Efne[Posiadłość rodziny Mandeville] Symfonia Wolności

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

        Siedząc z Aureolą i Rianellem w pokoju zarządców, Nevaeh stwierdziła, że jest szczęśliwa. Tak po prostu. Czuła się potrzebna, ale nie wykorzystywana. Przebywała z osobami, których towarzystwo było jej miłe. Na ten krótki czas zapomniała o dręczących ją zmartwieniach, które do tej pory bezlitośnie starały się odebrać bardce wszelką radość z dobrych stron sytuacji, w jakiej obecnie się znajdowała.
        - Do tego właśnie zmierzam - odpowiedziała panience Mandeville na pytanie o pisanie własnej piosenki. - Myślę, że nawet nie tyle mogłabyś, co powinnaś to zrobić. Może za pierwszym razem nie wyjdzie to idealnie, zresztą jestem zdania, że pojęcie “idealny” to abstrakcja, bo nie istnieje na tym świecie rzecz, będąca w stu procentach doskonałą… ale to będzie twoje. - Nev położyła bardzo wyraźny nacisk na ostatnie słowo. - I dlatego będzie wyjątkowe. Wartościowe. Prawdziwe.
        Kiedy po chwili, za sprawą nieprzerwanej indagacji przeprowadzanej przez małą błogosławioną, rozmowa zeszła na znacznie poważniejsze tematy, Nevaeh czuła, że stąpa po wyjątkowo grząskim gruncie. Uczucia zawsze były dla niej problematyczną kwestią, bowiem wrażliwość śpiewaczki sprawiała, że przeżywała ona wszystko znacznie mocniej niż większość znanych jej osób. Jeśli zaś chodzi o miłość… Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia na tym polu, tym niemniej jedno wiedziała na pewno.
        - Miłość jest piękna, ale troszkę irracjonalna. Kiedy kogoś kochasz, wszystko inne schodzi na dalszy plan, nawet ty sama - odezwała się do Aureoli, gdy Rianell skończył swoją wypowiedź na ten temat, niejako ją uzupełniając. - Chcesz szczęścia dla tej drugiej osoby. Nawet jeśli oznacza to rezygnację z własnych korzyści, to nie ma znaczenia, jeśli tylko możesz sprawić, by osoba, którą kochasz, uśmiechnęła się dzięki tobie.
        “I wcale nie zawsze musi chodzić o faceta” - dodała w myślach. Przecież to właśnie miłość do siostry sprawiła, że Nevaeh podjęła pewne decyzje w swoim życiu, doprowadzając je do miejsca, w którym obecnie się znajdowała. Czy byłaby gotowa postąpić podobnie, gdyby chodziło o mężczyznę? Niewykluczone. Gdyby tylko miała choć cień nadziei, że to ma jakikolwiek sens… I nie skończy się życiową katastrofą, jak większość wyborów dokonanych przez artystkę pod wpływem uczuć.
        Ale nawet mimo bolesnych konsekwencji, Nev nie żałowała niczego.
        Niedługo po zakończeniu rozmowy, Pestelli subtelnie dał dziewczętom do zrozumienia, że powinny wynieść z pomieszczenia swoje cztery litery. Bardka powitała tę możliwość niejako z ulgą; nadal cieszyło ją towarzystwo zarządcy i niebianki, jednak odkąd poruszone zostały różne delikatne kwestie, kobieta czuła się spięta. Bynajmniej nie dlatego, że wstydziła się swoich… doświadczeń. Owszem, nie należały one do szczególnie chlubnych, ale były to jedynie fakty z jej przeszłości, nad którymi zdążyła przejść do porządku dziennego i które w żaden sposób jej nie definiowały. Bała się tego, że kiedy następnym razem ich spojrzenia się spotkają, Rianell będzie patrzył na nią z żalem, jak na ofiarę losu. Nie chciała tego. Nie potrzebowała, by się nad nią litowano. Wsparcie - tak, poproszę. Litość… Litować się trzeba nad słabymi. A Nevaeh nie była słaba. Nie chciała być. I nie mogła.
        Jej obawy poniekąd się potwierdziły, bo kiedy wokalistka ochoczo spełniła prośbę zarządcy, a on zatrzymał ją, kładąc dłoń na jej ramieniu, słowa, które wypowiedział, wyrażały dokładnie to, co spodziewała się usłyszeć. W pierwszym odruchu miała zaprotestować przekornie, jak pierwszego wieczoru, kiedy to Pestelli zaoferował jej pomoc w niesieniu lutni. Szybko jednak porzuciła ten zamiar, bo w oczach mężczyzny dostrzegła… w zasadzie sama nie wiedziała co, ale gdyby miała nazwać to jednym słowem, powiedziałaby: szczerość. W każdym możliwym aspekcie.
        - Nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak, jakbym skarżyła się na moje życie. - Nev znów przygryzła lekko dolną wargę. - Może nie zawsze bywa w nim kolorowo, ale radzę sobie - dodała stanowczo. - Ale dziękuję. Doceniam to.
        Naprawdę doceniała. Nawet bardziej niż była tego świadoma. Jej duma sprawiała, że bardka czuła potrzebę udowadniania wszystkim swojej siły i nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, że poleganie na kimś od czasu do czasu wcale nie jest oznaką słabości. A poświęcanie się dla wszystkich wokół niekoniecznie musi być miarą siły…
        - Oczywiście; jak przyniosłam, to i odniosę - wyszczerzyła się już wesoło, biorąc dzbanek po mleku. - Gdyby się okazało, że jednak jeszcze mogę się do czegoś przydać, to wiesz, gdzie mnie szukać. Pewnie nawet lepiej niż ja sama - zachichotała pod nosem.
        Tak, bo przecież Pestelli, jako zarządca, doskonale znał rozkład obowiązków służby i potrafił przewidzieć, co będą robić, lepiej niż Nevaeh, która dopiero wdrażała się w nowe życie na dworze państwa Mandeville.
        Jak powiedziała, tak uczyniła. Wziąwszy puste naczynie, odniosła je do kuchni - zabłądziła przy tym tylko raz! - i udała się do muzycznego pokoju, by tam oddać się dogłębnie swojej twórczości. I rozmowom z Yesah, (czy może raczej monologom…)
        Nie dostała jednak szansy, by spędzić na tym zajęciu całego popołudnia, bowiem los postanowił spłatać jej figla. W tym celu posłużył się drobną, czarnowłosą dziewczyną imieniem Iorwen. Już od rana malarka szykowała się do przeprowadzenia operacji “Pozamiatane”, więc gdy tylko nadarzyła się okazja i jej partnerka w zbrodni zajęła się drugą stroną konfliktu, Iorwen wkroczyła do akcji i przypuściła atak z zaskoczenia na żyjącą w błogiej nieświadomości bardkę.
        - Co do siedmiu bemoli…! - Nevaeh aż podskoczyła na krześle, ujrzawszy szarżujące na nią dziwadło z umazaną na czarno twarzą. - Coś ty wymyśliła?
        - Berek! - zawołała malarka, biegnąc w stronę Nev z wyciągniętymi rękami, z których kapała szkarłatna ciecz. (Bardka miała szczerą nadzieję, że to tylko farba…)
        - O nie! Nie ma mowy! - Lutnistka poderwała się z miejsca, niemal zrzucając z kolan swój cenny instrument. - Zniszczysz tę ładną sukienkę! Iorwen! Iorwen, nie! Iorwen, mówię ci…!
        Starała się robić uniki, by chronić swoje odzienie przed czerwonymi plamami, jednak zanosząca się szaleńczym śmiechem malarka nie wyglądała, jakby miała zamiar skapitulować. Po chwili skakania na prawo i lewo, szaleństwo zaczęło udzielać się także Nevci i niebawem obie artystki biegały po sali, śmiejąc się głośno.
        - No dalej, złap mnie, jakżeś taka cwana! - Bardka wywaliła język w prowokacyjnym geście i otworzywszy drzwi, pobiegła przed siebie korytarzem.
        Nie wiedząc, że Iorwen tylko na to czekała.
        Do tej pory malarka tylko bawiła się z Nev. Teraz, kiedy wszystko szło zgodnie z jej planem, błyskawicznie skróciła dystans dzielący ją od śpiewaczki. Nie uszło to uwadze Nevaeh, która niestety osiągnęła już szczyt swoich możliwości fizycznych (bieganie nigdy nie było jej mocną stroną…) Widząc, że umorusana Iorwen jest niebezpiecznie blisko niej i jej sukienki, zaczęła wołać o ratunek, równocześnie dusząc się ze śmiechu. Ratunek nadszedł nadspodziewanie szybko i miał na imię Aureola… Chociaż, czy faktycznie miał okazać się ratunkiem - to Nev miała ocenić dopiero później. Dużo później.
        Bowiem chwilę potem, w natłoku emocji nie zdążywszy nawet zdać sobie sprawy z nagłej zmiany scenariusza, wylądowała zamknięta w ciasnym pomieszczeniu, o wiele ciemniejszym niż korytarz, którym biegła. Czuła się kompletnie oszołomiona i dość długą chwilę zajęło jej zorientowanie się w nowej sytuacji. Zadania tego nie ułatwiało jej własne, wywołane gwałtownym wysiłkiem dyszenie, które zdawało się zagłuszać jej skotłowane myśli. A gdy do jej podświadomości dotarło, co się dzieje, myśli te w popłochu rozpierzchły się na wszystkie strony, doprowadzając umysł wokalistki do kompletnego chaosu. Najpierw zadziałał instynkt, który nakazał kobiecie salwować się ucieczką. Nevaeh próbowała obrócić się w którąś stronę, lecz zawadzała rękami o twarde ściany schowka. I o miękkie ciało mężczyzny, który razem z nią w tym schowku tkwił.
        - Uh… huh… Ja… Oj, przepraszam… - wyjąkała, wciąż nie mogąc złapać tchu. - Nic… Nic nie widzę…!
        W miarę upływu czasu wzrok bardki zaczął przyzwyczajać się do skąpo oświetlonego otoczenia, a jej oddech powoli, bardzo powoli, odzyskiwał swój rytm, lecz serce nadal tłukło się w piersi jak oszalałe i Nev nie wiedziała czy to jeszcze efekt szybkiego biegu, czy też zupełnie inny rodzaj adrenaliny, wywołany zbyt bliską męską obecnością. Co prawda nie był to pierwszy raz, kiedy znajdowała się blisko jakiegoś faceta i przebywanie z nimi powinno wydawać się naturalne. Tylko że Pestelli nie był “jakimś facetem”, a sytuacja, w jakiej oboje się znaleźli, zdecydowanie nie należała do naturalnych. Ściśnięci wbrew własnej woli w wyjątkowo wąskim schowku na miotły, znajdowali się tak blisko siebie, że lutnistka czuła na sobie oddech Rianella. I bardzo intensywnie zastanawiała się, czy on jest w stanie usłyszeć - a może i poczuć - jak szybko bije jej serce. Oj, miała szczerą nadzieję, że nie. Tak samo jak miała nadzieję, że jego wzrok nie jest na tyle dobry, by zarządca mógł dostrzec rumieniec na jej twarzy; a ten na pewno tam był, Nevaeh czuła jak jej policzki płoną od środka. Spuściła głowę. Starała się stać sztywno, bo każdy ruch wiązał się z dotykiem, dotyk zaś wywoływał mimowolne drżenie. Ale nie było to nieprzyjemne uczucie; wręcz przeciwnie... Budziło jakąś dziwną, nieopisaną słowami tęsknotę.
        Uświadomienie sobie tego zasiało w jej umyśle panikę, którą artystka za wszelką cenę starała się zwalczyć. A najlepiej walczyć ze strachem za pomocą… poczucia humoru oczywiście. Problem w tym, że w stresujących momentach humor nie zawsze działa tak, jak powinien.
        - Hm, ładnie pachniesz - rzuciła śpiewaczka, zanim zdążyła zdać sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. A kiedy uświadomiła sobie, co powiedziała i w jakich okolicznościach, panika osiągnęła najwyższy poziom. - W sensie… Wiesz, zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej żadne z nas nie śmierdzi. I oboje jesteśmy ubrani. Chociaż przy tym świetle i tak nie dałoby się zbyt wiele zobaczyć… Chociaż ty i tak widziałeś mnie nago… To znaczy we śnie! To znaczy: w moim śnie, nie twoim! To jest… Och… To nie był TAKI sen! Ja…! Ja… - Pogrążając się w czarnej otchłani wstydu i beznadziei, Nevaeh miała ochotę się rozpłakać. Jej głos się załamał, więc resztę powiedziała już znacznie wolniej i ciszej. - Ja może po prostu się już zamknę… Zapomnij o tym, co powiedziałam. Tego nie było. Dobrze?
        Bardka walczyła z odruchem, by objąć się rękami. Zresztą i tak nie bardzo dałaby radę to zrobić w obecnych warunkach. Zagryzła wargę. Drżała. Bała się podnieść wzrok. Bała się tego, co może zobaczyć - i usłyszeć. Przerażały ją własne oczekiwania - a tych miała mnówsto; od najgorszych do najlepszych. W najgorszym razie cała ta akcja sprawi, że stosunki między nią i Pestellim zrobią się niezręczne i zaczną siebie nawzajem unikać. W najlepszym… Nevaeh sama już nie wiedziała, co jest dla niej najlepsze.
        - To szaleństwo… - westchnęła cicho, niczego nie tłumacząc. Niech sobie zarządca interpretuje tę myśl dowolnie.
        W końcu, z której strony by na to nie spojrzeć, tak to się właśnie przedstawiało.
        Szaleństwo.
        - Rianell... Co my teraz zrobimy?
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        - Przecież nikogo nie ma w pobliżu, o co ci chodzi? - Niebianka wzruszyła ramionami i otworzyła szerzej oczy, aby nadać swojej mimice niewinnego wyglądu anioła, którym rzekomo była. Prawie. Ojciec zawsze powtarzał swojej jedynej córce, że kiedyś może zostać taką samą idealną anielicą, jaką jest jej matka. Wystarczy tylko…
“...podążać ścieżką Aurory”.
        Aureola wzdrygnęła się, wspominając słowa pana Mandeville. Właśnie takiego losu chciała uniknąć. Przeznaczenia typowego anioła, który nie ma czasu na rodzinę i pasję, zapełnia go zaś rodzinami i marzeniami innych osób.
Ale teraz musiała zagrać niewinną i zagubioną panienkę, żeby plan się powiódł.
        - No bo… - zaczęła, bawiąc się włosami. - Mój naszyjnik tam wpadł… - rzekła, wskazując schowek. Błogosławiona jakby na zawołanie spojrzała w dół, niby wskazując, że jej cennego wisiorka nie ma na szyi. Pestka powinien pamiętać, ile dla Aureoli znaczy ta ozdoba. To w końcu jej wspaniałe, zaklęte skrzypce. Błogosławiona oddałaby za nie duszę.
        - Poszukasz mi? Prooooooooooooszę. Tam jest ciemno - dodała niebianka, mając szczerą nadzieję, że to wystarczający argument.

Teraz czas na drugą część planu…

        Iorwen jest genialna, jeśli chodzi o kwestie miłosne w kręgach służby. Malarka ma ogromny zapał, jeśli już coś jest na rzeczy. A sprawa Nev i Pestki potrzebowała tego małego bodźca w postaci wrednego aniołka, który subtelnie ich na siebie pchnie.
Dosłownie.
        - O kurczę! - krzyknęła Aureola, widząc zabawę w berka, która mogłaby się skończyć paskudnie dla nowej sukienki Nevaeh. - Szybko, ukryj się tutaj! - Nie tłumacząc za wiele, błogosławiona wepchnęła bardkę do schowka na miotły, w którym, cudownym zbiegiem okoliczności, już znajdował się Rianell. Gdy dołączyła do niego Nev, Aureola razem z Iorwen zatrzasnęły i zamknęły drzwi na klucz. Zadowolone z pomyślnie przeprowadzonej akcji, przybiły piątkę.
        - Piętnaście minut? - zapytała Iorwen, uśmiechając się do błogosławionej.
        - Pół godziny. Daj im czas. I nam, nim nas rozszarpią za to na strzępy.
Awatar użytkownika
Rianell
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Rianell »

        Pestka był naiwny. Naiwny jak cholera. I co więcej nigdy nie był w stanie odmówić kobiecie w potrzebie - nawet jeśli była to nastolatka, która dorastała na jego oczach i co do której był pewny, że może wywinąć mu jakiś numer. Dlatego o nic nie zapytał, nie podważał jej wersji wydarzeń - na wieść, że w schowku zgubiły się jej bezcenne zaklęte skrzypce po prostu wszedł tam, by ich poszukać. Nie spodziewał się, że wpadł w pułapkę… Aż nie było za późno.
        Odgłosy zamieszania za jego plecami sprawił, że ledwo zdążył podnieść się z kucków i obrócić bokiem do wejścia, nie zapytał nawet “co do czorta?”. Wydał z siebie tylko zduszone sapnięcie, gdy ktoś na niego wpadł. On tego kogoś odruchowo złapał, by oboje się nie wywrócili… Po czym zapadła ciemność.
        - No szlag - mruknął zarządca. W zamku zgrzytnął klucz.
        Rianell szybko zorientował się co się stało, w przeciwieństwie do Nevaeh, która tu się z nim znalazła. W pierwszej chwili jednak nic nie powiedział - nie chciał jej przestraszyć. Zabrał ręce i pozwolił, aby zorientowała się w sytuacji. Dopiero gdy się odezwała, on uznał, że może również coś powiedzieć.
        - Spokojnie, Nevaeh - odezwał się łagodnym, cichym głosem. - Spokojnie, nic się nie dzieje.
        Pestka sięgnął w stronę drzwi i nacisnął je dłonią. Ani drgnęły, ale w sumie tego się spodziewał. Westchnął cicho. Sytuacja była z jednej strony fortunna, z drugiej niezręczna - był zatrzaśnięty w ciasnym schowku z kobietą, która bardzo mu się podobała. Niejeden skorzystałby z takiej sytuacji, lecz Pestelli taki nie był - on był dobrze wychowany, szarmancki. Ręce trzymał więc w miarę możliwości przy sobie i starał się ignorować to, jak jej piersi napierały na niego przy głębszym oddechu. Tak, tak ciasno było w tym schowku. Jak on miał zachować w tym układzie zdrowe zmysły? Prawie niemożliwe…
        Z pomocą przyszła jednak Nevaeh we własnej osobie - zaczęła gadać. Jej pierwszy komentarz o zapachu spotkał się z nikłym uśmiechem półelfa.
        - Dziękuję - odparł tak po prostu. Wiedział, że nie miała nic złego na myśli i nawet starał się ignorować to, jak później zaczęła się pogrążać. Zdarza się. Na pewno była zdenerwowana, pewnie nawet bardziej niż on, bo on wiedział do czego zdolna była ta mała diablica w aureolce. Wiedział, że nic z tego nie wyniknie i że Nev nic przy nim nie grozi. Musieli po prostu poczekać, aż ktoś ich wypuści.
        Rianell zaniemówił i nawet na moment zgubił oddech. Dosłownie go zatkało na wieść, że widział już wcześniej Nevaeh nago. Jak, jakim cudem? To niemożliwe! Musiała go z kimś pomylić… Zaraz jednak przyznała, że to nie była rzeczywistość, a jej sen… Ale i tak go to ubodło. Nie był takim zwierzakiem, by zarzucać mu takie rzeczy. Bardka poprosiła go, by to zignorował, ale i tak gniotła go nieprzyjemna myśl, że mogła uznać go za podglądacza. I to nie pierwszy raz miała o nim złe zdanie, choć nie dawał jej chyba powodów do takiego myślenia. Naszła go gorzka myśl czy przypadkiem Nevaeh nie wodzi go za nos. Ale nie dał po sobie poznać, że źle się z tym czuł.
        - Poczekamy chwilę, aż ci żartownisie nas wypuszczą - oświadczył z prostotą, nawet przez chwilę nie starając się ukryć, że doskonale wiedział, że to nie był przypadek. - A jeśli to potrwa za długo, wyważę te drzwi…
        Zarządca znowu pogładził drzwi dłonią, tym razem szukając miejsca, gdzie zamek wchodził w futrynę - chyba już w myślach nastawiał się na to, że będzie musiał ich uwolnić. Milczał, nie zabawiał Nevaeh rozmową. Zrobiło się niby niezręcznie, ale on po prostu nie znajdował tematu do rozmowy. I jeszcze… Niech to, wiedział, że ona została nie tak dawno skrzywdzona. Bał się jej dotknąć w tych okolicznościach, bo jeszcze dopadłaby ją panika. A nie chciał też wymuszać rozmowy na ten temat, bo okoliczności nie były za specjalnie sprzyjające. To go frustrowało. Frustrowało jak cholera. A że nie znajdował ujścia tej frustracji, postanowił po prostu ten impas zakończyć.
        - Odsu... Po prostu stój jak stoisz - westchnął, bo przecież Nevaeh nie mogła się odsunąć, nie było na to miejsca. On sam musiałby się jeszcze troszkę cofnąć, ale nie miał tego luksusu. Był jednak bardzo zdeterminowany, by ten schowek opuścić. Rozejrzał się w ciemności, po czym złapał się za półki po obu stronach mikroskopijnego pomieszczenia. Poprawił jeszcze pozycję, po czym błyskawicznie kopnął w drzwi jak najbliżej klamki i zamka. Nie udało się. Rianell jednak nie zrezygnował - zacisnął zęby i jeszcze raz kopnął w drzwi, tym razem skutecznie. Z głośnym hukiem wyrwał zamek z futryny, o dziwo nie uszkadzając samego skrzydła. Gdy to się udało, sapnął jak wściekły byk po walce, po czym puścił półki, o które się zaparł. Gestem zaprosił Nevaeh, aby wyszła pierwsza ze schowka, po czym sam go opuścił. Wychodząc spojrzał na futrynę, obejrzał miejsce, gdzie trzasnął zamek. Widać było po jego minie, że był zły. W końcu podniósł wzrok na Aureolę i Iorwen, które nadal były w okolicy. Przeniósł spojrzenie na Nevaeh. Nie mógł się na nią gniewać, bo nie zrobiła nic złego, to nie był jej pomysł... Poczuł jednak, że jego początkowe zauroczenie spotkało się z odrzuceniem. Może nie wprost, może bardka chciała być adorowana, ale dała mu do zrozumienia za jakiego prostaka go uważa. On nie zgadzał się z tą opinią, ale... Nie, po prostu nie.
        - Pójdę po narzędzia - oświadczył sucho, po czym zaraz udał się do warsztatu. Ślusarka, stolarka - będzie miał co robić przez resztę dnia, a pozostałe obowiązki wcale nie zamierzały poczekać. Do samego wieczora był więc zajęty... A następnego dnia został wezwany przez ojca Aureoli. Nie dostał bury za incydent ze zniszczonymi drzwiami do schowka, w ogóle o tym nie rozmawiali - w końcu elf zepsuł i elf posprzątał. Zamiast tego Felippe dał swojemu zarządcy odpowiedzialne zadanie, które wiązało się jednak z wyjazdem: miał pomóc pewnemu dalekiemu kuzynowi w wymagającym remoncie jego włości. Rok i będzie z powrotem. Rianell zgodził się na taki wyjazd, wyzwanie związane z tak dużą inwestycją wydawało mu się bardzo kuszące. Opuścił posiadłość nim minęły trzy dni, gdy tylko dopiął na ostatni guzik przekazanie swoich obowiązków Pyetrowi... I już nigdy nie wrócił.

Ciąg dalszy: Rianell
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

         Jeszcze zanim z jej ust wydobyły się słowa, które zdecydowanie nie powinny były ujrzeć światła dziennego, Nevaeh poczuła, że właśnie popełnia ogromny błąd. Nie była jednak w stanie tego zatrzymać; ani teraz, ani nigdy wcześniej. Wiedziała doskonale, że jej gadatliwość, notabene mająca swoje dobre strony, w pewnych okolicznościach mogła stać się przyczyną katastrofy. Wiedziała doskonale, że nadmierna otwartość, zwłaszcza w relacjach damsko-męskich, bywa równie zdradliwa, co uprzedzenia. Wiedziała doskonale, że, mówiąc wprost, czasem najlepiej zwyczajnie się zamknąć i oszczędzić rozmówcy tych wszystkich niedorzeczności, które potrafią przyjść do głowy.
         Wiedziała - ale cóż z tego, skoro nie umiała tej wiedzy zastosować w praktyce…?
         Podczas gdy Pestelli zajął się próbami wydostania się z ciasnego schowka, bardka patrzyła w bok, usiłując złączyć się w jedność z otaczającym ją mrokiem. Po prostu rozpłynąć się w nim, by potem otworzyć oczy i uświadomić sobie, że to był tylko groteskowy sen, a jej niestosowne zachowanie nigdy nie miało miejsca. Lecz przebudzenie jakoś nie chciało nadejść i Nev wciąż stała nieruchomo w miejscu, spięta jak nigdy dotąd.
         “Ale ty jesteś głupia”, wyrzucała sobie w myślach, “Nieskończenie głupia. Trzeba było dać się wysmarować tamtą durną farbą...”.
         Jeżeli Rianell mógłby wykazywać choć cień zainteresowania jej osobą - a Nevaeh nie umiała właściwie tego ocenić - to śpiewaczka była niemal pewna, że swoim dziwacznym usposobieniem zniechęciła go do swojej osoby. I nie mogła go winić. Mogła winić tylko siebie samą i swój brak kontroli nad emocjami.
         Chociaż, jak na złość, kiedy zdążyła już się pogrążyć, trzymanie języka za zębami okazało się wcale nie takie trudne. W schowku nie odezwała się już ani razu. Przygryzała wargę od środka, po raz pierwszy nie próbując przełamać niezręcznej ciszy - miała nieodparte wrażenie, że czegokolwiek by nie powiedziała, nie poprawi sytuacji, a wręcz może ją pogorszyć - gdy zaś zarządcy udało się oswobodzić ich dwójkę, miała ochotę natychmiast oddalić się od tego przeklętego miejsca. Z tym jednak musiała chwilę odczekać.
         Zabłąkane kłębki kurzu wplątały się w jej sukienkę i włosy, ale lutnistka zdawała się zupełnie nie zwracać na to uwagi. Powiodła rozgoryczonym spojrzeniem po zebranych w korytarzu osobach - widocznie poirytowanym Pestellim oraz Aureoli i Iorwen, które w napięciu obserwowały rozgrywającą się przed nimi scenę - po czym, zgodnie z prześladującym ją od dłuższej chwili pragnieniem, objęła się rękami. Na przemian to otwierała, to zamykała usta, szukając odpowiednich słów. Ale takie chyba nie istniały.
         - Dziękuję - odezwała się w końcu krótko. - Przepraszam… - I znów uciekła wzrokiem.
         A potem uciekła cała.
         Nie biegła, nie robiła scen. Odwróciła się tyłem do zgromadzenia i odeszła powoli, licząc w głowie każdy kolejny krok. Tylko w ten sposób mogła powstrzymać myśli od popędzenia na łeb na szyję w stronę bezdennej przepaści autodestrukcji. “Napiszę piosenkę”, powtarzała sobie, “Napiszę piosenkę, która pomoże mi wyrazić wszystko. W tym akurat jestem dobra...”.
         Nie wiedziała tylko, że nigdy nie dane jej będzie tego zrobić.

         Przez następne kilka dni Nevaeh była rozdarta. Rozdarta pomiędzy chęcią wyjaśnienia nieporozumienia, a lękiem przed konfrontacją. Nie miała jednak zbyt wielu okazji do poczynienia jakichkolwiek kroków naprzód, gdyż zarządca najwyraźniej uparcie starał się unikać bardki. A potem wyjechał, bez słowa i bez szansy na sprostowanie. I za to też nie mogła go winić. Nie był pierwszym - i zapewne nie ostatnim - mężczyzną, który uznał, że bliższa znajomość z Nevaeh nie jest czymś, co warte byłoby zachodu i przede wszystkim znoszenia różnorakich jej wpadek.
         - No i widzisz, siostruniu, niepotrzebnie się przejmowałam - mówiła z sarkazmem do wytworu swojej wyobraźni któregoś dnia, podczas porannej toalety. - Tak się martwiłam, jak ustosunkować się do Rianella, a tymczasem ta część problemu jak zwykle “rozwiązała się” sama. Byłam standardową Nevcią, a najwyraźniej standardowa Nevcia nie jest tym, co mężczyźni lubią najbardziej…
         - Może i mężczyźni nie… - Usłyszała nagle odpowiedź, dobiegającą od strony drzwi. Stała w nich czarnowłosa malarka, szczerząc zęby w uśmiechu. - …Ale mnie tam się standardowa Nevcia podoba. I jeśli ten sztywniak Pestka nie potrafił jej docenić to ja mogę. Jak mawiają, najlepiej klin klinem, czyż nie?
         Lutnistka mimowolnie parsknęła, słysząc te słowa. Doceniała starania Iorwen w kwestii poprawy jej samopoczucia i nawet bawiły ją rzucane pół-żartem flirciarskie teksty artystki. Nie czuła się już aż tak źle z samą sobą. A przynajmniej udawała, że nie czuje, w nadziei, że siła autosugestii zrobi swoje.
         - Dzięki, Iorwen, ale na razie chyba spasuję. - Śpiewaczka podrapała się po karku. - Poza tym Rianell nie jest sztywniakiem, to ja jestem społeczną ostatnią fajtłapą, która nie powinna bawić się w dorosłe sprawy.
         - Banialuki opowiadasz.
         Nevaeh wzruszyła ramionami. Popatrzyła przelotnie na stolik, na którym jeszcze niedawno stał biało-różowy bukiet kwiatów. Nie chciała ich wyrzucać z czystego sentymentu, ale widząc, że ich widok sprawia bardce przykrość, Iorwen pozbyła się ich poprzedniego wieczoru. O czym jednak malarka nie wiedziała to fakt, że Nev zachowała podsuszoną już nieco gałązkę bzu, schowawszy ją za łóżkiem. Cóż, wokalistka nie potrafiła tak szybko i tak dobitnie odciąć się od zawiedzionych nadziei.
         - Ale pomyśl, że to ma swoje dobre strony - nawijała dalej Iorwen. - Wreszcie udało nam się wkurzyć Amser na tyle, że więcej się do mnie nie odezwie.
         - …I uważasz, że to dobra strona? - Nevaeh uniosła brew ze sceptycyzmem.
         - Oczywiście!... No, chyba, że z zemsty spróbuje zamordować mnie w nocą w jakimś zaułku.
         Kobieta pokręciła głową z nikłym uśmiechem. Utarczki między artystkami przysparzały jej nieraz trochę frustracji, ale było w tym coś przyjemnie bezpiecznego; stały element środowiska. Aż do feralnej akcji ze schowkiem, od tego czasu bowiem “zbrojna neutralność”, jak ich relację określała Iorwen, przeszła w stan zimnej wojny - i Nevaeh nie mogła wyzbyć się przekonania, że jest w tym sporo jej winy. W końcu gdyby nie jej nieudolne amory, nie doszłoby do żadnych nieprzyjemności.
         “Sprowadzam na ludzi tylko kłopoty” westchnęła w duchu.
         I nie chodziło tylko o życie towarzyskie. Termin magicznego miesiąca w wiadomości od Raghnalla nieuchronnie się zbliżał, Nevaeh zaś nadal nie znalazła dobrego wyjścia z sytuacji. Z każdym dniem miała coraz mniej czasu na odkrycie rozwiązania i rosło prawdopodobieństwo, że sprawy przybiorą obrót losowy - co było bardzo niepokojącą perspektywą. Artystka wiedziała, do czego potrafił być zdolny jej były właściciel, tak jak i wiedziała, iż nie miał on żadnych skrupułów. Jeśli Nev szybko czegoś nie wymyśli, on dostanie ją z powrotem w swoje łapy; żywą lub martwą. Jeśli chodziło o nią, byłoby jej żal tracić namiastkę domu, którą otrzymała w posiadłości Mandeville’ów - choć tu akurat rozczarowanie sercowe trochę ułatwiało sprawę - lecz najbardziej obawiała się, że jeśli nie będzie grała według ustalonych reguł, ucierpią osoby postronne. Panienka Aure, Iorwen, nawet Amser… Nev nie mogła pozwolić na to, by któremukolwiek mieszkańcowi dworu stała się krzywda. A już na pewno nie z jej powodu.
         Gdyby jeszcze tylko wiedziała, jak temu zaradzić…
         - Oho, widzę, że znów wpadasz w przygnębienie. - Iorwen podeszła do śpiewaczki, by złapać ją za rękę i pociągnąć w stronę wyjścia z pokoju. - Rozumiem, że obecnie możesz nie mieć zaufania do moich genialnych planów, ale to ci się na pewno spodoba. Powiedz mi tylko… masz celny rzut?
         - Cóż ty znów kombinujesz…? - mruknęła Nevaeh podejrzliwie.
         - Idziemy siać kontrolowane zniszczenie.
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Aureola była bardzo empatyczna dziewczynką. Kiedy inni odczuwali smutek, ona podzielała go z nimi. Kiedy wszyscy byli radośni, ona starała się jeszcze bardziej poszerzyć uśmiech na ich twarzach. Odejście Pestki wstrząsnęło wszystkimi. Najbardziej jednak ucierpiała Nev - do której błogosławiona była bardzo przywiązana - dodatkowo obwiniając się za jego odejście. Aureola nie potrafiła nie ubolewać razem z nią. W końcu i dla niebianki Rianell był niemalże bratem, który zawsze krył jej małe (duże) wybryki. Cóż, teraz musiała liczyć tylko na Monę.
        Guwernantka również była jej bliska. W pewnym sensie. Za każdym razem, kiedy Aureola była w pochmurnym nastroju, nauczycielka zabierała ją na dodatkowe zajęcia. To było miłe. W końcu dzięki temu niebianka miała na co ponarzekać i skupić myśli na czymś innym niż zamartwianie się. Błogosławiona nigdy nie zapomni tego Monie. “Mimo że pewnie robi to tylko dlatego, że tu pracuje. Nie dla mnie”, pomyślała Aureola. Wszyscy na dworze byli dla niej mili, aczkolwiek dziewczyna podejrzewała, że to wszystko tylko przez jej ojca. Niebianka bardzo pragnęła znaleźć tutaj przyjaciół - takich jak za murem rezydencji. Takich, którzy pośmieją się z niej, kiedy się potknie, którzy nie boją się, że przy wspólnej zabawie przegra…
Którzy prawdziwie ją kochają.

        - Czy panienka mnie słucha? - upomniała się Mona. Aureola jak na rozkaz wyprostowała się, spoważniała i wyrecytowała formułkę, którą przed chwilą powtarzała jej guwernantka. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie.
        - Czyni panienka spore postępy. Za niedługo nie będę panience potrzebna.
        - Ale zostaniesz? - zapytała szybko błogosławiona, ku zaskoczeniu nauczycielki. Mona przez dłuższą chwilę patrzyła się na swoją podopieczną. Ta chwila wahania nie umknęła uwadze Aureoli. - Zostaniesz ze mną po zakończeniu nauki? - powtórzyła.
Mona uśmiechnęła się szeroko.
        - Jeśli tylko panienki ojciec mi pozwoli, chętnie zostanę tu już na zawsze. - Uśmiech nie znikał z twarzy guwernantki, kiedy wypowiadała to zdanie. Tym razem to Aureola się zawahała. W tym momencie czuła się jak dziecko, które prosi o atencję kogoś dorosłego. Nie mogła pojąć, dlaczego w ogóle zapytała o coś takiego swoją nauczycielkę. Tym bardziej nie mogła zrozumieć, czemu z odbitym na twarzy uśmiechem Mony poprosiła:
        - Nie zostawiaj mnie.

        Po zajęciach Aureola miała zamiar uciec znanym tylko jej przejściem do swoich przyjaciół, jednak od pomysłu powstrzymało ją kilka czynników. Po pierwsze, ponowny wyjazd matki. Pani Aurora miała wrócić jutro, chociaż niebianka doskonale zdawała sobie sprawę, że tylko tak jej mówiła służba - nieraz zdarzało się, że Aurora znikała na cały tydzień, chociaż miało jej nie być tylko kilka godzin. Aureola już przyzwyczaiła się do tego. Matka przeznaczała dla niej tyle czasu, ile było potrzebne na wychowanie dziecka, o ile nie mniej. Niebianka nigdy nie odczuwała żadnej więzi rodzicielskiej z Aurorą, mimo to kochała ją bezgranicznie. Aureola pragnęła uwagi matki. Nie bez powodu robiła te wszystkie rzeczy, za które później była karcona przez ojca. Doskonale wiedziała, że Aurora bawiła się na ostatnim przyjęciu podczas tańca zorganizowanego przez Aureolę. Tylko nie powiedziała później nic na ten temat.
        Po drugie, błogosławiona czuła, że powinna być w rezydencji na wszelki wypadek. Zniknął Pestka, więc nie wypada, żeby zniknęła jeszcze i ona. Nikt jej teraz nie ukryje, nikt nie skłamie w jej imieniu. Aureola musiała wymyślić nową strategię.
        A po trzecie, nie mogła ominąć jej zabawa. Z ukrycia obserwowała, jak Iorwen zabiera Nev na tyły rezydencji. Aureola przebiegła przez budynek, żeby wyjść drugimi drzwiami niezauważona przez obie kobiety. Z tyłu rezydencji zazwyczaj niewiele się działo - tamtędy niebianka uciekała do swoich wiejskich przyjaciół, a jak była dużo młodsza, siedziała tam z dziećmi arystokratów. Oni jednak nie umieli się bawić. Zawsze takiemu spotkaniu towarzyszyły krzyki i stęki, że przy kopaniu piłki pobrudzą sobie buty lub przepocą ubrania.
        Widząc nową zabawę, jakiej oddawały się Nev i Iorwen, Aureola momentalnie rozpromieniała. Destrukcja, choćby i taka kontrolowana, stanowiła pewnego rodzaju sposób wykrzykiwania swoich emocji. Niebianka uśmiechnęła się. Czas się zabawić jeszcze bardziej!
        Iorwen sięgała po kolejny kamień, kiedy nagle straciła grunt pod nogami, popchnięta na ziemię przez małą siłę atakującą. Malarka pisnęła, wówczas kiedy Aureola śmiała się, padając na ziemię razem z kobietą. Przetoczyły się kawałek dalej, a kiedy się zatrzymały, niejedna dama dworu zemdlałaby na widok zabrudzonych ziemią ubrań i włosów.
        - Pięknie wyglądasz! - zaśmiała się niebianka, podnosząc się powoli. Spojrzała na Nevaeh, uśmiechając się złowieszczo. - Przytulić cię?
        - Tak! Teraz! - krzyknęła Iorwen, wyręczając bardkę w odpowiedzi. Aureola ze śmiechem zaczęła gonić Nev, mając nadzieję, że choć trochę ją tym rozbawi.

        - Jeśli chcecie, przyjdźcie jutro wieczorem do wsi obok - oświadczyła Aure, padając na ziemię ponownie i obserwując chmury. - Będzie festyn, będą tańce. Może to nie jest coś tak wspaniałego jak wielka uczta na dworze, ale też jest zabawa. Będą pieczone ziemniaki! - ostatnie zdanie niebianka niemal wykrzyczała w przypływie radości.
Powinna tego wieczoru uczyć się do kolejnego odpytywania Mony, jednak wiedziała, że zdąży się nauczyć wszystkiego. Ewentualnie lać wodę, jak zazwyczaj. Aureola w końcu podniosła się, otrzepała z kurzu (ojciec znowu by się zdenerwował, jakby naniosła błota do domu) i serdecznie uśmiechnęła do obu dziewczyn.
        - A, i Nev - zaczęła. - Przepraszam. - Spuściła szybko głowę i pobiegła w stronę rezydencji.

        Następny dzień minął dziewczynie jak zwykle. Chwilę pograła na skrzypcach, później uczyła się historii razem z Moną, a kiedy wszyscy poszli spać, Aureola przebrała się w najprostszą sukienkę, jaką miała. Szary ubiór mocno podkreślał błękit jej oczu. Dodatkowo związała swoje długie włosy białą wstążką, aby te nie przeszkadzały jej podczas tańca. Wiedziała o festynie już od dawna. Co rok jest organizowany i od dwóch lat w ten dzień jest więcej służących, mających coś do załatwienia w ogrodzie - oczywiście przy okazji byli oczami pana Mandeville. Aureola, bez wiedzy ojca, miała jednak swoje wtyki.
Pobiegła więc na kolejną zabawę.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

         Wszyscy mieszkańcy posiadłości Mandeville’ów wiedzieli doskonale, że Iorwen była pomysłodawcą najdziwniejszych, a czasem też najbardziej kwestionowanych moralnie przedsięwzięć. Nevaeh jednak znajdowała się na dworze przez zbyt krótki okres czasu, by wystarczająco dobrze zdawać sobie z tego sprawę, choć po feralnej akcji ze schowkiem na miotły jej niewiedza zakrawała niemal na naiwność. Mimo to, bardka pozwoliła koleżance prawie-po-fachu zaciągnąć się na tyły domostwa, mając nadzieję, że tym razem ich poczynania nie uszczuplą zasobów personelu…
         - Jeżeli znowu zamierzasz swatać mnie z kimkolwiek, to przysięgam, wieczorem uciekam do zakonu - oświadczyła Nev poważnie. Zbyt poważnie. Bardzo się starała zachować kamienną twarz, ale jej starania przyniosły zupełnie odwrotne rezultaty i po chwili lutnistka parsknęła śmiechem.
         - Chwilowo w rezydencji nie ma już na tyle dobrego towaru, żeby był godzien obmacywać to, co chowasz pod tą togą.
         - Przestań…!
         Śpiewaczka poczuła zakłopotanie. Nie tyle żartobliwym komentarzem na temat macania, bo ten akurat całkiem ją rozbawił, ale oczywistą aluzją do jej ubioru. Podchody zarządcy na krótki czas obudziły w Nevaeh zazwyczaj ukryte pokłady pewności siebie, jednak po późniejszej nieprzyjemnej konfrontacji z rzeczywistością, pewność ta prysła jak mydlana bańka; może od samego początku nie była niczym więcej…? Ostatnie wydarzenia tylko utwierdziły artystkę w przekonaniu, iż relacje damsko-męskie zdecydowanie nie były jej mocną stroną i sprawiły, że samoocena kobiety zatonęła, nim jeszcze zdążyła wypłynąć na pełne morze. Z tego powodu następnego dnia Nev odebrała swoją starą sukienkę od Simony i wróciła do swojego zwykłego, zakompleksionego ja, w którym przynajmniej czuła się bezpiecznie. Oczywiście Iorwen była temu przeciwna i dokładała wszelkich starań, by przekonać lutnistkę do pozostania przy sukience, którą wybrały jej razem z krawcową, jednak Nevaeh była nieubłagana. Nie zamierzała się więcej wychylać ze swojej strefy komfortu.
         Tego dnia, na szczęście, pomysł Iorwen tego nie wymagał. Kiedy malarka w końcu odkryła swoje zamiary i pokazała Nev szereg szklanych butelek po mleku, stojących w rzędzie na oparciu od ogrodowej ławki, bardka uśmiechnęła się szeroko. Tego typu rozrywki były jej codziennością w czasach, gdy pracowała w karczmie i zadawała się z okolicznymi chłopcami. Zanim jej towarzyszka zdążyła wytłumaczyć, na czym polega zabawa, śpiewaczka już podnosiła z ziemi niewielki kamień i pogwizdywała cicho, posyłając Iorwen zadziorne spojrzenie.
         - Nie masz pojęcia, jakiego demona właśnie wywołałaś.
         - Oczywiście, że mam! - Malarka wyszczerzyła zęby. - Demona Demolki!
         “Biedna, nieświadoma istoto”, pomyślała Nevaeh, chłonąc wzrokiem otoczenie, póki pozostawało w niezmienionej formie. Nie wiadomo, jak będzie wyglądać, po tym jak panna Lahza’ya uruchomi swoje zdolności deskrukcyjne. Spalona karczma była tylko jedną z wielu katastrof, do których bardka w przeszłości doprowadziła, choć zdecydowanie najbardziej spektakularną.
         - Ty zaczynasz.
         Nev przytaknęła i przyjęła pozycję do rzutu. Zmrużyła lekko oczy, skupiła się na celu, wzięła zamach i cisnęła kamień. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i głośny kobiecy pisk. Kamień trafił w cel… a pięść lutnistki w tył głowy Iorwen. Nevaeh źle wykalkulowała siłę potrzebną, by kawałek skały pokonał odpowiedni dystans, przez co częściowo straciła równowagę i próbując ją odzyskać, młóciła rękami w powietrzu, przypadkowo dosięgając stojącej obok artystki.
         - Niech to klaster, przepraszam! - zawołała przerażona.
         - Myślisz, że w ten sposób zrobisz mi krzywdę? - Iorwen zaśmiała się głośno, wznosząc pięści ku niebu. - Trzeba by co najmniej dzikiego konia, żeby mnie powalić!
         Dalsza część zabawy przebiegała, o dziwo, bez większych wypadków, chociaż Iorwen wyraźnie starała się trzymać poza zasięgiem rażenia Nev. Dopiero nagłe pojawienie się Aureoli na nowo pobudziło towarzystwo do psot. Nie obyło się bez ścigania bardki po całej okolicy, ale tym razem, nie mając na sobie eleganckiej sukienki, nie miała także nic przeciwko temu, by trochę się pobrudzić. Pozwoliła dziewczętom dogonić się (i tak nie miała szans im uciec), a następnie przewrócić na ziemię. Wszystkie trzy śmiały się przy tym jak szalone i gdyby ktoś akurat przechodził obok, niewykluczone, że natychmiast wezwałby egzorcystę albo, co gorsza, doniósł panu Mandeville o prostackich psotach jego kochanej córeczki.
         - Festyn? - zainteresowała się Nevaeh. - Tańce…? - dodała, już z mniejszym entuzjazmem. Jedyny taniec, który względnie nie zakończył się większym kataklizmem, bardka tańczyła prowadzona przez Rianella i nieszczególnie miała ochotę sprawdzać czy ten pojedynczy sukces był przełomem w kwestii parkietowych podbojów. Zaraz jednak coś innego przykuło jej uwagę. - Pieczone ziemniaki? Wchodzę w to!
         - Wioskowi chłopcy też są niczego sobie - Iorwen uśmiechnęła się znacząco. - Mogłabyś się skusić na małe co nieco…
         - Jeśli w kategorii “małe co nieco” mam do wyboru mężczyznę i jedzenie… Cóż, tylko jedno z nich jest niezbędne do przeżycia.
         - Mężczyznę też można zjeść.
         - … jesteś okropna. Poza tym, nie przy dzieciach - mruknęła Nev, spoglądając na Aureolę, wciąż stojącą obok.
         Nie zdążyła zareagować na jej szybkie przeprosiny, gdyż zupełnie się ich nie spodziewała. Nie miała powodu, by takowych oczekiwać, bo też nie żywiła żadnej urazy względem dziewczynki. Niebianka, jak to Niebianie, miała dobre chęci i to nie była jej wina, że prawdziwy świat nie zawsze układał się tak jak w baśniach o damach w opałach i rycerzach na białych koniach. Niektóre historie były historiami, w których dama w opałach zadzierała spódnicę i sama galopowała przez suche stepy do krainy marzeń.
         I może tak było lepiej.

         - Nie pozwolę ci wyjść na festyn w takim wydaniu! - oznajmiła Iorwen kategorycznie, zamykając drzwi przed lutnistką. - Masz natychmiast zdjąć tę togę, założyć porządną kieckę i zrobić coś z tym wronim gniazdem na głowie. Z wyglądem szalonej wiedźmy przyciągniesz tylko zboczeńców, desperatów i społecznych degeneratów.
         Nevaeh przewróciła oczami, usiłując się przepchnąć do wyjścia, lecz bezskutecznie.
         - Czyli nic, z czym bym nie miała wcześniej do czynienia - prychnęła.
         - Hm, brzmi jak kolekcja interesujących historii, ale nie zamydlisz mi tym oczu, moja droga, co to to nie! Będziesz dzisiaj wyglądała jak milion ruenów, choćbym miała wezwać na pomoc wszelkie siły nieczyste.
         Śpiewaczka westchnęła z głębi piersi, strzelając oczami w sufit. Poddała się. Pozwoliła Iorwen zająć się kwestią kreacji na wieczór i skończyła zaskakująco zadowolona z efektów. Z włosami upiętymi w luźnego koka tuż na karku, w sukience z muzycznego wieczoru, wyglądała nawet lepiej niż tamtego dnia, kiedy dała swój pierwszy koncert jako członek służby Mandeville’ów.
         - No, teraz to zupełnie inna bajka!

         Spotkały się z Aureolą w umówionym punkcie, pod krzakiem, w ogrodzie na tyłach domostwa, niedaleko miejsca, gdzie poprzedniego popołudnia zniszczyły kilkanaście butelek po mleku.
         - Ślicznie wyglądasz. - Nev pochwaliła wygląd panienki i dała szybkiego kuksańca Iorwen, gdyż wiedziała już, co miało nastąpić. - Jeśli powiesz choć słowo o “okolicznych chłopcach” to wracam do pokoju i będę razem z Amser wyśpiewywać serenady do pełni księżyca.
         - Dobra już, dobra. - Tym razem to Iorwen przewróciła oczami i wystawiła język w stronę bardki. - Jak jeden z kijem w zadku zniknął, to następna go sobie tam wsadziła. Pamiętasz, co mi obiecałaś przed wyjściem?
         - Pamiętam.
         - Powtórz to.
         - Dziś wieczorem będę się bawić, jak nigdy dotąd. - Na twarzy Nevaeh pojawił się uśmiech. Z początku nieśmiały, stopniowo jednak rozpromienił ją całą.
         - Nasza artystka jest gotowa - obwieściła Iorwen, biorąc obie dziewczyny pod ramię. - Ruszamy!
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Aureola dawno się tak nie uśmiała podczas zabawy. Z Nev i Iorwen mogła swobodnie tarzać się po ziemi, śmiać do rozpuku i rzucać niegrzeczne żarty. Dlatego też niebianka machnęła ręką na niestosowne dowcipy obu dziewcząt.
        - Ja nie jestem już dzieckiem! Tylko nastolatką! - rzuciła głośno, niemal piszcząc, po czym wyszczerzyła ząbki w najserdeczniejszym uśmiechu, jaki potrafiła przybrać. - Poza tym, wieśniacy tam są albo w moim wieku, albo w twoim i żonaci - dodała, zaciskając wargi w nieładnym grymasie. Bała się trochę poruszać tego typu tematy, zwłaszcza po tym, co się stało niedawno. Nev miała złamane serce, a niedoświadczona Aureola nie wiedziała, jak powinna w takich sytuacjach reagować. Czy wystarczy zwykłe poklepanie po pleckach i “wszystko będzie dobrze”? Nie, to nie działało nawet na błogosławioną. Nie rób innym, co ciebie denerwuje, chyba że ich nie lubisz. Wtedy rób tak ze zdwojoną energią.
Aureola w pewnym sensie czuła się winna. To ona wszystko ustawiała, ona wpakowała Nevaeh do tego schowka. Błogosławiona czuła, że powinna ją przeprosić lub wyświadczyć jej choćby małą przysługę, żeby bardka ponownie zaczęła się uśmiechać. Niebianka pomyślała, że festyn będzie dobrą opcją.

        Dziewczynka czekała na Iorwen i Nev w umówionym miejscu. Wystrojona jak nigdy wcześniej spodziewała się wielu komplementów - głównie padających od wiejskich przyjaciół, dla których uroda Aure była jak marzenie - także nie zdziwiła się, kiedy dostała takowy od bardki. Mimo wszystko musiały być dyskretne, więc gdy tylko dziewczyny podeszły bliżej, Aureola podniosła palec do ust i nakazała tym gestem zachowywać się cichutko. W końcu w ogrodzie chodzili też wierni kapusie jej ojca.
Tylko że niebianka do dyskretnych sama nie należała.
        Gdy tylko Aureola ujrzała Nev, szczęka jej opadła. W mroku nocy córka anielicy musiała wyglądać jak paskudna zjawa, a z jej ust wyszło tylko jedno głośne:
        - Uuuuuooooooaaaaaaaaaaaaaaaaaa. - Cofnęła się przy okazji w krzaki, aby nie sprowokować swoją reakcją nikogo ze służby. - Ty umiesz wyglądać! - dodała, zanim pomyślała. Z impetem zakryła usta rękami, co również spowodowało głośny plask, a skutkowało tym, że czym prędzej musiały skierować się do wioski.
        Aureola machnęła na Iorwen i Nevaeh, aby szły za nią. Przejście było sprytnie ukryte w murze, a żeby wejść, trzeba było się nieźle nakombinować. Kiedy tylko zbiegły z górki, tym samym znacznie oddalając się od posiadłości, niebianka palnęła:
        - To nie miało tak zabrzmieć! To miało być miłe - tłumaczyła pospiesznie. - A jeśli nie, to potraktuj moje wykrzywienie na twarzy jako komplement…! - Aureola przestała się odzywać. Mimika niebianki wyrażała rezygnację, aczkolwiek nie gościła na jej mordce długo. Muzyka docierała do nich już w połowie drogi, a zatem i Aureola się rozpromieniła. Popędzała kobiety, żeby tylko szybciej znaleźć się na zabawie.

        Wiejskie festyny znacznie różniły się od biesiad wyprawianych w kręgach arystokracji. Z całą pewnością były mniej sztywne; tutaj nikt nie przejmował się byle potknięciem podczas tańców lub tym, że zje za dużo na oczach innych ludzi. Nikt także nie zwracał uwagi na swój wygląd - chodziło o zabawę do braku tchu! Nie ma, że fryzura się rozwaliła lub suknia źle ułożyła w trakcie pląsania.
Aureola nie zamierzała za długo obserwować barwnych ozdób na drzewach, dużej sceny na środku i kilku straganów, które stały bliżej lasu. Niebianka popędziła w sam środek, rzucając się przy okazji na szyje swoich przyjaciół.
        - Nev, Iorwen, to jest Isia i Draohr. - Aureola podbiegła z powrotem do swoich towarzyszek, przedstawiając mniej więcej dwie najważniejsze persony, które wzięły udział w jej małym przedstawieniu dla arystokracji. Piegowata dziewczynka była jedną z tancerek, natomiast garbaty chłopiec grał na bębnie.

        Koniec końców zabawa się rozpoczęła. Aureola na samym początku była wszędzie; a to kupowała festynowe łakocie dla Nevaeh, a to próbowała obtańcować Iorwen w popularnym tańcu typu “komu pierwszemu zakręci się w głowie - odpada”. Z całą pewnością nie można było się nudzić. Niebianka zadbała, aby każda z jej towarzyszek miała tyle samo uwagi. Ostatecznie jednak bardziej rozmawiała z bardką. Cały wypad był zorganizowany dla niej.
        - Neeeeeev. - Błogosławiona podbiegła do śpiewaczki, cała zdyszana i spocona od ciągłego tańca. - Dobrze się bawisz? Chcesz zaśpiewać z nami? Ja zagram, Drao też.
Długo jednak nie trzeba było przekonywać Nevaeh. Nie, nie dlatego, że zgodziła się od razu i z gracją łani z połamanymi nogami wskoczyła na scenę. Isia, Draohr i Aureola zaciągnęli ją tam siłą, a całej trójce dzieciaków nawet jedna dorosła nie dałaby rady.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

         Wiele kobiet w wieku Nevaeh skupiało swoje myśli wokół zdobywania mężczyzny życia - koniecznie takiego, co by był wykształcony, przystojny i dobrze sytuowany - w związku z czym usilnie starały się one utrzymać dostojeństwo godne damy i zwrócić na siebie uwagę co atrakcyjniejszych jegomości. Bardka jednak nie przywiązywała szczególnej wagi do dbałości o nieskazitelny wygląd i etykietę, do spraw sercowych zaś podchodziła w ten sposób, iż po prostu była sobą, licząc na to, że jakiemuś masochiście nie będzie przeszkadzało jej rozgadanie, roztrzepanie i ogólne roznevciowanie. Na razie owa taktyka niespecjalnie zdawała egzamin, ale to wcale Nevci nie przeszkadzało harcować w ogrodzie, jakby była zbuntowaną, nastoletnią wieśniaczką.
         - To nawet gorzej. - Artystka zaśmiała się w reakcji na wyrzut Aureoli. - Dzieci jeszcze takich rzeczy nie rozumieją, dorosłym wolno je robić. A nastolatki są gdzieś pomiędzy tym, dlatego sprawiają tyle problemów.
         Mówiła to bardzo lekkim tonem, by panienka Mandeville nie pomyślała sobie, że Nev na nią narzeka. Puściła nawet oczko w stronę niebianki, tak dla podkreślenia żartobliwego charakteru jej słów. Dalszy komentarz dziewczynki wbił jej dość głęboką szpilę, bo choć do zamążpójścia samego w sobie nie było lutnistce spieszno, szanse na to, by znalazła mężczyznę, z którym mogłaby się związać na stałe, malały z każdym rokiem. Na szczęście romanse nie były w życiu Nevaeh aż takim priorytetem, więc kobieta szybko zapomniała o nieprzyjemnych uczuciach i skupiła się na ciekawszych myślach na temat festynu. Podczas swoich podróży z trupą artystów, śpiewaczka miała okazję brać udział w wielu rozmaitych balach i wiejskich festynach - i te drugie zdecydowanie bardziej jej się podobały. Perspektywa wzięcia udziału w takowym kusiła bardkę, niezależnie od tego, co swoją postawą pokazywała dziewczynom.
         Jakkolwiek niepotrzebne jej się to wydawało, artystka uległa namowom Iorwen i pozwoliła sobie na ekstrawagancję, jaką była odmieniona fryzura i zwiewna sukienka. Spodziewała się, że swoim wyglądem będzie się wyróżniać z tłumu, co niekoniecznie było tym, na co miała teraz ochotę, ale zrobiła to, żeby sprawić przyjemność Iorwen. Biedaczka nie ustawała w wysiłkach dopingowania Nevaeh w budowie jej kobiecej pewności siebie, za co lutnistka w głębi ducha była jej wdzięczna. Tak samo panience Aureoli, która także od samego początku próbowała Nevci pomóc, na swój uroczy, acz odrobinę naiwny sposób.
         Bardka nie potrafiła powstrzymać parsknięcia; rozbawiła ją reakcja niebianki na jej widok - i nieco speszyła. Na twarzy artystki od razu zakwitł rumieniec i przez kilka sekund w jej myślach pojawiła się wątpliwość odnośnie pójścia na festyn. Nie chciała dzisiaj zwracać na siebie uwagi, ale zdawało jej się, że osiąga dokładnie odwrotny efekt; komentarz panienki Mandeville tylko ją w tym utwierdził. Cóż, trudno… Pieczone ziemniaki są warte każdego poświęcenia.
         - Zabrzmiało bardzo miło - zapewniła śpiewaczka Aureolę, usiłując powstrzymać chichot. - Dziękuję za komplement, przyjęłam. Chociaż ty wyglądasz bardziej uroczo, niebiańsko wręcz, ale to chyba nic dziwnego, w końcu pochodzenie zobowiązuje. To znaczy, nie tak dosłownie zobowiązuje - poprawiła się szybko. - Jestem przeciwna narzucaniu komuś roli i powinności ze względu na rasę, płeć czy rodowód. Wobec Losu wszyscy jesteśmy równi, a Los to przewrotna bestia. Ot, choćby taka ja: córka arystokraty, która niegdyś mieszkała we dworze równie pięknym jak ten… Nikomu by wówczas do głowy nie przyszło, że skończę jako niewolnica, robiąc to wszystko, co robiłam po drodze. Według osób myślących stereotypami, powinnam teraz opływać w bogactwa u boku jakiegoś możnowładcy, a tymczasem oto jestem: samotna, zhańbiona i bez grosza przy duszy. I wcale nie czuję się z tego powodu gorsza od jakiejkolwiek hrabiny. - Nevaeh zamknęła oczy i uśmiechnęła się, poprawiając luźny kosmyk włosów, który wysunął się zza ucha. Szła przed siebie lekkim krokiem i taki też był ton jej głosu, kiedy się tak uzewnętrzniała w tym słowotoku. - Wiem, to może brzmieć jak bezczelne herezje, ale czasem mam wrażenie, że w swej niewoli jestem bardziej wolna niż niejedna szlachcianka zamknięta w złotej klatce…
         Świadomość znaczenia jej słów przyszła do bardki zbyt późno, by kobieta zdążyła ugryźć się w język. Oprócz stanowienia karygodnego nietaktu, jej wypowiedź była skrajnie niepedagogiczna, zwłaszcza dla nastoletniej pannicy, która wyraźnie przejawiała oznaki buntu. W myślach Nev uderzyła się w czoło otwartą dłonią, a w rzeczywistości zagryzła wargę, nie odzywając się więcej. W sukurs na szczęście przyszła Iorwen.
         - I właśnie dlatego najlepsze jest towarzystwo wsioków, co nie, panienko? - Malarka puściła oczko w stronę Aureoli. - Od pełnej swobody dzieli ich tylko wielkość i ciężar sakiewki.
         Oj, Nev o tym wiedziała. Lata spędzone na przedmieściach Arturonu, wśród chłopów i biedniejszych mieszczan, były najlepszymi latami jej życia, kiedy śpiewaczka najbardziej czuła, że jest sobą. Tak po prawdzie, wybrała się z dziewczynami na festyn głównie z tej przyczyny, iż chciała sobie przypomnieć to uczucie. Chwilową beztroskę i radość, w zgodzie z samym sobą.

         Już pierwsze wrażenie upewniło artystkę w tym, że Aureola i Iorwen miały słuszność, zachęcając ją do przyjścia tutaj. Atmosfera festynu była wręcz magiczna - światła, zapachy i, przede wszystkim, muzyka - i chociaż Nev czuła na sobie spojrzenia zaciekawionych obcą twarzą osób, nie przeszkadzało jej to tak bardzo, jak się tego spodziewała. Nie miała tego nieprzyjemnego wrażenia, że każdy ją zewsząd ocenia: ot, zwykłe ludzkie zainteresowanie tym, co nowe. Podążała za panienką Mandeville przez tłum, witała się z przedstawianymi jej osobami, starając się zapamiętać ich imiona i chłonęła zmysłami wszystko, co ją otaczało. Nie było jej stać na kupowanie smakołyków na straganach, ale Aureola nieprzejednanie wciskała jej coraz to nowe przysmaki, nie uznając odmowy. Do jednej rzeczy jednak nie była w stanie bardki zmusić: do tańca. Nieważne, jak namolna niebianka by nie była, ten festyn był zbyt piękny, by ryzykować zniszczenie tego piękna przez jedną niezdarną katastrofę, zwłaszcza że Nev nie potrzebowała tańczyć, by dobrze się bawić. Wystarczyło jej obserwowanie Aureoli i Iorwen, radośnie pląsających z mieszkańcami wioski. Uśmiechała się z czułością, przyglądając się tej sielankowej scenie spod drewnianego filaru, podtrzymującego dach jednego ze straganów.
         Dopóki jej wzroku nie przyciągnął ruch gdzieś po prawej stronie. Bardka odwróciła się w tamtym kierunku, by dostrzec w tłumie znajomą twarz. Zalała ją fala radości i Nev pobiegła na spotkanie kobiety, która do niej machała.
         - Elisza! - Śpiewaczka rzuciła się w ramiona starszej koleżanki, z którą dzieliła niedolę w wędrownej trupie Raghnalla. Odsunęła się nieznacznie, by móc przyjrzeć się Eliszy; mimo iż od czasu wykupienia obu artystek z niewoli minęło raptem kilka tygodni, poetka wyglądała znacznie lepiej, niż ostatnim razem, gdy Nevaeh miała okazję się z nią widzieć.
         - Nevunia, kochana moja, jak dobrze cię widzieć! Ślicznie wyglądasz w tej sukience i do twarzy ci z tym uczesaniem - Elisza była pełna entuzjazmu. - Tak przeczuwałam, że jeśli gdziekolwiek uda mi się ciebie spotkać, to tu. Nie tańczysz? - spytała z przekorą.
         - Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i nie sądzę, by w moim przypadku taniec był dobrym wyborem. Jeszcze by wszyscy pouciekali. - Nev zaśmiała się, lecz śmiech ten przepełniony był napięciem, co jej towarzyszka wyczuła niemal natychmiast.
         Chwyciła nadgarstek bardki i zaciągnęła ją w nieco ustronniejsze miejsce, gdzie mogły spokojnie porozmawiać, nie ryzykując, że strzępki wypowiedzi dotrą do niepowołanych uszu.
         - Też dostałaś ostrzeżenie, prawda? - spytała Elisza z powagą, kładąc dłoń na ramieniu wokalistki, okazując tym samym wsparcie.
         Śpiewaczka uciekła wzrokiem, a palce jej dłoni nerwowo skubały rękaw sukni. Nie musiała nic mówić. Każdy, kto znał Raghnalla, wiedział, jakie były jego zwyczaje. Nazywał siebie “człowiekiem biznesu”, podczas gdy w rzeczywistości był obrzydliwym oszustem, w dodatku chorobliwie zaborczym. Procedura sprzedaży niewolników była taka sama w przypadku większej części jego towaru: Raghnall oddawał komuś jednego ze swoich ludzi, inkasował za niego pewną kwotę, by następnie nasłać na delikwenta najemników, którzy potajemnie mieli przyprowadzić go z powrotem. Żywego lub martwego. Handlarz, rzecz jasna wolał odzyskać swoją własność w nienaruszonym stanie, lecz jeśli ta nie chciała współpracować… mężczyzna nie mógł pozwolić, by ktoś inny cieszył się tym, co wcześniej należało do niego. Słowo na karteczce, którą Raghnall wcisnął Nevaeh nim oddał ją panu Mandeville, “Miesiąc” - było przypomnieniem. Ilością czasu, jaką otrzymała bardka na to, by obmyślić i wprowadzić w życie wiarygodny scenariusz na jej zaginięcie, które było nieuniknione. Tymczasem co robiła Nev? Rozpaczliwie chwytała się każdej dobrej chwili, odwlekając konsekwencje w czasie, w nadziei, że jeśli nie rozpłyną się magicznie w powietrzu, to przynajmniej nie uderzą w nikogo poza nią.
         - Co myśmy wszyscy mu zrobili, Iszo?- Wzrok, który lutnistka skierowała na towarzyszkę, był pełen cierpienia. - Byliśmy dla niego czystym zyskiem, do samego końca… Dlaczego nie może po prostu zostawić nas w spokoju?
         - Bo to zły człowiek jest, Nevuniu. Tacy też chodzą po świecie, na nasze nieszczęście.
         Bardka nie umiała tego pojąć. Była inteligentna i empatyczna, ale nawet jej umysł nie był w stanie zrozumieć, jak ktoś mógł czerpać satysfakcję z krzywdzenia drugiej osoby. Zwłaszcza, gdy nie wiązało się to z żadnymi realnymi korzyściami. Czarne chmury gromadziły się nad głowami artystek - w przenośni; na festynie pogoda wciąż była wyborna - a czasu było coraz mniej.
         - Masz jakiś plan? - spytała Nev.
         W odpowiedzi usłyszała ciężkie westchnienie.
         - A cóż mogę zrobić…? Dobrze mi z państwem Debra’vail i nie chcę stąd odchodzić, ale co innego nam pozostało?
         “Nam?”, chciała powtórzyć śpiewaczka. “Ja nie poddam się tak łatwo! Coś wymyślę, zobaczysz!” Byle tylko móc zostać z Iorwen, Aureolą i całą resztą ludzi, którzy okazali jej serdeczność. Nie mogła jednak wydusić z siebie słowa.
         Na szczęście nie musiała, bowiem po chwili panienka Mandeville wypatrzyła Nev i rzuciła się na nią wraz z całą obstawą, by zaciągnąć artystkę na scenę. Nie było czasu na myślenie o troskach.
         - Dobrze już, dobrze - mruknęła, usiłując podrapać się w kark.
         Pozwoliła się zaprowadzić na podwyższenie, a kilka sekund później, nie wiedzieć skąd w jej rękach znalazła się lutnia. Nie była to wprawdzie jej lutnia, ale po kilku szarpnięciach za struny bardka uznała, że ta też spełni swoją rolę. Przynajmniej była porządnie nastrojona. Nev westchnęła w duchu, zostawiając ponure rozmyślania i wizje, i zwróciła się ku młodym ludziom, którzy mieli zagrać razem z nią. Miała pewien pomysł.
         - Skoro każecie mi grać, ja wybieram, co gramy. Nauczę was jednej piosenki - oznajmiła. - To bardzo łatwy utwór, na pewno sobie poradzicie iście koncertowo. - Uśmiechnęła się i ułożyła ręce na strunach, by zademonstrować przebieg linii melodycznej. - Aure, ty spróbuj na skrzypcach zagrać w tercji, zaczynając od a razkreślnego. Drao, ciebie poproszę o rytm w metrum cztery czwarte, o w ten sposób - wystukała sekwencję, uderzając knykciami w pudło rezonansowe lutni. - Możecie dodać coś od siebie, zawsze to nowa interpretacja i ciekawszy odbiór, byle by się to kupy trzymało. Tylko ostrzegam, to nie jest piosenka dla grzecznych dzieci.
         Odrzchnąknęła dyskretnie, przybrała pozycję do gry i rozpoczęła piosenkę, prezentując solowe wprowadzenie, by po kilku taktach Aureola i Draohr mogli się do niej przyłączyć. Spod jej palców płynęła wesoła, skoczna melodia szanty, o której artystka prawie zapomniała. Zdecydowanie nie była to piosenka, która nadawałaby się na salony, dlatego tutaj, w uroczystości o zupełnie innym klimacie, bardka postanowiła pofolgować cichemu zazwyczaj, frywolnemu głosowi.

Którejś nocy, podczas sztormu, spałem jak zabity
Śniła mi się karczma w porcie, rum, no i kobity
Szansa się przydarza
Miedziak dla karczmarza
I w obroty - panny, psoty
Raj dla marynarza!

Rum się leje strumieniami, panienki tańcują
Kiedy który rzuci groszem… nogi pokazują
Bosman wlazł na stoła
Do bijaczki woła
Puste szklanki, a my - w szranki
Umknąć nikt nie zdoła


         Ocenzurowała nieco jeden wers… Znała granice przyzwoitości, nawet przy takich spontanicznych wybrykach. Z tej samej przyczyny pominęła zupełnie trzecią zwrotkę - która te granice zostawiała daleko w tyle - i od razu przeszła do finału, ruchem głowy dając znać towarzyszącym jej muzykom, że teraz mogą zaszaleć.

Chciałem śnić w spokoju świętym do białego rana
A tu budzą mnie znienacka krzyki kapitana
Żagle rwie wichura
W prawej burcie dziura
Wiosła w dłonie, łajba tonie!
- Nikt już nic nie wskóra


         Nevaeh zaśpiewała szantę w jakimś dzikim, entuzjastycznym uniesieniu. W jej umyśle odżyły wspomnienia podróży wzdłuż wybrzeża, jakie odbyła w grupie Raghnalla. Wszystkie obrazy, zapachy, myśli i uczucia - to wszystko zostało odkopane z dalekich zakamarków pamięci bardki, tak iż niemal czuła ona delikatną morską bryzę i skrzeczenie mew. Wesoły klimat tej zupełnie nieeleganckiej piosenki najwyraźniej udzielił się uczestnikom festynu, gdyż nie zważając zbytnio na słowa, puścili się w tan, skacząc, kręcąc się i nie dbając o żadne kroki. Nev nie zdawała sobie sprawy z tego, iż siła jej uczuć, związanych ze wspomnieniami wyśpiewywanej piosenki, wpływała w ten sposób na widownię. Na chwilę zniknął plac, zniknęły budynki w tle, stragany i grunt pod nogami - na chwilę wszyscy znajdowali się na kołyszącym się statku, gdzie marynarze pracowali do rytmu piosenki.
         Kiedy Nevaeh skończyła, zaśmiała się i odwróciła w stronę Aureoli.
         - Przepraszam za ten wybryk - powiedziała ze szczerą, ale nieprzytłaczającą skruchą. - Proszę, nie mów nikomu, że uczę cię takich rzeczy… Choć i tak chyba nie możesz się tym chwalić, bo wydałby się fakt, że się tu wymknęłaś, tak mi się wydaje… Chcecie zagrać coś jeszcze? Tym razem wybór zostawię wam.
         - No i to jest oblicze Nev, które chciałam zobaczyć! - Iorwen wlazła na scenę i rzuciła się na bardkę, czochrając jej włosy, które przed paroma godzinami tak mozolnie układała. - Może podzielisz się z nami historią tej przepięknej pieśni?
         - Ach, to nic szczególnego - Nevaeh machnęła ręką, lecz dała się namówić na podzielenie się wspomnieniami.
         W miarę jak mówiła, iskra entuzjazmu w jej oczach błyszczała coraz mocniej - i udzielała się uczestnikom festynu, których grono zdążyło się zebrać wokół niej. Wsłuchiwali się w podróżnicze opowieści kobiety, która w gadaniu czuła się jak ryba w wodzie, co było po niej widać. Jej przyjemny głos i żywa gestykulacja wzbudzały zainteresowanie wśród ludzi.
         - Nasza trupa podróżowała trochę wzdłuż wybrzeży Morza Cienia i zdarzyło nam się też zabawić w Trytonii. Poznaliśmy tam licznych marynarzy, z którymi spędziliśmy trochę czasu. To ciekawi ludzie, mający mnóstwo ciekawych opowieści, choć większość z nich jest albo mocno przesadzona, albo zupełnie wyssana z palca. Ale zdarzają się między nimi takie, które są prawdziwe i można się z nich sporo dowiedzieć na temat żeglugi, mimo że ich żargon czasem trudno zrozumieć… - Bardka powoli zaczynała wpadać w słowotok i budować zdania wielokrotnie złożone, porwana wirem opowieści. - Jeden z marynarzy miał naprawdę piękny głos, czysty, dźwięczny tenor, można by się zakochać od samego słuchania - zachichotała, w czym część osób jej zawtórowała. - Miał na imię Nills. Nie był bardzo przystojny, ale ten głos… To on nauczył mnie tej szanty. I paru innych, ale one raczej się nie nadają na publiczne śpiewy. Obiecywał, że mnie porwie i przemyci pod pokładem w odległe krainy, poza Alaranię, ale takie rzeczy tylko w legendach i baśniach. Poznałam też córkę karczmarza, Ismai. To dopiero była kobieta! Potrafiła rozgnieść orzech dłonią, ale trudno się dziwić, jak się na co dzień ma do czynienia z hordą pijanych marynarzy… Istoty spotykane podczas podróży mogą okazać się naprawdę ciekawe! Każda z nich czegoś mnie nauczyła i każda ma swoją historię do opowiedzenia… Czy ja mówię za dużo? Mogę się zamknąć, jeśli nie chcecie mnie słuchać…
         Jej ekscytacja nie osłabła już ani przez chwilę tej nocy.
         Zwłaszcza, gdy chłopcy wyciągnęli z popiołu gwóźdź programu: pieczone ziemniaki.
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Dla Aureoli, rozmarzonej o podróżowaniu dziewczynki, każde słowo Nevaeh było święte. Niebianka chłonęła opowieści bardki jak gąbka; wyobrażała sobie dzięki temu morze, ogromne góry, które ciężej przejść niż wielki mur rodziny Mandeville, piratów…
        Błogosławiona na chwilę pomyślała, jak to by było być morskim korsarzem. Podróżowałaby, walczyła z ludźmi i dużo grała na skrzypcach wieczorami, spoglądając w taflę nieskończonej wody. Kiedy dziewczynka puściła w obroty swoją wyobraźnię, nie sposób było ją powstrzymać. Odparła krótkie “dziękuję” za komplement Nev, w duchu wzdychając z ulgą, że jej niezbyt grzeczna reakcja uszła płazem. Śpiewaczka wydawała się niesamowicie szczęśliwa, co przełożyło się również na nastrój jasnowłosej; przecież stąd ta akcja. Razem z Iorwen robiły wszystko, żeby Nevaeh stanęła na nogi i na powrót była ich niezdarną, radosną Nev.
        Szlachcianka zamknięta w złotej klatce. Te słowa, mimo że rzucone w prześmiewczym kontekście, dotknęły tęsknych zakamarków w sercu panienki Mandeville. Aureola od zawsze czuła się ograniczona przez mury posiadłości, ale nigdy nie usłyszała takiego porównania. Przeraziło ją to, jak bardzo poczuła więź z tym określeniem. Dlaczego zawsze czuła się wyobcowana wśród innych arystokratów; im pasowało złoto. Zamknięci w swojej rezydencji z pozornym poczuciem bezpieczeństwa, balowali i jedli do rozpuku, a ich jedyną rozrywką pozostawało życie innych. Talenty artystów, dramaty sąsiadów – to wszystko było całym życiem szlachty. Aureola czuła, że w ogóle nie pasuje do standardów typowych bogaczy, którzy mieli tylko jeden cel w życiu; ustatkować swój majątek i móc do końca pławić się w luksusach. Najbardziej przerażała niebiankę myśl, że mogłaby przez takie coś zapomnieć o swoich najdroższych skrzypcach. Przecież uczyła się tego wszystkiego tylko po to, żeby jakiś szlachcic ją zechciał jako żonę.
Aureola zaśmiała się do Iorwen.
        - Wieśniacy są cudowni! Nie przejmują się niczym, robią, co chcą i nikt na nich nie krzyczy, jeśli pobrudzą ubrania – powiedziała niebianka. Tak bardzo tkwiła w iluzji, że świat jest wspaniałym miejscem, że ignorowała przesłanie malarki o sakiewce chłopów.
        Przecież życie jest idealne, czyż nie?

        Festyn zapowiadał się bardzo dobrze. Gry, zabawy, wszelkiego rodzaju jedzenie kusiło ludzi, aby wyszli z domów i chociaż przez chwilę zapomnieli o troskach codziennego życia. Niech tańczą, balują, śmieją się, śpiewają i jedzą! Aureola nie potrafiła powstrzymać się od biegania w tę i we w tę, musiała być wszędzie. Musiała zaczerpnąć powietrza.
Wyfrunąć z klatki.

        Przygotowując się do występu, niebianka cały czas myślała o pokazie swoich umiejętności. Nie chciała jednak zdenerwować swojej mentorki, dlatego grzecznie kiwnęła głową. Razem z Nev i Drao zagrali koncert dla wieśniaków. Błogosławiona nie darowałaby sobie, gdyby nie dołączyła do tego nutki swoich małych wybryków. W tym momencie Nevaeh mogła oglądać całkiem nowe oblicze panienki Mandeville – która nie ustała w miejscu, oj, nie. Skakała po scenie, nadając też tym rytm tańcującym wieśniakom. We fragmencie o pokazywaniu nóg Aureola z impetem wyrzuciła swoją nogę w górę, oczywiście uśmiechając się zawadiacko. Drao nie potrafił nie zaśmiać się parę razy na scenie. Niebianka po pewnej chwili zeskoczyła ze sceny i tańcowała razem z wieśniakami, a żeby potem wrócić idealnie na samo zakończenie występu.
Jak zawsze, schowała skrzypce w swoim małym wisiorku, po czym uśmiechnęła się do śpiewaczki.
        - Nie masz za co – powiedziała dziewczyna, dysząc. – Nikt się nie dowie, słowo anioła! Poza tym, ojca nie interesuje nic poza moim wykształceniem. Muzyka to tylko młodzieńcze odskoki od normy – wymamrotała ostatnie zdanie, spuszczając głowę. Nie chciała przywoływać swojego rodzica, nie w takich momentach.
        - Cieszę się, że z nami zagrałaś! Teraz to już musisz mnie nauczyć caaaałej piosenki. – Aureola uśmiechnęła się szeroko.
Następnie przysłuchiwała się historii Nev. Kiedy bardka opowiadała swoje przygody, niebianka ponownie pozwoliła swojej wyobraźni odpłynąć razem ze słowami śpiewaczki. Aureola niemal poczuła na sobie bryzę, karczemną radość i przyśpiewki marynarzy. Błogosławiona uśmiechała się cały wieczór. Do samego końca.

        Aureola pałaszowała pieczone ziemniaki razem z Isią i Drao. Cała trójka siedziała jak najbliżej wielkiego ogniska, aby ich przysmaki nie ostudziły się. Śmiali się i rozmawiali.
        - Aure, nie zostaniesz na noc? – zapytała po pewnym czasie tancerka. – Wiesz, że u nas zawsze jesteś mile widziana.
        - Ojciec by mnie zabił, jakby nie znalazł mnie rano w pokoju – zaśmiała się niebianka. – Nie mogę, chociażbym chciała.
        - Nie boisz się, że ci bandyci wparują ci do domu? – zapytał Drao, otrzepując brudne palce o ubranie. – No wiesz. Ci od rebelii.
        - Oni chronią słabych przed złymi. A moi rodzice są dobrzy! – rzekła Aureola. – Mamy w rezydencji właścicielkę-anielicę. Nie ma mowy, żeby cokolwiek nam się stało.

        Aureola, oczywiście już późną nocą, odprowadziła Nev i Iorwen do posiadłości. Obydwie mogły prześlizgnąć się do swojego pokoju na spokojnie, jednak niebianka musiała kombinować. Niedaleko jej sypialni zawsze kręciło się sporo strażników.
Kiedy już znalazła się w swoim łóżku, nie potrafiła zasnąć. Resztę nocy rozmyślała o wspaniałych przygodach, o podróżowaniu, zabawie i opowieściach Nev. Błogosławiona uśmiechnęła się i przewróciła na drugi bok. Pragnęła przeżyć takie przygody. Chciała śpiewać z ludźmi, tańczyć, bawić się. Nie chciała być tylko szlachcianką w złotej klatce.
        Dla Aureoli, która nie poznała złej strony świata, każde słowo Nevaeh było święte.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

         Wśród rozentuzjazmowanego tłumu radosnych mieszkańców wioski, bardka czuła się jak w siódmym niebie. Właśnie w takich momentach mogła zapomnieć o wszelkich troskach, lękach i niezaspokojonych pragnieniach - i dać się porwać sielankowej atmosferze festynu. Nie potrzebowała bogactw, sławy ani nawet drugiej połówki, by czuć satysfakcję z obecnej sytuacji. Bycie otoczoną przez życzliwych ludzi i możliwość dzielenia z nimi muzyki w zupełności wystarczało Nevaeh do szczęścia, zaś jego pełnię artystka osiągnęła wówczas, gdy grupa wieśniaków zaprosiła ją do wspólnego śpiewania ludowych piosenek. Początkowo jedynie przysłuchiwała się melodii i słowom, lecz gdy wprawnym uchem muzyka zdołała wychwycić melodyczno-rytmiczne motywy, zaczęła improwizować akompaniament na lutni, co spotkało się z pozytywną reakcją, pełną uśmiechów i wesołych gwizdów.
         Taka właśnie była Nevaeh najbliższa swemu prawdziwemu ja: energiczna, roześmiana, dzieląca się zarówno pieśniami, jak i opowieściami, których w ciągu stosunkowo krótkiego życia zdążyła nagromadzić całkiem sporo. Nawet jej niezdarność w tamtej chwili nie stanowiła żadnego problemu; żadne potknięcie nie oznaczało naruszenia etykiety, a to, co na co dzień nieraz utrudniało bardce życie - jej rozgadanie - nie wyglądało teraz na wadę. Wręcz przeciwnie, dzięki otwartości na rozmowę, Nev zdołała nawiązać kontakt z wieloma osobami tego wieczoru. Nie zapamiętała imion większości z nich, lecz sympatyczne odczucie pozostało.
         - Dziękuję, że zmusiłyście mnie do wzięcia udziału w zabawie - powiedziała w drodze powrotnej do Aureoli i Iorwen. Jej policzki nadal były zaróżowione, a oczy błyszczały radością. - Przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo kocham życie, nawet kiedy ono brutalnie kopie mnie w cztery litery. Świetny występ, nawiasem mówiąc - pochwaliła niebiankę. - Tak właśnie wygląda artysta, który prawdziwie czuje swoją muzykę. Trzymaj się tego. Szczerość przekazu to przywilej, ale i najbardziej wartościowa część sztuki.
         Pożegnanie nastąpiło pod krzakiem, w tym samym miejscu, gdzie przedtem dziewczęta się spotkały. Panienka Mandeville udała się w stronę swojej komnaty, podczas gdy dwie artystki dyskretnie przemknęły przez ogród, by wrócić do posiadłości od tyłu, wejściem dla służby. Starały się zachowywać cicho, by nie pobudzić tych, którzy mogli już smacznie spać, choć o tak późnej porze ich kroki i tak niosły się echem przez puste korytarze.

         Był sam środek nocy, gdy Nevaeh poczuła, że z pozbawionego fantazji snu wyrywa ją czyjś dotyk. Nie był to jednak dotyk z gatunku tych przyjemnych, bowiem coś ciepłego - najpewniej czyjaś dłoń - szczelnie zakryła usta bardki, na kilka chwil pozbawiając ją oddechu. Tętno kobiety gwałtownie podskoczyło, a myśli przemykały przez jej głowę z prędkością światła. Odruchowo chciała krzyknąć, w pierwszej chwili obawiając się, że to ludzie Ragnalla przyszli zbyt wcześnie. Później naszła ją ochota na śmiech, bo bardziej prawdopodobnym był scenariusz taki, iż to Iorwen znów wpadła na jakiś nieoczekiwany pomysł. Ale zimny szept, który śpiewaczka usłyszała - i poczuła na karku - od razu powiedział jej, z kim miała do czynienia.
         - Ty i ja mamy sprawę do omówienia.
         Nevaeh zmrużyła powieki, usiłując dostrzec w ciemności choćby zarys twarzy Amser, ale jedyne, co widziała, to delikatne refleksy światła odbijające się od białek oczu tancerki. Wymamrotała coś niewyraźnie, dając towarzyszce do zrozumienia, iż powinna zdjąć dłoń z jej ust, co Amser uczyniła po pewnym czasie; widocznie chciała mieć pewność, że Nev nie podniesie rabanu.
         - Bądź cicho i chodź za mną.
         Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony bardki, złotowłosa złapała ją za przedramię i pociągnęła za sobą w mrok korytarza. Nevaeh westchnęła w duchu i ziewnęła, wyrwana z głębokiego snu. “Dlaczego ostatnio wszyscy ciągną mnie wszędzie wbrew mojej woli?”, pomyślała z pewną dozą irytacji, ale bez większego oporu podążyła za tancerką. Nie była do końca pewna, czego mogła się po tej kobiecie spodziewać, zwłaszcza że ta od kilku dni patrzyła na nią wilkiem i wyglądała, jakby obmyślała jakiś morderczy plan… Może lepiej więc było nie ryzykować rozsierdzenia jej.
         Nie odeszły daleko. Amser wepchnęła Nev za pierwsze drzwi - paniczne wizje schowka na miotły na ułamek sekundy uderzyły w lutnistkę - i zapaliła stojącą na półce świecę, którą musiała przygotować na tę okazję wcześniej. Oczom śpiewaczki ukazał się rząd drewnianych szaf o niewiadomej zawartości; najpewniej był to kolejny schowek, tym razem na szczęście większy i posiadający drzwi, które dało się otworzyć od wewnątrz. Panika Nev zmalała, pozwalając rozdrażnieniu przejąć pałeczkę.
         - Amser, jest Prasmok wie która godzina. Co, do siedmiu bemoli, jest na tyle niecierpiące zwłoki, że nie mogłaś zaczekać z tym do rana?
         - Trudno o inną okazję, żeby rozmówić się z tobą bez świadków, bo ta wścibska, piegowata plotkara nie odstępuje cię na krok.
         Nevaeh oparła dłonie na biodrach i zmarszczyła brwi, posyłając tancerce chłodne spojrzenie, zupełnie niepodobne do jej codziennego, dobrodusznego wyrazu twarzy.
         - Jeśli chodzi o Rianella, to nie mam ci nic do powiedzenia na ten temat - oświadczyła stanowczo, czekając na reakcję rozmówczyni, gotowa odeprzeć jakiekolwiek zarzuty. Nie była w nastroju do przyjacielskich pogaduszek. Chciało jej się spać i perspektywa bitwy na argumenty nie była zbytnio kusząca. Nev najchętniej odwróciłaby się na pięcie i wyszła stąd bez słowa, jednak Amser, jakby wyczuwając jej zamiary, podeszła do drzwi i oparła się o nie, odcinając bardce drogę odwrotu.
         - Na litość wszystkich bóstw, uważasz, że jestem na tyle małostkowa, żeby z powodu jednego mężczyzny marnować noc na rozmowę z tobą? - Ton wypowiedzi Amser nie pozostawiał złudzeń co do braku jej sympatii względem lutnistki, jednak Nev postanowiła puścić ten uszczypliwy komentarz mimo uszu.
         - Więc czego chcesz? - spytała zniecierpliwiona.
         - Mam dla ciebie układ nie do odrzucenia. Słyszałam twoją rozmowę z tamtą kobietą… Eliszą, czy jak jej tam było.
         Na dźwięk tych słów wszystkie włosy na ciele bardki stanęły dęba. Nie przypominała sobie, by widziała Amser wśród biesiadników na festynie, ale najwyraźniej była zbyt mało spostrzegawcza. Teraz poczuła, jak nagła fala lęku zalewa jej umysł. Jak wiele słyszała? Co zamierzała z tym zrobić? Co Nev mogła na to poradzić? Sytuacja komplikowała się jeszcze bardziej…
         - Czy ty zamierzasz mnie szantażować obietnicą milczenia? - spytała bardka wprost.
         Amser zaśmiała się, lecz nie był to zbyt przyjemny śmiech. Na pewno nie taki jak ten, który jeszcze nie tak dawno temu wydobywał się z ust Nev.
         - Przeszło mi to przez myśl, fakt - przyznała tancerka. - Ale wpadłam na lepsze rozwiązanie. Słuchaj, ty chcesz tu zostać. Ja chcę się stąd wyrwać. Nie sądzisz, że to niepowtarzalna szansa dla nas obu?
         Przez chwilę Nevaeh nie dowierzała temu, co słyszała. Musiała uszczypnąć się w ramię, by upewnić się, że nie śni; w końcu była noc, a ta sytuacja zdawała się tak irracjonalna…
         - Chcesz zająć moje miejsce?
         Druga z artystek przewróciła oczami.
         - Doprawdy, jak na muzyka masz zadziwiająco spore problemy ze słuchaniem tego, co do ciebie mówię - rzuciła z przekąsem. - Tak, Nevaeh, chcę zająć twoje miejsce. Chcę odzyskać moje dawne życie. Wiem, że jestem w stanie to osiągnąć, jeśli tylko uda mi się wydostać z Efne.
         - Nie zdajesz sobie sprawy…
         - Z ryzyka? - Tancerka weszła Nev w słowo. - Bynajmniej, mam jego świadomość. Ale dla mnie gra jest warta świeczki. Może i tobie wystarcza robienie za wioskową maskotkę, ale ja mam trochę większe ambicje i nie zamierzam spędzić reszty życia jako podrzędna służąca, więc albo uda mi się spełnić swoje plany, albo to wszystko i tak jest złamanego ruena niewarte.
         Bardka przygryzła wargę, może ciut za mocno, bo poczuła nieprzyjemny ból. Uciekła wzrokiem gdzieś w przestrzeń, myśląc intensywnie. Jak powinna zareagować? Na pierwszy rzut oka wyjście, które zaproponowała Amser, rozwiązywało wszystkie problemy, ale… to nie mogło być takie proste. Nie istniała gwarancja, że Raghnall odpuści, jeśli nie dostanie w swe ręce konkretnie tej kobiety, której potrzebował, a wtedy obie artystki znajdą się w o wiele gorszej sytuacji. Czy ryzyko było tego warte? Jakie inne zagrożenia mogło nieść takie rozwiązanie?
         - Nie musisz odpowiadać w tej chwili - odezwała się Amser, ku zdziwieniu Nevaeh okazując coś na kształt zrozumienia. - Prześpij się z tym i daj mi znać, jaką decyzję podjęłaś.
         Po tych słowach tancerka zabrała świeczkę i opuściła pomieszczenie, zostawiając bardkę samą w ciemności i z myślami w chaosie.
         - No ładnie… - mruknęła Nev do siebie, po czym wydała westchnienie z głębi piersi. - Angażowanie w to wszystko osób trzecich, tylko tego mi jeszcze brakowało…
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Aureola nie mogła zasnąć przez większość czasu. Nie dość, że cały dzień był tak emocjonujący, to na dodatek niebianka dostała pierwszą pochwałę od Nevaeh. Śpiewaczka pochwaliła jej grę! Jej pasję! Błogosławiona nigdy nie była równie szczęśliwa, co dzisiaj. Noc dłużyła się, a dziewczyna wciąż nie mogła spać. Przez to wszystko następnego dnia ciężko się jej było skupić na jakichkolwiek zajęciach, które zaplanowała dla niej Mona. Guwernantka uznała, że należy przyspieszyć naukę młodej arystokratki. Aureola nie wnikała, dlaczego tak nagle lekcje przybrały tempa - po prostu udawała, jak zwykle, że słucha.
        Nie wiedziała jeszcze, że ten dzień był już dla niej z góry zaplanowany. Aureola zauważyła kilka drobnych sygnałów, świadczących o tym, że pan Mandeville ma zamiar coś zorganizować. Służba może i nie latała po całej posiadłości jak w dniu przyjazdu handlarza niewolników i kilku arystokratów, ale z całą pewnością można było zauważyć ogromne poruszenie na dworze.
Mona natomiast, mimo że starała się jak najlepiej przekazać wiedzę młodej szlachciance, nie robiła tego z takim zapałem, jak zazwyczaj. Można wręcz rzec, że guwernantka wydawała się w pewnym sensie smutna. Z racji na naturę młodej błogosławionej, dziewczynka próbowała za wszelką cenę rozbawić kobietę. Nic nie zdołali jednak przebić poważnej atmosfery w powietrzu. Po dziewiątej próbie Aureola poddała się.

        Przez chwilę niebianka miała ochotę uciec. Wrócić na wieś, pomóc sprzątać przy wczorajszym festiwalu. Niestety, i to się nie powiodło. Ojciec Aureolii podwoił również straż, zapewne z zamiarem zatrzymania córki w posiadłości. Błogosławiona postanowiła więc w czasie wolnym przespacerować się po ogrodzie. Ulubione kwiaty jej matki, róże, kwitły w tym roku naprawdę pięknie. Dla młodej niebianki kwiaty nie były niczym relaksującym, jak to twierdziła Aurora. Aureola może i nie przepadała za nauką, ale doskonale pamiętała niektóre rzeczy - zwłaszcza te bardziej interesujące. Wiedziała, że rośliny w nocy zabierają potrzebny do życia tlen.
A mimo to wolała spać wśród drzew niż w murach posiadłości Mandeville, czekając na…
No właśnie. Na co? Na wolność? Świadomość ciągłego uzależnienia od rodziny przytłaczała niebiankę. Aureola westchnęła.
W posiadłości panował ogromny chaos. Błogosławiona starała się złapać kontakt ze służbą, jednak każdy unikał jej spojrzenia. Zdenerwowana poszła zatem do jedynego znanego jej miejsca, w którym z całą pewnością nie zostanie zignorowana.

Mona czytała książkę, kiedy Aureola wparowała do pokoju. Guwernantka spojrzała na nią zaskoczona.
        - Co panienka robi? Mona już wszystkiego na dzisiaj nauczyła. Coś się stało? - zapytała, odkładając lekturę. Niebianka nie bez powodu poszła najpierw do swojej ukochanej nauczycielki. Wychowała się z nią i Aure doskonale wiedziała, kiedy kobieta kłamie.
        - Skąd się wzięło dzisiejsze poruszenie? - Dziewczynka usiadła na przeciwko guwernantki. Mona momentalnie zesztywniała. Pierwsza oznaka. Aureola zmarszczyła nos.
        - To panienka nie wie? - Druga oznaka. Zgrywanie głupa. - Panienka wychodzi za mąż.

        Sto gromów. Pędzące stado barabuchów. Tak można było porównać biegnącą przez korytarz Aureolę, która wściekła zmierzała do ogrodu. Tam rzekomo przebywał w tej chwili pan Mandeville - człowiek odpowiedzialny za poruszenie w całej posiadłości. Odpowiedzialny za życie młodej arystokratki, która chciała się uniezależnić od jego wpływów. Niebianka nie słuchała słów biegnącej za nią Mony, która za wszelką cenę chciała naprawić swój błąd.
Ona nigdy nie umiała niczego ukrywać przed Aureolą.
Błogosławiona, gdy tylko ujrzała ojca, krzyknęła.
        - Dlaczego?! - W tym momencie dziewczynka spoglądała na twarz swego rodzica. Pan Mandeville wydawał się niewzruszony, aż zobaczył dobiegającą do nich guwernantkę. W jednej sekundzie wszystko doszło do niego, co zaszło. Westchnął.
        - Dlatego, że tak reagujesz, Aure - odparł obojętnie. - Nie waż się dyskutować. Jesteś już wystarczająco dorosła, żeby wyjść za mąż. A skoro do tego czasu nie wybrałaś sama, ja znalazłem odpowiedniego kandydata na twojego życiowego partnera. - Temat wydawał się zakończony. Przynajmniej dla pana Mandeville, który odwrócił się, gotowy kontynuować przechadzkę po ogrodzie. Jednak dla jego młodej córki to było nie do przyjęcia. Cała sytuacja jeszcze trwała, Aureola nie mogła pozwolić sobie na to, żeby nikt jej nie usłyszał.
        A słyszał najpewniej cały dwór. Krzyk dziewczynki powinien dotrzeć nawet do sąsiedniej wioski. Do jej przyjaciół. Do dalekich domów innej arystokracji. Aureola krzyczała jak opętana, opowiadając zszokowanemu ojcu, jak bardzo go nienawidzi, jak bardzo pragnie stąd odejść, jak nienawidzi całej rezydencji.
        Mimo że po dłuższej chwili emocje opadły, atmosfera była na tyle ciężka, że można było ją przeciąć mieczem.
Aureola zbuntowała się i po raz pierwszy wykrzyczała swoje myśli. Wypuściła je na upragnioną wolność. Pan Mandeville odszedł bez słowa.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

         - Co mi to da, że się położę, skoro i tak nie będę w stanie zasnąć? - Nevaeh zadała to pytanie, patrząc w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Nawet gdyby ktokolwiek się tam znajdował, wszechobecna ciemność i tak nie pozwoliłaby na dostrzeżenie tej osoby. Ale nikogo przy bardce nie było; z perspektywy trzeciej osoby wyglądało to tak, jakby kobieta postradała zmysły i toczyła dyskusje z własnymi urojeniami. Po kilku sekundach zmarszczyła brwi i westchnęła.
         - Oczywiście, że robi to różnicę! - odkrzyknęła półszeptem na zdanie, które słyszała tylko jej wyobraźnia. - W łóżku głowa pracuje zupełnie inaczej. Zupełnie. Zwłaszcza pod kątem kreatywności. Umiejętność wpadania na dobre rozwiązania z jakiegoś powodu drastycznie spada, za to wymyślanie najczarniejszych scenariuszy i niespełnionych fantazji nagle wychodzi znakomicie. A wyobraź sobie, siostruniu, że ani czarne scenariusze, ani niespełnione fantazje nie są tym, czego mi w tej chwili potrzeba. Dostatecznie wiele mam ich w rzeczywistości, żeby jeszcze tworzyć kolejne w głowie…!
         Śpiewaczka westchnęła raz jeszcze, podreptała przez chwilę w miejscu, wyraźnie poirytowana, po czym odwróciła się na pięcie i poszła korytarzem, w przeciwnym kierunku, niż początkowo planowała. Zamiast wrócić za Amser do sypialni, skierowała się do ogrodu, gdzie usiadła na ławce, otoczona wciąż kwitnącymi krzewami bzu. W pierwszej chwili przez głowę bardki przemknęła ulotna myśl, że gdzieś wśród tych ukwieconych gałązek znajduje się jedna ułamana, której fragment nadal znajdował się za łóżkiem Nevaeh. I w jej sercu. Zaraz jednak owa myśl umknęła, niczym odrobina pyłku, poniesionego dalej subtelnym tchnieniem wiatru. Lutnistka wbiła wzrok w sierp księżyca, wyraźnie odznaczający się na nocnym niebie.
         - Przydałaby mi się spadająca gwiazdka - szepnęła, nie wiedząc czy słowa te skierowała do projekcji Yesah, czy też do samej siebie. - Chociaż chyba nie wiedziałabym nawet, czego sobie życzyć. Pamiętasz, co powiedziała nam tamta wiedźma z Demary? Z życzeniami trzeba być ostrożnym, bo słowa bywają zgubne. Nie sprecyzujesz, co masz na myśli i bam - zmieniasz się w jakiegoś gluta. Słowa bywają zgubne… - powtórzyła ciszej, wracając na chwilę myślami do schowka na miotły. Wstrząsnęła głową, odganiając od siebie te wspomnienia. - Dlatego zamiast gadać i myśleć, zazwyczaj w tej kolejności, powinnam zacząć myśleć i działać. Krok pierwszy - uniosła dłoń z wyprostowanym kciukiem - Amser. Nie mam pojęcia, co z nią zrobić. Ze wszystkich osób akurat ona…! Część mnie chce się trzymać od niej z daleka, inna część woli jej nie narażać na niebezpieczeństwo, ale jeszcze inna… Jeszcze inna widzi, że w ten sposób można by nakarmić wilka, pozwalając przeżyć owcy. Nie wiem tylko, kto w tym przypadku jest wilkiem, a kto owcą. Ale to chyba nie ma większego znaczenia, prawda? Wszyscy starają się jakoś przetrwać, aż niektórzy zatracają przy tym całą przyjemność życia. Nie wystarczy tylko egzystować, trzeba jeszcze tej egzystencji nadać jakiś sens. Sama nie wiem, jaki jest sens mojej - przyznała, posyłając gwiazdom delikatny uśmiech. - Chcę być szczęśliwa, by móc dzielić się tym szczęściem z innymi. Bardzo mglisty to cel, może w zasadzie oznaczać bardzo wiele rzeczy. Ale jedno wiem na pewno: nie osiągnę go, dając się znów uwięzić Raghnallowi. Dlatego zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić.

         Słońce zdążyło wychylić się zza poznaczonego dachami horyzontu, gdy Nevaeh wróciła między ściany posiadłości. Po dłuższej chwili kluczenia korytarzami, dotarła w końcu do pokoju artystek i zderzyła się w drzwiach z zaaferowaną Iorwen.
         - Nevcia! - Czarnowłosa złapała ją za przedramiona i odsunęła na odległość wyciągniętych rąk, by otaksować ją bardzo uważnym wzrokiem malarki. - Gdzieś się włóczyła calutką noc, bezwstydnico ty?! Nie mów, że wróciłaś na chłopy beze mnie!
         - Do siedmiu bemoli, Iorwen, nie drzyj się tak… - Bardka zaczerwieniła się, widząc jak mijająca ich w korytarzu służba patrzy na nie i chichocze między sobą. Do południa we dworze będzie się roić od nowych plotek. Nevaeh przewróciła oczami i również zaśmiała się pod nosem. Ha, trudno. Przynajmniej będzie zabawnie. - Nawet jeśli byłam na chłopach, to chyba nie muszę się tym chwalić absolutnie wszystkim.
         - A byłaś?!
         - Nie.
         Na twarzy Iorwen odmalowało się rozczarowanie. Najwyraźniej artystka snuła już w myślach własne fantazje i liczyła na ciekawe opowieści, niestety tym razem musiała obejść się smakiem.
         - Idę zjeść śniadanie. Dotrzymasz mi towarzystwa?
         Nevaeh zawahała się, łypiąc nad jej ramieniem do środka pokoju.
         - Może później dołączę. Amser jeszcze jest?
         - Amser? - Iorwen uniosła brew i skrzyżowała ręce na piersiach, a ton jej głosu sugerował zaskoczenie połączone z odrobiną niechęci.
         - Mam do niej sprawę…
         Malarka zmrużyła oczy. Przez kilka sekund wpatrywała się w Nev niezwykle intensywnym spojrzeniem, pełnym podejrzeń. Postąpiła krok na bok, by umożliwić bardce przejście przez próg.
         - Chyba nie zmieniasz frontu, co, Nevciu? - spytała, niby chłodno, ale po uniesionym kąciku ust malarki Nev poznała, że Iorwen żartuje.
         - Wręcz przeciwnie. Mam plan, jak raz na zawsze cię od niej uwolnić. - Śpiewaczka powiedziała prawdę. Ale zrobiła to w taki sposób, by towarzyszka wzięła jej wypowiedź za część żartu, co zdało egzamin w stu procentach. Iorwen wyszczerzyła zęby.
         - Teraz to mnie zaciekawiłaś! Ale podoba mi się wydźwięk tego zdania. Musisz uchylić mi potem rąbka tajemnicy…
         Po tych słowach malarka mrugnęła porozumiewawczo i lekkim truchtem oddaliła się w stronę jadalni dla służby. Nevaeh zaś weszła do pokoju, szukać wzrokiem trzeciej z artystek. Dostrzegła zarys ludzkiego ciała prześwitujący niewyraźnie przez parawan, za którym stała drewniana misa z wodą. Najwyraźniej Amser brała kąpiel. Nev zamierzała zaczekać, aż tancerka doprowadzi się do porządku i ubierze, ale ona najwyraźniej nie czuła potrzeby odkładania rozmowy w czasie.
         - To było niezwykle subtelne - odezwała się drwiąco, aż bardce zrobiło się głupio, że tak bezczelnie szydziły z artystki w jej pośredniej obecności. Amser, jakby czytając jej w myślach, dodała szybko: - Nie martw się, to co o mnie myślicie, obchodzi mnie mniej niż pogoda w Arrantalis. Nie dbam o plotki, choć jestem ich w pełni świadoma… Do rzeczy. Jaka jest twoja decyzja, bardko?
         Nevaeh milczała przez chwilę.
         - Długo biłam się z myślami - przyznała. - Początkowo takie rozwiązanie wydawało mi się nie w porządku… Ale skoro sama tego chcesz, jestem gotowa wejść w ten układ. Chcę tu zostać - oświadczyła z mocą, uprzejmie odwracając wzrok od Amser, która właśnie wyszła zza parawanu. - Czuję, że to miejsce i ja możemy sobie wiele nawzajem zaoferować.
         Tancerka spojrzała na nią z ukosa.
         - Dobrze dla ciebie. Nie wszyscy mają tyle szczęścia - mruknęła, zakładając na siebie po kolei różne elementy garderoby. - Ile czasu nam pozostaje?
         - Dziewięć dni.
         - Świetnie, zatem, do zobaczenia za osiem. Tyle powinno wystarczyć, by przygotować się na podmiankę.

         Popołudnie mijało Nevaeh stosunkowo spokojnie. Pokręciła się po dworze bez szczególnego celu, napisała kilka linijek tekstu do swojej nowej pieśni, pomogła Pyetrowi w obowiązkach, tak jak dawniej robiła to z Pestellim… Po czym zeszła do ogrodu. Ostatnimi czasy lubiła się po nim przechadzać, gdy w pobliżu nie było nikogo z właścicieli. W innym przypadku takie bezceremonialne spacerowanie po ich posiadłości wydawało się bardce cokolwiek niestosowne. Dopóki jednak swoją obecnością nie wadziła nikomu, Nev lubiła spędzać czas w towarzystwie kwiatów. Od czasu do czasu milczącego towarzystwa dotrzymywał jej opiekujący się ogrodem starszy mężczyzna. Nie przeszkadzali sobie nawzajem. Tego ranka minęła się z nim, gdy wracała z nocnych wędrówek, on zaś zaczynał pracę. Teraz także Nevaeh dostrzegła go po drugiej stronie pięknego klombu begonii; pielił grządki, nie zwracając uwagi na dziewczynę, póki ta nie podeszła do niego. Przyglądała się przez chwilę bez słowa, jak ogrodnik delikatnie odsuwa pędy, by dobrać się do niechcianych chwastów, rosnących tuż przy glebie. Wyciągał je z ziemi i wrzucał do stojącego po jego prawicy wiaderka.
         - Czy mogłabym się przyłączyć? - spytała bardka, gdy już utwierdziła się w przekonaniu, iż jest to zadanie, któremu będzie umiała sprostać. Nie znała się na ogrodnictwie, ale nie sądziła, żeby wyrywanie chwastów stanowiło jakąś większą filozofię. Zaplotła dłonie za plecami i pochyliła się lekko, by nie patrzeć na mężczyznę z góry.
         Ogrodnik na krótką chwilę oderwał się od roboty i przyjrzał się zagadującej go osobie.
         - Ufajdasz sobie sukienkę.
         - Trochę ziemi jeszcze nikogo nie zabiło - uśmiechnęła się lutnistka.
         Zamiast odpowiedzieć, mężczyzna ruchem głowy wskazał klomb. Dziewczyna podwinęła materiał kiecki i przyklękła na ziemi po drugiej stronie wiaderka. Przez chwilę zastanawiała się czy na pewno nie naprzykrza się ogrodnikowi, ale jego milczenie nie było tym z gatunku nieprzyjemnych, wobec czego Nev pozbyła się wątpliwości i przystąpiła do pracy. Z początku robiła to bardzo ostrożnie, bojąc się uszkodzić cennych pędów begonii, ale z czasem nabrała trochę więcej pewności; mogła się więc nieco rozluźnić i myślami zająć czymś innym. A to “coś innego” okazało się, jak zwykle w jej przypadku, gadaniem.
         - Jak nazywają się te kwiaty, którymi się zajmujemy?
         - To jest begonia. Begonia marmorata.
         - Begonia… - powtórzyła Nevaeh, zastanawiając się przelotnie nad brzmieniem tej nazwy. - To bardzo piękny kwiat. Ale nie chciałabym go u siebie w ogrodzie, mimo jego urody. Bo jest także bardzo smutny… - dotknęła dłonią biało-czerwonego pąka. - Kiedy na nie patrzę, widzę materiał zwiewnej sukienki, skąpany we krwi. Krwi niewinnej istoty, która zbyt wcześnie spojrzała w oblicze śmierci. Być może to dziwne skojarzenie, ale nie mogłabym patrzeć na te kwiaty, nie odczuwając jednocześnie melancholii… Czy ja panu przeszkadzam tym wywodem?
         Ogrodnik pokręcił głową, a bardce zdawało się, że po jego twarzy przemknął cień uśmiechu.
         - To ciekawe, co mówisz - stwierdził.
         Nevaeh uśmiechnęła się, nie patrząc dłużej w jego stronę. Zamilkła na chwilę, dumając o historiach, które mogły kryć się za jej wcześniejszym skojarzeniem. Popuściła wodze fantazji i uciekła myślami do wymiaru artystów, w którym zanurzyła umysł, błądząc między mitami i własnymi opowieściami. Nie zauważyła momentu pojawienia się w ogrodzie pana Mandeville. Nawet nie wiedziała, kiedy z jej ust zaczęła płynąć melodia. Początkowo nucona tylko mormorando, przeszedłszy w zlepek nierozpoznawalnych głosek, gdy zaś lutnistka wróciła myślami do teraźniejszości, zaczęła cicho śpiewać piosenkę w pełnej jej postaci, wraz ze słowami. Poczuła na sobie wzrok ogrodnika i odwróciła się w jego stronę. W oczach mężczyzny kryło się pytanie, którego nie wypowiadał. Nevaeh urwała pieśń. Ogrodnik otworzył usta…
         … i rozległ się krzyk. Straszny, pełen cierpienia i frustracji. Wyrażający tak wiele rzeczy, które dręczyły młodą duszę. Krzyk, pełen gorzkiej treści, tak kontrastującej z cienkim głosem dziecka, które je wypowiadało. Trwało to kilkanaście sekund, które zdawały się wiecznością, a potem zaległa głucha cisza. Po drugiej stronie ogrodu, gdzie rozgrywał się ów dramat, Felippe Mandeville odwrócił się plecami do swej córki i odszedł w milczeniu, zostawiając ją z równie wstrząśniętą Moną. Nevaeh nie widziała dobrze ich twarzy, nie sądziła też, by którykolwiek z uczestników zajścia zauważył obecność dwójki klęczącej za odległym klombem obserwatorów. Poczuła jak coś ściska ją za serce, a w oczach zrobiło się podejrzanie wilgotno.
         - Będzie tego żałować - odezwał się ogrodnik półgłosem, nie moralizatorsko, lecz ze smutkiem. - Będzie żałować słów, których nie można cofnąć.
         - Słowa bywają zgubne… - wyszeptała Nevaeh, pozwalając jednej łzie spłynąć po policzku.

***

         Kilka staj dalej, poza miastem, w obozowisku składającym się z kilku wozów i kilkunastu namiotów, w największym z nich dochodziło do transakcji. Pewien handlujący niewolnikami oszust wyjął zza pazuchy skórzany mieszek i, pobrzękując monetami, uśmiechnął się do osoby, z którą dobijał targu.
         - Tak jak się umawialiśmy. - Drażniący uszy półszept przeznaczony był tylko dla uszu znajdujących się w namiocie osób. - Połowa sumy teraz, następna połowa po wypełnieniu zadania. O ile dziewczyna przeżyje. Jeśli nie uda się wziąć jej na żywca, przynieście mi jej język, a zapłacę trzy czwarte obiecanej stawki. Jak będzie, mości pani?
         Przez twarz stojącej naprzeciwko elfki przemknął okrutny uśmiech. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mężczyznę spod lekko zmrużonych powiek, nie kryjąc pogardy.
         - Pozwól, że wysunę swoją kontrofertę, Raghnall - odezwała się zimno. Zupełnie nie przejmowała się zachowaniem sztucznej grzeczności. Bo tak naprawdę tylko ona i dwóch eskortujących ją towarzyszy zdawało sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znajdowali. - Wydostanę dziewczynę z rąk jej “właścicieli”, owszem, ale nie po kryjomu, jak jakiś nikczemnik. Uwolnię ją, zgładziwszy wszystkich zwyrodnialców, którzy roszczą sobie prawa do traktowania innych jak swoich własności. Poczynając od ciebie.
         Raghnall zdawał się nie rozumieć sytuacji. Ręka z mieszkiem, którą wyciągał w stronę kobiety, cofnęła się i zadrżała.
         - Coś ty powiedziała…?
         Kobieta skrzywiła się.
         - Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę. Całe szczęście dłużej nie będę musiała.
         Skinęła głową na towarzyszących jej dwójkę zmiennokształtnych mężczyzn. Ci zaś chwycili za wiszące u ich boku szable i w ciągu kilku sekund rozprawili się z handlarzem i marną garstką jego współdziałaczy. Żaden nie zdążył nawet wydać z siebie odgłosu przerażenia. Błysnęły ostrza, trysnął strumień posoki i po chwili jedynymi żywymi osobami w namiocie była elfka i jej wojownicy.
         - Żałosne - skomentowała i wyszła na zewnątrz, dając znać towarzyszom, by podążyli za nią.
         Stanęła w świetle zachodzącego słońca, patrząc na kręcących się po obozowisku ludzi. Artystów, którzy mieli nieszczęście trafić na bardzo złego człowieka. Elfka nie znała się na sztuce, szanowała za to życie i prawa każdej istoty rozumnej. Widok tych nieszczęśników napełniał ją współczuciem i przypominał, dlaczego obrała taką, a nie inną drogę; tonącą we krwi, ale sprawiedliwą. Odczekała aż któraś z osób zwróci na nią uwagę, ale wszyscy zajęci byli rozmowami w grupkach i pobrzdękiwaniem na instrumentach, z związku z czym kobieta zagwizdała na palcach, przeciągle i głośno, co zapewniło jej atencję. Zwłaszcza gdy jeden z jej ludzi cisnął przed nią ciało przeciętego wpół Raghnalla. Uderzyło w ziemię bezwładnie, z głuchym odgłosem. Od strony obozowiczów dobiegły ją pełne przerażenie westchnienia i szepty.
         - Nie macie powodów do obaw - przemówiła kobieta, donośnym, wyraźnym głosem. - Nie skrzywdzimy żadnego z was. Jesteśmy tu po to, by zwrócić wam to, co nigdy nie powinno być wam zabrane: waszą wolność. Wasze prawo do decydowania o swym losie. Waszą godność. Ciemiężyciele, którzy pozbawili was tego wszystkiego, niech sczezną w piekle. Dzisiaj uwolniliśmy was. Jutro uwolnimy waszą towarzyszkę, a w następne dni - wszystkich wam podobnych! Uwolnimy świat od tych, którym niesłusznie się wydaje, że kilka miedziaków więcej daje im prawo do uważania się za lepszych! Czy ktoś chce przyłączyć się do tej szlachetnej misji? Przyłączyć się do mnie? - uderzyła się w pierś zaciśniętą dłonią. - Nikogo nie będę zmuszać. To jest wasz wybór, jako wolnych ludzi.
         Po skończonej przemowie najpierw zapadła cisza. Potem rozbudził się gwar rozmów, przybierających na sile. Elfka czekała cierpliwie. Nie pospieszała nikogo. Obserwowała jak kolejne osoby odchodzą od obozowiska i stają za jej plecami. Ostatecznie naliczyła ich dziewięcioro: siedmiu mężczyzn i dwie kobiety.
         - Doskonale - uśmiechnęła się drapieżnie, ściskając dłoń każdego z nich z osobna. - Witajcie w Ostrzu Wolności.
Awatar użytkownika
Aureola
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Arystokrata , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Aureola »

        Kiedy człowiek jest wściekły, wydaje się, że kotłują się w nim wszystkie negatywne emocje, które są determinowane przez sytuację wyjściową. W tej chwili Aureola wyczuwała żal, ból, smutek, niesprawiedliwość. Wszystko to mieszało się w jej żołądku zwłaszcza w momencie, w którym szwaczki radośnie szczebiotały nad jej figurą, uradowane szyciem wspaniałej sukni ślubnej. Niebianka nie mogła patrzeć na siebie w lustrze, przed którym stała. Wydawało jej się, że nie patrzy na siebie, a na kogoś innego - kompletnie obcego. Szlachciankę, która zasługuje na rodzinne starania w wyswataniu jej z dobrym mężczyzną, aby nie musiała martwić się o swoje późniejsze życie; miałaby wszystkiego pod dostatkiem.
Jak ptaszek w złotej klatce.

        Gdy tylko skończyła się farsa z przygotowaniami, Aureola została zamknięta w swojej komnacie, aby mogła spokojnie wyczekiwać wieczoru - godziny, w której wyjdzie za mąż. Wszystko było planowane już kilka tygodni temu. To dlatego jej matka wróciła na tak krótko. Aurora odwiedzała przyszłą rodzinę swojej córki i wróciła do posiadłości tylko po to, aby upewnić się, że wszystko idzie dobrze. Nie zwracała jednak uwagi na uczucia swojej jedynej córki, która nie chciała małżeństwa. Aureola pragnęła wolności albo chociaż zrozumienia, że nigdy nie będzie idealnym dzieckiem i nie spełni oczekiwań rodziców. Przez to zawsze będzie kontrolowana.
Dopóki nie ucieknie ze złotej klatki.
        Aureola nie miała już nic do stracenia. Jeżeli ją złapią, każą jej się stawić przy kobiercu i wypowiedzieć przysięgę małżeńską, natomiast jeśli jej nie znajdą, będzie wolna. Na samej próbie mogła dużo zyskać, a stracić tyle, co nic.
Postanowiła zatem uciec. Już od dłuższej chwili przecinała nożyczkami swoją suknię ślubną, aby później zostawić ją na łóżku. Musiała wtopić się w tłum wieśniaków, więc ubrała swoją ulubioną - prostą i lekko podartą - niebieską sukienkę. Przewiązała ją dodatkowo czarnym materiałem, aby nadać jej chociaż odrobinę inny wygląd.
        A później zrobiła to, co robiły niezadowolone księżniczki, które zostały uwięzione w wieży - na linie z licznej pościeli, ładnych sukienek i prześcieradeł uciekła przez okno. Miała nadzieję, że w całym tym zamieszaniu nikt nie zauważy kolejnego gościa koło rezydencji.

***

        Posiadłość rodziny Mandeville zdawała się tętnić życiem. Wszyscy cieszyli się z zaślubin młodej panienki Aureoli. Niektórzy plotkowali, że w końcu ktoś ujarzmi niemoralną błogosławioną. Kiedy tylko ktoś nadmiernie używał swojej nowo zdobytej wiedzy, aby puścić pikantne szczególiki o życiu dziewczyny w obieg, pojawiał się pan Mandeville, który inicjował niezobowiązującą pogawędkę o pogodzie, rozpraszając tym samym ciemne chmury znad głów członków jego rodziny. Niestety, nie wiedział, że już od dłuższego czasu ten wieczór jest skazany na porażkę. I to nie przez jego córkę.
Dowiedział się dopiero w momencie, w którym pierwszy agresor wyskoczył na niego z nożem.

***

        Aureola zeszła do ogrodu i zaczaiła się w krzakach, oglądając wciąż to przybywających gości. Zbliżała się godzina ślubu, a zatem wszyscy próbowali znaleźć się w środku jak najbliżej gospodarzy i pogratulować nowożeńcom po wszystkim. Przyszły małżonek Aureoli jeszcze nie dotarł, lecz powóz Aurory już dawno zajechał z powrotem. Błogosławiona nie chciała ujrzeć matki, jednak ta również mignęła jej na dziedzińcu. Jak zawsze ubrana w piękną suknię i z wplecionymi we włosy kwiatami. Idealny anioł. Zupełnie nie tak, jak jej córka.
        Niebianka odczekała chwilę, aż na przyjęciu nie zaczęli pojawiać się mniej istotni goście, po czym przeczołgała się bliżej muru. Noc sprzyjała ucieczkom.
Oraz morderstwom.
        Aureola nie spodziewała się usłyszeć krzyku. W pierwszej chwili go zignorowała, myśląc, że to po prostu pisk biednej kobiety, która zauważyła szczura i uznała go za najokrutniejszą bestię, jaką w życiu widziała. Niedługo w jej obronie stanie pewien hrabia i wszystko wróci do normy. Niestety, kolejny krzyk już przestraszył błogosławioną. Przedstawicielka tejże rasy obejrzała się na swoją rodzinną posiadłość. Następnie dostrzegła mężczyzn z maczetami. Aureola momentalnie zbladła i znieruchomiała. Coś się stało pod jej nieobecność. Coś niebezpiecznego. Dziewczyna długo walczyła ze swoim ciałem, aby poruszyć chociaż palcem. Ledwo dała radę. Bała się tak bardzo, że strach sparaliżował nawet jej gardło, albowiem nie mogła krzyknąć, kiedy czyjeś dłonie pochwyciły ją w krzakach.

***

        Tymczasem cała posiadłość została podzielona na kategorie. Oprawcy, szlachta oraz niewolnicy. Ostatnia dwójka była przerażona pojawieniem się pierwszego wymienionego, więc wiele osób zaczęło panikować i krzyczeć. Oprawcy w tym czasie biegali jak szaleni po pokojach. Dwójka z nich z maczetami dźgała każdego, kto wyglądał na wysoko postawionego szlachcica. Każdego gościa wieczoru, który miał być wesoły.
        - Uważajcie na ludzi z bransoletami! - krzyknęła elfka, najprawdopodobniej przywódczyni tej grupy. - To nasi. Tak... Nasi nowi przyjaciele. - Dzika nadzieja i niepohamowana radość zagościła w jej oczach. Jej podwładni biegali jak nieokiełznana armia, szerząc fanatyzm swojej przywódczyni i wyzwolicielki.
        Anioły, miejcie w opiece to miejsce, albowiem któryś z poddanych chwycił pochodnię.

***

        - Mona?! - szepnęła oburzona dziewczyna. Aureola spoglądała na swoją nauczycielkę jak na ducha, dokładnie tak, jakby nigdy w życiu jej nie widziała. Korepetytorka arystokratki wyglądała bowiem jak chodząca śmierć; cała blada i posiniaczona, smutna i zdyszana. Błogosławiona pierwszy raz widziała Monę w takim stanie. Guwernantka zawsze wydawała się niezadowolona z życia i wiecznie narzekała, ale nigdy nie miała takiego bólu w oczach.
        - Przyszli. To są wyzwoliciele niewolników - powiedziała kobieta, przełknęła ślinę i kontynuowała, zanim Aureola zdążyła wtrącić swoje cztery grosze (chociaż była tak przerażona, że nawet nie próbowała): - Oni nie patrzą, jak państwo nas traktują. Dla nich niewolnictwo to najgorsza zbrodnia, jaką może popełnić arystokrata. Czy z chłostą, czy z miłosierdziem. Oni zabiją panienkę.

        Ostatnie zdanie ugrzęzło w głowie Aureoli jak gwóźdź. Wbiło się i niczym nieznośny syk świerszczy w upalne dni przypominało o sobie ciągle. Serce błogosławionej podeszło do jej gardła, a zimny pot zalał kark. Powinna teraz krzyczeć, płakać, że nie chce umierać. Bo nie chciała. Tylko że czuła się tak słabo, że nie mogła nawet wypuścić ciągle wstrzymywanego powietrza. Przełknęła ślinę, próbując zrobić cokolwiek, ale gardło miała takie suche, że Mona nie mogła usłyszeć jej drobnego jęku.
        - Mona nie da panience umrzeć. Mona obiecała coś aniołom. - Wzrok nauczycielki nadal wyrażał strach. Aureola była ciekawa, czy boi się tak samo ona. - Panienka znajdzie śpiewaczkę. Trzymajcie się razem. - Chwilę później guwernantka ściskała drobne dłonie Aureoli. Błogosławiona nie zarejestrowała faktu, że bransoletki, oznaczające dumne przynależenie do służby rodziny Mandeville, zostały zapięte na jej nadgarstkach. Mona miała tak drobne ręce jak panienka. Srebrne ozdoby pasowały niemal idealnie.
        - P-prze… - odezwała się ochryple niebianka. - przecież mama jest… mama jest…!
Mona spojrzała na nią smutno.
        - Anioł, który posiada niewolników, już dawno dla nich upadł.
        Aureola otworzyła usta szeroko, starając się jeszcze obronić matkę, ale jedyne, co wydobyło się z jej gardła, to cichy jęk. Dźwięk rozpaczy, bezradności, jaką w tym momencie odczuwała dziewczyna. Mona z bólem serca zignorowała ten przejaw i puściła dłonie swojej podopiecznej. W tej samej sekundzie czyjaś dłoń wyrwała młodą jasnowłosą z krzaków. Guwernantka poderwała się jak uderzona obuchem - natychmiast wyraz jej oczu zmienił się w czystą determinację.
Mężczyzna z maczetą szybko zorientował się, że trzyma niewolnicę. Widział bransoletki na nadgarstkach Aureoli, dlatego też jego uścisk na jej ramieniu zelżał.
        - Nawet dzieci… - zaczął wściekły. Spojrzał z nienawiścią w oczach na Monę, która stała nieruchomo przed nim i czekała, aż zauważy. Mężczyzna zerknął na jej dłonie.
Nie miała bransolet.
        Aureola za bardzo się bała, żeby cokolwiek zrobić. Mogła tylko patrzeć na biedną twarz Mony, której drobna łza przyozdobiła policzek. Ona musiała się bać przeraźliwie. Niebianka zaczęła łkać, lecz i ten delikatny przejaw smutku w końcu musiał znaleźć większe ujście.
Gdy zaś głowa Mony oddzieliła się od jej ciała w ułamku sekundy, łkanie przeszło w okropny krzyk.

***

        Elfka nie mogła dłużej patrzeć na cierpienie tych ludzi. Zapanował chaos, jakiego się spodziewała, lecz nie planowała. Pragnęła dotrzeć po kolei do każdego niewolnika w posiadłości, ale było ich zbyt wielu; rodzina Mandeville była naprawdę bogata, mogąc wyżywić wszystkich tych ludzi.
Albo ich głodzili… Tak. Na pewno ich głodzili. W końcu musieli mieć więcej jedzenia dla “lepszych”.
        - Pani Weis - odezwał się jeden ze zwolenników Ostrza Wolności. - Niewolnicy próbują uciekać, nasi powoli zaczynają ich mylić. Co możemy zrobić?
Elfka nie myślała długo. Czekała na ten moment całe swoje życie.
        - Weź żonkę z mężem. Pokażemy im, że nie muszą więcej słuchać swoich tyranów. I zbierz wszystkich na dziedzińcu, z daleka od budynku. - Radość w jej oczach nie miała końca.

***

        - Ojej! - zareagował mężczyzna, widząc łzy biednej Aureoli. Szybko uklęknął przy niej i zasłonił jej oczy. - W twoim wieku nie powinno się oglądać takiego czegoś, prawda? Ile masz lat?
        Nie odpowiedziała. Aureola za bardzo bała się, że zdradzi ją choćby spojrzenie; że nie dość, że utraciła ukochaną nauczycielkę, to jeszcze skończy jak ona. Z odciętą głową na trawniku i bezwładnie leżącym ciałem w krzakach. Błogosławiona trzęsła się niemiłosiernie, próbując opanować umysł i zmusić się do ucieczki, do znalezienia kogokolwiek.
        - Rhetor! - krzyknął ktoś. - Pani Weis kazała zebrać wszystkich na dziedzińcu. Zabierz to dziecko do ludzi, znajdź może jego matkę.
        Faktycznie. Aureola jest teraz córką niewolnicy. Biedną dziewczynką, której wolność została zabrana już w chwili narodzin. Cóż za ironia.
        Aureola nie czuła nóg. Została zaprowadzona do miejsca, gdzie znajdowali się wszyscy, których twarze kojarzyła. Sekundę później dziewczyna wypatrzyła w tłumie znajomą postać.
        - Nev! - krzyknęła, wyrywając się mężczyźnie z uścisku. Oprawca nie protestował; pozwolił jej podbiec do śpiewaczki, a błogosławiona rzuciła się na nią z takim impetem, że zdawało się, że zaraz obie się przewrócą. Do głowy niebianki niespodziewanie wpadła myśl o odciętej kończynie Mony na trawniku. O jej przeraźliwie smutnych i cierpiących oczach. Ścisnęła Nevaeh mocniej. Nie chciała, żeby i ona tak skończyła. Aureola starała się wychrypieć informację o śmierci guwernantki, ale z jej ust wydobywał się tylko szloch i pojedyncze sylaby. Nie mogła tego przyjąć do wiadomości, nie potrafiła tego wypowiedzieć.
        Wzmógł się głos. Wszyscy zamilkli, więc i niebianka spróbowała opanować emocje. Łzy ciągle płynęły po jej policzkach nieustannym strumieniem, ledwo zatem mogła rozpoznać rodziców, którzy stali w głównych drzwiach posiadłości.
        - Ma… - wyszlochała cicho. Żadne z nich nie miało bransoletek. Oboje wpatrywali się spokojnie w przestrzeń. Zdawało się, że nie dostrzegali Aureoli w tłumie, który stał przed nimi.
Bądź też specjalnie na nią nie patrzyli.
        - Ludzie! - krzyknęła tajemnicza elfka, widocznie inicjatorka całego zajścia. - To już koniec waszej niedoli! Jesteście… - zawiesiła głos - wolni.
Wolni.
        W tej chwili, w której wypowiedziała te słowa, wpierw przebiła ostrzem serce Aurory. Kobieta nawet nie krzyknęła, lecz jej córka wzywała bezgłośnie wszystkie niebiosa na pomoc. Następnie elfka wbiła nóż w krtań pana Mandeville - który sekundę przed utratą świadomości, jak się wydawało, spojrzał na Aureolę. Sekunda. Ostatnia sekunda, w której ojciec niebianki spojrzał w jej oczy po tym, jak się pokłócili. Błogosławiona upadła na kolana. Simona nie zwlekała i starała się ją podnieść, opanować tak, aby nie zwróciła na siebie uwagi Ostrza Wolności. Nie mogła przecież wzbudzić podejrzeń.
Aureola jednak nie miała siły wstać. Płakała jak nigdy dotąd. Jej usta rozwarły się w bezgłośnym krzyku, na który również zabrakło jej energii. Zrozumiała, że w jednej chwili straciła wszystko. Posiadłość rodziny Mandeville płonęła za okrutnie zamordowanymi rodzicami dziewczyny, a ona zaś przywołała każde złe słowo, jakie kiedykolwiek powiedziała matce. Przypomniała sobie kłótnię z ojcem, która wydarzyła się jeszcze tego poranka. Zalała ją fala żalu i rozpaczy tak głęboka, że mogłoby się wydawać, iż Aureola klęczy teraz równie martwa. Na dodatek tak bardzo bała się śmierci, że nie protestowała, kiedy Mona oddawała jej swoją jedyną ochronę…
        Pozwoliła Monie zginąć, żeby się ocalić.
        Aureola zrozumiała, że już nigdy nie będzie mogła porozmawiać z guwernantką. Że nigdy ponownie nie spojrzy w oczy ojcu, nie przytuli matki. Nie zaśpiewa im, a oni nie zobaczą jej drogi rozwoju. Nigdy już nie usłyszy, jacy to nie są z niej dumni. Nie zagra im na skrzypcach.
        Przywołała na myśl tę dumę, z jaką patrzyli na nią, kiedy wychodziła na scenę i grała klasyczne utwory dla całego dworu. Chcieli ją pokazać z jak najlepszej strony dla jej dobra - aby nikt nie ośmielił się skrytykować ich ukochanej córki. A teraz oboje nie żyli. Nie obronią Aureoli. Nie będą obok niej. Już nigdy.

        Klęcząca i łkająca z żalu dziewczyna szybko zwróciła uwagę elfki. Nawet Simona nie zdążyła uchronić się przed jej spojrzeniem. Weis zmarszczyła brwi, po czym zaczęła kierować się w stronę grupy niewolników. Nikt nie ważył się drgnąć - wszyscy wpatrywali się w nią jak w nadchodzącą groźbę. Każdy wiedział, że Mony nie ma wśród nich. Na ramionach swojej ukochanej panienki widzieli bransolety tak bliskie ich sercom, że nawet kilku osobom więcej poleciały łzy tego wieczoru. Wszyscy stracili swój dom na cześć wolności, jaką zgotowali im oprawcy.
        - Dziecko - odezwała się elfka. Aureola nawet nie zauważyła, że znajduje się tak blisko niej. Przez chwilę i nad niebianką zawisła groźba śmierci, a to ponownie ją przeraziło. Poczuła ten sam strach, który musiała czuć Mona.
Elfka rozejrzała się.
        - Kto pozwolił oglądać to dziecku?
Nie podejrzewała Aureoli. Atmosfera wyczekiwania wśród służby zdawała się zelżeć. Jej najbliżsi westchnęli z ulgą. Ich panienka przeżyje.
Chociaż tu powinna teraz klęczeć Mona.
        Przywódczyni oprawców przykucnęła nagle przy dziewczynie i objęła ją. Ten widok zszokował nawet anioły, które zapewne obserwowały śmierć swojej siostry z nieba. Aureola osłupiała. Dotyk tej kobiety tak ją obrzydził i przestraszył, że żołądek niebianki prawie wywrócił się do góry nogami. To ta kobieta zabiła jej rodziców. Odebrała wszelką miłość i troskę w życiu dziewczyny. A potem ją przytuliła.
        - Już jest dobrze - szepnęła elfka. - Już jesteś wolna.
Te słowa zabolały bardziej niż sztylet wbity w serce. Aureola straciła wszelkie podstawy, jakie trzymały jej świadomość na tym świecie. Zamglony wzrok niebianki mógł tylko dostrzec kontury, gdy kobieta zbierała nowych sojuszników i dawała im możliwość decyzji; czy idą z nią, czy pójdą własną drogą.
        Mona nie żyje. Mama nie żyje. Papa nie żyje. Aureola czuła, że również nie żyje, zawieszona gdzieś w połowie między tym światem, a światem, w którym obecnie znajdowali się jej rodzice. Niebianka nie chciała ich stracić, lecz teraz zdawało się, że to jej wina. Przez nią Mona nie żyje. A fakt, że tak desperacko pragnęła wolności, uśmiercił również całą jej rodzinę. Widocznie taka była cena.
        “Już jesteś wolna”.
Awatar użytkownika
Nevaeh
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 52
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard , Służący
Kontakt:

Post autor: Nevaeh »

         Echo kłótni pana Mandeville z córką niosło się po ogrodzie, jak gdyby kwitnące na klombie begonie powtarzały szeptem zasłyszane słowa, niczym smutną plotkę. Kwiaty kołysały się na lekkim wietrze, szeleszcząc złowróżbnie. Po ciele Nevaeh przeszedł dreszcz. Spojrzała w górę, spodziewając się dostrzec skłębione chmury, zapowiadające rychły deszcz. Jednak niebo było pogodne. Kilka pojedynczych obłoczków dryfowało leniwie po nieskończonym błękicie, mijane przez dzikie ptaki, lecące ku sobie tylko znanym miejscom.
         “Najpierw Rianell, teraz panienka… Czy to przeze mnie wszyscy nagle odchodzą lub się waśnią?” - przemknęło bardce przez głowę. Ta myśl, gorzka jak piołun, nieznacznie wykrzywiła usta kobiety w podkówkę. Jej wargi zadrżały.
         - Głupstwa pleciesz.
         Nev zamrugała oczami i odwróciła głowę w stronę ogrodnika. Z kilkoma kosmykami włosów poruszanymi wiatrem i błyszczącym śladem łzy, wciąż widocznym na jej policzku, wyglądała bezbronnie i delikatnie, jak zagubiona maie. Przez chwilę wpatrywała się w mężczyznę nierozumiejącym spojrzeniem. Dlaczego się do niej zwrócił? … Czyżby powiedziała to na głos? Najwyraźniej tak. Zamiast jednak poczuć zakłopotanie, spuściła tylko wzrok na swoje brudne od ziemi dłonie. Westchnęła cicho.
         - Wszystko było dobrze, zanim się pojawiłam…
         - Posłuchaj no. Czy jeśli dziś do kolacji wypiję sobie szklankę wody, a jutro Nefari wyschnie, będzie w tym moja wina?
         - … Nie, ale…
         - To że różne rzeczy się dzieją jedna po drugiej, nie musi znaczyć, że są ze sobą powiązane. Panienka Aureola rozgniewała się na ojca w rodzinnej kłótni. A Pestelli wyjechał na polecenie pana Mandeville. Żadna z tych rzeczy nie ma związku z tobą.
         Śpiewaczka w milczeniu pochyliła się nad grządką, odsunęła delikatnie stojący jej na drodze kwitnący pęd i wróciła do wyrywania chwastów. Szło jej to jednak znacznie wolniej, jako że drżące ręce nie ułatwiały wykonywania precyzyjnych czynności.
         - Jeśli jest tak jak pan mówi… - odezwała się szeptem po dłuższym czasie, nie przerywając pielenia. Żal w jej głosie mieszał się z poczuciem winy. - Jeśli tak… Dlaczego nie pożegnał się choćby słowem?
         Stary ogrodnik westchnął.
         - Skąd mi znać na to odpowiedź… Ostatnie, co wiem, to to, że gałgan zaczął dewastować mi ogród jak podrostek, co pierwszy raz pannę na oczy widzi.
         - … A potem ja wszystko zepsułam. - Nev uśmiechnęła się gorzko. Uniósłszy rękę, usiłowała wytrzeć wilgotne oczy w rękaw sukni, jednak jedynym, co udało jej się osiągnąć, było umorusanie całej twarzy ziemią, która w połączeniu z kilkoma zbłąkanymi łzami oblepiła błotem jej policzki. Lutnistka zupełnie się tym nie przejęła, pochłonięta rozmyślaniem o kwiatach, których darczyńcy tożsamość w końcu udało jej się potwierdzić. O ironio, zbyt późno, by cokolwiek z tą wiedzą zrobić. Może jedynie pogdybać nocą, tuż przed zaśnięciem.
         - Co będzie, to będzie - stwierdził filozoficznie ogrodnik, również skupiony już na swojej pracy. - Jak wam to dane, jeszcze się spotkacie. Jeśli nie, to się przytrafi coś innego. Nie ma jednej słusznej drogi.
         Nevaeh nie znalazła słów, którymi mogłaby odpowiedzieć. Pokiwała tylko głową, przyznając mężczyźnie rację. Jakkolwiek przykre by to nie było, bardka musiała zadrzeć kieckę i iść dalej. W końcu miała w życiu jeszcze wiele celów do zrealizowania i marzeń do spełnienia. Jedna zaprzepaszczona szansa, choć wcale boleśnie podcięła skrzydła, nie skreślała wszystkich pozostałych.
         “Przestań, Nevciu, żyć tym czego nie ma. Inaczej utracisz także to, co jeszcze może być.”
         Reszta pracy upłynęła im w milczeniu, przerywanym co pewien czas cichym nuceniem, które wyrywało się śpiewaczce. Tego dnia dokonała ona kolejnego odkrycia: praca w ogrodzie pozwalała uspokoić wypełniony chaosem umysł. Wyciszyć się. Odciąć na chwilę od otaczającego ją świata.
         - Jeśli moja droga zaprowadzi mnie na manowce, zamieszkam na tych manowcach, stworzę własny ogród i będę śpiewać dla moich kwiatów… - Jej rozmarzony, pogodny już ton, wywołał nieznaczny uśmiech na twarzy jej towarzysza.
         Nie zdążył jej jednak odpowiedzieć, bowiem w tej chwili przez ogród przeleciała wzburzona chmura niebieskiego tiulu i czarnych włosów.
         - Neeeeeeev! - Głos Iorwen niósł się niewiele mniej donośnie niż uprzednio krzyk Aureoli. - Tutaj jesteś! Szukam cię dosłownie wszędzie, już myślałam że Amser cię zamordowała i zakopała zwłoki w ogrodzie, dlatego tu przybiegłam…! Ale skoro wciąż żyjesz, to padniesz trupem jak usłyszysz wielką nowi… Nev, co ci się stało? Cała jesteś ufajdana błotem! Nev! - Malarka oparła ręce na biodrach, stając nad bardką w groźnej postawie. - Czy ty płakałaś?
         - Spociłam się - rzuciła szybko Nevaeh, nim przyjaciółka zdążyła zacząć drążyć temat. Nie chciała już więcej o tym rozmawiać. - Chciałam otrzeć czoło rękawem, ale był brudny.
         - Mhmmmm… - Iorwen nie wyglądała na przekonaną, ale odpuściła. Tym razem. - Dobra, nie wstawaj teraz, bo padniesz. Słuchaj: Aureola Mandeville wychodzi za mąż!
         - Ach…! - “To stąd ta nieszczęsna kłótnia…” - Kiedy?
         - Jeszcze dzisiaj! Stąd to nagłe poruszenie we dworze. Podobno państwo starzy chcą, żebyś przyczyniła się do oprawy muzycznej. Musimy więc doprowadzić cię do porządku, żebyś ze świnki w błocie przemieniła się w piękną syrenkę o zniewalającym głosie…!
         - To… dużo do przyswojenia naraz. - Bardka zmarszczyła brwi. - Gdzie jest teraz panienka Aure?
         - Przygotowują ją do ślubu. Chciałam jej złożyć gratulacje, ale dostanie się do niej jest niemożliwością. Mało czasu, dużo przygotowań. Państwo Mandeville na pewno chcieliby, żeby ten wieczór był idealny, rozumie się samo przez się, dlaczego wzięli cię na śpiewaczkę, ale znając talent panienki do niefortunnych wygłupów, obawiam się, że to nie pójdzie tak gładko.
         Nigdy w życiu Iorwen nie powiedziała czegoś, co byłoby równocześnie tak prawdziwą prawdą i tak wielkim niedopowiedzeniem.


         - Moja droga Nevaeh, znakomicie się prezentujesz. - Felippe Mandeville był wyraźnie zadowolony. I trudno było się mu dziwić. Iorwen, nauczywszy się już obchodzić z włosami bardki, zdołała upiąć je, nisko nad karkiem, w okazały kok, opleciony dodatkowo pięknym warkoczem. Udało jej się także znaleźć Nevci odpowiedni strój; na tyle ładny, że nadawał się na tak wzniosłą uroczystość, a zarazem na tyle skromny, iż lutnistka nie protestowała. Była to długa, kremowa suknia, z cienkiej bawełny. Całkowicie prosta, pozbawiona zdobień i wycięć, o bardzo subtelnym dekolcie i tiulowych rękawach. Równie delikatny jak sukienka, był także makijaż artystki: zaledwie muśnięte brązowym cieniem oczy i usta, narzędzie śpiewaczki, pokryte ciemniejszym różem. Całokształt przedstawiał solistkę godną występów na bankietach możnowładców. Oczywiste więc było, iż pan domu wyraził aprobatę.
         A jednak… Coś w jego oczach tworzyło dysonans z jego słowami i całą postawą. Coś… Jakiś żal. Trudne do określenia uczucie, z gatunku tych nieprzyjemnych. Nevaeh to dostrzegła, w porę, aby nieco powściągnąć entuzjazm.
         - Dziękuję panu - skłoniła się lekko. - Dołożę wszelkich starań, by wzbogacić tę uroczystość o dobry kawałek sztuki.
         - Nie wątpię, moja droga, nie wątpię. - Przez oblicze arystokraty przemknął cień uśmiechu. I na tym w zasadzie rozmowa powinna była się zakończyć, jednakże coś nadal trzymało bardkę w miejscu. - Masz jeszcze jakąś sprawę?
         Kobieta zawahała się. Zagryzła lekko wargę, niepomna nałożonej nań szminki. Przez chwilę biła się z myślami, w końcu jednak podniosła wzrok.
         - Jak się czuje panienka Aureola? - spytała cicho. A widząc zachmurzone spojrzenie pana Mandevilla, dodała jeszcze ciszej: - Słyszałam dziś w ogrodzie…
         - Ach! - żachnął się nagle mężczyzna. - Młode to i pstro ma w głowie! Nasza panienka teraz będzie się dąsać, ale kiedyś zrozumie, że to wszystko dla jej dobra. Jeśli koń zaczyna się stawiać, trzeba chwycić wodze krótko, inaczej pogna na oślep i wpakuje się w drzewo. Z dziećmi jest podobnie. Ale to nie znaczy, że jej nie kocham.
         - Ona na pewno tak naprawdę nie myśli w ten sposób - powiedziała szybko śpiewaczka. Po czym znowu nastąpił moment wahania. - Ale… Nie myśli też tak jak pan. Gdyż ma pan całkowitą rację: dzieci są pełne marzeń. A marzenia nie kierują się racjonalizmem. Proszę… Niech pan się nie gniewa za me zuchwałe słowa… Nie ośmielę się wtrącać w wychowanie panienki. Nie znam się na wychowaniu dzieci, nie znam zupełnie. Wiem tylko, jak to jest czekać na prawdziwą miłość. Dlatego rozumiem…
         - Ten rodzaj miłości, o którym mówisz, jest luksusem, na który mało kto może sobie pozwolić. - Pan Mandeville przerwał jej wypowiedź, choć w jego głosie nie było surowości. Tylko rezygnacja. - Nie gniewam się na ciebie, Nevaeh. Cenię twoje słowa, gdyż widzę w tobie tego samego młodzieńczego ducha, którym żyje moja Aure. Ale bezmyślna pogoń za marzeniami najczęściej sprowadza na nas nieszczęście, zapewne sama wiesz o tym najlepiej. A ja, póki starczy mi sił, chcę uchronić moje dziecko przed nieszczęściem, za wszelką cenę. Nawet gdybym znowu miał usłyszeć, że mnie nienawidzi.

         Ciężar rozmowy z ojcem Aureoli nieco przybił Nevaeh. Nie w takich nastrojach powinna być rodzina świętująca wesele. Ale bardka bywała na wielu dworach i znała zasady, jakie nimi rządziły. Ba, sama była niegdyś szlachcianką i gdyby nie niefortunny obrót spraw, zapewne ona również już od dawna byłaby żoną jakiegoś mościpana, z którym interesy łączyłyby jej ojca. Czy pod tym względem Nev miała szczęście, czy też pecha - trudno było orzec.
         Równie trudno było zaprzeczyć poczuciu winy, które czaiło się na tyłach świadomości bardki. Te wszystkie rozmowy z Aure na temat wolności… Na ile przyczyniły się one do jej buntu wobec decyzji rodziców? Czy Nev była za to częściowo odpowiedzialna?
         Musiała porozmawiać z panienką. Jakoś załagodzić sprawę. Do ceremonii nie zostało zbyt wiele czasu, ale może artystka zdołałaby wcisnąć się to niewielkie okienko, gdy Aureola będzie gotowa, a zarazem jeszcze nie oczekiwana… Albo nie, może lepiej nie mieszać więcej, niż już się namieszało. Często próby ratowania sytuacji tylko ją pogarszają. A potem człowiek pluje sobie w brodę, że mógł odpuścić zanim doszło do katastrofy.
         “Jak choćby w schowku na miotły…”
         - Szz, przestań. Nie wracamy do tematu Rianella - Nev skarciła własne myśli. Tym razem na szczęście skutecznie.
         Udała się do pomieszczenia, w którym artyści przygotowywali się do występów. Bardka wymieniła uprzejmości z kwartetem smyczkowym, wynajętym przez państwa specjalnie na ten wieczór. Mieli piękne instrumenty. Ale umysł Nev był zbyt zajęty, by kobieta zdołała wdać się w dłuższą dyskusję z muzykami. Czekała w napięciu na swoje wykonanie, by zgodnie z obietnicą dać z siebie wszystko, dla ludzi, którzy okazali jej ciepło i dobre serce. Usiadła w kącie, układając dłonie tak, jakby grała na niewidzialnej lutni i ćwiczyła sekwencje szarpnięć. Sprawdzała czy jej palce dostatecznie dobrze pamiętają swoje położenie na strunach. Nuciła w głowie melodię, wiedząc, że słowa przyjdą do niej same; w końcu były to jej słowa. Pogrążyła się w tym muzycznym transie tak głęboko, że zmianę w zachowaniu otaczających ją ludzi zarejestrowała dopiero wtedy, gdy do jej uszu zaczęły docierać stłumione przez specjalne ściany komnaty krzyki. Muzycy wymieniali zaniepokojone spojrzenia, w których kryło się jedno pytanie: uchylić drzwi i zobaczyć, co się dzieje?
         Ktoś w końcu odważył się na ten krok, a wówczas kakofonia dźwięków wdarła się do środka, a razem z nią - swąd dymu. Nevaeh poderwała się z krzesła i przeforsowawszy się między artystami, stanęła w drzwiach. Teraz słyszała już bardzo wyraźnie, zawodzenie, wrzaski i… jakby… szelest metalu… Broń? Tak, nie ulegało wątpliwości, to był świst broni wysuwanej z pochwy, tarcie metalu o metal. Ale kto miałby używać broni w tym spokojnym domu? Kto miałby atakować to miejsce? I po co?
         “Aure! Iorwen! Wszyscy!” - krzyknęła świadomość bardki, przywołując ją do rzeczywistości, po tym jak zanurzyła się w świat dźwięków. Nie myśląc wiele, bardka rzuciła się biegiem przez korytarze. Nie miała pojęcia, dokąd zmierzała - wciąż nie zdążyła nauczyć się rozkładu pomieszczeń, niech to szlag! - lecz miała nadzieję, że po drodze wpadnie na kogoś, kto rozjaśni jej owładnięty paniką umysł.
         Stało się to szybciej niż przypuszczała. Słysząc coraz głośniejsze echo kroków kilku par stóp, śpiewaczka przyśpieszyła bieg, by spotkać się z osobami przemieszczającymi się w jej kierunku. I niemal nadziała się na skierowaną w przód, rozmachaną w powietrzu maczetę. W ostatniej chwili uniknęła ostrza, gwałtownie odskakując w lewo i z impetem wpadając na ścianę. Kości w jej ciele zagruchotały boleśnie. Bardka jęknęła. Byłaby osunęła się po ścianie na ziemię, lecz w tym momencie jeden z przebiegających tamtędy mężczyzn podtrzymał ją i postawił do pionu. Spojrzała na jego twarz. Nie rozpoznawała jej.
         Obcy.
         Swój czy wróg?
         - Zostaw ją, Yorell, to nasza - odezwał się drugi intruz, zatrzymawszy się nieco dalej. - Nie ma czasu, trzeba szybko wykończyć resztę jaśniepaństwa.
         Mężczyzna nazwany Yorellem kiwnął głową i zamierzał pobiec za towarzyszami, ale zatrzymał go ciężar śpiewaczki, która złapała się jego przedramienia.
         - Stój! Kim jesteście? Co się tu dzieje?! - zawołała przerażona.
         Yorell wyszczerzył zęby, unosząc maczetę w triumfalnym geście.
         - Wyzwolenie! - obwieścił donośnie, po czym zgodnie ze swoim słowem wyzwolił się z uścisku Nev i po chwili zniknął za zakrętem korytarza, zostawiając bardkę skunfundowaną wcale nie mniej niż wcześniej.
         Do czasu gdy nie wpadła na ostatniego, pozostawionego w tyle marudera, zderzając się z nim w biegu. Tego rozpoznała natychmiast.
         - Ta… Tannen! - Na widok znajomej twarzy jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. - Skąd ty tu… Co ty tu robisz?
         - Nev! - Chłopak, będący akrobatą w trupie Raghnalla, złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie, zamykając w uścisku. Podobne zachowanie w innych okolicznościach bardka uznałaby za kochane, ale w obliczu tego co się działo, napawało ją dyskomfortem. I jeszcze większym niepokojem. Wyszarpała się z objęć Tannena.
         - Jesteś z tymi ludźmi? - spytała drżącym głosem. Odsunęła się od chłopaka, patrząc na niego podejrzliwie. - Co się tu odchromatyzowuje?!
         - Jesteśmy wolni, Nev! Ostrze Wolności nas ocaliło! Weis nas ocaliła! - Oczy akrobaty błyszczały radością i dumą. - Teraz pomożemy ocalić pozostałych! Przyszliśmy tu po ciebie, Nev! Jak dobrze, że jesteś cała!
         - … Co to znaczy “ocalić”? - Bardka zignorowała ostatnie zdanie, skupiwszy się całkowicie na pierwszej części entuzjastycznej wypowiedzi, która, wbrew pozorom, nie napawała kobiety otuchą. Wręcz z jakiegoś powodu brzmiała złowrogo. - Tannen, co wy robicie?
         - Pozbywamy się tych, którym wydaje się, że mają prawo stawiać się wyżej od innych. Traktować ich jak swoją własność. Śmierć oprawcom!
         Elementy układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Do świadomości Nev powoli zaczął przedzierać się sens nagłych wydarzeń. Broń, wyzwolenie… śmierć. “Nie, nie nie, to wszystko nie tak! Wszystko pomieszaliście! Zginą niewinni ludzie!”. Wokalistka chciała krzyczeć. Ale groza ścisnęła jej gardło i Nev nie zdołała wydobyć z siebie ani jednego słowa.
         - Chodź, Nev, bądź częścią swojego wyzwolenia. Pomożemy wam wszystkim.
         Tannen wyciągnął rękę w jej kierunku, z uśmiechem niemal takim, jak bardka zapamiętała go ze wspólnych wieczorów przy ognisku. Ale ten sam uśmiech na twarzy całkiem obcego Tannena budził lęk. Chłopak zrobił krok w stronę towarzyszki, zachęcając ją do pójścia z nim, lecz zamiast chwycić jego wyciągniętą dłoń, Nev odwróciła się na pięcie i uciekła korytarzem, co sił w nogach. Słyszała jak Tannen parokrotnie woła jej imię, ale nie spojrzała za siebie, żeby sprawdzić czy ją ściga.
         Nie ścigał.
         Pobiegł nieść śmierć. Śmierć oprawcom.
         Swąd spalenizny stawał się coraz wyraźniejszy, aż w końcu dało się wyczuć ciepło ognia, który ogarnął część domostwa. Mimo to, Nevaeh nie zwalniała, biegła prosto w jego stronę. W stronę komnat państwa Mandeville. Musiała ich ostrzec. Musiała ich uratować. “Przyszliśmy tu po ciebie, Nev!”, odbijało się echem od ścian jej umysłu. Pustego teraz; myślała tylko o tym, że musi to jakoś powstrzymać. Mijała po drodze rozszalałą z paniki służbę i zwolenników Ostrza Wolności. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Ona także nie zwracała na nich uwagi; biegła jak w transie, rozpaczliwie powtarzając sobie, że jeszcze nie jest za późno. Że jeszcze wszystko można odwrócić. Jeszcze nie jest za późno.
         Jednak było za późno. Na dostanie się do pokoi gospodarzy. Cała ta część budynku stała już w płomieniach. Jeśli ktokolwiek tam był, nie dało się mu pomóc. Nev poczuła jak przerażenie odbiera jej resztki rozsądku. Ostatkiem sił uchwyciła się nitki nadziei. Może wszyscy zbierali się na balu weselnym… Może nikogo tam nie było…
         - Nev!
         Bardka odwróciła się. Dopiero po chwili rozpoznała Iorwen i Amser w biegnących ku niej, równie przerażonych czupiradłach.
         - Dzięki Prasmokowi, żyjesz! - Iorwen wybuchnęła szlochem.
         - To jakieś szaleństwo, jakiś potworny koszmar - wymamrotała Amser pod nosem. - Wszystko we krwi i w ogniu… Musimy się dostać w jakieś bezpieczne miejsce.
         - Aure…!
         - Znajdziemy ją, tylko stąd chodźmy! Ten sufit może lada chwila zwalić się nam na głowy!
         To mówiąc, tancerka złapała pozostałe artystyki za ręce i pociągnęła za sobą, ku wyjściu. Albo raczej: taki był jej zamiar. Niestety, zamiast do korytarza, wpadły na grupkę kotłujących się ciał. Trzech mężczyzn, wyglądających na gości weselnych, usiłowało unieszkodliwić wymachującą nożem mieszaną parę wyzwolicieli. Żadna ze stron nie miała wyraźnej przewagi; rzucali się chaotycznie na siebie, próbując na oślep trafić przeciwnika. Kobiecie z Ostrza udało się ugodzić nożem jednego z arystokratów. Rozległ się krzyk, krew trysnęła na dywan i ściany. Ale już w następnej sekundzie inny z broniących się szlachciców porwał ze ściany ostatni trzymający się obraz i pozłacaną ramą uderzył przeciwniczkę prosto w głowę. Zbyt słabo by ją ogłuszyć, wystarczająco, by rozjuszyć. Rzuciła się na niego w amoku.
         Nevaeh straciła orientację. Nie potrafiła rozróżnić pojedynczych osób. Widziała jedynie plątaninę ciał i kończyn, z którymi zderzenia starała się uniknąć, z różną skutecznością. Cios łokciem w skroń na chwilę wytrącił ją z równowagi. Upadła na kolana i półświadomie odsunęła się pod ścianę, zakrywając głowę rękami. Krople czyjejś krwi spadły na jej włosy, brudząc też tiulowy rękaw sukni. Ktoś uderzył w ścianę, tuż obok bardki. Nadwęglone krokwie u sufitu zatrzęsły się złowrogo. Na ich głowy posypały się iskry.
         - Uciekajcie stąd, idioci! - Amser krzyczała przez łzy, usiłując złapać jednego z walczących i przemówić mu do rozsądku. - To się zaraz zawali, zabijecie nas wszystkich!
         Iorwen, idąc jej w sukurs, próbowała uchwycić się ramienia drugiego. Była jednak zbyt drobna, a siła chaosu w ferworze walki odepchnęła ją mocno. Malarka uderzyła w belkę. W bardzo niefortunną belkę. Była to bowiem podpora, podtrzymująca strop, jedna z nielicznych, które jeszcze się ostały. Dzielnie pełniła swój obowiązek wobec szalejących płomieni, jednak uderzenie ponad centarem żywej wagi było ponad jej siły. Z głuchym trzaskiem upadła, a razem z nią - strop. Góra drewna i kamiennych bloków zwaliła się na wątłe ciało drobnej malarki, grzebiąc ją pod ruinami.
         - IORWEN!

***

         Następne wydarzenia Nevaeh pamiętała jak przez mgłę. Słyszała tylko głuche dudnienie, bicie swojego serca. I szum, rozmazany, monotonny szum, gdzieś daleko, poza jej świadomością. Zdawało jej się, że ktoś ją wołał, ktoś krzyczał jej imię, ale rozmyło się ono wśród fali dźwięków. Widziała przerażoną twarz Amser. Widziała ludzi, biegających wokół. Widziała krew. I ciała. I blask ognia, odbijający się w klingach maczet i mieczy. Nie zauważyła, jak chaos stopniowo zastępowała organizacja. Nie słyszała komend, wydawanych przez członków Ostrza Wolności. W myślach wciąż odtwarzała to, co spotkało Iorwen.
         “To powinnam być ja”, mówił głos w jej głowie. Mówił, coraz głośniej i głośniej, aż w końcu krzyk świadomości wypełnił umysł bardki. Nie znalazło się w nim miejsca na nic innego. Nev nie wiedziała, w jaki sposób znalazła się na dziedzińcu. Ani kiedy stanęła wśród służby, gdy wyzwoliciele doprowadzili wszystkich do porządku. Poczuła, że coś zderza się z nią i przylega do jej ciała. Ledwo zdołała zauważyć, iż była to roztrzęsiona panienka Mandeville. Ramiona Nevaeh poruszyły się same, otaczając dziewczynkę. Zabrakło w tym geście choćby odrobiny ciepła, był to pusty, bezwarunkowy odruch ciała; sama bardka nie czuła nic poza przerażeniem. Potwornym, czystym przerażeniem, pożerającym jej duszę od środka. Nie zdawała sobie sprawy, że po jej twarzy, brudnej od sadzy, krwi i potu, płynie nieprzerwany strumień łez. Nawet nie drgnęła, gdy przywódczyni napastników z zimną krwią zamordowała najpierw anielicę, a potem jej męża. Ból, jakiego lutnistka doświadczyła na ten widok, zlał się w jedno z niekończącą się spiralą cierpienia. Nie zauważyła, że Aureola upadła na kolana, a Simona usiłowała jej pomóc.
         Stała w bezruchu, jak gdyby jej tam nie było. Jakby zostało tylko jej ciało, świadomość zaś stała się jednością z koszmarem. Była wszystkim i niczym jednocześnie. Dopiero gdy elfka podeszła do nich, obejmując Aureolę, do Nevaeh wróciło poczucie rzeczywistości. Przynajmniej częściowo.
         - … Dlaczego? - wychrypiała cicho, z trudem artykułując głoski. - To byli… Oni nie… Nie zrobili… nic złego.
         Weis wstała, prostując się i wbiła w bardkę twarde spojrzenie, w którym bezwzględność nawet się nie kryła. Jej oczy nią wręcz lśniły.
         - Nikt, kto myśli, że posiadł drugą osobę, nie jest niewinny. Takim nie można okazywać litości, nieważne na jakich wspaniałomyślnych się nie kreują. - Ton jej głosu odpowiadał chłodem spojrzeniu elfki. - Gdybyśmy zaczęli dzielić posiadaczy niewolników na lepszych i gorszych, gdzie należałoby postawić granicę? Co byłoby wystarczająco złe, żeby uznać to za krzywdę? Chłosta jest wystarczająco zła? A głodzenie? A rozdzielanie rodzin? A odrywanie cię od tych, których kochasz? Niszczenie marzeń i ambicji? Odbieranie prawa do decydowania o własnym życiu? Gdzie zaczyna się ciemięstwo?
         Śpiewaczka spuściła głowę. Wiedziała, że to co się stało, było bardzo, bardzo złe. Było niedopuszczalne, z każdej możliwej strony. Ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na pytania postawione przez Weis.
         - … zaczekaj no. - Elfka znowu zwróciła się do artystki, tym razem z jej głosu zniknęło bezduszne zimno. - Kasztanowe, rozczochrane włosy, tak? Ładna, ale niezrównoważona? … Ty jesteś Nevaeh!
         Zanim szok zacisnął pętlę na gardle bardki, zdołała wychrypieć fragment pytania.
         - Skąd…
         - To ciebie Raghnall chciał, żebyśmy dla niego porwali. Biedaczek, niefortunnie trafił na nas i teraz gryzie piach. - Uśmiech Weis nie miał w sobie nic wesołego. - Przyszliśmy po ciebie, ale nie po to by cię schwytać, ale by uwolnić. Ciebie i całą resztę.
         W tym momencie świat Nevaeh zatrzymał się, zadrżał i rozpadł na milion kawałków.
         “Przyszliśmy tu po ciebie, Nev!”
         Śpiewaczka wiedziała już, jaki ciężar niosły te słowa.
         Popatrzyła po twarzach otaczających ją osób. Osób, które znała. Wpatrywały się w nią intensywnie, zagubionym wzrokiem, ale kobiecie wydawało się, że widzi w ich oczach nienawiść. Najpierw zaczęły trząść się jej ręce, potem ona cała. Nogi nie zdołały utrzymać ciężaru jej ciała i bardka osunęła się na kolana, usiłując nabrać powietrza do ściśniętej obręczą bólu piersi. Krzyczała, długo… i bezgłośnie. Nie widziała już nic, poza załzawioną twarzą drobnej niebianki, klęczącej tuż przy niej. Widząc bezmiar cierpienia na jej twarzy, Nev poddała się. Zalała ją fala myśli, atakujących ją ze wszystkich stron.
         “Przyszliśmy tu po ciebie, Nev!”
         Gdyby tylko nie była tak samolubna! Gdyby pomyślała o innych, a nie tylko o sobie, opuściłaby dwór i wróciła tam, gdzie jej miejsce. Wtedy wszyscy byliby bezpieczni. I szczęśliwi. Rianell by nie odszedł. Aureola nie pokłóciłaby się z ojcem. Państwo Mandeville nadal by żyli. Tak jak Iorwen.
         “Przyszliśmy tu po ciebie, Nev!”
         Naiwnie wierzyła, że może oszukać wilka podstępem, lecz coś znacznie straszniejszego zabiło wilki i przyszło po owce. Ucierpieli na tym wszyscy. Ucierpiały niewinne osoby. A dziecko zostało sierotą.
         “Przyszliśmy tu po ciebie, Nev!”
         Tak, Nevaeh znała ciężar tych słów. Objąwszy się rękoma, zaszlochała cicho.
         - To wszystko moja wina…!

Ciąg dalszy: Aureola i Nevaeh
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość