Valladon[Valladon] Po raz pierwszy, po raz drugi, sprzedane

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Riordan
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Artysta , Zielarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Riordan »

        Echo brzęku przebrzmiewało długo, przetaczając się przez każdy zakamarek głowy elfa i radośnie rezonując wszędzie tam, gdzie dotarło. Riordan nie pierwszy i najpewniej nie ostatni raz zmierzył się z wewnętrzną hordą stepujących bobrów, by w pełni chwały zwycięstwa wpaść gdzieś w połowie na szczęśliwie długą odpowiedź rozmówcy. Niesiony impetem zderzenia wysunął śmiały wniosek, że nie chodziło o wspomniane wcześniej obrazy. Właściwie w żaden sposób nie wykluczało to niczego, jako że elf nadal nie był pewien, które płótna mogły należeć do szlachcica. Z wymienionych i przemilczanych względów postanowił ograniczyć swój komentarz do apatycznego kiwania głową w rytm kroków. Co prawda, po jakiejś minucie zaczął przypominać przy tym uparcie dążącego do celu gołębia, to jednak pozostawało zdecydowanie problemem ewentualnych obserwatorów.
        Nagle zatrzymał się w miejscu, wykonał gwałtowny zwrot na piętach i, przechyliwszy lekko głowę, przez dłuższą chwilę taksował wzrokiem mężczyznę, z którego ust padło absolutne klasyczne i najzupełniej nieklasyczne pytanie. Wreszcie poderwał się jak wykładowca po przydługiej drzemce na pulpicie i podjął marsz, dla odmiany w poprzek drogi.
        – Właściwie nie. Zupełnie niedaleko – odparł, uchylając furtkę. – On. – Wskazał głową odchodzącego w dal Rudzielca. – Najwyraźniej ma własne sprawy.
        Jak gdyby nigdy nic otworzył na oścież drzwi, wparadował do domu krokiem finiszującego strusia i, jakby kontynuując ruch, położył się na podłodze.
        – Czyli nie. Nie ma nawet kota. Chyba, że poszedł po kolację. Obiad. Właściwie to chyba śniadanie jak dla mnie. Nadal nie przyjął do wiadomości, że nie jadam nornic – dodał z niewinnym śmiechem, przewracając się na plecy. – Kochany parszywiec.

        Świat stał się nagle nieco lepszym miejscem. Miękkie sklepienie z suszonych i schnących jeszcze ziół przyjemnie tłumiło dźwięki, otulając ciszą i swojską, ciepłą wonią. Dobrze znana i kochana podłoga niezawodnie udzieliła wsparcia, pozostając najpewniejszą stałą w kruchym wszechświecie, a niewielkie okna zaciekle broniły murów przed najazdem bezlitosnego światła. Riordan zanurzył się na dłuższą chwilę w błogości, wsłuchany w delikatny szelest poruszonego powiewem suszu, zapominając o kilku z licznych przykrości tego dnia.
        – Wstąpisz na chwilę? – rzucił w przestrzeń, nie wiedząc nawet czy ta przestrzeń zdolna jest udzielić odpowiedzi. – Mogę zaproponować coś do jedzenia, do picia…
        Iluzja elfa w roli faktycznego i poprawnego gospodarza, jakkolwiek dotychczas wątła, nieledwie eteryczna, rozwiała się zupełnie, kiedy z wielkiego planu podniesienia się z podłogi wyszedł tylko żałosny jęk i mrożący ból w potylicy, po których nadeszła fala przeświadczenia, że nie tędy droga. W każdym razie nie tak szybko.
        – Ale to za chwilę. Albo we własnym zakresie.
        Gdyby zasady bezpieczeństwa obowiązywały gdziekolwiek poza skryptami medycznymi, wspomniałby, że przez czyste lenistwo między przyprawami znalazły się substancje przyprawami niebędące, a pośród trunków właściwie większość miała szerokie spektrum skutków ubocznych. Ale zasady te nie obowiązywały, choć Riordan akurat należał do nielicznej grupy tych, którzy przynajmniej o nich słyszeli. Nie dodał więc nic, wciąż nie mając pewności czy mówi do niebieskowłosego, czy do otwartych szeroko drzwi.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Takiej zwrotności ze strony naprutego jak świnia malarza Momo zdecydowanie się nie spodziewał. Tak jak i on, gwałtownie przystanął w miejscu, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Później w jego spojrzeniu pojawiła się lekka konsternacja – nie rozumiał co powiedział takiego, że wywołał taką reakcję, chętnie jednak by się dowiedział. Uśmiechnął się więc miło, by przekonać Riordana do mówienia. Czy poskutkowało? Szczerze wątpił, bo choć elf się odezwał, sprawiał wrażenie, jakby dochodził do tego już od dłuższego czasu a nie tylko pod wpływem przymilania się trytona.
        - Och… - mruknął lekko zaskoczony i jednocześnie doskonale świadomy tej drobnej gafy, którą popełnił przy pierwszym pytaniu. Wszedł jednak do niewielkiego ogródka i poszedł z gospodarzem do jego domu. Zrobił lekko oburzoną minę na wieść, że na Riordana nikt nie czeka. Nie gniewał się jednak na malarza, a na… wszechświat? Szkoda było patrzeć na kogoś, kto tak się stoczył. Choć z drugiej strony jakoś malarz nie sprawiał wrażenia jakby mu to przeszkadzało – może dobrze było mu w tym marazmie. Dziwne, Momo nie do końca to rozumiał, ale był gotów to zaakceptować.
        Nim padła propozycja, by tryton wszedł, ten już i tak był w środku – pewny, że elf zaraz się przewróci i rozkwasi sobie nos, chciał go asekurować, w porę jednak zorientował się, że tak jak pijacy byli wiotcy i nic złego im się nie mogło przez to stać, tak i najwyraźniej zaćpani malarze upadali miękko jak szmaty. Przyglądał mu się stojąc krok za progiem, przekrzywiając trochę głowę jak mądre zwierzątko, do którego przemawia się entuzjastycznym tonem. Teoretycznie… tu jego rola mogła się zakończyć. Riordan wyglądał na zadowolonego i jakby zaraz miał błogo zasnąć, nic mu nie mogło grozić, bo z tego co mówił to od dłuższego czasu nawet nic nie jadł, więc wymiocinami się nie zadławi…
        Jęk boleści towarzyszący próbie powstania rozwiał wątpliwości trytona. Spojrzał na malarza z wyrazem twarzy ojca patrzącego na syna, który pierwszy raz się upił - rozbawienie, żal i odrobina “a nie mówiłem?”. Westchnął, po czym podszedł do szafek z ziołami. Między wszystkimi dobrami, którymi zastawiony był blat, odnalazł pusty słoik. Zdjął z niego pokrywkę i wlał do niego wodę z kamionkowego naczynia stojącego na podłodze, a następnie w tym prowizorycznym wazonie umieścił podwiędnięty bukiet z lawendy i bzu. Zabezpieczywszy swój prezent podszedł i przykucnął obok malarza, wychylając się lekko, by ten mógł go widzieć bez nadmiernego ruszania głową.
        - Posiedzę z panem - przyjął w ten pokrętny sposób jego propozycję gościny. - Lepsze od podłogi byłoby chyba jednak łóżko… Ale jak woli pan dla zdrowotności poleżeć na twardym to może chociaż jakieś poduszki przyniosę? - zaproponował, udając, że nie widzi tego sinego śladu kurzu na włosach Riordana, który powstał od wycierania głową desek. To jednak podsunęło mu pewną, być może zuchwałą, myśl.
        - W sumie to za poczęstunek podziękuję, bo na bankiecie miałem okazję coś zjeść, ale mógłbym się u pana wykąpać? - zapytał, nerwowym gestem odgarniając włosy za ucho, bo to o co prosił było trochę nie na miejscu zważywszy, że nie byli nawet kumplami.
Awatar użytkownika
Riordan
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Artysta , Zielarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Riordan »

        Riordan rozpromienił się błogo na chwilę.
        – To miłe – skomentował, rozwlekając słowa jak wydziergany na drutach pled. Nadal starał się powstrzymywać przed oceną rzeczywistości w głębokiej obawie przed rewanżem, ale zaczynał odnosić wrażenie, że dziwnie się wokół niego dzieje.
        – W kuchni jest balia, obok cebrzyk, pompa w ogrodzie, a gar na piecu – wyrecytował, wymachując rękami jak wiatrak. Albo cepnik. – W każdym razie… No najprawdopodobniej. Mieszkacie na podmurzu czy nie mieszkacie wcale? – zapytał nagle z niespodziewaną bezpośredniością.
        Właściwie mężczyzna nie wyglądał i nie pachniał jak mieszkaniec dzielnicy nędzy ani jak bezdomny. W tamtej jednak chwili elfowi nie przyszedł do głowy żaden inny możliwy powód, dla którego ktoś mógłby chcieć kąpać się w obcym domu.

        Pochłonięty rozważaniami na temat niespodzianie wykwitającego w nadgarstkach, łokciach i knykciach bólu, nie wiedział nawet ile czasu upłynęło do momentu, kiedy cień w drzwiach odpędził całkiem logiczną teorię o związku nadmiernie ożywionej gestykulacji, stawów i twardej podłogi. Cień zapukał nieśmiało.
        – Zajęte – oznajmił gospodarz, nie unosząc nawet głowy. – Nikogo nie ma w domu – dodał dla pewności i beztrosko uznał sprawę za niebyłą.
        – Mości Adalraen… – odezwał się przybysz przepraszającym tonem, do złudzenia przypominającym głos bibliotekarza z katedry architektury. – Ja naprawdę przepraszam, ale muszę zająć chwilkę.
        – Jasne. Jutro pod wieczór powinienem jedną znaleźć.
        Zapadła cisza. Podejrzanie cicha i niepokojąco uboga w dźwięk oddalających się kroków. Riordan westchnął ciężko, domyślając się, że nie poleży już sobie w spokoju. Usiadł powoli, z ociąganiem odklejając potylicę od parkietu. Za otwartymi drzwiami, o stopień poniżej poziomu podłogi, stał chłopiec, który zdecydowanie bibliotekarzem nie był. W każdym razie nie tym konkretnym. Przez gładką, ledwie naznaczoną trądzikiem fizjonomię przemknął wyraz zdumienia. Przemknąwszy wpadł do chaty, potknął się o oplatany wikliną gąsior, zawrócił na ścianie i zatrzymał się dopiero na twarzy elfa, gdzie postanowił zagościć na dłużej.
        – Szlachetny pan de Lacque posłał mnie… Z posłaniem mnie przysłał.
        Riordan nie poruszył się.
        – Polecił sprawdzić, czy wszystko w porządku – kontynuował zmieszany, wpatrując się w próg. Nie ulegało wątpliwości, że najchętniej czytałby z kartki. Rzecz jasna, gdyby czytać umiał. – I poinformować o skandalicznym incydencie po waszym wyjściu. I zapewnić, że sprawa zostanie rozwiązana. I, jeżeli by się okazało, żeście śmiertelnie chorzy albo już martwi, poinformować pana de Lacque bezzwłocznie.
        – Żyję – odezwał się wreszcie gospodarz, zaczynając od tego, co wiedział na pewno.
        – Przekażę.
        – Właściwie po co mu ta informacja?
        – To proste – wypalił chłopiec nieco zbyt szybko i zbyt entuzjastycznie. Natychmiast spuścił wzrok z powrotem na próg. – Przebaczenia proszę. Idzie o to, żeby bezzwłocznie zwrócić się do władz miasta o wykup dzieł będących w waszmości posiadaniu, w tym szkiców i studiów. No i można od razu podbijać ceny obrazów w obiegu. To, wbrew pozorom, bardzo wartościowa informacja.
        Riordan lustrował rozmówcę z góry na dół, nie wiedząc właściwie jak zareagować.
        – Wydaje mi się… Tylko wydaje, że tego nie powinieneś był powtarzać. Ale pewnie masz rację.
        – Jasne, że mam! Przebaczenia… Ojciec zawsze mówił, że do handlu mam naturalny talent, abym tylko nie gadał za dużo.
        – Mądry człowiek. Miło się gawędziło.
        Podłoga ponownie przytuliła elfa jak dobra, zaprzyjaźniona kolumna na bankiecie.
        – Ale… Bo incydent.
        Wąski liść nawłoci opadł z szelestem, strącony przez kopulujące radośnie muchy.
        – W czasie wernisażu ktoś podszył się pod waszą osobę.
        Kurz leniwie tańczył w oknie.
        – Pan de Lacque wypędził oszusta. Myślał najpierw, że to stały pracownik, ale okazało się, że nie zostawił po sobie śladu. Widać zatrudnił się tylko na tę wystawę.
        Riordan dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że samo skojarzenie faktów nie wywiera żadnego wpływu na otoczenie.
        – Czeeekaj. I cicho bądź, proszę – jęknął, ponapawał się przez moment milczeniem, po czym podjął bez emocji, jak bachor recytujący wierszyk. – Przekaż Bertramowi, że nie ma się czym kłopotać. Tamten człowiek działał w moim imieniu i za moją wiedzą. Powiedzmy, że to delegat. Brat drogiego przyjaciela córki kuma dalekiej siostry ciotecznej – zaczął się rozpędzać. – Babka nalegała, żeby dać mu szansę, a ja nawet nie wiem jak się sprawił. Cóż by rodzina powiedziała, gdybym wpakował go w kłopoty? Uspokój, proszę, swojego… szlachetnego pana, a ja rozmówię się z babką i córką kuma ciotki.
        – Siostry ciotecznej – poprawił chłopak.
        – Właśnie.
        Posłaniec niepewnie odwrócił się, odszedł kilka kroków, po czym stanął w miejscu i obejrzał się przez ramię.
        – A przyjaciel jak bardzo przyjaźni się z córką kuma kuzynki? Bo gdyby… No wiecie. Rodzina lepiej wychodzi w podatkach. Tak na przyszłość.
        W odpowiedzi usłyszał tylko długi, łamiący się dźwięk, który mógł być wyrazem zniecierpliwienia, aprobaty, dezaprobaty albo czymkolwiek innym, co samoistnie wydobyło się ze z wolna wsiąkającej w deski piersi elfa.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Instrukcje były jasne, Momo był pewny, że sobie poradzi. Nie spodziewał się jednak, że zaraz po nich zostanie mu zadane pytanie tak… trzeźwe i bezpośrednie jak na stan, w którym znajdował się malarz. Aż nie ukrywał swojego zaskoczenia - nie bezpośredniością, a składnością pytania. Zaraz po tym jednak zrobił lekko zakłopotaną minę.
        - Em… W zasadzie chyba wcale - wybrał w końcu z przedstawionych mu możliwości. - Trochę tu, trochę tam, jak się trafi. To… Trochę skomplikowane - podsumował, starając się ukryć gafę pod czarującym uśmiechem, jak zawsze.
        - Ale nie jestem żadnym, wie pan, wykolejeńcem - usprawiedliwił się. - Jestem porządny… Tylko teraz nie mam dostępu do wody. Wytłumaczę jak nadarzy się okazja - podsumował, po czym poklepał Riordana poufale po ramieniu i wstał, rzucając jeszcze przez ramię “zaraz wracam, proszę na siebie uważać”. Ciekawy dobór słów, zważywszy, że mówił do osoby leżącej płasko na ziemi.

        Po wejściu do kuchni Momo ogarnął wzrokiem pomieszczenie, z pewnym zaskoczeniem przyjmując to jak bardzo odstawało ono od reszty domu. Tam, cóż, przydałoby się trochę troski, by doprowadzić wnętrza do porządku, tu zaś było całkiem nieźle - czysto i w ogóle. A przedmioty wskazane przez elfa były dokładnie tam, gdzie powinny według jego opisu. Momo zabrał się więc do rzeczy i wyszedł na dwór po wodę. Zrobił kilka kursów, od razu napełniając balię i nie kłopocząc się nawet rozpalaniem ognia i robieniem sobie ciepłej kąpieli - dla niego właśnie taka naturalna temperatura wody była odpowiednia, bo w końcu był istotą morską. Morską, całe tygodnie drogi od wybrzeża, dobre sobie… Nieważne. Ważne, że teraz miał się gdzie wykąpać, bo jego skóra wyglądała już naprawdę kiepsko. Adalraen być może tego nie zauważył przez swój odmienny stan świadomości, ale Momo czuł jak napięta i sucha już jest. Jeszcze godzina czy dwie i zaczęłaby się łuszczyć, a to już sprawiłoby mu duży dyskomfort. Jakie szczęście, że wpadł na pomysł, by poprosić malarza o tę drobną przysługę.
        Gdy już balia była pełna więcej niż w połowie, tryton zamknął drzwi na dwór i te prowadzące do niewielkiego korytarzyka, by nie gorszyć nikogo swoim negliżem, po czym zdjął ubrania i rozpuścił włosy. Wszystko czego się pozbył ułożył schludnie na ławie, po czym przytrzymując sobie włosy by ich nie przysiąść, przycupnął na brzegu balii. Nie wszedł do wody jak normalny człowiek, zamaczając najpierw stopy, a ześlizgnął się tak, by to właśnie nogi mieć cały czas nad powierzchnią. Stęknął cicho - najpierw z zaskoczeniem, bo woda była jednak zimniejsza niż przypuszczał, po czym z ulgą, bo od razu zrobiło mu się lepiej. Po chwili jego kończyny zamieniły się w ogon, wtedy dopiero wciągnął go do balii, choć była to pozycja niezbyt wygodna, bo miejsca nie było w niej za wiele. Niemniej najważniejsze było, że mógł się zanurzyć niemal cały przy odrobinie gimnastyki.
        I tak sobie po prostu leżał w wodzie, czując się jak podczas rozluźniającego masażu, który z każdym kolejnym ruchem wprawnych rąk odbierał część zmęczenia i znużenia. Co jakiś czas leniwie się poruszył, zmienił pozycję. Przez moment nasłuchiwał - zdawało mu się, że słyszał rozmowę dobiegającą z frontowej części domu, ale słyszał tylko głos Riordana i żadnych odpowiedzi, więc albo rozmówca stał bardzo daleko, albo malarz rozmawiał sam ze sobą. Momo nie oceniał. Gdy ponownie nastała cisza, na pewien czas zanurzył się razem z głową, bo przecież umiał oddychać pod wodą, ale nie zabawił w tej pozycji zbyt długo - wolał nie przyprawić o zawał serca Riordana, gdyby ten zaniepokojonym ciszą wtargnął do kuchni. Pewnie biedak pomyślałby w pierwszej chwili, że tryton się utopił. Nie znał wszak jego rasy.
        W końcu jednak przyszło mu wyjść z wody - spędził w niej minimalną ilość czasu, by przeżyć kolejny dzień, bo nie chciał nadużywać gościnności malarza przedłużając kąpiel. Wyszedł, ponownie najpierw wyciągając na skraj balii górną połowę ciała i siadając na brzegu, po czym z plaskiem wyciągnął ogon na podłogę. Przez myśl przemknęło mu, że mimo starań strasznie nachlapał i będzie musiał to pościerać.
        Nim ogon przemienił się ponownie w nogi, Momo wyżął sobie włosy i zdołał nawet sięgnąć po ubrania. Założył je na nadal mokre ciało, bez trudu wciągając na siebie koszulkę, a później trochę mocując się ze spodniami. Zakrzątnął się, by po sobie posprzątać, ale wtedy usłyszał ruch w pokoju, gdzie zostawił Riordana. To sprawiło, że zmienił mu się priorytety i najpierw zdecydował się sprawdzić co dzieje się z malarzem. Gdy otworzył drzwi od kuchni, dostrzegł go po drugiej stronie z wyciągniętą ręką, jakby ten zamierzał właśnie wejść do kuchni. Tryton odruchowo cofnął się, by na siebie nie wpadli.
        - O, przepraszam, trochę długo mi to zajęło - usprawiedliwił się, poprawiając przy tym włosy, które nadal mokre i niezwiązane spływały na jego plecy jak wzburzone fale, osłaniając całkowicie wygolony bok jego głowy i trochę wpadając mu do oczu.
        - Już skończyłem, tylko jeszcze posprzątam po sobie - wyjaśnił, zerkając w stronę balii i tych wszystkich kałuż wokół niej. - Proszę, jeśli pan tu czegoś potrzebuje to proszę wejść.
        To powiedziawszy Momo rozejrzał się po kuchni, szukając czegoś do starcia podłogi, by nikt się nie poślizgnął na mokrym.
Awatar użytkownika
Riordan
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Artysta , Zielarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Riordan »

        Nie mógł być do końca pewien, ile czasu upłynęło od chwili, kiedy chłopiec ostatecznie opuścił jego pole widzenia. Cisza niezmiennie otulała, ciepłe powietrze ze stałą siłą ciążyło, dociskając elfa do podłogi, a myśli przypominały zamieszany kapuśniak, który nigdy nie przestał wirować. Żaden ze wspomnianych czynników choćby w najmniejszym stopniu nie skłaniał do pomiaru upływających gęstymi jak miód kroplami minut.
        Wreszcie, pod wpływem niesprecyzowanego impulsu po prostu wstał. Może nie po prostu, ale koniec końców osiągnął pozycję pionową podpartą dwiema nogami, co zdawało się dostatecznie bliskie ogólnie przyjętej normy. Świat w pokoju świecił miękkim, subtelnym światłem, ledwie słyszalnie pluskał, szurał i szeleścił, nie wirował, nie podrygiwał nerwowo. Właściwie nie tak wiele brakowało, a można by powiedzieć, że stoi nieruchomo, jak na świat przystało. Riordan natomiast, jak przystało na istotę żywą, uznał, że warto byłoby ów niepewny stan utrzymać przynajmniej jeszcze nieco dłużej. Zamiast jednak czekać aż Rudzielec wróci z jakimś sztywnym gryzoniem, postanowił najzwyczajniej udać się do kuchni.
        Dopiero w chwili, kiedy już miał nacisnąć klamkę, uszu jego dobiegł cichy hałas z wnętrza pomieszczenia, zaś powierzchnię umysłu osiągnęła myśl, że gość najprawdopodobniej wcale nie wziął balii i wiadra z wodą tylko po to, by rozpłynąć się w niebycie na czas kąpieli. Moment później drzwi same się otworzyły, co może zasługiwałoby na miano fenomenu, gdyby nie stojący za nimi niebieskowłosy, którego imię po raz kolejny przemknęło elfowi gdzieś po miedzy świadomości ze wzburzoną grzywą i wysoko uniesionym ogonem, za to bez krztyny pewności czy rzeczywiście imieniem jest ani, tym bardziej, czy do domniemanego właściciela rzeczywiście należy.
        Riordan wpatrywał się przez pewien czas w zachlapaną kuchnię z wyraźną konsternacją. Nie chodziło jednak bynajmniej o stan podłogi, ta bowiem miała za sobą bez porównania gorsze przejścia. Elf rozpatrywał wnikliwie i z uwagą własne w tamtej chwili położenie.
        W normalnej sytuacji najprawdopodobniej zaoferowałby, że sam posprząta i na skutek niewątpliwego sprzeciwu drugiej strony po prostu pomógłby uporać się z lekkim podtopieniem, co pozwoliłoby mu stosunkowo rychło użyć kuchni we własnych celach. Tamta sytuacja różniła się jednak od normalnej kilkoma drobnymi szczegółami. Po pierwsze, i wystarczające, by chwilowo pozostać ostatnim, Riordan z miejsca sprawnie ocenił swoje szanse w starciu z połączonymi siłami wody i ciążenia. Ocena głośno krzyczała przeciwko bodaj wstąpieniu do środka.
        – Pójdę do ogrodu – oznajmił niepewnie, wskazując tylne drzwi. – Upoluję coś, zanim Rudzielec wróci. Nie chciałbym sprawić mu przykrości – dodał teatralnie, po czym najzwyczajniej odwrócił się i wyszedł.
        Riordan właściwie sam nie wiedział jaki jest plan aż do chwili, kiedy znalazł się w warzywniaku, gdzie przysiadł na suchej z wierzchu ziemi pośród soczyście zielonych naci marchewki. Domyślał się w prawdzie, że warzywa nie urosły jeszcze całkiem, ale z braku lepszych pomysłów po prostu wpił palce w glebę wokół bujniejszej kępy, brutalnie wyrwał pochwycony korzeń, otrzepał z grubsza o koszulę, po czym, jak zresztą można się było spodziewać, przystąpił do cierpliwej, spokojnej konsumpcji w łagodnym półcieniu jarzębiny.
        Powód, dla którego marchew nie jest powszechnie znana jako typowe danie obiadowe miał ujawnić się nieco później. Nie uprzedzając jednak faktów, Riordan dokończył czy też przerwał posiłek, jako że w zaistniałych okolicznościach różnica wcale nie była tak jasna, jakby się mogła wydawać. Uwagę elfa, najpewniej za sprawą wszechwiedzącego instynktu, przykuł nowy aromat, który nagle z zaskakującą intensywnością rozszedł się po okolicy. Spojrzał na poruszoną odrzuconą grudką ziemi lukrecję i, nie tracąc czasu na zastanowienia, chwycił rosnącą pod płotem łodygę, drugą ręką podkopując korzeń. Postanowił nie zadawać sobie również pytania czy naprawdę łatwiej było wychylać się w niemożliwym układzie z pozornie wygodnego siadu, niż po prostu przesunąć się o dwa kroki. Wreszcie, osiągnąwszy upragniony cel, przytulił rozgrzaną słońcem glebę i na oślep wymacał za plecami kwiaty rumianku.
        Pokrzepiony posiłkiem i zdobytymi na wypadek nagłych nudności zapasami, ruchem gąsienicy dopełzł do płotku, pod którym usiadł z zielskiem w objęciach, piachem we włosach i błogim uśmiechem na twarzy. Nie potrafił już określić, czy czuł się wyssany przez własny specyfik, przytłoczony substancją zadaną przez niewątpliwie posiadającego imię wybawiciela, otępiony przez mocne, acz zniżające się z wolna słońce, starannie uciszane zamkniętymi powiekami czy po prostu ugniatany wracającą nieuchronnie rzeczywistością. W każdym razie, któryś z poważnych powodów w pełni usprawiedliwiał zasłużony odpoczynek.
        Za plecami elfa rozbrzmiały kroki czy może tylko szmer trawy przy szklarni. Bez większego znaczenia.
        – Co właściwie wydarzyło się na tej wystawie? – zarzucił pytanie wysnute lekko, delikatnie jak babie lato na ciepłym wietrze.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Interakcja z Riordanem była trochę skomplikowana. Niby Momo miał już do czynienia z różnymi odmiennymi stanami świadomości, elf jednak cały czas wyglądał jakby zaraz miał nie wytrzeźwieć, a umrzeć. I trudno było stwierdzić czy był zły, zadowolony albo w ogóle przytomny. Czy docierało do niego to, co się do niego mówiło… Tryton jednak cierpliwie czekał na reakcję, bo z tego co zauważył do tej pory, malarz w końcu coś odpowiadał. COŚ.
        I tym razem zdawało się, że list do adresata nie dotarł, a Riordan być może usłyszał, że coś się do niego mówi, ale na treści się nie skupił i odpowiedział po prostu to, co zdawało mu się adekwatne do sytuacji. Momo nie był jednak zły, bo jedną z alternatyw było to, że malarz się zdenerwuje za bajzel.
        - Ostrożnie - mruknął tylko, usuwając się elfowi z drogi i przestrzegając go przed kałużami. Patrzył na niego jak wychodził do ogrodu, by upewnić się, że nie wyrżnie na progu, po czym wrócił do sprzątania. Po krótkich poszukiwaniach trafił na szczotkę do podłóg i ścierki o podobnym zastosowaniu zważywszy na to w jakim były stanie. Gosposią nie był, ale z wycieraniem podłogi jeszcze umiał sobie poradzić. Na robocie skupił się jednak tak bardzo, że zapomniał przez chwilę kontrolować co się dzieje z gospodarzem. Gdy jednak wyszedł, by wylać zebraną z podłogi wodę, dojrzał go siedzącego wśród grządek. Nie wyglądał jakby mu coś groziło, więc jeszcze na chwilę go zostawił. Poszedł opróżnić balię, a później wytarł ją do sucha. Mokre ścierki zostawił w wiadrze, nie znajdując na nie lepszego miejsca. W międzyczasie zdążył trochę przeschnąć, a jego włosy były już tylko lekko wilgotne, więc zebrał je w niechlujny kucyk. Stał w progu wiążąc je tasiemką i rozglądał się w poszukiwaniu Riordana. Poczuł ukłucie niepokoju, bo nigdzie go nie dostrzegał. W końcu jednak dotarło do niego, że ten ciemny kształt pod ogrodzeniem to jego znajomy malarz. Poszedł sprawdzić co z nim, przelotnie łowiąc spojrzenie jakiejś baby, który patrzyła na niego zza płotu. Nie zainteresował się nią za bardzo - jego priorytetem był bełkoczący elf. Znaczy: może i mówił wyraźnie, ale cicho i Momo go nie dosłyszał.
        - Gorzej się pan czuje? - zapytał, przyklękając przy nim na jedno kolano. Spojrzeniem omiótł trzymane przez niego kawałki różnych roślin i poczuł dziwny niepokój. Niby na twarzy Riordana błąkał się nikły uśmiech, ale malarz był taki blady i wiotki, że kto wie czy nie zjadł czegoś, co go doprawiło - rumianek i lukrecja nie powinny go zabić, ale kto wie za co złapał się wcześniej. Tryton przyglądał mu się więc długo i uważnie. W końcu - nie prosząc o zgodę ani nie przepraszając za naruszenie przestrzeni osobistej - przyłożył mu wierzch dłoni do czoła, by sprawdzić gorączkę. A następnie delikatnie ujął go jedną ręką za dłoń, by palcami drugiej zbadać tętno na jego nadgarstku. Nadal nie wiedział co o tym myśleć…
        - Pan coś do mnie przed chwilą mówił? - upewnił się po czasie znacznie dłuższym niż “chwila”. W głowie cały czas prowadził nierówną walkę zastanawiając się czy z elfem jest wszystko w porządku czy jednak powinien zacząć się martwić.
Awatar użytkownika
Riordan
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Artysta , Zielarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Riordan »

        Riordanowi nieobce były żal, pogarda, obrzydzenie, czasem nawet strach. Przywykł do ludzi oceniających wzrokiem na wskroś, udając, że nie patrzą. Mimo uszu puszczał szepty znawców najgłębszych tajemnic medycyny i nauk społecznych. Ale do tej pory nie zdarzało mu się często, by ktokolwiek poza kotem okazał mu faktyczną troskę i w dodatku był w tym okazywaniu równie jak jegomość... Momo uparty.
        – Nie, dlaczego? – odparł z opóźnieniem. – Właściwie coraz lepiej, za co dziękuję.
        Cierpliwie i bez jakiegokolwiek oporu pozwolił rozmówcy po raz kolejny ocenić swój stan zdrowia, beznamiętnie i spokojnie wodząc wzrokiem za mężczyzną. Wreszcie rozprostował się nieco, wsuwając stopy głębiej w nagrzaną, ledwie wilgotną pod powierzchnią glebę.
        – Ciekaw byłem, co właściwie stało się w czasie wystawy. Wygląda na to, że powstało więcej zamieszania, niżby można było przypuszczać – urwał, przenosząc wzrok na krzew agrestu, gdzie w głębokiej, soczystej zieleni miękkie światło popołudniowego słońca igrało z lekkim wiatrem.
        Właściwie cała okolica malowała się nad wyraz przyjemnie. Nie wiedzieć kiedy i jak, krajobraz przybrał nowe kolory i kształty. Rozedrgane cienie i świetliste kontury otulały ciepło intensywne zielenie liści i liczne barwy kwiecia. Delikatny szum chłonął ciche dźwięki przedmieścia, zamykając ogród w spokojnym, małym światku, gdzie wszystko pozostawało czystsze, wyraźniejsze, jak gdyby przez sam tylko obraz chciało przekazać każdy smak i zapach, każde ulotne, nieopisane wrażenie, stale wzbudzane leniwą bryzą.
        Riordan rzadko kiedy pozostawał obojętny wobec osobliwego spektaklu natury, który hojnie przesycał późnowiosenne i wczesnojesienne popołudnia. Westchnął głęboko ciepłym, świeżym powietrzem, uśmiechając się błogo. Nie na długo. Czarna, futrzana obecność wparadowała swobodnie krztusząc i rozpraszając. Tym razem jednak obeszła się z elfem raczej łagodnie.
        Rudzielec, jak zresztą można było się spodziewać, kroczył dumnie z zębami wpitymi w kark półżywej nornicy. Zauważywszy, że został zauważony, przeszedł do truchtu, śpiewając przytłumioną obezwładnionym ciałem zwierzątka tryumfalną pieśń. Riordan machinalnie skrzyżował nogi, by ułatwić kotu cały złożony manewr. Rudzielec zgrabnie wskoczył na kolana elfa, starannie ułożył gryzonia, zmrużył oczy, po czym zaczął mościć się, mrucząc donośnie. Wreszcie podwinął ogon i zmniejszył dwukrotnie objętość, wnikając w wolną przestrzeń.
        Riordan ostrożnie podebrał nornicę i przez dłuższą chwilę przyglądał się jej refleksyjnie, podświadomie gładząc palcem rudawe futerko. Wreszcie, po rozważaniach, których efekt był przesądzony właściwie od początku, ułożył przerażone, sparaliżowane zwierzątko na ziemi i zaczął kreślić wokół splątane w węzły wzory.
        – Mógłbyś, proszę, uszczknąć jakąś ukwieconą gałązkę z mirabelki? – zwrócił się do Momo, nie odrywając wzroku od powstającej plecionki.
        Głupek.
        – Jadłem już.
        I tak za każdym razem…
        – No to może kiedyś wreszcie przestaniesz je znosić?
        Nie.
        – Tak też myślałem.
        To zdecydowanie nie jest dobry moment na altruizm.
        – Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej.
        Rudzielec w odpowiedzi trzepnął tylko ogonem i zamknął oczy, ostentacyjnie tracąc zainteresowanie całą sprawą. Wiedział, że uzdrawianie tak drobnej istoty, w dodatku przy użyciu kwiatów, w których zawierała się cała życiodajna moc owocowego drzewa nie mogło zagrozić życiu ani zdrowiu elfa. Wiedział też jednak, że Riordan najpewniej będzie psioczył po fakcie na siebie, świat i samego Rudzielca, a za tym kot nieszczególnie przepadał. Zasnął szybko z uczciwym poczuciem, że zrobił co mógł.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo podrapał się z lekkim zażenowaniem po głowie.
        - Nie za bardzo wiedziałem co zrobić z tą plakietką, więc pomyślałem, że będę pana reprezentował. I tak od słowa do słowa, starałem się niczego za mocno nie sugerować, ale chyba uznano, że jestem pana agentem, no, uczniem ewentualnie. No w każdym razie, że mamy ze sobą coś wspólnego, ja tylko wspominałem, że musiałem pana zastąpić przez chwilową niedyspozycję. Niby tylko rozmawialiśmy o sztuce, ale bardzo się starałem, by obrazy się spodobały. Mam w tym pewne doświadczenie – bąknął, po czym szybko przeszedł dalej, jakby chciał zagadać to zdanie, by utonęło w potoku nowych słów.
        - W końcu zaczęły padać oferty, bo bogaci już tak mają, że swoje uznanie najłatwiej im wyrazić sakiewką, dlatego chcieli kupować pańskie obrazy. Nie przyjąłem żadnych pieniędzy, umówiłem tylko spotkanie z jednym zainteresowanym – zastrzegł, by odsunąć od siebie ewentualne podejrzenia. - W najgorszym razie można je odwołać. No ale… Mojemu pracodawcy się to nie spodobało, więc przerwał mi i kazał opuścić posiadłość. No i wtedy się spotkaliśmy pod furtką – podsumował, rozkładając ręce w geście bezradności, nie wiedzieć czemu. Może przez to, że dał się tak wyrzucić.
        - Em… - A jednak przypomniało mu się coś, co warto byłoby wspomnieć. – W sumie to nie przedstawiłem się nikomu prawdziwym imieniem i starałem się generalnie mówić tak by nic nie powiedzieć, jak to zawsze się rozmawia na takich bankietach, co przy moim wyglądzie niewiele pewnie pomoże, ale w razie czego można po prostu zgrać głupa, że nikt nie wie o co chodzi. I tak wkrótce wyjadę z miasta. No, mam nadzieję, że wkrótce - poprawił się, bo tak naprawdę mogło się to rozciągnąć na tygodnie albo nawet miesiące.
        Więcej nie było sensu opowiadać - na scenę wkroczył kot malarza, który zgarnął całą uwagę. Tryton po prostu był świadkiem tego jak ci dwaj się dogadywali i był coraz bardziej przekonany, że Riordan ze swoim zwierzakiem faktycznie rozmawia, a nie tylko gada do siebie. Elfy ponoć tak potrafiły… Choć gdy patrzyło się na malarza, nie można było wyzbyć się wątpliwości. Gdy już wpadło się na wyjaśnienie jednej kwestii, pojawiała się kolejna. Teraz na przykład… Co on robił z tą nornicą? I do czego była mu potrzebna kwitnąca gałązka?
        - D-dobrze – mruknął tryton, trochę zaskoczony tą prośbą, ale nie zamierzając się kłócić. Nie spodziewał się co prawda, że to może być kwestia magii, prędzej zakładał, że Riordan ma jakieś omamy od narkotyków, ale przecież nie mógł sobie zrobić krzywdy taką gałązką. Była miękka, więc sobie oka nie wydłubie, a kwiatki były jadalne, nie zaszkodzą mu. Oczywiście mógł wpaść na jeszcze wiele innych absurdalnych pomysłów… Ale tym Momo zamierzał się przejmować, jeśli faktycznie się wydarzy. Na razie po prostu podszedł do ukwieconego drzewa – nawet niespecjalnie upewniając się czy to mirabelka – i po krótkich poszukiwaniach zerwał jedną z gałązek, taką najszczodrzej obsypaną kwiatami. Był lekko skonsternowany, bo nie wiedział jak duża była potrzebna, ale trudno, najwyżej przyniesie drugą.
        - Taka starczy? - upewnił się, podając elfowi zamówioną gałązkę. - Do czego ona jest panu potrzebna? - zapytał w końcu. Kucnął znowu przy malarzu, trzymając nogi razem, a dłonie opierając na kolanach w pozycji, która na pewno będzie wygodna tylko na bardzo krótką metę.
Awatar użytkownika
Riordan
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Artysta , Zielarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Riordan »

        Riordan zamknął wreszcie długą, posplataną linię i szybko ocenił wyżłobiony w ziemi krąg. Akurat w tej samej chwili wrócił Momo z puszystą od drobnych kwiatów gałązką. Elf uśmiechnął się wdzięcznie.
        – W zupełności – odparł, delikatnie przejmując witkę. – Bardzo dziękuję.
        Przez chwilę wpatrywał się w aksamitne, drobne płatki, ostrożnie gładząc je palcami, jakby trzymał na dłoni małe, futrzane stworzonko. Powoli oberwał jeden z kwiatków i ułożył go na ziemi w miejscu przecięcia linii.
        – Mamy taką… zabawę – zaczął wreszcie, cierpliwie powtarzając czynność. – Rudzielec zrzuca karafkę, ja zbieram szkło i wycieram to, co nie wsiąknie w deski, on ostrzy pazury na worku z suszem, ja muszę wszystko przeładować i cerować, on przynosi konającą mysz, ja ją naprawiam. No i tak… Tak to działa.
        Ostatnie trzy kwiatki, dla których brakło miejsca na przecięciach zupełnie naturalnie powędrowały na kota, przyozdabiając czarne futerko. Zwierzę nie drgnęło nawet uchem. Elf tymczasem jedną dłoń zawiesił ponad wstrząsaną konwulsjami nornicą tak, że ledwie muskał opuszkami rozedrgany bok, drugą natomiast wsparł obok kręgu, szeroko rozstawiając palce. Przez dobrych kilka minut Riordan nie poruszył się widocznie, skupiając się na równym, spokojnym oddechu i miarowym przepływie energii. Jedyne wyraźne zmiany rozgrywały się w obrębie rozrysowanego wzoru.
        W pierwszej chwili mogłoby się wydawać, że cały zabieg był daremny. Mysz przestała drgać, zamknęła oczy i opadła bezwładnie. Pozostał jednak oddech. Zbyt powolny jak na tak małe zwierzątko, a jednak wyraźny i głęboki. Później, jeden po drugim, aksamitne płatki zaczęły kurczyć się, brązowieć i wraz z resztą kwiatu z wolna zapadać. Począwszy od zewnętrznego kręgu aż do samego środka. Wyrysowane linie przyciemniały zauważalnie, zwilżyły się, jakby woda z głębi ziemi chciała wybić poprzez płytkie rowki, wzbogacając wszechobecną mieszankę wiosennych aromatów o pierwotny zapach żyznej gleby. Wreszcie, kiedy po czystych, białych kwiatach pozostało jedynie lepkie, brunatne wspomnienie, elf ostrożnie wycofał dłonie i bezceremonialnie otrzepał o koszulę.
        – A w kwestii wystawy – zagadnął, spokojnie obserwując jak nornica niemrawo zbiera się z ziemi i w popłochu, wciąż niezgrabnie, czmycha w gęstą trawę za płotkiem. – Nie rozumiem, o co właściwie może chodzić Bertramowi. Wygląda na to, że wszyscy jesteśmy ci winni podziękowania, pozwól więc, że zacznę od siebie. – Skłonił głęboko głowę. – I na tym najpewniej poprzestaniemy, chyba że bardzo zależy ci na wdzięczności de Lacque’a – zakończył z miną wołającą: „Proszę, nie!”.
        Powoli, mocno uciskając rozmasował czoło i skronie.
        – Rozumiem też, że gdyby doszło do sprzedaży wspomnianych obrazów, będę winien procent za pośrednictwo, choć przyznam szczerze, że w tej chwili nie pamiętam ile konkretnie wynosi – kontynuował, a jego głos z każdą chwilą przybierał nowe odcienie żałości.
        Przymknął na chwilę oczy i odetchnął głęboko z łagodnym uśmiechem, mającym zapewnić, że wszystko jest w porządku. Bo właściwie było w porządku. Problem polegał na tym, że kiedy ciężko się skupić na samym życiu, kilka długich minut pełnej koncentracji zdaje się brutalnie zaciskać na mózgu jak pętla na wisielcu. Otworzył oczy, rozluźnił palce, które przez cały ten czas próbowały zgnieść zagrzebany w ziemi kamyk i z przykrością zorientował się, że ślepia Rudzielca nie tylko obudziły się, ale wierciły elfa morderczym wzrokiem.
        – No co? – burknął, omiatając spojrzeniem miejsce obrzędu.
        Brawo.
        – Dziękuję! – odparł tak szczerze i ekspresyjnie, że aż ironicznie, teatralnie kładąc dłoń u zbiegu obojczyków i przechylając głowę w karykaturalnym ukłonie.
        Kot wymownie nakrył nos ogonem i wrócił do spania, nie zwracając uwagi na miny Riordana.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo patrzył na Riordana nie poganiając go i nie starając się odzyskać jego uwagi - to, że został usłyszany przez malarza nie znaczyło, że ten będzie chciał mu odpowiedzieć. Może nie będzie chciał tłumaczyć się laikowi. A może po prostu rozproszył się tak bardzo, że o pytaniu zapomniał. Gdy zaś w końcu zaczął mówić, trytonowi wydawało się, że to nie jest odpowiedź na jego pytanie – do momentu, aż została wspomniana ledwo żywa mysz, wtedy zrozumiał sens słów elfa. Kiwnął głową, patrząc jak ten obrywa kwiatki z gałązki i układa z nich kompozycję na ziemi. Spodziewał się już do czego to zmierza, ale się nie odzywał, po prostu podziwiał z cierpliwością, o którą chyba nikt by go nie podejrzewał. Na magii znał się ledwo-ledwo, ale był w stanie wyobrazić sobie co właśnie zachodziło na jego oczach. Niby nie powinien, ale poczuł się trochę wyróżniony przez to, że mógł to oglądać i nie przeszkadzał, choć w pewnym momencie chciał zapytać czy się udało, bo wydawało mu się, że jednak zaklęcie Riordana nie przywróciło myszce życia. Dobrze, że się nie odezwał, bo by się tylko zbłaźnił – nie przypuszczał, że to był tylko półmetek i ostatecznie cały rytuał zakończył się szczęśliwie.
        Gdy zaś po wszystkim malarz wrócił do tematów bardziej przyziemnych, Momo przez krótką chwilę nie wiedział o co chodzi, tak mocno skupił się na tym małym pokazie. Jego myśli jednak szybko wróciły na poprawne tory, a w oczach pojawiło się zrozumienie. Zaraz uśmiechnął się i machnął lekceważąco ręką. Klapnął tyłkiem na ziemię, bo kolana już go paliły żywym ogniem od kucania w tej niewygodnej pozycji.
        - Nie ma o czym mówić – oświadczył. – I nie dziwię się w sumie, że Bertram się wściekł. Zasłużyłem. Przecież widzieli we mnie tylko niepiśmiennego kelnera, skąd mogli wiedzieć jakie mam intencje i możliwości? – tłumaczył innych, choć pewnie powinien mieć do nich żal za to, że został wyrzucony z pracy za tamten popis. Ale co tam, żyje się dalej.
        Nie spodziewał się jednak propozycji udziału w zyskach ze sprzedaży obrazu. Szczerze powiedziawszy aranżował tę transakcję dla zabawy. Owszem, potrzebował pieniędzy, a wręcz potrzebował ich sporo, by wrócić nad ocean, ale wtedy o tym nie myślał. I co więcej nadal trudno było mu o tym myśleć.
        - Znaczy… - bąknął. – W sumie to… Stawka jest do negocjacji, zwyczajowo wynosi od pięciu do dwudziestu procent wartości dzieła – wyrecytował, bo w sumie to wiedział jak wyglądają takie układy z czasów, gdy był partnerem Amaranty. – Niemniej zdaję sobie sprawę, że trochę wszedłem z butami w pańskie układy, więc… Jestem skłonny się wycofać – dokończył, starając się ubrać to we w miarę ładne słowa. Rządził się po prostu dziełami Riordana, nie zapytał, więc w sumie nie zdziwiłby się, gdyby ten mu podziękował za niepotrzebną pomoc.
        Ekspresyjne podziękowania skierowane ewidentnie do kota już wcale Momo nie zdziwiły, bo zaczynał rozumieć, że tych dwoje ze sobą rozmawiało – a przynajmniej malarz mówił do swojego pupila (znowu błąd). Niemniej mina jaką zrobił elf przykuła jego uwagę – to było nowe oblicze w jego repertuarze, nie kolejny odcień boleści, a coś, co mogło dobrze imitować radość.
Awatar użytkownika
Riordan
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Artysta , Zielarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Riordan »

        Riordan beztrosko przeniósł uwagę z powrotem na niebieskowłosego.
        – A pan, choć sam panem zwać się odradził, mnie panować nie przestał – zauważył mimochodem, wykazując się bystrością godną miodu. Skrystalizowanego.
        Szybko rozpoznał manewr, który właśnie Momo wykonywał. Stosował go wielokrotnie sam, obserwował u nieśmiałych klientów i modeli, a kiedyś znał bardzo dobrze mistrza tej sztuki. Osobę, która przecząc własnym intencjom potrafiła wyprosić u elfa niemal wszystko. Wzdrygnął się, zatrzaskując ciężkie wieko skrzyni wspomnień. Skrzyni, którą sam dawno temu zatrzasnął na dobre, ale wciąż, jak naiwne dziecko, zaglądał do niej, niezmiennie znajdując tylko ból.
        – Nie ma potrzeby się wycofywać – odezwał się pusto, by zagłuszyć własne myśli. – Właściwie byłoby to zupełnie bezpodstawne. Przyznam szczerze, że raczaj nie miewam okazji brać czynnego udziału w wielu wernisażach i nieczęsto znajduję kupców na gotowe obrazy. To raczej oni znajdują mnie, a i to jedynie przez fakt, że moje płótna zdają się wypełniać jakąś niszę rynkową. A może same tę nisze współtworzyły… Tego nie wiem.
        Uśmiechnął się życzliwie. Nie wiedział na ile Momo chciał, a na ile potrzebował tych pieniędzy, ale to, że rad byłby je dostać, było wyraźne nawet spod gęstej zasłony uprzejmości i kultury. Riordan zaczynał też powoli uświadamiać sobie, jak niefortunnie wybrał pozycję, w której przyjął kota na kolana. Poruszył lekko odrętwiałą stopą, trochę po to, by sprawdzić w jakim stopniu mógł jeszcze się z nią kontaktować, a trochę w nadziei, że Rudzielec obrazi się i zejdzie. Nie zszedł. Jedynie rozprostował łapę i wbił imponująco rozcapierzone pazury w nowe miejsce na udzie elfa.
        – Przyznam, że nawet dla spokoju własnego sumienia chętnie wypłacę należny udział. Muszę tylko wiedzieć… – zamilkł na chwilę, powoli zdając sobie sprawę z faktu, że lista zrobiła się dosyć długa.
        – Gdzie, kiedy i w jakiej formie ustaliliście transakcję – zaczął licząc na palcach opartej o ziemię dłoni. – Komu właściwie mam te obrazy sprzedać… Czy de Lacque tu pośredniczy? Bo nawet nie wiem. Poza tym, w kwestii przekazania należnej kwoty, gdzie będę mógł znaleźć ciebie albo kogokolwiek, z kim współpracujesz.
        Przez moment myślał nad czymś, nie do końca zrozumiałym.
        – Ty w ogóle, to zawodowo jesteś garsonem, reprezentantem handlowym czy jakimś medykiem?
        Sam nawet nie zgadywał odpowiedzi na to pytanie. Kanciasty słupek wbijał się w plecy, pozostawiając Riordanowi decyzję tylko o tym, którą stronę kręgosłupa sobie ogniecie. Osobliwy mężczyzna zdawał się zbyt swobodny i poradny w każdej z dziedzin, by moc którąkolwiek odrzucić, a przy tym większość tych zdolności zaprezentował, kiedy elf, w odniesieniu do szczytu formy umysłowej, leżał na dnie kanionu.
        Spróbował ponownie poruszyć lekko nogą, która coraz mniej słuchała sygnałów. Zastanawiał się kiedyś nad tym, jak to się dzieje, że zawsze, mając do wyboru wszystkie pozycje świata, przyjmując kota przybiera właśnie tę, która doskwiera już po kilku chwilach. I tym razem Rudzielec nie zareagował. W normalnej sytuacji Riordan cierpiałby dalej w milczeniu. Tego dnia cierpienia już go nużyły. Wydobył gęsto okrytą kocią sierścią gałązkę lukrecji i ze straceńczą odwagą przystawił jej końcówkę do czarnego śpiącego ucha.
        Soczyste prychnięcie i wyjątkowo szpetna wiązanka przepełniły urocze, spokojne popołudnie, poparte przez wszystkich osiemnaście pazurów, wściekłe spojrzenie i wysoki grzebień na spiętym grzbiecie. Elf rzucił Rudzielcowi złośliwe spojrzenie i bezzwłocznie zmienił pozycję na wygodniejszą, spokojnie patrząc za oddalającym się, energicznie wymachującym ogonem, dalsze wyzwiska puszczając mimo mózgu.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo był ewidentnie uwagą Riordana zaskoczony.
        - Bo nie dostałem pozwolenia na rewanż - wyjaśnił trochę zdezorientowany, bo serio nie pamiętał, by malarz zgodził się na obustronne przejście na ty. Raczej jakby w ogóle nie dotarła do niego tamta propozycja, a że Momo takie coś urazić nie mogło, to nie nalegał, by malarz musiał odnieść się do jego słów. Zresztą w oczach trytona pan Adalraen był znanym - a przy tym dość ekscentrycznym - artystą, a on? W sumie tylko był. Kiedyś, dawno temu, to może jeszcze… Ale on nie zwykł obracać się za siebie.
        Dobra, czas wrócić do interesów. Momo w duchu cieszył się, że nie został odsunięty od tej transakcji, choć brał przy tym poprawkę na niezbyt entuzjastyczny ton Riordana - istniało pewne niewielkie prawdopodobieństwo, że gdy elf w końcu wytrzeźwieje (albo też znowu się pogrąży), znowu zmieni zdanie. Zadanie trytona na najbliższe godziny było więc takie, by go do siebie nie zrazić - i dlatego cały czas się uśmiechał. Może dla niektórych szczerzył się jak głupek, ale jednak na większość osób to działało. I był bardzo skory, by wyjaśnić malarzowi absolutnie wszystko, o co ten zapyta.
        - Jutro, w południe, w herbaciarni Złota Róża - wyrecytował jakby tylko czekał, aż to pytanie padnie. - Pan de Lacque jest w ogóle poza tym wszystkim, nie bierze udziału w tej transakcji, ona ma przebiec bez pośredników. Nawet pan Adavanse ma ponoć przyjść bez swojego rzeczoznawcy czy przedstawiciela - zapewnił, choć z subtelnym brakiem wiary, bo wiadomo jacy są arystokraci. Przy kwestii pieniędzy znowu odrobinę się zmieszał.
        - Chyba… Najwygodniej by było, gdybym po prostu przyszedł tu. Pan chce też brać w tym udział? Jak trzeba, ja załatwię wszystko sam: zorganizuję przekazanie obrazu, aby prosto z wernisażu trafił w ręce pana Adavanse’a i by zapłatę doręczył panu jego goniec. Ja zjawię się po swoją dolę później, na ile ją w ogóle ustalimy? Nikogo nie wyślę, bo… no, z nikim tu nie współpracuję, nie mam jeszcze kontaktów - zastrzegł tonem lekko obronnym, choć to przecież wcale nie był zarzut. Jednak pytanie, które miało go naprawdę zaskoczyć, dopiero nadeszło. Wyglądał na naprawdę zdezorientowanego w chwili, gdy zapytano go o zawód. A przy słowie “garson” wręcz się spłonił i nie wiedział gdzie wzrok podziać - niby miał sporo do czynienia z wyższymi sferami, ale pojęcie to było mu obce, a jego ciąg skojarzeń szybko przebiegł od garsona do garsoniery, sutereny, suterena… I choć nie miał nic przeciwko nierządowi, taki zarzut wypowiedziany tak lekko po prostu go zaskoczył. Po chwili nadeszło otrzeźwienie, choć niesmak po własnej głupocie pozostał.
        - Trochę wszystkiego? - odpowiedział, zakłopotany. - Łapię się różnych robót i różne rzeczy już w życiu robiłem. Reprezentantem też byłem przez parę lat, naprawdę dobrze mi wtedy szło, a sprzedawałem dobra luksusowe, więc stąd już blisko do dzieł sztuki - zapewnił, niby broniąc się przed ewentualnymi zarzutami. - Tylko z tym medykiem trochę nietrafione. Znam się na tym i owym, ale tak naprawdę najlepiej idzie mi doraźne stawianie ludzi na nogi po dobrej zabawie. Gorączki nie wyleczę, nogi nie poskładam.
        Riordan pewnie połowy tego wywodu nie słuchał, ale Momo to nie zrażało - paplaniną chciał zapełnić ciszę, by przypadkiem nie skusić się na wyznanie tego, jaki jest główny fach w jego ręku. I tak nikt by mu nie uwierzył, a jeszcze by się rozniosło i trafiło nie do tego co trzeba…
Awatar użytkownika
Riordan
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Artysta , Zielarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Riordan »

        Za nic nie mógł przypomnieć sobie, by w którymś momencie nie wyraził zgody. Mogło w prawdzie też chodzić bardziej o brak faktu jej wyrażenia, ale to wydawało się już logiką zbyt pokrętną jak na osobę w pełni władz umysłowych. A może właśnie nie? Riordan przeszedł nad tym pytaniem raczej obojętnie. Przez chwilę zastanawiał się jeszcze, czy aby nie miał wcześniej jakichś istotnych powodów, by nie spoufalać się z mężczyzną. Nie znalazłszy zupełnie niczego, rzucił cicho.
        – W takim razie pozwalam teraz.
        Szeroki uśmiech i nadspodziewany entuzjazm Momo nie wywarły na elfie specjalnego wrażenia, a w każdym razie nie zaskakiwały w żadnym stopniu. Właściwie w tamtej chwili mógł śmiało stwierdzić, że leżąca pod ścianą szklarni stłuczona doniczka ma w sobie więcej życia i radości niż on sam, a to zawsze wypaczało perspektywę. Uciszył myśli i zamarł w mętnym bezruchu, starając się skupić na słowach rozmówcy i zapamiętać najistotniejsze szczegóły. Wyjaśnienia w zasadzie nie wybiegały w żadnej mierze poza jego zdolności poznawcze, jednak plany na przyszłość tak odległą jak dzień kolejny brzmiały już niepokojąco. Szczęśliwie wyglądało na to, że pomimo nieuniknionego na wystawie gwaru i zamętu, Momo zdołał ustalić z kupcem każdy szczegół i zgrać wszystko na bieżąco.
        Luźne pytanie rzucił właściwie tylko z czystej ciekawości i trochę po to, by dać sobie więcej czasu na zastanowienie, a przy tym nie podkładać konwersacji kłody w postaci długiego milczenia. Tym bardziej zaskoczyło go widoczne zmieszanie na twarzy mężczyzny. Niepewnie pokiwał z mieszanką zrozumienia i podziwu.
        – W takim razie nasze spotkanie, choć raczej niefortunne, okazuje się wyjątkowo szczęśliwym trafem. Przynajmniej z mojej strony – zagadnął uprzejmie.
        – A w transakcji chętnie wezmę udział choćby dlatego, że nadal nie jestem pewien, jak de Lacque zareagowałby na wasze potencjalne spotkanie przy odbiorze obrazu. To natchniony koneser sztuki bywa strasznym… bucem – dokończył, nie mogąc, pomimo starań, znaleźć równie przystającego ekwiwalentu.
        – Co do twojej części. Mam nadzieję, że piętnaście procent będzie uczciwą propozycją – zaoferował niepewnie. Wiedział, że bez udziału Momo najpewniej zamiast do sprzedaży, doszłoby wyłącznie do nieprzyjemności ze strony de Lacque’a. Chciał wyrazić jakoś wdzięczność za całokształt okazanej pomocy, a przy tym nie doprowadzić przypadkowo do załamania całego artystycznego sektora gospodarki, gdyby zaoferował nieprofesjonalnemu pośrednikowi najwyższą stawkę. Tego, ile ów procent mógł wynieść nawet nie szacował, bo i po co.
        Wstał, znów nieco pewniej niż poprzednio i, klucząc między obsianymi grządkami, ruszył w kierunku domu. Z dotychczasowego doświadczenia wynikało, że Momo jakoś sam z siebie towarzyszył elfowi, nie czuł więc potrzeby tłumaczenia ani zapraszania. Po prostu uznał, że skoro kuchnia najpewniej stała się już miejscem bezpiecznym, należałoby przystąpić do parzenia zebranych ziół. Rozważać sens swoich poczynań zaczął dopiero, kiedy stanął przy piecu.
        Chwycił żeliwny czajnik, z ulgą oceniając jego ciężar. Na spacer po wodę, choćby i najkrótszy, nie miał najmniejszej ochoty.
        – W zimnej się kąpałeś? – zdziwił się, przykładając dłoń do ściany pieca.
        Przykucnął przy drzwiczkach do paleniska i przez dłuższą chwilę zajął się wzniecaniem ognia. Wyjął kubek, wrzucił do środka świeżo oberwane z gałązek listki z niemałym dodatkiem kociej sierści, po czym ruszył w kierunku niewielkiego pomieszczenia z zejściem do piwnicy.
        – Aha! – zawołał nagle, zatrzymując się w miejscu i odwracając za siebie. – Coś do picia? Czy już pytałem?
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo w sumie nie dziwił się, że Riordan chce wziąć udział w transakcji, bo to w końcu jego obraz i jego zysk, jednak jednocześnie go to cieszyło i niepokoiło. Obecność artysty zawsze dawała pewną przewagę w negocjacjach, bo niektórym głupio było zbyt śmiało negocjować patrząc na twórcę dzieła, które musieliby deprecjonować by zbić cenę, ale z drugiej strony… Cóż, malarz był specyficzny. I jeśli jego aktualne zachowanie nie było kwestią incydentu - a wszystko wskazywało na to, że jednak tryton miał do czynienia z osobliwą normą - mógł narobić jakiejś hecy i wiele utrudnić. Momo nie należał całe szczęście do tych osób, które uznałyby, że to zwiastun porażki - poradzi sobie. Gdy teraz myślał o tym spotkaniu, ważniejsze dla niego tak naprawdę było co ubierze, a nie to jak będzie przebiegała transakcja - nie miał czasu ani możliwości by rozeznać rynek, tak naprawdę bazował na swojej przestarzałej być może wiedzy i kwotach, które usłyszał w trakcie bankietu, więc to będzie bardzo spontaniczna gra i przez to na pewno ekscytująca.

        - Nie śmiem prosić o więcej - odparł z uśmiechem, skłaniając przed Riordanem głowę w podzięce. Faktycznie, w tym konkretnym przypadku zamierzał wziąć ile mu dadzą, z jednej prostej przyczyny: wprosił się w ten biznes. Niech więc malarz uzna to za pokaz i zapłaci za niego ile uzna za stosowne, a jeśli mieliby nawiązać stałą współpracę… Wtedy będą negocjować. Tryton w duchu bardzo liczył na zawiązanie jakiejś spółki, bo byłby w stanie szybko na niej zarobić, by wrócić na wybrzeże, gdzie żyło mu się zdecydowanie łatwiej. Choć kto wie, może gdyby interes kręcił się dobrze to by tu został? Wszak w Rubidii nikt na niego nie czekał.
        Momo wstał i zgodnie z przypuszczeniami Riordana, podreptał za nim do jego domu. W zasadzie powinien się wkrótce ulotnić, bo wyglądało na to, że malarz już całkiem nieźle trzyma się pionu, ale jakoś tak uznał, że jeszcze chwilę posiedzi - tak na wszelki wypadek. I może też przez to, że zwyczajnie nie czuł się wypraszany ani nigdzie mu się nie spieszyło.
        W kuchni przysiadł sobie przy stole, na skraju ławy, jakby gotowy był zaraz wyjść albo pomóc gospodarzowi w pracach domowych.
        - Em… Tak – przyznał w odpowiedzi na pytanie o zimną wodę, jakby nawet nie zdawał sobie sprawy, że można inaczej i trochę go to pytanie zaskoczyło. – Ciepła mi nie służy, jak jest za ciepła zaczyna mi się kręcić w głowie. Zresztą tak było szybciej.
        Nie przyznał się, że jest trytonem. Nie był to specjalny sekret, ale wolał się z tą rewelacją nie wyrywać przed szereg, bo jego rasa wywoływała różne kontrowersje i była powodem wielu niezbyt przyjemnych przytyków. Nie podejrzewał co prawda Riordana o złośliwość czy wąskie horyzonty, ale to był już odruch. Kiedyś mu powie. Albo i nie – kto wie czy po tej transakcji ich drogi się nie rozejdą. Szanse na to, że zarobi na niej tyle, by wrócić nad ocean, były niewielkie, ale równie niewielkie było prawdopodobieństwo, że malarz będzie chciał utrzymywać tę znajomość.
        Jego trochę gorzkie rozmyślania przerwało pytanie rzucone przez elfa jak zawsze z zaskoczenia.
        - Nie – odparł. – Znaczy… - Zreflektował się zaraz, zdając sobie sprawę, że odpowiedź była strasznie nieprecyzyjna. – Zaproponowałeś po prostu bym się częstował czym chcę. Pomóc ci? - upewnił się, wstając od stołu i z zainteresowaniem podchodząc do Riordana. - Gdzie idziesz?
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Minęło parę dni od czasu, gdy artysta ugościł pod swoim dachem Momo. Mężczyźni znaleźli wspólny język, albowiem nic nie łączy ludzi tak bardzo, jak rozmowa o interesach. Nadszedł czas umówionej przez nijakiego Niaouliego Garthai-Serath wizyty, której celem było dopięcie wszystkich szczegółów sprzedaży obrazów. Wszystko odbyło się w miejscu wystawy, a mianowicie w posiadłości de Lacque’a, który nie do końca był zadowolony z zaistniałego przebiegu wydarzeń. Zazdrość brała nad nim górę za każdym razem, gdy spoglądał na Niaouliego, który swoją charyzmą ponownie kupił serca pozostałych gości. Nie wiedział jednak, że mężczyźni ukrywali skandal, który miał miejsce właśnie tutaj, pod jego dachem. Momo nie spodziewał się zobaczyć swojego poprzedniego pracodawcę, lecz gdy tylko dostrzegł go kątem oka, momentalnie się speszył. Domyślał się, że to dość niebezpieczna gra, dlatego też przyspieszył proces sprzedaży.
        Trzy obrazy zatem poszły w świat. Jeden z nich kupił zamożny arystokrata z sąsiadującego miasta, Riennevild Fraunen, a dwa pozostałe natomiast dostał Trefore von Bishelwald, kolekcjoner sztuki i wszystkiego, co z nią związane. Zarobek ukontentował zarówno Riordana, którego - zgodnie z obietnicą - piętnaście procent dostał tryton. Młody naturianin jednak na tyle przestraszył się potencjalnego skandalu, który może wywołać, o ile zostanie rozpoznany, że czym prędzej podziękował leśnemu elfowi za gościnę i skromną współpracę, po czym jeszcze tego samego popołudnia wyruszył w dalszą podróż. Riordan, raczej niewzruszony pożegnaniem z Momo, a zadowolony z całkiem niemałego zarobku, udał się na zasłużony odpoczynek po udanym dniu.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość