Pustynia NanherGdy myślałeś, że jest źle...

Ta kiedyś niesamowicie żyzna ziemia została spustoszona przez magię jakiej świat nie widział od tysięcy lat. Pięciu Przodków Czarodziejów próbujących zawładnąć czasem sprawiło iż Ziemie Nanheru pokryły tony piasku wyniszczając wszystko wokół, a ich samych pogrzebały w swoich otchłaniach.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Gdy myślałeś, że jest źle...

Post autor: Vertan »

W bibliotece twierdzy Nandan-Ther była swego czasu mapa nieba, jakiej nie powstydziliby się najwięksi mędrcy w swoich pracowniach astrologicznych. Wyrażono na niej dwie obszerne tarcze, z oznaczonymi gwiazdami i wymalowanymi znakami astralnymi, a wkoło sześć mniejszych okręgów, pozwalających po kolei na odczytanie położenia znanych planet, ustalenie kąta promieni słonecznych czy odgadnięcie nasłonecznienia (przynajmniej zakładanego) w innej części globu. Mapa taka miała niewątpliwie wysoką swoją cenę, ale od lat należała do królewskiej biblioteki, odczytywana jedynie przez osoby do tego dopuszczane. Pozwalała, wraz z solidnie zbudowaną lunetą, na absolutne poznanie nieboskłonu, a co za tym idzie - na rozpoznawanie kierunków świata czy pory roku, a według niektórych nawet i zbliżających się zdarzeń. Znajomość takiej mapy była więc doskonałym przyjacielem każdego astrologa stawiającego swoje pierwsze kroki, jak to się mówi, ad astra. Nieoceniona rzecz…
Dopóki się to piekielne cholerstwo trzyma w rękach.
Vertan po raz kolejny już odwrócił się gwałtownie, dla ponownego sprawdzenia, czy gwiazdozbiór Jaskółek to ten, który widzi po swojej lewej stronie, czy po prawej, bo i w jednym i drugim widział gwiazdę, która mogła być okiem jednej z tych całych jaskółek, wcale zresztą do żadnych ptaszków nie podobnych, co za kpina. Zdecydowanie od zbyt dawna nie miał w rękach żadnego zwoju, żadnej uczonej księgi. Czuł, jakby od tych kilku tygodni, od kiedy postanowił rzucić się w dziki pęd w imię ratowania głównie samego siebie, zdecydowanie zgłupiał. Jakby jego niegdyś obszerny umysł stał się trochę ciaśniejszy, skoro bez kawałka malowanego w miniatury papieru nie potrafił odnaleźć się w świecie.
Mógł przewidzieć, że spanie na środku pustyni to marny pomysł, ale czy miał inne wyjście? Nie zaszedłby dalej, a muł, na którym jechał, sam po jakimś czasie po prostu się zatrzymał i nie chciał się ruszyć w żadnym kierunku. Wkrótce zresztą okazało się, że to musiał być jakiś jego chory plan - bo kiedy Vertan obudził się w zapadłym mroku, muła nie było w pobliżu. Zdezerterował. Gdyby to był żołnierz, w dodatku mu posłuszny, to już dawno uznałby go za zdrajcę, a zdrajców się wiesza jako przestrogę dla innych. Co za farsa.
Bezradnie kopnął w leżący na ziemi tobołek, który miał ze sobą, ale szybko zdał sobie sprawę, że niesie tam przecież bukłak z wodą, więc rzucił się, by sprawdzić jego stan. Po raz kolejny musiał klęczeć i zdało mu się przy tym, że to nie przypadkowa pozycja. Był żałosny. Zagubiony na środku jakiejś piaskowej głuszy, znowu samotny, marząc tylko o czymś ciepłym do jedzenia, o miękkim łożu w bezpiecznych murach zamku i kąpieli. Nie z takim zamiarem wyruszał w podróż. Jak dotąd nie trafił na nic, co przybliżyłoby go chociaż do zdjęcia klątwy, a już tym bardziej do odgadnięcia, skąd się ona w ogóle wzięła. Brakowało mu nawet światła. Ostatnie dni przesypiał, a nocami błąkał się po okolicy. Góry już dawno zniknęły mu z oczy - a przecież obiecał sobie, że wejdzie na piaszczyste tereny tylko na moment, żeby rozejrzeć się za jakimś wytyczonym szlakiem. Teraz z kolei nie wiedział już nawet, czy idzie nadal przed siebie, czy już się cofa.
Ale iść trzeba było. Zarzucił na ramiona zakurzony płaszczyk, którym wcześniej owinął się jak śpiworem, wziął worek i wybierając ostatecznie którąś z tych jaśniejszych gwiazd za rzekomo oko jaskółki, skierował się przed siebie. Nawet nie mógłby powiedzieć, że w odpowiednią stronę. Tu chyba nie było odpowiedniej strony.
Ale właśnie wtedy, kiedy pokonał piaszczysty pagórek, stało się coś wyjątkowo dziwnego. Coś, czego nie widział i nie spodziewał się zobaczyć od dosyć dawna. Ogień. Ogień! W innych warunkach może dwa razy by się nad tym zastanowił, ale tam był ktoś, kto potrafił na tym piekielnym pustkowiu rozpalić ognisko, może żeby upiec nad nim coś dobrego - po co było zwlekać? Nad czym się zastanawiać? Z tej odległości ktoś, kto tam był, pewnie i tak prędzej czy później by go zobaczył, a nie miał siły okrążać tego małego obozowiska. Męska decyzja.
Postąpił krok na przód, po nieco bardziej stromym piaszczystym spadzie, potem kolejny, żwawiej - i nawet nie pomyślał, że taki pośpiech musi skończyć się tak, jak się skończył. Prosta sprawa: piach obsypywał się spod podeszwy trochę zbyt prędko, poślizgnąć się nie było trudno. Najpierw poślizgnąć, a potem zawinąć we własną pelerynę i z mocą burzy piaskowej zjechać w dół, bez opamiętania, prosto w centrum drobnego obozowiska. Vertan nie miał czasu nawet pomyśleć. Jedyne, czego był teraz świadomy, to że ma piach zasadniczo wszędzie i że jeżeli trafił na kogoś nieprzyjemnego, to w tym momencie jego przygoda zapewne się skończy.
W takiej sytuacji nawet imiona bogów trudno sobie przypomnieć.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

Wcześniejsza przygoda

        To nie mogło wypalić. Pieprzyć zagrożenie, u boku zblazowanego pierzastego była równie bezpieczna co bez niego. W pierwszej kolejności będą szukać jego, głównego winowajcy a nie jakiegoś tam pobocznego świadka, zaś świadek potrafił zacierać za sobą ślady. Gdy więc oczy tygrysicy padły raz jeszcze na wesołą gromadkę, choć wszystko wskazywało inaczej, podjęła odmienną decyzję niż tę, do której przez cały ten czas przekonywał ją Emirey. Odwróciła się na pięcie, złapała napełniającego brzuch Dzwonka, który wyczuwając atmosferę nie protestował i ruszyła w swoją drogę.
Przy wątpliwym bezpieczeństwie z pełną pewnością straciłaby zdrowie psychiczne. Lepsza była śmierć w walce niż powolne konanie w roli opiekunki stada nieprzystosowanych do życia dziewoj. A pościg pieprzyć jak i całą tę gromadkę! Była łowcą nagród nie nauczycielką i na pewno nie bała się ryzyka! Zamiast pracować pilnowałaby tego towarzystwa, bo z podobną ekipą nie złapałaby nic.
Owszem, przez chwilę naprawdę rozważała zgodę. Krótką chwilę. Zaraz potem obudził się niepokorny charakter tygrysicy, który aż ryczał "A co mi zrobisz jak postąpię po swojemu? Zabijesz?! Proszę bardzo wielu tak mówiło!" Takim właśnie sposobem "pożegnała" miłe towarzystwo i ciekawą propozycję, po czym odeszła w obranym wcześniej kierunku.

        Trakt całe szczęście nie prowadził z powrotem do Trytonii, bo chyba puściłaby to zawszone miasto z dymem. Otóż wylądowała w drodze, a droga ciągnęła się niemiłosiernie nim wreszcie trafiła na miasto. To jednak było dla łowczyni zbyt... militarne i również nie przypadło jej do gustu zbyt ścisłą i ograniczoną zabudową oraz stanowczo zbyt liczną ilością trepów. Dlatego właśnie minęła Fargoth, nawet nie szukając tam roboty, nie wchodząc w obręb murów i oczywiście znów nie kupując mapy ani płaszcza.
Podróż więc trwała bez odpoczynku, dzień upodabniając do kolejnego. Przynajmniej nie padało, bo wędrówka była wystarczająco nudna i upierdliwa i bez ulewy. Tym razem jednak chyba ominęłaby wszystkie karczmy, tak na wszelki wypadek.
        Im dłużej wędrowała traktem, tym częściej napotykała kolejnych podróżnych i co najważniejsze karawany. One często były najlepszym źródłem informacji o aktualnej sytuacji okolicznych krajów, źródłem plotek potencjalnie użytecznych dla łowcy, czy potrzebnych im przedmiotów. W taki właśnie sposób nabyła aktualną mapę Alaranii oraz płaszcz.
Również od kupców podróżujących z twierdzy Nandan-Ther usłyszała podania o zgubionym dzieciaku z jakiejś rodziny szlacheckiej. Koligacje nie mówiły tygrysicy wiele, ale zrozumiała istotę rzeczy. Chłopak najprawdopodobniej został porwany przez swoją opiekunkę i teraz poszukiwały go grupy żołnierzy i najemników, co z kolei prowokowało ludzi do gdybania czy dziecko było tak nieważne jak utrzymywała arystokracja. Sherani podobne domysły mało interesowały. Owszem bawiła ją nieudolność ekipy ratunkowej, jeśli nie mogli znaleźć smarka i niańki, ale istotne były możliwości jakie dawała jej podobne zrządzenie losu.
Nie miała punktu zaczepienia, ale wiedziała w jakim kierunku w razie potrzeby węszyć.

        W taki właśnie sposób była w podróży przez następne dni ale tym razem z płaszczem. Tylko co jej było po płaszczu na pustyni, która pojawiła się niedługo potem jak go kupiła? Takie to było jej szczęście. Lało, to mokła, gdy dokuczał skwar, tak wtedy płaszcz miała.
Wędrowała szlakiem za dnia nie zważając na skwar, na noc wchodząc głębiej w głuszę, by nikt się nie napatoczył podczas gdy chciała odpocząć. Co prawda noc nie była jej straszna, ale najpierw trzeba było mieć jakieś schronienie przed słońcem, by nie prażyć się bezczynnie. Wolała gotować się w ruchu, gdy zawsze miała okazję trafić na jakieś źródło cienia.
Teraz wypoczywała rozciągnięta na nagrzanym przez słońce piasku. Rozpalenie ogniska wcale nie było proste, ale udało jej się znaleźć trochę wysuszonych na wiór patyków, które zajęły się skromnym płomykiem trzaskającym przyjemnie w mroku. Jakaś nieroztropna jaszczurka rozmiaru sporego kurczaka przemknęła w okolicy, kończąc na prowizorycznym ruszcie.
        Gadzina się piekła, tygrysica odpoczywała, a wielkie konisko pożerało uschniętą namiastkę jakiejś krzewinki, gdy ciszę nocy przerwał najpierw cichy szelest kroków na piasku a potem znacznie głośniejszy, toczącego się z wydmy tobołka.
Najpierw Sherani pomyślała, że to szakal, potem w ciemności dostrzegła wyprostowaną okutaną w szmatę postać ale jej wzrost na myśl przynosił jakiegoś gnoma albo zabiedzonego krasnala. Ale w momencie w którym nieproszony gość zaczął spadać turlając się wprost w cenne ognisko łowczyni przestała obserwować i przeskoczyła przez palenisko, stopą zatrzymując pędzący kołtun łachów, nóg i rąk.
Złapała nieszczęśnika za kołnierz bez problemu unosząc go do poziomu swoich oczu by zorientować się, że miała przed sobą chłopca. Umorusanego i wykończonego, ale gówniarza. Co za świat! Ledwie zdążyła wykaraskać się z opieki nad jedną bandą, a prawie z nieba, bo z górki, spadł jej kolejny szczyl. Bardziej puściła dzieciaka na ziemię, niż postawiła i okrążyła przyglądając mu się uważnie.
        - Ktoś ty? - zapytała szorstko, idąc wolnym krokiem bardziej jak drapieżnik niż człowiek. Nie czuła na młodym zapachu innych ludzi, co wykluczało podstęp lub inną pułapkę.
        - Co robisz tu sam? - zadała kolejne pytanie, stając bokiem do ogniska, a światło odbiło się w tygrysich oczach, ujawniając niekoniecznie ludzką naturę dziewczyny.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Tego wszystkiego - wszystkiego! - było już zdecydowanie za dużo, ale jak sprzeciwiać się w chwili, kiedy podstawową myślą jest zadbanie, by nie nałykać się piachu? Zresztą, nawet jakby się dało, to ciężko byłoby w ogóle stawiać opór, i nie chodzi tu tylko o siły fizyczne, ale właśnie również o wielkie dzieło losu. Jeśli los każe staczać się z górki, to nie ma innego wyboru, jak tylko zawinąć się i toczyć. Na dłuższą metę mogło być w tym nawet coś niepojęcie filozoficznego.
A więc Vertan się toczył. Widziany obraz na zmianę tonął w czerni nocy i rozpalał się jasnością ogniska, coraz zresztą większego, podobnego z tej perspektywy do ogromnego stosu raczej; wszelkie próby złapania czegokolwiek kończyły się uciekaniem drobnych ziarenek spomiędzy zmęczonych palców, podrapaniem dłoni i niczym więcej. Po raz kolejny książę pomyślał, że ironią losu byłoby, gdyby teraz właśnie zginął, tu, gdzieś w sercu bezdeszczowej głuszy, wpadając do ogniska i podpalając się jak skończony idiota. Ale ledwo zdążył wpaść na tę ponurą wizję, gdy nagle dziki pęd ustał. Zdążył tylko poczuć, że kładzie się na nim jakiś surowy cień, a już zaraz został dźwignięty do góry. Tona piasku spłynęła z niego jak w klepsydrze, zamachał krótko rękami i mrugał gwałtownie, próbując jakoś odpędzić denerwującą szorstkość i odnaleźć się w nowej sytuacji. Dodatkowo skołował go kobiecy głos - groźny bo groźny, ale jednak kobiecy. Podświadomie spodziewał się, że ktoś o takiej krzepie powinien być mężczyzną.
Ledwo utrzymał równowagę - zarówno na nogach, jak i w emocjach.
- Pytasz, kim jestem? Kim JA jestem?! - zdenerwował się, nim zdążył pomyśleć, ocierając twarz choćby po to, żeby w końcu spojrzeć na swoją potencjalną przeciwniczkę. Kiedy zrozumiał, że wpatruje się w niego jak w cel przesłuchania, zdenerwował się jeszcze bardziej. Potem padło kolejne pytanie i dopiero to uświadomiło mu, na co właściwie patrzy kobieta i jak beznadziejnie musi to wyglądać z jej perspektywy. Widziała przecież małego chłopca. Nie władcę, nie młodzieńca o dumnej aparycji, na którego krzyk można szczerze się zaniepokoić. Dlaczego wciąż o tym zapominał? Ale chociaż gotował się dalej z gniewu, niebezpiecznie graniczącego z chęcią wybuchnięcia płaczem, zmusił się do odrobiny spokoju. Tylko na ten moment.
- Chyba się zgubiłem - przyznał otwarcie. Odruchowo zadarł poważnie głowę. - Nie mam mapy, prowiant mi się… prowiant mi się kończy…
Rozejrzał się; worek leżał na wyraźnej ścieżce biegnącej od szczytu pagórka, tej którą wyznaczyły wszystkie po kolei kończyny Vertana, kiedy widowiskowo turlał się na dół. Miecz odpiął się od pasa jeszcze wcześniej. Wszystko przynajmniej wyglądało na całe.
Przełknął ślinę i tym razem wyjątkowo wojowniczo spojrzał prosto w oczy kobiety, nie ważne jak bardzo dzikimi wydały mu się te oczy.
- Podróżuję, ale nie mam mapy ani kompasu. Nie mam też już żadnego konia, nie mówiąc nawet o siłach do dalszej drogi. Zobaczyłem twoje ognisko, panno złota, i uznałem, że to moja szansa, więc miej bogów w sercu, daj mi tu chwilę odpocząć i zaraz ruszyć dalej. Nie zrozumiesz powagi sytuacji, widzę to zaraz, więc… do diaska, obsypię cię przecież złotem i tak dalej… Widzisz to? Ha? Herb haftowany na kubraku, przyjrzyj się no. Złoto i diamenty, rozumiesz?
Tak naprawdę nie pozwolił, by tamta na dobre przyjrzała się nandan-therskiemu herbowi, bo odsłonił go tylko na chwilę i zaraz znowu opatulał się cienkim płaszczem. Nigdy nie chciał być wysoko postawionym lordem tak bardzo, jak w tej chwili.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Gdyby tygrysica słyszała myśli Vertana, z chęcią by mu przytaknęła. Tego było zdecydowanie zbyt dużo. Najpierw jedna dzieciarnia z pojedynczej osoby przerodziła się w ósemkę, co z tego, że może bardziej leciwą niż ona sama skoro na umyśle przypominały góra nastolatki, teraz kolejny dzieciak tyle, że dla odmiany innej płci. Wielkie błękitne oczyska, śliczna buźka czy złote włoski nie zrobiły na tygrysicy żadnego wrażenia, chociaż w mniemaniu Sherani, potraktowała ona intruza wyjątkowo taktownie, przecież najpierw spytała a jeszcze nie biła.
        Dzieciak jednak od razu postanowił przetestować dobry i wyrozumiały humor łowczyni. Uniosła brew spoglądając na bezczelnego gnojka z góry. Nie często zdarzało jej się to czynić, zwykle to na nią łypano z wyższością i teraz z pewną satysfakcją korzystała z podobnego przywileju, tym bardziej, że smarkowi należało pokazać jego miejsce. Oczywiście, że pytała kim On był, jakby wiedziała, to przecież nie strzępiłaby języka po próżnicy. Poczekała jednak nie ponawiając pytania. Jeszcze jej nie zdenerwował tylko dlatego, że dziewczyna nie brała chłopca na poważnie, ani jako przeszkodę, ani jako zagrożenie.
Słysząc kolejne wyzwanie, tygrysica uśmiechnęła się półgębkiem odsłaniając zęby w grymasie który chociaż zdawał się pokrewny radosnym minom, wcale nie wyglądał przyjemnie. Zgubił się, też nowina. Pytanie komu się zgubił, bo jak patrzyła na dzielnego podróżnika szukającego swojego dobytku wzrokiem, nawet przez chwilę nie pomyślała, ze chuchro mogło podróżować samotnie.
Co prawda po chwili to zapiaszczone nieszczęście spróbowało wcisnąć podobny kit, jakoby podróżowało, tylko bez kompasu i zabłądziło. Zmiennokształtna prychnęła pogardliwie pod nosem, ale jeszcze wstrzymała się z komentarzem. Oczywiście jeśli jej mina nie była wystarczająco dobitnym. Z każdym słowem jednak młodzian, a w zasadzie to co może kiedyś nim będzie, oczywiście tylko jeśli dożyje, a patrząc na niego szanse miał liche, pogrążał się coraz bardziej potęgując wesołość tygrysicy. Dobre sobie, wędrował tylko bez konia i już bez prowiantu, kto uwierzyłby w podobną bajkę. Może nie biło od niej inteligencją ale na taką kretynkę też raczej nie wyglądała. Na panno złota, musiała się mocno pilnować by nie parsknąć śmiechem.
        - Bogowie nie istnieją – warknęła pobłażliwie planując wrócić do ogniska, ale kolejne słowa zaraz nie tylko pozbawiły ją wesołości, ale skutecznie zaczęły irytować.
Kolejny arogancki dupek! Tylko ten ledwie od ziemi odrósł a już myślał, że może szanującym się ludziom rzucać sakiewkami w twarz. Co sobie smark myślał, że łaskawie poda hasło "złoto", a ona padnie mu do stóp śliniąc się jak jakiś służalczy kundel! Normalnie już by dostał w bezczelny pysk i to wcale nie dłonią, a kulturalnie i porządnie – pięścią, gdyby nie fakt, że Rani słabszych nie biła. Przynajmniej zazwyczaj. Za to mignięcie herbem wywołało znacznie większe zainteresowanie wojowniczki, niż książe mógłby przypuszczać. Tym jednak zamierzała zając się później, najpierw lekcja kultury. Ledwie chłopaczek kończył swój wywód, a tygrysica w kilku bystrych krokach znalazła się na powrót tuż przy nim tym razem z warknięciem szturchając go palcem w pierś.
        - Słuchaj no kurduplu uważnie bo powtarzać się nie zamierzam – odezwała się cicho, ale spod kobiecego głosu przebijał się tygrysi warkot.
        - Jesteś w czarnej dupie, pośrodku niczego, w moim obozowisku a rzucasz żądaniami jak pieprzone panisko na chędożonym dworze. Jakbyś trafił na kogoś mniej miłego to najpierw spróbowałby przetrzepać cię z twoich niewątpliwie licznych dóbr – z pogardą wskazała ręką sylwetkę chłopca – a potem jeśli uwierzyłby w tę bajeczkę z herbem, spróbował opchnąć twoje zimne truchełko rodzicom. Kulturalnym ludziom nie rzuca się złotem w pysk, nawet dziwkę grzeczniej się prosi o usługi jak nie chcesz zarobić po japie – właśnie "kulturalna" kobieta zakończyła wywód, kierując się do swojego paleniska, ignorując dalsze poczynania pokurcza. Wróciła na swoje miejsce na piachu i z impetem chlapnęła na piach, podkładając ręce pod głowę. Rano przyjrzy się herbowi, bo kto wie może dzieciak był tym zaginionym… Co prawda nie miała pojęcia jak wyglądał herb rodziny panującej w Nandan-Ther, ale albo był on na mapie, albo dowie się jak już dotrze do miasta. Spieszyć się nie musiała bo i dokąd dzieciak mógłby pójść. A nawet jeśli by gdzieś poszedł to mogła go złapać nim na dobre zdążyłaby się zmęczyć.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

W jednym może należało przyznać rację - gdyby jacykolwiek litościwi bogowie istnieli, nie powinni dopuścić do tak beznadziejnej sytuacji gdziekolwiek na ziemi wyrosłej z łusek Prasmoka. Chyba, że mieli naprawdę spaczone poczucie humoru. W końcu powinno być nie do pomyślenia, żeby ktokolwiek szturchał księcia w pierś - księcia, pierworodnego syna króla twierdzy ważnej politycznie, potencjalnego następcę tronu, psia mać każdego, kto sądzi inaczej! Głównie z tą myślą Vertan wytrzymał nieprzyjazne spojrzenie pustynnej obozowiczki, chociaż przez solidną warstwę rozgoryczenia i zmęczenia cały czas przybijało mu się dziwne wrażenie, że coś z nią jest nie tak. Że jest ludzka, ale inaczej, niż inni ludzie. Niż zwykli ludzie.
Chociaż mówiła może rozsądnie, to i tak książę nie zamierzał przyznawać jej racji, nawet w głowie. W tym momencie był na to zbyt zły, więc w prawdziwie naburmuszonym milczeniu wyczekał, aż przestanie być łajany i pozwoli mu się na to wszystko, czego chciał w tej chwili. W duszy zdecydowanie płonął z pogardy, ale na zewnątrz wyglądało to raczej tak, jakby planował lada moment tupnąć nogą i uciec do swojej komnaty. Marnie zaciska się pięści, jeśli jedna nie spoczywa na rękojeści spoczywającego w pochwie miecza.
- I dobra - burknął wreszcie, dając popis swojego krasomówstwa. A potem po prostu rozwiązał płaszcz, rzucił go przy ognisku, po przeciwnej stronie dumnej panny, i poszedł szybko po swoje rzeczy. Tylko przez chwilę mruczał pod nosem jakieś nieprzyjazne określenia, to jest do czasu, dopóki stał tyłem. Najwyraźniej jednak to mu pomogło, bo wrócił nieco spokojniejszy. Godnie usiadł na rozłożonym płaszczu, miecz ułożył za sobą, wyciągnął na chwilę bukłak z wodą i pociągnął krótki łyk. Całkiem sprytnie wyszło mu udawanie przez chwilę, że to w rzeczywistości jego obóz. Chwilę siedział tak tylko, gapiąc się gdzieś w bok, ale wreszcie spojrzał przez płomienie na kobietę. Zapach pieczonego mięsa atakował zmysły głodnego.
Nie odrywając praktycznie wzroku od tamtej, jakby na mocy jakiegoś milczącego traktatu rozpoczęli właśnie wojnę na wściekłe spojrzenia, wyciągnął powoli mieczyk zza pleców, wycelował nim przed siebie - zupełnie, jakby szykował się do szermierczego pojedynku - a potem jednym zwinnym cięciem przeciął część mięsa, nadział je na ostrze i oderwał od reszty, tak że już po chwili miał przed sobą parujące gorącem jadło. Nawet nie hamował niemal wzruszonego westchnięcia.
- A ty - odezwał się nagle, jakby po to, żeby zająć myśli swojej chcąc nie chcąc towarzyszki czymś innym, niż fakt kradzieży jej jedzenia. - A ty co tu robisz, hę? To aby bezpieczne, by samotna pannica podróżował po, jak to było? Czarnej dupie? Pośrodku niczego? Pustynia to nie miejsce dla dzieweczek.
Zdecydowanie nie powiedziałby, że rozmawia z byle dzieweczką, ale zmuszenie jej do przekonywania, że jest silna i samodzielna, było teraz lepszą metodą na chwilę potencjalnego spokoju. Mięso miało dziwny posmak, zupełnie nowy, ale było lepsze niż nic.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Kładąc się, Sherani głowę i ręce oparła o najlepszy podgłówek każdego podróżnika - siodło. Na nie narzucony był niedawno nabyty płaszcz i to nie byle jaki, z ciepłym futrzanym podbiciem, który sprawiał się lepiej niż niejeden siennik. Porządnie wygarbowana i zaimpregnowana skóra była jeszcze niestwardniała od ciężkich warunków atmosferycznych, które ją czekały w najbliższych miesiącach i pachniała przyjemnie nowością. Miękkie ciepłe futro nikogo innego jak tygrysa, nadawało puszystości prowizorycznej poduszce.
Handlarz znał się na swojej robocie. Gdy tylko Sherani spytała o kurtę dla siebie, ten zmierzył ja wzrokiem od stóp do głowy i nie wahał się stwierdzić, że dla takiej niewiasty to tylko porządny płaszcz podbity futrem dzikiego kota, a tygrysicy pomysł się spodobał. Ktoś by rzekł, że koncept co najmniej niesmaczny by zmiennokształtny nosił skórę zwierzęcia, w które się zmieniał. Rani nie widziała w podobnym zachowaniu nic zdrożnego. Moralny kompas dziewczyny był dość oryginalnym tworem idealnie pasującym do indywiduum jakim była łowczyni i tak też po odgarnięciu wszystkich wilków, lisów i norek, obejrzeniu kilku rysiów, lampartów, czarnej pantery i geparda, palce wojowniczki trafiły na ideał. Złociste futro przecinane czarnymi pasami. Wędrowny kupiec zauważył błysk w oczach klientki i już miał pewność, że trafił w dziesiątkę. On zgarnął niezłą sumkę, a tygrysica odeszła z płaszczem idealnie chroniącym przed deszczem wyposażonym w głęboki kaptur, oraz długie rozcięcie umożliwiające konna jazdę. Co prawda wśród pustynnego gorąca był niezbyt przydatny, a chłód nocy dla tygrysicy nie był uciążliwością a wytchnieniem po spiekocie dnia, ale jako poduszka sprawdzał się idealnie.
        Normalnie po zjedzeniu kolacji, zaczęłaby pewnie drzemać wpatrując się w trzaskające miło płomienie lub gwiazdy, które rozświetlały niebo. Te zaś z jakieś przyczyny nad pustkowiem były szczególnie pięknie widoczne. Niestety okoliczności nie były normalne i nawet zboczenie ze szlaku nie uchroniły Sherani od towarzystwa, którego ostatnio miała serdecznie dość. Powrót do Alarani jak do tej pory nie przyniósł jej nic dobrego. Żadnej sensownej roboty, ani możliwości zbudowania renomy w nowym miejscu. Odkąd tylko postawiła nogę na stałym lądzie, napotykała same kłody, nawet nie wyzwania.
        Właśnie przez jedno ze zrządzeń losu, zamiast przysypiać, przyglądała się bezczelnemu chłopaczysku. Dobrze widziała, że solidnie zalazła za małoletnią skórkę i dzieciak ledwie pilnował temperamentu. Mowa ciała była dla tygrysicy czytelniejsza niż tysiąc słów. Nos wyczuwał buzującą adrenalinę. Ale jeśli to wszystko byłoby niewystarczające, to złorzeczące szepty uzupełniłyby jej niewiedzę. Wokół panowała typowa nocna cisza, charakterystyczna dla miejsc praktycznie pozbawionych życia. W lesie w porównaniu z pustynią było wręcz głośno. A tygrysica słuch miała lepszy niż zwykły człowiek.
Mimo to nie ruszyła się, szczerząc zęby w bezczelnym grymasie, gdy chłopaczyna pozbierała dobytek, zaspokoiła pragnienie i prawie widowiskowo dobrała się do jej kolacji. Najwyraźniej lekcja była za mało wyraźna, bo jakoś nie usłyszała ani proszę ani dziękuję. Nie chciało jej się jednak ruszać, tylko po to by wgnieść smarka w piach.
Przyglądała się blondaskowi nieruchomo niczym najprawdziwszy zaczajony tygrys, jedynie zielone oczy zdawały się żyć, co jakiś czas przykrywane ciemnymi rzęsami, odbijając światło gdy źrenica poruszyła natrafiając akurat na jasność ogniska. Chłopak był w podobnym wieku, jak ona gdy zaczynała swoje nowe życie i pewnie podobnie wiele wiedział o świecie. Leniwie usiadła by nożem odciąć kawałek jaszczurki i dopiero wtedy spuściła oczy z dzieciaka.
        - Na stówę jakaś szlachciura z ciebie, takiej bezpodstawnej buty nie da się udawać - warknęła cichym śmiechem, ignorując przytyk "A ty". Dopiero na przy dalszych słowach chłopaczka mina tygrysicy spoważniała. Jeszcze to to nie było mężczyzną, a już zachowywało się jak każdy męski zakuty łeb, który należałoby przeklepać dla kurażu. Wzięła głębszy wdech i powstrzymała się przed wciśnięciem małoletniej gęby w piach.
        - Szukam szczęścia na przemian ze świętym spokojem - warknęła szczerząc zęby w niby uśmiechu - Ale nawet tutaj ktoś mi dupę zawraca - wskazała chłopca nożem z nabitym nań mięsem, które po chwili zaczęła odgryzać od twardej łuskowatej skóry.
        - Ty nie jesteś przypadkiem tym dzieciakiem co go w Nandan-Ther zgubili? - zapytała z premedytacją pełną bezczelności, ponownie fiksując drapieżne ślepia na blondynku.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Wzruszył tylko ramionami na uwagę o jego potencjalnej szlachetności. Mógłby kontynuować myśl, którą przywołał już wcześniej, ale skoro tylko pierwszy od kilku dniu ciepły posiłek wylądował mu w brzuchu, to i jakby trochę więcej rozwagi pojawiło się z powrotem w głowie. Może i był już daleko od domu, zdecydowanie za daleko, ale wciąż nie powinien raczej ufać nikomu na tyle, by zdradzać swoje prawdziwe nazwisko. Dziewka dawała co i raz znać o swojej przebojowości, raczej nie uklękłaby przed żadnym królem, a co najwyżej spróbowała wyciągnąć jakieś profity. Chociaż, i o to nie było wcale oczywiste. Ciekawe, o co jej właściwie chodziło - bo i jej odpowiedź nie bardzo wyjaśniała cokolwiek, chociaż dawała pewne pojęcie o źródle tego srogiego rozgoryczenia. Ostatecznie oboje wcale się tak w tej chwili nie różnili. Obojgu potrzeba było tylko odrobiny spokoju, chociaż Vertan myślał raczej o takim jego rodzaju, który wiązałby się z wolnością od klątwy i powrotem do dawnego życia. Zdecydowanie miał ciężej. Tak jest, miał ciężej i miał nadane przez wszechświat prawo do dostania więcej, należało mu się, na litość…
Tak samo po części należało mu się to mięso i rad był, że nie zabroniono mu w tej chwili małego posiłku… choć szczerze wolałby jeść tak, by nie musieć nagle zakrztusić się na dźwięk znajomej nazwy, o której wszak rozmyślał od dłuższego czasu jak o utopijnym celu wędrówki.
Wymacał szybko bukłak z wodą i pociągnął kolejny cenny łyk, żeby tylko się nie udusić. Ostre spojrzenie przez łzy utkwił prosto w dziewczynie, gotów wyrzucić z siebie całą serię słów: poczynając od pytań, kto go szuka, a kończąc na gromkim tłumaczeniu, że całe jego życie to jedna wielka sprawa polityczna i nikt nie powinien o niczym wiedzieć oraz że jego ojciec musiał postradać zmysły, skoro pozwolił na tak jawne poszukiwania. Ale ostatecznie wyrzekł tylko:
- Nie!
„Nie” trochę zbyt gromkie, żeby chociaż brzmiało prawdziwie, zamaskowane zresztą mało elegancko otarciem ust wierzchem dłoni, a potem ocieraniem ich ponownie z piasku, który z tejże dłoni się tam przeniósł. Gdzieś w pamięci odnotował sobie, żeby w przyszłości nie podbijać żadnych pustynnych ziem, nie ważne jak wiele miałby czerpać z tego korzyści.
- To jakiś zamek, prawda? - odezwał się dopiero po chwili, bez pozornego zainteresowania, choć tak naprawdę kombinował teraz tylko, jak wyjść na niewinnego. Dobra była taktyka udawania tego, kim był z wyglądu. - Taki ogromny zamek, z wieżami i mnóstwem służby? Musi być tam pięknie! Ta, musi być pięknie…
Ostatnie zdanie burknął pod nosem, jakby wypadając nieco z roli; wepchnął prawie pusty bukłak z powrotem do tobołka i agresywnie dokończył jeść, wyrzucając łuskowate części w ognisko. Koniec zabawy na dzisiaj.
- Idę spać, nie zeżryj mnie.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Zjeżona tygrysica odbiła sobie nastrój zadając dość trafne pytanie. Trochę już polowała, życie znała też niezgorzej. Ile szlachetnie urodzonych dzieciaków mogło się błąkać w okolicy? Zaczęła rechotać gdy dzieciak się zakrztusił, a później słał jej złowrogie spojrzenia poprzez łzy, które napłynęły mu do oczu, ale gdy chłopaczek zaprzeczył ryknęła pełnoprawnym śmiechem. Właśnie uzyskała odpowiedź. Chwilę zajęło jej uspokojenie się, a nieudolne kłamstwa dzieciaka, wcale jej tego nie ułatwiały. Chichotała więc jeszcze podczas odpowiedzi - Nie wiem, nigdy tam nie byłam, ale pewnie zamek jak zamek.
Pomijając niezbyt wybujałe aktorskie zdolności chłopca, na które mało kogo by nabrał, nawet nie zważając na dramatyczne zakrztuszenie się i ignorując histeryczne zaprzeczenie, które nie mogło być bardziej czytelnym potwierdzeniem, Sherani miała jeszcze jedną przewagę wynikającą z jej natury. Sprzyjał jej nie tylko czulszy słuch, po jej stronie znajdował się nie sam koci wzrok dający przewagę po zmroku, jej stronę trzymał również tygrysi węch. Może nie najdoskonalszy w królestwie zwierząt, ale znacznie lepszy od ludzkiego. W taki właśnie sposób, jak przystało na dziką bestię, dziewczyna potrafiła wyczuć strach co kłamstwo właśnie. Nie dyskutowała z dzieciakiem, nie widząc ku temu powodów. Rano i tak ruszy w stronę warowni zabierając losowy podarek ze sobą.
        - Nie bój się, nie jem byle czego - prychnęła kolejną salwą śmiechu, chociaż pewnie nagle pojawiający się dobry humor dopisywał jedynie tygrysicy. A nawet gdyby jadła, nie zwykła pożerać tego za co miano jej zapłacić. Bo oczywiście, że liczyła na zapłatę. Musiała tylko jeszcze dokładniej poznać sytuację i zaplanować zwrot dzieciaka. To co zasłyszała było plotkami, co gorsza podawanymi z ust do ust, w sekrecie. Sytuacja wyjściowa mogła się trochę różnić od tej jaką jej przedstawiono. Zaś z rodami arystokratów należało postępować ostrożnie, co Rani doskonale wiedziała, nawet jeśli próżno by upatrywać w jej zachowaniu podobnej wiedzy. Cholera wiedziała tak naprawdę w jakich okolicznościach dzieciak zaginął i na jakich zasadach go szukano. Ostatnie co uśmiechało się łowczyni to wylądować w lochach, a do tego nigdy nie potrzeba było wiele. Najpierw zamykali a potem zadawali pytania, tak wyglądała sprawiedliwość tych wysoko urodzonych. Rozpoznanie było niezbędne. Znacznie łatwiej jednak było orientować się w czym rzecz mając dzieciaka ze sobą, niż szukać go potem gdzie diabeł mówił dobranoc.
Ziewnęła szeroko, moszcząc się wygodniej i popatrzyła w gwiazdy. Zazwyczaj przysypiała spoglądając w płomienie liżące drwa czerwonymi językami. Widok ognia zawsze dziwnie uspokajał wojowniczkę. Dzisiaj jednak zmieniła rutynę. Niebo było tak roziskrzone srebrzystymi drobinami poukładanymi konstelacje i całe skupiska, że nawet Sherani nie mogła się im oprzeć. Mrużąc oczy jeszcze długo obserwowała nieruchomy absolut, nim zasnęła czujnym snem drapieżnego kota.
Obudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Złapała pasącego się obok konia, którego sprawnie osiodłała, szykując do drogi. Potem prawie bezszelestnie podeszła do chłopca i trąciła butem jedną ze stóp blondynka.
        - Wstawaj - odezwała się, bezlitośnie odzierając śpiącego z resztek snu.
        - Odwiozę cię do domu - oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu głosem, krzyżując ręce na piersi i czekając aż chłopczyk zacznie odbierać rzeczywistość zamiast snów.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Czyste upokorzenie. Trudno byłoby to nazwać inaczej, więc należało mówić rzeczy po imieniu. W całej tej sytuacji, powodującej u księcia wyjątkowo nieprzystojne zaczerwienienie policzków, zalety były dwie: a więc dziewczyna przynajmniej już tylko się śmiała (przez wieki będzie pamiętał ten śmiech), a więc trochę straciła wojowniczy zapał, a po drugie - w okolicy nie było ani żywej duszy, nikogo, kto mógłby całą tą sytuację podpatrzeć i zaraz obrócić w bolesną plotkę. Zresztą, o małych chłopcach i tak nikt nie plotkuje. Zawsze pozostawały gwiazdy. Nieboskłon widział jego upokorzenie, słyszał ten śmiech, i całość odnotował ze szczegółami w dumnych dziejach świata. Doskonale.
- No już, już tam - burknął jeszcze, coraz bardziej obrażony, ale nie miał siły odbierać dziewczynie jej źródła radości, więc dalej nie oponował. Zawsze może wyjść na to, że uzna go przynajmniej za dobrą rozrywkę i w ten sposób zapewni mu przetrwanie podczas drogi przez pustynię. Nawet nie ważne, dokąd chciałaby iść; już każde wejście z tej piaszczystej pułapki było lepsze, niż siedzenie w samym jej centrum. Labirynt bez ścian. Dalej robiąc miny ułożył swój dobytek tak, żeby było mu i wygodnie i bezpiecznie, owinął się płaszczem i bez słowa walnął się na ziemi, plecami do ogniska. Zaraz zrobiło mu się dzięki temu na tyle przyjemnie, by prawie zapomniał o tym wszystkim, co go ostatnio męczyło i drażniło. Dawno nic tak cudownie nie grzało mu grzbietu. Nawet ten piasek, dopasowujący się do kształtu ciała, mógł w tym układzie przypominać najlepsze puchowe pierzyny, a ciągle żywy zapach pieczonego mięsa - wonie królewskiej kuchni. Wszystko to stało się nagle znowu bliskie, znowu całkiem dostępne. Ledwie zdążywszy pomyśleć, że zdrzemnie się tylko parę chwil, Vertan zamknął oczy i momentalnie wpadł w sen tak głęboki, że nawet nie zauważył, kiedy błogie rozmyślanie o zamkowych komnatach ogrzewanych piecami pod posadzką zmieniło się w marzenie senne.
W snach zawsze był dorosły, zawsze był sobą. Tym razem przypomniało mu się jakieś wydarzenie sprzed, trud uwierzyć, zaledwie paru miesięcy, może sprzed roku, kiedy na głównym dziedzińcu uczył swojego giermka zasad pojedynków. Chłopak był prawie jego rówieśnikiem, szybko się uczył, ale chociaż obaj świetnie się bawili, to i tak sprawiali kłopot części służby, która akurat przenosiła worki ze zbożem z dużego wozu do kuchni. Zabawa była przednia, pogoda dopisywała. Vertan wymierzał ciosy i odparowywał ataki, śmiejąc się przy odważniejszych manewrach giermka. Dla niego to zawsze była po trochu zabawa, trochę taniec, dumny i dokładny w każdym kroku. Gdzieś w akurat tym tańcu przebiegały im między nogami spłoszone gęsi, służka niosąca wiadro z wodą piszczała z przestrachem, a w końcu skądś wyrastały niezauważone dotąd drewniane beczki i nagle Vertan przewracał się do tyłu w malowniczy sposób. Ktoś wołał do niego „Wstawaj!”, co zresztą zaraz nieco mu się nie spodobało. A gdzie tytuł?
- Wstawaj, mości książę! - poprawił… i nawet nie zdawał sobie sprawy, że wypowiada te słowa już nie tylko we śnie, ale i na jawie. Właściwie bardzo powoli docierało do niego, że w ogóle jest jakaś jawa, że to wszystko nie było prawdziwe. Otworzył oczy, szarpnął się gwałtownie do siadu i rozejrzał trochę błędni dookoła. Piaski pustyni nabrały w porannym słońcu różowawej barwy. Niebo bez jednej chmury rozpływało się w bladych pomarańczach.
- Co? Ah tak, do domu, oczywiście - wymamrotał książę, wstając z ziemi i przecierając oczy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co usłyszał; z wrażenia upuścił aż podnoszony tobołek. Odwrócił się gwałtownie.
- Do domu? Do Nandan-Ther? Nie możesz!
Tym razem wiedział, że nie może dać za wygraną, choćby śmiano się z niego do jutra. Już nawet nie było sensu udawać, że wcale nie pochodzi z miasta-warowni.
- To najgorszy plan, jaki mogłabyś teraz wymyślić, moja panno. Nie wiesz, na co się piszesz. Nie rozumiesz… oh, nikt nie rozumie, jak ważne jest, żebym znalazł się jak najdalej od tego miejsca, przynajmniej teraz! Słyszysz? Musisz mi zaufać. W tej chwili, w mojej osobie, ważą się losy tego królestwa, powrót tam byłby najbardziej niewłaściwą ze wszystkich możliwych decyzji!
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        "Wstawaj mości książę"...? twarz Sherani okryło bezbrzeżne zdziwienie. Trochę tak jakby ktoś wymierzył tygrysowi pstryczka w nos. I nie chodziło o fakt poprawiania słów wojowniczki, który mógłby rozzłościć łowczynię, co o niesamowitą nowinę jaką zasłyszała. Mały był marnym kłamcą a jeszcze gorszym w półśnie. Jeszcze nieprzebudzonemu dzieciakowi brakowało ostrożności i rzucił pierwszą myśl jaka zaświtała w małej główce, budząc czujność zmiennokształtnej.
Albo mały miał bardzo bujną wyobraźnię i realny sen, z którego jeszcze się nie wybudził, co poskutkowało częstowaniem jej mości księciami. Albo, a znając jej zezowate szczęście druga opcja była bardziej prawdopodobna, faktycznie mały był księciem. To dodawało całej sprawie pazura a zaginięcie mogło się wiązać ze znacznie większym fermentem niż początkowo zakładała.
Przecież nie słyszała by ktokolwiek mówił otwarcie o zaginięciu następcy tronu. Owszem ludzie plotkowali szukając drugiego dna, ale wciąż były to jedynie mętne pomówienia, które powiązała z pechowo czy szczęśliwie pojawiającym się gościem.
Nawet poszukiwania nie były otwarcie ogłoszone, a wszystkie informacje jakie posłyszała przypominały zwykłe gorące nowinki, które mleczarka przekazała kowalowi, ten zaś wychlapał je po pijaku karczmarzowi dodając swoich szczegółów. Dlatego właśnie liczyła zbadać grunt bezpośrednio w mieście. Bo jak na razie wyglądało jakby jakiś z żołdaków zaangażowanych w poszukiwania rzeczywiście wygadał się w pijackim widzie. Nieprzygotowanie zaś wołało o kłopoty, szczególnie jeśli sprawa była delikatna. A chyba była i to nawet bardzo. Zdania jednak nie zmieniła, książę nie książę zamierzała odtransportować go na miejsce. Zaplanowała jechać do twierdzy i tak uczyni. Rozpatrzy się co i jak, nastawi uszu, tylko będzie musiała wymyślić jak ukryć dzieciaka przed wścibskimi oczami.
Początkowa współpraca blondaska również ją zaskoczyła, utwierdzając dziewczynę w przekonaniu, że smark jeszcze spał chociaż już próbował osiągnąć pion. Dopiero mgnienie później otrzymała to czego bardziej oczekiwała. Najpierw parsknęła czymże by innym jak nie śmiechem, znowu weseląc się kosztem dzieciaka.
        - A podobno nie znasz tego zamku - prychnęła drwiąc z kolejnej wpadki pokurcza. Słysząc późniejszy bunt, bo chyba było to najlepsze określenie, uniosła jedną brew pogardliwie, patrząc z góry na próbującego się pozbierać "księciulka". "Nie może" - dobre sobie. Kto jej miał zabronić, to małe chuchro. Jeszcze rzucał jej "pannami" jakby różniła ich przynajmniej dwukrotność żywotów. Może i różniła, ale raczej w odwrotnym kierunku niż sugerowałaby wypowiedź małego mężczyzny. Normalnie cyrk i klauni zawitali do grodu. Nie, wróć, pomyliła się. Właśnie przed sobą miała szalonego bajarza. Poczekała aż blondwłose chłopie wyrzuci z siebie cały potok żali, zakazów i nakazów, po czym z pobłażliwością zaczęła wyjaśniać swoje stanowisko.
        - Rozpędzam się, w końcu mam tyle powodów by ci zaufać i zrezygnować z potencjalnej nagrody - sarknęła na stroszącego się chłopaczka.
        - I domyślam się, że od ciebie zależą nie tylko losy królestwa ale i całego świata i że nikt nie pojmuje jak ważny jesteś, ale w tym momencie kruszynko mi to dynda i powiewa, a ty masz dwa wyjścia - na moment zmieniła pozycję tylko po to by wyliczyć na dłoni opcje chłopca.
        - Albo grzecznie potuptasz w stronę chabety i zapakujesz swój wielkopański zadek na siodło - palec, który służył do odliczenia pierwszej opcji, teraz został użyty do wskazania osiodłanego wierzchowca.
        - Albo wrzucę cię tam na siłę jak zwykły tobołek, ale i tak zawiozę na miejsce - odhaczyła drugi palec i w poznanej już wcześniej minie odsłoniła zęby, dając do zrozumienia, że wcale nie żartowała i nie rzucała gróźb na wiatr. Nie czekając aż dzieciak się namyśli odwróciła się do Dzwonka, by złapać konia, który wątpliwe by zechciał współpracował z czymś rozmiarów kojota i przygotować się do drogi.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Wczorajszego wieczora zasypiał do echa śmiechu dziewczyny i dziś jak gdyby zbudził się po to, by znowu ten śmiech usłyszeć. Niby nie było w tym nic szczególnego i mógłby to spokojnie przetrawić, biorąc głębszy wdech, ale w połączeniu z chwilowym napięciem spowodowało to tylko bardzo dziwną, niepokojącą reakcję w organizmie księcia. Taką, jakich w sobie najbardziej nie znosił, a więc związaną z jego dziecięcą częścią jaźni. Praktycznie tylko przez ten śmiech poczuł się nagle trochę mniejszy, niż przecież zwykle był, przestąpił nerwowo z nogi na nogę i spojrzał prosto w te zielone, wręcz jadowicie zielone oczy, by nie znaleźć w nich zbyt wiele ciepła. Zaraz potem przyszła kolejna fala, z gatunku tych, które zalewają nadmorskie wioski, a którą było samo w sobie słowo „kruszynka”. Ot, taka mała kruszyna, okruszek właściwie, niewiele znaczący i równie mało wpływu mający na to, co dzieje się z nim i wokół niego. I w dodatku: dom - jakże to obco brzmiało! Od kiedy spadło na niego to piekielne nieszczęście, nawet w zamku nie czuł się jak w domu, a od ucieczki był już tylko i wyłącznie pustelnikiem, wędrowcem bez konkretnego celu, bez planu, szukającym każdego możliwego źródła magii, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc.
A więc tak czy siak miał zostać odwieziony z powrotem do Nandan-Theru, do rodziców zapewne, żeby do końca życia się męczyć, a wszystko przez taką jedną pannicę, której godności nawet nie zdołał dotąd poznać! Miał przecież miecz, mały bo mały, ale jednak, mógł zadziałać, zrobić cokolwiek… ale zamiast tego, właściwie nim nawet się obejrzał, wszelkie racjonalne myśli odpłynęły mu z głowy, a obraz rozmył się jak widziało odbite w zmąconej kałuży.
- Ale… - zaczął nieśmiało, chociaż jego wielkie oczy już całkiem przesłoniły łzy, a dolna warga drżała mu niebezpiecznie. Wybuchnąłby, to pewne, ale w ostatniej chwili po prostu z rezygnacją dźwignął swoje rzeczy, przycisnął do piersi jak stos ulubionych zabawek i pobiegł do konia. Wyprzedzając dziewczynę celowo szturchnął ją łokciem i pierwszy wskoczył za siodło z wyuczoną do perfekcji wprawą, zaraz potem prostując się na tyle dumnie, na ile tylko pozwalała naburmuszona i już zdecydowanie zapłakana buzia.
- Jeszcze mi za to zapłacisz! - pisnął tylko, wiedząc że jest obserwowany, bo absolutnie potrzebował odzyskać chociaż trochę przewagi. Mógłby komuś donieść o tym, co robiła mu ta okropna dziewczyna, ale właściwie nie miał kogo. Ani matki, ani choćby niani w pobliżu, a jemu działa się krzywda. Chyba, że… kolejna myśl pojawiła się zupełnie wbrew jego woli i również bez zgody wymknęła się z ust zdenerwowanego młodzika:
- Jesteś najgorszą niańką, jaką miałem!
I zdawało się, że póki co to koniec dyskusji z jego strony. Jeszcze o tym nie wiedział, ale potrzebował jakiegoś sposobu na ucieczkę, subtelnie lub nie. Najpierw jednak musiał sobie z powrotem uświadomić, że wcale nie musiał robić wszystkiego, co każą mu dorośli i że sam jest równie dorosły… a to mogło zająć jeszcze trochę czasu.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Oczęta w barwach letniego nieba, nie były w stanie zmiękczyć serca łowczyni. Nie ruszyły jej również te same oczyska zachodzące szklistą powłoką łez. Rycząc czy nie grunt by dzieciak zrobił co mu kazała. Gdy więc mały wystrzelił jak z procy mijając i złośliwie trącając tygrysicę, ta tylko śledziła jego dalsze postępy. Smark całe szczęście nie postanowił wiać. Może i poranna rozgrzewka byłby niezłym pomysłem po wielodniowej stagnacji w siodle, którą ostatnio uskuteczniała. Tylko, że nie miała specjalnej ochoty ganiać małego po piachu. Potem już tylko przyglądała się czy koń przypadkiem nie spróbuje poturbować jej przyszłej nagrody. Dzwonek jednak zajął się resztkami krzaka, którego nie domęczył wczoraj i teraz sprawdzał czy pokrzywiony i mikry pień oraz suche gałązki również są jadalne, nie zwracając uwagi na nowego pasażera.
        Młody zaś zwinnie wskoczył na siodło grzecznie czekając aż Rani również dotrze do wierzchowca. Przynajmniej nie będzie musiała pilnować przez cały czas czy smarkacz nie spada z siodła, skoro wsiadł na bydlę to i przy niewielkim wsparciu, względnie nie powinien z niego glebnąć.
Podniosła się w strzemieniu, drugą nogę wyjątkowo przerzucając przez końską szyję by nie kopnąć księciulka, znowu rechocząc pod nosem. Wyglądało jakby wojowniczka od dawna nie miała tak dobrego humoru, czego chłopczyk by nie powiedział, rozweselał dziewczynę.
        - Poprawka skarbeczku, zapłacą mi za to - naprostowała wypowiedź blondaska, w najmniejszym stopniu nie przejmując się groźbami szlachciątka. "Co więcej liczę całkiem przyzwoicie zarobić, nie robiąc zbyt wiele" - uśmiechnęła się pod nosem. Co prawda tygrysica nie należała do zwolenników prostych zadań, były nudne i nie stanowiły wyzwania, a łowczyni kochała testować swoje możliwości. To proste zadanko, oczywiście po odjęciu drażliwych i delikatnych aspektów politycznych, z którymi będzie musiała się uporać, poza potencjalnym łatwym zyskiem miało jedną główną zaletę. Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem, Sherani zostałaby bohaterką. Dzieciaka szukało wojsko, a znalazła ona jedna. I to nie parcie na heroizm motywował kobietę, a rozgłos jaki mogła zyskać. Krok milowy do wypracowania imienia najlepszego tropiciela, imienia, które już raz wywalczyła w pocie i krwi, a teraz musiała po nie sięgnąć raz jeszcze.
        Zebrała wodze i szturchnęła konia ostrogą, który niechętnie odwrócił się od męczonej krzewinki.
        - Może dlatego, że nie jestem niańką a łowcą nagród - mruknęła pod nosem, niechętnie w myślach zgadzając się z chłopcem, że chyba przez najbliższe dni niestety bliżej będzie jej do niańki niż wojownika.
        - Trzymaj się tylko, bo jak zlecisz, to będziesz biegł za końskim zadem - burknęła zmieniając temat, by dzieciak przypadkiem nie poczuł się zbyt pewnie.
By spaść w stępie, trzeba byłoby się postarać, ale i tak nie odpuściła sobie podobnego komentarza. Nawet jeśli na szybszą jazdę nie było chwilowo widoków. Ledwie wzeszło słońce, a już żar zaczynał lać się z nieba, więc nie było sensu gnać tylko po to by zgrzać konia nie mając później nadziei na odpoczynek w cieniu. To była sytuacja rodem z tych typu krok po kroku, ziarnko do ziarnka, wolno ale równo i do celu. Tak, przecież nikt nie mówił, że lekka robota jest łatwa we wszystkich aspektach. W tym przypadku temperament Sherani mierzył się z większymi wyzwaniami niż ona sama przy najtrudniejszych pojedynkach.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Sprawa, o którą jeszcze kilka chwil temu byłby nawet gotów bić się zbrojny po zęby, w nastałych okolicznościach odrobinę zeszła jakby na drugi plan. Jedyne, o czym Vertan w ogóle chciał teraz myśleć, to tylko to, że był przecież obrażony i obrażony musiał zostać, bo tego wymagał jego honor - młodzieńczy, więc najbardziej rozogniony. Trochę nawet zapomniał, z jakiej właściwie przyczyny się gniewa i być może to dlatego przez najbliższy czas nawet już się nic nie odzywał, tylko siedział na tym koniu, rytmicznie podrzucany, za tą niemożliwie dorosłą pannicą. Trzymałby pewnie ręce założone na piersi, gdyby nie musiał się trzymać; ten brak uzupełniał miną tak srogą, jak tylko srogi potrafi być mały chłopiec. Nienawiść zdolna obrócić w perzynę zastępy drewnianych żołnierzyków.
Fakt, że niejako w roli zakładnika wieziony jest właśnie do dawnego domu, odleciał nieco w niepamięć. Tym razem trzymało go długo. Na tyle długo, by zdołał już trochę znudzić się jazdą i przejść ze stanu złości na cały świat, w stan złości bardziej ukierunkowanej, bo związanej ze znużeniem dodanym do poprzedniego buntu. Jak już tak myślał, to może i nawet brał go trochę głód. Od niewielkiej porcji mięsa z ubiegłego wieczoru minęło już wiele czasu. Gdzieś z bardzo daleka, z jakiegoś nieokreślonego centrum, napłynęły do niego słowa, które ktoś kiedyś musiał wypowiedzieć - albo wypowiadać stale - że był przecież młodzianem, miał wyrosnąć na dorosłego mężczyznę, więc jeść musiał!
Gdyby mógł, zatrzymałby konia, ale póki co miał tylko możliwość kopnięcia swojej porywaczki w kostkę.
- Jestem głodny - ogłosił takim tonem, jakim deklamuje się manifesty natury politycznej. - Zatrzymaj się, ty… Uh, nawet nie wiem, jak się nazywasz! Ty szelmo!
Przypominał sobie, że trafił kiedyś na takie słowo w jakiejś księdze. Tylko gdzie i kiedy? Ah, tak. W zamku. W domu. W Nandan-Ther, tam, dokąd był właśnie wieziony.
Ciężko pojąć to wrażenie, jeśli się go nigdy nie doświadczyło - wrażenie podobne do wybudzenia się po wielu latach z głębokiego snu, po to tylko, aby zastać rzeczywistość zupełnie inną, niż się ją pozostawiło. Kiedy jedno drobne wspomnienie, najmniejsze skojarzenie, wyzwala niepowstrzymany szereg kolejnych; wybudza najgłębiej uśpione wspomnienia, pozornie zapomniane, choć kiedyś ważne. Przywołuje wszystko naraz i stawia przed faktem dokonanym. Odrodzenie umysłu.
Vertan mało nie spadł z konia, tak słabo mu się nagle zrobiło. Ile czasu mogło już minąć? Słońce wisiało wysoko, ale przecież nie musiał panikować, nie powinien, do twierdzy był jeszcze wielki kawał drogi. Coś należało jednak robić już teraz! Tylko co? Niespodziewanie zamilkł, myśląc szybko, zanim dopadną go bolesne wyrzuty sumienia, jak to zwykle bywało. Wystarczyło wykorzystać sytuację. Przecież da radę - dać się wywieźć z tej piekielnej pustyni i uciec dopiero potem, gdziekolwiek by nie był, na zielonym terenie da już sobie radę! To brzmiało jak jedyny plan, który miał od kilku dni. A zaraz potem dołączył do tego kolejny. Z pewnym trudem się przełamywał.
- Jestem głodny i… i spragniony opowieści! - odezwał się wreszcie, próbując brzmieć równie niewinnie, jak przedtem, ale głos mu jednak zadrżał. - Chcę usłyszeć o magii. Wszyscy o niej mówią! Opowiedz mi o najpotężniejszym czarowniku w całej Alaranii!
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Przez jakiś czas dane jej było zażyć spokoju. Równy koński stęp jeszcze nie nudził a relaksował. Piasek jak okiem sięgnąć przywodził na myśl rodzinne strony. Bo chociaż łowczyni urodziła się na tym kontynencie, Sherani narodziła się na wschodnich ziemiach i to je określała mianem domu. Tak więc złote wydmy, od których odbijały się słoneczne promienie zachęcały do zadumy nad zasadnością powrotu. Słońce wciąż jeszcze przyjemnie grzało skórę, chociaż już całkiem solidnie przypiekało mimo wczesnej godziny. A co najważniejsze, transportowany dzieciak milczał. Niestety nie ciągle. Warknęła na kopnięcie.
        - Trzeba było się porządnie najeść zamiast marudzić - fuknęła najwyraźniej nie przejęta niezadowoleniem wiezionego.
        - A kopniesz mnie jeszcze raz, to ci oddam - ostrzegła chłopca poirytowanym głosem. Może nikt mu w zamku nie spuścił lania, ale Rani nie miała obiekcji gdyby w ramach kurażu i odpowiednio wczesnej edukacji strzelić małemu porządnego klapsa. Co jak co, ale jechał na koniu, była wobec niego bardzo grzeczna, więc kopać jej nie powinien. Równie dobrze, a wielu innych postąpiłoby podobnie bez wahania, szedłby uwiązany do końskiego siodła, by nie obciążać wierzchowca. Łowcy nie należeli do zbyt honorowych ludzi i w razie komplikacji zawsze obierali jedną jedyną stronę - własną. Balast w siodle utrudniał walkę i ewentualną ucieczkę, a linę łatwo można było odciąć, pozostawiając eskortowane nieszczęście na pastwę losu może nawet kupując sobie w ten sposób trochę czasu.
Tu zaś podobna przysługa spotkała się z kolejnym napadem buty paniczątka, co grało na wątłych tygrysich nerwach, gdy nieświadomy książę kontynuował.
        - Wiedziałbyś, gdybyś się przedstawił wzorze rycerskich cnót i szlacheckiego wychowania - sarknęła wojowniczka. Co z tymi typami było nie tak. Daleka była od wymagania dżentelmeńskich zachowań, ale niepisana zasada wędrowców głosiła: przybywasz, w takim razie ty pierwszy się witasz jako gość. Poprzedni to samo. Jednak wiedziała co im dolegało. Szlag by całą tą arystokrację, myśleli, że każdy powinien im się w pas kłaniać z samej zasady. Niedoczekanie! W knajpie naprawdę starała się pilnować i zachowywać, przez wzgląd na wiele zazębiających się na siebie czynników, przez co zamiast zyskać, skończyła jak skończyła. Nawet nie rozpatrzyła się po mieście czy aby jakiejś roboty nie mieli. A w portowych miejscowościach zwykle nie brakowało zleceń. Tam krzyżowały się szlaki handlowe, tamtędy przestępcy starali się uciekać, więc i listów gończych zwykle nie brakowało. Tymczasem gnojek jeszcze ją lżył.
Zmarszczyła nos i odsłoniła zęby, ale nie odwinęła się by pacnąć w złotowłosą główkę. Spadłoby toto z konia i musiałaby zsiąść by wrzucić go na powrót na siodło, albo go do niego przywiązać. Jedno i drugie wiązało się z irytującym zachodem. By więc oszczędzić nadmiernej reakcji, nie uczyniła nic. Podróż znów przebiegałaby spokojnie, ale dzieciak miał inne plany.
Tygrysica wyklinała w myślach pomysł, zastanawiając się czy niańczenie małego okaże się warte zysku, gdy ten opowiadał co to by chciał.
        - Trudno, to nie jest miejsce na postój, a ja nie jestem niańką, a tym bardziej bajarką. Nie znam się na magii, ani na czarodziejach, a już zupełnie na czarodziejach Alaranii - fuknęła prowadząc konia na jedną z wydm. Wzniesienie było dość wysokie i wznosiło się gwałtownie uniemożliwiając wdrapywanie się stępem po osypującym się piasku.
Sherni szturchnęła konia ostrogą pochylając się do przodu by nie stracić równowagi, podczas gdy ogier zebrał się do niezadowolonego galopu, rozpoczynając mozolną wspinaczkę po niestabilnym gruncie. Na szczycie nie hamowała wierzchowca, pozwalając mu swobodnie galopować. Ich oczom ukazał się skraj pustyni. Początkowo niewyraźny, ale z każdym kolejnym skokiem coraz czytelniejszy.
        Rani nie cierpiała na podobno damską przypadłość w postaci tak zwanych problemów z orientacją w terenie. Nawet zaś, gdyby była dotknięta podobną ułomnością, zwierzęce instynkty skutecznie ją zwalczały, sprawiając, że zapamiętywała drogę lepiej niż większość ludzi i nie gubiła się jeśli miała okazję chociaż odrobinę poznać teren. W całkiem obcym miejscu co prawda mogła jedynie zdawać się na swój nos, a i to było znacznie więcej niż mógł robić zwykły podróżnik.
Moment później końskie kopyta uderzyły o ubity trakt, a na horyzoncie zamajaczyły pierwsze drzewa. Brała pod uwagę konieczność krótkiego postoju, ale zamierzała zatrzymać się dopiero przy jakimś źródle wody, by móc uzupełnić zapas w bukłaku i napoić konia. W końcu to nie była wycieczka krajoznawcza i Sherani przeciwnie do księcia chciała dotrzeć do Nandan-Ther jak najszybciej.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Warto było próbować. To nic, że akurat tym razem nie mógł wykorzystać swojej porywaczki (bo podświadomie już tylko tak ją nazywał) do dowiedzenia się może czegoś nowego, niekonwencjonalnego, chociaż gdyby usłyszał z jej ust chociaż jakąkolwiek bajeczkę, jakiś fragment legendy czy nieznanego sobie dotąd podania, to miałby nowy punkt zaczepienia. Wtedy może trochę lepiej wiedziałby, dokąd powinien udać się dalej, oczywiście kiedy już pokona niewidzialne pęta i znów odzyska samodzielność. Ciągle pluł sobie w brodę, że uciekł z zamku tak nagle, bez żadnego planu, ale akurat wtedy znajdował się przecież w stanie równie dalekim od racjonalizmu, co jeszcze kilka chwil temu. Dlatego pozostawało mu to okropne poddawanie się wszystkiemu wokół, czego przecież zawsze chciał tylko unikać. A więc nie było ani postoju, ani informacji, ani szansy na przypadkową ucieczkę… przez jakiś czas była zatem cisza.
Cisza trwała tak długo, aż zamyślony książę nie oderwał wzroku od boku konia i nie zorientował się, że właściwie dookoła nie jest już tak sucho i piaszczyście jak dotąd, ale że przed nimi pojawiają się i kępy suchej trawy, i większa roślinność i wreszcie także trakt. Wraz z chwilą, kiedy podkowy konia zastukały na drodze, on podniósł się trochę, rozejrzał na boki i przez kolejną chwilę myślałem trochę intensywniej. Skoro nie miało być czasu na zatrzymanie, to musiał spróbować czegoś w drodze. Lepszej okazji mogło właściwie nie być.
- Emm… - zaczął niepewnie, próbując usiąść jakoś wygodniej. Zerknął gdzieś w kierunku głowy swojej porywaczki, nadal bez imienia, skoro i on nie planował jeszcze podawać swojego, a potem odchrząknął i odezwał się już trochę śmielej.
- Skoro nie chcesz opowiedzieć mi żadnej bajki, to ja opowiem ci jedną - zdecydował. Znowu przemawiał spokojnym, pewnym głosem. Może nie wiązał żadnego planu z tym, co chciał zaraz zrobić, ale coś mimo wszystko pchało go do tej szczególnej decyzji. Odetchnął.
- A więc… wcale nie tak dawno temu żył sobie książę. Możesz mi wierzyć, że był to naprawdę dobry książę, syn szanowanej pary królewskiej i dziedzic tronu potężnego zamku. Silny, młody i budzący respekt, według niektórych podobno także bardzo, ekhm, przystojny… Mistrz szermierki i polowań. Byłby takim królem, jakiego potrzebuje każde królestwo i każdy lud, wszyscy go kochali, słowo honoru. Nie wyglądało na to, żeby miewał wrogów. Ale któregoś dnia, kiedy nikt nawet się nie spodziewał i prawdopodobnie bez żadnej głębszej przyczyny, wydarzyło się coś potwornego. Książę został przeklęty. Tego poranka obudził się nie jako dorosły mężczyzna, ale jako mały chłopiec, którym był przed laty. Nie przerywaj. Zamknęły się w nim te dwie, walczące nieraz ze sobą osobowości, z których zawsze jedna musi wygrać i przynieść mu szkodę. Książę został skazany na męczarnię, a jego rodzice okazali się bezradni. Zamknęli go pod kluczem, zatuszowali wszystko i zaczęli potajemnie szukać pomocy wśród znanych czarnoksiężników i medyków, kogokolwiek, kto tylko znałby się na odczynianiu klątw. Ale nie potrafili znaleźć rozwiązania. Nigdy go nie znaleźli. Ogłosili, że ich najstarszy syn nie żyje, urządzili na pokaz fałszywy pogrzeb. Umiesz to sobie wyobrazić? Jakże on sam musiał się czuć! Poddani uznali go martwym, widzieli jakiś grób, więc dla świata właściwie już nie istniał. Ale żył przecież! Żył i każdego dnia musiał męczyć się z tym, że nie jest osobą, którą powinien być, że właściwie jest już nikim. Ale chciał sprawiedliwości. Wszyscy chcemy. I któregoś dnia uciekł, znalazł sposób i uciekł z zamku, w którym nikt już nie mógł mu pomóc. Pomyśl tylko, jak to wygląda: mały chłopiec błąkający się po świecie w poszukiwaniu rozwiązania, chłopiec, któremu nikt nie zaufa, nikt nie uwierzy na słowo, którego każdy weźmie za szalonego albo za sierotę. Biedny dzieciak, biedny dorosły. Nigdy nie stracił nadziei i… I podobno dalej gdzieś się błąka. Nie do wiary, co? Zupełnie nie do wiary, a przynajmniej dla większości ludzi. I zastanawia mnie… czy i ty jesteś w tej właśnie większości. Czy pomogłabyś komuś w tak silnej potrzebie. Cóż, ostatecznie… to bardzo smutna bajka.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Dzieciak okazał się mieć sumienie lub zwyczajnie instynkt samozachowawczy i tygrysicy znowu dane było zaznać spokoju, skupiając się tylko i wyłącznie na jeździe i poznawaniu okolicy. Nie przedstawił się ale przynajmniej przestał marudzić i gadać. Cisza przerywana jedynie rytmicznym krokiem konia i jego oddechem pozwalała dziewczynie zebrać myśli i zacząć układać jakiś zarys planu. Potrzeby postoju była bardziej świadoma niż przyznała się chłopcu. Może na wychowaniu dzieci nie znała się ani odrobinę, ale wiedziała, że były one słabsze i mniej odporne od dorosłych, choćby z własnych doświadczeń sprzed lat. Mogła psioczyć i warczeć, ale nie chciała by dzieciak dostał udaru czy zasłabł, choćby z uwagi na nagrodę, którą mogła otrzymać jedynie za żywego. Tylko lokacja musiała być odpowiednia. Względnie bezpieczna i przede wszystkim umożliwiająca odpoczynek.
Ślęczenie w szczerym polu na słońcu mijało się z celem, jedynie przegrzali by się nie zyskując nic. Dlatego dziewczyna rozglądała się co jakiś czas na boki szukając obiecującego miejsca. Słońce znajdowało się w zenicie i tym lepiej byłoby schronić się chociaż na moment.
        Przy trakcie co jakiś odcinek wykopane bywały studnie dla podróżujących, teraz pozostało liczyć, że wkrótce na jakąś trafią, w innym wypadku musieliby szukać gospody, które zawsze miały ujęcie wody, lub liczyć, że trafią na naturalne źródełko lub rzekę.
        Z rozmyślań wyrwał ją dziwnie spokojny głos chłopca. Westchnęła zrezygnowana. Doprawdy czy ktoś się na nią uwziął? Ilekroć myślała, że się z czegoś wykaraskała, że jakoś to będzie, albo w swej głupocie stwierdziła wręcz, że ma szczęście, zaraz weryfikowano je poglądy. Jeśli bogowie istnieli to z pewnością pod postacią samego losu, który umilał sobie nudę nieśmiertelnego żywota uprzykrzaniem żyć śmiertelnikom. A książę niewzruszony wymownym wzdychaniem rozpoczął bajkę o kim by innym jak nie o księciu. Parodia łowcy normalnie. Powinna walczyć z groźnymi zabijakami, a wiozła na koniu dzieciaka słuchając jego bajania.
        Oczywiście, a jaki miałby być książę. Wszyscy arystokraci psia ich mać byli cudowni i dobrzy dla swoich poddanych. Normalnie dary od losu dla kmiotów, którzy bez nich byliby zgubieni. Tygrysica miała o nich prawie równie pochlebne zdanie co o służbach mundurowych, a taryfa ulgowa wiązała się z jednym maleńkim zbiegiem okoliczności wynikającym z charakteru pracy, czyli miała z nimi znacznie rzadszy kontakt niż ze wszelkiej maści strażnikami miejskimi, żołnierzami czy urzędnikami.
Wszystkie więc cnoty o jakich prawił dzieciak były dla tygrysicy całkowicie abstrakcyjną bajką właśnie. "No a jakże, oczywiście, że był przystojny" - komentując w myślach, wywróciła oczyma. Oni wszyscy byli przystojni, niech ich jasna cholera. Postawić facetowi lustro a gotów stwierdzić, że zobaczył bóstwo i się zakochał. Póki jednak chłopaczek nie marudził, niech sobie baja, trochę może przynudzał, ale cała okolica i najbliższe godziny zapowiadały się nudno więc chyba powinna przywyknąć.
Westchnęła co prawda kolejny raz, ale zgodnie nie przerwała dzieciakowi. A potem było tylko gorzej. Zmarszczyła brwi nie odzywając się jednak dopóki mały pasażer (w sumie prawie na gapę), nie skończył. Wzruszyła obojętnie ramionami, nie odwracając się nawet w kierunku pytającego.
        - Życie jest smutne - skomentowała oschle, ale mimo niechętnego nastawienia odpowiedziała na pytanie.
        - Nie wiem - odparła krótko i całkiem poważnie.
        - Nigdy nie stanęłam przed podobnym wyborem. Jedynie całkowity arogant i ignorant może założyć, że wie jak zachowałby się w sytuacji w której nigdy nie był.
        Najbardziej niepokojące było, że smark mówił dziwnie. Nie do końca jak dziecko, a zupełnie inaczej niż wieczorem. I nie była to tylko udana gra rozpieszczonego smarkacza. Kurdupel który wczoraj wpadł jej do ogniska i którego sadzała na konia, nie był zdolny do podobnej rozmowy. Skarciła się w myślach za podobne pomysły. Cudownie, sama szukała sobie kłopotów i utrudnień. Nie jej małpy nie jej cyrk, co za różnica czy mogłaby uwierzyć w podobną historyjkę. W końcu nie trudno dać wiarę w podobnie kapryśne działanie magii komuś, kto po ugryzieniu przez złapanego draba zaczął przy napadach złości porastać pręgowanym futrem.
To był stanowczo grząski grunt. Powinna skupić się na zadaniu, w końcu skrupuły i empatia nie należały do charakteryzujących ją cech.
        Odganianie natrętnych myśli ułatwiła kępa drzew majacząca na horyzoncie, ku niemej uldze tygrysicy. Skierowała konia w tamtym kierunku i niedługo później znaleźli się w skąpym zagajniku dającym upragniony cień. Wokół nie było żywej duszy, więc Sherani bez oporów zatrzymała konia przy wymurowanej studni. Zeskoczyła z konia i przytrzymała wodze by i dzieciak mógł zejść, po czym puściła wierzchowca luzem a wzięła się za wyciąganie wiadra z wodą by napełnić niewielkie kamienne koryto.
Gdy Dzwoneczek pił zachłannie, Rani wyciągnęła z juków jakieś zawiniątko i rzuciła chłopcu.
        - Jedz żebyś nie marudził znowu, że jesteś głodny - odezwała się szorstko, odwracając się od księcia. Odpięła od siodła prawie pusty bukłak i w ciszy zajęła się jego napełnianiem.
Zablokowany

Wróć do „Pustynia Nanher”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości