Mauria[Sklep zielarski rodziny Donalbein] Kiedy piękno jak nóż...

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Deamore
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Zielarz , Mag
Kontakt:

[Sklep zielarski rodziny Donalbein] Kiedy piękno jak nóż...

Post autor: Deamore »

        Egzystencja ludzka byłaby nie do zniesienia, gdyby człowiek nie posiadał weń celu. Gonimy jak szczury za serem za czymś, co wydaje się nam spełnieniem, aczkolwiek potrzebujemy tego tylko do wypełnienia pospolitego życia czymś znaczącym. Czymś pozornie wielkim. Dla wielu ludzi takowa gonitwa to chociażby ochrona swych bliskich przed złem; potworami; mordercami; chorobami. Inni sięgają dalej i starają się prześcignąć własne możliwości w nieustającym zdobywaniu wiedzy i wykorzystywaniu jej. Dla ludzi takich jak Deamore, pozostawała tylko zemsta. Pragnienie zadośćuczynienia już samo w myślach przynosiło niemą satysfakcję planowania takowego, aczkolwiek czyny podjęte do jego spełnienia były ogromnym utrudnieniem. Czarodziej nie mógł jednak o tym myśleć; musiał się skupić. Długo wstrzymywał swe chęci do uspokojenia umysłu z pomocą narkotyku, lecz wiedział, że jeżeli zażyje tikotum, przyćmi ono jasność umysłu mężczyzny i kolejna próba zakończy się klęską.
A on musiał się w końcu zemścić.
        Diabeł, z którym zawarła ongiś pakt jego ukochana, nadal chodził po tym świecie. Te suczisyny nie umierają tak łatwo – Deamore jednak postara się, aby cierpiał wieki; dokładnie tak, jak cierpiał on sam. Pradawny wiedział, jak tego dokonać, aczkolwiek ponowne przekroczenie granic samego piekła zdawało się męczyć jego ciało bardziej niż wszelkie wlewane weń substancje. Rytuał wymagał bowiem ogromnej ilości krwi, a więc żeby nie wykitować, Deamore upuszczał z siebie odpowiednią ilość codziennie przez blisko kilkanaście dni. Dopiero po tym czasie mógł przystąpić do rytuału. A cierpliwość pradawnego powoli się kończyła.
        Wszystko było niemalże gotowe. Świece rozjaśniały spowite półmrokiem poddasze sklepu zielarskiego, a narysowane na podłodze symbole wyglądały na idealnie odwzorowane z księgi. Zwłaszcza znak nieskończoności, który rzekomo stanowił idealną pułapkę na piekielnych. Deamore nigdy nie był niczego bardziej pewien. Musiał zadać diabłu ból, inaczej nie zazna nigdy spokoju ducha.
Mężczyzna nie powstrzymał się jednak od delikatnego upojenia. Wpierw delikatnie powąchał fiolkę w połowie tylko wypełnioną groźnym narkotykiem, aby następnie przechylić ją i zamoczyć w niej wargi. Tylko tyle; odrobina na odwagę. Po tym, jak czarodziej rozluźnił wszystkie mięśnie, uklęknął wśród przygotowanych wcześniej ziół i rozpoczął swą wewnętrzną walkę szaleństwa ze zdrowym rozsądkiem.
        - Czarny turmalin – rzekł, chwytając w dłoń odpowiednie rzeczy – na odcięcie i ochronne pieczęcie.

Jedna ze świec zalśniła mocniej. Rytuał się rozpoczął.

        - Czarcie żebro, by przybyło na pewno. – Czarodziej zamknął oczy. Musiał się skupić. Krew rozlana po naczynkach zaczynała wrzeć. – I owoce Lanellego, by przywołać paktem związanego… - W tym punkcie zwykle Deamore ponosił klęskę. Pierwsza próba zakończyła się, bowiem mężczyzna nie rozumiał, że tutaj potrzebna jest informacja. Cokolwiek, co naprowadzi czar na odpowiedniego diabła. Na osobę, którą mag potrzebuje ujrzeć. A on znał tylko jedno powiązanie.
        - Alajella.

        Musiało zadziałać. Po prostu musiało. Połowa świec rozjaśniała niesamowitym blaskiem, lecz Deamore nie wiedział, czy to efekt działającego zaklęcia, czy wpływ titokum na umysł mężczyzny. Krew w naczyniach zdawała się wyparowywać, a atmosfera robiła się coraz trudniejsza do zniesienia. Mroczniejsza. Gdy Deamore ujrzał ruch w powietrzu tuż przed sobą, zrozumiał, że się udało; pojawiał się. Pojawiał się! Uradowany czarodziej wstał z ziemi, z obcą sobie dotąd euforią wpatrzony w sam środek otoczonego znakami kręgu. Wszystko szło zgodnie z planem, bowiem teraz udało mu się przyzwać piekielnego, lecz już w połowie pradawny zrozumiał, że coś poszło nie tak. W kręgu nie pojawiał się diabeł, a kobieta. Im bardziej materialna, tym więcej Deamore rozumiał, a jego ciało traciło wszystkie zdolne utrzymać mężczyznę na nogach siły. Zszokowany upadł na kolana, bowiem ujrzał efekt swych działań; nie mógł powiedzieć, że się nie udało, ani że się udało.
        Bowiem ze wszystkich możliwie dostępnych diabłów, piekielnych istot czy demonów, Deamore przyzwał swoją byłą.
Awatar użytkownika
Ayeesha
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Ayeesha »

         Nie można było rzec, by szczęście ostatnimi czasy dopisywało Ayeeshy. Wbrew pozorom była posłuszna swemu panu; ekscentryczna nieco, owszem, lecz jej lojalności nie można było niczego zarzucić. Może i styl jej pracy był dość… specyficzny, nie szczędziła też szyderstw pod adresem diabła, z którym wiązał ją pakt, jednak finalnie zawsze doprowadzała powierzone jej zadania do mniej lub bardziej satysfakcjonującego końca.
         Ostatnio jednak pokusa zaczęła wierzyć w to, iż z jakiegoś powodu prześladował ją pech - choć ona sama wolała poetycko określać to jako fatum. Tak, fatum brzmiało zdecydowanie lepiej. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ciągle coś stawało na przeszkodzie w wypełnieniu obowiązków, z którymi normalnie kobieta nie powinna mieć najmniejszego problemu? Najpierw spotkanie z wybrykiem natury, przystojną bestią z jeziora, zostało zakłócone przez bliżej niezidentyfikowaną grupę łowców. Pokusa nie była ich celem, więc zostawili ją w spokoju, mimo iż zupełnie pokrzyżowali jej plany.
         Trudno, raz się może zdarzyć, prawda? Zadała się z podejrzanym typem, zatem musiała się liczyć z wszelkimi potencjalnymi konsekwencjami.
         Ale nic, absolutnie nic nie tłumaczyło tego, co stało się w posiadłości Van Darena. Jak również absolutnie nic tego nie zapowiadało. Pokusa czekała cierpliwie w sypialni lorda, w myślach podążając za strofami wiersza, który losowo pojawił się w jej głowie, gdy nagle została porwana. Tym razem nie przez łowców; nikt nie wpadł do komnaty, nikt nie zmącił panującego weń spokoju. W jednej chwili tkwili tam, razem z Learem, by w następnej zostać pochłoniętym przez obcą magię i trafić w nieznane miejsce.
         Ayeeshy zdarzało się być w podobny sposób ściąganą przez Fetha do piekła. Czarcia magia była jednak zgoła inna. Stabilna w swej istocie i, jak na diabelską, zaskakująco łagodna. To, czego ofiarą teraz padła pokusa, było chaosem. Przesyconym gwałtownymi emocjami chaosem. Nawet mimo empatii na poziomie zerowym, Ayeesha nie mogła nie odczuć odurzającej mieszanki rozpaczy, zachłanności i żądzy zemsty, która wypełniła całą przestrzeń wokół. Czysta niszczycielska energia, której celem stała się zdezorientowana pokusa.
         - … wamać! Człowiek nie może mieć chwili spokoju! - wrzasnął Lear, zanim zniknął wśród magicznych wyładowań.

         Miała wrażenie, że to wszystko stało się jednocześnie piekielnie szybko, a zarazem koszmarnie wolno. Zupełnie jakby zamknęło się w jednym, bardzo długim mrugnięciem oczu. W jednym niespokojnym uderzeniu serca, które najwyraźniej przeczuwało, co się święci, zanim jeszcze umysł Ayeeshy zdążył pojąć całość sytuacji, w jakiej nagle się znalazła. Jej zmysły wyostrzały się stopniowo, pozwalając na przyjęcie do świadomości coraz większej liczby szczegółów otoczenia. Wśród ciemności pozbawionego okien pomieszczenia, wśród dymu unoszącego się znad ledwie zgaszonych świec, zamajaczyła ludzka sylwetka. Sylwetka klęczącego na podłodze mężczyzny.
         Mężczyzny, którego pokusa znała lepiej niż jakiegokolwiek innego.
         Nie spodziewała się, że jeszcze kiedyś ich drogi się spotkają, tym bardziej, że sama dokładała wszelkich starań, by tak się nie stało. On należał do przeszłości, do tej części historii, którą Ayeesha zostawiła za sobą, nie oglądając się na nią. Nigdy. To była część należąca do Alajelli, Alajella zaś od ponad dwustu lat była martwa. I zapomniana przez wszystkich. Tak przynajmniej sądziła pokusa. Aż do teraz.
         Wspięła się na wyżyny swoich umiejętności aktorskich, by nie dać po sobie poznać, jakiego szoku doznała w reakcji na to niespodziewane spotkanie twarzą w twarz z najmroczniejszym demonem przeszłości. Przez tyle lat udawało jej się egzystować w pozbawionej uczuć błogiej pustce i żadna istota, żywa czy martwa, nie miała prawa tego zmieniać.
         Patrzyła na niego z góry. Dosłownie i w przenośni. Nawet gdyby stanął przed nią, wyprostowany, pokusa przewyższała go o kilka centymetrów. Przez to jednak, iż czarodziej nadal klęczał, niemalże u jej stóp, Ayeesha czuła przewagę. Być może owa przewaga była jedynie złudzeniem i kobieta nie powinna lekceważyć doświadczonego maga, tym niemniej przez chwilę pozwoliła sobie napawać się tym uczuciem. Swoją siłą. Majestatem. W wyniosłym geście uniosła podbródek i zmrużyła lekko oczy. Czuła się teraz jak postać, w którą wcieliła się na demarskiej scenie; niczym piękna królowa, od której dobrej woli zależało życie jej poddanych. Dobrej woli - albo kaprysu.
         Pod żadnym pozorem nie mogła dać wytrącić się z równowagi, z przyjętej roli.
         To ty panujesz nad sytuacją.
         Jej ręce drżały delikatnie, jakby chcąc otwarcie zaprzeczyć tej mantrze, którą w głowie powtarzała pokusa. Skrzyżowała więc ręce na piersi, po części by ukryć ich drżenie, a po części w celu przybrania jeszcze bardziej zamkniętej i nieprzychylnej pozy.
         - Hej, ty! Cieciu! - odezwał się tymczasem Lear, zupełnie nie przebierając w środkach. - Tak, ty, do ciebie mówię! Co to ma znaczyć, do czorta pana?
         Ayeesha wyjątkowo nie podjęła najmniejszej próby uspokojenia gadającej czaszki. Miała ochotę zadać to samo pytanie - może nie tymi słowami, na pewno znalazłaby jakieś bardziej wyszukane frazy - a równocześnie bardzo, bardzo nie chciała inicjować rozmowy. Nie z Deamore’em. Przez chwilę zastanawiała się czy po prostu nie ominąć go bez słowa i nie wyjść, znikając z jego życia tak nagle, jak się w nim pojawiła… ale nie mogła tego zrobić. Przynajmniej dopóki nie dowie się, dlaczego czarodziej postanowił ją do siebie sprowadzić. Czego oczekiwał? Myślał, że rzuci mu się w ramiona i będą mogli spełnić swoje “długo i szczęśliwie”? Niedoczekanie. Miłość do niego umarła razem z Alajellą; w sercu Ayeeshy nie istniało miejsce na takie uczucia. Z drugiej strony, nie było w nim także miejsca na zemstę. Pokusa nie chowała urazy. Może z początku, zaraz po śmierci, kiedy jednak postanowiła przestać obwiniać za nią kogokolwiek poza samą sobą, pozbyła się również i tych negatywnych emocji, oddając się w ramiona zimnej obojętności, w której trwała po dziś dzień. I niespieszno jej było zmieniać ten stan rzeczy.
         A jednak, część jej umysłu, malutka cząstka, zapragnęła sięgnąć ręką po sztylet. Wydobyć go i zatopić w piersi mężczyzny. Ayeesha znała ten impuls. Wewnętrzną potrzebę pozbycia się z tego świata zbyt pięknych chłopców. Zwłaszcza takich, którzy nie doceniali daru, jakim pobłogosławił ich los. Niewdzięcznicy nie zasługiwali na to, by żyć i obnosić się swoją urodą.
         Ona miała prawo. Ona poświęciła dla niej wszystko. Wszystko.
         Tak bardzo wtedy tego pragnęła. Być piękna. Dla niego. Teraz miałą ochotę wyśmiać tamtą siebie. Największe marzenie Alajelli właśnie się spełniło, a Ayeesha nie czuła nic oprócz politowania. Zupełnie nic.
         I tylko nieco zbyt mocno zaciskające się na własnych przedramionach palce mogły sugerować, że za owym niczym stało jednak coś.
Awatar użytkownika
Deamore
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Zielarz , Mag
Kontakt:

Post autor: Deamore »

        Wszyscy święci. Prasmoku. Zakonie Czarnej Róży, błogosławieni na alarańskiej ziemi i zakonni ich chwalący - dlaczego Deamore’owi nigdy nic nie mogło wyjść tak, jak sobie to zaplanował? Miało przeto być tak dobrze. Pragnienie zemsty, które rosło w sercu czarodzieja, powinno w końcu zostać zaspokojone, a ku jego osiągnięciu wystarczyłoby jeno zabić diabła, który przyczynił się w pewnym sensie do śmierci ukochanej pradawnego. A teraz jego największy błąd, największa miłość, jego Alajella stała przed nim jako piekielna istota; jako ta piękna dziewczyna, którą porzucił po tym, gdy sprzedała swą duszę. Przekleństwa losu widocznie upodobały sobie dręczenie czarodzieja, bowiem nawet w kościach poczuł, że nawet gdzieś daleko jakiś debil wyzywa go od najgorszych za sprzedanie badziewnego eliksiru. A niech was wszystkich diabli wezmą.
        A gdy ludzka czaszka się do niego odezwała, Deamore wiedział, że nie zniesie tego na trzeźwo. Z pełnym zdziwienia wyrazem twarzy powtórzył tylko cicho “cieciu?” i nie odwracając wzroku od swego prawdopodobnego rozmówcy (chociaż dla czarodzieja mogłaby to być zarówno mara wywołana jego wątpliwym stanem trzeźwości, co prędzej pradawny przyjął do świadomości) wymacał leżące nieopodal niego tikotum. Zazwyczaj sproszkowany narkotyk najprościej było wypić z herbatą, lecz tutaj nie było takiej możliwości. Mężczyzna potrzebował bardzo szybko się naćpać, ponieważ dopiero wtedy będzie mógł stawić czoła rzeczywistości. Szybko pozwolił sobie zażyć stworzone przez siebie cudo, po czym wstał chwiejnym krokiem z ziemi i spojrzał na stojącą w kręgu kobietę.
        - Alajella… - szepnął niemalże rozmarzonym głosem, aby cały nastrój szybko zepsuć następnym zdaniem; - Sztachnij się, bo nosa już zadzierasz. - Czarodziej rzucił woreczek pełen małych tabletek tikotum do kręgu, od niechcenia wręcz, po czym odwrócił się plecami do pokusy. Nie mógł znieść tego widoku tak samo bardzo jak dwieście lat temu. Alajella bowiem wpierw sprzedała duszę diabłu - diabłu! - aby później z dumą chełpić się tym przed Deamorem, gdyż dzięki tej okropnej umowie zyskała urodę. Zakryła płaszczem piękna wszystkie swe talenty, czego pradawny nie mógł znieść. Była doskonała!
Była!
        Czarodziej przeczesał włosy, a jego nogi same postanowiły wyruszyć w delikatny spacer wokół przygotowanego wcześniej stołu - pełnego różnych ziół i dziwnych specyfików, a gdyby się przyjrzeć, można tam nawet dostrzec skórę węża. Cóż biedny ciemnowłosy mógł teraz począć, cóż powiedzieć? Jak wyjaśnić, że próbował się zemścić na diable i przywołać go, spalić z całym przybytkiem rodziny Donalbein, a potem spokojnie sobie umrzeć z przedawkowania?
        - Jesteś wpadką - palnął do siebie, jakoby był w pomieszczeniu sam. Tak naprawdę w przebłyskach delikatnej trzeźwości zapominał, że kobieta cały czas go słyszy. Dopiero po około pięciu sekundach zrozumiał, że faktycznie powinien powiedzieć cokolwiek - wytłumaczyć.
        Lecz nadal nie miał siły spojrzeć jej w oczy. Wiedział, że jeżeli to zrobi, jego własna twarz przyjmie wyraz pogardy, wyraz, który jawił się tam na widok nadobnych dam. Tylko bowiem na Alajellę patrzył z miłością.
Dawniej.
        - Mój rytuał się nie powiódł. Pragnąłem przyzwać pierwotne siły nieczyste, nie ciebie - powiedział. Uznajmy, że pominięcie parunastu istotnych szczegółów było akurat adekwatne. - Ale skoro już tu jesteś… rad jestem, że masz się dobrze - dodał. Może to sprawka dawnych emocji. Może narkotyku krążącego we krwi. Deamore jednak nie mógł się powstrzymać przed wypowiedzeniem tych słów. Jednocześnie krąg, w którym tkwiła piekielna, zamykał weń istoty takie jak pokusa, zatem tylko Deamore mógł ją wypuścić.
Ale z jakiegoś powodu nie chciał. Nie wiedział, jak to oznajmić. Jednocześnie najchętniej uniknąłby tego spotkania, ale skoro już doń doszło, nie chciał go kończyć. Miał za złe Alajelli, że tak skończyła.
        Miał za złe sobie, że pozwolił jej tak skończyć.
        - Herbatki?
Awatar użytkownika
Ayeesha
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Ayeesha »

         Na wszystko co święte i nieświęte, cóż to był za zwrot akcji! Żaden mistrz pióra nie byłby w stanie wymyślić tak trzymającego w napięciu scenariusza, jak ten, który właśnie stał się udziałem Ayeeshy. Z pozoru dzień jakich wiele, nagle przybrał niespodziewany obrót; na scenę wkroczył bohater, znany już widzom z pierwszych aktów tej opowieści. Powiązany z główną bohaterką skomplikowaną więzią, na nowo pojawił się w jej życiu, zaburzając idealną harmonię, jaką przez wieki pielęgnowała w swej codzienności… Dawna miłość zawezwała ją do siebie. Ta akcja, ten dramatyzm… Doprawdy, wybornie!
         Pokusa przesunęła językiem po wargach, rozkoszując się metaforycznym smakiem dobrego przedstawienia, na jakie się zapowiadało. Deamore, jej dawna wielka miłość, Deamore… Pal licho faceta i wszelkie motywy jego działań. On sam obchodził piekielną mniej więcej tyle, co stopy podatkowe w Arturonie, ale skoro już ją tutaj ściągnął, zamierzała wykorzystać okazję i odegrać spektakl stulecia. Czuła, że to będzie największa rola jej życia po życiu.
         Póki co jednak wstrzymywała się jeszcze, z pozoru bez większego zainteresowania przysłuchując się dość jednostronnej wymianie zdań między latającą czaszką a pradawnym.
         - A widzisz tu innego ciecia oprócz ciebie? Zechcesz łaskawie odesłać nas tam, skąd nas bezczelnie p o r w a ł e ś? Tak się składa, że byliśmy trochę zajęci pracą, więc o ile nie masz dla nas sakiewki pełnej błyszczących monet, to odczyń swoje cholerne czary-mary, zanim zrobi się nieprzyjemnie. I nie mówię tu o walce, o nie. Ta wariatka, o tutaj - bujnięciem w powietrzu Lear wskazał pokusę, która uniosła brew - w stanie bezczynności zaczyna deklamować wierszydła i nie sposób jej powstrzymać, więc będzie nas tym dręczyć do usranej śmierci. A to niezbyt dobra perspektywa dla kogoś, kto już jest martwy.
         Kobieta puściła tę obrazę mimo uszu. Do tego typu komentarzy towarzysza zdążyła się przyzwyczaić przez dwieście lat ich współpracy. I bynajmniej nie zniechęcało jej to do dalszego dzielenia się ze światem swoimi “wierszydłami”. Przez całą tyradę narzekań Leara jej twarz nie zmieniła się ani o jotę. Drgnęła dopiero, gdy z ust Deamore’a padło imię, którego nie słyszała od wieków. Poczuła, jak zimna fala przebiega przez jej ciało, nieprzyjemnie rozchodząc się od serca, po czubki palców.
         - Alajella nie żyje. Zabiłam ją i wymazałam z pamięci - oświadczyła, modulując swój głos na niski i niepokojący. - Jeśli koniecznie pragniesz się do mnie zwracać, Ayeesha jest mym imieniem.
         Wodziła za czarodziejem pozbawionym emocji wzrokiem, wciąż patrząc na niego z góry, wciąż ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Rejestrowała szczegóły jego zachowania, jak również detale pomieszczenia, w jakim się znajdowali. Wystrój wnętrz potrafił dużo powiedzieć o osobie, z którą miało się do czynienia, niejako odzwierciedlając to, co właściciel zajmowanej przestrzeni ma w sobie, w środku. W środku Deamore’a był… syf. Mrok, zaniedbanie i ogromny bałagan. Gdyby żywiła wobec niego urazę, Ayeesha czułaby teraz satysfakcję; ona dążyła do doskonałej harmonii, podczas gdy on wpadał w spiralę chaosu prowadzącą do samozagłady. Ona była coraz bliższa doskonałości, kiedy on… On staczał się w objęcia szaleństwa i narkotyków. Żałosny widok.
         Równie żałosne były jego dalsze słowa. Trafili tutaj przez jego porażkę? Oj, słodki błędzie przeszłości, nie tylko tutaj doprowadziła Ayeeshę jego porażka. Notabene stała się tym, kim jest, przez niego. Dzięki niemu. Wprawdzie to nie on podsunął jej do rąk cyrograf, jednak był przyczyną jego podpisania. Wprawdzie to nie on zepchnął ją do rzeki, ale był przyczyną, przez którą Alajella pobiegła nad nią w rozpaczy. Tak wiele znaczył dla Alajelli - i tak wiele dla stworzenia persony Ayeeshy. A równocześnie już się dla niej nie liczył. Poza subtelnymi ciągotami do zadźgania go sztyletem, nie wzbudził u pokusy żadnych uczuć, mimo iż przywołał cały kalejdoskop wspomnień, tkwiących głęboko na dnie szkatułki jej pamięci absolutnej.
         - … Czekaj, ten frajer to jakiś twój znajomy? - Lear jakby zaczął łączyć wątki. - Twój były? Jasny gwint, co to za rapsodiański melodramat… Jakbym wiedział, że załapię się na takie akcje, wziąłbym prażoną kukurydzę.
         - Również jestem rada, Deamorze - odrzekła piekielna i przykładając dłoń do piersi, skinęła głową kurtuazyjnie. Uśmiechała się teraz lekko, ale zarówno ów uśmiech, jak i wszystkie jej gesty i słowa, nie były niczym więcej niż elementami odgrywanej roli. - Twój widok zawsze radował me oczy pięknem, jakiego jesteś odbiciem, mój drogi.
         Postąpiła krok naprzód, by należycie przywitać się z mężczyzną, który sprowadził ją do swojego mieszkania, jednak powstrzymał ją opór powietrza, jakiego doświadczyła. Nie stało się nic, nie poczuła odrzucenia ani żadnej bariery, po prostu… przestrzeń wokół niej zdawała się gęstnieć tak mocno, iż pokusa nie była w stanie przebić się przez jej nacisk. Zmarszczyła brwi, analizując szybko sytuację, w jakiej się znalazła, lecz zaraz potem na jej twarz powrócił niewinny uśmiech.
         - Cóż to, najdroższy, aż tak silne są twe obawy, że zamknąłeś mnie w kręgu? Boisz się, że cię skrzywdzę? A może, że od ciebie ucieknę? Znowu. - Uśmiech z niewinnego zmienił się w prowokujący. Nadal nie rozumiała motywów i zachowania Deamore’a, ale co do jednego miała pewność: nie był gotowy na to spotkanie. Ona też nie, jednak miała nad nim jedną zasadniczą przewagę w postaci mistrzowskich umiejętności scenicznych, którymi mogła zatuszować swoje zdezorientowanie.
         - Nigdy nie odmówię dżentelmenowi oferującemu napitek. - W tle dało się słyszeć ciężkie westchnienie Leara. Ayeesha była z siebie zadowolona. Miała świadomość, że Deamore źle znosi jej obecność, jego myśli miotały się w chaosie; czuła to swoją pokusią intuicją, dlatego zareagowała w sposób, który był najmniej stosowny: przyjęła jego zaproszenie, poniekąd wbrew samej sobie. - Wiedz jednak, że moje podniebienie jest obecnie znacznie bardziej wymagające niż gdy byłam tamtą żałosną ludzką kobietą. Cóż, moje standardy od tamtej pory znacznie poszły do góry. I nie tylko w kwestii herbatki.
         Ton jej głosu był słodki niczym ambrozja, ale kryła się w nim nutka jadu. Na tyle wyraźna, iż piekielna nie miała wątpliwości, że czarodziej ją wychwyci. Była ciekawa, jak długo pozwoli jej na droczenie się, zanim w końcu powie coś bardziej interesującego niż bełkot ćpuna, któremu nie wyszedł rytuał. Cały czas się uśmiechała. Niezależnie od relacji, jaka łączyła ich w przeszłości, Ayeesha zamierzała wspaniale się bawić, nawet jeśli zabawa ta miała się odbywać kosztem cudzych emocji.
         Ale tak to już było w teatrze. Nie liczyło się to, kim byli aktorzy i jakie uczucia wypełniały ich serca. Liczyła się tylko perfekcyjnie odegrana sztuka.
         Nic więcej.
Awatar użytkownika
Deamore
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Zielarz , Mag
Kontakt:

Post autor: Deamore »

        Deamore powoli tracił czucie. Nie w fizycznym kontekście - on po prostu zobojętniał z dnia na dzień, z kolejnej porcji narkotyku na następną. A skoro już ludzka czaszka do niego przemawiała, na dodatek taka unosząca się w powietrzu, mężczyzna uznał, że pora przystopować. Nadal uznawał Leara za wytwór swojej naćpanej wyobraźni, więc żeby nie wyjść na wariata (przynajmniej większego niż zazwyczaj), zignorował również wypowiedź dziwnej martwej istoty. Gdy zaś Deamore usłyszał słowa pokusy, wydawałoby się, że momentalnie wytrzeźwiał. Jego źrenice zwężyły się, a sam czarodziej spoważniał. Dosłownie tak, jakby teraz opuścił go duch, który nakazywał mu wszystko niszczyć, włącznie z samym sobą. “Alajella nie żyje” odbijało się niemalże echem w jego umyśle i choć wiedział, że to prawda - ba, pogodził się z tym przecież wieku temu! - jakaś wewnętrzna blokada nie pozwalała mu tego zaakceptować w pełni. Tylko dlatego, że Ayeesha istniała. To była jego ukochana z innym obliczem, acz jednocześnie to nie była ona. Alajella nie żyje, oddała duszę diabłu. Czy teraz cierpi? Czy może radośnie tańczy wokół rozgrzanego smołą kotła, podbijając ego pokusie znajdującej się przed czarodziejem? To były dwie różne osoby, a jednocześnie nadal jedna i ta sama.
        I tylko to nie dawało Deamore’owi spokoju. Fakt, że Alajella nie żyje, a Ayeesha tak. Dlatego zdenerwowanie coraz bardziej brało górę, gdy tak spacerował sobie z kąta w kąt, zbierając wszystkie porozrzucane myśli i układając je z powrotem w logiczną całość. Czaszka ponownie się odezwała, tym razem do kobiety, na co ciemnowłosy zmrużył oczy. Deamore przysiągł sobie naprawdę odstawić chociaż część tikotum, bo jego halucynacje przechodzą na innych. A to nie wróżyło dobrze.
        - Nie pieprz mi tu o pięknie, nie znasz się - odparł krótko, jawnie odrzucając rzucony w jego stronę komplement. Przez swój wygląd młody Donalbein miał tylko problemy; zarzucano mu zdrady; kobieta jego marzeń poszła w diabli; każdy, kto jest piękny, jest bowiem idealny. Czyż nie?
        Deamore nie chciał być niczyim ideałem. Do tej pory skutecznie odstraszał innych swoim zachowaniem i nazbyt mrocznymi eksperymentami. Mężczyzna w pewnym momencie wziął do ręki jedną z licznych fiolek na stoliku nieopodal niego. W jego umyśle pojawiła się niezwykle absurdalna myśl; zabić Ayeeshę. Zamordować ten szatański pomiot, który chodzi w ciele nieszczęsnej Alajelli i jeszcze dumnie się tym chełpi. Tak, nowy pomysł czarodzieja mógł mieć sens - wtedy może duchy przeszłości na zawsze znikną, a on będzie mógł pozwolić sobie na prawilną żałobę i też umrzeć. Albo o, zorganizować podwójne samobójstwo! Czyż to nie romantyczne? Tylko jak zabić coś, co jest martwe…
        Lub nie zabijać. Gdy tylko kobieta odkryła jego barierę w rytualnym kręgu, mimo jej słów Deamore prychnął, uśmiechając się iście cynicznie. Może i mistrzem nie był, ale miał w tej chwili nad nią terytorialną przewagę - Ayeesha była zamknięta w pułapce, zdana na jego łaskę. Tylko czarodziej może ją uwolnić, a nie zamierzał tego zrobić. Nie dlatego, że też oczywiście nie wiedział jak, ale też niemą satysfakcję sprawiało mu dokuczanie tej istocie. A może to kolejna pomylona przez narkotyk emocja, a tak naprawdę Deamore nie chciał jej ponownie stracić?
Wszystko było zbyt pogmatwane w głowie czarodzieja. Nie czuł się sobą, gdy zgryźliwie odparł kobiecie:
        - Nie schlebiaj sobie. To miało posłużyć do zamknięcia diabła, który miałby choć trochę siły, by przełamać tę barierę. Może poćwiczysz swoje piekielne zdolności? - zapytał, uśmiechając się złowrogo. To jego przewaga, ale… na co? No właśnie.
Co on chciał osiągnąć? Ach, tak. Zaparzyć herbatę. Gdy jednak zabrał się za poszukiwanie takowej - przeto na stole był większy chaos niż w jego głowie - i słuchał wypowiedzi kobiety, w pewnej chwili uderzył w stół pięścią, rozgniewany jej komentarzem. Pozwolił Ayeeshy wyprowadzić się z równowagi tylko na ten jeden moment; na zaledwie sekundę, po której zapadła ciężka dla otoczenia cisza. Przerwał ją zaś śmiech. Wpierw chichy, gardłowy, który następnie przeistoczył się w niemal maniakalny rechot. Emocje pękły. Pozostało jedno, najgorsze uczucie; żal.
        - Żałosna, tak na nią mówisz? - zaczął Deamore. - Nie dorównałabyś jej nawet za tysiąc lat, choćbyś recytowała dzień i noc do upadłego. - Jego spojrzenie mówiło samo za siebie; gardził tą postawą. Kobieta całkowicie nienawidziła siebie z przeszłości. Zmieniła tylko rolę, mówi, więc i czarodziej dostosował się do niej.
To nie była jego Alajella.

        Chwilę tak trwał, póki nie postanowił ochłonąć. Do do jednej z czystych fiolek (toć to mag nie posiada normalnych kubków poza własnym… stłuczonym już wieki temu) przelał napar z róży wulkanicznej i z pomocą magii podał pokusie w powietrzu.
        - Smacznego. Miłych prób wydostania się, o wielka Ayeesho. Pochwal się, czym jesteś lepsza od Alajelli - powiedział. Gdyby była milsza, może rozważyłby wypuszczenie jej z uwięzi a tak to… ma rozrywkę na wyłączność. Więc Deamore jeno usiadł na jednym z krzeseł na przeciwko pokusy i oddał się swojemu zamyśleniu.
Awatar użytkownika
Ayeesha
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Ayeesha »

         - Co za bezczelność… - mruknął Lear, rozczarowany całkowitym brakiem reakcji Deamore’a na jego utyskiwanie. Wymamrotał pod dziurą nosową kilka bardzo brzydkich przekleństw, ponownie zwyzywał pradawnego, tym razem od tępych idiotów, po czym opadł na podłogę, gdzie w końcu zamilkł. Przynajmniej tymczasowo.
         Pokusa nie zwróciła na to przedstawienie większej uwagi. Popisy Leara były jej codziennością do tego stopnia, że przestała na nie reagować, dopóki nie przeszkadzały jej w robieniu tego, czym aktualnie się zajmowała. A że aktualnie nie miała za bardzo do roboty nic więcej niż wodzenie wzrokiem za plątającym się po pomieszczeniu mężczyzną, zepchnęła w świadomości ich rozmowę na dalszy plan. Prawdę mówiąc, niewiele ją to wszystko obchodziło ma poziomie emocjonalnym.
         Aż nagle…
         Ayeesha uniosła brew. Stwierdzenie pradawnego było niczym sztylet, który trafił prosto w jej najczulszy punkt. Żadna rzecz nie miała dla niej wartości. Żadne materialne dobra, bzdurne sentymenty czy wyższe uczucia. Liczyło się tylko piękno. Perfekcja. Sztuka. Pokusa dawno wyrzekła się emocji, była więc niemal całkowicie odporna na psychologiczne ataki, a jednak Deamore zdołał ją zranić swoimi słowami. Urazić do żywego. Była to chwila trwająca może pół sekundy, ale na ten ułamek czasu krew piekielnej zawrzała; na zewnątrz nie było jednak widać po niej żadnych oznak. Poza sceptycznie uniesioną brwią w jej idealnie wyćwiczonej twarzy nie drgnął najmniejszy mięsień.
         Odnotowała w pamięci jedną rzecz: nie mogła lekceważyć pradawnego. Bynajmniej nie bała się, że skrzywdzi jej ciało, nie lękała się również nawrotu dawnych uczuć. Ale Deamore był dla niej niebezpieczny pod jednym względem - znał tę część osobowości, do której Ayeesha nie przyznawała się przed sobą samą. Znał jej największe słabości, potrafił budzić jej najgorsze cechy. Pod żadnym pozorem nie mogła dać się sprowokować.
         Przysięgła sobie w duchu, że nie straci twarzy. Zbyt długo na nią pracowała, żeby to wszystko zaprzepaścić przez wywołaną nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności rozmowę z duchem przeszłości. Pokaże mu, jak się zmieniła. Nie była już tą samą osobą. Nie zależało jej na jego miłości i akceptacji. Nie był już źródłem jej szczęścia; mógł co najwyżej stanowić źródło rozrywki.
         To było aktualnie nadrzędnym celem pokusy. Doprowadzenie do sytuacji, w której to ona będzie górą. To ona wytrąci go z równowagi. Zachowując przy tym, rzecz jasna, należytą finezję.
         - Ja się nie znam na pięknie? Cały ten czas, który ty spędziłeś na doprowadzaniu się do ruiny, bardzo zresztą skutecznym, gratuluję - uśmiechnęła się słodko, miotając kolejną zawoalowaną obelgą - ja poświęciłam na kontemplację piękna. Na dążeniu do niego. Na staniu się jego odzwierciedleniem. Powinieneś to docenić, przeto kontynuuję niejako dziedzictwo Alajelli. - Zmusiła się do zachowania pełnej szacunku sztucznej powagi, choć tak naprawdę miała ochotę posłać czarodziejowi kolejny podszyty złośliwością uśmiech. - Zawsze chciała być piękna. To było jej największym marzeniem. Pamiętasz to jeszcze czy i tę część umysłu zdołałeś zniszczyć?
         Modulowała głos na zraniony. Świetnie się bawiła odgrywając żal, którego w rzeczywistości nie odczuwała. Ktoś, kto jej nie znał, nie odróżniłby prawdziwych uczuć od farsy, którą napawała się narcystyczna piekielna. To bawiło ją w tym wszystkim najbardziej. Podczas gdy Deamore był szczery, ona jedynie zmieniała maski, które mu prezentowała. Jego emocje, reakcje, odzwierciedlały splątany stan jego wnętrza - jej wnętrze było idealnie przejrzyste.
         I puste.
         - Nie zamierzam podejmować zbędnego trudu, kiedy wiem, że coś mnie przerasta, mój drogi. To się nazywa trafnym oszacowaniem swoich możliwości. Mógłbyś wziąć ze mnie przykład, bowiem ciebie najwyraźniej przerasta ta konfrontacja.
         Mówiła prawdę. Tak sformułowaną, by wbić rozmówcy kolejną szpilę, ale z jej perspektywy była to sama prawda. Nie zamierzała próbować przełamywać bariery. Z tym w istocie mogłaby nie dać sobie rady, jako że nie posiadała szczególnych umiejętności magicznych ani nie znała odpowiednich zaklęć, ale mogła zmusić czarodzieja do odesłania jej w inne miejsce, z dala od niego. Mogła sprawić, że będzie miał jej dość.
         Och, bardzo chciała to zobaczyć!
         Prawie jej się udało. Poczuła nutę satysfakcji, gdy stół zadrżał pod wpływem pięści Deamore’a. Znów opanowała cisnący się na jej wargi uśmiech i zadarła głowę, w pozie pełnej wyższości. Nie dbała o jego krytykę, napawała się zawartym w niej rozgoryczeniem. Nikt i nic nie było w stanie zachwiać jej idealnym obrazem samej siebie. Jeśli taki był cel czarodzieja, to osiągnął efekt przeciwny do zamierzonego. Przypuścił atak, ale zamiast się mu poddać, bronić się czy podjąć próbę uniku, Ayeesha przekuła go w natychmiastową kontrę.
         - Azaliż ona sama by tak czuła? Alajella pragnęła być mną. Mogłaby ci to powiedzieć, gdyby śmierć nie stała się jej udziałem. I, o ironio, ty byłeś jej przyczyną. Ty, dla którego chciała żyć. Wszak to ból odrzucenia zaprowadził ją nad wzburzone wody Nefari… Ale to już nie ma znaczenia - machnęła ręką, zupełnie jakby wyrzuty, które poczyniła w stronę pradawnego nic dla niej nie znaczyły. Co w zasadzie nie odbiegało od prawdy; ona sama nie obwiniała go o swoją śmierć, lecz Deamore nie mógł tego wiedzieć. - Śmierć Alajelli, z całym jej jestestwem, należy do przeszłości.
         Podczas wykonywania gestu, zauważyła, iż jeden z jej paznokci zadarł się nieco, gdy zbliżyła dłoń do magicznej bariery. Teraz, kiedy zdała sobie z tego sprawę, owa świadomość zaczęła ją drażnić. Przyglądała się swoim palcom, zniesmaczona, myśląc o swoim pilniczku, który leżał w szkatułce w jej komnacie. Ale szkatułka znajdowała się głęboko w Otchłani, jej właścicielka zaś utknęła na strychu posiadłości byłego kochanka. Jeśli chciała się stąd ulotnić, to nie ze względu na uciążliwość konfrontacji z Deamore’em, jedynie przez zadarty paznokieć, który godził w jej poczucie estetyki.
         Na razie nie miała jednak wyboru. Czarodziej go jej nie dawał; musiała grać w jego grę. Z gracją sięgnęła po podane jej naczynie z herbatą, po czym spojrzała na gospodarza wzrokiem o umiarkowanej pogardzie.
         - Widzę, że twe maniery poszły w zapomnienie. Nie przystoi dżentelmenowi siedzieć, gdy kobieta w jego obecności stoi. Mógłbyś chociaż zaoferować mebel, na którym miałabym możliwość spocząć, przymykając oko na rażące braki w zastawie stołowej - rzekła, przenosząc spojrzenie na fiolkę z herbatą.
         Przez chwilę przyglądała się naparowi, delikatnie obracając naczynie w powietrzu. Pachniało wybornie, jednak to nie były warunki, w której dama tego kalibru byłaby skłonna sączyć nawet najlepszy trunek. Nie ona.
         - Z sarkazmem ci nie do twarzy, mój drogi, poza tym nie rusza mnie on - dodała, tonem jakby od niechcenia. - Nie czuję się zobowiązana czegokolwiek ci udowadniać. I nigdzie mi się nie spieszy.
         Kiedy zaś Deamore usiadł w milczeniu, ona wcieliła kolejny krok w swoim planie dźgania go w najbardziej czułe punkty. Odstawiła więc fiolkę po herbacie, odchrząknęła dyskretnie, przeczyszczając gardło, i przyjęła pozę do deklamacji.
         - Oho, zaczyna się… - mruknął Lear, jednak na tym poprzestał, najwyraźniej ciekaw dalszego przebiegu akcji.
         Ayeesha rozpoczęła wiersz.
         Nie był to przypadkowy wiersz, wybrany naprędce z jej szerokiego repertuaru. Ten wiersz wyciągnęła z najgłębszych odmętów pamięci. Z poprzedniego życia. Już raz recytowała go w obecności Deamore’a, jednak tamten występ, próba sił nieopierzonej pomocy scenicznej, nijak się nie miał do tego, co pokusa prezentowała teraz. Korzystając z dwustu lat doświadczeń, z dwóch wieków ciężkiej pracy nad warsztatem, jej występ był doskonały. Intonacja współgrała z emocjami podmiotu; nadała znaczenie każdemu słowu, każdemu przecinkowi. A gdy do tego doszła magia iluzji, wzbogacając przedstawienie wrażeniami odbieranymi przez wszystkie zmysły... Głębia występu była tak wciągająca, że zdawała się wypełniać dzwoniącą w ciszy pustkę ziejącą w duszy piekielnej.
         Podczas tego występu, jednego z najważniejszych w jej życiu, co pewien czas kierowała spojrzenie w stronę jednoosobowej publiczności. Chciała mieć pewność, że mężczyzna rozpoznał utwór.
         Wiersz o stu strofach.
         Ten, przy którym ujrzał ją po raz pierwszy.
Awatar użytkownika
Deamore
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Zielarz , Mag
Kontakt:

Post autor: Deamore »

        Czarodzieja olśniło. Odpowiedź Ayeeshy przywróciła błysk w jego zmatowiałych oczach i przez jedną sekundę wydawało się, że mężczyzna wytrzeźwiał. Że był tym samym pełnym życia magiem, który ongiś chodził po Alaranii w poszukiwaniu tego jednego szczęścia. Tego, które nie było uzależnione od piękna. Gdy już w pełni zmaterializował się z tym czarującym uśmiechem przed pokusą, a ona skończyła swoje przechwałki, Deamore rzekł:
        - Dziękuję i przykro mi - uśmiechnął się szerzej - że musiałaś uczyć się czegoś, z czym ja się urodziłem. - Był niemal pewien, że tym zakończy temat, albowiem kobieta obrazi się na niego śmiertelnie. Pradawny znieczulił wszystkie zmysły, więc i serce - onegdaj kochające i troskliwe, teraz sam czarodziej był przerażony, jak zdolny jest w rzucaniu prostych oszczerstw i paskudnej prawdy. Jednocześnie był dumny z postawionej riposty, acz nie dał po sobie tego poznać, za to z każdą chwilą spędzoną z Alajellą - czy czymkolwiek teraz była - wydawał się jakby blaknąć. Jej obecność wysysała z niego wcześniej wybrany narkotyk, a to sprawiało, że czarodziej zaczynał myśleć normalnie. Wracała mu jasność umysłu, a to nie podobało się pradawnemu. Część niego chciała ponownie uciec w świat niebytu i zawrotów głowy, gdzie charyzma nie jest ważna - któż bowiem nie zaufa tej ślicznej buźce za ladą w zielarskim? No właśnie.
        - Pamiętam aż za dobrze - odparł po prostu, przeczesując włosy. Odsłonił tym samym ślad na swojej szyi, który zdawał się syczeć na niego z pogardą; ona ma rację. Stoczyłeś się, durniu. Ale co z tego?
Po co mu było żyć w świecie, w którym Alajella była martwa? Pozwalał sobie umierać i cierpieć razem z nią, bo nadal ją kochał. Nienawidził jej twarzy, ale kochał ją.

        Mężczyzna delikatnie potrząsnął ręką, która pulsowała nieprzyjemnym bólem. Był niemal pewien, że będzie musiał ponownie powyciągać drzazgi. Meble na poddaszu wymagały dość porządnej… wymiany. Nie, nie dałoby się ich już naprawić, albowiem pamiętają one czasy pradziadka Donalbein. A ten stary pryk uwielbiał rzucać meblami. Ból, który odczuwał Deamore w tej chwili, powoli został zastąpiony innym jego rodzajem. Czarodziej wiedział, że pokusa wie, co teraz mówi; chciała go zniszczyć doszczętnie, aby nie musieć mieć więcej do czynienia z przeszłością. Przecież to właśnie Deamore był ostatnią kotwicą z tamtego życia. Pradawny spojrzał na nią pustym wzrokiem, wówczas gdy zdążył wyszczekać jeszcze kilka kwestii, aby móc pozwolić sobie jeszcze przez parę sekund na bycie silnym. Na bycie prawdziwym mężczyzną. Silnym, wytrwałym, coś znaczącym. Ludzie nie widzieli w nim nic innego jak tego doskonałego przystojniaka, którym był ten dziwny ćpun zza lady w zielarskim.
        Ten ładny chłopiec zza lady w zielarskim. Gdyby nie ten sklep po rodzicach, byłby może ładnym chłopcem zza zaułka nieopodal zielarskiego, kto to wie. Jedno było pewne - nie miałby sił, aby gdziekolwiek indziej poszukać domu. Słuchał zatem wywodu Ayeeshy o życiu, które z jego winy rzuciło się w przepaść i zniknęło. Pękło jak bańka mydlana.
        - Myślisz, że tego nie wiem? - powiedział, zakrywając twarz dłońmi. Następne słowa były zapewne trudne do zrozumienia. - Od tylu lat wiem, że to moja wina, że mogłem powiedzieć cokolwiek innego. Nie sądziłem, że tak w cieb… w nią to uderzy - poprawił się. - Ale byłem młody. I piękno wbiło mi nóż w serce - dodał. Ayeesha mogła spodziewać się łez, lecz ich nie dostała. Gdy czarodziej odsłonił swoją twarz, w jego oczach nadal było widać to bolesne zobojętnienie, które towarzyszyło mu już wieki. Zastanawiał się przez chwilę, czy to jest dobry pomysł przeprosić pokusę za przeszłość, aczkolwiek… nie mógł. To Alajella zasługiwała na przeprosiny, nie Ayeesha. Na dodatek on również został skrzywdzony, bo piękno zawsze wbijało swe ciernie w jego duszę, a nikt nie był w stanie tego dostrzec.
        - A artystce podczas występu nie przystoi siedzieć przed publicznością. Twoje słowa, aniołku. - Uśmiechnął się, lecz był to pusty wyraz. Od czarodzieja nie można było teraz nic więcej oczekiwać. Żadnej więcej emocji. Wraz z narastającym w jego oczach zobojętnieniem, w atmosferze można było wyczuć nieprzyjemną woń medykamentów. Pradawny tracił kontrolę, a to oznaczało, że na wierzch wychodziły jego zdolności magiczne. Chaos w swym jestestwie jest idealną dziedziną, o ile ktoś potrafi panować nad emocjami. Gdy Ayeesha rozpoczęła swój wiersz, możliwe, że trudno było jej go dokończyć, albowiem właśnie tym rozpętała apogeum. Narkotyk zmieszał się z powietrzem, które w pełnym oddechu wciągnął czarodziej. Przedmioty, o ile nie unosiły się w powietrzu, ciskane zostały na ściany, a niektóre ostre narzędzia magia chaosu, kontrolowana za pomocą niezrównoważonego maga, celowała w pokusę. Różne fiolki z magicznymi pierdółkami rozbijały się zaraz za plecami piekielnej, strasząc ją i grożąc nieuniknionym - że któraś w końcu trafi w nią. I nie daj Prasmoku pobrudzi to doskonałe ciało.
        - Przestań bezcześcić pamięć Alajelli - rzekł Deamore, będąc nader spokojny w całym tym dynamicznym przedstawieniu swoich zdolności. - I zdechnij wreszcie. Albo… - zawahał się. - Albo zwróć mi ukochaną. Jesteś w stanie to zrobić, piekielnico?
Awatar użytkownika
Ayeesha
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Ayeesha »

         Może i Ayeesha była jedną z najbardziej egocentrycznych istot na wszelkich planach wszechświata, ale nawet pełne uwielbienia zapatrzenie w samą siebie nie uczyniło jej ślepą. Ani głupią. Doskonale wiedziała, że gra, którą prowadzą, jest spektaklem dwójki aktorów (nie licząc Leara, który od czasu do czasu wtrącał swoje komentarze niczym antyczny, acz nieco wulgarny chór); ona miała w nim swoją rolę do odegrania i narzędzia, które w tym celu wykorzystywała - Deamore miał swoje własne. Liczyła się z tym, iż gdy igrała z jego uczuciami, czarodziej nie pozostanie jej dłużny. Każda akcja wiązała się z reakcją, tak w naturze, jak i w sztuce. Zadając mężczyźnie ciosy, była gotowa zaryzykować zranienie własnych uczuć. Tylko… Tak naprawdę niczym nie ryzykowała. Bo ich nie posiadała. Nie można zranić czegoś, co nie istnieje. Pod tym względem miała nad Deamore’em miażdżącą przewagę.
         A przynajmniej tak podpowiadała jej logika.
         Słysząc docinkę, którą obiektywnie musiała ocenić jako potężną, wbiła na chwilę spojrzenie w przestrzeń i przybrała wyraz twarzy, który najlepiej opisać by można było słowem: nostalgia.
         - Gdybyś powiedział to Alajelli, prawdopodobnie złamałbyś jej nieszczęsne serce na milion kawałeczków. Jej część we mnie uważa to za krzywdzące i niesprawiedliwe - przyznała. - Zawiść, zazdrość, żal… Te uczucia były jej codziennością, wszechobecne, przysłoniły jej widok na horyzont, który sięga znacznie dalej niż punkt widzenia jednostki. To prawda, żeby zdobyć coś, z czym ty się urodziłeś, musiałam wiele poświęcić. Jednak sam akt poświęcenia jest w swej istocie rzeczą piękną i godną podziwu. Ktoś, kto rodzi się piękny, tworzy historię opartą o gotowy scenariusz, który ktoś dla niego napisał, zaś bunt… bunt przeciwko okrutnemu losowi… Czyż nie jest to wspaniały motyw znacznie wznioślejszej sztuki? Czyż skarb, za który przelało się pot, łzy i krew, nie ma większej wartości niż stały przywilej, który nie jest twoją zasługą?
         Skierowała wzrok na Deamore’a, patrząc prosto w jego oczy. Te, w które wpatrywała się niegdyś, zakochana bez reszty. I które patrzyły na nią z równie niezachwianą miłością. Po dawnych uczuciach nie pozostał ślad, poza cierpieniem czarodzieja, które tak usilnie starał się ukryć pod maską złośliwości i okrucieństwa.
         - Z perspektywy czasu jestem wdzięczna za tamto życie, gdyż dzięki niemu mogłam naprawdę docenić istotę prawdziwego piękna i sztuki. Ale również z perspektywy czasu jest ono dla mnie tylko krokiem do celu; jak każdy motyl musi przeżyć stadium gąsienicy, tak Alajella musiała żyć, by mogła żyć Ayeesha.

         Musiała przyznać, że ten pojedynek na słowa był wyrównany. Obydwoje, mniej lub bardziej finezyjnie, wbijali sobie wzajemnie szpile, ale żadne z nich nie dało się sprowokować. Dopiero gdy piekielna brutalnie uderzyła w sumienie mężczyzny, poczuła że zdołała zachwiać równowagą. Zatriumfowała w myślach, choć jej twarz nadal pozostawała niewzruszona, niczym wykuta w marmurze. I postanowiła kuć żelazo póki gorące.
         - “Piękno wbiło ci nóż w serce”? - powtórzyła, unosząc brew, po czym pokręciła głową protekcjonalnie. - Mój drogi. Ono jedynie odpłaciło ci pięknym za nadobne. Nieważne za jak głupie bym tego nie uważała, Alajella zrobiła to z miłości. Zdesperowana była już dawno, ale nie uczyniłaby tego ostatecznego kroku, gdyby nie bodziec w postaci idealnego mężczyzny, którego tak bardzo bała się stracić. - Jej głos stał się teraz cichy, pobrzmiewała w nim nuta smutku, brzmiąca niemal na autentyczną. Nie kłamała. Może i reakcje emocjonalne były tylko grą, ale nie kłamała mówiąc o uczuciach, jakie kierowały w tamtej chwili jej poprzednim wcieleniem. - Nigdy nie poznała, czym jest bezwarunkowa miłość. Nie potrafiła w nią uwierzyć, bo nawet nie znała takiego pojęcia. Odkąd cię poznała, myślała tylko o tym, że musi na ciebie zasłużyć. Na twoją miłość. Poświęciła więc wszystko, sprzedała własną duszę… i została odtrącona. Zrozumiała, że nawet idealna, nie będzie wystarczająca. Jeśli piękno wbiło ci nóż w serce, to jej zostało ono wyrwane. Nieszczęsna istota… Na szczęście los litościwie postanowił szybko ukrócić jej cierpienia - dodała, kończąc całą wypowiedź nieco pogodniejszym tonem. - Warunek paktu, który jawił się jako klątwa, okazał się błogosławieństwem. Odrodzona w formie bliższej doskonałości, mogę robić wszystko, na co nie miałabym szans w tamtym życiu. Nie chowam urazy, stałeś się po prostu spiritus movens tego, co i tak było nieuniknione.
         Nie zamierzała na tym poprzestawać. Wracanie do wspomnień z przeszłości nie było dla niej trudne ani bolesne. Nie czerpała wprawdzie emocjonalnej satysfakcji ze znęcania się nad Deramore’em - jak sama powiedziała, nie żywiła do niego urazy, nie miała więc motywacji do osobistej zemsty - ale użycie motywu tragicznej miłości do podsycania atmosfery było iście poetyckim zagraniem, jakiego nie powstydziłby się żaden dramaturg. Cóż z tego, iż wszystkie jej zachowania były sztucznym wytworem znawczyni sztuki - odgrywała je perfekcyjnie, stąd też dla oceny spektaklu nie miało znaczenia, czy pokusa utożsamiała się z wypowiadanymi przez siebie słowami. Liczyło się tylko to, co chciała przedstawić. Nic więcej.
         Wiersz o stu strofach był gwoździem programu. Gdy wpadła na pomysł jego recytacji i ów pomysł wcieliła w życie, spodziewała się gwałtownej reakcji. Nawet nie czując tego fizycznie, zdawała sobie sprawę, jak potężny ładunek emocjonalny zawierał ten konkretny utwór. Nie mogła zaprzeczyć, był kamieniem milowym w ich relacji, a co za tym szło - w całej ich historii. Nie pozwoliła więc wybić się z rytmu. Kiedy przelatywały obok niej przedmioty maści wszelakiej, pewność w jej ruchach ani na chwilę nie osłabła. Upajała się swoim występem samym w sobie, jak również z satysfakcją obserwowała zachowanie czarodzieja. Po raz pierwszy od dawna zdawało jej się, że w jej wnętrzu zakiełkowało zarzewie prawdziwego uczucia. Tym uczuciem była euforia; czy może raczej jej mglisty, stłumiony przez wyjałowione zmysły piekielnej odpowiednik. Włożyła w ten występ całą siebie, by również całą sobą chłonąć atmosferę pomieszczenia, zupełnie niczym artystyczne perpetuum mobile, które raz puszczone w ruch stało się samowystarczalnym źródłem mocy. Nasyciwszy się napięciem, swój występ zakończyła z przytupem, bowiem podczas ostatnie strofy wspięła się na wyżyny swoich umiejętności tworzenia iluzji i pokazała czarodziejowi Alajellę. Ostatni raz, dokładnie tak, jak ją zapamiętał; absolutna pamięć pokusy pozwoliła jej oddać każdy, najmniejszy nawet detal. Widmo jej poprzedniego wcielenia, przewinąwszy się przez kalejdoskop wspomnień, zbliżyło się nieznacznie do mężczyzny, wyciągając w jego stronę rękę, po czym zanim wybrzmiało ostatnie słowo wiersza, postać rozpłynęła się w czerwonej mgle.
         Ayeesha ucichła, utrzymując kurtuazyjnie milczenie przez kilka sekund, po czym ukłoniła się głeboko, czekając na odpowiedź. Pierwsza jej część w ogóle jej nie zaskoczyła, dopiero druga, będąca pytaniem, wywołała u niej gonitwę myśli.
         Zwrócić mu ukochaną? Cóż to za niedorzeczne oczekiwanie…! Nawet gdyby wiedziała jak to zrobić, nie zamierzała spełniać fantazji swojego byłego. Alajella poświęciłaby wszystko w imię miłości. Ayeesha poświęciłaby miłość w imię sztuki. Bez mrugnięcia swym ślicznym okiem. Ale… Deamore nie musiał tego wiedzieć. Gdyby tak przez jakiś czas wodzić go za nos obietnicą zjednoczenia z Alajellą, by w odpowiednim momencie obrócić jego nadzieje w niwecz i posłać mężczyznę do tej samej otchłani rozpaczy, do której za jego sprawą trafiło niegdyś nieszczęsne, zakochane dziewczę…? Gdyby nie to, iż takie zachowanie stanowiłoby niewybaczalne pogwałcenie etykiety, pokusa oblizałaby teraz wargi. Och, jakże słodka to była perspektywa, jakże poetycka… Zaiste, byłoby to przedstawienie jej życia. Czyż mogła przepuścić taką szansę?
         - A bierz ją w podskokach i biegnijcie całować się w zadki - burknął Lear, który najwyraźniej uznał ten moment za idealny, by wtrącić się ze swoim narzekaniem. - Byle z dala ode mnie. Powiedziałbym, że mam powyżej uszu tego waszego melodramatu, ale jak może zauważyliście, nie mam uszu. Nie mam też żołądka, którym mógłbym rzygać, ale obydwoje zapewne posiadacie na tyle rozwiniętą wyobraźnię, że możecie sobie zobrazować, jak bardzo mam was dość.
         Ayeesha spojrzała na niego karcąco. Nie żeby czaszka kiedykolwiek cokolwiek sobie robiła z jej niepochlebnych spojrzeń, ale musiała dać mu do zrozumienia, że to nie była chwila dla niego. To musiało rozegrać się między nią a Deamore’em.
         - Już raz dla ciebie zdechłam, mało ci? To bardzo nieuprzejme z twojej strony znów tego oczekiwać - uśmiechnęła się lodowato w stronę czarodzieja. - Przywrócenie Alajelli do życia jest niemożliwe, jako że przyczyną jej śmierci nie była treść kontraktu. Nie bezpośrednio. Ale… Gdybym zerwała kontrakt… Gdybym w tym wcieleniu wróciła do poprzedniej formy… Byłbyś tego wart? Byłbyś w stanie na nowo rozpalić w moim sercu ogień, który wygasł wiele lat temu? - Zrobiła efektowną pauzę, zamykając na chwilę oczy, by po upływie owej chwili wbić w czarodzieja najbardziej rozdzierające z jej spojrzeń. - Myślisz, że mielibyśmy jeszcze szansę na nasze “długo i szczęśliwie”?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości