Dalekie Krainy[Góry Stare, sierociniec i okolice] Pani Kozo, on mnie bije!

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

[Góry Stare, sierociniec i okolice] Pani Kozo, on mnie bije!

Post autor: Imelda »

Dopiero niedawno wzeszło słońce, jednakże w murach sierocińca już większość osób nie spała. Ubierali się, jedli śniadanie, a pracownicy już od dawna robili, co trzeba, jak choćby Artemis, która przygotowywała posiłek, za posiłkiem dla kolejnych spóźnialskich. Nie ganiła ich jednak za to, a przynajmniej nie dziś, ponieważ miała zaskakująco dobry nastrój, który nie tylko jej się dziś udzielał.
Artemis miała naprawdę dużo pracy, dzieciaki różnych ras miały swoje specyficzne potrzeby, ale dawała radę i nucąc pod nosem, przygotowywała dania. Nie wiedziała nawet, że obserwują ją kocie trojaczki. Byli to trzej bracia, chyba największe łobuzy w sierocińcu, strasznie psotni, ale też podkochiwali się w Arti, w końcu była piękna i potrafiła gotować, a przez żołądek najszybciej do serca.
Zmiennokształtni tak bardzo nachylali się ze swej kryjówki, że w końcu spadli przykuwając uwagę wszystkich w pobliżu, w tym niedźwiedziołaczki.

- To znowu wy? – rzuciła im groźne spojrzenie. – PSYKA MI STĄD! Nie pozwolę wam znów tknąć mojej kocimiętki! – zagroziła, biorąc miotłę, chłopcy bardzo szybko uciekli. Tak, nikomu nie odpuszczali swoich psikusów i nie oszczędzali na głupich pomysłach.

Nieco później, w korytarzach zamku przechadzały się dzieci, zmierzając do swoich klas. Jedne stukając kopytkami o podłogę, inne biegły na czterech łapach, niektórzy lecieli, a jeszcze inni, jednak byli mniejszością, zwyczajnie szli.
W końcu nadszedł czas zajęć, prowadzone były nie tylko w sierocińcu, ale także przy jeziorze oraz w ogrodzie Arti. Jednakże największy chaos panował w pracowni Sobka.

- Wladimir, Zenon, Filip! Nie mieliście być na lekcjach pani Imeldy?! – krzyknął osmalony smokołak, chłopcy, wcześniej wspomniani kotołaczy bracia, dodali zły składnik do fiolki i nastąpił wybuch, teraz wszyscy byli wręcz czarni.
- Ale matma jest nuuuuudna… - odezwał się Wladi.
- Poza tym my to już wszystko wiemy – zapewnił Zenon.
- Pan się nie martwi, wszystko pod kontrolą! – dodał Filip.
- Jesteście za młodzi, by uczestniczyć w tych zajęciach, zapraszam za rok... albo dwa – dodał pod nosem, myśląc jaki armagedon będzie przy nich miał. – Darci, zaprowadź proszę, naszych urwisów, pod właściwą salę – poprosił czarnowłosą centaurzycę, była ona jedną z jego najlepszych uczennic.
- Oczywiście proszę pana. – Ruszyła, a za nią zniechęcone łobuziaki.

Na dole zaś przy zagrodach i stajniach Ares pokazywał i opowiadał młodzieży o zwierzętach, jak oswoić, jak się zachować podczas ataku czy też jak ujeżdżać, nie tylko konie. Damska część jego grupy była niestety dość rozproszona wzdychaniem do niego, był całkiem przystojny i kompletnie niedostępny, przez co niektóre dziewczynki miały na jego punkcie obsesję. Zmiennokształtny co chwile wyłapywał jakieś szepty o tym, jaki to on wspaniały, miał dobry słuch dzięki kocim uszom, ale udawał, że tego nie słyszy dla dobra ogółu.

- Podczas ostatniej mojej wyprawy na Równinę Eldanir przywiozłem pewne zwierzę podobne do konia, ale nie będące nim, ma bardzo charakterystyczne ubarwienie, mianowicie białe i czarne pasy, które służą maskowaniu. – Wszedł do stajni i wyprowadził zebrę, a większość dzieciaków oczywiście była zachwycona, pchali się do głaskania i zadawali najróżniejsze pytania, a kotołak nie dawał się zagiąć. – To może ktoś chciałby się przejechać? Będzie niemalże tak jak na koniu, ktoś chętny?
- Ja… - Z tłumu wyszła nieśmiało drobna dziewczynka o rudych włosach sięgających do ziemi, była syrenką, ale nie z tej grupy…
- Chwileczkę… Tiana? Dlaczego nie jesteś u pana Sugarro?
- Byłam, ale mieliśmy przerwę i chciałam podejść do zwierzaków…
- No dobrze, jedna jazda, ale potem wracasz na swoje zajęcia, byś zdążyła przed końcem przerwy.
- Mhm… - skinęła nieśmiało głową.

Tymczasem w najodleglejszym i najmroczniejszym zakątku zamku odbywały się zajęcia Ligii, miała bardzo mało grupkę, młoda wampirzyca, nemorianin, syrena i tryton będący rodzeństwem oraz smok. Byli skrytymi dzieciakami i lubili poznawać tajniki czarnej magii, ale nie, nie byli źli, niegrzeczni, wręcz przeciwnie. Zdolni, spokojni, nikomu nie wadzili, choć większość osób omijała ich szerokim łukiem, bo byli dla nich nieco dziwni.
Dzisiaj ożywali przedmioty martwe, między innymi stare, zużyte przytulanki. Niestety kilka im uciekło i pewnie będą dzisiejszą sensacją, gdy tylko zostaną odkryte przez innych. Na szczęście to tylko pluszaki, nic groźnego.
W nieco słoneczniejszym miejscu zaś działa się nieco inna magia, Hathor uczyła jak stwarzać różne rzeczy dzięki magii istnienia. Żartowała przy tym i niektóre zaklęcia podawała w formie piosenek. Miała naprawdę liczną grupę, w której wcale nie przeważali pradawni. Czarny kot czarodziejki skakał z ławki na ławkę, będąc dodatkową atrakcją, jedynie nietoperz skrywał się gdzieś na suficie i smacznie drzemał.

- Czy to prawda, że dzięki chowańcom nasze czary mogą być lepsze? – spytał ktoś z tyłu.
- Oczywiście, w końcu są one źródłem pozytywnej energii, a będąc pozytywnie nastawionym, można dokonać… wszystkiego – stwierdziła Hathor jak zwykle ze swym promiennym uśmiechem. – Zalecam więc wam pogłaskać Puszka, nim zaczniecie rzucać zaklęcia – zachichotała, oczywiście nikt nie omieszkał się sprzeciwić, kot był naprawdę wielkim pieszczochem, więc i jemu było dobrze.

W Szafranowym Jeziorze zaś Posejdon miał dziś grupę, w której nie było żadnych nimf, czy syren, czy innych wodnych ras. Dzisiaj uczył pływać tych, którzy pragnęli zgłębić tę trudną sztukę. Najtrudniej było tego nauczyć… centaury, zwykle kompletnie sobie nie radziły i wymagały większej ilości godzin ćwiczeń, ale jeszcze nie znalazł się taki, którego tryton by nie nauczył. Choć aktualnie najgorszym pływakiem była Kasja, bardzo tchórzliwa minotaurzyca, bardzo chciała się nauczyć, ale strasznie panikowała. Poza tym zgraja składająca się z wilkołaka, niedźwiedziołaka, tygrysołaka i smokołaka żartowała z niej, że ciężka krowa nawet nie powinna próbować. Posejdon miał utrapienie z tą bandą, ciągle komuś dokuczali.
Inaczej się sprawa miała podczas zajęć Ateny, teraz co prawda miała inną grupę, ale to nie było ważne, jej nikt nie próbował się sprzeciwiać, czy pyskować, a nawet jeśli to jej mocny chwyt za ucho był solidną nauczką. Jednakże teraz nie było takiej potrzeby, pośród jej obecnych podopiecznych były głównie naturianki, a jak to dziewczyny, spokojne i grzeczne. Szczególnie dużo fellarianek i nimf, a nawet jedna driada i syrenki. Chłopcy byli głównie czarodziejami, drakonami, a nawet się trafił błogosławiony.
Tymczasem Ember miała wraz z Artemis urwanie głowy, w sierocińcu były nie tylko dzieciaki, które potrafiły już chodzić i mówić, ale też te całkiem małe, którymi dziewczyny musiały się teraz zająć. Arti lubiła pomagać fellariance, choć czasami miała też mnóstwo swoich innych zajęć, jak gotowanie posiłków, ogród i jeszcze nauczanie, mimo to postanowiła się poświęcać jeszcze bardziej.
Znacznie spokojniej było natomiast w sali Imeldy. Rysowała kredą na tablicy różne trójkąty, bo jej grupa właśnie wchodziła w temat dotyczący geometrii. Miała kilku zdolnych uczniów i uczennic, ale reszta była dość przeciętna i ta trudna dziedzina nauki była dla nich mordęgą, więc gdy tylko „pani koza”, jak ją często nazywali, odwracała się do tablicy, to ci korzystając z okazji, przymykali oczy. Wszędzie wokół szóstka wróżkowych sióstr latała sobie tu i ówdzie. Zajęcia zostały nieco rozbite, gdy tylko centaurzyca przyprowadziła kocich łobuziaków, ale Imelda z drobną pomocą wróżek opanowała dzieciaki i wróciła do zajęć.

- No dobrze, to kto mi powie, ile stopni otrzymamy sumując miary wszystkich kątów dowolnego trójkąta?

Nastała głucha cisza, każdy udawał, że patrzy w inną stronę albo pragnie z pomocą umysłu przywołać odpowiedź na pergamin przed nosem. Wtem rozległ się dźwięk dzwonka, którym potrząsała Łucja, chodząc po korytarzach, czas leciał szybko, każdy był zajęty swymi podopiecznymi tak bardzo, że nie zważał na upływ czasu. Ów dzwoneczek sygnalizował porę obiadową i zarazem koniec oficjalnych zajęć na dziś.
Dzieciaki wyleciały, niczym wystrzelone z procy, pędząc do jadalni, by jak najszybciej zjeść i móc się trochę pobawić przed odrabianiem lekcji. Teraz też wszyscy pracownicy mogli odetchnąć. Imelda postanowiła przejść się i zobaczyć co u nich słychać, jak to miała w zwyczaju. W końcu to nie tylko współpracownicy, ale jej przyjaciele. Po drodze trafiła na swoją… mocno naciągając znaczenie tego słowa, siostrę.

- Dzień dobry, Imelda… - powiedziała z pokorą i lekkim uśmiechem.
- Dzień dobry, Łucja – odrzekła oschle satyrka i ruszyła w głąb zamkowego korytarza, stukając kopytkami.
- Imelda poczekaj, proszę… - Wampirzyca podbiegła do niej i chwyciła za ramię.
- Czego chcesz? – Wyszarpnęła się i rozejrzała, czy aby na pewno dzieciaki ich nie obserwują.
- Ja wiem, że nie zasługuje na wybaczenie, ale chciałabym choć trochę ocieplić naszą relację… Może wieczorem posiedzimy przy filiżance herbaty, porozmawiamy…
- Naprawdę myślisz, że w jeden wieczór naprawisz całą wyrządzoną krzywdę?! – zapytała zbulwersowana Pelargonia, podlatując z groźną miną.
- Poza tym wciąż jest tu brudno, wszędzie jest kurz! – dodała Niezapominajka tykając z całych sił nieumarłą w nos.
Stokrotka i Fiołek siedziały na ramionach naturianki, natomiast Różyczka i Słonecznik wolały utrzymywać się w powietrzu obok Im, nie chciały wdawać się w dyskusję z Łucją.
- Chyba nie mamy o czym rozmawiać – stwierdziła satyrka i poszła dalej.

Łucja pozostawiona sama sobie z miotłą i dzwoneczkiem westchnęła z bólem serca, naprawdę żałowała i miała potworne wyrzuty sumienia. Bardzo tęskniła za czasami, gdy z Imeldą były sobie bliskie. Poszła kawałek za satyrką, która napotkała po drodze Ligię i Hathor z nimi umówiła się na babski wieczorek przy herbacie. To okropnie bolało wampirzą elfkę. Imelda wolała spędzić czas w towarzystwie jakiegoś gnijącego i śmierdzącego potwora oraz wiecznie wesołej, co było bardzo podejrzane, czarodziejce. Spiczastoucha podejrzewała, że ta pewnie bierze jakieś ziółka, po których ma tak dobry humor za każdym razem.
Naturianka nieświadoma, że była przez chwilę szpiegowana zeszła na dół, by odwiedzić Sugarro, chciała z nim pogadać, zapytać jak tam lekcje, jak dzieciaki, poradzić się może w sprawię Sanriny…
Schodząc, nuciła sobie delikatną, kojącą melodię, a po schodkach wręcz zeskakiwała, by kopyta wystukiwały w takt piosenki bez słów. Po drodze napotkała Atenę, która coś majstrowała przy jednym stopniu.

- Dzień dobry, Atena, co porabiasz?
- Centaury i ich kopyta… wyszczerbił się i trzeba poprawić, bo nam się dzieciaki pozabijają!
- Hmm, na moje oko nie jest tak źle…
- Cii! Cii! – uciszyła ją krasnoludka. – Wszystko musi być w najlepszym stanie, by zapewnić bezpieczeństwo naszym podopiecznym i dla mnie jest to żelazna zasada.
- Dobrze, dobrze – uśmiechnęła się i poszła dalej w towarzystwie dość milczących dziś wróżek, chichocząc pod nosem.

Gdy tylko zeszła na sam dół poprosiła swe skrzydlate towarzyszki, by zajęły się zwierzątkami, dając im subtelny znak, że chciałaby pogadać z centaurem sama. Gdy dziewczyny ruszyły w stronę chatki Aresa, Imelda poszła tam, gdzie przebywał Sugarro.
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

        Noc była niemal bezsenna dla Sugarro tak jak kilka poprzednich. Z początku myślał, że to jego organizm potrzebuje czasu, coby przyzwyczaić się do nowego miejsca. To by było zresztą logiczne - warunki, jakie zostały mu tutaj zaoferowane, przebijały wszystko, z czym dotychczas miał do czynienia. Ciepłe, wygodne oraz - co najważniejsze - ciche miejsce do spania wewnątrz stajni, która służyła sierocińcu, było aż zbyt wielką wygodą jednak, jak domyślał się centaur obecnie. Za każdym razem, gdy próbował spać, poczuć mógł ukłucie w klatce piersiowej, jakby krzyk chciał samoistnie wydrzeć się z jego piersi.

“I tak nie powinienem spać zbyt długo. Muszę przyzwyczaić się do długich czasów bez odpoczynku, inaczej te małe istotki mnie zgniotą swoją najwyraźniej nieskończoną ilością energii.”

        Nim jeszcze słońce pojawiło się na niebie, zaprzestał bezczynnego leżenia na swoim legowisku. Pozostawiając swoją zbroję w kącie miejsca, w którym spał, wyruszył na zewnątrz stajni, po czym rozpoczął obchód dookoła terenu, który to należał do Imeldy. Może to paranoja, ale miał wrażenie, że zemsta za jego czyny z chęcią spadłaby na miejsce, w którym obecnie przebywa i wszystkich tutejszych. W głębi duszy wiedział jednak, że robił to także, by ominąć najbardziej ruchliwą część poranka - moment kiedy wszyscy się budzą.

- Wdech, wydech. Wdech, wydech - powtarzał, gdy kończył obchód. Pierwsze promienie słońca przebijały się zza horyzontu, a tak samo, jak one rósł także gniew. A przynajmniej senność opadła na tyle, by ta emocja stała się uparcie odczuwalna dla kopytnego. To był wciąż jego problem, z którym nie mógł się poradzić, ale i tak było lepiej niż wcześniej. Sama myśl o dzieciach, które są ochraniane i karmione wewnątrz murów sierocińca, przydusiła bolesny ogień. - Dałeś radę do tej pory. Idzie ci świetnie. Pokaż im, co potrafi odrobina doświadczenia i centaurzej dyscypliny.

        Z tym nastawieniem zaczął szykować się do nadchodzącego dnia. Pierwszą rzeczą, jaką musiał załatwić, był porządny posiłek - Pomimo pracy nauczyciela starał się utrzymywać swoją tężyznę fizyczną, a to oznaczało wielki apetyt wywołany ogromną ilością wykorzystywanej energii. Spokojnym truchtem zaczął przechodzić przez drzwi, korytarze i pomieszczenia. Z początku był zagubiony i często dochodziło do sytuacji, iż wchodził do miejsc, które nie pozwalały mu na komfortowe przemieszczanie się z jego rozmiarami, teraz jednak zdołał zapamiętać najważniejsze przejścia, gdzie sufit jest wysoko, a ściany daleko od siebie ustawione, nic więc dziwnego, że przyszedł jako ostatnia osoba do stołówki jedynie pięć minut po swym poprzedniku.

- Artemis - wypowiedział imię kucharki, co było dla Sugarro równoznaczne z powitaniem. Starał się być miły, jednak wciąż nie ufał samemu sobie na tyle, by w pełni wyzwolić swoje emocje i z tego to powodu jego słowa miały tę nieprzyjemną oschłość, jakby zawsze rozmawiał z kimś obcym. - To co zwykle.

        Niedźwiedziołaczka przewróciła oczami. Do teraz nie potrafiła rozgryźć powodu, dla którego centaur chciał żywić się resztkami, jeśli takowe zostały. Z początku stawiała sprzeciw, jednak upartość centaura zdawała się nie do zagięcia. Nie wspominając o tym, że im dłużej się z nim rozmawia, tym coraz gorzej mu z oczu patrzyło. Dlatego też obecnie spełniała jego życzenie bez marudzenia - wszystko, co za resztki można było uznać, nakładała jemu. Dzisiaj akurat, tak jak to czasami bywało, nie było ich wystarczająco dużo, by odżywić w pełni ogromne cielsko naturianina, dlatego też naładowała mu mnóstwo kąsków i pyszności, które upichciła, a na których widok Sugarro krzywił się, jakby były co najmniej zatrute.

- Słowo daję, nie wiem, co za skrzywiony rodzaj dumy każe ci nie jeść tego, co dobre, ale jak tak dalej pójdzie, to uznam twoje zachowanie za obelgę, jakoby moje jedzenie było dobre tylko jako resztki! - Artemis musiała aż odezwać się w ramach reakcji na niezbyt przyjemne spojrzenie naturianina. Sugarro nie chciał robić sobie wrogów, nie tutaj, więc pochylił głowę w geście przeprosin. Niedźwiedziołaczka aż machnęła ręką w jego stronę. - No już już, bo zaraz się popłaczę. Idź jeść, nie mam do ciebie żalu. - Sugarro, z rękami mocno trzymającymi talerz, zaczął kierować się w stronę wyjścia, zawsze bowiem spożywał posiłek na zewnątrz. Gdy był poza zasięgiem wzroku, Artemis krzyknęła, niby do niego, ale jednak nie chciała, by to usłyszał. - Ale wyjaśnienie to mógłbyś kiedyś mi powiedzieć, byłoby miło!

        Przechodząc przez kolejne korytarze, mijał przeróżne młodociane istoty. Niektóre miały po kilka lat, inne może i nawet kilkanaście. Wszystkie gdzieś się śpieszyły, co oznaczało, że pierwsze zajęcia już się zaczynały. Uważając, by nikt nie został przez niego stratowany, a także odpowiadając skinieniem głowy na każde przywitanie ze strony młodzieży, w końcu przedostał się na zewnątrz budynku, coby skierować swój krok do stajni.

        Nawet nie zauważył, kiedy zjadł. Galopem odniósł talerz, po czym powrócił do swojego miejsca w stajni. W innej części już trwały pierwsze zajęcia, ale na szczęście nie zakłócał ich. Stajnia była ogromna, posiadała także liczne wejścia, zaś miejsce przydzielone centaurowi było tak na uboczu, jak to było możliwe. Może nie było przestronne, ale spełniało swoje zadanie. Głowę miał przejętą myślami o dzisiejszych zajęciach, które to prowadzi, a przed których początkiem miał jeszcze trochę czasu.

“Zajęcia Praktyczne z Życia i Przetrwania… Jak ja dałem się namówić na tą nazwę. Jest długa. Zbyt ogólna… Ale Imeldzie się podobała. Chyba nie umiem jej odmawiać.”

        Westchnął ciężko. Czy to była jakaś oznaka słabości? Czy może w końcu zachodzą w nim zmiany, które w przyszłości raz i dobrze ugaszą jego gniew? Ciężko było powiedzieć. Dlatego też, zamiast wciąż myśleć, przyodział zbroje. Miał chwilę dla siebie, a to oznaczało trening, a tylko ze zbroją na sobie czuł jakiekolwiek zmęczenie podczas dbania o kondycję swojego ciała. W przeciwnym wypadku mógłby pewnie obiec dookoła cały kontynent i nie poczuć po fakcie, że cokolwiek robił.

        Galopował, skakał i wykonywał inne ćwiczenia, które poznał jeszcze jako mały źrebak w klanie Szczęścia. Trochę to trwało, zanim jego ciało się zgrzało, ale kiedy w końcu do tego doszło, zauważył po pozycji słońca, iż czas jego zajęć jest tuż-tuż. Skorzystał z najbliższej dostępnej wody, do której to wszedł aż po szyje, coby ochłodzić swoje ciało, po czym wyszedł, otrzepując się z nadmiaru wody kilkoma gwałtownymi ruchami. Gdy upewnił się, że ocieka wodą w akceptowalnym stopniu, ruszył do miejsca zbiórki.

        Zajęcia Praktyczne z Życia i Przetrwania, czy jak to niektóre dzieciaki mówiły w skrócie, “Zajęcia Żyć i Przetrwać”, rzadko kiedy odbywały się w tym samym miejscu. Na poprzednich zajęciach Sugarro ogłaszał, gdzie odbędą się kolejne. W tym dniu zebranie miało miejsce niedaleko stajni. Były to zajęcia nieobowiązkowe dla młodszych, jednak starsza, bardziej dojrzała część młodzieży musiała na te zajęcia uczęszczać, jeśli nie było przeciwwskazań. Nic więc dziwnego, że grupa, która ustawiła się w szeregu przed odzianym wciąż w zbroję Sugarro to były w większości bardziej samodzielne dzieciaki, z nielicznymi młodszymi wplecionymi w szereg.

        Z początku budził głównie strach i trwogę. Jego zajęcia były niczym jakiś legendarny potwór - nikt prawie nie wiedział, co się na nich dzieje, więc wymyślają niestworzone rzeczy. Obecnie też tak było, jednak liczba odważnych osobników, jak i również tych, którzy mieli obowiązek się zjawić na zajęciach, była wystarczająco duża, by strach przerodził się w szacunek. Lekcje przypominały momentami szkolenie wojskowe - Instrukcja, próba wykonania instrukcji i ewentualne pouczenia czy poprawki. Widać było, że centaur stara się nie być zbyt ostrym dla podopiecznych, jednak musiał on także wywierać wystarczający nacisk, co by jego nauczanie zapadło im w pamięć. Nic więc dziwnego, że w wyniku prób zachowania tego delikatnego balansu opancerzony centaur mógł zdawać się surowy dla starszych i stanowczo zbyt opiekuńczy dla delikatniejszych.

- Na niedalekiej polanie, poza granicami sierocińca, nazbieraliśmy kamienie oraz większe kawałki drewna podczas poprzednich zajęć w ramach przyzwyczajania was do ciężarów, które życie może wam postawić na drodze. Było to przygotowanie do dzisiejszego dnia. Wyruszymy na polanę, po czym, po moim przykładzie, nauczycie się tworzyć bezpieczne ognisko. Bezpieczne, ponieważ ma ono nie sypać iskrami poza swoją strukturę. Ogień daje ciepło. Ciepło to życie. Ale to ciepło może równie dobrze życie odebrać. Poza tym jest na świecie wiele istot, które gotowe by były za wszelką cenę ukarać tych, którzy swoim brakiem ostrożności doprowadzili do tego, iż ogień strawił nikomu nic niewinną roślinność. Idziemy.

        Lekcja była więc jedną z tych nudniejszych. Raz na przykład Sugarro ściągnął zbroję i kazał podopiecznym zrobić wszystko, co w ich mocy, by powalić go na ziemię, w ramach nauki pracy zespołowej. Nie udało im się, jednak znaczna większość uznała to za świetną zabawę, a nawet wykorzystała okazję na to, by wspiąć się na grzbiet centaura. Takie lekcje były lubiane. Szykowanie ogniska jednak nie wydawało się tak interesujące. Centaur pokazał im zarys tego, jak ułożyć kamienie, po czym pozwolił młodym zająć się tym samodzielnie. Nie przeszkadzał im, jedynie przechodził obok każdego i bacznie obserwował. Dał im dosyć dużo czasu, może trochę za dużo, jednak jedna z osób - drobna syrena Tiana - bardzo powoli i ostrożnie układała kamienie oraz drewno tak, jakby nie chciała, by coś im się stało.

        Gdy wszyscy ukończyli zadanie, ogłosił przerwę. Odprowadził dzieci do terenu sierocińca, coby mogły spędzić czas z rówieśnikami, bądź odwiedzić inne lekcje, sam zaś powrócił do ognisk. Przy każdym przyklęknął, oglądając je z każdej strony. Chciał im z pomocą żywego ognia pokazać, jak się spisały, ale najpierw chciał się upewnić, iż nie spowoduje to katastrofy. Na całe szczęście wyłapał tylko dwa nieakceptowalne ogniska, co oznaczało, iż nie zabłyśnie w nich płomień, oraz że ich twórcy dostaną kazanie o tym, co zrobili źle.

        Po ciągnącej się przerwie - Sugarro był bardzo ostrożny w kwestii tego, by nie przemęczać młodocianych, więc przerwy u niego były niezwykle długie - nastąpił czas na powrót do zajęć. Powrócił na miejsce zbiórki, skąd zabrał podopiecznych z powrotem na polanę. Ku ciekawości uczniów, zabrał on ze sobą swoją lancę. Gdy dotarli, zaczął prezentować osiągnięcia każdej osoby. Dzieciom kazał trzymać się w bezpiecznej odległości, sam zaś stawał nad każdym ogniskiem, w które gwałtownie i z wielką siłą wbijał lancę między drewno. Uderzenie, jak i również tarcie drewna o metal, rozgrzewało końcówkę lancy do tego stopnia, iż snop iskier natychmiast budził płomienie do życia.

        Za każdym razem, gdy to zrobił przy nowym ognisku, komentował to, jak dobrze zostało ono wykonane oraz co można by było poprawić i dlaczego. Jak na ironię, ognisko młodej syrenki było niemal idealne, gdyby nie brać pod uwagę tego, że jego ułożenie trwało stanowczo za długo. Dwoje chłopców, nemorianin oraz minotaur, otrzymali zaś długą, długą litanię na temat tego, jak to cała okolica poszłaby z dymem, gdyby tylko jedna iskra spadła na ich ogniska. Zmusił ich do przyjrzenia się wszystkim pozostałym dziełom uczniów, co rzecz jasna, nie było zbyt interesujące.

        Lekcja zakończyła się upomnieniem, iż z ogniem nie ma żartów i żeby bez nadzoru nawet nie myśleli o jego wywołaniu. I choć zdawać się mogło, że zrobili niewiele, to jednak zdołali przez cały ten czas dotrwać do końca zajęć na całym terenie sierocińca. Odprowadził po raz ostatni dzieci na teren sierocińca, a te rozeszły się w swoją stronę. On sam zaś znów udał się nad wodę, tym razem jednak poszedł na skraj sierocińca, gdzie zapuszczał się ostatnimi czasy dosyć często po zajęciach, o czym Imelda dobrze wiedziała. Klęcząc, opłukiwał tam lancę z sadzy nagromadzonej od rozpalania kilkunastu ognisk. Robił to dosyć powolnie, aż odpływał myślami gdzieś daleko. Momentami sadza na lancy zaczynała przypominać czerwoną posokę.

- Nie cofnę tego. Wypominanie tego nic nie zmieni. - Skarcił sam siebie, daremnie. Krew dalej tam była, przynajmniej w jego głowie, aż czuł chęć, coby rzucić z całych sił lancą, tak daleko, jak tylko mógł. Wiedział jednak, iż to by nic nie dało.
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Imelda »

Imelda szła przy jeziorze, mijając pobliskie stajnie i zagrody, gdy porządnie się oddaliła, w końcu znalazła swojego przyjaciela.

- Sugarro! – zawołała i podbiegła do centaura, po czym go uściskała na powitanie, choć nawet w tej pozycji był strasznie wysoki i wcale nie było to łatwe. – Jak tam lekcje? – spytała. – Wyobraź sobie, że u mnie to kotołacze rodzeństwo nie zjawiło się na lekcji, dopiero później zostali przyprowadzeni… Na dodatek w kajetach reszty uczniów podstępnie dorysowywali trójkątom… oczy i kocie uszy, a nawet ogony… Straszne łobuziaki. Naprawdę już nie wiem, co mogłoby ich nauczyć nieco ogłady.

Gadali tak dłuższy czas o dzieciakach, o lekcjach, aż w końcu temat drastycznie się zmienił.

- Natknęłam się dziś na Łucję… Chciała mnie zaprosić na herbatę, spróbować odbudować więź, jaką miałyśmy ze sobą… Odmówiłam, może zbyt impulsywnie, sama nie wiem… Wciąż czuje ten ból i krzywda, jaką mi wyrządziła, wciąż jest dla mnie tak świeża, jednocześnie jednak chciałabym mieć znów siostrę, ale po prostu nie potrafię tak po prostu jej wybaczyć – westchnęła, siadając obok naturianina tak, że oparła się o jego koński tułów.

Nie wiedzieli, że w tym czasie drobna nordka siedzi w krzakach i szkicuje, uwieczniając ich na papierze. Miała na imię Kelly, rysunek to była jej pasja, jednakże bardzo lubiła rysować pracowników sierocińca, przez co wstydziła się tym chwalić komukolwiek, ponadto nie uważała wcale, że ładnie rysuje, choć miała ogromny talent. Stroniła od reszty, zagłębiając się w tworzenie sztuki.
Tymczasem Ares właśnie karmił zwierzęta z pomocą Posejdona, który przybrał ludzką postać. Musieli się też uporać z wróżkami Imeldy, które były dosyć… irytujące momentami.

- Oh! Ares, Ares! Powiedz mi czy skoro jesteś kotołakiem, to dobrze dogadujesz się z kotami i innymi kotowatymi? – spytała bardzo zaciekawiona Słonecznik. – O! O! I czy boisz się psów?!
- Słuchaj…em… Mlecz, właśnie idę nakarmić młodego wilka, to chyba ostateczny dowód, że żadne zwierzęta mi niestraszne… Nawet psy i z każdymi mam taki sam kontakt, pomijając kwestię osobniczych charakterów.
- MLECZ?! – krzyknęła. – Jestem SŁONECZNIK! Jak możesz tego nie pamiętać! Nie zostałam nazwana po jakimś…byle zielsku! To oburzające!

Zmiennokształtny przewrócił oczami i zajął się swoją robotą, Posejdon jedynie zachichotał pod nosem.

- Stokrotko, choć tutaj, nakarmisz ptaszki. – Zmiennokształtny zawołał jedyną wróżkę, która zamiast przeszkadzać, zwykle była bardzo pomocna i na całe szczęście nie świergoliła bez przerwy tym swoim cieniutkim głosikiem.
- To oburzające, jej imię to pamiętasz! – Zdenerwowała się blondynka, kotołak westchnął ciężko. Naprawdę nie chciało mu się tłumaczyć, że Stokrotka częściej do niego przychodzi i pomaga, więc zdążył się nauczyć, choć na początku często nazywał ją z jakiegoś powodu paprotką.

Korzystając z zamieszania, Malwa próbowała wpuścić lisy do zagrody z kurami, w porę jednak złapał ją tryton, bo inaczej drobny kurnik stałby się jeszcze uboższy.

- Co ty wyprawiasz Malwa?
- Hihihih, chciałam, no wiesz… Zapewnić kurkom trochę ruchu, ciągle tylko siedzą na tych gniazdach i siedzą i są z nich grube kwoki!
- Malwa… Przecież liski jeszcze nie dostały swojej porcji, pożarłyby jedną czy dwie w najlepszym wypadku…
- Oj tam, oj tam… Nie umiesz się bawić – prychnęła niezadowolona. – A teraz puszczaj mnie, już nie będę rozrabiać… - powiedziała bardzo niezadowolona, ale przynajmniej łatwo było poznać po tym, iż naprawdę nic nie wykręci, co najwyżej będzie siedzieć gdzieś obrażona.
- Dobrze… - tryton ostrożnie ją puścił, a ta poleciała na dach stajni i sobie na nim usiadła, obserwując wszystko z góry.

Fiołek nie bardzo wiedziała, co ma zrobić, więc po prostu dołączyła do Stokrotki, pomagając jej nakarmić najróżniejsze ptaki ziarnami, Ares miał tu nawet piękne, kolorowe papugi.

- Oh, okropnie tu cuchnie! – narzekała Niezapominajka.
- Czego ty się spodziewała przy tylu zwierzętach? – Posejdon w przeciwieństwie do Aresa miał jeszcze siłę wchodzić w dyskusje z wróżką czyścioszką.
- Że te zwierzęta, no nie wiem, jakoś myć będziecie… To jest nie do zniesienia, obrzydliwość!
- Nikt inny jakoś nie narzeka tak jak ty… - stwierdził bezradny tryton.
- Ty się lepiej sama umyj – dogadał złośliwie kotołak.
- TY…! Poskarżę się Imeldzie! – Zatrzepotała skrzydłami i już chciała pędzić do satyrki, ale zatrzymała ją Pelargonia. – Przepuść mnie! Ona musi mu dać popalić!
- Niezapominajka, daj jej trochę spokoju, poza tym on nie powiedział nic złego…
- Kazał mi się umyć…a… - Dopiero teraz dotarło do niebieskiej wróżki absurdalność jej złości, przecież ona się myła, kilka razy dziennie i bardzo chętnie zrobiłaby to jeszcze raz. – No dobra… - Na jej policzkach pojawił się czerwony rumieniec zawstydzenia swoim brakiem pomyślunku.

Pelargonia odetchnęła z ulgą i latała od jednej siostry do drugiej, sprawdzając, czy wszystko w porządku, bardzo się o nie bała. Była obarczona ogromną odpowiedzialnością, pięć sióstr i musiała uważać, by nic im się nie stało, a już raz zawiodła i nie miała zamiaru po raz drugi.

W pałacu natomiast Ember i Artemis przybiły sobie cichą piątkę, w końcu udało im się położyć spać maluchy, dobrze, że nie było ich tak dużo, ale, jak tylko jeden zaczynał płakać, następował efekt domino, co było niezwykle męczące. Niedźwiedziołaczka zadowolona pobiegła do swojego ogródka, by zająć się jego pielęgnacją i ewentualnym nazbieraniem nieco owoców i warzyw.
Fellarianka zaś nigdzie się nie wybierała, jej gabinet był tuż obok komnaty, gdzie najmłodsi mieszkańcy sierocińca przebywali. Na szczęście dzieliła je gruba ściana i w razie jakiejś kontuzji u starszych i wrzasków raczej nie dotarłyby do maleństw i nie spowodowały gwałtownej pobudki. Ów pomieszczenia znajdowały się zresztą w jednej z tych części pałacu, które były po części odseparowane i przypominały rozsiane gęsto kapliczki. Dzięki temu żaden okropny hałas tu nie docierał i było bardzo spokojnie i bezpiecznie, szczególnie przed wybrykami kocich trojaczków. Aczkolwiek gdy tylko Ember wychodziła, to usilnie próbowali spłatać jej jakieś figle. Obecnie jednak wyszła tylko przed ów kapliczkę i poleciała na jej dach, na którym sobie przycupnęła. To był dosyć gorący dzień, a wietrzyk niósł kropelki wody z wodospadu, co przyjemnie chłodziło, dlatego naturianka lubiła tu przesiadywać.

Tymczasem wampirzyca miała mnóstwo sprzątania na głowie szczególnie w pracowni Sobka. Przeraziła się, tu ciągle coś wybuchało, ale zawsze miała wrażenie, że jest jeszcze gorzej niż poprzednio.

- Rety… Co tu się stało?
- He, he, drobny wybuch. – Uśmiechnął się jaszczur, nieco zawstydzony. – Nie mów Imeldzie, wściekłaby się, że zagrażam dzieciakom, a to był naprawdę niegroźny wybuch… choć bałagan narobił jeszcze gorszy niż te groźniejsze…
- Nie ma sprawy, ona i tak nie chce ze mną rozmawiać – westchnęła rudowłosa.
- Umm… Przykro mi, ja muszę już lecieć… obiecałem Atenie coś do utwardzenia schodów, taki magiczny specyficzek… Do zobaczenia – Smokołak ulotnił się jak najszybciej, nikt, a przynajmniej znaczna większość nie chciała się mieszać w sprawy, które wydarzyły się między dziewczynami w przeszłości.
- Jak zwykle… - dodała spiczastoucha pod nosem, czuła się tu strasznie samotna, albo patrzono na nią nienawistnie, albo nie chciano rozmawiać, albo ignorowano. Przynajmniej miała dach nad głową i świeżego jedzenia pod dostatkiem. To było i tak dużo, jak na jej przewinienia.

Oddała się sprzątaniu, musiała umyć podłogę, ławki i ściany, wszystko było osmalone. Na dodatek wszędzie walały się jakieś śmieci i drobinki niewiadomego pochodzenia, więc trzeba było też pozamiatać. Dziś naprawdę nie miała ochoty nic robić, ale musiała, bo inaczej zostałaby wyrzucona na bruk, a kto by pomógł komuś takiemu jak ona? Wtem na korytarzu zrobiło się jakoś głośno, dzieciaki przyszły się czemuś przyjrzeć i wyraźnie słychać było głosy Ligii oraz Hathor. Rudowłosa ostrożnie wychyliła się z sali i próbowała cokolwiek dojrzeć.
Do sierocińca przybył jakiś mężczyzna, który pragnął uczyć dzieciaki. Czarodziejka była zafascynowana, w końcu on sam już na wstępie ujawnił swoją przynależność do tej samej rasy co dziewczyna.

- Proszę za mną, Ligia za chwilę sprowadzi Imeldę i ona ostatecznie zadecyduje o pana przyjęciu. O, to właśnie Ligia. – Wskazała na nią pradawna.
- Miło mi – powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Mi również, widzę, same piękności tu pracują. – Wyciągnął ku niej dłoń, co kompletnie zaskoczyło nieumarłą, była lichem, zwykle nie chciano jej podawać ręki, a nazywać pięknością… No po prostu nie mogła uwierzyć w to, co słyszy i widzi.
- To… To ja lecę po Imeldę… - powiedziała, z trudem odrywając wzrok od czarującego mężczyzny.
- Obrzydliwość… - prychnęła pod nosem Łucja, widząc, jak ten nieznajomy podrywał Ligię, przecież to były chodzące zwłoki… Nie podobał jej się ten facet i miała nadzieję, że Imelda też to dostrzeże, że coś jest z nim nie tak. Sama oczywiście nie mogła nic powiedzieć, nikt by jej nie wysłuchał.

Sugarro i Imelda mieli jeszcze chwilę spokoju na pogawędkę, nim dotarła do nich Ligia.

- Niedługo trzeba będzie się wybrać do miasta na zakupy, czy mogę na ciebie liczyć jak zwykle? – uśmiechnęła się prosząco. – Przydałoby się kupić jakieś materiały do nauki, no i ubrania, dzieciaki tak szybko rosną… - westchnęła po części radośnie, po części z żalem.
- IMELDA! – rozległo się wołanie nieumarłej.
- Ligia! – Satyrka jej pomachała.
- Imelda, choć szybko do pałacu, ty też Sugarro, przyszedł pewien czarodziej, chce tu uczyć… No musicie go zobaczyć!
- Ale przecież jest nas dosyć dużo…
- Najpierw go zobacz, potem ocenisz, jest naprawdę… czarujący – westchnęła i złapała Im za rękę, pomagając jej wstać.
- Aż tak? – zachichotała. – No dobra, podrzucisz nas? – Nawet niespecjalnie czekała na odpowiedź i wraz z lichką wsiadły na grzbiet centaura.

Gdy w końcu dotarli, tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się ciepło, ciężko było nie obdarzyć go sympatią. Miał dość długą brodę sięgającą do brzucha i ogólnie wyglądał na starego, pewnie miał na karku kilka wieków.

- Ah! Sławna Imelda, jakże cieszy mnie możliwość poznania pani – Ukłonił się jej oraz wyciągnął dłoń ku Sugarro. – A pan to pewnie równie znany zastępca, pan Sugarro? Jakże wielką radość sprawiłaby mi możliwość uczenia przebywających tu dzieciaczków, a nawet jeśli nie mógłbym się przydać w roli nauczyciela, umiem wiele, przeszedłem wiele, więc w każdej sytuacji mogę się odnaleźć.
- Ojej, to wspaniała oferta, ale mamy już komplet w naszym gronie i…
- Jeśli można! – odezwała się Hathor. – W sumie moglibyśmy miłego pana przyjąć na czas próbny, myślę, że dodatkowa pomoc przy naszych najmłodszych podopiecznych mogłaby się przydać, ostatnio Ember i Artemis są bardzo zapracowane…
- W sumie to bardzo dobry pomysł, czy pan…
- Ah, tak byłem zafascynowany spotkaniem was tutaj… Zwę się Antonio Rin.
- A więc, panie Rin, czy pasowałoby panu opieka nad maluchami na okresie próbnym?
- Oczywiście, będę dbał o nie jak o własne z ręką na sercu!
- W takim razie… zgoda. – Podała mu dłoń i oficjalnie został przyjęty na pewien czas, choć Imelda miała dobre przeczucia co do niego, wyglądał na godnego zaufania. – Hathor, Ligia, oprowadzicie pana Rina?
- Tak jest – odpowiedziały zgodnie i natychmiast zaczęły opowiadać na przemian o dzieciakach, innych pracownikach i ogólnie całym pałacu.

Imelda zachichotała, straszne gaduły. Wtem złapała się za głowę, całkiem zapomniała, wróżki pewnie już nieźle dały w kość chłopakom, ale… Miała przyjść pewna para pragnąca adoptować dziecko.

- Skleroza nie boli! Rety, Sugarro, muszę polecieć po Kelly, zostań tu i jakby przyszli to powiedz, że za chwilkę będziemy! – krzyknęła, biegnąc ile sił w kopytkach do wszystkich komnat, by znaleźć młodą krasnoludzice.

Naturianka pytała dzieciaki, innych pracowników, których napotkała i nikt nic nie wiedział, najpewniej w pałacu jej nie było. Pobiegła więc do schodków przy wodospadzie, Atena chwilowo zniknęła, prawdopodobnie poszła do Sobka po utwardzający specyfik i musiała dokładnie wypytać o jego stosowanie, działanie i czy aby na pewno nie wybuchnie.
Naturianka przebiegła między zagrodami i stajniami. Zauważyły ją wróżki i jak na komendę wszystkie się zerwały i poleciały za nią.

- Imelda! Imelda! Co się stało? – zawołała Pelargonia.
- Muszę znaleźć Kelly, zaraz ma przyjść para, która chce ją adoptować.
- Ja widziałam Kelly… - odezwała się nieśmiało Fiołek.
- Gdzie?
- Szła za tobą i Sugarro, chyba chciała was namalować…
- Namalować? – zdziwiła się satyrka.
- Tak, ona bardzo lubi malować nauczycieli i opiekunów i ma wielki talent – zachwyciła się fioletowa wróżka.
- Czyli może jeszcze siedzieć gdzieś w krzakach… Dobra, rozdzielcie się i poszukajcie jej, może szybciej na nią trafimy.

Dziewczyny przeczesywały zarośla w pobliżu jeziora, satyrka była coraz bardziej podenerwowana, gdy nagle Słonecznik krzyknęła, że ją znalazła. Krasnoludzica smacznie drzemała sobie na trawie, a obok niej był szkicownik z rysunkiem przedstawiającym Im oraz Suga.

- Ohh… - wzruszyła się białowłosa, aż żal jej było budzić młodą. – Kelly… Kelly wstawaj, za chwilę trafisz do nowego domu…
- Hmm…? O…OH! – Wystraszyła się i chwyciła swoje rysunki, przytulając do siebie, miała wielki rumieniec na twarzy, nie sądziła, że ktoś, kogo rysowała przyłapie ją na tym.
- Spokojnie, nikomu nie powiemy, chodź z nami. – Pomogła jej wstać i trzymając za rączkę, ruszyła do pałacu wraz z wróżkami.

Tam już czekali mili państwo Drelowie, było to mieszane małżeństwo, ona była krasnoludzicą, całkiem wysoką jak na swoją rasę, a on był typowym przedstawicielem górskich elfów. Wróżki wolały obserwować te piękne zjawisko adopcji z ukrycia, by nie wywoływać sztucznego tłumu, więc ulokowały się gdzieś przy suficie.
Przyszli rodzice już czekali w towarzystwie centaura, prawdopodobnie ich jakoś zagadywał, w każdym razie nie wyglądali na zniecierpliwionych.

- Pani Kozo… - wydukała dziewczynka.
- Tak Kelly?
- Boję się, czy oni mnie polubią?
- Przecież już z nimi rozmawiałaś, mówiłaś, że wszystko było w porządku.
- No tak, ale…
- Posłuchaj Kelly, oni naprawdę chcą, byś dołączyła do ich rodziny, na pewno wszystko będzie dobrze i zanim się obejrzysz, będziesz mówić na nich „mama” i „tata”.
- A jeśli coś złego się stanie…?
- Kochanie, nie bój się, będzie dobrze, a przecież zawsze możesz nas odwiedzić i w razie czego pomożemy ci. – Przytuliła krasnoludzicę.
- Dziękuję… - uśmiechnęła się i już odważniej ruszyła w stronę swych nowych rodziców.
- Kelly – dorosła nordka powitała ją czule, podobnie jej mąż – tak bardzo się cieszymy, że będziesz członkiem naszej rodziny.
- J… Ja też – powiedziała nieśmiało, ale szczerze.
- Dziękujemy pani Imeldo, możemy obiecać, że będzie jej się żyło nawet lepiej niż w tym przepięknym pałacu – powiedział spiczastouchy, na co Imelda skinęła głową.

Łucja przyniosła kuferek z rzeczami dziewczynki, nic nie mówiła. Nowi rodzice młodej wzięli jej rzeczy i pożegnawszy się z Imeldą oraz Sugarro, wampirzycy praktycznie nie spostrzegli, ruszyli do wyjścia. Kelly jeszcze podbiegła do satyrki i wręczyła jej swój rysownik.

- To żeby pani mnie nie zapomniała – powiedziała zarumieniona, po czym pobiegła do elfa i nordki, machając naturiance, która również jej odmachała. Była wzruszona tym prezentem.

Cieszyło ją, gdy podopieczni znajdywali nowe domy, choć było to również bardzo bolesne, w końcu do każdego dziecka naturianka się przywiązywała, każde było na swój sposób wyjątkowe. Miała już gotowy portret krasnoludki, jednakże to, że oddała jej swój rysownik, było niezwykle uroczym prezentem. Postanowiła go przejrzeć na spokojnie wieczorem, ale szkic przedstawiający ją i centaura musiała pokazać Sugarro, to było naprawdę śliczne.
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

        Przybycie Imeldy było miłe, choć dosyć spodziewane. Satyrka zdawała się niezdolna do opanowania swej potrzeby plotkowania z centaurem o tym, co się działo i dzieje na terenie sierocińca. Sugarro nie narzekał, wręcz przeciwnie - to było dla niego niczym powiew morskiej bryzy, która koiła jego myśli. Nie miał wręcz czasu zamartwiać się przeszłością, gdy teraźniejszość przychodziła go uściskać i pogadać, o czym tylko się da. Nic więc dziwnego, że delikatny uśmiech malował się na jego twarzy, choć ten zauważyć można było, dopiero gdy ściągnął z głowy swój hełm, co zresztą zrobił tuż po tym, gdy naturianka przestała go obejmować.

- U mnie było spokojnie. Pokazywałem im jak zrobić ognisko i nie spalić przy okazji lasu. Dwoje starszych ma wiele do nadrobienia, ale jedna dziewczynka ułożyła kamienie i drewno tak starannie, że równie dobrze mógłbym się zachwycać nad tym, jak ładne to było ognisko, zamiast tego, że było perfekcyjnie bezpieczne - odezwał się, gdy tylko Imelda skończyła przemawiać. - Co do rozrabiaków, daj im czas, jeśli się sami z czasem nie poprawią, to ja o to zadbam, gdy będą mieli obowiązek chodzić na moje zajęcia. Możesz na mnie liczyć w kwestii wychowania niesfornych nicponiów.

        Rozmowa toczyła się dalej, głównie o innych uczniach i zajęciach. Z początku centaur jeszcze skupiony był na lancy, ale sam nie zauważył, kiedy odstawił ją na bok, obok hełmu, co by poświęcić całą uwagę swojej rozmówczyni. W końcu jednak temat stał się nieco mniej… przyjemny dla naturianki.

- Nie jestem dobrą osobą, by udzielać ci rad w sprawie kontaktów z innymi - powiedział od razu, ale szybko dodał kolejne słowa, co by Imelda nie uznała tego za obrazę. - Mogę ci tylko poradzić jedno… Emocje to zły przewodnik życia, szczególnie gdy chodzi o te negatywne. Spróbuj wyciszyć się i przemyśl jej ofertę. I najważniejsze, daj jej szansę. Jeśli tego nie zrobisz, możesz żałować tego, co nastąpi później - mówił, opierając się na własnych doświadczeniach. Przekładając swoje życiowe błędy na sprawę Imeldy, miał nadzieje, że to, co powiedział, jest wartościową informacją na drodze życiowej.

        Chwilę siedzieli w ciszy po tym, głównie Imelda zastanawiała się pewnie nad słowami swego towarzysza, Sugarro nie chciał zaś jej przeszkadzać, więc także milczał, przynajmniej do czasu aż kopytna nie zmieniła tematu.

- Jak najbardziej jest chętny pomóc. Dobrze wiesz, że mógłbym pół sierocińca na plecach wynieść i nie zauważyć, zwykłe zakupy to nawet nie jest przysługa z mojej strony. - Uśmiechnął się w jej stronę, trochę z racji bycia miłym, trochę z faktu tego, co wygadywał, starał się bowiem być zabawny.

        Uśmiech uległ jednak zdziwieniu, kiedy dotarły do nich wieści niesione przez Ligię. Bez chwili zwłoki skinieniem głowy zgodził się na bycie wierzchowcem obydwu kobiet, po czym ruszył do miejsca, które wskazała liszka. Był szczerze ciekawy tego nowego potencjalnego nauczyciela oraz jego motywów. Może to ktoś z równie trudną przeszłością co centaur?

        To, kogo zastali, było doprawdy fascynujące dla Sugarro. Nigdy nie miał okazji zobaczyć kogoś o tak… stereotypowym wyglądzie czarodzieja, a już na pewno nie spodziewał się kogoś tak kulturalnego.

- Nie wiedziałem, że jakimś cudem stałem się znany poza murami tego miejsca… - przyznał naturianin, nie spodziewając się takiego przywitania. - Miło mi pana poznać.

        Z uśmiechem patrzył, jak nowo poznany czarodziej został zabrany na przechadzkę i oprowadzanie po tym jakże wspaniałym miejscu. I uśmiechu tego nie zdołała złamać nawet nagła panika Imeldy.

- Idź, nie śpiesz się, wszystko będzie dobrze, ja dzielnie poczekam i jakby co postaram się, by wszystko poszło dobrze.

        Imelda wybiegła na poszukiwania, a on został… sam. Odetchnął mocniej, nie martwił się jednak. Ostatnimi czasy gniew był niemal zawsze pod kontrolą, jeśli w ogóle czuł go w sobie. Zazwyczaj ten był zagłuszany przez dzieciaki, którymi się zajmował, bądź dla których prowadził zajęcia.

“No nic, nic się nie dzieje. Jest dobrze i to się liczy”

        O dziwo, niemal chwilę po tym, jak ta myśl przeszła mu przez głowę, państwo Drelowie przybyli i już od progu wypytywali się o to, gdzie ta przeurocza kruszynka, której nie mogą się oprzeć. Sugarro przekazał im, iż już jest w drodze, a w międzyczasie zachęcił ich do tego, by opowiedzieli mu o tym, jak się czują w związku z tym. Sam centaur nie był dobrym rozmówcą, ale słuchacz był z niego nienaganny, dzięki temu całe czekanie zleciało krasnoludzicy niemogącej zaprzestać zachwycać się nadchodzącą córeczką.

        Sam fakt przekazania dziewczynki był niezwykle uroczy i emocjonalny, nawet dla Sugarro, który mógł przysiąc, że nigdy nie czuł się tak spokojny, jak teraz. Nic więc dziwnego, że gdy wieczorem okazało się, że Imelda chce mu coś pokazać, to też bez chwili namysłu udał się do jej lokum, do którego wszedł z lekkim trudem, gdyż samo wejście raczej nie było przystosowane do kogoś z jego gabarytami.

- No, przyznaj się, co tam masz, że aż mnie tu zaciągnęłaś? - spytał, a humor wciąż mu dopisywał po dzisiejszym dniu, co było widać, gdyż na spotkanie przyszedł bez zbroi, którą nosił zawsze na bardziej “oficjalne” spotkania.
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Imelda »

- Dziewczynki zwykle są pilniejsze i staranniejsze od chłopców – zachichotała. – Nie wątpię Sugarro, kto jak kto, ale ty to potrafisz utrzymać wojskową wręcz dyscyplinę. Na razie jednak będziemy próbować bardziej po dobroci. Ale dziękuję – uśmiechnęła się do centaura.

Uśmiech satyrki zniknął, gdy temat obrał kurs na jej przybraną siostrę. To był naprawdę trudny temat, ale któż inny miałby ją wysłuchać i wspomóc radą niż najlepszy przyjaciel?
Naturianin wprawdzie twierdził, że nie nadaje się do takich rzeczy, ale mimo to dał jej rade i to bardzo wartościową. Miał dużo racji, sama wpajała dzieciom wartości i kazała dążyć do zgody i przebaczenia przy kłótniach, a sama… Wprawdzie Łucja zrobiła jej naprawdę wielką krzywdę, ale to było już dawno, może faktycznie nadszedł moment pojednania? Szaroskóra w głębi duszy tęskniła za elfką, za ich siostrzaną relacją, tylko czy będzie w stanie spojrzeć jej w oczy i szczerze przebaczyć? W głowie kłębiło jej się tysiące wymówek i usprawiedliwień, dlaczego nie może jednak się dziś spotkać ze spiczastouchą, ale z determinacją je odganiała, już zadecydowała. Jeszcze będzie musiała odmówić herbatki z resztą koleżanek, miała tylko nadzieję, że naprawdę nie pożałuje tej decyzji.
Nie chciała więcej rozważać tego w głowie, jeszcze by się rozmyśliła, na myśl więc przyszyły jej przyziemne tematy dotyczące spraw sierocińca.
Imelda zachichotała, słysząc odpowiedź centaura na jej prośbę. Rozmowa pewnie by trwała albo faktycznie ruszyliby już teraz do miasta, ale przerwało im nadejście Ligii z informacją o czarodzieju. Satyrka była bardzo ciekawa, co w nim takiego czarującego. W każdym razie dosiadły naturianina. Pierwsza wsiadała Ligia z drobną pomocą Imeldy, która obawiała się o stan rozkładającego się ciała przyjaciółki, czasem miała wrażenie, że nieumarła może się dosłownie rozsypać i to ją przerażało, ale wolała nie straszyć liszki swoimi przypuszczeniami. Ona i tak nie przepadała za gadaniem o tym.
Gdy satyrka wsiadła, ruszyli galopem. Dotarli w ten sposób bardzo szybko i spotkali mężczyznę o wyglądzie stereotypowego czarodzieja. Był bardzo dobrze wychowany, co spodobało się satyrce no i uznała go za całkiem sympatycznego.

- Ależ oczywiście panie Sugarro, sierociniec i jego kadra staje się coraz bardziej znany w coraz dalszych zakątkach Alaranii, wiele o was słyszałem, co prawda niektórym nie podoba się, że akceptujecie tu wszelkie rasy, ale poza tymi nietolerancyjnymi opiniami słyszałem tylko same najlepsze – mówił z prawdziwym zafascynowaniem czarodziej.

Białowłosej rogaczce aż serce rosło, słysząc to, że cieszą się tak dobrą sławą, aczkolwiek z drugiej strony wiedziała, że może ona także oznaczać kłopoty z tymi, którzy nieszczególnie akceptują istnienie nieludzi.
Imelda jednakże nie planowała przyjmować nikogo więcej do ich grona nauczycielskiego i wychowawczego, ale skoro Hathor stwierdziła, że będzie to dobry pomysł, satyrka postanowiła jej zaufać i dać szansę panu Antonio. Poprosiła więc koleżanki, by go oprowadziły.
Sama jednak zdała sobie właśnie sprawa, że na śmierć o czymś zapomniała i nie tylko o jednym czymś. Wróżki i adopcja, aż zbladła od stresu. Najpierw jednak musiała znaleźć młoda krasnoludzicę i to najlepiej w minutę, dwie. Dobrze, że Sugarro zawsze służył jej wsparciem.
Po drodze na szczęście spotkała swoje skrzydlate towarzyszki, które pomogły jej znaleźć Kelly, którą jednak trzeba było nieco uspokoić. To było naturalne dla dzieciaków, adopcja je stresowała, niektóre bały się, jak to będzie mieć rodziców, inne zaś przerażała wizja ponownego porzucenia. Mimo iż czas naglił Imelda, nie miała serca, by to zignorować i ucięła sobie z nordką krótką rozmowę, po czym szybko pobiegły spotkać państwo Derylów.
W tym czasie byli oni zagadywani przez Sugarro, uśmiechnęli się, słysząc jego pytanie.

- Jesteśmy nieco zdenerwowani, ale szczęśliwi – stwierdziła krasnoludzica.
- Nasze rodziny nie są zbyt przychylne naszemu związkowi, pewnie też będą niepocieszeni adopcją, ale naprawdę pragniemy mieć dziecko. A Kelly to wspaniała dziewczynka – wyjaśnił elf.
- Może za jakiś czas, jeśli wszystko będzie w porządku, ponownie was odwiedzimy – uśmiechnęła się, niska kobieta, tuląc swego ukochanego.
- Zawsze marzyliśmy o dziewczynce i chłopczyku, na razie jednak chcemy, by Kelly całkowicie nas zaakceptowała, zdajemy sobie sprawę, że to trudne – stwierdził spiczastouchy.

Chwilę jeszcze pogadali, wciąż wracając do tego, jak bardzo są szczęśliwi, że nawet nie zauważyli, jak czas mijał i Imelda wróciła z ich córeczką. Satyrka skutecznie ukrywała łzy napływające jej do oczu. I jeszcze ten cudowny prezent od młodej, kochała takie chwile. Wróżki, które zawisły w powietrzu wokół satyrki również były bardzo wzruszone.
W tym samym czasie liszka i czarodziejka oprowadzały pradawnego, postanowiły przedstawić mu resztę pracowników. Najpierw zawędrowały nad jezioro, gdzie pływał Posejdon i do Aresa czuwającego nad zwierzętami. Antonio pochwalał, że dzieciaki mogą mieć z nimi kontakt i zachwycał się krajobrazem, a także jego dopasowaniem dla praktycznie każdej rasy, przy czym miał na myśli głównie jezioro. Był naprawdę miły, podpowiedział nawet Sobkowi przepis na pewną substancję, która niweluje możliwość wybuchu. Atena także od razu go polubiła, wyraził ochotę na krasnoludzkie piwo. Powoli kierowali się do maluchów, przy których czuwały Ember i Artemis, tam też go miały zostawić i niedźwiedziołaczka z fellarianką powinny go wtajemniczyć co i jak jednakże natknęli się na Łucję.

- To nasza sprzątaczka, Łucja – powiedziała od niechcenia Ligia.
- Piękna jak wy wszystkie – uśmiechnął się do niej. – Sądząc po uszach, elfka? – zapytał, pytanie o rasę nie było niczym dziwnym w tym miejscu.
- Wampirzyca – odburknęła nieumarła, kompletnie nieoczarowana pradawnym.
- Chodźmy dalej – zaproponowała Hathor i tak też zrobili.

Szybko dotarli to ich pierwotnego celu, gdzie zmiennokształtna i naturianka zaczęły opowiadać Antonio jak zajmować się maluszkami, poszczególnych ras.

- Centaury strasznie szybko zaczynają chodzić, trzeba mieć oczy dookoła głowy, bardzo lubią wierzgać kopytami, więc nie może być w pobliżu nic, co może się stłuc lub zepsuć od takiego kopnięcia – zaczęła skrzydlata. – Z elfikami i mieszańcami jak błogosławieni czy dhampiry jest praktycznie jak z ludźmi, tu nie ma zbyt wielu niespodzianek.
- Niektóre maluchy z ras posługujących się magią czasami wykazują umiejętności magiczne już w tym wieku i używają, je podświadomie co może sprawiać kłopoty, ale myślę, że dla czarodzieja to nie będzie problem – dodała z uśmiechem blondynka, po czym lekko się zarumieniła, bo dotarło do niej, że ostrzegła czarodzieja przed między innymi czarodziejskimi maluchami.
- Ależ oczywiście, opowiedzcie mi coś jeszcze drogie panie. – Obdarował je sympatycznym uśmiechem, a na jego twarzy malowała się chęć poznania wszystkich szczegółów na temat nieludzkich dzieci. Nie wytknął Arti gafy, za co była mu niezmiernie wdzięczna i zaczęła mówić dalej, na zmianę z fellarianką.

Czas mijał nieubłaganie, Imelda kręciła się po zamku, wraz z gromadką skrzydlatych naturianek zaglądając do komnat dzieci, czy wszystko jest w porządku, odwlekała nieco moment, który miał nastąpić, musiała odwołać wieczorek z liszką i czarodziejką, niestety chyba los nawet chciał, by ona i Łucja pogrzebały topór wojenny, bo właśnie natknęła się na przyjaciółki.

- Jak tam Imelda? Kelly miała dziś adopcję prawda? – spytała truposzka.
- Tak, Derylowie byli bardzo szczęśliwi, ona także, choć lekko zestresowana.
- Ah, te momenty zawsze są takie wzruszające, gdy widzisz, jak dziecko znajduje nowy dom, to takie uczucie spełnienia i to ciepełko w serduszku – zachwycała się pradawna. – Opowiesz nam wszystko przy herbatce?
- Taa… Posłuchajcie, chyba muszę to odwołać – zaczęła niepewnie i była wdzięczna swoim niewielkim towarzyszkom, że nie przerwały tej rozmowy swoimi wtrąceniami.
- Jak to? Coś się stało? – spytała nieumarła.
- Stwierdziłam, że jednak przyjmę propozycję Łucji, nie wiem, czy jej wybaczę, ale może szczera rozmowa na spokojnie…
- Doskonale cię rozumiemy. – Czarodziejka położyła dłoń na jej ramieniu, chcąc okazać, że wspiera ją w tej decyzji.
- Dziękuję – rogata lekko się uśmiechnęła, po czym ruszyła w stronę niewielkiego pokoju swojej siostry, jednakże w pewnym momencie się zatrzymała i zwróciła do wróżek – Posłuchajcie, cieszę się, gdy mi towarzyszycie, ale w tej sytuacji…
- Nie możemy lecieć z tobą? – skrzywiła się Malwa.
- A tak chciałam przygadać tej Łucji, jak bardzo niedokładnie sprząta, wiecie, co dziś widziałam? Pająka! To niedopuszczalne, nikt ich tu nie zapraszał, a skoro jest pająk to i pajęczyny! – zaczęła marudzić Niezapominajka.
- Uspokójcie się drogie siostry – zarządziła najstarsza, a że rodzeństwo szanowało Pelargonie, szybko zrobiło to, co kazała. – Damy ci trochę prywatności – uśmiechnęła się do Imeldy.
- Cóż, zawsze możemy pogadać z Sugarro – zaproponowała Słonecznik. – Mam do niego kilka pytań.
- Dziękuję. – Satyrka ruszyła więc dalej do pokoju swej przybranej siostry.

Znajdował się on od strony wodospadów, przez okno był na nie piękny widok, ale gdy się je otwierało, ich szum był strasznie dokuczliwy. Wampirzyca jednak nie śmiała narzekać, wiedziała, że nie ma prawa liczyć na coś lepszego.
Satyrka westchnęła i zapukała do drzwi, nikt jej jednak nie otworzył, ośmieliła się więc zajrzeć, ale nie zastała tam nieumarłej. Postanowiła się więc pokręcić po zamku. Przechadzała się jego korytarzami, na górze, na dole, była nawet na wieży. Powoli zaczynała myśleć, że tylko marnuje czas, ale zdecydowała wyjść jeszcze na zewnątrz. Zaszła aż do altany będącej praktycznie tuż obok drogi do głównego wejścia, ale znacznie niżej. Huk był tu nieznaczny, bo znajdowała się ona w podobnej odległości od obu spadków, tego za sierocińcem i przed nim. Było to najlepsze miejsce, by się odprężyć, podziwiać widoki. Między zajęciami dzieci często tu przychodziły, ale po lekcjach to miejsce było zarezerwowane dla pracowników.
Białowłosa nie spodziewała się, że Łucja po jej odmowie może tu być, ale ku jej zaskoczeniu siedziała tam przy stoliku z pełnymi filiżankami herbaty. Zdziwiło do rogatą, która chciała po cichu do niej podejść, ale zdradził ją stukot kopyt.

- Przyszłaś… - Wampirzyca spojrzała na nią oczami pełnymi nadziei.
- Tak… - Naturianka podeszła do spiczastouchej i się dosiadła.
- Posłuchaj Imeldo, ja naprawdę żałuję, tego, co się stało, byłam zaślepioną, arystokratyczną snobką.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę… - Ciemnoskóra starała się trzymać emocję na wodzy, ale złość, gniew ją rozsadzały od środka, gdy tylko spoglądała na tego rudzielca.
- Tak. – Uśmiechnęła się lekko i nastała chwila niezręcznej ciszy. – To… jak tam twój… ogon? – spytała, pamiętała, jak oblała go żrącą substancją, ale spojrzenie naturianki i brak odpowiedzi kompletnie ją speszył. – Ja naprawdę myślałam, uwierzyłam, że jesteś piekielną istotą wtedy… W końcu nie spotyka się satyra co krok – próbowała się jakoś usprawiedliwić, choć wiedziała, że to nie ma sensu i coraz bardziej irytuje siostrę, musiała szybko zmienić temat. – Po twojej ucieczce rzuciłam się w pościg za tobą. Niestety zrobiło się ciemno i zgubiłam drogę do domu. Wtedy napadł mnie wampir… I zmienił. To był straszne, ciągle byłam głodna, robiłam złe rzeczy, a kiedy wreszcie wróciłam do rodziców… Liczyłam na wsparcie, a oni zamknęli mnie na tym strychu, a znajomym wciskali bajeczkę, że ty mnie zabiłaś… Cudem udało mi się stamtąd wyrwać, ale nie miałam gdzie iść, w domu wszystko miałam, dosłownie, sama wiesz najlepiej… Wtedy też zrozumiałam, co ja zrobiłam… - w jej oczach pojawiły się łzy. – Imeldo, tylko ciebie mam.

Satyrka słuchała na początku od niechcenia, ale w miarę upływu czasu zaczęła odczuwać lekkie współczucie, jej dobre serce po prostu nie mogło pozostać obojętne. Nie chciała jednak tego okazać, więc wstała i miała ochotę się stąd ulotnić jak najszybciej i na spokojnie to przemyśleć.

- Poczekaj! – wampirzyca także wstała i podbiegła do ciemnoskórej mocno ją przytulając, co kompletnie wybiło z rytmu białowłosą, która po prostu znieruchomiała.

Dopiero po chwili, gdy się opamiętała, położyła dłonie na ramionach spiczastouchej i delikatnie ją od siebie odsunęła.

- Przepraszam, naprawdę… - mówiła zapłakana rudowłosa.
- Łucjo… Niestety nie jestem jeszcze w stanie ci wybaczyć – powiedziała z bólem serca, bo choć chciała, to dawne rany bolały zbyt mocno – Myślę, że… czas na mnie.

Nieumarła westchnęła, ocierając ręką łzy, nie sądziła, że to będzie łatwe, ale przynajmniej próbowała.

- Mhm… - mruknęła podłamana. – A… Imeldo…
- Tak? – Spojrzała za siebie.
- Miej na oku tego czarodzieja… - Satyrka jednak już odchodziła, więc Łucja nie miała okazji wyjawić jej swych obaw i wątpliwości – CHĘDOŻYĆ TO! – krzyknęła, gdy tylko jej siostra odeszła wystarczająco daleko. – "Najchętniej napiłabym się krasnoludzkiego piwa…" - usiadła przy stoliku, kładąc na nim głowę, leżała tak długo, aż zaczęła przysypiać w tej pozycji.

Podczas tej trudnej chwili dla obu kobiet Sugarro mógł się przekonać, że to, iż wróżki były małe, to ich energia mogła się równać jego sile. Wciąż o coś pytały, siadały mu na głowie, grzbiecie, latały wokół. Świetnie się przy tym bawiły, ale w pewnym momencie znalazły sobie jeszcze jedno zajęcie, zadawanie pytań.

- Sugarroo, a jak to jest być centaurem? Ciężko ci się myć? Pewnie robisz to w jeziorze, czy może są jakieś specjalne wanny dla dorosłych centaurów? – dopytywała Niezapominajka, zaznaczając, że chodzi jej o dojrzałych przedstawicieli jego rasy, dzieci jeszcze mogły się mieścić w nieco większych balach.
- Ej, a umiesz chodzić na tylnych kopytach? Swoją drogą masz aż sześć kończyn, jak pająk! – zakrzyknęła Malwa, chichocząc.
- Ale pająki mają ich osiem… - nieśmiało wtrąciła Stokrotka.
- Sugarro, a mogę ci zapleść warkoczyk na ogonie? – spytała zachwycona tą wizją Fiołek.
- A ja bym wplotła ci w te loczki jakieś błyszczące koraliki, byś emanował blaskiem! – zawołała radośnie Słonecznik.
- Siostry moje, chyba widzę Imeldę, lećmy! – zakrzyknęła w końcu Pelargonia, co było dla centaura wybawieniem, bo cała szóstka skrzydlatych istotek go opuściła.

Wieczorem natomiast Imelda, gdy w miarę doprowadziła się do porządku, po burzliwym spotkaniu oczekiwała swego przyjaciela, wróżki powoli układały się do snu w swoich malutkich łóżeczkach, a ciemnoskóra przeglądała rysownik.
W końcu naturianin przyszedł. Imelda specjalnie zrobiła tyle miejsca, ile się dało, by nie czuł się źle w jej komnacie, która na szczęście też nie była taka mała.

- Witaj Sugarro, chodź, musisz to zobaczyć – zawołała przyjaźnie.

Gdy tylko usiedli obok siebie, zaczęła pokazywać mu rysunki w szkicowniku małej Kelly. Pierwszy to była ona i on jak wtedy rozmawiali przy jeziorku.

- Kelly ma niesamowity talent, nie sądzisz? Na pewno jej nowi rodzice będą z niej dumni.

Na kolejnych stronach były też rysunki reszty pracowników w różnych sytuacjach, na lekcjach, korytarzach, w codziennych obowiązkach. Przykładowo Sobek przy wybuchu jednej z substancji, Hathor idąca korytarzem ze swoim kotem i nietoperzem. Była nawet Łucja myjąca podłogę, ale strasznie smutna. Imelda znowu poczuła się wewnętrznie rozbita.
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

        Ten dzień był dobry, tak samo, jak i dzień przed nim, i ten jeszcze wcześniejszy. Gdy Sugarro nad tym pomyślał, to uświadomił sobie, że już całkiem długi czas minął od jego ostatniej porażki w walce z nigdy niegasnącym płomieniem gniewu. Palące ciepło głęboko zakorzenione w jego sercu tonęło w oceanie miłych wspomnień i emocji, które oferowało mu to miejsce. Nawet momenty, które były niejako smutne, jak choćby oddanie podopiecznej pod skrzydła nowych rodziców, nie zdołały ostatnimi czasy osłabić jego samokontroli. Nadzieja wypełniała go z każdym takim dniem coraz mocniej.

“Nie pozwolę na kolejną tragedię. Nie, kiedy jestem potrzebny. Nie, kiedy tak wiele osób i dzieci mogłoby zostać pochłonięte przez żar mojej furii.”

        Centaur odetchnął, dumny ze swojego ciągłego sukcesu, narastającego sukcesu, ale zarazem wciąż czuwający - gniew był bowiem dla niego niczym nieustający szept piekielnej kusicielki. Nawet teraz, gdy przechadzał się po spokojnych korytarzach sierocińca, toczyła się w nim wojna o kontrolę. Na całe szczęście nic a nic nie utrudniało mu tego - podopieczni, którzy powoli kierowali się do swoich pokoi w związku z nadchodzącym wieczorem, witali się z nim krótko, po czym znikali z jego pola widzenia.

- Ten dzień był niemal idealny, prawie jak sen... Aż chce trwać w nim dalej... i nigdy się nie obudzić - wyszeptał pod nosem parzystokopytny, nieświadomy tego, jak bardzo wykrakał nadlatujące w jego stronę kłopoty.

        Wróżki zjawiły się obok niego jak za ruchem czarodziejskiej różdżki. Sugarro mógł o nich powiedzieć bardzo wiele... Choć większość z tych rzeczy była raczej po niezbyt przyjacielskiej stronie. Nie, żeby parał nienawiścią wobec bliskich przyjaciółek Imeldy, po prostu nie raz zachowywały się z punktu widzenia naturianina bardziej irytująco, niż nawet najbardziej złośliwe dzieci. Najgorsze było jednak to, że one nawet nie robiły tego celowo - wróżki po prostu takie były, choć Sugarro często się zastanawiał czy to tylko problem tych konkretnych, czy może też każda przedstawicielka tej rasy cierpi na tak absurdalną nadpobudliwość.

- Jest dobrze być centaurem - odpowiadał Niezapominajce krótko i wiele bardziej oschle niż zazwyczaj. Nie chciał przypadkiem powiedzieć za dużo, szczególnie że ciężko było pilnować emocji, gdy jest się pod naporem aż kilku skrzydlatych psotniczek. - Myję się w jeziorze i nie powiedziałbym, że jest to trudne, może czasami czasochłonne.

- Nie Malwa... Nie umiem - westchnął, słysząc to, jak jest błędnie porównywany do pająka. Gdy pierwszy raz miał z nimi do czynienia, to jeszcze się śmiał z tego wszystkiego, a teraz... cóż, musiał pilnować tego, by nie pacnąć którejkolwiek z nich jak muchy. Natrętnej, gadatliwej muchy.

- Nie zbliżaj się do mojego ogona. Mogę cię przypadkiem nim uderzyć, jeżeli spróbujesz - stwierdził, gdy tylko usłyszał ofertę Fiołka. O mało co, a by zapomniał dodać “przypadkiem” do swojej wypowiedzi. Już miał także przemówić w kwestii błyskotliwego pomysłu Słonecznika, ale na całe szczęście Pelargonia jednym zdaniem sprawiła, że plaga wróżek powróciła do swojej domyślnej towarzyszki.

        Centaur, gdy tylko był znów sam, aż zbliżył się do ściany i oparł o nią swój ludzki tułów. Czuł, jak od tego wszystkiego krew gotowała mu się w żyłach, a serce biło szybciej. Nie było tragicznie, ale jeszcze chwila a by wykrzyczał wprost, co myśli o ich zachowaniu i nagłym naruszaniu jego przestrzeni osobistej. A to by była oznaka słabości wobec niechcianej emocji. Nie mógł ulec, nawet w tak błahy sposób. Po tym bowiem byłoby coraz łatwiej oddać się płomieniowi, który to próbował pochłonąć wszystko, co było dla niego cenne.

        Udał się galopem w stronę wyjścia, a odgłos kopyt rozchodził się głośnym echem po korytarzach. Centaur nie przejmował się, że młodsze dzieci pewnie właśnie próbują zasnąć - musiał udać się na długi spacer i to natychmiast. Nie chciał ryzykować, że straci kontrolę w obecności któregoś z pracowników sierocińca, albo - o zgrozo - przy którymkolwiek z podopiecznych, bo zdarzało się, że ci błąkali się nawet późną porą wśród murów tego miejsca.

        Na szczęście zdołał wyjść z budynku niezauważony, a i sam spacer wśród chłodnego wiatru oraz gasnącego nieba był owocny - odzyskał panowanie nad sobą i gniewem, który go pochłania od środka, odrzucając w niepamięć to, jak zadręczały go wróżki. Przy okazji, skoro już był na zewnątrz, zbadał okolicę, stwierdzając, że nic niepokojącego nie dało się zauważyć w okolicy ośrodka. Dzięki temu mógł ze spokojem w sercu powoli obrać kurs na pokój Imeldy, wciąż bowiem w głowie jego rozbrzmiewało zaproszenie od satyrki na wieczorne pogaduchy.

        Gdy już był w pokoju Imeldy, a przywitania zostały wymienione, usiadł tak blisko niej, jak tylko jego anatomia w połączeniu ze skończoną ilością miejsca w pokoju na to pozwalała. W takich momentach Sugarro niemal zapominał, że w praktyce Imelda jest jego pracodawcą, zamiast tego widząc w niej bliską przyjaciółkę, z którą może spędzić czas bez obaw o swój gniew.

- Masz całkowitą rację. Te rysunki są przepiękne, szczególnie jak na jej wiek - stwierdził centaur, gdy tylko przejrzał większość dzieł, które wyszły spod ręki już nieobecnej w sierocińcu Kelly. Z jednej strony był dumny z jej zdolności, z drugiej jednak przeszła mu przez głowę myśl zainspirowana przez dzieła młodocianej. - Myślisz, że przykładamy wystarczająco dużo uwagi do indywidualnych talentów naszych podopiecznych? Co, jeśli nieświadomie ograniczamy rozwój części z nich? Jakby nie patrzeć wszystkie zajęcia są grupowe, być może nie pozwala to niektórym w pełni rozwinąć skrzydeł.

        Choć mówił jedno, w głowie miał co innego. Nie chciał, by którekolwiek dziecko poczuło się niedocenione. By ktokolwiek z ich podopiecznych uznał, że pomimo swych osiągnięć nie otrzymuje adekwatnego uznania... Nie chciał być kiedykolwiek świadkiem swojej własnej historii w innym wydaniu, nawet jeśli taki scenariusz był mało prawdopodobny w miejscu tak przepełnionym troskliwymi nauczycielami i uważnymi opiekunami.

- Co sądzisz o zajęciach indywidualnych? Nie musiałyby być o czymkolwiek konkretnym, ani nawet obowiązkowe. Po prostu coś, z czego moglibyśmy skorzystać u tych, u których widać nadzwyczajny potencjał. Choć mógłby być problem z czasem, jak i również tym, kto by prowadził takowe...

        Widać było, że naturianin zaczął się głowić nad praktycznymi aspektami swojej propozycji i że nie jest zadowolony z wniosków, do których dochodził. Może i było dobrze, ale czasami Sugarro miał wrażenie, że ledwo starcza im kadry do zajmowania się tym całym miejscem, nawet wliczając nowego czarodzieja. Rzecz jasna obecni opiekunowie i nauczyciele są przepełnieni zapałem do pracy, ale i tak wystarczyłby jeden gorszy tydzień, by zaczęło się robić nieciekawie. W tej perspektywie dodawanie kolejnych obowiązków było bardzo, ale to bardzo kiepskim pomysłem.

- Po namyśle… Zapomnij o tym. Prawdopodobnie przeciążyłoby to tych, którzy już teraz mają dużo na głowie. Zamiast tego opowiedz mi, jak poszło twoje spotkanie. Wiem, że to dla ciebie problematyczna sprawa, ale mam wrażenie, że tego potrzebujesz - rzekł spokojnie, jego głos był łagodny i troskliwy tak jak zawsze podczas rozmowy z Imeldą.

        Tymczasem, w stronę sierocińca zaczęła się zbliżać fala nadnaturalnego chłodu. Na razie mury sprawiały, że nikt wewnątrz nawet tego nie zauważył, ale to była tylko kwestia czasu, nim źródło przenikliwego zimna dotrze do nich, wywołując zamęt i chaos, jakiego jeszcze nie było.
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Imelda »

Atak wróżek, uzbrojonych w irytujące pytania, na centaura trwał w najlepsze. Niezapominajka wyglądała na zadowoloną z odpowiedzi na swoje pytanie, choć sądząc po jej twarzy, już myślała, jakie jeszcze informacje wyciągnąć od Sugarro. Malwa tymczasem nie zamierzała zamilknąć.

- Ale konie potrafią na chwilę stanąć na tylnych nogach, może mógłbyś się nauczyć przedłużyć tę chwilę?

Fiołek i Słonecznik westchnęły, że przepadła im taka genialna okazja na upiększenie centaurzego ogona i jego uroczych loczków. Reszta wróżek zareagowała podobnie, gdy Pelargonia postanowiła ukrócić dokuczanie Sugarro. Choć dla nich to była raczej dobra zabawa, która miała na celu rozweselenie naturianina, a nie zirytowanie.
Później w pokoju Imeldy skrzydlate były zbyt zmęczone, by próbować zarazić swoim entuzjazmem parzystokopytnego. Satyrka oparła się o swojego przyjaciela i spojrzała na niego z uśmiechem.

- Cieszę się, że jesteś – powiedziała z wyraźną ulgą w głosie, po czym zaczęli przeglądać rysunki byłej podopiecznej.

Miło się je razem przeglądało, były naprawdę dobre, satyrka liczyła na chwilę wytchnienia, ale jedną z postaci była też Łucja. Jej idealnie odwzorowany smutek ukuł Imeldę w serce i znów czuła gniew wymieszany z bólem oraz próbujące dojść do głosu pragnienie przebaczenia. Dobrze, że Sugarro w porę zarzucił konkretny temat i naturianka mogła nakierować swoje myśli na co innego.

- Żeby zrealizować to, co mówisz w jak najlepszy sposób, każde dziecko musiałoby mieć osobistego opiekuna, a nas aż tyle nie ma – westchnęła Imelda. – Moglibyśmy jednak zorganizować jakieś zajęcia dodatkowe w mniejszych grupach, które pomagałyby rozwijać talenty naszych dzieci – powiedziała, zastanawiając się, czy znaleźliby na to czas. – Można by też zaangażować naszych najstarszych podopiecznych i… - w tym momencie centaur spytał o spotkanie z wampirzycą.

Imelda wbiła wzrok w podłogę i zamilkła na dłuższą chwilę. Na szczęście naturianin jej nie poganiał, cierpliwie poczekał, aż zbierze w sobie siłę, by wyrzucić z siebie wszystkie te zmartwienia.

- Ona żałuje, szczerze, wiem to – stwierdziła krótko. – Jednak wciąż nie potrafię jej tego zapomnieć.

Białowłosa opowiedziała jeszcze parę szczegółów z niezbyt klejącej się rozmowy, po czym wróciła do organizowania dodatkowych zajęć w celu rozwijania talentów organizowanych przez chętne dzieciaki dla innych. W końcu umiejętność sprawnej organizacji też może być talentem. Niemal wszystkie wróżki już spały, oprócz Pelargoni, która przysłuchiwała się rozmowie.

Nazajutrz większość pracowników wstała niemal równo ze wschodem słońca jak zazwyczaj, mimo że była Sunria i nie było lekcji. Trzeba było nadrobić zaległości z poprzednich pięciu dni, posprawdzać pracę uczniów, czy też posprzątać pracownie, jak w przypadku Sobka. Był tak zajęty układaniem swoich próbówek i fiolek z zawartością lub bez, że przegapił śniadanie, które przygotowała Artemis. Zawsze w te dwa dni wolne od szkolnych zajęć posiłek dla podopiecznych był przygotowywany nieco później, w końcu większość wykorzystywała okazje do dłuższego spania, a kadra zyskiwała okazję do spędzenia ze sobą choć trochę czasu. Nic dziwnego zatem, że panował spory zgiełk. Nawet Łucja siedziała z resztą, tyle że z dala od Imeldy, obrała taktyczne miejsce przy drugim końcu stołu obok Posejdona, który z kolei był z tego wielce rad i od razu zaczął ją zagadywać. Wampirzyca jednak odpowiadała bardzo minimalistycznie.

- Nie jesteś dziś zbyt rozmowna – stwierdził zawiedziony.
- Przepraszam – odparła i nawet lekko się uśmiechnęła.
- Może, chciałabyś dziś ze mną popływać? – zapytał trochę nieśmiało.
- Huh? – Nieumarła wyglądała na zbitą z tropu.
- No wiesz, tak dla rozluźnienia.
- Mam dużo roboty i ja nie umiem… - Już szukała wymówek ale zamilkła, bo nagle wszystko zagłuszył wybuch śmiechu pozostałych, ktoś najwyraźniej opowiedział coś śmiesznego albo rzucił jakimś żartem.

Jak się okazało, to Antonio opowiadał jakąś anegdotkę ze swoich podróży po kontynencie. I nieudanych magicznych sztuczkach, których konsekwencje były niegroźne, ale z pewnością nieoczekiwane. Coraz bardziej zyskiwał sobie sympatię innych. I przyciągnął również uwagę trytona, dzięki czemu Łucja odetchnęła.

- Niesamowite! – zakrzyknęła Hathor i nawet zaklaskała, a w tym momencie jej koci towarzysz skorzystał z okazji i wskoczył na stół.
- Ej, Hathor, zabierz stąd tego futrzaka – oburzył się Ares, gdy ten zwędził mu kawałek mięsa z talerza.
- I kto to mówi – zaśmiała się czarodziejka, po czym capnęła Puszka, nim zdążył zbroić znacznie więcej.
Kotołak przewrócił oczami i nawet chciał coś dodać, ale nagle napatoczył się temat Sobka i jego nieobecności.
- Widziałam go w pracowni – stwierdziła Ligia, ona wprawdzie nie jadała takich zwykłych śniadań, ale chętnie uczestniczyła w rozmowie.
- Jak znowu coś wybuchnie, to nie ręczę za siebie! – zagroziła Atena.
- Ależ spokojnie, moi mili, również wiem coś o alchemii i podpowiedziałem naszemu przyjacielowi przepis na pewną substancję niwelującą wybuchowość eliksirów.
- To wspaniale – ucieszyła się Imelda.
Pracownicy jeszcze trochę rozmawiali, nawet jak już zjedli, po czym rozeszli się do swoich zajęć, teraz nadchodził czas śniadania dla młodzieży i dzieciaków.

Kilka godzin później w dużym holu zebrała się grupka dzieciaków. Trójka kotołaczych braci ścigała się ze sobą, sprawdzając, jak szybcy są w ludzkiej i zwierzęcej formie. Kasja i Darci siedziały obok siebie i czytały książki. Pod sufitem natomiast krążyli w głównej mierze fellarianie i smokołaki, wykonując różne akrobacje. Ogólnie rzecz biorąc, każdy spędzał czas, jak mu pasowało. Oczywiście woleliby wyjść na zewnątrz, ale pech chciał, że przyszła konkretna ulewa.
W miarę upływu czasu jednak wszyscy zaczęli odczuwać chłód nawet wśród murów, co było dość dziwne, ponieważ mury zamku były naprawdę grube.

- Czy tylko mi tak zimno? – spytała Darci, spoglądając na Kasję.
- Mi też – stwierdziła minotaurzyca.
- Zmarzluchy! – zakrzyknęły jednocześnie trojaczki, całe zgrzane od biegania.
- Bo ganiacie jak wariaci, to wam ciepło! – wtrąciła panterołaczka.
- Powinni napalić w kominkach… - stwierdziła lisołaczka Arri, była tu jedną z najstarszych i często pomagała swym opiekunom w opiece nad młodszymi kolegami i koleżankami. – Chyba pójdę kogoś zawiadomić – westchnęła i mogła zobaczyć swój własny oddech, co nie było dobrym znakiem.
- Daj spokój Arri, trochę chłodku to nie powód do paniki – odezwał się tygrysołak.
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

        Imelda potrzebowała kogoś, kto ją wysłucha. Kogoś, kto pozwoli jej emocjom znaleźć ujście. Dlatego też, po tym, gdy rozpoczął tematy na rozmowę, pozwolił, aby to satyrka je samodzielnie kontynuowała. Centaur jedynie przytakiwał albo odpowiadał pojedynczymi słowami, wszystko spokojnie i z cierpliwością, na którą jego przyjaciółka zasługiwała. Jakby nie patrzeć, była zdolna w sposób, którego Sugarro nie potrafiłby nigdy osiągnąć, dzięki czemu była idealną osobą na zarządzanie tym cudownym miejscem. To właśnie dlatego jego szacunek wobec niej był równie nieskończony, co płomienie jego gniewu.

        Rzecz jasna czas, jaki mieli dla siebie, takowy nie był. Dlatego też, gdy tylko rozmowa została wyczerpana, życzył on pół-kozicy spokojnej nocy, sam zaś opuścił jej komnatę, co by odpocząć w zaciszu stajni, gdzie znajdowało się jego miejsce do spania. Nawet jeśli nie zmruży zbytnio oka, to będzie mógł sobie poleżeć w miejscu i spędzić resztę nocy na rozmyślaniu zarówno o przeszłych, jak i nadchodzących wydarzeniach.





        Gdy tylko pojawiły się pierwsze promienie słońca, Sugarro po raz kolejny oddał się swej porannej rutynie. Szybki galop bez zbroi dookoła terenu nie przywitał go niczym nadzwyczajnym, co najwyżej bardzo chłodnym powietrzem, które mogło zwiastować paskudną pogodę oraz przeziębienie dla mniej odpornych młodzików, jeżeli pozwoli się im wyjść na zewnątrz bez odpowiedniego ubioru.

        Zapamiętując ten skrawek informacji na później, ruszył udać się na posiłek. I choć zazwyczaj pojawiał się jako ostatni, to dziś wyjątkowo przywitał go widok niemal całej kadry sierocińca. Jak na masywnego centaura przystało, potężny stukot jego kopyt niemal natychmiast zaalarmował wszystkich, iż Sugarro jest wśród nich.

“Musiałem nieświadomie przejść obchód sierocińca szybciej niż zwykle przez niską temperaturę. No cóż, przynajmniej będę mógł od razu przekazać Imeldzie i pozostałym informacje odnośnie do tego, jak zimno jest na zewnątrz”

- Smacznego wszystkim.

        Tymi dwoma, niezwykle pogodnymi jak na naturianina słowami przywitał się ze wszystkimi, po czym spokojnym truchtem podszedł do Artemis, która już patrzyła na niego z bardzo, ale to bardzo nikczemnym uśmiechem. Centaur aż zaczął zastanawiać się, czy to aby na pewno dobry pomysł, ale ucieczka nie wchodziła w grę - gdyby tak zrobił, to chwilę później cała kadra wisiałaby mu na szyi, zmartwiona jego zachowaniem. Dlatego też odetchnął głębiej i podszedł tuż obok niedźwiedziołaki.

- Artemis, To co zwykle poproszę.

        W tym momencie z ust kucharki wydobył się chichot. Chwilę później zastąpił go rechot, a kilka sekund później ten przerodził się w maniakalny śmiech, godny czarnoksiężnika, który właśnie wyjaśnił swój nikczemny plan wkrótce martwym bohaterom. Sugarro nie wiedział co myśleć, więc, zamiast myśleć, po prostu uniósł prawą brew, by wyrazić to, jak bardzo nie ma pojęcia co się dzieje. Na całe szczęście gest jego został zauważony, Artemis bowiem zdołała opanować się, choć jej twarz wciąż zdobił wyszczerz godny szaleńca.

- Czyżbyś nie zauważył? Przyszedłeś za szybko, wszyscy jeszcze jedzą! A to znaczy, że nie ma jeszcze żadnych resztek, więc… dostaniesz pełną porcję tak jak wszyscy inni!

        Wszystko to zostało wypowiedziane tonem, jakby kobieta właśnie wygrała w kości z Prasmokiem i zyskała władzę absolutną nad całą Alaranią. Jeżeli jej mina nie była wymuszona, to tak też pewnie się czuła. Sugarro, który w końcu zrozumiał o co chodzi, zapłonął gniewem na myśl o tym, że ktoś się śmieję wprost w jego twarz z powodu jego wyboru żywieniowego. Na całe szczęście był zarazem tak skołowany, że nie mógł tego gniewu wydobyć na zewnątrz, więc jedyne, co zrobił, to przeciągnął prawą dłoń po swojej twarzy, nadal nie do końca dowierzając, że doszło do sytuacji przed jego oczami.

- Nie zawsze można mieć to, co się chce… - Powiedział na głos, choć była to bardziej myśl skierowana do niego samego. Słowa jego zawierające więcej niż tylko pustą mądrość przekazywaną z pokolenia na pokolenie. - A zjeść i tak muszę. Poproszę w takim razie to, co masz do zaoferowania.

        Przy akompaniamencie Artemis, której triumfalnego gadania końca nie było widać, zdobył on swoje śniadanie, po czym zaczął kierować się w stronę stołu, gdzie siedzieli pracownicy sierocińca. Rzecz jasna nie chciał się do nich dosiąść - stół nie był dostosowany dla kogoś o jego rozmiarach, przez co byłoby to bardzo niepraktyczne, nie wspominając o tym, że bez wątpienia bolesne dla jego kręgosłupa. Zamiast tego podszedł na tyle blisko, aby wszyscy byli w zasięgu jego głosu. Nim jednak odezwał się, pozwolił sobie posłuchać, o czym rozmawiają inni dorośli.

        Nie było to nic szczególnie interesującego dla naturianina. Jedyne, co przykuło jego uwagę, to fakt jak bardzo Antonio zdołał zżyć się z pozostałymi. Wydawał się spokojny i rozluźniony podczas rozmowy. Kto wie, może okaże się kolejnym towarzyszem rozmów poza Imeldą? Tę teorię trzeba by było sprawdzić później i na osobności. Teraz, gdy rozmowa się uspokoiła, centaur pozwolił sobie wtrącić się, co by poinformować innych o tym, co dzieje się na zewnątrz.

- Temperatura na zewnątrz jest bardzo niska jak na tą porę roku. Pogoda może być paskudna, a nawet jeśli nie, to proponuje pilnować, by młodzi nie próbowali bez odpowiedniego ubioru przebywać na zewnątrz.

        Nie czekał na odpowiedź, ani też na jakąkolwiek reakcje. Natychmiast udał się do wyjścia z tego pomieszczenia, co by zjeść na osobności, gdzie jego obecność nie będzie przeszkadzała innym, a gdzie będzie miał łatwiejszy czas przy uspokajaniu swojego wciąż płonącego gniewu.





        Był już niemal środek dnia, a pogoda była coraz gorsza. Temperatura, zamiast rosnąć, wciąż spadała i do tego stopnia, że chłód zaczął wkradać się do wnętrza budynków. Jakby tego było mało, rozpadał się mocny deszcz, na tyle mocny, że Sugarro postanowił spędzić resztę tego dnia w środku. Nawet jeśli jego ciało domagało się ćwiczeń, nie chciał on nanieść później błota do środka, a tego by było sporo na jego kopytach i futrze. Spora masa jego cielska też nie ułatwiała tego wszystkiego - gdyby trafił na głębokie i grząskie błoto, to nikt w sierocińcu nie zdołałby go uratować przed haniebną śmiercią.

        Poza tym… coś było nie tak. Pogoda owszem była paskudna zgodnie z jego przewidywaniami, ale chłód narastał aż za bardzo. Było to na tyle podejrzane, że naturianin przywdział pełną zbroję wraz z hełmem, chwycił swoją lancę i zaczął patrolować korytarze sierocińca, których rozmiar pozwalał mu bezpiecznie i spokojnie przemierzać zamek wzdłuż i wszerz. Okazjonalnie podczas tego spaceru po wnętrzu budowli pocierał metalową rękawicą o lancę, a tarce tak wywołane było wystarczające, aby magiczny metal wypluć z siebie snop iskier i trochę mile widzianego ciepła.

W ten oto sposób Sugarro dotarł do holu, gdzie obecnie znajdowało się kilkoro z podopiecznych, którzy to jeszcze przed chwilą dyskutowali fakt tego, jak chłodno jest w środku.

- Masz rację, trochę chłodu nikomu nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie nawet, wystawianie się na chłód jest podobno świetnym sposobem na uodparnianie się na długotrwałe mrozy. Ale że nie mieszkamy na lodowatej północy, to nie ma sensu ryzykować przeziębieniem w imię czegoś, co może wam się nie przydać.

        Tym, jak wtrącił się w rozmowę między dziećmi, zdołał zwrócić na siebie uwagę każdego w okolicy. Rzecz jasna był on w pełnej zbroi, co bez wątpienia mogło być i było zastraszające, ale na szczęście obecne tutaj młodziki wiedziały, kim on jest i znały go z widzenia i słyszenia na tyle, aby nie panikować w jego obecności.

        Niektóre z dzieci już pędziły w jego stronę, by skorzystać z jego masywnego cielska jak z zabawki, na którą można się wspiąć, ale nim do tego doszło, Zza grubych murów zamku, z kierunku południa, zaczął rozchodzić się dźwięk, który zaczął narastać na sile z każdą chwilą.

- ...Czy to…

Płacz dziecka, pełen żalu, goryczki i bólu. Biedaczysko musiało mieć kilka lat, a przynajmniej na to wskazywał żałosny ton wycia, który był na tyle głośny, by spenetrować mury zamku.

“Zaraz… jakim prawem dziecko jest tak głośne?”

        Sugarro rozejrzał się po młodzikach dookoła niego… czemu towarzyszył dźwięk pękającego lodu. Sugarro przyjrzał się swojej rękawicy i niemal natychmiast zauważył, że tą zaczyna pokrywać szron, a następnie lód. Podobnie zresztą działo się ze ścianami dookoła nich. Nic dziwnego - temperatura spadała coraz bardziej, z każdą sekundą coraz bardziej przypominając najgorsze opowieści o śmiercionośnej północy.

- Dzieci. - Sugarro odezwał się, ton jego poważny i na tyle ostry, aby wiedziały, że nie uznaje on sprzeciwu. - Biegiem, ale już - Wskazał palcem korytarz biegnący w kierunku przeciwnym od tego, z którego dochodził nienaturalny dźwięk i chłód. - Znajdźcie kogokolwiek dorosłego i przekażcie, że czekam w południowym holu na pomoc. Jazda stąd!

        Ostatnie słowa wypowiedział z odrobiną paniki. Było już tak zimno, że nie było bezpiecznie dla nich. Sugarro był na tyle masywny, że mógł znieść więcej, ale tego samego nie można było powiedzieć o nieletnich istotach, które na dźwięk jego głosu natychmiast uciekły w stronę bezpieczeństwa. Na wszelki wypadek obrócił się w ich stronę, aby upewnić się, że każde z nich znikło za najbliższym zakrętem.

“Najważniejsze z głowy. Pozostało zająć się źródłem tej sytuacji.”

        Dokładnie w chwili, w której obrócił się w kierunku, który powinien bacznie obserwować, przez ścianę przeniknęła eteryczna istota. Duch, zjawa, jakkolwiek by to nazwać, to właśnie przybyło do wnętrza, nie przejmując się czymś takim jak drzwi wejściowe. Ledwo widoczny duch kobiety - ludzkiej kobiety, jeśli dobrze widział - trzymał na rękach bardzo wyraźne, ale równie nieżywe dziecko, którego szloch i lament był tak głośny, że aż bolały od niego uszy. Mało tego, od dziecka bił chłód, który pokrył grubą warstwą lodu wszystko dookoła niego. Nawet Sugarro, który był w bezpiecznej odległości, poczuł, jak zimno przeszywa jego kości, a zbroja jego natychmiast zaczęła przypominać rzeźbę z lodu.

        Duch kobiety patrzył się na niego, a emocje były wyraźne, nawet gdy twarz jej zdawała się rozmywać z każdym ruchem powietrza. Strach, desperacja, poczucie winy. Sugarro rozumiał, że potrzebowała pomocy z duchem maleństwa, które najwyraźniej nie miał kontroli nad swoimi nadzwyczaj potężnymi mocami. Niestety, centaur nie był w stanie jej pomóc. Może i dzieci go tolerowały, ale bez wątpienia nie był kimś, kto byłby w stanie uspokoić dziecko doprowadzone do takiego stanu. Rzecz jasna mógłby pójść stąd, z dala od zimna, i znaleźć kogoś, kto by zdołał to zrobić… ale wtedy ryzykowałby tym, że zjawy pójdą gdzieś indziej, co mogłoby narazić kogoś innego nad magiczny chłód.

        Sugarro przez moment szykował się do tego, by rozgrzać się z pomocą swej zbroi, ale natychmiast porzucił ten pomysł. Zjawa mogła to odebrać jako agresję wobec niej i uciec, a nie mógł na to pozwolić. Dlatego też pozostała mu jedna, bardzo głupia i ryzykowna opcja.

- Nie martw się. Wkrótce przyjdą opiekunowie tego miejsca. Oni… dadzą radę załagodzić sytuację. - Dorosła zjawa nadal była zmartwiona, choć widać było, że słuchała go uważnie. - Poczekam na nich wraz z tobą, D-dobrze?

Uzyskał dzięki temu drobny uśmiech, co było dobre… choć zaczął martwić go fakt, że zimno zaczęło być coraz trudniejsze do zniesienia. Pozostawała mu nadzieja, że inni przyjdą, nim chłód odbierze go od świata żywych.
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Imelda »

Imelda uśmiechnęła się na widok Sugarro, który dołączył do nich w czasie śniadania. Po czym zwróciła się do Antonio.

- A jakiś eliksir na niesforność? – zapytała na tyle wesoło, że nie mogło to być poważne pytanie.
- A ktoś z podopiecznych aż tak rozrabia? – spytał Antonio.
- Nie, raczej myślałam o moich skrzydlatych dziewczętach – stwierdziła, rzucając wymowne spojrzenie Malwie i Słonecznik, które w tym momencie na drugim końcu stołu urządzały sobie walkę na sztućce.

Gdy naturianki zdały sobie sprawę, że coraz więcej par oczu na nie spogląda poczerwieniały na twarzach i czym prędzej odleciały, chcąc oszczędzić sobie więcej wstydu. Pelargonia, która siedziała na ramieniu Imeldy, zachichotała cicho. Pozostałe wróżki latały gdzieś w pobliżu, ale raczej nikomu nie wadziły.
Po chwili cała uwaga skupiła się na złowrogim śmiechu Artemis. Większość, gdy zrozumiała przyczynę zachowania niedźwiedziołaczki, wróciła do swoich rozmów jak gdyby nigdy nic. Imelda jeszcze chwilę na nich zerkała, ciesząc się, że Sugarro w końcu zje coś porządnego. Czarodziej natomiast przez dłuższą chwilę przyglądał się samemu centaurowi i jego potężnej posturze.

- Moja droga Imeldo – zaczął – Jeśli można spytać, jak wielu przebywa tu młodzieży dzielących rasę z szanownym Sugarro?
- Hmm – zastanowiła się satyrka – Z tego, co pamiętam, to jest ich piątka.
- Z tego, co zauważyłem stoły w jadalni dla dzieci i biurka w klasach są dla nich dostosowane, dlaczego więc tutaj o to nie zadbano? – spytał, a jego ton głosu wybrzmiał nieco oskarżająco, co aż zaskoczyło białowłosą.
- Oh… Sugarro zwykle z nami nie jada – odpowiedziała – Ale jeśli tylko by chciał… - spojrzała pytająco na swojego przyjaciela.
- Dolną połowę ciała to on powinien mieć od osła, a nie konia, bo taki uparty, nie ma sensu nawet pytać – palnęła krasnoludzica w przypływie nadmiernej szczerości.

Co niektórzy zaskoczeni tak brutalnym stwierdzeniem zamilkli. Ciszę przerwała Hathor, śmiejąc się w głos, reszta podążyła jej śladem. Centaur najwyraźniej nie był najszczęśliwszy z takiego obrotu spraw i szybko nakierował rozmowę na inny temat.

- Tak to bywa z tą naszą alarańską pogodą – stwierdziła Ember – tak jak w tamtym roku, pamiętacie? Śnieg w środku lata! - prychnęła fellarianka.
- Już ja zadbam o to, by bez ciepłego odzienia nosa stąd nie wyściubili — dodała Atena.

Następnie ich grono opuścił Sugarro i dołączył niebywale spóźniony Sobek. Został ciepło powitany, a Atena oczywiście musiała także skomentować jego niepunktualność. Smokołaka jednak to w ogóle nie obchodziło, jedyne, o czym myślał, to czy został dla niego jakiś smaczny kąsek. Oczywiście Artemis również jemu przygotowała jedzenie, tyle że całkiem wystygło.

- Będę musiała podgrzać… - stwierdziła.
- Sam to załatwię! – stwierdził dumnie zmiennokształtny i zionął ogniem w talerz, co skończyło się niemal całkowitym spopieleniem jego posiłku – Oj…
- No nie! – zawołała kucharka – Ty mi się nie waż do kuchni zbliżać – pogroziła mu chochlą – Zrobię ci coś innego… - westchnęła.

- Panie Sugarro, co się dzieje? – spytała zaniepokojona lisołaczka, zakrywając swoje zwierzęce uszka, które znacznie mocniej niż ludzkie wychwytywały dźwięki.

Kotołaki, które próbowały usilnie wgramolić się na grzbiet naturianina, ześlizgiwały się ze zbroi, nawet gdy szorowały po niej pazurami. Za nic miały tajemniczy chłód i w ogóle nie zauważały potencjalnego niebezpieczeństwa.
Dopiero widząc lód na ścianie i poważny ton głosu centaura kotołaki zrozumiały, że coś jest zdecydowanie nie tak, jak być powinno. Cała zebrana tu grupka natychmiast pobiegła lub poleciała tam, gdzie wskazał ich nauczyciel, oczywiście niektóre zaczęły krzyczeć, co spotęgowało atmosferę paniki, a echo ich głosów poniosło się na cały sierociniec, o ile ten tajemniczy i głośny płacz tego nie zagłuszył.

- Cicho bądźcie i do swoich pokoi! – zarządziła, wciąż biegnąc lisołaczka.

Jako że była jedną ze starszych, maluchy się jej posłuchały, a ona sama rozpoczęła poszukiwania kogokolwiek z opiekunów, choć miała cichą nadzieję, że wpadnie na Imeldę. Ona na pewno wiedziałaby co robić. Niestety wpadła na Ligię, która niosła nieduży stos książek. Zmiennokształtna przełknęła ślinę, liszka była miła, co nie zmieniało faktu, że wyglądała przerażająco.

- Dz-dzień dobry…- wycedziła ze strachem i dopiero po chwili się opanowała, przecież miała coś ważnego do powiedzenia – Zamek zamarza od środka! – wykrzyczała – I jeszcze czyjś płacz, jest strasznie głośny – tłumaczyła.

Nieumarła była mocno zaskoczona, ale nie zbagatelizowała słów lisołaczki. Nakazała jej znaleźć Sobka, smokołacza zdolność ziania ogniem była w tym momencie wysoce przydatna. Sama zaś pobiegła po Imeldę, zostawiając kilka grubych książek na korytarzu.
Satyrkę jak się okazało, już chwilę wcześniej zaalarmował płacz i właśnie zmierzała w stronę jego źródła wraz z zaintrygowanym Antonio oraz równie zmartwioną Hathor. Szybko dotarły do miejsca, gdzie stał Sugarro, zanim jednak podeszli czarodziej został chwilę i zaczepił nieumarłą.

- Lepiej zostań, nie chcemy pogorszyć sytuacji... – spojrzał na nią, jakby z obrzydzeniem co kompletnie zbiło liszkę z tropu, skoro wcześniej, jak dołączył, nawet jej dłoń ucałował.

Niemniej jednak przyznała mu rację i się wycofała. Wiedziała, jak reagują na nią dzieci. Przywykła do tego przez lata, ale teraz jakoś ją to uderzyło. Nie zwracając uwagi na chłód, który i tak za wiele nie mógł jej zrobić, postanowiła pospacerować po korytarzu. Bo co innego mogła niby zrobić? Przez myśl jej przeszło, że posprawdza co z dzieciakami, ale tym już zajmowała się Ember i Sobek. Słowa czarodzieja rozbrzmiewały w jej głowie za każdym razem, gdy rozważała podjęcie jakiejś akcji.
Tymczasem Imelda towarzystwie pradawnych podeszła do zjawy mijając Sugarro w niepokojąco mocno oszronionej zbroi.

- Dzień dobry – powiedziała z uśmiechem, choć zęby jej dygotały z zimna – Jak możemy pomóc? – spytała szczerze. W swoim życiu duchów raczej nie widywała, no może raz czy dwa gdzieś z oddali. Mimo to nie obawiała się ich. W tej chwili największym zmartwieniem był chłód, który stanowił realne zagrożenie dla dzieciaków. No i nie miała bladego pojęcia jak pomoc martwemu, płaczącemu dziecku.

Spojrzała na Antonio i Hathor, ale oni wyglądali na równie bezradnych. Natomiast półprzeźroczysta kobieta milczała, pewnie nawet ona nie wiedziała. Satyrka zaczęła szukać rozwiązania, musiała natychmiast coś zrobić. Magia? Za mocne. Ukołysze? Nie, przecież ona jest niematerialna! Chyba że…
Półkozica zaczęła nucić melodię kołysanki, która zwykle pomagała tym najniesforniejszym maluchom zasnąć. Na początku płacz i krzyki ją zagłuszały, ale później mimo drgań głosu z zimna zaczęła śpiewać. Maleństwo chyba się zaciekawiło, bo zamilkło. Naturianka śpiewała, a temperatura zaczęła nieco rosnąć. Tylko nie wiedziała co będzie, gdy skończy, mały duszek zaśnie? Czy one mogą spać? Nigdy nie mieli tu podopiecznego, który jest martwy, z wyjątkiem wampirów oczywiście.
Tymczasem dzieciaki siedziały w swoich sypialniach obok siebie ponakrywane kocami i kołdrami. W każdej komnacie było po kilka łóżek, czasem więcej, czasem mniej w zależności od rasy. Centaury na przykład spały w jednej z tych większych. Większość młodzików zbiła się w większe grupy, odwiedzając kolegów i koleżanki, byle było im cieplej. Ember im to poradziła i choć raz nikt nie protestował.
Arri pomagała fellariance i smokołakowi przeliczyć czy wszyscy się zebrali. Z początko szło dobrze, skrzydlata miała listę podopiecznych i tylko zaznaczała, że ktoś jest. Nagle jednak odkryli z niepokojem, że brakuje jednej osoby. Początkowo nie chcieli panikować, dokończyli sprawdzanie, licząc, że młody faerie zaraz gdzieś się pojawi.

- Ehh, dobra. Sobek, Arri pilnujcie ich. Ja poszukam naszego zguby – powiedziała, gdy po chłopaku wciąż nie było śladu. Rozłożyła swoje pstrokate skrzydła i wyleciała na korytarz.

Po drodze natknęła się na swoich kolegów, ale ani Ares, ani Posejdon nie widzieli Tyrsa. Naturianin słynął z tego, że jest bardzo delikatny i nieraz starsi chłopcy mu dokuczali. Mógł więc się gdzieś zaszyć i popłakiwać. Już wcześniej bywało tak kilka razy. W pewnym momencie spostrzegła Ligię, zmierzającą do jednej z wieży.

- Ligia! – zawołała – Widziałaś Tyrsa?
- Huh? Nie, pewnie się przede mną chowa… Czy coś.
- Ligia? Wszystko w porządku?
- Nie, szczerze mówiąc, to czuje się okropnie. Dzieci się mnie boją.
- Nie wszystkie przecież… Myślałam, że nie przykładasz do tego większej wagi – powiedziała zaskoczona fellarianka.
- Bo tak jest, było… Nie umiem tego wyjaśnić.
- Dobra… A dokąd idziesz?
- … Nie wiem – nieumarła odparła zaskoczona. Naprawdę nie wiedziała. To nawet nie było chodzenie bez celu, czuła się, jakby ktoś kontrolował, gdzie idzie. Nie chciała jednak zbytniego współczucia, czy dochodzenia co się stało, więc natychmiast zmieniła temat – Pomogę ci go poszukać.
- Na pewno? Nie czujesz się…
- Jeśli się schował to pewnie w bibliotece, pamiętam, że lubi czytać – stwierdziła, nie pozwalając fellariance dokończyć zdania.

Dziewczyny ruszyły więc do wcześniej wspomnianego miejsca. Za każdym razem, gdy naturianka chciała dopytać o samopoczucie Ligii, ta nachalnie zagłuszała ją, mówiąc o czymś innym. Było to okropnie irytujące, aczkolwiek zaskoczyło skrzydlatą, że liszka może za każdym razem zacząć bez zająknięcia mówić na inny temat.
Gdy dotarły do księgozbiorów sierocińca, od razu usłyszały ciche szlochanie i ruszyły w jego kierunku. Chłopak siedział pod jednym z biurek okryty jakimś starym kocem. Nieumarła została w tyle, Tyrs się jej bał, dobrze to pamiętała.

- Tyrs? – spytała Ember, podchodząc do biedaka – Co się stało?
- Emil nazwał mnie wróżką… I schował gdzieś wszystko moje ubrania, a zamiast tego zostawił tylko sukienki – mówił z żalem – Nie miałem w co się ubrać… I musiałem… I uciekłem! – dodał zawstydzony, a kolejne potoki łez spłynęły mu po policzkach.
- Już dobrze, Emil dostanie solidną karę, już więcej tego nie zrobi – pocieszała go fellarianka. Oprawca naturianina był leonidem. Miał bardzo trudny charakter i często sprawiał problemy. Czasem też dokuczał kolegom i koleżankom, ale chyba po raz pierwszy zrobił coś takiego.
- Mhm – mruknął pod nosem Tyrs – A czemu było tak zimno? – spytał.
- Trzeba będzie spytać Imeldę, bo sama nawet nie wiem, co się stało, a teraz chodź, znajdziemy ci jakieś pasujące odzienie.

Młody pociągnął nosem i wyszedł spod biurka. Nawet przywitał Ligię bez strachu, co było dość dziwne. Była niemal pewna, że należy do grupy tych, którzy się jej boją. Nawet miała takie wspomnienie, jak omijał ją szerokim łukiem…
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

        Sugarro odetchnął, gdy tylko zimno przestało wbijać się w jego ciało. Lód, który mu groził, zaczął topnieć i pękać sam z siebie, a centaur dodatkowo przyspieszył ten proces, poruszając ostrożnie swoim ciałem. Pewnie mógłby wykonać gwałtowny ruch i pozbyć się wszystkiego naraz, ale wtedy trzask jego zbroi zagłuszyły śpiew satyrki, dzięki któremu to widmowe dziecko wydawało się o wiele spokojniejsze, a przynajmniej na to wskazywał brak płaczu próbującego ogłuszyć wszystkich obecnych dookoła. A skoro o pozostałych mowa, to nikt z obecnych nie wyglądał na przygotowanego do tej sytuacji. Imelda zaczęła śpiewać dopiero po chwili i nie przestawała prawdopodobnie dlatego, że nie miała pojęcia co dalej. Nowo zatrudniony czarodziej, Antonio jeśli pamięć go nie myliła, jedynie stał z boku i patrzył. W jego oczach centaur ujrzał oznaki rozmyślania, ale poza tym wydawał się nadzwyczaj spokojny. Hathor tymczasem wyglądała, jakby chciała rzucić się w stronę zjaw i wyściskać i wypłakać wraz z nimi wszystkie troski. Czarny kot i nietoperz - jej para zwierzęcych kompanów - także obserwowała duchowe istoty z mimiką, którą Sugarro określiłby jako “zatroskaną”. Liszka znikła z pola widzenia - z tego co usłyszał wcześniej, Pradawny ją przegonił, prawdopodobnie w obawie, iż jej wygląd pogorszy sprawę. Było to logiczne, więc nie zagłębiał się w to dalej, zamiast tego powracając wzrokiem do zjaw.

        Kobieta wciąż była niczym ulotna mgła, jakby najmniejszy ruch powietrza miał całkowicie unicestwić jej formę. A mimo to na jej niemal przeźroczystej twarzy był uśmiech, gdy spoglądała na dziecię w swych objęciach, które swoimi niewinnymi oczami spoglądało na satyrkę, zauroczone cudownym dźwiękiem wydobywającym się z jej ust. Gdyby nie duchowa poświata, to maleństwo można by było pomylić z żywym ludzkim dzieckiem. Ale ono nie było żywe, i to niepokoiło Sugarro. Nie był znawcą od zjaw, wręcz przeciwnie, jego jedyna wiedza wynikała połowicznie z plotek, a połowicznie z własnych domysłów, ale coś mówiło mu że sprawa, w którą zostali wplątani, nie jest typowa. Musiał się dowiedzieć czemu ta dwójka umarła i dlaczego przybyli tutaj, ale żeby to zrobić musiał się zbliżyć do kobiety, i to teraz - miał nadzieję, że zjawa będzie w stanie przemówić, choćby i szeptem, pomimo tego jak niematerialnie obecnie wyglądała.

        Ledwie wykonał ruch kopytem na przód, a dziecko zwróci swój wzrok na niego. Śpiew Imeldy wciąż rozbrzmiewał, ale dziecko wyglądało na zaniepokojone. Mało tego, Sugarro niemal natychmiast po tym zaczął czuć zimno, a szybka obserwacja tylko potwierdziła, iż jego zbroje zaczął obrastać szron, a chwilę później lód. Podobnie było z podłogą dookoła niego, ale o dziwo pozostali obecni tylko dygotali z zimna, a na powierzchni ich ciał nie było widać śladu po tak ekstremalnym zimnie jak to, co właśnie próbowało opleść ciało centaura.

“To nie jest przypadek.”

        Sugarro bardzo, ale to bardzo ostrożnie odstawił lancę na podłogę. Dźwięk metalu uderzającego o kamień i tak rozbrzmiał echem po korytarzu, ale na całe szczęście Imelda wciąż śpiewała. Chwila szamotania z zapięciami sprawiła, iż chwilę później do lancy dołączył jego hełm, później napierśnik, a jeszcze później wszystkie inne metalowe elementy służące do ochrony go przed krzywdą. Z każdym kolejnym fragmentem zbroi, mróz do tejże przylegający ustępował coraz bardziej, potwierdzając ciche domysły centaura. Czuł na sobie wzrok pozostałych dorosłych, ale nie przejmował się tym. Najważniejszy był wzrok dziecka, które patrzyło chwilę na jego masywne ciało, teraz przykryte jedynie prostymi ubraniami. Centaur stał w bezruchu, czekając na reakcje, aż w końcu zimno zaczęło zanikać całkowicie z otoczenia, jeszcze szybciej niż wcześniej, a dziecko po raz kolejny przenosi wzrok na źródło cudownego dźwięku, jakim była satyra.

- Dziecko boi się zbroi. Dlatego gdy pierwotnie się pojawiło, ja byłem niemal natychmiast skuty lodem, w czasie gdy podopiecznym nic się nie stało. - Wyszeptał, na tyle cicho by nie zagłuszyć śpiewu, ale też na tyle głośno, by pozostali opiekunowie sierocińca usłyszeli jego słowa. - Nie wiem, jeszcze co się za tym kryje, ale podejrzewam, że będzie to krwawa historia. Antonio, Hathor, magia to sztuka mi obca, ale domyślam się, iż jesteście w niej niezwykle uzdolnieni. Błagam was, zróbcie co w waszej mocy, by do dziecka nie dotarł żaden nagły hałas lub krzyk. W razie potrzeby użyjcie magii, aby nikt więcej, czy to podopieczny czy dorosły, nie zbliżył się do tego miejsca. Nie chcemy, by maleństwo spanikowało po raz kolejny.

Sugarro odetchnął, po czym skierował wzrok na imeldę.

- Śpiewaj tak długo jak możesz, bez względu na to co się stanie. Spróbuje dowiedzieć się więcej o dziecku od widmowej kobiety, o ile to jest możliwe, bo podejrzewam, że długo tutaj nie pozostanie. - Sugarro nie powiedział tego na głos, ale to było oczywiste, iż nie mówił tutaj o tym, że duchowa panna po prostu opuści mury tego zamku.

        Po tych słowach naturianin zaczął stawiać pewne kroki naprzód. Dbał o to, by stłumić w miarę możliwości stukot swych kopyt o posadzkę, ale te wciąż rozbrzmiewały echem po okolicy. Dziecko nie zdawało się tym przejęte tym razem, wciąż kompletnie zauroczone głosem Imeldy. W końcu był na tyle blisko, że stał tuż obok, na uboczu, co by nie zasłaniać satyrki dla dziecięcych oczu. Duchowa kobieta patrzyła na niego intensywnie i z tej odległości mógł zauważyć, że jej uśmiech to było w połowie szczęście, a w połowie czysta rozpacz skryta przed młodą zjawą w jej objęciach. Sugarro nie był dobry w tym, ale chciał ją pocieszyć, jakkolwiek tylko mógł. Spróbował położyć swoją dłoń na jej barku, lecz tylko przeniknął przez nią, jakby ta w ogóle nie istniała. Mimo tego kobieta uśmiechnęła się nieco mocniej, co uznał za podziękowanie za gest, nawet jeśli ten był całkiem bezcelowy.

- Jak ma na imię? - Wyszeptał, tak cicho jak tylko mógł. Bał się, że zbyt głośny dźwięk dosłownie rozwiałby kobietę stojącą przed nim.

- ...S.. a… l. - Każda litera była tak cicha, że szelest liści na wietrze zagłuszyłby je całkowicie. Widać było, że kobieta walczy, by wydobyć z siebie resztki sił, by mu odpowiedzieć, jej sylwetka bowiem stała się jeszcze bardziej przeźroczysta.

- Sal. To piękne imię. - Sugarro odpowiedział, a jego słowa sprawiły, iż niematerialna łza pociekła po widmowym policzku. Przez chwilę panowała cisza, podczas której Sugarro powoli i ostrożnie wystawił rękę w stronę duchowego dziecka, wciąż patrząc na kobietę i obserwując jej reakcje. Delikatnie skinęła głową, więc przesunął rękę dalej i dalej, aż w końcu palce jego zetknęły się z zaskakująco materialną głową dziecięcia. Dotyk był delikatny i jeśli mały duszek to poczuł, to nie dał tego po sobie poznać.

- Ktoś wam to zrobił, prawda?

Martwa kobieta była na tyle rozsądna, by nie marnować energii, bowiem skinęła głową, zamiast odpowiadać na głos. Sugarro żałował tego, iż o to zapytał. Gdzieś tam był ktoś, kto popełnił grzech równie ciężki co on w swej przeszłości… jeśli nie gorszy.

- Zadbamy o Sala. Przysięgam ci o to.

Kobieta nie zareagowała. Nie skinęła głową, nie uśmiechnęła się. Jej widmowe oczy wbijały się w niego, a spojrzenie jej było pełne emocji. Wśród nich była jedna z emocji, której smak Sugarro znał za dobrze.

- Przysięgam ci także, że Alarania spłynie krwią tych, którzy odpowiedzialni są za wasz los.

Uśmiech. Szczery, matczyny uśmiech. To była jej odpowiedź na jego mrożące krew w żyłach słowa. Ledwie chwilę później dziecko zostało przekazane w jego ręce. Niemowlę nie protestowało, wciąż zauroczone melodią, choć wzrok przeniosło na swoją matkę. Widmowa kobieta pomachała do dziecka, a z każdym ruchem jej sylwetka coraz bardziej znikała, aż w końcu nie zostało z niej nic poza wspomnieniem. Maluch nie rozumiał, co się stało, nie zapłakał bowiem. Zamiast tego wyciągnął rączkę w stronę miejsca, gdzie do niedawna istniała jego matka.

Sugarro upewnił się, że widmowe dziecko jest bezpieczne usadowione w jego objęciach, po czym zbliżył się do Imeldy. Im bliżej był, tym śpiew jej głośniejszy był, a dziecko po raz kolejny zaczęło patrzeć na nią niczym zaczarowane. Centaur spoglądał po pozostałych, po czym przemówił, tym razem na głos, nie szeptem.

- Nazywa się Sal. - Przemówił spokojnie, a kolejne jego słowa były śmiertelnie poważne. - Czy ktoś wie, co jedzą małe duchy?
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Imelda »

Imelda cały czas nuciła, powoli zaczynało jej zasychać w gardle, a sytuacji nie poprawiał fakt, że nie miała pojęcia co dalej. W nieskończoność nie mogła uspokajać jednego dziecka i to martwego. Chłód wdawał jej się we znaki i martwił ją szron na zbroi Sugarro. Tym bardziej chciała krzyczeć, by przestał, gdy zaczął ją ściągać, jeszcze zamarznie. Stało się jednak zupełnie na odwrót. Naturianka uśmiechnęła się do centaura z ulgą, teraz zrozumiała, że musiał przerażać malucha z tym całym żelastwem. Przez to zamieszanie nawet o tym nie pomyślała.

- No jasne – odszepnęła Hathor do Sugarro, jakby wpadła na coś oczywistego – A gdyby tak stworzyć maleństwu jakiś ładny sen – zaproponowała, mówiąc tym razem do Antonio, który pokiwał głową z uznaniem.

Jednakże nim przystąpiła do działania Antonio najwyraźniej miał do wtrącenia parę słów. Szeptał jej coś na ucho przez dłuższą chwilę, a na twarzy pradawnej malowało się skupienie i zamyślenie. Ostatecznie wyglądała, jakby przyznała mu w czymś rację. Tymczasem widmowa matka z trudem zdołała wyjawić imię maleństwa. Następnie powoli zaczęła znikać, naturianka czuła, że to bardzo zły znak, ale nie mogła zrobić nic więcej niż uspokajać maleństwo.
Czarodziejka przymknęła oczy, wyobrażając sobie coś, co mogło być możliwie najmilszym i najsłodszym snem dla malucha, po czym je otworzyła i wyszeptała jakieś tajemnicze słowa. Antonio wykonał podobny gest, w efekcie duszek niemal natychmiast zaczął przymykać oczka, aczkolwiek z jakiegoś powodu walczył z magiczną sennością. Imelda nieco niepewnie, ale śpiewała coraz ciszej, aż w końcu przestała dając sobie i swojemu gardłu odetchnąć. Dziecko wyglądało teraz tak niewinnie i spokojnie. Jakby wcale nie było martwe. Sugarro nawet mógł je dotknąć, nie wywołując kolejnego ataku płaczu. Wtem udręczona matka postanowiła mu przekazać swojego synka. Dosłownie kilka sekund później po prostu zniknęła, rozpływając się w powietrzu. Nim maluch zupełnie usnął, poddając się zaklęciu, zdążył jeszcze ostatni raz spostrzec swoją mamę, o czym mogły sugerować jego wyciągnięte w jej stronę rączki. Imelda zanuciła jeszcze raz, przykuwając uwagę malca, który pod wpływem magii pradawnych i jej głosu w końcu pogrążył się w głębokim śnie.

- Nie mam pojęcia – westchnęła Imelda, zwracając się do centaura szeptem.
- Mnie zastanawia również fakt mojego i panny Hathor zaklęcia, powinno zadziałać od razu na tak małe dziecko, a jednak… hm. Sal oparł się temu dość długo. Nie będę ukrywał, że dość mocno mnie to niepokoi i może powinniśmy… - przemówił Antonio, przerywając na chwilę i okazując głębokie zamyślenie i niepewność – Proszę, nie zrozumcie mnie źle, ale dla bezpieczeństwa innych dzieci może lepiej je jakoś odseparować – dodał.
- Myślę, że to niegłupi pomysł – przyznała satyrka.
- Słyszałam kiedyś, że dzieci podświadomie mogą wyczuwać aury – stwierdziła czarodziejka – Nie wiem, czy to prawda, ale może w takim razie powinien się nim opiekować ktoś… No. Nieumarły?
- Wybacz mi moją bezpośredniość, ale ta teoria to czysty absurd – oburzył się Antonio.
- Poza tym wygląd Ligii mógłby przerażać maleństwo – westchnęła satyrka.
- Może i to bzdury, ale kogoś i tak musimy wyznaczyć do specyficznej opieki. Imeldo, ja myślałam o Łucji…

Naturianka zmarszczyła brwi, a na jej twarzy pojawił się skomplikowany grymas. Widać było, że pomysł w ogóle do niej nie przemawia.

- Przynajmniej na początek… - dodała pradawna, widząc, że nie ma poparcia w swym pomyśle.
- Na początek? Czy duchy dzieci mogą w ogóle dorosnąć?
- Wątpię – stwierdził krótko czarodziej.
- Muszę to przemyśleć, to skomplikowane. Ligia powinna wiedzieć najwięcej na temat duchów, a przynajmniej tak zakładam. Hathor, Antonio za ten czas zorganizujcie naszemu podopiecznemu jakieś łóżko z dala od innych dzieci. Póki śpi, nie jest źle. Sugarro, potowarzyszysz mi? – spytała i pewna twierdzącej odpowiedzi ruszyła szukać liszki.

Tymczasem pradawni zajęli się zadaniem zleconym przez Imelde. Jednakże w pewnym momencie Antonio stwierdził, że koniecznie musi coś sprawdzić. Czarodziejka nie miała z tym większego problemu, ponieważ po drodze do wolnej komnaty napotkali Atenę, która była bardzo ciekawa całego zajścia i wręcz rwała się do pomocy.
Starszy mężczyzna zostawił kobiety i szedł przez zamek, zmierzając do celu znanemu tylko i wyłącznie jemu. Z uznaniem podziwiał piękne korytarze o śliskich i lśniących podłogach oraz ozdobne świeczniki. Nie zauważył przez to porzuconych przez Ligię ksiąg, co skutkowało całkiem widowiskowym upadkiem. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu. Antonio podniósł się i złapał za kolano, wydając przy tym mimowolne stęknięcie. Mruknął pod nosem słowo w obcym języku i przejechał dłonią nad obolałym miejscem. Następnie wstał, znów będąc całym i zdrowym. Podniósł jedną z pozostawionych ksiąg i upewniając się, że jest sam, zajrzał do jej wnętrza. Zapiski nie należały do najciekawszych, zwyczajna książka o podstawach magii, bez żadnych sekretów. Natomiast kolejna to dziennik, w którym Ligia musiała zapisywać sobie oceny i uwagi odnośnie do uczniów. Pozostałe tomy również nie zawierały interesujących pradawnego treści. Mimo to wziął tą, która prawiła o botanice i przyłożył do niej dłoń, która po chwili zalśniła silnym blaskiem. Okładka stała się ciemna, przyozdobiona paskudną, po części wypukłą czaszką. Mężczyzna szybko przejrzał treść i odłożył wszystko tak, jak było. Wszystko to zrobił z kamienną miną i odszedł, zmierzając w kierunku schodów do piwnicy. Na jego drodze jednak stała Artemis ciągnąca Emila za jego spiczaste ucho.

- I co ładnie to tak? Masz go przeprosić i więcej tego nie robić! Zrozumiano?
- Ajj, aua, pani przestanie blagam! No dobrze no, przepraszam no! Już więcej nie ukradnę ci ubrań Tyrs!
Tuż za plecami niedźwiedziołaczki chował się pociągający nosem faerie.
- I? – dopytała zmiennokształtna.
- I wszystkie mu oddam! Przysięgam!
- I zrobisz to teraz, pokażesz nam, gdzie są i odniesiemy wszystkie na miejsce – Kobieta puściła w końcu jego ucho.
- O, dzień dobry panie Antonio – powiedział do niego skrzydlaty chłopiec, czym przykuł uwagę leonida i niedźwiedziołaczki.
- Pan Antonio, jak tam sytuacja? – spytała Artemis.
- Względnie opanowana, można to przekazać reszcie.
- No to cudownie, nie wiem, jak długo te rozrabiaki mogłyby wysiedzieć w pokojach – zaśmiała się i ruszyła z chłopcami w stronę, gdzie Emil miał ukryć ubrania Tyrsa.

- Skoro nie były agresywne, to oznacza jedno – stwierdziła Ligia, patrząc to na Imeldę, to na Sugarro – Niedokończone sprawy. Myślę, że wystarczy odkryć, co ich tu trzyma…
- Je… - poprawiła satyrka – Jego matka odeszła.
- Hm, to nie wygląda, jakby osiągnęła spokój… ciekawe – mruknęła liszka.
- W każdym razie jak niemowlę ma nam wskazać, czego potrzebuje?
- Myślę, że…
- IMELDA! – do komnaty wpadł zatrwożony tryton – Dowiedziałem się od Hathor, uff, że tu będziesz puff… Przybiegłem najszybciej, jak mogłem.
- Posejdon spokojnie, co się dzieje? – spytała zatroskana półkozica.
- No więc Łucja sprzątała i em akurat w pobliżu byłem, gdy natknęliśmy się na książki. Był tam dziennik Ligii z lekcji więc to pewnie jej, w sumie bez wątpienia, ale było też… TO — W tym momencie, mężczyzna pokazał księgę w niepokojącej oprawie — Spytałem Hathor o to i owo, bo sam niewiele rozumiem z treści, w końcu ja głównie żywioły, a to na dodatek jest w nieco dziwnym stylu, ale tak w skrócie to się tyczy czarnej magii, to znaczy tej… śmierci z tego, co się dowiedziałem. Gdyby jakiś uzdolniony magicznie dzieciak to znalazł… Nawet nie chce wiedzieć, jakie mogłyby być konsekwencje – mówił z przejęciem.
- … Ligia? – Imelda spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- To nie moje… Naprawdę, wiem, jak to brzmi, ale naprawdę nie! – nieumarła próbowała się bronić, ale nieufność jedynie wzrastała.
- Ligia. Najpierw duch matki z dzieckiem, teraz ta księga… Chyba mi nie powiesz, że to nie ma nic ze sobą wspólnego.
- Kiedy ja naprawdę nic nie wiem! – zarzekała się.
- Myślę, że przez jakiś czas powinnaś zawiesić swoje zajęcia.
- Ale… Imelda…
- Dość. Muszę to sobie poukładać, choć Sugarro.

Satyrka wróciła do swojego gabinetu, gdzie zastała najmłodsze ze swoich wróżek, jak malowały sobie skrzydła farbami, a ich starsze bliźniaczki dawały im wskazówki. Nawet nie miała sił tego komentować. Po prostu usiadła na krześle przy swoim biurku i ciężko westchnęła.

- Sugarro ja naprawdę nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć i co dalej. Prowadzić zajęcia jak gdyby nigdy nic? Znaleźć coś, co trzyma tu Sala? Tylko jak… Duch, nie duch ale to niemowlę… - westchnęła, skrywając twarz w dłoniach.
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

Kiedy przyszło do omawiania tego, co zrobić dalej, centaur wybrał jedyną słuszną opcję i milczał.

        Odkąd tu przybył, naturianin nie ukrywał faktu tego, iż ma absolutnie zero praktycznego doświadczenia z dziećmi, szczególnie tymi małymi. Teraz kiedy już mógł się pochwalić, iż od pewnego czasu pracuje wraz z Imeldą i innymi, jego umiejętność radzenia sobie z małolatami była lepsza, choć wciąż była wysoce ograniczona. Jasne, ze starszymi dziećmi się dogada, głównie dlatego, iż stara się on traktować podopiecznych jak dorosłych, gdzie tylko jest to możliwe, a w innych przypadkach po prostu zaciska zęby, zachowuje względny spokój i robi to, co podpatrzył u innych pracowników tego miejsca. Rzecz jasna im młodsze dziecko trafiło pod jego opiekę, tym gorzej to podejście działało, dlatego też Sugarro zazwyczaj ograniczał swoją ingerencję w opiekę nad prawdziwymi małolatami, jak w przypadku malutkiego duszka, który został im przekazany.

        Nie oznaczało to jednak, że Sugarro stal jak bardzo potężny słup soli. Kiedy inni rozważali, czy nad zjawą nie powinna sprawować opieki istota równie nieumarła co ona, masywny pół-koń zaczął przyodziewać swoją zbroję, póki był czas i okazja. Nie miał on innego sposobu, aby przenieść całe swoje uzbrojenie z miejsca na miejsce, a pozostawienie tego sypiącego iskrami metalu na środku korytarza w zamku pełnym dzieci było równie głupie co nieodpowiedzialne. W międzyczasie starał się zapamiętać jak najwięcej, na wypadek gdyby kiedyś przyszło mu sprawować pieczę nad duszą dziecka, ale niestety nie za wiele przydatnych informacji było wspomnianych, jedynie domysły, spekulacje i obawy zostały wymienione między dorosłymi.

- Nie ma problemu - Sugarro nie wahał się przed odpowiedzeniem satyrce, nawet jeśli był w trakcie zakładania swojego hełmu. Gdy ten już spoczywał na jego łepetynie, to centaur uklęknął, co by móc podnieść swoją masywną lancę. Gdy był już w pełni opancerzony i uzbrojony, przykłusował spokojnie do dyrektorki sierocińca. - Prowadź, i nie miej mi za złe jeśli będę jedynie słuchał twoich przemyśleń. To, co się wydarzyło ciąży mi na głowie i potrzebuje chwili, by przetrawić to, co się przed chwilą stało.

        To, że coś ciążyło mu na umyśle, było niedopowiedzeniem. Odkąd poprzysiągł krwawą zemstę już nieobecnej zjawie, jego serce biło niczym boski młot, a krew skutecznie rozgrzała go po niedawnym spotkaniu z intensywnym chłodem. Gniew jego nie był sprawiedliwy, ani też uzasadniony, była to bowiem furia skierowana zarówno wobec tych, których miał zamiar odnaleźć i zgładzić, jak i również wobec jego samego, jego własne czyny przypomniały bowiem o sobie ze zdwojoną siłą.

- Nie zgadzam się z tobą Ligia, przynajmniej nie w pełni - Sugarro wtrącił się niespodziewanie gdy liszka wyraziła zaciekawienie kwestią duchowej matki. - Owszem, zjawa zdawała się zanikać zanim dotarła do nas, co sugerowało, iż nie działo się to z jej woli, a przynajmniej tak podejrzewam na podstawie mojej ograniczonej wiedzy. Ale to, że koniec końców opuściła ten świat, było z jej własnej woli. Nie była spanikowana, zamiast tego spędziła ostatnie chwile na pożegnaniu się z dzieckiem. Może i nie osiągnęła spokoju, ale daliśmy jej wystarczająco dużo, by wiedzieć, iż może pozostawić nam dokończenie tego, co ona pozostawiła po sobie. - Centaur nadal nie był gotowy wspomnieć o tym, iż zaprzysiągł pomścić krwawo tych, którzy uśmiercili dziecko i matkę. Nie chciał siać paniki, sugerując, iż powróci do zabijania, nawet jeśli faktycznie zamierzał tego dokonać.

        Nim rozmowa została popchnięta dalej, tryton przerwał ich konwersacje tak nagle, że Sugarro niemal zamachnął się lancą, tylko w ostatniej chwili powstrzymując swoją rękę przed unicestwieniem zagrożenia, które po prostu nie istniało. Kilka głębokich oddechów przywróciło centaurowi pozory spokoju, za którymi skrywa on swój wieczny gniew, lecz to, co usłyszał w międzyczasie, wcale nie pomagało w uzyskaniu tego rezultatu.

“Czarna magia? Magia śmierci?”

        Centaur nie wątpił w to, iż coś tak nazwane nie powinno znaleźć się w rękach ich podopiecznych, nazwy bowiem były wystarczające nawet jeśli sekrety się za nimi kryją były naturianowi zupełnie obce. Nie oznaczało to jednak, iż podzielał zdanie i reakcje innych. Grymas niezadowolenia był skryty pod jego hełmem, więc można by pomyśleć, iż centaur udawał posąg w czasie gdy satyrka nałożyła wstępną karę na nieumarłą. Tak samo gdy satyrka w końcu udała się do swojego gabinetu, Sugarro szedł bez słowa, aż można by pomyśleć, iż nadzwyczaj realistyczny golem zdołał zastąpić go gdzieś w międzyczasie.

        Ignorując obecność wróżek - tylko tak bowiem Sugarro miał pewność, iż nie pokusi się o przekształcenie ich w kilka nadzwyczaj kolorowych plam krwi na meblach satyrki - centaur zbliżył się do istoty, która pomogła mu gdy tego potrzebował. Teraz to ona go potrzebowała, i naturianin wiedział jak tego dokonać.

- Imelda, obawiam się, że stres i wyczerpanie już zaczynają przejmować nad tobą władzę, nie widzisz bowiem rozwiązania problemu, na które ledwo co się natknęliśmy.

        Stanął naprzeciwko niej, po drugiej stronie biurka, a następnie ukląkł. Nadal górował nad nią, tak jak smok zawsze góruje nad innymi rasami, ale przynajmniej nikt nie mógł mu zarzucić, iż nie zrobił on wszystkiego, co mógł, aby zniżyć się do poziomu satyrki, w dosłownym sensie rzecz jasna. Chwilę po tym odstawił też na bok lancę, uważając, by nie wzniecić ognia, a następnie zdjął hełm, za którym skrywała się poważna mina.

- Musimy prowadzić zajęcia, aby inni podopieczni nie ucierpieli, więc potrzebujesz, aby jak najmniej osób było zajętych sprawą Sala. Musimy odnaleźć powód, dla którego w ogóle jest on z nami, zamiast po drugiej stronie wraz ze swoją matką, więc potrzebujesz kogoś, kto zna się na nieżyciu, szczególnie w kwestii magicznej, to bowiem mi wygląda na sprawę mocno magiczną.

Sugarro dał chwilę, aby satyrka mogła przemyśleć jego słowa, lecz nim ta zdołała mu odpowiedzieć, on znowu przemówił.

- I wiesz co? Akurat takiej osobie, jakiej potrzebujemy, zwolniłaś grafik na najbliższy czas, nawet jeśli to, czemu to zrobiłaś, było moim zdaniem równie impulsywne co moje własne emocje. - W tym momencie na twarzy centaura po raz pierwszy zagościł grymas zadowolenia. Żeby nie pozostawić wątpliwości odnośnie tego, czemu był niezadowolony, Sugarro patrzył wprost w oczy Imeldy. - Czy tego chcesz, czy nie, potrzebujesz Ligii. Jest najlepszą, jeśli nie jedyną osobą, która ma zarówno wiedzę jak i perspektywę potrzebną do tego, aby zadbać o Sala, a także najlepszą do tego, aby dowiedzieć się, czemu w ogóle go otrzymaliśmy.

Sugarro wstał, po czym zaczął bardzo powoli chodzić po jej gabinecie. Widać było, iż od emocji nie mógł aż usiedzieć w miejscu. Czasami patrzył na nią, a czasami na rzeczy obecne dookoła, ani na moment jednak nie zignorował, ani jej obecności, ani konwersacji, którą obecnie z nią przeprowadzał.

- Uwierz mi, jestem na naturianinem tak jak ty, mój gniew nie raz, nie dwa był niemal instynktownie skierowany wobec nieumarłych, w tym wobec liszki, o której mowa, ale tak samo jak zaufałem ci, tak samo ufam jej, bo wiem, że i ty jej zaufałaś, skoro jest wśród nas. - W momencie, gdy znalazł się on ponownie przy swojej lancy, centaur spojrzał na nią, i nie oderwał od niej wzroku nawet gdy wypowiedział kolejne słowa. - Nie wiem, czy księga, którą mogły znaleźć dzieci, faktycznie należała do Ligii, czy też nie. Może kłamie, a może to jedno wielkie, bardzo niepokojące nieporozumienie. Ale to nie zmienia faktu, że jej ekspertyza, z książką czy bez niej, jest potrzebna.

W tym momencie centaur podniósł swoją broń, przyglądając się jej z miną iście żałobną. Gdy tylko obrócił swoją głowę w stronę satyrki, powiedział to, czego nie miał odwagi powiedzieć wcześniej.

- Nie tylko Sal będzie potrzebował umiejętności liszki. Poprzysiągłem matce Sala, iż pomszczę los jej i jej syna, i mam nadzieje, że Ligia zdoła w jakiś sposób naprowadzić mnie choćby na szlak tych, którzy są odpowiedzialni za ich śmierć... - Nastała niepokojąca cisza, która została przerwana, dopiero gdy centaur, wciąż po bólu poważny, odezwał się do dyrektorki sierocińca. - …Myślisz, że będziesz mogła mi dać tydzień, góra dwa tygodnie wolnego gdy do tego dojdzie?
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Imelda »

Rozmowy na temat tego, co począć z małym duszkiem, niosły się echem po korytarzu jeszcze dobrą chwilę po tym, jak tryton obwieścił swoje niepokojące znalezisko. Ligia poczuła się fatalnie, przecież nigdy by czegoś takiego tu nie przyniosła, nie porzuciła na korytarzu tym bardziej. Przecież to mogłoby mieć okropne konsekwencje. Jednakże była liszką, najbardziej nadawała się na winowajcę, nawet jeśli nim nie była. Stała przed gabinetem Imeldy kompletnie zdruzgotana i nawet nie wiedziała co zrobić dalej.
Tymczasem naturianka z uwagą słuchała centaura i coraz bardziej do niej docierało, że może faktycznie zbyt pochopnie wyciągnęła wnioski. Jednakże nie bardzo wiedziała, o jakie rozwiązanie problemu chodzi Sugarro. Spojrzała na niego pytająco.
Miał trochę racji, wszczynanie niepotrzebnej paniki i zaniedbywanie zajęć pozostałych mieszkańców sierocińca nie miało najmniejszego sensu. Poza tym dzieciaki, które nie będę zajęte, same sobie znajdą zabawę, a to mogłoby oznaczać tylko jeszcze większy chaos. No i oprócz samej niezastępowalności liszki zasługiwała ona również na porządne zbadanie tej sprawy. Białowłosa wysłuchała centaura do końca, po czym mu odpowiedziała.

- Wiesz, chyba masz trochę racji. – Satyrka westchnęła ciężko, z trudem przyznając się niejako do błędu w swej ocenie. – Porozmawiam z Ligią – dodała.

Już miała nawet ruszyć po nieumarłą, gdy Sugarro raczył jej wspomnieć o pewnym ważnym szczególe. Na dodatek jak gdyby nigdy nic poprosił jeszcze o kilka dni wolnego. Imeldzie aż zadrżała dolna powieka prawego oka. Przez dłuższą chwilę nawet nie wiedziała, jak ma to skomentować. Gdyby nie był tak ogromnym centaurem, dostałby za to ostrego kopa z kopyta.

- Sugarro…! – zaczęła kompletnie oburzona. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, o co ty mnie właściwie prosisz?! Sugarro… Mam ci dać urlop, żebyś poszedł kogoś ot tak zabić? Pomijając już fakt, że proponujesz to akurat teraz, gdy sytuacja jest na tyle skomplikowana… Ughhh! – Złapała się za głowę i agresywnie poprawiła włosy.

Obecne w komnacie wróżki z zaciekawieniem obserwowały parę naturian, oczekując na dalszy rozwój sytuacji. Nawet Malwa nie próbowała się wychylać w celu spłatania psikusa, było zbyt poważnie.

- Wybacz, ale jestem zmuszona ci odmówić – powiedziała tonem niecierpiącym sprzeciwu. – A teraz wybacz, idę porozmawiać z Ligią – dodała, wychodząc. Liszkę zastała tuż pod drzwiami. Wyglądała okropnie, bardziej niż zwykle. Widać było, że decyzja naturianki bardzo ją zabolała. Imelda poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. – Wejdź, proszę, musimy zamienić kilka słów – powiedziała, po czym kulturalnie wyprosiła centaura.

Rozmowa trwała dłuższą chwilę, w tym czasie pozostali próbowali wrócić do swoich obowiązków, starając się jakoś przetrawić fakt obecności potencjalnie niebezpiecznego niemowlęcego ducha. Hathor szła po korytarzu do swojej komnaty, gdy natknęła się na stos rozrzuconych książek. Pozbierała je wszystkie i miała wrażenie, że poczuła jakąś magiczną aurę. Nie pochodziła ona od książek, to było raczej coś w rodzaju śladu rzuconego zaklęcia.

- Hm… - mruknęła sama do siebie i poszła odłożyć książki do biblioteki.

Między regałami zastała obściskujących się Posejdona i Łucję. Westchnęła cicho, po czym lekko odchrząknęła, zwracając ich uwagę na fakt, że obecnie nie są tu sami. Para zakochanych niemal natychmiast odskoczyła od siebie, a ich policzki oblały rumieńce. Przez chwilę zapanowała niekomfortowa cisza.

- Ale… Ale nie mów nic Imeldzie – zaczął tryton.
- W porządku – odpowiedziała pradawna. – Posłuchaj, przypomnij, gdzie znalazłeś tę mroczną księgę? – spytała nagle.
- Um, leżała na podłodze… Były tam chyba jeszcze inne porozrzucane książki, no i dziennik lekcyjny Ligii.
- Dobra… Chyba muszę o czymś natychmiast porozmawiać z Imeldą – powiedziała i pośpiesznym krokiem skierowała się do wyjścia z biblioteki.
- Ale nie o ten…?! – krzyknęła jeszcze zaniepokojona Łucja.
- Nie o was, spokojnie! – odkrzyknęła czarodziejka i pobiegła do dyrektorki.
Po drodze zahaczyła o coś nogą i runęła na błyszczącą, śliską posadzkę jak długa. Ciężko westchnęła - mocno obiła sobie kolana. Mimo to chciała od razu wstać, ale poczuła jakiś dziwny zapach i w jednej chwili zmorzył ją twardy sen.

Następnego dnia czarodziejka nie pojawiła się przy śniadaniu, nie zwróciło to jednak większej uwagi. Często bywały sytuacje, że ktoś wstawał szybciej lub później i zwyczajnie nie trafiał na największy ruch w kuchni. Jednakże później gromada dzieciaków ustawiła się jak zwykle przed pracownią Hathor i choć minęła wyznaczona godzina rozpoczęcia zajęć, pradawna nie przyszła. Młodziki uznały, że może się spóźniać, więc posłusznie czekały, ale czekały tak długo, że zrobiły się całkiem głośno, przez co Łucja, która akurat miała myć tu podłogi, zainteresowała się całym zbiegowiskiem. Po ustaleniu sytuacji poszła zgłosić to swojej przybranej siostrze, choć już od lat nie śmiała jej tak nazywać publicznie.

- To do niej niepodobne, sprawdź, proszę, czy nie zaspała, a ja znajdę młodym zastępstwo – poleciła wampirzycy.

Nieumarła oczywiście posłuchała i poszła do komnaty czarodziejki. Oczekiwała, że zastanie ją smacznie chrapiącą w łóżku, ale zamiast tego zastała jedynie jej kota, wylegującego się na poduszce.

- Hathor? – zawołała. – HATHOR! – krzyknęła ze złudną nadzieją, że kobieta jej odpowie. – Oj, niedobrze – westchnęła Łucja.

Nie chciała przynosić złych wieści, więc zaczęła biegać po całym sierocińcu i pytać każdego, kogo napotkała, czy nie widział przypadkiem pradawnej. Wyszła nawet do ogrodu zapytać Aresa czy cokolwiek wie. Wszystko to jednak nie przyniosło żadnych skutków. Czarodziejka zapadła się pod ziemię, a ona musiała przekazać ten jakże niewygodny fakt Imeldzie.
Naturianka akurat wprowadzała maluchy do klasy Ember, która miała dziś nie prowadzić żadnych zajęć na rzecz opieki nad najmłodszymi z mieszkańców wraz z niedźwiedziołaczką. Na szczęście maluchy były na tyle spokojne, że mogła zostawić je pod opieką samej Artemis.

- No i co? Obudziłaś ją? – spytała Imelda na widok podchodzącej do niej spiczastouchej. – Trochę ci to zeszło – mruknęła niezbyt zadowolona.
- Nie, rzecz w tym, że…
- Hmm?
- Zniknęła.
- Jak to zniknęła?
- Nie ma jej w pokoju. Przeszukałam cały zamek, pytałam każdego. Nikt nie wie, gdzie się podziała.

W tym momencie wyraz twarzy satyrki ze zirytowanego stał się mocno zmartwiony. Dziecko duch, Sugarro i jego zemsta, a teraz to? Białowłosa nie mogła wprost uwierzyć w to wszystko, tu zawsze było tak spokojnie i monotonnie i wiele by dała, by tak pozostało.

- Poinformuj wszystkich, niech zbiorą się w auli, jak tylko skończą zajęcia – zarządziła, nie chciała siać paniki wśród dzieciaków, te małe spryciarze szybko by się domyśliły, że coś jest nie tak, gdyby natychmiast przerwała lekcje.

Miała jednak swoją zaufaną podopieczną lisołaczkę. Była tu chyba najdłużej i była też najstarsza więc i rozumem się bardziej kierowała. Ona również dostała wezwanie do auli, była niejako przedstawicielką wszystkich dzieciaków i nieraz zwracała uwagi na potrzeby, które dorośli łatwo mogli przeoczyć.
Gdy wszyscy się zebrali, Imelda od razu poprosiła o ciszę i powiadomiła o zniknięciu Hathor, która do tej pory się nie pokazała.

- Widziałem ją wczoraj wieczorem, miała iść do ciebie – wtrącił Posejdon.
- Nie było jej u mnie – sprostowała Imelda. – Gdzie ją widziałeś?
- W bibliotece, pytała o tę mroczną księgę, co ją znalazłem i chciała ci chyba coś powiedzieć na ten temat…
- Jeśli można wtrącić – zaczął Antonio, zwracając wzrok wszystkich obecnych na siebie. – W sierocińcu przebywają przedstawiciele najróżniejszych ras z najróżniejszymi zdolnościami. Należy jednak nadmienić, że są to dzieci, często niepanujące nad swoimi... darami – powiedział, spoglądając na lisołaczkę Arri.
- Sugeruje pan, że to ktoś z nas? – spytała wyraźnie oburzona dziewczyna i popatrzyła na resztę.
- Proszę pomyśleć, może nie lisołak, ale są tu niedźwiedziołaki, tygrysołaki, smokołaki… Może któryś nie zapanował nad przemianą i zwyczajnym przypadkiem coś się stało, a dzieci zawsze boją się mówić o takich rzeczach z obawy przed karą…
- To absurd – zaczęła liszka. – Hathor może nie wygląda, ale jest przecież silną czarodziejką. Nie dałaby sobie nic zrobić. Poza tym, dlaczego od razu zakładamy, że stało się coś złego? Może po prostu miała jakąś pilną sprawę do załatwienia i musiała pojechać do miasta może?
- Droga Ligio, nie chciałem siać paniki, ale chyba musimy o tym wspomnieć, prawda panno Imeldo?
Satyrka z ciężkim westchnieniem skinęła głową.
- Antonio znalazł ślady krwi na korytarzu… i wyrwaną sierść.
- Nic takiego nie widziałam, a przecież dokładnie sprzątałam – Łucja zaryzykowała dołączenie do rozmowy.
- Może nim dotarłaś do tych śladów, dzieciak je sprzątnął? – zasugerował Sobek.
- Pani Kozo, pani chyba nie wierzy, że to ktoś z nas, prawda? – spytała lisołaczka z nadzieją w oczach.
- …Nie wiem, Arri – opowiedziała przybita satyrka. – Ale zbadamy tę sprawę porządnie i wszystko wyjaśnimy, obiecuję – stwierdziła. Była gotowa góry przenieść, by odnaleźć Hathor, a przynajmniej ustalić co się stało.
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

        Wybuch wściekłości ze strony Imeldy był… nieprzyjemny do zaobserwowania, łagodnie to ujmując. Widząc jej własną reakcję, centaur poczuł, jak gotuje się w nim krew. Zacisnął dłoń na rękojeści lancy tak mocno, iż można by było usłyszeć trzeszczenie jego kości, a sam metal zaczął parzyć jego skórę, nacisk bowiem był na tyle silny, by wygenerować znaczną temperaturę.

        Naturianin nawet nie był świadomy, że jednym z kopyt zaczął żłobić po podłodze, podświadomie gotowy do tego, by szarżować na źródło płonących w nim emocji. Cała jego postura z chwili na chwilę coraz bardziej przypominała wojownika, a nie ledwie kolejnego pracownika tego miejsca. W momencie, gdy satyrka oficjalnie mu odmówiła, na jego twarzy pojawił się grymas oburzenia, a oczy wykrzywiły się, patrząc wściekle na mierną kobietę przed nim.

“Jak ona śmie! Już raz splamiłem swój honor, a ona odmawia mi zadośćuczynienia za moje zbrodnie?! Życie jej niemiłe, jeśli myśli, że może w ten sposób mnie traktować!”

        Gdy wspomniała o Ligii, przeszła obok niego, a lanca w jego dłoniach zadrżała, dowód na to, iż był gotowy zadać cios, by wywalczyć prawo do podjęcia zemsty, którą obiecał. Na całe szczęście nie był on całkowicie zaślepiony gniewem, dlatego też jedynie przeklął pod nosem, siarczyście i nie szczędząc słów wobec Imeldy i decyzji, której podjęła. Wróżki może go słyszały, może nie, ale to nie miało dla niego znaczenia.

- Hnn…

        Imelda postanowiła go grzecznie wyprosić, ale on sam nie był w stanie odpowiedzieć równie miłymi słowami. Zamiast tego wydał z siebie jedynie dźwięk niezadowolenia, niemal zwierzęcy w swym tonie i przepełniony gorzką pogardą. Następnie założył on swój hełm i opuścił gabinet satyrki, a jego kopyta uderzały o podłogę z takim impetem, iż drewno ugięło się pod nim, a kamień szczerbiły się i odpryskiwał.

“Czego mogłem się spodziewać po byle kobiecie, która nawet prawdziwej walki nie widziała. Byle źrebak z patykiem w dłoni zrozumiałby to bardziej niż ona.”

Nawet nie zwrócił uwagi na liszkę, którą minął, zamiast tego starając się nie wpaść w szał, póki był wewnątrz sierocińca. Ogień wewnątrz jego serca spalał go żywcem i było już za późno by go ukoić w tradycyjny sposób.

“Jest zbyt pokojowa, by mogła pojąć to, przeklęta dziewka. Zdołam wypełnić obietnicę, czy to jej się podoba czy też nie. Nie jestem bezradnym biedakiem zdanym na jej łaskę.”

        Nie było żadnych zajęć, które miał prowadzić, zbliżał się bowiem wieczór, więc śmiało ruszył w kierunku głównego wyjścia ze sierocińca. Był gotowy już teraz ruszyć, szczególnie że był w pełni uzbrojony i to właśnie przez tą myśl jego gniewny kłus zamienił się w galop, którego odgłos rozniósł się echem po kamiennych korytarzach. Gdy tylko jednak otworzył on z impetem główne drzwi sierocińca, zastała go ulewa, która cały czas trwała na zewnątrz. Gdzie nie spojrzeć, tam błoto, kałuże i teren, przez który ktoś o jego wadze po prostu nie byłby w stanie się przedostać. Jego furia zderzyła się z rzeczywistością, przez co centaur wydał z siebie ryk niezadowolenia, a lanca jego wyżłobiła w ścianie przy wejściu krater, tworząc przy tym istną eksplozję ognia i iskier.

- Szlag by to!

        Jego oddech jeszcze przez długą chwilę był zszargany, a usta wykrzywione przez niezłomną furię, ale w końcu emocje jego uległy. Nawet bezkresny gniew nie zdołałby ponieść go przez bajora błota i śliską trawę, a wywrócony na własny grzbiet nie zdołały pomścić nawet własnej dumy, a co dopiero zjawy, której spojrzenie wciąż wypalone było w jego wspomnieniach.

- … Zawsze jest następny dzień. - Powiedział sam sobie centaur, a gdy tylko zdołał opanować resztki swej ognistej furii, zamknął on drzwi wejściowe i ruszył w stronę jednego z nieużywanych pomieszczeń, gdzie planował spędzić noc, jeśli deszcz nie ustanie przez najbliższe kilka godzin.

        Deszcz trwał tak długo, że zmorzył Sugarro sen nim woda przestała spadać z nieboskłonu. Gdy się obudził, wciąż było ciemno, ale niebo było bezchmurne, nawet jeśli ziemia wciąż była mokra. Nie chcąc spędzić całego poranka wewnątrz, postanowił wyruszyć na zewnątrz, by przeprowadzić obchód terenu jak co dzień, choć tym razem trwał on znacznie dłużej, choćby dlatego, iż centaur musiał stawiać ostrożne kroki i uważać na grząskie błoto oraz śliski teren.

        Pora śniadaniowa trwała już w najlepsze, gdy centaur powrócił do zamku. Kilkadziesiąt minut spędził przy samym wejściu, strzepując z kopyt wystarczająco dużo błota, by przy wejściu do sierocińca powstała widoczne z daleka podwyższenie terenu. To jednak nie wystarczyło, przez dobre kilkadziesiąt kroków wciąż bowiem zostawiał za sobą ślad, przez co musiał łazić w kółko tuż przy drzwiach, aż w końcu miał pewność, iż nie naniesie nic w głąb zamku. Ostatni raz, gdy tak było, praktycznie każda kobieta w zamku patrzyła na niego jak na niesforne dziecko, co było równie przerażające co dziwne i centaur nie chciał powtórki z tego iście upiornego doświadczenia.

        Kłus przez korytarze przypomniał mu o wczorajszym dniu, szczególnie o rozmowie z Imeldą, przez co humor jego został natychmiast zastąpiony oburzeniem. Może nie władał nim gniew, ale widać było po jego minie, iż nie był w nastroju. Dzieci, które napotkał, schodziły mu z drogi, na tyle mądre, by rozpoznać dorosłego, któremu należy zejść z drogi, a jeśli chodzi o nauczycieli i innych dorosłych, to tych Sugarro starał się unikać, nie chciał bowiem kusić losu. Wystarczyłaby jedna rozmowa, która nie szłaby po jego myśli, aby puściły mu nerwy i stała się komuś krzywda. Nic więc dziwnego, że mimo prób Artemis, naturianin nie odezwał się do kucharki ani słowem, zamiast tego przyjmując od niej jedzenie i natychmiast zabierając się za nie przy jednym z pustych stołów stołówki.

        Jego zajęcia miały rozpocząć się dopiero po południu, a zbiórka odbyć się przy głównym wejściu, więc po spożyciu śniadania centaur chodził bez celu po budynku, uzbrojony i opancerzony, to bowiem pomagało mu zarówno utrzymać resztki spokoju, jak i również pomyśleć nad tym, co zaprezentuje podopiecznym na zajęciach. Rzadko kiedy wiedział, co dokładnie będzie robił na zajęciach, a nawet jeśli, to tak jak teraz, warunki pogodowe często ograniczały jego możliwości.

“Mógłbym pokazać im jak radzić sobie z potencjalnie niebezpiecznym terenem. Jeszcze nigdy nie było lekcji w błocie, a i ostatnimi czasy mocniej skupiam się na zdolnościach niż na wysiłku fizycznym, więc takie coś byłoby dobrą odmianą…”

        Jego rozmyślanie przerwała Łucja, którą zauważył już z daleka po tym, iż nie kryła się ani trochę, biegając po korytarzu jakby sam Mroczny Książe siedział jej na ogonie. Ledwie podbiegła do niego, a kazała stawić mu się w Auli, Imelda bowiem zarządziła zbiórkę. Centaur nawet nie zdołał wyrazić gniewu, który wzrósł na dźwięk imienia satyrki, a wampirzycy już tu nie było, pobiegła bowiem dalej, prawdopodobnie po resztę nauczycieli.

        Uznając sprawę za dosyć poważną, centaur od razu ruszył w stronę auli, wciąż z pełną zbroją i lancą. Nie liczył na walkę, ale w ten sposób jego twarz oraz wyraźny gniew na niej wymalowany były skryte, a on sam miał coś, na czym mógł zacisnąć dłoń w przypadku, gdy ktoś postanowił mu podpaść. Gdy tylko znalazł się w auli, stanął na tyle grupy, w ten sposób bowiem nie musiał się bać, że kogoś startuje przypadkiem, a i jego wielkie cielsko nie zasłaniało nikogo. Dyskusja, jaka go zastała zaniepokoiła go, tylko idiota bowiem nie zacząłby się martwić tym, że ktoś o zdolnościach magicznych zdołał po prostu zniknąć i to w krwawy sposób, jeśli wierzyć temu, co Antonio im przekazał.

- Wy zbadajcie tę sprawę, a ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, by nie doszło do kolejnego incydentu. - Rozbrzmiał głos centaura, gdy tylko Imelda zapewniła lisołaczkę co do planu działania. - Ani wczoraj, ani dziś nie znalazłem wokół terenu żadnego śladu należącego do potencjalnego intruza, ale na wszelki wypadek zacznę szukać śladów także o południu i wieczorem. W nocy i między zajęciami będę patrolował zamek, szukając jeśli nie osoby odpowiedzialnej, to choćby dowodów pozostawionych przez tę osobę. Nawet jeśli niczego nie znajdę ani nie zobaczę, to być może sama moja obecność odstraszy winowajcę przed kolejnym działaniem, nie zdziwcie się więc, jeśli będę nieco głośniejszy niż zwykle.

        Mówił to, patrząc na całą grupę, ale gdy skończył, to spojrzenie jego skierowało się na Imeldę. Satyrka nie musiała widzieć skrytych przez hełm oczu Sugarro, by poczuć to, że nie patrzył się na nią w przyjazny sposób. Tak samo słowa, które następnie wypowiedział, nie brzmiały tak ciepło, jak zwykle.

- Oczywiście to wszystko mówię przy założeniu, że uzyskam pozwolenie na takie działanie od Imeldy. Kto wie, czy nie będzie zmuszona mi odmówić.
Awatar użytkownika
Imelda
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Opiekun , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Imelda »

Imelda widziała gniew trawiący jej kolegę, ale nie czuła lęku. Wierzyła, że jej nie skrzywdzi, nawet jeśli nie zamierzała cofnąć swoich słów. Przecież nie mogła mu na coś takiego pozwolić, przemoc rodziła tylko przemoc, więc zemsta nigdy nie była dobrym rozwiązaniem. Poza tym czekały jeszcze inne sprawy niecierpiące zwłoki. W tej chwili wszyscy musieli się skupić na zaginięciu Hathor.
Satyrka nie chciała wskazywać winnych palcem, czuła, że źle postąpiła z Ligią, nie chciała tego powtórzyć. Dlatego po wstępnej rozmowie z nieumarłą, gdy tylko wszyscy przybyli do auli, zawiesiła wszystkie zajęcia, dzieciaki dostały wolne pod przykrywką czegoś takiego jak „dzień dziecka” byle tylko nie wywoływać paniki. Łucja została wysłana, aby powiadomić podopiecznych oraz nakazać im pozostanie w pokojach, miała jak najszybciej wrócić.
Oskarżanie siebie nawzajem było bezcelowe, sama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak szybko chciała ukarać Ligię. Na szczęście dzięki Sugarro zdołała odzyskać jasność umysłu. Wciąż jednak była na niego zła o tę niedorzeczną prośbę. Tym razem miał jednak rację i mimo złośliwego docinku przystała na propozycje patrolowania terenu sierocińca.

- Czy poza tym, że ostatnio widziano ją w bibliotece, wiemy cokolwiek?
- Spytała mnie, gdzie znalazłem tamtą księgę.
- I co dalej? – dopytywała naturianka z nadzieją na jakąkolwiek wskazówkę.
- Powiedziałem, że na podłodze razem z dziennikiem lekcyjnym Ligii i wtedy stwierdziła, że koniecznie musi z tobą pogadać.
- Może odkryła coś ważnego i komuś się to nie spodobało – rozważała satyrka.

Wtem rozległo się pukanie, a jego echo przeszło przez całą aurę. Było głośne i gorączkowe, zaalarmowało siedzącą najbliżej wyjścia Ember więc natychmiast do nich podbiegła w celu otworzenia. Tuż za nimi stała harpia wraz z jeleniołaczką z trudem podtrzymujące nieprzytomną i bladą jak ściana fellariankę. Na jej szyi była spora plama krwi.

- Dzieci kochane co tu się stało? – spytała zatroskana, a Sobek od razu zabrał się do pomocy w opatrywaniu rany i cuceniu dziewczynki. Na całe szczęście zawsze miał przy sobie jakieś specyfiki na tego typu wypadki.
- Bawiłyśmy się w chowanego w pokoju i Nekha wyszła na korytarz schować się za jedną rzeźbą. Długo jej nie mogłyśmy znaleźć, więc też wyszłyśmy, a ona już tam leżała! – mówiła gorączkowo rogata.

Lisołaczka podeszła do koleżanek i mocno je przytuliła, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Skrzydlata zaraz po tym zaczęła odzyskiwać przytomność. Jak tylko doszła do siebie, została zasypana pytaniami, ze strony przyjaciółek nim zdążyli to zrobić dorośli.

- Co się stało?
- Ugryzł cię Dieter?! – spytała harpia na widok wyraźnego śladu po kłach – Ten głupek tym razem przesadził, prawda pani Ember?
- Nie… Nie on – odpowiedziała wciąż mocno osłabiona dziewczyna.
- To kto? Kto? – zmiennokształtna nie mogła wytrzymać tego napięcia.
- No dobra panienki, trochę spokoju dla naszej poszkodowanej – zarządziła Atena i poszła odprowadzić je do pokoju.
- Nie wiem kto, ale to chyba ktoś dorosły – wymamrotała fellarianka.

Imelda poczuła wewnętrzny niepokój. Łucja jeszcze nie wróciła. Jest wampirem. Nie wróciła. Nie chciała o to pytać na głos. Poczekała, aż Ember zabierze małą do pałacowej lecznicy i dopiero teraz wstrzymując wszelkie emocje, z wielkim trudem przemówiła spokojnym głosem.

- Gdzie jest Łucja?

Wszyscy spojrzeli na kobietę, bo wypowiedziała coś, co na dobrą sprawę każdy miał na myśli. Najbardziej zmartwiło to Posejdona. Wiedział, że kiedyś jego ukochana była okrutna dla Imeldy, ale widział, że teraz nie jest już tą samą osobą i nie skrzywdziłaby niewinnego dziecka. Zwłaszcza że naprawdę chciała naprawić błędy swojej przeszłości.

- To nie mogła być przecież ona, na pewno za chwilę wróci – powiedział tryton.

W tym momencie przyszła krasnoludzica z nieciekawym wyrazem twarzy.

- No to teraz posłuchajcie, potrzebuje co najmniej kilku silnych chłopów, co mi pomogą ogarnąć tych małych krzykaczy, co się rozpierzchli po korytarzach. Jeszcze mają czelność mi uciekać te małe dranie – prychnęła.
- Przecież Łucja miała im przekazać zmianę planów na dziś – wtrącił Ares.
- No miała, ale gdzieś chyba przepadła.
- Przepadła? – Imeldą wstrząsnęło. Kolejne dziwne zaginięcie i to w nad wyraz nieciekawych okolicznościach – Dobra, posłuchajcie. Póki wszystko nie wróci do normy, przemieszczając się po zamku, cały czas miejcie osobę towarzyszącą. Zabierzcie wszystkie dzieciaki z wyjątkiem niemowlaków do holu i pilnujcie. Nie mogę pozwolić, by ktoś jeszcze ucierpiał. Najmłodszymi zajmie się jak zazwyczaj Ember, dotrzymaj towarzystwa Artemis.

Po zakończonej naradzie Imelda wróciła do swojej komnaty, gdzie czekały na nią wróżki. Wyjaśniła im całą sytuację i poprosiła, by miały oko na to, co się dzieje teraz w pałacu. Naturianki od razu wzięły się do pracy, jedynie Pelargonia pozostała wraz z Imeldą, aby zgodnie z zaleceniem nikt nie był całkiem sam w tym trudnym i niebezpiecznym czasie.

- Znalazł tamtą księgę na podłodze wraz z dziennikiem lekcyjnym Ligii – powtarzała pod nosem satyrka – Co za myśl mogło ci to podsunąć? Co chciałaś mi przekazać? Dlaczego mam taki chaos w głowie, nie mogę się skupić.
- Może powinnaś zaczerpnąć świeżego powietrza? – zasugerowała skrzydlata.
- Może masz rację, muszę… wyjść.

Stukot kopyt niósł się przez korytarze, a Imelda jakby uciekając przed pożarem, pędziła przed siebie, prosto do wyjścia. Niewielka naturianka ledwo była w stanie za nią nadążyć. Na moście szaroskóra zaczęła czuć się dość dziwnie, a z każdym kolejnym krokiem było coraz gorzej. W końcu stanęła, pozwalając wróżce ją dogonić. Zaczerpnęła chełst świeżego powietrza i wbiła wzrok w wodospad. Niespodziewanie dopadły ją zawroty głowy i osunęła się na ziemię. Nie straciła przytomności, ale nie miała sił ustać na nogach. Po chwili poczuła dziwny ucisk w żołądku i zwymiotowała.

- Imelda! Jesteś chora? – dopytywała zmartwiona wróżka.
- Nie, nie wiem… nie wiem – wymamrotała, po czym zaczęła coś mruczeć pod nosem, co brzmiało bardziej niż bełkot niż sensowna wypowiedź.
- Potrzebna pomoc, ktoś musi ci pomóc – brunetka zaczęła gorączkowo szukać kogokolwiek na horyzoncie, aby nie spuszczać przyjaciółki z oczu na zbyt długi czas.

Wtem ujrzała Sugarro, który już zdołał rozpocząć swój planowany patrol. Wyrwała w jego stronę, lecąc co sił w jej małych skrzydełkach, cały czas równocześnie wykrzykując jego imię. Wykończona po prostu wpadła na jego grzbiet, dysząc z wysiłku, ale znalazła jeszcze odrobinę sił, by wskazać mu drogę.

- Imelda…uff, puff na… uff, puff moście… uff, puff – wydukała.
Awatar użytkownika
Sugarro
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Nauczyciel , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sugarro »

        Narada między dorosłymi może i nie było tym, co Sugarro teraz potrzebował, ale powaga sytuacji sprawiała, że centaur nie chciał być kolejnym problemem, skoro już tak dużo się ich nagromadziło. Gdy tylko otrzymał pozwolenie od Imeldy na patrole zarówno wewnątrz jak i poza budynkami Sierocińca, skinął głową, ognie gniewu stłamszone, choć wciąż na tyle silne, że naturinanin nie wtrącał się w późniejsze dyskusje. Zamiast tego, skupiając się na swoim własnym oddechu, stał w ciszy i przysłuchiwał się temu co się stało, okazjonalne pozwalając sobie na spoglądanie w stronę osoby, która akurat zabierała głos.

        Gdy rozległo się pukanie, lanca w jego dłoni poruszyła się nieznacznie, a palce jego zacisnęły się mocniej na rękojeści. To, kto pukał, wcale go nie uspokoiło. Ranne dziecko? Sugarro nawet nie zauważył, gdy jego przednie kopyta zaczęły w furii trzeć o podłogę, jakby szykujące się na szarże. Wiedział, jednak że na nic tu on - nie znał się na leczeniu ran, a winowajcy nie było, więc postanowił trzymać dystans od dzieci, którymi bardzo szybko zajęła się resztą kadry sierocińca. On sam, na wszelki wypadek, powoli podszedł bliżej drzwi i stanął tak, by w razie potrzeby być w stanie powstrzymać ewentualny atak.

        Bardzo szybko okazało się, że winny jest najprawdopodobniej wampir, a ranne dziecko po odzyskaniu przytomności potwierdziło nawet, że to był najprawdopodobniej ktoś dorosły. Sugarro, choć nie wiedział, co o tym myśleć, zrozumiał czemu padły podejrzenia na Łucję. Zjawienie się krasnoludzicy i niesione przez nią wieści tylko pogorszyły obawy obecnych, w wyniku czego Imelda zarządziła, aby nikt nie chodził sam po zamku. Centaur, choć rozumiał jej logikę, odezwał się do Imeldy, jego słowa bardziej stwierdzenie niż pytanie o zgodę, ale tym razem jego głos nie był przepełniony gniewem, nawet jeśli był śmiertelnie poważny.

- Zacznę patrol już teraz, samotnie. Jeżeli dojdzie do konfrontacji z… kimkolwiek odpowiedzialnym za ostatnie wydarzenia to chce mieć pewność, że nie będę musiał uważać na osobę postronną. Nawet bez potencjalnej walki, samemu będę w stanie szybciej przemieszczać się korytarzami, bo nie będę musiał martwić się o stratowanie kogoś biegnącego obok mnie. - Po tych słowach, zwrócił się do wszystkich innych dorosłych obecnych tutaj. - Przybędę na każdy krzyk, więc w razie niebezpieczeństwa krzyczcie. Zrobię co w mojej mocy, by przybyć na czas.

        Po tych słowach Sugarro wolną ręką upewnił się, że hełm i reszta zbroi leży na nim mocno, a następnie powolnym kłusem wyszedł z komnaty. Gdy już był na korytarzu, przyśpieszył, a jego kopyta zaczęły roznosić się echem po większości budynku. Lance ustawił w gotowości do ataku, lecz wciąż na tyle wysoko, by nie zranić dzieci gdyby te wyskoczyły przed nim szybciej, niż byłby w stanie zareagować. Starał się biegać jak najszybciej, do tego stopnia, że każdy zakręt sprawiał, iż wpadał w poślizg. Tylko staranna kontrola i skupienie pozwoliło mu uniknąć zderzenia z każdą ścianą na jego drodze. Nieliczną młodzież, którą napotkał, stanowczym głosem pokierował do holu, nie ukrywając ani trochę powagi sytuacji. Większość była na tyle duża, by trafić tam samodzielnie, ale jeden chłopczyk został tam przyprowadzony na jego grzbiecie i pozostawiony pod opieką obecnych tam dorosłych. Po tym zdołał jeszcze zbadać resztę, głównych i kilka pobocznych korytarzy, po czym postanowił pokierować patrol na zewnątrz.

        Ledwie wydostał się na zewnątrz, a jego myśli planujące trasę patrolu zostały przerwane przez piskliwy głos, który wykrzykiwał jego imię. Jego instynktowną reakcją było westchnienie, ale niemal natychmiast uderzyło w niego, że to mogło oznaczać kłopoty. Nie chcąc zrobić krzywdy delikatnej naturiance, pozwolił, aby ta wylądowała na nim i wyjaśniła sytuację.

- Złap się mocno.

        To było jego jedyne ostrzeżenie, a gdy odwrócił głowę i zobaczył, że wróżka złapała się za jedną z krawędzi jego zbroi, ruszył natychmiast do przodu, jego mięśnie popchnęły go od razu od bezruchu do galopu, który w mgnieniu oka przeszedł w cwał, a ziemia pod jego kopytami zmieniała się w eksplozje ziemi i błota. Pozostawione po nim zniszczenie byłoby karygodne, ale teraz miał ważniejsze priorytety niż dbanie o teren zielony sierocińca.

        Gdy tylko zobaczył most, zaczął zwalniać, nie chciał bowiem stratować Imeldy. Tuż przed mostem wbił on lancę w ziemię, co by mu nie przeszkadzała, po czym ostrożnym kłusem zbliżył się do naturianki, nie chciał bowiem zniszczyć mostu, na którym leżała. Uklęknął on przed nią, zdejmując helmet i odrzucając go w stronę lancy. Jego spojrzenie, pełne obaw i niepokoju, zaczęło spoglądać na satyrkę, szukając ran, a znajdując jedynie bladą skórę, płytki oddech i wciąż świeże dowody mdłości.

- Ktoś cię otruł? Co się stało? - Zapytał centaur, rozglądając się dookoła, bezradnie szukając czegoś, co naprawi to wszystko jeśli tylko uderzy to owe ‘coś’ wystarczająco mocno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości