Turmalia[Turmalia] Mechaniczne ptaki

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

[Turmalia] Mechaniczne ptaki

Post autor: Fabio »

        Mocna lina ciągnęła się chwilę po ziemi. Konstrukcja z płótna rozciągniętego między beleczkami drewna, przypominając na pierwszy rzut oka stłamszony żagiel, przesunęła się po trawie o cal, potem drugi. Potem lina napięła się - i pociągnęła za sobą całą resztę. Tempo, tempo, trochę szybciej. Konstrukcja już nie sunęła po gruncie, już podskakiwała nieco, raz wyżej, znowu wyżej, jeszcze jeden podskok… i wzniosła się nad trawę, nad skałki wystające z pagórka, i wraz z kierunkiem chwastów kładzionych wiatrem zaczęła szybować. Na łokieć, na dwa - na wysokości trzech rozłożyła nagle skrzydła i nie wyglądała już jak ponure zawiniątko, ale raczej jak zbity z materiałów żuraw, znacznie większy od normalnego. Wysokość wzrastała, wiatr spychał we właściwym kierunku i nie miał się zmienić. Jeszcze tylko trochę…
        Lina puściła dokładnie tam, gdzie miała puścić. Fabio zatrzymał się w biegu, dysząc ciężko i nie czekając zwrócił kędzierzawą głowę w niebo, gdzie pod ciężkimi chmurami barwy ołowiu jego dumna lotnia szybowała prosto przed siebie. Pchana wiatrem i praktycznie asterowalna, tak się przynajmniej zdawało. Przypominała trochę latawiec, ale już leciała przecież bez żadnej pomocy; chłopak powoli owijał sobie linę z powrotem wokół ramienia. Leciała - no właśnie! Nie opadała, ale mknęła prosto w przód: w stronę miasta. Oh, należało ją dogonić. Wiatr zmienił kierunek (zdaje się, że od dziesięciu do piętnastu stopni na południowy-wschód) i lotnią nieco szarpnęło, zniosło w bok… ale frunęła dalej. Gdyby tylko mogła jeszcze poruszyć skrzydłami…
        Przed oczami młodego konstruktora zagrały szkice. Dźwignia umożliwiająca poruszanie skrzydłami, jak w zabawce wiszącej na sznurkach, gdzie pociąganie za jeden wzburza całą konstrukcję - jak w sztucznych ptaszkach na wystawie... Nie, nie. Siła ludzkich ramion - póki co tylko hipotetycznie. Dodatkowe obciążenia i kwestia zabezpieczeń, skórzane pasy, stalowe obręcze, kombinezon. Ile do obciążenia? Jak to wyjdzie rozmiarowo?
        Żuraw nagle znalazł się dalej, niż powinien, ale nadal leciał! Należało go gonić!
        Fabio mimo wszystko uśmiechnął się pod nosem, gdy tym razem nie musiał już biec w dół wzgórza, jako naturalna siła napędowa dla swojej konstrukcji, ale za nią samą. Pęd powietrza zdmuchiwał z czoła ciemne kosmyki włosów, wzdymał kanarkowo-żółtą koszulę i wełnianą kamizelkę, zwój liny podskakiwał na ramieniu, a pas na biodrach. Młody konstruktor żył.
        Przez polną drogę, aż podeszwy nie zaczną stukać o bruk. Minąć wóz z warzywami i nie tracić unoszącego się coraz wyżej żurawia z oczu, nie tracić ani na moment, nie…
        - Ugh!
        Siła zderzenia zatrzymała Fabia, ale w odruchu wyciągnął rękę do przodu, chwycił się tego, na co wpadł… i przez to sprawił tylko, że upadli oboje, bo zderzał się nie ze słupem wyrastającym z drogi, ale ze zwykłą, ludzką dzieweczką.
        - Prze… przepraszam! - bąknął niewyraźnie. Znał ją przecież. Skąd ją znał?
        Siedząc ciągle na bruku, zdołał oderwać wzrok od tej zarysowanej miękko buzi z zaniepokojonymi orzechowymi oczami, gdy wzrok jego własnych, niebieskich, utkwił znowu w niebie. Wstał powoli, niedowierzając w to, co widział i stał tak dłużej, niż zapewne powinien, z powrotem zapominając o wszystkim, co działo się dookoła. Jakaś kobieta, która pomogła wstać tamtej dziewczynce, coś na niego krzyczała, ale on nie słyszał. Żuraw leciał już ku morzu, prawie pod samymi chmurami, już mienił się tylko jako czarna plamka.

        Do wieczora coś bardzo trudnego w określeniu nie dawało mu spokoju, jak ziarenko piasku między dwoma kółkami zębatymi. Podczas kolacji, gdy siedział wraz z ojcem przy stole (każdy na przeciwnym krańcu, choć miejsc było na dziesięć osób) zamyślony był na tyle, że senior odezwał się wreszcie:
        - Fabio! Zali nie w smak ci kolacyja? Pstrąga takiego, jak mniemam, nie lekko teraz nabyć, cieszyłbyś się tedy z posiłku, nie zaś nosem kręcił…
        - Tak, tatku - odpowiadał mechanicznie chłopak… ale jednak sam fakt, że ojciec się wtrącił, że jego długa a napuszona sylwetka zajaśniała gdzieś krótkim blaskiem ponad firmamentem jego rozmyślań, sprawił już, że gdzieś otworzyły się nagle drzwi. I nie tylko zrozumiał, co jest ziarenkiem przeszkadzającym dziś w jego mechanizmie, ale i przypomniał sobie naraz całą resztę. Zrozumiał!
        O czym więc myślał? O tej dzieweczce, z którą zdołał się dzisiaj zderzyć, tak jest! Przeszkadzała mu w umyśle z tego względu, że budziła sobą w świecie, jego świecie, pewną ponadnaturalną powtarzalność. A dlaczego?
        Kiedyż to mogło być - dwa dni temu. Ojciec zabrał go przecież wtedy ze sobą na targ, gdzie umówiony był z jakimś poleconym tłumaczem i miał do załatwienia poważną sprawę, jak sam mówił, o skali światowej. Jakkolwiek światowa mogła być sprzedaż pomarańczy, Fabio miał mu przy tym towarzyszyć niejako w roli posła, pachołka może raczej, ładnie wyglądając i nosząc papiery („Skoro i tak juże nosić masz zwyczaj śmieci po mieszkach czy kieszeniach!”). I to tam, wśród gwaru i tłumu rynku, stało się to po raz pierwszy. Zderzył się z tą panienką: czas wtedy dla niego na moment zwolnił, by mógł szybko przeanalizować i zapamiętać rysy jej twarzy, budowę ciała, posturę, ogólną prezencję, a więc - jak sam to nieraz określał - jej fizyczną aurę. Po tym jednak zniknęła, dwa nurty tłumu pociągnęły ich w inne strony. Zakodował to w umyśle, ale nie zwracał więcej uwagi, a teraz - dziwota. Pojawiła się znowu.
        Dobrze, że Fabio absolutnie nie wierzył w przypadek.
        - Można było doprawić rybę lepiej! - zauważył rezolutnie, nim zerwał się od stołu.

        Przez następne dni wcale jej nie szukał, ale denerwował się, gdy co jakiś czas zdawało mu się, że widzi gdzieś tę panienkę. Miał przecież o wiele ważniejsze rzeczy na głowie, niż zastanawianie się nad obcymi ludźmi - w jakikolwiek sposób! Jednego dnia łaził po drzewach, próbując zrysować wiewiórki, ale innego, po wielu godzinach spędzonych nad rysowaniem planów zapełniających już całą jedną ścianę jego pracowni, gładko przeszedł od wiewiórek do żurawi - ale nie latających, tylko portowych. I to brzmiało jak zadanie na dziś.
        Potężny turmalijski port od lat nie funkcjonował tak, jak powinien. Trwałe uszkodzenia pewnych jego części nie pozwalały już na rozładowywanie wielkich okrętów kupieckich, a przynajmniej - jak samemu Fabiowi się zdawało - nie było po prostu nikogo, kto umiałby się z tym problemem odpowiednio rozprawić. On sam przecież nie wziąłby tak wiele złota, gdyby tylko pozwolono mu zadziałać coś w tej sprawie i ta myśl na tyle go pochłonęła, że następnego ranka zerwał się niemal równo ze świtaniem, wciągnął ciepłą koszulę barwy lila, na głowę nasadził słomiany kapelusz i ruszył w miasto. Było tak, jak się spodziewał - Turmalia dopiero wstawała ze snu. Okiennice na tynkowanych biało domostwach nadal były pozatrzaskiwane, wozy nie turkotały po drodze, nawet jakiś strażnik, mający pewnie kończyć już nocną wartę, drzemał pod szynkiem. Jedna stara kobieta zamiatała ganek, ale starzy ludzie mieli to do siebie, że zwykle wstawali bardzo wcześnie. Gdy patrzyła na Fabia trochę zbyt długo, uchylił kapelusza w jej stronę i szedł sobie dalej. Zależało mu na spokoju. W ciszy uśpionego miasta brzmiały teraz tylko jego kroki i podskakiwanie przyborów rysowniczych w przytroczonej do pasa skórzanej tubie, tuż obok niesionego bloku papieru. Szedł w rytmie swoich myśli.
        Do przejścia miał właściwie całą długość miasta. Most, na którym upatrywał sobie spędzić czas do południa, znajdował się nad samym niemal brzegiem i widok był z niego doskonały na tę część portu, która dzisiaj już nie prosperowała. Znając doskonale prawa rządzące perspektywą, można było przerysować ten fragment i wprowadzić w niego szkice nowych żurawi, najpierw dosyć pośpieszne, malarskie, ale kolejne już bardziej techniczne. Och, już prawie widział przecież, jak to zrobić, już prawie był…
        Prawie był przekonany, że nic z tego jednak nie wyjdzie. Ktoś od świtu zajmował mu most.
        Kto śmiał zajmować most? Doprawdy, chciałby ten jeden raz nie mieć tak doskonałej pamięci i nie wiedzieć, na czyją sylwetkę właśnie spogląda. Zatrzymał się w daleko od mostu, stał tak jakiś czas, gorączkowo myśląc, ale poddać się przecież nie mógł! W końcu zaszurał trzewikiem o bruk, mruknął coś do siebie, uspokoił rozbiegane dotąd palce lewej ręki i ruszył przed siebie. Niech będzie, może się podzielić. Usiadł, przerzucając nogi przez balustradę, dokładnie tak przecież, jak chciał - z tym tylko, że ze trzy sążnie od planowanego miejsca. Spojrzał w kierunku portów i sapnął głucho. Nie, nie nie. Nie. Stąd nic nie było widać. Stąd nie dało się planować. Och, już lepiej byłoby wypłynąć nieco w zatokę i ze środka morza planować, gdyby tylko jakiś czort umiał zatrzymać łódkę w miejscu!
        Bardzo nerwowo zerknął na siedzącą nieopodal dzieweczkę, przysunął się o piędź, o dwie. W końcu chrząknął. Przecież to tylko człowiek, czego się w ogóle bać!
        - Zdaje się, że siedzicie, panienko, na moim miejscu.
        Czy zabrzmiało bardziej groźnie, niż planował? Musiało. Interakcje z żywymi zawsze były tak okropnie niełatwe!
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

Pierwszy krok w podróży

        - Wyjdźże wreszcie, Lant! - Miminetta swoją kobiecą pięścią tyranozaurusa pasiastego załomotała w zamknięte na głucho drzwi.
Nic. Cisza.
- Lant, proszę cię! - Jęknęła łamiącym się głosem. Jej przyjaciel schował się w swoim stryszkowatym pokoju kiedy dotarły do niego wieści o nowym i niezwykle gwałtownym porywie serca poety, którego wielbił latami, a do którego ostatnio niemalże udało mu się zbliżyć… niemalże. Mistrz, półbóstwo, któremu z niewiadomych jej względów był oddany do stopnia mocno ponadlogicznego, ktoś nad którego poezyjnymi zdaniami ślęczał aż do skrajnego wyczerpania, wraz z którego dziełami śmiał się i płakał, kiedy nagle po tak długim okresie lat niemal dwudziestu był zdawało się na wyciągnięcie ręki, odwrócił się nagle i schował swoje serce, by wręczyć je komuś innemu już zdawało się, że bezpowrotnie.
- Lant, ROZKAZUJĘ CI! - Ryknęła zrozpaczona bojąc się z sekundy na sekundę coraz bardziej o jego zdrowie. To był rozchwiany chłopak, bardzo delikatny. I choć nie raz znikał u siebie na długie tygodnie nie dając zbytnio znaku życia, siedząc ciszej niż myszek pod miotłą nad swoją pracą nawiedzonego tłumacza, to teraz bardziej niż kiedykolwiek niepokoił ją zupełny bezszelest dobiegający ze skrytki rudzielca.
- LANT, JAK NIE OTWORZYSZ…!
Zabrakło jej argumentów. Co miała powiedzieć, że skoczy przez okno, przypali pieczeń, zaprosi koleżanki?… Ach! OKNO!
Zbiegła po schodach jak błyskawica, bo choć ciało jej było obfite nie jak byle deserek, a jak solidny gorący obiad, to silne jak u dzikiej lwicy i zwinne jak jaszczurzy ogon ratujący życie temu, kto go odrzucił. Tylko jej lepiej było nie odrzucać, a trzymać przy sobie, bowiem szansa, że sama odejdzie i tak była zbyt wysoka, by jej to ułatwiać. Jedyny mężczyzna (z nazwy przynajmniej), po którego stronie stała od lat, i dla którego właśnie łamała sobie nogi biegnąc przez zawalony gratami salonik był zarazem tym, który nigdy jej nie pociągał, a i sam chciał się chwilami od niej uwolnić, choć nigdy nie zdobył się na poważniejszy krok. Nie, zamiast tego był jej ‘szczęśliwym’ współlokatorem, a pokrywając 2/3 domowych wydatków zajmował z pokaźnego miejskiego domku tylko niewielki stryszek, w którym zazwyczaj mógł gnić do woli. Ale nie dzisiaj.
Dziesięć sekund nie minęło jak Netta pochwyciła z szafy stare koce, niemal jednym susem przeskoczyła obitą głębokim granatem kanapę i wybiegła do niewielkiego ogródka, by ominąwszy dwie ściany z przestrachem spojrzeć w zamknięte (!) okno Lantowego pokoju.
W duchu odetchnęła, ale jak raz dmuchnęła na zimne i rozłożyła koce na trawie, jakby trzy warstwy średniogrubego materiału spoczywające na ziemi mogło uchronić desperata z drugiego piętra od konsekwencji upadku. Była jednak z siebie i swojego pomysłu paradoksalnie niezwykle zadowolona i wróciła do salonu dumna, że jak zwykle udało jej się nie dopuścić do najgorszego, a już niedługo wszystko będzie mieć z powrotem pod całkowitą niemalże kontrolą.
Była kobietą mądrą, wiedziała więc, że żeby coś otrzymać (w tym rezultaty) należy albo wszystko zrobić samej, albo przekonać jakiegoś mężczyznę, by zrobił to za nią. Mężczyzny niestety chwilowo brakło, sama więc poświęciła swój bark, by dwoma czy trzema mocniejszymi uderzeniami wyważyć drzwi stryszku, niszcząc naprawiony niedawno skobelek i siłą dostając się do żywego jeszcze kolegi.
- CZY TOBIE ZUPEŁNIE ODBIŁO!? - To pytanie mogło paść zarówno z jej jak i jego ust, ale tym razem elf milczał, nawet będąc świadkiem jawnej dewastacji swojej własności. Siedział bezładnie na dywanie przy łóżku, idealnie wpasowując się swoją mizernością w jego wypłowiałe kolory i ogólną markotność pomieszczenia, które co prawda było jak najbardziej czyste, ale zawsze sprawiało wrażenie jakby na wszelkich powierzchniach rozłaziła się pleśń i trudny do opisania, szarawy nalocik, którego źródłem musiała być chyba sama melancholia i depresyjny charakter osoby tu mieszkającej. A tak się starał… zawsze się przecież starał.
- No ej, weź się w garść. - Mimi nagle przestała nadwyrężać gardło i spokojnie już całkiem podeszła do elfa. - Ja wiem, że to boli, ale…
- Nic nie wiesz. - Odburknął głucho.


Bezczelne!
- JAK MÓWIĘ, ŻE WIEM TO WIEM, NAKRAPIANY NIEWDZIĘCZNY ZADZIE, OTÓŻ WŁAŚNIE WIEM! NAWET JAK NIE WIEM TO WIEM, JAK TAK MÓWIĘ! - Ryknęła rzucając się na niego i potrząsając biedakiem gwałtownie, by wyrzucić z niego to okropne zachowanie co do ostatniej resztki.
- A teraz słuchaj! - Stanęła nad nim prosto, gdy już niemalże podarła mu koszulkę. - Znalazłam ci robotę! Nie pytaj ile wysiłku i dociekań mnie to kosztowało, ale był tu twój zwierzchnik czy inny tam kolega i powiedział, że ma dla ciebie pracę, a ja ją przyjęłam. Więc masz co robić. A plan na następne dni jest taki, że się pakujemy. - Widząc iskrę życia w jego zielonych oczach (być może był to szok) uśmiechnęła się zwycięsko i ogłosiła z werwą:
- Jedziemy do Turmalii!

Być może miała wiele powodów do przyjazdu w takie całkiem odległe miejsce, ale nie tłumaczyła się z nich przyjacielowi. Wygadała mu co prawda zapewne wszystko, ale on i tak nie słuchał. Nie obchodziło go najwyraźniej, że Stary Terotto, Kinalali i wszyscy inni podobno odpowiedzialni ludzie (dobra - tylko Stary Terotto) puścili Funcię, jej małą, niewinną, zupełnie nie znającą świata i mężczyzn po nim stąpających Funcię samą do zupełnie obcego miasta! Dobrze, może ruszyła tam w towarzystwie znanego kompozytora i jego miłej partnereczki w powozie wielkim jak dom i luksusowym jak wanna wypełniona kozim mlekiem i płatkami róż, a na dodatek za ochronę miała smokopodobne stworzenie dysponujące tak kłami jak szponami, a do tego umiejętnością paplania od rzeczy, ale nadal była to wyprawa nagła, nieprzewidywalna i w ogóle nie zapytała jej wcześniej o zdanie! Skandal!
Jeżeli Yuumi myślała, że ucieknie od przymiarek i zostawi Nettę samą bez odpowiedniego manekina, utnie rodzący się (w oczach Mimi oczywiście) przesłodki romans z Piratem i przeżyje najpiękniejsze chwile burzliwego okresu dorastania z daleka od swojej nowej najlepszej przyjaciółki (poniekąd samozwańczej, ale nadal się liczyło) to jeszcze nigdy się tak nie pomyliła!
W dzień po wykrzyczanej rozmowie z młodą artystką Netta już wiedziała co zrobi. Praktycznie była gotowa urządzić zamach na tę wyprawę, a jeszcze lepiej - wprosić się do kompozytora i zwyczajnie pojechać wraz z nimi na szaloną wycieczkę. To byłyby naprawdę miłe wakacje! Problem był jeden - gospodarza powozu nie mogła namierzyć, a tym bardziej uwieść, tym bardziej, że podróżował przecież z oddaną mu do reszty Aliną. Poza tym Funcia jak nic miałaby coś przeciwko (ale ta mała lubiła jojczeć!), a po trzecie… trudno było zostawić Lanta samego w domu. Dzień więcej i przegapiłaby jego załamanie, ale kiedy już dotarło do niej co się z nim dzieje nie mogła tego zignorować. Rozdarta między nieletnią uciekinierką, a niedorosłym elfem robiła co mogła, by tylko żadne z nich jej się nie wymknęło. Ostatecznie jednak Funcia ruszyła w drogę, a Lantellowi się pogorszyło, więc sprawa rozwiązała się sama - musiała zostać. Co jednak dałoby jej czuwanie kiedy Lant nie miał i tak woli aby cokolwiek ze sobą zrobić? Chwila nieuwagi i kto wie może próbowałby podciąć sobie żyły pościelą. Nawet po tylu wspólnie przeżytych chwilach nie wiedziała do czego jest zdolny. Nie mogła więc biernie czekać i się jedynie nim pobieżnie zajmować - musiała go jakoś naprawić!
Naprawianie ludzi (i innych stworów) mogło podchodzić już pod jedno z hobby Netty. Zdania na temat słuszności takiego postępowania oraz jego efektów były podzielone, ale jak zawsze brunetka wiedziała co robi i wiedziała to lepiej od reszty. Popytała więc, pogłówkowała i nagle, pewnego pięknego dnia wszystkie elementy wymarzonych rozwiązań połączyły się w spójny, możliwy do realizacji plan działania. A to za sprawą jednej przypadkowej niemalże oferty, która dawała jej i Lantowi idealny pretekst do wyjazdu (pogoni za Funcią), a temu drugiemu dodatkowo szansę na pozbieranie myśli i zarobienie trochę grosza na ich domek i umeblowanie. Nie pytając nikogo o zgodę załatwiła wszystkie formalności i dwa dni po Yuumi wypuścili się z Efne na znane głównie kupcom i rasowym podróżnym szlaki prowadzące przez piękny kontynent: uprawne pola, rozległe pastwiska i niezbadane głusze. Ależ to było emocjonujące!

Ależ to było emocjonujące - podróż w towarzystwie dwóch obcych osób, obu starszych, ku nieznanemu miejscu, bez właściwie żadnych przygotowań… Yuumi nie wiedziała jak wielką była szczęściarą, że udało jej się znaleźć akurat w takim położeniu - zamiast tego myślała, że jednak oszalała, a wszystko to co się dzieje nie ma najmniejszego sensu. Jakoś nie czuła zewu przygody, a ekscytacja rodziła się w niej na zmianę z niepokojem i obawami co zrobi potem… To wszystko przez dorastanie, jak nic! Jakby nie mogła siedzieć spokojnie w szkole, u babci i uczyć się w bardziej sprzyjających warunkach i bez żołądka z nerwów podchodzącego do gardła tego, czego uczyła się i teraz, ze starej pożółkłostronicowej księgi. Oczywiście podróż nie była żadnym horrorem - Amari siedząca na dachu paplała o tym co widzi i wypatrywała niepokojących znaków wszelkiej maści pojawiających się na drodze, na przykład wiewiórek, sierpówek i młodego pastuszka z kulawym psem. Poza tym była wyjątkowo miła i mało marudna, jakby powaga Viritiriena wymuszała na niej posłuszeństwo i niespotykaną ogładę. Przypominała nieco wdzięczną dziewczynkę - za młodą jeszcze i zbyt rozhasaną by rozumieć co to maniery, ale nazbyt dobrze ułożoną, by grymasić i podpadać swoim podwózkoczyńcom. Yuumi prezentowała nieco inny typ wdzięczności - siedziała cicho i skromnie w kącie powozu, zajęta przeważnie sobą, tak jakby chciała ukryć swoją obecność. Miało się zresztą niekiedy wrażenie, że kompozytor i jego muza o niej zapominają, ale w końcu przez całą długą trasę nie mogli jej zagadywać. Wszyscy potrzebowali chwili przerwy od czasu do czasu, ale kiedy byli w dobrych humorach lub właśnie spożywali posiłek panna Alina ochoczo zagadywała dziewczynę i nie raz zdarzyło im się uciąć sobie dłuższą pogawędkę na tematy wcale nie takie błahe. Rozumiały się z resztą naprawdę dobrze, jak gdyby glina, z której je utworzono miała w sobie jakieś siostrzane pierwiastki. Alina ośmielała wycofaną Yuumi i pokazywała jej, że ludzie przecież wcale nie są tacy straszni i można z nimi miło spędzić czas. Na kilka dni przed osiągnięciem docelowej miejskiej bramy młoda Terotto czuła się przy kobiecie już na tyle swobodnie, że sama uśmiechała się do niej bez powodu i dopytywała o różne rzeczy. Naprawdę bardzo ją szanowała i z widocznym upodobaniem słuchała jej słów, a pannę Alinę tylko motywowało to do dalszego jej oswajania.
W końcu jednak wspólny czas się skończył i tak oto w gwarne, słoneczne przedpołudnie stanęła Yuumi na rynku zupełnie obcego miasta, sama z dwiema różnej wielkości torbami i szeroko otwartymi ze zdumienia oczami obserwującymi opalonych mieszkańców w lekkich przeważnie strojach, których włosy rozwiewał dziki słony wiatr, którego jeszcze nie znała. Ale w jakiś sposób od razu wpasowała się w otoczenie, bo mimo bagażu nikt nie zwrócił na nią większej uwagi.

Amari do Turmalii nie wprowadziła - taką smoczycę? Niby jak? Zrobiły więc to samo co w Efne i Chaos pozostała by kręcić się w pobliżu bramy czekając na jakieś wieści. W późniejszym terminie miały znaleźć jej jakieś ładne legowisko, choć o wiele lepiej byłoby mieć znajomego farmera, który upchnąłby ją do jakiejś szopy i trzymał z dala od kłopotów. Tak wygodnie jednak nie było.
Sama Yuumi mogła jednak liczyć jeszcze na pomoc Mistrza Viritiriena, gdyby okazało się, że ma problemy z zakwaterowaniem. Chciała jednak - w sumie sama nie wiedziała dlaczego - zadbać o siebie bez niczyjej pomocy i znieść każde warunki, które nie będą ulicą (ale spanie w lesie obok Amari wchodziło w grę). Jednak wolała znaleźć coś w mieście, a żeby to zrobić musiała zasięgnąć języka, a to nie była nigdy jej najmocniejsza ze stron. Tylko co innego niby pozostało? Po raz pierwszy musiała obyć się bez niczyjej protekcji, bez nikogo na kim mogłaby się podeprzeć, zdana jedynie na siebie i los. Nie, głównie na siebie. Po początkowym odrętwieniu i nagłym paraliżu, kiedy to sobie uświadomiła, odetchnęła świeżym nadmorskim powietrzem, a jej oczy przyzwyczaiły się do widoku poruszających się inaczej niż w Efne sylwetek płynnie sunących po mocno zapiaszczonych niekiedy ulicach. Rozejrzała się. Niskie, przysadziste budyneczki kojarzyły jej się kolorem mocno z miastem artystów, choć bryły na których opierała się ich struktura w niczym nie przypominały tamtejszych strzelistych domów. Otaczały ją także nowe zapachy, głosy, a nawet dialekty. Gdzieś nad dachami przeleciał kolorowy ptak, taki którego nigdy wcześniej nie widziała w formie innej niż czarno-biały szkic na kartkach opasłej encyklopedii. Poczuła nagły przypływ sił i dziwnej, nieznanej jej dotąd euforii buzującej w ciele. Była, naprawdę tu była! Pierwszy krok, ponoć ten najtrudniejszy miała właśnie za sobą. Teraz musi zrobić wszystko, żeby go nie żałować!

Rozgoszczenie się w nowym miejscu trochę potrwało. Pierwsze dwa dni spędziła w gospodzie wydając mierne raczej oszczędności na nocleg, ale że intensywnie szukała pracy i o dziwo wcale nie stroniła od kontaktu z tubylcami w końcu nadzieja zapukała do drzwi - a właściwie to ona zapukała do cudzych.
Było to starsze małżeństwo - przygarbiona nieco, choć harda staruszka i siwiutki pan rzadko kiedy wstający z bujanego fotela. Niedawno ich gosposia odeszła, a dzieci wyprowadziły się z sąsiedniego domku do innej części rozrastającego się miasta. Potrzebny był im więc ktoś do pomocy.
Widząc w drzwiach młodą, skromnie choć porządnie ubraną panienkę o szczerych brązowych oczach i nieśmiałej twarzy osoby raczej cichej, zaprosili ją bez dłuższego wahania do środka. I tak już została. Wystarczył jeden wspólny posiłek, by cała trójka poczuła, że tak właśnie powinno być. Od tego czasu Funtka (nawet w duchu) zobowiązała się im pomagać w zamian dostając nie tyle porządną zapłatę w monetach ile dach nad głową. Niewielki pokoik oddany jej do użytku nie był niesamowitością zapierającą dech w piersiach, ale ona cieszyła się z niego jak gdyby był pałacem z najprawdziwszego bursztynu. W końcu zdobyła go sama! Mogła przynieść swoje rzeczy, rozgościć się i pójść posłuchać o swoich obowiązkach. Dziadek byłby zachwycony! Gotowanie, pranie, chodzenie na targ, podlewanie kwiatów… szkolenie godne prawdziwej kurci domowej! Śmiała się w duchu z tego jak jej nieco naciągany argument w dyskusji z brodatym kowalem stał się rzeczywistością. Ale była zadowolona. Nie było co zaczynać od nie wiadomo czego, marząc, że zrobi zaraz kilka szkiców i zbije fortunę na mieście. Praktyczny umysł nie rozważał nawet podjęcia tej nierealistycznej próby bez jakiegoś zaplecza finansowego. No i - na takie fanaberie będzie miała jeszcze czas. Najpierw się nieco na spokojnie rozejrzy, ochłonie i zrozumie na nowo swoje położenie. Bo nadal nie docierało do niej, że jest tutaj jedynie z Amari, z własnej woli, a za to wbrew woli babki… Niesamowite i nieco niepokojące doświadczenie.
Nie miała świadomości, że już w tym momencie Miminetta czaiła się gdzieś za rogiem, dzielnie śledząc jej poczynania i gotowa wziąć jej los we własne ręce, gdyby coś poszło nie tak. Na szczęście jej nadtroskliwe zaangażowanie mogło odetchnąć z ulgą, gdy Yuumi otrzymała zakwaterowanie u jakiś (przynajmniej pozornie) miłych ludzi i chwilowo mogła zająć się sobą… trzeba było uzupełnić nieco garderobę tutejszą egzotyką i wtopić się w tłum.

Co jak co, ale akurat wtapianie się w tłum Miminettcie nie wychodziło zupełnie. Nawet ubrana w zwiewną suknię z żorżety z szalem w najmodniejszym teraz kolorze, wyglądała jak postać wyjęta z innej bajki i na siłę przeniesiona na ulice Turmalii razem z przygórskim powietrzem i wonią iglastego lasu. Nieopalona za bardzo, o grubokościstym z natury, choć kobieco wyrobionym ciele i kasztanowatych, kręcących się włosach od pierwszego wejrzenia robiła wrażenie przejezdnej. Ruchy jej były zaś mocne i szybkie, pełne gracji, ale tak stanowcze, że mężczyźni najpierw rozstępowali się przed nią, by potem obejrzeć się ni z trwogą to ni z zachwytem. Kobieta zaś nie zwracając na nich uwagi powiewała turkusowym szalem i patrzyła czy nie znajdzie gdzieś przypadkiem swojego elfiego kolegi i będzie mogła mu powiedzieć o postępach poczynionych w sprawie młodej Yuumiś.
To było na kilka dni przed spotkaniem na moście.

Nie było to bynajmniej spotkanie Miminetty z kimkolwiek, nie - to było spotkanie Funci z nim - tutejszym geniuszem, złotym młodzieńcem Turmalii. Ale o tym kim on jest wcale wtedy nie wiedziała. Świtało jej tylko w głowie niepewne przeświadczenie, że już go gdzieś widziała, że skądś go kojarzy… ale zaczęło się jeszcze przed wschodem słońca:

Był to chłodny, ale nie zimny poranek. Wstała wcześnie, gdyż świt uważała za wyjątkowo miłą jej sercu godzinę, a i mogła wtedy zacząć dzień od czegoś innego niż od nawału obowiązków. Jej państwo jeszcze spali, tak samo jak trzy samotne kury w ich ogrodzie, choć one już niedługo miały otworzyć ślepia i domagać się uwagi. Jednak jeżeli już teraz sypnie im się ziarno to powinny dać spokój pani Florencji i Yuumi nie będzie miała wyrzutów, że ją z tym zostawiła. Po krótkiej porannej toalecie zajęła się więc ptaszynkami, po czym chwyciła upragnioną księgę emanującą magią i wybiegła w objęcia nadoceanicznego, miejskiego wietrzyku.
Podobał jej się on bardzo. Wraz z zaspanymi, przyszarzonymi ulicami tworzył atmosferę sennego ożywienia przeznaczonego tylko tym, którzy zwlekli się dość wcześnie by poznawać sekrety miejskiego życia nim ludzie jazgotem i hałasem rozproszą je i przepłoszą, by zastąpić swoim własnym codziennym gwarem. Kwiaty w ogrodach i na rabatach nadal nie otwierały swoich kielichów, ale owady już zaczynały przelatywać w ich pobliżu. Osy zatrzymywały się przy rozdeptanych na ziemi niedojrzałych figach lub resztkach ryb zalegających na ulicach. Tymi jednak potrafiły dobrze zająć się i suche w budowie, krótkosierstne koty wylegające przed fasady wieczorami i właśnie o świcie, by w spokoju najeść się i nie tarmosić potem w upale. Gorąc co prawda jeszcze nie nadchodził w pełnej swojej krasie, ale granatowe drzewa już kwitły sygnalizując, że do cieplejszego okresu zostało niewiele zbitych w doby godzin i należy szykować się na leniwsze dni.
O lenistwie Funcia nie chciała jednak nawet myśleć. Jeżeli w południe będzie odpoczywać to przeniesie swoje nauki na godziny wczesne i późniejsze. Naprawdę bardzo jej to odpowiadało - absolutny niemalże brak ludzi i ich spojrzeń. Cisza. Idealne warunki do niedługiej wędrówki i ślęczenia nad książką. Idealne!
Choć ławeczek i pustych skrzyń mijała po drodze sporo coś ciągnęło ją ciągle dalej i dalej, aż na sam skraj zabudowań, tam gdzie przerzedzały się, a oczom objawiała się zrujnowana stocznia. Choć trochę niepokojące było siedzieć w takim miejscu bez żadnego towarzystwa to młoda artystka nie mogła się oprzeć, by przespacerować się brzegiem, a następnie usadzić na wielkim moście, po którym przeszła niemalże z namaszczeniem, wyglądając niepewnie za barierkę i podziwiając wodę chlupoczącą cicho pod deskami, po których stąpała. Właściwie to nigdy wcześniej nie widziała oceanu! Ogrom wody jaki ukazywał się teraz jej oczom, a sięgał aż po horyzont, nawet jeśli zasłaniany częściowo przez ruiny portowe robił silnie wrażenie i wprawiał w głęboką zadumę. Niebieskawo-zieleniąca się ciecz, choć teraz kołysała się spokojnie, była niebezpieczna. Funcia czuła to przez skórę. Była blisko żywiołu, który dawał życie i zabijał. Niewielka była dla niej w tej chwili różnica między oceanem, a wulkanem, czynnym jeszcze, który grozi wybuchem, acz może nie w tym akurat momencie. Była pewna, że wrażenie jest bardzo podobne. Przynajmniej póki w relację te nie wtrąciło się przyzwyczajenie i może nawet swego rodzaju rutyna. Ludzie częściej siadywali na skraju wód niż wulkanów dlatego pewnie niektórzy uznaliby porównanie malarki za nie do końca uzasadnione. Dla niej jednak obce było i jedno i drugie i w obu dopatrywała się podobieństw jeżeli chodziło o zagrożenia i o korzyści. Gleba wulkaniczna była w końcu żyzna, prawda?
Pogrążona w myślach nie zwracała uwagi na upływ czasu - jedynie rozjaśniające się niebo i przelatujące na lego tle ptaki informowały ją, że dzień nastaje, a ona jak się nie uczyła tak nadal się nie uczy. Może dlatego, gdy ocknęła się z zamyślenia nerwowo zaczęła wertować swój tomik w poszukiwaniu odpowiednich inkantacji. Dziś bowiem zamierzała studiować magię.
Nie powtórzyła nawet trzy razy rytmu zaklęcia, gdy trzask desek pod czyimiś stopami zmroził jej krew w żyłach i spłycił oddech. Poza krokami nie słyszała nic, żadnej uwagi, zaczepki czy przywitania - zerknęła więc dyskretnie na ‘gościa’ i z pewną ulgą oceniła jego powierzchowność. Chudy młodzieniec zawsze lepszy był od wielkiego brodatego marynarza czy podejrzanego bezdomnego z za dużą ilością kieszeni, a blok papieru, który dostrzegła że niósł, wzięła dodatkowo za dobry znak. Nie znaczyło to wcale, że uspokoiła się całkiem i ot tak wróciła do zaklęć. Cieszyła się jedynie, że nieznajomy usiadł nienazbyt blisko i tylko dlatego po chwili znowu zajęła się sobą. Trudna była do opisania groza jaką przeżyła, gdy chłopak przesunął się w jej stronę i to nie raz, całe a dwa! Serce podeszło jej do gardła, a kiedy chrząknął zapragnęła uciec. Bała się jednak, że po nagłym zrywie mogłaby upaść powalona zawrotem głowy, a poza tym duma nie pozwalała jej ruszyć się z miejsca tylko z powodu jakiegoś tam chłystka. Oba uczucia - i strach i duma - narosły w niej gwałtownie gdy usłyszała szorstką, bezczelną w swej prostocie uwagę.
Dopiero wtedy podniosła wzrok prosto na twarz mostowego prześladowcy. Nie odzywała się, bo zwyczajnie nie umiała ułożyć odpowiedzi, a i ułożona zapewne nie przeszłaby jej przez gardło. Cięta w towarzystwie bliskich, teraz czując się osaczona przez obcą chudzinę nie myślała nawet by się odgryźć, choć jednocześnie nie widziała ni krztyny racji w zasłyszanych słowach. Nie mogła się z nimi zgodzić.
Była jednak jeszcze jedna rzecz, która utrudniała jej rozwiązanie problemu z młodzieńcem - powoli, ale nieubłaganie zaczęło do niej docierać, że już go widziała, więcej! - to był ten sam paskudny typ, który wbiegł na nią kiedyś i powalił na ziemię, a sam patrzył gdzieś daleko… wtedy zaciekawiło ją jego zachowanie, bo sama dostrzegła jakiś cień na niebie, teraz jednak ciekawość rozpłynęła się za sprawą złości, niezręczności i mnogości obaw związanych z jego osobą. Czego od niej chciał? Most był tak wielki, że bitwa o jeden jedyny jego skrawek, który zajmowała wydawała się idiotyczna. Popatrzyła ukradkiem na miasto. Nikogo w zasięgu wzroku. Niedobrze.
Choć czuła się przy tym dotknięta, w milczeniu wstała odwracając się profilem do napastnika, a na znak pogardy dodatkowo obróciła głowę i przymknęła powieki, jakby nie chciała już na niego patrzeć. Zatoczyła wokół niego bezpieczny łuk ściskając kurczowo księgę i w duchu zgrzytając zębami. Wystraszył ją. Przepłoszył i nawet nakazał ustąpić mu miejsca! Już go wymijała, nie mogła się więc cofnąć i dać mu w zęby tak jak należało, ale nie darowałaby sobie zwyczajniej ucieczki… nie. Nie pozbędzie się jej tak łatwo! Chciałby! Most cały dla niego? Niedoczekanie! Z pełną premedytacją i w przypływie gniewu zatrzymała się, by usiąść niewiele dalej od poprzedniego miejsca, tam gdzie poprzednio mościł się ten drań. Chce tamto miejsce - proszę! Ale samotności mu Funcia nie odda.
Usiadła szybko, aby się nie rozmyślić, wysunęła nogi za krawędź i z hukiem oparła księgę o balustradę. Nauczy się tego co sobie postanowiła, czy chłopak będzie tu siedział czy nie. Zignoruje go. Nie będzie jej wcale rozpraszał!
Wzięła kilka głębokich oddechów i wczytała się w zapisaną językiem elfickim treść. Choć na początku słowa rozmazywały jej się przed oczami, a sens zdań umykał zagłuszany głośnym biciem serca, w końcu udało jej się na powrót skupić i mogła zacząć uparcie wystukiwać paznokciem rytm wymarzonej inkantacji, udając, że męskiego zagrożenia wcale obok niej nie ma.
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fabio »

        Składanie modeli łodzi podwodnych. Wyrysowywanie i nazywanie od początku każdej jednej części ziół rosnących w niedostępnych dla człowieka miejscach. Dalej - wymalowanie bitwy pod Fargoth w sposób sprawiający, że patrzącemu robi się nieswojo, że zaczyna lękać się o to, czy aby podniesione w szale końskie kopyta, oddane w sposób zabójczo realny, nie stratują go aby zaraz. Kto wie, co jeszcze - wznoszenie akweduktów. Systemy ciągnące wodę z gór do miast, z miast do gór, tam i z powrotem i na opak, i w ogóle wszystko. Wszystko! Wszystko zdawało się być prostsze od zrozumienia w pewnych sytuacjach, dlaczego człowiek zachowuje się akurat w sposób taki, a nie inny; dlaczego rumieni się na przykład, kiedy powiedzieć mu coś miłego, chociaż to tylko zlepek słów, dźwięków, a bycie miłym to zaledwie sytuacja znaczeniowa nadana przez człowieka samego w sobie! Niechby to licho! I czemu czasami, kiedy chce cię przecież być miłym, to wychodzi zgoła niemiło i wtedy pojawia się problem z cyklu „jak to rozwiązać”. O tym żadne księgi nie prawiły. Tego nie można było nauczyć się jak formuły i stosować w każdej sytuacji, to się robiło skomplikowane. Fabio wyjątkowo nie znosił tych momentów, w których musiał przyznać przed samym sobą: nie wiem. Teraz nie wiedział i zrobiło mu się najpierw głupio, potem gniewnie, a dopiero potem zdołał przypomnieć sobie, że przecież nie jest tu wcale dla jakiejś panny, ale dla siebie. Dla swojego żurawia. Dla miasta.
        Zero, jeden, jeden, dwa, trzy, pięć, osiem, trzynaście, dwadzieścia jeden, trzydzieści cztery… Od razu spokojniej.
        I na cóż była mu ta jedna noc, ta szczególna noc, kiedy musiał kryć się w domu miejscowego medyka o złej sławie i przy świetle świec, za zatrzaśniętymi okiennicami, rozkrajać na płaty ludzki mózg? I tak nic mu to teraz nie pomagało! Ani to, ani fakt, że patrząc bezradnie na tę panienkę umiałby jasno wyłożyć, przez jakie mięśnie jej powieki opadły teraz tak znacząco zapewnie. No właśnie, znacząco - tylko w jakim dokładnie kierunku było to znaczenie? Gdyby chciał ją malować z tą miną, to jaki atrybut powinien dodać? Atrybuty łatwo było rozpoznawać. Ach…!
        Ale teraz liczył się żuraw. Skoro panienka nic nie powiedziała, to i on nie od razu pomyślał, by na przykład podziękować - a kiedy już wpadło mu to w ogóle do głowy, było chyba nieco za późno i mogłoby wyjść niekomfortowo. Obłęd za obłędem. Tak czy inaczej, żeby to wszystko mieć już za sobą, przesunął się na to w pełni już odpowiednie miejsce i spuścił głowę. Położył blok na kolanach - jedno pstryknięcie i deska pod papierem rozdzieliła się nagle na dwie deseczki, tak że wystawiwszy z tyłu dwie drewniane nóżki, dotąd ukryte, uzyskiwało się pochyły pulpit. Tak rysować było o wiele wygodniej, zwłaszcza gdy nie miało się ani stołu, ani sztalugi, a tylko własne kolana za podłoże. Z otwartej tuby wydobył Fabio sangwinę, smukłe palce zaczęły biegać zaraz po długości kredki. W oczach błysnęło coś, co mogło być tylko odbiciem porannego światła, ale równie dobrze jakimś światłem wewnętrznym rozpalającym się teraz w umyśle młodego konstruktora.
        A więc jak to powinno być…?
        Najpierw solidny budynek. Dobrze byłoby umieścić dwie cylindryczne części po obu stronach, połączyć je prostą formą - i z tej strony niech wyrasta nowa część, również jak i tamte kamienna… Nie. Zmiana kartki. Jeszcze raz. A więc nie kamienna, ale zdecydowanie drewniana, lżejsza i wymagająca mniejszej siły odporowej. A ta siła - nowy szkic obok poprzedniego, rzut z boku - zabezpieczona dzięki dodatkowej murowanej części z tyłu budynku. Taki ziemski żuraw wcale nie mógł być zbyt smukły, ale mógł mieć równie długą szyję. Tak, mógł, jeśli ciężary zostaną odpowiednio rozłożone! Proste, drewniane schody po obu stronach, trzy kondygnacje. Lina spuszczana przez…
        Szlest papieru.
        …spuszczana przez otwór w wysuniętej części, zawieszonej dość bezpiecznie nad wodą. Ruch towarów będzie miał szansę odbywać się z poziomu statku w górę, do wnętrza żurawia, bez konieczności przenoszenia…
        Stuk, stuk, stuk.
        …przenoszenia jej, to znaczy ich - bo towarów - ich przez cały pokład i burtę, do portu. Tak, z tym byłby koniec. Wszystko o wiele wygodniej i sprawniej, a w środku zrobi się tak przestronne spichlerze, że i stary bibliotekarz nie mógłby narzekać na porządek!
        Rysowanie wymknęło się spod kontroli, umysł pobiegł trochę dalej, niż ciało było w stanie przebiec. Sangwina najpierw prawie wyskoczyła z palców - a potem już bardzo wyskoczyła. Fabio wciągnął ze świstem powietrze, angażując też drugą rękę, żeby szybko złapać kredkę, zanim umknie prosto do wody pod jego stopami. Udało mu się, ale przypłacił to zastygnięciem w bardzo głupiej pozie na parę długich sekund. Balans ciała. Żeby tylko nie spaść tam zamiast sangwiny, żeby odpowiednio powoli cofnąć ręce! Cofnął - odetchnął - zaparł się obcasem trochę mocniej, niż wcześniej. I nagle jakoś nieśmiało spojrzał na siedzącą obok siebie dziewczynę. Ależ to było dziwne. Akurat teraz coś przyszło mu do głowy.
        - Przepraszam - rzekł delikatnie. Następne, co cisnęło mu się na usta, to „rozpraszasz mnie tą swoją księgą i rytmicznym stukaniem”, ale teraz już rozumiał, że to zabrzmiałoby dalece nieuprzejmie… a poza tym zatrzymał nagle wzrok tylko na tej księdze właśnie. Przesunął szybko wzrokiem po napisach w języku, którego nie znał, ocenił wiek papieru, potem zamrugał szybko, jakby to pomagało mu w dotarciu do informacji zapisanych głębiej we własnej głowie. I sięgnął do swojej tuby.
        - Mam gruszkę. - Rzeczywiście, miał teraz w ręku piękną, żółciutką gruszkę. Wyciągnął ją do dzieweczki. Kiedy mu nie przeszkadzała, to na pewno była nawet sympatyczna. - I jestem Fabio. Opowiesz mi, co to za książka?
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Dobrze, może skupienie się nie było wcale aż takie łatwe. Obecność nieproszonego elementu płci przeciwnej, młodego szuracza blokowego niemal zaprzepaszczała starania Yuumi, by wykuć na blachę falistą następne zaklęcie do chlubnej kolekcji zdolności magicznych. Widziała kantem oka jak szybko i sprawnie szkicuje on… coś, jak porzuca jeden pomysł i chwyta się następnego. Była szczerze zaskoczona taką wprawą tej podejrzanej jednostki, a i pulpicik, który sobie ustawił wyglądał na sprzęt osoby raczej już niepoczątkującej. Kusiło ją ciutek ażeby zerknąć na szkice, ale nie zniżyłaby się do podglądania pracy kogoś, kto praktycznie zwalił ją z jej miejsca.
Stukała zacieklej. Nie, nie mogła zgubić rytmu. Nie mogla się zdenerwować - przyspieszyć, rozkojarzyć - przerwać. Równomierne i powtarzalne, z pauzą po kilku sylabach, z akcentem na trzecią…
Miarowy szum wody dobrze na nią wpływał - bała się nieco, że może się do niego nie przyzwyczaić, ale wychodziło na to, że tak jak i inne odgłosy żywiołów, w tym bębnienie o dachy deszczowych kropli, wycie górskiego wiatru, czy szelest zeschniętych liści, w ogóle jej nie przeszkadza, a wręcz pomaga nawet przyswajać wiedzę. To było w sumie nie do końca poręczne, że choć najczęściej zdarzało jej się przesiadywać nad książkami w zamkniętym pokoju lub bibliotecznej sali czytelniczej to tak naprawdę informacje chłonęła najlepiej na łonie natury, gdzie otoczenie wcale nie było nieme i przewidywalne, gdzie ptaki zdzierały swoje gardła, a krzaki poruszały się grożąc rychłym pojawieniem się jakiegoś dzikiego zwierza. Ale miało to swój urok i ożywiało umysł, a może nawet i ciało…
Rytm zaklęcia wystukiwał się już niemal sam. Wpadła w ten idealny stan, gdzie nie musiała już skupiać się na każdym geście, a mogła miast tego powtarzać cichutko słowa, niesłyszalnie, delikatnie, bezdźwięcznie…
Nagły ruch gdzieś z boku i o mały włos wszystko by poszło na marne. Cudem jedynie udało jej się zapanować nad palcem i wyrazem słyszanym w myślach (jeszcze póki co cenzuralnym). Nie mogła jednak powstrzymać się przed spojrzeniem, co znowu wyprawia ten czarnowłosy drań, a ten najpierw niemalże utopił jeden ze swoich przyrządów, niezdara, a potem chwila, a sam wleciałby do wody. Udało mu się jednak jakoś wybronić, choć przez jeden, krótki moment Funcia, było nie było świadek zdarzenia, poczuła nagły dreszcz i ściśnięcie w żołądku. Może i nie życzyła młodzieńcowi najlepiej, a i mściwa satysfakcja aż prosiła się o powód do wyściubienia nosa zza zwojów mózgowych, ale gdyby się przy niej utopił… jak nic zepsułby jej poranek. A może i cały wyjazd. Nie umiała pływać, a i ryzykować impulsywnego skoku w zimne odmęty nie zamierzała. Więc mógłby sobie darować takie atrakcje. A jeśli już ciągnie go do spotkania z dnem to niech robi to kiedy już tutaj skończą. To znaczy ona. Nie chciała być świadkiem żadnej masakry. Nie kiedy dopiero odważyła się na samotne zwiedzanie kontynentu!
Łypnęła na niego groźnie, choć w sumie to spojrzenie zatrzymało się na beleczkach przed jego sylwetką i ostatecznie nie otarło się o nią nawet. Po chwili wróciła z niejaką ulgą do ćwiczeń, ale nie na długo. Spięła się znowu.
Odwróciła się niechętnie i z pewnym ociąganiem, bojąc się tego co może nastąpić po brzmiącym zwodniczo ,,przepraszam”. Nie spodziewała się niczego konkretnego. Nie miała pomysłu co cwaniak może wybajerować teraz, ale nawet bez żadnych oczekiwań wyciągnięta w jej stronę gruszka wydawała się najprawdziwszym absurdem.
Trwało to chwilkę. Króciutką chwilkę, kiedy wielkimi oczami patrzyła to na pociągłą twarz gruszki, to apetycznie żółtą skórkę chłopaka. Tfu, odwrotnie!
Najpierw pomyślała, że mocno się pomyliła. Ktoś kogo wzięła za ostatniego łobuza i chama mógł być tak naprawdę absolutnie nieszkodliwy! Biedny, upośledzony człowiek… najpierw burczy o miejsce, a potem zapomina o swoich działaniach i zupełnie od czapy oferuje jedzenie i się przymila. Albo nie łączy swoich czynów z konsekwencjami, w ogóle nie rozumie co się wokół niego dzieje! Jednak kiełkujące w zastraszającym tempie współczucie i poczucie winy za tak niemiłe traktowanie biedaka zaraz rozpadły się, uschły w mrugnięcie oka, kiedy upominająco błysnęła aura poddanego analizie młodzika.
To właśnie tę jego cechę Funcia pamiętała. To ona nasilała w niej wrażenie, że nie jeden raz już spotkała… Fabia. Twarze szybko się jej zamazywały, bez znaków szczególnych nieprędko rozpoznawała średnio znajome osoby, ale emanacje - one były wyjątkowe. A przynajmniej ta była. Nie zapomniałaby jej. Napotykała tak wiele różnych aur jak wiele osób mijało ją na ulicy - mniej lub bardziej skomplikowanych, przyjemnych w odbiorze, niepokojących, silnych i słabych. Ta, choć nie wyróżniała się mocą była dla Yuumi na swój sposób fascynująca - za każdym razem jawiła się trochę inaczej, jakby nie umiała jej przejrzeć do końca. Frustrujące! I ciekawe. Jednak nie to teraz zaprzątało głowę młodej uczennicy magii - doszła do dość gorzkiego wniosku, że z tak ostrą emanacją chłopak, w którego dobre intencje już zaczynała wierzyć, nie może być głupi. Nie jest upośledzonym nieszczęśnikiem, który nie wie co robi! Nabija się z niej! Z pełną premedytacją! Bez wyraźnych powodów wybrał ją sobie na ofiarę jakiś głupich żartów i teraz zabawia się jak chce.
Tak akurat. Ona zacznie mu w najlepsze opowiadać o księdze, rozgada się nawet, a kiedy oczy zaczną jej błyszczeć prawdziwą radością wtedy on zaśmieje się chytrze, wstanie i zostawi ją z najokropniejszym uczuciem paraliżującym ciało i pogłębiającym obawy społeczne. Naprawdę myśli, że mu się to uda? Co ona jest, bezdomny kundel, co się go najpierw przekopuje z miejsca na miejsce, a potem dla kaprysu daje żarcie żeby zaczął merdać ogonem? A żeby się…! Nic mu nie powie. Nie powie i koniec!
Ale milczeć też głupio. Tym bardziej, że cały czas patrzyła na niego i owoc. Wzrok jej jednak ochłodził się, a zaskoczenie wymalowane na buźce zastąpiło zdystansowanie. Nie wiedziała jak może obronić się przed taką zaczepką. Ni oskarżyć go o coś ni mu zaufać… musiała jednak coś zrobić, więc ostatecznie podjęła wyzwanie.
- Opowiem. - odparła - Jak schowasz gruszkę i oddasz mi swoją koszulkę.
Powiedziała to żądanie tak naturalnie jakby robiła to setki razy. Absurd pasował do absurdu, a teraz niech chłopak decyduje się czy da jej wreszcie spokój czy ryzykuje dalej. Niech wie, że nie trafił na byle jakiego przeciwnika - jeżeli chce komuś podpadać to niech wybierze kogoś swojego wzrostu i płci, bo z nią szans najmniejszych nie ma!
O jeny, jak strasznie się bała!
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fabio »

        No i o co niby chodziło tym razem?
        Ludzie tresowali czasami zwierzęta w ten sposób przecież, że dawali im przysmaki w zamian za wykonanie sztuczki, no a przecież - choć nie wszyscy się z tym zgadzali i w pewnych kręgach rozmawianie o tym podchodziło pod kwestie polityczne - człowiek też był wszakże zwierzęciem, na pewno lubił dostawać przysmaki. Nie tak dawno przecież Fabio spróbował tego samego eksperymentu na swoim ojcu: przez cztery dni codziennie dawał mu coraz lepszy napar z zebranych przez siebie ziół, aż po czwartym, doskonałym pod każdym względem, ten zgodził się na długo odmawiany zakup wielkiego kowadła do pracowni. Albo nawet inaczej, nie musiała to być wcale kwestia tresowania! Ktoś mógłby się ostatecznie obrazić (tu znowu kwestie polityki), ale i człowiek miał przecież od lat coś takiego, co nazywało się barterem, i proszę bardzo, doskonały tego przykład: gruszka za wiedzę. No dobrze, może było w tym trochę oszukaństwa, wiedza wszak miała wartość o wiele wyższą, była wieczna, wyznaczała nowe cele i otwierała nowe kierunki rozwoju. Taka gruszka natomiast, nie dość, że cel miała tylko jeden, może dwa, to w dodatku starczała na krótko i raczej nie pozwalała za bardzo się rozwinąć. Tak, to zapewne o to musiało chodzić. Dzieweczka znalazła lukę w planie, stąd ta wyraźna zmiana nastawienia. Trzeba to było jakoś subtelnie załagodzić, ale przecież drugiej gruszki nie miał. Wtedy to mogłoby mieć jakiś sens: jedną zjeść, a z drugiej wyhodować drzewo, z drzewa dałoby się już zrobić potem sad, troszkę cierpliwości i za parę lat ta niczego nieświadoma panna mogłaby eksportować gruszki w każdą stronę świata, jaka by jej się tylko marzyła, a jakie kokosy by na tym zbiła! Gdyby oczywiście ktoś chciał wymienić gruszki na kokosy.
         Cóż jednak z tego, gdy jej pewnie i to byłoby mało. Stąd musiało wynikać to żądanie, gdy wreszcie się odezwała. I tutaj nadszedł moment na zmieszanie ze strony samego Fabia.
        Cóż, pierwsza część stawianych warunków była nawet prosta. Gruszka zniknęła zaraz w tubie równie łatwo, jak się wcześniej pojawiła, by zaczekać tam na ten moment w historii, kiedy rzeczywiście będzie komuś potrzebna. Przytuliła się być może do płóciennego woreczka z kawałkami węgla do rysunku. Jednak kiedy to już się stało, należało skupić się na części drugiej i tu, chcąc nie chcąc, pojawiały się schody.
        Przez kilka długich chwil Fabio patrzył w twarz dziewczyny w taki sposób, jakby zastanawiał się, czy skakanie w tę przepaść ma szansę zakończyć się czymś innym, niż dotkliwe połamanie nóg: z przerażeniem. Przecież brzmiało to prosto, kto wie, może nawet na podstawie jakiegoś tajnego algorytmu wpisywało się w generalny porządek świata! Nie takie rzeczy robił dla zdobycia wiedzy, wspinał się na wysokie drzewa i na zrujnowane wieże, rozpalał ogień w stodołach pełnych słomy, wsadzał do wody ogniste jaszczurki, ryzykując ugryzienia parzące potem całymi tygodniami. Parę razy zjadł coś, czego żaden człowiek dbający o swoje życie nie powinien nigdy zjadać, ba, nawet dotykać nie powinien! To w czym leżał teraz problem? Oddać koszulę - może i było to najdziwniejsze zlecenie, jakie dostał w życiu, ale wystarczyło przypomnieć sobie, że dziwność jest tylko skutkiem niemożności oglądania całego świata naraz i brakiem zrozumienia, by przestać się o to martwić.
        - Ja… - jęknął niemrawo, odwracając wreszcie wzrok. Spojrzał za siebie, na ludzi, którzy zdążyli już zacząć pojawiać się w okolicy mostu przez cały ten czas. Momentami nawet ktoś rzucił okiem w ich stronę. W tym była rzecz - w tym „ja”. Fabio nie myślał za dużo o sobie samym, dopóki nie było to konieczne, a już przede wszystkim nie zwracał szczególnej uwagi na swoje cechy, prawda, zewnętrzne. A jednak z jakiegoś niezrozumiałego powodu poczuł teraz… no właśnie, co? Wstyd? Chyba tak należało to określić. Uczucie onieśmielania i skrępowania - jak wspominała jedna książeczka, próbująca niezbyt zresztą konkretnie opisywać ludzkie zachowania. Miał w sobie uczucie onieśmielenia i skrępowania na myśl o oddawaniu koszuli, nie - o zdejmowaniu koszuli. Ach, jakież to było niepotrzebne!
        - Jedną sekundkę - poprosił słabo i szybko odwrócił się znowu bokiem. Zamknął oczy, ściągnął brwi. Jego palce, choć nie trzymały żadnego przyboru, znowu poruszały się tak, jakby wszystko to musiał sobie bardzo dokładnie rozrysować, rozplanować na ogromnej tablicy. I znowu odliczył, tym razem poruszając dodatkowo wargami: zero, jeden, jeden, dwa, trzy, pięć, osiem, trzynaście, dwadzieścia jeden.
        I wrócił.
         - Dobrze, oddam… oddam koszulę - powiedział wreszcie, nadal trochę nerwowo. Uch, miał ochotę dać sobie za to w twarz, zgubne emocje! - Ale to potem, zgoda? Nie… nie tu. Obiecuję. Przysięgam na piąte prawo dynamiki Utteryka z Rubidii. Em… mieszkam niedaleko, możesz wolisz wybrać sobie jakąś inną koszulę ze wszystkim, które mam?
        Nawet uśmiechnął się po tym, dalej trochę skrępowany, ale przecież należało się uśmiechać, by sprawiać miłe wrażenie. Chciał takie sprawiać! Chciał dowiedzieć się, co to za księga, na którą bez ustanku zerkał, bo i nigdy w życiu takiej nie widział, a czas przecież ucieka. Mogło nie być kolejnej okazji.
        Na chwilę zaszło słońce. A gdyby tak… Ale nie. Nie nie. Spadając mogłaby porwać księgę za sobą, wtedy już nikt by jej nie przeczytał. Poza tym topienie ludzi jest złe, najokropniejsze. Gdzieś z zamkniętego na cztery spusty pokoju w jego pałacu myśli dobiegł cichy krzyk chłopca o drewnianych skrzydłach, spadającego z morderczej wysokości prosto ku swojej zgubie.
        Pokręcił krótko głową, odpędził chmury.
        - To jakieś bardzo niecodziennie zamiłowanie, żeby zabierać ludziom ubrania - rzekł nagle. Dopiero teraz pomyślał sobie więcej: bo może to był jakiś podstęp, które nie wyczuł w porę? Może żart? Nie przepadał za żartami, te opowiadane przez innych zawsze zawierały jakiś okropny błąd logiczny. Nic śmiesznego. Bo niby jak wielkie było prawdopodobieństwo, że człowiek, niedźwiedź i wydra wejdą razem do karczmy… Oby to nie był w takim razie żaden nowy żart.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Co o nim wiedziała? Był w miarę wysoki, chuderlawy, a twarz miał zmęczoną od szatańskich conocnych zabaw. Najpewniej jego rasa zaliczała się do ludzi, wszystko by na to wskazywało. Uparcie wpatrywał się w jej podręcznik i być może naprawdę zrodziło się w nim szczere zainteresowanie, ale głowy wcale by za to nie dała. Trudno było bowiem doszukać się u niego jakiegoś powiązania z magią. Musiał zajmować się jakimś rodzajem sztuki - z tego co widziała i wyczytała najpewniej rysunkiem, malarstwem i jakimiś mechanizmami, a w dodatku podbudowane to było solidną wiedzą naukową. Tak, tym się zajmował. Mógł być więc żądny wiedzy i zaintrygowała go księga zaklęć, ale dowodów na to nie było. Musiał być bystry, a z charakteru… trudno było powiedzieć. Poświata zdradzała, że nie jest złem wcielonym, ale każdemu czasem mogło odbić do tego stopnia, że stawał się nieprzewidywalny i zdolny do wielkich podłości. Ona na pewno mu nie ufała. Część zmysłów miał wyostrzone, ale coś szwankowało. Jeden? Kilka? Wzrok i słuch raczej odpadały z niechlubnej listy utrudniaczy życia, a i na takiego co ma problemy z odczuwaniem nacisku i dotyku też gość nie wyglądał (chociaż był niezdarą i nieważne, że aura wyginała się jak szalona). Pozostawały więc węch, smak i zmysł magiczny. Węchu nie było jak sprawdzić, a języka też nie będzie mu macać. Zmysł magiczny? Dałoby się… tylko nie wiedziała jak. Samo spojrzenie chłopaka nie informowało o tym co on takiego widzi w jej księdze - czy była to oprawa, strony, litery, sporadyczne obrazki, powykrzywiane symbole czy może pulsujące sznureczki magii, wskazówki i dodatkowe informacje dla tych, którzy byli uprzywilejowani i umieli je wyczuć. Krótko mówiąc po całej tej analizie znalazła się dokładnie w miejscu, z którego zaczynała - w czarnej… niewiadomej.
Patrzyła na niego zdecydowanie za długo, ale nieubłaganie. Ją samą dziwiło to, że nie spuściła wzroku, ale czuła, że to oznaczałoby pewien rodzaj przegranej, tak jakby mu się poddała. A kto wie co taki nadmorski dzikus zrobiłby z nazbyt uległą niewiastą. Ryzykować nie należało - już teraz musiała pokazać, że absolutnie się go nie obawia, że w nosie go ma, a jak chce się wydurniać to niech robi to ze swoimi obskurnymi kolegami.
W zasadzie była pewna, że za chwilę odzyska swój upragniony spokój. Spodziewała się usłyszeć… w sumie nie wiedziała co, ale nie to co ostatecznie padło z ust młodzieńca. Pierwsze jękliwe ,,ja…” brzmiało nawet obiecująco. ,,No tak ty” pomyślała ,,co zrobisz gdy zaczynają się już pojawiać świadkowie? Skończyły się głupie pomysły, co?“
Ale one wcale się nie skończyły, nie - było im bardzo daleko nawet do środkowego aktu, a co dopiero do wyczerpania zapasów. Po schowaniu gruszki nastąpił co prawda przełom w pseudoumyśle prawie-rozmówcy i stracił on część swojej pewności siebie, ale nie dawał za wygraną. A Funci wcale nie przerażał mniej niż na początku tej porąbanej nieznajomości. Wręcz przeciwnie nawet. Nie wiedziała co przed nią odgrywa i dlaczego, ale gdy marszczył brwi i bezgłośnie mamrotał pod nosem do siebie samego wyglądał na nawiedzonego przez co najmniej kilka upiorów o sprzecznych orientacjach politycznych. Znów naszła ją pokusa, by zignorować drapieżne zarysy aury i zakwalifikować Niezdarę do skończonych otępieńców, do ludzi, którzy przez własne nieszczęście bywali zamykani w pomieszczeniach niewyposażonych w żadne ostre narzędzia tudzież klamki, a i kołdry najlepiej było im zabierać. Ten wyglądał tak jakby długo był przetrzymywany w jakiejś piwnicy i właśnie uciekł, by poszukać szczęścia i wolności, ale jego własny umysł stawał mu na przeszkodzie.
Yuumi nie miała nic przeciwko takim istotom - z tym zastrzeżeniem, że wolała, by trzymali się na dzień drogi od jej skromnego bytu. Z tego co wiedziała bywali niebezpieczni, a nie znając się na zaburzeniach i konkretnym przypadku trudno było przewidzieć ich zachowanie i na czas zareagować. Nie mówiąc już o zapobieżeniu nieszczęściu.
Miała powody, by sądzić, że właśnie podpadła niedorobionemu maniakowi i ten, po wymamrotaniu swojej kwestii spojrzy na nią baranim wzrokiem, a potem zaciśnie złowieszczo zęby i zrzuci ją z mostu albo i gorzej - w napadzie szału wyrzuci jej książkę o, hen daleko!
Serce zaczęło podchodzić jej do gardła (chyba ponownie), kiedy kolejne słowa zburzyły równowagę chaotycznych i bardzo dość mrocznych wyobrażeń, ukazując tak zwanego Fabia w świetle zwyczajnego, niegroźnego przygłupa.
Ale że naprawdę ją odda? Tę koszulę?
Nie, jedna chwila! Jeszcze nie skończył. Parę sekund, parę zająknięć później wszystko stało się jasne. A to cwaniak jeden, łotr niemyty! Nie dość, że ona wątpi w jego zdolności intelektualne to jeszcze i on ma ją za idiotkę! Bezwstydnie i całkiem otwarcie chce ją zaciągnąć do własnego domu, do swojej meliny i jeszcze sądzi, że z nim po dobroci pójdzie? Musiał być niezły w zabawianiu się kosztem niedoświadczonych panien, bo nijak nie mogła się zdecydować co o nim sądzić, a jednocześnie na tyle kiepski, że zbyt oczywiste stawały się jego podchody. W jedno jednak mogła wierzyć - coś do niej miał i nie zamierzał odpuszczać. Dobrze, ona też nie. Załatwi to niemalże po dobroci i z klasą, rozmową, bo tak postępują dojrzali ludzie. Nie ucieknie jak wystraszony podlotek, bo może się z niej chłoptaś śmiać, ani nie da mu w zęby, bo wtedy nie miałby czym. Ale chwila - czy to nie byłoby dla niej lepiej?
Teraz to ona zmarszczyła brwi, ale po chwili głośniej wypuściła powietrze i powiedziała z zastraszającą dozą spokoju:
- Mniemam, że prawo Utteryka z Rubidii jest dla ciebie niezwykle ważne, ale nie będę ufać ci na słowo Fabio, dopiero się poznaliśmy. - Oświadczyła, nie bez złośliwości wymawiając tak jego imię jak i wszystko co po nim, oraz zwracając się do niego od razu na ‘ty’. Nie sądziła, by zasługiwał na coś więcej jeżeli o grzeczność chodzi. Mógł się nawet uśmiechać, ale wyglądał przy tym jeszcze bardziej podejrzanie. Niby zmieszany, niby zdesperowany, a się szczerzy… i to wszystko dla jednej książki? Naprawdę go obchodziła? Trudno było rozgryźć tę męską kreaturę. Zdaniem Funci zwyczajnie bawił się w najlepsze.
- Nie chcę innej. Chcę tę. - Ona też w takim razie zamierzała popuścić wodze wyobraźni. Spojrzała na tors chłopaka. - Tutaj. Teraz. - dodała ostro. - Niech będzie jeszcze ciepła, gdy znajdzie się w mojej garści, a ja będę ci opowiadać dopóki nie ostygnie. - Zażądała płynnie i bez zająknięcia, nie do końca pojmując własne słowa, ale podnosząc surowy wzrok na chaberki (to znaczy się oczy) dowcipnisia.
- Zajęcie jak każde inne - wzruszyła ramionami na kolejną uwagę, choć przecież chłopak miał absolutną rację, a ona się z nim w stujeden procentach zgadzała! Ale teraz to się nie liczyło. Miał się odczepić, pożałować, że w ogóle na nią spojrzał, że skopał ją z mostu (niby nie dosłownie, ale…), próbował przekupić gruszką, i że w ogóle był taką małą wredotą!
Niech żyje sprawiedliwość.
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fabio »

        - Niezwykle ważne - powtórzył jeszcze w kwestii prawa dynamiki, nie chciał wszakże wyjść przypadkiem na człowieka mało rzetelnego. To mogła być jedna z bardzo niewielu rzeczy, które pozwolił sobie przyjąć od ojca: w imię buntu przeciwko własnemu buntowi przeciwko temuż ojcu. A więc gdy chciało się osiągnąć coś z pomocą innych istot, należało być przede wszystkim rzetelnym, wiarygodnym jak tylko się dało, zaufania godnym ponad wszelką miarę! Czemu przypominał sobie o tym dopiero teraz? Teraz gra toczyła się już, widać, w najlepsze. Gdzieś w górze siedział jakiś wielki bóg absurdu (choć, rzecz jasna, żadni bogowie nie istnieli, wszystkich po kolei stworzyli mieszkańcy ziem!), siedział i patrzył tutaj w dół, na ten jeden turmalijski most, i bił huczne brawo z każdym jednym słowem wypowiadanym przez tę nietypową parę.
        Ale cóż, skoro już zostało ustalone, że gra się toczy, to teraz należało wyciągnąć drugi wniosek: gra była bezlitosna. Fabio nie zdążył tak naprawdę do końca zastanowić się nad tym, co powiedział wcześniej, że podbieranie ludziom odzienia to przedziwna sprawa, gdy już atakowała go kolejna myśl. Przedziwna sprawa? To był jakiś cyrk na kółkach, to było niemoralne prawie, jeśli już mówić w ogóle o istnieniu granic w ludzkim postępowaniu! Bo jakże to brzmiało - niech będzie ciepła! Żądanie tak bardzo nie pasujące do absolutnie żadnego ludzkiego algorytmu, a wypowiedziane z tak kamienną twarzą, z takim spokojem. Kto by się spodziewał? Fabio nie sięgnął tym razem wyobraźnią tak daleko. Co było robić? Poddać się? Wielkie półki z księgami zapełniające pałac umysłu przewróciły się wszystkie naraz, porządkowanie tego zajęłoby dobrze z jedno przestawienie minutowej klepsydry, tyle czasu zaś nie miał!
        Wbił zlęknione spojrzenie prosto w te duże, mądre oczy - powinny być stalowoszare, zimne i okrutne, jak niebo w pierwszych dniach przedwiośnia, ale zamiast tego miały ciepłą barwę powstającą ze zmieszania na palecie karminu z umbrą paloną. Robiła tak często? Brzmiała, jakby miała w tym absolutną wprawę. A przecież nie znał nawet jej imienia!
        Jeszcze raz. Wspinał się po górach. Nurkował w sadzawkach. Łaził po tamach bobrów - wszystko, żeby poszerzać wiedzę! Ściągnięcie raz a dobrze koszuli w miejscu publicznym nie było wcale aż takim wyczynem w porównaniu z tym wszystkim, wystarczyło na parę ładnych chwil przestać tak nad tym myśleć i po prostu się zdecydować! Uch, czemu tym razem powtarzanie liczb w określonym porządku nie pomagało!
        Strzelił palcami w podstawę swojej rysownicy, by schowała się z powrotem do płaskiej formy; odłożył ją na bok, a potem przekręcił także tubę z narzędziami (i gruszką) do tyłu, żeby nie przeszkadzała. Bardzo szybko decyzja. Tak, świat należał do jednostek odważnych bez względu na wszystko. Nie ważne, czy któryś z tych rybaków przechodzących akurat przez most mogło go znać, czy nie. Nigdy przecież tak naprawdę nie przejmował się zdaniem ludzi, nie w takich kwestiach!
        Wyciągnął koszulę zza pasa, wydostał dosyć koślawo ręce z rękawów. Szło to wszystko bardziej opornie, kiedy dochodziły do tego emocje: palce drżały w mniej naturalnym rytmie, niż zwykle, tak że nawet rozwiązanie sznurowania zajęło chwilę dłużej, niż powinno. Ale wreszcie się udało. Zdjął koszulę przez głowę, poczuł delikatną morską bryzę już nie tylko na karku, ale i na plecach. Na odsłoniętej chudej piersi. Chwilę gapił się ze spuszczoną głową w bladofioletowy materiał trzymany w dłoniach - dopiero potem podniósł wzrok, uśmiechnął się wyjątkowo nieśmiało, jak na niego, zwalczył w sobie chęć zasłonięcia chociaż odrobiny odkrytej skóry i po prostu oddał okup dziewczynie.
        - Teraz księga - powiedział szybko, szybciej niż ona zdążyłaby powiedzieć cokolwiek, przede wszystkim chyba dlatego, żeby ukryć swoje zażenowanie. Musiał jeszcze wrócić tak do domu, kto wie, czy nie byłoby więc najlepiej, gdyby się pospieszył. Prędko, zanim prawdziwe codzienne tłumy wyjdą na ulicę, więcej - zanim powstanie ryzyko, że minie po drodze swojego ojca! Zdecydowanie nie miał zamiaru wysłuchiwać tyrady na ten temat… chociaż mogłoby to być ciekawe tylko przez parę pierwszych sekund, zanim kupiec Marco doszedłby do słowa. Niewiele rzeczy zaskakiwało tego zgorzkniałego starca, szczere zdumienie na tej brodatej twarzy mogłoby się już nie powtórzyć!
        - A więc… - zaczął Fabio, przysuwając się minimalnie bliżej. - A więc to jakaś pradawna księga, prawda? Dziesiątki lat? Nie znam języka, w którym została zapisana, nigdy nie widziałem też takich symboli, to na pewno nie jakaś nowa matematyka. A może właśnie tak stara matematyka, że nie mogłem się na nią dotąd natknąć? Opowiedz mi!
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Kiedy coś robi się pierwszy raz, emocje jakie wtedy się rodzą są niepowtarzalne i ciągiem skojarzeń doczepiwszy się do wspomnień już zawsze pomagają podejmować kolejne decyzje. Sprawiają, że pewne rzeczy się lubi, a do innych podchodzi niechętnie i z ociąganiem. Do niektórych zadań ciągnie, inne stają się uciążliwym obowiązkiem albo wręcz marą. I choć z każdą następną próbą można modyfikować nieco swoje podejście, przekonać się do czegoś lub wprost przeciwnie, to jest to proces powolny i zwykle nie zamazuje wcale wrażenia z pierwszego razu, które już zapisało się w umyśle, a które stanowi fundament pod budowę historii przeżyć związanych z danym zagadnieniem.
Funcia dzisiaj po raz pierwszy w swoim życiu, tutaj na moście, publicznie, kazała jakiemuś mężczyźnie się rozebrać. Nie do rosołu, samą koszulę w sumie poprosiła by ściągnąć, ale czy to nie było wiele jak dla panienki otrzymującej do tej pory całkiem niezłe wychowanie i niemaczającą swoich drobnych paluszków w żadnych ciemniejszych sprawkach czy ekscesach? To co zrobiła było do niej skrajnie niepodobne - Lali pewnie nie uwierzyłby nawet, gdyby mu o tym powiedziała. Nikt by nie uwierzył! Nawet ona sama nie potrafiła jeszcze dokonać tej karko- i poglądołomnej sztuki.
Patrzyła nieruchomym wzrokiem na to co chłopak zaczyna wyprawiać, w wyczekującej rezygnacji ciszy zaczęło z suchym trzaskiem pękać jej przekonanie, że właśnie wygrała. Jak widać koszula to było dla niego nic! Ale czego się spodziewała? Przecież płeć męska jakże często paradowała z torsem na wierzchu i bez żadnego skrępowania popisywała się tym, czego on nie miał. Pewnie jeszcze śmiał się w duchu z jej naiwności i niewielkich żądań. Już przejrzał młodą czystą duszyczkę i mógł być spokojny, bo wiele więcej od niego nie była w stanie zażądać. Zbereźnik - ile on już razy musiał się tak rozbierać!
No właśnie - ile? Bo wydłubywał się z ciuszków tak trochę niemrawo, jakby trzęsąc się lekko. Pewnie udawał, by dłużej czekała na ‘upragnioną’ zdobycz. Nawet sznurkami bawił się jakby to były tresowane wężyki cały czas wymykające mu się spomiędzy opuszków, a przecież niemożliwym było, by faktycznie był taką lebiegą. Rąk sobie o mało nie połamał przeciskając je przez rękawy, odstawiając pokaz niemal raniący jej dumę. Wstrętny sabotażysta! Ale w końcu przełożył materiał przez głowę, rozczochrał nieco te swoje czarne kłaczki i nawet bez uśmiechu zwycięzcy podał jej to czego zażądała.
Trudno. Miała co chciała. Było kazać mu jednak skoczyć do wody albo odwrócić się i liczyć do stu, a w tym czasie przezornie zniknąć. Ale nie. Jej plan był bardzo marny. Nie miała jednakże innego wyboru jak się go mocno trzymać - teraz już za nic nie mogła przyznać, że nie jest zadowolona. Jest. Jest zadowolona. Zrobiła to co zamierzała, a Niezdara na jej polecenie ściągnął z siebie odzienie i…
I to było właśnie to co ją zastanawiało. Mimo wszystkich niezbyt wesołych myśli łączących się z tym zdarzeniem, niezręczności całej sytuacji i jakby wbrew przekonaniu, że łobuz tylko odstawiał szopkę, tak naprawdę nijak nie przejmując się utratą skraweczka garderoby, była na swój sposób usatysfakcjonowana. Nie do końca jeszcze umiała określić jaki rodzaj pozytywnego uczucia się w niej zrodził i z którymi momentami był najmocniej powiązany, ale była absolutnie świadoma, że zajście to w jakiś całkiem obcy dla niej dotąd sposób sprawiało, że czuła się dobrze. Nie tłumiło ono może lęku i niepewności, całkowitego braku komfortu psychicznego przy tym wysmukłym osobniku, ale niezaprzeczalnie istniało.
O co tu mogło chodzić? Wątpiła, by o męską klatę, bowiem takiej u młodzieńca nie uświadczyła. Z resztą widok nagiego torsu nie był dla niej ani niczym nowym ani ekscytującym - mężczyźni w jej wiosce co i rusz latali półnago, a u dziadka w Efne młody Leo, przystojny przecież, choć dla niej niczym brat, mógł się popisać wyjątkowo udanie rozbudowaną muskulaturą podkreślającą wszelkie atuty sylwetki oraz jego witalności. Zniewieściały do granic Lali, druga strona medalu, latał niejednokrotnie bez czegoś więcej niż samej koszuli, jego szaty bowiem spadały z niego równie ochoczo co desperaci z mostów i odsłaniały wszyściutko co gładkie ciało maie miało do zaoferowania. A miało chociażby zupełny brak bielizny, bo tej poeta jakoś nie wyznawał. Jaka była zaś rola jego młodej przyjaciółki w takich sytuacjach? Nieodmiennie piastunki moralności i smaku, za której panowania na zbytni negliż absolutnie nie było miejsca. Co więc sprawiło, że od beznamiętnie przechodzącej obok Leo i zakrywającej nawet jedno odsłonięte ramię Kinalalego dziewczynki zmieniła się w tę, która mówi ,,ściągaj”?
Pomyłka! Jedna drobna pomyłka, błąd w ocenie sytuacji, rozpaczliwa próba samoobrony! On. Ten podstępny diabeł w ludzkiej skórce, przez którego palnęła o jedno zdanie za dużo! Teraz zaś gdy tego posmakowała, było już za późno. Spodobało jej się. Tak, było w tym coś niesamowitego…
Ściskając rozgrzany materiał jeszcze do niedawna spoczywający na młodzieńcu byłaby się zamyśliła, ale chłoptaś nie dał jej na to szansy. Szybciutko wylał z siebie potoczek słów sugerujący o czym chce usłyszeć, a nerwowo naglący, jakby jedynie brak odpowiedzi jeszcze trzymał go w miejscu. Chętnie poociągałaby się jak on, wredota, z koszulą, ale darowała sobie z pewnych względów. Odezwała się spokojnym, rzeczowym tonem, choć cicho na tyle, że konkurencją dla jej słów stawał się chlupot bezmiaru wody pod nimi. [szelest piany morskiej] Położyła księgę na kolanach, pilnując, by chłopak nie wyciągnął po nią rączek i po kolei, z wielką dokładnością pokazywała to o czym mówiła.
- Tak, jest dosyć leciwa. Ta konkretna ma akurat ze dwa wieki, choć wiedza w niej zawarta o wiele więcej. Trzyma się dzięki magicznej konserwacji, ale już żółknie, więc zakładam, że za moich prawnuków się rozpadnie. Pierwowzór ma około dwóch tysięcy lat, choć to wcale nie wiele jak na księgę magiczną. Spora część zaklęć powstała jeszcze dawniej, choć garść z nich została zmodyfikowana na ludzki użytek. - Westchnęła. - Jest wersją raczej popularną wśród uczniów magii, zwłaszcza z Kryształowego królestwa. Napisana od początku do końca Językiem Elfów, jego dość dawną formą, a w niektórych inkantacjach zawiera się Mowa Czarodziei lub różne zlepki. Wszystko o czym opowiada to zaklęcia z dziedziny harmonii - służy do ich nauki. - Zerknęła na niego jakby uważniej. - Każde zaklęcie jest dokładnie opracowane. Jego geneza, historia i sposoby użycia. Twórcy, pierwotne działanie (jeśli zostało zmienione), skutki błędnego użycia… rozpisane jest znaczenie słów i ich pochodzenie, wyjaśnione dlaczego działają właśnie te, a nie inne. - Patrzyła czy nadal słucha. - Każde zaklęcie ma swoje akcenty, rytm, a nawet preferowany stan ducha przy którym powinno się je wypowiadać. Do tego gesty, czasem dłoni, niekiedy całego ciała… jedno zaklęcie to około dwudziestu stron. Bez tej wiedzy staje się niemalże niemożliwym… och, ostygła. - Przerwała z lekkim zdziwieniem i przejechała dłonią po liliowym materiale, wedle zapowiedzi kończąc, gdy ciepło uszło z koszuli.
- A więc czas już na mnie. - Wstała powoli, by nogi przypadkiem nie odmówiły jej posłuszeństwa i skłoniła się lekko, choć początkowo planowała na pożegnanie buńczucznie odwrócić się i odejść bez słowa. Mówienie o magii uspokoiło ją jednak i wyciszyło niezwykle skutecznie - przypominało jej o cechach, które ceni w sobie najbardziej i które w każdych okolicznościach winna była pielęgnować.
Odeszła krokiem niezbyt szybkim, ale stanowczym, mijając ludzi wchodzących na most, prawą ręką do piersi przyciskając księgę, a w drugiej aż nazbyt kurczowo ściskając koszulę, z którą pojęcia nie miała co zrobi.
Z każdym krokiem pęczniało w niej słodkie uczucie ulgi, że ma tę kuriozalną rozmowę za sobą, a jednocześnie stonowany chłód w jej reakcjach i myślach na nowo topniał pod wpływem namiętnego chaosu wspomnień i domysłów. Miała szczerą nadzieję, że więcej tego gołowąsa nie spotka na swojej drodze. Mimo tego jego koszulę doniosła aż do domu, gdzie po przywitaniu i krótkiej rozmowie z Panią Florencją zaniosła ją na górę i położyła ostrożnie na łóżku. Ale zaraz zrzuciła.
Nie będzie trzymać na pościeli takiego paskudztwa!
Ale jak nie tam to gdzie? Musiała ją rozprostować i lepiej jej się przyjrzeć… była nawet czysta. Zgarnęła ją z samego rana, a chłopak widocznie przebierał się codziennie, stąd ta świeżość. Lub dzisiaj się jej poszczęściło i po zdrapaniu starej założył na siebie nową. Co prawda materiał wyglądał jakby już swoje przeszedł, ale taka pedantka nie pomyliłaby przepoconej szmaty z ubraniem, które ledwie co dotknęło skóry… no może nie tak ledwie co, ale od czego miało się mydło?
Nie zajęła się jednak praniem. Miała sporo innych obowiązków na głowie.
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fabio »

        A więc udało się! Jak po nocy wstawał dzień, a po przypływie nadciągał odpływ, tak po oddaniu koszuli musiały nastąpić wyjaśnienia związane z księgą. Podjęcie tematu przez dzieweczkę wystarczyło, by Fabio zapomniał prawie zupełnie o poprzednim skrępowaniu i by zamiast tego utkwił w niej wzrok - w księdze, rzecz jasna. W swoim pałacu umysłu zrobił już miejsce na wolnej półce… ale chwilę potem pojął, że tu jedna półka nie wystarczy, nawet cały regał to byłoby mało. Nowa komnata! Piękne nowiutkie wnętrze na gromadzenie niedotykanej nigdy przedtem wiedzy, z pyszniącym się nad wejściem napisem: MAGIA. To było coś nowego. Coś, o czym wiedział Fabio od dawna, ale co uznawał za dosyć jeszcze nieosiągalne. Nie poznał jak dotąd wszystkich praw ziemskich, praw fizyczno-biologicznych, nie mógłby więc należycie zrozumieć wszystkich tych sił wyższych, o których tyle się mówiło i które nieraz można było nawet zobaczyć. Tu, w Turmalii, wiele bywało dziwów, ale przecież poprzysiągł sobie, wtedy, dawniej, podczas któregoś takiego pokazu najprawdziwszych sztuczek: najpierw ziemia, potem wszystko inne.
        Och, ależ to „wszystko inne” okazywało się nagle być tak interesującym! Tak pochłaniającym, tak odpowiednim przecież dla kogoś o jego umyśle. Wiedza nie dla każdego. Przez chwilę pomyślał nawet zazdrośnie, że ciekawe bardzo, czy ta panienka cokolwiek umiała z tej lektury wyciągnąć i że niby jakie to jej dawało korzyści. Bo ON pokonałby tę księgę prędko, tak prędko jak się tylko dało, bez uszczerbku na szacunku wobec pradawnej wiedzy, rzecz jasna, i korzystałby z pozyskanych zdolności w sposób mający pomóc nie tylko jemu samemu, ale i ogółowi świata! Język Elfów, Mowa Czarodziei. Zaklęcia i czary - prawie jak wzory w popularnej nauce, z tą różnicą, że wpływające realnie na rzeczywistość. Zakrzywiające ją. Naginające do woli tego, kto rzucał czar. Chociaż, czy to było dobre określenie? Może dokładniej brzmiałoby „tkać czar” lub po prostu „zaczarowywać”. Nadawać przedmiotom i zjawiskom właściwości magicznych… Jak wiele możliwości to za sobą niosło! Starczyłyby przecież proste czary lewitacyjne…
        Wzrok Fabia nie przestał błądzić w okolicy kolan dziewczyny, nawet kiedy ta zamknęła już księgę. Minęło kilka sekund, zanim - jak się zdawało - zrozumiał, że nie ma już przed sobą mistycznych kart, poderwał spojrzenie i tak naprawdę zdążył jeszcze tylko pokręcić głową. Jakby to miało w czymś pomóc.
        - Hej… zaczekaj! - zająknął się, przerzucając szybko nogi na drugą stronę mostowej balustrady. Widocznie nie dość szybko. Nieznajoma panna nie tylko już się z nim chyba pożegnała, ale i odchodziła na tyle prędko, by zrozumieć, że wcale nie chce oglądać się za siebie. W każdym znaczeniu tego zwrotu. Fabio opuścił bezradnie ramiona, przypomniał sobie, że ma je nagie. Złapał zainteresowane spojrzenie jakiejś obiektywnie pięknej jak sto pięćdziesiąt dziewczyny idącej z koszem kwiatów, ale tylko zdenerwował się przez to jeszcze bardziej. Nawet nie znał imienia tej, która miała tę księgę pełną niezdobytej wiedzy. Żadna inna się teraz nie liczyła!


        - Ty byś tak nie uciekł.
        Wypowiedziane szeptem słowa padły w samym środku pustej pracowni. Fabio siedział na położonej na dwóch stojakach drewnianej beli, bose stopy zwieszał nad podłogą zasypaną wiórami. Gdzieś obok leżał porzucony hebel, powietrze ciągle pachniało ciętą dębiną. A jednak sam młody rzemieślnik już nie zajmował się pracą. Siedział sobie i wpatrywał się od jakiegoś czasu prosto w obraz własnego pędzla, skromniutki portret przedstawiający jego najlepszego przyjaciela. I wzdychał co jakiś czas.
        - Ty dałbyś mi tę księgę i byłoby po problemie. I wiedziałbym, jak masz na imię…
        - Fabio!
        Zawołany podskoczył, o mało nie spadając ze swojej ciosanej beli (jak na młodego geniusza zbyt często mu się to dzisiaj zdarzało). Odwrócił szybko głowę, by w drzwiach pracowni zobaczyć tę właśnie figurę, której się spodziewał. Ojciec, w swojej długiej szacie i z przystrzyżoną w wydłużony trójkąt brodą, i z naręczem zwiniętych dokumentów, wyglądał absolutnie pomnikowo. Inspirująco nawet. Jak zwykle nie przestępował progu pracowni, stał cal za drzwiami i tylko rzucał wzrokiem po elementach wątpliwego wystroju wnętrza.
        - Fabio, czy słuch mnie omyla, czy faktem rozmawiasz z sobą samym?
        - Nie rozmawiam, tatku - brzmiała prędka odpowiedź; Fabio zeskoczył z bali i tym samym zdołał odwrócić uwagę ojca od portretu, z którym de facto dyskutował. Autoportretu. Po raz kolejny pozwolił sobie na drobne, nierealne fantazje z cyklu: co by było, gdyby miał swojego żywego sobowtóra. Teraz dochodziła do tego podkategoria: czy magia może ożywiać namalowane postaci.
        - I w dodatku… Uch, na miłość, gdzie podziewa się twoja koszula!
        Rzeczywiście, od powrotu do domu, Fabio nie miał głowy do ubrań; nie znalazł żadnej nowej koszuli, nie wciągnął jej na kark, tylko po dopieszczeniu szkiców żurawia solidnymi obliczeniami skupił się na pracy fizycznej i tak mu już zostało. Ten dzień ciągnął się niemiłosiernie. Teraz wzruszył tylko ramionami.
        - Tak czy inaczej… - Ojciec machnął dłonią, odwracając wzrok. - Będziesz potrzebny mi w dniu jutrzejszym.
        Widać było wyraźnie, że powiedział to jakoś od niechcenia, bez przekonania. Chociaż nie - nie, to były tylko pozory! Ten pozornie lekceważący ton głosu oznaczał jedno: ojciec wiedział, jakie muszą być konsekwencje takiej prośby o pomoc. Fabio nagle się wyprostował.
        - Mam pomóc przy pracy na targu?
        - Cóż… tak. No tak.
        Rozmowy w tym domu trochę zbyt często brzmiały jak werbalna gra w szachy. Pion atakował króla.
        - Musi mi tatko kupić nową soczewkę powiększającą.
        Długa siwa broda zadrżała.
        - Co - rzekł ojciec, szczerze zdumiony. Pozytywnie zdumiony. - I to tyle? Soczewkę. Zgoda! Tak, bardzo dobrze! Ha! Doskonale, chłopcze, będziesz miał tę soczewkę, ale włóżże coś na siebie do tego czasu!


        W nocy niebo przecinały spadające gwiazdy. Chmury uciekły na te kilka godzin, cienki sierp księżyca nie przeszkadzał w widowisku zbyt ostrym światłem. Mleczno-błękitna poświata ogarniała dachy i nadawała głębokim cieniom barwy atramentu. Światła bijące z domów nie wymagałyby dziś zbyt wiele wysiłku w kwestii malowania: wyraźny kontrast sam wydobywał ich jasności. Gwiazdy spadały w rytmie znanym tylko sobie, obserwowane przez jednego bardzo samotnego chłopca uczepionego komina. Powiększająca soczewka czyniła to astralne zjawisko jeszcze wyraźniejszym, jeśli wiedziało się, gdzie patrzeć. Jedno przecięcie nieboskłonu - raz, dwa, trzy, cztery - drugie - pięć - i trzecie - sześć, siedem, osiem. Własny rytm. Własne tempo. Niech będzie, że adagio. Nie odrywając wzroku od nieba, stawiał dźwięki na zarysowanej prędko pięciolinii w takim układzie i odstępie czasu, w jakim pojawiały się na niebie.
        Ciekaw był, jak brzmiał kosmos.


        Z nieznanych sobie przyczyn następnego poranka poświęcił całe pół minuty na zastanowienie się, jaką koszulę dziś założyć. Wczoraj zrobił to instynktownie, wziął tę, która leżała w pracowni, ale tamta była zrobiona z szorstkiego płótna, brudna od oleju i smarów. Tak nie mógł pokazać się przed… tymi wszystkimi ludźmi zaaferowanymi kupnem pomarańczy, których spotykał na targu jego ojciec! Ostatecznie uznał, że to niedorzeczne. Wybrał na chybił trafił - koszulę o barwie powstającej ze zmieszania na palecie karminu z umbrą paloną.
        Ojciec był tego dnia dziwnie podekscytowany.
        - Spodziewam się nawiązania kontaktu z pewną parą możnych ludzi, to znaczy, elfów tak naprawdę… możnych i narzeczonych sobie, planujących zadziwić całe królestwo największym tortem weselnym w dziejach! Nie mnie oceniać podobne pragnienia, dopóki jest to tort pomarańczowy.
        Fabio pełnił dziś rolę, jak zwykle, podstawki na dokumenty, ale jednocześnie nie za bardzo ojca słuchał. Znowu wyruszał w miasto po to tylko, aby obserwować. Czerpać. Poznawać drobiazgi, których jakimś cudem jeszcze dotąd nie dostrzegł.
        Ten poranek, w porównaniu z poprzednim, zapowiadał się niesamowicie przewidywalnie.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Dzień jak dzień. Wyjąwszy nieprawdopodobną, choć jak najbardziej zdarzoną sytuację z godzin porannych, która teraz zdawała się być ni mniej ni więcej jak jedynie mało wesołym snem, wszystko wyglądało tak normalnie jak tylko mogło w krainie pełnej magii i wielorasowości. Do południa dziewczyna oporządzała dom i wysyłana przez panią Florencję biegała po sąsiadach, by pożyczyć to koszyk, to jakieś warzywo, a niekiedy odebrać wcześniej podesłane talerze. Poznawała zadziwiająco wielu ludzi jak na siebie, choć większość przelotem. Ciekawie jednak było mieć okazję do zajrzenia w głąb ciekawie urządzonych mieszkań lub dowiedzenia się na jaką ulicę wychodzi okno największej w mieście plotkary, przed którą nie ukryje się nic, NIC co może wypatrzeć swoim sokolim wzrokiem starej panny. Żartowano z niej nawet mało poprawnie powiadając, że gdyby niegdyś tak uważnie szukała męża jak teraz sensacyjek, to nie tylko nie byłaby sama, ale i ze trzech chłopa miałaby do swojej dyspozycji. Teraz zaś było za późno - kobieta pod siedemdziesiątkę, opuszczona przez wszystkich z rodziny, całe dnie spędzała z nosem przylepionym do szyby, z chodakami w gotowości, gdyby trzeba było pobiec do sąsiadek opowiedzieć im co się właśnie widziało i dlaczego jest to hańba godna rozpowiedzenia po całej Turmalii.
Wieszać przestępców!
Więc tak - do niej Funcia też już zajrzała. Parokrotnie, bo jak się okazało Pani Florencja była z nią w komitywie, a dawnymi czasy uczęszczały do jednej szkółki i mocno się znały, a wręcz przyjaźniły. Aż trudno było to sobie wyobrazić!
Florencja bowiem była kobietą o dosyć surowym obliczu, ostrych rysach wyłagodzonych obecnie przez zmarszczki - potrafiła być nieco szorstka gdy trzeba było, choć subtelna i zdecydowanie łagodna. Lubiła porządek i spokój, a problemy sąsiedzkie obchodziły ją wyłącznie, gdy mogła pomóc i zrobić coś konkretnego.
Awangarda zaś…
Pomijając już imię, które patrząc po starych ubraniach nadal trzymanych na krzesłach w ramach niekonwencjonalnej ozdoby, a złożonych z licznych łatek, naszywek, a niekiedy warstw owalnych wycinków przypominających łuski, musiało dawnymi czasy przegenialnie do właścicielki pasować i zgrabnie ją określać, była zaprzeczeniem stateczniej, dojrzałej kobiety jaką była chlebodawczyni Funtki.
Odwiedzona przez nową pomoc domową swojej przyjaciółki najpierw spojrzała na Yuumi z góry, drapieżnym i przeszywającym wzrokiem wiedźmy czekającej na dostawę mięsa i właśnie oceniającą jego jakość, po czym uśmiechnęła się przychylnie i wbiła szpon w młode ramię, aby zaciągnąć niczego nieświadomą dziewczynkę do swej pieczary.
Tam poczęstowała ją na wstępie za mocną, ostygłą herbatą, kazała zjeść wiekowe krakersy (pewnie jeszcze z czasów jej własnej młodości, bo trzymane były w drewnianej misie tak pokrytej kurzem, że niemal puchatej), a do tego na każdy jej szybki, nerwowy krok przypadało co najmniej dziesięć słów bliźniaczego pokroju. Opowiadała o wszystkim - o rodzinie dawniej i dziś, o fajansowej filiżance stojącej w kredensie (skądinąd mebel ten był w ich rodzinie od pokoleń!), o chłopcu, którego miała dawno temu i o wiernym, a głupim jak but psie Juliuszu - wszystko to nim Funcia dała radę powiedzieć po co konkretnie przyszła, kiedy zaś udało jej się te dwa zdania wtrącić przyszła kolej na opowieści o sąsiadach.
Gdyby młoda Terotto miała lepszą pamięć, chciała tego słuchać i nie było to tak chaotyczne, że wręcz nie do zrozumienia za pierwszym razem, wiedziałaby po pierwszej wizycie u Awangardy kto gdzie i z kim mieszka na tej ulicy, co się za tym kryje i dlaczego Kapuletti nigdy tak na prawdę nie wzięli ślubu…
Pragnąc z całego serca zignorować niedyskretne historyjki o życiu ludzi, z którymi nie miała nic wspólnego, Funcia cierpiała katusze, przy których nawet krakersy stawały się istną rozkoszą, choć z każdym kęsem bała się coraz bardziej, że trafi w nich na zmumifikowanego robaczka. W końcu jednak, po długich minutach potakiwań, wytrzeszczania oczu, głuchnięcia i udawania, że herbata jest poniekąd pijalna udało jej się odzyskać plecionkę, po którą przyszła i zapowiedzieć, że Pani Florencja wybiera się tu jutro z wizytą, po czym uciekła dziękując ślicznie za gościnę. Już wtedy pojęła, że Awangarda nie przestanie trajkotać, póki ktoś znajduje się w zasięgu jej głosu, więc kiedy ma się dość trzeba po prostu wyjść, innej rady nie ma.
Kolejne wizyty u owej damy wyglądały podobnie, ale coraz łatwiej było przełknąć i poczęstunek i sposób bycia gospodyni. Najwyraźniej dało radę się przyzwyczaić. Były jednak sąsiadki, które widząc Yuumi zmierzającą pod jej drzwi, przestawały grzebać w ogródku i kręciły ze współczuciem głowami - od jednej nawet dostała na pocieszenie parę winogron. No, ale one tu mieszkały - mogły być już całkowicie zrezygnowane, Yuumi zaś wiedziała, że w końcu ucieknie.
Póki co jednak nie uciekała, a przychodziła kiedy trzeba było, choć kiedy Florencja po ugotowaniu obiadu zapowiedziała, że nigdzie jej już nie będzie dzisiaj wysyłać, odetchnęła z ulgą. Nie wiedzieć czemu, ale po mostowej przygodzie ostatnie czego by chciała to spotkanie z Awangardą. Dość emocji jak na jeden dzień.
Zmęczona, ale z zapasem wolnego czasu mogła w końcu przemycić resztki dla paru tutejszych kotów, które konsekwentnie ze sobą oswajała, a następnie kupić u rzeźnika duży kawałek mięsa i udać się z nim za miasto, do Amari. Szczęściem smoczyca mogła wyżywić się sama, a Funcia przynosiła jej jedynie przekąski, inaczej miałyby spory kłopot.
Wiedziona jakimś dziwnym impulsem Funcia opowiedziała potworce o spotkanym ranną porą młodzieńcu i o tym co zaszło.
- Bardzo dobrze zrobiłaś! Bardzo dobrze! - Pochwaliła Amari kiedy już się nieco uspokoiła i wysłuchała opowieści do końca. - Też bym go rozebrała i utopiła!
- Ale… nie utopiłam go przecież.
- Nie? A trzeba było! Ładny był? - Chaos szybko zmieniła temat.
- Jest, bo nadal żyje, ale nie za bardzo.
- Nie za bardzo żyje?
- To też.
- To trzeba było go utopić!
- Amari! - Yuumi próbowała przywołać ją do porządku. - Nie będę nikogo topić!
- Nie? A szkoda. Ale może to i dobrze. Tak, to dobrze. Nie mogłabym rozmawiać z kimś kto topi swoich. To-pie-li-cem. Więc zostawiłaś go nagiego na moście, tak? Słusznie. Też bym tak zrobiła.
- Nie był wcale do końca nagi, on…
- Nie? No to co mu zrobiłaś w końcu, bo ja już nie wiem! Ani nie rozebrałaś, ani nie utopiłaś - brak ci ikry!
- Najwidoczniej…
- Tak, tak, brakuje. A ładny był? Ładnego szkoda topić - zaczęła się typowo dla siebie zapętlać - Jak mówisz, że się nazywał? Fybio?
- Fabio. Ale wcale nie jestem pewna, czy to prawdziwe imię. Brzmi dziwnie. - Tak, bo choć znała już Miminettę, Darlantella, Kinalalego, Bassara, Rye-coś-tak-długiego-że-nie-pamiętała, Linneusza czy Awangardę, a sama po kuzynce nazywała się Yuumi to Fabio… był jakiś taki nie do pomyślenia. Nie, pewnie rzucił pierwsze lepsze co mu wpadło do tej szachrajskiej głowy, a swoje imię zwyczajnie zachował dla siebie. Pewnie zwał się Nowucjusz czy tam Papageno. Pasowałoby do niego.
Amari strąciła ją na ziemię i nie pozwoliła na dalsze domysły:
- Miał liliową koszulę tak? Z kwiatów? To dlatego ją chciałaś? - Zapytała szczerze zaciekawiona.
- Nie z kiwatów. Liliowy to taki odcień fioletowego… a lila podobny.
- Kolor?
- Tak.
- Bez sensu! - zakrzyknęła smoczyca odchylając głowę do tyłu. Była oburzona, że rzeczy i zjawiska są nazywane w sposób tak podchwytliwy. - Nie wiem czemu ją chciałaś!
- Nie chciałam jej. - Yuumi zaprzeczyła.
- To czemu ją wzięłaś?
Dobre pytanie.

Nieco sobie jeszcze pogadały, poszturchały się jak zwykle o jakieś głupoty, wybrały się na dłuższy spacerek i w zasadzie należało wracać.
Było to wszystko wyczerpujące na tyle, że kiedy malarka już dotarła do łóżka zasnęła w parę chwil, choć jeszcze rano trawiło ją przekonanie, że nie zmruży oka. Ale i nie pierwszy raz się w tej kwestii myliła.

Ten akurat dzień zapowiadał się cudownie. Niebo od rana groziło zawaleniem, a w powietrzu unosił się odór śmierci tysiąca ryb - szanse, że dzisiaj zginie były obiecująco wysokie.
Darlantello zwany Lantem ubrał się nieuważnie na modłę efneńskiego młodszego pokolenia - w wąskie dość, choć wygodne spodnie do kostek, o splocie luźnym, by się nie ugotować, a kolorze jasnego beżu, bo właśnie takie miał. Do tego luźna bluzka o szerokim dekolcie odsłaniającym obojczyki, będąca dla odmiany barwy jaśminowej z - o zgrozo! - domalowanym przez Miminettę czarnym wzorem przedstawiającym coś drapieżnego i trudnego do zdefiniowania. Na to zaś powędrowała wierzchnia koszula w czarno-czerwoną kratę. Cały strój, niezaprzeczalnie młodzieńczo-agresywny idealnie wręcz kontrastował z podłużną lekko buźką o ostrym podbródku i jak na elfa całkiem mocnej szczęce, która tak była przepełniona uległością i pokorą, iż stawało się to niemalże namacalne. Zielone, błyszczące oczy patrzyły dziwnie pusto i jakby z przestrachem na mijane budynki - rude brwi ściągały się niekiedy, choć jeszcze częściej wędrowały do góry, by ukazać zdziwienie młodego tłumacza. Wyraźnie zarysowane, z zaznaczonym łukiem górnej wargi usta rozchylały się lekko kiedy mamrotał do siebie zapominając o otaczających go ludziach.
Nie był zbyt wysoki jak na elfa, za to mógł cieszyć się (gdyby był to powód do jakiejkolwiek radości) bardziej trójkątną sylwetką i silnymi mimo braku fizycznej roboty ramionami. Nie miał tak delikatnych dłoni jak większość przedstawicieli jego rasy, a gdy podwijał rękawy dało dostrzec się jasne włoski, które je pokrywały. Mimo tego nadal wyglądał jak wychudzone siedem nieszczęść - sterczące na wszystkie strony rude kłaki sprawiały, że jego mina zbitego pieska zamieniała swój wyraz na zbłąkanego kundla szukającego choć odrobiny szczęścia, ale i pogodzonego z tym, że jedyne co dostanie to kamieniem twarz. Poza tym do czegoś bezpańskiego upodabniała go uroda łobuza okraszona do tego gęsto piegami w liczbie nadstandardowej, które pokrywały nie tylko twarz, szpiczaste uszy i szyję, ale także tors, ręce i chyba wszystko inne, choć może nie w takich ilościach. Trudno było powiedzieć czy był ładny czy może brzydki - na pewno nie był najbardziej standardowym tymczasowym mieszkańcem, a w parze z wyglądem szedł i jego charakter.
Czekał pochmurnie aż mu dachówka na łeb spadnie, kiedy dostrzegł swojego pracodawcę i kogoś kto szedł za nim. W jednej chwili jakby wszystko się zmieniło - delikwent z rękami w kieszeniach, nocny imprezowicz z siną od niewyspania skórą pod dolnymi powiekami naraz uśmiechnął się, rozpromienił i stanął jak dobrze ułożony chłopczyna, by przywitać się ze swoim panem. Patrzył na niego wiernie, gotów wypełnić każde polecenie, ale nie wypowiadając słowa nadto co było koniecznie i dobrze postrzegane. Na Fabia spojrzał płochliwie i odwrócił na chwilkę wzrok, ale zaraz wziął się w garść i przywitał jak należy, ze szczerym, choć bolesnym uśmiechem.
Przypominał nieco człowieka nie do końca świadomego własnych poczynań - rozkojarzony umiał skupić się albo na czymś wewnątrz siebie, albo na kupcu Marco i tego drugiego chwytał się o wiele chętniej. Jego obecność byłaby natarczywa i oblepiająca jak rozgrzana smoła, gdyby nie miał on nieokiełznanego talentu do niezwracania na siebie uwagi. Po prostu był. Przynajmniej wtedy, gdy ktoś go potrzebował - w innych momentach równie łatwo było o nim zapomnieć jak o ścianie czy stojącej pod nią donicy. Ot, jakiś naturalny element przestrzeni, nic nadzwyczajnego, mimo wyglądu, który powinien wyróżniać go w niemal każdych możliwych okolicznościach przyrody.
Ktoś mógłby się zastanawiać czemu porządny człowiek zatrudnia kogoś takiego, ale raczej nikogo to nie obchodziło. Nieważne - i tak powiem. Pomijając już jak to Lantello był wychwalany za swoje umiejętności, choć już na wstępie określony mianem ,,nieszkodliwego ekscentryka”, trzecia zmiana w jego zachowaniu wyjaśniała absolutnie wszystko.
Posłusznie milczący i niewtrącający się, cichy myszak tylko czekał aż zostanie wywołany.
I faktycznie - kiedy tylko pojawiła się szczęśliwa elfia para, niezwykle obiecujący klienci Lantello nr. 2 został zastąpiony Lantellem nr. 3.
Ten młodzieniec nagle zyskiwał co najmniej kilkadziesiąt więcej punktów inteligencji, nawet pewną charyzmę i chęć do życia. Ciepły i profesjonalny, z odpowiednim obyciem był nie tylko niezwykle przyjemny, ale i rozsądny, a wyczuciem sytuacji mógł się pochwalić ponadprzeciętnym. W dodatku jąkający się lub mówiący cicho w bardziej osobistych momentach, teraz wypowiadał się swobodnie i wyraźnie, nawet jakby wesoło i samą swoją postawą zachęcał obie strony do komunikacji. Nie stał też sztywno obok pracodawcy, lecz pomiędzy nim a elfami, bokiem do każdego z nich, zerkając bystrze na ich reakcje i tłumacząc zdania w odpowiednim momencie, tonem otwartym, choć przyzwoicie oficjalnym, dodając od siebie niekiedy dobrze przemyślane nuty ciekawości lub zadowolenia. Słychać było u niego naleciałości z efneńskiego Wspólnego, bo choć potrafił dopasować swój styl wypowiedzi do odbiorcy, ponad stylizację przedkładał treść, tak istotną w interesach. Zdarzyło mu się wytłumaczyć dodatkowo parę mniej oczywistych zwrotów, a nawet zasugerować odpowiedź, ponieważ nieźle znał kulturę, z której para się wywodziła.
Ten Lantello nr. 3 zniknął od razu po tym jak oddaliło się elfie narzeczeństwo, a interes udało się ubić. Nie wyglądał jakby się z tego cieszył - prędzej można by podejrzewać, że przez następne godziny wolałby prowadzić negocjacje, ale ze względu na kupca nie afiszował się z tym.
Teraz pozostało mu czekać, aż znów pojawi się ktoś, z kim pracodawca nie mógłby się sam porozumieć. Sezon na pozamiejskich gości trwał w najlepsze, możliwym więc było, że wkrótce znów będzie można się wykazać. Tymczasem wolny usiadł na uboczu i zaczął pieczołowicie przepisywać jakiś dziwny zbiorek wierszy, który ze sobą taszczył. Nie chciał mieć ani chwili przerwy.

Chwila przerwy jednak nadciągała sama - nieświadoma niczego, wyspana i rześka, z koszyczkiem w ręce i przewiewnym sukienko-płaszczyku na ciele. Niespodziewająca się żadnych niespodzianek, poza tymi, które wliczone były w cenę tymczasowego pobytu w Turmalii, szła równym krokiem przez plac, na którym rozstawione było targowisko. Jak zwykle nie szukała niczego dla siebie, lecz przyszła tu po sprawunki - stąd pewnie ta beznamiętna mina. Wiedziała dokładnie co ma robić i gdzie iść, ale naraz jej spojrzenie przykuła postać, którą jak już się poznało nie można było pomylić z żadną inną.
- Lentello?
Wezwany po imieniu chłopak o mało nie spadł ze swojej skrzynki, nerwowo obracając całe ciało, jakby spodziewając się ataku. Ale przed nim stała tylko Funcia.
- Co ty tu robisz? - Spytała nadspodziewanie łagodnie i życzliwie, a widząc otoczenie dodała:
- Masz chwilkę?
Lant miał. Chwilowo nie był potrzebny. Odpowiedział więc.
- P-pracuję tu ja…jako tłumacz. - Wyjąkane niepewnie wyrazy odznaczały się burzliwą mizernością jaką chyba tylko on potrafił wydobyć ze swojego gardła. - Ja… no… znalazłem zatrudnienie. - Tłumaczył się spuszczając głowę i wzrok wbijając we własne buty. Co więcej miał jej niby powiedzieć? Nie chciał rozmawiać o swoich powodach. Nie umiał o tym rozmawiać. Ale tym razem… przecież miał na kogo zwalić całą winę!
- Miminetta uzgodniła to z moim szefem zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. - Zaśmiał się nerwowo. - Więc teraz jestem tu… to dobra praca. Zaskakująco dobrze płatna. No i na powietrzu…
Funcia nie znała go może aż tak dobrze, by wiedzieć o co mu chodzi, więc przyglądała mu się w głębokim zamyśleniu. Czuła, że coś było nie w porządku, ale co - tego nie umiała stwierdzić. Wiedziała tylko, że nie wyglądał na zainteresowanego rozmową, a wręcz przeciwnie, co trochę ją zabolało. Z miesiąc się nie widzieli, a była pewna, że dobrze się dogadywali… widać trafiła na nieodpowiedni moment.
- W takim razie jeszcze się spotkamy. - Uśmiechnęła się wyrozumiało i ucięła pogawędkę, nim rudzielec na dobre by się spłoszył. A miała do niego tyle pytań! Dlaczego znalazł tu pracę, jak to możliwe, że wyjechał, jak minęła podróż, czy długo tu zostanie, czy… czy jest sam. Tak, o Mimi też bardzo chciała zapytać. Bardzo. Ale już parę kroków odeszła i nie za bardzo chciała się wracać i drażnić kogoś, kto najwyraźniej nawet nie cieszył się na jej widok.
Zaraz zresztą sama zderzyła się z podobnym uczuciem i na chwileczkę przestała myśleć o tłumaczu. Stanęła niemalże oko w oko z Papageno, ze swoim wczorajszym przeciwnikiem mostowym. Przez krótki moment nie wiedziała co zrobić, zupełnie zaskoczona jego widokiem, ale samodyscyplina i duma kopnęły ją na czas i wyrwały z szoku.
- Dzieńdobry. - Powiedziała z pewnym siebie grymasikiem na dziewczęcej buźce i skłoniła się lekko, jak ją tego nauczono w Kryształowym Królestwie. Zmusiła się, by spojrzeć mu prosto w oczy i nie odwrócić wzroku. Nie upokorzy się tak, nie spłoszy przed tym straganowym hultajem!
- Piękny dzień, prawda?
Ha! Teraz go ma! Zadała… pytanie. Chyba pragnęła uciec.
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fabio »

        Bywają nieraz takie sytuacje, które o wiele dokładniej poznać można patrząc nie na sam obiekt będący w ich centrum, ale na jeden z tych pomniejszych, pozornie nieistotnych, orbitujących wokół tego specyficznego słońca wszystkich akcji. Te istoty jeszcze więcej mają w sobie nieraz zawiłości i intrygujących problemów, skrytych gdzieś głęboko, głęboko w sobie… I chciałoby się powiedzieć, że stateczny kupiec Klaudiusz Marco był jedną z takich istot. Ale nie był. Chcąc nie chcąc! W porównaniu z wyjątkowym synem wypadał nieraz dosyć marnie. O talentach nie było co mówić w tym przypadku; kiedyś podobno grywał trochę na skrzypcach, ale potem zajął się finansami, handel pochłonął go bez reszty i nawet ten biedny instrument został porzucony gdzieś w tym pierwszym jeszcze domu, poza Turmalią. Poza tym, mało kto uwierzyłby, że ten wyglądający na lat więcej, niż faktycznie sobie liczył, dostojny pół-arystokrata mówiący śmieszną gwarą rodem z rycerskich opowieści miałby w sobie w ogóle na tyle uczucia, by obsługiwać instrument!
        Uczucia mógł nie mieć, odpowiedniego podejścia do syna też - ale nadal widział, słyszał i handlował. A oto, co widział i słyszał tego dnia.
        Patrząc na tę dostojną figurę, trudno byłoby się w ogóle domyślić, że pod równo przystrzyżoną brodą i krótkimi włosami, za tymi spokojnymi oczyma z naturalnie uniesionymi wysoko brwiami i haczykowatym nosem - słowem, w tej dostojnej, posągowej głowie - może kryć się jakiś lęk. Dokładniej: lęk przed elfami. Nie wynikało to bynajmniej z żadnych podszyć nienawiścią na tle rasowym. Wręcz przeciwnie. Rasa ta, ów lud dumny a wyniosły, budził w kupcu Marco podobne obawy, co w małym dziecku człowiek przebrany za bożka na festynie. Elfy były innym światem. Czystym i harmonijnym, pełnym wiedzy, tak to widział kupiec, i tym samy czuł wobec nich własną małość. Poza tym, za bardzo kojarzyły mu się one z Fabiem.
        Tak czy inaczej, choć za żadne skarby świata nie przyznałby tego, syna wziął dzisiaj ze sobą głównie dla dodania sobie otuchy. W ostatecznym rachunku był w mniejszości, nawet z pachołkiem u boku. Dwoje elfickich przedstawicieli, jeden tłumacz. Najprostsza matematyka. Przynajmniej ów tłumacz właśnie zrobił na nim miłe wrażenie. Nie od razu, co prawda- któż by nie oceniał czasem innych po pozorach! Gdy już jednak przyszło do wspólnej, zacieśniającej więzy pracy, i ów elf się wykazał, i kupiec był zadowolony, a nawet rozluźnił się nieco.
        Ha, od początku był niemal pewien, że ten interes okaże się sukcesem. Największy tort ślubny w dziejach, dobre sobie! Sam żądałbym kawałka (starczyłoby pewnie na tydzień jedzenia) skoro z jego to udziałem miał ten deserowy gigant powstać. Zamówienie pierwsza klasa, tylko uścisnąć sobie dłonie i pogratulować wyboru, zostać do końca przetłumaczonym i iść do domu, pisać listy.
        - Dobra robota, panie Darlantello - gratulował jeszcze swemu nieocenionemu pomocnikowi. - Odezwę się, roześlę wici za panem, gdyby jeno sytuacja ponownie nadarzyła się podobna. Szerokiej drogi, panie!
        Drugiemu pachołkowi nie trzeba było dziękować. Gdy zresztą Marco senior zerknął na swego syna, od razu poznał ten stan, w jaki młodzieniec wpadł. Stan, który jego samego nieco niepokoił, nawet jeśli mógł go tylko obserwować. Fabio patrzył akurat na stadko gołębi, drepczących w miejscu, gdzie jakiemuś nieuważnemu przewoźnikowi rozsypał się worek żyta. I o co mogło mu, do czorta, chodzić? Defekujące bez zastanowienia miejskiej szkodniki, też niby widok do oglądania! Ale on coś tam musiał widzieć. Tylko co? Czasami starzejącemu się ojcu było nawet żal. Nie nadążał za swoim własnym synem i zdecydowanie nie była to kwestia przepaści pokoleniowej. Fabio był inny. Zupełnie skazany na inność.
        Ach, gdyby tak zakochać się drugi raz! Tylko kto by miał na to czas? Młody już nie był!
        Ale Fabio był.
        - Fabio, możemy iść.
        I pogrążywszy się znowu nieco we własnych, bardzo poważnych rozmyślaniach, kupiec Marco chciał wracać do domu tą samą drogą, co zwykle. Te same, stare dobre kocie łby odbijały podbite twardo podeszwy jego skórzanych trzewików, ci sami straganiarze pozdrawiali go zza swych stoisk. Nakładał już na głowę ten sam czarny, segmentowany beret, i tak samo zakładał ręce do tyłu. Ale wtem w tę rutynę musiało wkraść się coś zupełnie nieoczekiwanego. A raczej - ktoś! Stary kupiec zauważył tylko w pewnym momencie, że jego syn nagle się zatrzymał i kilka kroków przeszedł samopas, a gdy odwrócił głowę, w pełni zrozumiał naturę tego zjawiska.
        Fabio miał dziewczynę. To znaczy - u swego boku, czy też przed sobą raczej. Kwestie semantyczne. Ale dzieweczka to była, jak należało sądzić, z krwi i kości. Ubrana była może niezupełnie w sposób, jakiego można by oczekiwać od młodej damy.
        Ale lepsza ta kandydatka na żonę, niż żadna.
        - Fabio, mój drogi! - ozwał się jowialnie ojciec. - Nie zechciałbyś może przedstawić mi swej miłej towarzyszki?


        Co się w tym samym czasie działo w samym Fabiu? Burza, o jakiej nie śniło się najodważniejszym przepowiadaczom pogody. To znowu była ona, pojawiła się akurat w momencie, w którym zastanawiał się, dlaczego drepczące po ziemi gołębie wyglądają jak napompowane powietrzem, wytrąciła go z zamyślenia i śmiała jeszcze być przy tym tak niepoprawnie wręcz pozytywna. A nawet nie miała swojej księgi, cóż więc po niej teraz! Postarał się ją przejrzeć, jak zawsze. Zmrużył oczy, jakby się nasrożył - ba, może nawet trochę tak, jakby się gniewał, niech sobie nie myśli! W ładnie niekomfortowej sytuacji go wczoraj zostawiła, ładnie! Niech wie, że nie zasłużyła teraz na jego pogodne przyjęcie!
        - Witam - rzekł tylko. Tylko czy aż? Wystarczyłoby, żeby zaintonował to odrobinę inaczej i na pewno byłoby jeszcze bardziej groźnie, może nawet trochę tajemniczo!
        Ale poza tym wszystkim był jeszcze ojciec. Niech by go którymś razem szlag najjaśniejszy trafił.
        - Synu?
        - Nie wiem, jak ona ma na imię - burknął, najpewniej czerwieniąc się trochę. Sytuacja dziecko-rodzic. Jak on ich nie znosił.
        - Nie wiesz? Ach… - Od tego momentu Fabio zaczął przedrzeźniać ojca w myślach. - Nie mówiłeś wszak, że miałeś przyjemność poznać kogoś. Moje nazwisko, dobra panienko, Klaudiusz Marco…
        Srał-już Wartko.
        - …a skoro was dwoje, jak widzę, tak wiele łączy, to niewątpliwie pozwoli panienka, byśmy zaprosili ją na obiad!
        Zaprosili ją na… zaraz, co? Fabio poderwał wzrok, wbijając jasne oczy w ojca w wyrazie, który mogło przyjmować najprędzej zaszczute zwierzę stające przed myśliwym. Zdołał tylko jęknąć coś bezradnie.
        - Nasza nieoceniona pomoc kuchenna poda dziś tradycyjną rybę w ziołach, ale w sosie własnej receptury. Będzie panienka tak miła!
        Gdyby wierzył w bogów, Fabio zacząłby już obmyślać jak wielki ołtarz należałoby wznieść dla któregoś z nich, by uniknąć tego piekielnego upokorzenia. Spojrzał prosto w oczy tej niepokojącej dziewczynki i mając nadzieję, że ojciec tego nie dosłyszy, wycedził przez zęby:
        - Nigdzie z nami nie idziesz.
        I dopiero po tym zrozumiał, że tę rundę chyba przegrał. Znowu.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Jak to się działo, że czasem jedno nie do końca niewinne zdanie wystarczyło, by całkowicie odmienić czyjąś opinię, by pchnąć osobę w kierunku najmniej dla niej samej spodziewanym. Yuumi chciała tylko uciec. Z godnością. Właśnie dlatego zatrzymała się na chwilę przy swoim największym turmalijskim wrogu i łypnęła na niego, jak tylko pewna siebie panienka, którą nie była (znaczy panienką tak, panienką tak, tylko nieśmiałą i płochliwą - podobno) umiała. I jakoś tak się stało, że ktoś ją na tym przyłapał. Oczywiście już czasem tak bywało, zwłaszcza w bardziej tradycjonalistycznych kręgach starszego pokolenia tudzież wśród arystokratów, że kiedy tylko niezamężna kobieta i wolny mężczyzna stali naprzeciwko siebie i może wymienili parę słów, jak nie tylko spojrzenie, coś nagle zaczynało być na rzeczy. Nie żeby nie można było zaczepić kogoś kogo się obawiano, nie lubiono go, lub chciało się być po prostu złośliwym, ale jak to tak? Bez romansu? Szkoda atramentu na taką historię, o życiu nie wspominając. Dlatego nieuświadomionym młodym należało pomóc w dostrzeżeniu ile dla siebie znaczą i jak blisko ołtarza stoją, najczęściej nie pytając ich wcale o opinię czy zgodę. Funcia jednak trafiła na wyjątkowo komfortową sytuację - została zaproszona i mogła odmówić. Tak planowała z resztą zrobić, od razu, odruchowo - obcy mężczyzna, a co gorsza cały ten Fybio… ale ostatnio cały czas plątała się po nieznanych sobie ludziach i jakoś powoli zaczęła się do tego przyzwyczajać, a chabrooki zaś… no, praktycznie zabłagał by wpadła. Kidy tylko wycedził przez zęby swoje gorące życzenie uśmiechnęła się skromnie acz promiennie i zwróciła się do kupca:
- Z miłą chęcią. - Dygnęła przy tym lekko, w typowo dziewczęcym geście i ścisnęła mocniej swój koszyczek. - Tylko… - właśnie ten koszyczek był czymś czego nie mogła zignorować. - Jest mi bardzo przyjemnie, ale musiałabym najpierw dokończyć sprawunki i zapytać o pozwolenie na wyjście. - Wytłumaczyła. W końcu była w pracy, nie mogła latać ot tak gdzie jej się tylko spodoba. Ale stracić taką okazję… na szczęście coś przyszło jej do głowy.
- Ale jeżeli pana syn byłby tak miły i mi potowarzyszył to jeśli tylko będę mogła skorzystam z zaproszenia. Mógłby mnie zaprowadzić. - ,,A po drodze wepchnąć w jakiś dół i zasypać”. Tak, to było jak igranie z ogniem. Dawała mu wyśmienitą okazję do aktu eliminacji, do pozbycia się jej w jakiś wymyślny sposób… ale nie mogła się oprzeć. Czuła, że go to w fascynujący sposób dobije. Albo więc ostatnimi czasy gwałtownie zgłupiała, albo wbrew temu co o sobie sądziła płynęła w niej wartko krew ryzykanta. Paląco uroczym uśmiechem obdarzyła swojego rywala serwując mu przy tym spojrzenie, jakim nie obdarzyła jeszcze nikogo w swoim krótkim życiu (i które miała nadzieję nie zakończy się na dzisiejszym spacerze), a mówiące mniej więcej ,,pożałujesz wczorajszego skopania mnie z mostu lebiego”.
Pomijając fakt, że nijak jej się ten plan nie podobał - był idealny. Problem w tym, że z każdym kolejnym ułamkiem sekundy dochodziła do jej świadomości przerażająca prawda o obiedzie, spotkaniu (trwającym nadto w chwili obecnej i przedłużającym się na jej własne życzenie!) oraz ciekawa zagadka - skoro jedyne czego chciała to uniknąć kontaktu z czarnowłosym młodzieńcem to jakim prawem teraz się do niego przylepiła! Nie fizycznie oczywiście, ale zrobiła wszystko, byle tylko nie zrealizować swojego głównego celu - oddalić się. To wszystko przez to jego oświadczenie, że nigdzie z nimi nie idzie! Wstrętny manipulant, szumowina nadbrzeżna! Oczywiście, że po czymś takim musiała się zgodzić! Ciekawe czy… a jeśli to przewidział? Jeśli wyczuł tę strunę jej charakteru i celowo szarpnął nią, by zrealizować to czego nie udało mu się zrobić wczoraj? Była w pułapce. Ale już powiedziała. Zadeklarowała się i zdania nie mogła zmienić, to źle by wyglądało. Musiała robić więc dobrą minę do złej gry i mieć nadzieję, że nie postępuje dokładnie tak jak to ten Fabio sobie obmyślił. Jeżeli zaś tak… uhh, była zbyt naiwna! Powinna była wyminąć go zamiast zaczepiać albo lepiej nawet - wrócić do Lanta i jednak zmusić go do rozmowy! Wszystko, byle nie wpaść w sidła tutejszego… już jej nawet słów zabrakło. Taki ten drań był szczwany i obmierzły. Pejoratywista, na którym jeszcze chwila, a skruszy się jej cenzura i wewnętrzny imperatyw eufemistycznego wysławiania się!
Bezczelne!
Ale należało się uspokoić. Byle nie pokazać swojego wzburzenia. Nie - będzie zachowywać się tak jakby wszystko układało się po jej myśli. To codzienność. Norma dla silnej, niezależnej dzieweczki… iść na obiad do prześladowcy z mostu. Tak. Właśnie tak. Mieszkała u Kinalalego, podróżowała z Amari, znalazła schronienie w obcym mieście… co to dla niej, jeden cwany Fabio!
- Muszę przyznać, nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdzie nam zacieśnić więzi. - rzuciła kpiarsko, ale nie przestając się delikatnie uśmiechać. Jedyne na czym jej zależało, to by został pod koniec przy jakimś straganie i nie dowiedział się gdzie mieszka. Musiała to jakoś sprytnie zorganizować, jeżeli faktycznie zdecyduje się jej towarzyszyć. Nie była dość głupia, żeby prowadzić pod własne okna kogoś takiego jak on!
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fabio »

        Fabio wrzał.
        Oczywiście nie było tego po nim widać ani przez jeden moment, ale gdyby zajrzeć pod czarne włosy, prosto do tej wiecznie pracującej głowy, okazałoby się prędko, że ruchliwie tam teraz jak w ulu, i to w nie w ten pozytywny sposób, co zwykle. Latające papiery, przewracane stoły, myślowe gromy ciskane w kukłę brodatego kupca Marco, czegóż tam teraz nie było! Krzyczałby, krzyczał, że to niesprawiedliwie i że cyrk jakiś, bo kto to widział w ogóle, by spotykać się na byle herbatkach-gadkach z taką pannicą, jak ta! Nie tylko niesforna, ale i niewydarzona pewnie. Ciekawe, co zrobiła z jego koszulą? A może ta księga czarów (och, tak bardzo jej pragnął, tak bardzo) pozwalała jej na jakieś szamańskie sztuczki w ogóle, może dzięki temu użyła koszuli do uczynienia sobie jakiejś piekielnej lalki na jego wzór. I tak go teraz odnalazła, pojawiając się wszakże nie wiadomo skąd! Tak, to brzmiało… Zupełnie absurdalnie. Na miłość wiedzy. Należało ochłonąć.
        Klamka już i tak zapadła. Fabio spojrzał w bok, na swego dostojnego ojca, który właśnie coś mówił. Nie słuchał go, bo myślał zbyt intensywnie, ale na pewno były to jakieś nowe frazesy o tym, że bardzo będzie wszystkim miło, oj wszystkim, i jemu, i jej, i sąsiadce, i psu sąsiada, i merowi miasta - wszystkim będzie miło, jeśli Fabio Marco weźmie tę pannę pod rękę, potowarzyszy jej elegancko w dokończeniu sprawunków, potem odprowadzi i zawiedzie do swego własnego domu. Na obiad. Na ostatnią wieczerzę.
        Powoli zdołał odwrócić wzrok od ojca, by znowu spojrzeć na dzieweczkę.
        - Poradzicie sobie wyśmienicie! - podsumował kupiec Marco, dosyć niezręcznie kładąc dłoń na ramieniu syna. - Do zobaczenia więc!
        Dopiero kiedy odszedł, Fabio zdołał odetchnąć nieco; oddalono od niego klosz rodzicielskiej opieki, mógł znowu poczuć się bardziej swobodnie i zadziałać więcej na własną rękę. Tylko co tu w ogóle działać? W pobliżu byli ludzie, którzy go znali, nawet jeśli nie jako jego samego, to jako syna swego ojca. W każdym tego określenia znaczeniu. I ci ludzie widzieli go teraz z tą panną, ba, kto wie, czy któryś z ich nie widział ich razem już wczoraj. O plotki w mieście takim, jak Turmalia, było wyjątkowo łatwo. Strach pomyśleć, co mogłoby być jeszcze dalej - kiedy plotki wsiądą na statek i wypłyną w daleki świat. Cała Alarania. Cała Alarania mogłaby wiedzieć, że gdzieś na świecie ten konkretny chłopak widuje się z tą bardzo konkretną dziewczyną. To było zbyt wiele.
        Ruszył się dopiero w tym samym momencie, co ona, nie później i nie wcześniej. Ich oboje chyba na chwilkę to speszyło, więc i oboje potem znowu ruszyli równym krokiem. Kosmos wydawał się być nagle trochę ciaśniejszy.
        - To nie ja chcę zacieśniać więzi, to mój ojciec - usprawiedliwił się szybko, próbując nie myśleć nawet , jakie to głupie z jego strony. - On… myśli, że jeśli szybko znajdę żonę, to ustatkuję się i skupię na porządnej pracy. Ale ja nie chcę, żebyś była moją żoną. To znaczy… żeby ktokolwiek nią był.
        Zerknął spłoszony stronę dzieweczki, zaraz spuszczając głupio wzrok. I bez sensu jej pewnie o tym wszystkim mówił, ale skoro już byli dziś na siebie skazani, to chyba nie miał innego wyboru, jak tylko nieco się temu podporządkować. Może w taki sposób cokolwiek będzie prostsze. W głowie miał właśnie plan wielkiego świdra.
        Z takim świdrem to i zapaść się pod ziemię mógłby bez większego problemu i wstydu.
        Odchrząknął.
        - Zróbmy to szybko - poprosił. Zaraz, prosił? Powinien rozkazywać, to on tu był wszak mężem, znaczy się, mężczyzną! Wyprostował się nieco bardziej, żeby jeszcze wyraźniej przewyższać panienkę. - To znaczy… wiedz, że zawsze możesz się wycofać. Powiem ojcu, że cię nie puścili ci, emm, ci ludzie, których musisz pytać o zgodę na wyjście.
        Uznał to z miejsca za fantastyczny pomysł. Aż udało mu się nawet uśmiechnąć.
        - I więcej się nie zobaczymy, i nie dowiem się nigdy, jak masz na imię. A ty oddasz mi moją koszulę. Nie będzie śladu.
        Bo i co, przeżyje przecież bez wiedzy z tej magicznej księgi. Zapomni o tym, postara się przynajmniej, zablokuje tę jedną pustą komnatę w pałacu umysłu. Przyjdzie na to lepsza pora i lepszy nauczyciel. Ostatecznie miał teraz o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia: ta kłoda drewna w jego pracowni nadal pozostawała nie w pełni oheblowana.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Takiego obrotu spraw absolutnie się nie spodziewała - miała jednak to do siebie, że w szalonym biegu wydarzeń mogła dać im się porwać, by gruntownej analizie oddać dopiero wspomnienia, wieczorową porą najlepiej albo kiedy pozostanie już bezpiecznie pozostawiona sama sobie. Oczywiście wolała aby tak nie było. Wolała przemyślany mieć każdy krok i stawiać go ostrożnie na niezbadanym jeszcze gruncie. Chciałaby być powściągliwa i nie dawać wpędzać się w głupie zabawy. Może przez przykład babki, a może wyobrażenia o chłodnych, panujących nad swymi emocjami magach bardzo ceniła sobie takie właśnie postawy. Trudno jednak wymagać od szesnastoletniej, a wrażliwej z natury panienki, wychowywanej w dość luźny sposób, w kilku odmiennych środowiskach (w tym artystycznym Efne, gdzie każdemu we łbie mogłaby się przewrócić), żeby była wzorem dystyngowanego chłodu i obojętności niczym zakurzona matrona z arystokratycznego rodu walająca się miesiącami po bezludnych, bogato urządzonych komnatach, w zupełnym zapomnieniu, a potem stająca dumnie przed ludźmi i strasząca ich samą obecnością. Funcia tak by chciała co prawda (może nie walać się, ale wyrobić w sobie podobną grozę), ale nie umiała póki co osiągnąć zamierzonego efektu ani wyzuć się z tych przeklętych emocji. Autodyscyplina trzymała się jej co prawda jak kleszcz psiego ucha, ale za mało to było, by stłumić w Yuumi prawdziwy charakter, z którego niektórych cech sama nie zdawała sobie sprawy, przez własną fiksację. Wiedziała jaka chciałaby być oraz co robić i pragnęła ślepa być zupełnie na rzeczywistość, która coraz częściej podrzucała jej nowe, sprzeczne z wyobrażeniami obrazy - że czegoś nie umie, ale może coś innego, że nie jest cichym, opanowanym magiem, a plączącą się po miastach dziewczyną coraz częściej przekraczającą granice zdrowego, zdawałoby się, rozsądku. Że jej buźka nie zawsze jest obojętna, a czasem przyozdabia ją uśmiech, jeszcze częściej widmo krótkiego przestrachu lub delikatny grymasik niezadowolenia kierowany do własnych myśli. Nie jest też magiem, ani elfem, ale człowiekiem. Tylko człowiekiem.
Ale Fabio, który stał tuż obok, też był tylko człowiekiem, prawda?
- … myśli, że jeśli szybko znajdę żonę, to ustatkuję się i skupię na porządnej pracy. Ale ja nie chcę, żebyś była moją żoną. To znaczy… żeby ktokolwiek nią był.
Nie spodziewała się niczego innego. Miał widać trochę rozsądku i czynne oczy skoro tak twierdził. Poza tym od razu było widać po jego szlachetnej osobie, że pociągają go tylko dziewczęta tej samej płci co jego, tego samego wzrostu i o tym samym imieniu. I tylko taki twór mógłby wytrzymać z nim dłużej niż to zajmuje przelotna pogawędka.
- Myślę, że ‘ktokolwiek’ też nie chciałby nią być. - Odparła więc, niewiele się zastanawiając i ruszyła dalej całkowicie zgodnym z Fabiem rytmem, jakby właśnie rzuciła uwagę o sprzedawanych na straganie ciasteczkach, a nie jego atrakcyjności matrymonialnej. W sumie w jej oczach oba te zjawiska miały podobną wagę, tyle, że ciastka nieco większą. Były w końcu smaczne i dawały tak trochę energii jak i przyjemność rozchodzącą się od podniebienia do głowy, Fabio zaś od głowy przechodził jej do żołądka, gdzie nieco go skręcał. Tłumaczyła sobie, że to dlatego, że ma go obok, a nie przed sobą, więc cios może paść znienacka.
Ten jednak jakoś nie nadciągał, a zamiast niego chabrooki postanowił zakończyć sprawę niemal pokojowo i dać jej szansę na wycofanie się.
Popatrzyła na niego w zaskoczonym zamyśleniu.
Jego plan brzmiał logicznie. Bardzo słusznie z nim wyskoczył, właściwie czegoś takiego potrzebowali! On… on potrzebował. Chciał się jej pozbyć niedomytek jeden i jeszcze zasugerował, że to ONA będzie się wycofywać! Niezłe. Sprytne. Na szczęście go przejrzała kiedy tak łypała w te jego duże oczęta swoimi jeszcze większymi. I tak jak wtedy na moście jej wzrok w nich utkwiony stał się nagle bardziej hardy i nieprzenikniony, a mogło to być zapowiedzią tylko jednego.
- Hmm… propozycja kusząca, ale nie będę kłamać. - Stwierdziła. - Jak mnie nie puszczą to faktycznie nie przyjdę, ale zapytać zapytam. Może będziesz mieć szczęście i nie dostanę pozwolenia. Jak nie to objem cię dzisiaj troszeczkę. - Uśmiechnęła się po tych słowach mimowolnie.
Imię… faktycznie, nie przedstawiała mu się. Celowo z resztą. Ale że miał czas o tym wpominać! Powinien go obchodzić raczej los jego odzienia.
- Nie dostaniesz jej już. - Stwierdziła po chwili. - Koszuli. - Dodała szybko. - Nie wiem czy wiesz, ale wśród nas szamanistycznych zbieraczy istnieje zasada, że co raz zdobyte nie może wrócić do właściciela. To przynosi pecha. - Mówiła to tonem tak poważnym jak wtedy, gdy tłumiąc pasję opowiadała o księdze. Tyle, że wtedy zastanawiała się nad każdym słowem, a teraz nad żadnym. Te zdania pragnęły wypowiedzieć się same i wola jej nie miała tu nic do rzeczy. A tak jak raz zabranej koszuli się nie oddaje, tak ożywionych dźwiękami słów się nie cofa. Została więc szamanistyczną zbieraczką z woli sił wyższych i nie miała na to już żadnego wpływu. Mogła jedynie liczyć na to, że Fabio w to nie uwierzy i zrozumie, że był to jedynie bezsensowny żarcik.
Zgodnie z jego prośbą nie ociągała się dłużej. Co prawda zabawnie było go tu przytrzymać, z drugiej jednak strony sama chciała wydostać się już z tej nie do końca zręcznej sytuacji. I nagle trafiła się wyśmienita okazja.
Przy stoisku z ziołami, gdzie zaopatrzyć się miała w kwiatostany jasnoty białej stał pokaźny tłumek. Trudno posądzić było wszystkich o bycie zielarzami-amatorami, ale pchali się tam zawzięcie jak jacyś maniacy, próbując to kupić coś to sprzedać. Funcia w pchaniu się nie była dobra, ale jaśniepanFabio, któremu się przecież spieszy da sobie radę. W końcu jest mężczyzną.
- Wiesz, mam pomysł. - Oznajmiła tak, jakby miała, owszem, ale plan, który właśnie jest w trakcie realizacji. - Załatwimy to szybciej jeżeli zdobędziesz dla mnie garść suszonej jasnoty, a ja pójdę zapytać w tym czasie o przepustkę do twojego królestwa. Poczekaj na mnie tutaj, a może nawet wrócę nim kupisz co trzeba. - To mówiąc wręczyła mu szkatułkę na zielsko i trochę przeznaczonych na nie monet, po czym bez chwili wahania ruszyła w swoją (nieco mającą zmylić przeciwnika) stronę. W końcu skoro wydała już wszystkie słuszne polecenia nie było co dłużej zwlekać. Jak każda szanująca się przyszła (czyjaś) żona czas traktowała jak zasób ograniczony i cenny i nie marnowała go na dyskusje z jakimś męskim stworzeniem.
Niech żyją heroiny wszechalarańskie i ich słuszne poczucie wyższości.
Awatar użytkownika
Fabio
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Fabio »

        Zaczęło go to nawet odrobinę irytować - jak ziarenko piasku między trybkami doskonale naoliwionej maszyny, albo jak maleńki kamień w bucie, który utknie między skórzanym poszyciem a podeszwą i nie da się go wyciągnąć. Nie znał jej imienia! Mógł nazwać ją w głowie setką, tysiącem imion, ale żadne nie byłoby tym konkretnym, tym odpowiednim. To tak, jak gdyby prowadzić skrupulatne notatki botaniczne, opisywać rośliny i ilustrować je, a w którymś momencie nie wiedzieć, jak dokładnie nazywa się zebrany kwiat. Płatki jak gdyby znajome, ale tak inne od wszystkich, które się już widziało. Był przedtem w którymś z atlasów? Czy może ktoś o nim tylko opowiadał? Przeklęta niech będzie upartość tego kwiatu, i w kwestii imion, i koszul, i szalonego poddawania się obowiązującym powszechnie regułom! Małe kłamstwo od czasu do czasu nikomu by nie zaszkodziło, zwłaszcza w takiej sprawie, kiedy można było uniknąć nieprzyjemnych zjawisk. Tylko czy aby na pewno aż tak nieprzyjemnych? Nawet to pozostawało nieobliczalną niewiadomą, niepoprawialnym błędem w równaniu. Strach było ciągnąć to do końca, szkoda papieru i nerwów. Zwłaszcza, że wynik mógł okazać się zaskakujący dla wszystkich.
        Pozostawało spuszczenie ramion i szybkie nabranie oddechu. I pogodzenie się z rzeczywistością.
        - A więc to rodzaj jakiejś seksty? - upewnił się półgłosem w sprawie tych koszulowych zbieraczy, czy tam szperaczy, czy tam bogowie wiedzieli, o kogo dokładnie chodziło. Przez chwilę zagnieździła mu się nawet w głowie pewna niepokojąca myśl: bo może to nie było wcale takie skomplikowane? Może ona gromadziła koszule w ten sam sposób, co on informacje? Przecież to byłoby już zrozumiałe, logiczne nawet… ale jednocześnie zakładałoby to, że coś może ich łączyć. Taki pomysł należało jak najprędzej odrzucić. Żadnych podobieństw. Nie tak szybko!
        Zamiast rozmyślać, postawił więc w ślad za tą bezimienną panną (flos ignotus, kwiat nieznany) na ruch raczej, i zaraz też stał już przed straganem, tym jednym konkretnym, otoczonym przez ciżbę jak kostka cukru przez mrówki. Uniósł nieznacznie brwi.
        - Załatwić to szybciej, tak, to dobry pomysł - zgodził się od razu, zanim jeszcze w pełni przyjął do siebie, o jaki konkretnie pomysł chodzi. Na chwilę spotkał się z nią wzrokiem, zrobił minę zdecydowane nie dość mądrą jak na młodego geniusza. Nieco zmyliło go przez chwilę słowo „królestwo”, przywołało parę niewłaściwych związków skojarzeniowych, bardzo teraz niepotrzebnych. Był dziś jakiś rozkojarzony. Zaraz jednak wiedział już w pełni, w czym dokładnie rzecz i że ma, najzwyczajniej w świecie, dokonać prędkiego zakupu, skinął więc głową i również nie tracił czasu. Niech to będzie prędkie.
        I w ramach pewnego przełomu ani przez moment nie pomyślał nawet, że to może być podstęp. Nareszcie. Co gorsze jednak - gdy zaczął szukać wyrwy w tłumie, by dostać się do tego jednego straganu, napotkał spojrzenie jakiejś starej matrony, pomarszczonej jak śliwka pod swym białym czepkiem. Cóż za przyjazne to było spojrzenie! Spojrzenie ciepłe, matczyne, połączone z dobrodusznym, pełnym zrozumienia uśmiechem, mówiącym jasno i wyraźnie: i ja byłam kiedyś młoda, odstawiałam wtedy swego kawalera po zakupy dokładnie tak, jak ta niewiasta odstawiła ciebie.
        Fabio zląkł się w sercu i jeszcze szybciej dorwał się do straganu.
        I gdy już był przy samej ladzie, zwracać się do suchotniczego sprzedawcy o błyszczących oczach z prośbą o garść suszonej jasnoty, pojął lepiej, skąd całe to zamieszanie wokół tego konkretnego stoiska. W kilkunastu słoiczkach, znikających w zawrotnym tempie mimo ceny wysokiej jak za zboże, ów dobry człowiek miał tutaj coś, co opisano jako „Kozłek Sercowniczy - zioło miłości”.
        - Dla pięknej panienki, by złowiła kawalera, dla dostojnego pana, by zawrócił każdej w głowie! - reklamował kupiec, ani na moment nie tracąc przy tym swej poważnej choć zdecydowanie nie przystojnej miny. Fabia aż zatkało na kilka chwil. O cóż tu mogło chodzić? Czy lud na targu od zawsze miał tak bardzo nie po kolei w głowach?
        Jego zdumienie zostało natychmiast źle odczytane.
        - Słoiczek Kozłka, młody paniczu? Ćwierć łyżeczki do herbaty waszej lubej, a przez miesiąc nie będziecie mogli odpędzić się od jej zauroczonego świergotu!
        - Przecież to bzdura jakaś!
        - Hola hola, wystarczyło powiedzieć, że nie… Odsunąć się i nie zabierać miejsca przy ladzie, proszę! Dla pani teraz, dla pani? Trzy sztuki złota!
        - Nie nie, proszę posłuchać, przecież to bzdura! Nie ma w świecie takich ziemskich ziół, które potrafiłby zmusić człowieka do tak skomplikowanego uczucia, jakim jest miłość!
        Pewne oburzenie Fabia zdecydowanie zainteresowało sprzedawcę. Zaprzestał on na parę chwil swego marketingowego bełkotu, ściągnął wargi, a nachyliwszy się do kłopotliwego klienta, rzekł:
        - Jeśli chcemy szukać tylko na ziemi, to możesz mieć, paniczu, rację - rzekł z przekąsem. - Ale czy nie słyszałeś, mądra główko, o ziołach nawożonych czyściutkimi czarami i zaklęciami? Kupujesz coś albo zejdź mi z widoku!
        Suszona jasnota ważyła tonę, kiedy z jej zapasem w lnianym woreczku odchodził od straganu. Czy to mogło być w ogóle możliwe? Czy w którymś momencie był nieuważny? Jeśli tak - to już przepadł! Nie wystarczy wiedzieć, że jest się otrutym, należy jeszcze umieć zastosować odpowiednie antidotum! I kogóż on zapraszał pod swój dach, z kim się w ogóle bratał? Tfu, bratać się - ani przez moment! Ani sekundy! Oto poznał przecież dziewczynę parającą się magią, i co z tego miał? Brak koncentracji, mniej sił do działania, głowę bez przerwy ciężką od myśli, które tylko męczyły, a nie przynosiły żadnych wniosków. Jeśli go czarowała, to jak? Czy mógł w ogóle zjeść cokolwiek w jej towarzystwie bez obawy, że trafi tam na podlewane eliksirami zioło albo pojoną czarem rybkę?
        Och, ale oto wracała. Dziewczyna, nie rybka. Niech będzie dane, by wracała z absolutną odmową.
        - Bardzo mi przykro - odparował kurtuazyjnie, jeszcze zanim w ogóle się odezwała. Oddał jej szybko zakupione zioła. Zamrugał.
        To mogła być hipnoza. Wiele by postawił, że chodziło o hipnozę. Nie należało utrzymywać kontaktu wzrokowego.
Awatar użytkownika
Funtka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 148
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Uczeń , Artysta
Kontakt:

Post autor: Funtka »

        Na początku szła spokojnie. Co prawda kiedy uświadamiała sobie, że jej oponent może (choć niby po co?) patrzeć za nią, oblepiało ją piekące wrażenie, że zaraz się potknie i wyląduje na ziemi, twarzą w piachu. Wybijało ją to z lekka z rytmu, ale o statecznie przyzwyczajona była do tego uczucia. Zawsze gdy wywoływano ją na środek klasy czy audytorium, czy miała coś mądrego do powiedzenia czy nie, zawsze drżała jak osika wbita nie w to miejsce wampira, w które trzeba - wystarczyło, że musiała wstać ze swego miejsca i podejść do innego odprowadzana nieliczną nawet ilością rówieśniczych zerknięć. Z resztą gdy musiała tylko wstać jej organizm reagował podobnie - po prostu wolałaby się nie wychylać. Nie zawsze. Po prostu swobodnie wypowiadać się nie umiała przy ludziach i młodych elfach!
Przyspieszyła. Obeszła właściwą uliczkę nieco dookoła, niczym próbujący zmylić tropy zbieg. Idealne zachowanie dla dobrze wychowanej dziewczyny, ale ważne, że oddalała się od niebezpieczeństwa.
Po paru chwilach przyłapała się na tym, że biegnie. Z pełnym koszykiem, z rozwianym włosem i boso, jakby ją kto gonił, a ludzie już poczęli się niekiedy oglądać. Zrobiło jej się głupio jeszcze zanim wytłumaczyła sobie, że to wszystko z nerwów. Przez tego przeklętego chłoptasia! I wtem zrobiło jej się głupio drugi raz, bo wcale nie chciała przez niego znowu uciekać. Zwolniła i zrobiła dumną minę, jakby to mogło w czymś pomóc. Na drżących nogach postępowała ku furtce do domku swojego państwa, myśląc intensywnie.
Co ma powiedzieć? Przecież nie oznajmi, że chce mieć wolne popołudnie by wpaść na obiad do nieznajomego młodzieńca… bo nie chciała właściwie. Nie chciała? Dobrze, nie była pewna co robiła i jakie odczucia się z tym wiązały, ale znalazła po chwili wytłumaczenie dla swojej decyzji - przecież nawet nie do niego wstąpi! Sam podkreślał, że to jego ojciec wpadł na ten pomysł. I właśnie - została zaproszona przez szanowanego (sądząc po spojrzeniach mu rzucanych) kupca, bo rozmawiała z jego synem. Nieco opacznie zinterpretował całe to niefortunne zajście, ale odmówić nie wypadało. Poza tym powinna poznawać ludzi. Uczyć się tego. A z dorosłymi i innymi starszymi zawsze z jakiś powodów było jej łatwiej. Dobrze to wykorzystać, a im więcej zdobędzie znajomości na własną rękę tym lepiej. Nie wiedziała jeszcze czy może jej się to kiedyś do czego przydać, ale na pewno był to dobry trening charakteru. Ha! Da sobie popalić jak nigdy.

Na nowo zadowolona weszła by odłożyć zakupy, po drodze zaczepiając śpiącego na nagrzanym kamiennym schodku kota. Nie był to ichni zwierzak, bo pani Florencja nie wykazywała się zbytnim zamiłowaniem do przyrody ożywionej ‘za bardzo’ i poza roślinami tolerowała tylko kury, mając chyba na uwadze, że pewnego pięknego dnia obetnie im głowy.
Koty jednak przychodziły ochoczo, podkarmiane potajemnie przez męża (o czym żona i Funcia nie wiedziały) oraz nową pomoc domową (o czym nie wiedzieli mąż i żona), a rozpieszczane też resztkami wyrzucanymi przez okno rękami samej Florencji (do czego się nie przyznawała). Tak więc żyli tu w całkiem pokaźnej gromadce, choć zasada niewpuszczania śerściuchów do domu była żelazna. Trochę trudno było o to zadbać w gorętsze dni, gdy dla przeciągu otwierało się wszystko co możliwe, ale kotów wbrew różnym legendom wcale nie ciągnęło do kobiety z miotłą czającej się wewnątrz. Teraz też bury półdzikus mimo otwartych drzwi pozostał na zewnątrz i leniwym wzrokiem wszechwiedzącego medium patrzył na młodą ludzką dziewczynę wchodzącą do sieni, po czym przeciągnął się i ponownie zasnął.

Rozmowa z Florencją nie trwała długo - odbywała się urywkami między wypakowywaniem jednej rzeczy, a drugiej, otwieraniem szaf i kredensów, przesuwaniem słoiczków.
- Marco? Stary Marco chce widzieć cię na obiedzie? No ciekawe. - Dama jak zawsze była rzeczowa. - Możesz iść proszę, jasnotę przyniesiesz później. Tylko nie baluj tam za długo, bo chciałabym jeszcze dzisiaj odkurzyć biblioteczkę, więc będziesz potrzebna.
Funcia skinęła i już miała nadzieję, że na tym się skończy, kiedy kobieta wtrąciła:
- Ale jak to się stało właściwie - popatrzyła po młodej podejrzliwie - że ktoś taki pragnie twojego towarzystwa?
No pięknie, to było prawie jak niebezpośrednie oskarżenie o uwodzenie kupców w bardzo dojrzałym wieku! O nie, nie, Yuumi nie była dziewczyną tego typu!
- To… rozmawiałam z jego synem przy stoisku (poznałam go wczoraj) i kiedy to zauważył bardzo się ucieszył. - Wyjaśniła pospiesznie - Wygląda na to, że Marco junior nie ma za wielu przyjaciół, więc chyba chciał mnie przy nim zatrzymać. - Dodała aż nazbyt szczerze, ładnie omijając przy tym wszelkie wątpliwości, podejrzenia i słowa o żonach.
Ku jej zdziwieniu Florencja roześmiała się cicho i poklepała ją po ramieniu.
- Tak, tak może być. Młody Marco to bardzo specyficzna osoba, nie widuje się go raczej z kolegami, o koleżankach już nie wspominając. Idź w takim razie dziecko, idź i zrób im tę przyjemność.

Więc Yuumi poszła, by wszystkim było miło: i jemu, i jej, i sąsiadce, i psu sąsiada, i merowi miasta. Tym razem wolniej, choć jakoś tak wewnątrz klatki piersiowej czuła przynaglenie, jakby miała do czego się spieszyć. A, no tak - trzeba było zobaczyć co z tą jasnotą.
Wyszła zza tego samego niewłaściwego rogu, za którym wcześniej zniknęła (jak już robić głupoty to konsekwentnie) i spokojnie, jak najbardziej powściągając nerwy przedobiadowe podeszła do swojego młodzieńca. Prawie swojego. (Kwestie semantyczne?)
Stał i czekał na nią jak przystało i chyba nawet kupił co należało. Wybornie. Powitał ją także niezmiernie gorąco i wepchnął w ręce zioła. Bardzo mu było przykro.
- Mi też. - Odparła niemal ze szczerym żalem. - A teraz prowadź. - Stanęła bliziutko obok i gestem głowy wskazała, że nie wie, w którą iść stronę.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości