Demara[Obrzeża Demary] Mogę go pogłaskać?

Warowne miasto położone na granicy Równiny Drivii i Równiny Maurat. Słynące z produkcji bardzo drogich i delikatnych tkanin, takich jak aksamit czy jedwab oraz produkcji wyrafinowanych ozdób. Utrzymujące się głównie z handlu owymi produktami.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        To, czym odurzono dziewczynę i Chibiego, powinno pozbawić ich przytomności na dobre parę godzin: osiem, dziewięć. Nie wiadomo jednak, czy to magiczne zdolności zwierzaka, czy tylko jego nietypowy organizm sprawiły, że ten ocknął się szybciej. Początkowo nawet nie zorientował się w sytuacji. Czuł się bardzo dobrze wyspany i okropnie głodny!
        Szerokie ziewnięcie odsłoniło rząd ostrych ząbków i Chibi mlasnął leniwie, rozglądając się dookoła. Było ciemno i trzęsło, dziwne. Ale jego pełną uwagę pochłonęła nowa przyjaciółka, która leżała obok, nieprzytomna. Futrzak podszedł do Natashy, trącając ją noskiem i mrucząc pytająco. Dlaczego miała takie dziwne coś w buzi? Przecież to musiało być okropnie niewygodne i nie pozwoliłoby jej mówić. I czemu ciągle spała, skoro on uparcie trącał ją pyszczkiem w polik?
        Wóz podskoczył na wyboju i stworek przewrócił się na zadek, mrucząc z niezadowoleniem. Wcale mu się tutaj nie podobało. Nie wiedział gdzie jest, a powoli wyczuwał, że coś jest bardzo nie w porządku. Tym uporczywiej zaczął potrząsać nordyjką, która leżała w dziwnej pozycji. Jakby siedziała i się przewróciła. I ręce ma z tyłu, związane! Oj to niedobrze.
        Chibi chwilę szarpał się z więzami koleżanki, później nawet próbując je przegryźć ząbkami, nim sznur w końcu puścił. Kolejne trącanie nosem Natashy nic nie dało, więc przynajmniej wyjął jej to paskudne coś z buzi. Szmata jakaś, blee.
        Przeszedł się po niewielkim pomieszczeniu posklecanym z desek. Wyjrzał przez szpary, ale zobaczył tylko więcej ludzi! Czy byli w pudełku, w większym pudełku? Gdzie oni jechali? Wyglądał pomiędzy deskami uważniej, by dojrzeć coś pomiędzy tymi następnymi, ale migały mu tylko drzewa i czyjeś nogi. Znów pisnął smutno. Był głodny. Natasha wstawaj!
        Dziewczyna w końcu mruknęła coś niewyraźnie, poruszając się pod skaczącym jej po brzuchu stworku. Rozwiązane ręce powędrowały do głowy, gdzie ktoś jej chyba solidnie przywalił, bo ból był nie do zniesienia. Tylko półmrok w zamkniętym wozie pozwolił jej na otwarcie oczu.
        - Chibi? – mruknęła niewyraźnie, a zwierzak pisnął radośnie. – Gdzie jesteśmy? – zapytała i podniosła się na łokciach, rozglądając zmrużonymi oczami. I w tym momencie jakby wszystkie wspomnienia do niej wróciły, bo dziewczyna zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że przywaliła głową w sklepienie.
        - Ach, szlag! – syknęła, przyciskając rękę do czoła. Mogła pozwolić sobie co najwyżej na to, by usiąść zgarbiona. Zamknęli ją w skrzyni! Co za tupet!
        - Hej! – krzyknęła, przysuwając się do ścianek i próbując wyjrzeć między szczeliny w deskach. – Hej! Halo!
        - Zamknij pysk, dziwko – usłyszała w odpowiedzi i aż uniosła brwi. No co za cham!
        Zaraz… przecież to nie był Scott. A to on ich odurzył! Najpierw Chibiego, a potem ją… ale dlaczego? I gdzie był teraz? Niech ona tylko go dorwie w swoje ręce, to los jej świadkiem, że cała wiedza anatomiczna mu nie pomoże w znalezieniu własnej dupy.
        - Hej, chamie! – zawołała znów, ale nikt jej już nie odpowiedział. Wkurzona oparła się plecami o jedną stronę skrzyni i zgięła nogi, po czym z całych sił walnęła butami w przeciwległą ściankę. Drewno tylko sypnęło kurzem. Nat uderzyła znowu, i jeszcze raz, nim w końcu ktoś walnął pięścią w górną pokrywę.
        - Spokój tam!
        - Wypuść mnie! – wrzasnęła i zjechała na plecy, trzaskając teraz butami w górną pokrywę skrzyni. Tą jednak przytrzymywały zabite gwoździe i nie drgnęła nawet w połowie tak dobrze, jak ta boczna. Nordyjka przekręciła się znowu, gdy nagle usłyszała mrożący krew w żyłach ryk.
        Chibi pisnął radośnie i zaczął biegać w kółko po skrzyni, przeskakując nordyjkę i tuląc się do niej nawzajem. To River! Leciał po nich! Jego przyjaciel nigdy by go nie zostawił!
        Natasha nie zrozumiałaby wiele z pantomimy stworka, ale chociaż nigdy smoka nie słyszała, to jakoś wątpiła, by mogła pomylić ten dźwięk z czymś innym. A skoro tak, to radość Chibiego miała sens. Leciał po niego ten cały River Jednooki. Nieprawdopodobne.
        Nie miała jednak zbyt wiele czasu nad zastanawianiem się nad tą specyficzną relacją. Wóz najpierw wyczuwalnie przyspieszył, a później skręcił tak gwałtownie, że dziewczyna przewróciła się w skrzyni razem z białym futrzakiem. W ostatniej chwili wyciągnęła ręce, by nie zgnieść zwierzaka. Wystraszony Chibi wtulił się w jej ramiona i Nat przytuliła go, szepcząc uspokajająco, podczas gdy wokół słychać było tylko pokrzykiwania mężczyzn, paniczne rżenie koni i ryk smoka.
        W końcu wóz się zatrzymał, a skrzynia przesunęła się z impetem po deskach, uderzając w ścianę za kozłem. Widok smoka zmniejszył morale gdzieś o połowę, ale River ewidentnie nie miał do czynienia z amatorami. Jeźdźcy szybko opanowali wierzchowce, rozjeżdżając się półkolem wokół gada, a z przodu wyskoczyło kolejnych kilku zbrojnych i mężczyzna w ciemnych szatach. Mag.
        - Potrzebuję niecałej modlitwy – powiedział i roztoczył wokół siebie i jeźdźców barierę ochronną. Później zaczął pleść pod nosem inkantacje, które smok mógł odczuwać jako postępujące zimno i osłabienie.
        Być może to wcale nie Chibi był celem?
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

         Przez cały pościg River zastanawiał się dlaczego ktoś miałby się męczyć i zabierać tę głupią dziewczynę, jeśli chodziło tylko o Chibiego. Przecież nawet ślepy widział, że ta dziewka to same kłopoty, a co za tym idzie plan porywaczy na sprzedanie egzotycznego zwierzaka mógł skończyć się fiaskiem szybciej niżby się tego spodziewali. A przecież nie było mowy o tym, by to ona to wszystko wymyśliła. Bo w takim wypadku nawet jeśli nie zostałaby w swoim mieszkaniu, nie zostawiłaby w nim takiego nieładu, to na pewno nie zostałaby z niego wyniesiona przez kogoś innego. A wyniesiona była. Inaczej jej zapach nie unosiłby się niemalże na wysokości nosa, a tym bardziej nie mieszałby się z innym.
        Facet który porwał ją i Chibiego do najinteligentniejszych nie należał, wcale nie musiał, by wywołać niepokój u pradawnego. Wiadomo jak to tępy osiłek, cuchnie potem, chciwością i bezwzględnością, ten jednak nie tylko nosił na sobie drobne strzępki nienależącej do niego aury, niczym kocie kłaki na ubraniu. Niby niewiele tego było i ciężkie do wychwycenia, ale jednak wystarczyło, aby smok miał zagwozdkę na najbliższe pół godziny, a przy tym nie tracił czujności. Teraz gdy miał przed sobą całą bandę, wszystko się pięknie wyklarowało. Choć wcale nie był to powód do radości.
        Otóż Jednooki miał przed sobą nie tylko najemników parających się głównie zabijaniem pradawnych pokroju wulkanicznego gada, ale wśród nich była osoba, która nie przywoływała miłych wspomnień. Nie był to jednak najlepszy moment na wspominki. Skoro tym gościom zależało wyłącznie na smoku, nie było sensu dalej trzymać przy sobie przynęty.
        Póki jeszcze panował chaos spowodowany pojawieniem się gada, River zamachnął swoim ogonem i uderzył w wóz na którym była skrzynia z zamkniętym w środku zwierzakiem. No i tamtą irytującą dziewką także. Oczywiście wóz się przewrócił, a skrzynia spadła, odturlała dobry kawałek po trawie i nieco przy tym się roztrzaskała, dzięki czemu uwięzieni nie powinni mieć problemów z ucieczką. A gdy tylko River wyczuł, że ktoś chce i zatrzymać na polu bitwy zbędny balast, nie wahał się przed zionięciem ogniem w tamtą stronę by ścianą ognia odciąć porywaczom dostęp do zwierzaka i dziewczyny, którzy mieli niczym niezakłóconą szansę na ucieczkę i skrycie się gdzieś.
        Gdy formalności zostały za nim, skupił się na okrążających go łowcach, a w szczególności na niewzruszonym magu, cieszącym się z powodzenia swojego planu i łatwego łupu. Jeszcze czego.
        River nie dawał im ani chwili. Kilku skończyło zmiażdżonych pod jego łapami, ze trzech połknął w pełnym rynsztunku, a jeszcze ze dwóch niezbyt ostrożnych wiło się na ziemi z połamanym ciałem przynajmniej w czterdziestu pięciu miejscach od uderzenia ogonem. Doszłoby do tego jeszcze spopielenie większości, gdyby nie ich ognioodporne pancerze, a zaraz po tym magia samego maga. Przez taką barierę mógł się przedostać tylko w jeden sposób. I już chciał zanurkować w spulchnionej własną magią ziemi pod sobą, gdy część nieotoczonych magiczną barierą łowców wyszła ze swych kryjówek, go których się rozpierzchli, gdy gad zaatakował. Teraz, gdy był skupiony na pozornej garstce ocalałych i samym magu, mogli bez problemu przypuścić swój atak i zacząć celować swoje bronie w szczeliny między kamiennymi łuskami Jednookiego.
        Pełen bólu ryk słyszany był pewnie w promieniu dwóch staj, a zaraz po nim rozległ się już dużo mniej słyszalny na taką odległość, agonalny krzyk, gdy kolejnych kilku łowców zakończyło swój żywot ponadziewanych na kamienne kolce wysuwające się w mgnieniu oka z ziemi. Spod łap gada poleciała nawet cała fala takich w stronę bariery, lecz nie były w stanie się przebić, a do tego jeszcze ten czarownik za pomocą swoich czarów sprawił, że z chwili na chwilę zaczęło się robić w okolicy coraz zimniej, przez co ciepłolubny gad naturalnie zaczął słabnąć.
        Płomienie otaczające jego ciało już niemal całkowicie przygasły, a przez to, że już wcześniej było jak dla niego stanowczo zbyt zimno, nie był odpowiednio dogrzany, więc i sił miał mniej. Kolejny atak mógł być jego ostatnim zanim zapadnie w letarg. Zachciało mu się psia krew wycieczek poza zasięg przytulnego leża wśród wulkanów Sori-Andu.
        Warcząc wściekle, zaryczał i wyglądało jakby starał się jak nie kolejny raz zionąć ogniem, to plunąć w nich kulą lawy, lecz zamiast tego po prostu padł na ziemię, a blask bijący spomiędzy szpar kamiennych łusek, przypominający jakby płynęła pod nimi lawa, przygasł. W tej chwili wyglądał jak zbudowany z kamiennych segmentów posąg przedstawiający śpiącego głęboko, pokonanego smoka.
        Bariera opadła, uradowani łowcy zaraz rzucili się w stronę drzemiącego jaszczura by go dobić i zabrać sobie co lepsze trofea, lecz gdy tylko się zbliżyli, wszyscy, co do jednego przebici zostali kamiennymi kolcami, które nagle pojawiły się w miejscu gdzie leżał pokonany gad. Przebiły również jego samego wraz z tymi, co już po nim chodzili w poszukiwaniu pamiątki dla siebie.
        - Mógłbym się tego po tobie spodziewać Jednooki, ale tak samo jak ja nie doceniłem ciebie, tak ty – mruknął i cofnął się o krok – nie doceniłeś mnie.
        W miejscu w którym przed chwilą stał, z ziemi wystrzelił gadzi pysk w pełni pokryty dogasającą lawą. Jakby River po prostu zrzucił swój pancerz dla odwrócenia uwagi i zakopać się w ziemi, aby następnie zaatakować z zaskoczenia. Był to jednak ryzykowny i bardzo wyczerpujący wyczyn, który jak się okazało zakończył się fiaskiem dla smoka. Zmarznięty i osłabiony nie miał już siły wygrzebać się spod ziemi gdy zmienił się z powrotem w człowieka, dla oszczędzenia pozostałej energii. Gdyby jeszcze było ciepło mógłby ją szybko odnowić, ale… niestety zaklęcie czarownika nadal zmuszało okoliczne powietrza do bycia stanowczo zbyt zimnym jak na standardy Jednookiego, którego w tej postaci mogło już bezpośrednio sięgnąć zaklęcie. Ciało białowłosego zaczął pokrywać lekki szron, lecz ten usilnie walczył, by nie usnąć. Choć i tak niewiele mógł w obecnej chwili zdziałać.
        - I na co ci to było Koszmarze z Sori-Andu, Allanirze Jednooki? Nie patrz tak na mnie, nie ja pierwszy zaatakowałem, więc sam jesteś winien swojemu stanowi. Otóż, gdybyś dał mi dojść do słowa, a nie ogłuszał wszystkich swoim donośnym rykiem, oszczędziłbyś sobie tyle wysiłku – powiedział rozbawiony całą sytuacją, stojąc nad Riverem i się bez wątpliwości chełpiąc tym, że jaszczur w ludzkiej postaci, nie jest obecnie w stanie nawet podnieść głowy by na niego spojrzeć.
        - Nie mam o czym z tobą rozmawiać… kanalio… Już raz… zdechłeś pod moimi szponami… - wysapał z trudem, mimo wszystko starając się podnieść. Nawet znalazł w sobie jeszcze nieco energii by znów się przemienić i kłapnąć szczękami z zamiarem zmiażdżenia nimi czarodzieja, gdy w jednej chwili chmury poczerniały i niebo przeciął pojedynczy piorun i towarzyszący mu głośny grzmot, który skutecznie zagłuszył Riverowi wyłapanie odgłos skrzydeł i delikatnego dźwięku elektryczności. Jedyne co, to najpierw poczuł dwie łapy z całej siły przytrzymujące jego pysk, by miał go zamkniętego i kolejne dwie, wraz z cielskiem dociskające go do ziemi. Dopiero teraz słyszał i aż za dobrze czuł elektryczność przebiegającą po jego ciele, a wysyłaną przez tego drugiego smoka.
        - Nie pod twoimi, a pod szponami Namiry – sprostował czarodziej, spoglądając w niebo, na którym czarne chmury zaczęły się rozwiewać. – Poza tym pomyliłeś mnie z moim ojcem. Może i był nekromantą, ale po śmierci raczej nie wypowie żadnego zaklęcia, które by go ożywiło. Smoczyca Rubinowej Lawy nie dała mu szansy na sklecenia czaru nim wyzionął ducha.
        - Drastharze – syknął, na niego przygniatający Rivera do ziemi smok. Albo raczej smoczyca.
        - Posłuchaj, nie powielajmy błędów naszych rodziców. Nie chcę się na tobie zemścić, nie zamierzam cię więzić, jak mój ojciec, tylko po to, by znaleźć sposób na przejęcie najpierw twojej mocy, a po tym wszystkich innych smoków by znaleźć sposób na obudzenie Prasmoka by samemu się nim stać. Mi tylko zależy na tym, być spędził nieco czasu i miłych chwil z moją burzową przyjaciółką, a po tym możesz iść wolno, gdzie ci się tylko żywnie spodoba. W sumie… czemu ja cię w ogóle pytam o zdanie, skoro obecnie i tak niewiele możesz z własnej woli zrobić – podsumował z rozbawieniem i się cofnął, by nieco mniejsza od Jednookiego smoczyca, poraziła go porządnie prądem, który skutecznie pozbawił gada resztek przytomności, a wszechobecny chłód spowodował, że River się mimo woli skurczył i przybrał ludzką formę.
        - Zapomniałem ci podziękować za zrzucenie swojego kamiennego pancerza, ale pech… - westchnął niepocieszony, po czym spojrzał na swoją łuskowatą towarzyszkę, gotów do powrotu do ich kryjówki wraz z nieprzytomnym Jednookim.
        A było na co popatrzeć. Miała smukłe ciało, które przy Allanirze, zwłaszcza w jego kamiennej zbroi naprawę wyglądało na nieporównywalnie drobniutkie, długą szyję z niewielką głową i tępo zakończonym, krótkim pyskiem, ale za to z cudownym kołnierzem rozpostartym dokoła. Nie tylko sześć łap robiło wrażenie z czego cztery przednie, ale również dwie pary pięknych, pierzastych skrzydeł zapierały dech w piersi. Karmazynowe łuski stanowiły jakby wykończenie jej wyglądu znajdując się na krawędziach i końcówkach jej ciała, choćby w przypadku skrzydeł, a w porównaniu ze wszechobecnym kobaltem miejscami podchodziły pod ciemną purpurę. Na pewno nie wyglądała na miłą jaszczurkę.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Odkąd Chibi usłyszał Rivera, nie dało się go opanować. Biegał po skrzyni, rozbijając się o jej ścianki i wpadając w ramiona Nat, gdy tylko coś uderzyło z zewnątrz, wciąż jednak cienkim głosikiem wołając smoka o pomoc. Dziewczyna tak na Rivera nie liczyła, wciąż próbując rozwalić boczną ściankę, która już zaczęła się wypaczać. W tym momencie coś rzuciło nimi z taką siłą, że blondynka ze stworkiem przywalili głowami w przeciwległy bok. Dziwnie długi lot odczuli, jako chwilowe uczucie bezwładności, a po nim silne uderzenie, gdy skrzynia wylądowała na ziemi i odbiła się od drzewa. Nat w międzyczasie zdołała tylko złapać Chibiego i zwinąwszy go w ramionach, skulić się maksymalnie, by chronić głowę. Z całym impetem spadła jednak na kość ogonową, więc nim na dobre skrzynia znieruchomiała, ze środka rozległa się wiązanka soczystych przekleństw w obcym dialekcie.
        - Au – podsumowała z jękiem, na oślep odpychając od twarzy pyszczek Chibiego, który był pewien, że polizanie jej po nosie na pewno przyniesie ulgę. – Uważaj – mruknęła tylko, z trudem opierając się na jednym boku, i sprzedała solidnego kopniaka w naruszony bok skrzyni. Deski poszybowały z trzaskiem na zewnątrz, gdy dziewczyna rozwaliła aż dwie ścianki.
        Ze skrzyni wydostała się na czworaka, z większym trudem niż Chibi, który dosłownie wyprysnął w stronę przyjaciela.
        - Chibi! – zawołała bezskutecznie i jeszcze podnosząc się z ziemi złapała jedną z ułamanych desek.
        Nie mając nawet czasu ponarzekać, jak bardzo boli ją w tej chwili tyłek, doskoczyła do zwierzaka i z rozmachu przypieprzyła jednemu z najemników, chylącemu się właśnie by pochwycić zwierzaka. Deska roztrzaskała mu się o łeb, kładąc plującego krwią i zębami mężczyznę na glebę. Samą blondynkę też zniosło siłą rozpędu, ale potykając się złapała Chibiego i wbrew jego protestom ruszyła biegiem w drugą stronę. Teraz to było jak trzymanie wierzgającego kota.
        - Cii, spokój Chibi, musimy się schować!
        Uskoczyła przed kolejnym najemnikiem, ale na szczęście tego po chwili zatrzymała ściana ognia. Natasha skuliła się, pchnięta gorącym powietrzem i wskoczyła w krzaki, trzymając mocno zwierzaka. Biegiem pokonała jeszcze kilkanaście kroków, nim uznała, że są tu bezpieczni. Maluch ciągle się wyrywał, więc postawiła go na ziemi, przytrzymując w miejscu.
        - Chibi! Skup się, na los. Nie pomożesz mu, tylko będziesz przeszkadzał – tłumaczyła szybko, próbując przez zarośla dojrzeć, co się dzieje. Wszystko jakby się uspokoiło i Nat ostatni raz uciszyła zwierzaka, który położył po sobie uszka, gdy nagle oboje usłyszeli pełen bólu ryk smoka.
        Nat przesunęła się ukradkiem, by mogła lepiej widzieć, co się dzieje na polanie. Trochę już przeżyła, ale smoka widziała tylko z daleka w jego zwierzęcej postaci. Z bardziej bliska tylko wiwernę. Ale czegoś takiego jeszcze nigdy. Płomienie lały się wokół, a z ziemi wyrastały gigantyczne kolce, nadziewając kolejnych najemników. Tyle że smok wydawał się coraz słabszy, a ostatnie kolce przebiły nawet jego samego. Blondynka zaklęła, przypadając bliżej do ziemi i wytężając wzrok. Nie słyszała rozmów i nie wiedziała co się dzieje, dopóki łeb smoka nie wyprysnął spod ziemi w akompaniamencie radosnych pisków Chibiego, którego uciszała wciąż na oślep. Dopiero po chwili zwierzak ucichł, spoglądając smutno na swojego przyjaciela, który już w ludzkiej postaci leżał na ziemi. Natasha wzrok miała raczej dobry, ale teraz zwątpiła, widząc jak pokrywa go coś białego. Zmarszczyła brwi, a po chwili spojrzała w dół, gdy Chibi pacnął ją w nogę. Później wciąż ze smutną minką objął się łapkami i zatrząsnął lekko, pokazując, że Riverowi jest zimno. Nordyjka skinęła głową, ale nie do końca rozumiała. Jasne, gad, ale że aż tak?
        Zacisnęła usta, widząc, że mag coś do Rivera mówi, ale nic nie słyszała. Nie ryzykowała jednak zbliżania się, bo jeszcze tego brakowało, by na nowo siebie i Chibiego w tarapaty wpakowała. A przynajmniej taki był plan, dopóki niebo nie spowiło się czernią, tylko na moment przeciętą błyskawicą. Natasha dosłownie rozdziawiła buzię ze zdziwienia.
        Drugi smok.
        Dobra, River się chyba sam z tego nie wykaraska. Czy to był jej problem? Oczywiście, że nie. Ale nawet gdyby Chibi nie ciągnął ją za nogawkę, posłusznie cichy, ale z wyrazem totalnego załamania emocjonalnego na pyszczku, i tak nie umiałaby odejść w takiej sytuacji.
        - Dobra, najwyżej wpakujemy się w jeszcze większe gówno – stwierdziła pod nosem i przykucnęła przy zwierzaku. - Jeśli tak się stanie to obiecaj mi, że będziesz bardzo szybko uciekał, rozumiesz? – zapytała, wbijając spojrzenie w oczka Chibiego. Nie wyglądał na przekonanego. - Chibi, obiecaj – powtórzyła z naciskiem, zerkając kontrolnie w stronę polany i znów na zwierzaka, który w końcu skinął karnie łebkiem. W porządku.
        - Trzymaj się za mną – szepnęła i powoli ruszyła półkolem w stronę polany. Chciała znów przejść koło rozbitej skrzyni, bo jakkolwiek żałosna nie była to broń, wciąż jedyna jaką posiadała. Podczas uprowadzenia niestety nie miała okazji zabrać swojego noża.
        Po drodze wyszły na jaw trzy rzeczy. Pierwsza, to bardziej ciekawostka - aktualny oprawca jest najpiękniejszym stworzeniem, jakie Nat widziała. Piękne i niebezpieczne, o tym nie dało się zapomnieć. Nordyjka starała się jednak nie rozpraszać i rozwiązać drugi problem.
        Jak na los, ma cokolwiek tutaj zdziałać. Tak, włada magią, ale przy kwalifikowanym magu może równie dobrze rzucić go kamieniem i krzyknąć „a kysz!” Do smoka nawet mentalnie nie podchodziła, a więc jedyne z czym mogła na tą chwilę sobie poradzić, to najemnicy, których zostało niewielu i to w trybie „spocznij”.
        Trzecim problemem okazał się Chibi i jego przeklęta, piękna aura, która była jak dzwoneczek u szyi, zwracając na siebie uwagę tych co czujniejszych i nie zajętych niczym innym (jak ten mag na przykład, dzięki bogom). Jeden z mężczyzn, robiący teraz niejako za wartownika, począł się upierdliwie rozglądać, a Natasha momentalnie przypadła do ziemi, klnąc pod nosem, bo nawet nie zdążyła dojść do desek. Słysząc zbliżające się kroki, rozejrzała się naprędce za czymkolwiek większym niż patyk do szukania wody, ale jak na złość nic tu nie było. W ostatniej chwili złapała zwierzaka i teleportowała się z nim za plecy nadchodzącego właśnie mężczyzny. Pozwoliła mu się jednak zobaczyć i wykorzystała jego szok, gdy zniknęli, by zarzucić mu od tyłu chustę na twarz i szarpnięciem ściągnąć w prowizoryczny knebel, jednocześnie kopniakiem pod kolano sprowadzając sobie mężczyznę do swojego poziomu. Później już potoczyło się samo, bo nawet stłumione mamrotanie najemnika było zbyt głośne i zanim Nat się zorientowała, już podduszała biedaka, za wszelką cenę unikając próbujących ją sięgnąć rąk. Długie miał jednak przeszczepy i drapnął ją po twarzy, po chwili skutecznie łapiąc za włosy. Szlag.
        Licząc na to, że nie wpadną na drzewo, teleportowała ich na ślepo kilkanaście kroków, dalej, wciąż szamocząc się z silniejszym mężczyzną, który w końcu wyrwał jej się i wyszarpnął z ust chustę, wstając na nogi. Nat odskoczyła kawałek. O, kij!
        - Głupia dziwka – warknął najemnik.
        - Cham – odpowiedziała uprzejmie zaskoczona, rozpoznając głos i ważąc w ręce nową broń.
        - Wsadzę ci ten patyk w…
        Nie była do końca zainteresowana tym, jakie facet ma plany i teleportowała się zanim skończył zdanie. Zamachnęła się i przypieprzyła mu od tyłu w łeb tak, że poleciał nieprzytomny na ziemię. Cholera jasna, była dobra! Powinna grać w palanta!
        Zasapana oparła się o drzewo i rozejrzała za Chibim, po czym zrobiła wielkie oczy widząc, jak zwierzak biegnie w stronę nieprzytomnego Rivera i smoczycy. Zaklęła, odrzuciła kij, teleportowała się na moment koło zwierzaka, w ciszy złapała za białe futerko na karku i znowu zniknęła, pojawiając się za pobliskim drzewem. Oddychała ciężko, osuwając się po pniu i próbując dojść do siebie po zdecydowanie zbyt dużej liczbie teleportacji w tak krótkim czasie. Później pozostało modlenie się do ukochanych bogów z jej gór, by spowili chociaż na moment umysły obecnych tak, że żaden ich nie dostrzegł. Jeśli się uda… będą ich śledzić. Jeśli nie… będzie potrzebowała swój kij.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Słysząc najpierw odgłosy szamotaniny, a po tym dostrzegając kątem oka białe stworzenie pędzące w ich stronę, smoczyca zawarczała groźnie i postąpiła krok na przód. Lekko przykuliła swoje ciało, zwłaszcza pysk maksymalnie przywarła do swojej klatki piersiowej, szykując się do pochwycenia i pożarcia nadbiegającego intruza, lecz gdy już miała okazję, poczuła jak coś ją klepie lekko w bok łapy. Zdekoncentrowała się na moment i kłapnęła z niezadowoleniem na stojącego przy niej i uśmiechającego się głupkowato maga, którego zaraz zaczęła intensywnie obrażać w smoczym narzeczu. Swoją szansę niestety straciła, bo chwilę po tym, gdy znów przymierzała się do capnięcia stwora, pojawiła się nagle jakaś dziewczyna, a po tym oboje zniknęli. Rozsierdzona purpurowołuska, warcząc groźnie zaczęła iść na poszukiwania niechcianych świadków.
        - Thum'veig odpuść, nie chcesz chyba by twój wybranek obudził się, nim wrócimy do domu prawda? Nie chcesz chyba stracić swojej jedynej szansy - zwrócił jej uwagę czarnoksiężnik, nie tracąc swojego promiennego uśmiechu.
        Veig zaburczała marudnie, chwilę się zastanowiła i westchnęła. Biorąc nieprzytomnego mężczyznę w jedną z czterech przednich łap. Pozwoliła wejść na siebie magowi i trzymając Rivera ostrożnie by go przez przypadek nie zmiażdżyć rozpostarła obie pary skrzydeł by się wzbić w powietrze i odlecieć w stronę trzech jezior nieopodal Demary.
        Wisząc nad niewielkim skrawkiem lasu między Sitriną i Carą, wykonała gwałtowny zwrot na zachód i zaczęła obniżać swój lot na szereg wzgórz w bliskim sąsiedztwie jezior. Tam bez wahania zapikowała na stromą kamienną ścianę, jakby chciała rozbić o nią swoją czaszkę, lecz zamiast tego... po prostu zniknęła. Wsiąknęła w to urwisko.

        River zaczął się przebudzać niedługo po tym. Zwłaszcza, że zrobiło się przyjemnie ciepło. Zdezorientowany i wciąż na wpół przytomny, cały obolały podniósł się na równe łapy w swojej smoczej postaci i potrząsnął energicznie głową, chcąc się szybciej ocucić. Zamiast tego zakręciło mu się tylko w głowie, przez co się zachwiał, ale zdołał się utrzymać na łapach, nie poddając się sile grawitacji. Rozejrzał się uważnie dokoła i... oniemiał.
        Był w dużej, wygodnej komnacie na planie koła z niebywale wysokim sklepieniem i tylko odstającymi od głównej ściany podestami znaczącymi kolejne piętra wieży. Był... w domu, choć tego już od wielu stuleci dawno nie było. Nie zważając na obolałe ciało i zmęczenie rozpostarł skrzydła, pragnąc całym sobą wzbić się pod samo sklepienie i z rosnącą euforią rozejrzeć się po swoim sanktuarium, lecz nie zdążył nimi zamachnąć, gdy z cienia wyszła do niego oszałamiająco piękna i równie niebezpieczna smoczyca z ekstrawaganckim, skórzanym kołnierzem wokół głowy, od którego ciężko było oderwać wzrok.
        - Nie powinieneś się przemęczać mój panie - zamruczała uwodzicielsko, podchodząc bardzo blisko i kokietując go ostentacyjnie. - Może...byłabym w stanie jakoś cię przekonać do odpoczynku, mój panie? - zapytała kładąc mu łapę na piersi i delikatnie wodząc swoim pazurem po jego rozżarzonej do czerwoności skórze.
        - Mmm, to bardzo kusząca propozycja, ale... czy mogłabyś mi powiedzieć kim na Czeluście, jesteś? Gdzie ja jestem? - spytał może i ostro, ale nie wyglądał na złego, nawet bez protestów oddał się pieszczotom smoczycy, nawet gdy mocniej nacisnęła swoim pazurem i rozcięła mu nieznacznie skórę albo gdy przejechała dłonią po jednej ze świeżych ran. Niby bolało i widać to było po tym jak krzywił swój pysk, a także syczał, ale ani razu nie zaprotestował, ani też nie odepchnął smoczycy od siebie.
        - Jesteśmy w twojej wieży na Smoczym Pustkowiu - skłamała, bo przecież nadal byli niedaleko Demary, o czym River nie wiedział. - A ja jestem kimkolwiek tylko zapragniesz mój panie - szepnęła mu to do "ucha", po tym jak zbliżyła swój pysk do jego łba.
        Oczywiście chciał się kłócić, że przecież jego wieża została obrócona w perzynę przez ludzi podczas burzy, lecz czy rzeczywiście miało znaczenie, gdzie on tak naprawdę był, gdy miał tak interesujące towarzystwo? Nawet nie przeszkadzało mu, że nie ma z nim Chibiego. Był po prostu pewien, że zwierzak gdzieś się kręci po okazałej budowli, choć w rzeczywistości była to duża grota, w pełni wyposażona i urządzona, nie na przytulny salon z piętrzącymi się po sam sufit regałami z księgami różnej maści, a na alchemiczne laboratorium i loch, nad którymi na dobre trzy sznury warstwy ziemi i kamienia znajdowało się dno Sitriny. Idealne więzienie dla skalno-ognistego gada. Jeśli postanowi przebić się przez sklepienie, zostanie jedynie zalany woda i niechybnie utonie, zakopanie się pod ziemią nic mu nie da, bo albo natrafi na podziemną rzekę i utonie, albo przekopie się do sąsiednich jezior i... utonie. Oczywiście byłaby to wielka strata, bo Veig chciała go mieć żywego, lecz martwy bardziej przyda się Drastharowi, który cały czas nadzorował poczynania smoczycy, pozostając dzięki jej umiejętnością manipulacji umysłem i przestrzenią, niewidzialnym dla Jednookiego, który właśnie był gotów oddać się burzowej smoczycy, by zaspokoić jedną z najpierwotniejszych żądz każdego samca.

        Od momentu, gdy smoczyca wbiła się w powietrze, Chibi wyrwał się Natashy. W pewnym momencie nawet ugryzł ją w lekko w rękę, gdy ta za wszelką cenę nie chciała go puścić i gdy tylko dostał po tym okazję, od razu się wyswobodził, patrząc na przyjaciółkę przepraszającym spojrzeniem. Zaraz jednak zaczął gestykulować energicznie bez żadnego ładu i składu, podskakując przy tym i pomrukując na różne sposoby. Niedługo po tym rzucił się biegiem, najpierw na tylnych łapkach, a przednie niby bezwładnie pod wpływem pędu falowały za nim niczym końcówki piórka niesionego wiatrem, lecz zaraz przeniósł cały ciężar swojego ciała na wszystkie cztery łapki. Zatrzymał się dobrych pięć sznurów od nordki i zaczął ją nawoływać swoim rozgorączkowanym i pełnym zmartwienia głosikiem, choć ten pozostawał nadal przyjemnie dla ucha melodyjny. Odczekał chwilę i wznowił bieg.
        Gdy dotarł do stromego, kamiennego zbocza zatrzymał się dysząc szybko i płytko z wystającym lekko z pyszczka jasnoróżowym języczkiem. Położył po sobie smutno uszka i zaczął węszyć, rozglądać się i szukać jakichkolwiek tropów, gdzie jego przyjaciel mógłby zniknąć. Już myślał, że smoczyca z Riverem przepadli gdzieś na dobre, może już byli na drugim końcu łuski, lecz gdy miał już zalać się łzami i poddać, usłyszał bardzo cichutki i stłumiony głos Jednookiego. I nie mogło mu się wydawać, bo zaraz usłyszał jego przekleństwa i znów stłumione westchnienia.
        Zaczął z determinacją obwąchiwać ścianę zbocza, bo to tak jakby to z niej dochodziło echo głosu jego pana. Cofnął się i przekrzywił lekko główkę przyglądając w sumie nienaturalnie wyglądającej, niepasującej to tego krajobrazu, kamiennej ścianie. Podszedł znów do niej nieśmiało i przyłożył łapkę by się o nią oprzeć, a wtedy wpadł po prostu bezwładnie do środka.
        Pisnął z przerażeniem kuląc się po drugiej stronie i osłaniając łapkami głowę, jak to robiła Natasha w skrzyni, myśląc, że była tu przepaść i zaraz się o coś roztrzaska, ale zaraz sobie uświadomił, że nic się nie stało i prócz zaliczenia gleby nic mu nie było. Bardzo się z tego faktu ucieszył i wyskoczył błyskawicznie przez tę niewidzialną ścianę znajdując się znów przed zboczem z pozą największego na świecie bohatera.
        Zachichotał rozbawiony, przykładając łapki do pyszczka i zaczął tak skakać, na zmianę pojawiać się nagle w jakiejś jaskini i znów być w lesie na niewielkim wzniesieniu niedaleko jezior. Jaskinia, las, jaskinia, las, jaskinia, las, jask... Miał przy tym dużo zabawy. Ta nielogiczna dla niego "teleportacja" była taka zabawna! Rivera porwano do naprawdę fajnego miejsca, ciekawe czy jak już odzyska swojego przyjaciela, to czy gad pozwoli mu się jeszcze tutaj chwilę pobawić.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        No szlag, zobaczyli ją. Tylko przez ułamek chwili skrzyżowała spojrzenia ze smoczycą, ale i tak włoski na karku stanęły jej dęba, gdy teleportowała się z Chibim z powrotem w zarośla. Tam złapała zwierzaka w objęcia i znieruchomiała, kucając za drzewem. Oczy miała szeroko otwarte, ale starała się nawet nie oddychać za głośno. Nie miała siły na kolejną teleportację zbyt daleko, więc gotowa była puścić się biegiem przez las i zniknąć dopiero, gdy smoczyca straci ją z oczu. W końcu jak sprawny może być smok brnący pomiędzy drzewa? Nawet, gdyby je przed sobą taranowała to i tak dziewczynie łatwo byłoby zniknąć w zaroślach.
        Głos maga odwiódł jednak smoczycę od pościgu i Natasha westchnęła z ulgą, wciąż kurczowo trzymając Chibiego, który coraz bardziej zaczynał się wyrywać. W końcu obróciła się z nim lekko, by przez krzaki obserwować, co się dzieje, a wtedy zobaczyli, że purpurowołuska gadzina wzbija się do lotu z magiem na grzbiecie i Riverem w szponach.
        Natasha odruchowo zacisnęła uchwyt, gdy Chibi zaczął się jej wyrywać, co skończyło się niegroźnym ugryzieniem w rękę. Dziewczyna syknęła i puściła stworka, który zaraz skulił uszy przepraszająco.
        - Nic się nie stało - uspokoiła go łagodnym tonem, wycierając te kilka plamek krwi o spodnie i wyglądając na polanę.
        Pierwsze przykuwały wzrok ślady w glebie, zaoranej smoczymi pazurami. Później nordyjka nie mogła skupić się na niczym innym, niż dziko gibającym się stworku, który po sekwencji podskoków, ciosów łapkami i nieartykułowanych piśnięć, rzucił się pędem w las. Łapki powiewały za nim jak puste rękawy koszuli.
        - Chibi! - zawołała za nim Natasha, stojąc bezradnie sama na polanie. Stworek opadł na cztery łapki i obejrzał się na nią, pomrukując nagląco. Dziewczyna westchnęła i potarła oczy wierzchem dłoni. Westchnęła, jęknęła marudnie, zaklęła, tupnęła i ruszyła za zwierzakiem. Szybko musiała przejść w trucht, a później bieg, gdy Chibi tylko przyspieszał.
        Nawet nie pytała, skąd wie, gdzie mają iść. Widziała, w którą mniej więcej stronę kierowała się smoczyca i radziła sobie w terenie na tyle dobrze, by nie zgubić się w lesie, ale zastanawiała się, jak daleko będą musieli biec. Kondycję miała dobrą, ale trochę się wykończyła walką, no i czuła się jak idiotka goniąc pieszo smoka.

        Biegli w miarę równym tempem, ale dziewczyna zdawała się w pełni na zwierzaka, nie widząc smoczycy nigdzie na niebie, ani śladów po niej na ziemi. Chibi musiał jednak coś czuć, bo bez wahania obierał kierunek i blondynka musiała mu zaufać. Pożałowała tego dopiero, gdy trafili na kamienną ścianę. Zatrzymała się, opierając na rękach o kolana i łapiąc oddech. Szlag by to trafił – ślepa uliczka, jak to mówią.
        Wyprostowała się i rozejrzała na boki za jakąś rozpadliną czy szczeliną, w którą mogła wlecieć smoczyca, ale nic takiego nie widziała. Chibi obwąchiwał skałę i Natasha nie zwracała na niego uwagi, dopóki nie zniknął jej nagle z kąta widzenia.
        - Chibi?
        Nordyjka rozejrzała się zaniepokojona i w pierwszej chwili przegapiła powrót stworka zza skalnej ściany. Obróciła się dopiero, gdy biały futrzak radośnie przeskakiwał z jednej strony na drugą i na moment tylko rozdziawiła głupio buzię, nim serce podskoczyło jej do gardła, gdy Chibi znowu zniknął. Rzuciła się w stronę ściany i capnęła zwierzaka, gdy wrócił, zanim znów radośnie przeszedłby na drugą stronę.
        - Stój wariacie – syknęła zaniepokojona i dopiero po chwili odetchnęła. – Nic ci nie jest? Coś tam jest? – zapytała kolejno, a stworek pokręcił dwukrotnie łepkiem, wciąż uszczęśliwiony z zabawy i chcąc ją kontynuować. Widząc, że wyrywa się znów ku ścianie, Nat przytrzymała go mocniej.
        - Poczekaj! Tam jest River? – zapytała, a Chibi potaknął gorliwie główką. Zacisnęła usta.
        W co ona się pakuje? Co jej do łba przyszło, żeby ratować smoka? Co ona może w starciu z innym smokiem? Czy nie lepiej byłoby zadbać o bezpieczeństwo Chibiego? Ale na los, ten dzieciak nie odpuści, będzie się wyrywał i uciekał, aż nie wróci do pana. Nie pozostało jej nic innego, jak pilnować, by w tym czasie się nie zabił. Westchnęła i wstała, stawiając futrzaka na ziemi.
        - Poczekaj chwilę – mruknęła i rozejrzała się za jakimś kijem. Wciąż wydawało jej się to absurdalnie nieadekwatną bronią do odbijania porwanego smoka, ale nie miała lepszego pomysłu. Nie będzie wracała do miasta tylko po nóż.
        W końcu wzięła jedną z większych gałęzi i nogą poodłamywała jej mniejsze odnogi. Z taką lagą odwróciła się w stronę skały i zatrzymała nagle, uśmiechając z rozczuleniem. Chibi porwał jedną z odłamanych przez nią gałązek i wznosił ją teraz tryumfalnie, niby miecz, ku niebu.
        - Na ratunek Riverowi, hm? – zapytała, a dzielna bestyjka podskoczyła radośnie i wskoczyła za skałę. Nat zaklęła i rzuciła się za nim.
        Wcześniej chciała opieprzyć stworka, że nie może skakać na ślepo w jakieś nieznane miejsca, a teraz sama to zrobiła. Wylądowała na kolanach w jakiejś jaskini, z nieprzyzwoitym przekleństwem na ustach. Ciemno było jak w dupie. Nie ryzykowała już odzywania się do stworka tylko nasłuchiwała, by przekonać się czy rzeczywiście słychać tu Rivera. I coś tam usłyszała. Jakieś ryki i jęki.
        Chibi zaskomlał zmartwiony. Torturują jego najlepszego przyjaciela! I już chciał pognać na ślepo wąskim tunelem, ale tylko zamajtał łapkami w powietrzu i spojrzał zdziwiony w dół, wisząc kilka stóp nad ziemią. Zadarł łepek i uśmiechnął się do trzymającej go za kark Natashy.
        - Powoli. Musimy być ostrożni. Nie biegnij nigdzie sam – ostrzegła zwierzaka szeptem i odczekała aż ten skinie łebkiem. Dopiero wtedy postawiła go na ziemi i rozejrzała się, próbując wzrokiem przebić ciemność.
        Dało się wyróżnić jeden wielki tunel prowadzący wprost od ściany i stamtąd właśnie dobiegały odgłosy. Nat rozejrzała się za inną drogą, ale w końcu wskazała Chibiemu duży tunel i ruszyła powoli za ledwo widocznym białym futerkiem.
        Przez chwilę wahała się, czy nie wybrać jakiegoś mniejszego przejścia, nawet jeśli miałaby się tam wciskać na czworaka, ale diabli wiedzą czy nie skończyłoby się nagle, albo zwęziło tak, że musiałaby się cofać. Marnotrawienie czasu byłoby tu niczym w porównaniu do jej irytacji.
        Posuwała się więc przy ścianie, z kijem w jednej ręce i z wyciągniętą lekko do przodu drugą, w razie gdyby na coś miała wpaść w ciemnościach, albo by złapać za uszy nadpobudliwe zwierzątko przed nią.
        W końcu zaczęło się przejaśniać i oboje przyspieszyli kroku, tak samo już zdyszani. Biały punkcik na końcu powiększał się tak długo i tak rażąc oczy, że Nat była pewna, że wrócą na powierzchnię. Grota, do której trafili, wciąż była jednak pod ziemią, a zdawała się jasna tylko dlatego, że wyszli z całkowitych ciemności.
        Dziewczyna przytuliła się do ściany, mrużąc oczy i próbując coś dojrzeć, a później… zrozumieć co widzi. Chibi też miał wątpliwości, bo z niezwykłym dla siebie sceptycyzmem przechylił na bok łepek, aż mu uszy poleciały na jedną stronę. W międzyczasie Natasha zorientowała się, na co patrzą i kompletnie odruchowo zasłoniła Chibiemu oczy i pyszczek. Zwierzak zaprotestował machając łapkami, ale blondynka dopiero po chwili doszła do siebie, kucając przy zwierzaku.
        - Bądź bardzo cichutko i nie wołaj Rivera, dobrze? I… nie patrz w tamtą stronę. Tak… na razie tylko – szepnęła przy samym uchu zwierzaka, by przebić się przez porykiwania. Później złapała Chibiego za łapkę, by nigdzie jej nie uciekł i spróbowała rozejrzeć się po jaskini.
        Teraz znajdowali się na sporym występie, kończącym tunel, którym przybyli. Natasha poprowadziła zwierzaka bokiem, na węższą półkę skalną, by nie nakrył ich ktoś, kto będzie akurat wchodził lub wychodził. Przykucnęła, wyglądając w dół i z niepokojem obserwując znajomego już maga i roztaczające się wokół niego laboratoryjne akcesoria, których nie umiała nazwać, nie mówiąc już o poznaniu ich przeznaczenia.
        Nat podrapała się bezradnie po głowie, zirytowana odrzucając zaraz włosy na plecy. Zgubiła chustkę po drodze.
        Rozejrzała się jeszcze raz, obserwując ściany i dotykając ich wilgotnej nieco powierzchni. Podeszła kawałek dalej, ostrożnie stąpając po skalnej półce, ciągle z kijem w ręce i prowadząc za łapkę Chibiego, który rozglądał się z rozbrajającą beztroską. Jakby zwiedzali park rozrywki. Dziewczyna zatrzymała się dopiero „za plecami” maga, przykucając znów na półce i zachodząc w głowę, co powinna zrobić.
        Chibi tak uparcie nalegał na ratowanie smoka, który był tak jawnie uprowadzony, że początkowo nordyjka nie podważała takiego planu. Teraz jednak… no cóż, krzywda mu się chyba nie działa, a przynajmniej nikt go do niczego nie zmuszał. Może powinni zostawić go w spokoju? Niech się chłopak wyszaleje.
        Problem był tylko taki, że Chibi za żadne skarby świata nie zamierzał się ruszyć. Stał grzecznie i cicho, ale przyglądał się Nat w oczekiwaniu, bujając swoim kijkiem. A ona nie wiedziała za bardzo co robić.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Początkowa dezorientacja Jednookiego szybko odeszła w zapomnienie, gdy tylko purpurowołuska okazała się być bardzo... miłym towarzystwem. Tylko idiota nie skorzystałby z wiszącej w powietrzu obietnicy niezmierni przyjemnie spędzonej chwili, pozwalając się oczarować jej hipnotyzującym wdziękom. Jak można się domyślić, szybko zapomniał o całym Prasmoczym świecie pochłonięty żarem najdzikszej, najbardziej pierwotnej namiętności. Świat mógłby się w tej chwili skończyć, on mógłby zaraz dopiąć swego żywota, ale nie miało to obecnie najmniejszego znaczenia. Liczyła się tylko ta chwila i ta przepięknie niebezpieczna smoczyca tak cudnie wzdychająca i porykująca tuż pod jego płonącym ciałem, na którym stopniowo zaczęły pojawiać się kamienne łuski. Wyglądało to tak, jakby magmowe ciało po kontakcie z wodą pokrywało się zastygłą skorupą z czarnego kamienia.
        Kilka razy zdawało się Riverovi, że słyszał coś jakby dziwny brzęk, czasami zdarzało mu się czuć lekki opór gdy poruszał łapami, gdy chciał obejść swoją partnerkę, jednakże nie było to coś czym by się przesadnie przejmował. Nie gdy miał tak uległą i chętną smoczycę na własność. Nawet najlepsza dziwka na całej łusce nie byłaby w stanie pobić tej chwili pełnej rozkoszy z innym przedstawicielem gatunku Jednookiego. Tego naprawdę nie dało się porówna, a już szczególnie nie dało się tego w żaden sposób przebić. Nic dziwnego więc, że River nie zawracał sobie głowy i nie rozpraszał się innymi bodźcami, jakie go niego dochodziły.
        Do momentu.
        Bardzo wielu mężczyzn, bez względu na to jakiej rasy by nie byli, chciałoby, aby ta chwila trwała jak najdłużej, jednakże muszą pogodzić się z okrutnym losem, który uniemożliwia urzeczywistnienie tego marzenia. Wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Gdyby było inaczej, żaden z tych facetów najpewniej nie skończyłby już nigdy chędożyć, aż do swojej (a najprędzej partnerki) śmierci. Przez to raczej wątpliwe by na Łusce uchowali się jacyś przedstawiciele ras rozumnych, więc może z tą ograniczoną chwilą przyjemności nie było wcale aż tak źle.
        Jednooki w końcu wypuścił podobnie jak on zmęczoną, ale i niebywale usatysfakcjonowaną smoczycę i przeciągnął się, dając swojemu ciału po prostu poddać się ogarniającemu go lenistwu. W prawdzie zjadłoby się coś, ale czy to rzeczywiście było aż tak naglące? Purpurowołuska ułożyła się obok wulkanicznego jaszczura, przednimi łapami obejmując go za jedną z jego przednich kończyn, w którą się wtuliła i zaraz pozwoliła sobie odpłynąć do regenerującej krainy snów. I kłamstwem byłoby powiedzieć, że River nie chciał do niej dołączyć, lecz tamten brzęk jakby się bardziej nasilił, gdy zakończona została ta pełna namiętności pieśń dwójki smoków. Pomijając już fakt, że... było coś w powietrzu.
        Jednooki posadził swoje siedzenie na ziemi i zwrócił łeb w stronę maga, którego nie widział. Przez iluzję smoczycy zamiast w bardziej ludzkiego pradawnego, wpatrywał się zwyczajnie w płomienie tańczące w kominku. Dziwne było to, że drewno, które w nim się paliło cały czas było. Ani przez moment nie zmieniło się w popiół, nie było konieczności podejścia do kominka i dorzuceniu kilku szczap, by podtrzymać płomień. A nawet jeśli wyjaśnić to użyciem po prostu najwyższej jakości i twardości drewna nadal pozostawała kwestia tego, że mimo buchającego w najlepsze ognia, nie było w pomieszczeniu wcale cieplej. A i było dość...wilgotno?
        W pewnym momencie smokowi zawiał w pysk delikatny wiaterek, a wraz z nim bardzo znajoma, trudna do pomylenia z czymkolwiek innym woń.
        - Chibi? - mruknął pod nosem, nie do końca rozumiejąc, czemu czuje tak blisko białego pchlarza, ale go nigdzie nie widzi.
        I to w sumie wystarczyło by zdołał się ocucić. Przecież nie miał prawa widzieć piętrzących się niemalże po samo sklepienie regałów z masą książek. Nie miał prawa widzieć tych pyszniących się czerwonych dywanów zaścielających podłogę i zdobiących niektóre ściany. Nie miał prawa być w tak znajomym sobie miejscu, które od co najmniej od tysiąca lat powinno być zarośniętą chwastami kupą gruzu i niczym więcej.
        Postąpił o krok, chcąc w pełni zrozumieć o co z tym wszystkich chodzi, lecz wtedy znowu usłyszał ten brzęk, a samej łapy nie był w stanie wyciągnąć tak daleko jakby chciał. Już nie chodziło o śpiącą obok smoczycę, bo nie ona obejmowała zimną obręczą wszystkie jego łapy i szyję! Jednooki zawarczał cicho i skupił się by móc wyczuwać do tej pory zamaskowane zaklęciem aury w pomieszczeniu. Dostrzegł syna swojego dawnego oprawcy i czających się za nim Natashę i Chibiego. Biały stworek się bardzo mocno ucieszył, gdy River w końcu spojrzał w jego stronę i stanął jak najbardziej wyciągnięty i wyprostowany na tylnych łapkach, by pomachać energicznie przyjacielowi z wykrzywionym w pełni szczęścia pyszczkiem.
        Gad pokręcił głową i na tyle na ile mógł, przyłożył jeden ze szponiastych palców do pyska w jasnym przekazie. Po tym zerknął na nordyjkę, pokazał dyskretnie pazurem na maga, a po tym jakby przesunął sobie tym samym palcem po gardle. Jeśli miał się uwolnić potrzebował po...wspar... Ktoś musiał od walić za niego najgorszą robotę, by gad nie musiał się zbytnio przemęczać, aby się uwolnić. O!
        Kiedy Chibi i nordyjka zajęci byli magiem i szukaniem klucza do łańcuchów i kajdan pętających Jednookiego, ten w między czasie uwolnił swoją łapę z jej objęć, tak by ta się nie obudziła. W prawdzie po trochę grymasiła i wyglądała jakby zaraz miała otworzyć oczy, ale ostatecznie tylko mlasnęła dwa razy, przewróciła się na drugi bok niemalże się owijając swoim ogonem i przykryła się swoimi dwoma skrzydłami wyrastającymi po prawej stronie jej purpurowo-karmazynowego grzbietu. Teraz pozostało mu tylko czekać, aż tamci się w końcu uporają i będą mogli posłać to miejsce do diabła. Co prawda było niezwykle miło, ale kategorycznie nie widział się w roli spętanego, masochistycznego partnera kogokolwiek. No i ledwo zaczął nową pracę, nie mógł jej sobie odpuścić zaledwie po jednym dniu.
        Gdy już został uwolniony, burknął cicho na Chibiego by nawet nie ważył się pisnąć dopóki nie opuszczą tego miejsca i schylił lekko głowę, by maluch był w stanie wdrapać mu się na głowę i usadowić wygodnie między jego rogami.
        - Pospiesz się albo zostaniesz tutaj moim zastępcą, a wątpię byś była w stanie choć w jednej piątej uspokoić libido tej smoczycy - zawarczał cicho we Wspólnej Mowie, zerkając na wspomnianą gadzinę, czy ta nie została przez przypadek obudzona i skierował się ostrożnie do wyjścia, sugerując się wkradającymi się do groty podmuchami wiatru. Oczywiście Natasha miała pokonać całą drogę do wyjścia na własnych nogach. Przecież Jednooki nie był koniem, miał swoją godność.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Obserwowanie obu smoków może byłoby satysfakcjonujące dla jakiegoś badacza, mniej lub bardziej perwersyjnego, jednak Natasha miała swoje własne koszmary, które śniła po nocach, i nie potrzebowała nowych. Przed najzwyczajniejszym w świecie czekaniem aż River skończy się chędożyć ratowało ją to, że musiała nieustannie pilnować Chibiego. Stworek nie rozumiał, dlaczego nie może iść na dół pobawić się z Riverem i jego nową koleżanką, i dlaczego Natasha ciągle pokazuje mu coś w innym miejscu, żeby nie obserwował przyjaciela z taką uwagą.
        Poza tym nordyjka zachodziła w głowę, jak ma pokonać maga, z którym szans nie miał nawet potężny smok. Na jej korzyść działał fakt, że mężczyzna wydawał się absolutnie pochłonięty dziejącą się przed nim scenką i brakowało mu chyba tylko wypieków na policzkach, bo notes i pióro były na miejscu. Blondynka wywróciła oczami i znów rozejrzała się po jaskini, gdy spektakl zaczął dobiegać końca. Jeszcze raz pouczyła Chibiego, żeby zachowywał się najciszej jak umie, ale grzeczny stworek niejako obszedł tę prośbę, bo chociaż w istocie pyszczek miał zasznurowany, to gdy tylko zorientował się, że River nareszcie ich dostrzegł, zaczął skakać jak szalony i machać do przyjaciela. Nawet nie zauważył, gdy spod jego łapki ukruszył się kawałek skały i posypał cichym szelestem razem z innymi drobinami w dół.
        Nat złapała zwierzaka za sierść na karku i szarpnęła w tył, chowając się w cieniu skały akurat, gdy mag zerknął za siebie i do góry. Teraz go nie widziała i głupio byłoby wychylić się i sprawdzić tylko po to, by napotkać jego wzrok. Odczekała więc dłuższą chwilę, tuląc Chibiego na kolanach i obserwując spode łba Rivera, który teraz dawał im sygnały. Odruchowo skinęła głową, a gdy smok przestał się z nimi komunikować uznała, że mag znów przeniósł na niego swoją uwagę.
        Załatwić czarodzieja. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale spróbować mogła, skoro i tak się już tutaj przypałętała za Chibim. Zafrasowany niedawną wpadką stworek był nieco pokorniejszy i stał grzecznie na swoim miejscu, z przejęciem zaciskając łapki na obu ich kijach, gdy Nat zaczęła opuszczać się ze skalnej półki. Dopiero, gdy kiwnęła na niego, futrzak ostrożnie zeskoczył na jej ramiona, nawet uważając, by nie przywalić jej kijkami! We względnej ciszy, przerywanej jedynie chrobotem łańcucha, którym skuto smoka, Nat i Chibi znaleźli się na dnie jaskini, za plecami maga. Nat najpierw przykucnęła odruchowo, spodziewając się z jego strony ataku, ale mężczyzna był wyjątkowo zaabsorbowany czymś na swoim stole. Blondynka wyprostowała się, wzięła od Chibiego swój kij i zamachnęła się za magiem. Krótka chwila wahania poprzedziła tępe łupnięcie i osuwające się na ziemię ciało. Nat było aż głupio przywalić mężczyźnie tak z zaskoczenia, bo przez ten moment wydawał się naprawdę bezbronny. Pamiętała jednak o smoczycy i bardzo nie chciała, by ta się przebudziła.
        Chibi już pędził do Rivera z wyciągniętymi w przód łapkami, niemal unosząc się ze szczęścia. Zaraz dołączyła do nich mniej ukontentowana Natasha i podczas gdy futrzak zupełnie bezużytecznie przytulał się do smoczego pazura, nordyjka próbowała nie brzdąkać pękiem kluczy, który zabrała od maga. Znalezienie jednak odpowiedniego do otwarcia kajdan chwilę jej zajęło, a opadające na twarz kosmyki przepoconych już nieco włosów nie pomagały. Gryzła się w język, by nie kląć w głos za każdym razem, gdy śpiąca smoczyca poruszała się we śnie, aż w końcu ostatni z kajdan opadł z cichym szczękiem na podłogę.
        River ani nie dostrzegł, ani niestety nie poczuł, morderczego spojrzenia blondynki, gdy usłużnie poradził jej brać nogi za pas.
        - Nie ma za co – syknęła pod nosem. Jakby trzeba ją było poganiać. Żywym krokiem ruszyła za smokiem, ostatni raz oglądając się na drugiego gada.

        Chibi dostał zezwolenie na odzywanie się pod sam koniec tunelu, chętnie tłumacząc Riverowi jak dostać się na zewnątrz. Nie szczędził sobie przy tym zaprezentowania właściwego sposobu co najmniej czterokrotnie, nim smok w końcu przeszedł przez kamienną ścianę. Biały stworek zerknął wtedy na pojawiającą się obok Natashę, która otworzyła szerzej zmrużone odruchowo oczy. Spodziewała się wyjść na zalaną słońcem polanę, ale czekało na nich już wieczorne niebo, jeszcze jasne, ale już ozdobione bladymi gwiazdami i księżycem.
        Rozpromieniony Chibi biegł przodem, popiskując radośnie i ciągnąc się za uszy z rozemocjonowania. Nie wracał już do Rivera tylko biegł przed nim i Natashą, podskakując i opowiadając im o wszystkim, czego przed chwilą doświadczyli, po czym wracał między nich i znów wybiegał do przodu. Nat przyzwyczaiła się już do zwierzaka na tyle, by jej to nie zaskakiwało i chociaż była zmęczona i głodna, to uśmiechała się lekko do zwierzaka za każdym razem gdy na nią spoglądał. Poza tym mina jej rzedła a oczy przymykały się lekko w trakcie jednostajnego marszu.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        - Ależ naprawdę nie masz za co dziękować, kobieto - prychnął cicho i drwiąco się jej skłonił. Tak jakby się spodziewał, że będzie mu wdzięczna po wsze czasy za to, że dał jej możliwość zrobienia czegoś dla gada. W sumie tak to po części działo, bo Chibiemu zawsze coś kazał robić. I jaki był przez to szczęśliwy teraz? Widać było, że biały sierściuch nie mógł się już doczekać powrotu ze swoim panem do "domu", gdzie otrzymałby najlepszą nagrodę na świecie - możliwość wykonywania kolejnych poleceń smoka. Normalnie żyć nie umierać! Czego tu chcieć więcej?

        - Przestań skakać jak dureń, przecież widzę, że tu jest wyjście - warknął poirytowany na zwierzaka, który chyba koniecznie chciał zrobić z gada niedorozwiniętego umysłowo idiotę. Innego wyjaśnienia na to jak zaczął mu wszystko tłumaczyć, River nie znajdował.
        Chibi obrócił się do pradawnego. Mruknął z zaskoczeniem przechylając na bok swoją rogatą główkę, aż mu uszy oklapły, jak jakiś welon. Pokręcił nią zaraz energicznie i zaczął skrzeczeć, skakać i wymachiwać łapkami, podejmując się rozmowy na ten temat, a raczej starał się przypomnieć gadowi, że ten przecież nic nie widział. Odstawił przy tym niezły, acz chaotyczny popis pantomimy, podczas którego kilkakrotnie zakrywał łapkami lub też uszami swoje oczka i udawał, że chodzi po omacku. Raz też się najpierw położył skulony na ziemi, jakby spokojnie spał, a po tym szybko wstał zakrywając uchem swoje lewe oczko i szedł w miejscu z naburmuszoną miną. Udał, że się nagle o coś potknął, nie darując sobie przy tym pełnego zaskoczenia wyrazu pyszczka, aż w końcu plackiem rozłożył się na ziemi. I tak chwilę leżał mamrocząc groźnie pod nosem po swojemu. Wstał ponownie w podskokach, rozkładając na boki swoje łapki.
        - Ta-daaam! - zaburczał radośnie, zaczynając się nieco niezdarnie kłaniać, niczym prawdziwy aktor.
        - Nie będę ci tego po raz kolejny tłumaczył, a jeśli nie chcesz skończyć jako moja kolacja, lepiej się zamknij - warknął, ostrzegawczo szczerząc kły.
        - I widzisz co zrobiłaś, głupia dziewko? - zwrócił się zaraz do Natashy, zwracając w jej stronę swoją paszczę. - Rozpuściłaś mi pchlarza. Wiedziałem, że błędem było pozwolić mu się przy tobie kręcić - rzucił oskarżycielsko i dmuchnął w nią dymem ze swoich nozdrzy.
        Kiedy tylko wyszli z jaskini, River od razu się zatrzymał i odwrócił w stronę zasłoniętego iluzją wejścia. Rozpostarł swoje skrzydła najmocniej jak mógł w tym lesie i stanął na tylnych łapach nabierając powietrza jakby zaraz z całych swoich sił miał zacząć ziać ogniem. Zamiast tego z impetem opadł z powrotem na wszystkie łapy, powodując, że ziemia mocno zadrżała pod ich stopami, a drobne kamienie i stalaktyty zaczęły spadać, roztrzaskując się na drobne kawałki w grocie. Na tym jednak nie poprzestał, bo jednocześnie od miejsca uderzenia zaczęły wystrzeliwać z ziemi kamienne kolce, które w jednej linii popędziły wgłąb jaskini, dokonując jeszcze większych zniszczeń w jej wnętrzu. Zaryczał wściekle na całe gardło, nim pieczara i znajdujące się w niej podziemia całkiem się zawaliły, grzebiąc żywcem znajdujących się w środku najemników, maga i smoczycę. Nie wyglądał na zadowolonego, ale i tak pogardliwie buchnął dymem z nosa, jeszcze przez chwilę podziwiając swoje dzieło.
        Nie nasłuchiwał czy przeciwnicy przeżyli czy nie. Powrócił do ludzkiej postaci i zaczął iść przez las razem z Chibim i tą dziewuchą. "Jak jej tam było? Masha? Sasha? Kasza!" Aż zaburczało mu w brzuchu jak pomyślał o kaszy, choć nawet za nią specjalnie nie przepadał. Po prostu był obecnie strasznie głodny.
        - Pospiesz się dziewczyno, niektórzy muszą zdążyć jeszcze do pracy - burknął w jej stronę nieco przyspieszając swój marsz, aż nagle sobie coś uświadomił. - Chibi, jaką mamy porę dnia? - oczywiście, że wolał zapytać o to nieznającego się na czasie, mówiącego swoim własnym, niezrozumiałym językiem stworka, niż towarzyszącą im nordyjkę, jakby gad został pokiereszowany i porwany przez nią.
        Zwierzak zaraz zaczął swoją odpowiedź i pantomimiczne wygłupy, jakby to miało wszystko wyjaśnić. Mimo wcześniejszego upomnienia smoka, że był ślepy, sam teraz o tym zapomniał i zamykał oczka, przecierając je często łapkami, dając znać, że jest śpiący, co znaczyło, że zaraz trzeba iść spać, a to jednoznacznie oznaczało, że albo była noc (co pradawny od razu wykluczył, przez to, że zdołał dostrzec gdzieniegdzie ogrzewające ziemię ostatnie promienie słońca), albo dopiero nastawała. Nim jednak zdążył się zdenerwować, że spóźnił się do nowej pracy, Chibi znów zakrył sobie jedno oko i odgrywał naburmuszonego gada, który wszedł gdzieś zamaszyście, niemal z buta, warcząc zaszczekał cicho i cupnął na ziemi udając teraz że coś pije. Odstawił wyimaginowane naczynie i sięgnął po kolejne. Tak kilka razy nim podniósł się chwiejnie na tylne łapki i zaczął się drzeć na cały las, udając odgłosy czkania, a po tym warczał i odgrywał scenę - delikatnie mówiąc - siłowania się z kimś. Z entuzjazmem spojrzał po tym na dwójkę swoich przyjaciół oczekując opinii jak mu poszło.
        River westchnął z irytacją przykładając sobie dłoń do czoła i je lekko rozmasowując, jakby dopadła go migrena.
        - Coś jeszcze masz do powiedzenia? - zapytał ochryple, jakby nie miał na to już siły, ale gdy tylko zwierzak pochwycił jego niewidzące spojrzenie, od razu się zląkł i schował w krzakach, skrzecząc przepraszająco.
        Najbardziej zaniepokoił go w tym momencie widok tego, jak smocza łapa pradawnego zajęła się dzikim ogniem. Obiecał po swojemu siedzieć już cicho, choć smok i tak złowrogo podążył jego śladem, aż nie dotarł do niego przekaz tej pantomimy. Zmarszczył nos i zaklął paskudnie do siebie, znacznie przyspieszając kroku, gdy uświadomił sobie, że jeszcze nie był aż tak spóźniony jakby mógł z początku wnioskować.
        - Nienawidzę się powtarza, ruchy! - rzucił groźnie w stronę nordki i idącego obok niej od jakiegoś czasu Chibiego. - Głusi wy czy...?! - odwrócił się do nich, chcąc już na nich ryknąć by nabrali nieco tempa, ale przez aurę i samą postawę pyskatej, nieokrzesanej dziewczyny poznał, że ta mogłaby nie mieć sił do uzyskania takiej prędkości marszu, jakiej wymagałby Jednooki. - Świetnie! To tylko ułatwia sprawę - burknął odwracając się do niej plecami i kontynuując swój szybki masz. Uniósł rękę na pożegnanie. - Nie daj się zjeść wilkom! - poradził.
        Chibi zaskowyczał w jawnym proteście, zaraz podbiegając do gada i ciągnąc go za płaszcz, by się zatrzymał, a kiedy River zwrócił na niego swoją uwagę, zaczął skomleć i pokazywać w stronę Natashy. River nie chciał jednak ustąpić, ale w końcu musiał, bo przecież inaczej by się spóźnił do pracy (choć i tak już był spóźniony).
        Sapnął ciężko z niezadowoleniem.
        - Dobra! - stwierdził w końcu. - Niech ci będzie, ale nie licz na to, że przez kolejnych dziesięć lat kupię ci to co będziesz chciał. Sam będziesz musiał to dla siebie zdobyć, a jak ktoś cię złapie i będzie chciał przerobić na pasztet, nie leć do mnie z płaczem! - rzucił jako warunek, a rozanielony stworek kiwnął główką i zamruczał z zadowoleniem. Przytulił się w podzięce do smoka, nim ten spróbował wybić mu ten pomysł siłą, i pognał do wyczerpanej przyjaciółki.
        Zaraz po tym podszedł do niej również gad i bez uprzedzenia przerzucił sobie przez ramię niczym worek ziemniaków. W sumie kobieta znaczyła dla niego tyle samo, co worek ziemniaków - nic.
        - Upuszczę cię jak tylko zaczniesz się szarpać - ostrzegł i rozpostarł swoje smocze skrzydła, które pojawiły się nagle na jego plecach, choć były dużo mniejsze, niż w jego naturalnej postaci.
        Chibi szybko wdrapał się na drugie ramię i trzymał mocno, gdy poderwali się do lotu. Jego radosne okrzyki jasno zdradzały, że uwielbiał latać. Dzięki takiemu rozwiązaniu byli po dziesięciu minutach z powrotem w Demarze, ale River nie miał czasu odstawić Kaszy pod kamienicę. Wylądował ze wszystkimi pod karczmą, w której pracował od poprzedniego dnia. Jego skrzydła szybko zniknęły, jakby zmieniając się w płaszcz noszony przez gada i upuścił na ziemię dziewczynę.
        - Chibi postara się dopilnować, by nikt cię po drodze nie wychędożył. Powodzenia - poklepał ją po głowie jak psa i wszedł do przybytku, zostawiając Natashę z Chibim na zewnątrz.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Natasha była towarzyską osobą i łatwo zawierała znajomości, więc uważała, że mniej więcej na ludziach się zna. Nie na tyle by stwierdzić na pierwszy rzut oka czy ktoś jest godny zaufania czy nie, ale na tyle by wiedzieć, żeby nikogo nie oceniać po pozorach. Dlatego Kapelusznik otrzymywał jedną szansę za drugą, gdy wciąż na jego rzecz przemawiało uczucie, jakim darzył go Chibi. Nie jej było oceniać tę nietypową relację, ale z jakiegoś nieznanego jej powodu, zwierzak był ślepo zapatrzony w swojego towarzysza, niezależnie od zła, jakiego doświadczał ze strony mężczyzny. Oczywiście to wszystko oznaczało tylko tyle, że Roscoe nie podjęła żadnych czynności by utrudnić smokowi żywot. Po prostu odpuściła, pilnując tylko w miarę możliwości dobra Chibiego. Pozostawienie go bowiem kompletnie na pastwę Rivera absolutnie nie wchodziło w grę. A na pewno jeszcze nie teraz.
        Zwłaszcza, gdy obserwowała sceny takie jak teraz. Magiczny stworek zachowywał się po prostu jak kilkuletnie dziecko, taka była jego mentalność lub naprawdę był tak młody. Białowłosy obchodził się z nim jednak tak brutalnie, że Natashę świerzbiły ręce. Ustalili już jednak, że porwać zwierzaka nie ma sensu, bo ten z własnej woli wróci do swojego oprawcy, którego darzy taką miłością. Nawet, gdy się go boi.
        - Przestań zrzędzić – prychnęła pod nosem, gdy smok pogonił ją po raz kolejny. Pomocy już mu nie wypominała. Powiedzmy, że byli kwita, chociaż jej zdaniem porwanie też było jego winą. A przynajmniej w niego wycelowany był cios, jakkolwiek źle dobrany.
        Na kpiący gest pożegnania odpowiedziała podobnie ironicznym salutem, ze spokojem wlokąc się swoim tempem. Przecież nigdzie się nie spieszyła.
        - Jutro się zobaczymy Chibi – zawołała do posmutniałego stworka, który za wszelką cenę próbował zatrzymać Rivera. Pluszak jednak nic sobie nie robił z jej zapewnień, wisząc na płaszczu smoka jak kleszcz i co jakiś czas miaucząc pod nosem.
        Uniosła brew na dalszą wymianę zdań, której nie do końca rozumiała, ale uśmiechnęła się łagodnie do Chibiego, gdy do niej podbiegł. Czochrając stworka po głowie nie zwracała uwagi na zawracającego białowłosego, dopóki nie znalazł się zaraz przy niej. Wyprostowała się wtedy, gotowa na kolejną bezsensowną gadkę, ale Kapelusznik tylko pochylił się lekko i bezceremonialnie poderwał ją z ziemi, przerzucając sobie przez ramię. Odruchowego dziewczęcego pisku Nat nie powstrzymała.
        - Hej! Zostaw mnie opętańcu! – prychnęła, odruchowo wierzgając nogami dla utrzymania równowagi. Zaraz jednak znieruchomiała, chociaż groźbą się nie przejęła. Zagapiła się po prostu na rozpościerające się nagle za plecami Rivera potężne skrzydła.
        - Łał – mruknęła, spoglądając na Chibiego, który machał jej radośnie z drugiego ramienia kapelusznika.
        Jej zdziwioną minę przerwał dopiero okrzyk zaskoczenia, gdy River wzbił się w powietrze. Przytrzymywana przez Kapelusznika tylko nad kolanami, zacisnęła się jak klamra na jego ramieniu, nie wiedząc co jeszcze może zrobić, by nie spaść. Wielkie brązowe oczy odnalazły Chibiego, który z wywalonym językiem i powiewającymi uszami czerpał przyjemność z lotu. Wtedy dopiero Nat spojrzała w dół.
        - O żesz w mordę…
        Była absolutnie zachwycona! Cieszyłaby się z przelotu bardziej, gdyby nie bała się, że zaraz spadnie, albo że River krzyknie „niespodzianka!” i ją zrzuci w dół. Poza tym… było niesamowicie! Widziała z góry cały las i pojawiające się stopniowo miasto. Widziane z góry prezentowało się o wiele lepiej! Odważyła się nawet na tyle, by podeprzeć się na rękach o plecy smoka i wychylić nieco w bok, by spojrzeć w dół poza skrzydłami.
        Później było mniej ciekawie. Ciężkie lądowanie Rivera wbiło jej jego ramię w żołądek, ale było to niczym przy lądowaniu na tyłku na bruku, gdy smok dosłownie ją z siebie zrzucił. Jęknęła boleśnie, ale wcale nie wyglądała na zagniewaną. Oczy miała wciąż szeroko otwarte i błyszczące z zachwytu lotem, a tym samym spojrzenie nie do końca przytomne. W połączeniu z roztrzepanymi włosami, które warkoczem przestały być już po minucie w powietrzu, Nat wyglądała jak lekko stuknięta. Słów Kapelusznika nawet nie usłyszała i dopiero protekcjonalne poklepanie po głowie lekko ją otrzeźwiło. Zamrugała w rytm pacnięć i otrząsnęła się na tyle, by wstać.
        - Auć – jęknęła, dopiero teraz czując kość ogonową. – O hej, maluchu – uśmiechnęła się cieplej, gdy Chibi uwiesił się na jej nodze, nieprzyzwyczajony do braku uwagi ze strony dziewczyny. River to wiadomo, ale jak ona mogła nie zauważyć, jak on skakał dookoła? Pomógł jej, skacząc na nią i dopiero zauważony zapiszczał z zadowoleniem. Przechylił łepek i pokazał łapką kierunek domu z pytającym mruknięciem. Natasza pokręciła głowa.
        - To później. Teraz bardzo potrzebuję drinka – powiedziała, a Chibi o dziwo ucieszył się jeszcze bardziej. – Jak chcesz ze mną zostać, to musisz się bardzo pilnować, dobrze? – zapytała dziewczyna, a futrzak pokiwał gorliwie głową, w sekwencji swoich pisków i westchnięć tłumacząc, że nie zje nic czego nie powinien. – I nigdzie nie oddalać!
        Nat otrzepała się jeszcze raz z ewentualnego piachu i przeczesując palcami włosy weszła do karczmy. Nieco na ślepo zaplatała warkocz (więc oczywiście znów wylatywały z niego pojedyncze pasma) i rozejrzała się po wnętrzu, marszcząc lekko brwi. Wciąż nieco otumaniona dopiero po chwili zorientowała się, gdzie dokładnie się znajduje i prychnęła pod nosem z niedowierzaniem.
        - Psia mać. Nic to, piwo raczej wszędzie takie samo – mruknęła i skierowała się w stronę baru. Jeden czy dwóch klientów oraz kilka dziewcząt przeciągnęło po niej wzrokiem, jako że nordyjka zdecydowanie nie wyglądała jak typowa klientela tego przybytku. Jako kobieta raczej nie szukała tu wrażeń (chociaż nigdy nie wiadomo), a w tym skórzanym, nieco znoszonym stroju raczej nie zapowiadała się na przyszłą lub obecną pracownicę. Tyle dobrego, że w związku z tym na Chibiego nikt nie zwracał uwagi.
        Ignorując całe to zainteresowanie, Roscoe przysiadła przy barze, zamawiając sobie piwo i bezceremonialnie wyciągając jedną nogę na stołku obok. Na to siedzenie wskoczył też Chibi, traktując but przyjaciółki, jak oparcie.
        - Hej, szukasz pracy? – zapytała rudowłosa barmanka, podając jej kufel piwa. Wydawała się całkiem przyjazna i z racji braku innych palących zamówień, zatrzymała się przy nowej dziewczynie. Natasza spojrzała na nią i pokręciła głową z uśmiechem.
        - Tylko piwa, dzięki.
        - Na pewno? Dobre pieniądze – kusił rudzielec, opierając się na ladzie. Nat jeszcze raz pokręciła głową, ale barmance chyba się chwilowo nudziło, bo wciąż nie odchodziła. - A czym się zajmujesz? - dopytała, a nordyjka aż się zastanowiła, wzruszając lekko ramionami.
        - Tym i owym - odpowiedziała, ale na minę rudzielca wyszczerzyła zęby w uśmiechu i usiadła normalnie na stołku. - Aktualnie opiekuję się dzieckiem.
        - Niania w burdelu!
        Dziewczyny parsknęły śmiechem, szybko zwracając na siebie uwagę. Chibi przeskoczył na ladę, chcąc znaleźć się bliżej centrum zainteresowania, wskutek czego został wyprzytulany i obcałowany przez Lisę (jak przedstawiła się barmanka), która “nigdy w życiu nie widziała nic piękniejszego”. Do Nataszy dosiadło się dwóch mężczyzn, którzy po pierwszym, drugim i piętnastym nieudanym flircie próbowali po prostu brać udział w rozmowie. Okazało się bowiem, że dziewczyny wyjątkowo sobie przypadły do gustu i trajkotały jakby znały się całe lata. Męska potrzeba bycia w centrum uwagi jest jednak niepohamowana i w końcu Natashy zaczęły przeszkadzać zaczepki ze strony sąsiadów. W pewnym momencie poczuła na udzie męską dłoń i obróciła się w stronę natręta z miłym uśmiechem.
        - Nie wolno dotykać towaru - powiedziała uprzejmie, stwierdzając że w ten sposób łatwiej pozbędzie się namolniaka.
        - Przecież tu nie pracujesz, słyszałem.
        - Kurde. Tak czy siak, zabieraj łapy - mruknęła, strącając z uda jedną rękę i z ramienia już drugą.
        - Hej, malutka, chcę się tylko z tobą napić.
        - To pij. Ja piję - stwierdziła Nat, ze śmiechem spoglądając na Lisę, ale zaraz wywracając oczami, gdy koleś znowu zarzucił na nią wielkie ramię. - Głuchy jesteś? Czego się pchasz na mnie, w burdelu jesteś, znajdź sobie dziewczynę - burknęła poirytowana i odwróciła się w przeciwną stronę. Pech chciał, że stołki miały obrotowe siedziska i uparty dureń po prostu odwrócił ją z powrotem. Nat parsknęła pod nosem i parodiując gesty natręta, położyła mu rękę na ramieniu, pochylając się w jego stronę.
        - Gościu, męczysz. Ale dobra, napijmy się - powiedziała rozbawiona, zwłaszcza gdy zobaczyła triumfalny uśmiech wielkoluda. - Zakład, że wypiję więcej od ciebie?
        - Wątpię, dziecinko.
        - To może się założymy? - zanuciła z zadowoleniem, spoglądając niewinnie znad kufla z piwem. Facet zaśmiał się głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem. Natasza odstawiła piwo. - Hej, Lisa! Będziesz nam polewać?
        - Ty tak serio?
        - No, a jak. Natasza jestem, skoro już mamy pić to bądźmy po imieniu.
        - Dobra, co mi szkodzi. Charlie – mężczyzna podał jej dłoń i uśmiechnął się niecnie. - Co dostanę jak wygram?
        - Twoją nagrodą jest już to, że pijemy. Ale jak ja wygram to… Lisa! Co jak wygram?
        - Charlie będzie przynosił wszystkim dziewczynom kwiaty do końca miesiąca! - wybuchła barmanka, znów rozlewając się na ladzie. Natasza parsknęła śmiechem.
        - Szybko to wymyśliłaś.
        Rudzielec wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem. Wzięła do siebie Chibiego i posadziła go na stołku po swojej stronie baru, bo przy Nataszy i Charliem powoli robiło się kółeczko.
        Pół godziny później po burdelu poszła fama, że jakaś blondyna pije z Charliem – dawnym wykidajło tegoż przybytku, o którym wiadomo, że za kołnierz nie wylewa.
        Ciekawostką było, że „blondyna” wygrywa.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        - Spóźniłeś się - rozbrzmiał surowy, kobiecy głos, po wejściu gada do przybytku. Od razu po zrzuceniu sobie z ramienia Natashy i zostawieniu z nią Chibiego, poszedł do pracy, nawet nie myśląc o tym by się obrócić w jej stronę i sprawdzić czy sobie niczego nie złamała, gdy ją "odstawił" na ziemię. Jedyne co zrobił nim całkiem zniknął im z oczu to... poprawił sobie swój ukochany kapelusz na głowie.
        - Nie spóźniłem się, to ty kazałaś mi przyjść za wcześnie. Jestem jak zwykle - burknął z obojętnością w głosie, jakby całkowicie zapomniał o tym, że kobieta w każdej chwili mogła wyrzucić go z pracy.
        Trafił jednak swój ma swego, bo właścicielka zamtuza nie zamierzała tak łatwo dać mu za wygraną. Postawiła przed nim kufel piwa i skierowała po tym swoje kroki w stronę stolika, przy którym czekało już na nią dwóch wstawionych rozbójników w średnim wieku. Ona sama nie była najmłodsza, ale po pierwsze burdelmama nie powinna być młoda, bo przecież musiało za nią przemawiać jakieś doświadczenie, by jakoś ogarnąć ten cały burdel i nie stracić interesu po pierwszych dwudziestu minutach. A po drugie... ludzie i tak byli tępi i nie miało dla nich znaczenia czy nemorianka, z którą się obecnie zabawiali miała trzydzieści lat, na które wyglądała, czy może jednak w rzeczywistości przeżyła prawie tysiąc wiosen.
        Ciekawe ile lat miała Aerith, gdy się poznali. Przez moment zastanawiał się czy jeszcze w ogóle żyła, choć raczej nie planował się z nią spotkać. I sam nie do końca wiedział dlaczego, skoro była jego pierwszą i jedyną w jego życiu przyjaciółką. Pociągnął ogromny łyk ze swojego kufla w zamyśleniu.
        - Jest piętnaście minut po dwudziestej - powiedziała nagle Morga, nim całkiem się oddaliła od smoka, a ten słysząc jak wiele się spóźnił, aż się zachłysnął postawionym przez kobietę piwem i to tak mocno, że miał ogromne trudności z opanowaniem ataku kaszlu i nabraniem tchu. - Na zdrowie, Jednooki - życzyła mu złośliwie, powstrzymując się przed dorzuceniem, że smok ma za swoje i żeby więcej się nie spóźniał, bo wywali go na zbity pysk.
        - Wstrętna wiedźma - zawarczał pod nosem, zerkając przez ramię, by się upewnić czy demonica nic nie słyszała.
        Dopił do końca i w pierwszej kolejności swoją prace zaczął od posprzątania zamtuza z pijanych do nieprzytomności klientów, na których przybytek tego dnia już raczej za wiele nie zarobi, a jedynie te kmiotki zajmować będą niepotrzebnie miejsce gościom zdolnym do wydawania jeszcze pieniędzy. Chwycił dwóch leżących na podłodze za szmaty i przeciągnął przez pół lokalu do bocznego wyjścia, gdzie wywalił ich przed budynek. Oczywiście w ślepej uliczce, a nie na główną, bo Morga jeszcze bardziej byłaby na niego wściekła i nie dziwiłby się jej, bo takie wystawianie pijusów przed budynek nie zachęca do odwiedzania przybytku.
        Kiedy powrócił do środka, od razu wyczuł irytująco znajomą aurę w karczmie. A dokładniej dwie. Nie trzeba chyba mówić, że nie podobało mu się, że Natasha przyszła do jego miejsca pracy i to jeszcze z Chibim. Go już tym bardziej nie powinno tutaj być. Był stanowczo za młody by przebywać w zamtuzie. Bardzo mocno raziło to nieokrzesanego gada. Skierował się w stronę upierdliwej kobiety, do której stworek się przyczepił, z zamiarem wywalenia ich oboje z karczmy, wcześniej wyjaśniając jej, że to nie miejsce dla opiekunek i dzieci. Dziewczyna jednak jak na złość jaszczurowi rozsiadła się wygodnie i zamówiła piwo, stając się pełnoprawną klientką lokalu. Nie mógł jej już tak po prostu wywalić. I z każdą chwilą było tylko coraz gorzej. Tutejsze dziewczyny bardzo szybko zainteresowały się świetlistym futrzakiem, który zaraz zaczął być przez nie miziany i przytulany ze wszystkich stron przez kurtyzany kręcące się, obecnie wolne kurtyzany. I to zupełnie za darmo! A River gdyby z usług którejś chciał skorzystać, najpewniej musiał by jeszcze dodatkowo dopłacić. I gdzie tu sprawiedliwość?
        Skrzywił się i wycofał czując na sobie srogie spojrzenie Morgi, choć ta powinna jeszcze dogadzać swoim klientom. Już widział jaką dostaje od niej reprymendę za przyprowadzenie do jej lokalu zwierzaka, jeszcze umysłowo w wieku dziecięcym, który odrywał od pracy jej dziewczyny. Może jednak lepiej było póki co nie przyznawać się do tego, że znał tę dwójkę. Póki go nie zauważyli było dobrze i oby pozostało tak jak najdłużej.
        Zajął miejsce pod ścianą zaraz przy samym wejściu i obserwował z założonymi na piersi rękami całe pomieszczenie. Chociaż "obserwowanie" w jego przypadku było dość umowne, bo poza aurami i tym co było w jakimś stopniu ciepłe oraz wydzielało ciepło, nic więcej nie widział. Gdyby miał sprawne choć trochę to jedno oko, może udałoby mu się coś pokombinować z ziołami i eliksirami i może udałoby mu się zrobić jakąś miksturę na poprawę wzroku, a tak musiał się z tym męczyć. Chociaż to i tak zawsze lepiej, niż być kompletnie ślepym.
        Spojrzenie utkwione miał w lokalu i tylko przeskakiwało z klienta na klienta, zatrzymując się może nieco dłużej na kuszących aurach pracujących tutaj dziewczyn, jednocześnie przy tym słuchał uważnie rozmowy dziewczyn przy barze, nie wspominając o tym, że był czujny, gdyby ktoś znów zamierzał porwać jego sługę. Parsknął cicho z rozbawieniem, gdy Lisa postanowiła wszystkim wszem i wobec zawiadomić, że dziewczyna z którą obecnie świetnie się bawiła, jest najzwyklejszą w świecie opiekunką do dzieci. I pije właśnie piwo w domu uciech cielesnych. Gad nie miał pojęcia, kto był na tyle tępy by zatrudnić i zostawiać swoje dziecko z taką kobietą, ale nie wątpił, że gdyby jej pracodawca dowiedział się o czymś takim, dziewczyna z miejsca najpewniej straciłaby pracę. Wypadałoby się już tak przyszłościowo rozeznać, kto jej daje na chleb, kto wie kiedy takie informacje mogą się okazać przydatne.
        Chwilę później zaczęło się robić jeszcze ciekawiej, bo do opiekunki dosiadło się dwóch typków, z czego jeden chyba pracował tu przed Riverem, a z drugim, jak dobrze gad kojarzył aurę, tłukł się zeszłej nocy podczas zawodów. Co prawda z jakiegoś powodu zdenerwowało go to, że w ogóle śmiali się do niej zbliżyć, a po tym nie dawali jej spokoju chociaż kazała im spadać, ale powstrzymał się od interwencji. Wolał się już dzisiaj nie narażać Mordze, bo naprawdę nie chciał tracić tej pracy. Piwo, interesujące panienki dokoła i możliwość obicia komuś mordy bez obaw, że wezwana zostanie straż i gada pociągną do odpowiedzialności karnej za wszczynanie burd. Praca jak marzenie. Poza tym obecnie i tak nic złego się nie robili, a gdyby podszedł i ich przegonił, dałby dziewczynom tylko powód do plotek na swój temat. Coś w stylu, że Natasha miałaby niby być jego dziewczyną, a on mimo tego pracował w burdelu. Wolał uniknąć takiej sytuacji, bo jak jakaś dziewczyna coś sobie ubzdura, to już nic tego nie zmieni, choćby dowody pokazujące, że się myliła, rzucone jej prosto w twarz. Kobiety już takie po prostu były.
        Gad nie miał zielonego pojęcia jak to się w ogóle stało, że gaszony co chwila zimną wodą flirt ze strony byłego wykidajły przerodził się w zawody picia. Wylewane były ogromne ilości piwa i najlepsze, że nordka się cały czas nieźle trzymała podczas, gdy mężczyzna powili zaczął wyraźnie przegrywać. Zrobił się całkiem niezły tłumek dokoła zawodników, a River wstał i zbliżył się do baru, by mieć oko na Chibiego, o którym dziewucha zdawała się całkiem zapomnieć w swoim ferworze picia. I ona nazywała się opiekunką? Obecnie prezentowała skrajnie nieodpowiedzialną postawę, nie godną żadnej opiekunki.
        Futrzak dostrzegając majaczący w tłumie biały kapelusz, od razu się ucieszył i z radosnym skrzekiem wyrwał Lisie, by znaleźć się przy swoim ukochanym przyjacielu. River się skrzywił i w pierwszej chwili odepchnął od siebie zwierzaka nogą, ale maluch nie dawał za wygraną. Zirytowany gad schylił się po zwierzaka, złapał zaniepokojonego w tej chwili stworka za skórę na karku i przepchnął się przez tłum centralnie do baru, wpychając się między Natashę i tego drugiego gościa siedzącego po drugiej jej stronie, który nie brał udziału w zawodach picia.
        - Czyje to jest? - zapytał oschle, trzymając Chibiego nadal za skórę, w powietrzu. Maluch spojrzał na swojego właściciela kładąc po sobie uszka i przeciągle, smutno za skomlał cicho. Nie rozumiał o co Riverowi chodzi, bo przecież wiedział, że River wie, że należy do niego. - To porządny lokal, zwierząt tu nie przyjmujemy z tego co pamiętam - burknął zerkając surowo na Natashę.
        Nagle jednak w jednej chwili Lisa wyrwała stworka z rąk Jednookiego, nie mogąc już dłużej patrzeć na to, jak brutalnie gad trzymał zwierzaka. Przytuliła go mocno do siebie i pogłaskała delikatnie po prawdopodobnie bolącej malucha skórze na karku. Pocałowała go również w łepek, by się już nie bał i o nic nie martwił.
        - On jest mój - powiedziała bez wahania, puszczając ukradkiem oczko Natashy, dając w ten sposób znak, że będzie ją kryła przed tym gburem. - Nie miałam go z kim dzisiaj zostawić, a już niejednokrotnie grzecznie ze mną przebywał w karczmie, jeszcze zanim cię tu zatrudnili. On nigdy nie narobił żadnych szkód i Morgana nie ma nic przeciwko by tu przebywał - stwierdziła śmiało, a gad patrząc na nią uniósł jedną brew. Nie do końca przekonany jej tłumaczeniami.
        - Skoro tak, to nie powinnaś mieć nic przeciwko temu, bym poszedł zapytać o to Morgę, w przeciwnym razie sierściuch czeka na ciebie na dworze - powiedział na co dziewczyna się mocno zaniepokoiła.
        Chibiemu, który odkąd zobaczył Rivera ani na moment nie oderwał od niego spojrzenia, zeszkliły się oczka, do których napłynęły łzy. Cały czas uważnie słuchał swojego pana i... rozumiał jego słowa tak, jakby River go już nie chciał. Zaskomlał cichutko, błagalnie, patrząc na gada, a gdy ten odwrócił się w ogóle tym nie poruszony, jakby naprawdę nie znał zwierzaka i zamierzał zapytać się burdelmamy o to czy maluch może tu przebywać, Chibi wyrwał się z objęć Lisy, zanosząc się płaczem i pobiegł do wyjścia z karczmy. Akurat ktoś wchodził, więc nie miał większych problemów z opuszczeniem budynku i ucieczką w tylko sobie znanym kierunku. River zaklął cicho pod nosem, nie mogąc zrozumieć za jakie grzechy musiał się męczyć z takim idiotą. W sumie w obecnej chwili nawet nie wiedział co miałby zrobić, bo z pracy się urwać nie mógł, a poza tym gdyby teraz za nim pobiegł wyszłoby na jaw, że to jego zwierzak. A że przyszedł tutaj razem z Natashą...
        I nagle plask! Nie zauważył kiedy pojawiła się przed nim jedna z dziewczyn, a jej uderzenie zrejestrował dopiero po tym, jak zdzielony policzek zaczął go palić żywym ogniem. Otworzył szerzej oko, przyglądając się jej oszołomiony, nie rozumiejąc o co jej chodzi i za co to w ogóle było.
        - Oby cię piekło pochłonęło, dupku - warknęła na niego ta dziewczyna, idąc zaraz do Lisy i Natashy by może ustalić jakiś plan działania, by znaleźć malucha, aby nie stało mu się nic złego. Naprawdę się o niego martwiła, podczas gdy dla smoka liczyło się bardziej to, aby nikt go nie wyrzucił z pracy.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Natasha takie zawody w domu przegrywała zawsze, w Alaranii jeszcze nigdy, co szybko podsunęło jej pomysł na kończenie dyskusji w tym stylu. Nawet jeśli w trakcie picia nie zyskała sprzymierzeńca, to po tym jak delikwent runął na deski, nie musiała się jego zdaniem przejmować. W jej historii tylko jeden rozsądny się znalazł, który uznał, że skoro dziewczyna sama proponuje coś takiego, to wie co robi, i nie stawał z nią w szranki. Cała reszta męskiego rodu kierowała się jak zawsze rozmiarem, uznając że skoro są więksi, to są też silniejsi i bardziej wytrwali. A Nat pozostawało tylko dopilnowanie, by piła na rachunek towarzysza, nie swój.
        Tutaj chyba każdy był wygrany, bo Charlie dostał swoją cząstkę uwagi ze strony dziewczyny i szansę na udowodnienie jej, że się myli (a któż przepuściłby taką okazję), a Nat musiała poświęcić tylko trochę czasu i zdrowia, by pozbyć się natręta w całkiem zabawny sposób.
        Tak więc kufle z piwem zostały zabrane przez Lisę, a na ich miejscu stanęła pierwsza butelka i dwa kieliszki. Chibi wylądował w objęciach barmanki, regularnie głaskany i całowany w czółko.
        Towarzystwu czas leciał szybko, w atmosferze rozmów, żartów i picia, więc gdy Chibi wyprysnął zza baru, Nat była już wstawiona. Dopiero po pisku barmanki zwróciła uwagę na to co się dzieje i uniosła ręce gestem wstrzymania, by wzrokiem odszukać stworka. Chwilę później skrzywiła się, słysząc znajomy głos. Dobrze jednak, że te stołki były obrotowe, mogła przynajmniej okręcić się delikatnie, by odnaleźć wzrokiem zrzędliwego kapelusznika.
        - A jednak tu jesteś – prychnęła, słysząc komentarz o niewpuszczaniu zwierząt do lokalu. Co za buc! Dlaczego Chibi tak kurczowo się go trzymał? Nat odwróciła się znów powoli na stołku (tak było zdecydowanie łatwiej niż krążyć spojrzeniem), gdy Lisa zabrała Riverowi stworka. Na puszczone oczko nordyjka skinęła zgodnie głową, postanawiając się trzymać wersji barmanki. Wciąż nie wiedziała dokładnie o co chodzi i czemu Kapelusznik zgrywa takie scenki, zamiast normalnie powiedzieć Chibiemu żeby poczekał na niego w domu. Przecież i tak się zwierzakiem nie zajmuje i tak.
        W końcu stało się to, czego można się było spodziewać i mały biały pluszak miał dość takiego traktowania. Wyrwał się Lisie i rzucił w kierunku wyjścia, przemykając przez uchylone drzwi, jakby sam Prasmok mu je przytrzymał. Natasha zsunęła się ze stołka, asekuracyjnie opierając o blat.
        - Wybacz kolego, dokończymy innym razem – mruknęła, klepiąc Charliego w ramię, nie zauważywszy nawet, że facet zasnął z głową na ladzie już dobrą chwilę temu i teraz tylko pochrapuje.
        Odgłos policzka skierował Nat w odpowiednim kierunku, a później Dalia dopadła do niej i do Lisy, gdy barmanka pojawiła się znienacka za jej plecami. Musi wytrzeźwieć.
        - Nat, pójdziesz za nim? Ja mam jeszcze zmianę!
        - Jasne – potaknęła nordyjka. Tym razem, jeśli znajdzie Chibiego, zabierze go do siebie, a jutro opuszczą to miasto i Kapelusznika.
        - Ja mogę pójść z tobą. Jonah przyszedł już pół godziny temu, zostałam dla towarzystwa – powiedziała z uśmiechem Lisa, a później zmarszczyła lekko brwi. – Jak się czujesz? – zapytała, odgarniając blondynce włosy z twarzy.
        - Dobrze. Na świeżym powietrzu jeszcze lepiej – stwierdziła Nat, gdy wychodziły z burdelu. Rozejrzała się po ulicy. Było ciemno jak w dupie, nawet mimo latarni. Oby tylko Chibi dalej tak pięknie błyszczał.
        - W porządku, to ja pójdę tędy, a ty tam – zakomenderowała Lisa, wskazując dwa kierunki drogi. – Nie mógł uciec daleko. Przepraszam, że go nie utrzymałam.
        - To nie twoja wina, tylko tego debila w kapeluszu. Dobra, lecimy. Jak któraś go znajdzie to wróci tutaj, żeby dać znać.
        - W porządku. Uważaj na siebie.
        - Ty też – odparła Nat i podała Lisie pustą flaszkę, którą gwizdnęła z baru. Dziewczyna spojrzała bezrozumnie.
        - Po co mi to? – zapytała, a nordyjka westchnęła i walnęła szkłem w pobliską ścianę, tym razem podając barmance tulipan. – Och! Dzięki! – zajarzyła w końcu dziewczyna i pobiegła przed siebie. Nat odwróciła się i ruszyła truchtem w drugą stronę, wzrokiem szukając pewnego białego błyszczącego skarbu.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Kobiety... Zawsze muszą narobić niepotrzebnego rabanu. I jeszcze te ich plaskacze. Niby zawsze lepiej dostać w twarz, niż w przyrodzenie, ale... Jako wykidajło nie mógł dawać sobą pomiatać, zwłaszcza zwykłej kurtyzanie. Uraziła jego nie tylko męską, ale również smoczą dumę i należałoby, choćby tak dla przykładu pokazać dziewczynie, że Jednooki nie godzi się na takie traktowanie. Jednakże... jak tu dać nauczkę prostytutce, bez robienia jej żadnej krzywdy, przez którą niewątpliwie wyleciałby na zbity pysk? Grr... ale go ręce świerzbiły. Dobrze, że chociaż nordyjka się wyniosła z zamtuza wraz z Chibim, przynajmniej nie będzie się musiał martwić o to, że będzie miał przez te dwójkę kłopoty.
        Jakiż on był żałośnie naiwny...
        Z jeszcze bardziej ponurym niż zazwyczaj humorem, rozgonił zbiorowisko, które jeszcze chwilę temu kibicowało opiekunce w konkursie picia, a obecnie przyglądało się z zainteresowaniem zaistniałej dramie. Gdy już wszyscy goście lokalu wrócili do swoich spraw i stolików, River ignorując nadal słyszane tu i ówdzie uwagi na swój temat, zeskrobał z blatu pijanego do nieprzytomności byłego pracownika tego przybytku. Przerzucił go sobie sprawnie przez ramię i poszedł zutylizować, by taki śmieć nie zajmował niepotrzebnie miejsca klientom, którzy będą jeszcze w stanie płacić i zamawiać. Oczywiście nie zabijał go ani nic tych rzeczy, wywalił go tylko z pogardą z karczmy od strony ślepej uliczki, a co z nim miało się dalej dziać to już smoka nie obchodziło.
        Zbliżył się do baru, kładąc od razu na ladzie kilka ruenów i zamówił sobie kufel miodu.
        - Spróbuj tylko napluć mi do kufla albo rozcieńczyć miód z wodą... - warknął ostrzegawczo, wbijając swoje gadzie oko w kręcącą się za barem Dalię, która starała się cały czas ignorować białowłosego mężczyznę w pogniecionym i lekko pobrudzonym kapeluszu, który spadł mu z głowy, gdy został spoliczkowany. Jaszczur miał jeszcze coś do powiedzenia kurtyzanie, jednakże nie dostał ku temu okazji. Z reszta tak samo jak nie dostał jeszcze swojego miodu, za który zapłata już dawno zniknęła z blatu.
        - Jednooki... - rozbrzmiał groźnie kobiecy głos za jego plecami i było to jeszcze gorsze, od rozcieńczonego dwójniaka. - Pozwolisz ze mną. Myślę, że zechcesz się ze mną napić i wyjaśnić przy okazji, co to na Władce Ciemności miało być? - powiedziała z gniewem i irytacją Morga. Pradawny pracował u niej praktycznie dopiero kilka dni i przyznać trzeba było, że dzięki niemu zarabiała masę pieniędzy na jego wygranych w nielegalnych walkach na pięści w piwnicach zamtuza, lecz jej cierpliwość też miała granice. Jak również były rzeczy, których po prostu nie mogła tolerować jako szanująca się kobieta i właścicielka cieszącego się dobra reputacją burdelu w mieście. A grożenie jej pracownicom, w JEJ przybytku i spowodowanie, że jedna z kurtyzan będzie bezsensu latać po mieście i narażać się na nieprzyjemności, że strony pijaków i psycholi jakich pełno po zmroku na ulicach, było wręcz niedopuszczalne.
        - Dużo lepiej będę wywiązywał się ze swoich obowiązków pijąc z tego miejsca - burknął, nie będąc w najlepszym humorze na jakiekolwiek dyskusje z burdelmamą. Może i był gadem, który niemiało miał już wieków za sobą, jednak przez swoją arogancję zapominał o tym, że nie on tutaj rządził. I choć nemorianka najprawdopodobniej nie wyrządziłaby kapelusznikowi większej krzywdy, tak bez wątpienia miała możliwości i dojścia do osób, które by jej jeszcze zapłaciły za możliwość zabicia smoka.
        - To nie była propozycja - warknęła, na co kilku do tej pory z obojętnością grających w karty dryblasów, wstało od zajmowanego stolika i zbliżyło się do kobiety i białowłosego. Jednooki odpuścił tym razem i poszedł razem z kobietą. A trzech z pięciu osiłków, za nimi.
        Morgana zabrała go do swojej loży, gdzie usiadła na bardzo kunsztownym szezlongu i nalała sobie wytrawnego, elfiego wina.
        - Nie rozumiem czemu miała służyć ta cała szopka i w sumie nawet mnie to nie interesuje. Na przyszłość załatwiaj swoje sprawy z dala od mojego lokalu to po pierwsze. Po drugie zejdziesz mi zaraz z oczu i zadbasz o to, by Lisa wróciła bezpiecznie do domu i w jednym kawałku. W przeciwnym wypadku dopilnuję byś zastąpił ją w pracy i spłacał swój dług tylko z najbardziej "wymagającymi" klientami - zaczęła stanowczo kobieta, nie zamierzając owijać w bawełnę.
        - Chyba cię Prasmok opuścił jeśli myślisz, że się na coś takiego zgodzę. Chyba zapominasz, że ni...
        - To ty zapominasz, Jednooki. To już nie te czasy, że każdy bał się wielkich i potężnych smoków. Świat się zmienił, a twój gatunek zaczął odchodzić w zapomnienie, zaczynając znajdować swoje miejsce jedynie w starych legendach i bajkach dla dzieci i sam doskonale o tym wiesz, inaczej nie ukrywał byś się w żałosnej, ludzkiej powłoce. Teraz byle wieśniak niepotrafiący przeliterować swojego imienia, nie mówiąc o podpisaniu się, jest zdolny zabić smoka. Jeśli nie chcesz stać się jedynie bajką dla dzieci, lepiej żebyś znalazł moją pracownicę. I niech Prasmok cię strzeże, jeśli coś jej się stanie. Jak nadal chcesz się upierać przy swoim, spal ten zamtuz, spal połowę Demary, ale wiedz, że szybko dosięgnie cię okrutna obława i nic nie będziesz w stanie zrobić, stary głupcze. - Spiła odrobinę wina ze swojego kieliszka i machnęła na jaszczura ręką, odprawiając go.
        - Żebyś się czasem nie przeliczyła ze swoimi proroctwami - burknął i skierował się do wyjścia, by z niechęcią i niezadowoleniem znaleźć tamą głupią kurtyzanę.
        - Są na świecie rzeczy gorsze od śmierci - dodała na odchodnym, nim białowłosy zniknął za drzwiami na korytarz, z którego do loży wszedł zaraz jakiś stary, spocony jak świnia, grubasek, któremu najwidoczniej wystarczyło samo myślenie o chwili spędzonej z piękną nemorianką, by osiągnął spełnienie. Odrażające...
        Jednooki musiał jednak przyznać, że demonica miała rację. Istniały rzeczy gorsze od śmierci. Do dnia dzisiejszego zdarzało się gadowi topić w alkoholu wspomnienia tego jak jego sielankowe życie dobiegło końca, jak stracił wszystko co miał - spokój, dom i całe swoje bogactwo. Albo gdy starał się nieudolnie wymazać z pamięci to jak został pojmany setki lat temu przez pewnego czarodzieja, który w swoich chorych ambicjach zdobycia smoczej potęgi i samemu stania się legendarnym jaszczurem, nie zważał nawet na to, jak paskudnie zdeformowane było wtedy jego ciało przez niezbyt udaną przemianę. Sam się sobie dziwił co w ogóle jeszcze robił na tym łez padole. Nie miał nic, ani celu, ani powodu, by nie znaleźć sobie jakiejś pieczary, w której mógłby zapaść w wieczny sen, aż nie zmieniłby się w pozbawiony życia kamień. Może to najwyższy czas, aby odejść? Ugh... co by dał żeby się teraz napić. Ale póki nie zapewni bezpiecznego powrotu Lisy nie miał co liczyć, że się tutaj spije w trupa. Gdyby wiedział, że będzie to taka katorga, już dawno zaszyłby się i usnął na dnie wulkanu.
        Wyszedł z zamtuza i powlókł się niechętnie na miasto, starając się znaleźć trop aury kurtyzany. Mógłby w sumie poszukać Chibiego, być może łatwiej byłoby wtedy znaleźć kobiety... znaczy tylko Lisę, ale o ile zakładał, że zwierzak jakoś da sobie radę, tak wątpił, by wątła prostytutka była w stanie odeprzeć atak jakiegoś napastnika. Same problemy z tymi kobietami. A on tylko chciał się napić i odpocząć, po tym, że był więziony przez jakiegoś maga i smoczycę. Westchnął ciężko i skupił się w pełni na poszukiwaniach dziewczyny.

        Zapłakany Chibi w tym czasie nawet nie zastanawiał się nad tym gdzie biegł, po prostu sunął ślepo przed siebie. Przy jego umiejętnościach wspinaczkowych i możliwości wykonywania naprawdę dalekich susów, wyrastające przed nim kamienice i mniejsze budynki nie stanowiły żadnego problemu. Niestety zapadający zmrok nie działał na korzyść świecącego w blasku księżyca stworka. Kto go tylko zauważył choćby kątem oka, od razu odwracał wzrok za niezwykłym stworzeniem. Znalazło się przy tym kilku takich, którzy zwietrzyli łatwą możliwość zarobku na egzotycznym zwierzaku. Nie trzeba więc mówić, że oprócz poszukujących stworka kobiet, dołączyło kilka nieproszonych przez nikogo osób.
        Maluch nie miał pojęcia w jak wielkich kłopotach mógł się znaleźć. Był zrozpaczony tym, że River miałby go już nie chcieć. Przecież... smok miał tylko jego i nikogo więcej. Bez Chibiego... będzie przecież bardzo samotny.
        Rozkojarzony przez swoje myśli, Chibi w pewnym momencie, jakieś dziesięć minut drogi od karczmy, z której uciekł, uderzył w coś. A raczej w kogoś. Wbiegając w czyjąś nogę, odbił się od niej lekko i upadł na zadek, przykładając łapkę do swojej głowy i nią potrząsając, by pozbyć się metaforycznych gwiazdek, kręcących mu się nad głową. Pisnął spanikowany, gdy ten ktoś schylił się do niego z wyciągniętą ręką, którą w strachu drapnął swoimi pazurkami. Mężczyzna syknął z bólu i zaczął złorzeczyć. Przypomniał mu się w tym momencie River, przez co znów zaniósł się pełnym rozpaczy płaczem, co w sumie zniechęciło tego mężczyznę przed kopnięciem w gniewie zwierzaka. Za dużo oczu zwróciło się w ich stronę, a i tak już zaczął być oskarżany, że zrobił jakąś krzywdę temu dziecku - nie wiedzieć czemu ktoś uznał Chibiego za dziecko jakiejś specyficznej rasy, może jakiś rodzaj zmiennokształtnego z odległych krain?
        Chibi oczywiście nie zamierzał czekać jak to się zakończy i dobiegł na obrzeża miasta, gdzie wlazł do czyjegoś spichlerza i tam zwinął się w białą, świetlistą kulkę, która cały czas szlochała i nie była w stanie ani na moment powstrzymać swojego płaczu.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Miała rację, świeże powietrze dobrze jej zrobiło. Potrzeba byłoby chyba jednak magii, by wywiać z jej organizmu alkohol, który dzisiaj w siebie wlała, więc Nat szła całkiem szybkim krokiem, ale nie do końca stabilnym. Wiało bowiem okrutnie. Na szczęście uliczka nie była aż tak szeroka, bo nordyjka znajdowała się czasem na jednym jej skraju, by zaraz podeprzeć o jakiś budynek po drugiej stronie. Nieprawdopodobnie wąska ulica.
        Skupienie rozbieganych myśli zajęło jej chwilę, ale pomagało powtarzanie sobie, że szuka małego, zagubionego, bezbronnego stworzenia, które w swym nieszczęściu mogło nawet nie wiedzieć, gdzie biegnie. Za wskazaniem Lisy ruszyła inną drogą niż prowadząca do jej kamienicy i obawiała się trochę, że marnuje czas, przeczesując tą część miasta, w której Chibi nie miał czego szukać. Nigdzie nie widziała połyskującego białego futerka, ani nie słyszała szlochu, którego oczekiwała, chociaż będąc zupełnie szczerym nie było to nic dziwnego. Nigdy nie miała dobrego słuchu, a teraz otoczenie i tak zagłuszał jej własny puls w uszach. Może jednak się trochę spiła.
        - BŁYSZCZAŁ SIĘ, DO CHOLERY!
        To usłyszała. Zatrzymała się gwałtownie przed skrzyżowaniem (szumna nazwa) z biegnącą prostopadle wąską alejką. Powoli zbliżyła się do ściany narożnikowej kamienicy i ukradkiem wyjrzała zza winkla.
        Trzech typków, sporo większych od niej i ze złymi zamiarami wypisanymi na wypukłych czołach. Niestety całej rozmowy nie wyłapała, poza fragmentami uświadamiającymi jej, że najwyraźniej nie tylko ona szuka Chibiego. To może być problem. Draby ruszyły szybkim krokiem, oddalając się od nordyjki i zmuszając do szybkiego podjęcia decyzji. Jak spróbuje ich teraz wyprzedzić, to równie dobrze może sobie lisi ogon do tyłka przyczepić, tak za nią ruszą. Spojrzała przed siebie i pobiegła swoją drogą, skręcając w najbliższą w prawo i licząc na łut szczęścia. Raz, że dotrze do Chibiego przed nimi, a dwa – że w ogóle go znajdzie.
        Wyrzuciło ją na równoległą uliczkę, z której miała do wyboru tylko dwie drogi, z czego jedna prowadziła z powrotem do karczmy, więc naturalnie odpadała, więc Natasha pobiegła dalej w kierunku murów miejskich. Bieg jej dobrze zrobił i z umysłu opadała (powoli) alkoholowa mgła, ale wciąż nie miała pojęcia, gdzie szukać Chibiego. Ciągle liczyła, że dostrzeże go gdzieś w uliczce albo na czyimś ganku, ale mrok rozjaśniały tylko płonące co jakąś odległość latarnie; brak było znajomego srebrnego połysku.
        - Chibi! – zawołała stłumionym głosem. Podświadomie nie chciała zwracać na siebie uwagi. Oglądała się co jakiś czas przez ramię, czy na główną ulicę nie wyjdą zaraz trzy oprychy, gdy usłyszała szloch.
        Zatrzymała się w momencie, odruchowo przechylając głowę, jakby to miało pomóc jej wytężyć słuch. Spojrzała na dom po swojej lewej i jego sąsiadów, a później na dom po swojej prawej, jego bliźniaka i przystający budynek spichlerza. Domy były na pewno pozamykane na noc, spichlerz tym bardziej. Z tym że on miał uchylone lekko wąskie okienko. Trochę wysoko. Szlag. Samo sprawdzenie budy będzie czasochłonne, a wcale nie wiedziała, że dobrze słyszała, albo czy odpowiednio zlokalizowała źródło dźwięku. Nie miała jednak wiele czasu. Według jej wewnętrznych obliczeń oprychy mogły wyłonić się z uliczki w każdej chwili. Z tak daleka mogliby nawet nie zwrócić uwagi na innego przechodnia, ale na dziewczynę włamującą się do budynku już na pewno.
        Natasha z sapnięciem i chlupotem wody przesunęła beczkę deszczówki pod okno. Używając skrzynki po owocach jako dodatkowego stopnia, wspięła się na beczkę i stojąc na niej na palcach, zajrzała przez zabrudzone okienko.
        Chibi leżał zwinięty w kłębek na worach owsa, błyszcząc i drżąc ze wstrząsającego nim szlochu. Roscoe na moment się rozkleiła, widząc go w takim stanie, ale szybko przypomniała sobie o dryblasach za plecami. Otworzyła szerzej okienko.
        - Pst, Chibi! – zawołała znów, czymś na kształt podniesionego szeptu. Zaskoczony stworek natychmiast przestał płakać i obrócił się przez ramię, spoglądając na głowę przyjaciółki. Nat wyszczerzyła się wesoło i pomachała na niego dłonią.
        - Chodź, skarbie, wracamy do domku – szepnęła, ale Chibi tylko pociągnął nosem i zwinął się na powrót w kulkę nieszczęścia. Dziewczynie opadły ramiona. – Chibi! – zawołała jeszcze, ale na próżno. Na dodatek usłyszała głosy.
        Przytulona do muru spichlerza spojrzała w głąb ulicy, dostrzegając trzech oprychów. Czy oni ją widzieli, nie umiała powiedzieć. Przez moment pomyślała czy nie porzucić aktualnego planu, ale nie chciała marnować okazji. W najgorszym razie bowiem, łatwiej jej będzie z Chibim uciekać, niż próbować go odbić z czyichś rąk.
        Podciągnęła się na rękach do wąskiego okienka i nie zmieniając pozycji przechyliła się do środka, starając się nie majtać wystawionymi na zewnątrz nogami. Spojrzała w dół i odetchnęła z ulgą na widok rzędów worków z ziarnem ustawionych pod murem. Okienko było za małe, by mogła najpierw przełożyć nogi, ale przynajmniej będzie miękkie lądowanie. Nat przechyliła się jeszcze bardziej i wpadła do środka, lądując na plecach cicho, ale jednak dość twardo. Sapnęła bezgłośnie, notując w myślach, że ubity w worki owies jest tak samo twardy jak deski. Chyba jej się z belami siana popieprzyło wcześniej. Mogłaby już wytrzeźwieć.
        Chibi przyglądał się temu wszystkiemu z mieszaniną wywołanej ogromnym żalem obojętności, a jednocześnie rozlewającemu się po ciałku ciepełku właściwemu poczuciu, że się jest dla kogoś ważnym. Stworek usiadł na pupie i zamaszyście otarł oczka rękami aż po łokcie. Nat w tym czasie sturlała się na ziemię, wywołując mały wodospad z jednego z przedartych przez myszy worków. Ziarno posypało się z cichym szmerem.
        - Chodź kochanie, już wszystko dobrze – szepnęła Natasha podchodząc do Chibiego, a ten pociągnął lekko noskiem, nim wybuchnął głośnym płaczem, wyciągając do dziewczyny łapki. Był bez wątpienia najsłodszą istotą, jaką nordyjka kiedykolwiek widziała, a w takim stanie niemal uginały się pod nią kolana, gdy brała zwierzaka na ręce. Białe łapki objęły ją za szyję i blondynka przytuliła mocno istotkę, którą przez raptem dwa dni pokochała całym sercem. Przykucnęła, obejmując Chibiego mocniej i głaszcząc uspokajająco po głowie.
                                - Tu jest otwarte okno, mógł wleźć.
        Głos nagle przypomniał Nat o niebezpieczeństwie. Oderwała od siebie małe łapki, odchylając zwierzaka na tyle, by na nią spojrzał. Wtedy z poważnym spojrzeniem położyła palec na ustach, w uniwersalnym nakazie milczenia. Chibi pociągnął jeszcze nosem i skinął łebkiem.
                                - Trochę wysoko.
                                - Beczka stoi, mógł wleźć po niej.
        Dziewczyna cofnęła się powoli pod ścianę, za stertą worków. Jedną ręką przytrzymywała przytulonego do niej Chibiego, drugą sprawdzała teren za sobą. Gdy poczuła mur, przytuliła się do niego i skuliła maksymalnie za dwoma workami, stojącymi jeden na drugim. Zerknęła w stronę okna, lecz go nie dostrzegła. Istniała nadzieja, że skoro ona nie widzi tego miejsca to i jej nie będzie stamtąd widać.
                                - No to właź tam i zobacz, ja pierdole…
        Nat znów położyła palec na ustach i zamarła w bezruchu.
        W oknie pojawiła się krótko ostrzyżona głowa, której forma pozostawiała wiele do życzenia. Wypukłe czoło i łuki brwiowe, małe oczy, wielokrotnie złamany nos i kwadratowa szczęka, poruszająca się teraz lekko w rytm toku myślenia mężczyzny.
        Ocenianie po pozorach mogło się jednak odbić czkawką, bo drab był całkiem spostrzegawczy. Przesunął wzrokiem po wgnieceniu na workach oraz sypiącym się wciąż z rozdartego worka ziarnie. Wycofał głowę.
                                - Jest w środku. Albo był.
        Nat zaklęła szpetnie w myślach.
                                - Trzeba sprawdzić, właź do środka.
                                - Czy ja ci kurwa wyglądam na akrobatę?
                                - Dobra, wyważamy drzwi.
        Natasha zrezygnowała z kryjówki i zerwała się na równe nogi, podsadzając Chibiego wyżej, na swoje ramiona.
        - Właź do plecaka – szepnęła, ale stworek tylko przechylił głowę. – Źli ludzie – wyjaśniła szybko szeptem nordyjka i wskazała na puste już okno i drzwi, przy których robiło się zamieszanie. – Szybko, Chibi – poprosiła i zwierzak w końcu uchylił sobie klapę plecaka i dosłownie wskoczył do środka.
        Natasha popędziła w stronę drabiny na piętro. Ledwo do niej dotarła, a usłyszała ciche manipulacje przy zamku. Była w połowie wysokości, gdy draby poddały się z próbami subtelnego włamania i zaczęły wyważać drzwi. Te zaś poddały się już przy drugim kopniaku i chociaż nordyjka była już na piętrze, zdążyła tylko paść na ziemię. Przesunęła się powoli do granicy piętra, kryjąc za workami i zerkając w dół z bezpiecznej pozycji. Na jej korzyść działał fakt, że było tu ciemno jak w dupie i nie było nawet jednej lampy, którą można być zapalić. Pożar w spichlerzu to byłby koszmar, a i tak nie zaglądało się do niego w nocy, więc nie był to nieuzasadniony brak.
        Dziewczyna nie łudziła się jednak, że chłopcy rozejrzą się na dole i wyjdą. Skoro już się włamali to sprawdzą cały budynek. Najwyższy czas więc zacząć się rozglądać za alternatywnym wyjściem.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        - Źle ci było. No źle ci było, że dałeś się namówić tamtej dziewce do ucieczki od tamtej smoczycy - marudził i karcił sam siebie, gdy szedł ulicami miasta tropem kurtyzany. - Fakt, może skucie łańcuchami, bycie omamionym i jeszcze podglądanym przez jakiegoś zboczonego maga do najprzyjemniejszych nie należało, ale... tamta smoczyca... No ogień nie kobieta! Ehh... Mogłem to lepiej przemyśleć i najpierw wyjaśnić całą tę sprawę, zamiast od razu uciekać. Szlag! Dałem dupy! Zamiast prawdopodobnie odpoczywać błogo w jej objęciach, upojony jej cudownym elektryzującym zapachem i miękkością łusek musze się teraz uganiać po mieść za dziwką i zapchlonym dzieciakiem. Choć w sumie to dwoma, bo znając życie tamta upierdliwa niańka Poleciała za nim.
        Ludzie schodzili mu z drogi albo obracali się za nim, gdy Jednooki tak szedł i gadał na cały głos do siebie. Za normalnego to go ciężko było wziąć w tym momencie i gad dobrze o tym wiedział, ale miał w nosie co o nim w tym momencie myślą. Nadstawiał jednak uszu by wyłapać czy komuś się czasem na głos nie wymsknęła opinia na temat kapelusznika, który mógłby spuścić takiej osobie manto i nieco odreagować. Był wściekły przez zaistniałą sytuację a jeszcze nie miał na kim odreagować. Ani Chibiego pod ręką, ani Morga nie pozwoli mu już dzisiaj do pracy wrócić i wziąć udziału w walce na pięści... Jeszcze jak na złość żadnego cwaniaczka, który głośnym wyjawieniem tego co myśleli na temat gada wszyscy, których mijał, starałby się zaimponować swojej pustej jak sakwa Rivera pannicy. Ten dzień nie mógłby być gorszy. Dobrze, że chociaż dość szybko znalazł Lisę, ale szkoda, że nikt nie próbował się do niej dopierać. Biednemu to zawsze wiatr w oczy...
        - Ej! Ała! Co ty wyprawiasz?! Puszczaj, bo zacznę krzyczeć! - zagroziła dziewczyna, szarpiąc się i próbując wyrwać rękę z silnego uścisku Jednookiego.
        - Mam zaprowadzić cię do twojego domu. W jednym kawałku niestety, więc jeśli możesz staraj się nie krzyczeć za głośno, żeby mnie bardziej nie drażnić. Poza tym ludzie większość kładzie się właśnie po ciężkim dniu pracy i próbuje zasnąć, więc nie utrudniaj im tego - burknął z nieukrywaną pogardą, ciągnąc kobietę za sobą i niezbyt się przejmując tym, że próbowała się uwolnić na wszelkie sposoby, wykręcając swoją rękę albo próbując ugryźć gada. Zaprzestała jednak, gdy nic sobie nie zrobił z jej groźby.
        - Nie udawaj głupiej. Strażnicy o tej porze tylko czekają na zmianę warty, która za nich będzie udawać, że pracuje, a tak naprawdę będą przysypiać całą noc. Poza tym to już nie te czasu, że zawsze znalazł się ktoś, kto uratowałby damę w opałach. Nie ważne czy jakiś rycerz na białym koniu, dłubiący w nosie Szewczyk czy strażnik. Jeśli jakikolwiek facet będzie chciał cię "uratować" to wiedz, że tylko po to by cię wydupczyć za rogiem. Zwykłych kobiet nikt nie ratuje i nikt o nich nie myśli inaczej, niż obiekt potrzebny do zaspokojenia swoich najprymitywniejszych żądz, a co dopiero gdyby ktoś miał "ocalić" kurtyzanę. Ha! Pęknę ze śmiechu - wyperswadował z obojętnością nawet na kobietę nie patrząc, gdy ta zamiast nadal walczyć, szybko się poddała i zaczęła po prostu iść za gadem.
        - Dupek z ciebie - prychnęła z gniewem, na co Jednooki machnął niedbale wolną dłonią.
        - Już przestań mi słodzić, bo się zarumienię. Wymyśliłabyś coś bardziej oryginalnego, bo to akurat słyszę średnio trzydzieści razy dziennie. Zwłaszcza w ostatnim czasie - burknął, przewracając okiem.
        Reszta drogi aż pod samą kamienicę kurtyzany minęła im w ciszy i spokoju. Lisa nie miała ochoty ogólnie na towarzystwo kapelusznika, a jemu nawet na rękę było, że nie musiał nic mówić i tłumaczyć tej głupiej dziewce. Cóż... pospieszył się. Tak trochę bardzo. Co prawda w drodze faktycznie żadne z nich już się nie odezwało, ale za to pod kamienicą, nim Lisa weszła do środka spojrzała na gada ze zmartwieniem. I nawet tym razem to ona złapała go za rękę.
        - Znajdź proszę Chibiego...
        - Pff... Jak wpadnie w jakieś kłopoty sam przyjdzie - powiedział z kpiną, choć w sumie taka była prawda.
        Zaskoczona Lisa jakby nagle coś zrozumiała, nabrała nieco powietrza i otworzyła szerzej oczy.
        - On nie jest zwierzakiem Nat, prawda? Tylko twoim? Dlaczego więc go...
        - Jesteś dziwką, nie komisarzem, nie muszę tobie zeznawać - prychnął i odwrócił się niezadowolony, by zostawić dziewczynę samą sobie, życząc jej by o ile nie jakiś napalony dryblas, to dopadła ją zaraza. Za kogo ona się niby uważała, planując prawić kazania Jenookiemu? I w sumie dobrze nawet postąpił, że postanowił odejść, bo dziewczyna za to wypomnienie kim była, strzeliłaby mu tak mocno w pysk jak jeszcze nigdy nikomu.
        - Jeśli znajdziesz Chibiego i Nat w jednym kawałku i odprowadzisz ich do domu, spędzę z tobą noc za darmo. Widziałam, że w zamtuzie przyglądałeś się kilku dziewczynom, ale żadna nie chciała się z tobą przespać - powiedziała z lekkim smutkiem w głosie. Tak jakby... martwiła się o Jednookiego?
        - Nie dopowiadaj sobie. Jestem ślepy - zawołał na odchodnym, w pogardliwym pożegnaniu jedynie ponosząc rękę odwrócony do niej plecami.
        - Głupia dziewka - prychnął pod nosem i znikając za rogiem, rozpostarł skrzydła by poszukać z lotu ptaka jakiegoś śladu aury białego stworka.
        To akurat trudne nie było, biorąc pod uwagę, że Chibi część drogi pokonał skacząc po dachach. Trop co prawda urywał się przy spichlerzu za jednym z domów, ale przez to, że nigdzie dokoła nie było śladu by uciekł gdzieś dalej, istniało wielkie prawdopodobieństwo, że postanowił schować się właśnie w nim. Poza tym pierwszy raz w życiu "widział", by trzech osiłków włamywało się do spichlerza. Chcieli ukraść zboże? Myszy połapać? Bez wątpienia coś niezwykle ciekawego ich przywiało do tego spichlerza. Coś na tyle względnie wartościowego, że nie przejmowali się zbytnio konsekwencjami zniszczenia cudzego mienia i włamania się na się do czyjegoś spichlerza.
        River odczekał moment aż mężczyźni wejdą do środka, po czym zapikował w dół, umiejętnie wylądował i schował skrzydła. Stał chwilę przed wejściem do środka, przysłuchując się poczynaniom mężczyzn, a po chwili lekko się zbliżył do drzwi i je zamknął, choć były zniszczone i w zawiasach się już raczej trzymać nie będą.
        - Matka was nie uczyła, by zamykać za sobą drzwi? Przeciągi to kat dla starych kości, wspomnicie kiedyś moje słowa - odezwał się zwracając na siebie ich uwagę.
        Niepocieszeni obecnością jakiegoś mniejszego od nich gościa oczywiście postanowili go skutecznie przepłoszyć, by nie narobił im kłopotów, a najlepiej by było gdyby się świadka pozbyli. Jeden więc zaczął się zbliżać do gada, który tuż przed wielokrotnie łamanym nosem "zatrzasnął" drzwi. Drab wydał z siebie pełen furii okrzyk, stłumiony przez dłoń przytkniętą do krwawiącego nosa.
        - Hehe... Ojej. Wychodziłeś? Jest tak ciemno, że nic nie widzę - zakpił z zakapiora, zerkając na niego przez dziurę w drzwiach, a zaraz po tym puścił je, co spowodowało, że zaraz się na niego obaliły.
        Chibi parsknął rozbawiony, usilnie powstrzymując się, aby się nie zaśmiać, a Jednooki obrócił głowę w tamtą stronę, lekko ją przy tym przekrzywiając na bok. To niestety dało drabom chwilę na reakcję i zdzielenie smoka w łeb jakąś deską. Lekko zamroczyło Jednookiego. Kapelusz spadł mu z głowy, a białe włosy zaczęły zabarwiać się na czerwono, od krwi z rozbitej głowy, która powoli spływała mu na twarz. Szybko dopadł do niego również drugi i kapelusznik był po prostu tłuczony jak mięso na kotleta. Nie przestali nawet jak padł na ziemię, a jego ciało zaczęła pokrywać kamienna powłoka, spod której prześwitywało coś w rodzaju płynnej lawy.
        - To bolało... - mruknął ochryple, wypluwając z ust krew i nieco chwiejnie wstając na nogi. - Nie mogę was zabić, bo wywalą mnie z roboty. Wyobrażacie sobie? Przez takich śmieci mógłbym stracić pracę - powiedział z niezadowoleniem, no i oczywiście za to jak nazwał tych gości, wyglądało, że zaraz znów dostanie w mordę i zostanie sprowadzony do parteru, ale nim pięść go trafiła, przytrzymał ją swoją smoczą łapą, która zaczęła płonąć, a spod czarnych łusek wypłynęła lawa, pokrywając i na miejscu paląc dłoń tego nieszczęśnika. Gość darł się w niebogłosy, jakby mu członka wsadzili w imadło. I może byłoby to nawet całkiem zabawne, ale Jednookie wolał nie dotykać cudzych genitaliów. Zwłaszcza męskich.
        - Zmiatajcie stąd pókim dobry - warknął, patrząc na nich groźnie swoim gadzim okiem.
        Dryblasy pogroziły, że to jeszcze nie koniec i że gad pożałuje, że z nimi zadarł. Wyciągnęli przywalonego drzwiami towarzysza i wzięli nogi za pas. River jednego z nich poklepał arogancko, niby przyjacielsko, po ramieniu, gdy ten przechodził obok niego i odetchnął głęboko. Kamienna, wulkaniczna skorupa, którą jeszcze przed chwilą był pokryty od stóp do głów, posypała się na ziemię i zmieniła w popiół. Sięgnął po swój kapelusz, otrzepał go z brudu i włożył na swoją krwawiąca głowę.
        Nie musiał długo czekać i specjalnie nawoływać Chibiego, bo gdy tylko zrobiło się bezpiecznie, ten sam wyskoczył ze swojej kryjówki i rzucił się w stronę gada, ale wcale nie po to by się do niego przytulić. Warcząc wściekle i złorzecząc w swoim języku zaczął bić i kopać nogę pradawnego.
        - Miałem cię znaleźć to cię znalazłem. A i te twoją niańkę też - odpowiedział rzucającemu się do niego zwierzakowi.
        - Przecież wiem, że świetnie byś sobie poradził beze mnie. Tylko jakoś cała reszta tego nie wie. Nie miej do mnie pretensji tylko do swojej nowej przyjaciółki i jej znajomych z baru - prychnął i ziewnął szeroko, okropnie wykończony tym dniem. Zaraz jednak spoważniał i spojrzał groźnie na Chibiego, wystawiając w jego stronę palec w groźbie.
        - Nie tym tonem, Chibi. Nie chcesz żebym zaczął obrażać twoją matkę - ostrzegł młodego, który tylko pokazał mu język i obrażony odwrócił główkę w drugą stronę, zakładając łapki na swojej futrzastej piersi.
        - Wiesz co? Chędożę to! Przyszedłem, bo chciałem cię przeprosić. Bo chciałem wyjaśnić ci całą sytuację i się z tobą pogodzić. Bo ja to tobie nie jestem potrzebny, ale ty mi tak, bo bez ciebie nic do pana wacława nie widzię! Przez ciebie rozwalili mi łeb deską, a ty tak mi dziękujesz. Skoro taka wspaniała jest ta twoja Natasha to sobie z nią zostań i idźcie wszyscy do diabła - sam w końcu nie wytrzymał i po prostu warknął na zwierzaka, który z lękiem zaraz uciekł do Natashy i tylko ukradkiem zerkał w stronę Jednookiego. - Phy... A taki wyszczekany byłeś - burknął i się odwrócił do wyjścia ze spichlerza, potykając się o rozwalone drzwi i klnąc siarczyście na samego Prasmoka. Przeklął nawet deskę i non stop krwawiącą ranę na głowie, która go tylko bardziej drażniła, bo posoka cały czas spływała mu na twarz, nie ważne ile razy wytarłby ją rękawem. Miał już tego wszystkiego dość. Nienawidził tak zwierząt jak i ludzi, więc nie znajdzie nikogo w zastępstwie Chibiego, kto "wyznaczałby" mu drogę, aby nie zabić się o jakiś kamień czy drzewo, po zmroku. A nie uśmiechało się smokowi wieczne podążanie za przypadkowymi ludźmi w nieznanych sobie kierunkach, bo w taki sposób nigdy nie dojdzie tam, gdzie by chciał. A z resztą... Zawsze mógł skoczyć do krateru jednego w wulkanów Sori-Adnu i zapaść w wieczny letarg. Zamieni się w skałę i już nic więcej nie będzie go obchodzić. Będzie miał wreszcie święty spokój.
Awatar użytkownika
Natasha
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Nordyjczyk
Profesje: Opiekun , Rybak , Łowca
Kontakt:

Post autor: Natasha »

        Natasha leżała na deskach, starając się nie zdradzić swojego położenia, a jednocześnie znaleźć cokolwiek, czym mogłaby obronić siebie i Chibiego. Okazja nadarzyła się, gdy coś zwróciło uwagę dryblasów i wszyscy troje odwrócili się w stronę wyjścia. Wtedy jednak rozpoznała głos kolejnego intruza i jęknęła w duchu. To ten kretyn w kapeluszu, miała przesrane. Wykorzystała sytuację, gdy mężczyźni starli się w nierównej walce i zeszła ostrożnie z drabinki, starając się jak najszybciej znaleźć na dole. Może zwieje oknem i będzie miała z głowy całą czwórkę?
        Jej plan zaczął się sypać, gdy River runął na podłogę i został zasypany kopniakami. Jasne, nie znosiła gnoja, ale nie umiała po prostu uciec, gdy trzech okładało jednego. Nim się zorientowała, że jej żałosna pomoc w postaci odciągnięcia jednego z dryblasów za kołnierz nie jest potrzebna, cała trójka czmychała już ulicą, a kapelusznik otrzepywał się z kurzu. Nat spoglądała na niego spode łba, ale mając w pamięci jego płonącą łapę, nie wyskakiwała z żadnymi przemyśleniami, nie chcąc by znów nie oberwało się za nią Chibiemu. Już jej się nawet nie chciało na niego strzępić języka i to maluch zareagował, wyskakując z plecaka dziewczyny i rzucając się na swojego pana. Zaskoczona blondynka mogła tylko obserwować, jak pluszak odkłada piąstkami niewzruszonego smoka, pogrążając się z nim w gwałtownej rozmowie, której poza słowami Rivera nie rozumiała. A te jak zwykle zniechęcały do niego wszystkich i wszystko. Nie wtrącała się jednak, splatając ręce na piersi i chcąc nie chcąc czekając na rozwiązanie sytuacji.
        Reakcja Chibiego dała jej nadzieję, że zwierzak w końcu przejrzy na oczy i zostawi tego sadystę, ale solidnie zaskoczyły ją słowa smoka. Uniosła brwi zaskoczona, jakby nie dowierzając temu co słyszy, a już po chwili łapała uciekającego zwierzaka. Przytuliła go do siebie, głaszcząc uspokajająco po głowie i odprowadzając Rivera spojrzeniem. Chwilę później pokręciła głową sama do siebie. Przecież to nie było nic nowego - oczywiście, że gnojek potrzebował Chibiego i tylko dlatego go szukał. Nie było w tej relacji nic szlachetnego ani bezinteresownego i wciąż gotowa była zabrać zwierzaka ze sobą. Gdy spojrzała jednak w dół, maluch popłakiwał smutno, bezskutecznie ocierając łapkami oczy. Co za patologiczny związek ma ta dwójka.
        - Nie płacz skarbie - szepnęła i cmoknęła Chibiego w czółko. - Chodź, wracamy do domu - powiedziała i opuściła spichlerz, niosąc malucha na rękach.
        Sylwetka smoka majaczyła w oddali ulicy i Nat nie przyspieszała kroku, by się na niego nie natknąć. Też pech, że byli sąsiadami. Gdy wróciła do kamienicy, na klatce było już cicho, ale gdy dziewczyna wspięła się do swojego pokoju, Chibi zapiszczał cicho. Spojrzała na niego zrezygnowana i tak jak się spodziewała, przyłapała stworka, jak spoglądał tęsknie w stronę swojego mieszkania, pocierając się łapką po głowie. Zatrzymała się i zaklęła w duchu.
        Wróciła po schodach na piętro niżej i bezceremonialnie weszła do pokoju zajmowanego wcześniej przez Scotta. Wciąż ją furia brała, gdy przypominała sobie bezczelnego studenta, ale teraz mógł się przydać, a właściwie jego graty. Przytrzymując sobie Chibiego opartego na biodrze, jak dziecko, wyciągnęła torbę z zapasami medyka, wrzuciła do niej jeszcze dwie butelki piwa i zarzuciła ją sobie na ramię, po czym wróciła na swoje piętro.
        Zapukała do drzwi Rivera, szukając czegoś w torbie, a gdy smok otworzył, wręczyła mu dwa pakunki.
        - Opatrunki i bandaże. Poradzisz sobie sam, bo nie robię za pielęgniarkę - rzuciła i odwróciła się, odchodząc do swojego pokoju. O Chibim nie powiedziała słowa, a maluch mimo wcześniejszych pisków wciąż tulił się do niej smutny, więc temat był dla niej zamknięty. Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku.
        Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to wciąż nieopróżniona balia z wodą i dwa zapieczętowane listy, leżące na podłodze, prawdopodobnie wsunięte przez szparę pod drzwiami. Tych nie było tu wcześniej na pewno. Odstawiła ostrożnie torbę z medykamentami (później je przejrzy) i sięgnęła po listy, zrywając pieczęć z pierwszego.

        Szanowna Panno McKenzie,
        Osoba, której mam powierzyć opiekę nad moją córką musi być odpowiedzialna. Niestawienie się na umówione spotkanie, bez uprzedzenia i usprawiedliwienia, nie jest przejawem tej cechy, w związku z czym z przykrością informuję, że moja propozycja jest nieaktualna.
        Z wyrazami szacunku,
        Charles Dummond


        - Co? Jakie spotkanie? Miałam czekać na wieści - burknęła Natasha i niechętnie spojrzała na drugi list, który najwyraźniej przyszedł jako pierwszy. Mając złe przeczucia, zerwała pieczęć i rozwinęła pergamin.

        Szanowna Panno McKenzie,
        Choć jeden dzień to zbyt mało, bym zdecydował się na dłuższą współpracę, moja córka była zachwycona spędzonym z panną czasem, w związku z czym proponuję pannie umowę na okres próbny. Proszę o stawienie się jutro godzinę po wschodzie słońca w celu przedstawienia warunków i rozpoczęcia pracy.
        Z wyrazami szacunku,
        Charles Dummond


        - Agh! Nie mogłam, byłam porwana! - jęknęła dziewczyna, skarżąc się kaligrafowanym literom i waląc się pięścią w czoło. Westchnęła ciężko, a ręka z listem opadła jej bezwładnie wzdłuż ciała. Co za pech. Teoretycznie mogła wybrać się tam jutro rano i wyjaśnić nieporozumienie, ale czy naprawdę poprawiłaby sytuację? Chociaż jej duma cierpiała na myśl, że ktoś potraktował ją jako niepunktualną i niesolidną, wiedziała, że tłumaczenie swojej nieobecności tym, że wieczorem uprowadził ją sąsiad, więc nie widziała listu, a później musiała uratować pewnego skretyniałego smoka od zachędożenia się na śmierć, z pewnością nie poprawiłoby jej sytuacji.
        Tylko co z Bonnie? Nie chciała, żeby dziewczynka poczuła się porzucona, zwłaszcza że nie wiedziała, co jej powiedziano. Chociaż właściwie mogła się domyślać, ale to tylko umocniło ją w podjętej decyzji, że nie odejdzie bez słowa. Spróbować przecież nie zaszkodzi, a ona nie poddawała się tak łatwo.
        Spojrzała za okno, na moment zapominając, że jest środek nocy, a później na Chibiego, który już zwijał się w kłębek na jej poduszce. Uśmiechnęła się, ciesząc się, że chce u niej zostać, i ułożyła się obok, szybko zasypiając.

        Rano wstała wcześnie, wykąpała się i rozczesała porządnie włosy. Darowała sobie chustkę, a nawet warkocz, założyła najlepszą koszulę, zasznurowała gorset i ruszyła w stronę dworku swojego potencjalnego pracodawcy. Chibi piszczał z podekscytowaniem z plecaka, bo obiecała mu, że spotkają się z dziewczynką, którą już poznał, i stworek grzecznie czekał w ukryciu na odpowiedni moment.
        Pierwszym sukcesem okazał się brak zakazu wstępu, bo strażnicy ją rozpoznali i wpuścili bez większych pytań. Natasha przeszła znajomą drogą, ale tym razem nie skręciła ku wejściu dla służby, tylko wbiegła po kilku stopniach do głównego wejścia i po głębokim oddechu na uspokojenie, zapukała stanowczo do drzwi. Nie czekała długo i już po chwili w wejściu pojawiła się twarz Johnatana Fernsby.
        - Panna McKenzie?
        - Witaj, Johnatanie - odparła nordyjka z uśmiechem. Zaskoczoną minę zarządcy szybko zastąpił wyraz niezadowolenia.
        - Ma panna niebywały tupet!
        - Tak mówią. Czy zastałam pana Dummonda?
        - Umówiona była panna na wczoraj. Nie otrzymała panna listu?
        - Otrzymałam, nawet dwa, to właśnie chcę wyjaśnić. Mogę wejść?
        Zarządca spoglądał na nią wyjątkowo nieprzychylnie i Natasha była niemal pewna, że zaraz zatrzaśnie jej drzwi przed nosem, ale mężczyzna w końcu cofnął się, otwierając dla niej szerzej drzwi. Pełna ulgi weszła szybko, zanim zmieni zdanie, powstrzymując się jeszcze od podziękowań, bo kto wie czy po prostu nie chce jej więcej nagadać.
        - Pan Dummond ma w tej chwili spotkanie. Niedługo skończy. Może panna poczekać w…
        - Natasha! - zawołał nagle radosny głos, a nordyjka odnalazła spojrzeniem zbiegającą ze schodów Bonnie. Włosy miała znów rozpuszczone i przewiązane wstążką, dzisiaj śnieżnobiałą, pod kolor sukienki. Dziewczynka zatrzymała się przed opiekunką i wyciągnęła do niej dłoń z zadowolonym uśmiechem. - Miło cię widzieć.
        - Ciebie również, witaj, Bonnie - odpowiedziała Nat i przyklęknęła, podając dziewczynce rękę. Mina młodej Dummond zmieniła się nagle, na rozbrajająco rozczarowaną, jak tylko dziecko potrafi.
        - Dlaczego nie przyszłaś wczoraj? - zapytała.
        - Również jestem ciekaw…
        Nat wstała szybko, odwracając się w stronę nadchodzącego gospodarza. Gdy w szarych oczach nie błyskało rozbawienie, Charles Dummond robił piorunujące wrażenie. Nordyjka zacisnęła usta, by powstrzymać cisnące się na usta nieuporządkowane usprawiedliwienia i spojrzała jeszcze raz na Bonnie.
        - Najmocniej cię przepraszam, Bonnie. Czy pozwolisz, że wytłumaczę się najpierw twojemu tacie? - zapytała.
        Dziewczynka spojrzała na ojca, a później skinęła poważnie głową. Natasha uśmiechnęła się lekko i wyprostowała, zwracając znów w stronę Dummonda, który gestem wskazał jej drzwi do biblioteki, gdzie rozmawiali ostatnio. Ruszyła tam posłusznie, czując się trochę tak, jakby wpakowała się w tarapaty większe, niż tylko zaprzepaszczona oferta pracy. W środku zajęła fotel, na którym siedziała ostatnio i splotła dłonie na udach. Pan domu zajął sąsiedni mebel i spojrzał na nią wyczekująco.
        - Przepraszam za najście, ale chciałam wyjaśnić swoją wczorajszą nieobecność - zaczęła, czekając na jakąś reakcję chlebodawcy, ale ten tylko spoglądał na nią obojętnie. Chyba wolałaby już bronić się przed zarzutami, niż próbować zwalczyć jego zniechęcenie.
        - Nie widziałam listu od pana i dopiero wczoraj wieczorem znalazłam oba - powiedziała, a Dummond uniósł lekko brwi. Gdy dziewczyna nie kontynuowała, westchnął, jakby zmuszony do ciągnięcia rozmowy.
        - List był dostarczony pod adres, który panna podała - zauważył Dummond. - Uprzedzałem też, że będę się kontaktować.
        - Zgadza się, jednak moja nieobecność… - Natasha urwała i westchnęła cicho, próbując wziąć się w garść.
        Nie bez powodu uczyła głównie w szkołach i zajmowała się dziećmi “zwykłych ludzi”. Nie miała obycia w wyższych sferach i chociaż umiała się zachować, to jeszcze nie musiała nigdy się komuś takiemu tłumaczyć. Była w stanie przegadać większość osób, ale poważny szlachcic sprawiał, że czuła się nie na miejscu. Fakt, że nie chciała mówić, co naprawdę się stało nie pomagał, ale przynajmniej nie wiedziała, że Charles Dummond zdążył już wyrobić sobie opinię, że dziewczyna po prostu spędziła u kogoś noc i dopiero wróciła do domu z hulanki. To zaś nie działało na jej korzyść.
        - Panno McKenzie… - zaczął znużony.
        - Przepraszam, panie Dummond - przerwała mu Natasha, prostując się w fotelu. - Bardzo zależy mi na tej pracy. Naprawdę nie widziałam pańskiego listu i nie mogłam się pojawić, ale gdybym powiedziała panu, co się stało, to by mi pan nie uwierzył - wyznała w końcu, wywołując tym samym nagłe zainteresowanie mężczyzny.
        - Proszę spróbować.
        - Wolałabym nie.
        - Do diabła, ale z panny numer - prychnął gospodarz, pochylając się w jej stronę i opierając na łokciach o kolana. - Będę szczery. W mojej opinii złapała panna Najwyższego za nogi, gdy udało się tu pannie dostać i załatwić sobie rozmowę, a później szansę na zatrudnienie. Co więcej, dawno nie widziałem Bonnie takiej podekscytowanej i byłem gotów na współpracę. Tym bardziej jednak nie będę ryzykował rozczarowania córki, gdy panny bagaż życiowy znów przeszkodzi w wypełnianiu obowiązków - urwał nagle, spoglądając na dziewczynę, jakby spodziewał się natychmiastowego protestu. Nat jednak wyczuła atmosferę i milczała, zarabiając tym chociaż jeden mały plusik.
        - Tak się jednak składa, że będę miał dzisiaj kilka służbowych spotkań, tutaj w posiadłości, a guwernantka ma wolne. Bonnie oczywiście mogłaby się sobą zająć, ale wykorzystam tę okazję, by mieć pannę dzisiaj na oku, jeśli zdecyduje się panna zostać.
        - Oczywiście - odparła natychmiast nordyjka, nie dowierzając własnemu szczęściu.
        - Niech mnie panna dobrze zrozumie. To jest już druga szansa, a trzecich nie daję. Jedna wpadka i się żegnamy, a straż więcej tutaj panny nie wpuści. Czy to jasne?
        - Jak słońce. Dziękuję panu.
        Charles Dummond westchnął ciężko i wstał, a gdy dziewczyna poszła jego śladem, uścisnął jej dłoń i gestem wskazał wyjście. Na korytarzu czekała zaś Bonnie, wyłamując sobie palce drobnych rączek.
        - Bonnie, panna McKenzie zostanie z tobą dzisiaj - powiedział, a dziewczynka z trudem hamowała entuzjazm. Mężczyzna zwrócił się do blondynki.
        - Proszę przepracować z nią materiał pozostawiony przez guwernantkę Obiad podajemy w południe - dodał na odchodne i skierował się w stronę swojego gabinetu. Natasha odetchnęła z ulgą dopiero, gdy zniknął za rogiem, a gdy spojrzała na Bonnie, dziewczynka uśmiechnęła się do niej promiennie.
        - Chodźmy - nordyjka podała jej dłoń i razem wspięły się po schodach do pokoju młodej Dummond.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

        Zachowanie Chibiego ani trochę nie podobało się Riverowi. Jak gówniarz mógł w ogóle odnosić się do niego takim tonem? Przecież gad tyle dla niego zrobił, gdyby nie on pchlarz zdechłby z głodu pod tym drzewem i posłużył, jako karma dla kruków! I co mu z tego przyszło? Niewdzięcznik ujadał na niego jak wściekły ratlerek, podskakując w miejscu, a po tym uciekł do swojej najlepszej przyjaciółki. Świetnie! Jeśli tak stawiał sprawę, to dla smoka mógłby już najlepiej sczeznąć w jakimś rynsztoku. Mógł do smoka już nigdy więcej nie wracać.
        - Postawiłaś w końcu na swoim. Jesteś zadowolona? - zapytał z wrogością w gadzim oku, po czym w ogóle nie czekając na jej odpowiedź, zaczął wracać w stronę kamienicy. Nie obracał się ani za Natashą, ani za Chibim. Już wolał iść sam, niż wlec się z nimi i na siłę udawać miłego. Z resztą od wieków był sam, zdążył już do tego przywyknąć.
        W połowie drogi do kamienicy zaczął się zastanawiać czy może nie nawiedzić Lisy i nie odebrać od niej swojej nagrody za dotrzymanie warunków ich umowy, albo mógłby pójść do jakiejś knajpy schlać się do nieprzytomności i chociaż przez moment - przez upojenie - czuć się szczęśliwy. Po krótkim namyśle odpuścił sobie te pomysły i udał się po prostu do domu. Gdy już tam dotarł, starał się nie robić za wiele hałasu, bo tego mu tylko brakowało, aby wywalili go z mieszkania na zbity pysk. Niestety na ciemnej klatce schodowej (zapalenie światła nie zrobiłoby smokowi żadnej różnicy) i jeszcze bez Chibiego, wspięcie się pradawnego na jego piętro wcale do najcichszych nie należało.
        - Panie, głośniej się nie da? Leziecie panie po tych schodach, jak stado mamutów jakoweś. Dzieciaka żeście mi panie zbudzili! - warknął na niego jakiś koleś ze świeczką w dłoni, mieszkający na pierwszym piętrze. – Panie, wczoraj się żeście tłukli, dzisiaj się tłuczecie Panie! Za porządną pracę panie byścię się wzieli, a nie poczciwe ludziska po nocach budzicie!
        - Panie, spieprzaj pan do swojego barłogu, pókim dobry - odparł mężczyźnie, starając się nie unosić głosu i jednocześnie naśladować wymowę tego buraka, licząc na to, że tak szybciej gość odpuści i sobie pójdzie. - Doczłapię się do swojego mieszkania i do południa mnie słychać nie będzie - poinformował i machnął ręką.
        Poszedł dalej, nie zwracając uwagi na to jak gość za jego plecami zaczął go przeklinać. River zawarczał cicho pod nosem i miał wielką ochotę pożreć tego mężczyznę i całą jego rodzinę, ale gdy tylko pomyślał o tym, jak się wysławiał ten facet, od razu zrezygnował z tego pomysłu. Jeszcze by zgłupiał od tego, albo by rewolucji żołądkowych jakiś dostał.
        W końcu udało mu się dotrzeć do swojego mieszkania. Zatrzasnął za sobą drzwi, zzuł buty i jak długi padł na raczej skromne i żałosne posłanie, godne co najwyżej bezdomnego pijaka, na pewno nie szanującego się smoka z prawie siedemnastoma wiekami na karku. Strasznie go bolała głowa. Nie miał na nic siły ani ochoty. No może jedynie na to, by się czegoś napić.
        - Chibi, przydaj się na coś, po tym jakich kłopotów narobiłeś i podaj mi miód - powiedział River rozleniwionym tonem i przeciągnął się na posłaniu, zaraz przekręcając się z brzucha na plecy.
        - Nie słyszę, żebyś coś robił. Rusz się w końcu ty leniwa łajzo, bo cię zjem na kolację - ponaglił zaraz, powoli tracąc cierpliwość.
        Zawarczał groźnie i z niezadowoleniem podniósł się do pozycji siedzącej.
        - Chibi? - zapytał zaraz łagodniej, zaskoczony i "rozejrzał się" po zapuszczonym pokoju. Nigdzie jednak nie widział aury stworka, która wskazywałaby na to, że maluch z nim tutaj był.
        - No tak - mruknął do siebie, zaraz sobie przypominając, że przecież futrzak z nim nie wracał.
        Westchnął ciężko i dźwignął się na nogi. Potknął się o coś leżącego na ziemi, czego nie widział, a chwilę po tym szukając zachomikowanej na czarną godzinę butelki z miodem pitnym, zrobił istny chlew z mieszkania, nawet w jednej setnej nie dotrzymując obietnicy złożonej gościowi z dołu, że już będzie cisza. Ale czy to wina Rivera, że był ślepy?
        Z odkorkowaniem butelki nie miał już większych kłopotów, więc szybko mógł z powrotem powrócić na swoje miejsce i pójść spać po opróżnieniu całej butelki. Traf jednak chciał, że po pociągnięciu raptem dwóch solidnych łyków, ktoś zapukał do jego drzwi. Myślał, że to ten upierdliwy facet z domu, więc zignorował to dobijanie się. Wziął jeszcze jeden łyk i się skrzywił, nadal słysząc ciche pukanie. Zawarczał z gniewem i poderwał się na nogi. Akurat tak gwałtowny ruch nie był najlepszym pomysłem dla kogoś z urazem głowy i jeszcze pijącego niemalże duszkiem ciepły alkohol. River zatoczył się przez zawroty głowy i podszedł do drzwi, opierając się bokiem o ścianę, by nie stracić równowagi.
        - Czego? Jak nie otwieram to chyba znaczy, że nikogo nie ma, nie? - warknął na stojącą po drugiej stronie drzwi Natashę. Zaraz jednak gniew na jego twarzy zastąpiło zaskoczenie, nie ciężko się było domyślić, że akurat jej to się tutaj nie spodziewał. Stał zdezorientowany w drzwiach jak ostatni kretyn, z lekko rozdziawionymi ustami i szeroko otwartym okiem, gdy wcisnęła mu opatrunki i bandaże. Był tak tym zszokowany, że nie zwrócił uwagi na Chibiego, który nawet nie zamierzał schodzić z rąk nordyjki i się chociażby ze smokiem przywitać.
        - Emm... Dzięki - wydusił z siebie w końcu, gdy już oprzytomniał, choć pewnie dziewczyna nic nie słyszała, bo z tego co się zorientował, ta już zamykała za sobą drzwi od swojego mieszkania.
        Smok zaraz też wrócił do siebie, niedbale zamykając za sobą drzwi i usiadł na posłaniu odstawiając obok siebie na wpół wypitą butelkę miodu. Chwilę siedział tak z tymi opatrunkami. Dotknął swojej głowy i sklejonych przez zaschniętą krew włosów. Bolało jeszcze bardziej, niż do tej pory i domyślił się, że nadal rozbita głowa lekko krwawiła - inaczej nie miałby mokrej, lepkiej dłoni.
        Westchnął ciężko i znów przyłożył butelkę do ust, wypił na jednym wdechu może pół tego, co zostało. Część uciekła mu kącikiem ust i spłynęła na brodę, skąd skapywała na jego koszulę. Wstał, odstawiając butelkę na bok i nalał sobie do wielkiej miednicy wody, by się w niej w miarę umyć. Znów się przez chwilę tłukł, ale ostatecznie po jakiś dwudziestu minutach mógł już na spokojnie przystąpić do opatrywania swojej głowy. Dopił miód do końca i legł na posłaniu.
        - Dobranoc Chibi - mruknął ponuro, choć nie było w pomieszczeniu nikogo prócz niego. Niedługo po tym zasnął.

        Obudził się jak na siebie bardzo wcześnie rano, a raczej został obudzony, bo jakby tylko mógł, najchętniej przespałby całe najbliższe milenium. Niestety jego kochana sąsiadeczka nie była na tyle łaskawa, by mu na to pozwolić. River starał się usilnie zasnąć ponownie, przewracał się z boku na bok, nakrywał głowę jakimś starym, podartym kocem. Chyba jeszcze bardziej, niż zakłócony sen, drażniło go słuchanie tego, jak radośnie popiskiwał za ścianą jego zwierzak. Odetchnął z ulgą, gdy usłyszał zamykane przez dziewczynę drzwi i postarał się na nowo wygodnie umościć na swoim posłaniu, lecz wtedy zaburczało mu okropnie w brzuchu. I to był już definitywny koniec spania.
        Z wielkim niezadowoleniem podniósł się z posłania i wyjrzał przez otwarte okno, gdy wyczuł przechodzącą pod nim nordyjkę z Chibim. "Obserwował" ją przez chwilę, lekko przekrzywiając głowę (od czego się skrzywił, bo to jednak zabolało). Zastanawiał się gdzie ona może tak pędzić. I to jeszcze z JEGO zwierzakiem. Z racji tego, że i tak już nie uśnie i nie miał co robić, postanowił się przejść i sprawdzić dokąd to dziewczyna tak zasuwała.
        Założył płaszcz, kapelusz a na końcu wsunął buty i ziewając przeciągle, wpadł na gościa z dołu, dobijającego się do jego drzwi od jakiejś chwili, jak się okazało. Zabawne. River nie zarejestrował żadnego pukania.
        - Witam szanownego pana sąsiada - odezwał się Jednooki z przesadnie sympatycznym tonem, bez wątpienia drwiąc sobie z mężczyzny. - Cóż to pana do mnie sprowadza o tak wczesnej godzinie? Widzę, że pan ciężką noc musiał mieć. Nie wygląda pan najlepiej. Nie lepiej byłoby panu dłużej pospać, niż dobijać mi się do drzwi o tak barbarzyńskiej porze? - Uśmiechnął się uroczo, z lekko przekrzywioną na bok głową. Brakowało tylko żeby pojawiła się nad jego głową aureola do pełni efektu tej postawy niewiniątka.
        - Panie! To przez pana nie mógł żem oka zmrużyć, bo jak nie własne latorośle mnie budziły, to zaraz pan się panie tłukł, że i nieboszczycy pewnie spać nie mogły! - warknął rozdrażniony facet zaraz łapiąc Jednookiego za kołnierz płaszcza i wywlekając go z jego mieszkania. Biedaczek, był tak niewyspany, że właśnie nieświadomie podpisał wyrok na siebie i swoją rodzinę, praktycznie dziesięć pokoleń do przodu.
        - Panie, ostrzegam ja żem pana, jeśli...
        - Nie, to ja pana ostrzegam, panie. Przestań mnie drażnić, jeśli nie chcesz skończyć jako moja kolacja, a wcześniej patrzeć jak cała twoja rodzinka płonie żywcem. Daj mi spokój bezmózgi tłuściochu, bo mam ważniejsze sprawy na głowie, niż wysłuchiwanie skomlenia byle wieśniaka - River wciął mu się w słowo, podnosząc gościa za fraki jedną ręką i z impetem przypierając go do ściany na przeciwko drzwi od swojego pokoju. Rozgrzaną do czerwoności smoczą łapę oparł obok głowy tego nieszczęsnego głupca, wypalając na i tak odchodzącej farbie i sypiącym się tynku swoją pazurzastą dłoń. Pochwalić go jednak należy, że i tak dość długo wytrzymał i łagodnie obszedł się z facetem, gdyż zaraz puścił trzęsącego się jak osika mężczyznę.
        Czując swąd spalenizny obok swojej głowy, nie wiadomo skąd, wąsacz odwrócił lekko spojrzenie w lewo i zlęknięty jeszcze bardziej, niż przed chwilą, osunął się na podłogę przez miękkie kolana. Nie dowierzał własnym oczom, że taki zapuszczony menel mógł z taką łatwością używać magii. Że w ogóle tak straszny i potężny czarownik mieszkał praktycznie tuż nad jego głową.
        - Następnym razem, gdy zaczniesz męczyć moją rzyć, twoja twarz skończy jak ta ściana - zawarczał, patrząc groźnie gadzim okiem na mężczyznę, na którego zaraz splunął z pogardą i skierował się w stronę schodów.
        Zejście z nich okazało się dużo łatwiejsze, niż wejście. Ani razu się nie potknął, choć... jego duma cierpiała przez to, że musiał trzymać się poręczy i iść schodek po schodku jak jakiś osiemdziesięcioletni staruszek. Na zewnątrz odetchnął głęboko pełną piersią, poprawił swój płaszcz i skupił się na wyłapaniu śladu aury Natashy, by zaraz po tym ruszyć dziarsko jej tropem, śpiewając pod nosem swoją wersję dziecięcej przyśpiewki o walącym się - w jego wykonaniu palącym się - moście Arrantalis.

        Kiedy dotarł do wielkiej posiadłości, dworku, w którym mieszała się masa aur i zapachów różnego rodzaju, aż zagwizdał z podziwem, na moment przystając. Zaraz jednak kontynuował swoją wędrówkę, aż strażnicy stojący przy bramie nie zagrodzili mu drogi.
        - Cofnij się - nakazał jeden z nich krótko, acz niezwykle stanowczo.
        River nie był zbyt pocieszony tymi komplikacjami, ale usłuchał strażnika. Na ten moment.
        - Idealny dzień na spacer, nieprawdaż panowie? - powiedział pogodnie, zdejmując na moment kapelusz z głowy, by im się lekko skłonić i ruszył twardo przed siebie.
        I znów przejście zostało mu uniemożliwione. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz...
        - Głuchy jesteś czy głupi? Zjeżdżaj stąd, bo napytasz sobie biedy - warknął w końcu zniecierpliwiony strażnik, tym razem odpychając Jednookiego od bramy.
        - Ejże, panowie! Moja luba tutaj pracuje, chciałem jej niespodziankę zrobić, bo tak dawno żeśmy się nie widzieli. Widzicie panowie, z długiej podróży właśnie wróciłem i...
        Przerwał, gdy usłyszał chrzęst oręża i cofnął się o dwa kroki w tył, unosząc ręce w geście poddania. Smoczą łapę pozwolił sobie po drodze do miejsca pracy Natashy, owinąć bandażem, który sąsiadka mu wczoraj przyniosła i który został po opatrzeniu sobie głowy. Dobrze myślał, że mógłby mu się przydać.
        - Panowie, ale po co te nerwy? Żartowałem tylko, a teraz wy przestańcie się wygłupiać i przepuśćcie mnie w końcu. Przez was jestem już i tak wystarczająco spóźniony. No już. Raz, raz. Inaczej wasz pan nie będzie zadowolony, że nie wpuściliście szanownego Zigarett von... - zawiesił się na moment, by wymyślić jakieś arystokratyczne nazwisko. A że wyczuł zalatującą w te okolice słodką woń z pobliskiej piekarni, nie musiał już dłużej myśleć. - ...Zuckerich, tak! Zigarett von Zuckerich! - powiedział bardzo pewny siebie, wypinając dumnie pierś i udając, że skręca końcówkę swojego wyimaginowanego, kupieckiego wąsa. - Tak więc jeśli waszmościowie zechcieliby mnie natychmiast przepuścić, sądzę, że uniknęliby waszmościowie reprymendy i zwolnienia z pracy - zagroził siląc się na jak największe, elokwentne wysławianie się.
        - Zjeżdżaj pan stąd! - powtórzył po raz wtóry strażnik, przykładając szpic zimnego miecza do gardła Jednookiego.
        - Dobra, już dobra. Raaany – burknął niepocieszony i poszedł ulicą dalej. Skręcił za rogiem i… jak tylko zniknął strażnikom z oczu, od razu sforsował ogrodzenie i jakby nigdy nic zaczął sobie spacerować po niewielkim parku na tyłach domu. Uważając oczywiście, by nikt nie dowiedział się o jego wejściu tutaj. Chociaż… chyba szykowało się na obiad coś bardzo dobrego, bo od razu wpadł na genialny pomysł.
        Chwilę się jeszcze pokręcił w ogrodzie na tyłach domu, nim w końcu nie kryjąc się i przechodząc ostentacyjnie pod oknami, poszedł do głównych drzwi. Zapukał kilka razy w rytm piosenki o moście, która cały czas siedziała mu w głowie i ziewnął szeroko ze znudzeniem, czekając aż w końcu mu ktoś otworzy. A gdy stanął w nich zrzędliwy z twarzy kamerdyner, lokaj, odźwierny czy pies w to czym ten dziad był, River zaczął swoje przedstawienie.
        - Zanim jakoś elokwentnie powiesz żebym stąd spieprzał, chcę się widzieć z twoim szefem, bo jak widzisz, wasza straż jest śmiechu warta, skoro tak pozwalają tutaj wchodzić byle komu – powiedział, nim Johnatan zdążył się odezwać. – Jestem skromnym badaczem z Arrantalis, niedawno się tutaj przeprowadziłem i szukam pracy. A z tego co zobaczyłem, raczej trafiłem ze swoją ofertą, skoro wasi strażnicy to banda niesubordynowanych obiboków. – Niemalże wykrzyczał, aby stojący przy bramie strażnicy doskonale wszystko słyszeli. Zachylił się zaraz do mężczyzny w drzwiach, wsuwając niepostrzeżenie stopę między futrynę i drzwi.
        – Poza tym słyszałem, że za odpowiednią opłatą są w stanie wpuścić tutaj każdego, więc na miejscu pana tego domu nie myślałbym za długo nad zwolnieniem tych dwóch nierobów. Zwłaszcza, że przecież po domu biegało niewinne i bezbronne dziecko, prawda? – spytał konspiracyjnym szeptem, ze śmiertelnie poważną miną, która zaraz została zastąpiona pogodnym uśmiechem.
        - Tak więc gdzie mam podpisać by dostać tę robotę? – dodał rozbrajająco niewinnym tonem, jakby już miał posadę w kieszeni. Co prawda nie zamierzał tu pracować, ale gdyby miał możliwość zwiedzić każdy skrawek domu, na pewno znalazłby coś interesującego dla siebie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Demara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości