Thenderion[Winnica Counteville] Zabawa w ganianego

Thenderion zbudowany jest głównie z kamienia, więc domy są tu masywne i trwałe, ale ich wnętrza są zimne mimo dość ciepłego klimatu. Budynki mieszkalne mają zazwyczaj jedno lub dwa piętra, zaś budynki użyteczności publicznej są zwykle wyższe i bardziej rozległe jak np. gmach sądu. Okna masywniejszych budowli zdobią barwne witraże. W mieście znajduje się rezydencja króla Arina, sprawuję on głównie władzę nad miastem.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        - Tak dużą kwotę niewolnikowi? Wyjątkowo szczodrze - zauważył Trudeau wyraźnie sceptyczny tonem. Pestka musiał się wytłumaczyć, tego nie trzeba było nawet mówić.
        - Nie mówi się źle o zmarłych - mruknął niechętnie, ze spuszczonym wzrokiem. - Ale pan Ellis lubił sobie wypić. A wtedy miał wyjątkowy gest. Pracuję u niego od wielu miesięcy, a wcześniej pracowałem u jego kuzyna w Efne, wiedział, że może mi zaufać. Dlatego gdy jechał ze mną w interesach, dawał mnie sakiewkę do rozporządzania. Nigdy nie ukradłem nawet ruena - dodał, cedząc słowa przez zęby, jakby samo takie podejrzenie wywoływało jego złość.
        - Mieliście ze sobą dobre stosunki - zauważył Trudeau, jakby w końcu to do niego dotarło.
        - Tak - przytaknął Rianell, nie wchodząc w szczegóły.
        - Więc dlaczego go zabiłeś?
        - Nie zabiłem! - krzyknął gwałtownie Pestka, wychylając się w stronę kapitana, ale nie wstając z krzesła. - Dlaczego bym miał to zrobić? Dla…
        - No właśnie - przerwał mu Trudeau. Nie mówił głośno, ale bił z niego taki autorytet, że przesłuchiwany mężczyzna momentalnie zamilkł. - Może przez chwilę słabości? Jesteś niewolnikiem. Nie masz nic, nawet imienia. Niby żyje ci się dobrze, widać, że głodem nie przymierasz… Ale myślisz ilu złapałem w tych górach takich jak ty? Takich, którzy po prostu nagle ocknęli się w idealnej dla siebie sytuacji? Z pełną sakiewką w ręce, bez świadków? Tak, że mogli zacząć nowe życie?
        - Nie zabiłem Ellisa - jęknął boleśnie Pestka, jakby słowa kapitana fizycznie go raniły. - Nigdy bym go nie skrzywdził. Ja… Mam imię - dodał, jakby to był ten ostatni skrawek świadczący o jego człowieczeństwie. - Jestem Pestelli. Rianell Pestelli. Tak się nazywam.
        - Dlaczego nie powiedziałeś tego od razu?
        - Bo wszyscy wołali mnie Pestka - przyznał półelf, pokonany. Nie lubił tego, gdy mieszkał w Efne. Przyzwyczaił się do tej ksywki dopiero tu, bo córka Ellisa miała wadę wymowy i jego imię albo nazwisko były dla niej za trudne. A później zaczął też tak mówić do niego sam Ellis.
        - To czego jeszcze mi nie powiedziałeś?
        - Że on żył, gdy go zostawiłem - westchnął Pestka. - Bo spadliśmy oboje. Pobiegłem po pomoc…

        Pod wieczór goniec rodziny Counteville już był z powrotem. Przynosił ze sobą liścik spisany wyraźnie drżącą ręką Lavii Mandeville, a towarzyszył mu goniec, który miał zabrać odpowiedź do swojej pani.
        ”To brzmi jak opis Rianella Pestellego, naszego sługi”, pisała Lavia, ”...razem z moim mężem pojechali do Thenderionu, by wybrać materiały do budowy. Czy wszystko z nim w porządku? Co mu się stało? Był z nim mój mąż? Albo wspomniał, dlaczego się rozdzielili? Bardzo proszę o szybką odpowiedź.“

        - Ellis nie mógł chodzić, był ledwo przytomny. Nie potrafiłem mu pomóc, więc pobiegłem po pomoc…
        - Dlaczego więc jej nie sprowadziłeś? Może gdybyś faktycznie zrobił tak jak mówisz, twój pan nadal by żył?
        Cios poniżej pasa. Pestka poczuł jak pęka mu serce. Tak, ta myśl nie dawała mu spokoju od momentu, gdy dowiedział się o śmierci Ellisa. Zawiódł. Nie pamiętał co zrobił tuż przed utratą przytomności, ale najwyraźniej nie powiedział dość, by zaczęto szukać jego pana. A później miał tę straszną dziurę w pamięci. Czy… Mandeville wtedy jeszcze żył? Gdy on leżał w ciepłym łóżku, Ellis umierał w strugach deszczu, przekonany, że Rianell go zostawił?
        - Chciałem mu pomóc - powtórzył słabo, opierając czoło na dłoniach.
        - To tylko słowa. Fakty mówią inaczej. Twój pan nie żyje, a ty byłeś ostatnim, który z nim był. Znaleziono przy tobie jego sakiewkę, a on nie żyje. Ty masz na swoją obronę tylko słowa. Coraz słabsze, bo już pokazałeś, że nie mówisz całej prawdy.
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

Brat Rochelier bardzo zafrasował się sytuacją, w jakiej znalazł się Pestka. Czuł, że to co mówi jest prawdą, a nie wymyśloną na poczekaniu historyjką, pomyślał więc, że doda mu nieco otuchy. Przekroczył próg sali i położył mu rękę na ramieniu, próbując go pocieszyć, wesprzeć.
- No, synu, prawda się obroni, musisz jedynie powiedzieć wszystko ze szczegółami, od początku do końca - powiedział pokrzepiającym głosem. Kapitan Trudeau chrząknął, na jego twarzy był wyraźny grymas zniecierpliwienia. Chciał oskarżyć chłopca. Nie lubił "wypadków", nie wierzył w nie. Bardzo łatwo bez świadków zdarzenia stworzyć taką wersję wydarzeń i oczyścić się ze wszelkich zarzutów. Nikt nie pomści uśmierconego, a bezkarny złoczyńca nie poczuje smaku kary, zatruwając jeszcze bardziej swoje serce. Może też zacząć czynić jeszcze większe zbrodnie. Tak, kapitan wierzył, że służy dobru a jego surowość jest jak najbardziej usprawiedliwiona. Nie wierzył Pestce.
- Może myślisz, że panienka Blanche uratowała cię, chowając cię w tych murach. To tylko nic innego jak trochę lepsze więzienie. Jak tylko złożysz śluby, będziesz musiał tu zostać, może nawet na zawsze. Bez... kobiet, wygód, praca w ogródku i modlenie się. Żadnej wolności. Będziesz musiał być posłuszny opatowi, prawdopodobnie też de Counteville'om, bo jak okażesz się użyteczny, to będziesz leczyć sieroty i ludzi z rynsztoku w przybytkach... - warknął kapitan.
- Dość tego - przerwał mu Benedykt, posyłając mu chłodne i surowe spojrzenie. - Sądziłem, że to przesłuchanie, a nie uprzejma wymiana opinii dotycząca ludzi żyjących inaczej.
Kapitan Trudeau żachnął się, ale zrozumiał, że powiedział za dużo. Widać było, że walczy ze sobą, bo bardzo chętnie wygarnąłby i temu grubemu zakonnikowi. W końcu westchnął, zmarszczył brwi i rzucił tylko.
- Mów, elfie, co jeszcze masz do powiedzenia w tej sprawie.

Blanche siedziała nad kontuarem, próbując odpowiedzieć na liścik przysłany od Lavii. Robin tym razem nie komentował, patrzył ze współczuciem na to, jak trudno jej było znaleźć najlepsze rozwiązanie. Podszedł do niej i delikatnie położył dłoń na plecach.
- Nie obarczaj się winą za to - powiedział łagodnie.
Anielica wstała od biureczka, przytulając się do brata.
- Pamiętam, jak mamie było ciężko, kiedy straciła pierwszego męża - odpowiedziała. - Może Mandeville'om potrzebne jest teraz wsparcie? Madame Lavia pewnie zamartwia się na śmierć, a ja nie mam jej odwagi napisać, że jej mąż chyba nie żyje...
- Może osobista wizyta to faktycznie będzie dobry pomysł - powiedział, klepiąc siostrę po głowie.
- Posłuchaj, a może... może poproszę Pestkę, żeby mi towarzyszył... opowie im, co się wydarzyło?
- Powinnaś porozmawiać z bratem Rochelier. - Popatrzył na nią. - Pewnie już zna całą historię. On ci dobrze doradzi.
Blanche pokiwała głową.
- Masz rację. Przebiorę się zaraz w wizytowe szaty i odwiedzę klasztor - powiedziała, idąc do garderoby.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Rianell podskoczył pod wpływem uścisku, który miał mu dodać otuchy. Obrócił się gwałtownie przez ramię, jakby spodziewał się, że zobaczy strażnika, który zawlecze go na egzekucję, bo przecież Trudeau był święcie przekonany o jego winie… Jednak widok brata Benedykta sprawił, że Pestka się rozluźnił. I jego słowa naprawdę dodały mu otuchy. Rozluźnił się i ponownie był w stanie spojrzeć na kapitana straży. Był nawet w stanie posłać mu nieprzychylne spojrzenie, gdy zaczął go niby straszyć tym, co czeka go w zakonie. Brak kobiet, wygód… No dobrze, to pierwsze mogłoby być problemem, bo może nie był babiarzem, ale też nigdy nie stronił od miłego towarzystwa. Potrzebował towarzystwa dziewcząt jak każdy inny zdrowy mężczyzna. Reszta jednak nie stanowiłaby dla niego większego problemu. Mógł spać nawet na ziemi, mógł pracować w ogrodzie. Niech to, robił to przez ostatnie kilkanaście lat i po prostu to lubi! Zresztą to tak czy siak nie były żadne argumenty, bo wcale nie wybierał w tym momencie rodzaju więzienia, a tak naprawdę życie a śmierć, bo przecież za morderstwo zostałby powieszony…
        - Razem z lordem Ellisem udawaliśmy się do Thenderionu - zaczął mówić głuchym głosem, gdy go pogoniono do zwierzeń. Utkwił wzrok w swoich kolanach, jakby to, że nie widział nikogo przed sobą, pozwalało mu się skupić. Znowu zaczynała go od tego boleć głowa.
        - Mandeville’owie dobudowują skrzydło do swojej posiadłości i robią przy tym generalny remont - snuł dalej swoją opowieść. - Po to zostałem tu wysłany przez swojego poprzedniego pana: do nadzoru prac, bo mam doświadczenie. A z lordem jechaliśmy zamówić kamienie na posadzki, byliśmy umówieni z kupcami… Mieliśmy późnym wieczorem dotrzeć do miasta, by rano rozpocząć negocjacje. Jednak, jak mówiłem, Ellis lubił wypić, a mieliśmy spędzić wieczór w mieście, więc sakiewkę dał mnie, bym miał nad nią pieczę i by on nie przepuścił zadatku. - Pestka lekko się skrzywił, bo nie lubił mówić o wadach swojego pana, ale w tym wypadku nie miał chyba większego wyboru. Kontynuował.
        - Gdy szliśmy, zbierało się na burzę. Liczyliśmy się z tym, ale… Nie spodziewaliśmy się, że grzmot spłoszy konia Ellisa. Próbowaliśmy go uspokoić, on zaczął stawać dęba. Złapałem za uzdę, ale… droga była wąska, przez deszcze brzegi rozmiękły. Fragment się osunął, koń runął razem z Ellisem… a ja poleciałem razem z nimi. Nie wiem, może przez moment byłem nieprzytomny, ale gdy się pozbierałem, widziałem, że Ellis leżał obok. Był… Strasznie poturbowany, miał zupełnie połamane nogi… Ale był przytomny, ledwo, ale był. Pobiegłem po pomoc, dotarłem do tej posiadłości, ale… Tego nie pamiętam. Może powiedziałem coś, może tylko padłem na drodze. A gdy się przebudziłem, nie pamiętałem nic z ostatnich kilku miesięcy. Panna Blanche mnie opatrzyła, zajęła się moją głową, więc pewnie dzięki temu szybko zaczęła wracać mi pamięć… Ale nie dość szybko. Dopiero dziś rano przypomniałem sobie o Ellisie… Za późno.
        Ostatnie dwa słowa wypowiedział przez ściśnięte gardło, zwieszając głowę. Jakimś cudem trzymał się na tyle, by teraz samemu zadać pytanie.
        - Kiedy go znaleziono? - zapytał. - I… jak?
        - Nad ranem patrol dojrzał ciało. Rozpoznałem je ja - dodał, jakby spodziewał się takiego pytania. Między obiema stronami zapadło milczenie, jakby teraz myśleli nad tym, co usłyszeli.
        - Nie patrzysz mi w oczy - oświadczył nagle Trudeau, a Pestka już wiedział, że to oznaczało jedno: strażnik prawa nie wierzył w jego wersję wydarzeń.
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

Nawet jeśli kapitan Trudeau nie uwierzył mu, Benedykt dostrzegł szczerość w słowach Pestki. Bardzo współczuł mu, a nawet nie zważając na to, że wtrąci się do przesłuchania, powiedział, zwracając się do chłopca:
- Bardzo mi przykro, że tak się stało.
Kapitanowi natomiast wystarczyło to, co już usłyszał. Do tego rozczulające słówka tego... obrzydliwego grubasa, który do pary ze świętą paniusią chronią tych, którzy dawno powinni być oddzieleni od reszty społeczeństwa.
- Jutro o świcie odbędzie się sąd. Proszę się stawić równo o siódmej. Na mocy wyroku zostaniesz osądzony - powiedział surowo, po czym odwrócił się na pięcie i odmaszerował.
A pod nosem mruknął do siebie:
- A ja dopilnuję, byś nie zdążył wrócić do tego klasztoru, pod płaszczyk klechy.

W pokoju przesłuchań zapadła głucha cisza. Brat Rochelier rozumiał, jak trudne musiało być dla Pestki przypomnieć sobie to wszystko. Widział, jak był wstrząśnięty i szczerze wierzył mu. Nawet jeśli dla niego okrutnym było, że jako niewolnik pracował dla wszystko mających bogaczy, tak był do nich przywiązany.
- Bracie - odezwał się po chwili łagodnym głosem, znowu kładąc mu dłoń na ramieniu. - Kiedy będziesz gotowy, wstań, pójdziemy do refektarzu, chciałbym pokazać ci, jak wyglądać będzie twój nowy dom, ludzie z którymi tu zamieszkasz, jeśli tylko będziesz tego chciał.
Brat Benedykt znał tę historię. Niektórzy skazańcy, "odbywając" tu wygnanie czy uciekając przed szubienicą, później uciekają i stąd, bo nie akceptują zasad zakonnych. Tak, dla innych klasztor może być po prostu nieco ładniejszym więzieniem. Brat miał szczerą nadzieję, że Pestka zostanie tu nieco dłużej. Albo może nawet stanie się członkiem rodziny zakonnej, już na stałe.
Tak jak ci wszyscy mężczyźni, wyjęci spod prawa, których właśnie chciał mu przedstawić.
Szli przez krużganki do głównej części klasztoru, omiatał ich chłodny, wieczorny wiatr, choć kamień oddawał jeszcze ciepło, które wchłonął podczas słonecznego popołudnia. Rośliny zamykały się powoli, a kolory zmierzchu owładnęły niebem. Jeśli to miejsce jest tylko innym więzieniem, to zaiste przepięknym.

Refektarz był dużą jadalnianą salą. Przy stole tłoczyli się już bracia, ustawiając pokarm, naczynia i butelki wina na blacie. Było ich kilkanaście, na oko, składali się również z różnych ras. Rozmawiali ze sobą bardzo pogodnie i swobodnie, na widok wchodzących do pomieszczenia jednak wyrazili uprzejme zainteresowanie i zamilkli, czekając na słowa opata.
Ten zajął miejsce u szczytu stołu i wskazał obok siebie na puste krzesło dla półelfa. Kiedy ten usiadł przy swoim miejscu, rozpoczął:
- Niech Najwyższy raczy pobłogosławić nasz posiłek, nas, wszystkich naszych bliźnich i niech wskaże nam drogę, jaką mamy podążać, aby wypełniać Jego wolę. Moi drodzy bracia, otwórzmy swoje ramiona szeroko na powitanie brata Pestki! Odtąd będzie nam towarzyszył...
Do pomieszczenia ukradkiem weszła jakaś postać, ukryta za dużym, nisko naciągniętym na twarz kapturze. Spod nich można było dostrzec białe włosy. Miała ciemnogranatową szatę wyszywaną po brzegach w złotych wzorach. Podeszła do stołu i zajęła drugie miejsce obok Opata, próbując być możliwie cicho, dyskretnie. Benedykt lekko drgnął, ale ciągnął dalej:
- ...w naszej codzienności, i w jego codzienności i my będziemy go wspierać. Pestko, nasza zakonna rodzina wita cię tutaj. Ale nie przedłużając już, ucztujmy i cieszmy się pokarmem, jaki otrzymaliśmy z Darów Ziemi!
Bracia byli lekko skonsternowani, myśląc, że nastąpi w tym momencie przedstawianie się nowemu członkowi, ale po chwili rozpoczęli ucztę łamiąc się chlebem, serem, mięsem i częstując aromatycznym winem Counteville'ów. Ten czy ów uśmiechnął się do Rianella ciepło.
Przybyła wcześniej postać zdjęła kaptur i ukazała im się jasna twarz Blanche.
- Panienko, to zaszczyt, nie wiedzieliśmy, że nas odwiedzisz...
- Wybacz, że nachodzę was bez zapowiedzi. Kiedy ma się odbyć sąd? - przeszła od razu do rzeczy, patrząc bystro na Pestkę.
- O siódmej rano - odpowiedział opat.
Anielica spoglądnęła na nich obu.
- Proszę, posilcie się, a później... porozmawiajmy na osobności.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Gdy Trudeau wstał, Pestka również podniósł się z krzesła – odruch sługi, by nigdy nie siedzieć przy swoim panu albo kimkolwiek, kto jest wyżej postawiony. Minę miał cały czas tę samą: podejrzliwą, trochę udręczoną, ale jeszcze miał siły, by walczyć i się nie załamać, choć to było trudne. Zginął ktoś, kto mu ufał i go lubił, ze wzajemnością. Zginął człowiek, którego Pestka miał uratować, ale zawiódł. Czy w chwili, gdy Ellis umierał, myślał o nim źle? Myślał, że wykorzystał sytuację i uciekł? Czy raczej miał nadzieję, że zaraz ktoś do niego wróci, do końca liczył na ocalenie? Rianell nie wiedział co gorsze. Ta niepewność była jeszcze straszniejsza niż to, co miało go czekać rano.
        Głos brata Benedykta wyrwał Pestkę ze stuporu. Półelf obrócił wzrok na przeora i postarał się wykrzesać z siebie uśmiech, ale nie wyszło przekonująco.
        - W porządku – mruknął, by się nim nie przejmować. Nie strącił ręki ze swojego ramienia, bo tak naprawdę potrzebował takiego wsparcia tylko nie śmiał o nie prosić. Nie lubił okazywać słabości i przez ostatnie lata był na pozycji, która mu na to nie pozwalała, bo zbyt wiele osób na nim polegało. Postanowił sobie być dla nich twardy, ale cholera… właśnie dowiedział się, że jego pan – by nie rzec przyjaciel – zginął w męczarniach i to przez niego. To za wiele dla jednej osoby, która na dodatek sama nie była w najlepszym stanie.
        - Chodźmy – westchnął, otrząsając się i zaplatając ramiona na piersi, jakby nagle poczuł chłód. Liczył, że opuszczenie tej celi przesłuchań pomoże mu pozbierać myśli. Udało się to po części - po prostu został zalany tyloma nowymi bodźcami, że nie miał okazji skupiać się na swoim położeniu. Nowe miejsce, nowe twarze, zupełnie nowa sytuacja. To całkiem zabawne - zawsze to on witał nowo przybyłych, to on ich wprowadzał. Teraz to on był wprowadzany. Nie czuł się komfortowo, gdy nagle oczy wszystkich zgromadzonych spoczęły na nim. Wydawało mu się, że wiedzieli już jakie ciążyły na nim zarzuty i go osądzali… Czyż jednak brat Benedykt nie powiedział, że oni są tacy sami? Również chronili się w tym miejscu przed wymiarem sprawiedliwości – być może część była jak ona, niesłusznie podejrzana, a niektórzy po prostu dokonali złych wyborów w życiu? Pestka tego nie wiedział, nie osądzał ich, nie mógł jednak pozbyć się myśli, że sam jest oceniany. Ze spuszczonym wzrokiem powlókł się za przeorem i z pewnym wahaniem usiadł obok niego – miejsce tak blisko szczytu stołu dla nowicjusza było dla niego czymś zaskakującym. Lecz czy w tym miejscu zważano na takie rzeczy?
        Podczas przemowy Rianell tak skupił się na reakcjach ludzi przed nim, że nie zauważył pojawienia się jeszcze jednej, niepasującej tu osoby. Lekko się podniósł i skinął głową na powitanie, gdy został przedstawiony – kilku mężczyzn odpowiedziało mu podobnym skinieniem albo uniesieniem ręki, ze dwóch uśmiechnęło się do niego przyjaźnie. A później zaczęła się wieczerza. Tak po prostu, bez wcześniejszych rozmów, bez przedstawienia się. Rianell nie wiedział czy może się odezwać – nie znał reguły tego zakonu, a słyszał, że w niektórych takich miejscach mówienie podczas posiłku jest zabronione. Skupił się na tym, co miał na talerzu i choć od rana nie miał nic w ustach, bo zabrano go na przesłuchanie jeszcze przed śniadaniem, teraz nadal nie umiał nic przełknąć. Skubał niemrawo kromkę chleba i żuł go bez entuzjazmu, jakby naprawdę jadł bo musiał. Był jednym wielkim kłębkiem nerwów, a jego główne obawy dotyczyły tego, że już dawno został skazany tylko teraz trzeba było znaleźć dobre poszlaki do wpisania w akta. Miał zawisnąć i koniec…
        Głos brata Benedykta wyrwał go z mrocznych przemyśleń. Podniósł wzrok znad talerza i zerknął w bok.
        - Pani… - odezwał się i już wstawał, lecz został powstrzymany gestem. Usiadł. Odpowiadał za niego brat Benedykt, a on się nie wtrącał. Przystał po prostu na to, co powiedziała panienka Blanche i wrócił do posiłku, który jednak teraz szedł mu jeszcze gorzej niż przed chwilą. W końcu się poddał i odsunął od siebie talerz, bo gdyby wmusił w siebie jeszcze chociaż okruch chleba, pewnie wszystko by zwrócił, tak jedzenie stało mu w gardle.
        W końcu kolacja dobiegła końca. Rianell – siedząc ze zwieszoną nad talerzem głową – nie odezwał się przez ten czas słowem. Czekał aż dostanie sygnał, że Blanche chce z nim pomówić. I… co chce od niego usłyszeć.
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

Szlachcianka patrzyła z pokerowym wyrazem twarzy na towarzystwo, sztywno siedząc na krześle i tylko uprzejmie sącząc wino w minimalnych ilościach. Jej wzrok niewiele zdradzał. Była spokojna, wyważona, nie przyglądała się zbytnio Pestce. Czekała na zakończenie wieczerzy. Kiedy posiłek się kończył, rzuciła tylko do Rianella:
- Nie krępuj się, musisz jeść, żeby odzyskać siły.
Domyślała się, że nie może przełknąć jedzenia ze strachu, ale naprawdę wypowiedziała to z troski. Nie wiedziała, jaki jest prawdziwy scenariusz historii, a mimo to... jakoś ufała, że ten niewolnik nie uczynił niczego złego. Bywało, że zajmowała się kilkoma ludźmi, którzy zeszli na złą ścieżkę - i zachowywali się zupełnie inaczej: często byli agresywni, zapatrzeni w siebie, a czasami nawet z dumą rozpowiadali o swoich przestępstwach, wierząc bezgranicznie w swoją słuszność.
Kiedy braciszkowie wstali od stołu, udali się w stronę kaplicy zakonnej.
- Teraz będą odbywać się nieszpory, panienko, czy chcesz, abym towarzyszył przy rozmowie? - zapytał Benedykt.
- Jeśli nie sprawi to tobie problemu, to tak, sądzę, że dzięki temu będzie łatwiej - odpowiedziała łagodnie. Zdawała sobie sprawę, że słyszał on przebieg przesłuchania.
- Naturellement.
- Pójdźmy gdzieś, gdzie będziemy z dala od wścibskich uszu - powiedziała cicho, zakładając ponownie kaptur na głowę i wychodząc z refektarzu. Zamiast jednak wyjść na krużganki, skierowała się w drugą stronę, przechodząc na przełaj przez ogród. Za wydeptaną ścieżką, która kończyła się ślepym zaułkiem złożonym z fragmentów muru i porastającego go winobluszczu, znajdowało się bardzo wąskie przejście, niewidoczne gołym okiem przez zasłonę liści. Brat Benedykt musiał się nieco mocniej przeciskać, aby przejść. Za murem były kamienne kręte schody. Prowadziły w dół, do ukrytego pod ziemią korytarza. Blanche wyciągnęła ze ściany pochodnię, którą zapaliła krzesiwem.
- Jeśli zdecydujesz się tu zostać, Rianellu, przed tobą znajdzie się mnóstwo tajemnic tego klasztoru do odkrycia - powiedziała tajemniczo. Szli jeszcze chwilę tym korytarzem, skręcając ze dwa razy.
- Już prawie jesteśmy - powiedziała bardziej do elfa niż do Benedykta. Ten drugi zdawał się wiedzieć, dokąd się kierują.
Im bliżej jednak celu byli, tym bardziej mogło zdawać się, że słyszą jakieś głosy. Były przytłumione, a jednak zdawały się być coraz bardziej wyraźne, bliższe.
W końcu dotarli do miejsca, gdzie w korytarzu znajdowało się kilka drzwi. Otworzyli jedno z nich i przed nimi znajdowało się kamienne pomieszczenie. Brat Benedykt prędko zapalił wszystkie pochodnie powieszone w rogach czterech ścian. Pośrodku znajdował się stół i krzesła. Był tu też kominek, staromodne fotele i dwie zbroje. Nie było jednak okien.
- Nie musisz przejmować się zaczadzeniem, jest tu zastosowana zmyślna architektoniczna konstrukcja cyrkulacji powietrza i dymu. Zresztą... spróbuj się wsłuchać - powiedziała i przymknęła oczy. Głosy wcześniej słyszane jako przytłumione teraz były wyraźne, mury oddawały ich pogłos. Był to damski chór śpiewającą jakąś piękną pieśń: teraz było to słychać.
- Żeński zakon śpiewa nieszpory - szepnęła.
Kiedy w pomieszczeniu zapłonął ogień, rozpraszając mroki, Blanche usiadła przy stole i poprosiła resztę towarzyszy, aby usiedli przy niej. Wyciągnęła z wnętrza szaty kopertę.
- Rianellu Pestelli, mam list od Lavii.
Dała mu chwilę na reakcję. Później kontynuowała.
- Co chcesz, abym jej przekazała? Co stało się z jej mężem? Wiem, że pewnie dopiero co musiałeś to powiedzieć przy przesłuchaniu, ale proszę, ja chcę ci pomóc. Nie będę wiedzieć jak, jeśli się nie dowiem.
Zaczekała cierpliwie, aż opowie swoją historię. Benedykt usiadł obok niego i starał się dodawać mu otuchy.
- Czy sądzisz, że twoja była pani pomogłaby ci podczas przesłuchania? Mogę spróbować posłać po nią, prosząc, aby wstawiła się za tobą.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Rianell podniósł wzrok na Blanche i skinął jej głową, ale niech to - nie przywróciło mu to apetytu. Niemniej by jej nie urazić wziął jeszcze parę kęsów i nie tłumaczył się, że to wcale nie o skrępowanie chodziło tylko o straszny stres i żal, które prawie go paraliżowały. Wręcz z ulgą przyjął moment, gdy posiłek dobiegł końca i mogli w końcu porozmawiać. Nie wiedział co usłyszy i jak będzie przebiegała rozmowa, ale lepsze to niż oczekiwanie.
        Nie od razu jednak przeszli do rzeczy - panna Blanche życzyła sobie, by porozmawiać w ustronnym miejscu, które najwyraźniej było czymś znacznie więcej niż się to Rianellowi wydawało. Myślał, że być może zamkną się w gabinecie przeora albo nawet w tamtej sali przesłuchań, a oni tymczasem poszli do… katakumb? Ruin? Nie miał w sumie pojęcia co to było za miejsce. Wywoływało w nim jednocześnie zainteresowanie, niepokój i zdezorientowanie. Zdawało mu się, że słyszy jakieś głosy i było to dla niego co najmniej upiorne. Loch? Nie, to by tu zupełnie nie pasowało. Mógł jednak mylić się w osądzie swoich dobroczyńców - może w istocie wcale nie zależało im na tym, by uniknął kary, tylko by to oni mogli mu ją wymierzyć… I tak bywa.
        Trafili jednak do pokoju, który wyglądał jak salon bez okien. Rianell rozejrzał się po nim czujnie, ale nie dostrzegł niczego, co mogłoby wzbudzić jego obawy. Tę jedyną, która pojawiła się w jego głowie - o wentylację - rozwiała panna Counteville. Po jej wyjaśnieniach Rianell pozwolił sobie nawet na chwilę rozluźnienia i również wsłuchał się w słodki głos sióstr zakonnych - naprawdę pięknie śpiewały, jak anielice…
        Na ziemię jednak, Pestka. Nie był tu, by słuchać muzyki. Usiadł naprzeciw Blanche, gdy ta mu kazała i patrzył na nią w milczeniu. Nie umiał sam zacząć, nie wiedział od czego. Czekał, aż to ona pierwsza coś powie, nie spodziewał się jednak rewelacji, jaką go poczęstowała.
        - Jak to? - szepnął. Skąd jego pani wiedziała, żeby pisać do Counteville’ów? Nie mieli przejeżdżać przez ich ziemie, nie mieli tu wstępować. Skąd wiedziała, że on tu był? I skąd wiedziała co zaszło? Straż jej już doniosła? Powinni w sumie, skoro tak łatwo zidentyfikowali ciało Ellisa. Żonie powinny zostać okazane zwłoki, aby potwierdziła tożsamość denata, to było oczywiste. No i oczywiście żeby mogła dokonać należytego pochówku, gdy już czynności służbowych stanie się zadość.
        - Ellis Mandeville nie żyje - oświadczył ochrypłym, matowym głosem, gdy jego domysły przerwały pytania Blanche. - To był wypadek. Spadliśmy z urwiska, bo nie zapanowałem nad jego spłoszonym koniem. Miał połamane nogi, więc pobiegłem po pomoc… Ale nie wróciłem.
        Streścił swojej dobrodziejce wszystko to, co wcześniej szczegółowo mówił kapitanowi Trudeau. Wydawało mu się, że tyle wystarczy, że ona nie będzie próbowała przyłapać go na kłamstwie. I że domyśli się, że koniec jego historii to jednocześnie początek ich znajomości, że to tamtego wieczoru wśród winorośli zawiódł zaufanie swojego pana, bo nie był w stanie wykrzesać z siebie jeszcze dosłownie kilku słów.
        - Proszę przekazać… Że mi przykro - powiedział po chwili wahania, gapiąc się w blat przed sobą i kurczowo trzymając siedzenia krzesła, bo nie wiedział co z nerwów zrobić z rękami. - Ja go nie porzuciłem, chciałem go ratować, ale nie udało mi się. Wiem, że moje chęci nie były tu wystarczające, liczy się efekt, zawiodłem. Przykro mi, że przeze mnie straciła męża. Proszę ją ode mnie po prostu przeprosić.
        Mówił o dziwo bardzo spokojnym głosem. Odetchnął, jakby to był sygnał, że skończył, że nie ma nic więcej do powiedzenia. Sugestia Blanche sprawiła jednak, że podniósł na nią wzrok, jak zawsze czujny, jakby próbował przejrzeć jej blef. Skrzywił się lekko, jakby sama myśl o rozmowie ze swoją panią była dla niego nieprzyjemnym wysiłkiem, ale nie o to chodziło. Nie miał z nią co prawda tak dobrych relacji jak z Ellisem, ale lubili się. Jednak…
        - Powiedziałbym, że by mi pomogła… - zaczął bardzo ostrożnie. - Nie była względem mnie wroga, raczej mnie lubiła. Jednak… Nie wiem jak zareaguje, skoro przeze mnie straciła męża.
        Pestka wstrzymał się przed jednoznaczną odpowiedzią czy posyłać po kobietę, czy nie. Wydawało mu się, że to byłaby z jego strony bezczelność. On miał swoje problemy, ona miała swoje - nie mógł jej w takiej chwili o nic prosić. Tknęło go jednak dopiero teraz pewne słowo, którego użyła Blanche. "Była"? "Była pani"? Przecież... On nie należał do Ellisa tylko do rodziny, więc nadal był niewolnikiem. Ta myśl sprawiła, że spojrzał na pannę Counteville z konsternacją i niezrozumieniem, po raz pierwszy zrzucając tę maskę czujnego, gotowego do obrony zwierzęcia. O nic jednak nie zapytał.
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

- Tak mi przykro, Rianellu. Jest mi bardzo przykro, że to cię spotkało.
Blanche wypowiedziała te słowa bardzo szczerze, miękko, współczująco, ale bez cienia "tandetnej litości". Starała się, aby nie odczuł, że rozmawia z nim jak z niewolnikiem czy służącym.
- Oczywiście przekażę twoje słowa.
Pozwoliła, aby na chwilę między nimi zaległa cisza. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo denerwuje się Pestka, jak wiele ciąży mu na sercu. Musiała się jednak dowiedzieć tych rzeczy, a uważała, że rozmawianie tylko z pośrednikiem, jakim był brat Benedykt, byłoby wobec Pestellego niesprawiedliwe. Po tym więc, czego zdążyła się dowiedzieć, wstała z miejsca i podeszła do kominka. Stała chwilę tyłem do Rianella, wpatrując się w ogień. Musiała działać sprawnie.
- Jutro rano twoje przesłuchanie się nie odbędzie - powiedziała cicho, ale zdecydowanie. - Możesz spać spokojnie. Możesz już odejść do swojej celi, brat Benedykt cię zaprowadzi.
Opat wstał, powoli, kładąc dłoń na jego ramieniu. Kiedy już mieli wyjść z pomieszczenia, anielica odwróciła się do nich.
- Jeszcze jedno, Rianellu.
Odetchnęła, łapiąc z nim kontakt wzrokowy.
- Wiem, że twoje życie wywróciło się do góry nogami, ale... chcę, żebyś wiedział jedno. W oczach Najwyższego jesteśmy równi. W Jego oczach nie ma niewolników, ludzi wolnych, bogaczy, nędzarzy, królów i poddanych. To, co wydarzy się teraz zależy od ciebie. Jeśli ponownie będziesz chciał służyć swojej pani, zrobisz to z miłości do niej. Jeśli będziesz chciał pozostać w klasztorze, uczyń to.
Podeszła do niego bliżej.
- Nie wiem, czy ktokolwiek kiedyś przekazywał ci prawdę o Nim. Jako potężny i dobry Ojciec czuwa nad tobą. Dlatego ja tu jestem, w Jego imieniu. On będzie wspierać twoje wybory, jeśli tylko wejdziesz na prawą ścieżkę. Nie znaczy to, że musisz przyjąć śluby zakonne. Dla nas wszystkich stworzony jest plan, który sami musimy odkryć, powołanie.
Uśmiechnęła się do niego matczynie. Jeśli pozwolił jej na tak bliski kontakt, lekko musnęła wargami jego czoło, jak całuje się dziecko do snu.
- Przemyśl moje słowa. Śnij spokojnie.

Kiedy Rianell z Benedyktem wyszli, ponownie zamyśliła się nad paleniskiem. Czekała na powrót opata. Ten odprowadził Pestkę do jego celi, ale powiedział mu, że jeśli nie chce jeszcze spać, może wejść do ogrodu, na krużganki albo do kaplicy, ponieważ dla zakonu są one cały czas otwarte.
- On ma czasami takie dzikie spojrzenie - powiedziała do Benedykta, kiedy ten ponownie wszedł do tajnego pomieszczenia.
- Pewnie czuje się osaczony, i nie ufa ci w pełni. Nie możemy oczekiwać od ludzi, że powołując się na autorytet Najwyższego będą uważać nas za dobrych. Sama wiesz, jak niektórzy wykorzystują Jego Imię dla swoich parszywych celów.
- Tak, masz rację. Współczuję mu. Jedyne, co teraz może zrobić, to zaufać nam... Czy myślisz, że spróbuje uciec z klasztoru?
- Nie wiem, pani. Pewnie nie.
- Jeśli to zrobi, żołnierze znajdą go. Trudeau wydał rozkaz patrolowania ulic miasta.
- Co mamy robić?
- Ja dyktuję, ty pisz...

Rano do kapitana dotarł zapieczętowany list pieczęcią królewską. Widniał na niej nakaz przesunięcia terminu rozprawy ze względu na to, że świadkowie nie mogli w tak szybkim terminie zjawić się na miejscu. Trudeau zacisnął wargi i ścisnął w ręce list. Zrzucił z siebie gniewnie szatę oskarżyciela, którą już przywdziewał.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Wierzył w jej słowa - wierzył, że mu współczuła, że miała dla niego jakieś ludzkie uczucia i nie traktowała go jak rzecz. Przyjął jej kondolencje z niemym, ale głębokim i pełnym wdzięczności skinieniem głowy. Później - gdy nagle oświadczyła, że jego przesłuchanie się nie odbędzie - spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, z niepokojem. Jak to? To… nie wiedział czy to dobra, czy zła wiadomość. Zaraz jednak zganił samego siebie - przecież powinien jej wierzyć. Pokazała już, że jest po jego stronie…
        Bez słowa wstał i skłonił się, gdy pozwolono mu odejść. Zdecydowanie zamierzał z tego skorzystać - potrzebował ciszy i spokoju. Samotności. Cały czas go przepytywano i starano się czegoś od niego dowiedzieć. Nie miał im tego za złe - a już na pewno nie mógł się gniewać na tę dwójkę, z którą aktualnie przebywał - ale on też musiał odpowiedzieć sobie na swoje pytania.
        Mimo to bez oporów przystanął, gdy został ponownie wezwany. Wzrok miał wbity w ziemię, ale gdy zorientował się, że panna Blanche szuka z nim kontaktu, podniósł na nią spojrzenie. Postarał się o uśmiech, gdy do niego mówiła - było mu miło i czuł, że chce go pocieszyć, ale to wcale nie było takie łatwe. Gdyby niewolnik mógł sam o sobie decydować, nie byłby niewolnikiem. Gdyby ucieczka pod skrzydła zakonu rozwiązywałaby wszystkie problemy, mury bożych przybytków pękałyby w szwach. Owszem, chciałby, żeby tak było, ale życie pokazało mu już, że nie może być tak łatwo. Stracił wolność, rodzinę, został na całe życie naznaczony, a gdy zaczęło mu zależeć na kobiecie, ta sobie z niego zakpiła, teraz zaś był posądzony o morderstwo, którego nie popełnił. Życie nie było sprawiedliwe i nie było łatwe. Miło jednak, że Blanche się starała. Z pokorą przyjął jej matczyny pocałunek w czoło, nachylając się, by jej to ułatwić.
        - Dziękuję, pani. Za wszystko co dla mnie zrobiłaś - powiedział, nim w końcu wyszedł z komnaty. Przez całą drogę do swojej celi milczał, nawet jeśli brat Benedykt chciał zagaić rozmowę. Rozglądał się, jakby próbował zapamiętać drogę. Już w celi wysłuchał sugestii przeora co do tego, że wcale nie musi w niej zostawać.
        - Dobrze - odparł. - Dziękuję. Dobranoc.
        Gdy jednak brat wyszedł, Pestka i tak został u siebie. Zamknął drzwi i z westchnieniem usiadł na łóżku. Schował twarz w dłoniach i długo trwał w tej samej pozycji. Później wstał i rozebrał się z habitu. Złożył go tak, aby na pewno nie pogniótł się przez noc, po czym wślizgnął się pod kołdrę. Chciał zasnąć, ale oczywiście sen nie nadchodził. Rianell leżał na plecach i co chwila otwierał oczy, gdy jakiś szelest zwrócił jego uwagę. Miał umęczony, pełen smutku wyraz twarzy, który pogłębiał się z każdą kolejną chwilą. Zaczęło do niego docierać co zaszło. W końcu jego oczy się zaszkliły, a chwilę później z kącików pociekły łzy. Bezgłośnie - zasłaniając twarz rękami - zaczął płakać. Nie mógł znieść myśli, że Ellis zginął przez niego. Przez ten rok tak bardzo sobie zaufali, a on go zawiódł. Nie nazwałby go przyjacielem, ale łączyła ich znacznie cieplejsza relacja niż z panem Felippe. Parę razy zdarzyło im się nawet pić razem po pracy - tak po prostu, siedzieli nad butelką gorzałki i rozmawiali o codziennych sprawach, zapominając o tym kto jest niewolnikiem, a kto właścicielem. A teraz… Przypominał sobie brudną od ziemi twarz Ellisa, którą co jakiś czas wykrzywiał spazm bólu. To jak mocno uścisnął jego dłoń słysząc “idę, ale wrócę, nie obawiaj się”. Pestka naprawdę chciał wrócić, naprawdę chciał go uratować. Przecież cały czas o tym myślał, gdy biegł - musi sprowadzić kogoś do Ellisa. Ale nie zrobił tego, a on zmarł - w nocy, samotnie, opuszczony. Pestce serce się krajało na myśl jak wielką krzywdę mu wyrządził, jak bardzo go zawiódł. Długo nie będzie w stanie spojrzeć sobie w oczy.
        Rianell zasnął grubo po północy, gdy zabrakło mu już łez. Obrócił poduszkę mokrą stroną do dołu i padł jak kamień, lecz mimo to wstał skoro świt, gdy tylko światło zaczęło przesączać się do jego celi. Wstał, obmył twarz, ubrał się w to samo co poprzedniego dnia - wszystko mechanicznie, bez pomyślunku, bez analizowania. Dopiero na koniec zaświtała mu myśl - czekać czy wyjść? Nie wiedział w sumie gdzie iść. Wyjrzał jednak na korytarz, by upewnić się czy nikogo tam nie, kogo mógłby zapytać o… cokolwiek. Choćby o to czy jutrznia już była czy dopiero będzie. No w końcu był w zakonie, więc poranna msza wydawała mu się oczywista.
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

Poranne światło sączyło się leniwie przez witraże świątyni, tworząc na marmurowych posadzkach i białych kolumnach wyblakłe widma koloru. Ten kalejdoskop powoli, dostojnie przesuwał się w dół, w miarę jak słońce pięło się w górę po niebie. Powietrze wewnątrz katedry ociągało się z nagrzaniem się pod wpływem tych nikłych promieni, chłodząc skórę ludzi zebranych w przybytku. Dzień był piękny. Blanche uznała to za dobry omen. Pogrzeb w taki dzień mógł oznaczać uciechę tych, których dusza Ellisa przywita w Zaświatach.
*
W ciszy szarego jeszcze poranka, w małej kaplicy przyświątynnej, Blanche towarzyszyła Lavii w ostatnich przygotowaniach.
- Przekazuję ci najszczersze przeprosiny twego sługi, Pestellego.
Zamilkła jeszcze na chwilę, próbując wyczuć odpowiedni moment na kontynuowanie rozmowy. Wiedziała, że musi powiedzieć to wszystko, nawet jeśli dla kobiety słuchanie tego w tej chwili jest tak bolesne. Rany, w których nadal tkwi drzazga, nie da się zaleczyć.
- Przeprasza, że nie zdołał pomóc, że nie zdołał zapobiec temu wypadkowi. Ja również cię przepraszam. Zanim zdążyłam odpowiedzieć na twój list, byłaś zmuszona przyjechać tu i dowiedzieć się prawdy, bez przygotowania się na to, co nastąpiło. Przepraszam, że nie towarzyszyłam ci wtedy. Byłaś opuszczona i bez wsparcia.
- Twój sługa zjawił się przy winnych stokach, przebiegłszy długi dystans, aby znaleźć pomoc dla swojego pana. Zanim zdążył wyjaśnić, co się wydarzyło, zemdlał... zdążył tylko wypowiedzieć "proszę, pomocy"... wtedy myślałam, że chodzi o niego, teraz wiem, że prosił o pomoc dla twego męża...
Anielica znów przerwała, dając czas Lavii, aby przetrawiła jej słowa. Powoli zapalała świeczki i układała kwiaty w pobliżu ołtarza.
- Ale spójrz - wypowiedziała cicho, tak, że jej głos odbił się delikatnym echem w świątyni. - To rzeźba Pocieszycielki. Dawno temu i ona stąpała po naszych ziemiach, tak samo jak i my, radując się i smucąc... w czasie strasznych wojen pomagała w przejściu na drugą stronę, rannym wojownikom i ich rodzinom... Na pewno teraz jest w Innym Wymiarze, pomagając Ellisowi...
Posąg Anielicy wykonany z drogocennych kruszców uśmiechał się delikatnie do wiernych. Kobieta miała złote skrzydła, szatę z kości słoniowej, stała z rozłożonymi dłońmi, jakby chciała pochwycić ich w ramiona, tuląc do siebie. Pod spodem były wyryte słowa w kamiennej tablicy "Aranthea d'Arquien, Pocieszycielka". Obok zaś stała księga, w którą pielgrzymi wpisywali prośby lub podziękowania.
- Będę towarzyszyć ci w żałobie i postaram się uczcić pamięć Ellisa, jak zdołam. Wierzę, że on już tam czeka na nas.
Blanche podeszła do Lavii, ujmując delikatnie jej dłonie w swoje.
- Obawiam się jedynie tego, że nazajutrz będę zmuszona odprawić drugi pogrzeb. Kapitan Trudeau, który prowadzi śledztwo, nie wierzy w słowa Rianella i zamierza go skazać za morderstwo. Rano ma się odbyć sąd. Postaram się być tam i przekonać go do wycofania oskarżenia...
*
Blanche w purpurowych, żałobnych szatach szła na czele procesji. Katedrę wypełniała harmonijna pieśń chóru, dym kadzideł i blask świec. Pośrodku głównej nawy stała już urna, otoczona kwiatami, wieńcami i zniczami. Kondukt żałobny zatrzymał się przy nich. Kapłanka uniosła dłoń w stronę ołtarza, śpiewając fragment nabożeństwa, na które śpiewem odpowiadał chór wraz z wiernymi.
To ostatnie pożegnanie Pestelli mógł obserwować z góry, z chóru, jeśli zechciał przyjąć taką możliwość. Brat Benedykt poinformował go o świcie, że w katedrze odbędzie się pogrzeb i jeśli chce, może w nim uczestniczyć, ale z niezbyt widocznego miejsca. Dopóki nie był uwolniony od zarzutów, lepiej, żeby nie wychodził zza murów zakonu.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        - Jak to?
        Pestka brzmiał prawie jakby był zawiedziony. Aż przysiadł z wrażenia. Brat Benedykt złapał go na korytarzu ledwo uszedł kawałek od swojej celi, zaraz zabrał go na bok, by porozmawiać w cztery oczy, choć o tej porze szansa wpadnięcia na kogokolwiek była niewielka. Oświadczył swojemu nowemu podopiecznemu, że sąd nad nim został odłożony na dzień następny. To ta wieść wywołała u Rianella taki szok. Panna Blanche co prawda poprzedniego dnia zapewniła, że to przesłuchanie się nie odbędzie - o czym teraz napomknął również przeor - ale jednak Pestka psychicznie już nastawiał się na najgorsze… Srogo się pomylił, może to i dobrze. Jednak… Czy to coś tak naprawdę zmieni? Może tak. Może na przyklad Trudeau trochę ochłonie i pójdzie po rozum do głowy, choć w to akurat Pestelli szczerze wątpił.
        Później brat Benedykt delikatnie poruszył kwestię pogrzebu Ellisa. Trudno to sobie zapewne wyobrazić, lecz Rianell spojrzał na niego z prawdziwym wzruszeniem w oczach, gdy usłyszał, że może uczestniczyć w nabożeństwie.
        - Naprawdę? - zapytał cicho. - Dziękuję - dodał jeszcze po dłuższym milczeniu. To słowo dosłownie ciężko przeszło mu przez gardło, bo miał je całkowicie ściśnięte mieszaniną wdzięczności, smutku i strachu.
        Późniejsze godziny… Po prostu jakoś minęły. Tego rana Rianell był w stanie cokolwiek zjeść, choć w refektarzu trzymał się na uboczu i nie chciał z nikim rozmawiać, nawet jeśli go zagadywano. Nie to, że od razu uciekał, ale odpowiadał półsłówkami i odwracał wzrok. Potrzebował jeszcze czasu, by się otworzyć.

        Lavia starała się utrzymać fason, mimo bólu jaki rysował się w jej oczach. Była bardzo drobną, szczupłą kobietą o papierowej skórze, która teraz poznaczona była licznymi drobnymi zmarszczkami udręki. Wyrazy współczucia i przeprosiny przyjęła od Blanche ze skinieniem głowy i cichym “dziękuję”, które wypowiedziała przez ściśnięte gardło. Później jeszcze kilka razy pokiwała głową, gdy niebianka relacjonowała jej tamten feralny wieczór ze swojej perspektywy. Szepnęła ledwo słyszalne “tak”, które brzmiało jak początek jakiegoś zdania, a nie tylko pojedyncze potwierdzenie. Trzymała się mimo wszystko, a jej oczy zaszkliły się ponownie dopiero w chwili, gdy usłyszała jaki los może czekać Rianella. Zasłoniła usta dłonią w czarnej rękawiczce, by stłumić łkanie.

        Do katedry Rianell wślizgnął się z zaciągniętym głęboko na twarz kapturem i z cienkim szalikiem owiniętym wokół szyi, aby w razie czego osłonić nim twarz. Wiedział, że pasy na jego twarzy mogą przyciągnąć do niego niepożądane spojrzenia - przecież o to chodziło jego byłym panom, aby już nigdy nie mógł się ukryć… Brat Benedykt zdołał jednak bez kłopotu poprowadzić go na chór, a Pestelli był na tyle przytomny, by tam zaszyć się w jakimś kącie za kolumną, aby nie przykuwać spojrzeń. Przybyli sporo czasu przed właściwym nabożeństwem, ale on nie wykorzystał tego czasu na modlitwę. Nie umiał się modlić. Niemniej rozmyślał, a jego wszystkie myśli krążyły wokół Ellisa, jego życia i śmierci - jakby robił jakieś podsumowanie dla tego, kto będzie sądził jego zmarłego pana. Był tym tak pochłonięty, że nie zwrócił uwagi na zbierający się chór i żałobników, być może nawet przegapiłby rozpoczęcie nabożenstwa, lecz skończył swoje rozmyślania na chwilę przed tym jak się ono zaczęło.
        Rianell uczestniczył w uroczystościach w ciszy, z ostatniego rzędu, ale sercem był w nie zaangażowany całkowicie. Nie za bardzo znał modlitwy i pieśni, ale włączał się po prostu tam gdzie mógł, a gdzie nie mógł po prostu nie przeszkadzał. Co chwila jego wzrok uciekał w stronę pani Lavii. Biedaczka wyglądała, jakby doszło jej przez ten jeden dzień dziesięć lat - przygarbiona, jeszcze drobniejsza niż zwykle, Pestelli musiał wręcz walczyć ze sobą, aby nie zejść na dół i nie zaoferować jej ramienia, gdy poruszała się po katedrze. Wiedział jednak, że nie może się tak pchać do pierwszego rzędu - dla jej i swojego dobra.
        Na cmentarz Pestka już nie poszedł - wiedział, że tam byłby za bardzo na widoku. Pożegnał się z Ellisem w chwili, gdy wynoszona była urna i później odczekał, aż wszyscy żałobnicy opuszczą katedrę, po czym sam z niej wyszedł, swe kroki kierując do klasztoru. Czuł się dziwnie oczyszczony po tej ceremonii - jakby pogrzeb zamknął pewne sprawy w jego życiu i pozwolił je uporządkować, zrobić miejsce na nowe. Tylko… Teraz pozostawała kwestia, którą poprzedniego wieczoru poruszyła panna Blanche. Zostać przy Lavii czy w klasztorze? Poczucie obowiązku kazało mu wrócić do Mandeville’ów. Nie czułby się dobrze, porzucając kobietę w żałobie w takiej sytuacji. Jednak czuł, że ona może nie chcieć go widzieć. No i niestety - co chwilę wracała do niego ta kusząca myśl, że zostając w klasztorze wybierał wolność. To mogła być jego pierwsza i zarazem ostatnia taka szansa w życiu. Mógłby ułożyć sobie życie na nowo jako wolny człowiek - tu czy gdzie indziej…

        - Panno Counteville…
        Gdy już uroczystości na cmentarzu dobiegły końca, a wdowa po Ellisie przyjęła kondolencje od wszystkich - całkiem licznie mimo krótkiego czasu - zebranych żałobników, zwróciła się do niebianki, która wcześniej udzieliła jej wsparcia. Wyglądało na to, że była już na tyle opanowana, by zamienić dwa zdania bez płaczu.
        - To prawda? - zapytała zupełnie bez kontekstu. Zaraz się poprawiła. - To co mówiła panna o Rianellu. Naprawdę chcą go skazać za… morderstwo - dokończyła ogólnie, by nie musieć wspominać o swoim mężu. - Ja… W to nie wierzę. On nie mógł tego zrobić. Czy mogę jakoś mu pomóc?
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

Blanche szła z pochodnią w dłoni na czele konwoju żałobnego. Kiedy wszyscy doszli na miejsce pochówku i ułożyli urnę w grobowcu rodzinnym, zapaliła znicz od swojej pochodni. Następnie włożyła ją w specjalny uchwyt przy ścianie grobowca.
- Niech nie gaśnie światło pamięci twych bliskich o tobie, Ellisie Mandeville. Niech twa dusza wiecznie tli się ogniem nadziei.
Były to ostatnie słowa nabożeństwa. "Dopełniło się", pomyślała anielica...
Te ostatnie dni były również dla niej trudne. Od odnalezienia wymęczonego sługi, spotkanie z Lavią, po pogrzeb, który wbrew pozorom i w niej budził wiele emocji. Nie znała dobrze Ellisa, to z Lavią częściej miała kontakt. Widywały się w końcu na nabożeństwach, przecież dopiero co widziała ich razem na poświęceniu tegorocznych plonów...
- Niech żywi nie żałują martwych - rozpoczęła mowę nad grobem. - Są oni bowiem w miejscu wiecznego urodzaju, szczęścia i dostatku. Niech żywi żałują tych żyjących bez miłości do bliźniego, bez szacunku do życia i bez pokory. Ci nie tylko nie zaznają spokoju po odejściu z tego wymiaru, ale i w tym wymiarze nie doświadczą prawdziwego szczęścia. Dajmy sobie czas na smutek, żałobę, podziękujmy za wszystko, co Ellis w trakcie swojego życia nam dał. Ale kiedy ta żałoba minie, nie zatrzymujmy się w miejscu. Otwórzmy się na świat, czcijmy otaczające nas piękno. Potem przywitamy się ze wszystkimi ukochanymi, których znowu weźmiemy w ramiona...
Wiatr przyjemnie gładził liście drzew wprawiając je w delikatny ruch. Płomień pochodni tańczył przy nagrobku, w jakiś dziwny sposób dodając Blanche otuchy.
*
- Kochana Lavio, jutro rano ma się odbyć sąd. Będę na nim zeznawać, ponieważ miałam kontakt z Rianellem po tej tragedii. Ja również nie wierzę, żeby mógł popełnić morderstwo, ale wiem, że kapitan straży nie wierzy w jego wersję. On jest oskarżycielem Rianella i obawiam się, że będzie próbował przekonać sąd, aby skazali go na śmierć. Jeśli chcesz mu pomóc, a wiem, że jesteś dobrą i szlachetną kobietą, proszę wstaw się za nim podczas procesu. Jeśli sobie tego życzysz i pomoże ci to, nasze domostwo stoi otworem dla ciebie i zapraszam cię, abyś skorzystała z naszej gościnności i została kilka dni. Jeśli jednak wolisz pozostać sama, co doskonale zrozumiem, zobaczymy się jutro o świcie już w gmachu sądu.
Robin, który również uczestniczył w nabożeństwie i znał Mandeville'ów (choć wyłącznie z oficjalnej stopy) podszedł do kobiet słysząc temat ich rozmowy.
- Dokładnie, madame Mandeville, nasze drzwi są dla ciebie zawsze otwarte. Nawet jeśli nie chcesz z tego skorzystać w tym tak trudnym momencie, to być może później, przyjedź, abyś mogła odetchnąć po tragedii innym powietrzem. Energia miasta pomaga się zatracić...
Anielica dyskretnie stanęła mu na stopie. Mimo iż młody Counteville chciał dobrze i szczerze współczuł Lavii, mógł zagalopować się i w dobrej wierze powiedzieć coś mało delikatnego. O ile nie zdążył już tego zrobić.
- Zapraszamy, choćby i teraz - dodała anielica, uśmiechając się łagodnie.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Wdzięczność Lavii za samą propozycję gościny widać było w jej oczach, których kąciki dyskretnie wycierała chusteczką. Patrzyła to na błogosławioną, to na jej brata, gdy ten się wtrącił. Nie dosłyszała jego gafy albo też bardzo dobrze udawała, a gdy Blanche powtórzyła zaproszenie, uśmiechnęła się do obojga blado.
        - Nie chciałabym robić kłopotu, ale jeśli można, wolałabym zatrzymać się faktycznie poza miastem. Wolałabym… Po prostu potrzebuję spokoju - westchnęła, zwieszając głowę. - Jutro będziemy mogły razem udać się do sądu - dodała, już pewniejszym tonem. - Nie zostawię Rianella w tej sytuacji. Nie, skoro on…
        Głos Lavii się załamał, z jej gardła wyrwał się pojedynczy szloch, zaraz jednak się opanowała, prosząc tylko gestem o chwilę cierpliwości.
        - A gdzie on teraz jest? - upewniła się. - W areszcie?
        Wyglądała na zaniepokojoną, lecz gdy usłyszała, że podejrzany niewolnik przebywa w klasztorze, pod opieką przeora Benedykta - którego Lavia przelotnie znała z różnych religijnych uroczystości - uspokoiła się i nawet jeśli padła taka propozycja, nie chciała się z nim widzieć. Wyjaśniła, że pytała z troski, ale skoro był bezpieczny i nie cierpiał niewygód, wolała się z nim nie spotykać - by nikt nie mógł jej zarzucić, że ustalili zeznania albo coś równie niedorzecznego. Poza tym nigdy nie była z Pestellim jakoś specjalnie blisko, więc poza powitaniem nie mieliby o czym rozmawiać poza wspominaniem Ellisa… A tego nie chciała. Wolała zostać sama ze swoją żałobą.

        Rianell wychodził z podobnego założenia - nie szukał kontaktu ze swoją panią. Wrócił do klasztoru po nabożeństwie i przez jakiś czas zwiedzał jego zabudowania, niby dla zabicia czasu, ale też trochę tak, jakby już podświadomie przygotowywał się, że zostanie tu na dłużej. Później zaś zaczęli wracać bracia, którzy również brali udział w uroczystościach żałobny i zostali do samego końca. Żaden z nich nie pytał Rianella gdzie był - choć nikt go nie widział, zakładali pewnie, że gdzieś tam w tłumie się znalazł. Jemu jednak na ich opinii niespecjalnie zależało. Szukał przeora.
        - Bracie Benedykcie - zwrócił się do niego, gdy tylko go znalazł. - Mogę zająć chwilę? Chodzi… O moją rozprawę. Wiadomo już kiedy się odbędzie?
        Na wieść, że zwołano sąd na następny ranek, Pestelli zareagował spokojnie, zaskakując nawet samego siebie. Chyba za mocno udzieliła mu się wiara w to, że będzie dobrze.

        Czas upłynął Rianellowi i Lavii zaskakująco szybko - oboje wcześnie poszli spać i też wcześnie się obudzili, dużo przed czasem, jakby nie chcieli się spóźnić. Różnymi drogami dotarli na salę rozpraw - Pestelli jako oskarżony, Lavia jako świadek. Pestka z samego rana przebrał się z habitu w normalne ubrania, tłumacząc bratu Benedyktowi, że nie chce w razie czego być kojarzony z tym miejscem, aby nie robić im problemów. Nalegał, nawet jeśli przeor próbował protestować. Gdy po niego przyjechano, pozwolił się zakuć i zaprowadzić do więźniarki i choć wyglądał na spokojnego, zachowanie takich pozorów wiele go kosztowało. Znowu jego spojrzenie było czujne i nieufne, choć poprzedniego wieczoru zdawało się, że trochę się otworzył i nabrał przekonania do pozostałych braci.
        Sama rozprawa toczyła się dla niego jakby za grubą szybą. Choć ustawiono go w samym centrum, wszyscy na niego patrzyli i nieustannie coś do niego mówili, on czuł się, jakby to działo się gdzieś daleko i jego nie dotyczyło. A mimo to przytomnie odpowiadał na każde pytanie. O wiek, o fach, o znajomość z Ellisem, o sakiewkę i ile w niej było. Jeszcze raz dokładnie opowiedział to, co zdarzyło się tamtej nocy aż do momentu, gdy zostawił go i pobiegł po pomoc.
        - Co było potem? - zapytał sędzia.
        - Potem już niewiele pamiętam - przyznał Rianell. - Tyle, że widziałem z góry, z drogi, jakieś zabudowania i biegłem w tamtą stronę, ale nawet nie wiem jak daleko dotarłem. Zostałem odnaleziony przez Counteville’ów, ale z tamtej nocy nadal mam luki w pamięci, niewiele pamiętam aż do poranka, gdy pojawił się kapitan Trudeau.
        Sędzia uznał, że to dobry moment, by rzeczony kapitan zabrał głos. Charyzmatyczny stróż prawa wyliczał kolejne luki w historii Rianella, to jak kręcił podczas rozmowy w klasztorze chociażby nie podając swojego prawdziwego imienia (powołał się na brata Benedykta, który mógłby potwierdzić jego wersję), wreszcie na sam koniec powołał się na własne doświadczenie z niewolnikami, którzy w dogodnej sytuacji posuwali się do takich zbrodni. Zwrócił uwagę na to, że Rianell był silny, więc bez trudu mógł sobie poradzić z arystokratą, że pieniądze pozwoliłyby mu zacząć nowe życie w miejscu, gdzie nikt go nie znał, bo przecież trafił tu niedawno. Jego przemowa przekonała wielu, którzy słuchając jej zaczęli znacznie mniej przychylnie patrzeć na niewolnika o dzikim spojrzeniu i wytatuowanej twarzy.
        Później nadeszła kolej Blanche.
        - Panno Counteville - zwrócił się do niej z szacunkiem sędzia. - Zgodnie z zeznaniami to panna pierwsza odnalazła podejrzanego. Czy może panna opowiedzieć jak to wyglądało? - zaczął.
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

Anielica czuła się dziwnie zmęczona dzisiejszym dniem. Samo nabożeństwo było w pewnym sensie oczyszczające, uspokajające. Pod koniec tego dnia, kiedy mogła być już sama, w swojej komnacie, przyznała przed sobą, że pogodziła się z jego śmiercią w pełni. On odszedł, tak samo jak i my odejdziemy. To, czym była zmęczona, to było to oczekiwanie na jutrzejszy sąd. Wolałaby mieć wszystko za sobą od razu. Wolałaby już teraz iść, załatwić to, wydrzeć się Trudeau prosto w twarz i przygotowywać się do Święta Smoka w spokoju. Zaczęła myśleć sobie, jak miło będzie, jeśli Pestka zostanie w zakonie. Będzie mógł uczestniczyć w święcie z braćmi...
Uklękła przy swoim łóżku, pogrążając się w modlitwie. "Pocieszycielko, proszę, naucz mnie pokory, pokaż mi, jak mogę kontynuować Twą posługę w tym wymiarze. Poprowadź duszę Ellisa dobrymi ścieżkami. Niech Łaskawy wspomoże mnie w jutrzejszym dniu i zaleczy zdruzgotane serce Lavii...".
Kiedy poczuła jak jej myśli odpływają już, nie skupiając się na słowach modlitwy, złożyła głowę na pościeli i zasnęła wciąż klęcząc przed łóżkiem. Po chwili tylko przebudziła się z cierpnącymi rękami i bolącymi plecami, aby wejść na posłanie i pogrążyć się we śnie na nowo...
Miała wrażenie, że dopiero zamknęła oczy, jak już musiała wstać. Służba błyskawicznie pomogła jej się odziać w szaty, które odzwierciedlały jej status kapłanki. Blanche bardzo rzadko kiedy zakładała inny strój - uważała, że swą profesję pełni zawsze. Śniadanie też zjadła w biegu, zaskakująco dużo niż na tak stresujący dzień, ale to było dla niej typowe - czuła, że musi się przed takimi wydarzeniami "doładować" energetycznie.

Brat Benedykt natomiast obudził Pestkę świtem, zanim jeszcze miał odbyć się sąd, aby zaprosić go na jutrznię. W klasztorze jutrznia odbywała się jeszcze przed śniadaniem, ale nie było to długie nabożeństwo. Wczorajszego dnia po pogrzebie pozwolił mu wybrać, jakimi aktywnościami chce się zająć - czy spędzić resztę dnia w swojej celi, czy w kaplicy znajdującej się w murach zakonu, czy na nieszporach, czy pomagając braciom w obowiązkach. Odniósł się do każdego jego wyboru wyrozumiale i sam uczestniczył w wydarzeniach zgromadzenia, modląc się w duszy o pozytywny dla Rianella wynik sądu. A także o wybór jego dalszej ścieżki życia. Oby Najwyższy pobłogosławił go...
*
Brat Benedykt razem z Blanche minionego wieczora napisali list do Sądu Królewskiego i Kardynała, w którym napisali, że nie mogą uczestniczyć w sądzie ze względu na pogrzeb Ellisa. Kapłanka z powodu przeprowadzenia nabożeństwa, a panna Mandeville z powodu uczestnictwa w nim oczywiście. Podkreśliła w nim, jak ważne są ich zeznania w związku z Pestellim. Przez to proszą o zmianę daty sądu na dzień następny. Przy okazji w kopii do Kardynała wspomniała o pewnej drobnej przysłudze, którą kiedyś kapłanka mu wyświadczyła. Dobrze jest mieć czasami znajomości z największymi szychami Thenderionu. Wniosek został oczywiście rozpatrzony natychmiastowo.
*
Marmurowa sala sądu, chłodne ławki, rozświetlające pomieszczenie pochodnie i wielkie, wysokie okna. W dodatku światło wyjątkowo mocno świeciło, zbliżał się zenit. Blanche siedziała na ławie świadków obok Lavii, próbując dodać jej otuchy przelotnymi spojrzeniami. W końcu nadeszła jej kolej na zeznania. Wstała z godnością i rozpoczęła mowę:
- Dziękuję, Wysoki Sądzie. Odnalezienie Rianella Pestellego było wyłącznie przypadkowe.
Opowiedziała wszystkim w wzruszający sposób historię, od początku do rozprawy: pomijając jednak napisanie listu do kardynała, wizytę w klasztorze czy fakt, że to ona dała Pestce ten "przymusowy" azyl.
- Nie byłam świadoma ciążących na nim oskarżeń ani jego przeszłości. Cenię każde życie, również sług i niewolników, nie mogłam mu nie pomóc. Jak już wspomniałam, Rianell zanim zemdlał próbował prosić mnie o pomoc dla swojego pana. W dodatku przekazał mi pieniądze bez problemu, powiedział do czego miały być przekazane. Ponadto, jeśli miałby chcieć zacząć nowe życie, nie mówiłby, że jeśli Sąd go uniewinni chciałby dalej służyć swoim panom, Mandeville'om. Miał również kilka razy możliwość ucieczki, a jednak nie zrobił tego.
- Dlaczego zatem prosił o azyl w klasztorze, skoro był niewinny? - zapytał sędzia.
Blanche rzuciła Rianellowi krótkie spojrzenie.
- Sądzę, że mógł bać się, że podczas przesłuchania będzie torturowany.
Na sali przetoczył się nerwowy szept, a kapitan Trudeau wypuścił ze świstem powietrze.
- To niedorzeczność! - warknął.
Kapłanka postanowiła na swoją korzyść obrócić powstałe zamieszanie.
- Wysoki Sądzie... niewolnik to osoba, której zabiera się wszystkie niemalże prawa. Która nie ma własnych pieniędzy, własnej rodziny, własnego domu, bywa, że w zasadzie jest podtrzymywana przy życiu, aby tylko służyć swym panom. Dostaje resztki ze stołu państwa, chłodny kąt w kuchni i prowizoryczne posłanie, jedno stare i szare ubranie. Niewolnik boi się przeciwstawiać komukolwiek, bo może go spotkać cierpienie gorsze od śmierci - baty, głodowanie, wyrzucenie z domu państwa na bruk. Taka osoba boi się, po prostu boi się nas! Czyli każdego człowieka, który cokolwiek posiada, bo tak od urodzenia został nauczony! Aby bać się i przez to być posłusznym! Kto wstawiłby się za nim, gdyby państwo Mandeville'owie nie byli tak dobroduszni dla niego? Kto pomógłby mu, mdlejącemu, widząc jego tatuaże i zakrwawioną twarz? Nieliczni! Nie dziwię się, że Pestelli chciał pozostać do rozprawy w klasztorze i bał się, że będzie torturowany. Gdyby tak było, pozostałby zupełnie sam, znowu na łaskę i niełaskę Straży. Szczęście sprawiło, że Rianell trafił na tak wspaniałych właścicieli, jakimi byli Ellis i Lavia. Ellisa szczerze szanował, bo ten w końcu, jako nieliczny, traktował go po ludzku. Jak człowieka! I właśnie ta osoba straciła tego straszliwego wieczoru życie. Dla Pestellego był to cios. Biegł, aby uratować mu życie, ale niestety nie zdążył...
Blanche zamilkła, urywając tu swój monolog. Sala wypełniła się napiętą ciszą, każdy jakby zastanawiał się nad słowami kapłanki. Kapitan Trudeau nabrał wody w usta i siedział z zaciśniętymi wargami.
- Dziękuję, panno Blanche... - W końcu milczenie przerwał Sędzia. - Madame Lavia Mandeville, prosimy o pani wersję wydarzeń.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Rianell stojąc z boku podczas zeznań Blanche, był jej niewypowiedzianie wdzięczny. Mówiła prawdę, więc teoretycznie nie było to nic wielkiego, ale dla niego znaczyło naprawdę wiele – to była jedyna osoba na tej sali, która mogłaby go wybronić. A wszystkie jej słowa były mu przychylne. Zaś ta przemowa o niewolnictwie na sam koniec… Aż się trochę wzruszył. Mówiła prawdę, szczerą prawdę. Poza jednym – on nie bał się tortur. Bał się najbardziej tego, że zostanie skazany bez sądu, bez żadnej możliwości wytłumaczenia się – zrobią sobie z niego kozła ofiarnego, byle kogoś powiesić, byle móc wykazać jacy są skuteczni i bezwzględni. Nie zamierzał jednak niczego prostować – kiwał głową, a gdy jego spojrzenie spotykało się ze wzrokiem Blanche, w jego oczach widoczna była jedynie wdzięczność.

        Wezwana do złożenia zeznań Lavia wstała ze swojego miejsca z tyłu sali, dyskretnie dając znak towarzyszącemu jej Robinowi Counteville’owi, że jest w stanie iść sama i że wszystko w porządku. Podeszła do barierki, przed którą się zeznawało, odprowadzana wzrokiem przez wszystkich zgromadzonych. Szczególnie czuła na sobie jedno spojrzenie – Rianella. Sama przez moment na niego patrzyła. W jego oczach widoczne były żal i niepewność. Chciał, by to wszystko się już skończyło, ale nie wiedział jaki usłyszy wyrok. Czuł, że to cały czas nie jest kwestia prawdy, a tego kto kogo zdoła przegadać. Czy sędzia prędzej uwierzy kapitanowi Trudeau, czy arystokratkom, które wstawiają się za podejrzanym, potwierdzając jego wersję zdarzeń. Znaczy: arystokratce. Póki co jednej, bo Pestelli cały czas nie był pewny co powie jego pani, jakie emocje będą nią kierowały i czy to mu pomoże. Nie podejrzewał jej już o to, że zwali na niego winę – raczej obawiał się bierności, która nic nie wniesie. Lecz może niepotrzebnie się bał…
        - Wysoki sądzie – zaczęła Lavia, gdy udzielono jej głosu. – Rianell Pestelli był w naszym domu przez ostatni rok. Został wysłany do nas przez kuzyna Ellisa, by nadzorował budowę. Przez to cały czas pracował z moim mężem, bo to on podejmował wszystkie decyzje i… Nie wierzę, by on mógł to zrobić – oświadczyła lekko łamiącym się głosem. – Jestem pewna, że byli przyjaciółmi, jestem pewna, że dobrze się dogadywali. I wierzę, że Pestelli to porządny człowiek. To nie był pierwszy raz, gdy we dwójkę jechali do Thenderionu. Nie… - zawahała się, jakby jeszcze nie była przekonana, czy powinna mówić dalszy ciąg, lecz kontynuowała. – Nie wiedziałam, że Ellis przekazuje Rianellowi pieniądze na przechowanie, ale to by mnie nie zdziwiło. Sama powierzyłabym mu nawet tego typu kwotę – dodała, jakby to było oczywiste. – Pestelli jest uczciwy i sumienny. Nie wiem jak mógł wyglądać ten wypadek, ale wierzę we wszystko co on powiedział.
        Ton Lavii zmieniał się co chwilę, raz był słaby i łamiący się, a raz pewny – oczywiście najgorzej było wtedy, gdy wspominała zmarłego męża. Sędzia widząc jej stan nie zamierzał jej dłużej męczyć, choć miał jeszcze jedno pytanie.
        - Czy po śmierci pani męża rozmawiała pani z oskarżony? – upewnił się.
        - Nie… Po pogrzebie całe popołudnie spędziłam u państwa Counteville, którzy zaproponowali mi gościnę – wyjaśniła, z pewną wdzięcznością spoglądając w stronę rodzeństwa.
        Na tym jej przesłuchanie się zakończyło. Sędzia potrzebował jeszcze chwili, aby wydać wyrok, zarządził przerwę, lecz Rianellowi w tym czasie nie pozwolono opuścić sali rozpraw – pozostał na miejscu, pod strażą. Nie sprawiał kłopotów – stał tam, gdzie mu kazano i gapił się za okno, gdzie rosły pokryte złocistymi liśćmi buki. Cieszył się, że nie były to żadne czerwone drzewa, bo wtedy by chyba nie wytrzymał – symbolika by go przytłoczyła.

        - Rianellu Pestelli – zaczął uroczyście sędzia, gdy już wszyscy zebrali się na ogłoszenie wyroku. – Z powodu braku jednoznaczny dowodów i świadków, decyzja o twojej winie zapadła na podstawie złożonych zeznań i opinii. Na mocy danego mi prawa ogłaszam, że jesteś niewinny zarzucanych ci czynów. Odchodzisz stąd wolny od oskarżeń.
        Na twarzy niewolnika widoczny był szok, niedowierzanie. Patrzył na sędziego szeroko otwartymi oczami. Chyba do końca nie wierzył, że się z tego wywinie, a teraz dotarło to do niego z całą mocą. Rozejrzał się, jakby u innych szukał potwierdzenia wyroku. Cóż… dostał je. Trudeau wyglądał na wściekłego, zaciskał gniewnie usta i patrzył na niego spod zmarszczonych brwi. Lavia uśmiechała się – trochę smutno, ale z dumą. Gdy na siebie popatrzyli, Rianell odruchowo się jej ukłonił z szacunku i wdzięczności. Wiedział, że to również jej poświęceniu zawdzięczał ten wyrok – pofatygowała się, by bronić niewolnika, którego ledwo znała, tuż po tym jak pochowała męża. Również Blanche należał się ukłon, lecz nim Pestelli wyraził swoją wdzięczność względem niej, rozprawa została zakończona, a wśród nastałej wtedy wrzawy jego wyprowadzono innym wyjściem, by zdjąć mu kajdany.
Awatar użytkownika
Blanche
Szukający drogi
Posty: 27
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Kapłan , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Blanche »

Wyszła wraz z Lavią i Robinem po ogłoszeniu przerwy na chwilę, na świeże powietrze. Ku ich zdziwieniu okazało się, że czeka tam na nich brat Benedykt, który podbiegł do kobiet, pytając o wyrok.
- Dowiemy się już za kilka chwil - powiedziała Anielica.
Wszyscy byli zdenerwowani sytuacją i było to czuć. Brat Benedykt jednak próbował dodać im otuchy, zmieniając na chwilę temat.
- Jak cudownie za niedługo będzie wyglądać to miasto! Uwielbiam jarmarki na Święto Smoka, szczególnie te kolorowe waty...
Robin podchwycił temat. Miał słabość do słodyczy.
- Ja najbardziej lubię smocze ciasteczka i farafuszki - zaczął wyliczać. - Nasza mama robiła najlepsze...
Farafuszki to lokalny przysmak, zrobiony z klejącego się ciasta ryżowego nadziewanego konfiturą. Formuje się z nich kulki a następnie obtacza w proszku z suszonych malin.
Blanche jednak nie była w stanie myśleć o czymkolwiek innym, niż o wyroku. Kiedy wszyscy zaczęli z powrotem kierować się w stronę sali, szła jak na szafot.

Na szczęście po chwili poczuła jak wielki kamień spada jej z serca. Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się szeroko. Wyrok uniewinniający! Popatrzyła po innych. Robin też wyglądał na uspokojonego. Rianell wyglądał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Ukłonił się Lavii. Kapłanka wzruszyła się...

Wychodząc z miejsca rozprawy podeszła do opata, informując go o uniewinniającym wyroku. Brat uśmiechnął się szeroko i zaśmiał głęboko. Rozszerzył ramiona i wziął Blanche w objęcia, podnosząc ją do góry.
- Aaa! Wystarczy, bracie! - krzyknęła anielica.
Robin również uśmiechał się.
- Dobrze, że tak wyszło, teraz jak na to patrzę, mogliśmy mieć człowieka na sumieniu... - mruknął. - Pestko, wybacz, że nie wierzyłem z początku w twoją niewinność. Będę bardziej ufać intuicji mojej siostrzyczki. - Uśmiechnął się do niej.
- Lavio... - Kapłanka delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu. - Jestem ci bardzo wdzięczna za twoje wsparcie. Byłaś bardzo dzielna. Pamiętaj, jeśli będziesz potrzebować wsparcia, jestem tutaj...
Wszyscy zebrali się w kółku pod budynkiem sądu. Wybrukowana uliczka krzyżowała się z następną. Jedna prowadziła na gościniec, inna do centrum... Na jednym horyzoncie widać było wieżyczki katedry. Z drugiej strony natomiast buki rosnące wzdłuż alei. Anielica spojrzała na Rianella. W którą stronę pójdzie?
Zablokowany

Wróć do „Thenderion”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość