Góry Druidów[Dzikie ostępy] Jaka księżniczka taki rycerz

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

[Dzikie ostępy] Jaka księżniczka taki rycerz

Post autor: Mniszek »

Nie tak dawne czasy...

        Minęły dni, tygodnie, miesiące. A może wcale nie tak wiele. Mniszek czasu nie liczył, dla niego on po prostu mijał, a liczyło się tylko to, co teraz. Wspomnienia jednak były wyraźne, a wraz z nimi tęsknota. Brakowało mu Indigo - choć znali się raptem parę dni, tęsknił za nią jakby była jego siostrą. Z początku była to dla niego straszna męczarnia… Ale w końcu złagodniało. W końcu miał się czym zająć - las potrzebował jego pomocy. Starcie z szalonym magiem pozostawiło wśród drzew wielkie zniszczenia, a strażnik lasu poczuwał się do odpowiedzialności, by wszystko naprawić. Dlatego przez następne dni wśród drzew niósł się słodki magiczny śpiew, który koił rany i zsyłał regenerujący sen na tych, którzy wychodząc do pracy w las zasłuchali się w szum drzew i muzykę, którą niósł wiatr. Wszyscy myśleli, że to dobry omen i w gruncie rzeczy mieli rację… Nie wiedzieli jednak jak wielką ofiarę poniesiono, nim zza chmur znowu wyjrzało słońce.
        Sam Mniszek również nie był taki sam po tej przygodzie, choć trudno było stwierdzić co się w nim zmieniło. Rany się zabliźniły, ale nic nie było takie samo. Nie wiedział co prawda co zrobił Maorcoille w jaskiniach, ale domyślał się, że stało się coś złego - czuł to w głębi trzewi. W przenośni, ale i dosłownie - z jakiegoś powodu żołądek wywracał mu się na drugą stronę… Ale nie wiedział co było tego przyczyną. Wszystko przeszło po kilku dniach i zostało tylko nieprzyjemne uczucie niepokoju, które odzywało się co jakiś czas. Koszmary, których nie rozumiał i nie pamiętał. Ale i to z czasem minęło. Taka była natura - wszystko przychodziło i przemijało.

        Mniszek dawno nie zapuszczał się w te rejony gór. To nadal był “jego” las, ale tu rzadko pojawiali się ludzie, więc nie musiał go tak często doglądać jak reszty. Zaglądał tu jednak zawsze gdy miał mniej pracy. Lubił taką dzicz, miejsca zupełnie dziewicze, gdzie nie było szans na spotkanie drwala, grzybiarza czy myśliwego. Te rutynowe obchody traktował jak odpoczynek i widać było, że zachowywał się zupełnie inaczej niż w tych popularniejszych wśród ludzi części lasu. Często drzemał gdzie popadnie, grał sobie na flecie spacerując wśród drzew, wylegiwał się w słońcu. Był znacznie mniej czujny, bardziej zrelaksowany. To trwało krótko, lecz naprawdę pozwalało mu odzyskać siły.
        Tego dnia Mniszek dotarł na sam skraj swojego domu. Nie królestwa - nigdy nie używał tego słowa, bo uważał, że to oznaczałoby, że on jest królem, a za takiego się nie uważał. Był gospodarzem - pilnował obejścia, sprzątał, przyjmował gości, wyganiał intruzów. Albo po prostu, tak jak teraz, z dumą korzystał z uroków swojego obejścia. Zbocze, na którym się zatrzymał, było dość strome i rzadko porośnięte drzewami. Przez to był to dla Mniszka doskonały przystanek na drzemkę w ciepłych promieniach słońca i podziwianie widoków. Gdy wszedł na jedno z bardziej rozgałęzionych drzew i się tam umościł, miał widok na oceaniczny przestwór lasu spływającego po górskich zboczach, na nitkę rzeki Dihar oraz na tajemnicze, kamienne sylwetki smoków, które jej strzegły. Naprawdę niesamowity widok, na który można było patrzeć i patrzeć… Aż szum liści, ciepło promieni słonecznych i żywiczny zapach lasu nie ukołysały do snu. Powieki zaczęły elfikowi bardzo mocno ciążyć, a on z tym nie walczył. Przymknął oczy, odetchnął, umościł się wśród liści i już, już miał zasnąć…
        Nagle usłyszał głos. Momentalnie się zerwał i zaczął nasłuchiwać. Nie wiedział czy mu się zdawało, czy to było naprawdę. A może to sen? Mniszek aż się otrzepał i zaczął nasłuchiwać, przytykając stuloną dłoń do ucha, by lepiej słyszeć. Nie, chyba mu się nie wydawało… Złożył usta w dzióbek i zagwizdał w języku ptaków wypytując je czy wokół są ludzie.
        - Tiwit, tiwit! - odezwał się jeden z nich. - Ludzie, ludzie! Ludzka samiczka! I mały smok!
        - Smok?
- zagwizdał Mniszek wyraźnie zaskoczony. Nie spodziewałby się takiej istoty w tych rejonach.
        - Ma skrzydła! I łapy! I rogi! Smok, smok!
        Mniszek skrzywił się w wyrazie konsternacji i podrapał po skroni. No niby faktycznie brzmiało jak smok, ale nadal coś mu nie pasowało - był pewien, że by go usłyszał, dojrzał, poczuł zmysłem magicznym. Smoka nie da się tak łatwo schować! A zresztą, nie wiadomo co było bardziej niespotykane - to, że jakieś tajemnicze stworzenie pętało się po okolicy, czy to, że była tu samotna dziewczyna. Mniszek zaczął się martwić, że to może zwiastować jakieś kłopoty, a to od razu pchnęło go do działania. Zeskoczył z drzewa cicho i zgrabnie jak kot, po czym zamarł, nasłuchując.
        - Tiwit! W dół, Maorcoille, w dół!
        - Dziękuję!
- odpowiedział Mniszek, po czym popędził tam, gdzie pokierował go ptaszek.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        To było oszołamiające uczucie, od którego tak Funci jak i Amari wariowały zmysły i wirował świat przed oczami. Chwilę temu otoczone były stygnącym wieczorem, na suchych trawach sawanny pachnącej piaskiem i cichym znużeniem, teraz zaś na powrót jaśniejsze z Prasmoczych oczu rozwarło się na niebie, przemieniając noc w suchoroślach na dzień wśród górskiego lasu. Tutejsze liście odżywione i wilgotne nie skrzypiały przeraźliwie od wiatru, a szumiały kojące melodie bez chwili przerwy na martwą, uschłą ciszę. Syte mchy i trawki kołyszące się między każdym kamieniem na zboczach, stanowiły widok tak przyjazny i na swój sposób znajomy, że Funcia klęknęła na nich bez namysłu - byle tylko pozornie zbliżyć się do domu. Trwała tak jakiś czas, odbijając wilgoć na swoich kolanach i nasiąkając zapachem mokrej kory, podczas gdy Chaos, pozbawiona podobnych odruchów węszyła dookoła i drgała niespokojnie, za każdym razem, gdy coś przeleciało w zasięgu jej słuchu. Przez jakiś czas obserwowanie lasu i rzucanie groźnych spojrzeń ptaszydłom, wystarczyło by doznała należytej satysfakcji, jednak w końcu znudziła się przebywaniem z przyrodą i dźgnęła Funcię, by ta odkleiła się od gleby i poświęciła jej nieco uwagi.
        - Gdzie my teraz jesteśmy? I co zrobimy? Yuumi ja mam dość! To twoja wina, że się na nas uwzięli! Wiedziałem, wiedziałem od początku, że sprowadzisz na mnie kłopoty, nieszczęście… jakie są inne słowa? Trwogę, ZNISZCZENIE!
        - Przestań. To nie moja wina - odparła dziewczyna, a Amari zmroziło. Bo jej dwunożka śmiała się… nie, uśmiechała się, ocierając łzę z oka. To było straszne, bo nie do wytłumaczenia. Gdyby zerknęła spode łba, wzruszyła ramionami, mruknęła coś, czy nawet oddała się beznadziei - wszystko byłoby logiczne, tylko nie ten uśmiech i spazmy chichotu. I łzy! ŁZY!
        - No nie! Już oszalałaś? Tak szybko? Wiedziałem, wiedziałem, że na takich szczeniakach nie ma co polegać, ledwie nas potarmosili i już panikujesz… nie, to ja powinienem panikować! To ja nie znam tego świata! I co? Jedyna osoba, która może mi pomóc (po wpakowaniu mnie w te chryje) właśnie oszalała! Świetnie! Teraz oboje zginiemy, a ja nie mam umiejętności w opiece nad wariatami! Wiesz? Nie, nie wiesz! Czy w ogóle mnie słyszysz? O nie… pomocy! Nie mam z kim rozmawiać!!!
        Gdy Chaos okręcał się nieporadnie dookoła, Funcia dała upust wesołości, uwalniając umysł od absurdu sytuacji. Ostatnie przemyślenia, planowanie przeżycia i ciągłe szukanie wyjaśnień bardzo ją obciążało i teraz… teraz zwyczajnie przerosło jej umysł. Panika w sytuacji ekstremalnej musiała w końcu zostać czymś zastąpiona - kolejne więc magiczne przeniesienie w inny zakątek Łuski (oby tej samej) spotkał się z reakcją zarówno histeryczną, jak i pomagającą dziewczynie utrzymać równowagę psychiczną. Po kilku dobrych chwilach drażnienia Chaosa, była w stanie pozbierać rzeczy, wyprostować się i z nietopniejącym uśmiechem szukać jakiejś drogi.
        Tyle, że drogi nie było.
        Może zwierzęce ścieżki.
        Ale jej to niewiele pomogło.
        - Amari… ty masz dobry węch; nie umiesz się w tym odnaleźć? - zapytała, zgrabnie nie nazywając towarzysza zwierzęciem, a łapiąc go na komplement. On jednak, choć wysilał się i udawał, że sobie radzi, w zasadzie umiał powiedzieć tyle co i ona: o tam, tam jest rzeka, a tam… takie wielkie smoki z kamienia są!
        Ona też ich nie przegapiła - nie dało się, gdyż nawet z tej odległej wysokości malowały się gadzimi liniami na tle ostrych skał. Funci dzięki nim przemknęło przez myśl, że wie gdzie się znajduje - tylko jedno takie miejsce było (chyba) w całej Alaranii! Tylko, że… to nadal było daleko od Kryształowego Królestwa. Z tego co pamiętała najbliżej będzie Ekradon. Miasto! To już coś.

        Chwilowo pocieszała się znajomością mapy, nie zastanawiając się jak uda im się dotrzeć do przełęczy i pokonać ją nie dając się przy tym napaść czy zjeść, nie spadając ze szlaku, nie skręcając kostek, nie gubiąc się, nie otruwając, nie głodując, nie szalejąc, nie moknąc i…
        - Ładne te kwiaty, prawda?
        - Prawda. Bardzo prawda! Ale chyba gdzieś je już widziałem… jesteśmy blisko twoich domów? Tak?
        - Nie. Jeszcze nie.
        - Ale kwiaty!
        - Zapewne były w Szepczącym Lesie, ale to przy innym paśmie górskim. To podobny biotop. Ale widzę tu też wiele innych… o, tego nie znam!

        A gdy skończyły im się zapasy sucharków i przeszła ochota na komentowanie każdej nowej rośliny, zaczęli poważniej zastanawiać się nad obranym kierunkiem i planem wędrówki. Byli zgodni o tyle, że Funcia nie była pewna co robić, ale Amari nie wiedział wcale, więc przyklaskiwał i marudził na każdy jej pomysł niezależnie od stanu jego przydatności. W końcu, doprowadzona do tego, do czego doprowadzana była ostatnio coraz częściej wyciągnęła z kieszeni mechanicznego wróbelka.
        - No nie, znowu on! Yuumiś nie, nie nakręcaj go! Ja ci mówię, że…
        Ale dziewczyna już uruchomiła maleńki mechanizm, a zaklęty ptaszek uleciał z jej dłoni i wskazawszy kierunek opadł gdzieś na ściółkę.
        - Przecież to zupełnie nie w tę stronę! - Wyjątkowo krzyk Chaosa był tym rozsądniejszym głosem w ich duecie. Funcia już jednak klęczała przy zabawce, czujnie zerkając w głąb lasu. Smok już wiedział, że jej nie przegada. Nie kiedy tak milczy.

        Ruszyli w małej niezgodzie, lecz Amari nie umiał długo się dąsać na jedynego towarzysza podróży. Po kilku minutach zaczął więc jęczeć jak to miał w zwyczaju, podważając logikę wyborów Funci oraz sensu istnienia bzyczących owadów. I wszystkiego co lepkie. Brązowooka odpowiadała mu lakonicznie lub wcale, napawając się ciepłem otoczenia i chłodem ziemi. Szybko bowiem zdjęła sandałki, bardzo nierozsądnie narażając stopy na obrażenia, ale za to ciesząc się każdym krokiem. Każdym krokiem w stronę następnej koszuli.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek miał spory kawałek do przejścia, nim zaczął rozróżniać słowa i głosy. I co ciekawe nie były to monologi dziewczyny, a dwa głosy, z czego drugi o trudnej do określenia barwie, ni to męskiej ni to żeńskiej. Na dodatek był pełen emocji - czasami aż elfikowi w uszach dźwięczało, gdy podnosił głos w wielkim rozemocjonowaniu. Ych, kto to był? I skąd oni się tu wzięli? Leśny strażnik słyszał, że cokolwiek przywiodło tę dwójkę tak wysoko w góry i tak daleko od cywilizacji, nie było planowane. To brzmiało bardzo dziwnie, aż trudno było w to uwierzyć.
        W końcu Mniszek zbliżył się na tyle do tego duetu, by móc ich dojrzeć. Zza kryjących go krzewów i z bezpiecznej odległości, aby jeszcze się nie ujawniać, obserwował bosą dziewczynę i… nie no, faktycznie smoka, bo trudno było przypasować to stworzenie do jakiejkolwiek innej rasy. Niemniej było naprawdę piękne, przypominało trochę motyla, trochę ptaka, trochę kota… I to właśnie ten niby-smok był drugą mówiącą osobą o obojnaczym głosie. Mniszek bardzo uważnie obserwował ten duecik zastanawiając się kim oni są i czy faktycznie się zgubili. Elfik nie słyszał dokładnie ich wcześniejszej rozmowy, a teraz mówili o kwiatach. Może to byli druidzi? Nie, wróć: druidka i… kto? Co? Jej chowaniec? Czy może faktycznie smok? Ale nie, ta teoria szybko upadła - żaden druid nie miałby takich luk w botanice. Nie to, by ta dwójka nie znała się na tym w ogóle, ale druidzi, których do tej pory napotykał Mniszek, rozpoznawali każde napotkane ziele, a ci tutaj znali mniej więcej połowę. To jednak utwierdziło go w przekonaniu, że ma do czynienia raczej z zagubionymi podróżnikami. Jednak mimo to nadal czekał i ich obserwował… Nie był wybitnie rychliwy, by ukazywać się każdej napotkanej osobie. Kiedyś było to powodowane strachem, że w każdej chwili może przebudzić się Maorcoille, ale teraz, gdy znał już pobudki jego działania, wolał po prostu pozostawać w cieniu, by nie zaszkodzić dobru lasu. Ludzie bali się Maorcoille, uczynili z niego bożka, przed którym mieli respekt i szacunek, a że legenda budowała się na niedomówieniach, lepiej było tego nie niszczyć. Zresztą wiele osób z czasem sobie radziło. Pytanie jak będzie z tą dwójką.
        Mniszek nagle zamarł i mocno wyciągnął szyję, gdy dziewczyna zaczęła coś majstrować, co nie spodobało się jej towarzyszowi. Elfik nie za dobrze widział, co ona tam trzymał w rękach, ale po chwili to coś wzleciało ku górze i… Chwila, to był wróbel? Jeśli tak, musiał być bardzo chory, gdyż już po chwili upadł na ziemię jak martwy. Nie, mało prawdopodobne, on był jakiś dziwny, musiał być jakimś być może magicznym tworem. Lecz co to? Pod jego wpływem dziewczyna i pomarańczowy smok ruszyli prosto w jego stronę! A jemu nie zależało póki co na spotkaniu. Umknął więc szybko w bok, skrywając się za jednym z wyjątkowo okazały drzew, którego korzenie tworzyły płytkie, lecz wystarczające dla tak drobnego elfa jamy w poszyciu. Nasłuchiwał, zasłaniając sobie usta, by nie zdradzić się oddechem. W końcu jednak odetchnął, gdy usłyszał, że dziewczyna ze smokiem go minęli. Wiedział, że i tak mogliby by odnaleźć. Wystarczyłoby, aby ona znała się na tropieniu. Albo on umiał węszyć… No dobra, Mniszek miał tę przewagę, że wiatr wiał w jego stronę, więc nie mógł zanieść zapachu do nozdrzy motylej istoty.
        Elfik odczekał jeszcze chwilę, po czym wstał i ruszył za tym osobliwym duetem. Utwierdził się w końcu w przekonaniu, że oni naprawdę się zgubili - co chwilę zmieniali kierunek i widać było, że nie znali tej okolicy. Leśny strażnik doszedł więc do wniosku, że musi im pomóc.

        Pojawił się, jakby wcale nie był to las, a jakiś pałac, a on wychodził z jednej z komnat słysząc kroki na korytarzu. Wyjrzał zza jednego z drzew jakby to były drzwi - jego złota czupryna z lekkich jak puch włosów świeciła jak małe słońce na tle soczystej zieleni. Po chwili wychynął cały zza swojej kryjówki za pniem. Smukły jak łania, równie czujny i ostrożny, ale przy tym bez wątpienia ciekawski - inaczej by się nie ujawnił. A mimo to trzymał się blisko drzewa, jakby przez jeden nieostrożny ruch gości tego lasu miał czmychnąć i niczym driada zniknąć w pniu. Chwilę milczał, jakby dawał czas, by i on i oni się ze sobą oswoili.
        - Potrzebujecie pomocy? - zapytał cicho. Mówił tak spokojnie, jakby nie chodziło o szukanie drogi w samym środku głuszy tylko książki w niezbyt wielkiej bibliotece. Jakby wcale nie byli sobie obcy. Dla niego było to jednak normalne - był Maorcoille, leśnym bożkiem, więc mógł tak mówić. To był jego dom i ktokolwiek tu przybywał, był jego gościem.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Buszowanie po lesie trochę im zajęło - trochę gadania, trochę błądzenia, jeszcze więcej gadania. I myśli. Niepokoiło Funcię to, że jest taka spokojna. Pośrodku dziczy, bez szansy na pomoc powinna panikować i gorączkowo szukać schronienia. Lecz jakoś nie mogła się do tego zmusić. Niby nie ufała Chaosowi, a przynajmniej starała się pamiętać, że to do granic egoistyczne stworzenie, ale jego towarzystwo ją uspokajało. Niby była nerwowa i płochliwa, ale las był kojący. Niby straszna była myśl, że nikt nie wie gdzie jej szukać (nawet ta nieszczęsna notatka do Kinalalego wskazywała sawannę), ale ogarniała ją błogość… nikt nic nie wiedział. I nie była temu absolutnie winna! Na swój pokręcony sposób chyba dostała szansę. Tylko do czego?
        Stąpając po liściach, igłach i kamieniach zastanawiała się co by robiła gdyby nadal była w Turmalii. Tamtego miejsca też nie poznała zbyt dobrze. Bruk ulic, okna łaknące powietrza, małe ogródki na pozór warzywne, słona bryza… nie napatrzyła się na to morze. Nadal było jej mało. A jedyną pamiątką z tego miasta była nie kolekcja muszelek czy wiązanka uschniętych patyczków, a koszula tego podłego geniusza i jego wróbelek. Teraz przeklęty. Ciekawe czy Miminetta zorientuje się w sytuacji i zacznie jej szukać? Teoretycznie nie były ze sobą tak mocno związane, ale malarka uporem i nadopiekuńczością potrafiła zaskoczyć. A może to było wścibstwo. Tak czy inaczej tylko oni mieli szansę… nie, nie mieli. Lantello poznał kupca Marco, ale oni nie wiedzieli gdzie ona teraz pracuje i mieszka. Jeszcze przez długi czas mogą sądzić, że jest gdzieś w okolicy, ale się mijają. Jak Mimi nie byłaby głodna informacji nie znajdzie o niej żadnych wieści… ciekawe czy wróci wtedy do Efne i zacznie rozpowiadać… jakieś niespotykane historie.
        Gdy Funcia wracała do tej niedawnej przeszłości ściskało jej się serce. Teraz patrzyła zupełnie inaczej na obecność ludzi, którym skąpiła zaufania i miana ,,przyjaciół”. Lubiła ich. O wiele bardziej niż przedtem sądziła. A w Efne… nie zdążyła skorzystać z propozycji Iliiana czy poznać lepiej Pirata… Trudno. Przecież kiedyś tam wróci. Bardziej martwiła się o matkę i ojca. O dziadka. DZIADEK! Jeżeli Mimi uzna ją w końcu za zaginioną i razem z Lantem się nakręcą to biedak dostanie zawału! A potem wstanie, żeby przepuścić szturm na Turmalię!
        Nagle wszystko to stało się bardziej skomplikowane…
        Jednak był jeszcze czas i Funcia musiała odetchnąć. Nim malarka wróci do siebie minie kilka tygodni. A jej nie ma ile - trzy dni? Teleportacja jest jednak dość szybką metodą transportu. Dlatego też nie opuszczało jej ciche wrażenie, że jest na wywczasach. Najdłuższych, najlepszych… pierwszych tak szalonych w życiu. Nie dotyczyły jej lekcje, praca czy obowiązki. Nie ograniczały niczyje oczekiwania, spojrzenia i prośby. Jedyne co musiała zrobić to zadbać o swoje przetrwanie i choć było to dosyć ekstremalne wyzwanie dla niewyszkolonej w temacie dzieweczki, to nie czuła się już tak zagrożona. Dlaczego nie mogła bardziej się niepokoić?

        Chaos też tego nie pojmował. Może dlatego, że nie czuł tej samej wolności. On nie miał już żadnych powiązań i od niczego nie musiał uciekać. Do niczego też szczególnego nie dążył. Po prostu był. Był wspaniały. Piękny i do podziwiania! A jego ludzka przewodniczka zdawała się o tym zapominać. Już dawno nikt go nie chwalił! To było jej zadanie chwalić go i dopieszczać. Ona jednak zajmowała się wyłącznie sobą lub - wcześniej - istotkami jej pokroju. Gatunku. Rasy. Wszystko jedno! Lecz poza nią nie znał dobrze nikogo. I jakoś nie przechodziło mu przez rogatą głowę, że Yuumiś nie jest jedyną osobą, która mogłaby go wziąć pod swoje wróble skrzydełka. Ale chwila, o czym to on...

        Kolejny raz miał otworzyć pysk, lecz miast tego zamarł na chwilę i zastrzygł uchem. Potem zdarzyło mu się to jeszcze parę razy, ale nie był wychowany w naturalnych warunkach i mimo dobrych zmysłów wielu rzeczy nadal nie zauważał. Funcia za to spokojnie parła na przód sugerując się pierwszą sugestią mechanicznego ptaka. Chaos zaczynał żałować, że otrzymał od twórcy aż tyle rozumu, by wiedzieć jakie to idiotyczne.

        Jak się więc zdziwił, kiedy niespodziewanie, jego przeczucia co do czyjejś może-obecności zmaterializowały się, a przed nimi stanął młody… jasnogłowiec z uszami. Oj, miał uszy. I tę nieszczęsną koszulę.
        Niech to!
        Łypnął na Funcię, lecz ta nie zaszczyciła go żadną kąśliwą uwagą. Zamiast tego przypatrywała się młodzieńcowi, który jakby znikąd pojawił się na środku czegoś, czego przed chwilą nie nazwałaby nawet polanką. Lecz dzięki jego obecności zaczęła dostrzegać odrobinę miejsca wolnego od krzewów i coś jakby dywan kwiatowy - wszystko do tej pory staranie ukryte dla zmysłów ludzkiej dziewczyny.

        Wiele miała podejrzeń i domysłów odnośnie tego kim może być złotowłosy, lecz by nie mącić swojego spokoju skupiła się na tym co było nie do podważenia. Jej amulet nie świecił na czerwono - więc chłopak nie miał złych zamiarów. Nie wyglądał też na takiego co miałby się na nich rzucić. I nie brzmiał. Najwięcej jednak informacji dziewczyna jak zwykle otrzymała z aury - dlatego czas który im dał na bezruch i ciszę tak bardzo jej się przydał. A emanacja elfika rozwiała tak wiele wątpliwości, jak i zrodziła pytań. Choć chłopak miał młodą twarz oraz ciało, był już leciwą istotą. Coś było w nim niepokojącego, związanego z magią - coś co rozdzielone było z powołaniem do życia wśród natury i przyjaznym usposobieniem. Znał wiele dziedzin, przeważnie kojarzących się z dobrem oraz porządkiem. A las, który ich teraz otaczał zdawał się być częścią jego aury - przez chwilę Funcia nie była nawet pewna ile widzi szóstym zmysłem, a ile oczami. I tak jak wcześniej czuła radość przebywając w tym miejscu tak teraz ciepłe uczucia przeniosła na chłopaka… którego mimo wszystko podejrzewała o bycie czymś straszniejszym niż się wydawało. Zawsze gdy w emanacji pojawiał się jakiś niepokój należało brać to pod uwagę. Zwłaszcza jeżeli tak wyraźnie odcinał się od reszty.
        Nie podchodziła, by nie spłoszyć… starszego i silniejszego od siebie podejrzanego osobnika, lecz wychyliła się lekko, żeby chociaż o tyle znaleźć się bliżej i spojrzeć na tę niewinną twarzyczkę.
        Ech, elfy… nie powinno jej dziwić, że wygląda tak młodo.

        - Yuumiś… to się rusza! - szepnął spanikowany Chaos, starając się za nią schować, a jednocześnie nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, co absolutnie mu nie wychodziło. Wbił turkusowe ślepia w nieznajomego dwunoga i tak się najeżył jakby w czymkolwiek mogło mu to pomóc. Wygiął szyję, a następnie ciało, wijąc się i niemo każąc Funci robić za swego rycerza.
        A rycerz jak to rycerz zignorował piski smoka i zwrócił się do księżniczki:
        - Możesz nam pomóc? - zapytała niemal równie melodyjnie i cicho jak on sam, nie skracając przy tym naturalnego dystansu w rozmowie. Za to fizycznie zrobiła już krok do przodu. Najpierw jeden, potem powoli następny. Przekręciła głowę patrząc uważnie w oczy nieznajomego. Zły nie był i pewnie można było spokojnie go wy…. skorzystać z pomocy. I miał koszulę. Wróbelek działał jak się patrzy!
        - Jeżeli nie masz nic przeciwko…
        - JA MAM! - krzyknął Chaos za jej plecami, przylegając do ziemi łbem i ogonem.
        - Przepraszam… nie słuchaj go. On tak już ma. - Funcia uśmiechnęła się lekko, bo nie chciała stracić przez smoka jedynego sprzymierzeńca w tym gąszczu. Odstawiła na ziemię torbę i złożony parasol, nie spuszczając przy tym wzroku z elfika, jakby faktycznie był jakimś zwierzątkiem, a nie normalną osobą.
        - Mieszkasz tutaj? - zagaiła uprzejmie, byle powiedzieć choć parę słów i przekonać złotowłosą, że można z nimi wytrzymać. Ostatecznie mógłby chociaż pokazać im jakąś ścieżkę nim Amari zupełnie go obrazi, a ona pokaże jak bardzo nierozmowną jest dziewczyną. Z pustymi już rękami postąpiła o kolejny krok. I tam się zatrzymała, nie chroniąc się niczym więcej jak zakurzoną szatką brudną na kolanach i postawą dziewczyny, która była gotowa zobaczyć więcej niż do tej pory pragnęła.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek był jak jeleń - był większy, a na dodatek silniejszy i niby stał pewnie, ale jednak sprawiał wrażenie, jakby zbyt gwałtowne zbliżenie się mogło go spłoszyć. Dlatego dobrze, że na razie poznawali się na odległość.
        Elfikrównież lubił sprawdzić z kim ma do czynienia przy pomocy magii, nim jednak zabrał się za czytanie aur, przyjrzał się dokładniej podróżnym, których dopiero teraz widział w całej okazałości i to z tak bliska. Dziewczyna wyglądała na nastolatkę, jakieś piętnaście lat, nie więcej. Fryzurkę miała praktyczną, a sylwetkę szczupłą, co mogłoby świadczyć poniekąd o tym, że mogła już pracować i ceniła sobie praktyczność… Ale było w niej coś delikatnego, co kazało dwa razy zastanowić się nad tą tezą. Wyglądała w każdym razie przyjaźnie i niegroźnie. Jej towarzysz zaś… Jeśli to nie była świetna, doskonała wręcz gra aktorska obliczona na uśpienie jego czujności, to również był niegroźny, bo wyglądał na przerażonego. Mniszkowi aż się zrobiło go trochę żal, bo przecież nie był potworem. Nie w stosunku do tych, którzy szanowali las, a tych dwoje póki co nie dało mu powodów do tego, by pokazał swą piekielną naturę.
        Po chwili Mniszek lekko pochylił głowę, jakby chciał się lepiej przyjrzeć tej parze. Teraz dopiero czytał ich aury. Potwierdziło się dla niego to, co widział wcześniej. Słaba, jaśniejąca aura młodej osoby. Młodej, ale wykształconej i znającej się na magii, bo choć Mniszek nie rozróżniał poszczególnych dźwięków, te bez wątpienia w niej były. Jej towarzysz był zaś trudniejszy w czytaniu i elfik szybko zrezygnował z prób - na podstawie tego co zaobserwował to raczej ta dziewczyna była silną osobowością w duecie i to ona nadawała ton, choć smokowi pewnie wydawało się, że jest inaczej.
        Uwaga motylej istoty została przyjęta przez leśnego strażnika z nikłym, łagodnym uśmiechem. Tak, ruszał się. Ale się nie zbliżał. Nadal stali daleko od siebie, w bezpiecznej odległości, tak by nikt nie musiał panikować. Dziewczyna rozumiała ten tok rozumowania i również stała na swoim miejscu, uprzejmie z nim rozmawiając.
        - Dlatego tu przyszedłem - przytaknął z cieniem zadowolenia. - Chyba potrzebujecie pomocy, prawda? - zagadnął jeszcze, bo może akurat nie życzyły sobie jego “boskiej” interwencji. A może “bożkowej”? A czy to ważne? I tak była to boskość fałszywa.
        Dziewczyna podeszła. Mniszek podniósł z zaskoczeniem brwi i odchylił się nieco do tyłu - w jego oczach widać było subtelne ostrzeżenie, że jeden fałszywy krok a ucieknie. Dopóki nie ustalą co ma ich łączyć, nie zamierzał się zanadto dawać oswoić - co tu dużo gadać, gdy tyle przebywa się samemu w lesie zawsze się trochę zdziczeje.
        Dziewczyna odpowiadała bardzo uprzejmie, jej towarzysz zaś sprawiał wrażenie wręcz przerażonego. Mniszek zaczął mieć mieszane uczucia, czy powinien przebywać z tą dwójką - nie chciał niczyjej krzywdy, a to biedne stworzenie zaraz zacznie z tych nerwów lecieć z piór. Jego ludzka towarzyszka jednak twardo obstawała przy tym, że pomoc przyjmą, a leśny strażnik szybko doszedł do wniosku, że jednak utrata upierzenia to niewielka cena w porównaniu z możliwością utraty zdrowia albo nawet życia, jeśli dalej będą tak na chybił trafił błądzić po lesie.
        Mniszek niby przez dłuższy czas przyjaźnie przyglądał się pomarańczowemu smokowi, ale jednak kątem oka cały czas dostrzegał ruchy jego towarzyszki. Dlatego cofnął się o krok, gdy ta odłożyła rzeczy i się do niego zbliżyła. Widać było, że jego czujność wzmogła się stukrotnie, aby chwilę później znowu opaść. Ale nie całkowicie - tacy jak on pozostawali czujni nawet gdy spali.
        - To mój las - przytaknął, co nie było dokładną odpowiedzią na pytanie zadane przez dziewczynę, ale dobrze wyrażało jego myśli. Mieszkać tu… Co znaczyło “tu”? Tereny znajdujące się pod opieką leśnego bożka były ogromne, obejmowały prawie połowę południowego stoku Gór Druidów, więc zo znaczyło “mieszkać tu”? Mniszek chodził po lesie, czasami nie wracając dwa razy w to samo miejsce przez miesiąc albo i dwa. Spał tam, gdzie zastała go noc. Jednak miał swój azyl, takie miejsce, które było jego najbezpieczniejszą kryjówką, do której znosił zostawiane mu w lesie ofiary, które zdecydował się przyjąć. Były tam całe zastępy słomianych lalek, które zakochane dziewczyny robiły na podobieństwo swoich ukochanych i zostawiały je Maorcoille, aby ten ich strzegł. Znajdowały się tam pojedyncze naczynia, czasami jakaś etniczna biżuteria, koraliki. Nie zbierał skarbów, bo nie były mu potrzebne - złota nie zabierał z kapliczek z takim zapamiętaniem, że ludzie po prostu przestali je zostawiać, przerzucając się na ofiary bliższe naturze i gustom bożka, do którego się modlili. Fałszywego bożka co prawda, ale przynajmniej skutecznego w swych postępowaniach, bo las dawno nie był tak bezpieczny, jak przez te stulecia jego obecności. O ile oczywiście ktoś nie sięgnął po zbyt wiele…
        No i właśnie - określenie “mój las” zawierało w sobie znacznie więcej, niż tylko mieszkanie. Tak mówiło się o tym, co się posiada i o tym, co się kocha. Mówiło się tak o domu, ale i o dziecku albo też o swoim władcy. Po prostu “mój”. I to barwa głosu elfika świadczyła o czułości, jaka kryła się za tym słowem.
        - Dokąd zmierzacie? - Tym razem to Mniszek odwdzięczył się pytaniem za pytania zadane przez dziewczynę. Powolnym gestem poprawił sobie włosy, odgarniając je z czoła do tyłu, przez co na moment stanęły one dęba, by po chwili opaść w zupełnym nieładzie na boki.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Duet nieufności. Tak chyba najlepiej można by ich opisać. Patrząc z boku widziało się uroczego młodzieńca i niewinną panienkę zaczepiających się pośrodku lasu, z bliska jednak wyglądało to zupełnie inaczej; tajemniczy elf gotowy tak pomóc jak i porzucić, a głęboko w oczach dziewczyny kryła się podejrzliwość i szaleństwo zrodzone z paniki. Żadne z nich nie było skore uderzyć pierwsze - w końcu nikt nie chciał być tym winnym - lecz wyglądali jakby oczu przy sobie nie potrafili zamknąć. Najlepsza oznaka zainteresowania i… ostrożności.
        Na początku Funcia była dość pewna siebie - jednak cofanie się elfika obudziło w niej jakieś instynkty i zaczęła wątpić czy korzystanie z jego pomocy jest takim dobrym pomysłem. Sama była płochliwa, wiedziała jak to jest - ale takie zachowanie u silniejszej istoty nie rodziło w niej wrażenia przewagi, a umacniało podświadome lęki. Ostatecznie czego by o niej nie mówić dzikusem nie była - i za nic nie umiała się z takimi obchodzić. A co jeśli jego niezrozumiała bojaźliwość to tylko jedna strona medalu? Drugą w takich wypadkach zwykle bywała agresja. Dziewczyna z natury nie ufała zbyt histerycznym osobnikom - byli zbyt nieprzewidywalni. Lant i Kinalali byli wyjątkami od tej reguły. I Amari. Ale złotowłosy?
Nie przestawała mu się przyglądać, choć musiała zmusić się, by samej się teraz nie cofnąć.
        Tylko w zasadzie czemu?
        Fakt, nie chciała narażać się obcemu znającemu magię, nawet jeżeli tych dziedzin przeważnie używało się pokojowo - co prawda ponoć ten osobnik był dobry z natury, ale krył się w nim chaos, na który była przeczulona. Jednak… nie wykorzystanie jego propozycji wydawało jej się co najmniej nierozsądne. Nawet jeżeli jego obecność stawała się niepokojąca. No i szczerze mówiąc zaczęła podejrzewać, że nawet jeżeli nie będzie towarzyszyć im otwarcie to i tak podąży za nimi jak nawiedzony, leśny cień. To już wolała mieć na niego oko.
        Kiwnęła głową w zrozumieniu na pierwszą jego odpowiedź. Kiwnęła i na drugą. Chaos wykręcał się za nią na ziemi, a ona odsunęła się od elfika i pochyliła się nad rzeczami myśląc, że cholera trafiła na porąbańca. Trudno. Co prawda to ona miała szaleć, ale skoro smok niemal tarzał się po ziemi, a stary elf z lasu cofał się przed nieletnią to stare nawyki dały o sobie znać i postanowiła zostać tą rozsądną. Funcia to jednak Funcia.
We względnej ciszy, na którą składał się szum lasu, szmer wody i jęki obojnaczego czworonoga, usiłowała jeszcze przez chwilę analizować pobudki i charakter mieszkańca Gór Druidów. Na pewno nie miał wobec nich złych zamiarów (jeszcze). Mógł być zdziczały jeżeli mieszkał w jakieś odizolowanej wiosce i rzadko widywał ludzi. Może jego zachowanie wynikało z jakiś niemiłych wspomnień? Z jednej strony chciał wesprzeć obcych, z drugiej zaś nie mógł im zaufać. Pytanie czy w razie nieporozumienia zwyczajnie by zwiał, a potem patrzył na nich z oddali, czy pokazał swoją siłę i zdominował przybyszów. To jak powiedział ,,mój”… musiał być bardzo związany z tym miejscem. Nie było to nic dziwnego czy złego, bo i ona sama miała "swoje" okolice, ale tym bardziej wiedziała, że kiedy narusza się zasady, do których "gospodarze" przywykli, budzi się w nich (niekiedy gwałtowny) terytorializm.
        Ten jasnozielony gąszcz powoli przestawał być sielanką. Znów trzeba będzie na kogoś uważać… tym lepiej jak najszybciej się stąd wydostać, a przedtem rozwiązać parę kwestii… jeżeli się uda.
        - Amari, przestań tańcować, cały się ubrudziłeś - westchnęła znad bagaży.
        - CO!? Gdzie? - Zatrzymał się tak gwałtownie, że omal się nie połamał, a potem zaczął falować od łba, by obejrzeć swoje łapy i grzbiet. Funcia miała nadzieję, że odwróci uwagę elfika, bo dostawała już dreszczy od jego spojrzenia. Zbyt kojarzył jej się z roślinożercą, a z takimi nie umiała się obchodzić. Chyba że były to krowy, jałówki. Złotowłosy jednak krasuli nie przypominał - co najwyżej jej ogon, o ile nie obrażało to jego baśniowego jestestwa.
        - Nie przywitasz się z naszym wybawcą? - westchnęła grzebiąc w torbie, i zasłaniając elfikowi widok plecami jeszcze raz sprawdziła swój amulet. Oby działał.
        Chaos natomiast milczał.
        Gdy uniosła na niego wzrok zastała go znów zastygłego w bezruchu, zerkającego na nią od góry z oburzonym niedowierzaniem kocura, któremu do miski zamiast świeżej myszki wrzucono ogórka. Chyba nie sądziła, że naprawdę odezwie się do tego leśnego dziada!?
        - Przecież ładny jest - szepnęła Funcia co brzmiało równie przekonująco jak ,,to dobry ogórek”. Ale o dziwo podziałało.
        - Hm? - Spojrzał na złotowłosie elfa i jego osobliwą, niezgłębioną postać. - Och, ależ masz rację! Ładne! Yuumiś, to jest!… nawet ładne - oznajmił wykonując entuzjastyczny skok w stronę chłopaczka i wycofując się równie żwawo, z łbem zadartym tak, by zawsze widzieć go choćby jednym okiem. Ostatecznie nie zbliżył się do niego bardziej niż wcześniej zrobiła to Funcia, tylko wytrzeszczał się i zwijał. Nie był przecież wariatem!
        Dziewczyna zaś przemyślawszy wszystko otrzepała podeschniętą szatkę i dźwignęła tobołek, nie licząc za bardzo na pomoc Chaosa. W tym świecie żeńscy rycerze musieli radzić sobie sami. A nawet jeśli ktoś oferował im wsparcie to nie był to szarmancki kolego po fachu, a krótko obcięta Roszpunka.

        - Jeśli chcesz nam pomóc, czemu wyglądasz jakbyś miał zaraz uciec? - zwróciła się do elfika, wyraźnie gotowa do drogi, choć nie wiadomo czy aby na pewno z nim. - Nie zjadamy nieznajomych jeżeli to cię martwi - ,,a poznać się nie dasz, więc kłopot z głowy“.
Po chwili złapała Chaosa za róg i ciągnąc go siłą woli, odezwała się znowu:
        - Planuję przejść przez Smoczą Przełęcz i udać się do Ekradonu (jeżeli się uda). Chociaż potem kto wie co nas trafi… będę szczęśliwa jeżeli dotrzemy do jakiegoś miasta. - ,,Co prawda równie wielu tam dziwaków co na pustkowiach, ale ostatecznie jest także straż”.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        No dobra, nie wychodziło. Ale często nie wychodziło. Bywało różnie: niektórzy nie dowierzali w to co widzieli, inni byli zbyt wylewni, poznawali w nim mistycznego bożka albo i nie. Ona… Po prostu była ostrożna wobec nieznajomego, tak to wyglądało. A jej towarzysz wychodził z siebie, trudno powiedzieć czy przerażony, czy oburzony, czy co tam jeszcze mogło mu głowę zaprzątać… Mniszek zerkał na niego ciekawsko i z odrobiną troski, bo może temu stworzeniu coś było? Może to jakaś nerwica? Albo coś go ukąsiło? Tak się reagowało na niektóre żmije, które jednak nie występował w tym rejonie…
        - Wszystko w porządku? - bąknął niepewnie elfik, gdy dziewczyna odwróciła się do swojego towarzysza. Postąpił o stopę do przod, jakby tylko przenosił ciężar ciała z nogi na nogę. Na jego twarzy zaczęła się malować troska połączona z żalem, bo był coraz bardziej pewny, że to stworzenie cierpi, ale nim Mniszek zdołał ubrać w słowa swoje obawy, dziewczyna wypowiedziała zdanie, które zadziałało jak magiczne zaklęcie i nagle smok jakby się ocknął - stanął na wszystkie cztery łapy i zaczął się bacznie oglądać, szukając plam na swoich piórach. Czy tam łuskach. A Mniszek tymczasem odetchnął, rozluźnił się i tak stał, trzymając się jedną ręką za łokieć drugiej i tak sobie czekając, aż tamci się dogadają i zwrócą ponownie na niego uwagę. Chciał wiedzieć czy ma ich prowadzić czy nie, bo w sumie to teraz nie był pewien.
        Nagły skok elfik przyjął odchylając się do tyłu, a oczy miał szeroko otwarte z zaskoczenia. Widział w oczach stworzenia zainteresowanie i jasno usłyszał, że został uznany za ładnego…
        - Dziękuję, wy też jesteście ładni - odpowiedział odruchowo, podnosząc rękę jakby chciał smokowi pomachać. Czy to znaczyło, że został przez to stworzenie zaakceptowany? To w sumie sukces.

        Cóż… Dziewczyna zadała słuszne pytanie i widać było, że elfik wyraźnie się stropił słysząc je. Chwilę milczał, zerkając gdzieś w bok z kwaśną miną.
        - Wiem, że mnie nie zjecie - oświadczył w końcu. Na pierwszą część wypowiedzi, na to zasadnicze pytanie, nie odpowiedział, bo jakoś trudno było mu się wysłowić. Zresztą zawsze chwilę trwało nim ośmielił się powiedzieć coś dłuższego przy obcych - z początku był nieufny.
        - A to w tamtą stronę - odpowiedział, gdy dziewczyna jasno określiła ich wymarzoną destynację. Domyślał się już wcześniej, że ta para szukała Przełęczy, bo to było najbliższe miejsce już w miarę cywilizowane, a oni nie wyglądali jednak po bliższym przyjrzeniu się na choć odrobinę przystosowanych do wędrówek w dziczy. Nawet butów nie mieli stosownych, nie wspominając o jakimś namiocie albo torbie podróżnej.
        - Ten las jest bardzo dziki - oświadczył. - Zwodniczy. Łatwo się zgubić. Odprowadzę was.
        I to powiedziawszy Mniszek obrócił się we wcześniej wskazanym kierunku, pokiwał ręką na tamtą dwójkę i poszedł. Krok miał lekki, jakby spacerował po parku, a mijane drzewa delikatnie muskał dłońmi, jakby były to trzymane w boksach konie, z których był wyjątkowo dumny. Co jakiś czas zerkał za siebie, by upewnić się, czy tamci idą za nim, czy nadążają i czy generalnie wszystko jest w porządku. Cały czas podświadomie sprawdzał ich też szóstym zmysłem - by mieć pewność, że sobie na zbyt wiele nie pozwalali, gdy nie patrzył. Między nimi utrzymywała się stała odległość jakiś trzech sążni.
        - Skąd tu przyszliście? - zagadnął, wspinając się na jeden z wystających korzeni, który można było łatwo ominąć, ale jakże przyjemnie tak spojrzeć przez krótki moment na okolicę z trochę wyższego miejsca. Zeskoczył po drugiej stronie, lekko jak łania.
        - Do szlaku, do którego idziemy, jest trochę ponad pół dnia drogi marszu. A z drugiej strony trzy dni - wyjaśnił, znowu jakby to był park albo trochę większa posiadłość, którą on jednak znał bardzo dobrze i chętnie o niej opowiadał, bo był tu gospodarzem. Gdy wspominał o swoich punktach odniesienia, ręką wskazywał odpowiednie kierunki, nawet nie spoglądając w tamtym kierunku, bo przecież orientował się tu aż za dobrze. Jego klątwa sprawiała, że czasami czuł las, jakby był częścią jego samego, jakimś zewnętrznym, rozległym organem. Dziwne i trudne do wytłumaczenia chyba komukolwiek postronnemu. To po prostu trzeba było poczuć.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Gdyby tylko wiedziała z kim ma do czynienia… pewnie inaczej by się do niego zwracała. W górach jednak zjawiła się nagle, nieprzygotowana pod względem tutejszych tradycji i wierzeń. Wtedy na pewno dostrzegłaby w Roszpunce tajemniczego boż… nie, jednak nie. Jeżeli nie rozpływała się nad poetą wszechczasów Kinalalim to nie inaczej potraktowałaby zdziczałego elfika. Przecież i teraz widziała jego aurę, zachowanie, ruchy, a poniekąd i ciało i jakoś przez myśl jej nie przeszło nazywać go ani ,,demonem” ani ,,bożkiem”. Choć jeżeli o demona chodzi to nie była by z tego dumna - zapach emanacji kojarzył się jednak z lasem tak mocno, że nie wzbudził jej podejrzeń. Elfik był dla niej elfikiem.
        Oczywiście wciąż był nader podejrzany - ściółka z gałęzi, szóstozmysłowy podszept, zdradzał jak wytrzymałym jest on stworzeniem. I o ile elfy mieszkające w głuszy niejednokrotnie odznaczały się srogą kondycją, ten tutaj musiał być niezłym oszukańcem, bo choć wyglądał delikatnie jak… (czy Kinalali nigdy nie przestanie jej chodzić po głowie?) jak chłopięca wersja Lalego, to musiał mieć odporność i wytrwałość nordyjskiego drwala. Oby tylko nie miał takiej siły… to byłoby gorsze od trzeciego oka.
        Trudno powiedzieć co z kolei widział w nim Chaos - jego reakcje niestety nic Funci nie dawały. Nie dość, że skrajne i często nieuzasadnione (przynajmniej wedle jej ludzkiej logiki) to jeszcze nietrwałe i podatne na sugestie. Tak i teraz wystarczyło powiedzieć Chaosowi co widzi, by to zobaczył i już nie reagował na złotowłosego jak owsik na kąpiel.
        ,,To Amari - z nią nigdy nie jest w porządku” westchnęła w myślach, prosząc by elfowi jej towarzyszka jednak jakoś zdołała się przypodobać. Tfu - towarzysz. Wszystko jedno. Płeć mentalna Chaosa była równie zmienna co jego opinie.
        Uśmiechnęła się mimowolnie na stwierdzenie o ich ładności. Właściwie była to stłumiona wersja chichotu, bo już słyszała w głowie obruszenie smoka, gdyby tylko nie był taki zaabsorbowany nerwicą - on ładny? Jeżeli Funcia była ładna to on musiał być co najmniej bajeczny!
        Na szczęście był na tyle rozproszony, że przyjął komplement jako komplement i darował Funci, że także została wciągnięta do zaszczytnego grona "tych ładnych".

        Nieco uspokojona i gotowa zaryzykować znów skupiła uwagę na elfiku. Po chwili uznała, że jej uwaga mogła być nieco zbyt szorstka… ale przynajmniej dowiedziała się, że wie, że go nie zjedzą. To dobrze. Pogawędka o oczywistościach była ponoć dobra na przełamanie lodów, czy (jak to nazywała Mimi) przygotowywanie gruntu pod pułapki na pięknych młodzieńców. Czy syn tarzana i księżniczki kwiatów zaliczał się do tej kategorii? Mniejsza - Funcia była takim kłusownikiem, że jeszcze parę zdań a spłoszy sarenkę sprzed sideł. I wtedy nie będzie ani kolacji ani przewodnika.
        Nie mogła jednak zostawić rozmowy w gestii Chaosa. Nie była aż taką desperatką. I choć elfik swoją skąpą mową nie ratował sytuacji to także jej nie pogarszał - widać wszyscy mieli problemy z odpowiednim wysłowieniem się i nikt nikomu nie powinien mieć tego za złe. Ot, dzikie dzieci.
        ,,Dzikiego lasu”.
        Te słowa młodzieńca mimowolnie przełożyła nie tylko na bór, lecz i na niego samego.
        Zwodniczy - zastanowiła się.
        Łatwo się zgubić… - kto wie?
        Odprowa… - nie, nie odprowadzi. Ale miło by było. Niestety by wyjść trzeba wejść, a ten gość otwarty jednak nie był. I może dobrze - jedna znajomość mniej do utracenia.
        - Dziękujemy, będziemy bardzo wdzięczni - odpowiedziała grzecznie, naciskając jednak wyraźnie zarówno na ,,będzieMY” jak i na róg smoka. Ten zrozumiał sygnał dając się chwilę tak niegodnie traktować, po czym poruszył łbem i gdy Funcia zwolniła uścisk, gwałtownie wysunął łeb spod jej ręki. Ostatecznie gdyby się szarpnął bez ostrzeżenia nieźle by ją poharatał. Aż dziwne, że to rozumiał.

        Ruszyli za nowo zdobytym (wspólnymi siłami) przewodnikiem (przy czym jego chęci były tu siłą dominującą). Dla Funci poruszał się on ciutek zbyt szybko. Bo i nie dość, że miała krótsze nogi, to po lesie zazwyczaj nie chodziła jak po dywanie. Brakowało jej też snu, w ręce musiała dzierżyć tę straszną parasolkę, a na boku - wypełnioną po brzegi torbę. Żeby było sprawiedliwie, kroczący tuż obok Chaos wytrwale dźwigał swoją dumę, obfite piórofutro i piękne (a równie przydatne jak parasolka) skrzydła. Aż dziwne, że z przemęczenia nie odpadła mu głowa.

        Jakimś cudem elfik nie znikał - choć po pewnym czasie Funcia przestała na niego patrzeć, uważając raczej na podłoże, a gospodarza śledziła szóstym zmysłem. Co prawda był nawet urodziwy, choć od tyłu trudny do odróżnienia od młodej brzózki, ale to co naprawdę było w nim zachwycające to właśnie aura. Dziwnie kusząca jak na tak niejednoznaczny przekaz. Tyle w niej było emocji, tak zlewała się z otoczeniem, że ciężko było się od niej oderwać. Byle pamiętać, że to dziki, zwodniczy las.

        W końcu młodzieniec (niech już będzie młodzieniec - wciąż pamiętała, że jest starszy, ale z chwili na chwilę widziała w nim coraz większego smarka) przystanął na chwilę i zagaił kolejną rozmowę o niczym. Albo o nich. W zasadzie dla niego pewnie bez różnicy.

        - Trudno powiedzieć - odparła, czując jak ciężar konwersacji opada na jej - i tak już zmęczone - ramiona. Zdziwiła się tylko, że jest on taki… lekki. Nawet miała ochotę mówić dalej.
        - Jeżeli mam być dokładna to nawet nie przyszliśmy - przyznała. - Raczej… trafiliśmy. Z Sawanny.
        - Takiej dużej! Z trawą! I piaskiem! - Chaos także nieco się ośmielił, choć po tym epizodzie odwagi szybko schował łeb za Funcią i udawał, że go nie ma. A ona kontynuowała:
        - Wcześniej natomiast byliśmy w Turmalii… znasz Turmalię? Bardzo ładne miasto. Z białymi domkami i przyjemnym klimatem. Mają tam jednego geniusza, niezłe koszule i wariacki los…
        - I sawannę!
        - Nie, to nieco dalej.
        - Och…
        - Tak czy inaczej do żadnego z tych miejsc nie zmierzamy. A jeżeli chcesz wiedzieć skąd przybywam tak bardziej ogólnie to… coś między Kryształowym Królestwem, a Równiną Maurat. Albo Efne. Możesz sobie wybrać. - Wzruszyła ramionami, wiedząc, że brzmi jak potłuczona. Choć było nie było mówiła samą prawdę.
        I jeszcze coś…
        Kiedy zaczęła się zwracać do niego na ,,ty”? Powinien być dla niej ,,panem”! Co najmniej. Chyba nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się coś takiego…
        - Wybacz, w sumie zwracam się do ciebie nieco niegrzecznie… mogę mówić per ,,pan” jeśli wolisz - poprawiła się, bo choć sama nie czuła(!) takiej potrzeby to ostatnie czego pragnęła to wkurzenie nieznajomego maga na jego ziemiach.

        I w końcu dowiedzieli się czegoś przydatnego - Roszpunek był jednak niezłym przewodnikiem. Nie dość, że z łatwością odnajdywał drogę (a może tworzył własne?) to jeszcze umiał podać czas! Choć Funcia obawiała się, że są to dane dostosowane do jego tempa - ona ich spowalniała.
        Choć Chaos nie radził sobie dużo lepiej… niby smok, ale w buszu robił minę pałacowego psiaka, którego trawa kaleczy po łapach. Poza tym niepokoiły go dźwięki, zapachy, a nade wszystko - owady. Kto wie co knuły w tych swoich małych, gryzących łebkach. Sądził jednak, że zbiorowo zasadzają się aby go wykończyć.
        Od czasu do czasu (nie) szemrał do siebie kolejnych uwag i podejrzeń co do tego co i kiedy zrobi z nim ten las. Chociaż drzewa nawet lubił. Ładnie pachniały.
        - Wybieramy trzy dni! - oświadczył w końcu, dysząc z przejęcia.
        - Przecież to dłużej! - Funcia była zaskoczona.
        - A! No to pół! Zdecydowanie pół! - zdecydował, choć już to postanowili. Dziewczyna pokiwała głową. Wolała na razie nie mówić, że nie wie ile faktycznie będzie w stanie przejść. Wolała nie zniechęcać tarzaniątka nim nie podprowadzi ich choćby troszkę bliżej. Potem już mniejsza.
        Choć tak naprawdę wolałaby nie zostawać po raz kolejny zdana sama na siebie i Ama… sama na siebie.

        Póki co szła za przewodnikiem dość sprawnie, przypominając sobie w międzyczasie ile ma wody i zapasów. Otóż wyliczyła, że wody ma troszkę więcej niż nic, czyli tyle ile zostało z przekąsek. Wtedy pomyślała też o Chaosie. Był teraz dobrą wymówką aby się czegoś dowiedzieć.
        - Mówiłeś, że to twój las… - zaczęła powoli. - Mam nadzieję, że nie uznasz tego za herezję, ale co sądzisz o polowaniu? Mam na myśli mojego przyjaciela - dodała szybko. - Jest mięsożercą (przeważnie), a skończyły nam się zapasy. Będę musiała go w razie czego namówić, żeby… em, zadowolił się czymś innym. - Rozłożyła ręce na tyle na ile mogła i starała się udawać, że faktycznie Chaos da się odmówić od szukania sobie pożywienia. Ale była też ciekawa samej odpowiedzi tutejszego mieszkańca. Jak postrzega harmonię tego miejsca… w końcu ekosystem nie był wolny od brutalności. Problem w tym, że oni nie byli najpewniej jego częścią - kto wie jakie prawa miały ich obowiązywać?
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek zerkając przez ramię spostrzegł, że idąca za nim dziewczyna trochę sobie nie radzi z chodzeniem po górach i z myślą o niej zwalniał. I tak szedł szybko, ale naprawdę trudno było mu iść jeszcze wolniej - musiałby się nieustannie pilnować. On zawsze przemieszczał się szybko - trochę po to, by nie było go widać, a trochę przez to, że zwyczajnie miał wprawę. I znał to miejsce jak własną kieszeń. Mógł więc biec i przeskakiwać przeszkody nie bojąc się, że trafi na zdradliwy wykrot. Żyjąc w lesie nabrał kondycji… No i tak to wyszło. Niemniej starał się dopasować tempem do osób, które prowadził, bo jaki sens miałoby ich zgubienie? Nawet podając czas przejścia poszczególnych odcinków drogi brał poprawkę na możliwości “mieszczuchów”, bo on lecąc na łeb na szyję byłby na miejscu znacznie szybciej… Ale nie przewidział wielu czynników. Na przykład tego, że któreś z nich może być głodne lub spragnione, albo zwyczajnie będą potrzebowali odpoczynku - brał pod uwagę tylko nieustanny marsz. Cóż, przeliczył się.

        Wyraźnie zaintrygowany Mniszek zerknął przez ramię na dziewczynę i jej smoczego towarzysza - gdy ktoś na pytanie o początek i koniec swej podróży odpowiadał “trudno powiedzieć”, oznaczało to z reguły coś ciekawe albo niebezpiecznego. No, może czasami nie wie się dokąd zmierza, bo dopiero szuka się swojego celu, ale początek zna się zawsze. Więc… Co zaszło w ich przypadku? Z przyjemnością nadstawił uszu, oczekując ciekawej historii. Niestety trochę się przeliczył, bo dziewczyna mówiła krótko, a smok wprowadzał do jej wypowiedzi chaos. Chaos... Oj gdyby elfik wiedział, że tak bywał on nazywany, pewnie miałby z tego ubaw.
        - Nie, nie znam - odpowiedział z uśmiechem leśny strażnik, gdy jego rozmówczyni zapytała o znajomość Turmalii. - Nigdy nie opuściłem tego lasu i tych gór… - dodał, nostalgicznie rozglądając się wokół. Żałował? Być może czasami mu się zdarzało - z reguły pod wpływem cudzych historii. Jak to się jednak mówi, “czego oczy nie widzą tego sercu nie żal”, więc Mniszek szybko o tym żalu zapominał. Nigdy nie opuścił lasu. Gdy raz w życiu skusił się na odwiedzenie miasta, prawie stracił życie, a żeby je zachować stał się Maorcoille i już na zawsze związał swój żywot z tym miejscem. Jego własna Łuska kończyła się tam, gdzie kończył się las. Dalej istniały tylko legendy. Dlatego słowa o Sawannie niewiele mu mówił - nie wiedział czy to daleko czy blisko i nawet nie do końca wiedział co oznacza to słowo. Posiłkując się słowami pomarańczowego smoka doszedł do wniosku, że to musi być jakiś rodzaj równiny, a to oznaczało, że tych dwoje przybyło z daleka.
        O dziwo Mniszek kojarzył niektóre z rzucanych przez dziewczynę nazw miast - to z jednej strony trochę mu wszystko porządkowało, a z drugiej nie aż tak bardzo, bo nadal nie wiedział gdzie była ta sawanna i jak znaleźli się tu tak niespodziewanie… Ale tego nie drążył. Wydawało mu się, że dziewczyna po prostu unikała odpowiedzi i on postanowił to uszanować.
        - Och? - Elfik wydawał się być zaskoczony jej nagłymi przeprosinami. Przystanął i obrócił na nią wzrok, jakby pytał czy ona tak na poważnie. Tak, na poważnie.
        - Mów jak wolisz - odpowiedział jej z prostotą, bo naprawdę nie było o co robić afery. Jemu tam było z grubsza obojętne: na ty, na pan, każdy mówił jak chciał. Byle się go nie bała. Sam zaś nie zapytał jej czy woli by zwracał się do niej na ty, czy może “panno” albo coś takiego - cóż, braki w wychowaniu, no bo kto miał go wychować? Sarny nie znają się na etykiecie, a borsuki tym bardziej.

        Mniszek słysząc, że dziewczyna znowu do niego zagaja, po prostu się obrócił i przez chwilę szedł tyłem, nieświadomie pokazując jak bardzo znał ten las i jak bardzo mu ufał. Normalna osoba wywaliłaby się po dwóch krokach, a on przeszedł tuzin, słuchając dziewczyny i kiwając głową, gdy powtórzyła jego roszczenia do tych ziem. Wyglądał na zaciekawionego tym co też mogło być herezją… A gdy już pytanie usłyszał, obrócił się i zaczął iść już normalnie. Nie wyglądał na obrażonego. Nie przyspieszył ani się nie spiął, nie zadarł nosa i nie fuczał. Był tak samo rozluźniony jak do tej pory i zaczął odpowiadać dokładnie wtedy, gdy został mu udzielony głos.
        - Polowanie nie jest złe - oświadczył, wzruszając lekko ramionami. - Nie jest złe tak długo, jak bierze się tylko tyle, ile się potrzebuje. Gdy poluje się by zjeść, by się ogrzać, gdy zwierzę zginie po to, aby kto inny mógł żyć… Taka jest natura, taki jest naturalny cykl życia. Jedni są drapieżnikami, inni zwierzyną. Każde może walczyć o swoje życie, zdrowie, bezpieczeństwo. Chodzi jednak o to, by nie sięgać po więcej niż jest potrzebne. Zabijać dla samej przyjemności zabijania. Dla trofeów. To samo tyczy się drzew. Można je ścinać na opał czy na budulec. Ale gdy widzę pnie gnijące przez bezmyślne karczowanie, całe połacie ziemi nagiej, wydartej lasowi pod ziemie uprawne, bo ktoś chce zarobić więcej… Nie. Na to się nie godzę - oświadczył twardo, nieustępliwie, jak gospodarz dbający o swój dom. Zaraz jednak złagodniał.
        - Wracając do tematu polowań, jeśli twój towarzysz jest głodny, niech się nie krępuje. A ty? - zapytał nagle, obracając się przez ramię w stronę dziewczyny. - Jesteś głodna? Możemy zatrzymać się w każdej chwili jeśli chcesz się posilić, możemy też czegoś poszukać.
        Mniszek nie miał przy sobie jedzenia, ale nie trzeba było być orłem, by się tego domyślić. Nie nosił przy sobie żadnej torby, jego ubrania chyba nie miały nawet kieszeni… Zresztą sprawiał on wrażenie istoty karmiącej się słońcem, a nie mięsem czy grzybami.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Właściwie spodziewała się, że elfikowi obce będą nadmorskie miasteczka. Nie, wróć - wszystkie miasteczka. Kiedy na niego patrzyła miała wrażenie, że zatapia się on i w lesie i w swojej barachitowej aurze - takich istot nie widywało się zbyt często wśród gęstwiny budynków i na prostych, brukowanych drogach. Wyobrażała go sobie w sklepie - pewnie sięgałby łapką za ladę uśmiechając się przy tym uroczo, a potem z ochotą zapłacił liśćmi wydłubanymi z włosów i spodenek. Tak… dla takich nie było miejsca w uporządkowanym, cywilizowanym świecie.
Oczywiście jego wioska, czy gdzie on tam mieszkał mogła znać pojęcie pieniędzy; ale nie wyglądał na kogoś, kto potrafi monetę przenieść z miejsca na miejsce nie gubiąc jej lub nie wyrzucając. Po co mu były monety?
        - Ten las i góry to całkiem duża przestrzeń. - Uśmiechnęła się lekko, jakby w odpowiedzi na nutę nostalgii, którą wprowadził. - To w zasadzie na mapie obszar podobny do Lasu Driad. I zresztą całkiem mu bliski. Wiele naturian spędza tam całe swoje życie. A biorąc pod uwagę ukształtowanie tutejszego terenu to nie wiem czy powierzchni nie jest przypadkiem więcej… - Zrobiła pauzę, po czym dopowiedziała:
        - Mogłabym ci potem narysować mapkę. Pokazać. - W sumie nie była pewna czy w ogóle go to obchodzi, ale jakoś tak jej się wyrwało… I skoro wyrwało się jedno, mogło i drugie:
        - Ja nigdy wcześniej też nie opuszczałam pewnych terenów… takiego trójkąta. Trzy miasta, rozciągnięte na dwie krainy. I drogi między nimi. To o wiele mniej niż twój dom, ale zawsze zdawało mi się, że to bardzo dużo. I że jestem prawdziwym światowcem. - Uśmiechnęła się pobłażając samej sobie. - Teraz wiem, że to całkiem mały fragment świata. I chyba wcale nie będzie tak łatwo tam wrócić - zakończyła w zamyśleniu, tak jak wcześniej on. Ale nie czuła nostalgii, a prędzej strach wymieszany z ekscytacją. Nie pragnęła wcale tej podróży, ale zaczynała dostrzegać pewne jej zalety. I jeżeli dotrze do domu, będzie mogła być z siebie dumna. Tak naprawdę dumna.


        Ale na razie podążała za swoim przewodnikiem, z chwili na chwilę chętniej, choć bardziej zmęczona. Nie pomagało jej patrzenie jak sprawnie on sam potrafi przemieszczać się nad korzeniami, między krzewami, po kamieniach i ziemi. Tak… nic w tym dziwnego, skoro trzymał się z daleka od miast. Teren tu był trudny i wymagający, jeżeli spędził brykając po nim całe swoje dotychczasowe życie to i trudno by poruszał się jak miejska lebiega. Ciekawe jakby wyglądała jego wycieczka po mieście… Funcię zawsze najbardziej intrygowało, że przybysze z Kryształowego czuli się zagubieni w ludzkich miastach ze względu na symetrię. Siatka przecinających się prostopadle ulic, budynki na planie kwadratów i prostokątów - bardzo nienaturalne ścieżki pomagające co prawda wyznaczyć działki, ale wprowadzające w konfuzję tych, którzy przyzwyczaili się to bardziej instynktownego uporządkowania przestrzeni - bo nie można powiedzieć, by Kryształowe Królestwo czy otaczający go las były nieuporządkowane - wszystko było na miejscu. Jedynie podziału przestrzeni i znaków należało się od początku nauczyć - gdzie znajduje się strumień, jakie gatunki roślin nad niego prowadzą, jaką glebę oznaczają konkretne drzewa - Funcia była na to niejako ślepa, ale jako potomkini elfów i całkiem rozumna istotka wiedziała, że takie coś istnieje. Elf nie odnajdywał się w całym tym bałaganie - znał tutejszy porządek.

        - Och… więc chyba wolę ci mówić na ,,ty” - przyznała, poniekąd przed samą sobą. - Nie obraź się, ale to chyba przez twój młody wygląd - wyjaśniła, bo faktycznie nie czuła za bardzo różnicy w ich wieku. ,,Przez wygląd i zachowanie”, dodała po chwili w myślach, dochodząc do wniosku, że w sumie zawsze o to bardziej chodziło.


        Po zadaniu następnego pytania nieco obawiała się reakcji młodzieńca, lecz ten odpowiedział lekko i rozsądnie, co odwiodło ją od podejrzeń, że może być nerwowym fanatykiem. Nie był.
Patrząc z pewnym podziwem jak jej rozmówca kroczy wesoło tyłem tam, gdzie ona musi stale patrzeć pod nogi, kiwała leciutko głową na kolejne fragmenty wypowiedzi. W zasadzie… zgadzała się z tym leśnym chłopcem. Mimo że byli dziećmi odmiennych środowisk to w tym przynajmniej przypadku myśleli podobnie. No i miło słuchało jej się melodyjnego głosiku mówiącego mądre rzeczy.
        Chociaż zdziwiło ją, że elf tak się rozgadał. Była pewna, że to ona pobija tu rekordy wylewności i robi się już nieznośna, a tymczasem jedną odpowiedzią on pobił jej wielkie wysiłki. Chyba po prostu nie miała do tego daru…
W rzeczywistości, gdyby zdradzała odrobinę więcej z tego co przychodziło jej do głowy mogłyby powstać z tego całkiem ciekawe wypowiedzi. Jednak większość zachowywała dla siebie nie pewna reakcji innych i ich oceny. Teraz z kolei z czystego rozsądku nie zaczęła mówić, że trofea są ważną częścią wielu kultur, a nadwyżka produkowanego pożywienia pozwala rozwinąć się cywilizacji. Nie powiedziałaby co prawda, że to dobrze, że nie twierdziłaby też, że jest to coś złego. Nie jej oceniać jakie rasy i w jaki sposób mają zapewnić sobie przetrwanie. Przyroda i magia dawały większość z tego co było potrzebne każdemu chyba ludowi - ale ludzie nie byli nie wiadomo jak uzdolnieni magicznie i przystosowani do życia w głuszy. Tworzenie większych kolonii, okiełznanie przyrody i przekazywanie sobie nawzajem wiedzy było dla nich jedyną drogą. Budowane mury obronne i podział ziemi, na której hodowano tylko to co mogło się przydać - dla nich to co istniało na Łusce było zasobami do zdobycia. A gdy mieli już nadmiar mogli zająć się handlem, tworzeniem kultury czy uprawianiem sztuki. Elfy nie potrzebowały nadwyżek, bo zdobycie pokarmu z otoczenia zabierało im mniej czasu. Mieli magię. Czulsze zmysły. Ale czy należało uważać ich rasę za lepszą i słuszniejszą? Funcia rozumiała obronę lasu i branie tylko tyle ile się potrzebuje - w mikroskali. Ale tak globalnie do przeżycia ludzie potrzebowali mniej niż do rozwoju. A rozwój był ich największym atutem jako rasy. Elf mógł tego nie wiedzieć… a ona oczywiście nie miała odwagi tej uwagi wtrącić.
        - Mogę coś złapać!? - Chaos nagle zdradził, że przysłuchiwał się całej rozmowie. A przynajmniej temu fragmentowi, który dotyczył jego wygody. - To chcę! Tylko… - Rozejrzał się jakoś niepewnie i z taką nietęgą miną podbiegł, by być bliżej Funci. - Może nie teraz. Za jakiś czas. Potem. Tak, tak. Chcę. Zdecydowanie!
        I tak szemrząc kontynuował skradanie się za nią.

        Yuumi tymczasem już miała odpowiedzieć, że nie, ona nie poluje, ale na szczęście elfik ją ubiegł i uratował ich od tego żarciku.
        Zastanowiła się.
        Słowa blondynka były krzepiące, ale ją krępowały. Nie lubiła zatrzymywać innych i sprawiać im kłopotu. Gdyby tylko miała własne zapasy czekałaby pewnie aż elf sam zaproponuje postój. Jednak patrząc na niego… Mógł to zrobić dopiero wieczorem. Musiała pogodzić się z faktem tymczasowego bycia osobą, która wymaga opieki, a nie ją ofiaruje. Ratował ją jednak Chaos, który co prawda mógł sobie fizycznie poradzić, ale jęczał tak, jakby każda kolejna mucha miała go dobić. Przy nim nie była już kruchą księżniczką, a kulawym rycerzem.
        Problem w tym, że rycerz - nawet kulawy - miał swoją dumę i nie znosił robić za panienkę w opałach. Ale w tej chwili nią był. I udawanie sprawnego wojaka na nic w tej chwili by się nie zdało i nikomu nie przyniosło korzyści. Rycerka poddała się więc:
        - Nic ze sobą nie mam… już nie - westchnęła patrząc w bok, na krzaki. Lecz wkrótce przeniosła spojrzenie na elfa. Odważne proszenie o pomoc zawsze lepsze od żałosnego wymuszania tego swoją bezradnością.
        - Jakbyśmy mogli coś znaleźć byłabym ci naprawdę wdzięczna - ułożyła w końcu odpowiednie zdanie. Powstrzymała się jednak od dodania, że w tej materii liczy głównie na niego, bo sama niezbyt się na tym zna. Nie chciała się przyznać do braków w wiedzy na wypadek, gdyby pomyślał, że może podrzucić jej coś trującego. Nie chciała go kusić.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek uśmiechnął się lekko, może trochę nostalgicznie a trochę tajemniczo, gdy dziewczyna wspomniała, że jego las był całkiem spory. Owszem, był. Dlatego nie mógł być wszędzie na raz, nawet jakby bardzo chciał. Całe szczęście zżył się już z tym miejscem na tyle, że jakimś szóstym (siódmym?) zmysłem potrafił się z nim porozumieć i z góry wiedział gdzie jest wymagana jego obecność. Oczywiście im bliżej cywilizacji tym częściej musiał tam być, dlatego niektórym wydawało się, że strzegł zagajników tylko wkoło Maagoth. Błąd, ale on tego nigdy nie prostował - tajemnice akurat działały na jego korzyść.
        Elfik wyraźnie się ożywił i z uśmiechem spojrzał na dziewczynę, gdy ta zaproponowała, że narysuje mu mapę.
        - Z przyjemnością - odparł zupełnie szczerze. - Ale… Lasu Driad też nigdy nie widziałem. Nie z bliska, bo jak wejdzie się wysoko na szczyty i jest dobra pogoda, to go trochę widać. Nawet czasami wydaje mi się, że widać ocean, ale… nie wiem czy on tak wygląda czy tylko mi się wydaje - mruknął. Niech to, ależ był tak naprawdę ograniczony: tylko las i góry, góry i las. Nie widział nigdy morza ani nawet większego jeziora. W mieście był raptem kilka dni i po tamtej wizycie jego noga drugi raz tam nie postanęła i nie postanie. Miał dość do końca życia… I kochał swój las. Tak, tu było mu dobrze, nie potrzebował żadnej Turmalii, Maagoth ani niczego innego. Lubił jednak słuchać i cieszyło go to, że miał do czynienia z taką podróżniczką, bo nawet jeśli była początkująca, mówiła o miejscach, o których nic nie wiedział.

        - Może być na ty - przytaknął Mniszek, gdy dziewczyna wybrała jedną z opcji. Pokiwał głową, a jego lekkie włosy zafalowały na wietrze niczym na morskich falach. Uśmiechnął się nieśmiało na wieść, że to jego wygląd zdecydował o wybraniu tej formy. Wiedział, że wygląda bardzo młodo, bo słyszał to niejednokrotnie od tych, którym się pokazywał. Młody i delikatny, tak mówili. I z jakiegoś powodu ludziom wyjątkowo to współgrało z tym, że druga część jego natury była potężna i brutalna - Maorcoille, który siał zniszczenie, żywy przejaw gniewu natury. Ponoć taka była sama natura - dobra i łagodna tak długo, jak ludzie na to zasługiwali, a okrutny gdy chcieli za dużo. Oczywiście prawda nie była aż tak czarno-biała, ale z grubsza się zgadzało. Mniszek często zastanawiał się, czy nie to kierowało Matką Naturą, gdy tamtego dnia go uratowała - by jego przemiana i złączenie z Maorcoille były symboliczne. Może gdyby miał inny charakter i wygląd nie zostałby ocalony? Lecz idąc dalej: czy gdyby nie był tak niewinny z natury i młodzieńczy z wyglądu, czy tamta czarodziejka by się nim zainteresowała? Szkoda tracić energię na takie domysły - nigdy nie przejrzy się planów istot, które były tak stare jak czas.

        Mniszek generalnie gadatliwy nie był - nie odzywał się, gdy nie było potrzeby. Nie zadawał zbędnych pytań i nie przeszkadzała mu podróż w milczeniu. Trochę paradoks, bo z jednej strony bał się zbliżyć, ale z drugiej bardzo brakowało mu towarzystwa. Tęsknił do ludzi, chciałby mieć przyjaciela, ale bał się jak mogłoby to się skończyć - że runie jego legenda albo co gorsza, Maorcoille skrzywdzi osobę, na której zacznie mu zależeć… Teraz jednak mógł sobie pogadać, bo nic nie zwiastowało nieszczęścia, a temat był jak dla niego wyjątkowo wdzięczny, gdyż chodziło o las i jego dobro. A na dodatek elfik był bardzo zdeterminowany, by bronić swoich przekonań, bo przecież robił to od stuleci. Może więc lepiej, że dziewczyna nie powiedziała tego co myślała i jakie było jej stanowisko, bo tak jak o tym rozwoju mógłby z nią podyskutować, tak samo za uważanie trofeów za ważną część kultury, z której nie należy rezygnować, mógłby jej zrobić awanturę. Nie istniało dla niego żadne usprawiedliwienie zabijania dla celów estetycznych - by powiesić czyjąś głowę na ścianie.
        Wtrącił się jednak pomarańczowy smok i dyskusja światopoglądowa umarła nim się na dobre rozpoczęła. Mniszek ponownie obrócił się przez ramię i spojrzał na to stworzenie. Było rozkosznie nielogiczne. Pewnie na dłuższą metę męczące, ale na ten moment go bawiło.
        - Możesz gdy tylko będziesz miał ochotę - powtórzył leśny strażnik przyzwalająco i nie zachęcając po raz kolejny istoty, która najwyraźniej była bardzo nieśmiała i wolała trzymać się metaforycznej spódnicy swojej towarzyszki. Mniszek był pewny, że smok się ośmieli, gdy tylko on przestanie zwracać na niego uwagę…
        Tylko od kiedy smoki były takie nieśmiałe? Książki i legendy najwyraźniej mijały się z prawdą.

        Dla Mniszka nie było żadnym wstydem, by przyznać się do tego, że nie miało się żadnych zapasów. On też niczego nie miał i kiedyś musiałby coś zjeść, bo światłem się nie żywił. Gdyby jednak ona miała zapasy, on pozbierałby sobie coś po drodze, mimochodem - tu skubnął jakieś młode pędy, tam jagódki. Tak się z reguły żywił. Ale że oboje potrzebowali coś znaleźć, można było zrobić sobie przerwę na wspólny posiłek. Tylko gdzie by tu coś zjeść…
        - Tam - oświadczył w końcu, wskazując jakieś miejsce między drzewami poniżej trasy, którą podążali. Dla mieszczucha była to leśna gęstwina jak każda inna, ale on widział, że tam był prześwit, a miejsce było nasłonecznione - spodziewał się zastać tam krzaki malin. Albo jeżyny!
        - Smoku, na co polujesz? - zapytał nagle, gdy już zmienił trochę trasę, by dotrzeć do wybrane miejsca na żer dla siebie i dla dziewczyny. Jakoś dopiero teraz o tym myślał: jeśli to stworzenie gustowało w większej zwierzynie albo w rybach to sprawa się komplikowała. Leśnej drobnicy w postaci królików, wiewiórek i tak dalej było w okolicy pod dostatkiem, ale za sarnami należałoby już zejść niżej.
        - O, dobra nasza! - ucieszył się Mniszek, bo w wybranym przez niego prześwicie powstałym po runięciu kilku starych drzew rosły nie tylko maliny, ale również jego ulubione jeżyny i nawet kilka jadalnych odmian kwiatów, kto wie, może nawet takich, które dawały pożywne bulwy. Mogli się najeść aż im brzuchy pękną.
        - Jak masz jakiś pojemniczek to nazbieraj sobie na później - zaproponował Mniszek, już wspinając się na szeroką gałąź jednego ze zwalonych drzew, by wygodniej było mu sięgnąć tych najbardziej dojrzałych, ciepłych od słońca i ciężkich od soku owoców.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Amari popatrzył na elfika najpierw z lekkim niedowierzaniem, potem zdumieniem, potem niedowierzaniem, podejrzliwością, zaciekawieniem, a w końcu wdzięcznością i zadowoleniem. Po takim wysiłku nie komentował już niczego słownie, ale machnął ogonem jak bacikiem i zawinął nim w powietrzu. Nadal jednak chował się za swoją rycerką najwyraźniej licząc, że w razie czego ona go obroni przed leśnym młodzieńcem. Szkoda tylko, że nie umiała zrobić nic z komarami…

        Gdy przewodnik zaprowadził ich na miejsce odpoczynku, mogli jedynie (znowu) podziwiać jego orientację w terenie i znajomość lasu. Trudno jednak powiedzieć komu bardziej to imponowało - smokowi, który widział przeważnie czubek własnego nosa, talenty innych ograniczając w swoim umyśle do ładnej (lub nie) powierzchowności, ale teraz wyjątkowo uważnemu, czy Funci, która nad umiejętnościami dzikuska przeszła już do porządku dziennego, ale rozpromieniła się wyraźnie, gdyż ich zwyczajnie nie zawiódł. No i dostrzegła jedzenie.

        Bogate krzaczki dawno nie wywołały u niej takiego entuz… nie, właściwie nie. Jeżyny zbierała zwykle w mniej stresujących okolicznościach, mogąc potraktować je jako przekąskę i miłe urozmaicenie podróży albo spaceru. Teraz, choć zdrowy rozsądek kazał jej się cieszyć i korzystać z owocowych darów natury to żołądek chętniej zbratałby się z pieczoną nóżką. Nie zamierzała jednakże dawać tego po sobie poznać. Naprawdę była wdzięczna - mogła jedynie żałować, że przyzwyczaiła się do innego systemu posiłków. Widocznie będzie musiała się teraz nieco przestawić. Ale może to i dobrze? W końcu nie wiedziała ile jeszcze zajmie jej powrót do domu… a w mieście nie zdobędzie niczego za darmo. Tym razem las miał przewagę. Z drugiej strony czaiło się tu więcej zagrożeń… nawet jeżeli elfik nie był jednym z nich, nie znaczyło to, że są bezpieczni w jego towarzystwie. Nie wiadomo czy umiał walczyć (chociażby się bronić) albo czy nie skorzystałby ze swojej zwinności i po prostu nie uciekł, zostawiając ślamazary za sobą.
        Ale na szczęście był jeszcze Amari! O ile nie ucieknie za elfem.

        - Ja? Smok? Och, jestem smokiem! - Chaos niemal się ucieszył i spojrzał na Funcię dumny, ale zaraz uległ lekkiej konsternacji:
        - Ja na te… takie małe… jak to się nazywa? Yuumiś? Jak? Wiesz, te! Powiedz mi! - Zaczął uderzać łapami o ziemię i wić się niespokojnie, a dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie, w razie kłopotów Chaos jej nie uratuje.
        - Zające? - Strzeliła, bo to pierwsze co jej przyszło do głowy, choć nie wykluczała borsuków czy ptaków.
        - Nie! TAK! Nie… Nie?
        - Króliki?
        - TAK! To te!
        - Ale wiesz, że tutaj raczej nie zobaczysz królika? Prędzej zające właśnie.
        - A-ale!…
        - I to co ostatnio jadłeś to też był zając.
        - Tak? Och! W porządku, to może być! Świetnie! To zające! - oświadczył, już prawie do elfa, po czym zaczął się rozglądać jakby szykując do wypuszczenia się w gęstwiny. Funcia nie była pewna jak Amari naprawdę radzi sobie w lesie - niby był ogrodowym pupilkiem, ale niekiedy odznaczał się zaskakującym poziomem zaradności. Ale jedynie wtedy, gdy tego nie widziała.

        Kiedy Chaos się wahał; odchodził na parę kroków i znów zawracał, Funcia skupiła się na własnym posiłku. Miała nawet coś odpowiedniego do uzbierania pestkowców, więc szybko wygrzebała naczynko z torebki, a ją położyła na ziemi. Na początku nieco nieśmiało zbliżyła się do pierwszego z brzegu krzaczka i najmniej schowanych gałązek. Powoli odrywała maliny i tylko co drugą powoli wkładała do ust, rozkoszując się ich dojrzałym smakiem. Dawno już… nie jadła tak dobrych malin.
        Powoli zapominała o swoich wątpliwościach i nieciekawej sytuacji - każdy kolejny gest wykonywała odrobinkę odważniej, z czasem podchodząc coraz bliżej miejsca, na którym bawił blondynek. W końcu znalazła się tuż obok gałęzi, na których stał. Nie chciała mu się wpychać, a tym bardziej łazić po zwalonych drzewach, ale gdy zaspokoiła pierwszy głód, odważyła się unieść na wybawcę wzrok i z uśmiechem podała mu wypełnione do połowy pudełeczko. Wyjątkowo niczego nie mówiła, a wyczuwając ogólne porozumienie uśmiechnęła się łagodnie i znacząco spojrzała najpierw elfikowi w oczy, a potem na kilka kuszących owoców, które były w jego zasięgu. Nie chciała być niegrzeczna, ale miała wrażenie, że nie zrobiła źle. Poza tym zamierzała się odwdzięczyć.
        - Narysuję ci mapkę - oznajmiła niespotykanie wesoło i podeszła do swoich rzeczy. Wyjęła szkicownik i prosty rysik, po czym wzięła się za podstawowy szkic, na którym chciała złapać proporcje. Gdy to już się jej udało, zaznaczyła drzewa, góry i miasta… przedstawiła tam świat od Oceanu Jadeitów po Góry Dasso, wraz z Równiną Maurat. Babcia byłaby bardzo niezadowolona, gdyby wiedziała, że jej wnuczka i uczennica musiała pominąć niemalże wszystkie jeziora i rzeki, przez coś tak trywialnego jak brak pamięci doskonałej. Ale może Brzózkowi nie będzie to przeszkadzać.
        Kiedy była prawie zadowolona ze wstępnego projektu, zbliżyła się do chłopaka i oparła o gałąź, na której chwilo stał. Pokazała mu prowizoryczne dziełko.
        - Wschodnio-południowa część Środkowej Alaranii. - Wskazała bez większych wstępów. - Tutaj jest Ocean Jadeitów. Po raz pierwszy zobaczyłam go niedawno. I trochę żałuję, że nie zdążyłam posiedzieć nad nim dłużej… na plaży. Bo wtedy byłam na pomoście. Z samego rana. Morze jest bardzo… piękne ale, gdy pomyślę jaka to siła… wydaje się nieco przerażające. Jakby mogło cię wciągnąć, gdy tylko zanurzysz stopę. Ale oczywiście to moje wrażenia. Pewnie dlatego, że nie byłam przyzwyczajona. Dla tamtejszych ocean i cała jego potęga były codziennością - i to taką ułatwiającym przetrwanie. Wiele osób pływało na brzegu, a jeszcze więcej wypuszczało się na wody z łodziami. Nie było tam wielkich fal jakich się spodziewałam. W zasadzie była to spokojna, granatowa głębia. Nad ranem szarawa. Zielonkawa w południe. - Spojrzała na młodzieńca, a jej twarz przybrała nieodgadniony wyraz. Nieco jakby zamyślony, trochę pewny, a trochę obojętny… nie żałowała jednak, że powiedziała tak dużo, przynajmniej póki elfik nie wyglądał na znudzonego.
        - A tu jest Turmalia. - Pokazała i przewróciła kartkę. - Cała zabudowana niskimi, prostymi domkami; na obrzeżach często są to domy jednorodzinne z małymi ogródkami. - Zaczęła szkicować widok opadającej ulicy z dwoma budyneczkami i charakterystycznymi figowymi drzewkami w ogrodzie. Starała się przypomnieć sobie atmosferę tamtego miejsca: suche, ciepłe powietrze, osy latające nad zdeptanymi owocami, opalonych ludzi i szum wody… potem powoli zaczęła dodawać detale - proste okiennice, które często zamykano zamiast okien, żeby w mieszkaniach zrobić przeciąg, kamienne schodki i pochyłość płotków. Trochę jej to zajmowało, więc mówiła dalej, opisując każdy z tych obiektów. Przynajmniej tak jak umiała.
        W końcu skończyła przelewać wspomnienia na papier i powróciła do mapki.
        - A to jest Las Driad. Nigdy w nim nie byłam i teraz też zmierzam w przeciwnym kierunku, ale podobno jest wypełniony magią. Żyje w nim wiele naturian, zapewne także i wróżek, a także stworzenia takie jak jednorożce, pegazy… chociaż zastanawiam się co pegazy robiłyby w lesie. Chyba równiny byłyby dla nich bardziej odpowiednie ze względu na przestrzeń. W lesie takim jak ten żaden koń nie rozprostowałby skrzydeł - Zastanowiła się spoglądając na niewielkie prześwity między pniami i jeszcze mniejsze przestrzenie pomiędzy gałęziami i liśćmi. Latające chomiki, może - pegazy nie.
I nie Amari.
Matko, nie było go tu…
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek uśmiechem ukrył swoje zmieszanie - smok ucieszył się z tego, że został nazwany smokiem, więc… czy na pewno tym był? Może inni go lekceważyli, bo był mały i dlatego teraz tak się cieszył? Ale chyba niekulturalnie o to pytać… Więc elfik nie zapytał tylko się uśmiechał, słuchając wymiany zdań między smokiem (strażnik zdecydował się zostać przy tej rasie i nie wnikać), a jego ludzką koleżanką.
        - Tu są zające - zapewnił. - Będziesz mógł upolować tyle, by napełnić brzuch aż będzie trzeszczeć - oświadczył niczym szczodry gospodarz, zapraszający do stołu i częstowania się wszystkim co się na nim znajdowało. Dla dziewczyny też coś było: maliny i jeżyny, do których wkrótce dotarli.
        Podczas posiłku Mniszek nie za bardzo starał się orientować gdzie była dziewczyna i jej towarzysz smok. Słyszał szelest ich kroków, to jak buszowali wśród krzewów i to jak pomarańczowe motyle stworzenie coś tam sobie mruczało pod nosem podczas buszowania w maliniaku - to mu wystarczyło. Wychodził zresztą z założenia, że cała trójka przybyła tu by się najeść i to tamtej dwójce powinno bardziej zależeć na tym by się nie oddalić i nie zgubić swojego przewodnika… Chociaż nawet gdyby się za bardzo oddalili, pewnie by się pofatygował i ich odszukał, bo w końcu obiecał, że odprowadzi ich do cywilizacji… Chwila: obiecał? Może nie na głos, ale na pewno sam sobie to obiecał. W końcu w jego lesie nikomu nie mogła dziać się niezasłużona krzywda.
        Z czasem Mniszek zaczął słyszeć, że dziewczyna zaczęła się do niego zbliżać w swoim poszukiwaniu owoców. Zerkał na nią od czasu do czasu, aż nie usłyszał, że była bardzo, bardzo blisko, tak na wyciągnięcie ręki. Wtedy spojrzał na nią otwarcie, wyjadając zebrane w dłoni jeżyny. Gdy dostrzegł wyciągnięte w swoją stronę naczynko na zapasy, wsypał sobie do ust resztę owoców i po pospiesznym otarciu rąk o ubranie (i tak nie były brudne) wziął od niej pojemniczek i zaczął go napełniać wskazanymi samym spojrzeniem jeżynami. Szybko zerwał wszystko co było w tamtym rejonie, ale na tym nie poprzestał - usiadł na swojej gałęzi, przytrzymał naczynie kolanami i oburącz zaczął zbierać resztę z wprawą wieloletniego pracownika plantacji, nie zgniatając przy tym owoców i nie uszkadzając krzaczka. Sprawiał wrażenie, jakby stanowiło to dla niego dużą przyjemność, bo nawet lekko majtał nogami w powietrzu i niewiele brakowało, by zaczął gwizdać jakąś żwawą melodię.
        - Chętnie! - zgodził się natychmiast, gdy dziewczyna pogodnym tonem zaproponowała narysowanie dla niego mapki. Jak miło, że pamiętała! Z tym większą werwą Mniszek zaczął zbierać malinki, choć cały czas zerkał jak panna rysowała. Nie chciał jej przerywać i przeszkadzać, ale był ciekaw co mu pokaże! I gdy już jej dzieło było gotowe, odstawił bardzo ostrożnie na bok pudełeczko, aby pewnie stało i nic się nie rozsypało, po czym całą uwagę skupił na dziewczynie i jej dziele. Ona może mogła mieć zastrzeżenia dla swojej mapy, ale jemu się podobała - przedstawiała więcej niż sam był w stanie sobie wyobrazić.

        Gdy po chwili snucia swojej opowieści dziewczyna podniosła wzrok na Mniszka, ten już leżał sobie na gałęzi jak wylegujący się w słońcu kot, splecione ręce trzymając pod policzkiem, a jedną nogą sennie majtając w powietrzu. Oczy miał wielkie i błyszczące fascynacją - jak dziecko, któremu opowiada się najbardziej niesamowitą bajkę. Patrzył to na jej rysunek, to na nią, a gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się do niej.
        - Kontynuuj - zachęcił, bo właśnie miała opowiedzieć o tym mieście, Turmalii. Trochę się podciągnął i wyciągnął szyję, aby lepiej widzieć to, co powstawało na kartce na żywo, na jego oczach. Uśmiechał się nikle pod nosem, bo cieszyła go ta chwila - opowieść i dzieło dziewczyny.
        W końcu historia przeszła dalej, do Lasu Driad, lecz Mniszek jakby tęskno spojrzał za kartką która powędrowała na spód szkicownika - rysunek portowej uliczki bardzo go urzekł, podobał mu się i mógłby na niego długo, długo patrzeć. Nie był jednak niegrzeczny i szybko wrócił myślami do opowieści dziewczyny o Lesie Driad. Miejsce to w jej historii sprawiało wrażenie bardzo… Tłocznego. Żyło tam obok siebie wiele ras i niesamowitych stworzeń. Przy nich las Mniszka wydawał się taki… zwykły. Ale gdyby ktoś powiedział to elfikowi, śmiertelne by się obraził - żaden las nie był zwykły, a zwłaszcza tak stary i duży. Był na swój sposób magiczny, tylko jego magia nie była taka widowiskowa, stanowiła piękno i siłę dla koneserów.
        - Przepraszam… - odezwał się cicho elfik, gdy dziewczyna skończyła opowiadać i na moment zapadło między nimi milczenie. - Mógłbym dostać ten rysunek? Jest śliczny… Proszę? - zapytał nieśmiało, wyciągając rękę w stronę szkicownika. Chodziło mu o obrazek portowej uliczki, który strasznie mu się podobał. Tak samo zresztą jak cała historia, do tego stopnia, że jakoś w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na to, że nigdzie nie było pomarańczowego smoka. A gdy dostrzegł czujny niepokój rysowniczki, do której dotarł brak towarzysza, jemu również coś przestało pasować. Było za cicho. Zaraz więc zerwał się do pozycji siedzącej i rozejrzał się jak wypatrujący zagrożenia zając stojący na tylnych łapach. Zagwizdał, pytając okoliczne ptaki o to, czy nie widziały pomarańczowego stworzenia, które przypominało trochę smoka, a trochę motyla. Zaraz wokół rozległo się jazgotliwe świergotanie, gdy z kilku tuzinów gardeł zaczęła płynąć odpowiedź. Mniszek nasłuchiwał przez moment, próbując wyłowić z tego jazgotu ważne informacje, po czym wstał na swojej gałęzi i spojrzał w dół zbocza.
        - Tam jest! - oświadczył, wskazując palcem sam dół maliniaka, gdzie nad krzakami widoczny był tylko czubek ogona pomarańczowego smoka, a i to nie zawsze. Z tego co donosiły ptaki nie było powodów do niepokoju, więc Mniszek nie ruszył w tamtą stronę, pozwalając motylej istocie hasać sobie jak tam chce.
        - Jesteś syta? - zapytał, znowu siadając na zwalonym pniu i objadając kolejną gałązkę. - Starczą ci owoce? Bo możemy poszukać jeszcze grzybów albo pyrek… Albo twój towarzysz podzieli się zdobyczą - dodał z ożywieniem.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Czy to nie było przerażające? Trochę było. Zawsze kiedy ktoś zwracał na nią uwagę czuła się dziwnie. Jakby była gotowa bronić się przed niechętnymi spojrzeniami i jak najszybciej odejść. Jednocześnie ostatnio zainteresowanie jakim ją darzono nie miało wcale negatywnego wydźwięku. Daleko w tym było jeszcze do obopólnego zrozumienia, ale osoby, z którymi przebywała sprawiały, że czuła się jednocześnie zadowolona i nieco niepewna. Im bardziej ktoś był płochliwy tym silniejsza pozycja przypadała jej w udziale, lecz kiedy się ośmielał wcale nie budziło w niej to niezadowolenia. Właściwie to nawet radość.
        Spojrzała na rozłożonego na gałęzi elfika zszokowana jego nimfowatością. A może driadowatością? Najpierw płochliwy i dziki, teraz ułożył się niczym pupilek i całym sobą wyrażał szczerą ciekawość i głód nowej wiedzy. A może po prostu słów?
Nieco zaskoczona kontynuowała, tak jak poprosił, choć odrobinę wybił ją z rytmu. Może i zestresował nieco, ale słuchał uważnie i zwyczajnie… obchodziło go to. To bardzo satysfakcjonujące uczucie - że kogoś obchodzisz. Ty lub to co robisz. To co dołowało Funcię przez dłuższy czas to niedająca się odpędzić pewność, że Lali zajęty swoim wielkim zakochaniem ma jej podróż, przygody i w ogóle istnienie poza umysłem i sercem. By nie powiedzieć ,,gdzieś”. I o ile wątpliwości z niej nie uleciały, karmić musiała się inną uwagą - nie była tylko świadoma, że najwięcej jej przy tym pomaga Amari, bo choć nie był nawet humanoidem, miał rozum i jego opinia wcale nie była nieważna. Może trochę mniej dotkliwa niż "ludzka". Słodką jednak satysfakcję czerpała dziewczyna z faktu, że smok ze wszystkich możliwych istot ją wybrał sobie na kompankę i jej teraz słuchał. Jej potrzebował. I nie ukrywała, że jego pomoc też bywała nieoceniona. Kiedy już zechciał coś zrobić…
Spojrzenie elfa z kolei schlebiało jej teraz, bo i dawno nie pokazywała nikomu swoich prac, choć - zgodnie z umową - starała się ćwiczyć. W nowym mieście nie było jednak starych znajomych i ostatecznie prace lądowały schowane w torbie, czekając na okazję by zaprezentować się i na chwilę ożyć wewnątrz czyjeś duszy. Jeżeli turmalijska uliczka tak właśnie przemówiła do elfika Funtka, mogła być tylko zadowolona.
        Bardzo zadowolona.
        - O-oczywiście, proszę - odparła nieco zaskoczona, choć już wcześniej miała w zamiarze podarować przewodnikowi te szkice w ramach wdzięczności. Może dobrze, że nie zaproponowała tego pierwsza - usłyszeć, że ktoś naprawdę ich pragnie było dla młodej artystki niczym woda dla młodego krzewu. Podnosiło ją to i zachęcało do dalszego wysiłku. Bo było warto.
        - Och, poczekaj! - Zatrzymała się wpół gestu i szybko dopisała coś w rogu obrazka.
        - To mój podpis: ,,Funtka”. Taki pseudonim artystyczny, powiedzmy… wiele osób w Efne tak mnie nazywa - wyjaśniła podając młodzieńcowi oba szkice. Nie widziała potrzeby ukrywania swojej tożsamości tu, w dziczy, bo i tak nic szalonego jednak nie robiła. Chyba jednak ta cała podróż nie zmieni jej aż tak… chociaż bycie anonimowym kusiło wieloma zaletami. Przy elfiku jednak czuła się spokojnie. Tak… nie obco. Trochę jak w domu. Gdzie musiała być grzeczna i odpowiedzialna, nie bo ktoś jej kazał, ale bo to dawało jej poczucie szczęścia i odpowiedniej harmonii. Nie była szalona - nawet jeżeli wokół niej działy się niespotykane rzeczy.
        W to chciała wierzyć.

        - Och! Uf… to dobrze - odetchnęła, kiedy elf pokazał jej, gdzie też buszuje Chaos, i że w zasadzie zbytnio się nie oddalił. Jednocześnie westchnęła do mowy zwierząt. Gdyby ona coś takiego potrafiła… wiele mogłoby to ułatwić. Ciekawe czy bardzo się to różniło od zrozumienia ludzkiego zwierzęcych zachowań lub przekazywania sygnałów między zwierzętami z różnych rodzajów i rodzin. W końcu było wiele komunikatów, które rozumiało się instynktownie lub po dłuższym obcowaniu z gatunkiem, ale dotyczyły zwykle stanu emocjonalnego jednostki. Z tego co było Funci wiadomo, elfy potrafiły od zwierząt otrzymać informacje bardziej konkretne niż one umiały przekazywać międzygatunkowo. Ciekawe jak to działało… w końcu żeby przekazać pojęcie, chociażby takie ptaki (z którymi teraz blondynek rozmawiał) musiały je chyba jednak znać. Ile więc pojęć potrafiły przyswoić sobie zwierzęta, by rasy rozumnie mogły wyciągnąć z tego przydatne informacje? Co było dla nich ,,duże”, co ,,dziwne” i co ,,zwyczajne”? Nie umiały budować zdań, więc precyzja musiała być ograniczona. Pewnie opanowanie języka zwierząt nie było wcale aż takie łatwe, nawet jeżeli był to dar przypisany niektórym rasom. To jednak aż ciekawe, że rasy humanoidalne nie potrafiły opanować zbyt wielu języków, a zwierzęta przeważnie wysyłały komunikaty, które potrafili w pełni odczytać tylko przedstawiciele ich gatunków lub niekiedy takich, które występowały w tym samym środowisku. ,,Mowa zwierząt” dotyczyła jednak, o ile nie wszystkich to większości, nawet jeżeli informacje nie zawsze kodowane były przez nie za pomocą dźwięku, a przez zapach, smak, wzrok i zmysły u humanoidów niewystępujące lub za słabe. Nikt kto używał typowej ,,mowy zwierząt” nie wąchał obsikanych gałązek, tylko w jakiś sposób pytał i otrzymywał odpowiedź. Dziwny układ… chyba tylko magia mogła być na to odpowiedzią. Ale jeżeli było to "wchodzenie" w umysł zwierzęcia to po co w ogóle dźwięki?
        Ech…
        Może każdy robił to inaczej?

        Szczęściem Chaos paplał bez sensu, ale przynajmniej po ludzku.
        - On? Podzielić? Nie sądzę, żeby przyszło mu to do głowy, ani by dał się zmusić - odparła z całkowitą pewnością, że egoizm Amari nie zmniejszył się w przeciągu ostatnich godzin, ale nie wyglądała na zmartwioną tym faktem. - Chociaż byłoby miło zjeść coś konkretniejszego… ach, wybacz, ale zwykle owoce traktuję jako przekąskę, a nie pełnoprawny posiłek - wytłumaczyła z przepraszającym uśmiechem. Nie wiedziała czy aby na pewno ma ochotę na grzyby zbierane z nieznajomym, nawet jeżeli odróżniłaby te najpospolitsze, a te drugie… nie, nie było co wybrzydzać. To nie była zorganizowana wycieczka burżujskim powozem, tylko próba powrotu do cywilizacji. Należało się przestawić.
        - Poszukajmy czegoś jeszcze - zaproponowała, także ożywiona i gotowa się czegoś jednak nauczyć. Chociażby zachowań elfika.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        - Dziękuję!
        Każdą inną osobę można by podejrzewać o nieszczerze intencje, o udawanie, próby podlizania się. A jednak gdy patrzyło się na Mniszka nikomu nie przyszłoby do głowy, aby go podejrzewać o nieszczere intencje czy grę - naprawdę się cieszył. Najprawdziwsza, dziecięca wręcz radość, wywołana tym, że dostał od kogoś rysunek. Ach, gdzie byli teraz ci, którzy zostawiali Maorcoille garnce złota na ołtarzykach? Zobaczyliby na czym najbardziej zależy bożkowi, którego chcieli przekupić - na czystym sercu, prostocie, na wartościach, które płynęły z serca a nie z sakiewki. Taki niby prosty rysunek był dla niego cenniejszy niż worek monet. A jeszcze…
        - Och, oba? - zapytał, jakby to był już dla niego szczyt szczęścia. Tak kiedyś będą na obrazki tej dziewczyny reagować jej wielbiciele, gdy tylko się opierzy i stanie sławną ilustratorka. Ciekawe czy będzie wtedy pamiętała, że jedną z pierwszych osób w trakcie jej podróży doceniły jej sztukę, był elfik o włosach niczym puch mlecza?
        A mimo to Mniszek lekko zmarkotniał, gdy dziewczyna jednak cofnęła rękę - pomyślał, że być może wolała tę mapę zachować dla siebie, bo to jednak bardzo praktyczna rzecz (nie wiedział jak bardzo niedokładny był to szkic). Z zainteresowaniem jednak zerknął na to co tam domalowywała, a gdy jednak dostał oba obrazki, w pierwszej kolejności skupił się na tym nowym elemencie.
        - Funtka… - powtórzył za nią cicho. Słabo mu szło czytanie, bo prawie nie używał tej umiejętności, dlatego teraz skrupulatnie dopasowywał dźwięki do znaków. Przekręcił lekko głowę niczym ciekawski pies obserwujący nową zabawkę, po czym z radosnym uśmiechem podniósł wzrok na autorkę szkicy.
        - Dziękuję! - powtórzył, po czym pieczołowicie zwinął obie kartki w bardzo ciasny i równy rulonik, aby schować go za pasek.
        - Czemu używasz pseudonimu? - zapytał nagle, bardzo zainteresowany tą kwestią. Wiedział czym jest pseudonim i czym różnił się on od imienia, ale nie wiedział, że artyści lubili nadawać sobie nowe imiona, pod którymi byli rozpoznawani w świecie bardziej niż pod przaśnymi mianami, jakie nadali im rodzice. Nieliczni mieli to szczęście, że od początku ich nazwisko było wystarczająco fikuśne, aby mogło zdobić ich dzieła - na przykład taki La’Virotta, który jednak imię nadawał sobie sam, gdy był już dorosły (metrykalnie, bo mentalnie można by mieć wątpliwości), więc może nie do końca się to liczyło…
        I mimo że rozmowa o pseudonimach mogła być doskonałym pretekstem do zapytania o imię, elfik nie skorzystał z tej sposobności.

        Po zlokalizowaniu pomarańczowego smoka Mniszek klapnął pośladkami na gałąź, na której wcześniej stał. Drewno jęknęło i trochę kory posypało się na ściółkę poniżej, ale mimo to leśny strażnik nie runął na ziemię razem ze swoim siedziskiem - widać albo doskonale umiał ocenić wytrzymałość konarów, albo faktycznie ważył tyle ile mała sarna. Siedział teraz tak beztrosko, majtając nogami w powietrzu i zapełniając po brzeg naczynko dziewczyny, od której dostał swoje bezcenne rysunki. Zagaił przy okazji o jej szeroko pojęte preferencje żywieniowe i pomoc smoczego towarzysza, odpowiedź jednak nie za bardzo go zadowoliła, a przynajmniej ta pierwsza część - wyglądał na zmartwionego tym, że tych dwoje współpracowało znacznie mniej niż przypuszczał. Reszta wypowiedzi zaś niespecjalnie go obeszła - ze spokojem przyjął wszystko do wiadomości, a po jego twarzy nie przewinął się nawet cień niechęci czy pogardy dla “pańskich gustów” dziewczyny.
        - Rozumiem - zapewnił z uśmiechem, oddając jej pełny kubeczek jeżyn. Później wyraźnie się zamyślił, majtając nogami w powietrzu i patrząc w stronę słońca, które już powoli chyliło się ku horyzontowi, choć niebo jeszcze nie zmieniało koloru. Kiwał się na boki jakby kołysał go wiatr albo melodia, którą tylko on słyszał.
        - A przeszkadzałoby ci spanie w lesie jednak? - zagaił. - Bo jednak stąd do jakiegoś zajazdu jest daleko i żeby zdążyć przed nocą musielibyśmy już iść i to szybko. Ale jakbyś zgodziła się spać gdzieś tu, to możemy spokojnie rozpalić ognisko, potem poszukamy bulw i zrobimy je na ognisku, zobaczysz, będą pyszne! Z jakimś mięsem może być gorzej, bo ja nie poluję - wyjaśnił bez cienia żalu, no bo niektórych rzeczy się nie przeskoczy. Żałował trochę, że do najbliższego ołtarzyka było tak daleko, tam na pewno znaleźliby jedzenie, bo ludzie często je tam zostawiali, ale niestety, musieli sobie radzić bez tego.
        Mniszek zeskoczył na ziemię lekko jak kot i przeciągnął się, wyciągając ręce wysoko nad głowę i wyginając plecy w łuk.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Zainteresowanie elfika bardzo jej pochlebiało, choć sądziła, że jego podejście do rysunków wynika w dużej mierze z różnic kulturowych i odmiennego wyglądu sztuki tutejszej od tego co przelała na papier. Zależało jej głównie na tym, by dzięki obrazkom zapamiętał jej małe opowieści - nie wiedziała dlaczego, ale skoro nie widział świata poza tym lasem, to czuła potrzebę poszerzenia nieco jego horyzontów, podzielenia się doświadczeniami i wiedzą - nawet jeżeli nie nazbyt rozległą. A podpis dodała też dlatego żeby nie zapomniał - kto miał przyjemność opowiadać mu o pierwszych wrażeniach z Turmalii.
        Heh… kiedy robił się taki przyjazny aż miała ochotę opowiedzieć mu więcej. O nieco bardziej osobistych doświadczeniach. To było zupełnie coś innego niż opis miasta, nawet jeżeli i on charakteryzował się sporą dozą subiektywizmu. To były rzeczy, o których nie miała szansy nikomu jeszcze powiedzieć. Nikomu z przyjaciół czy bliższych znajomych… i wątpiła, by jeszcze przez długi czas odważyła im się przyznać do własnych myśli i wygłupów. Amari zaś, choć została mu zdana relacja, nie wszystko potrafił zrozumieć i ostatecznie Funcia pozostawała zwyczajnie niewygadana. Lecz mimo tego nie chciała zanudzać elfika swoją paplaniną - o ile opowieść o świecie mogła go zaciekawić, to jej prywatne problemy już niekoniecznie. W zasadzie wielkim nietaktem byłoby wpychanie swojego życia obcemu w ramiona i w dodatku nierozsądnym, bo jeśli młodzieńca do siebie zniechęci to z lasu wyjdzie z dużym opóźnieniem, jeżeli w ogóle.
        Ale i tak kusiło ją, by wspomnieć mu o poznanym chłopcu i o tym co wtedy myślała… miło było spotkać kogoś, przy kim miało się ochotę mówić o takich rzeczach. Nawet jeżeli nie można było tego zrobić - musiała przyznać, że odwrotnie do młodego geniusza z Turmalii, złotowłosy elf działał na nią uspokajająco. Chyba jakiś względów faktycznie lepszy kontakt utrzymywała z osobami od niej starszymi, nie mogąc poradzić sobie z rówieśnikami. Było w nich coś co jej aż tak nie krępowało i dodawało odwagi - trochę jak z Amari, który choć nie wiadomo czy był dużo starszy, nie był przynajmniej humanoidem. Jedynie z młodszym od niej o rok Piratem dobrze się dogadywała, ale kto wie jak będzie kiedy wróci… pewnie w końcu ustawią go do pionu i nie będzie szwendać się po ulicach jak mu się podoba. Trochę szkoda.
        W zasadzie to jego koszulę zgarnęła jako pierwszą…!
        Nie, nieważne. Nie teraz.
        - Pseudonimu? Wiesz… - Musiała się zastanowić, bo w zasadzie nikt jej wcześniej o to nie pytał. - W zasadzie z kilku powodów. Koleżanka mnie namawiała, a byłam wtedy młodsza niż teraz i pomyślałam, że skoro inni mają jakieś ciekawe miana to ja też chcę jakieś. Może nawet żeby poczuć się bardziej jak jedna z nich? - Uśmiechnęła się zażenowana. - Poza tym dla mnie… mój pseudonim odcina mnie trochę od… - Trudno jej było znaleźć odpowiednie słowa. - Powiedzmy, że bycie malarką to nie był nigdy mój zawód, a do Efne (miasta, w którym weszłam do środowiska artystycznego) przyjeżdżałam na wakacje. Normalnie jestem uczennicą magii, pochodzącym ze wsi stałym bywalcem w Kryształowym Królestwie. I zawsze… łączyłam swoją przyszłość właśnie z nauką. Ale kiedy przyjeżdżałam do Efne, nie byłam już tylko jednym z wielu studentów, kimś ze zwykłym imieniem i nazwiskiem. Byłam Funcią i chyba… strasznie mnie to cieszyło. W moim przypadku to jak znak przynależności - nie jestem Funtką dla nikogo kto nie interesuje się mną jako malarką - wyznała szczerze. I zastanowiła się dlaczego w zasadzie tak to oddziela. W Turmalii też trochę rysowała, przyjechała tam wprost z miasta sztuki… ale czuła się dosyć… zwyczajnie? Jak oddzielała Funtkę od Yuumi? Ostatecznie były to dwie twarze jednej i tej samej osoby. Dla znajomych nawet nie do odróżnienia. To ONA widziała różnicę.
        Ciekawe, że teraz, w takich okolicznościach zdecydowała się na "Funtkę"… kto wie… może lubiła ją bardziej od innych wersji siebie?
        ,,I wszystko przez jedną ucieczkę ze szkoły”, pomyślała z nikłym uśmieszkiem, zastanawiając się co też narobiła.

        Biwak w lesie, ot co.

        Z wdzięcznością zdążyła jeszcze przyjąć jeżyny i słodko za nie podziękować, aż następne słowa blondynka nieco ją poraziły.
        Na szczęście pierwszy szok szybko minął, a po chwili odetchnęła i oparła się wygodniej o gałąź, na której umościł się elf. Podążyła za jego spojrzeniem i przymknęła oczy.
        - Pośpiech to ponoć zły doradca... w tej chwili muszę się z tym zgodzić - westchnęła ze spokojem, ładnie obchodząc zwykłe ,,nie mam siły” i ,,nie chcę się spieszyć”. Oczywiście było to po niej widać - ten dzień dla jej organizmu był nieprzespaną nocą z sawanny - mogła jeszcze użyć zaczarowanego wisiorka, ale sądziła, że lepsze to do nauki, gdy trzeba było wysilić umysł, a ciało mogło odpocząć. Szybki marsz teraz, kiedy nadal była głodna, i jeszcze z ciągnącym się za nimi Chaosem nie był dobrym pomysłem.
        Poza tym zaczęła być ciekawa nocy z elfikiem - zaufanie to jedno, ale chciała wykorzystać to, że go spotkała. Takie ognisko byłoby… miłym wspomnieniem. Najpewniej.
        - Nie spodziewałam się tego, ale jeżeli nie sprawi ci to problemów chętnie tu odpoczniemy… Kiedy tak opowiadasz, te bulwy brzmią całkiem kusząco. - Znów uśmiechnęła się lekko, nawet zadowolona i odkleiła plecy od gałęzi. - Spróbujmy wszystko przygotować, jak już wyznaczysz miejsce… nie jestem wprawionym traperem, ale powiedz mi co mam robić, a postaram się pomóc. A Amari… - Przerwała, podeszła do elfika i dokończyła zniżonym głosem. - Daj mu jakieś nieszkodliwe i niezbyt ważne zadanie, żeby miał się czym zająć. Ale nic niezbędnego - poradziła. Wiedziała, że smok będzie chciał się przyłączyć do prac, ale domyślała się jak mu to wyjdzie. Ostatecznie będzie zadowolony i dumny z czegokolwiek, o ile mu zaklaszczą i przyznają, że świetnie się spisał. Miała nadzieję, że elfik to zrozumie.

        Gotowa do poszukiwań noclegu, już miała zawołać towarzysza, gdy ten, z zającem w paszczy wypadł zza krzewów i niemo zaczął kręcić się w kółko.
        - Będziemy tu dzisiaj spać, Amari - uprzedziła go, a on wymamrotał nieuważnie coś co brzmiało jak tłumione ,,wiem”. I kręcił się dalej. Chyba coś knuł.
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości