Hrabstwo Ascant-Flove[Niewielka wioska i jej okolica] Moje i Twoje nadzieje

Rozległe ziemie powstałe ze względnie niedawnego połączenia dwóch osobnych hrabstw - Ascant i Flove. Mimo, że położone w niedalekim sąsiedztwie Pustyni Nanher same są żyzne i całkiem gościnne, choć ostatnia głowa rządzącego rodu zaniedbała swoje obowiązki, przez co wiele dróg i mostów nadal wymaga naprawy.
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Wcześniej jakoś nie myślał o tym, ile tak naprawdę wart będzie pełniła przy nim jedna osoba. Ostatnie słowa wypowiedziane przez Sally uświadomiły mu, że ktoś może pilnować go więcej niż jeden raz i miało to dwie strony – dobrą i złą – jak zresztą wszystko. Mógł spróbować dowiedzieć się od nich więcej, bo przecież ciągle zbierał informacje zarówno na temat tej grupy jako całości, jak i te związane z poszczególnymi członkami. Z drugiej strony niektórzy zachowywali się… mniej lub bardziej dziwnie i przez to niektóre części samej ich warty również takie były, a przez to Ni czasem nawet nie był pewien, co powinien zrobić albo powiedzieć, o ile chciał w ogóle się odezwać. Kiwnął tylko głową w odpowiedzi na pożegnanie Sally i od razu poczuł w głowie głos, który podpowiadał mu, że ta dziewczyna raczej nie wytrzyma do czasu, w którym nadejdzie jej druga warta i pewnie przyjdzie tu przynajmniej dwa lub trzy razy, żeby porozmawiać z nim, nawet jeśli miałaby to być krótka rozmowa, albo popatrzeć się na niego i posłuchać, jak rozmawia z kimś innym. Gdy odwrócił wzrok od jednej zmiennokształtnej, spojrzał na drugą, która zmierzała w jego stronę i miała siedzieć w pobliżu przez jakiś czas, aż zbliży się ktoś inny, kto zastąpi ją w roli strażnika ich więźnia. Czyli jego. On był ich więźniem.

Przywitał ją oszczędnym skinieniem głowy. Wcześniej już wyczuł, że akurat ona za nim nie przepada i nie stara się też tego ukrywać, dlatego też pewnie mógłby się zdziwić, gdy zobaczył, że odpowiedziała mu podobnie. Cóż, przynajmniej formalności mieli już za sobą. Nie przeszkadzało mu to, że zachowała pewną odległość, może nawet było to przyjemną zmianą po tym, jak wcześniejsi wartownicy siedzieli o wiele bliżej, może nawet za blisko. Zwłaszcza ostatnia strażniczka. Tak, ona i Jean, która przez chwilę też siedziała obok niego. Nie przeszkadzało mu też to, że Howl nie wyglądała na kogoś, kto lada chwila miał zająć go rozmową, bo przecież Sally przez swoją opowieść pozostawiła go z przynajmniej kilkoma rzeczami, nad którymi chciał pomyśleć. Chociaż głównie chodziło tu o to, żeby odszyfrować, do kogo nawiązaniem są poszczególne pseudonimy z jej opowieści – wcześniej od razu skojarzył już kilka, co do których miał pewność, jednak większość nadal była wyłącznie pytaniami. Niewiadomymi, które ukrywają przed nim prawdziwy sens opowieści i także wydarzenia, o których opowiedziała Sally. Domyślał się, że była to prawdziwa historia, która jedynie została w ten sposób przedstawiona przez zmiennokształtną, a on chciał odkryć to, co przed nim ukryła. Cisza temu towarzysząca - znaczy się względna cisza, bo wokół było słychać odgłosy lasu, a w oddali te, które można było skojarzyć z nieopuszczonym obozem - w ogóle mu nie przeszkadzała. Po dłuższej chwili przemawiania do siebie w głowie i patrzenia się w przestrzeń, jakby chciał samym wzrokiem przebić się przez bujne zarośla, które rosły na drugim końcu polany, w końcu wrócił do tego, co go otaczało – najpierw skierował swoje oczy na strażniczkę i przez chwilę jej się przyglądał. Nie sprawiał wrażenia osoby, która się na nią gapi, bardziej wyglądało to tak, jakby oceniał ją pod względem tego, jak dużym zagrożeniem byłaby wtedy, gdyby miał z nią walczyć. I rzeczywiście właśnie to oceniał.
         – Dlaczego reagujesz na moją obecność tak odmiennie od innych? - zapytał nagle. Właściwie nic nie zapowiadało wcześniej, że postanowi tak nagle się do niej odezwać. Pytanie to przecięło ciszę niczym sztylet gardło ofiary i nie byłoby czymś dziwnym to, że słowa te mogłyby zaskoczyć Howl. Nie przez to, jakie były, a przez to, że w ogóle padły. Po prostu mogła nie spodziewać się, że to on postanowi zacząć rozmowę. Spróbować zacząć, bo nie wiadomo przecież, czy ona w ogóle mu odpowie.
         – Nie zrozumiem mnie źle, bo sam nie wiem, dlaczego większość z was reaguje na mnie z taką… mniejszą lub większą sympatią i mniej lub bardziej chcą mnie też włączyć do waszej grupy i przekonać do tego, że macie rację i powinienem zmienić swoje postępowanie i w ogóle swoje życie – dopowiedział po chwili. Uśmiech na chwilę pojawił na jego twarzy, jednak był on jedynie wykrzywieniem warg, bo nie dotarł do oczu, a przez to wydawał się nie tylko wymuszony, lecz także niekoniecznie na miejscu.
         – A, właśnie. Zapomniałem o tym zapytać na samym początku, ale… Rozumiesz mnie? Czy może nie do końca i nie nauczyli cię wspólnego? - powiedział na koniec, a właściwie zapytał. Po chwili zdał sobie sprawę, że ostatnie słowa z drugiego pytania mogły brzmieć nieco złośliwie, ale nie, żeby się tym za bardzo przejmował. Jeśli Howl uzna, że była tam złośliwość, to ciekawe, jak na to zareaguje. Jeżeli w ogóle zareaguje, bo przecież mogło być też tak, że mogła go faktycznie nie rozumieć. Jego i tego, co do niej powiedział. Wcześniej przecież bardzo krótko rozmawiała z Sally i wtedy obie posługiwały się tym językiem, którego on nie rozumiał.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Przez dłuższy czas obserwowała więźnia uważnie, choć niezbyt nachalnie, a kiedy w końcu uznała, że nie ma co tak siedzieć i czekać aż zrobi jakąś głupotę, odwróciła łeb nieznacznie w stronę zarośli i zajęła się własnymi myślami. W milczeniu.
        Tak, warta sama z siebie mogła jej się nie podobać, ale początek był obiecujący. Wystarczy, że będzie miała lisa na oku, a nikt inny nie będzie musiał się nim przejmować. Dean, Abel i Tiffanthaneru zajmą się w spokoju ważnymi sprawami, reszta przestanie się może obijać i cieszyć towarzystwem kogoś, kto bardziej niż cieszyć powinien ich niepokoić. W sumie tak, podjęła słuszną decyzję. Tak długo jak to nie jej przypadać będą najważniejsze na chwile obecną zadania, tak długo może przy lisie siedzieć i pilnować, by nikt poza nią się nim nie zajmował. Zdecydowanie.

        Jakie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że takie proste to jednak nie będzie. Przynajmniej jedna jeszcze osoba przydała by się jej teraz na tej więziennej polance - taka, która lisołaka potrafiła zrozumieć. Znaczy tfu!, jego język.

        Jak na takiego mamrota, który łączył w sobie trzy kolory radości - czerń, biel i czerwień - wypowiadał się całkiem wyraźnie. Nawet z pewnym stonowanym zdecydowaniem, choć prędzej posądzałaby go o tendencje do niewyraźnych szeptów. Ale nie. Tylko niewiele jej to pomagało. Była ze wspólnym całkiem osłuchana, co nie znaczyło, że faktycznie go znała. No i zrozumieć, a odpowiedzieć to dwie różne rzeczy. Zirytowała się nieco tą próbą kontaktu, która była jej niezbyt na rękę i zmuszała ją do wybierania między szorstkim uciszaniem delikwenta (czego już wiedziała, że nie popierałaby w tej sytuacji Dean) a koślawą i niezręczną próbą odpowiedzi (czego sama nie chciała). Ale po kolei…
Najpierw zrozumieć.

        ,,Dlaczego”… ,,reagujesz”… ,,ty”… ,,ty reagować, dlaczego?”… ,,odmiennie”… ,,odmiennie - inaczej”… ,,innych”… ,,inni”! ,,Ty reagować odmiennie od inni.” ,,Inni - reszta”. ,,Odmiennie od reszty”!
        Uff, to było… łatwe.
        ,,Nie zrozum źle - zrozum dobrze”… ,,sam nie wiem” (hę?)… ,,dlaczego”… ,,was?”… ,,reagować”…
        Oj, oj oj.
        ,,Sympatią” (jaką sympatią!?)… ,,chcą”… ,,włączać”… ,,grupy”… ,,przekonać”… ,,wy mieć rację” (ha!)… ,,powinien ja”… ,,zmiana”… ,,życie”.
        Co najlepszego!?
        I jego uśmieszek wcale tu nie pomógł.

        ,,Zapomnieć”… ,,początek”… ,,ja zapomnieć, gdy był początek”
        ,,Rozumiesz mnie?”
        No właśnie nie!
        ,,Nie do końca”… ,,nie zupełnie”!…. ,,wspólny”.
        Och, ten przeklęty język bezsierstnych!

        Dużo pytań ze strony tego lisa, ale resztę wypowiedzi można by w zasadzie zignorować. Tylko jak mocno inne jego zdania łączyły się z pytaniami? Może zawierały w sobie do nich podpowiedź, skoro razem były częścią jednej większej całości?
        Mruknęła coś cicho i odwróciła się w jego stronę, wyraźnie się namyślając. Nie traciła czujności, ale pochyliła się lekko, nawet nie próbując udawać, że nie ma problemu ze zrozumieniem. Było to i tak nazbyt oczywistym, a i wolała już teraz postawą zasugerować, że skoro kosztuje ją to tyle wysiłku, nie będzie się męczyć za każdym razem. Więc jeżeli nie potrafi po ichniemu to niech milczy i czeka. Nie został zabrany tutaj na wakacje, do kroćset!
        Spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem, ale że tliła się w niej jeszcze odrobina dobrej woli, odetchnęła i pomagając sobie gestami spróbowała jakoś mu odpowiedzieć.

        - Ja. - Przyłożyła rękę do piersi. - Nie lubić. - Wskazała na lisa. Nie chciała być przy tym wredna, tak jak i on wcześniej nie chciał być złośliwy, ale nie zamierzała się do niego przymilać. Wolała jasno przedstawić swoją niechęć i liczyć na to, że pomoże to obcemu na dobre się uciszyć. Przynajmniej na czas trwania jej warty.
        - Oni być głupi dla ty - fuknęła zaraz bez ogródek, jawnie okazując swoją dezaprobatę zarówno dla lisa, trzymania go tutaj, jak i postawy swoich towarzyszy. Normalnie nigdy nie krytykowała ich w rozmowie z obcymi, ale niestety tym razem ich zachowanie było zbyt oczywistą przesadą nawet dla pojmanego. Skoro więc oni tak bardzo podkreślali swoją dla niego sympatię, ona powinna przypomnieć mu, że nie wszyscy dali się ponieść entuzjastycznym wizjom. Nie. Ona miała na oku zarówno jego, jak i ich. Myślała trzeźwo za całą resztę (wybacz Dean!) i nawet jeżeli będzie stawał na rzęsach, nie pozwoli mu wykorzystać ich naiwnego optymizmu i dobrej woli. Jeden zły ruch, a jego głowa potoczy się prosto pod nogi Sally. Wszystkim to wyjdzie na dobre.
        - Ja patrzeć - podkreśliła, odchylając łeb z dumą oficera wygranej armii, ale zaraz przyjęła pozycję nieco wygodniejszą i zdystansowawszy się od zagadnienia rzuciła:
        - Nie gadać. Uczyć dialektu.
        Podałaby mu była słownik, ale niestety nie posiadała przy sobie.
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Nie miałby nic przeciwko, żeby ta część przebiegła w ciszy, jednak wcześniej powiedział sobie przecież, że spróbuje dowiedzieć się czegoś na temat każdej osoby, która tworzy grupę, która go więzi, więc to samo tyczyło się także pilnującej go teraz Howl. Nie wyglądało na to, żeby ona miała zamiar coś do niego powiedzieć, a to oznaczało, że jeśli chciał coś z niej wyciągnąć, to będzie musiał odezwać się pierwszy. Przez cały czas, w którym się odzywał, wydawało mu się, że jego strażniczka nie była zadowolona z tego, że zaczął do niej coś mówić. Może rzeczywiście nie rozumiała wspólnego, którym on posługiwał się tak dobrze – i jednocześnie był to też jedyny język, jakiego został nauczony – i nie będzie mogła mu odpowiedzieć. O to też zapytał, jednak niestety zrobił to dopiero na końcu, chociaż wiedział przecież, że takie pytania powinny pojawić się w pierwszej kolejności.
A może jednak zrozumiała? Teraz wyglądała, jakby rzeczywiście zastanawiała się nad tym, co powiedział i może nawet nad tym, co powinna odpowiedzieć. Namyślała się, a on w spokoju czekał na to, aż zdecyduje się powiedzieć cokolwiek, co będzie przypominało odpowiedź na jego pytania. Może to było dla niej męczące i może niby rozumiała wspólny, ale słabo i o wiele lepiej było jej mówić w tym języku, którym posługiwali się, gdy nie chcieli, żeby ich rozumiał. Słyszał, że istnieje język zmiennokształtnych, jednak właściwie nigdy nie słyszał, jak ktoś nim mówi, więc może to było to? A może wymyślili sobie jakąś inną odmianę jakiegoś języka, który znali tylko oni? Nie wiedział, mógł jedynie przypuszczać i spekulować. W końcu Howl postanowiła się odezwać, ale Ni naprawdę wątpił w to, żeby chciała z nim rozmawiać, więc może lepiej byłoby, gdyby jednak nie próbował zadawać jej innych pytań, które mógłby wypowiedzieć.

         – To akurat jest coś oczywistego, o czym wiem już od jakiegoś czasu – odpowiedział na pierwsze jej słowa. Wcześniej zdążył przecież zauważyć już, że zmiennokształtna kobieta nie pała do niego nawet najmniejszą sympatią. Z drugiej strony, nie starała się też tego ukrywać i pewnie dlatego udało mu się dostrzec to tak szybko, mimo że prawie w ogóle nie przebywał w jej obecności. Wcześniej chyba mieli okazję widzieć się dłużej jedynie przy wczorajszym, wieczornym posiłku.
         – Widać mamy podobne zdania na temat twoich towarzyszy, przynajmniej jeśli chodzi o próby sprawienia, że nagle stanę się jednym z was – odparł znów. On również uważał, że tamci na próżno próbują zmienić to, jak patrzy na świat i też to, co myśli na temat konkretnych rzeczy. Może nawet będą próbowali ingerować w cechy jego charakteru i będą jednocześnie próbowali zmienić je chociaż trochę, co mogłoby sprawić, że łatwiej przejdzie na ich stronę i wyrzeknie się swojej aktualnej rodziny i zajęć, które są z nimi powiązane. Próbować mogą, ale Ni wątpił w to, żeby im się to udało.
         – Jak mam rozumieć „uczyć dialektu”? Chcesz mnie nauczyć mówić tym językiem, którym mówicie i którego nie rozumiem czy mam się w jakiś magiczny sposób sam go nauczyć? - zapytał. Wolał, żeby Howl to sprecyzowała, jednak nie był pewien, czy będzie mogła to zrobić. Niby on sam mógłby spróbować mówić, cóż… prościej, żeby łatwiej rozumiała jego, ale nie był pewien, czy będzie to dobrze brzmiało i czy w ogóle uda mu się to robić. Z drugiej strony, mogłoby okazać się pomocne takie nauczenie się, chociażby podstaw tej dziwnej mowy, którą oni się posługiwali. Jeżeli chciałby tego, raczej nie powinien proponować Howl tego, że może pomogłaby mu z nauką ich języka, bo ona zwyczajnie nie lubiła go, więc możliwe, że odmówiłaby i powiedziałaby też, żeby znalazł sobie kogoś innego, kto byłby jego nauczycielem.

Cisza nastała ponownie, jeżeli chodzi o rozmowy w tym miejscu przynajmniej, bo las nadal owocował w różne dźwięki, które najczęściej określało się mianem „leśnych dźwięków”. Śpiew ptaków, przemieszczanie się zwierząt, wiatr wśród krzewów i drzew, a nawet poruszające się pod jego wpływem drzewa, które wydawały wtedy lekko skrzypiące odgłosy… i inne takie odgłosy, które należały do tej grupy leśnych dźwięków. W oddali Ni słyszał też jakieś rozmowy, które najpewniej toczyli między sobą ci, którzy go akurat nie pilnowali i, może, pracowali obok siebie albo odpoczywali.
Skoro rozmowa we wspólnym była ciężka dla niej, a on nie rozumiał języka, którym ona posługiwała się o wiele lepiej niż wspólnym, to może dialog nie był tu najlepszym sposobem na zdobywanie informacji… Może zwyczajna obserwacja będzie wystarczająca? W końcu na podstawie czyjeś postawy, zachowania czy nawet tego, jak patrzy na otoczenie, można już coś stwierdzić na temat takiej osoby. Nie chciał też rozgniewać Howl bardziej, niż już robi to wyłącznie swoją obecnością, bo wyglądała ona na taką, która mogłaby się na niego rzucić – z zamiarem zabicia go lub zranienia – gdy tylko zaczęłaby uważać, że za długo jej się przygląda albo, że ciągle się na nią patrzy. Gdyby nie te więzy, to nie miałby z tym problemu, bo w swoje umiejętności także nie wątpił i wydawało mu się, że ze sprawnym i nieskrępowanym ciałem dałby radę ją pokonać albo przynajmniej zrzucić z siebie i wstać, żeby kontynuować walkę. Tylko, że teraz jego kończyny były uwięzione i raczej nie miałby dużych szans z kimś, kto przygwoździłby go do ziemi własnym ciałem i chciałby go też zabić. Dlatego też najpierw przez jakiś czas przyglądał się swojej strażniczce, a później patrzył gdzieś indziej i wtedy bardziej oddawał się własnym przemyśleniom. Te akurat były różne, chociaż jedynym nowym tematem w nich było to, co udało mu się zobaczyć u Howl w czasie, w którym ją obserwował.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Irytował ją. Wiedziała już wcześniej, że nie będzie pałać doń uwielbieniem, ale tamta antypatia nie nosiła w sobie znamion osobistych preferencji czy uraz. Jaki i kim by nie był, w obecnej sytuacji nie popierałaby trzymania go tutaj - fakt, że był lisem tylko nieznacznie pogłębiał jej uprzednią niechęć. Teraz jednakże zaczynała nie lubić właśnie jego. Tego konkretnego bezczelnego chłopaczka; z jego bacznym wejrzeniem, spokojną postawą i obrzydliwym mowowspólnym gadulstwem!

        Ledwie wycedziła parę zdań (słów) w odpowiedzi dla jego poprzednich słowotoków - była uprzejma, starała się - zarówno zasugerować mu, by się przymknął, jak i nie być do końca wobec niego bezmanierną. A on odpłacił czym? Na każde jedno zdanie napiętnowane trudem i dobrą wolą, odpowiadał nie pokornym milczeniem czy choćby próbą ułatwienia kontaktu, ale kolejnymi, plugawo pełnymi zdaniami okraszonymi poprawnością składniową, co kołowało jej w głowie. Teraz już nawet nie próbowała rozumieć co paple - zmęczona i zirytowana patrzyła na niego z załamaniem iście nauczycielskim. Jak guwernantka z obcego kraju, której mały panicz cały czas mruczy po swojemu i za nic ma chociażby pozory dobrego wychowania.
        Bo oczywiście, że ów lis wychowany był - może nie dworsko, ale co najmniej poprawnie. W dodatku podobno bywał bystry - dało się wywnioskować z zachwytów Sally. Jednak tym bardziej znaczyło to, że utrudnia jej nie przez zwyczajną głupotę lub brak umiejętności wyobrażenia sobie jej trudów, nie przez braki w kulturze pospolitej i nieodebrane wykształcenie - ale z premedytacją i kpiną, czym cechować naturalnie musiały się jego działania.

        Warknęła, jednakże cicho. Była na pozycji zarówno przegranej, jak i na tyle dominującej, by z samej łaski nie uciąć mu łba. Miała sprawować nad nim pieczę - przewyższała go wiedzą o sytuacji, była u siebie o wiele bardziej niż on. A jednocześnie dla jej przyjaciół i zwierzchników był cenny, na tyle, że nie mogła sobie na zbyt wiele względem niego pozwolić - i to ją frustrowało. Do czego jednak zobowiązana nie była to do odpowiadania na jego zaczepki z pogodą i ulegle. Nie, mogła go zignorować, prychnąć i kazać mu zajmować się własnymi myślami - o ile jakieś miał, w co niestety nawet przy całym podsycanym obrazą sceptycyzmie nie mogła wątpić.

        Zwróciła większą uwagę jedynie na ostatnie zdanie, bo usłyszała, że coś po niej powtórzył. Zrozumiała (jak jej się zdawało) ten przytyk - powiedziała coś nie do końca poprawnie, więc teraz wypytywał ją o co chodziło, niewinnie z pozoru, a jakże podstępnie, uwydatniając jej braki we wspólnym, nie wytykając ich przy tym palcem.
        Gardłowy odgłos dobył się z jej postaci, nawet jeżeli mina pozostała niezmienna. Wzięła głębszy oddech, sapnęła i wszystkie siły wytężyła by wydać sobie komendę do opanowania. Komendy potrafiła usłuchać.
        Nie odpowiedziała mu jednak. Lecz bycze jej spojrzenie zmieniło się w końcu na zdystansowaną pogardę, a napiętą czujność zastąpiło pewne, spokojne czuwanie. Niech gada do siebie co chce - ona przejmować się jego głosem nie musi.

✫ ✫ ✫


        - Nie sądzę, żeby zapałali do siebie sympatią. - Tiffy nalewając ceremonialnie herbatę zwrócił na nich zatroskany wzrok. Gdyby nie wybitna stabilność jego bladych rąk, Dean roztropnie zabrałaby kubek, aby jej nie zalał. Ale odwracający się Szaman nie uronił ani kropelki.
        - Nie spodziewałam się niczego innego - odparła, odrywając kontrolne spojrzenie od brzegów naczynka i także kierując je w ich stronę. Ni siedział tyłem, ale dobrze widziała niezadowolenie wymalowane na pysku Howl. Westchnęła, ale zaraz upiła łyk naparu i wzruszyła lekko ramionami.
        - Ale cieszę się, że postanowiła chociaż spróbować. To z jej strony… no… bardzo miło - zacięła się, bo nie było jej mocną stroną mówienie na boku o wadach przyjaciół. Lecz korzystała z tego, że dla z natury subtelnego Tiffy’ego wszystko to było nader oczywiste i nie zmuszał jej do precyzyjniejszego wyrażania myśli, które były im wspólne. Czasami zdawało się, że wie nawet więcej niż nie tylko mogłaby mu powiedzieć, ale i niż sama była w stanie dostrzec i zrozumieć.
        - Tak - przytaknął zgodnie i nie zagłębiał się dalej w skłonności wilczycy, ale ze znaczącym uśmiechem zadowolenia sam siorbnął napoju. - Jednak po tym co słyszę… ile on mówi; może należałoby odesłać tam kogoś jeszcze?
        - Ymmm… nie jest to zły pomysł. - Przeciągnęła się. - Ale zbędny. Nie chcę, by miał nas za gburów ostatnich, ale i tak dużo z nas wyciąga. Jedna milcząca warta mu nie zaszkodzi, nieprawdaż?
Popatrzyła mu w oczy łobuzersko, a jelonek przytaknął dolewając jej jeszcze herbatki.

✫ ✫ ✫


        Warta jednak nie miała minąć w całkowitej ciszy i izolacji dla więźnia i jego strażnika - wyjąwszy niemą dla lisa Kicię, jeszcze jedna postać pojawiła się w zasięgu jego zainteresowania, bo i na przestrzeni kilku kroków od niego - i nie była to Sally, którą przezornie wysłano na zwiady. To wilk, potężny, biały, o żylastej, lecz potężnej budowie, zaszedł do nich od strony ogniska i skromnie przysiadł przy Howl, nieco z boku, jakby nie miało go tu być, ale jednak przybył dla wsparcia. Jego solidnie zbudowany pysk i zwierzęce ślepia w kolorze ostrego błękitu posiadały wyraz niezwykłej cichości, a bestialska postawa dzikiego olbrzyma skuliła się domowo i zmierzwioną sierść przeobraziła w przyjemne futerko. Waleczna Howl mała przy nim była jak pchełka, ale dumy i godności miała za obydwoje - on zaś tyle samo łagodności i wewnętrznego spokoju.
        Ni kojarzyć mógł go z jednej zaledwie kwestii przy ognisku (zostali sobie przedstawieni), lecz przede wszystkim z tego iż zwykle pojawiał się przy Dean i towarzyszył jej jak jaki przyboczny. Teraz jednakże przybył sam i widać nie do końca swobodnie się z tym czuł. Nie przywitał się nawet, jakby chciał dosiąść się niezauważony, a jeśli podnosił na kogoś wzrok to z początku jedynie na Howl. Jednak nie zagajał z nią pogawędek. Ot, siedzieli sobie oboje, jakby niepewni co właściwie tu robią i za co. Gdy jednak wilkołak oswoił się z nowym miejscem, wygrzebał pazurem w ziemi godną szramę i podniósł oczy także na lisa, atmosfera jakoby stała się cieplejsza, a jego pysk okrasił subtelny grymas empatii.
        - Zastanawiałem się, czy nie macie problemów może z ten… porozumieniem się - przemówił głębokim, chrapliwym tonem, grzmiącym ze swej natury i mimowolnie przywodzącym na myśl wściekły warkot, choć absolutnie nim nie był. Kiedy zaś w dialekcie zwrócił się do Howl podkreślone to zostało jeszcze wyraźniej; oboje podszczekiwali, pochrapywali i zaciągali wyrazy, z wilczą manierą, lecz pełną inteligencją, a nawet czymś na kształt melodyjnej subtelności. Kiedy Jean i obie lisołaczki używały tej mowy brzmiały nieco odmiennie - jaśniej, trajkotliwiej, a niekiedy z czymś na kształt pisku. Wszystko to jednak były te same słowa wypowiedziane w innych wariantach - odpowiednich dla danej formy i danego zwierzęcia. Słowem, wyglądało na to, że nie tak łatwo się tego nauczyć, albo nawet pojąć co dane wyrazy znaczą, choć część komuś mogła się wydać znajoma - dawało wychwycić się podobieństwa do… naturiańskiego. No to lisowi wiele nie pomoże.
        Ale Blue pełen był dobrych chęci.
        - Emm… wygląda na to, że nie zrozumieliście się poprawna. - Zaśmiał się niezręcznie. - Nie chciałeś denerwować jej, tak? - zapytał z wyraźną nadzieją, bo ostatnie czego pragnął to niezgody w takim drużyny położeniu. Niezgoda byłaby przeciwna temu, czego pragną Dean i Abel. A to by było źle. Dla wszystkich.
        - Howl nie mówić we wspólnym i długich zdań nie rozumie - wyjaśnił. - Być’ła zdenerwowana, że ty używać ich dużo. Ale jeżeli to coś ważnego to mogę ja tłumaczyć. Albo odpowiadać - zaoferował, jeszcze nie usłużnie, ale zachęcająco. Przysiadł się bliżej lisa, odgradzając go od Howl dodatkową masą mięśni i dając jej czas na ochłonięcie. Jednak nie zastąpił jej w roli strażnika, bo poza naturalną czujnością jaką wojownik darzy nieznajomego, nie zwracał na ruchy i spojrzenia Ni szczególnej uwagi. To Howl pilnowała go cały czas i posyłała mu upominające spojrzenia.
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Może kontynuowanie konwersacji nie było dobrym pomysłem? Ni dopiero na poważnie pomyślał o tym, gdy już oboje postanowili, że będą w milczeniu wzajemnie się obserwować. Z drugiej strony… kuszące – oj kuszące! - było sprawdzenie, ile słów i mniej lub bardziej skomplikowanych, które padłyby z jego ust, wytrzyma Howl, zanim otwarcie się zdenerwuje i albo zacznie krzyczeć w swoim języku, bardzo głośno warczeć, albo po prostu rzuci się na niego. Ciekawie byłoby zobaczyć jej reakcję. To, albo poczuć ją na własnym ciele, jeżeli rozdrażniłby ją tak bardzo, że skoczyłaby w jego stronę. Spodziewał się, że kotka, która nadal leżała tuż za nim i nie przeszkadzało jej, że lekko opiera się plecami o jej bok, na pewno zerwałaby się od razu i pozwoliłaby Howl na to, żeby wylądowała na nim. On wtedy znalazłby się bezpośrednio na ziemi, ze zmiennokształtną – wrogo nastawioną do niego wilczycą – siedzącą na nim i nie miał pojęcia, czy wtedy próbowałaby go jakoś uciszyć… Znaczy, na pewno próbowałaby, tylko pytanie, czy tylko tymczasowo, czy może już na zawsze. Może uznałaby, że tak naprawdę robi przysługę reszcie drużyny, bo przecież na pewno uważała, że ktoś taki, jak Ni nie zgodzi się na to, żeby się do nich przyłączyć, a jeśli już, to może sprawi tylko takie wrażenie i wymknie się, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
W każdym razie, nawet z tej sytuacji dowiedział się przecież czegoś na temat tej kobiety. Na przykład wiedział, że Howl go bardzo nie lubi i właściwie bez różnicy co robił, to i tak albo jej niechęć pozostawała niezmienna, albo zwiększała się o większy lub mniejszy procent. Wystarczyło też, że spojrzał w jej oczy, a już wiedział, jakie emocje aktualnie gościły w jej wnętrzu – przynajmniej, jeśli chodziło o te, które dotyczyły jego osoby. Poza tym… cóż, nie wiedział za wiele. Mógł ją oceniać na podstawie też tego, jaką broń nosiła przy pasie i jak się ubierała, jednak tego, w jaki sposób walczy, mógł się jedynie domyślać i te jego domysły mogłyby być albo poprawne, albo nieprawidłowe. Wiedziałby tylko wtedy, gdyby zobaczyły ją w czasie walki. Swoją drogą, w duchu miał nadzieję, że jacyś leśni bandyci nie zdecydują się napaść na to obozowisko. Niby z jednej strony mógłby obserwować to, jak walczą ci zmiennokształtni, ale z drugiej… nie chciałby znaleźć się w sytuacji, w której jeden z tych bandytów zobaczyłby w nim łatwą ofiarę i postanowił go zabić. Ciężko walczyłoby mu się w tych wszystkich kajdanach, jeżeli w ogóle miałby możliwość obrony własnego życia. Tak, lepiej żeby wszelacy leśni złodzieje znajdowali się w innej okolicy i żeby żadnych nie było w pobliżu.

W pobliżu pojawiła się nowa postać. Nimorth mógłby być nawet pod wrażeniem umiejętności skradania się tego zmiennokształtnego, bo usłyszał go dopiero po tym, jak ten znalazł się zaledwie kilka kroków od miejsca, w którym siedział on i Howl. Biały lisołak od razu przyjrzał się nowemu przybyszowi. Wiedział, kim on jest, chociaż ich znajomość ograniczała się do tego, że zostali sobie przedstawieni wczorajszego wieczora, w czasie, gdy cała grupa jadła wspólną kolację i postanowili, że on też powinien w tym uczestniczyć, mimo że przecież nie należał do ich kręgu. Poza tym i tym, że wiedział, jak ten wygląda, właściwie nie wiedział nic na temat Blue. Niekoniecznie mu to przeszkadzało, bo domyślał się, że prędzej czy później i tak czegoś uda mu się dowiedzieć. Przez chwilę przenosił spojrzenie między dwójką siedzącą naprzeciw niego, jakby porównywał ich do siebie i właściwie to robił, chociaż naprawdę szybko dostrzegł to, że Howl przy Blue wydawała się… mała, po prostu. Chociaż łatwo można było zauważyć, że nadrabia czymś innym.
         – Owszem, mamy – odpowiedział krótko, zanim jeszcze zdążyła odezwać się jego strażniczka. Chociaż, nawet jeśli chciałby zdenerwować tym ją chociaż trochę, to i tak raczej nie udałoby mu się to, gdyż wilkołak zaczął rozmawiać z nią w tym dialekcie, którego sam Ni nie rozumiał. Tak naprawdę coraz bardziej mu to przeszkadzało i jednocześnie chciałby też, żeby ktoś nauczył go chociażby podstaw, jednak na pewno nie miał zamiaru tego po sobie pokazywać. A po tym, jak porozumiewali się ze sobą oboje zmiennokształtni, był pewien, że jest to ten język zmiennokształtnych, o którym co prawda słyszał, jednak nie został go nauczony. Widocznie Ojciec uważał, że umiejętność ta znajduje się w wachlarzu tych, które mu się przydadzą.
         – Można tak powiedzieć – odpowiedział białemu wilkowi. Tym samym nie zgodził się z nim, ale także mu nie zaprzeczył. Właściwie wydawało mu się, że Howl nie zdenerwowałoby wyłącznie to, że nagle postanowiłby odejść, oni postanowiliby go zostawić i udać się dalej bez niego albo gdyby nagle znikł, bo ktoś postanowiłby użyć magii, żeby przenieść go z dala od ich obozowiska. Co więcej podejrzewał, że zmiennokształtna byłaby wręcz zadowolona z takiego obrotu spraw, bo nie dość, że „pozbyłaby” się go, to jeszcze nie obwinialiby jej o to, że zniknął i może coś mu się stało – w końcu nie mogłaby nic zrobić wtedy, gdy nagle otworzyłby się portal i zabrałby ze sobą Ni, a później zamknął się i by zniknął.
         – Tego akurat się domyśliłem… ale możesz jej powiedzieć, że próbowałem wysławiać się prosto i tak, żeby zrozumiała mnie jak najlepiej, ale mi to nie wyszło – odparł i wzruszył lekko ramionami. Może w ten sposób chciał dać tłumaczowi do zrozumienia, że jest mu bez różnicy, czy słowa te przetłumaczy, czy niekoniecznie.
         – O, wiem – powiedział nagle i specjalnie uśmiechnął się lekko, specjalnie spojrzał wtedy w stronę Howl, a przez to mogła odnieść wrażenie, że ten lekki uśmieszek był skierowany właśnie w jej stronę.
         – Zapytają ją, dlaczego mnie nie lubi i także o to, dlaczego przeszkadza jej moja obecność w waszym obozie – zaproponował Ni. Co prawda, wcześniej już ją o to pytał, jednak dowiedział się tylko tyle, że kobieta go nie lubi i, że uważa, iż reszta jest „głupia dla ty”, cokolwiek by to oznaczało. Teraz oczekiwał od niej jakieś dłuższej i bardziej szczegółowej odpowiedzi.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Wydawało się, że obecność Blue działała na wilczycę kojąco - tak jak zwykle działa obecność osoby z własnego kręgu, do której możesz się zwrócić i powiedzieć jakim debilem jest ten obcy obok. Czy Howl użyła takiego określenia w rozmowie ocenzurowanej dialektem… zdradzać nie trzeba, bo i tak wszystko mówiła jej mina. Na każdą chwilę ciszy przypadało rozluźnienie mięśni, ale gdy tylko Ni wchodził w interakcję z kimkolwiek… kiedy się odzywał, marszczyła wilcze brwi i obdarzała go zerknięciami co najmniej krytycznymi. Blue dostrzegał te zmiany i jak mógł - to jest nieco niezdarnie, ale w naturalnym odruchu - starał się koleżankę wesprzeć, a lisa upomnieć, tak jednak by ani jedno ani drugie działanie nie było zbyt oczywiste. Pytanie czy którekolwiek było skuteczne.

        - On próbował mówić prosto, może… może wydało ci się, że to było trudniejsze przez… no, wyrazy?
        Nie.
        - Nie jestem dobra we wspólnym, ale wierz mi, nie aż tak. Nie jestem też głupia, by przez zwykłą niechęć nagle zatracić wszystkie umiejętności lingwistyczne.
        - Nie… nie to miałem na myśli. Howl, proszę cię…
        - Robił to celowo. Irytuje mnie i ani myśli przestać. Zobaczysz.
        - To czemu mi mówił to teraz? Że próbował?

        ,,Żeby cię oszukać, prostoduszny wilku. Żeby oszukać ciebie jak i wszystkich innych!”
        - Może tak lubi swój głos, że nie umie się przymknąć - warknęła pogardliwie i znów spojrzała na lisa. Doprawdy, jakim cudem chcieli to to trzymać w ich obozie!?
        - Mówi, że się starał, ale mu nie wyszło… - spróbował raz jeszcze Blue, dobierając słowa bardziej tak, by wilczycy się spodobało. I tak, przyjęła je jak na siebie wręcz optymistycznie.
        - A oczywiście, że mu nie wyszło! Dawno kto nie próbował tak słabo udawać, że się stara - prychnęła ukontentowana, że dobrze go oceniła.
        Pokonany Blue pokręcił głową i zwrócił uwagę na odzywającego się lisa. Jemu ta mówność wcale nie przeszkadzała - właściwie to sądził, że ten rodzaj swobody, czy może chęć zaczepiania, może pomóc lisowi dogadać się z resztą kompanii. Tylko nie z jedną Howl…
        Jego uśmieszek nie pomógł. I niestety strażniczka zrozumiała i kontekst. Tylko wyciągnięta łapa Blue powstrzymała ją przed kopnięciem lisa w pysk - lecz po pierwszym gwałtownym ruchu przysiadła znowu i powściągnęła instynkty. Wystarczyła jej chwila. Ale nie odrywała już wzroku od Ni. Patrzyła poważnie, już nie ze wściekłością - a grobowym zawodem. I z każdą sekundą wyciszała się i poważniała bardziej.

        Akurat wtedy Blue z nowym tłumaczym pytaniem odwrócił się w jej stronę. Zamarł jednak wpół słowa w zderzeniu z jej niebezpiecznie opanowaną postawą.
        - Zostaw nas samych - poprosiła.
        - A-ale…
        - Teraz.

        Wstał. Nie miał dość kompetencji, aby dyskutować, chociaż nie mógł zmusić się, by odejść bez choćby próby wyjaśnienia sprawy. Językowo, nie rękoczynami. A to dla tej dwójki mogło być za wiele…
        - On chciał… on chciał byś mu powiedziała dlaczego go nie lubisz i dlaczego nie chcesz by był w obozie!
        - Doprawdy? -
spytała niełaskawa dama, podnosząc się i przechodząc z wolna za plecy związanego lisa. Ustawiła się za nim na baczność.
        - Za bezczelność - stwierdziła, bezpardonowo wymierzając mu cios. Otwartą łapą, w tył głowy - niegroźny. Ale mocny.
        Kicia mruknęła wybudzona i drgnęła. Ma już jeść? Jeszcze nie?
        Położyła łeb w leniwej półdrzemce i czekała. Właściwie to była trochę głodna.
        - Możesz odejść, Blue. Nie będzie mi potrzebna twoja asysta. - Howl spojrzała na potężną kotkę głaszcząc ją z dumą w duchu, ale do kolegi zwróciła się twardo: - Wracaj do Dean.
        Odruchowo, niepewny wilkołak poszukał lisicy wzrokiem. Była całkiem niedaleko - nadal piła herbatę, ale jakimś cudem nie widziała co się tu działo. Pozwoliła sobie nie widzieć. Rozmawiała z Tiffym, uśmiechała się. Wskazała za jakimś szpakowatym ptaszkiem.
        A Howl wisiała nad siedzącym więźniem i czekała. Nie wiedział czy może tak to zostawić.
        - Pozwól mi zamienić z nim kilka słów - poprosił.
        - Nie, Blue. To moja warta i ja poradzę sobie z moimi problemami.
        - Ale…
        - Nie raz na zawsze. Ale chociaż trochę.

        Odetchnął i w całej swej uldze obdarzył ją swoją wdzięcznością.
        Potem się wycofał.

        - Posłuchaj lis. - Strażniczka zwróciła się do białowłosego, gdy zostali względnie sami na polu tej bitwy. - Nie będziesz mnie irytował zbyt długo swoim gadulstwem. Wiesz dlaczego? - Podeszła, by stanąć przed nim z założonymi za plecami dłońmi. Coś w nich ukrywała. - Ponieważ nie będę robić za wściekłego kundla w drużynie, tylko z twojego powodu - mruknęła patrząc mu w oczy. - Dlatego ukrócimy nasze cierpienia w jedyny możliwy sposób - ciągnęła idąc dalej, aż obeszła Kicię. Znowu stanęła za lisem. Wyciągnęła rękę z trzymanym narzędziem i wychyliła się aby go dopaść.
        Parę szybkich ruchów i było po wszystkim.


✫ ✫ ✫


        - Smakuje ci to? Tiffy wymyślił nową mieszankę i powiem tobie, że jest bardzo dobra!
        - Całkiem smaczna. -
Howl śladem Dean pociągnęła kolejny łyk ziółek i spojrzała na nią z lubością. - Będzie twoją ulubioną?
        - Hmm… możliwe! -
Lisica dopiła łapczywie i odstawiła kubek na trawę. Siedziała sobie ze skrzyżowanymi nogami, a teraz jeszcze odchyliła się i podparła rękami w niemal pełnej błogości. Takiej sportowo-włóczykijskiej, zapowiadającej rychłe sięgnięcie po dzidę i ruszenie na podbój wszystkiego.
        - Ale czy naprawdę… - Zerknęła na miejsce gdzie siedział lis. - Musiałaś mu to robić?
        - Nie było innego wyjś… nie pochwalasz mojej metody? - Zaniepokoiła się lekko.
        - Nie no, jest przemyślana! Całkiem rozsądnie. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
        Rozpromieniona wilczyca uniosła głowę pod wpływem pochwały i z lubością pozwoliła słońcu okraszać swoją wielkoduszność. Mogła być z siebie dumna.

        Zakneblowany szmacianym bandażem lis właśnie został polizany przez Kicię. Szorstki język potargał mu włosy i zwilżył ucho, kiedy Igryska dochodziła do wniosku, że nawet cichy nie będzie smaczny. Leniwie więc wstała i połasiła się do swojej Dean, która zaraz dała jej jakąś resztkę.
        Potem Ruda wróciła do ziółek i rozmowy z wierną przyjaciółką.
        - Mam wrażenie, że możesz woleć coś bardziej… gorzkiego - stwierdziła odchylając jej naczynko i patrząc na błyszczącą w słońcu, fusowatą ciecz. Gdyby Howl smakowała, wypiłaby całą od razu.
Wilczyca zmieszała się, ale po chwili przytaknęła nieśmiało: - Tak, chyba tak wolę… ,,ale będę pamiętać, by częściej zamawiać tę”.
        - Swoją drogą, chyba wezmę wartę po tobie. Skoro już tu siedzę. - Dean uśmiechnęła się dziarsko i wyprostowała w siedzie z pełną werwą. - Możesz pomóc Blue i Jean zając się obiadem! - Zaproponowała od razu, by wilczyca nie czuła się pozbawiona zadań.
        Lecz ona i tak spochmurniała i spięła się nieco. Chociaż zamiast warczeć, skinęła głową i jeszcze raz popatrzyła na lisa ostrzegawczo.
        Niech no tylko spróbuje coś wywinąć!

✫ ✫ ✫


        Zostali w końcu sami. Nawet Kicia odeszła do swoich tygrysich spraw - zbliżała się pora późnego obiadu. Biedny Ni uciszony został już dobry czas temu i reszta warty Howl przebiegła w satysfakcjonującej ciszy. W końcu jednak Dean przyniosła jej herbatkę i dosiadła się, by sprawdzić jak sobie radzi. Na sytuację Ni zareagowała z lekkim zaskoczeniem, ale zaraz przeszła nad tym do porządku dziennego, jakby nie zaskoczyło jej to, że Howl go zakneblowała, ale że zrobiła to tak późno, albo że przy okazji nie nałożyła mu wora na głowę. Chociaż tego Sally by jej nie wybaczyła.
        Taki piękny Ni!

        Tak twierdziła. Dean zerknęła na jego włosy, grzywkę, bladą twarz. Cała postać, raczej chuda i prężna, nie robiła na niej takiego wrażenia jak na drobnej fenkowatej - ale jego obecnym położeniem była serdecznie ubawiona. Tak podpaść Howl! Biedak, chyba za mocno oberwał w głowę, gdy go łapała tam w lesie. Ale zaintrygowało ją to - był nieudolny w swych próbach kontaktu, nie doceniał ich czy celowo prowokował? Chociaż z pozoru cichy, wyglądało na to, że umie użyć słów, by kogoś rozgniewać - tylko na co mu to teraz było? Robił to przez upór? Czy sądził, że jeśli będzie nieznośny to go puszczą? Pozbędą się go? Ha, nie wie na co ich stać!

        Ale i Dean nie wiedziała jeszcze jakie są granice jego możliwości. Choć to po części zasługa jej towarzyszy i ich charakterów, już dogadał się z Jeą i Natanem, Sally rozkochał bez większego problemu, Kicia go tolerowała, a Howl nie odgryzła mu ucha. To było coś! Nie wiedziała ile z tego osiągnął celowo, ale niewątpliwie o coś musiało mu chodzić. Ciekawe jakie plany ma wobec niej?
        Znaczy o ile go uwolni od przymusowego milczenia.

        - Nieźle się urządziłeś. - Pokręciła głową, nadal wykazując objawy wyjątkowo dobrego humoru. - Ale nie podpadaj więcej Howl, dobrze? - spytała, choć oczywiście nie oczekiwała odpowiedzi. - Chyba będę mieć z tobą też jedną sprawę do omówienia… - westchnęła zerkając na chmury i zamyśliła się. Uśmiech naturalnie i z wolna zastąpiony został zmęczoną neutralnością.
        - Ale to potem - dodała nagle po paru minutach i podniosła się do klęczek, by łatwiej zbliżyć się do Ni. - Najpierw ci to zdejmę. - Zorientowała się, że w końcu by można i sięgnęła pod jego włosy, by rozwiązać supeł.
        - Wybacz za takie traktowanie, ale cóż… nie każdy może cię uwielbiać, prawda? - zapytała porozumiewawczo i przysiadła obok. Zaczęła zwijać zaśliniony materiał - nie jakby była na straży, ale miała właśnie trochę wolnego czasu. I faktycznie - póki co nawet odpoczywała.
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Ciekawe, o czym rozmawiali w tym „swoim” dialekcie? Ni może nawet chciałby być osobą, która ukrywałaby przed nimi to, że rozumie słowa, które wypowiadają w tym języku – to na pewno dałoby mu przewagę, bo wiedziałby o czym rozmawiają, gdy oni myśleliby, że w ten sposób mogą omawiać plany i mówić o rzeczach, które nie są przeznaczone dla jego uszu – jednak, niestety, tak nie było. Dobrze, że wiedział, jak czytać mowę ciała, jednak w przypadku Howl głównie wiedział, kiedy jest na niego zła, kiedy jasno daje mu do zrozumienia, że go nie lubi i tak dalej. Inaczej patrzyła na niego jedynie wtedy, gdy po prostu siedział i się nie odzywał, chociaż nadal w jej wzroku było widać te negatywne emocje, które kierowała w jego stronę.
Zaczynało też robić się ciekawiej – lisołak momentalnie zwrócił uwagę na nogę Howl, która leciała prosto w jego stronę. Był gotów na to, żeby uniknąć tego ataku. Wiedział, co się stanie i jakie są jej zamiary, więc wiedział też, co powinien zrobić, żeby nie dopuścić do spotkania jej kończyny z jego ciałem… Ale nie musiał robić niczego takiego, bo Blue zatrzymał Howl. Tyle, że to nie oznaczało przecież tego, że zmiennokształtna zrezygnuje z prób zrobienia mu czegoś, w końcu nadal odzywał się i przekazywał tłumaczowi słowa, które chciał, żeby powiedział jej, ale już w ich języku. Dwójka zmiennokształtnych zaczęła o czymś rozmawiać i wyglądało na to, że Blue miał zamiar ich opuścić – może przez to, co powiedziała do niego Howl.

Obserwował ją, gdy podeszła do niego, nawet spróbował spojrzeć za siebie, w czasie, gdy stanęła za nim. Nie wiedział, co chciała zrobić, więc nie mógł przygotować się na cios w tył głowy, który nagle do niego dotarł. Znaczy, może mógł przewidzieć jej zamiar, jednak najpewniej skończyłoby się na różnych scenariuszach i prawdopodobieństwach, bo przecież mogła po prostu uderzyć go lekko lub mniej lekko po to, żeby dać mu raczej niegroźną nauczkę, ale – patrząc na to, jak wcześniej go traktowała – mogła też przecież spróbować go udusić, podciąć mu gardło, przebić serce albo zabić go w inny sposób. Głowa białowłosego poleciała do przodu, gdy odczuła uderzenie łapą w swój tył. Cios nie zamroczył go, bo niby był odczuwalny, jednak nie na tyle mocny, żeby spowodować coś więcej poza krótkim bólem w części ciała, w którą uderzyła zmiennokształtna.
         – Mam nadzieję, że jesteś świadoma tego, że wyglądałoby to zupełnie inaczej, gdybym nie był unieruchomiony – powiedział do niej, chociaż nie był pewien, czy ona go zrozumie. Spojrzał też na Blue, który jeszcze nie odszedł i przyglądał się całemu zajściu. Tym spojrzeniem Ni przekazał mu, żeby w razie czego przetłumaczył te słowa kobiecie. Nimorth chciał, żeby te do niej dotarły i, żeby wiedziała, że ma w sobie tą pewność siebie związaną z tym, że dałby jej radę, gdyby walczyli. Nawet wystarczyłoby, żeby miał wolne dłonie, bo wtedy złapałby jej łapę, mocniej ścisnął i przerzuciłby ją nad sobą. Miałby wtedy jakąś możliwość obrony i nie czułby się może jak jakiś zwykły manekin treningowy, który może wyłącznie przyjmować na siebie ciosy wymierzone właśnie w niego. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że tym ruchem mógłby jeszcze bardziej ją zdenerwować, jednak było to ryzyko, które był gotów podjąć.
Chciała zrobić coś jeszcze, na pewno, bo przecież nie stałaby za nim w dalszym ciągu, gdyby nie planowała czegoś jeszcze. Kolejne uderzenie? Nie wiedział, ale spodziewał się jakiegoś kolejnego zagrania z jej strony. Możliwe, że jedną z ostatnich rzeczy, jakiej się po niej spodziewał było zakneblowanie go… Chociaż, dlaczego dopiero teraz? W końcu jedno z nich mogło to zrobić od razu, ewentualnie ona mogła zrobić to zaraz po tym, jak zaczęła się jej warta. Oczywiście, stawał opór na tyle, na ile mógł, jednak ostatecznie i tak skończył z kawałkiem tkaniny w ustach, której w dodatku nie mógł wypluć. Wyciągnąć też jej nie mógł, bo przecież był unieruchomiony. Poruszył się chwilę po tym, jak usatysfakcjonowana Howl z powrotem zajęła swe miejsce i kontynuowała wartę, ale nie zrobił tego po to, żeby nadal próbować jakoś pozbawić się knebla, a po to, żeby poprawić pozycję na wygodniejszą, czyli na tą, w której siedział zanim zaczął ruszać się szybko, zwłaszcza robił to głową, aby jakoś bronić się przed materiałem znajdującym się teraz w jego ustach. Z drugiej strony nie wyglądał na osobę, która przejmowała się taką zmianą sytuacji i nie zareagował też na liźniecie igryski, które możliwe, że mogło zepsuć nieco jego fryzurę. Teraz jedynie obserwował, chociaż jego wzrok i tak pozostawał niezwykle neutralny i nadal nie wyrażał emocji.

Szybko zauważył, że jedna zmiennokształtna została zmieniona przez drugą. Wyglądało też na to, że w końcu jego strażniczką miała być sama przywódczyni tej grupy, czyli Dean właśnie. Może nawet żałował trochę tego, że igryska postanowiła sobie pójść, bo opieranie się o jej plecy było zdecydowanie wygodniejsze od opierania się nimi o jakiś pień, co robił właśnie teraz. Przyglądał się rudowłosej, oceniał ją i szacował pewne rzeczy, niektóre zapamiętywał, a inne zostawiał w spokoju, gdy tylko uznał, że taka wiedza niekoniecznie jest mu potrzebna. Robił tak z każdym, kto akurat miał „przyjemność” pilnowania go.
Na pierwsze jej słowa wzruszył ramionami, co raczej było reakcją zarówno na jej ocenę sytuacji, w którą sam się wpakował, jak i na jej ostrzeżenie lub prośbę, żeby więcej nie podpadał Howl. Wiedział też, że chciała z nim coś omówić, bo przecież sama mu o tym powiedziała. Ciekawe, o co mogło chodzić? Pewnie dostanie odpowiedź na swoje pytanie, jednak na pewno nie teraz, bo nie dość, że nie mógł mówić, to Dean wyglądała teraz na osobę zamyśloną. Nie wiedział, jak długo takie procesy mogą u niej trwać. Cóż, nawet nie był pewien, ile te trwają u niego, bo były rzeczy, nad którymi myślał chwilę lub kilka krótkich chwil, a były też takie, który musiał rozpracować i omawiać sam ze sobą przez długi czas.
Kilka minut później mógł ponownie odzywać się, co stało się za sprawą Dean, która postanowiła odwiązać materiał i zabrać knebel. Pierwszym, co zrobił Ni, było splunięcie, co miało na celu pozbycie się posmaku tkaniny z ust. Mogłoby to wyglądać nietaktownie, jednak nie w przypadku białowłosego – nawet w tego typu zachowaniu, u Ni występowała jakaś naturalna elegancja i cała ta krótka akcja sprawiała wrażenie „eleganckiej” i czegoś, czemu daleko było od nieodpowiedniego zachowania.
         – Dziwię się, że ktokolwiek tutaj ma jakieś pozytywne odczucia wobec mnie – odpowiedział jej, szczerze, chociaż bez emocji w głosie. Raczej żadnym zaskoczeniem było to, że ma takie zdanie, w końcu nie robiłem niczego, czym mógłby zyskiwać sobie przychylność poszczególnych członków grupy, przynajmniej nie robił tego umyślnie. Przecież nadal chciał się uwolnić i uciec, nadal uważał się też za ich więźnia.
         – Co chciałaś ze mną omówić? - zapytał, właściwie od razu przechodząc do tego, co go aktualnie interesowało.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Howl zdecydowanie miała zły humor. Dean usłyszała całą tę opowieść - o nieporozumieniach, ,,prowokacjach” Ni i jeszcze twierdzeniu, że gdyby nie był związany…
        Oczywiście, że wyglądałoby to inaczej! Sama wilczyca tak twierdziła - zbiłaby go na kwaśne jabłko i resztki oddała Sally. Liczyła się z tym, że sama mogłaby oberwać, ale groźby zamiast dawać jej do myślenia tylko ją rozsierdzały. Była wojownikiem, nie bała się gróźb - za to gdy trzeba było, nie przeszkadzało jej rozwiązanie spraw siłowo.
        Dean?… O dziwo tak.
        Więc potrafiła stawiać na rozmowy.
        - A czemu mieliby nie mieć? - podchwyciła co powiedział białowłosy i wzruszyła ramionami. - Sympatia rządzi się własnymi prawami. A ty jesteś zmiennokształtnym jak my. Zależy od twojego zachowania, ale… to oczywiste, że część z nas cię polubi - stwierdziła z nikłym uśmiechem. Pomyślała jednak o wszystkich ewentualnych konfliktach w drużynie spowodowanych jego obecnością. A także o dawnych sporach i niesnaskach powodowanych przez różne nastawienie do nowo poznanych osób. A nawet do czynów samych członków grupy…

        Howl często reagowała na nich niechęcią, zwłaszcza jeżeli byli nie do końca "okiełznanymi" jeszcze mężczyznami. Jea była neutralna, a Abel miała podobne poglądy do niej samej - a może ona do Abel. Nie lubowała się w przemocy wobec tych, których postanowiły już dawno chronić. I nie chodziło tylko o ich ekipę, o przyjaciół, dla których były gotowe na wyjątkowe poświęcenia, ale o całe rody zmiennokształtnych, o wszystkich tych, którzy mieli kłopoty z dominującymi rasami przez to kim byli. Ni wliczał się (mimo uporu, hardości i może pewnej zaczepności niewidocznej na pierwszy rzut oka) do grona osób, z którymi łączyła je podświadoma już solidarność. Nie były więc za tym, by wiązać go mocniej niż konieczne to było dla bezpieczeństwa grupy, kneblować go wtedy, gdy nikomu już jego głos nie przeszkadzał, czy głodzić go, bo tak. Unikając czujnego spojrzenia Howl krzątającej się przy ogniskach, jedna z tych dwóch opiekunek przywołała gestem Jacka i podała mu swój gliniany kubek, aby był tak miły i go dla niej napełnił. Dla niej? Nieeee, dla lisa. Odgadł to, więc patrzeć musiała czy czegoś mu przypadkiem nie dosypie, a gdy przesmyknął się do kociołka i wrócił, na wszelki wypadek spróbowała ziołowego wywaru. Nie powstrzymał jej, więc napój raczej był czysty.

        - Dzięki Jack, wracaj do pracy… wszystko przygotowane?
        - Jak najbardziej - zapewnił i pokłonił się głęboko, jak to lubił wobec niej czynić. Głupi żart. Albo może nawyk...
        - Napij się. Wypłuczesz sobie smak bandaża. - Kiedy odszedł, podała Ni kubek, wsadzając go między białe, związane dłonie. Długie palce wyłaniały się spod ciemnego materiału rękawiczek, a przycięte paznokcie w ogóle nie przypominały pazurów. Ale czemu się dziwiła - jej też nie. Z tym, że jej ręce były niezadbane, trochę obdarte i nie wolne od śladów skaleczeń, a jego… prawie idealne. Jak na panienkę. No bo od kiedy to mężczyźni są tacy wypielęgnowani? I jakim cudem walcząc bronią nadal miał paluszki w tak dobrej kondycji?
        Westchnęła, nie mając pojęcia co sądzić o jego ,,idealności”, do której nie wiedziała nawet czy pasuje jego charakter. Nie wyglądał ani na strojnisia, ani elegancika - ale przynajmniej z tego drugiego coś w sobie miał. Tylko skąd?
        Zajmując myśli tymi detalami, chwilowo nie odpowiadała na jego pytanie.
        Ale miała zamiar.

        W obozie natomiast zrobiło się pusto. Howl i Blue przygotowywali posiłek, Dean pilnowała lisołaka - poza nimi po obozie kręcił się tylko Jack i od czasu do czasu z gąszczu wyłaniał się Tiffy nieobecnym spojrzeniem lustrując otoczenie. To mógłby być dobry moment...
        - Chciałbyś stąd uciec? - zapytała ni stąd ni zowąd, neutralnie, choć z ciekawością. - Pewnie tak… i będę miała dla ciebie propozycję. Bo jesteś dość rozsądny. - Zgarbiła się nieco w siadzie i oparła ręce na nogach. Mówiła wyraźnie ciszej: - Za dwa dni będziemy mieć zadanie do wykonania. Dosyć trudne, choć to oczywiste. Przydałaby nam się pomoc. - Popatrzyła mu w oczy poważnie. - Uwolnię cię wtedy z więzów… poza obrożą. A jeśli nam pomożesz oddam ci twoje rzeczy i wypuszczę na dobre.
        Nic więcej nie dodawała - czekała tylko na odpowiedź lisa.
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Przecież nie starał się, żeby przynajmniej jedna osoba z tej grupy go polubiła – pomijając już to dziwne zauroczenie w przypadku Sally, bo to zupełnie inna kwestia – a tymczasem Dean otwarcie powiedziała mu, że przynajmniej część z nich go polubi. Gdyby był kimś innym i miał inny charakter, no i spotkałby na swojej drodze kogoś takiego, jak osoba, którą jest teraz, to naprawdę nie miał pewności, czy polubiłby taką osobę. Już prędzej jego zachowanie mogło przypominać kogoś, kto stara się ich do siebie zrazić. Czasem, bo innymi razami może niekoniecznie robi właśnie to, co akurat zależy od sytuacji, ale też przecież nie zmienia się i nie stara się nagle o ich przychylność. W końcu był więźniem, który nadal stara się znaleźć jakąś drogę ucieczki. Tak, może zaprzyjaźnienie się – udawane! - z osobami, które go złapały, mogłoby sprawić, że oni w końcu pozbawiliby go więzów, bo może uznaliby, że można mu zaufać czy coś… a on wtedy zwyczajnie uciekłby, chociaż czekałby też na odpowiednią okazję (prawdopodobnie najbliższą noc od „uwolnienia”) i wtedy ruszyłby w swoją stronę. Cicho i szybko. Tylko, że on nie chciał robić czegoś takiego, bo nie pasowało mu to. Przecież istniało wtedy prawdopodobieństwo, że dostrzeże w nich coś, co sprawi, że może pomyśli o tym, iż warto dać im szansę… Ale on taki nie był! Nie chciał tego i nie było mu to potrzebne, a przynajmniej właśnie to sobie wmawiał. Miał Ojca, starszego brata – co prawda nie przepadał za nim, jednak nauczył się tłumić te negatywne emocje wobec jego osoby – a także pracujących dla Ojca najemników. I zlecenia. Miał też zlecenia, które poniekąd nadawały jego życiu sens i dla których został też przecież stworzony. Tyle mu wystarczyło… Prawda…? Prawda. Był świadom, że tak właśnie jest. Przez taką nawałnicę myśli nawet słowem nie odpowiedział na słowa rudej zmiennokształtnej, które właściwie właśnie to wywołały. Wydawało mu się, że wzruszył ramionami, ale nie był pewien, czy rzeczywiście to zrobił. Widać było, że pogrążył się w swoich myślach i to dość mocno – świadczyło o tym chociażby nieobecne spojrzenie lisołaka, które patrzyło gdzieś nad ramieniem Dean i w jakiś odległy punkt, który zdawał się widoczny jedynie dla niego.

Stał się w pełni przytomny i świadomy otoczenia, gdy poczuł, że coś wylądowało w jego związanych dłoniach. Przez chwilę przyglądał się naparowi, może chciał zgadnąć, co znajduje się w kubku. Samym kubkiem poruszył także, a to sprawiło, że napój w nim zaczął odbijać się od ścianek naczynia. Chciał sprawdzić, czy nie dosypali tam czegoś, co mogłoby mu zaszkodzić. Było to widać, ale on niekoniecznie o to dbał, bo bardziej obchodziło go to, czy na wewnętrznej części kubka zostanie jakiś osad, który od razu wyda mu się podejrzany. Wiele trucizn, mimo że na pierwszy rzut oka mogłyby być niewidoczne w napoju, i tak zostawiało po sobie jakiś ślad, zwłaszcza wtedy, gdy może nie było czasu na to, żeby taka dobrze rozpuściła się w cieczy. Tutaj nie zauważył niczego takiego, więc podniósł dłonie i napił się, nawet przymknął na chwilę oczy, gdy pierwsze krople naparu dotarły do wnętrza jego ust.
Zauważył, że w międzyczasie atmosfera w obozie zmieniła się i było tu zauważalnie mniej głośno. Możliwe, że przez to, że kręciła się po nim tylko jakaś część grupy, a nie wszyscy. Czyli gdzie podziała się reszta? Ni wątpił w to, żeby wszyscy ci nieobecni leniuchowali. Już prędzej wykonywali jakieś swoje obowiązki, które albo mogły wymagać od nich udania się gdzieś poza obóz lub pracować w miejscu, którego ze swojego miejsca po prostu nie widział. W końcu usłyszał też głos Dean, może zdecydowała się powiedzieć mu o tej sprawie, o której wspomniała wcześniej.

Jedna z brwi białowłosego uniosła lekko, naprawdę lekko, tak, że ruch ten był ledwie widoczny i trwał też krótką, bardzo krótką chwilę. Jej pytanie to wywołało. Ni zwyczajnie nie spodziewał się, że usłyszy z jej ust coś takiego, ale z drugiej strony przecież niekoniecznie ukrywał swoją chęć ucieczki. Dlatego już nie zdziwiło go, gdy rudowłosa odpowiedziała twierdząco sama sobie. Oczywiście, że chciał uciec, jaki więzień nie chciałby tego zrobić, gdy jest uwięziony wbrew swojej woli. Gdy powiedziała, że ma dla niego propozycję, zaczął uważnie jej się przyglądać. Knuła coś? Próbowała go do czegoś podpuścić? Nie był pewien, ale wewnętrzny głos podpowiadał mu, żeby uważał nie tylko na to, co robiła i mówiła jego strażniczka, lecz także na to, co on sam mówi do niej. O, nawet miał wybór we własnych rękach i świadomie mógł zdecydować, czy im pomóc, czy nie.
         – Hmm… - mruknął tylko. Cóż, mogło oznaczać to, że na poważnie zastanawia się nad propozycją i rzeczywiście tak było. Z jednej strony widział w tym możliwość ucieczki, jednak od razu pomyślał też o tym, że przecież byłoby to zbyt oczywiste i możliwe, że nie udałoby mu się ich opuścić. Z drugiej, jeżeli osoba lub osoby więżące chciały, żeby więzień im w czymś pomógł, to przeważnie był on zmuszany do tego, żeby to zrobić. Natomiast z jeszcze innej strony… cóż… czuł coś dziwnego, coś jakby jakiś szept, który podpowiadał mu, że może powinien się zgodzić, może mógłby im pomóc i może byłby to też sposób na to, żeby zyskać ich zaufanie i zyskać trochę wolności. Tylko, że przecież wcześniej sam przed sobą przyznał, że stosuje wobec tej grupy trochę inne rozwiązania i nie bierze ich na wzrastające zaufanie wobec swojej osoby.
         – Ech… Nie wierzę, że to mówię i nie jestem pewien, czy rzeczywiście chcę to powiedzieć, ale – odparł i przerwał nagle. Chyba rzeczywiście coś wewnętrznie blokowało go i sprawiało, że to jedno słowo nie chce mu przejść przez gardło tak łatwo, jak pozostałe. Może podświadomie wiedział, że niesie ono ze sobą wynik decyzji, którą podejmie i nie będzie mógł tego cofnąć.
         – Pomogę – odezwał się, ale cicho, nawet nachylił się lekko w stronę rudowłosej. Nie brzmiało to, jak jego zwyczajny głos, a to słowo wypowiedziane w taki sposób tylko dowodziło temu, że nadal ma problemy z wypowiedzeniem go. Dało się usłyszeć, że nie chciał wypowiedzieć go głośniej, jakby obawiał się, że usłyszy go ktoś jeszcze oprócz Dean.
         – Co to za zadanie, przy którym ponoć będziecie potrzebowali mojej pomocy? - zapytał, przy okazji wyprostował się, a jego głos także stał się trochę głośniejszy i odzyskał barwę, którą można było przypisać do jego zwyczajnego głosu, którym przeważnie się odzywał. Skoro już się w to wplątał, to oczywiste było, że chciał wiedzieć więcej na ten temat.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, ale to jej akurat zbytnio nie dziwiło. Nie wiedziała jaką przeważnie ma minę, lecz uchodził podobno za niegadatliwego. Nie był też typem, który się spoufalał. Dlatego, że się zamyślił, mogła poznać nie po ciszy lub braku kontaktu wzrokowego, a jego utracie czujności. Zawsze wydawał się czujny - gotowy na atak czy inny ich ruch. Ale teraz spojrzenie mu się rozmyło i skierowane było nie na nią, a gdzieś obok, skąd wróg raczej przyjść nie mógł.
        Przechyliła głowę, gdy tak na niego patrzyła. Czy był już zmęczony stałą gotowością do obrony, czy może zrozumiał, że tutaj, jeśli będzie się dobrze zachowywał, niewiele mu grozi? Dziwne, gdyby dotarło to do niego akurat po warcie Howl, ale… może to było logiczne? Jeżeli najbardziej wrogo nastawiony do niego członek drużyny jedynie go knebluje (i w porywie wymierza jeden cios) to chyba znaczy, że nie są tak źli… miała nadzieję, że tak to widzi. Ale nie miała kompetencji, by to właśnie zakładać, więc uznała, że jednak był zwyczajnie zmęczony. Tak było bezpieczniej.

        I doprawdy, ocknął się dopiero pod wpływem dotyku!
        - Hej, lunatyku, piłam to przed chwilą, nie jest zatrute - prychnęła z uśmiechem, widząc jak powróciła mu nieufność i pragnienie sprawdzania napoi. O ile się nie myliła nie robił tego pierwszy raz…
        - Zadbam o to, by nikt ci nie dosypał niczego. Pilnuj się tylko jak Jack ci coś przynosi. Jest dość… nieprzewidywalny. Widziałeś zresztą. - Wzruszyła lekko ramionami, poważniejąc. W końcu przeszła do najważniejszej sprawy.

        Patrzyła jak Ni namyśla się, tym razem przytomnie, i czekała na odpowiedź bez wyraźnego napięcia. Zbyt wiele odmów usłyszała, by przejmować się kolejnym niepowodzeniem… co nie znaczyło, że nie zależało jej na tej współpracy. W sercu miała nadzieję, że jej pobratymiec przystanie na jej propozycje i będzie mogła traktować go nie jak więźnia… będzie mógł lepiej ich poznać. No i pokazać pewne cechy swojego charakteru. Czy jest impulsywny, jak bardzo uparty, jakie plany najbardziej do niego przemawiają. Nie zamierzała dołączać go do grupy na siłę - nie wiedziała jeszcze wcale czy byłby dobrym materiałem na towarzysza. Mógł się okazać niesłowny lub zbyt egoistyczny albo inni mogliby wejść z nim w poważne konflikty. Ale nawet jeśli nie miał pod koniec stać się jednym z nich, jeśli nie mieli znaleźć mu nowego domu czy zajęcia, czy choćby otrząsnąć go z wpływu tego, kto go kontrolował, zamierzała pokazać mu, że można myśleć inaczej. Żyć nie tak jak ktoś to dla nich, zmiennokształtnych, zaplanował. Chciała by chociaż wiedział, że jest ta alternatywa. Ale nie zmusi go, żeby ją wybrał. Gdyby to mogło być takie proste…

        Nagle odezwał się. Drgnęła, ciekawa co się teraz stanie. Słuchając go otworzyła oczy nieco szerzej, a po chwili przybrała pogodny wyraz twarzy. Nie uśmiechała się zbytnio, ale patrzyła na niego łagodnie, ciesząc się, że postanowił spróbować. Jako lider bandy nie miała zamiaru okazywać zbytniego entuzjazmu. To była domena Sally. Mimo to, zachowanie lisa, to w jaki sposób mówił… dziwna szczerość zarówno w słowach jak i w tonie nastrajała ją pozytywnie do powziętego projektu.
        - Cieszy mnie twoja decyzja - odpowiedziała równie szczerze. Choć wcześniej nie wyglądała na spiętą teraz rozluźniła się i poprawiła w siadzie. Odchrząknęła.
        - Tak, to rozsądna decyzja. Choć możesz się jeszcze wycofać, kiedy powiem ci o co chodzi. - Znów radość w niej przygasła i spojrzała przed siebie, na pejzaż z nieprzeniknionej gęstwiny zarośli i drzew.
        - Za dwa dni… niedaleko stąd będzie przejeżdżać karawana. Bandyci, wprawieni w walce, którzy zajmują się handlem żywym towarem. - Zrobiła pauzę. - Ostatnio zasadzili się na grupę centaurów i… udało im się pochwycić wielu z nich. Wielu jak na ten klan. Nasze zadanie to uwolnić ich. Tylko, że… cóż… miało do nas dołączyć wsparcie. Ale nie zdążą. Dlatego próbujemy opracować nieco inną taktykę i twoja pomoc może być przydatna. Tylko jak już mówiłam to nie są byle łotrzyki. Jeżeli są w stanie walczyć z centaurami… ale niewielu z nich używa magii. I żaden na wysokim poziomie. Tu mamy przewagę. - Spojrzała na niego żywo, jakby faktycznie i on i ona mieli już wspólny cel. Nie łudziła się jednak aż tak.
        - Teraz, kiedy wiesz o co chodzi, możesz zrezygnować. Wiem, że umiesz walczyć, ale zastanawiam się jakby można wykorzystać twój styl i możliwości… zakładam, że najlepiej działasz z zaskoczenia, więc nie na otwartej przestrzeni. I dla nas najlepiej by było zwabić ich na leśny trakt, ale obawiam się, że zmierzają w innym kierunku, przez pola… - Dzieliła się urywkami wiedzy i domysłów. Ni co najwyżej w akcji nie będzie brać udziału, nie miał jak zaszkodzić jej powodzeniu. Ponadto pomagało jej myślenie na głos.
        - Jeżeli nadal chcesz brać w tym udział… powiedz, jak walczysz? A może umiałbyś otworzyć zamki? Potrzebuję wszystkiego co jak sądzisz byłbyś w stanie zrobić w podobnych okolicznościach. Oczywiście licząc nas i fakt, że będziemy z tobą współpracować.
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Odpłynął. Naprawdę, znów zdarzyło mu się, że jego własne myśli przykuły większą część jego uwagi, a przez to mógł stracić na ciągłej czujności i gotowości reakcji na wszelakie zmiany otoczenia, w tym te, które nagle sprawiały, że musiał walczyć o swoje życie. Na szczęście, chyba, dość szybko przypomniał sobie nie tylko to, gdzie się aktualnie znajduje, ale także to, kto siedzi naprzeciw i jakie osoby znajdują się w pobliżu. Przypadek chciał, że stało się to akurat wtedy, gdy Dean nawiązała z nim jakąś interakcję. Na jej słowa wzruszył ramionami… i tyle. Nic nie powiedział, ale w tym jednym geście dało się zauważyć, że nadal nie ufa im na tyle, żeby nie przejmować się sprawdzaniem jedzenia i napoi, które od nich dostaje. Na jej następne słowa też nie odpowiedział, chociaż przyczyną tego mogło być po prostu to, że właśnie pił, ale patrzył się na nią, gdy je wypowiadała. Mógł do nich później nawiązać, tylko, że nowy temat wydawał się o wiele ciekawszy i może nawet obiecujący, jeśli chodziło o plany związane z jego wolnością i ucieczką. Jednocześnie Dean sprawiła, że w dalszym ciągu siedział cicho, ale tym razem na poważnie namyślał się, co chciałby odpowiedzieć. Odezwał się od razu, gdy postanowił, że właśnie taka będzie jego odpowiedź i nie zmieni jej już po tym, jak słowa opuszczą jego usta.

         – Już zdecydowałem, że pomogę. Nie wycofam się ze złożonej wcześniej obietnicy. Nie cofnę wcześniej danego słowa – odpowiedział jej, jak najbardziej poważnie zresztą. Wcześniej może nie był tego pewien, nawet mógł wskazywać to sposób, w jaki wypowiedział tamto „Pomogę”, ale teraz mówił głośniej, a przez to – mimo że w jego głosie nadal ciężko byłoby znaleźć jakieś emocje – można było mieć dziwne wrażenie, że po prostu jest bardziej pewny siebie i jeszcze bardziej pewny tych słów, które powiedział teraz. Cóż, Dean chciała znać jego charakter, chciała poznać jego osobowość i co prawda on o tym nie wiedział, ale tymi słowami już mógł odkryć przed nią jakąś cząstkę własnego charakteru. Jedynie niewielką, może porównywalną do pojedynczej kropli tworzącej kałużę – jego osobowość – lub liścia czy gałęzi, których zbiorowisko tworzy całe drzewo.
Następnie uważnie wysłuchał jej, a przynajmniej starał się to zrobić, bo w miarę, gdy opowiadała mu o planie i o tym, co chcą zrobić, do czego go wykorzystać, on sam też myślał o tym, do czego mogą przydać się jego umiejętności, gdzie zaczaić się, żeby zaatakować tych łowców niewolników. Gdzieś z tyłu głowy słyszał też podszepty o ucieczce, o wykorzystaniu zamierzania, żeby bezpiecznie się zmyć i wrócić do Ojca… To też musiał wziąć pod uwagę, myślał nawet o tym, że byłby w stanie zarówno nie złamać słowa danego Dean, jak i zrealizować swój plan, który w związku z całą tą sytuacją i tak musiał ulec znaczącym zmianom.
         – Nie jestem przyzwyczajony do współpracy, więc dobrze byłoby, jakbyście pozwolili działać mi w pojedynkę… Znaczy, wiadomo, na pewno wyślesz kogoś ze mną, żeby mnie obserwował i pilnował, ale niech ta osoba po prostu nie przeszkadza mi, gdy będę „pracował” - powiedział na początek, zdecydowanie też nie miał zamiaru skończyć, bo przecież rudowłosa chciała wiedzieć, w jaki sposób walczy, a także, z czym mógłby im pomóc, tak poza walką oczywiście.
         – Nie przepadam też za otwartą walką, dlatego wolę atakować z ukrycia, jak najszybciej eliminując jeden cel, aby od razu przejść do zrobienia tego samego z kolejnym. Radzę sobie w otwartej walce, ale… po prostu za nią nie przepadam. Otwarcie zamków klatek też nie powinno sprawić mi problemu – dopowiedział i ucichł nagle, ale jednocześnie ścisnął też trochę mocniej kubek, który trzymał. Było to dość dobrze widoczne, a także to, że znów toczył wewnętrzną walkę z samym sobą na temat tego, co chce powiedzieć i, czy na pewno chce to powiedzieć. W końcu przymknął na chwilę oczy i rozluźnił mięśnie palców, przez co teraz znów jedynie trzymał kubek w dłoniach, a nie ściskał go w nich.
         – Znam też magię powietrza… Nie na wysokim poziomie, ale mogę dobrze wykorzystać znane mi zaklęcia – dokończył. Podniósł wzrok, który przez cały ten czas albo patrzył na zwartość kubka, albo po prostu gdzieś w ziemię. Teraz spojrzał na Dean, może nawet ciekaw tego, co odpowie, chociaż w jego czerwonych oczach próżno było szukać takiej lub innej emocji.
         – Najlepiej byłoby, jakbym ukrył się gdzieś, poczekał, aż przejadą obok mnie, a później zaatakował ich tylną straż. Nie nadaję się do ataku frontalnego, to zostawię tobie. A, i chciałbym też mieć przy sobie broń, z którą jestem zaznajomiony, więc dobrze byłoby też, gdybym dostał tą, którą mi odebraliście – dopowiedział jeszcze. To akurat było dość ważne i wydawało mu się, że w ten sposób najlepiej wykorzystają jego i jego umiejętności. Przy okazji, dokładnie wtedy, gdy wspomniał o Dean i atakowaniu przodu, przez jego twarz przemknął uśmieszek. Znów spojrzał na zmiennokształtną, ponownie pewien tego, że będzie miała tu coś do powiedzenia.
         – Masz nowe narzędzie, przynajmniej na chwilę… Jeśli masz inne pomysły na to, jak wykorzystać moje zdolności przy uwalnianiu centaurów i pozbywania się tych bandytów, to możesz wprowadzić zmiany w tym, co sam zaproponowałem – odezwał się jeszcze. Owszem, mogło brzmieć to dziwnie, przy okazji wywoływać też jakieś inne emocje, ale on nierzadko uważał samego siebie za właśnie coś podobnego do narzędzia. Żywego narzędzia w rękach osoby, która go stworzyła.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Nieźle zdziwiła się, gdy Ni tak stanowczo, może wręcz pompatycznie złożył oświadczenie co do stabilności raz złożonych obietnic. Nie spodziewała się czegoś takiego ani konkretnie po nim (biorąc pod uwagę jego sytuację) ani po typie osoby, z jakim ogólnie go utożsamiała. A tu proszę. Nie była pewna czy właśnie przypadkiem go nie obraziła, sugerując, że mógłby się wycofać i stąd taka reakcja - w takim razie cóż, dobrze, że taka, a nie naburmuszenie i dąsy. Wolała ufać mu na słowo (które jak udowadniał miało podobno całkiem niezłą wartość) niż próbować jakoś go ugłaskać. Nie była dobra w głaskaniu.
        Skinęła głową z należytą powagą, choć w duchu nie mogła przestać myśleć jak dziwnie te słowa brzmiały. Gdyby była z nim w lepszej komitywie zaśmiałaby się może, ale tak… wolała ani nie prezentować mu się jako naiwna śmieszka, ani nie chciała podpaść jego dumie, o której nie wiedziała jak bardzo jest wrażliwa. Tego, że to po prostu niegrzecznie nie wzięła pod rozwagę.

        Kiedy zaś wypowiedziała swoje plany na głos, znów klarowniej zaczęła je widzieć i korygować, biorąc poprawkę na nowego sojusznika i jego możliwości. A o tych wiedziała coraz więcej w miarę jak mówił. Część jego skłonności oczywiście była jej znana dzięki Tiffy’emu i jego czytaniu aur - wiedziała chociażby, że lisołak posługuje się magią powietrza, oraz że jego życie krąży wokół potyczek. Miał też być nad wyraz zwinny i zdaje się całkiem wytrzymały. Sądziła też, że fizycznie nie silniejszy od niej, więc mieszczący się w typowych dla lisołaków normach. Ale to było dość. Wierzyła, że będzie przydatnym sprzymierzeńcem.
        Chociaż miał swoje ograniczenia…

        - Tak, nie zamierzam wpychać cię od razu do walki drużynowej - stwierdziła, pocierając brodę i zastanawiając się nad czymś dosyć intensywnie. - Jednak współpraca nas jako grupy, jednego oddziału, jest bardzo istotna. Ale już chyba wiem co zrobić. Zwłaszcza jeżeli chcesz atakować z ukrycia. Bo to da się zrobić… - Zamilkła i na chwilę skupiła się wyłącznie na własnych myślach. Kiedy miała to szczęście, że mogła dać sobie trochę czasu na analizowanie, korzystała z tego. Po chwili podjęła.
        - Jutro idziemy zobaczyć miejsca, gdzie najlepiej uderzyć. Na zbirów, mam na myśli. Zabierzemy cię. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem i faktycznie przewidzimy ich trasę, będę miała dla ciebie małą propozycję. Kolejną. - Uśmiechnęła się krótko a szelmowsko i wstała, by zobaczyć kto buszuje przy garach. Zauważyła coś czego Ni nie mógł, poczekała, westchnęła i spoczęła z powrotem.
        - Oczywiście, broń ci oddamy. Mam sposoby, żebyś nie uciekł tak czy inaczej - stwierdziła nieco znużona tym, że nadal musi do perswazji używać kamiennej obroży. No ale cóż, chwilowo nie dało się inaczej. Musiała mieć coś co nie pozwoli mu ani na natychmiastową ucieczkę, ani na zaatakowanie jej bandy. Jeden nieostrożny ruch, a odpadnie mu głowa. Chwila, wspominała mu o tym?
        Pewna nie była, ale ktoś kto żył życiem skrytobójcy pewnie się domyślał takiego zastosowania materiału, a może nawet wymyśliłby na poczekaniu parę dodatkowych i ciekawszych sposobów na pozbycie się delikwenta z zastosowaniem magii i tej jednej obróżki. To było w końcu bardzo praktyczne narzędzie.
        I chwila…
        Do tej pory była dość beztroska, ale zmarszczyła brwi, gdy Ni użył tego słowa. Co miał na myśli? Sama odruchowo zinterpretowałaby to jako odniesienie do jego umiejętności, którymi teraz mogła wedle woli rozporządzać. Ale zbyt dobrze znała historie lisołaków… zbyt wiele powiedział jej o tym jednym Tiffy, by nie dotarło do niej, że narzędziem mianował sam siebie.
        No teraz to on ją obraził! Ostatnie czego chciała to być widziana jako tyran wykorzystujący innych zmiennokształtnych. Właśnie z takimi osobami walczyła, nimi pogardzała. Naprawdę Ni sądził, że jest taka sama? Nie miał pojęcia… i jeszcze robił z siebie jej ofiarę! I owszem był ofiarą, był, ale nie jej, tylko tego kto dyrygował jego zachowaniem, kto wyszkolił go na zabójcę! I wypraszała sobie by choćby sądził, że ona ma zamiar zrobić z nim to samo!
        - Mam nowego sojusznika. To na pewno - odparła uparcie, ale zupełnie spokojnie. Sam zobaczy jak bardzo się myli.
        Już niedługo…
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Naprawdę ufała mu już na tyle, że chciała zaangażować go w jedną z misji jej drużyny? A może przemawiała przez nią desperacja, przez którą szukała zastępstwa dla tych posiłków, które miały przybyć, i robiła to wszędzie tam, gdzie mogła. Tonący brzytwy się chwyta, nieprawdaż? I może taka sytuacja miała miejsce właśnie tutaj. A on, co prawda, zgodził się na to, żeby im pomóc, powiedział, że to zrobi i że dotrzyma danego słowa, tylko, że w swej głowie nadal odczuwał pewne wątpliwości… Z drugiej strony, widział w tym przecież możliwość ucieczki, może nawet – tylko tymczasowo – w ogóle nie będzie uwięziony. Znaczy, na pewno pozbawią go więzów, które teraz krępowały go i sprawiały, że jego kończyny miały ograniczoną możliwość ruchu. W czasie walki nie mógł pozwolić sobie na coś takiego, więc podejrzewał, że na pewno będzie mógł poczuć ten brak unieruchamiaczy, czy to tych zwyczajnych, czy może bardziej magicznych. Może uda mu się wtedy uciec, w końcu od samego początku chodziło mu o to, żeby spróbować zdobyć ich zaufania i ciągle szukać momentu, w którym bez problemu będzie mógł opuścić obozowisko i wrócić tam, gdzie jego miejsce. Wiedział też, że nie pojawi się ktoś, kto mógłby mu pomóc i nie chodziło tu o to, że działał w pojedynkę, a o to, że jego Ojciec wolał przekonanie, że Ni poradzi sobie ze wszystkimi problemami, jakie stanął na jego drodze. Ewentualnie wróci później, a nie w dzień, w który wstępnie się go spodziewał, ale przecież wróci. Nie miał innego miejsca, w które mógłby się udać i nie miał też nikogo, kto mógłby być dla jego życia kimś tak ważnym, jak „rodzina”. Mimo tych wszystkich myśli, brnął dalej w to, co zaproponowała mu Dean i przez to wyjawił jej też, w jaki sposób walczy i, co wykorzystuje w czasie tychże walk. Skoro już się na to zgodził, to lepiej byłoby dla ogółu, gdyby w swoim planie uwzględniła też te informacje, które jej zdradził.

         – Nie nadaję się do walki drużynowej – powiedział jej wprost. Wydawało mu się, że wcześniej może już o tym wspomniał, jednak nie zaszkodziło zaznaczyć tego ponownie, tym razem wyraźniej. Gdy był już gotów do tego, żeby zabijać na zlecenie swojego stwórcy, zawsze pracował sam. W pojedynkę przemierzał Alaranię, aby dotrzeć do miejsca, w którym znajdował się cel, sam zabijał i ewentualnie walczył z ofiarą, jeśli ta stawiała opór i samotnie wracał też do miejsca, z którego wyruszył. Może i nie robił tego bardzo długo, ale przyzwyczaił się już do tego, że to wszystko robi bez aktywnego zaangażowania innych. Był natomiast pewien, że powiedział jej, że woli walczyć z ukrycia, zamiast robić to otwarcie – musiało tak być, bo przecież przed chwilą o tym wspomniała.
         – Tak, zabranie mnie ze sobą jest dobrym pomysłem z twojej strony – odpowiedział jej. Sam znał siebie lepiej od nich, więc będzie mógł im wskazać ewentualne miejsca, w których będzie mógł się ukryć i gdzie będzie mógł czekać na odpowiedni moment do zaatakowania i zasiania paniki wśród tych, z którymi oni chcą walczyć. Miał już nawet własny plan działania w głowie, chociaż i tak był to jedynie szkielet, który stanie się czymś większym, gdy będzie wiedział więcej o miejscu, w którym grupa chce urządzić zasadzkę.
         – To dobrze – odparł krótko, prawdopodobnie na wieść o tym, że planują oddać mu jego broń. Nią walczyło mu się najlepiej. Nie wspomniał natomiast nic o tym, że będzie miała sposób, który sprawi, że nie ucieknie. Ciekawe… Znaczy, nie dziwiło go to, że podejrzewała jego ucieczkę, w końcu już niejednokrotnie mniej lub bardziej dawał do zrozumienia, że może takową planować. Zainteresowały go jednak te sposoby, o których wspomniała. Są bardziej magiczne czy może nie do końca i Dean będzie polegać na umiejętnościach osoby, która będzie go pilnowała? Niedługo na pewno się o tym przekona. Ta dziwna obroża też zaczynała mu powoli przeszkadzać. Nie ograniczała go tak mocno, jak skrępowane ręce i nogi, jednak ciążyła nieco, a pełne obroty szyją także były dzięki niej niekomfortowe – możliwe, ale nie bez otarcia skórą o ten przedmiot. Z tego, co pamiętał, powstała ona dzięki magii, więc może nie była wyłącznie czymś, co miało go ograniczać.

Spojrzał na nią, gdy tak otwarcie nazwał się narzędziem. Jemu określenie to nie było obce i nie przeszkadzało mu, a w swej własnej świadomości często uważał się za coś takiego, więc nie uważał za coś dziwnego sytuacje, w których tytułuje w ten sposób samego siebie. Tylko, że Dean zareagowała na to inaczej, co zauważył niemalże od razu. Nie wiedział jednak, czy dobrze go zrozumiała, czy może w zły sposób – czyli nie w taki, jaki chciał.
         – Nie ryzykowałbym nazywania mnie waszym sojusznikiem – powiedział do niej, a czerwone oczy wpatrywały się w nią, jakby chciał może wejrzeć w jej duszę, dostrzec coś, co nie jest dostrzegalne dla zwykłego spojrzenia, a dla takiego, które mocno skupi się na osobie, na którą patrzy. Mrugnął, a jego spojrzenie znów stało się zwyczajne i neutralne. Sojusz i współpraca powinny opierać się przynajmniej na niedużej ilości zaufania, którego, cóż, Ni raczej nie miał wobec grupy, która najpierw uprowadziła go, a teraz przetrzymywała w swoim obozie i próbowała, może nawet, manipulować nim tak, żeby do nich dołączył. Może oni widzieli to inaczej, może dzięki temu Dean zaproponowała mu to, o czym rozmawiali, jednak po jego stronie wyglądało to właśnie w ten sposób. Może nie sprawi to, że będzie czuł się jak ktoś, kogo zmuszają do tego, żeby im pomagał – w końcu na początku miał wybór, czy chce przyjąć jej propozycję, czy może niekoniecznie – jednak na pewno nie powie, że jest ich sojusznikiem.

Później rozmawiali już nieco rzadziej, a jeśli już, to Nimroth częściej odpowiadał i właściwie nie zadawał pytań. Zamiast tego obserwował i rozmyślał, czasem spoglądał na Dean, żeby sprawdzić, jak dziewczyna zachowuje się w trakcie pilnowania go, gdy nie jest zajęta rozmową z nim, a także wtedy, gdy ktoś podchodził do niej, żeby o coś zapytać lub może nawet po prostu krótko z nią pomówić. Starał się słuchać, jednak często rozmawiali z nią w tym języku, którego nie znał, a przez to zbieranie informacji było zwyczajnie niemożliwe, gdy w grę wchodził ta mowa zmiennokształtnych. Poza tym, miał też o czym myśleć, a i wydawało mu się, że sama Dean również. Zresztą, nigdy nie był osobą, która inicjowała rozmowy… no i nie był też pewien, o czym chciałby z nią rozmawiać. Dlatego też, jeśli próbował zdobyć informacje, to nie robił to bezpośrednio przez dialog, a posługując się obserwacją i nasłuchiwaniem.
         – Twoja warta chyba dobiega końca, prawda? - zapytał i przerwał też ciszę, która ponownie zaczęła się między nimi zbierać. W tym czasie, który poprzedzał jego pytanie, przypomniał sobie, kiedy zmieniali się pozostali, jak również to, ile mogłoby minąć czasu między rozpoczęciem warty danej osoby i jej zakończeniem. Dlatego też wynikiem tych rozmyślań było to, że właściwie już za chwilę zjawi się ktoś, kto porozmawia z Dean i zajmie jej miejsce.
         – Czyja kolej na pilnowanie mnie po tobie? - zadał kolejne pytanie, a jego oczy przeniosły się z niezidentyfikowanego punktu znajdującego się gdzieś w oddali przed nim – punktu, który zdawało się, że dostrzegał tylko on – z powrotem na nią.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Nie był sojusznikiem, tak? Spojrzała na niego unosząc brew. Może on nie ryzykowałby takiego określenia…
        - Wybacz mi moje braki w słownictwie Ni. Nie mam nic lepszego od starego, dobrego ,,sojusznika”. - Wzruszyła ramionami udając bezradność. - Pomagasz nam, a my ofiarujemy pomoc tobie (chociaż możesz nam nie dawać wiary, fakt), więc… a do narzędzi zalicza się młotek. Pozwól, że zostanę przy moim określeniu. Dla spokoju ducha możesz to sobie w głowie zamieniać na co chcesz - ucięła, mimo wszystko trochę w duchu podirytowana. Dla niej był to jednak drażliwy temat i upór tych wszystkich lisów nie dość, że ją martwił to jeszcze powoli traciła do tego cierpliwość. Niestety zadanie jakie sobie wyznaczyła odnośnie zmiennokształtnych przypominało słuchanie noc w noc opowieści tego samego gatunku - niby każda była trochę inna, ale w zasadzie po jakimś czasie zaczynało się dostrzegać schematy. Nużące schematy. A nie można było pominąć połowy, by dojść od razu do satysfakcjonującej konkluzji - każdą opowieść należało wysłuchać od początku do końca, choć jeżeli coś nie pasowało można było w niektórych przypadkach wtrącić swoje pomysły i nieco namieszać… tego rozwiązania Dean jednak nie była pewna. Od wtrącania się i mieszania zdecydowanie była tu Sally. Jeżeli ktoś miał wybudzić Ni z klasycznego rytmu opowieści to ona, pchając mu się w ramiona. Brrr!
        Dean drgnęła bezwiednie i postanowiła jeszcze z nią dzisiaj o tym porozmawiać. Ni faktycznie był ładny, czy jak go tam określiły, ale to jeszcze nie powód aby go prześladować.
        I z tym Sally zdecydowanie by się nie zgodziła.

        Była w trakcie obchodu, zręcznie skacząc z gałęzi na gałąź lub od pnia do pnia, zdecydowanie jak wiewiórka, a nie fenek, którego postać przyjęła. Kładła wielkie uszka i węszyła małym, czarnym noskiem, magią sił trzymając się z dala od ziemi. Nasłuchiwała i wypatrywała zagrożeń, choć jak to młodą, uczuciową panienkę zaprzątały ją i inne myśli. Nie mogła się doczekać aż wróci i zajmie swoje miejsce przy tym ładnochłopcopwym przystojniaku, którego złapały. Właśnie! Ona go złapała! Należał jej się! Przynajmniej jego część. Wzięłaby jakąś część.
        Omsknęła się na brzozowej korze i oprzytomniała. Chociaż w sumie, gdyby się tak przyjrzeć… była ona biała jak skóra i włosy Ni…. nim skoczyła potrząsnęła łebkiem. Jeśli zleci z drzewa raczej nie będzie miała jak przekonać do siebie swojej nowej zdobyczki. Może gdyby tylko coś skręciła… Ale wtedy siostrzyczka Dean urwie jej głowę i znowu nic z tego nie będzie. Nie opłacało się spadać.
        Na nowo skupiona dała susa w dębową koronę. Chwilę potem las przeszyły informacyjne piski.

        Pantera ruszyła uchem i podniosła się ze swojego miejsca. Zgniecione liście przyczepiły jej się do futra, ale przeciskając się przez krzaczory zgubiła niemal wszystkie. Po niedługim czasie miała widok na polankę, gdzie Dean nadal siedziała z tym obcym, psowatym samczykiem. Wszystko było w porządku. Wycofała się i minęła z Kicią, jak raz nie prowokując ataku i oddaliła się, by sprawdzić granice.

✫ ✫ ✫


        Dean całkiem miło siedziało się z Ni. Sądziła, że to co robi ma sens, a i lisołak nie należał do tych, którzy się rzucają na prawo i lewo czy robią nieprzemyślane głupoty. Jak już coś to knuł po cichu, wdając się od czasu do czasu w krótkie pogawędki… a może nawet jeszcze krótsze i mniej zobowiązujące wymiany pojedynczych zdań. To było w porządku. Nie szalał, więc pozostały czas lisica wykorzystywała na udoskonalanie planu, przygotowywanie zapasowych i wyliczanie szans. Była jednak z tych co nie znoszą dłuższej bezczynności ruchowej i w końcu wzięła się za ostrzenie noży. Kiedy zaś skończyła i to postanowiła posiedzieć chwilę nad książką i przypomnieć sobie literki. Szybko doszła do wniosku, że warty mogłyby być jednak odrobinę krótsze…
        Na szczęście jak Ni sam zauważył, jej własna już się kończyła.
        - Co? A, tak tak. - Oderwała się od strony, którą z wysiłkiem i bez większego powodzenia rozszyfrowywała i z niejaką ulgą odłożyła tomiszcze. - Miło, że zapamiętałeś jakie mamy zwyczaje. Zaraz przyjdzie. I właśnie - przypomniała sobie. - Poznałeś już część z nas i teraz wartownicy będą… słowo mi uciekło… powtarzać się. Tak. Z tych co nie mieli swoich własnych wart, a mogą je mieć zostali Blue i Abel, ale z tych co poznałeś - z kim ci było najlepiej? Masz jakieś życzenia z kim chciałbyś siedzieć zanim nam uciekniesz?

✫ ✫ ✫


        Powoli zbierano się, by szykować kolację - w zasięgu wzroku pojawił się Tiffy, a za nim Jack i Jean i wreszcie wydłubująca patyczki z włosów Sally. Dean wstała oznajmiając, że niedługo spotkają się przy ognisku, a jej miejsce zajęła niska, choć dobrze opancerzona kotołaczka w prążki. W przeciwieństwie do Sally i Natana nie przyjmowała ludzkiego wyglądu, a jedynie bardziej dwunożne kształty, nadal pozostając w większej części kotem. Jednak jej zachowanie z tego co już wcześniej mógł Ni zauważyć, było też najbardziej stonowane, a ona sama spokojna i łagodna w obejściu. Często uśmiechała się lekko - także teraz, gdy przysiadła w jego pobliżu.
        Już wcześniej mu się przedstawiała i zrobiła to sprawnie we wspólnym. Mógł zakładać, że dobrze rozumie ten język, chociaż nie wykazywała się gadatliwością. Czekała raczej na porę posiłku, gdy będą mogli się przenieść w pobliże ognia i nie rozkładała się z żadnym innym zajęciem - nie zaczynała nawet konwersacji. Była jednak gotowa odpowiedzieć na każde pytanie i postawą starała się dać to do zrozumienia. Cisza jednak absolutnie jej nie przeszkadzała. Była w stanie się dostosować.
Awatar użytkownika
Nimroth
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Skrytobójca , Zabójca , Łowca
Kontakt:

Post autor: Nimroth »

Pomaga im? Ciekawe w jaki sposób… A, no tak, przecież zgodził się na to, żeby na chwilę dodali go do swojej grupy w czasie, gdy będą próbowali odbić więzione stworzenia, które będą transportować łowcy niewolników. Niby można było patrzeć na to w sposób, w który stwierdziłoby się, że im pomaga. Tylko, że on głównie kierował się tutaj tym, żeby ciągle realizować swój „wielki” plan ucieczki, a w ten sposób może przecież zdobyć nieco ich zaufania i, może, dzięki temu także trochę swobody. Myślał też o tym, że może uda mu się wtedy uciec, jednak nie był pewien, czy na pewno chce tego próbować. Wiedział, że ktoś będzie go pilnował, jednak nie wiedział, kto to będzie i wątpił w to, żeby Dean mu to zdradziła. On sam, gdyby był na jej miejscu, nie wyjawiłby takich informacji więźniowi, którego niemalże zmusił do tego, żeby mu pomógł – nie chciałby, że więzień ten przygotował się na to, z kim będzie musiał „współpracować”.
         – Wiem, k… czym jestem. Zbyt wiele razy przypominano mi o tym, żebym tego nie wiedział – odpowiedział jej w ten sposób. Nie był pewien, w jaki sposób te przypomnienia zrozumie sama Dean, ale nie miał też zamiaru mówić jej, że pod taką nazwą nie kryją się wyłącznie słowne reprymendy, lecz także takie, które angażowały w to pięści, kopniaki i kije. W dodatku wszystko to było robione tak, żeby na jego ciele pozostały co najwyżej siniaki, które goiły się na ciele, jednak pozostawiały w jego umyśle pamiątkę, która będzie z nim już do końca życia. Niemiłe wspomnienia, będące skazą na psychice, dużo osób mogłoby je określić właśnie w ten sposób, jednak dla niego były czymś innym. On uważał je za ważną część swojego bytu, za coś, co pomogło w wykreowaniu tego, czym jest teraz. Pomagał Ojcu i wiedział, że był w tym skuteczny, a to była jedna z tych rzeczy, które liczyły się dla niego najbardziej.

Później nastało milczenie, ale jemu w ogóle to nie przeszkadzało. Wydawało mu się, że jego aktualna strażniczka również nie miała nic przeciwko takiemu brakowi rozmów między nimi. Czym zajął swe myśli w tym czasie? Ucieczką, oczywiście. Plan ten powtarzał już sobie kilka razy, to prawda, jednak za każdym razem zmieniał w nim jakieś małe rzeczy, które przeważnie były podyktowane aktualną sytuacją i nowymi informacjami, które udało mu się zdobyć. Nie były to duże zmiany, a jego plan i tak nie odstawał od pierwszego założenia, jednak nawet te najmniejsze mogą okazać się istotne w przypadku odpowiedniego scenariusza… A on chciał być gotowy na każdy taki scenariusz, który przyszedł mu do głowy.
Ucieczka w trakcie ataku na karawanę nadal wydawała mu się kuszącą możliwością, chciał spróbować, ale jednocześnie powstrzymywał się przed tym i wmawiał sobie, że powinien poczekać na lepszy moment. Z drugiej strony, był też dość pewny siebie i swych umiejętności, a przez to myślał, że udałoby mu się pozbawić przytomności osoby, która by go wtedy pilnowała. Jeżeli to rzeczywiście potoczyłoby się właśnie w taki sposób, to droga ku wolności – i powrotowi do Ojca – stałaby przed nim otworem, wtedy jedynie musiałby się przekraść przez las, może w lisiej postaci, a później bezpiecznie odejść. Tylko, że istniało tu też utrudnienie w postaci tego, że nie wiedział, kto będzie go pilnował, nie wiedział, na jak wiele mu pozwolą – czy uwolnią go z więzów i pozwolą działać na własną rękę, pod uważnym okiem strażnika, czy może będzie pod wpływem jakichś magicznych więzów, które będzie kontrolowała osoba znajdująca się w pobliżu i przez to nie będzie mógł się oddalić – i w końcu nie był do końca pewien, czy pozwolą mu używać broni, którą mu odebrali. Najlepiej walczy tym konkretnym rodzajem sztyletu, więc, jeśli nie mieli podobnego wśród swoich broni (A Ni szczerze wątpił w to, żeby tam było), to powinni – przynajmniej na czas ataku – oddać mu jego tanto, jeśli chcą, żeby w pełni wykorzystał swe umiejętności.
         – Wydaje mi się, że Howl była, i może nadal jest, do mnie dość negatywnie nastawiona. Może dla jej zdrowia psychicznego dobrze byłoby, gdybyście nie dawali jej tych wart przy mnie? - zaproponował po krótkiej chwili, w czasie której może rozważał, czy chciałby to powiedzieć, czy może niekoniecznie.
         – Możesz jej nawet przekazać, że słowa te padły ode mnie, a nie, że jest to twój pomysł czy coś – dodał, a lisi, wyostrzony wzrok Dean na pewno mógł wyłapać cień uśmieszku, który na moment pojawił się na jego twarzy. Liczył na to, że może zdenerwuje to Howl albo wywoła w niej jakieś inne, na pewno nie pozytywne, emocje względem ich „znajomości”.
         – I nie, nie mam też żadnych preferencji, jeśli chodzi o osoby pilnujące mnie – powiedział na koniec. Zresztą, podejrzewał, że jego zdanie i tak by się nie liczyło, w końcu był więźniem i nie powinien mieć tej „wygody” wybierania sobie tego, kto teraz powinien przy nim siedzieć.

Zauważył, że grupa, która go pojmała, zaczynała szykować się do wieczornego posiłku. To była już ta pora. Pora kolacji. Ciekawe, czy będzie jadł tutaj, czy może znowu zaciągnął go do ogniska i posadzą obok pozostałych, gdzie wszyscy jednocześnie mogli się na niego patrzeć i go pilnować. Dostrzegał też nowe osoby, których wcześniej nie miał w zasięgu uważnych oczu. Starał się rejestrować zmiany w otoczeniu, a do tego zaliczały się także momenty, w których mógł widzieć tych, którzy wcześniej gdzieś zniknęli. Przyglądał się obu zmiennokształtnym, gdy te zmieniały się na warcie. Kogo się spodziewał? Nie był pewien. Może jednej z tych dwóch osób, które wcześniej wymieniła Dean? To wydawało mu się jakieś bardziej prawdopodobne niż to, że będzie pilnował go ktoś, kto robił to już wcześniej – nie wtedy, gdy jeszcze był ktoś, kto tego nie robił. Gdy spojrzenie jego i nowej wartowniczki spotkały się, Ni kiwnął tylko głową w niemym geście przywitania się z nią.
Awatar użytkownika
Dean
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wojownik , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dean »

        Ni miał rację - póki co warty przy nim dostawały się osobom, które wcześniej nie miały przyjemności dzielić z nim bliskiej przestrzeni. Jedną z takich pozostałych osób była właśnie Abel, którą przywitał. Także skinęła mu głową i przycupnęła nieopodal - nie tak daleko jak Howl, nie tak blisko jak Jean czy Sally. Wydawała się całkowicie rozluźniona, choć doświadczenie nie pozwalało jej rozstawać się z bronią. Czekała w milczeniu na wezwanie do ogniska, ale cisza nie była przy niej (ani też dla niej) niezręczna. Pogrążona we własnych myślach, tak jak Ni był w swoich, a i podobnie zwierzęco czujna, była wyjątkowo nienarzucającym się kompanem. Nie łypała na niego groźnie, nie próbowała nawiązać kontaktu czy przekonać go do swych racji. Sally nie zniosłaby takiego marnotrawstwa gdyby to ona tu była, ale teraz, krzątając się przy palenisku, dziękowała bogom za małomówność pani Abel. Zazdrości w końcu nie mogły podjudzić w lisiczce minuty zgodnego nic nierobienia tej dwójki.
        Jeszcze nie.
        - Czas na nas - oznajmiła w końcu kotka podnosząc się i dając znak lisowi, by zrobił to samo. Nie przypatrywała mu się intensywnie ani nie osaczała, a poprowadziła go spokojnie ku centrum życia obozu - dwóch ognisk, ław z przewróconych pni, kociołka, stosów drew i coraz bardziej znajomych zwierzołaków. Chwilowo Dean nie było w zasięgu wzroku, ale Abel dobrze wiedziała co robić pod jej nieobecność i wskazała pojmanemu miejsce vis-a-vis Tiffi’ego i jego naparów, od których oddzielały ich teraz agresywne płomienie. Na prawo od ich dwójki, przed ogniem, usiadło dwóch wilkowatych - szalony Jack i pokorny Blue, a naprzeciw nich dziewczęta - Jean i Sally. Fenkowata oczywiście chętniej usiadłaby bliżej Ni lub wręcz mu na kolanach, gdyby wypadało, ale to miejsce było zarezerwowane, niestety. Znaczy to bliżej, a nie na jego kolanach. Chwilowo jednak pozostawało puste.

        Dean po naradzeniu się z Panterą i puszczeniu jej w ciemniejący las jeszcze raz zajrzała do lekko oddalonego od obozu ziemnego składziku i przeliczyła zapasy. Broni, której mogą użyć lub oddać centaurom, fragmentów opancerzenia, dla tych, którzy nie zmianą formy podczas walki, bandaży i leczniczych maści, na późniejsze wylizywanie ran. To nie było aż tak ciężkie zadanie, ale też żadne nigdy nie było łatwe. Jutro przejdą się jeszcze raz zobaczyć miejsce zasadzki i ustalić jaką pozycję Ni zajmie wśród atakujących. Na jego ewentualną ucieczkę Dean miała sposoby, ale na samobójczą zdradę już nie - musiała brać pod uwagę scenariusz, w którym lis zaatakuje swojego strażnika. Prawdopodobieństwo jednak było małe, a przy ich niewielkiej liczebności potrzebowali wsparcia. Ktoś taki jak on nadawał się niezgorzej, a i była to okazja, żeby pokazać mu namiastkę współpracy w bardziej stresujących niż obóz warunkach. Pokazać co są wstanie osiągnąć i czym się zajmują. Było to potrzebne żeby chociażby zacząć próbę jego reformacji. Na razie pewnych rzeczy po prostu nie przyjmował do wiadomości - ale kiedy stanie się częścią grupy, chcąc tego czy nie, przyswoi sobie pewne fakty.
        A potem wezmą się za jego godność jako osoby.

        Wróciła do ognisk, by rozwiązać Ni na czas jego posiłku. Zajęła to upragnione przez Sally miejsce z jego prawej strony i ku zgrozie… być może kogoś, podała lisowi zaostrzony kijek, na którym mógł przypiec sobie zdobyty dziś chlebek. Gulasz z zająca tylko z nim naprawdę dobrze smakował.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Hrabstwo Ascant-Flove”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość