Barius urodził się w namiocie gdzieś pośród rozległych stepów równiny Maurat. Noc jak każda inna, świszczący, chłodny wiatr uderzał o ściany schronienia, w bólach rodzenia przyszedł na świat chłopiec o ciemnobrązowym spojrzeniu.
Rodzicami Bariusa była para wędrowców. Dzieciństwo nie różniło się wiele od tego wiedzionego przez rówieśników, którzy również dzielili los wędrowcy. Pomoc w rozbijaniu obozowiska, polowania, kąpiele w strumieniach, ganianie z patykowym mieczem gdzieś między drzewami, nasłuchiwanie i naśladowanie głosów ptaków, podbijanie skórzanej, nieforemnej piłki, potem pakowanie namiotu i tak dalej i tak dalej - nic specjalnego i nadzwyczajnego, chociaż z pewnością obfitującego w najrozmaitsze przygody, nieznane mieszczańskim dzieciakom. Ojciec uczył go od małego przydatnych umiejętności pozwalających przeżyć zarówno w wilgotnej dziczy jak i spieczonej słońcem pustyni, w ciemnych jaskiniach, lodowatych krainach i innych najbardziej nieprzyjaznych krainach. Prawdę mówiąc kiedy Barius był już sporym chłopcem posiadał wiedzę pozwalającą mu przetrwać w większości warunków, wiedzieć jakie rośliny jeść, jakich zdecydowanie unikać, w jakiej norce skrywa się smaczna mysz, a w której o tej porze roku na jajach spoczywa jadowita żmija. Posiadł naprawdę przyzwoite „wykształcenie” jednak stroniąc od ludzi, żyjąc poza wielkimi miastami w drodze wychowania zaniedbano nieco umiejętności życia pośród ludzi. Rodzice jeśli już musieli zaopatrzyć się w potrzebne rzeczy wybierali raczej małe osady i zapomniane przez rządców mieścinki. Barius długo nalegał, żeby zabrać go do skrywanych za mgłą dziecięcej fantazji wielkich miast, o których nawet niewiele co słyszał, jednak rodziciele skutecznie wybierali takie trasy wędrówek, by omijać je najskrzętniej jak to możliwe. Barius próbował kiedyś nawet uciec i wybrać się samotnie do miasta, jednak czujni rodzice zatrzymali go kilka kilometrów od obozowiska i zawrócili do namiotu. Oj tamtą noc Barius z pewnością zapamiętał przez obity tyłek. Malec nie wiedział, że ojciec był kiedyś najemnikiem, a matka ściganą przez wiele królestw kobietą- piratem. Dobrana para, trzeba to przyznać. Ojciec będąc młodym zadurzył się w dziewczynie, która mieczem władała lepiej od większości mężczyzn, a którą poznał w dość tajemniczych okolicznościach i która jak się okazało została matką jego syna, ale nie o tym teraz mowa- o przeszłości rodziców dowiedział się przypadkiem podsłuchując kiedyś ich rozmowy, kiedy rodzice go nakryli… cóż, znów nie mógł usiedzieć na tyłku przez parę dni. W każdym razie rodzice musieli ukrywać się całe swoje życie, z majątku nie zostało praktycznie nic, oboje umarli na jakąś tropikalną chorobę nie mówiąc Bariusowi o żadnym spadku, choć młodzieniec zawsze wierzył w to, że musieli ukryć gdzieś jakąś fortunę i po prostu skrywają przed nim jej położenie, czekając nie wiadomo na co. Tak czy inaczej Barius jako jedyny z małej rodziny, cudem uszedł życiem przed plagą, kiedy pościgowi jednego z państw cudem wpadli na ich trop i zagnali w nieznane dotąd gorące, egzotyczne krainy.
Skulonego i mamroczącego w majakach nastolatka znaleźli czarnoskórzy ludzie nadchodzący z pobliskich sawann, którzy go odratowali… a może wzięli w niewolę? Trudno było jednoznacznie określić jego status, bowiem kiedy pierwszy raz próbował od nich uciec, później związano go i włożono na szyję swoistą obrożę, by nigdy więcej taka sytuacja się nie zdarzyła. Trudna sytuacja życiowa w jakiej się znalazł jak i trudny wiek dla każdego młodego człowieka obfitowały w wiele konfliktów, nieporozumień jak i problemów. Po pierwsze nowe środowisko, czarnoskórzy mówili zupełnie dziwacznym językiem, który na początku brzmiał dla niego jak jakiś bulgot czy głośne mamrotanie. Niczego nie rozumiał, uczył się go od rówieśników często drogą migową, często naśladując to co oni sami mówili. Śmieli się z niego, ale zazwyczaj cierpliwie pomagali mu w opanowywaniu nowego języka. Za nieposłuszeństwo i opieranie się w nauce oraz wykonywaniu obowiązków często nie dostawał jedzenia, zatem szybko nauczył się, że mimo wszystko jeśli ma przeżyć to musi współpracować, co nieco przytępiło jego krnąbrny charakter, niemniej nadal niezwykle często wdawał się w bójki. Nie żeby traktowali go specjalnie źle- po prostu inaczej. Po raz pierwszy żył też w większym społeczeństwie, uczył się wielu nowych reguł postępowania, pewnych norm i wartości dotychczas dla niego zupełnie obcych. Plemię, w którym zaczynał swoje nowe życie prowadziło częściowo osiadły a częściowo koczowniczy tryb życia. Wszystko zależało od dostępności pożywienia- jeśli pora deszczowa była łaskawa zbierane plony pozwalały wyżywić się przez resztę roku, jeśli nadchodziła susza- trzeba było ruszyć w poszukiwaniu nowego miejsca do życia. Z tym akurat nie miał najmniejszych problemów nie miał, bowiem przyzwyczaił się do ciągłego bycia w drodze.
Ciężko było ocenić, czy Barius był członkiem plemienia, czy traktowali go jako kogoś spoza grupy. Starszyzna odnosiła się do niego z wyższością, czego wprost nienawidził, młodsi traktowali go już bardziej pobłażliwie, ale nadać czuć było dystans pomiędzy chłopcem a ludźmi z plemienia. Nazywali go „Nyeupe”- czyli „biały”, powodu tłumaczyć nie trzeba, chociaż po wielu latach spędzonych w słonecznym klimacie lepiej pasowałoby- „Opalony” albo „Dajcie mi jeszcze wody bo zdechnę” do wymiany z „Zwolnijcie trochę bo nie nadążam” czy „Kiedy będzie obiad?”. Młodzieniec nie miał łatwego życia, ale z pewnością nie można było nazwać go nadmiernie ciężkim i pozbawionym radości. Ganiał z rówieśnikami, polował na ptactwo i inne zwierzęta, grał w rozmaite zabawy, taplał w sadzawkach i błocie dla ochłody i wiele, wiele innych. Często agresję i frustrację powodowaną różnicami kulturowymi wyładowywał w bójkach za co był zwykle karany dodatkowymi pracami, głodem bądź chłostą, co tylko wzniecało w nim dalszy gniew. By dostać swoje zazwyczaj musiał o to walczyć. Oprócz buntowania się i bijatyk przypatrywał się także bacznie poczynaniom szamana, który w niezrozumiały dla większości sposób tolerował nadmierną ciekawość chłopaka. Stary szaman nie miał zębów, przez co mówił jeszcze bardziej niewyraźnie od reszty, skrzeczał aż bolały uszy, poza tym notorycznie, aż do przesady gestykulował… i miał straszne wyłupiaste oczy, których spojrzenia bali się chyba nawet najlepsi myśliwi. Mimo tego pozwalał mu zaglądać do chaty kiedy odprawiał jakieś magiczne rytuały. Kiedyś podczas głębokiego transu czarownik spojrzał gwałtownie na podglądającego go Bariusa wskazując na niego chudym palcem skończonym pożółkłym paznokciem. -„Nyeupe fisi!” – powiedział głośno i wytrzeszczył oczy srogim zwyczajem, tak, że zaskoczony młodzieniec aż odskoczył od wejścia wpadając między gliniane garnki. Starzec zaśmiał się prezentując kilka pozostałych zębów poczym przywołał gestem chłopaka do siebie. Barius wahał się jakąś chwilę, ale ciekawość zwyciężyła- podszedł i usiadł obok szamana, który zaczął inkantacje i grzechotką otoczył krąg nad głową „Białego”. W końcu rzucił przed niego kości i zaczął coś w nich czytać, ale Barius nic z tego nie rozumiał. Wpatrywał się w niemym zdziwieniu w działania plemiennego mędrca, dopóki nie poczuł na sobie obcego spojrzenia. W kącie ciemnej jak noc chaty iskrzyła para dziewczęcych oczu o przedziwnej, niespotykanej u reszty dziewcząt dzikości i głębi. Córka szamana mogła być w tym samym wieku co Barius, ale równie dobrze kilka lat młodsza bądź starsza- widział ją raptem kilka razy, nie pojawiała się często na dworze, wodę ze strumienia przynosiły do chaty szamana inne dziewczęta. Para migdałowych, ciemnych jak nocne niebo oczu zdawały się mu najcudowniejszymi na świecie, gładka czekoladowa skóra tak inna od jego bądź co bądź jasnej karnacji była odmienna, ale i tajemniczo pociągająca. Zakochał się, żadna niespodzianka. Być może i on nie pozostawał jej obojętny ponieważ ilekroć przychodził pod chatę szamana, ta zamiast przeganiać go jak innych wioskowych chłopców, pozwalała przypatrywać się działaniom jej starego ojca. Szybko okazało się, że Akila- bo tak miała na imię, jest bardzo bystra, zna się na ziołolecznictwie, przyrządzaniu wywarów i leków naturalnymi metodami. Jako jedyna z plemienia zaczęła uczyć się języka, jakim posługiwał się od maleńkości Barius, w zamian dokładnie i sumiennie przekazywała mu wiedzę o swoim, dzięki czemu „Biały” znacznie szybciej nauczył się go w stopniu komunikatywnym, na tyle by móc bardziej uczestniczyć w życiu osady. Akila uczyła młodzieńca potajemnie przed ojcem podstaw magii. Trwało to wiele czasu, wymagało sporej wiedzy teoretycznej, której Akila nie posiadała jeszcze opanowanej do perfekcji. W efekcie oboje musieli niekiedy sami domyślać się znaczenia różnych znaków, próbować interpretować rytuały na własną rękę. Oboje byli młodzi, krew nie woda, a trzeba przyznać że hebanowa piękność miała temperament, a do grzecznych i posłusznych dziewczyn nie należała, co tylko zbliżało ich ku sobie.
Młodzi zaczęli spędzać w ten sposób naprawdę wiele czasu, zauroczenie wzbierało na sile, oboje starali się zachować wszystko w tajemnicy przed resztą plemienia, nie trudno się domyśleć co byłoby, gdyby „Nyeupe” otwarcie starał się o względy córki szamana. W najlepszym wypadku mogłaby wyjść za mąż za najdzielniejszego myśliwego czy kogoś ze starszyzny, a nie za przybłędę nie wiadomo skąd i to o innym kolorze skóry, kaleczącym jej ojczystą mowę i tak dalej i tak dalej. Wykluczone- ale jak pokazuje niejedna historia zakazany owoc smakuje najlepiej. Akila była nie tylko zielarką, była kimś w rodzaju pomocniczki szamana, była pomocna w wielu rytuałach i obrzędach. Jednoznaczne określenie jej roli w wiosce było dość uciążliwe do zaklasyfikowania. Z jednej strony była kobietą, a więc już dawno, jako dziewczynka powinna wyjść za mąż za kogoś z wioski, z drugiej strony była też rodzajem kapłanki, a posiadanie męża nie było w jej wypadku ani takie oczywiste, ani nawet wskazane. Należała do świata magii, tajemnego, to jemu powinna być oddana, a nie zajmować się przyziemnymi sprawami. Jeden z synów członka starszyzny ubiegał się kiedyś o jej rękę, szaman nie wyrażał wielkiego entuzjazmu, ale taki związek zapewniłby jego córce dobry start i opiekę. Wybranek był silnym myśliwym, z pewnością dałaby mu wiele zdrowych dzieci, ale Akila miała inne plany- potajemnie podtruwała niedoszłego małżonka, bowiem znała się nie tylko na leczniczych, ale i szkodzących substancjach, co wyjawiła później Bariusowi. Determinacja dziewczyny w dążeniu do swego, a także opanowanie z jakim mówiła jak powoli zabijała adoratora nie odstraszały jednak pragnącego jej chłopaka.
Dorastał i wrastał w kulturę przybyszów, którzy przed kilkoma latami ocalili mu życie, znał już ich zwyczaje, wiedział, że niedługo czekać go będzie test dorosłości. Razem z innymi chłopcami wyruszył na inicjację polegającą na upolowaniu dzikiego drapieżnika. Barius oraz 5 innych młodzieńców otrzymali jedynie noże i bukłaki z wodą, potem opuścili teren wioski idąc każdy w swoją stronę. Dla plemienia od tego czasu nie istnieli, nie wolno było o nich nawet rozmawiać dopóki nie wrócą z świadectwem tego, że są już dorośli. Traktowano ich jak zmarłych, dopiero bowiem powrót zakończony sukcesem kończył się akceptacją grupy i prawdziwym hucznym świętem. Barius widział już kilka takich ceremonii kiedy był młodszy. Faktycznie część z chłopców nie wracała, jedynie po ich rodzicach niekiedy było widać silnie skrywaną rozpacz ale i wstyd, dla reszty plemienia zgodnie z tradycją zaginieni podczas inicjacji nigdy nie istnieli i nie wolno było o nich mówić. Zdarzało się, że młodzieńcy nie wracali przez całe tygodnie nie chcąc okryć się hańbą przed plemieniem, łatwiej było przeżyć w dziczy przez wiele dni niż samemu pokonać pokaźnego drapieżcę. Barius włóczył się przez sawanny przez wiele dni, jednak największymi zwierzętami były jedynie antylopy, sępy i dzikie psy, które odganiał tęgim kijem o zaostrzonych końcach. Nocami rozpalał ogniska by uchronić się w czasie snu przed drapieżnikami, a jeśli było to możliwe- zasypiał wysoko w gałęziach drzew. Pogryziony przez insekty, wygłodzony, choć jeszcze nie odwodniony szedł dalej aż w końcu natrafił na ślady lwa. Podążał za tropem przez wiele kilometrów prosto przez wysokie sawanny, co samo w sobie było niebezpieczne. Niespodziewanie natrafił na ślady człowieka, które zaprowadziły go… prosto do łowców niewolników, która zaskoczona „znaleziskiem” czym prędzej go złapała.
Zawieźli chłopaka do wielkiego miasta, gdzie na targu niewolników sprzedano go do szkoły gladiatorów w jakiejś mieścince z trudem aspirującej do bycia czymś więcej jak plątaniną ludzi o przegranym życiu topiących smutki codzienności w obskurnych, choć i tak o wiele za drogich karczmach. Tam początkowo usługiwał gościom i gladiatorom, podawał wodę i żywność a także sprzątał, lecz kiedy osiągnął pełnoletniość jego pan nakazał mu szkolić się na gladiatora. Młodzieniec radził sobie niezwykle dobrze, choć jego trener uważał, że w walce zawierza sile nie zaś rozsądkowi. Taka była prawda, choć Barius zapłacił za to cenę wielu blizn i urazów. Na arenie zachowywał się nieprzewidywalnie zadając zdradzieckie ciosy każdym typem oręża jakim mu polecono, choć wyjątkowo sprawnie radził sobie głównie z przyborami wymagającymi użycia pewnych umiejętności wyniesionych z dzieciństwa- polowaniu. Używając lin, łańcuchów bądź sieci krępował oponenta tak by tamten nie mógł się ruszyć, wtedy błyskawicznie doskakiwał zadając śmiertelny cios głównym orężem. Tłum nazywał go Ajaba czyli „Wspaniały”. Wątpliwa kariera miejscowego „Dzikusa wychowanego przez czarne plemię” jak rozgłaszano jego walki przebiegała bez większych zakłóceń, chociaż kontuzji i sytuacji, kiedy ocierał się o śmierć na pewno mu nie brakowało. Życie gladiatora to nie tylko czekanie w celi na kolejną walkę, ale przede wszystkim treningi, treningi i jeszcze raz treningi. Wojskowi uczą się ogólnych zasad walki, praktykują zadawanie ciosów, parowania, ale tak prawdę prawdziwe doświadczenie przyjdzie im zdobywać dopiero na wojnie. Gladiator odpowiednio się odżywia, ma masażystę, który rozbije napięte od ćwiczeń mięśnie. Jeśli chciało się wykupić swą wolność trzeba było mieć odpowiednie fundusze, idealnie nadawały się do tego hazardowe zakłady i gry. Od czasu do czasu zabawiał też walką jakiś prominentów, to wyjdzie na arenę walczyć o śmierć i życia czy to z ludźmi, czy zwierzętami. Najgorzej gdy złapią jakieś mistyczne dziwadło. Do teraz pamiętał walkę z złapanym gdzieś w lesie centaurem przeprowadzoną kiedy miał już dwadzieścia parę lat. Nawała ciosu za ciosem zadawanych z góry, taranowania i uniki. Centaur chciał go zmęczyć, nie odpuszczał na krok, atakował tak szybko i zajadle, by mięśnie Bariusa w końcu odmówiły posłuszeństwa i słabsza garda nie obroniła mocnego ciosu. Na darmo było starać się złapać go na lasso, sam miecz nie dawał też odpowiedniego zasięgu. Barius osłaniał się opancerzonym barkiem przed wypadami ostrza leśnego potwora, samemu starając się dosięgnąć jego ciała lecz z mizernym skutkiem. Rozkręcił lasso raz jeszcze nad głową czekając na zbliżenie się centaura. Kilka markowanych uników, cofnięcie i skok w lewo, centaur przeleciał obok, wypuszczona pętla owinęła się zaś dookoła jego ramienia. Barius wykręcił splot trzymanej liny w taki sposób, by szarpnięcie pół człowieka- pół konia nie zrobiło mu krzywdy. Zaparł się nogami o piaszczysty grunt areny, jednak oponent zdążył zrzucić z siebie pęta gotów do kolejnego ataku. Nie było czasu na zwijanie liny. Rzucił ją i fikołkiem przeturlał w bok nie chcąc zostać stratowanym, to wtedy centaur drasnął go w plecy, na szczęście płytko, lecz boleśnie. Barius syknął i przebiegł w drugi koniec areny. Miał pomysł. Odczekał dogodną chwilę i kiedy centaur znalazł się w pobliżu lassa, zaciągnął linę krępując tylną nogę istoty. Wierzgał ile wlezie, lina skakała, ale moment dekoncentracji był gotowy do wykorzystania. Podbiegł na tyle blisko by sprowokować centaura do ataku, wtedy to przeskoczył ciągnąc z całej mocy linę, by potrącić przednią nogę i wywrócić go na podłoże. Centaur uderzył klatką piersiową swej końskiej części w piach, zanim wstał miał już w boku ostrze Bariusa. Młody mężczyzna wyciągnął miecz i wbił go jeszcze mocniej tuż obok. Czerwona krew hybrydy tryskała na ziemię barwiąc kryształki kwarcu szkarłatem. Istota chciała odciągnąć gladiatora od siebie potężnym ruchem miecza, ale ten schylił się i uchyliwszy przed ciosem kolejny raz wbił miecz, tym razem w bok ludzkiego tułowia centaura aż po samą rękojeść. Przeciwnik tylko wydał z siebie jęknięcie i upadł martwy. Tak, ta walka kosztowała go wiele energii i sił, ale i przez krótki okres czasu dała mu prawdziwą sławę wśród wiernych widzów walk gladiatorów w tym mieście. To co czekało go najgorszego to jednak walka z faworytem szkoły niejakim Karwarem- wojownikiem z północy mającego za sobą więcej walk a więc i doświadczenia. By wygrać Barius posłużył się podstępem- nauczonym od czarnoskórego plemienia rytuałem, osłabił przeciwnika co pozwoliło mu łatwiej pokonać go na arenie.
W wieku 25 lat Barius uzbierał wystarczającą sumę by wykupić u swego pana wolność. Ten był bardzo niepocieszony, ale w majestacie obowiązującego prawa musiał się zgodzić na odejście gladiatora. Mężczyzna został wyrwany z jedynego świata, który znał- świata areny ogrodzonej kratami, świata niewolników, zabijania, intryg oraz obcowania niemal na co dzień ze śmiercią. Głupotą byłoby powiedzieć, że nie zostawiło to śladu w psychice Bariusa. Starał się odnaleźć plemię, które po części go wychowało, jednak po tylu latach rozłąki i kilku miesiącach poszukiwań nie był w stanie ponownie ich odnaleźć. Chociaż w jego życiu pojawiały się różne kobiety, wciąż pamiętał ciemnoskórą Akilę, za którą głęboko tęsknił, choć nijak nie dawał tego po sobie poznawać. Stara miłość nie rdzewieje, jak mówi ludowe porzekadło. Widać przenieśli się gdzieś w inne rejony, a szukanie ich przypominało szukanie igły w stogu siana. Ostatecznie stał się łowcą nagród, widać nie daleko pada jabłko od jabłoni- jaki ojciec taki syn. Przemierzając krainy Alaranii wykonywał najróżniejsze zadania, i uczestniczył w przeróżnych historiach, ale tylko jedna z nich tak naprawdę odmieniła jego życie.
Miał 27 lat, podczas pokonywania konno trasy w zwiadzie przed jedną z karawan po ziemiach pobliskich terenowi, z którego pochodziło plemię, które zaopiekowało się nim po śmierci rodziców, napotkał ślady wielu ludzi. Szybko ruszył ich śladem ale zobaczył po drodze tylko zmasakrowane zwłoki czarnoskórego mieszkańca okolic. Miał zjedzoną większą część ciała. Wyglądało to na polowanie jakichś drapieżników dlatego czym prędzej sięgnął po swój miecz gotowy do błyskawicznej obrony. Zwłoki były świeże, leżały tutaj najwyżej kilka godzin. Kilkaset metrów dalej w gęstwinie zobaczył dogorywającego tubylca. Rozpoznał w nim Darweshi- chłopaka z plemienia, którego pamiętał z młodości zwłaszcza po ciosie kamieniem, który zostawił na skórze Bariusa spory i bolący siniak. Darweshi był już mężczyzną- nosił specjalne naszyjniki i bransolety zarezerwowane jedynie dla tych, którzy przeszli inicjację i wrócili w chwale do chat. Był ciężko ranny, przez bark i tułów przebiegały ślady głębokich ugryzień. -„Gdzie są wszyscy?!”- zapytał w języku autochtonów, ale Darweshi głęboko dysząc wymamrotał jedynie cicho kierunek. Ledwo panował nad zamykającymi się powiekami i drgawkami rzucającymi jego ciałem. -„Ziiiimno…”- wysapał tylko łapiąc się za rozorany brzuch. Wtem oboje usłyszeli ruch w zaroślach. Wysokie pasma, suchej trawy uniemożliwiały jakąkolwiek obserwację. Nagle, zaskoczonego Bariusa napadła hiena, potężny zacisk szczęk omsknął się po barku i wgryzł w ramię nieubłaganie szarpiąc. Młodzian krzyknął, poczym uderzył pięścią w nos drapieżnika, który odruchowo puścił. W gęstwinie słychać było złowieszczy chichot kolejnych zwierząt, byli otoczeni przez stado, praktycznie zerowe szanse ucieczki. Barius dźgnął nożem bestię, głeboka rana broczyła krwią sączącą się po szyi i skapującą z sierści na spieczoną ziemię. Zaraz z trawy wynurzały się kolejne sylwetki dzikich zwierząt gotowych do natychmiastowego ataku. Barius chwycił bat do poganiania konia i smagnął nim po pysku jednej z hien, drugą uderzył po udzie, aż podskoczyła. Darweshi leżąc nie miał szans na obronę, dwie kreatury napadły na niego rwąc z otwartego brzucha wnętrzności i wybebeszając je poza ciało czarnoskórego myśliwego. Trzask bicza przepłoszył sforę, jednak w pobliżu ciągle słychać było odgłosy jej obecności, zwłaszcza kiedy zagryzały wierzchowca. Kompan był martwy, zaś rana po ugryzieniu była bardzo duża, tracił za dużo krwi i wiedział, że musi jak najszybciej zatamować krwotok. Założył czym prędzej opaskę uciskową z rzemienia na zranione miejsce i ruszył w kierunku wskazanym przez Darweshi. Żar lejący się z nieba, brak wody i ciągła obecność drapieżników w połączeniu z obfitym krwawieniem nie wróżyły nic więcej prócz rychłej śmierci. Barius szedł przez sawanny aż do zmierzchu nie napotykając wiele miejsca dającego wystarczający do odpoczynku cień. Podążało za nim stado mięsożerców, tylko czekać aż stanie się dla nich dzisiejszym spóźnionym obiadem, a może raczej przegryzką przed kolacją. Nadeszła noc i musiał odnaleźć jakiekolwiek schronienie. Wybór padł na jedno z drzew, z mozołem wdrapał się na nie i przenocował, choć jeśli nie miałby szczęścia, lampart dosięgnąłby go z łatwością nawet tam. Obudziły go wzbierające na sile promienie słońca rażąc nawet przez przymknięte powieki. Hien co prawda nie było śladu, jednak stąd dalej widać było jedynie morze kołyszących się na wietrze wysokich, pożółkłych traw. Zszedł ze swej kryjówki i wbijając nóż w korę drzewa wiercił tak długo, aż dobrał się do życiodajnych soków. Choć smakowały okropnie zapewniały choć minimalną część odżywczych składników. Wędrował dalej, w poszukiwaniu już nie tyle plemienia, co rośliny, z której wyciąg zwiększał krzepliwość krwi. Po wielu godzinach poszukiwań, wyczerpany i zmęczony odnalazł upragnione ziele, czym prędzej wyskubał jadalne części i przeżuł całe kilka garści. Z pozostałych liści zrobił prowizoryczny opatrunek dookoła wyrw pozostawionych przez kły hieny. Szedł dalej 2 dni żywiąc się małymi stworzonkami, jajami ptaków gnieżdżących się w sawannie, obchodząc z daleka wylegujące się w cieniu krzewów lwy i inne miejsca, gdzie mogły znajdować się drapieżniki. Był już u kresów sił, woda z wodopoju, którą zwilżył swoje ubrania dawno wyparowała, zaś w zrobionym naprędce z wyschniętej, pustej gałęzi manierce nie zostało już wiele dodającej sił cieczy. Rana na początku nie chciała się dobrze goić, jednak po pewnym czasie, regeneracja tkanki stała się wręcz wzorowa co przypisywał działaniom leczniczych maści i okładów, których nauczyła go Akila.
Jak się okazało był to dopiero początek nieszczęść, bowiem ugryzienie spowodowało powolną zmianę w hienołaka o czym jeszcze nie wiedział. Zakażona krew nie tylko zmieniała jego ciało, ale i umysł. Z początku czuł się po prostu lepiej, rana zrastała się bez żadnych niepokojących objawów, ale pomimo coraz lepszej kondycji głód i zmęczenie coraz mocniej dawało w kość wędrowcowi. Dotychczasowe porcje jedzenia nie wystarczały na długo, był coraz bardziej zrezygnowany i rozdrażniony, żyjąc w ciągłym lęku o swoje życie, starając się zacierać za sobą ślady, tak by nie wytropił go żaden likaon czy lew, a tym bardziej hiena. Podczas niespokojnej nocy zapadł w gorączkę, miewał bóle w całym ciele, dręczyły go omamy i drgawki. Suchość w ustach i przyśpieszony oddech łączyły się z niezrozumiałym strachem przed tym co się dzieje. Umierał? Być może… ale tak naprawdę rodził się dla świata na nowo. Powalający ból kości i mięśni wyrwał go z półsnu, wrzeszczał i darł się w niebogłosy kiedy jego ciało zaczęło przybierać postać hienołaka. Przemiana odbiła się dramatycznie na osobowość Bariusa. Od tej chwili stał się prawdziwym zlepkiem rozumu człowieka z instynktownym myśleniem zwierzęcia. Wszelkie bariery typowo ludzkiej świadomości runęły kiedy jego ciało zaczęło zmieniać się, i przyjmować nowy kształt wielkiej, pokrytej sierścią bestii. Słyszał teraz zew swych braci i sióstr, nawoływania hien, a być może było to tylko objawem halucynacji towarzyszących pierwszej przemianie. Czuł się wprost idealnie, w nowym sprawnym ciele. Tyle problemów przestało nagle nękać jego myśli liczyło się jedno- znaleźć coś do jedzenia i resztę stada. Potężna hybryda wynurzyła się z trawy prąc przed siebie ile sił w nogach. Na początku dość nieporadnie, potem coraz lepiej, by kucnąć i zacząc biec na czterech łapach sadząc potężne susy. Trawa uginała się przed naporem cielska taranującego kolejne grube źdźbła znajdujące się na drodze hienołaka. Jego węch go nie mylił, czuł czyjś zapach i to bardzo wyraźnie. Biegł przez kilka godzin, w końcu jego dzikim oczom ukazała się jakaś wioska jakimi ten obszar gęściej lub rzadziej był poprzetykany. Hienołak zachichotał cicho i ruszył ostrożnie ku chatom. Ludzie już spali, przekradł się więc przez płot i rozglądając pomiędzy domostwami usłyszał jakiś ruch. Odwrócił w dzikim zrywie swój zwierzęcy łeb. Niesamowitym zbiegiem okoliczności w człowieku stojącym przed jego oczami odnalazł znajomego szamana. Był jeszcze starszy niż jakim go zapamiętał. -„Nyeupe fisi”- powiedział wskazując na niego palcem. W drugiej dłoni ściskał kostur z czaszką kozła przymocowaną paciorkami i amuletami do kija. -„Wiedziałem, że przyjdziesz”- powiedział skrzekliwym głosem w swym ojczystym języku. Z jednej z chat wymknęła się kolejna sylwetka. Podążył za nią wzrokiem, nagle poczuł się dziwnie słaby i senny, zaraz szybko usnął- czar zaczął działać.
Obudził się na prostym łóżku wyścielanym suszoną trawą. Nad nim siedziała kobieta zwilżając kawałkiem materiału spocone czoło Bariusa. Otworzył oczy przyglądając się jej- tak, nie mylił się, to była Akila i przez te wszystkie lata jedynie wypiękniała. Teraz już jako dorosła kobieta wydawała się jeszcze atrakcyjniejsza niż wcześniej. Barius chciał podnieść głowę, ale dopiero wtedy poczuł ucisk na szyi, znów przywiązali go metalowym łańcuchem za obrożę- jak wtedy kiedy był chłopcem, cóż historia widać lubi się powtarzać. –„Leż”- powiedziała ocierając ostatni raz czoło mężczyzny. W chacie było ciemno, ale radził sobie w tym półmroku znakomicie. W rogu siedział stary szaman, co chwila podchodząc i obserwując Bariusa to wracając na miejsce. Był niespokojny i pokrzykiwał na Akilę, ta tylko wzruszała ramionami i ignorowała go. „Wszystko opowiem ci później, teraz musisz wypoczywać”- powiedziała spoglądając w kierunku przykutego do łoża. „Nie ściągaj tego”- powiedziała i szybko wyszła z chaty czarownika nie mówiąc już ani słowa. Barius wciąż nie czuł się najlepiej, ale siły wracały mu z każdą chwilą. Usiadł na pryczy patrząc niemo na szamana, który swymi wyłupiastymi ślepiami patrzył tak samo na niego żując przy tym jakiś owoc tak, że sok ściekał mu po brodzie. -„Wiedziałem, że przyjdziesz, duchy przodków mi to mówiły”- powiedział spokojnym głosem, w którego tonie usłyszeć można było gniew. – „Źle, że cię przynieśli, źle żeś sam przylazł, ale tak musiało być”- potaknął głową i przełknął resztę owocu wycierając wierzchem dłoni kapiący z twarzy sok. -„Duchy się nie mylą, one wiedzą wszystko!”- powiedział głośniej już nie skrywając swej złości, zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w swe suche, wychudzone kolano. –„Po coś przylazł chłopcze? Starałem się ciebie uchronić, ale nie da się, nie da i już!”- rzucił plując niechcący bokiem ust. Barius siedział i spoglądał to na starca to na chatę przypominając sobie stare lata, węszył co robił chyba zbyt swobodnie bowiem szaman natychmiast to zauważył i skarcił. -„Nie węsz, opanuj się chłopcze”- potrząsnął nerwowo głową. –„Grrrr…”- ciche warknięcie Bariusa połączone z wyszczerzonymi zębami widać robiło wrażenie bowiem starzec zaparł się na swoim siedzeniu mocniej ściskając kostur. Szaman się denerwował, co było wyraźnie wyczuwalne w jego zapachu. Zacisnął dłonie na ciasnej obroży starając się zerwać metalowe okucie. Szaman czym prędzej potraktował go kosturem po głowie, tak, że Barius aż zsunął się z posłania kołacząc starym łańcuchem po ziemi. Barius rzucił się na starca, ale łańcuch wytrzymał i napastnik kolejny raz wylądował na ziemi. Szaman szybko roztoczył dookoła siebie krąg kosturem sięgając po jakiś flakonik i polewając okrąg jego zawartością zaczął coś intonować kreśląc kijem po ziemi. Mężczyzna zarażony klątwą hienołactwa usnął na podłodze.
Obudził się w jakimś małym pomieszczeniu wypełnionym klatkami z ptactwem, które doprowadzało swym gdakaniem do szaleństwa. Związany był łańcuchem od stóp do głów, w glinianej misce leżącej obok znajdowała się woda, w drugiej zaś połać jakiegoś świeżego mięsa. Rzucił się błyskawicznie najpierw do krwistego dania, które pożarł bez namysłu dosłownie zlizując resztki krwi z naczynia, potem klęknął przy misie z wodą zaspokajając swoje pragnienie. Dyszał zmęczony, mimo, że nie znajdował się na pełnym słońcu, w kurniku było okrutnie gorąco. Spocony szarpał za łańcuchy jednak na nic się to zdawało. Czekał jeszcze jakiś czas zanim nie usłyszał skobla przesuwanego w drzwiach. Do środka weszła Akila niosąc w ręce misę z ziarnem dla kur –„Siedź cicho i nie warcz”- rzuciła bezceremonialnie klękając przy Bariusie i chwytając za brodę badała z każdej strony jak zoologiczny okaz. -„Czekałam na ciebie, nie wracałeś dnie i noce, miesiące… lata”- westchnęła w zamyśleniu. -„Wszystko zepsułeś… wszystko.” – rzuciła spokojnie z słabo skrywanym wyrzutem, zaraz potem odsunęła się zaglądając gdzieś w róg kurnika sięgając po dzban z wodą. Nalała kurom napoju, dosypywała ziarna i kontynuowała ponownie siadając naprzeciwko niego- Barius spojrzał na nią pytającym wzrokiem. –„Zostawiłeś nas, miałam z tobą dziecko, zmarło przy porodzie pół roku po tym jak wyruszyłeś na polowanie.” Mężczyzna szarpnął całym ciałem, łańcuchy naprężyły się drastycznie, widać było jak stare ogniwa zaczynają się wyginać, wciąż jednak trzymały go spętanego. -„Miałaby teraz 11 lat. Tyle cię nie było… nie było, rozumiesz?- chwyciła jego długie włosy jedną ręką by drugą wymierzyć mu siarczysty policzek, którego odgłos aż wystraszył ptactwo, zaraz później zwyczajnie się rozkleiła. Łzy podobne diamentom spływały po jej ciemnych policzkach wsiąkając w twarde klepisko. Barius rzucił się ale kolejny raz łańcuch nie dawał za wygraną. -„Złapali mnie łowcy niewolników, sprzedali do odległego miasta, takiego o jakim kiedyś ci opowiadałem, pamiętasz? Walczyłem na śmierć i życie w niewoli przez cały ten czas, później szukałem cię, ale nie znalazłem, przenieśliście się!” – warknął szarpiąc za łańcuchy. –„Kiedy straciłem już wszelką nadzieję, że cię odnajdę, cudem znalazłem Darweshi- jego i kogoś jeszcze zjadły hieny, sam ledwo uciekłem z życiem!”- wykrzyczał, ale Akila szybko go uciszyła zakrywając usta, ryzykując tym samym ugryzienie, ale chyba wiedziała, że tego nie zrobi, albo była po prostu zbyt pewna siebie. -„Siedź cicho, zanim ktoś nas usłyszy, przyszłam tu tylko na moment, mam obowiązki”- płacząc szeptała i szybko starała się wycierać łzy z swej twarzy. -„Jakie obowiązki!?”- w jego tonie słychać było pewną niepewność.- „Cicho!”- pisnęła i oparła głowę o ramię związanego Bariusa łkając. –„Co miałam zrobić? Nie wracałeś, nie wracałeś cały czas!”- wypłakała uderzając zaciśniętymi pięściami w tors zmiennokształtnego. -„Daj mi jeść Akila, jestem taki głodny…”- niemal skamlał ocierając policzkiem o policzek dziewczyny za co dostał ponowny raz w twarz. -„Nic nie rozumiesz Nyeupe!” – krzyknęła i wycierając resztki łez wybiegła z kurnika zamykając drzwi za sobą. -„Jeść”- mruknął tylko, lecz odpowiedziały mu jedynie kury gdacząc bez przerwy co doprowadzało go do szaleństwa. Ułożył się na ziemi czekając całe godziny dopóki nie usnął mimo bolącego z głodu brzucha.
Kolejny raz przyszła wieczorem. Od razu się poderwał się z miejsca. Miała na sobie krótką przepaskę biodrową oraz naszyjniki z koralików opadające zgodnie z zwyczajem na dwie nagie i wyjątkowo kształtne piersi, w rękach na których znajdowały się egzotyczne bransolety trzymała kolejną porcję mięsa i wody. Wyglądała wprost zjawiskowo, czuł jej nęcący zapach, czuł też mięso niesione przez swą wybawicielkę. Pęta brzęczały kiedy węszył nerwowo za porcją strawy. Głód jaki czuł kontrolował jego zachowania, przez które coraz bardziej przypominał nie człowieka a zwierzę. Poddenerwowane kury zaczęły na powrót kłapać dziobami, łańcuch naprężał się z każdym ruchem Bariusa ale skutecznie powstrzymywał go przed uwolnieniem. Kobieta pochyliła się rzucając mu mięso, strzępy smarowały tłuszczem i krwią podbródek mężczyzny. –„Masz, jedz prędko, nie mogę zostać na dłużej”. Słowa Akili wypowiedziane niespokojnym szeptem nie wróżyły dla uwięzionego wiele pozytywnych wieści. Niespodziewanie do środka kurnika wbiegła także kilkuletni chłopiec, który zaraz widząc co dzieje się wewnątrz, stanął za Akilą łapiąc ją za nogę. –„Khamisi, wracaj do chaty”. Srogość w jej głosie, zmusiła malca do szybkiego oddalenia się z kurnika. –„To twój syn?”. Pytanie brzmiące jak charkot złaknionego wody wędrowca przemierzającego pustynię napotkało chwilę ciszy przerwanej krótką odpowiedzią. –„Tak”. Zetknięcie się spojrzeń nosiło w sobie ładunek zdolny zatrzymać nawet szalejącą naturę nowopowstałego hienołaka. Milczał jeszcze chwilę przyglądając się niemo dziewczynie. –„Mamy w wiosce święto, nie mogę się spóźnić.” Później wyszła odstawiając wodę na ziemię, pozostawiając Bariusa samego z myślami.
Co było później? Kto to może wiedzieć prócz samego mężczyzny. Nikt nie zna go na tyle dobrze by wiedzieć o tej historii, być może uwolnił się i uciekł, może w zemście zabił jej syna, męża, a kto wie, może także i ją samą? Może uciekli i żyli gdzieś jeszcze przez jakiś czas razem, a może sprzedał ją do niewoli bez żadnych skrupułów? Może Akila również została przemieniona w bestię i gna do dziś przez bezkresne sawanny chichotem budząc lęk we wszystkich stworzeniach zamieszkujących gęstwinę? Tak czy inaczej prawdę zna chyba tylko on sam, a opowieść jest równie tajemnicza jak i świat na którym przyszło mu żyć.
Po przemianie w hienołaka trudnił się rozmaitym fachem, głównie rozwiązywaniem „problemów” oraz niewolnictwem. Tak, Barius to jeden z najlepszych łowców niewolników jakiego nosiła ta część kontynentu, mimo, że sam został uprowadzony kiedyś przez jednych z nich. Nie znał litości, nie obchodziło go co stanie się z jego zdobyczą, robił to w czym był najlepszy. Był bestią w ludzkiej skórze, chociaż tak naprawdę większość czasu spędzał w „nowym” ciele folgując prawom natury, zabijając i oddając się we władanie instynktom. To prawdziwy brutal i ci którzy o nim słyszeli często dosłownie schodzili mu z drogi Prawdziwy profesjonalista jeśli chodzi o windykację długów czy wyrównywanie rachunków w każdej postaci. Okaleczanie, oszpecanie, ściąganie haraczy, a pewnie i morderstwa, nie było chyba pracy, której by się nie podjął za dobrą cenę. Przy jego sadystycznych skłonnościach, opłata była wręcz jedynie bonusem płynącym z przyjemności zadawania bólu, cierpienia i poniżania.
By nie szukać daleko, kiedyś najęto go, by zebrać owoc pracy pań lekkich obyczajów jednego z paskudniejszych miast Alarani. Praca szła tego dnia zwyczajnie, ale jedna z prostytutek- długonoga, gibka jak puma Malika o ciemnym jak noc spojrzeniu i równie ciemnych włosach, tym razem wyjątkowo opornie radziła sobie z przezwyciężeniem niechęci do płacenia podatku za ochronę. Do tego stopnia trwała przy swej racji, że Bariusa chciała obdarzyć możliwością bliższego zaznajomienia się z kunsztem rzemieślnika, który wykonał jej sztylet. Pech chciał, że nie tyle trafiła go w ramię, lecz w ogóle pomyślała o tym by podnieść na niego rękę. Jak skończyła? Złapał ją, związał i wlókł za sobą odbierając należności w naturze jak i dzieląc się tym dobrem za pieniądze z innymi, dopóki nie znalazł kogoś, kto mógłby pomóc mu się zemścić w sposób, jaki normalnej osobie raczej do głowy nigdy by nie przyszedł. Specjalnie, tylko po to by pomścić zniewagę odnalazł czarownika, który przemienił Malikę… w całkiem rączą klaczkę, na której to grzbiecie jeździ do tej pory. Zemsta doskonała. Szybko nauczył ją posłuszeństwa, podobno teraz dosłownie je mu z ręki, ciekawe co sobie myśli, kto wie, może nawet mówi? Mroczny mag ponoć za całą sakiewkę złota uczynił z niej całkiem przydatnego towarzysza podróży, mówią, że koń jest niezmordowany i pędzi jak wicher jak gdyby się nie starzał, w dodatku dźwiga ciężary jakie innego wierzchowca po prostu wbiłyby w ziemię.
W trakcie swych podróży wszedł w posiadanie niezwykle przydatnej magicznej sieci oplatającej się dookoła przeciwnika i blokującej jego ataki magiczne oraz dwóch łańcuchów, które współgrają z ruchami ramion tak, że wykonują niemal każdą myśl Bariusa. Oba przedmioty zwyczajnie kupił. Podczas wygrania w karty z pewnym magiem, ten nie miał jak spłacić długów, zaklął więc pierścień mężczyzny by ten nie wydawał zapachu, a ludzie nie zwracali na niego przesadnej uwagi.
-„Co z najnowszych wieści? Ludzie mówią że Barius dorobił się sumki pozwalającej na kupno własnego okrętu. Podobno to jakaś sprawa honoru, czy cholera wie czego. Chodzi od karczmy do karczmy i musztruje załogę, słowo daję, nie będzie to żaden czysty interes. Nie wiem dokładnie czego miałby szukać właśnie tutaj, ale wielu ludzi nie znajdzie, mało kto zna się na żeglowaniu. No ale jakby co ja nic nie wiem i nic nie mówiłem, no dalej idźcie już… nie chcę was tu widzieć”- starzec z powybijanych za młodu zębach oparł się o kant stołu, dopił piwo i chwiejnym krokiem opuścił oberżę.
Może jest w tym coś z prawdy? Własny okręt pełen zakapiorów gotowych na najdziksze przygody, pasowałoby do niego, choć kto wie czy jego matce spodobałoby się, że jej wymarzony chłopiec chciałby zostać wilkiem… a może hieną morską? A może to tylko plotka? Choć minęło kilkadziesiąt lat, Barius nadal przypomina młodzieńca, a świat stoi przed nim otworem, bez względu na upływający czas. Co przyniesie los? Kto wie, kto wie…