Smocza PrzełęczNiech to szlak trafi

Przełęcz dzieląca Góry Dasso i Góry Druidów. Po obu jej stronach, znajdują się ogromne, tajemnicze, wykute w sakle posągi smoków, strzegące tej górskiej przełęczy.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Niech to szlak trafi

Post autor: Calathal »

Tablica ogłoszeń w Ekradonie była tym, co zaczęło przygodę. Miasto to było pierwszym przystankiem Calathala w jego podróży do… właściwie żadnego konkretnego miejsca. Elf po prostu szedł przed siebie, niekoniecznie mając jakiś konkretny cel, dlatego też postanowił, że może rozejrzy się za jakąś pracą. Może komuś przyda się zestaw umiejętności, którymi dysponował, a przy okazji będzie mógł zarobić trochę ruenów. Zainteresowało go nawet jedno z ogłoszeń – jego autor szukał przewodnika i jednocześnie towarzysza podróży, która miała na celu odnalezienie przez zleceniodawcę zapomnianej wiedzy. Oprócz tego w ogłoszeniu była jeszcze podana przewidziana zapłata, a także karczma, w której zatrzymał się autor ogłoszenia. Cal postanowił, że to sprawdzi i pominie też negocjacje związane z podniesieniem zapłata, gdyż ta wydawała mu się odpowiednia co do wymagań, które stałyby przed nim albo kimś innym, kto miałby podobne do niego umiejętności. Osobą odpowiedzialną za ogłoszenie okazał się młody (albo wyglądający na młodego) chłopak. Cal nie wiedział, jak czytać aury innych, więc nie mógł od razu dowiedzieć się, do jakiej rasy on należy, więc nie miał też pewności, że chłopak na pewno jest człowiekiem. Mógł przecież być jednym z przedstawicieli ras długowiecznych, którzy wyglądem podobni są do ludzi, ale żyją o wiele dłużej niż oni – elfy wykluczył od razu, bo nie miał on szpiczastych uszu, co Calathal mógł zauważyć od razu przez to, że krótkie włosy chłopaka nie zasłaniały boków jego głowy. Odbyli krótką rozmowę, dowiadując się kilku rzeczy o sobie i zgodnie stwierdzili też, że wyruszą następnego dnia rano, noc poświęcając na odpoczynek, żeby nazajutrz być w pełni sił. I rzeczywiście – miasto opuścili wczesnym rankiem, od razu ruszając drogą, która miała zaprowadzić ich na teren Smoczej Przełęczy.

Pierwszym, co zawsze zauważa się, przechodząc przez Przełęcz, są dwa ogromne smocze posągi – jeden po prawej stronie i jeden po lewej – których pochodzenie, chyba, nie jest wiadome do dzisiaj. Znaczy, bardziej chodzi o to, że do tej pory prawdopodobnie nie wiadomo, kto jest ich autorem, bo wiele wskazuje na to, że powstały one na miejscu. Możliwe, że zostały wykute ze skał, które kiedyś tam stały, wtedy jeszcze nieukształtowane przez dłuta (albo magię… albo magiczne dłuta) rzeźbiarzy. Figury te budziły podziw za każdym razem i to nie wyłącznie przez swój rozmiar, jednak również przez wykonanie i niesamowitą dbałość o szczegóły, co – właśnie przez ich wielkość – dało się dostrzec właściwie z każdego miejsca na terenie Smoczej Przełęczy. Poza Smokami miejsce to raczej nie różniło się zbytnio od innych przełęczy. Była gęsto porośnięta drzewami, krzewami i trawami, a także zamieszkała przez wiele zwierząt leśnych, co dało się rozpoznać na przykład przez ptasi śpiew, który towarzyszył dwójce podróżników właściwie na każdym kroku. Dodatkowo, czuły słuch Calathala mógł też wyróżnić czasem różne dźwięki, mimo że rozpoznawał wyłącznie część ptasich odgłosów, dopasowując je to tych, które znał.
Calathal nie zmieniał ubrania – odświeżył je w trakcie pobytu w Ekradonie, ale kolory i krój pozostały te same. Dlatego też ubrany był w rzeczy o ciemnym kolorze, bezpośrednio na ciele nosił tunikę z szarymi wzorami i złotymi wstawkami, na niej nosił skórzaną i barwioną na czarno zbroję, spod której wystawała dłuższa od niej tunika i dopiero na to wszystko narzucał płaszcz z kapturem, również w kolorze czerni. Dolna część jego ciała ukryta była pod skórzanymi spodniami o kolorze bardzo ciemnego brązu, a także długimi i skórzanymi butami, o kolorze zbliżonym do spodni. Poza tym, miał przy sobie torbę podróżną, sztylet przy pasie, a także łuk i kołczan wypełniony strzałami. Czarny Łabędź – łuk należący do elfa – umiejscowiony był na jego plecach, gdzie także znajdował się kołczan.
Elf co jakiś czas rozglądał się po okolicy, jednak nie wypatrywał zagrożenia, a jakiegoś śladu, nawet najmniejszego, który wskazałby im jakąś ścieżkę, nawet mało uczęszczaną i ledwie widoczną wśród wysokiej trawy. Poprzedniego dnia dowiedział się, czego konkretnie szuka jego zleceniodawca i jednocześnie aktualny towarzysz. Cal wiedział też, że wejście do Komnaty Wejścia może znajdować się gdzieś na terenie Smoczej Przełęczy właśnie, jednak nie wiedział, gdzie konkretnie. Podejrzewał, że może uda im się znaleźć jakiś ślad związany właśnie ze ścieżką, która mogłaby ich zaprowadzić do porośniętego trującym bluszczem wejścia, które zaprowadziłoby ich właśnie do miejsca, którego szukał Lepo.
         – Bluszcz, który ma ukrywać wejście do wnętrza Gór Druidów… Myślisz, że jest dziełem natury, czy może ktoś chciał ukryć to przejście i użył magii, żeby je stworzyć? - zapytał, przerywając ciszę, która od jakiegoś czasu nad nimi wisiała. Dokładniej od momentu, w którym weszli na teren Przełęczy.
         – Myślałem, że może mógłbyś jakoś wyczuć magię, która była zaangażowana w rozrost tych pnączy, jeżeli w ogóle miała w tym jakiś udział – dopowiedział, rozwijając też nieco to, o czym myślał. Jeżeli miał rację, to mogłoby to nieco ułatwić poszukiwania wejścia. Może mogłoby pomóc w tym wyczuwanie aur, akurat ten umiejętności Cal nie posiadał, jednak może akurat znał ją Lepo. Nie chodziło też o to, że może wyczułby magię z każdego zakątka Smoczej Przełęczy – może poczułby ją w momencie, w którym zbliżaliby się do wejścia, a to nakierowałoby ich na konkretny kierunek, w którym powinni iść. Z drugiej strony, po prostu mógł nie mieć racji, a bluszcz okazałoby się zupełnie naturalnym tworem, w który w ogóle nie była zaangażowana magia.
Awatar użytkownika
Lepo
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Zielarz
Kontakt:

Post autor: Lepo »

Wiedza Przodków to hasło frapujące niemal każdego czarodzieja. Tylko niewielka garstka byłaby skłonna zaryzykować własne życie, większość spoczywała na laurach. Lepo uważał, że stawka jest warta zachodu - wiedział, że istotą magii jest nieustanna pogoń za wiedzą. I tak parę plotek, na temat zaginionych w odmętach czasu tajników magii, wystarczyło, by wzbudzić jego nieposkromioną, młodzieńczą ciekawość. Przewrócił ekradońskie archiwa do góry nogami w celu zweryfikowania pogłosek, doprowadzając tym samym do furii bibliotekarzy, którzy byli zmuszeni sprzątać raz za razem pozostawiany przez niego bałagan. Ku jego (i ich) radości znalazł w końcu to, czego szukał. Źródła jednoznacznie wskazywały na jedno miejsce - Góry Druidów. Dość wysokie jak na jego standardy, zwłaszcza, że w górach nigdy nie był, więc wiedział, że bez pomocy się nie obędzie. Napisał ogłoszenie, umieścił je na tablicy miejskiej i rozpoczął pierwsze przygotowania. Długo na odzew nie musiał czekać. Ochotnikiem był wysoki, białowłosy lodowy elf, co dość zaskoczyło chłopaka, gdyż nie spodziewał się spotkać, w tych okolicach, przedstawiciela jego rasy. Odczytał jeszcze jego aurę, by mieć całkowitą pewność, że nikt nie podszywa się pod jego gatunek, bowiem słyszał o przypadkach takowych oszustw. Wszystko jednak wydawało się być w porządku, a sama magiczna emanacja wydawała się godną zaufania. Nie był pewny czy to skutek obsydianowego światła czy też może łagodnego, przyjemnego posmaku. Wiedział jedno: znalazł odpowiedniego kompana.

Lepo jeszcze nigdy nie widział Smoczej Przełęczy na własne oczy, aż do teraz. A ta robiła wrażenie. Wysokie, strzeliste góry podziurawione, niczym ser licznymi jaskiniami, gęsto porośnięta roślinność oraz oczywiście imponujące smocze rzeźby wywoływały ciarki na jego skórze. Nie wiedział czy były spowodowane strachem, czy też może podekscytowaniem. Słyszał trochę o żyjących dawniej na tych terenach smokach i chociaż nie są one już tak częstym widokiem co kiedyś, to wciąż był świadom ich aktywności na tych terenach. Przygotował się jednak na taką ewentualność. W swojej torbie, poza wszelakimi medykamentami czy ziołami, nosił również różnego rodzaju odstraszacze, a nawet śmiercionośne kwasy gotowe rozpuścić łuski większości smoków. Oczywiście w środku niej panował istny rozgardiasz, ale chłopakowi to nie przeszkadzało, zdążył już się nauczyć błyskawicznego rozpoznawania przedmiotów po samym dotyku. Natomiast najczęściej używane substancje nosił w swej zielonej, tym razem, szacie z kapturem. Strój ten był prosty w kroju, regulowany jasnym, gładkim sznurem oraz nie krępował ruchów.
Chłopak podążał parę kroków za Calathalem. Nie chciał mu przeszkadzać, bowiem wyglądał na skupionego - zapewne próbował znaleźć jakieś wskazówki dotyczące położenia Komnaty Wejścia. Szukanie poszlak czy tropienie nie należało do jego mocnych stron, więc nie chciał się nawet ośmieszać. Wolał przeanalizować wszystkie znane mu fakty po raz kolejny. Niestety nic, prócz frustracji, na tym nie zyskał. Zastanawiał się czy pomija jakąś istotną informację, czy też może którąś nieopatrznie przeoczył. Obie opcje były równie przygnębiające. Nie miał ochoty o tym myśleć, rozejrzał się ponownie po okolicy. Powoli oddalali się od monumentalnych, skalnych smoków, które jakoby strzegły całej przełęczy. Jego uwagę przyciągnął głos kompana, który zadał mu pytanie. Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.

- Podejrzewam, że zarówno tym i tym - rzekł chłopak. - Jak i żadnym - dodał po chwili, skubiąc w ręce kawałek trawy.
- Cała rzecz polega na tym, że tutejsza przyroda zestroiła się niejako z magią płynącą spod tych gór. - Tupnął nogą w ziemię niby na potwierdzenie swych słów.
- Bluszcz zapewne rośnie tam naturalnie, lecz wykorzystuje drzemiącą w skałach energię do intensywniejszego rozrostu.
Nie był pewny czy elf orientował się w jego bełkocie. Sam miał czasem problemy, co do zrozumienia samego siebie.
- Czy udałoby mi się odczytać jego aurę? - powtórzył cicho pod nosem. Chwilę mu zajęło, nim ponownie otworzył usta.
- Myślę, że tak, choć musielibyśmy być dość blisko. Nie wiem, tak naprawdę, w jakim stopniu magia mogła zmienić aurę rośliny. Im mniej naruszyła jej pierwotną strukturę, tym łatwiej uda mi się ją zlokalizować.

Jako że innych pomysłów już nie mieli, to kontynuowali wyprawę, bowiem do zmierzchu pozostało jeszcze kilka godzin. Lepo, w czasie wędrówki, chciał dowiedzieć się nieco więcej o swoim przewodniku, lecz wszystkie pytania, jakie wybrzmiewały w jego myślach, były, według niego, zbyt wścibskie czy też durnowate. Dobrą godzinę dumał nad tą kwestią, aż wymyślił jakieś w miarę stosowne do sytuacji.
- Odpowiada ci tutejszy klimat? Słyszałem, że lodowe elfy, ponoć nie najlepiej, znoszą najcieplejsze dni w roku. Miałeś może okazję ich doświadczyć? - zapytał z dozą ciekawości.
Może samo pytanie nie należało do tych najmądrzejszych, ale było raczej odpowiednie, by przełamać pierwsze lody. W międzyczasie, gdy czekał na odpowiedź, ocenił sytuację na szlaku. Słońce schylało się już ku horyzontowi, choć było jeszcze na tyle jasno, by móc komfortowo widzieć. Choć dzień ten nie obfitował w przełomy, to i tak przybliżał ich powoli do wyznaczonego celu.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Wysłuchał odpowiedzi towarzysza, w końcu czarodziej – nawet, jeżeli mógł być młodszy od niego – i tak znał się na tym lepiej niż elf, który z magią ma wspólnego właściwie tylko tyle, że zna podstawowe zaklęcia magii powietrza, których i tak używa wyłącznie w walce.
         – Czyli ostatecznie i tak musimy wrócić do „tradycyjnych” metod – odparł, mając na myśli to, że będzie musiał polegać na swoim wzroku i na posiadanej przez niego wiedzy na temat tropienia, a konkretniej na temat tego, jak rozpoznać, że ktoś przechodził przez dane miejsce, bez różnicy czy działo się to… jakiś czas temu, czy może nie tak dawno.
         – Najwyżej może uda ci się wyczuć magiczną aurę bluszczu, gdy rzeczywiście będziemy w jego pobliżu – dopowiedział po dłuższej chwili. Zanim się odezwał, przez dłuższy czas przyglądał się jednemu fragmentowi wysokiej trawy, poświęcając tej części więcej uwagi – ostatecznie i tak niczego tam nie znalazł, więc trop ten okazał się niepomyślny. Zresztą, Calathal sam wątpił w to, żeby ścieżka do wejścia do wnętrza Gór Druidów była czymś, co uda mu się łatwo zobaczyć przez to, że może była często uczęszczaną drogą leśną. Podejrzewał, że na pewno będzie miał pewne problemy z dostrzeżeniem jej, jeżeli w ogóle uda mu się to zrobić – jeżeli nie, to będą musieli zdać się na przypadek, chociaż nawet wtedy Cal nie przestanie szukać.

         – Przyzwyczaiłem się już – odpowiedział krótko, jednak nie wyglądało na to, że zamierzał zakończyć na tych trzech słowach. Poza tym, mogły one też podpowiadać, że sam elf żyje dłużej, niż mógłby wskazywać na to jego fizyczny wygląd. W końcu należał do jednej z ras, które można by było określić jako długowieczne - żyjące o wiele dłużej, niż zwyczajni ludzie.
         – Wiele razy doświadczałem takich dni i chociaż na początku znosiłem je tak, że gdy tylko się rozpoczęły, od razu zaczynałem szukać jakiegoś chłodniejszego miejsca, najlepiej, żeby jeszcze śnieg nie był tam czymś rzadko spotykanym, ale później powoli się do tego przyzwyczajałem – dopowiedział, znowu sugerując, że jest starszy, niż mogłoby się na początku wydawać. Mógłby też dodać, że w ostateczności zawsze mógłby wrócić w rodzinne strony, ale… no właśnie, nie do końca chciał to robić, głównie ze względu na nieprzyjemne wspomnienia z młodości, które były związane z tamtym miejscem. Wiedział, że gdyby postawił tam stopę, to wspomnienia te od razu wróciłyby do niego – nie było tak, że z czasem o nich zapomniał, bo cały czas znajdowały się gdzieś w jego głowie, ale po prostu siedziały gdzieś daleko, skąd „przyszłyby” bliżej tylko w określonych sytuacjach. Do tej grupy jak najbardziej pasowało to, że Calathal znalazłby się w rodzinnych stronach. Poza tym, sytuacja te były też czymś, co za bardzo mogłoby mu przypomnieć jego młodość. Najgorzej byłoby, gdyby spotkał kogoś, kogo wtedy znał – wtedy na pewno wszystko wróciłoby do niego i… mogłoby być źle. „Na szczęście” (głównie dla jego zdrowia psychicznego) mieszkańców wioski zabrała ze sobą epidemia, a on był najprawdopodobniej jedyną osobą, której udało się przeżyć.
         – Ostatecznie, jeżeli już chcę przez jakiś czas przebywać w o wiele chłodniejszym klimacie, zawsze mogę wybrać się tam, gdzie taki panuje i to bez względu na to, jaka jest pora roku – wspomniał na koniec. Przypomniał sobie, że przecież już nie raz tak robił i zawsze wychodziło mu to na dobre. Zresztą, nawet nie tak dawno przebywał przecież w klasztorze w górach, który otoczony był lasem, a także śniegiem, więc możliwe, że minie trochę czasu, zanim poczuje potrzebę udania się w takie miejsce.

Nagle elf zatrzymał się i kucnął przy poboczu drogi, którą szli. Zaczął przyglądać się źdźbłom wysokiej trawy, która tam rosła. Tym razem mu się nie wydawało i rzeczywiście zobaczył tu złamane źdźbła i też takie, które rosły nierównomiernie, a także miały czasem inne kolory, co mogłoby świadczyć o tym, że są „młodsze” od innych. Wyglądało na to, że ktoś tędy przechodził, ale to niekoniecznie musiało od razu oznaczać, że był to jakiś druid lub ktoś, kto znał drogę do wejścia do środka Gór Druidów i chciał udać się tam w jakimś celu – mogła to być po prostu ścieżka używana przez jakieś zwierzęta, chociaż prawdopodobnie jednego gatunku, które wyczułyby, że inna grupa tędy przechodziła i instynkt podpowiedziałby im, że droga ta jest bezpieczna.
         – Regularnie złamane źdźbła trawy i też takie, które mają różną długość i „wiek” - powiedział, nie do końca była wiadome, czy po prostu mówi do siebie, czy może do Lepo, chcąc wskazać mu, na co powinien zwrócić uwagę, jeżeli postanowiłby kucnąć obok niego, żeby spróbować dojrzeć to, na co patrzył Cal.
         – Myślę, że powinniśmy pójść tym tropem. Jeżeli okaże się bezowocny, zawsze możemy zawrócić i rozpocząć z tego miejsca, w którym zeszliśmy ze szlaku – zaproponował i nawet spojrzał w stronę Lepo. Wyprawa była jego pomysłem i to on szukał kogoś, kto będzie mu w jej czasie towarzyszył, więc ostateczna decyzja należała właśnie do niego.
Awatar użytkownika
Lepo
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Zielarz
Kontakt:

Post autor: Lepo »

Kiwnął głową na znak zrozumienia i kontynuował marsz. Wypowiedź towarzysza zaspokoiła ciekawość chłopaka. Lodowe elfy niezbyt często zapuszczały się aż do Środkowej Alaranii, zatem miło było wreszcie posłuchać rzetelnych informacji na temat jego gatunku. Niektóre kroniki fantazyjnie wspominały nawet o możliwości rozpuszczenia się, w upalne dni, takowych osobników, co z góry uznał za bujdę. Choć nawet dosyć śmieszną. Ciekaw był co siedzi w głowach niektórych archiwistów, by pisać takie bzdury. Z pewnością wyobraźni im nie mógł odmówić. Denerwowała go jednak ich niekompetencja i ignorancja, która powodowała wiele szkodliwych stereotypów na temat rzadko spotykanych ras w tej części Alaranii. Informacje, przekazane przez kompana, pozwoliły mu również na potencjalne oszacowanie jego wieku. Otóż był pewny, że jest starszy od niego. O ile? Ciężko stwierdzić, dekady u ras długowiecznych można przyrównać do lat żywota ludzkiego, więc łatwo było o dużą pomyłkę. Zapewne z co najmniej kilka dekad, choć przypuszczał, że różnica mogła być znacznie większa. Jednak nie wywyższał się ani nie kwestionował jego opinii, jak mieli w zwyczaju inni długowieczni. Zastanawiał się, czy była to kwestia tego, że dla niego pracował, czy też może wynikała ona z jego, jak dotąd opanowanego temperamentu. Lepo pasował taki stan rzeczy, bowiem nie przypadał za byciem lekceważonym, mimo że przywykł do tego stanu rzeczy podczas spotkań ze starszymi magami, którzy nie przepadali za podważaniem ich decyzji.

Calathal niespodziewanie przystanął, a po chwili kucnął przy poboczu ścieżki. Intensywnie się czemuś wpatrywał, więc czarodziej poczuł się lekko skonfundowany, jednak zrobił to samo co elf, by zobaczyć, co go tak zaciekawiło. O dziwo była to tylko zwykła kępa trawy. Nie widział w niej nic wyjątkowego. Ot jakieś tam pierwsze lepsze zielsko. Dopiero słowa kompana pomogły mu zrozumieć, na czym ma się skupić. Złamane źdźbła, lekko przechylona, pod naporem dawnego ciężaru trawa, wskazywała na czyjąś obecność. Uświadomił sobie, że faktycznie ktoś tędy przechodził. Choć równie dobrze mogło być to jakieś stado zwierząt. Pytanie Calathala oderwało wzrok Lepo od trawy.

        - Myślę, że warto zaryzykować, zwłaszcza, że to nasza aktualnie jedyna poszlaka. Tak czy owak nie mamy nic do stracenia poza czasem - oznajmił, zaskoczony bezpośrednim spojrzeniem towarzysza, chłopak. Podejmowanie kluczowych decyzji nie było jego ulubioną czynnością, choć nie uciekał nigdy od tej odpowiedzialności. Rozumiał bowiem, że od błędnych decyzji gorszy jest tylko brak decyzji.

Ruszyli zatem w gąszcz, poruszając się po ścieżce z delikatnie wydeptanej trawy. Była ona tak wysoka i gęsta, że nie był w stanie zobaczyć, gdzie dokładnie się znajdują. Bezskutecznie próbował zorientować się dokąd trasa ta może prowadzić. Wiedział tylko, że kręciła się niemiłosiernie, jakby miała na celu zmylenie ewentualnych podróżników. Może faktycznie taki był jej zamiar - pozbyć się niechcianych wędrowców - więc ścieżka ta mogła mieć dla kogoś duże znaczenie. Calathal był jednak dobrym tropicielem i skrupulatnie podążał śladem połamanych źdźbeł, nie dając zmylić się przez liczne zakręty. Niespodziewanie zmysły Lepo zaalarmowała obecność trzech aur i to nie byle jakich. Pierwszym jego odruchem było poinformowanie towarzysza o niebezpieczeństwie.

        - W odległości około sześciu sznurów od nas wyczuwam trójkę igrysów. Cholernie głodnych igrysów, gotowych do rozszarpania nam gardeł, tak dla jasności. Dwa leżą ukryte w trawie na północnym-wschodzie, natomiast trzeci, po przeciwnej stronie trasy - rzekł ściszonym głosem, pokazując przy tym ręką przybliżone położenie zwierząt.

        - Hipotetycznie mogły zostać przez kogoś oswojone i mają za zadanie czegoś strzec. Być może właśnie szlaku do Komnaty Wejścia. Moglibyśmy pewnie je ominąć, choć ryzykowalibyśmy utratą drogi. W przypadku podążania dalej tą ścieżką, będziemy zmuszeni do konfrontacji, przy czym trójka ta obecnie zajmuje lepsze pozycje od nas - rozważał na głos wszystkie potencjalne możliwości, co pomagało mu się skoncentrować.

        - Co o tym wszystkim sądzisz? Przychodzi ci do głowy jakaś koncepcja czy plan ataku? - spytał Lepo. W końcu elf z racji większego doświadczenia na szlaku miał do powiedzenia na pewno więcej w tej sprawie niż młody czarodziej.

W razie potencjalnej próby ataku nie stałby przecież bezczynnie i patrzył jak jego towarzysz wykonuje całą czarną robotę za niego. Jego charakter nie pozwalał na taką dozę egoizmu, ponadto był inicjatorem tej wyprawy, więc poczuwał się do odpowiedzialności. Miał także jakieś tam podstawowe pojęcie o walce, jednak przede wszystkim polegał ma swojej magii w przypadku potyczek. Calathal natomiast miał swój łuk i strzały, choć Lepo nie wiedział, czy otaczająca ich trawa nie utrudni mu strzelania. Oczekiwał, więc w milczeniu na odpowiedź towarzysza, próbując usilnie wypatrzeć ukryte w gąszczach trawy igrysy, co wydawało mu się wręcz niemożliwe.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Jego umiejętności tropienia przydały się wcześniej niż na początku przypuszczał – co prawda była to jedynie poszlaka, ale nie mieli nic innego i równocześnie bardziej wiarygodnego, więc ostatecznie ruszyli za śladem złamanej i nierówno rosnącej (a także dość wysokiej) trawy. Szedł przodem, oczywiście, ciągle szukając drogi, którą oznaczały mu poszlaki wspomniane wcześniej. Co prawda nie był mistrzem tropienia, jednak jego umiejętności okazały się wystarczające, żeby podążać za tropem. Nie mieli też pewności, na co ostatecznie trafią – może właśnie na ukryte wśród trującego bluszczu przejście do jaskini, a może po prostu podążali właśnie śladami jakichś zwierząt leśnych i ostatecznie będą musieli wrócić na „główny” szlak, gdy w pewnym momencie trop ten nagle skończy się albo natknął się na jakieś zwierzęta, które spłoszy ich obecność.

Właśnie, zwierzęta… Calathal zatrzymał się nagle, gdy Lepo powiadomił go o tym, że w pobliżu znajdują się trzy igrysy. Zwierzęta te, owszem, mogły żyć w tym miejscu, bo w końcu można je przecież spotkać w wielu lasach na terenie Alaranii, ale elf miał przeczucie, że… cóż, może tu chodzić o coś więcej niż po prostu o leśne drapieżniki, które zaczaiły się tutaj na jakąś ofiarę.
         – Jeśli one też wiedzą, że jesteśmy w pobliżu… Mogą spróbować nas gonić, jeśli zdecydujemy się je obejść albo wycofać się na wcześniejszy szlak – odparł, przyciszając trochę głos.
         – Z drugiej strony, sześć sznurów to dość spora odległość, więc wydaje mi się, że są małe szanse na to, że już o nas wiedzą – dopowiedział po chwili, już bardziej normalnym głosem, przynajmniej jeśli chodziło o jego głośność. Wydawało mu się, że w lesie za dnia nawet igrysy ze swym czułym słuchem raczej nie usłyszą ich z tej odległości.
         – Szczerze mówiąc, wolałbym uniknąć walki z nimi – odparł, wcześniej zastanawiając się chwilę nad ostateczną odpowiedzią. I nie chodziło tu o to, że uważał, że mogą sobie nie dać rady. Sam może znalazłby się w nieciekawej sytuacji, gdyby miał w pojedynkę walczyć z trójką dzikich zwierząt, które były na swoim terenie i na pewno wykorzystywałyby otoczenie na swoją korzyść. Teraz miał towarzysza, który był magiem i najpewniej wsparłby go w walce, ale Cal i tak nie chciał do niej doprowadzać. Każdy elf „czuł” - większą lub mniejszą – więź z Naturą i on nie był tu wyjątkiem, dlatego też trochę trudniej przychodziły mu takie decyzje. Najpewniej, jeżeli byliby to ludzie lub inne istoty, z którymi da się porozmawiać i przekonać je do odejścia albo przepuszczenia ich, wtedy nie zastanawiałby się długo i zaproponowałby konfrontację z nimi. Wtedy może udałoby im się także uniknąć walki, ewentualnie – jeżeli doszłoby do niej – to byłaby łatwiejsza niż ta, którą mogliby odbyć teraz.
         – Możemy podejść trochę bliżej, może nawet na połowę odległości, która dzieli nas od nich teraz, czyli na jakieś trzy sznury, a później spróbujemy je obejść – zaproponował, może Lepo też niekoniecznie będzie chciał walczyć ze zwierzętami.
         – Pomocne może być w tym to, że najwidoczniej możesz wyczuć to, gdzie się znajdują na podstawie wyłącznie aur igrysów, więc, jeżeli nie jest to problemem, to obserwuj je ciągle w ten sposób – dopowiedział. Według niego był to dość dobry pomysł, bo zwierzęta mogłyby ich nie wyczuć, a w tym czasie oni ciągle wiedzieliby, gdzie te stworzenia się znajdują.

Calathal wznowił marsz, chociaż wyraźnie zwolnił i także ostrożniej stawiał swoje kroki, skradając się przy tym i starał się też, żeby nie nadepnąć na suche gałęzie, liście lub rośliny, które mogłyby sprawić, że spod jego butów wydobyłby się jakiś odgłos. Odliczał też odległość, uważnie, żeby się nie pomylić i nie podejść do zwierząt zbyt blisko.
         – Ktoś rzeczywiście mógł je oswoić i później pozostawić w okolicy, żeby pilnowały ścieżki prowadzącej do miejsca, którego szukamy – odezwał się cicho, przypominając sobie wcześniejsze słowa Lepo.
         – Przeczucie podpowiada mi, że nie są dzikimi drapieżnikami, które wybrały sobie to miejsce na takie, w którym mogą zaczaić się na jakieś jedzenie albo na takie, gdzie po prostu odpoczywają przez chwilę – dopowiedział, nadal zachowując głośność głosu zbliżoną do szeptu.
W końcu znaleźli się jakieś trzy sznury bliżej, niż byli wtedy, gdy czarodziej wyczuł igrysy. Calathal zatrzymał się wtedy i odwrócił w lewo, po czym zaczął iść w tamtym kierunku, co jakiś czas lekko skręcając w bok.
         – Obejdziemy je, zachowując odległość dwóch lub trzech sznurów od nich. Daj znać, gdy będą znajdowały się dokładnie na prawo od nas, wtedy zaczniemy iść półkolem w prawo, wymijając je w ten sposób… myślę, że w dość bezpiecznej odległości – odezwał się jeszcze i zaczął iść trasą, o której wspomniał wcześniej. Nie chciał z nimi walczyć i lepiej byłoby, jeżeli nie wyczułyby ich, a nawet jeśli by się tak stało, to niech nie ruszają do ataku albo po to, żeby sprawdzić, kim są i co się dzieje. Te dwa scenariusze miały największą szansę na to, żeby zakończyć się walką i lepiej byłoby – dla obu „stron” - żeby do nich nie doszło.
Awatar użytkownika
Lepo
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Zielarz
Kontakt:

Post autor: Lepo »

Słowa Calathala brzmiały rozsądnie, próba ominięcia zwierząt oddaliłaby ryzyko zbędnej przemocy, której i tak było już stanowczo za dużo na tym świecie. Jemu samemu też nie było śpieszno do rozlewu krwi, mając w głowie obraz swojego spopielonego ojca, toteż zgadzał się jak najbardziej z elfem. Również hałas spowodowany walką mógł przyciągnąć znacznie gorsze istoty niż trójka igrysów. W jego głowie mimowolnie pojawił się obraz dzikiego smoka, ziejącego ogniem, co było dość trywialnym wyobrażeniem, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie miał jeszcze okazji spotkać żadnego.

        - Plan wydaje się być sensowny, a więc zróbmy, jak mówisz. Postaram się, tak jak wspominałeś, śledzić ich położenie, tak by nie miały szansy nas zaskoczyć - odpowiedział Lepo, powtarzając plan, by nic mu nie umknęło.

Ruszyli ponownie, lecz tym razem poruszali się już w sposób o wiele ostrożniejszy niż wcześniej. Im bliżej igrysów się znajdowali, tym mniej dźwięków starali się wydawać. Kompan w międzyczasie zgodził się również z jego wcześniejszymi przypuszczeniami i dał niezbędne wskazówki co do planu. Gdy znaleźli się w odległości trzech sznurów, skręcili w prawo i zaczęli poruszać się półkolem, tak by zachować bezpieczny dystans. Lepo starał się nie hałasować, więc nie mając zbyt wielkiego doświadczenia w skradaniu, stawiał kroki w miejscach tych samych co jego towarzysz. Równocześnie wytężał swój zmysł magiczny, by przypadkiem nie przegapić momentu, w którym mieli znaleźć się naprzeciwko zwierząt. Aury zwierząt wydawały się stabilne, zatem nie były raczej świadome ich obecności.

Wokół nich panowała błoga cisza, przerywana od czasu do czasu śpiewem ptaków czy szumem poruszanej przez wiatr trawy. Niejako odprężało to czarodzieja, ale jednocześnie wzmagało presję bezszelestnego kroczenia. Gdy znaleźli się w odpowiednim miejscu, Lepo podniósł rękę, komunikując, iż są już w połowie drogi. Odbili zatem w lewą stronę, symetrycznie powtarzając swoją trasę. Wszystko szło gładko, bez zbędnych komplikacji. Druga połowa drogi wydawała się łatwiejsza dla maga, gdyż już wiedział, czego może oczekiwać.

Nie spodziewał się jednak, że na jego drodze wyrośnie, ni stąd ni zowąd, kamień wielkości pięści, o który się nieszczęśliwie potknie. Wylądował na ziemi i wstrzymał oddech. Na jego twarzy wykwitł uśmiech, co zawsze miało miejsce w sytuacjach, w których się bardzo stresował. Nie chciał nawet wiedzieć, co pomyśli jego towarzysz, jeśli zobaczy jego wyszczerz. Ugryzł się, więc w język, próbując bezskutecznie zwalczyć swój uśmieszek. Czuł nie tylko ból palca i policzków, ale również nagłą zmianę aur zwierząt. Jedno z nich nawet się podniosło, gdyż można było zauważyć, że trawa zaczęła się poruszać pod naporem igrysa. Próbował zapewne zlokalizować źródło hałasu i nieubłaganie zbliżał się do dwójki wędrowców.

Lepo nie oglądał się nawet na reakcję towarzysza. Nie wiedział czy to z powodu poczucia winy, czy też zażenowania. Postanowił zmienić pozycję z leżącej na przykuc i wziął do ręki ten nieszczęsny kamulec. Zaczerpnął magię z wnętrza siebie i postanowił zdać się na dziedzinę przestrzeni, której ufał najmniej, lecz w tej sytuacji zdawała się najbardziej sposobna. Może jednak lata nauki jego ojca nie poszły całkiem na marne i coś tam pamięta. Zamachnął się i rzucił kamień, wcześniej obierając miejsce, w którym chciał, by ten wylądował, czyli na tyle daleko od nich, by odwrócił uwagę drapieżnika. Przedmiot zniknął zaraz po wypuszczeniu go z dłoni. Po chwili usłyszał jego zderzenie z podłożem. Szczęśliwie było na tyle głośne, by odwrócić uwagę igrysa. Nie mógł sobie jeszcze odmówić użycia odrobiny magii do ukojenia bólu i szybkiego wyleczenia obitego palca, w końcu bez tego nie odzyskał, by od razu pełnej sprawności ruchowej. Niektórzy nazwali, by to po prostu szastaniem mocy na lewo i prawo, ale czarodziej traktował to raczej jako inwestycje w samego siebie. Nie chciał dłużej niż to konieczne kusić losu, więc ruszył dalej ze swym kompanem, oddalając się od ich legowiska.

Długo iść nie musieli, gdyż trawa z każdym sznurem stawała się coraz rzadsza jak i krótsza. Gdy znaleźli się na krańcu polany, przed ich oczami pojawił się niezbyt gęsty, iglasty bór, charakterystyczny dla regla górnego. Z lasu prowadziły dwie ścieżki, prowadzące w stronę górskich ścian, jednakże jedna kierowała się na wschód, natomiast druga w przeciwną stronę. Chłopak poczuł się w tej sytuacji trochę jak w środku labiryntu, z którego nie widział wyjścia.

        - Którą stronę wolisz? Lewą czy prawą? - zapytał czarodziej, zdając się na decyzję elfa, gdyż uważał, że nie było po co wracać, zwłaszcza po rozbudzeniu zwierząt na dobre.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Ominięcie igrysów przebiegło sprawnie… no, może prawie. Raz zdarzyło się, że głównie przez Lepo, który nie zauważył kamienia i potknął się o niego, zwierzęta ruszyły się, dając im znak, że na pewno to słyszały i zaczęły być podejrzliwe. Elf nie spojrzał na towarzysza, skupiając się bardziej na stronie, po której teraz znajdowały się igrysy. Nawet nałożył strzałę na cięciwę i naciągnął ją, co zrobił błyskawicznie i z wprawą mówiącą, że robił to już naprawdę dużo razy, a samym łukiem także posługuje się bardzo długo. Chciał być gotów, żeby od razu wypuścić ją i pozbawić życia przynajmniej jedno ze zwierząt, jeżeli zdecydują się zaatakować. Na szczęście ten sam czarodziej pozbył się też potencjalnego zagrożenia, wykorzystując do tego ten sam kamień, który był źródłem ich aktualnego problemu. Rzucił nim i przeniósł go magią, żeby wylądował po innej stronie lasu, skutecznie odwracając uwagę zwierząt od miejsca, w którym znajdowali się oni. Calathal poczekał jeszcze krótką chwilę, nasłuchując i upewniając się, że żaden z drapieżników nie zbliża się do nich – ruszył dopiero wtedy, gdy był tego pewien. Mieli jeszcze kawałek do przejścia, a nie chciał, żeby igrysy ich zaskoczyły, wolał, żeby zostały na swoich miejscach.

Reszta tego okrążania przebiegła już bez problemów i skończyła się tym, że dotarli do ścieżki, która rozdzielała się na dwie inne – jedna prowadziła w prawo, a druga w lewo. Był to też kraniec polany, gdzie łączyła się ona z lasem bogatszym w drzewa i krzewy, ale za to nie porastała go tak bujna trawa, jak rosła na terenie, który teraz mieli tuż za plecami.
         – Zawsze muszą być dwie ścieżki… albo więcej. Zawsze – oświadczył, wypuszczając powietrze nosem.
         – Może uda mi się jakoś ustalić, która ścieżka zaprowadzi nas do celu – dodał po chwili. Nie był pewien, czy mu się to uda. Z drugiej strony, mogło okazać się, że na początku obu znajdzie jakieś ślady tego, że ktoś tędy przechodził, z czego nadal tylko jedna zaprowadzi ich do porośniętego bluszczem przejścia.
Podszedł do ścieżki z lewej strony i kucnął przy niej, przyglądając się „wejściu” na nią tak, jak wcześniej zrobił to na szlaku, z którego zeszli na wcześniejszą dróżkę. Wiadome było, że szuka tu jakichś śladów tego, że ostatnio ktoś tędy przechodził… albo, że w ogóle ktoś jej używał. Po dłuższej chwili zrobił kilka kroków w prawo i powtórzył to, co robił wcześniej, tylko że tym razem przyglądał się tak prawej odnodze. W końcu wstał i odwrócił się w stronę Lepo.
         – Właściwie, mam dobrą i złą wiadomość – odezwał się, spoglądając na towarzysza.
         – Zła jest taka, że obie ścieżki mają ślady tego, że ktoś nimi przechodził, co oznacza, że obie były albo nawet nadal są używane – kontynuował. Wolał zacząć od tej gorszej, żeby później – może – trochę poprawić morale i także ich sytuację.
         – Dobrą jest to, że wydaje mi się, że wiem, którą z tych odnóg powinniśmy pójść – dodał jeszcze, chociaż nie wyglądało też na to, że nie ma już nic do powiedzenia. Może nawet wyjawi, na jakiej podstawie stwierdził to, którą ścieżkę wybrać? Lewą czy może prawą?
         – Wydaje mi się, że tamte igrysy mogły towarzyszyć osobie, która udała się do jaskini, a osoba ta zostawiła je właśnie po to, żeby pilnowały tego, aby nikt więcej się tam nie udał. Może nawet osobnik ten nadal znajduje się gdzieś wewnątrz, szukając tego, po co tam przyszedł. Nie wiem, o ile nas wyprzedza, ale prawdopodobnie udał się tam lewą ścieżką. Na niej znalazłem ślady mogące świadczyć o tym, że była niedawno używana i osoba, która nią szła, w ogóle nie zwracała uwagi na to, że może zostawić jakiś trop – wytłumaczył towarzyszącemu mu magowi. Z drugiej strony, i tak było to dość trudno dostrzec, jednak taką informację postanowił już zatrzymać dla siebie.
         – Chodźmy… Jeśli się mylę, najwyżej wrócimy tu i pójdziemy drugą odnogą – powiedział na koniec i przeszedł na lewą stronę, a po chwili zaczął iść tamtą ścieżką.

Nie różniła się zbytnio od takich, na które można natknąć się w lasach, a przynajmniej na początku. Po obu stronach dróżki rosły różne drzewa iglaste, jednak im dalej podążali, tym bardziej obaj mieli wrażenie, że korony drzew przechylają się i uginają nad ścieżką, tworząc swego rodzaju naturalny „dach”. Było to trochę dziwne, ale też wyglądało ładnie, chociaż miało się także wrażenie, że magia mogła mieć z tym coś wspólnego. Z drugiej strony, coś takiego mogłoby im też podpowiadać, że jednak wybrali dobrą ścieżkę i na jej końcu może natknął się na wejście do jaskini, które zakryte będzie przez bluszcz.
         – Może to odpowiednia droga – powiedział cicho elf, spoglądając w górę. Może nie chciał przerywać ciszy, a może mówił do siebie, przypadkowo odzywając się na tyle głośno, że Lepo także mógł to usłyszeć.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Calathal i Lepo ruszyli ścieżką, którą wybrał ten pierwszy. Tym razem nie natknęli się na niebezpieczeństwa, jednak ponownie musieli wybierać drogę, a później jeszcze raz i jeszcze raz… Magia ciągle była wyczuwalna w jednej ze ścieżek, chociaż za każdym razem była to inna, a nie ta sama, więc minęło trochę czasu, zanim oboje zorientowali się, że to jakaś magiczna pułapka i tak naprawdę mogą krążyć w kółko albo wchodzić w jakieś zamaskowane portale, które przenoszą ich w różne części lasu i ta magia, którą wyczuwali, była tak naprawdę związana właśnie z magicznymi przejściami.
W końcu to elf jako pierwszy stwierdził, że znaleźli się w pułapce i domyślił się też, jakie jest jej działanie. Chociaż, żeby się upewnić, poprowadził towarzysza w kolejne przejście – tym razem, gdy był już świadom prawdopodobnego działania „magicznej ścieżki”, poczuł, jak magia subtelnie wciąga ich i wyrzuca w innym miejscu. Calathal powiedział o swoich przypuszczeniach Lepo, a później zapytał go, czy może on to w jakiś sposób potwierdzić. Czarodziej podszedł do drogi, od której dało się wyczuć magię i zaczął ją badać, aż w końcu rzeczywiście odkrył portal, który mógł prowadzić w inne miejsce. Co prawda las wokół nich nadal wyglądał podobnie do tej części, w której znaleźli się wcześniej – gdy udało mu się wyminąć igrysy – jednak Cal wiedział, że jest to tak naprawdę inny obszar. Może ten sam las, jednak na pewno inny jego fragment. Na pewno była to pułapka zastawiona przez tę samą osobę, która zostawiła tamte igrysy jako strażników przejścia.
Przez długi czas próbowali wymyślić jakieś rozwiązanie i nawet spróbowali zastosować kilka z tych, na które wpadli, jednak nie pomogło nawet zniszczenie portalu i stworzenie nowego, który miałby przenieść ich w miejsce, w którym weszli w pułapkę. Calathal zaproponował w końcu, że może po prostu spróbują odnaleźć drogę powrotną. Tym bardziej, że słońce zaczynało już zachodzić, a w lesie robiło się ciemno. Lepo, niechętnie, ale zgodził się na to, więc elf poprowadził go w przeciwną stronę niż ścieżki, którymi normalnie mieliby się poruszać, gdyby kontynuowali poszukiwania wejścia do jaskini. I rzeczywiście, gdy wyszli zza zakrętu i zarośli, nigdzie nie zobaczyli dużych kotów, które byłyby tam, gdyby nie to, że znajdowali się w innej części lasu. Cal wyprowadził siebie i towarzysza na skraj drzew, a później na ścieżkę. Nie była to okolica podobna do tej, w której zatrzymali się, żeby wkroczyć w leśną gęstwinę, jednak na pewno wystarczyło iść drogą, żeby w końcu trafić do jakiegoś miasta albo wioski. Elf pożegnał się z Lepo, przyjął od niego niewielkie wynagrodzenie za ten krótki czas, w którym mu towarzyszył, a później ruszył w swoją stronę. W stronę przeciwną niż ta, którą wybrał młody pradawny.
Zablokowany

Wróć do „Smocza Przełęcz”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość