FargothDaleko od domu.

Miasto położone na granicy Równiny Drivii i Wschodnich Pustkowi, jedno z głównych miast środkowej Alarani, położone na szlaku handlowym, prowadzącym przez Opuszczone Królestwo aż do Wybrzeża Cienia.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Spoglądając na reakcję demonów na jej słowa, mogła się tylko zastanawiać ile zdziałała. Lub czy coś w ogóle. Na pewno tyle, że nie dyskutowali z nią za bardzo i nie przerywali, ale też widziała momentami ich niedowierzające spojrzenia. Nie wiedziała, o co konkretnie chodzi, ale też nie oczekiwała cudów po tej rozmowie. Zaryzykowała i spróbowała mediować pomiędzy braćmi, ale jednorazowa pogawędka, zwłaszcza w takich okolicznościach, na pewno nie rozwiąże wszystkich ich problemów. Odetchnęła, gdy Gadriel zniknął. Wciąż nie wiedziała, co o nim sądzić. Ciągłe powtarzanie, że jest niebezpieczny nie miało sensu. Wiedziałaby to nawet bez interwencji Luciena, ale to przecież nie była cecha charakteru. Co najwyżej zdolność do posunięcia się dalej niż inni, ale wciąż nie mówiło to o nim wiele. Zaraz też jego miejsce zajął elf i miała kolejne zmartwienia na głowie.
        Przetarła oczy dłońmi i pokręciła lekko głową. Było już ciemno. Nie wiedziała, która jest godzina, ale była zmęczona. Miała już dosyć tego wszystkiego. To już wcale nie było zaskakującymi przerywnikami w jej życiu, to już była niezatrzymująca się karuzela. Przeszło jej przez myśl, czy właśnie tak wygląda to w Otchłani? Wieczne nieporozumienia, niesnaski, brak poczucia bezpieczeństwa, zmęczenie relacjami międzyludzkimi? Nigdy nie była towarzyska. Lubiła być sama lub z tymi kilkoma bliskimi osobami, które miała (oczywiście nie na raz). Później lubiła być z Lucienem. Jego towarzystwo, po czasie oczywiście, stało się tak naturalne, że Rakel nawet nie przeszkadzało, że ostatnio w ogóle nie bywała sama. Niemal tego nie zauważała, a gdy wczoraj rzeczywiście została w końcu sama, brakowało jej znajomego nemorianina.
        Ale tak, była już tym wszystkim zmęczona. Chciała stanąć w obronie Luciena, ale nie miała siły na argumenty, nie mogła wpaść na żadne bystre odpowiedzi. Tak naprawdę wcale nie podobało jej się wszystko, co mówił demon, albo w jaki sposób to mówił, albo co miał przez to na myśli. Ale wybrała, by o tym myśleć. Nie tutaj, nie na dworze, z mieczem przy pasie. Z rozdrażnionym Remym i Lucienem, z których uraziłaby każdego, gdyby wzięła stronę tego drugiego. A nie chciało jej się i z tego tłumaczyć skoro jednocześnie była zła na obu, ale żadnego nie chciała urazić. Właściwie gdyby nie to, że byłoby to nie w porządku wobec demona, po prostu odwróciłaby się na pięcie i poszła do pokoju. Ale pojawił się tu, bo chciał z nią porozmawiać. Chyba. Elf jednak też nie zasłużył na wstawienie się za nim.
        - Remy, daj spokój – powiedziała w końcu cicho. Elf spojrzał na nią z urazą, czego się spodziewała. Nic nie powiedział, ale jego wzrok mówił wszystko. Albo ona czuła się na tyle niepewnie, że potrafiła sobie to wmówić. Nie chciała jednak, żeby i na nią się złościł, zwłaszcza, że nie miał powodu, ale ona teraz nie potrafiła mu tego pokazać.
        - Porozmawiamy…
        - Jutro? – dokończył za nią z przekąsem. Na tyle ostro, że Rakel zacisnęła usta urażona. Normalnie pewnie powiedziałaby i jemu co nieco do słuchu, ale dosyć już było zamieszania na jeden dzień.
        - Tak, jutro Remy – powiedziała stanowczo, zmuszając się, by znieść niezadowolone spojrzenie elfa. Ewidentnie czekał jeszcze aż dziewczyna zmieni zdanie, ale Rakel milczała, więc prychnął niedbale.
        - Jasne. Może – mruknął nieprzyjemnie. Obrócił się w stronę miasta i zawahał chwilę, ale ostatecznie ruszył dalej, nie oglądając się na nich. Widziała tylko jego plecy, ale wciąż czuła na sobie jego niezadowolenie. Znów poczuła się przytłoczona.
        Odwróciła się w stronę Luciena. Nie było w jej wzroku już tej łagodności, gdy na niego spoglądała. Raczej bezradność i zniechęcenie. Podeszła jednak bliżej, trochę niepewnie wyciągając do niego rękę.
        - Możesz zabrać nas prosto do pokoju? - zapytała. - Jeśli chcesz porozmawiać, to wolałabym nie tutaj.
        Musiała przyznać, że nie miała siły nawet wracać tam pieszo. Nie chodziło nawet o fizyczne zmęczenie, ale mieli niby z Lucienem porozmawiać, a czekanie z tym wszystkim aż przebiją się przez zatłoczone wieczorem ulice, a później przez taką samą karczmę… pewnie w milczeniu na dodatek, naprawdę nie miała na to ochoty. Dlatego pierwszy raz sama poprosiła, by ich gdzieś przeniósł.

        Odetchnęła dopiero, gdy znaleźli się w pokoju. Nie czuła się tu wcale bezpiecznie czy nadmiernie komfortowo, ot, miejsce na kilka noclegów. Ale ulżyła jej cisza i samotność. Lucien jak zawsze zawierał się w jej strefie komfortu, więc jego obecność była zazwyczaj kojąca, jednak teraz…
        Spojrzała na Luciena, uśmiechając się słabo, i przysiadła na łóżku. Możliwie wygodnie, bo nie łudziła się, że po prostu pójdzie spać. Lucien nie spał, więc skoro się pojawił, to chyba coś od niej chciał. Wcześniej mówił, że jak wróci, to wszystko jej wyjaśni. Nie spodziewała się właściwie, że nastąpi to tak szybko. Zaskoczył ją swoim odejściem, ale gdy wspominał, żeby co dwa, trzy dni ma “wyprowadzać” Onyxa, założyła jego dłuższą nieobecność.
        W końcu westchnęła i wyprostowała się, spoglądając na Luciena i delikatnie wskazując wzrokiem na miejsce obok siebie.
        - To co chciałeś mi wyjaśnić? - zapytała spokojnie. Nie miała innych pytań. Może, gdyby była spokojniejsza i wypoczęta, obudziłaby się też jej ciekawość, ale teraz była po prostu zainteresowana tym, co chciał jej powiedzieć Lucien, sam z siebie.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Jeszcze do niedawna Remy wydawał się materiałem na kompana. Dzisiaj, w tym momencie, demon stracił do niego wszelką sympatię, którą dopiero budował. Lucien oswajał się ostrożnie i łatwo go było zniechęcić sprawiając, że wycofywał się za oschłą fasadę szlachcica. Nie dość, że rozdrażniła go impertynencja uszatego, który bezczelnie uderzył w tony nakazów, zakazów i oceniania. Wszystko to blondyn zastosował nieszczęśliwie przy szeregu innych zakazów i obowiązków ostatnimi czasy testujących spokój i posłuszeństwo Luciena.
        Ojca nigdy nie kochał, nawet za nim nie przepadał, ale podczas ostatniej rozmowy senior nagrabił sobie bardziej niż całe lata. Idiotyczny podwieczorek z przyszłą nową gałęzią rodziny, i Scarlett, która zapowiadała się na gadzinę gorszą niż Felicity były kolejną iskrą, nieroztropnie sypaną nad beczką nafty. Gadriel zaś, z którym chcąc nie chcąc mieli stanąć po jednej stronie barykady, knujący za plecami nawet jeśli były to niegroźne drobiazgi, nie pomagał, szczególnie przy nieustępującym braku zaufania do brata. Właśnie do tego wszystkiego Remy może i w dobrej wierze, czy nieświadomie, ale zaczął metaforyczną beczkę szturchać sprawdzając czy się wyleje, gdy w pobliżu już płonęły ogarki.
        Jak po tak krótkim czasie potrafił ocenić co go tu trzymało? W ogóle dlaczego niby niewinna zażyłość, może przyjaźń miała być takim potwornym grzechem? Mało, że znajomość siłą została ograniczona pętami przyzwoitości i zasad nim na dobre zdążyli się zorientować dokąd doprowadziłby ich los i czego tak naprawdę oboje mogli chcieć? Może odpowiedział zbyt złośliwie, za bardzo prowokująco, ale nie miał ochoty spuszczać głowy i tłumaczyć się przed elfem. Ku uldze nemorianina dziewczyna ukróciła sprzeczkę nim mogła się mocniej rozwinąć. Blondyn co prawda nie był zadowolony, a skoro nie mógł warczeć na demona, oberwało się Czarnulce. Obruszony mężczyzna wreszcie odszedł, ale nie omieszkując dać wszem i wobec znać o swoim niezadowoleniu.
        Lucien spojrzał na Rakel, wreszcie zostali sami. Jeśli nie liczyć gapiów, których w miarę dynamicznego rozwoju sytuacji trochę przybyło, a teraz rozchodzili się znudzeni. Każdy liczył na dramaty, pojedynki czy inne fajerwerki, a to była zwykła kłótnia o kobietę. Nie raz sami w podobnej brali udział. Wieczór przy piwie brzmiał ciekawiej. Kot odetchnął i również machnął łapką. Pora była się napić, tym razem dla spokoju umysłu. Na takich targach gdzieś na pewno znajdzie samogon, jak mógłby nie wykorzystać równie dogodnej sytuacji.
        Wzrok demona nabrał smutniejszego wyrazu gdy zobaczył minę wyczerpanej dziewczyny. Już raz była podobnie zmęczona. Przyjął rękę brunetki, ale położył ją sobie na piersi, Rakel zamykając w ramionach.
        - Zabiorę cię dokąd tylko zechcesz - wyszeptał cicho, równie zrezygnowany. Wydawała się taka drobna i delikatna, i nie chodziło o posturę. Tym mocniej przytulił dziewczynę opóźniając przeniesienie, a później w pokoju nie spiesząc się z wypuszczeniem jej z objęcia. Najchętniej wcale by brunetki nie puszczał, ale w końcu rozsądek nakazał cofnięcie się o krok.
        Odprowadził Rakel wzrokiem, samemu pozostając gdzie stał. Ciszę przerwał dopiero dziewczęcy głos. Lucien zawahał się lekko zanim zdecydował czy siadać na łóżku czy zostać gdzie był. Przy okazji liczył na jakieś pytanie pomocnicze, ale nie doczekał się pomocy.
        - Pewnie wszystko od początku... - ostatecznie westchnął cicho, siadając obok dziewczyny. Zwykle wolał rozmawiać patrząc na swojego rozmówcę wprost, najlepiej w oczy. Wiele mógł wtedy wyczytać, a jeśli nie umiał odnaleźć się w wysyłanych sygnałach to zawsze uczył się czegoś nowego. Lecz tym razem wzrok demona spoczął na ścianie… tak mogło być łatwiej.
        - Wiem, że zniknąłem nagle. Nie chciałem mówić zbyt wiele przy Gadrielu, żeby niepotrzebnie się tobą nie interesował, ale jak widać nie poskutkowało - mruknął cicho.
        - Uciekłem z Otchłani jak tylko mogłem wrócić, ale nigdzie cię nie było, a Gadriel chociaż sam mnie tam ściągnął, również zniknął gdzieś w międzyczasie… Naprawdę mnie przeraziłaś, w zasadzie to oboje… To nie jest milusi szczeniaczek - szepnął trochę odpływając od głównego tematu, który zamierzał poruszyć. - Chociaż w sumie każdy z nas ma trupy w szafie... - westchnął ciężko obserwując cienie pomieszczenia, powołane do życia przez powoli rozpalające się światła ulicy wpadające przez przeciwległe okno.
        - Ojciec układa się z Saide coraz mocniej rozgrywając wszystko na naszą niekorzyść. Widzisz, Gadi nigdy nie był ulubionym synem tatusia... - "O ile ktokolwiek był, bo tatuś najbardziej uwielbiał siebie", ten komentarz jednak Lucien sobie darował. - Więc młody założył, że ojciec wysłucha najstarszego i chociaż trochę zastopuje. Naiwny… Beal usunął pierwszą żonę widząc lepszą okazję, a miałby kogokolwiek słuchać - demon prychnął gorzko, szykując się do kontynuowania.
        - W każdym razie ruszyłem dowiedzieć się o co dokładnie chodzi i chociaż spróbować porozmawiać z ojcem - westchnął wzruszając lekko ramionami, co było dość wymownym dopełnieniem jak rozmowa przebiegła.
        - Z powodu Saide jestem na dodatkowo straconej pozycji - szepnął, na krótko zerkając na dziewczynę.
        - To Saide był hrabią z anegdotki. Na jakimś przyjęciu upatrzył sobie dziewczynę. Problem dla niej był taki, że pochodziła z niższej rodziny. - Rozmowa nie zapowiadała się na krótką, ale może najwyższy czas było dać Rakel pełen obraz.
        - U nas prawem jest urodzenie, najwyżej jest książę, a potem układa się cała piramida zależności. Sędzią i rządcą jest twój senior i ród nad tobą. Nieważne więc było, że młodzieniec, z którym była zaręczona, bronił dziewczyny. Dzieciak nie miał szans ze starszym demonem, ale już samo sprzeciwienie się wymagało kary. Saide zakatował młodzika na oczach dziewczyny ku poparciu i radości gawiedzi, a potem i tak zrobił co chciał. Nic nie dały protesty rodzin, które po fakcie o pomoc i sprawiedliwość próbowały się wstawiać u samego księcia. Zbyt mało znaczyli i ich walka była bezskuteczna już na starcie, ale przynajmniej mogli ją podjąć. Gdyby sprawa dotyczyła kogoś ze służby, nie zostałaby zaszczycona nawet jednym słowem. - Przemiłe tematy wybrał na dobranoc, a miało być tylko gorzej, ale Rakel i tak nie wyglądała jakby miała dzisiaj dobrze spać.
        - Na innym przyjęciu hrabia nie omieszkał się puszyć i prawić o powinnościach wasali, nawet przypominał o prawie pierwszej nocy, które przecież w niektórych prowincjach wciąż funkcjonowało. Pechowo byłem na tym balu, i tak jak nigdy nie należałem do fanów mości hrabiego, tym razem irytował mnie do granic możliwości. Nawet nie pamiętam pod jakim pretekstem, ale wyzwałem go na ubitą ziemię. Podany powód nie był ważny, każdy domyślał się, że chodziło o młodych i wypowiedź hrabiego, tak było przecież pikantniej, a powód był odpowiednio ważki do opinii jaką już miałem. Już samo wyzwanie było jak kij wciśnięty w mrowisko. Gwoździem do trumny stała się śmierć szlachcica, który wcześniej zdążył się poddać. Egzekucja nikomu się nie spodobała. Już wcześniej moje walki były tematem drażliwym, a po popisie na przyjęciu silniejszym echem zaczęły rozbijać się słowa, że Bestia d’ Notte nie zna litości... - mówiąc położył broń na kolanach i palcami delikatnie postukał w łeb rzeźbionego zwierzęcia, jakby miało ono większe znaczenie. Do tego też zamierzał dojść, w końcu obiecał...
        - W walce zawsze najlepiej się odnajdowałem. Większość mojego życia to trening. To była jedyna jego część, nad którą kontrolę miałem tylko ja, a zasady są zawsze jasne. - Skoro miał mówić wszystko, to mówił, niemal szeptem, ale bez półsłówek i omijania tematów.
        - Wraz z umiejętnościami pojawiały się wyzwania na pojedynki, jak to zawsze wśród nudzącej się szlachty. Niczym się nie różniły od waszych, do pierwszej krwi. Ale byłem młody i pełen głupiej buty. Przy kolejnym wyzwaniu na rewanż od jakiego wyjątkowo upartego szlachetki zamiast zwyczajnie odmówić, rzuciłem nierozsądnie, że stając w szranki trzeba się liczyć ze śmiercią, czy coś równie idiotycznego. Wyśmiał mnie, a ja dotrzymałem słowa. Potem zjawił się mściciel po zamordowanym. Siłą rzeczy stawka była inna niż w sparingu. Później wszystko potoczyło się kaskadą. Utarło się że jak walczysz z mordercą, potworem z rodziny d’Notte to giniesz, chyba, że zwyciężysz. Z jednej strony wielu to odstraszyło, z drugiej przyciągało arogantów zbyt pewnych swoich umiejętności. Błędne koło. Żeby ironii losu nie było zbyt mało, potwór pasowało aż nadto. W Otchłani pytałaś o symbole przy imionach... - Po raz kolejny spojrzał na dziewczynę.
        - Krąży legenda o mojej rodzinie, że w czasach gdy Otchłań pełna była magii, nasi przodkowie potrafili przyjmować inną postać. Ciało wynaturzonego, jedynego w swoim wyglądzie zwierzęcia. Czy to tylko bajki opisujące wysublimowaną iluzję czy rzeczywista przemiana, nie wiemy. Podania są niejasne i pełne niedopowiedzeń. Na tym jednak opiera się jedna z naszych tradycji, w pełnoletnie urodziny szukamy naszej postaci przez medytację ze starą wieszczką. Szum się podniósł gdy okazało się, że jako pierwszy po kilku pokoleniach mam swoją bestię. Nie potrafię się przemienić, ale znam swoje odbicie. Po latach niby-dar szybko wykorzystano jako przydomek idealnie pasujący zabójcy bez skrupułów. Każdy wiedział o kogo chodziło bez podawania mian. Dlatego celowo kazałem ozdobić rapier totemem. Już nie musiałem się przedstawiać. Potencjalny adwersarz nie musiał wiedzieć jak wyglądam. Wystarczyło spojrzenie na broń, żeby zastanowił się czy na pewno chce rzucać rękawicę. I to właśnie przez rapier trafiłem do ciebie... - Uśmiechnął się ostrożnie przypominając jak szukał pracowni albo sklepu z bronią i znalazł sklep Evansów.
        - Niewiele wcześniej uciekłem. Zostawiłem list zrzekając się w nim wszystkiego. Chciałem się wreszcie uwolnić i zniknąć w tłumie, ale musiałem zmienić broń, żeby jej wygląd nie przyciągał przeszłości. Niestety list ukryto i nim zastanowiłem się co w takim razie dalej czynić, rozpętał się cały cyrk ze ślubem - westchnął ciężko.
        - Zanim doszło do umowy, ucieczka byłaby tylko zwykłą banicją szlachcica. Jeśli przypadkiem nie trafiłbym na kogoś kto by mnie rozpoznał, unikałbym problemów. Teraz nie mogę ani uciec ani odmówić. Nie skończyłoby się na wydziedziczeniu. W ogólnie ustalonej prawdzie ojciec zapragnął zmyć moje przewiny, więc przyniósłbym hańbę wymagającą kary. Saide również zażądaliby zapłaty, podwójnej, bo już nie chroniłby mnie status. Stałbym się ściganym renegatem. Już chyba łatwiej byłoby popełnić samobójstwo - starał się wytłumaczyć, ale mówił zmęczonym głosem. Nawet nie wiedział czy Rakel zrozumie, czy się zezłości, czy jeszcze bardziej zasmuci.
        - Ale najgorsze, że nie mógłbym cię więcej widywać, chociaż wiem, że to skrajnie samolubne wytłumaczenie. - Opadł na plecy zakrywając oczy palcami. Tyle, czy było coś do dodania, no może poza przeprosinami, które chyba należały się Rakel podobnie jak opowieść.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Prosząc o przeniesienie postępowała w swoim mniemaniu racjonalnie, obojgu ułatwiając rozmowę i nie upierając się na oddalający ją spacer. Jednak gdy Lucien ją objął, rozkleiła się trochę, rozluźniając spięte w stresie ramiona i opierając czoło na piersi demona. Ciągle wypierała się jego nieustannej opieki, ale teraz cieszyła się, że ją przytula i stąd zabiera. Na deklarację nie odpowiedziała, zbyt zamyślona i bezradna wobec takich słów.
        Zostawiła je za sobą, gdy tylko otoczyła ich cisza pokoju. Zorientowała się po tym i po znajomym szarpnięciu, ale początkowo nawet nie wyglądała spoza otulających ją ramion. Dopiero po chwili Lucien się cofnął, a ona odgarnęła włosy za ucho, zbierając myśli, rozproszone przez zmęczenie i to, że na chwilę odpuściła i nie myślała o niczym.
        Zostawiła miecz i sztylet na krześle, siadając niepewnie na łóżku i poprawiając się po chwili. Odpowiedź demona spotkała się tylko z niewiele mówiącym spojrzeniem, wskazującym tylko, by mężczyzna usiadł obok niej. Nie ułatwiała mu jednak opowieści, ale nie złośliwie. Chwilowo po prostu przyjęłaby to, co by otrzymała. Nawet nie wiedziała, czy będzie drążyć, czy po prostu machnie już ręką na niewiadomą.
        Zerknęła na niego kątem oka, gdy siadał obok, ale później spuściła wzrok na swoje kolana, dłonie, pościel, podłogę, obserwując wszystko aż po ścianę. Sama nie wiedziała czemu nie woli z nim rozmawiać patrząc mu w oczy, po prostu chciała posłuchać. Prawie od razu jednak podniosła na niego spojrzenie, gdy zaczął.
        - Przepraszam – powiedziała odruchowo, słysząc, że się martwił, ale zaraz skrzywiła się nieznacznie. Nie podobało jej się, że przeprasza za cudze uczucia, nie miała tego w zwyczaju i uważała to za bezsensowne. Powinna była powiedzieć, że nie chciała, żeby się martwił, ale już poszło. Obruszyła się nieco słysząc porównanie Gadiego do szczeniaczka. – Przecież wiem – żachnęła się cicho, znowu opuszczając wzrok na kolana. Do wywalenia będą te spodnie po powrocie, już nie ma co ukrywać.
        Później już tylko nadstawiła ucha, skupiając się na tym co mówi Lucien i starając się go dobrze zrozumieć. Nie znała ich zwyczajów, a nie chciała by przez jakieś nieporozumienie znowu się posprzeczali. Nie wiedziała też do czego Lucien dążył z opowieścią, ale zaczęły się wyjaśnienia.
        Tyle, że miał pogadać z ojcem to się domyśliła. Mimo wszystko spędziła z Gadrielem też chwilę wcześniej w ciągu dnia i nietrudno było powiązać fakty. Przypomniała sobie też, że Lucien wciąż o tym nie wie, ale nie bardzo przykładała wagę do tej wiadomości. Zwłaszcza w tej chwili nie widziała sensu o tym wspominać.
        Zamarła lekko na wzmiankę o „usunięciu” matki Luciena. To znaczy wspomniał coś wcześniej o dziwnych okolicznościach tego, ale nie mogła sobie w tej chwili dokładnie przypomnieć jego słów. Na pewno jednak nie wstrząsnęły nią tak, jak te. Brunet z kolei zdawał się w ogóle nie przywiązywać do tego wagi. Ale to chyba o jego matkę chodziło… Co do rozmowy z ojcem to też mniej więcej wiedziała, jak się potoczyła, a przynajmniej znała jeden z jej momentów. Oczywiście dzięki uczynności Gadriela. Ten to rzeczywiście kręci strasznie. Zerknęła jednak ukradkiem na twarz Luciena. Nie dostrzegła jednak na niej żadnych śladów, ale za to przyłapały ją morskie oczy. I dotarło do niej, czemu wcześniej gapiła się w ścianę albo w swoje kolana. Lucien miał ładne oczy, i teraz takie smutne. Odwróciła wzrok i przytaknęła krótko na znak, że wie o kogo chodzi. Wtedy też się pokłócili i znowu było jej z tego powodu źle.
        Wspomniana w złości anegdotka przerodziła się teraz w pełną historię. Słuchała uważnie, ale przerażało ją to, co słyszy. Żadnego prawa? Żadnego zupełnie, poza czym właściwie, kontraktem lennym, tylko że wśród arystokracji? Niekończąca się piramida powinności, które mogły być wyegzekwowane w każdym czasie i w każdym rozmiarze?
        Rakel była blada jak ściana, słuchając o tym, co się stało. To nie było tak, że nie wiedziała jak jest na świecie. Wszędzie działy się złe rzeczy, jasne. Przecież sama wiedziała to najlepiej. U niej po prostu miały mniejszy rozmiar, ale też słyszało się o tragediach, które sprawiały, że ludzie montowali dodatkowe zamki w drzwiach. Ale to… ta otoczka beztroski, bezprawia i jak mówił Lucien, ku radości gawiedzi? Wyobrażała to sobie, zapewne w nieco bardziej dramatycznej osłonie, wzmocnionej przez lęk, złość i obrzydzenie, ale skuliła się w sobie. Była tam, widziała tych ludzi… te demony. Nemorian. Widziała, jak reagowali na pojedynek. Jak na przedstawienie, dla niektórych wręcz nudne. To było okropne. A to nie był koniec.
        - Matko… – szepnęła cicho, opierając łokcie na kolanach i kryjąc twarz w dłoniach.
        Słysząc o przechwałkach hrabiego, nie mogła przestać myśleć o dziewczynie, na dodatek pierwszy raz od dawna słysząc wzmiankę o prawie pierwszej nocy… znała pogląd Luciena na to wszystko, wiedziała, że nie jest taki, ale sam fakt, że przyznawał, że to jest u nich normalne… pierwszy raz od dawna zwróciła taką uwagę na jego rasę. Odruchowo to ją winiła. Bo oni byli nemorianami. Dopiero po chwili otrząsnęła się, wzdrygnęła niemal, sama siebie karcąc. Jakby tu na Łusce nie działy się takie rzeczy. Nie miała prawa do takich osądów. Lucien chyba jednak nie miał takiego problemu.
        Rakel wyprostowała się nieco, spoglądając na niego ukradkiem, nie mogąc powstrzymać się od oceny. Cudem powstrzymała się od przerwania mu. Pomógł jej w tym rapier, który mężczyzna położył sobie na kolanach, przesuwając dłonią po inkrustowanej bestii. Zmarszczyła lekko brwi, dając się ponieść innemu tematowi, przypominając sobie, jak pierwszy raz zobaczyła tę broń, ale zaraz znów wyrwała się z rozmyślań, by dalej słuchać. Tym razem o walce. Bezwiednie kiwnęła głową, przypominając sobie te same słowa, które powiedział, gdy ostatnio się pokłócili. Nie zrozumieli się, a Lucien stwierdził właśnie, że walka jest prostsza. Właśnie okazywało się jak bardzo.
        Znowu można było przyłapać kawałek barwnej tęczówki, gdy Rakel spoglądała na demona, starając wyobrazić go sobie, jako butnego młodzieńca. Czy był taki jak Gadriel teraz? Wydawało się nieprawdopodobne, ale nie była naiwna. Widywała jego „maskę”, jak zaczynała nazywać wyraz twarzy demona, gdy spoglądał na kogokolwiek poza nią (do czego w tej chwili nie przyłożyła uwagi). Był wtedy obcy, zdawał się zimny i bezwzględny. Teraz okazywało się, że było tak w istocie. Spojrzała już na niego wprost, na końcu języka mając pytanie, ilu ludzi zabił, gdy Lucien znów zmienił temat, ciągnąc za sobą jej uwagę, jak chciał. Spojrzenie dziewczyny zmieniło nagle wyraz, gdy myślami cofała się do pokoju Luciena, przywołując wspomnienie fresku na ścianie.
        Teraz słuchała legendy o bestii. Demon chyba jeszcze nigdy tyle nie mówił, a na pewno nie sam. Zazwyczaj musiała go ciągnąć za język, a nie uzyskałaby takiego efektu. Teraz zaś opowiadał sam, nieponaglany, więc starała się nie mieć powątpiewającej miny. W porządku, brzmiało mało prawdopodobnie, opowieści i legendy lubiła, ale jako rozrywkę. Upatrywanie w tym rzeczywistości było dla dzieci. Nie przywiązała więc do tego większej wagi, szybko wracając do najbardziej burzliwego dla niej tematu – walki Luciena. Walki… pojedynków raczej. Czyli mogły być zwykłe, do pierwszej krwi. To on chciał na śmierć i życie, a później się tak potoczyło?
        Dziewczyna siedziała nieruchomo, oddychając spokojnie. Wciąż była zmęczona, ale zaciskała lekko usta, jakby sama siebie musiała powstrzymać przed odezwaniem się. To wszystko później – banicja, zrzekanie się wszystkiego, podróż do Alaranii, spotkanie jej. Nie mogła powstrzymać gorzkiej myśli, że żałuje, że jest na tej liście. Nie żałuje, że go poznała, to nie o to chodzi. Po prostu… to „najgorsze” dla niego nie wywołało w niej takiego wrażenie, jakie zrobiłoby jeszcze jakiś czas temu. To nie tak, że uniosła się dumą, ale chyba pierwszy raz w to nie uwierzyła, tak po prostu. Słowa demona przemknęły przez jej głowę, jak gdyby wcale dziewczyny nie dotyczyły.
        Spojrzała odruchowo za opadającym na plecy demonem, ale po chwili obróciła się z powrotem, siedząc tak, jak wcześniej. W ciszy. Myśląc o tym wszystkim. Nie wiedziała czy to zmęczenie wywiało wszelką tęsknotę za nim, czy to jego słowa. Prawdę mówiąc była tak skołowana, że powinna to wszystko odłożyć na jutro, żeby na spokojnie to przemyśleć. Ale we wzburzeniu, nawet tym pasywnym, nie działa się tak, jak powinno.
        Obróciła się w stronę Luciena, podciągając jedną nogę na łóżko i zginając ją w kolanie znów wygodnie usiadła. Mimowolnie przesunęła spojrzeniem po wyciągniętej sylwetce mężczyzny, ale prędko spuściła oczy, odgarniając włosy za ucho. Tylko ją to zirytowało.
        - Dziękuję, że mi to wszystko opowiedziałeś. To na pewno nie było łatwe. No i wiem, że niespecjalnie lubisz rozmawiać – powiedziała szczerze, dość wyraźnie rozgraniczając przełamanie się demona w dwóch momentach. By w ogóle mówić i by to opowiedzieć.
        Później znowu milczała, a wypowiedziane słowa zawisły w powietrzu, jak grzecznościowa formułka, przed czyimś prawdziwym zdaniem. Okazało się, że zdanie Evans jest dość sztywne w pewnych kwestiach.
        - Lucien… - zaczęła i odetchnęła głębiej. Po tak długim milczeniu musiała się wręcz przyzwyczaić do własnego głosu w ciszy.
        - Mówiłam ci, że mojego ojca zamordowano, prawda? – zapytała, ale zaraz kontynuowała. – Ale nie pamiętam, czy mówiłam ci, że on później przyszedł do mojego sklepu. Ten mężczyzna – sprecyzowała, wciąż nieco niezgrabnie, mając wyraźny problem z tym tematem. Spojrzała na Luciena.
        - Do mojego sklepu przyszedł zabójca mojego ojca, żeby odsprzedać mi miecz, który odebrał mu po śmierci – powiedziała sucho, robiąc krótką przerwę. – Trzymam kuszę pod ladą, dla bezpieczeństwa. Rozpoznałam miecz w momencie, w którym facet przekroczył próg mojego sklepu, więc celowałam w niego bełtem, zanim doszedł do lady. Byłam taka wściekła, że kusza trzęsła mi się w rękach, ale był krok ode mnie, a strzelam wcale nie najgorzej. W najgorszym razie dostałby w drugie oko – mruknęła, a w jej głosie przebiła się tłumiona złość. Wrażliwiec zamarudziłby, że temperatura w pokoju spadła o kilka oczek, co było dość nietypowe w towarzystwie Rakel Evans.
        - Strzeliłam mu w nogę – powiedziała w końcu dziewczyna. – Żeby nie uciekł. Darłam się, wołając Morgana, a on ściągnął straż. Przybiegł sam Berdali, jak usłyszał o co chodzi. A ja miałam ciągle jeszcze jeden bełt.
        Żachnęła się i odwróciła wzrok znów na ścianę. Była zła, ale nie chciała tego pokazywać. Bo to nie było tak, że była zła na Luciena czy przez niego. Zresztą sama nie wiedziała. Była po prostu zła i już. Zła i zmęczona. I w sumie to jeszcze głodna.
        - Odkąd cię znam, stałeś się dla mnie strasznie ważny – mówiła powoli, wciąż ze wzrokiem wbitym w ścianę. Zarumieniła się też nieco, ale już jej to specjalnie nie ruszało. – Słyszałam ciągle coś o tobie i w nic nie wierzyłam, bo ufałam temu, co mi mówisz. I nie okłamałeś mnie nigdy, wiem – powiedziała szybko, jakby chcąc uniknąć sprostowań.
        - Ale teraz… wiesz, tak jakby okazuje się, że plujesz na wszystkie wartości, w których się wychowałam. Które wyznaję. I szczerze mówiąc… zupełnie nie wiem, co mam na to odpowiedzieć. Ja… ja tak strasznie chciałam wpakować mu bełt w twarz, Lucien. Albo nawet zatłuc gołymi pięściami. On zabił mojego tatę… Ale uznałam, że powinien stanąć przed sądem, bo tak mi wpojono. Uważałam, uważam – poprawiła się szybko. – Że musi być jakiś porządek, Lucien. Nie można chodzić i zabijać ludzi!
        Nie wytrzymała. Łzy popłynęły po jej twarzy od razu całym strumieniem. Ciągle powstrzymywane i ukrywane odwracaniem wzroku, nie wytrzymały kolejnego mrugnięcia i wylały się z oczu na policzki, kapiąc zaraz na koszulkę dziewczyny i pościel. Rakel mruknęła coś pod nosem, rozdrażnionym gestem próbując bezskutecznie otrzeć oczy, ale temu w końcu też się poddała. Ręce opadły jej na kolana i po prostu się rozpłakała, chyląc tylko głowę, by ukryć się za włosami.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Początkowo wydawało się, że Rakel przyjmowała wszystko ze spokojem. Dopiero po chwili spostrzegł jak dziewczyna się spina. Mimo wszystko pozwoliła mu dokończyć. Dziwne, bo na koniec nie odczuwał ulgi ani nie czuł się lżej, wręcz przeciwnie, demon poczuł się wyczerpany i słaby.
        Zsunął dłoń z oczu i zerknął na dziewczynę z rezygnacją. Potem już tylko pokręcił głową, pozwalając powiekom zasłonić źrenice gdy podnosił się do siadu, jakby chciał zaprzeczyć zarówno podziękowaniom jak i temu, że mówienie było trudne. Ciężka była nie rozmowa, a zmierzenie się z jej konsekwencjami. Z tym jaki wywoła efekt, szczególnie gdy po raz pierwszy tak bardzo zależało na zrozumieniu.
        - To nie tak, że nie lubię samych rozmów - sprecyzował, powoli ucząc się, że dziewczyna w myślach mu nie czyta, a jeśli czegoś się domyśla i interpretuje, to zupełnie opacznie. - Nie przywykłem rozmawiać, ani czegokolwiek tłumaczyć, i nie lubię odsłaniać swoich słabych stron na możliwe ataki - wyszeptał wciąż nie mając pewności czy te wyjaśnienia Rakel zrozumie, czy uzna, że uskutecznia słowne gierki, żeby lepiej brzmieć.
        Lucien przymknął oczy ponownie, potwierdzając, że pamiętał o zabójstwie ojca dziewczyny. Dlatego tym bardziej martwił się akurat tą rozmową i nie miał odwagi spojrzeć na brunetkę, ściana znów była bezpieczniejsza. Nawet gdy powiedziała, że stał się dla niej ważny, słowa zamiast uradować jak normalnie powinny, zabolały niczym wbity nóż. A przewidywał, że będzie tylko gorzej. Kilka słów później demon przekonał się, że dobrze mu się wydawało, i ostatnie zdanie było jak to samo ostrze obrócone w ranie.
        Z ciężkim wdechem przymknął oczy zastanawiając się jak odpowiedzieć, żeby słowa nie zabrzmiały jak zwykła wymówka albo zbyt ostro gdy nie zgadzał się z zarzutami. Z zawieszenia wyrwał go zmieniający się oddech brunetki. Spojrzał na Rakel akurat gdy opuszczała głowę, a łzy powoli zaczynały kapać na spodnie. Dlatego nie powinien był wierzyć, że mógł pozostawić przeszłość za sobą i żyć poza Otchłanią i jej intrygami. Z tego samego powodu później powinien był jak najszybciej odebrać wykonany rapier i zniknąć nim przyzwyczaił się do dziewczyny i zanim ona przywiązała się do niego. Był dokładnie taki jak mówił elf. Może co innego rozumieli przez zabawę, ale dla własnej przyjemności wplątał Czarnulkę w sprawy, których nigdy nie powinna była poznawać.
        Westchnął ciężko przysuwając się bliżej i przyciągnął Rakel do siebie, nie zastanawiając się dłużej co wypadało ani jej możliwą reakcją. Wręcz przeciwnie, przytulił ją tym mocniej i nie zamierzał puścić nawet gdyby zamierzała się złościć.
        - Przykro mi, że nie miałaś matki, a później tragicznie straciłaś ojca, naprawdę - wyszeptał opierając policzek o głowę Czarnulki.
        - Nie zamierzam się wybielać. Jestem mordercą, mam na rękach więcej krwi niż wygodnie mówić, ale nigdy nie ganiałem po Otchłani, żeby zabijać ludzi… I nie skupiam się na słówkach, że od pewnego momentu nie rozmawiamy o ludziach… - doprecyzował, delikatnie głaszcząc kręcone włosy, w które bezładnie wplątywały się palce. Nie chciał puścić dziewczyny póki nie skończył, tak wydawało się lepiej, a potem… potem mógł podać jej rapier sztychem opierając o swoją pierś jeśli tylko będzie chciała.
        - Nigdy nie dobywałem broni pierwszy i nie wyzywałem, nie niewinnych, nie w zwykłych potyczkach. Ci, którzy stawali przeciw, sami rzucali wyzwaniem i wiedzieli z czym muszą się liczyć. Saide do niewinnych nie należał i poniósł należytą karę - mówił spokojnie i możliwie najłagodniej jak umiał, starając się unikać oschłych nut praktycznego do bólu szlachcica. Lucien chciał, żeby Rakel zrozumiała jego punkt widzenia i świat, który go stworzył, zanim każe mu zabrać się do stu diabłów.
        - U nas nie ma porządku poza chwilową fanaberią ani wartości ponad majątek, a współczucie jest poczytywane za słabość. Nikt nawet nie zwróci uwagi, gdy służbę zabija się za bardziej błahe sprawy ani nikt nie wstawił się za dziewczyną i chłopakiem, nawet jeśli miał możliwość. Najwyższym prawem jest Wielki Książę, ale wiele razy tak jak i tamtym okazywało się, że póki problem nie dotyczy bezpośrednio jego albo kogoś dość ważnego by opieszałość zagrażała jego osobie, nie kiwnie nawet palcem, żeby nie podejmować potencjalnie niewygodnych decyzji i nie wywoływać zbędnego fermentu. Zresztą najpewniej ma ciekawsze i zabawniejsze sprawy na głowie niż jakiś nieważny szlachetka. I wierz mi żaden służbowy kat nie zetnie szlachcica pod osądem wydanym przez zwierzchnika innego niż Książę. - Nawet się nie złościł na taki stan rzeczy, demon mówił z bolesną obojętnością. Słyszał jak źle brzmiało to do do czego przywykł od dziecka, nawet gdy słuchał sam siebie, a co dopiero dla dziewczyny z zupełnie innego świata, ale co innego mógł zrobić. Próbował od tego świata uciec, jak się okazało, daremnie. Więcej wyjść nie dostrzegał.
        - Gdybym był na tamtym balu, nie pozwoliłbym na podobne okrucieństwo. Po fakcie pozostało jedynie ukaranie zwyrodnialca, może ratując chociaż jedno istnienie, bo to do czego nie skłoni empatia, skutecznie wywoła strach przed konsekwencjami. Za każdym razem postąpiłbym tak samo - opowiadał cichym głosem, ale z brutalnym uporem.
        - Żałuję jedynie pierwszego pojedynku na śmierć. Nie finału, nie starcia. Prawdopodobnie prędzej czy później zmusiłby mnie do walki. Ale wtedy decyzję podjąłem w zwykłej frustracji kolejną idiotyczną próbą mało zdolnego małolata, który próbował się wybić, a nie szkolono mnie dla uciechy dam na turniejach. Ten raz poniosły mnie emocje, tego żałuję. Wszystkie inne decyzje podejmowałem świadomie. Nawet jeżeli drażniło mnie zachowanie Saide to dlatego, że uważam je za niedopuszczalne i chciałem go ukarać. Więcej, gdybym był głową rodu, mógłbym zrobić to w pełnej zgodzie z panującym prawem, bez podchodów. Mój ojciec jednak gra własną partię szachów i postanowił uznać rzekomą winę zamiast przyznać rację synowi, chociaż mógłby w tak prosty sposób zażegnać problem. Jeżeli więc taka moja rola, będę potworem, po latach można przywyknąć. Powoli nawet przestaję odróżniać siebie od tego jak mnie postrzegają - westchnął spokojnie, zamykając oczy w pełnej kapitulacji. Rozmowa nie tylko była nieprzyjemna. Pozwoliła dojrzeć brutalną rzeczywistość.
        - Ale zrozumiem, że nie zniesiesz mojego towarzystwa. Remy również zrozumie jeśli powiesz jak bardzo cię oszukałem - dokończył przerażająco łagodnie, dopiero teraz wypuszczając dziewczynę z rąk. Zwyczajnie Lucien zaczynał godzić się z faktem, że prawdopodobnie nadchodziła chwila żeby obudzić się z beztroskiego marzenia jakie do tej pory snuł.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Spojrzała na podnoszącego się bruneta i skinęła jeszcze zgodnie głową, jakby w domyśle prostowała swoje słowa zgodnie z tym, co powiedział.
        - Wiem.
        Później z trudem wypowiadała to, co ciążyło jej na sercu. Sama nie wiedziała, jak w ogóle doszło do tej rozmowy. Może zbierało się na nią odkąd się poznali? Dwa różne światy, dwie rasy, różnica wieku i doświadczeń tak monstrualna, że nie sposób było jej do czegokolwiek porównać. I może to, o czym mówiła było dla Luciena głupie, bezsensowne czy absurdalne na jakiś inny sposób, ale dla niej to było normalne. Przyrodzone niemal. Wiedziała, że jej moralność jest sztywniejsza niż u innych, przecież zdawała sobie z tego sprawę już w swoim środowisku. Jednak do tej pory nie skonfrontowała jej z czymś… z kimś spoza tego świata.
        A mówiła spokojnie. Jąkała się czasem, z trudem szukając słów, by ubrać w nie myśli tak dla niej oczywiste, że nigdy nie musiała ich wypowiadać. Ale nie unosiła głosu. Była zbyt zmęczona i zrezygnowana, i wcale nie czuła się pewnie na swojej pozycji, mimo że wierzyła w to co mówi. Na koniec zaś już nie wytrzymała i się rozpłakała. Z początku walczyła z gromadzącymi się w oczach łzami, później ocierając je z irytacją, gdy już wylały się po policzkach. Ale to było już jak przerwana tama i zdążyła wziąć tylko jeden głębszy oddech nim rozpłakała się na dobre. Cicho, ukryta za włosami, starając się chyba przeczekać po prostu ten wstydliwy epizod. Pozwalała łzom płynąć, jakby czekając aż się skończą.
        Zacięła się na moment, słysząc ciężkie westchnienie Luciena, co momentalnie ją zawstydziło. Nie zdążyła jednak znów otrzeć twarzy. Mężczyzna przysunął się i objął ją mocno, nic nie robiąc sobie z pomruków protestu. Nie chciała płakać mu w koszulę. Nie chciała się tak zachowywać, była dorosła, nie powinna płakać. Ale ramiona nie ustępowały pod naporem, a później usłyszała słowa, przez które rozpłakała się na dobre.
        Nigdy nie usłyszała tego od nikogo. Nigdy nie było to powiedziane głośno. Czasem widziała, że ludzie spoglądają na nią z jakimś rodzajem współczucia czy delikatności wobec jej sytuacji, ale ona wtedy tylko prostowała się bardziej, uzbrajając w siłę i odporność. W rodzinie drażliwy temat dorastania dziewczyny bez matki nie był poruszany, bo każdy robił, co mógł, by ją Rakel zastąpić. Gdy straciła ojca była sama, a odkąd bracia wrócili, czuła głównie wyrzuty sumienia, że nie powiedziała im od razu i że dowiedzieli się w taki dziwny sposób. I to właściwie jej pomagało. Niemówienie o tym.
        A teraz Lucien powiedział jedno zdanie, które praktycznie ją definiowało, niezależnie od tego, czy jej się to podobało czy nie. To ją ukształtowało i tyle w temacie. I ten jeden moment sprawił, że złamała się kompletnie, szlochając w głos i kryjąc zapłakaną twarz w czarnej koszuli. Wiedziała, że się nad sobą użala, że zachowuje się przy kimś jak dziecko, ale nie mogła się pozbierać. Nie przez dobrą chwilę. Płakała za matką, której nawet nie znała i za ojcem, którego straciła. Skryta w ramionach, w których czuła się najbezpieczniej na świecie, jednocześnie niemal zachłystując się faktem, że to ramiona mordercy. Umysł wariował.
        Opanowała się trochę, gdy Lucien zaczął mówić, z głupiego powodu nawet, że chciała go słyszeć, a cichy głos musiał przebić się przez włosy, jej szloch i szum w głowie. Ucichła więc niemal zupełnie, płacząc bezgłośnie i mocząc koszulę demona. Z czasem i tego zaprzestała. Łzy chyba się w pewnym momencie kończą. Albo ona była już zbyt zmęczona i tylko opierała się skronią i dłońmi o pierś Luciena. Znalazły się tam, gdy próbowała odepchnąć go, gdy chciał ją przytulić, a później po prostu zaciskały się na czarnym materiale. Pod koniec była tak oszołomiona, że słowa bruneta docierały do niej nie wywołując już żadnych emocji poza bierną akceptacją. Słysząc jednak wzmiankę o Remym zmarszczyła brwi, nagle skonsternowana jego pojawieniem się w rozmowie.
        - A co mnie Remy obchodzi – prychnęła, nie rozumiejąc zupełnie, dlaczego Lucien w ogóle o nim wspomina.
        Gdy ją puścił, nie uciekła, tylko cofnęła się spokojnie, odruchowo wygładzając rękami połę koszuli, teraz zmiętą i wilgotną od jej łez.
        - Rany, przepraszam – westchnęła, ocierając twarz koszulką. Nagle było po wszystkim, a ona nie mogła uwierzyć, że aż tak się rozkleiła. Rozpłakała się jak dziecko i teraz zawstydziła się, kryjąc twarz w dłoniach. Nie był to jednak dobry pomysł dla rozpalonej twarzy i wyprostowała się zaraz, wachlując lekko koszulką i chcąc nie chcąc, spoglądając na Luciena. Odwróciła znowu wzrok, znów ocierając oczy.
        - Jak dziecko – westchnęła bardziej do siebie niż do niego, biorąc głębszy oddech i prostując się znowu, doprowadziwszy się do porządku. Kolejny oddech, zamrugała, potrząsnęła lekko głową, odgarnęła włosy i przetarła jeszcze raz twarz. Nic, czego nie robiłaby wiele razy, ale pierwszy raz przy świadku. Oto tajemnica jej silnej osobowości – płakać, gdy nikt nie widzi. Ona też nie lubiła okazywać słabości i właśnie teraz było to widać jak na dłoni, gdy w momencie doprowadziła się do porządku. Zewnętrznie, oczywiście. W środku nadal była w kawałkach.
        Różnicą teraz było tylko to, że była zmęczona. Fizycznie już wcześniej, a teraz emocjonalnie, co przygniatało sto razy bardziej niż jakikolwiek wysiłek. Była też tak oszołomiona, że z trudem zbierała myśli, aż w końcu na nowo porzuciła pozę, opuszczając ramiona i pozwalając powiekom opaść lekko na oczy. „Nie zniesie jego towarzystwa”. Wzbraniała się odruchowo przed tymi słowami, były zbyt definitywne. Nie miała odwagi tak tego ująć. Ale słowa „nie chcę, żebyś odchodził” też nie przechodziły jej przez gardło. I po prostu siedziała, milcząc. Próbując myśleć.
        - Nie wiem, co robić – powiedziała cicho. Ale mimo wszystko na głos. Może trochę oczekiwała, że on jej powie.
        Chciała móc z kimś o tym porozmawiać, ale nie miała z kim. Ninę i Marlene nazywała przyjaciółkami, bo były jej najbliższe zaraz po braciach i Morganie (od jakiegoś czasu też po Lucienie). Ale nie była z nimi tak blisko, by zwierzać im się ze swoich problemów. One nie miały tych oporów, opowiadając szczerze o swoim życiu i rozterkach. Rakel czasem napomknęła coś o jakichś codziennych wydarzeniach, ale mowy nie było, by otworzyła się przed nimi ze swoim umysłem. O dziwo już więcej mówiła Morganowi. Był dość gwałtowny, ale zawsze jej wysłuchał. Czasem nawet rzucił poradą, a na dziewięć idiotycznych (najczęściej towarzyszyło im też gwałtowne wymachiwanie młotem kowalskim) zdarzała się jakaś zabłąkana, uwalona sadzą perełka. No i bracia oczywiście. Im mogłaby wszystko opowiedzieć.
        - Zabierz mnie do domu, Lucien. Chcę już wracać – powiedziała, nie podnosząc na niego wzroku. Nic nie zobaczyła na tych targach. Nawet jednego stanowiska. Było jej wstyd nawet przed samą sobą. Ale w tej chwili to wszystko wydawało się takie nieistotne. Nawet gdyby poczekała do rana i poszła na miasto, nie zwróciłaby na nic uwagi, o nawiązywaniu kontaktów, czy targowaniu się w ogóle nie mówiąc. Była niemal oburzona, że jej problemy osobiste nie pozwalają jej wykonywać pracy i walczyła sama ze sobą, ciągle nie wiedząc, która część wygrywa. W końcu się poddała. Jednak nie była taka silna, jak jej się zawsze wydawało. Dorian miał rację.
        - Zabierz mnie do domu, proszę – szepnęła jeszcze raz, spoglądając w końcu na Luciena. Nie musiała chyba dodawać, że ma ją tam zostawić samą.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Przytulał Rakel, wpierw wbrew jej słabym protestom, później już tylko głaszcząc czarne loki gdy dziewczyna cicho się wypłakiwała. Nawet nie był to dramatyczny szloch, a wstydliwe, coraz bardziej bezgłośne łzy, które stopniowo wsiąkały w koszulę, powoli odczuwalnie ją mocząc.
        Temat wzbierał chyba już w Otchłani albo jeszcze wcześniej, od momentu pojawienia się zjawy. Informacja o poślubieniu córki zabitego hrabiego była pewnie jedną z gorzkich kropel nie pomagających w uporaniu się z trudnymi nowinami.
        Tylko przez moment wydawało się, że wszystko było jak dawniej, że problemy zniknęły wraz z kolejnym nadchodzącym porankiem. Wpierw Rakel nie chciała rozmawiać, zdawało się, że może słusznie. O nic nie pytała albo on nie miał okazji udzielić dostatecznej odpowiedzi, więc wszystkie boleści wydały się odległe i niemal nieistniejące. Były targi i zawody. Wciąż się coś działo. Teraz jednak niejasności i wlokące się w ślad za nimi cienie odezwały się ponownie. Milczenie chociaż wygodniejsze, tak naprawdę nie pomagało, było jak utajona rana. Rana, która niby nie bolała, ale też się nie goiła, aż wdała się gangrena. Później trzeba było odjąć kończynę. Chyba właśnie doszli do tego bolesnego punktu. Lucien już nie liczył uratować ani kończyny, ani chyba nawet chorego. Chciał jednak zostawić sprawę zamkniętą, wyjaśniając wątpliwości i niedomówienia. Dlatego właśnie, mimo że Rakel wyraźnie miała dość, postanowił dokończyć rozmowę. Nie mówił o miłych ani nawet lekkich sprawach. Wręcz przeciwnie, ale przez cały czas przytulał dziewczynę, co jakiś czas głaszcząc ją delikatnie. Nie wymagał ani rozgrzeszenia, ani przebaczenia, może odrobinę zrozumienia, choć i to zdawało się luksusem. Pochodzili z innych światów. Może całe szczęście. Na dobrą sprawę, jak się zastanowił, to w zasadzie chyba wolał, żeby Rakel nigdy go nie zrozumiała ani nie musiała rozumieć. Żeby żyła swoimi ideałami. Przecież to właśnie była jedna z pięknych cech Alaranian. Postępowali wedle serca, nie tylko rozsądku, a ich poczynania nie musiały mieć drugiego dna.
        Uwolnił brunetkę dopiero gdy wypowiedział ostatnie słowa, pozwalając jej wybrać wygodną dla niej pozycję. Odsunęła się, zresztą jak demon przypuszczał, ale trochę zbiło go z tropu oburzenie na wspomnienia o Remym.
        - Myślałem… - urwał, z cicho wypuszczając powietrze. Nieważne co myślał. Nie chciał, żeby Rakel wracała sama do domu. Pragnął, żeby skorzystała jeszcze trochę z beztroski podróży. Na wszystko chyba jednak było zbyt późno. Przecież jeżeli będzie chciała, znajdzie elfa.
        Na poprawianie zmiętoszonej koszuli pokręcił łagodnie głową, przymykając powieki. Nawet nie mówił, że nie ma się czym przejmować i nic nie zrobiła. Tylko Rakel w takiej chwili była w stanie zwrócić uwagę na coś tak nieistotnego. Popatrzył łagodnie na zaczerwienione oczy, pozbawione wesołego blasku, wciąż lśniące od łez. Na zarumienione od płaczu policzki, zupełnie inne, nie tak urokliwe jak w momencie gdy dziewczyna się peszyła. Wciąż była śliczna, teraz dodatkowo bezbronna, aż wołała by znowu zamknąć ją w objęciach i otoczyć opieką nigdy więcej nie wypuszczając. Ale to on był przyczyną jej łez...
        - Nie jak dziecko - odezwał się delikatnie. - Jesteś młodą, odważną kobietą, ale na każdego czasami spada więcej niż może udźwignąć - mówił ciepłym głosem, obserwując jak Rakel błyskawicznie doprowadza się do porządku. Gdyby nie nienaturalny rumieniec i zaszklone oczy z posklejanymi od wilgoci rzęsami, nikt nie zauważyłby, że płakała.
        - Na pewno powinnaś wypocząć - wyszeptał ciepło, ze spokojem godząc się ze wszystkim co mogło teraz przyjść. Brunetka była wyczerpana jeszcze po biegu i po nieustającej lawinie zdarzeń które ostatnio na nią spadły. To co dla demona było codziennością, dla młodej dziewczyny było jak szalony wyścig za lisią kitą. Brunetka czasem wydała się ze swoim zagubieniem, ale ile tak naprawdę działo się w jej głowie, Lucien mógł się jedynie domyślać, ale dopiero teraz gdy stopniowo zaczynał ją lepiej poznawać. Potrzebowała porządnego snu i chwili spokoju, chociażby dla zebrania myśli. Ile razy sam potrzebował ciszy i odosobnienia, żeby móc poukładać chaos jaki miał w głowie.
        - Gdzie tylko chcesz... - wyszeptał jeszcze ciszej, czekając aż dziewczyna się przysunie albo chociaż na niego spojrzy. Powtórzyła prośbę już nieco pewniej, a przynajmniej nawiązała kontakt wzrokowy. Lucien nie zwlekał dłużej. Nie czekał ani wyjaśnień, ani rozwijania prośby czy jej uzasadniania. Nie pytał też o dokładniejszą zgodę. Sięgnął w stronę Rakel, przekręcając się na materacu i już razem z Czarnulką w ramionach wstał z łóżka. Oparł policzek na jej włosach, możliwe, że po raz ostatni, zatapiając się w ciemnych serpentynach. Zaraz potem zniknął.

        Przywitał ich znajomy, pogrążony w nocy pokój.
Lucien pozwolił nogom dziewczyny opaść na podłogę, ale przez chwilę wciąż obejmował ją ramieniem nie pozwalając się cofnąć. Delikatnie odgarnął kosmyk włosów z twarzy delikatnie muskając policzek, ale jak zazwyczaj sięgnął tylko po jej dłoń.
        - Przepraszam... za wszystko - wyszeptał całując wierzch palców. Potem odsunął się o krok, wpierw jeden, następnie kolejny.
        - Tymczasowo zaopiekuję się Echo, a Palugh przyniesie ci twój bagaż - odezwał się spokojnym głosem, poruszając czysto praktyczne kwestie, żeby nie dodawać Rakel niepotrzebnych problemów, którymi za moment mogła niepotrzebnie zacząć się przejmować, zupełnie jak koszulą.
        - A jeśli kiedykolwiek byś mnie potrzebowała, czy chciała wezwać, wystarczy, że dotkniesz obrączki i mnie zawołasz, jakbym był w pokoju obok lub wystarczająco mocno pomyślisz, zupełnie jak w baśniach, podobno powinno zadziałać... - raz jeszcze łagodnie wytłumaczył działanie pierścienia, ale chociaż starał się mówić lżejszym tonem, nikomu nie było do śmiechu i nie potrafił nie spoglądać na Rakel ze smutkiem. - Nawet jeżeli tylko będziesz chciała się pozbyć artefaktu - dokończył i zniknął.

        Czarny kot pojawił się w pokoju na dwóch łapkach, niosąc miecz ze sztyletem, plecak i rzeczy, które Rakel kupiła w Fargoth.
        - Zanieś bagaże Palugh, trop Palugh, pilnuj, chic! Jak jakiś psi niewolnik. - Szedł w stronę ściany, marudząc pod wąsami, zataczając się lekko jak każdy pijany. - Ale będę miał jutro kaca... - miauknął odstawiając rzeczy, drapiąc się pod brodą. Ale dobry był ten samogon.

        Do Otchłani Lucien nie wracał, przynajmniej jeszcze nie. Wpierw musiał powiedzieć Remiemu, że Rakel jest bezpiecznie w domu, i zatroszczyć się o Echo, bo przecież kobyłka wciąż czekała w Fargoth. Był jednak środek nocy, zarówno elfy jak i nawet konie spały. Przeczekał do rana snując się bez celu, rozmyślając bez większego sensu, żeby dopiero wraz ze świtem stanąć w progu stajni.
        - Witaj ślicznotko, pamiętasz mnie? - szepnął wyciągając rękę w stronę prychających chrap, które powoli rozpoznawały zapach. Pogłaskał kształtny łeb, po czym odszukał stajennego, żeby zorganizować opiekę nad siwką zanim wymyśli coś sensownego albo zanim Rakel się odezwie. To była prostsza część. Pozostał elf.

Ciąg dalszy: Rakel i Lucien
Zablokowany

Wróć do „Fargoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości