróci, znów będzie tak jak dawniej.
Mijały lata. Z każdym rokiem traciliśmy nadzieję, że jeszcze go zobaczymy. To miało być tylko patrolowanie, ale bogowie jedni wiedzą co mogło mu się
przytrafić. W oczekiwaniu na niego trenowałem szermierkę by, gdy znów będziemy razem, był zemnie dumny. Dostaliśmy wiadomość, że go wkrótce
zobaczymy. Byliśmy bardzo szczęśliwi... Minęło w końcu 4 lata odkąd go ostatnio widzieliśmy. Wypadało to w dzień moich 18-nastych urodzin. W końcu
wrócił, jednak nie był to taki powrót, o jakim marzyliśmy. Przywiózł ze sobą jakieś dziecko. Miałem złe przeczucia. Odpychałem od siebie jedną natrętną
myśl, choć w głębi duszy wiedziałem, że to może być prawda. I miałem rację... Ten bękart był naszym bratem! Okazało się, że nasz kochany tatuś,
podczas swojego pobytu w tej wiosce, przespał się z jakąś wieśniaczką. Jak on mógł nam to zrobić? Jak to mógł zrobić naszej matce? Zawsze była wobec
niego wierna, a on co? Zabawiał się w najlepsze z wieśniaczkami, gdy my tutaj całymi dniami martwiliśmy się o niego i czekaliśmy z utęsknieniem.
Zawrzaliśmy do niego gniewem. Nie wiem jak matka mogła mu wybaczyć, ale ja z rodzeństwem nie miałem zamiaru przebaczać ani mu, ani akceptować
tego półelfa. Choć ojciec traktował Helliona, bo tak się nazywał nasz ''brat'', na równi z innymi członkami rodziny, to my dobitnie dawaliśmy mu do
zrozumienia, że nie jest jej członkiem... Że jest kimś gorszym. Bo w naszej rodzinie nie było miejsca dla jakiś mieszańców. Od pokoleń dbaliśmy o czystość
krwi w naszym rodzie. Było nie do pomyślenia związać się z kobietą z innej ras, mieć z nią dziecko, a dodatku je zaakceptować. Nawet jeśli nasi rodzice o
to nie dbali, ja i moje rodzeństwo nie miało zamiaru zapominać o puściźnie naszych przodków.
Trzeba było przyznać że nasz ''braciszek'', był dość dobrym szermierzem. Ojciec to szybko zauważył i zaczął go trenować. Dość szybko pozwolił mu też
wyjeżdżać ze sobą na różne wyprawy. Ojcowi zaczęliśmy już przebaczać i nasze stosunki powoli się ocieplały, choć nadal nie mogliśmy zrozumieć,
dlaczego tylko Hellionowi pozwala ze sobą podróżować... W czym on był lepszy od nas?... Zżerała mnie zazdrość. Podczas jednej z ich wypraw pokłócili
się. Nasz ''brat'' ukradł konia i po prostu uciekł. Na początku się ucieszyłem. W moim sercu pojawiła się iskierka nadziei, że znów będzie tak jak dawniej.
Jakże się zawiodłem. Od czasu tego zdarzenia ojciec wydawał się strasznie nieobecny. Każdą wolną chwilę poświęcał na szukanie tego bękarta. Chwytał
się każdej nadziei, każdego, choćby najbardziej podejrzanego tropu. Widać było, że kocha go tak samo jak nas... może nawet więcej. Poszukiwania go tak
pochłonęły, że mało jadł, pił, nie rozmawiał z nami... Zaczął nas zaniedbywać i oddalać się od nas. Nie mogłem tego wytrzymać. Przecież to ja byłem jego
ukochanym synem... Czemu przejmował się tym mieszańcem? Uciekłem. Zabrałem ze sobą tylko rzeczy najpotrzebniejsze i medalik, który podarowali mi
rodzice na ostanie urodziny.
Błąkałem się w lasach przez wiele dni, może nawet tygodni... Nie wiem, straciłem poczucie czasu. Gdy dotarłem do Adrion byłem kompletnie wyczerpany.
Przeszedłem przez bramy miasta i następne co pamiętam to pobudka w miejscowym szpitalu. Gdy wydobrzałem zacząłem rozglądać się za jakąś pracą.
Natrafiłem na człowieka o imieniu Xirs, który zaproponował mi wyprawę do starożytnych ruin, które właśnie odkrył. Kogoś kto w razie
niebezpieczeństwa mógłby obronić całą ekspedycję. Jako że byłem dość silny i umiałem jakoś walczyć zgodziłem się niemal bez zastanowienia na jego
propozycję. Miało być to łatwe... W końcu co może się znajdować w takich ruinach... Bogowie! Jakim ja byłem wtedy ignorantem. Przyszło mi później
zapłacić za to wysoką cenę. Zaczęło się zgodnie z planem. Bez najmniejszych problemów dostaliśmy się do budowli i zajęliśmy się jej eksploracją tych
starożytnych katakumb. I od tego momentu rozpoczęły się problemy. Ten kompleks korytarzy był istnym labiryntem. By się nie zgubić zaznaczaliśmy
drogę. Po pewnym czasie zauważyliśmy, że niektórzy z nas, bez niczego co o tym by świadczyło, po prostu zniknęli. Gdyby nie to, że często robiliśmy
rekonesans nigdy byśmy się nie zorientowali, że w ogóle coś się dzieje. Zrobiło się małe zamieszanie, ale Xirs szybko uspokoił swoich ludzi. Najgorsze
jednak dopiero miało nadejść. Pułapki... nigdy nie widziałem tak wyrafinowanych, a zarazem brutalnych pułapek. Wielu z nas zginęło zgniecionych,
rozerwanych, czy nabitych na pal. Mieliśmy dość. Chcieliśmy wracać, jednak Xirs cały czas parł do przodu, obiecując nam wielkie bogactwa jakie
zdobędziemy.
Wkroczyliśmy do komnaty pełnej skarbów. Złoto, srebro, drogocenne rzeźby, kamienie, ceramika. Zanim ktoś zdążył zareagować paru z tragarzy rzuciło
się, by zrabować co tylko się da. W momencie gdy podnieśli pierwszą złotą monetę, w pomieszczeniu , zupełnie znikąd pojawiły się jakieś nieumarłe
istoty. Ludzie zaczęli panicznie uciekać, tratując siebie nawzajem. Ja nie miałem tyle szczęścia. Zostałem otoczony. Wyciągnąłem miecz i choć już
pożegnałem się z życiem, przysiągłem sobie, że tanio skóry nie sprzedam. Pomimo moich starań zostałem przyparty do muru... dosłownie. Nie mogłem
sobie poradzić z tyloma przeciwnikami. Już straciłem nadzieję, gdy przypadkiem nacisnąłem swoim ciałem jakiś przycisk. Wpadłem to tajemnej
komnaty. Byłem bezpieczny... tak mi się wydawało, lecz w rzeczywistości byłem w pułapce. W końcu zdechłbym z głodu... jak pies. Pomieszczenie, o
dziwo, było prawie nie zniszczone. Gdzieniegdzie pojawiały się skazy na kamieniu, lecz ogólnie zachowała się w dobrym stanie. Na ścianach widniały
malunki, które zdawały się jaśnieć jakimś nienaturalnym blaskiem. Największą uwagę przyciągał jednak podest z dwoma małymi, lewitującymi,
kryształowymi kulkami. Zdawałoby się, że wewnątrz nich płonie żywy ogień. hipnotyzowały mnie... wabiły do siebie. Nawet nie wiem kiedy się w ich
pobliżu. Wpatrywałem się w nie, a one zdawały się lśnić coraz jaśniej. Nagle zdałem sobie sprawy, że nie mogę się ruszyć. Kule zaś jakby zaczęły się
przybliżać do mnie... do moich oczu. Poczułem wokół nich niewyobrażalny ból, nigdy w życiu nie czułem czegoś takiego. Krzyczałem. Musiałem w jakiś
sposób dać upust swemu cierpieniu. Straciłem przytomność.
Potem znalazłem się w jakimś dziwnym miejscu. Wszędzie spękana ziemia, suche drzewa, jeziora lawy oraz wszechobecny ogień. Jakbym znalazł się w
innym wymiarze. Czułem się dziwnie, jakoś inaczej. Zmieniłem się w jakiś sposób. Nie wiem czym się stałem, ale jedno wiedziałem na pewno... nie byłem
już elfem. Moje postrzeganie także się zmieniło. Świat realny zdawał się być osnuty cieniem, widziałem zaś jaskrawe łuki biegnące po ziemi, wybuchy i
towarzyszące im emanacje kolorów, jakieś dziwne różnobarwne mgiełki. Świat wyglądał zupełnie inaczej. Na początku mnie to wszystko przytłoczyło...
jednak przyzwyczaiłem się. Nie wiem ile czasu spędziłem w tamtym wymiarze-więzieniu. Przez ten okres odkryłem parę innych zdolności jakie
posiadłem. Miałem też czas na przemyślenia. Doszedłem do wniosku kto odpowiada za moje nieszczęścia, za rozpad mojej rodziny, za to czym się
stałem... Hellion... Znienawidziłem go całym sercem, bardziej niż kiedykolwiek dotychczas. Pragnienie zemsty dodawało mi sił. Żyłem dla jednej chwili...
widoku mojego brata rozszarpywanego na dziesiątki kawałków. Za wszystkie krzywdy które wyrządził mnie i moim bliskim. Gdyby nie to pewnie
zdechłbym niczym kundel, przedtem tracąc wszystkie zmysły. Moja determinacja przyniosła jednak skutki. Uciekłem dzięki magii, którą nauczyłem się
władać. Nigdy nie miałem czarodziejskiego talentu, więc zdziwiłem się bardzo, gdy okazało się że mogę z niej korzystać. Okazało się, że w Alaranii minęło
100 lat od mojego uwięzienia. Teoretycznie Hellion powinien już nie żyć... Gdyby tak było oszalałbym do reszty. Pozbawiłby wtedy mnie możliwości
zemsty. Nie wiem co by się wtedy ze mną stało... Jednak w moim sercu zapłonęła iskierka nadziei. Dowiedziałem się, że w paru wioskach i miastach
widziano mężczyznę podobnego do niego. Lecz jak on zdołał przeżyć tyle lat ? Nieważne... Pamiętaj bracie... znajdę cię, choćbyś sie ukrywał na końcu
świata. Czas mojej zemsty nadchodzi !