[Dwór i okolice] Z nadzieją na lepsze jutro
: Pon Paź 25, 2021 6:48 pm
Minęło kilka miesięcy od momentu, gdy rodzina Sani z zabijania i polowania na niewinne magiczne stworzenia, przestawiła się na oferowanie noclegu i ciepłego posiłku podróżnym. Oczywiście, części klanu w ogóle nie odpowiadał taki stan rzeczy i nadal parali się wojaczką, stacjonując ze swymi łuskowatymi towarzyszami na Północnej Bramie i chroniąc okolicę przed potworami z północy. Mimo względnej sielanki to był bardzo trudny okres dla Dragosani i Sa'maara. Nikomu nawet do głowy nie przyszło by pozwolić młodemu pradawnemu zostać w ich skromnej osadzie i pomagać w karczmie, a już tym bardziej nikt nie chciał się męczyć z pacyfistyczną dziewczyną na polu walki. Siłą rzeczy zostali rozdzieleni i z początku nie było to dla połączonych ze sobą duszą zbyt odczuwalne, dopiero z czasem zaczęły pojawiać się pierwsze skutki długotrwałej rozłąki.
Sani doskwierała tęsknota, strasznie się martwiła o pradawnego i nieraz atakowały ją obawy czy nic złego mu się nie stało, czy jeszcze kiedyś się zobaczą. Najgorzej miał jednak Sa'maar, już pomijając ciężką rękę i wybuchowy temperament przywódcy ich klanu. Smok bardzo szybko popadł w apatię, stracił jakąkolwiek chęć do życia i albo wykonywał bezmyślnie rozkazy jak marionetka, albo w ogóle nie ruszał się ze swojego posłania. Kilkakrotnie siłą zmuszony został by cokolwiek zjadł czy się napił. Ojciec Sani wcale nie próbował poprawić sytuacji, wręcz przeciwnie, przez niego było tylko gorzej. Sa'maar nie tylko zaczął nastawiać gadzich krewnych przeciwko ludzkim towarzyszom, ale również podstawiony pod murem zaatakował Kholghrima. I to na tyle poważnie, że starego wojownika z ledwością udało się wyrwać z zaciskających się objęć śmierci.
Na pradawnego został postawiony wyrok i bez chwili wahania zorganizowana została obława na śmiertelnie niebezpiecznego jaszczura. Sa'maar robił wszystko by uciec przed ścigającymi go. Przez długi czas mu się to udawało, zwłaszcza, gdy w pewnym momencie zaczął po prostu z nimi walczyć w samoobronie. Jeden młody smok wychowywany i kontrolowany od małego przez ludzi nie miał jednak najmniejszych szans, gdy został w końcu otoczony.
W pierwszej chwili, gdy Sani dostrzegła z okna na piętrze powracających krewniaków oraz majaczący pomiędzy nimi blask złotych łusek swojego przyjaciela, była szczęśliwa jak dziecko. Już nie mogła doczekać się spotkania z nim i snuła plany na wspólne spędzenie czasu. Jako pierwsza wybiegła wracającym wojownikom na powitanie. Widok poranionego i skutego łańcuchami pradawnego sprowadził ją tak mocno na ziemię, że omal nie zasłabła. Z trudem była w stanie ustać na nogach, lecz nie powtrzymało jej to przed rzuceniem się przyjacielowi na pomoc. W ogóle nie rozumiała co to wszystko miało znaczyć. Dlaczego Sa'maar został siłą zaciągnięty do domu? Dlaczego był tak mocno poturbowany i nikt nawet nie myślał o tym, by opatrzyć jego rany?!
Odpowiedzi, jakie otrzymała nie były zbyt pocieszające i gdyby to od dziewczyny zależało, wolałaby nigdy w życiu ich nie poznać. Jej ukochany przyjaciel, druga połowa, miał zostać skrócony o głowę i to na oczach całego klanu. I nie było żadnym argumentem przypomnienie o tym, że dziewczyna i pradawny mieli złączone ze sobą życia. Żądny krwi i zemsty ojciec Sani łatwo poradził sobie z tym problemem. Posłano po jakąś potężną maginię z Rapsodii, która miała zdjąć z byłej jeźdźczyni i jej wierzchowca czar scalający ich dusze. Dragosani była zrozpaczona.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że magini potrzebowała czasu na przybycie do wioski Jeźdźców, dzięki czemu Sa'maar z pomocą Sani, mógł odzyskać siły i razem po raz kolejny postanowili uciec. Tym razem już na dobre odcinając się od przeszłości i okrutnej rodziny.
Kholghrim nie zamierzał jednak łatwo odpuścić i ruszył w pościg za zbiegłym smokiem i dziewczyną, która pomogła mu uciec, podpisując tym samym wyrok również na siebie. Prawdopodobnie wszystkie ich problemy skończyłyby się wraz ze śmiercią tego tyrana. Sani jednak nie mogła do tego dopuścić. Nigdy nie był dobrym ojcem, blondynka nie miała z nim związanych żadnych dobrych wspomnień, albo było ich tak niewiele, że wszystkie zapomniała, jednakże to nadal był jej ojciec.
Oboje z Sa'maarem byli u kresu swoich sił, gdy lecieli nad ogromną puszczą daleko na wschód od Równiny Maurat, kierując się w stronę koronujących okolicę szczytów górskich, mając nadzieję, że uda im się tam zgubić nieustępliwy pościg żądnego krwi, emerytowanego strażnika-łowcy. Jedynie silna wola oraz instynkt przetrwania pradawnego pozwoliły, tak długo i daleko uciekać przed katowskim ostrzem.
Od dłuższego czasu było cicho. Nigdzie nie było widać Kholghrima, ani rozstawionych przez niego pułapek. W okolicy, jak nie w całej dolinie, nie było czuć zapachu ani jego, ani jego ajagara. Sani pomyślała, że to już koniec, że nareszcie udało im się uciec. Straciła czujność i naraziła ich oboje na ogromne niebezpieczeństwo.
Podczas lotu nad dolinami ciągnącymi się między górskimi szczytami, Sa'maar w pewnym momencie zaczął dziwnie obniżać i z powrotem wyrównywać swój lot. Dragosani myślała, że jej towarzysz jest zmęczony, albo zebrało mu się na psikusy. Szybko jednak pozbyła się tych podejrzeń, gdy gad zaryczał z boleścią i zaczęli spadać. Kilkakrotnie próbował utrzymać się jakoś w powietrzu i chociaż łagodnie odstawić blondynkę na ziemię. Nie mogli jednak na to liczyć. Jedyne co Sa'maar mógł zrobić by uchronić partnerkę przed bolesnymi skutkami upadku z tak dużej wysokości, było osłonięcie jej swoim ciałem i ustawienie go tak względem ziemi, by chociaż ona miała lekkie lądowanie.
Dragosani nic poważnego się nie stało, jedynie kilka niewielkich zadrapań pojawiło się na jej twarzy, rękach i nogach. Z gadem natomiast było dużo gorzej. Brak sprawności w prawym skrzydle oraz potworne rozdarcie na błonie w porównaniu do jego pozostałych obrażeń, wydawały się niewielkim draśnięciem, a rosnąca pod nimi kałuża krwi, ani trochę nie poprawiała sytuacji. W ciało gada powbijanych było przynajmniej kilkanaście gałęzi i większych drzazg z połamanych przez niego podczas tego upadku drzew, nie wspominając już o połamanych kościach. Do oczu Sani zaraz napłynęły łzy i choć nie mieli przy sobie nic, czym mogłaby zatamować krwawienie z jego ran, postanowiła zrobić wszystko by pradawnemu jakoś pomóc. Nawet gdyby miał zaraz z krzaków wyskoczyć jej ojciec i skrócić ją o głowę, nie zamierzała zostawić przyjaciela na pewną śmierć.
Sani doskwierała tęsknota, strasznie się martwiła o pradawnego i nieraz atakowały ją obawy czy nic złego mu się nie stało, czy jeszcze kiedyś się zobaczą. Najgorzej miał jednak Sa'maar, już pomijając ciężką rękę i wybuchowy temperament przywódcy ich klanu. Smok bardzo szybko popadł w apatię, stracił jakąkolwiek chęć do życia i albo wykonywał bezmyślnie rozkazy jak marionetka, albo w ogóle nie ruszał się ze swojego posłania. Kilkakrotnie siłą zmuszony został by cokolwiek zjadł czy się napił. Ojciec Sani wcale nie próbował poprawić sytuacji, wręcz przeciwnie, przez niego było tylko gorzej. Sa'maar nie tylko zaczął nastawiać gadzich krewnych przeciwko ludzkim towarzyszom, ale również podstawiony pod murem zaatakował Kholghrima. I to na tyle poważnie, że starego wojownika z ledwością udało się wyrwać z zaciskających się objęć śmierci.
Na pradawnego został postawiony wyrok i bez chwili wahania zorganizowana została obława na śmiertelnie niebezpiecznego jaszczura. Sa'maar robił wszystko by uciec przed ścigającymi go. Przez długi czas mu się to udawało, zwłaszcza, gdy w pewnym momencie zaczął po prostu z nimi walczyć w samoobronie. Jeden młody smok wychowywany i kontrolowany od małego przez ludzi nie miał jednak najmniejszych szans, gdy został w końcu otoczony.
W pierwszej chwili, gdy Sani dostrzegła z okna na piętrze powracających krewniaków oraz majaczący pomiędzy nimi blask złotych łusek swojego przyjaciela, była szczęśliwa jak dziecko. Już nie mogła doczekać się spotkania z nim i snuła plany na wspólne spędzenie czasu. Jako pierwsza wybiegła wracającym wojownikom na powitanie. Widok poranionego i skutego łańcuchami pradawnego sprowadził ją tak mocno na ziemię, że omal nie zasłabła. Z trudem była w stanie ustać na nogach, lecz nie powtrzymało jej to przed rzuceniem się przyjacielowi na pomoc. W ogóle nie rozumiała co to wszystko miało znaczyć. Dlaczego Sa'maar został siłą zaciągnięty do domu? Dlaczego był tak mocno poturbowany i nikt nawet nie myślał o tym, by opatrzyć jego rany?!
Odpowiedzi, jakie otrzymała nie były zbyt pocieszające i gdyby to od dziewczyny zależało, wolałaby nigdy w życiu ich nie poznać. Jej ukochany przyjaciel, druga połowa, miał zostać skrócony o głowę i to na oczach całego klanu. I nie było żadnym argumentem przypomnienie o tym, że dziewczyna i pradawny mieli złączone ze sobą życia. Żądny krwi i zemsty ojciec Sani łatwo poradził sobie z tym problemem. Posłano po jakąś potężną maginię z Rapsodii, która miała zdjąć z byłej jeźdźczyni i jej wierzchowca czar scalający ich dusze. Dragosani była zrozpaczona.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że magini potrzebowała czasu na przybycie do wioski Jeźdźców, dzięki czemu Sa'maar z pomocą Sani, mógł odzyskać siły i razem po raz kolejny postanowili uciec. Tym razem już na dobre odcinając się od przeszłości i okrutnej rodziny.
Kholghrim nie zamierzał jednak łatwo odpuścić i ruszył w pościg za zbiegłym smokiem i dziewczyną, która pomogła mu uciec, podpisując tym samym wyrok również na siebie. Prawdopodobnie wszystkie ich problemy skończyłyby się wraz ze śmiercią tego tyrana. Sani jednak nie mogła do tego dopuścić. Nigdy nie był dobrym ojcem, blondynka nie miała z nim związanych żadnych dobrych wspomnień, albo było ich tak niewiele, że wszystkie zapomniała, jednakże to nadal był jej ojciec.
Oboje z Sa'maarem byli u kresu swoich sił, gdy lecieli nad ogromną puszczą daleko na wschód od Równiny Maurat, kierując się w stronę koronujących okolicę szczytów górskich, mając nadzieję, że uda im się tam zgubić nieustępliwy pościg żądnego krwi, emerytowanego strażnika-łowcy. Jedynie silna wola oraz instynkt przetrwania pradawnego pozwoliły, tak długo i daleko uciekać przed katowskim ostrzem.
Od dłuższego czasu było cicho. Nigdzie nie było widać Kholghrima, ani rozstawionych przez niego pułapek. W okolicy, jak nie w całej dolinie, nie było czuć zapachu ani jego, ani jego ajagara. Sani pomyślała, że to już koniec, że nareszcie udało im się uciec. Straciła czujność i naraziła ich oboje na ogromne niebezpieczeństwo.
Podczas lotu nad dolinami ciągnącymi się między górskimi szczytami, Sa'maar w pewnym momencie zaczął dziwnie obniżać i z powrotem wyrównywać swój lot. Dragosani myślała, że jej towarzysz jest zmęczony, albo zebrało mu się na psikusy. Szybko jednak pozbyła się tych podejrzeń, gdy gad zaryczał z boleścią i zaczęli spadać. Kilkakrotnie próbował utrzymać się jakoś w powietrzu i chociaż łagodnie odstawić blondynkę na ziemię. Nie mogli jednak na to liczyć. Jedyne co Sa'maar mógł zrobić by uchronić partnerkę przed bolesnymi skutkami upadku z tak dużej wysokości, było osłonięcie jej swoim ciałem i ustawienie go tak względem ziemi, by chociaż ona miała lekkie lądowanie.
Dragosani nic poważnego się nie stało, jedynie kilka niewielkich zadrapań pojawiło się na jej twarzy, rękach i nogach. Z gadem natomiast było dużo gorzej. Brak sprawności w prawym skrzydle oraz potworne rozdarcie na błonie w porównaniu do jego pozostałych obrażeń, wydawały się niewielkim draśnięciem, a rosnąca pod nimi kałuża krwi, ani trochę nie poprawiała sytuacji. W ciało gada powbijanych było przynajmniej kilkanaście gałęzi i większych drzazg z połamanych przez niego podczas tego upadku drzew, nie wspominając już o połamanych kościach. Do oczu Sani zaraz napłynęły łzy i choć nie mieli przy sobie nic, czym mogłaby zatamować krwawienie z jego ran, postanowiła zrobić wszystko by pradawnemu jakoś pomóc. Nawet gdyby miał zaraz z krzaków wyskoczyć jej ojciec i skrócić ją o głowę, nie zamierzała zostawić przyjaciela na pewną śmierć.