Księstwo KarnsteinAdde in flamma flammae

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Fejra
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Rozbójnik , Złodziej , Uczeń
Kontakt:

Adde in flamma flammae

Post autor: Fejra »

        Kolejne miasto, kolejne kłopoty. W całej Alaranii nie było takiego miejsca, w którym Fejra nie czułaby się przytłoczona. Chcąc uciec w samotnię, której od tak dawna pragnęła, ciągle natykała się na nowe osoby. W lesie grasuje nieraz więcej ludzi niż w wielkich miastach. Czarodziejka miała to szczęście, że zazwyczaj trafiała w sam środek najgorszych kłopotów. Aczkolwiek i to nie przeszkadzało jej w pożywieniu.
        Karczma “Setka” była najpopularniejszym miejscem w Valiano, jeśli chodzi o kłopoty. I jedzenie, podobno. Fejra wydała swoje ostatnie oszczędności (oczywiście zarobione nieuczciwą drogą) na dość konkretny posiłek. Nie ukrywała swojego szczęścia, pałaszując zupę grzybową i zagryzając ją kromką chleba. Czarodziejka obserwowała bacznie ludzi znajdujących się w karczmie. Dwójka rosłych mężczyzn skakała sobie do gardeł, ponieważ nie potrafili się dogadać w kwestii zarobku. Jednym z nich, wysoki i ciemnowłosy z paskudnymi bliznami na twarzy, chyba był synem właścicielki lokalu. Kobieta próbowała go odciągnąć od problemów, chociaż ten nadal krzyczał coś o pieniądzach. Fejra zastanawiała się, czy chodzi im teraz o te zaginione dziesięć Miedzianych Kruków, które zakosiła na obiad.
        Jasnowłosa ponownie zagryzła zupę. Chociaż prędzej można by to nazwać: pożeraniem, ponieważ kobieta nie okazywała przy tym żadnych manier. W końcu zwróciła na siebie uwagę siedzącej niedaleko babuszki.
        - A umiesz ty gębę zamknąć, jak jesz? Albo nie mlaskać tyle? - zapytała. W odpowiedzi Fejra zamlaskała jeszcze głośniej. - Bezczelna dziewucha.
        - Ja? Bezczelna? - Oburzyła się czarodziejka. - Ja jestem bardzo szczelna, starucho.
Babcia zesztywniała, po czym zalała kobietę falą wszelakich wyzwisk i pouczeń. Gościnność Valiano, ot co! Fejra nie ustępowała staruszce w słowach, aż w końcu na tyle się zdenerwowała, że wstała od stołu i już miała przejść do rękoczynów, kiedy los ponownie postanowił jej pokazać środkowy palec.
        Przed czarodziejką pojawił się ciemnowłosy mężczyzna, który zagrodził jej drogę do pokazania babuszce, gdzie zimują raki. Syn właścicielki chwycił Fejrę za ramię.
        - Ejejeje, a to za co? - Kobieta szarpnęła się, jednak była zbyt słaba dla mężczyzny. Po raz kolejny przeklęła w myślach swoją krzepę, po czym spojrzała wilkiem na swojego oponenta. Niespodziewanie Fejra pomyślała o czymś, czego w sumie nigdy nie próbowała. Mogłaby go dźgnąć, to fakt. Ale co, gdyby jednak spróbowała faktycznie pobawić się w maga?
        - Pani widziała cię, jak sięgasz ręką za ladę. Oddaj pieniądze - rzucił ciemnowłosy. W tym momencie czarodziejka przełknęła ślinę i uśmiechnęła się głupkowato.
        - Nieprawda! Starucha nie chce mi dać jeść. Jest zła, bo jem. Weźcie ją, nie mnie! - odpowiedziała Fejra, chociaż doskonale wiedziała, że już jest na straconej pozycji. Nienawidziła siebie za to, że całe życie była tak głupia, że nie zrozumiała wcześniej, kim naprawdę jest. Po sześciuset latach nie potrafiła w ogóle czarować. Jej największym sukcesem było podpalenie świeczki, a i nawet nie do końca; w końcu świeczka wybuchła. Ot, taka zdolna czarodziejka.
        Fejra jednak nie mogła się powstrzymać, żeby nie narobić sobie kłopotów w kolejnym mieście. W końcu od tego słynie ta karczma, nieprawdaż?
Poszła po najmniej kreatywne rozwiązanie i ugryzła mężczyznę w rękę. Ten krzyknął, puścił Fejrę i dał jej tym samym okazję do odskoku.
        - A trzeba było mi dać jeść w spokoju! - Zaśmiała się czarodziejka, po czym zrobiła to, co potrafiła najlepiej; uciekła. A przynajmniej tak miała w zamiarze, lecz i tym razem coś poszło nie po jej myśli. A mianowicie: rosły synalek okazał się jednak mieć przyjaciół w tej karczmie. Utrzymywał relację w dziwny sposób, bo Fejra była przekonana, że jeszcze pięć minut temu kłócił się z gorylem, który teraz ją zatrzymał. Zdenerwowana czarodziejka pomyślała, że została jej tylko jedna droga. Krzyk i magia.
        - Zostawcie mnie w spokoju! - Nie spodziewała się jednak, że to okaże się kolejnym błędnym rozwiązaniem. Fejra nie kontrolowała swojej mocy, a zatem i nie potrafiła przewidzieć skutków użytkowania jej.
        Także jakby ktoś pytał, karczma “Setka” podpaliła się przypadkiem. Czarodziejka była zbyt zajęta próbą wydostania się, żeby przypadkiem nie zginąć. Kiedy zbliżała się powoli do puszczy, aby uniknąć wszelkich konsekwencji, nie spodziewała się, że cały czas była obserwowana.
Awatar użytkownika
Mereve
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uzdrowiciel , Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Mereve »

        Nawiedzony Las, rozpościerający się i otaczający tereny jeziora Fargal, nie był nachodzony przez rodzaj ludzki zbyt często ze względu na jego nazwę, jak i niesławę. Jedno bowiem wynikało z drugiego — w tym lesie ludzie ginęli, gubili się, wpadali w pułapki, byli opętywani przez niezidentyfikowane, mroczne siły, tułające się bez życia po okolicy, zwłaszcza niedaleko Starego Kręgu. Nie oznaczało to jednak, że marom nie udawało się niekiedy opuszczać terenów lasu, by dręczyć mieszkańców Księstwa. Lokalna Rada Czarodziejów, trzymana jednakowoż dość krótko, pozwalała sobie od czasu do czasu na zwalczanie tajemnic lasu bardzo radykalnymi i kontrowersyjnymi sposobami, mimo ostrzeżeń ze strony szamanów, wiedźm i mediów. Niestety, ale tutejsi przedstawiciele rasy Pradawnych za nic mieli sobie starą, potężną magię; uznawali ją za stratę czasu, za banialuki i zabobony, głównie dlatego, że nie powodowała ona takich fajerwerków jak magia klasyczna, współczesna. I właśnie przez takich ignorantów to Mereve musiała łagodzić skutki uboczne ich poczynań, bo jako jedyna miała do tego predyspozycje, dość mocy oraz imponujące zasoby wiedzy. Oraz demona na swoich usługach.
        Drastyczne załamanie pogody, jakie miało miejsce kilka miesięcy temu, skonsternowało i wybiło z rytmu nie tylko ludzi zamieszkujących najbliższą okolicę, lecz również siły, o których egzystencji ci ludzie nie mieli pojęcia. A które poczęły nawiedzać Valiano. Czarownica żywiła wielką nadzieję, że po jej powrocie z Alathel wszystko zdoła się uspokoić. Och, w jakimże błędzie była... Mimo wcześniejszego ujarzmienia rozszalałej anomalii pogodowej i jej doraźnego rozproszenia nad jeziorem, wspomniane wcześniej skutki uboczne usuwała kilka długich miesięcy przy pomocy znajomych z Lokalnej Rady Czarodziejów. Czym objawiały się te skutki? Otóż tym, że niespokojne dusze, dotąd wałęsające się bez celu po Nawiedzonym Lesie, poirytowały się na tyle, by paskudnie uprzykrzyć życie tubylcom. Chochliki sprawiały, że krowom mleko kwaśniało, zjawy porywały dzieci, duchy lasu oblepiały domy tak gęstą roślinnością, że nie przebijał się przez nią ani jeden promyk światła. W skrócie: dział się istny chaos na tle naturalistycznym. Trzeba było wypędzić chochliki z powrotem do dziupli w drzewach, zjawy wyzwolić z okowów, które trzymały je w tym świecie, a duchy przekonać, że wszystko wróci do normy. Jak można się domyślać, bytom leśnym nie przychodziło łatwo uwierzyć na słowo tym, którzy je rozzłościli. Dlatego zaganianie ich z powrotem do lasu tak długo trwało. A z rozkazu Mereve Belial dopilnował, by okolicy nie nawiedziło przypadkiem coś potężniejszego, co akurat mogło być dotychczas uśpione przez wiele stuleci. W końcu tak poważne zachwianie równowagi w Naturze było w stanie sprowokować podobny scenariusz. Lub gorszy.
        Czuła się wyraźnie zmęczona. Przez te miesiące czerpała energię, nie zastanawiając się nad jej uzupełnianiem, dlatego nie spała i nie jadła, co poczęło się na niej bardzo źle odbijać. Raz nawet zapadła w kilkudniowy letarg, by jakkolwiek odnowić, choćby minimalnie, wyczerpane zasoby. Od bardzo dawna nie doznała takiego wycieńczenia. Kiedy się przebudziła okazało się, że mieszkańcy Valiano odwiedzali jej chatkę, zostawiając przed drzwiami wejściowymi drobne podarki z wypisanymi na nich życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Nie ukrywała, że doceniła ten szczodry gest, ale kto by się dziwił takiej sympatii ludzi, skoro Mereve nie raz pomogła niejednej osobie.
        Dzień po przebudzeniu zabrała się za wiosenne porządki, powoli i ostrożnie pobierając energię z Nawiedzonego Lasu. Nie mogła pozwolić sobie na bezczynne leżenie, kiedy pogoda dopisywała. Siedziała więc na ganku, w ulubionym wysłużonym krześle, w jednej dłoni trzymając kubek z naparem z mięty, a drugą wykonując zamaszyste, ale wdzięczne gesty. Dzięki telekinezie mogła organizować podwórze bez brudzenia sobie rąk; takim sposobem wiaderko z nawozem samo lądowało przy dołkach wykopanych dookoła kwiatów, a sekator samoistnie obcinał zeschłe części roślin. Na tyle energii jej wystarczało.

        Tymczasem, gdyby podążyć dróżką prowadzącą spod chatki w stronę miasta, a następnie skręcić przy powalonym dębie w lewo, w krzaki bzu, i iść dalej, między młodymi brzózkami ku najbliższym zabudowaniom, dostrzeżono by czarnego kota, swobodnie obserwującego okolicę. Jego jarzące się, żółte oczy bacznie podążały za każdym, kto szedł błotnistą drogą kilka stóp naprzeciwko niego. Z tej drogi nie dało się go zauważyć, kot był bowiem sprytnie ukryty wśród runa leśnego, dobrze wtapiając się w tło. Lubił odwiedzać miasto, ludzie go niezmiernie fascynowali, lecz z rozkazu wiedźmy zmuszony był trzymać się od nich z daleka. A jej nie mógł się sprzeciwić. Nawet gdyby chciał, to by tego nie zrobił. Do kociej powłoki zdołał się już przyzwyczaić, ale co ważniejsze — życie mu było miłe.
        Wtem jego uwagę przykuła biegnąca ku lasowi dziewczyna — umorusana sadzą, z popiołem we włosach, biegła na łeb na szyję. W chwilę później do jego wyjątkowo wrażliwych uszu doszły krzyki. Ludzie wskazywali palcami w stronę murów, zza których unosił się czarny, gęsty dym. Belial, nie czekając, ruszył za uciekającą dziewczyną, będąc nieprzerwanie w ukryciu. Poruszał się bezszelestnie, niemal spłaszczony tak, że brzuchem dotykał ziemi. Łapy stawiał ostrożnie, rozmyślnie, planując każdy kolejny krok. Widział, dokąd zmierzała dziewczyna. Jeżeli to ona była powodem pożaru w mieście, wolał zawczasu uprzedzić wiedźmę. Wysłał więc do niej myśl.
        Spodziewał się, że Mereve albo go zbędzie, albo zupełnie zignoruje. Trafiło na to pierwsze. „Dziewczę na przebieżkę się wybrało, nic w tym podejrzanego”, brzmiała odpowiedź. Nic zatem innego kotu nie pozostało, jak wrócić do chaty i mieć nadzieję, że tej osobie nie przyjdzie do głowy, by zapukać do ich drzwi.
Ostatnio edytowane przez Mereve 3 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Fejra
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Rozbójnik , Złodziej , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Fejra »

        Kiedy Fejra była zdenerwowana, niebo zasłaniały chmury, które zwiastowały nagłą ulewę. Wszystkie zwierzęta znikały, aby móc schronić się przed deszczem; tak samo ludzie. Każdy zachowywał się tak, jak przystało na jego gatunek – zwierzę. Kiedy ludzie są głodni, zdobywają jedzenie. Kiedy się czegoś boją, uciekają.
Czy czarodzieje również byli ludźmi?
        Fejra nigdy nie zastanawiała się nad swoją rasą. Od ponad sześciuset lat uważała, że jest człowiekiem – tak jak jej przyszywany ojciec, jak jej zmarły mąż, jak cały klan Morte. Oglądanie ich śmierci i samotne cierpienie w swojej nieśmiertelności było dla niej wstrząsające. „Nadal jest”, przeszło kobiecie przez myśl. Jeżeli jednak należała do rasy pradawnych istot, gdzieś na świecie powinni żyć jej rodzice. Ewentualnie osoby jej podobne jak ten czarodziej, od którego Fej zdobyła kostur.
        A propos tajemniczej broni. W lesie, w którym Fejra była pierwszy raz w swoim długim życiu, kostur zachowywał się dziwnie. O ile jakakolwiek rzecz martwa może reagować. Agonix – bo tak przedstawił się kostur, ku zdziwieniu czarodziejki – co chwilę emanował dziwnym blaskiem, utrudniając tym bandytce skuteczne ukrycie się wśród drzew. Fejra westchnęła, po raz kolejny przeczesując swoje krótkie włosy i ruszając w dalszą drogę. Czekała tylko, aż ktoś zaatakuje ją, zaalarmowany dziwnym blaskiem z kostura. Agonix niemal krzyczał „Tutaj jest! Zjedzcie ją!”.
        Złośliwość rzeczy martwych nie znała umiaru. Gdy Fejra skupiła się na kosturze, ponownie zaświecił, tym razem mocniej. Kobieta zmrużyła oczy. Blask zniknął, lecz jego niespodziewany efekt unosił się nad ziemią kilka kroków przed czarodziejką. Bandytka na samym początku skrzywiła twarz, ale nie zdziwiła się za bardzo. Tego typu sytuacje zdarzały się jej często, odkąd zdobyła zaklętą broń. Nigdy jednak postać, która z niego wyszła, nie była aż tak wyraźna.
        - Cholera. Znowu? – zapytała czarodziejka, lecz latająca kobieta nie odpowiedziała. Najwidoczniej ta nie potrafiła wydać z siebie żadnego dźwięku. Zawiał wiatr, który stał się dla ducha niemal jękiem, z jakim są kojarzone te istoty. Pogoda z całą pewnością dodawała grozy, nie mówiąc już o drzewach, które przerażały Fejrę, odkąd znalazła się w lesie.
Duch podążał za wzrokiem czarodziejki, skutecznie zasłaniając jej otoczenie. Kobieta denerwowała się, ponieważ jeszcze tego jej brakowało do pełni szczęścia. Kiedy wszystko zdawało się obracać przeciwko niej, kobieta-duch wskazała dłonią coś za drzewami. Fejra na samym początku nie potrafiła odgadnąć, czego w ogóle szuka, jednak mały ruch w cieniu upewnił ją w przekonaniu, że coś tam było. I że coś ją śledziło.
        Niewiele myśląc, czarodziejka zaczęła powoli iść za cieniem. Stworzenie – którego przez dłuższy czas Fejra nie mogła sklasyfikować dokładniej – na początku przemieszczało się powoli. Później przyspieszyło, aż w końcu zdawało się, że ucieka. Próbował ją zgubić. Na szczęście (o ironio) kostur bandytki czasem pomagał jej, jak w tej chwili – duch popędził za cieniem. A Fejra za duchem. Niematerialna istota najwyraźniej była w stanie dostrzec dziwne stworzenie w ciemności i nie zgubić go. Czarodziejka spojrzała w górę na sekundę. Robiło się ciemno. Ile czasu spędziła w lesie?
        Duch stanął. Cień zniknął. A Fejra stanęła jak wryta, trzymając się najbliższego drzewa. Uśmiechnęła się na widok chatki skrytej w lesie. Dla czarodziejki był to oczywiste – znajdzie schronienie na noc, znajdzie pożywienie i pieniądze. Ukryta w cieniu, Fejra nie myślała za długo nad planem działania. Postanowiła robić to, co od niedawna wychodziło jej znakomicie. Wspięła się na drzewo, zaszyła w jego liściach i skupiła mocno, zaciskając dłonie na kosturze, aż kostki jej nie zbielały. W takich momentach niemal odpływała, wysyłając Agonixowi komunikat. Co kilka sekund przez umysł czarodziejki przebiegały wszelkie wizje najbardziej okrutnych śmierci, jakie w życiu widziała. Krzyki i agonia. Ból, rozdarcie. Starała się mu oprzeć. Dopiero po dłuższej chwili duch, który towarzyszył jej od połowy przygody w lesie, ruszył w stronę chatki z morderczym wzrokiem i szyderczym uśmiechem. Zazwyczaj po takim widoku ludzie uciekali ze swoich bezpiecznych kątów, a Fejra czekała, aż będzie mogła tam wejść i zdobyć kilka fantów.
Awatar użytkownika
Mereve
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uzdrowiciel , Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Mereve »

        Siedząc na ganku z naparem miętowym i ciesząc się błogim spokojem, nawet nie poddawała się jakimkolwiek rozmyślaniom. Siedziała bezmyślnie, wpatrując w leniwie kołyszące się na wietrze róże. Biały, misternie wykonany płotek oplatały pędy zeszłorocznego dzikiego wina, kamienistą ścieżkę porósł miękki, zgniłozielony mech, a powietrze przesiąknięte było przyjemną wilgocią i rześkością. W środku lasu niczego innego nie można było się spodziewać, co nie tylko sprzyjało zdrowiu, ale i utwierdzało w przekonaniu, że w przyszłości tego typu miejsca będą na potęgę oblegane, bo ludzie przestaną zachwycać się brudnymi i głośnymi miastami. Były to jednak wizje odległe, skryte za mgłą nieświadomości. Mereve podejrzewała, że przyjdzie jej w końcu doczekać tych chwil, lecz nie zamierzała ich przyspieszać. Smakowała swoje osamotnienie, delektując się nim kawałeczek po kawałeczku.
        Odstawiła miedziany kubek na podłogę, obok krzesła, i odetchnęła głęboko, zanosząc się świeżymi zapachami wczesnej wiosny. Przymknęła oczy, nasłuchując dźwięków natury. Wśród ptasich treli rozpoznawała ćwierkanie wróbli, świsty szpaków, plegot kawek, psyki czyżyków, gruchanie gołębi, dziędziejanie skowronków i kląskanie słowików. Gdzieś w oddali szczeknął rogacz, a w koronach drzew zalotnie brzęczały do siebie wiewiórki. Latem można było usłyszeć wrzeszczenie pawi na okolicznych łąkach. A jako że pawie pióra idealnie nadawały się do niektórych rytuałów, przechadzała się tam nierzadko.
        Wcześniejsza myśl nadesłana przez Beliala odbiła się echem po jej głowie — demon bowiem raczył krzyknąć i rozesłać swój głos nawet do podświadomości czarownicy, by mieć pewność, że wiadomość zostanie odebrana. Cholerny pomiot. Nie tylko on nie był zadowolony z bycia uwiązanym do Mereve niczym pies łańcuchem do budy. Prawie półtora tysiąca lat z tym samym nieznośnym bytem piekielnym, którego wypuścić najzwyczajniej nie mogła — nic więc dziwnego, że mieli siebie nawzajem dość. Niestety, bliższe kontakty z osobami trzecimi nie wchodziły w grę; po pierwsze, za duże ryzyko spoufalania się, a po drugie brak możliwości przyzwyczajenia się do obecności kogoś innego poza kotem. I mimo że czarownicę nie obchodziły losy postronnych, to wolała ograniczyć ich obcowanie z demonem, głównie dlatego, by sama nie musiała się z nimi użerać. Jeszcze tego jej brakowało, by ciżba z widłami i pochodniami zjawiła się pod jej chatką.
        Poczuła delikatnie narastający chłód, otworzyła więc oczy, by dostrzec piętrzące się nad lasem ciemne chmury. Słońce zostało przez nie całkowicie zakryte, a wiatr zaczął się powoli wzmagać. Wiedźma zaklęła szpetnie pod nosem, wyraźnie wyczuwając w powietrzu gęstniejącą energię magiczną. Wyszła spod daszku, aby lepiej rozeznać się w sytuacji. Tak, drzewa poczęły uginać się pod siłą wichru, ptaki momentalnie ucichły, ukrywszy się w swoich kryjówkach, zaczęło kropić. Bariera magiczna, która szczelnie otaczała chatkę, blokowała wszelkie anomalie przed spadnięciem na dach posiadłości, ale nie zatrzymywała rozprzestrzeniającej się lepkiej energii. Mereve swoim wprawnym wzrokiem dostrzegła malutki kształt pędzący na złamanie karku między drzewami. A za kształtem?
        Uniosła nieznacznie brwi, widząc zjawę goniącą demona. Nie był to duch z Nawiedzonego Lasu, był zbyt rozjuszony jak na mieszkańca tak względnie spokojnej okolicy. Wiedźma postąpiła kilka kroków naprzód, ku bramce, przez której szczeliny przecisnął się czarny kocur. Duch zaś napotkał na swojej drodze barierę. Mereve dokładnie mu się przyjrzała, wcale niewzruszona jego obecnością. Zjawa miała ją wystraszyć, tak przynajmniej zakładała, sądząc po jej wykrzywionej gębie. Uniosła dłoń, kierując ją w stronę ducha, by zdobyć więcej informacji. Zgrabne palce czarownicy poruszały się, jakby plotły niewidzialną nić mającą połączyć ją z niespokojną duszą. Zamrugała kilkakrotnie. Zjawa nie została wyczarowana, nie była efektem zaklęcia ani artefaktem.
        Mereve poirytowała się. Ktoś z premedytacją śmiał nasłać na nią ducha. Na nią!
        Sądząc po niespodziewanej zmianie pogody, mogłaby podejrzewać o to Fidrygarda, lecz ten stary czarodziej nijak nie interesował się obecnością czarownicy, nawet się z nią nie próbował kontaktować w krytycznych sytuacjach. Nie, to nie był on. Wszelkiej maści nekromanci i szamani zdawali się respektować prywatność pani van Gelden i jej nie naruszać niepotrzebnie. Gdyby ta zjawa miała jej coś do przekazania, to jeszcze mogłaby to zrozumieć, ale ona została wysłana po to, by ją przerazić. Nie, to nie był żaden ze znanych jej magów. Zerknęła więc kątem oka na siedzącego obok kota, zadała pytanie i natychmiast dostała na nie odpowiedź: „Zaczęło za mną podążać, gdy wracałem z wioski”, usłyszała.
        — Ty bęcwale — rzuciła w stronę Beliala, przenosząc wzrok na ducha. — Dałeś się podejść jak dziecko.
        Odprawiła ducha tam, skąd przybył, a sama podążyła za jego niknącą aurą, by dowiedzieć się, kto był takim dowcipnisiem, że na czarownicę martwe byty nasyła. Ślad prowadził pod rozłożysty, stary dąb, a następnie ku górze, ku jego koronie. Wyciągnęła rękę przed siebie, by niewidzialną siłą pochwycić dowcipnisia ukrywającego się wśród liści. Zacisnęła pięść i przyciągnęła rękę do piersi, a jej oczom zaraz ukazało się młodziutkie dziewczę z kosturem. Mereve nie puściła jej — unieruchomiła ją z pomocą swoich zdolności, spojrzała dziewczynie w oczy, mrużąc groźnie powieki. Czuła bijącą od kostura magię, ale tym miała zamiar zająć się później. Najpierw blondyneczka.
        — Cóż za amatorszczyzna — powiedziała z pogardą, unosząc dumnie podbródek. — Masz tupet, dziewczyno, że zakłócasz spokój gospodarza w jego własnym domu.
Awatar użytkownika
Fejra
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Rozbójnik , Złodziej , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Fejra »

        Ulubionym zajęciem Fejry podczas obserwowania było liczenie. Liczyła najczęściej do trzech. Nieparzystych wyników, które dawały jej satysfakcję, jeśli posiadała w nich przewagę. Liczyła, ile domów udało się jej okraść. Ilu ludzi przestraszyć. Ilu uśmiercić. Ile razy zapanowała nad duchem z tajemniczego kosturu.
Punktacja jawiła się kolejno: zero, zero, zero, jeden.
Przegrała.
        Czując gwałtowny nacisk na całym ciele, Fejra zesztywniała. Gdy tajemnicza moc pociągnęła ją w dół, czarodziejka spięła każdy mięsień swojego ciała, próbując tym przygotować się na ucieczkę. O ile znajdzie drogę.
Fejra stanęła twarzą w twarz z bardzo elegancką kobietą, która ruchem ręki zdjęła ją z drzewa. Niespodziewanie czarodziejkę uderzyła czerwień oczu nieznajomej. Mieszkankę tej uroczej chatki w sercu nawiedzonego lasu można było postrzegać jako zadbaną, elegancką kobietę, co jest niezwykle niespotykane, jeśli żyje się w takich warunkach. Jednak ten wzrok, powaga, która biła z jej twarzy, wskazywały na sekrety. I mrok.
        Fejra nie pozwoliła jednak przytłoczyć się elegancji tej osoby. Z elokwencją i pełnymi gracji kopniakami w powietrzu, krzyknęła:
        - Puszczaaaaaaj mnie! - To tyle, jeśli ktoś uwierzył, że bandytka zachowa się faktycznie kulturalnie. Wszystko wskazywało, że jest zdana na łaskę tajemniczej kobiety. Rękami i nogami Fej nie mogła dosięgnąć niczego - ni ziemi, ni nieznajomej. Mogła tylko kopać drzewo, z którego obserwowała wcześniej chatkę. Czarodziejka ponownie zacisnęła palce na kosturze. Trzeba będzie kombinować.
        - Pf - prychnęła bandytka na wzmiankę o amatorszczyźnie. Nie zamierzała słuchać opinii na temat jej "zdolności" od przypadkowo spotkanej persony. Kobieta powinna była dać się zastraszyć i uciec gdzie pieprz rośnie. Wszystko byłoby wtedy dużo mniej skomplikowane.
        Fejra ponownie zaczęła się szarpać z zaklęciem. Im bardziej próbowała, tym czarniejsze stawało się niebo. Czarodziejka widocznie się denerwowała. Została przyłapana, uwięziona i unieruchomiona. Co teraz się z nią stanie? Jeżeli nieznajoma wyda ją strażnikom, Fejra spędzi wieczność za kratami. A po dwustu latach zaczną się pytania i eksperymenty. Samo myślenie o takiej możliwości sprawiło, że bandytka zbladła. Powtórzyła najbardziej irracjonalną metodę ucieczki, jaka przyszła jej w tym momencie do głowy.
Niech wszystko spłonie.
        - Zostaw mnie! - krzyknęła, uwalniając tym gorące powietrze. W jednej sekundzie drzewo obok niej delikatnie się podpaliło. Fejra miała nadzieję, że do nieznajomej również to dotrze, zdezorientuje ją i to da szansę bandytce do ucieczki.
Punktacja: zero, zero, zero, jeden. Ponownie.
Awatar użytkownika
Mereve
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uzdrowiciel , Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Mereve »

        Dziewczę pod względem emocjonalnym okazało się zaledwie podlotkiem, pomimo ilości wiosen, jakie przyszło jej przeżyć. Aura czarodziejki kłuła Mereve w oczy, choć mało wprawne oko nie zdołałoby dostrzec zbyt wiele. O niemal tysiąc lat młodsza kobieta, choć dojrzała, szarpała się niczym dziecko, któremu zabrano cukierek, w dodatku wykradziony innemu dziecku.
        — Nie krzycz, bo nie robisz na nikim wrażenia — rzekła beznamiętnie, poruszywszy delikatnie palcami.
        Nie lubiła dzieci. A tę tutaj bez zastanowienia mogłaby nazwać nawet bachorem. Głośnym, niewychowanym bachorem. Tego typu osobniki powinny przesiadywać w poprawczakach, skoro nie potrafią dostosować się do podstawowych zasad życia społecznego. Bo czymże było straszenie ludzi bez wyraźnego powodu, jeśli nie brakiem przystosowania?
        Mereve z początku nie pomyślała, że takie zachowanie u tak, z pozoru, dorosłej osoby mogło być efektem braku wzorców czy innych autorytetów w przeszłości. Niemniej, była świadoma, że nie każdy miał możliwość posiadania takowych za młodu, lecz znała i utrzymywała kontakt z osobami, które pomimo ubogiej w etykietę wiedzy, nauczyły się jako tako sprawować się przy obcych... Być może i ona potrzebowała archetypu w swoim życiu?
        W tej chwili jednakże nie to błąkało się w umyśle czarownicy, a raczej pytanie, co zrobić z tym przeklętym dziewczęciem? Uniosła wzrok ku niebu, ujrzała czarne, burzowe chmury niebezpiecznie kłębiące się nad najbliższą okolicą. Przyczyny tej [kolejnej] aberracji domyśliła się prędko i równie szybko powzięła kroki; lecz zanim cokolwiek udało jej się wskórać, poczuła swąd palonego drewna wymieszanego z wilgocią w powietrzu. Spojrzała tedy kątem oka najpierw na korę starego dębu, następnie na wykrzywioną w grymasie wściekłości twarz dziewuszki. Uśmiechnęła się paskudnie. Wysłała myśl do Beliala, by zajął się zgaszeniem tego ognia, zaś ona, niewzruszona wątpliwym popisem magicznych zdolności adeptki, odwróciła się na pięcie i wraz z rzeczoną czarodziejką skierowała się niespiesznie ku samotnej wieży widniejącej w oddali za linią drzew. Dziewczę sunęło za nią zawieszone groteskowo w powietrzu, zapewne starając się zabić czarownicę wzrokiem.
        — Uspokój się, kochanieńka, bo mogę sprawić, że staniesz się ofiarą swoich własnych zaklęć — rzuciła jakby od niechcenia, nawet nie racząc spojrzeć na dziewczynę. — Lokalna Rada Czarodziejów będzie wiedziała, co należy z tobą uczynić.

        Widniejąca w oddali za linią drzew wieża poczęła rosnąć i powiększać swoje gabaryty w miarę zbliżania się do niej. Siedziba Lokalnej Rady Czarodziejów zbudowana została jeszcze w erze gigantomanii, czyli w czasach, kiedy to wszelkie budowle musiały nosić znamiona ogromu i symbolizować wywyższającą się architekturę ludzką ponad elfią czy nawet krasnoludzką. Trudno było określić, ile stóp mierzyła sobie ta wieża, lecz bez większego trudu dałoby się ją dostrzec z odległości co najmniej kilkunastu smoków. Nie wyróżniała się jednakże na tle innych wież magicznych. Zbudowana z ciemnej cegły, o kształcie walca, sięgająca szczytem ponad chmury, posiadająca okienka wielkości otworów strzelniczych. Typowa wieża typowego maga. Czy też magów. O dziwo, konstrukcja nie składała się z samych schodów i pochodni. Dzięki zaawansowanej magii istnienia członkowie Rady byli w stanie dobudować kilka prywatnych gabinetów oraz Salę Spotkań Numer Jeden, chociaż Mereve nie słyszała, by planowali budowę następnych.
        Do tej właśnie sali czarownica zawlokła młodocianą przestępczynię. Tam zastały pięciu członków Lokalnej Rady Czarodziejów, w tym już sławetnego Fidrygarda, z którym ostatnimi czasy darła koty. Z jednej strony można było się dziwić, dlaczego w Radzie zasiadali niemal sami mężczyźni. Można było również poddawać w wątpliwość członkostwo Mereve. Niemniej, Rada wywoływała same sprzeczne ze sobą odczucia. Jak każda polityczna organizacja, z tą różnicą, że w tej było więcej magii.
        Mężczyźni ucichli, gdy do pomieszczenia wkroczyła czarownica, niewidzialną siłą popychając przed sobą czarodziejkę. Jeden z nich, najstarszy, z najdłuższą i najbardziej posiwiałą brodą, wstał, uniósł podbródek i przemówił mędrczym głosem:
        — A któż to zawitał w nasze skromne progi!
        Mereve zerknęła kątem oka na pozłacane krzesła, bogato zdobione gobeliny i dopasowane kształtem do wnętrza mahoniowe meble, na których w równym rządku poustawiane zostały trofea wszelkiej maści, od zabytkowych broni po gabloty pełne antycznych artefaktów. Nie skomentowała. Popchnęła młodą czarodziejkę ku okrągłemu stołowi.
        — To dziewczę raczyło zakłócić porządek i harmonię na terenie Zakazanego Lasu. Spaliła również karczmę w Valiano. Czy naprawdę muszę po raz kolejny ratować wszystkim rzyć tylko dlatego, że wy, drodzy panowie, siedzicie na swoich i nie wyściubiacie stąd nosów?
        Była bardzo zdenerwowana, a gęstniejącej atmosferze dodał jeszcze od siebie syczący na członków Rady czarny kot o żółtych oczach. Czarodzieje wiedzieli, czym w rzeczywistości było to zwierzę.
        Mereve wypuściła w końcu z okowów swoich Sznurków biedną dziewczynę i usadziła ją mało delikatnie na jednym z pozłacanych krzeseł. Trzymała na jej ramieniu dłoń. I zaciskała nań mocno.
Awatar użytkownika
Fejra
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Rozbójnik , Złodziej , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Fejra »

        Fejra nie potrafiła zachowywać kamiennej twarzy w sytuacjach, w których powinna - zatem zrobiła minę najbardziej rozkapryszonego bachora, jakiego Alarania widziała. Nie dość, że była traktowana z ogromną wręcz pogardą, to na dodatek kobieta poniżała młodą czarodziejkę, zaniżając jej zdolności do poziomu małego dziecka. Fejra była dość zaskoczona, lecz nie dała po sobie tego poznać. Dotychczas nie spotkała nikogo, kto potrafiłby choć odrobinę robić to, co ona mogła - palić różne rzeczy na przykład. Tajemnicza nieznajoma natomiast bez większego wysiłku utrzymywała jasnowłosą w powietrzu i bagatelizowała jej “pokaz siły”.
        Fejra nie protestowała (mimo że bardzo chciała i z początku nawet próbowała), kiedy kobieta zabierała ją w nieznane miejsce. Czarodziejka widziała, dokąd zmierzają i już na sam widok tej dziwnej wieży ciarki przebiegły jej po plecach. Założyła ręce na krzyż i pozwoliła swoim myślom pracować intensywnie nad planem ucieczki. Jedyna szansa to moment, w którym zostanie uwolniona z tego dziwnego zaklęcia, przez które lewitowała. A szanse, że kobieta wypuści ją z objęć czaru przed wejściem do wieży, są bardzo małe.
Trzeba będzie zatem uciec z wieży.

        Zdenerwowaniu i bojaźni Fejry zaczęły towarzyszyć krople deszczu, które dżdżyście spadały z zachmurzonego nieba. Nim obie kobiety dotarły do wieży, zdążyły porządnie przemoknąć. W środku młoda czarodziejka mogła już tylko pomarzyć o jakiejkolwiek ucieczce - chociaż trzeba przyznać, że od wejścia do wieży całkowicie zapomniała o tym, że w ogóle coś planowała. Przytłaczające ozdoby i wielkie sklepienie zwróciły uwagę Fejry. Z rozdziawioną gębą jasnowłosa obserwowała również zasiadających przy stole mężczyzn, a przez głowę przechodziły jej dość chaotyczne myśli.
Sekta, bogacze, mordercy, kult…

        Kiedy się odzywali, Fejrze wydawało się, że sufit drżał. Czuła, że stoi przed sądem. Przez całe swoje życie bandytka podejrzewała, że w końcu dosięgnie ją kara boska, jednak miała nadzieję, że do tego czasu zdąży poznać swoje korzenie.
Po wypowiedzi mrocznej kobiety, mężczyźni spojrzeli na jasnowłosą. Fejra nawet nie zauważyła, kiedy siedziała już wyswobodzona na pozłacanym krześle, a nad nią wisiała groźba w postaci jej porywaczki. Cała sekta (takie rozwiązanie przyjęła ostatecznie Fejra) zdawała się spoglądać na jasnowłosą, która siedziała jak kołek i nie potrafiła wydukać słowa, co dopiero ruszyć się i uciec.
        - Skąd pochodzisz, młoda damo? - odezwał się jeden z magów. Widząc jednak zagubiony wzrok czarodziejki, dodał: - Z jakiej akademii magicznej?
To było jak pstryczek w nos dla Fejry. Ledwo co zrozumiała, co potrafi, jednak nigdy nie próbowała dociec prawdy - kim tak naprawdę jest i skąd pochodzą jej tajemnicze zdolności. Siedząc w tej chwili wśród wielkich osobistości, magów, którzy mieli podobne umiejętności co Fejra, jasnowłosa spanikowała. Chciała spróbować uciec, jednakowoż jej szanse były gorzej niż marne.
- Kim jesteście? - zapytała, zamiast odpowiadać. - Dlaczego tu jestem? Ja nic nie zrobiłam. Karczma to nie moja wina, zapytajcie kogo chcecie! - W jednej chwili oaza bojaźni, która bała się odezwać od dobrych kilku minut, wybuchła. Fejra wypowiadała swoje zdania coraz szybciej. - Wyjaśnienia chyba mi się należą, tak? Jesteście jak ja? Czyli kim? Ej, brodziaty, odpowiedz mi, no! - A to zapewne dopiero początek całej fali pytań…

ciąg dalszy: Fejra
Awatar użytkownika
Mereve
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uzdrowiciel , Szaman , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Mereve »

        Odetchnęła głęboko, odpędzając myśli dotyczące wyrządzania krzywdy wszelkiej; zacisnęła mocniej palce na ramieniu dziewczęcia, nieznacznie wbijając w nie paznokcie. Słyszała ciężkie krople deszczu uderzające o grube szyby maleńkich okienek Sali Spotkań Numer Jeden i widziała kątem oka błyski piorunów przecinających szare niebo. Złagodziła uścisk, by jeszcze bardziej nie stresować dziewczyny; mimo że wieża otoczona była zaklęciami ochronnymi, to anomalie pogodowe wywołane magią nadal stanowiły zagrożenie dla konstrukcji. Ich siła okazywała się nienaturalnie większa i trudniej było ją okiełznać, gdyż pochodziła ze źródła kontrolowanego przez innego maga, a takiego nierzadko najpierw trzeba wyśledzić, obezwładnić i dopiero wtedy należy zabierać się za opanowywanie zaklęcia, bo inaczej szanse na sukces są równe zeru. Ta tutaj istotka najwyraźniej była takim źródłem. I trzeba było z nią coś szybko zrobić, bo inaczej zabraknie okolicy do ratowania...
        Rada lustrowała Mereve uważnym, nieufnym spojrzeniem, zaś ona nie pozostawała im dłużna, wwiercając wściekle czerwień swoich oczu w twarze magów. Jeden z nich odwrócił wzrok i udawał, że szuka czegoś w papierach. Reszta zerknęła na młodą czarodziejkę. Dziewczę było co najmniej zbite z tropu, jeśli nie rzec — zdezorientowane, ale temu nikt się nie dziwił, spoglądając na jej chaotyczną aurę, desperacko próbującą ukryć się przed wścibskimi, obcymi spojrzeniami, niczym dzikie zwierzę zagnane w kozi róg przez myśliwych. W zasadzie miała do tego pełne prawo, gdyż została posadzona przed radą bez jakichkolwiek wyjaśnień. To się miało zaraz zmienić.
        — Odrobinę szacunku, dziewczyno — warknęła wiedźma. — Siedzisz przed Lokalną Radą Czarodziejów, sprawującą pieczę nad tą częścią Kontynentu Alarańskiego. Ci panowie — popatrzyła na nich z niesmakiem — to najwybitniejsi magowie na terenie Księstwa, więc zawrzyj buzię i wysłuchaj, co mają do powiedzenia. Wówczas dostaniesz odpowiedzi na swoje pytania.
        Mówiła chłodno i oschle, co przywodziło na myśl hulające wichry Dalekiej Północy i wywoływało ciarki na plecach. Była zła. I zmęczona. Nie mogła jednak pozwolić, aby to dziewczę uprawiało magiczną samowolkę, a przynajmniej nie w tej okolicy, tak wrażliwej na najmniejsze odchylenie energii. „Życie to nie bajka”, pomyślała, spoglądając na nią z góry. „Albo nauczy się nad sobą panować, albo szczęścia będzie musiała poszukać gdzie indziej”. Miała szczerą nadzieję na to drugie wyjście, biorąc pod uwagę, że w tej chwili czarodziejka nie miała zamiaru ani nikogo słuchać, ani być nikomu podporządkowana. Nie, żeby jej nie rozumiała, w końcu i ona przechodziła ongiś młodzieńczy bunt i uprawiała czynny anarchizm, ale i to nie mogło trwać wiecznie. A przez te jej zabawy ogniem miała jedynie coraz więcej roboty na głowie i coraz większe połacie lasu do uspokajania.
        Coś zawyło potężnie w głębi puszczy.
        — Moja droga — zwrócił się do dziewczyny przewodniczący rady — nie jesteśmy od tego, aby karać, ale od tego, aby nauczać. Szacowna pani van Gelden twierdzi — odwzajemnił niesmak — że pożar w karczmie wybuchnął z twojej winy. Zapewne ona, tak samo jak ja, zdążyła przestudiować dokładnie twoją aurę i dojść do tego samego wniosku. Ostatnio rzucone przez ciebie zaklęcia były nad wyraz... nieokiełznane. Doskonale rozumiemy twój strach i twoje obawy. Odkrycie w sobie tak potężnej mocy musi być przytłaczające, ale nie masz się czym martwić: trzy czwarte czarodziejów odkrywało swoje zdolności poprzez serię niefortunnych zdarzeń.
        Podczas, gdy przewodniczący wykładał dziewczęciu historię powszechną, Mereve popatrzyła na siedzącego na komodzie kota, uważnie obserwującego wszystkich zgromadzonych. Jego żółte ślepia ślizgały się po każdej twarzy z osobna. Wyczuwał niepewność wśród nich. Machał niecierpliwie długim ogonem.
        „Nie powinniśmy się tym przejmować”, usłyszała w głowie wiedźma. „To tylko krwi nam napsuje”. Mereve odpowiedziała, że jeżeli tę kwestię pozostawią nierozwiązaną i niespacyfikowaną, to nie zaznają pożądanego spokoju aż do uśmiechniętej śmierci. Demon z zasady nie mieszał się w sprawy śmiertelników, bo zwyczajnie nie były nazbyt interesujące. Ot, trywialne problemy przeciętniaków, którzy nie potrafią pogodzić się ze swoją przeciętną i autodestruktywną naturą. Te wszystkie anomalie, o których wiecznie mówiła wiedźma, były, są i będą naturalnym stanem rzeczy, i raczej nic nie da się na to poradzić. Oczywiście, nie śmiałby powiedzieć jej o tym na głos, bo jednak magia, która ich ze sobą związała, była nieco potężniejsza od niego. No, i był od wiedźmy zależny. Przeklęta baba...
        — ...pani Mereve się tobą zajmie. — Usłyszała kobieta, czego skutkiem było wydrążenie przez nią paznokciami wgłębień w krześle czarodziejki.
        — Słucham? — zapytała tak zimno i groźnie, że niebo pociemniało.
        — Tylko proszę mi nie mówić, że sobie pani nie poradzi, pani van Gelden — podpuścił ją przewodniczący, a na jego usta wpełzł złośliwy uśmieszek. — Kto będzie bardziej odpowiedni do prowadzenia edukacji tej młodej damy, niż pani?
        Zacisnęła pięść, wbijając paznokcie w dłonie na głębokość wystarczającą, by popłynęła z nich krew. Tyle że Mereve nie miała w sobie ani jej kropli, więc jedynie poczuła niewygodne uszczypnięcie.
        — Czyli to tak? — wycedziła wściekle przez zaciśnięte zęby. — Wy stare prukwy przy korycie! — zagrzmiała, aż wicher zaczął wiać w komnacie. — Siedzicie tu sobie jak pańskie chłopy, największą i najtrudniejszą robotę zrzucając mi na kark, jak gdybym nie miała własnych problemów? Tak? Dobrze!
        Trzasnęła pięścią w stół, który ugiął się pod jej mocą i połamał się na drzazgi. Zanim ktokolwiek zdołał podnieść rękę na wiedźmę, wskoczył między nich kot, sycząc złowrogo. Jego oczy rozbłysły piekielnym blaskiem. Wszyscy usiedli z powrotem w swoich krzesłach. Wicher ustał. Pozostawił jednak po sobie połamane meble i porozwiewane papiery.
        — Chodź, dziewczyno — zakomenderowała jak generał, chwytając czarodziejkę pod ramię. — Trzeba zapanować nad twoim talentem, aby już nic więcej nie spłonęło.
        I cała trójka wyszła z wieży, pozostawiając Lokalną Radę Czarodziejów w głębokim i nabożnym zdumieniu. Mereve postanowiła, że następnego dnia złoży soczyste wypowiedzenie.
        Znalazłszy się poza zasięgiem słuchu Rady, wiedźma puściła młodą czarodziejkę.
        — Nie zamierzam bawić się w niańczenie nieokiełznanego dziecka — oznajmiła wyniosłym tonem. — Wyjedź stąd, dziewczyno, i nigdy nie narażaj Lasu na ponowne doświadczenie twoich zawiłych emocji, bo może się to odbić nie tylko na tobie, ale i na mieszkańcach tej okolicy.
        To powiedziawszy, załopotała suknią, odwracając się w jedynie sobie znanym kierunku, po czym ruszyła przed siebie, mając za cień diabelskiego kota.
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości