Maagoth[Las wokół miasta] Zabić boga

Niezwykle malownicze miasteczko położone na wschodnim stoku gór, nad rzeką Sangral spływająca z wysokich szczytów. Mieszkańcami Maagoth są głównie górnicy pobliskiej kopalni srebra i drwale. Ludzie tutaj są raczej skryci, ale przyjaźnie nastawieni do przybyszów.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Każde z nich poruszało się po obozie niezależnie, zgodnie ze swoimi potrzebami. Mniszek jednak cały czas kontrolował gdzie była Indigo i co robiła. Dostrzegł jak wchodziła do tych pojedynczych ocalałych namiotów, a potem z nich wychodziła, nie niosąc jednak niczego w rękach. Sam na razie tam nie zaglądał - dokładnie przeczesywał teren obozu, idąc od ciała do ciała. Szalonego wojownika dostrzegł niemal od razu, bo po prostu wiedział gdzie go szukać - widział, gdzie poprzedniego dnia padł po konfrontacji z Indigo i oczywiste było, że od tamtego momentu się nie ruszył. Nie podszedł jednak do niego, bo najważniejsze było znalezienie maga… A co z tym całym bałaganem wokół? Może się tym zajmie. Teraz o tym nie myślał, miał inne cele, ale gdyby ktoś miał okazję go dobrze poznać wiedziałby, że kwestią czasu byłoby dla niego rozwiązanie tego problemu. Nie zostawiłby ciał tak na widoku ani całego nietkniętego obozu - to przysporzyłoby zbyt wiele kłopotów i jego i tak naprawdę całemu lasowi. Taka ilość padliny przyciągnęłaby zwierzęta, które przy okazji zjadłyby wszystko jak leci - mogłyby się rozchorować. A potem pojawiliby się szabrownicy, złodzieje, inni kłusownicy korzystający z łatwej bazy wypadowej… No i oczywiście plotki, legendy. Mniszek był tego pewny - on sam jako opiekuńczy duch lasu powstał właśnie w ten sposób - raz, drugi się pokazał, za wiele się nie odezwał, ale ludzie dodali od siebie resztę. Najwyraźniej mieszkańcy Maagoth mieli bujną wyobraźnię i potrzebę tworzenia sobie mitów, bo może w ich życiu było za mało magii…
        Wracając do obozu. Mniszek kluczył między zwłokami i kończył oględziny. Nie znalazł ani maga, ani dziewczyny. Był też przekonany, że brakowało kilku kłusowników, ale oni akurat byli nieważni - robili tylko to, za co im zapłacono, na pewno nie będą próbowali powtarzać tego polowania na bożka… Możliwe, że właśnie pili, by zapomnieć i zapić to co przeszli. Wkrótce i oni zaczną tworzyć swoje historie i napędzać atmosferę wokół strażnika lasu Maorcoille.
        Mniszek wstał od ostatniego ciała i otrzepał dłonie. Wtedy dojrzał Indigo, która przygotowała stos pogrzebowy dla szalonego wojownika. Ostrożnie i cicho do niej podszedł. Nie chciał jej przestraszyć, ale też nie chciał przeszkadzać w tak intymnej chwili. Możliwe, że chciała pobyć chwilę sama, może się pomodlić albo wypowiedzieć błogosławieństwo - nie wiedział na dobrą sprawę skąd była i jakie w jej stronach panowały zwyczaje. Był i tak zaskoczony, że zdobyła się na pochowanie swojego przeciwnika z honorami, jakby był jej towarzyszem broni a nie wrogiem. Szanował jednak jej decyzję. Co więcej, udzielił mu się nastrój i również chciał wziąć udział w tym obrzędzie. Wyciągnął więc zza paska swój flet i przytknął do ustnika stulone wargi. Z magicznego instrumentu wydobyła się cicha, nastrojowa melodia, która nie miała w sobie innej magii, niż tą, którą miała każda inna muzyka. To była bardzo stara pieśń, którą śpiewano przy ogniskach, wspominając poległych towarzyszy - była pożegnaniem wojownika, który już był w lepszym świecie. Mniszek znał jej słowa, ale wolał gdy zamiast słów przemawiała muzyka. Zagrał więc zwrotkę, refren, później jeszcze chwilę pozwalał, by melodia sama płynę, aż w końcu odjął flet od ust i spojrzał pytająco na Indigo, która do niego podeszła. Słysząc jej propozycję szeroko otworzył oczy, po czym gwałtownie pokręcił głową.
        - Nie, nie możemy - oświadczył. - Las nadal cierpi po wczorajszym pożarze, który wywołali kłusownicy. Ja… Ja się tym zajmę. Nie będzie ciał. Tylko skończmy tu i wszystko zniknie…
        Elfik nie wyglądał na zadowolonego, ale nie robił żadnej awantury - machnął ręką i poszedł dalej. Dopiero teraz trafił do namiotu, który w pierwszej kolejności odwiedziła wojowniczka. Od razu dostrzegł zapiski maga i zaczął je przeglądać. Niestety ledwo był w stanie odczytać runy, którymi były one sporządzone. Zebrał jednak wszystkie kartki - a był ich naprawdę porządny plik - i wyszedł z nimi na zewnątrz, by lepiej widzieć. Przykucnął tuż przy wejściu do namiotu i tam zaczął czytać, poruszając wargami jakby to miało mu pomóc. W końcu jednak westchnął, zwinął kartki w ciasny rulon i wcisnął go za pasek.
        - I tak nie ma tej jego księgi, która tak świeciła - mruknął. - Indigo! Indigo… - zawołał ją, podchodząc. - Nie znalazłem tego maga, on musiał uciec. I jego grymuaru też nigdzie nie ma. Ty też pewnie nie trafiłaś na jedno ani na drugie? - upewnił się, choć spodziewał się jaką odpowiedź usłyszy. Westchnął, dłubiąc nogą dziurę w ziemi.
        - To chyba tu wszystko po nas… - uznał. - Indigo, jeśli chcesz stąd coś zabrać to weź, ja posprzątam ciała. Zabierz konia i odejdzie poza ten ostrokół, bo mógłbym wam zrobić krzywdę. I trzymaj go mocno, by się nie spłoszył, bo ziemia będzie drżała.
        Leśny strażnik poczekał, aż wojowniczka wypełni jego polecenia, po czym przeszedł się ostatni raz po obozie, by upewnić się, że niczego nie przeoczył. Na koniec sam stanął na granicy pobojowiska i chodząc wokół niego zaczął śpiewać swoje zaklęcie. Zaskakujące jak głęboki miał głos, gdy sięgał po magię ziemi - nikt by nie uwierzył, że to ten sam delikatny elfik ze złotą czupryną, który grał niedawno na flecie. Pod wpływem jego niskiej, dudniącej pieśni - zgodnie z zapowiedziami - ziemia zaczęła lekko drżeć. Wprawne oko spostrzegłoby, jak jej struktura zaczyna się rozluźniać, a wszystko co leżało w zasięgu działania czaru powoli zapadało się w sypkiej glebie. Liście i lekka ściółka trzymały się jednak na wierzchu - w pierwszej kolejności zapadało się to, co było ciężkie, czyli oczywiście ciała, beczki, większe elementy obozowego zaopatrzenia. Chwilę później było po wszystkim - polegli kłusownicy zostali pochowani, a na powierzchni zostały jedynie strzępy płótna i pojedyncze przedmioty, jakby owszem, w tym miejscu było obozowisko, ale całe wieki temu.
        Mniszek na koniec powoli złagodził swoją pieśń i ją wyciszył, lecz nawet gdy sam już nie śpiewał, wśród drzew niósł się pogłos zaklęcia, budując niesamowitą, bardzo poważną atmosferę. Elfik odetchnął i skłonił się przed miejscem, które miało stanowić anonimowy grób poległych w polowaniu na Maorcoille, po czym stał jeszcze chwilę w zamyśleniu, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Wojowniczka zajęta swoimi obowiązkami nie śledziła poczynań Mniszka, wychodząc z założenia, że elfik sobie poradzi i raczej zginąć nie powinien. Nie zauważyła również jak Kruszyna znalazła się nieopodal. Uszaty miał niesamowity dar do bezszelestnego poruszania się. Nawet widząc jak szedł, ciężko było uwierzyć, że nie był piękną leśną ułudą. Jakąś złotowłosą chłopięcą odmianą nimfy. Nie oczekując jego osoby, pewnie potrafiłby obserwować nic nieświadomego człowieka całymi godzinami, zupełnie jak jeden z leśnych mieszkańców.
Dopiero lekka i melancholijna melodia fletu uświadomiła Hope, że nie była sama. Nie rozumiała co prawda czemu elfik poczuwał się do obowiązku uświetnienia obrządku. Jeśli miałaby ocenić jego stosunek do martwego wojownika to wahała by się między niechęcią a strachem. Chyba wynikało to z ogólnie dobrotliwej natury blondaska. Tym bardziej więc nie pojmowała jego postępowania, ale chyba było to miłe z jego strony.
        Dokończyła krótkiego pożegnania wojownika i dołączyła do elfika kończącego nieopodal swoją grę. Od razu mając uszatego pod ręką, zapytała o swój pomysł z podpaleniem obozowiska, ale nie doceniła emocji jakie mogła wywołać podobnym pytaniem. Ze zwykłym spokojem wysłuchała zaprzeczenia blondynka i łagodnie skinęła mu głową. Ogień zawsze uważała za idealną drogę, zawsze można było go względnie dopilnować, ale widziała jak uszaty cierpiał gdy krzywdzono las i jego mieszkańców, zrozumiała też więc jego opór. Dlatego nie spierała się z nim nawet jednym słowem. Za to mimo zupełnie pragmatycznego podejścia do życia i twardego stąpania po ziemi, które do tej pory skłaniało ją do odrzucania wszelkich niewiarygodnych wyjaśnień, dziewczyna bez protestów uwierzyła Mniszkowi na słowo. Po wczorajszych wydarzeniach gotowa była dać wiarę praktycznie we wszystko co by jej powiedział. Przez te kilka dni światopogląd brunetki znacznie się rozszerzył, chociaż sposób w jaki Kruszynka chciała uprzątnąć pobojowisko, wciąż był sekretem.
        Rozdzielili się dosłownie na moment, znów spotykając się we wnętrzu obozu, gdy wojowniczka usłyszała swoje imię. Dołączyła do chłopaczyny głównie by przecząco pokręcić głową.
        - Nic mi nie potrzeba - odparła od razu krótko kiwając, potwierdzając, że zrozumiała zalecenia.
Nie czekając dłużej skierowała się po kobyłkę. Odwiązała wodze od ostrokołu i bez kolejnej zwłoki opuściła teren obozowiska.
        Melodia śpiewana przez elfika tym razem różniła się od poprzednich jakie słyszała. Była bardziej wzniosła, bardziej majestatyczna, zupełnie jak stary bór czy potężne, niezdobyte góry.
Dereszka wpierw tylko rzuciła łbem, ale moment później jak przewidział Mniszek, zaczęła poważnie panikować walcząc z Hope trzymającą ją za wodze. Przerażające wstrząsy, gdy ziemia pochłaniała ostatnie pozostałości obozu, ustały jednak równie szybko jak się pojawiły. Ziemia stała się prawie nieskazitelna, jedynie smętne szczątki namiotów i rzeczy przypominały o wydarzeniach minionego dnia, a ciszę przerywał niespokojny oddech konia, który wciąż był o krok od ucieczki.
Po wszystkim Mniszek stał pośrodku nieruchomo. Po chwili namysłu, Indigo podeszła do blond postaci, ciągnąc za sobą wciąż nieco opornego konia.
        - Wszystko dobrze, Kruszyno? - zapytała najdelikatniej jak potrafiła, ostrożnie dotykając ramienia chłopaczyny.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Indigo nawet nie była pewnie świadoma tego, jak bardzo jej przypuszczenia pokrywały się z rzeczywistością. Mniszek faktycznie potrafił godzinami obserwować ludzi w lesie, samemu pozostając niezauważonym. Pilnował podróżnych, drwali, myśliwych. Nie było wcale tak, że każdego przeganiał, bo przecież las był też po to, by korzystać z jego dóbr. Trzeba było jednak czynić to z umiarem. Zabijać tylko tyle zwierząt, ile było konieczne by przeżyć, wyrąbywać tylko tyle drzew, by być w stanie je zużyć i wybierać je mądrze, by nie wycinać bez pojęcia młodych, silnych egzemplarzy na opał… Ci, którzy to rozumieli, mogli liczyć na pomoc leśnego ducha, pozostali zaś na ostrzeżenie albo nawet karę, jeśli ich zuchwałość była zbyt silna. Zdarzało się również, że jedni czy drudzy dostrzegali Mniszka, ale nie dawali wiary, że był żywą istotą. Później, gdy o nim opowiadali, mówili o młodzieńcu w aureoli, który unosił się nad ziemią, bo nie pozostawiał najmniejszego śladu. Tak rodziły się legendy.

        Mniszek stał nad swoim dziełem, jak zawsze pogrążony w melancholii po tym, jak musiał kogoś pochować. Maorcoille zabijał bez skrupułów i bez żalu po wszystkim odchodził, lecz elfik przeżywał to znacznie mocniej niż żyjąca w nim bestia. Byli jak dwie strony tej samej monety: jeden łagodny, drugi brutalny. Przez setki lat to nie uległo zmianie i już raczej nie ulegnie. Zresztą wątpliwe, by komukolwiek wyszło to na dobre, bo choć tych dwoje nie umiało ze sobą żyć, oboje byli potrzebni tym górom i temu lasowi.
        Z jego podłego nastroju wyrwała go Indigo. Wojowniczka pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy, jak jej bliskość pomagała Mniszkowi. A to co zrobiła przed chwilą w szczególności: bardzo potrzebował tego czułego dotyku i poczucia tego, że komuś na nim zależy.
        - “Kruszyno”? - upewnił się, jakby powiedziała mu właśnie bardzo miły i zupełnie niespotykany komplement. Uśmiechnął się do niej ciepło, choć nadal z odrobiną boleści i zerknął na siebie jakby sprawdzał, czy faktycznie był tak mizerny. Położył dłoń na jej dłoni, którą poklepała go po ramieniu i przechylił lekko w jej stronę głowę.
        - W porządku, tylko… - Westchnął. - Zawsze mi w takich chwilach ciężko.
        Mniszek pokręcił głową, jakby strząsał z siebie negatywne emocje. Nie pytając Indigo o pozwolenie przytulił się do niej.
        - Dzięki tobie mi łatwiej - zapewnił szeptem i zaraz po tym się odsunął. Wyglądał już dużo lepiej, jakby ta dodatkowa porcja czułości zdziałała na niego cuda. Nawet z uśmiechem podszedł do nadal trochę rozdygotanego konia i pogłaskał go po chrapach.
        - Już dobrze - zapewnił go głosem, który on rozumiał, chociaż zwierzę i tak wiedziało, że już po wszystkim, musiało tylko dojść do siebie.
        - Czyli teraz polowanie? - mruknął Mniszek, nie patrząc ani na Indigo, ani na wierzchowca, tylko gdzieś w ziemię. Głos mu się zmienił, tak samo jak podczas śpiewania - teraz był poważny, cichy, zdeterminowany, choć wzrok zrobił się przy tym dziwnie matowy, jakby był wyprany z emocji. Trochę jak Indigo, ale w jego przypadku było to groźne dla otoczenia, a nie dla niego samego, bo on nie szukał własnej zguby, a zguby innych.
        - To jeszcze nie koniec. Nie, dopóki tamten mag żyje i ma swój grymuar - oświadczył, już podnosząc wzrok na wojowniczkę, choć teraz, gdy na nią patrzył, widać było w jego oczach niepewność. Nie chciał, ale musiał to zrobić.
        - Idę go szukać - oświadczył, obracając się i idąc na skraj obozu, w miejsce, gdzie kiedyś było do niego wejście. Zerknął ostrożnie przez ramię na wojowniczkę, po czym jednak odwrócił się do niej. - Indigo… Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Uratowałaś mnie tyle razy, że chyba nigdy nie byłbym w stanie ci się odwdzięczyć. Tylko to co teraz planuję… to polowanie… to już zupełnie co innego. I nie chcę cię zmuszać, byś poszła ze mną. Szalony wojownik był, no cóż, wojownikiem, a kłusownicy również postępowali jak śmiertelnicy. Teraz przeciwnikiem jest dwoje magów. Wiem, że nie potrafisz czarować i zrozumiem, jeśli odejdziesz.
        Mniszek mówił tonem poważnym, ale łagodnym. Nie kłamał mówiąc, że przyjmie każdą decyzję Indigo, bo równie mocno cieszyłby się mając ją przy sobie jak wsparcie, jak i wtedy, gdy ich ścieżki by się rozeszły - wtedy byłaby bezpieczna.
        Elfik zapytał jednak tylko raz i nie upewniał się, czy decyzja wojowniczki była ostateczna - przyjął ją taką, jaka była. A później zabrał się za tropienie. Z nią bądź też samodzielnie. Wiedział, czego należało szukać: śladów nadmiernie obciążonego wierzchowca albo odcisków stóp, w których jedne byłyby wyjątkowo głębokie i nierówne, bo mag włożył tyle wysiłku w złapanie Maorcoille poprzednim razem, że pewnie nie zdążył się zregenerować przed ucieczką. Swoją wiedzą podzielił się w razie potrzeby.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Emocjonalna strona nie była tą najbardziej rozwiniętą u wojowniczki. Zaś ten niewielki i ułomny fragmencik składający się na jej charakter, zwykle trzymała na wodzy i tłumiła, uznając za zupełnie bezproduktywny i bezcelowy w stosowaniu. Nawet nie musiała się specjalnie starać. Podobne zachowanie, czyli typowa oschłość, przychodziło jej naturalnie i bez zastanowienia. Stąd początkowe wahanie gdy podchodziła do Mniszka. Próba pocieszenia elfika była bardziej próbą dostosowania własnych przyzwyczajeń do sytuacji niż typowym odruchem serca, chociaż gdzieś podświadomie czy Indigo tego chciała czy nie, nawiązała z uszatym więź, czego do tej pory raczej udawało jej się unikać.
        Nie miała pewności jak strażnik lasu zareaguje w przypadku wyrwania go z zadumy, ale Mniszek ani się nie wystraszył, ani nie wyglądał na urażonego, wręcz odwrotnie.
Spróbowała więc odwzajemnić uśmiech, gdy elfik oceniał zasadność użytego zdrobnienia. Hope nie chodziło jednak o wzrost czy posturę chłopaczka, chociaż i tutaj nie chybiła, bo Mniszek nawet koło młodocianych chłopaków nie prezentowałby się specjalnie postawnie. Do takiego nie innego określenia przyczyniła się cała prezencja uszatego, który wydawał się nie tylko drobny, ale i delikatny jak mały ptaszek. Spojrzała łagodnie na przytulającego się do ręki blondynka, a później pozostało tylko odpowiedzieć na niezapowiedziane objęcia. Otoczyła chucherko rękoma, głaszcząc go delikatnie po plecach.
        Gest musiał wystarczyć za odpowiedź, podobnie jak późniejsze skinięcie głową. Indigo całą rozmowę mogłaby przeprowadzić jedynie przytakując i negując, a w razie bardziej złożonych komunikatów dodając krótkie gesty rękoma, w stylu “idziemy w tę stronę” czy “teraz cisza” i brakowało widoków by akurat ten aspekt charakteru kobiety miał kiedykolwiek ulec zmianie. Słowa ograniczał do naprawdę niezbędnego minimum.
Po chwili brunetka zapatrzyła się w ścianę lasu gdy elfik uspokajał konia.
        - Polowanie - potwierdziła na wzmiankę o obławie ze wzrokiem wciąż ufiksowanym w borze. Tak należało uczynić. Nikt żywy nie mógł odejść. Normalnie nalegałaby również na wybicie reszty kłusowników, ale sama konieczność dopadnięcia maga i jego pomocnicy była wystarczającym obciążeniem dla elfa, więc darowała mu podobne sugestie.
Co prawda z jednej strony można było się doszukiwać plusów tej sytuacji. Ocaleni mogli rozsiać plotki o bestii żyjącej w lesie, odstraszając większość chojraków. W końcu trafiłby się jednak kolejny ciekawski i nadambitny, podobny Jeregirlowi. Wojowniczka dużo bardziej wolała ostrzeżenia opierające się na informacjach “nie wrócił nikt żywy”, podczas gdy całe miasteczko wiedziało, iż była wyprawa na leśnego bożka. To jednak było coś, co sama mogła doprowadzić do końca. Uciekinierzy podobnie jak ona musieli zatrzymać się na noc by nie pobłądzić i by odpocząć. Wciąż były szanse na znalezienie sporej części z nich, tym bardziej, że uciekali bez ładu i w popłochu. Wciąż nie dawało to żadnej pewności, że nikt inny nigdy nie połaszczył się na tajemnicę skrywaną przez góry, ale znacznie minimalizowało to ryzyko. Dokładne sprzątanie świadków wykluczało również ewentualne pragnienie zemsty, gdyby nagle, po zaleczeniu ran, kłusownikom zachciało się przybyć większą grupą i ponownie rozprawić się z bestią. Brak ocalałych zawsze był wyjściem najlepszym z możliwych.
        - Słusznie - przytaknęła ponownie, chociaż poszukiwania maga nie mogły być ani łatwe ani bezpieczne, tym razem spoglądając w niebo i na granicę drzew, które mogła ogarnąć wzrokiem szukając sobie tylko znanych wskazówek. Opętani żądzą potęgi nie odpuszczali tak łatwo jak zwykłe rzezimieszki. W ich przypadku były jedynie przypuszczenie iż mogli wrócić. Mag wróciłby na pewno.
        - Odejdę - potwierdziła na koniec, dopiero teraz spoglądając w niebieskie oczy. - Ale dopiero jak będę miała pewność, że jesteś bezpieczny - zakończyła, nie zamierzając polemizować.
Koń czekał stopniowo coraz spokojniejszy, gdy Indi wprawnymi ruchami rozsupłała bandaż owijający kolano, pociaśniła jego sploty i równie zręcznie, jakby czynność stanowiła naturalną część życia, zawiązała świeże węzły. Podobnie uczyniła z ręką, tym razem jednak pomagając sobie zębami i już miała siadać na konia, gdy wojowniczce zaświtała jakaś myśl. Widziała pokaz magii jaką władał elfik, więc odruchowo zaświtało jej pytanie.
        - Ale jednak mam prośbę - zaczęła klękając na ziemi, wyciągnąwszy zdobyczną broń z pochwy. - To nie jest najlepszy miecz jaki można sobie wyobrazić, ale może dałoby się go trochę ulepszyć. Byłbyś w stanie zrobić do niego rękojeść, nie taką zwykłą, ale tak długą by nowa broń była mojego wzrostu? - zapytała w międzyczasie dłonią pokazując na mieczu o co dokładnie jej chodziło. Nie miała pojęcia jaką magią dokładnie władał Mniszek i czy w ogóle coś takiego było w zasięgu jego możliwości i tylko dlatego powstrzymała się przed rozłożeniem starej rękojeści i pozostawieniem czystej klingi gotowej do ewentualnego wyczarowania na jej bazie czegoś na kształt glewii.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        - Dziękuję - odpowiedział natychmiast Mniszek z prawdziwą ulgą w głosie. Przytulił Indigo, bardzo krótko, ale szczerze, jeszcze raz jej przy tym dziękując.
        - Tak się cieszę, że jesteś przy mnie - zapewnił prawie szeptem.

        - Em… - Lekko skonsternowany prośbą Indigo Mniszek nie potrafił w pierwszej chwili udzielić precyzyjnej odpowiedzi. Podrapał się machinalnie po skroni, gapiąc się na trzymany przez wojowniczkę miecz i zastanawiając się jak mógłby to ugryźć.
        - Wiesz, moje zaklęcia pozwalają mi na kształtowanie metalu, ale nie znam się na robieniu broni, nie wiem jak mi wyjdzie… - wyznał. – Ale możemy spróbować. Raczej nie powinno być problemu bym przywrócił go później do jego pierwotnego kształtu… Ale nie wyczaruję materii z niczego, potrzebujemy jakiegoś innego metalu – dodał jeszcze, od razu rozglądając się po okolicy. Nie potrzebował wcale drugiego miecza, wystarczyłby mu nawet garnek albo bardzo dużo gwoździ. I tak musiał trochę improwizować, bo prawie nigdy nie zaczarowywał metalu, ale jego sposób rzucania zaklęć był na tyle instynktowny – opierający się na melodii, rytmie i znajomości muzyki – że miał szansę na sukces tego przedsięwzięcia.
        - Ja poszukam czegoś odpowiedniego, ty go przygotuj – zarządził więc, nie sugerując Indigo żadnych konkretnych czynności, jakie powinna ze swoim mieczem wykonać, bo przecież ona znała się na tym znacznie lepiej niż on. Sam poszedł zaś z powrotem w miejsce, gdzie do niedawna był obóz kłusowników i zaczął wśród ściółki szukać czegoś, co nadawałoby się do nadbudowania jej broni. Rozglądał się przede wszystkim pod drzewami i tam, gdzie ziemia z jakiejś przyczyny była twardsza niż dookoła – z reguły w takich miejscach były ukryte jakieś kamienie, które nie poddawały się zaklęciu ruchomych piasków. Jego poszukiwania nie były specjalnie owocne, ale udało mu się w końcu zebrać kilka metalowych obejm z beczek – zdawało mu się, że to powinno się nadawać. Wrócił więc do Indigo ze swoją zdobyczą.
        - Gotowe? – upewnił się, przyjmując od niej gotową do przerobienia broń. – To… Pokaż mi o co ci chodzi, dobrze?
        Mniszek chciał wszystko jak najlepiej wykonać już za pierwszym razem, dlatego zadawał dużo pytań doprecyzowujących – gdzie jak grubo ma być, jak długa ma być nowa część, jak zakończona. Odgarnął nawet ściółkę, by odsłonić warstwę ziemi i na niej obrysował nowy kształt miecza by upewnić się, że wszystko dobrze zrozumiał. A gdy już nie miał więcej pytań, zabrał się do pracy. Przyłożył do pozostałości rękojeści pierwszą obejmę z beczki i po chwili zastanowienia zaczął nucić jakąś melodię. Metal pod jego palcami zaczynał powoli zmieniać konsystencję i stawać się plastyczny, wtedy elfik ugniatał go, by uzyskać pożądany kształt. Cały czas ściągał w skupieniu brwi, a czasami na jego obliczu pojawiał się grymas świadczący o tym, że coś szło nie tak. Po tym następowała zmiana jego pieśni, czasami subtelna a czasami diametralna. Widać było, że kosztowało go to sporo wysiłku, lecz prace powoli posuwały się do przodu. Gdyby był magiem ziemi wyspecjalizowanym w kształtowaniu przy jej pomocy metalu, zajęłoby mu to pewnie chwilę i być może zmarnowałby na to znacznie mniej materiału. Lecz nie było większych powodów do narzekań – w końcu miecz został przez niego przerobiony tak, jak sobie tego życzyła Indigo. Mniszek podał go jej jak giermek, na wyciągniętych dłoniach i z błyskiem nadziei w oczach.
        - I jak? - upewnił się. Gdyby ktoś zapytał jego o zdanie, przyznałby szczerze, że był z tej pracy bardzo dumny - nie spodziewał się, że to w ogóle wyjdzie. Ile kombinowania go to kosztowało i jak mocno nadwyrężył swoje struny głosowe to się nie liczyło. Napije się czegoś, troszeczkę odpocznie od czarowania i będzie w porządku. Byle wojowniczka była zadowolona z jego pracy.

        Gdy już kwestia miecza została rozwiązana, Mniszek rozejrzał się, wytężając swój magiczny wzrok w poszukiwaniu śladów maga i jego uczennicy. W obozie nadal unosił się ślad ich aur. Ale nie tylko one: czuł jeszcze trzecią emanację, którą po dłuższym czasie skojarzył z grymuarem, z którego korzystał jego wróg. Była naprawdę potężna, chyba nawet silniejsza niż aury ludzi.
        - Pojechali razem z księgą… - powiedział, by podzielić się z Indigo swoimi obserwacjami. - To znaczy, że na pewno jeszcze będą próbować. Ale dobrze ich widzę, to znaczy, na ile dobrze można widzieć jednodniowy ślad, który sam trochę zatarłem tym zaklęciem, którym pogrzebałem kłusowników… Tam - oświadczył w końcu, palcem wskazując zjazd do doliny. Razem z wojowniczką wdrapał się na konia, zajmując miejsce za nią. Cały czas zerkał jednak nad jej ramieniem i ręką wskazywał kierunek tam, gdzie należało go zmienić.
        - Czekaj, czekaj - ostrzegł nagle Indigo. - Tu się zaczyna robić gęsto. Musieli tu na dłużej się zatrzymać i ruszyć niedawno. Teraz musimy być ostrożni. Zsiądziemy?
        Mniszkowi zależało na tym, by stanąć na własnych nogach, bo na nich poruszał się znacznie sprawniej, lecz nie zamierzał naciskać na Indigo i jeśli ona wolała zostać w siodle, nie zabraniał jej. Sam szedł teraz na przedzie, uważnie sprawdzając wszelkie ślady, zarówno te na ziemi, jak i w świecie magii. Jako że doskonale znał tę część lasu zaczynał mieć pewne podejrzenia gdzie zmierzali jego niedawni prześladowcy… I nie pomylił się.
        - Są tu - szepnął, stając w pewnej odległości od wylotu ciemnej jaskini, z której wionęło zimnym, mokrym powietrzem. Przestąpił z nogi na nogę.
        - Tu jest tak gęsto od magii, że nie wiem czy są tu tylko oni, czy jeszcze jacyś kłusownicy, którzy poszli za nimi - wyjaśnił, oczekując, że to Indigo podejmie decyzję czy należ zapuścić się w głąb góry, czy czekać cierpliwie jak drapieżnik przy króliczej jamie, aż nieświadoma zwierzyna sama wyjdzie prosto w jego łapy.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Hope nie znała się na magii ani szczyptę bardziej ponad zdolność powiedzenia, że zapewne istniała. Tak głosiło wiele podań ustnych i pisemnych, a dziewczyna nie miała powodów by je negować. Do niedawna jednak jej świat ograniczał się do rzeczy racjonalnych i w pełni niemagicznych, suche informacje i wiadomości pozostawiając niepotwierdzonymi namacalnie. Przynajmniej do momentu spotkania Mniszka. Od chwili gdy jej ścieżka skrzyżowała się z drogą elfika, wojowniczka nie tylko została utwierdzona w przekonaniu, iż czary rzeczywiście miały swoje miejsce na tym świecie, ale powoli oswajała się z jej obecnością coraz częściej wliczając je w plany. Tak było w tej chwili.
Czekała ich kolejna potyczka, zapewne nie łatwiejsza o ile nie decydująca, gdyż wreszcie powinni stanąć oko w oko z czarnoksiężnikiem, więc Indigo potrzebowała każdej, choćby najmniejszej przewagi. Dobra broń - niestety tylko o to mogła poprosić. Tylko na tym się znała, chociaż pytanie było zupełnie ślepym strzałem. Świadomość istnienia magii była jednym, znajomość jej możliwości czymś zupełnie odmiennym. Przy poprzednich czynach uszatego, dorobienie mieczowi rękojeści wydawało się proste. A jednak wcale takie nie było. Kruszyna nie powiedziała jednak by było niemożliwe, czyli wciąż pozostawała nadzieja. Co prawda dziewczyna pożałowała, że uczyniła elfikowi tak wielki kłopot, ale było zbyt późno by się wycofywać. Skinęła Mniszkowi głową, gdy ten oznajmił, że idzie szukać materiału, po czym sama wzięła się za przygotowanie miecza.
Nożem podważyła rzemień oplatający rękojeść i metodycznie rozwiązała jego sploty, pas skóry chowając w kieszeni na zaś, gdyby miał się przydać. Później ostrzem wyważyła trzpienie trzymające głownię w rękojeści i surowy miecz ułożyła na ziemi. Gdy Mniszek wrócił z metalem, ponownie bezgłośnie przytaknęła i oszczędnymi słowami zaczęła wyjaśniać czego potrzebowała. Elfik nawet rozrysował na ziemi kształty przyszłej rękojeści by mieć pewność czy dobrze zrozumiał wojowniczkę. Najwyraźniej znał się na broni tak jak Indi na magii. Tłumaczyła więc cierpliwie i najbardziej obrazowo jak potrafiła nim zaczęły się zaśpiewy chłopaczyny.
Prace szły trudniej niż zwyczajne czary uszatego, a elfik wyraźnie kombinował na niektórych etapach, ale w końcu improwizowana glewia była gotowa.
Indigo przejęła z rąk Kruszyny oddawane niemal z namaszczeniem dzieło i spojrzała przeciągle po całej jego długości, jednocześnie ważąc je w dłoniach. Ciężar długiej, solidnej broni przynosił spokój i dodawał otuchy zupełnie jak stary przyjaciel. Swoją ograniczoną ruchliwość Indigo rekompensowała większym zasięgiem. Ze zwykłym jednoręcznym mieczem byłaby znacznie mniej skuteczna, ale teraz zyskała zastępstwo dla utraconego w walce flemberga. Przeciągnęła palcami po przedłużonej rękojeści. Z prostego w większości kształtu wyłaniało się kuliste zakończenie przywodzące na myśl pięść albo roślinny pąk, po drugiej stronie oplatała się na ostrzu jak pnącze, fiksując je na stałe w obsadzie. Sama głownia mierzyła półtorej łokcia, wraz ze stworzoną rękojeścią, improwizowana glewia zyskiwała nieco ponad sążeń długości.
Indigo spojrzała w pytające, błękitne oczy elfika, który wpatrywał się w nią intensywnie i z niecierpliwością. Wojowniczka nie mogła nie dostrzec jak wielkie znaczenie dla chłopaczka miały słowa, których teraz oczekiwał. Wyglądał na zmęczonego ale krótkie wypowiedziane pytanie zdawało się w tym momencie absorbować całe jestestwo uszatego.
        - Wyszło doskonale - odpowiedziała przywołując na twarz nieco sztywny uśmiech i pogłaskała Kruszynę po złotej czuprynie. - Dziękuję.

        Początkowo ruszyli konno. Kierunek wpierw odnalazł a później cały czas nadzorował i korygował Mniszek. Gdy zbliżyli się do swojego celu, przyszła pora na pieszą wędrówkę, chociaż Indigo idąc w krok za elfikiem wciąż prowadziła konia, nie rezygnując z jego pomocy zbyt wcześnie i nazbyt pochopnie.
Całą drogę Hope przytakiwała, stosując się do słów leśnego bożka, jednak nie odzywała się słowem jedynie w myślach i ciszy układając każdy kolejny krok. A chłopaczyna doprowadziła ich prosto do wejścia jaskini, w której musieli schronić się uciekinierzy. Ponownie przytaknęła, wychodząc przed uszatego. Obeszła pieczarę łukiem i klęknęła przy jej wstępie.
        - Zapewne oni mogą wyczuć nas, tak jak ty wyszukałeś ich... - na wpół stwierdziła, na wpół zapytała, przyglądając się ściółce.
Tym razem los ustawił ich w niezbyt pomyślnej sytuacji. Nawet jeżeli ścigani nie byli w stanie wyczuć ich obecności, zapewne zostaną usłyszani prędzej czy później gdy wkroczą do groty. Nie znali liczby przeciwników. Nie znali terenu, po którym mieliby się poruszać. Tymczasem atakowani nie tylko mogli się dobrze przygotować do obrony, ale byli na korzystniejszej pozycji, gdyż wróg mógł nadejść jedynie z jednej strony. Plecy mieli zabezpieczone, a atakującym sama kryjówka znacznie ograniczała pole do manewru i możliwe pomysły. W jaskini nawet kilka osób skutecznie mogło odpierać najazd całej drużyny. Tu siły były odwrócone i wchodzenie do leża wroga była raczej niezbyt mądrym konceptem. Wątpliwe jednak by kłusownicy i mag sami wyszli ze swej kryjówki. Nikt o zdrowych zmysłach by tego nie uczynił o ile nie miałby lepszego planu, a i ten nie wróżyłby elfowi i wojowniczce niczego dobrego.
Hope zerknęła na elfika. Ciężko było uznać, że podjęła konkretny plan, gdy niespecjalnie posiadali opcje do wyboru. Hope zerknęła na Mniszka.
        - Wejdę do środka, spróbuję zrobić rozpoznanie. Może ich rozproszę. Ty będziesz miał czas żeby się przygotować - powiedziała spokojnie, i nie czekając aż elfik zacznie się sprzeciwiać zniknęła pomiędzy skałami.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Warto było się męczyć. Mniszek był zmęczony i trochę bolało go już gardło od śpiewania, ale Indigo powiedziała, że miecz “Wyszedł doskonale”. To był miód na serce elfika, najlepsza nagroda, jaką mógł dostać za swoje starania. Uśmiechnął się do wojowniczki szeroko, promiennie, radośnie. Jego radość mogła wlać ciepło w serce każdej istoty, w mniejszym bądź większym stopniu.
        - Cieszę się! - zapewnił z zadowoleniem. - Oby ci służył!
        Szczęście dodało mu sił, dzięki czemu z niespotykaną werwą ruszył razem z Indigo na poszukiwanie maga, który nadal zagrażał strażnikowi lasu a przez to również tym majestatycznym górom.


        - No mogą – przyznał trochę niechętnie Mniszek. – Do tej pory szliśmy po śladach, więc jeszcze mogą nie wiedzieć, że idziemy za nimi, ale no… Gdy się zbliżymy to będziemy czuli się wzajemnie. Ale ja mam chyba trochę czulsze zmysły od nich – zastrzegł. – Bo wcześniej ja poczułem tego maga wcześniej niż on poczuł mnie. Nie wiem tylko czy to kwestia właśnie czulszych zmysłów czy tego, że moja aura jest dość… zwodnicza. Bo jest taka jak góry. I jak Maorcoille – wyjaśnił. – Więc nie można wykluczyć, że nas poznają.
        Mniszek westchnął i lekko wydął wargi. Wiedział tak samo jak Indigo, że ich położenie nie było korzystne, bo to oni wchodzili na teren maga, a nie na odwrót. Ktoś znający już możliwości elfika pewnie zaproponowałby, aby ten po prostu zasypał te jaskinie i w ten sposób raz na zawsze poradził sobie z problemem, lecz to nie było wcale takie łatwe – taka propozycja świadczyłaby o nieznajomości gór. Nawet nie tych konkretnych, a generalnie jakichkolwiek. Choć były to potężne masywy, które wydawały się niezniszczalne, nie znaczyło to wcale, że jednym pochopnie rzuconym zaklęciem nie można było wywołać tu katastrofy, na przykład w postaci lawiny błota i kamieni. W tym przypadku mogłoby do tego dojść, bo jaskinia, przed którą stali, sięgała bardzo daleko w głąb góry i miała wiele odnóg. To wielkie zagrożenie dla całego otoczenia i co więcej wielkie wyzwanie dla czarującego maga. Nawet pomijając to czy Mniszek był dość potężny, by zawalić tak wielki system jaskiń, nie było wcale powiedziane, że to rozwiąże ich problemy. Strażnik lasu był doskonale świadomy, że mag mógłby to przeżyć, że mogło go już tam nie być, że mógł uciec jednym z dziesiątek innych wyjść… Jedynym sensownym wyjściem było zagłębienie się w te korytarze i skonfrontowanie się z przeciwnikiem twarzą w twarz.
        - Co? - Mniszek zdawał się być zaskoczony tak nagle podjętą przez wojowniczkę decyzją. - Indigo, czekaj, nie możesz! - sprzeciwił się, idąc za nią lecz nie podnosząc głosu, by echo jego krzyków nie niosło się w głąb jaskini.
        - Wiesz jaki to jest labirynt? - zapytał ją. - To ogromna jaskinia, można tu błądzić lata i nie zobaczyć słońca! Albo wyjść po drugiej stronie góry… Nie, nie ściemniam - burknął, bo zdawało mu się, że Indigo łypnęła na niego przez ramię z lekkim niedowierzaniem. Nadal uparcie za nią szedł i nie zamierzał odpuścić, jeśli nie przekona jej, że to nie brzmi jak najlepszy możliwy plan.
        - Możesz się zgubić. Mówię poważnie - zastrzegł. - Pod ziemią nie czuje się położenia i wystarczy że się gdzieś przypadkiem zakręcisz i po tobie. Nie możesz tam zejść taka niechroniona. Oni sami byli szaleni, że tam weszli, ale może mieli jakiś plan, nie wnikam. Muszę iść z tobą - oświadczył butnie. - No albo musisz mieć jakiś sposób, by znaleźć drogę powrotną - uległ momentalnie, choć przecież Indigo wcale go nie naciskała. - Albo tylko kawałek, do najbliższego rozwidlenia - zaproponował jeszcze. - Indigo, ja wiem, że ty jesteś dzielna i dobrze walczysz, ale wiesz, nie boję się, że się na nich natkniesz, tylko że góra się pogniewa. Góry nie lubią być lekceważone, trzeba do nich podchodzić z szacunkiem.
        Mniszek zachował dla siebie myśl, że jego zdaniem ten błąd popełnili właśnie ich przeciwnicy, wybierając pieczary na swoje schronienie, lecz w jego posłanym w stronę ciemnych korytarzy spojrzeniu było widać wszystko, co chodziło mu po głowie.
        - Wiesz… Matka Natura jest po naszej stronie - dodał konspiracyjnym szeptem. - To co?

        Faktycznie początkowo rozległa grota szybko zwężała się do niewielkiego przesmyku, który należało przebyć idąc bokiem. Później zrobiło się nisko, ale za to szerzej, a po kolejnych kilkunastu sążniach zrobiło się i wysoko i szeroko - tutaj korytarz zdawał się piąć w górę na dziesiątki stóp, a idąc nie szorowało się ramionami o kamień, choć i miejsca na rozprostowanie rąk nie było. Gwałtowny uskok skalnego chodnika sprawił, że trzeba było przystanąć i ostrożnie opuścić się niżej. Jak na razie jednak innej drogi nie było - szło się jak po sznurku jednym, jedynym korytarzem. To jednak szybko się zmieniło. Po przejściu kolejnych czterech, może pięciu sążni, gwałtownie otwierała się grota o kształcie komina z owalną podstawą. Na jego szczycie widać było niewielki otwór, przez który wpadało do środka światło dnia. Wychodziły stąd dwa… a w zasadzie trzy korytarze. Dwa znajdowały się na powierzchni gruntu, jeden prowadził dalej prosto, a drugi odbijał w bok. Ten trzeci, który z początku łatwo było przeoczyć, znajdował się tuż nad głowami grotołazów, odrobinę w lewo od przesmyku, którym się tu trafiło. To naprawdę był istny labirynt, w którym panowała śmiertelna cisza, niosąca echo kroków daleko, może nawet do samego serca tych gór…
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Wojowniczka westchnęła cicho pod nosem gdy elfik potwierdził jej obawy. Skupiła się na prostych, znanych czynnościach jak badanie śladów, próbując stworzyć chociażby zarys planu. Nic jednak nie chciało przyjść kobiecie do głowy, nic poza wejściem do jaskini. Przedstawiła swój pomysł, licząc, że da chłopaczynie potrzebny czas, że może złotowłosy elf miał w zanadrzu jeszcze jedną sztuczkę tylko wystarczyło umożliwić jej realizację. Pomyliła się, a gwałtowny protest elfa pokazywał jak bardzo.
Najwyraźniej Mniszek nie tylko nie miał pomysłu, nawet nie myślał by go mieć gdyż właśnie w pełni rozminęli się w priorytetach. Hope chciała za wszelką cenę znaleźć i wybić pozostałych agresorów jak zawsze za nic mając swoje bezpieczeństwo. A elfik chyba w pierwszej kolejności chciał ją chronić.
        Brunetka zerknęła na Mniszka przez ramię. Nie wiedziała. Nie znała tych gór, chociaż taką możliwość też brała pod uwagę. Jaskinie potrafiły być krótkie, proste i ślepo zakończone z jednym jedynym wyjściem. Mogły też być labiryntami jak mówił uszaty. Tego dowiedziałaby się w trakcie, radząc sobie z każdym problemem po kolei, nie wybiegając myślami na przód. Podobnie zamierzała dobierać poczynania, na bieżąco i adekwatnie do zastanych możliwości. Ale elf chyba postanowił traktować ją jakby była nieświadomym dzieckiem z okolicznej wioski, które zamierzało zwyczajnie i radośnie wejść do groty i równie wesoło się zgubić. Jego troska na swój sposób była pewnie ujmująca, ale Hope przyzwyczaiła się do działania nie zastanawiania się jak niebezpieczne było. W tym momencie uszaty swoim uroczym i troskliwym sposobem życia wszystko komplikował, spowalniał i utrudniał. Nie zwykła się jednak denerwować. Odetchnęła głębiej w jedynym wyrazie niezadowolenia, po raz kolejny starając się zaakceptować naturę leśnego strażnika i przytaknęła Kruszynie. Nic innego nie mogła zrobić. Nie wyglądało by uszaty miał ustąpić a wojowniczce szkoda było energii i czasu na przekonywanie siebie nawzajem, kto miał rację.
Co do jednego się zgadzała, góry były niebezpieczne i zdradliwe, należał im się respekt jak każdemu żywiołowi. Jedynie ignorant za swojego przeciwnika wybierał naturę lub co gorzej zupełnie nie zawierał jej w swoich rachubach. Rozsądny grał wedle jej zasad i starał się możliwie wykorzystywać jej gniew na swoją korzyść, ale wszystko z ostrożnością i rozwagą, gdyż nie dawała się ona kontrolować zwykłym śmiertelnikom. Pewnie magowie mogli nie zaliczać się do tej grupy, ale elfik zapewniał, że naturę mieli po swojej stronie, a w tej materii był zdecydowanie bardziej obeznany niż Hope, więc zawierzyła jego słowom.
        - W takim razie idziemy razem - przystała na propozycję elfa i wznowiła marsz w głąb góry.

        Początkowo wędrówka nie była trudna, ale szybko zaczęła stanowić spore wyzwanie dla wojowniczki, zmuszając sztywne ciało do nie lada gimnastyki. Wąskie przejścia, uskoki, niskie stropy. To wszystko zmuszało Indi do zbierania całych sił by nie tracić równowagi, nie potykać się co i rusz niczym kaleka. Starała się też pilnować oddechu by nie zdradzał jak dużym wysiłkiem była wyprawa, która przecież dopiero się zaczęła. Później zaczęły się też rozwidlenia, do fizycznych utrudnień dodając komplikacje związane z decyzją.
Indi zerknęła na Mniszka, oszczędnymi ruchami, na migi pytając czy wie w którą stronę powinni dalej iść. Na kamieniu i w skąpym świetle nie widać było żadnych śladów, a przynajmniej żadne z nich nie były dostępne dla zmysłów wojowniczki. W jaskiniach zaś echem niósł się najmniejszy szmer, więc i szepty powędrowałyby kamiennymi tunelami. Wystarczającym problemem było poruszanie się, które mimo starań, nie było bezgłośne. Elfik był zwinny i cichy, ale człowiek nigdy nie mógł mu dorównać, o Hope z grzeczności lepiej było nie wspominać. Przemieszczała się ostrożnie, kroki stawiała starannie, ale kulawa kobieta zdecydowanie nie była najcichszym podróżnikiem, a każde szurnięcie, każde stąpnięcie kamienne ściany potęgowały niemal do poziomu hałasu.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek chyba się cieszył, że Indigo nie upierała się przy tym, by iść samej. Miał ku temu wiele powodów. Pierwszym była oczywiście troska o zdrowie i życie wojowniczki, bo co prawda w jego oczach była ona najlepsza na świecie, ale wiedział, że magia i natura nie walczą uczciwie i zawsze lepiej mieć jakąś nad nimi przewagę, chociażby liczebną. Z drugiej zaś strony sam nie chciał zostawać poza jaskinią, bo czułby się przez to strasznie niepotrzebny. A przecież znał się na magii, znał jaskinie, góry - to było jego małe królestwo. Wiedział, że się przyda i bardzo chciał to udowodnić. Z wyraźną ulgą zagłębił się więc wraz z Indigo w labirynt podziemnych korytarzy.

        Mniszek poruszał się jak leśny duch, bezszelestnie, nie zostawiając śladów i nie rzucając się w oczy. Ani razu jednak nie spojrzał na Indigo z dezaprobatą, nie dał jej do zrozumienia, że ma być cicho, gdyż spodziewał się, że i tak przeciwnicy prędzej czy później dowiedzą się o ich obecności w jaskini. O ile już o nich nie wiedzieli. Skradanie się stanowiło więc jedynie pozory i pewien element poprawiania swojego własnego samopoczucie, by nabrać przekonania, że na cokolwiek ma się jeszcze wpływ.
        W dużej skalnej komnacie Mniszek okręcił się parokrotnie wokół własnej osi, rozglądając się po niej. Zatrzymał się, patrząc na odgrywaną przez Indigo pantomimę, a jego lekkie jak puch włosy opadły mu na czoło i oczy. Zaczesał je byle jak dłonią do góry, po czym rozejrzał się pobieżnie. Gestem nakazał wojowniczce, by dała mu chwilę, bo musiał się skupić - zamierzał spróbować namierzyć powidok aury tego maga… Tu było to trudne, bo na tej przestrzeni wszystko było niejako na kupie - nie można było spojrzeć z szerszej perspektywy, stało się w obłoku magii, który zupełnie zaciemniał pole widzenia. Przez to Mniszek musiał przejść się po jaskini, zerknąć w każdą dziurę by przekonać się, czy ślad nie wiódł akurat tam. Ślad był jednoznaczny - prowadził najszerszym korytarzem w głąb góry. Mniszek stanął w przejściu i zacisnął wargi, przestąpił z nogi na nogę. W końcu zawrócił do Indigo i przez to, że nie znał magii umysłu, nie posiadał zdolności telepatii i nie umiał tak skomplikowanej informacji przekazać na migi, nachylił się do jej ucha i zwijając dłonie w trąbkę wyszeptał jej o co chodzi.
        - Zeszli tamtym korytarzem, ale wiem, że on dalej schodzi do jaskini, do której można wejść z drugiej strony - wyjaśnił. - Ale by ich zaskoczyć trzeba wspiąć się tam - dodał, palcem bezczelnie wskazując wlot korytarza znajdujący się wysoko nad ziemią.
        - Dasz radę tam wejść? - upewnił się. - Ja cię podsadzę, podciągniesz się? Bo ja tam wejdę bez problemu. Tam jest taki krótki korytarz, który zakręca i łączy się ze starym korytem podziemnej rzeki, nim można dojść właśnie do komnaty, do której prowadzi ten korytarz. Ale wchodzi się jakby od tyłu - wytłumaczył, na czym miałaby polegać ich przewaga w ewentualnym spotkaniu z magiem. Nie był wcale pewny, czy on faktycznie się tam zatrzymał, ale instynkt mu podpowiadał, że tak właśnie było. To była duża komora, w której można było swobodnie się poruszać, a zalegający tam skalny gruz zapewniał miejsca ułatwiające zorganizowanie zasadzki… O ile ofiara weszłaby z tej strony, z której się jej spodziewano, zostawiając tak wyraźny ślad, po którym miała iść. Gdyby zjawili się za ich plecami, mieliby olbrzymią przewagę… Ale pytanie brzmiało, czy Indigo da radę wspiąć się do tamtego korytarza.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Gdyby nie polowali na śmiertelnie groźnego maga, jego pomocnicę i niewykluczone, że jeszcze paru niedobitków, którzy samodzielnie pewnie nie stanowiliby wielkiego wyzwania, ale przy takiej koalicji mogli być ziarnkiem ryżu przechylającym szalę, pocieszny wygląd elfika byłby uroczy i zabawny, zaś krążenie po jaskini mogłoby stać się emocjonującą grą w podchody. Niestety nagrodą w tej akurat rozgrywce było ich życie i jakieś większe, chociaż bliżej nieokreślone, dobro. W końcu mogłoby dojść do jakiejś tragedii gdyby czarnoksiężnik jakimś cudem otrzymał dostęp do mniszkowych zdolności, a do tego prawdopodobnie dążył.
Indigo więc obce było zauroczenie złotymi włosami unoszącymi się podczas każdego ruchu, czy inne rozproszenia. Wstrzymała się cierpliwie aż elfik się namyśli. W bezruchu poczekała aż obejrzy zaułki i wejścia kolejnych korytarzy, jedynie powolnymi ruchami głowy śledząc poczynania chłopaczyny.
Myślała, że na koniec Kruszyna zwyczajnie wskaże ich dalszy kierunek, ale jak zwykle bywało w przypadku elfika i tu postąpił po swojemu. Wysłuchała go bardzo uważnie i skinęła krótko głową, wzrokiem podążając do tajemnego duktu i do głównego szlaku. Wojowniczka myślała chwilę nad czymś, co nie wyglądało jednak jakby zastanawiała się nad własnymi możliwościami podciągnięcia się do początku alternatywnej drogi.
Dopiero po chwili Hope dokładniej zerknęła na wlot usytuowany nad ziemią. Jama mieściła się niewiele wyżej niż plasował się czubek głowy rosłego mężczyzny. Nie wyglądało to na misję niemożliwą do wykonania, nawet bez elfiej pomocy.
        - Dam radę - wyszeptała tak cicho, że bardziej niż z dźwięków, należało czytać z warg. Kroki swoje skierowała jednak w zupełnie innym kierunku niż wejście. Rozglądała się podczas pierwszych paru kroków i parę razy się schyliła by podnieść kilka łupków nie większych niż pięść. Potem z nimi podeszła do Mniszka.
        - Rzuć je w zwykłe przejście, jak będę wskakiwać w ten sekretny szyb. Potem, chwilę później jak już zacznę iść. Niech skupią się na echu toczących się kamyków - wyszeptała cichutko wprost w elfie ucho.
        - Zdążysz do mnie dołączyć zanim pomyślą by się ruszyć, prawda? - upewniła się jeszcze, bo bynajmniej nie chciała ściągnąć na chłopaczka niebezpieczeństwa. Przynajmniej nie większego niż było ściganie szaleńca władającego magią.
        Potem uczyniła jak ustalili. Oparła pod ścianą glewię, by będąc już na górze, móc wciągnąć ją do siebie. Wzięła uspokajający oddech i podskoczyła by złapać brzeg skały. Potem pozostało już tylko podciągnąć się na górę. Kolano niewiele miało do rzeczy jeśli chodziło o wybicie się w skoku. Bark może miał ograniczony zakres ruchów, ale niewiele udzielał się w samej czynności podnoszenia ciała w górę. Musiał jedynie znieść napięcie stawów, które rozciągnęły się pod własnym ciężarem wojowniczki. Pewnie wypoczęta i sprawniejsza zrobiłaby to z większą gracją a mniejszym wysiłkiem, ale mimo wszystko skutecznie przy pomocy ramion i podpierając się o skały stopami, znalazła się na górze. Wychyliła się by zabrać broń i ruszyła korytarzem. Elfik chodził szybciej, więc na niego nie czekała a i tak w moment ją dogonił.

        Tak jak Mniszek przewidział, po wędrówce znaleźli się dokładnie za plecami wrogów.
Wewnątrz jaskini tliło się niewielkie ognisko rozświetlające grotę i rzucające wydłużone cienie postaci na kamienne ściany. Z jednej strony światło pomagało odnaleźć się w pomieszczeniu, z drugiej, każdy wojownik wiedział, że potrafiło więcej zaszkodzić niż pomóc. Nawet w tak niewielkiej dawce znacznie oślepiało swoimi odblaskami i jednocześnie całkowicie obezwładniało oczy w miejscach, do których jasność nie docierała. Łudziło też i myliło zmysły nieustannie pełgającymi cieniami, tańczącymi i snującymi się wokół, ogłupiając i znieczulając na prawdziwy ruch, lub też odwrotnie, przeczulając i wpędzając w paranoje jakby za każdym kamieniem mógł kryć się wróg. Dobra sytuacja.
Indigo powoli oceniała obecnych przeciwników, liczyła ich i zapamiętywała pomieszczenie. Walka w zamkniętej przestrzeni zawsze była w grupie tych trudniejszych, więc należało dokładniej ją zaplanować.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek był wręcz uradowany słysząc, że Indigo da radę wdrapać się do tamtego korytarza. To naprawdę ułatwi im walkę, będą mieli potężny element zaskoczenia po swojej stronie. Może uda im się wyjść bez szwanku i nie czyniąc zbyt wielkich zniszczeń - szkoda wszak byłoby zwyciężyć, ale i tak umrzeć w zawalonych korytarzach, gdyby coś poszło nie tak…
        Jednak Indigo nie od razu ruszyła w stronę korytarza, a elfik nie zamierzał jej pytać co zamierza - stał i przyglądał się z mieszaniną konsternacji i zainteresowania. Wolał nie wydawać z siebie więcej dźwięków, niż było to konieczne, bo jeszcze by go usłyszeli, słusznie więc założył, że poczeka i wkrótce dowie się w czym rzecz. Zorientował się w planie wojowniczki, gdy ta schyliła się po trzeci z kolei kamień i wtedy nawet sam zaczął je zbierać. Zatrzymał się jednak i wyciągnął przed siebie ręce ze swoimi zbiorami, by Indigo mogła mu dorzucić swoje kamyki i dokładnie wyjaśnić jaki miała plan. Co jakiś czas kiwał głową na znak, że rozumie i zgadza się z jej pomysłem.
        - Jasne - przyznał pewnym siebie tonem, gdy zapytała, czy zdąży do niej dołączyć. Oczywiście, że tak, przecież był sprawny jak kozica. Sam zresztą zaproponował, by wybrać tę drogę, musiał więc mierzyć siły na zamiary. To musiało się udać.
        Już bez żadnego dodatkowego sygnału para się rozeszła. Mniszek czekał u wylotu prowadzącego dalej korytarza, zwrócony jednak w stronę komory i wspinającej się Indigo, a nie potencjalnego zagrożenia. Patrzył jak jej szło, ale nie zrywał się do pomocy - radziła sobie, tak jak zapowiedziała. Co więcej nie czyniła nawet przy tym specjalnego hałasu. Elfik patrzył za nią tak długo, jak długo ją widział - nawet gdy była już na górze, sięgała po miecz. Dopiero gdy zniknęła we wnętrzu tajemnego przejścia obrócił się w stronę korytarza - teraz jego kolej. Policzył w myślach do trzech, po czym z rozmachem rzucił przed siebie trzymane w obu rękach kamienie. Te spadły na skalny chodnik, czyniąc niesamowity rumor, który poniósł się echem przez jaskinię, może wiele, wiele staj we wszystkich kierunkach.
        A nim ostatni kamyk przestał się toczyć, po leśnym strażniku w komorze nie było już śladu. Gdy tylko miał wolne ręce rzucił się do ucieczki, lekko i szybko niczym sarna przebiegając na drugą stronę jamy. Rozbieg pozwolił mu się dobrze wybić i bez problemu złapał za brzeg znajdującego się nad głową korytarza. Wierzgnął kilka razy, by jeszcze trochę sam siebie podrzucić do góry i już był na górze. Szybko dogonił Indigo i gdy ta na niego spojrzała, wyciągnął przed siebie rękę w jasnym geście, że wszystko się udało. Teraz mogli zacząć realizację kolejnych etapów planu. Pierwszy na liście był łatwy, bo w tym korytarzu nie można było się zgubić. Następny zaś był mętny i bardzo ogólny - wszyscy musieli zginąć. W sumie nie dogadywali się jak to konkretnie zrobić.

        Już będąc na tyłach wroga Mniszek przykucnął za jakimś kamieniem i rozejrzał się, ledwo wyściubiając czubek głowy nad skałami. Dostrzegł od razu maga i jego uczennicę - oni byli schowani, nieco z boku, otoczeni kordonem najemników. Tych Mniszek naliczył sześciu, ale nie miał wcale pewności czy to na pewno wszyscy - mogło się zdarzyć, że kilku poszło sprawdzić rumor, którego narobili w tamtym korytarzu albo po prostu chowali się za kolejnymi skałami. Nie wyczuwał ich aur, bo w tej komorze było tego tyle, że wszystko się ze sobą mieszało - emanacja maga, jego czarodziejskiej księgi, towarzyszącej mu kobiety, nawet własna aura Mniszka. Nic nie dało się z tego wyczuć i zrozumieć. To dobrze, to działało na ich korzyść, bo mag pewnie przez to nie poczuł, że jego zwierzyna, na którą zastawił tu pułapkę, zamierzała ich przechytrzyć. Teraz tylko…
        Mniszek obrócił się w stronę Indigo. Nie odzywając się słowem pokazał na nią, a później palcem powiódł w prawo po łuku. Dłońmi wykonał ruch, jakby chciał klasnąć, ale zaraz je cofnął, nie powodując żadnego dźwięku. Pomachał rękami bez ładu i składu, jasno dając do zrozumienia, że potrzebuje zamieszania. Później wskazał na siebie i na miejsce, gdzie przebywał mag, następnie zaś na sklepienie jaskini nad nim. Znowu jakby klasnął, tym razem jednak trzymając ręce w poziomie. Na koniec spojrzał wyczekująco na Indigo. Czy pojmie jaki miał plan i się z nim zgodzi?
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Przyczaili się za skałami jako jedne z ich cieni. Z tak dogodniej pozycji wojowniczka powoli i uważnie pociągnęła wzrokiem po jaskini i zebranych w niej kłusownikach. Sześciu zbrojnych, mag i jego pomocnica. Może jakiś zwiad ruszył tunelem, zmylony kamieniami. Tak czy inaczej z jednej strony była to całkiem sensowna grupa, z drugiej nie był to jakiś wyjątkowo liczny oddział. Morale również nie było jakieś wysokie. Czarnoksiężnik siedział w rogu co jakiś czas tylko szeptem odzywając się do pomocnicy. Wojownicy stanowili wyraźnie odrębną grupę. Chociaż kordonem osłaniali magików, widać było, że jaskinia jest podzielona. Szykowali się do starcia, gdyż nie mieli innego wyjścia, ale brakowało im serca do walki, nie mówiąc już o umieraniu dla maga.
Miny mieli zacięte, siedzieli w ciszy albo tępo patrząc w ogień, albo mechanicznie ostrząc broń. Wyglądali jak ścigana ofiara a nie łowca na polowaniu. Dobrze - podsumowała w myślach, ręką sięgając do kaletki.
        Gorzki smak liści rozpływał się po ustach brunetki, gdy ta zerknęła wreszcie na Mniszka. Po każdym geście na moment wracała wzrokiem w stronę jaskini, jakby umiejscawiała prośbę w pośród architektury groty, potem wysłuchiwała kolejnej fazy planu. Na koniec skinęła głową krótko głaszcząc elfika po złotych włosach częściowo w formie pożegnania, gdyby w którymś momencie plan poszedł w niekorzystną dla nich stronę.
        Potrzebował zamieszania - dobrze. Co innego mógł zrobić zbrojny w jaskini pośród innych wojaków - tylko zamieszanie z tego mogło wyniknąć. A jeśli poprowadzić je odpowiednio, to może rzeczywiście udałoby się utrzymać kłusowników, a w szczególności ich magiczną frakcję, w końcu groty umożliwiając chłopaczynie wykonanie własnej części planu.
Kontrolowany zawał, bo chyba to miał na myśli. Musieli być szaleni… ale grunt, by trafił maga by ich śmierć nie poszła na marne. Dość żałosnym i przykrym zakończeniem byłoby jego przeżycie. A widywała już podobnych straceńczych wojowników. Stawiali wszystko na jedną kartę i konali ze świadomością, iż zawiedli. Przykre.
Uśmiechnęła się krótko trochę do elfa, trochę do własnych myśli i pod osłoną nieregularnych głazów odpełzła cicho aby nie zdradzić kryjówki Mniszka. Gdy już wybrała dogodne miejsce z klęczek podniosła się w kucki, odliczyła trzy głębokie oddechy i wyskoczyła zza osłony. Pierwszym dźwiękiem jaki wybrzmiał pośród względnej ciszy był stukot butów uderzających o klepisko gdy dziewczyna wylądowała tuż za jednym z siedzących, oraz niepełne tchnienie później charkot myśliwego topiącego się we własnej krwi. Przedłużonego przez Mniszka miecza użyła niczym włóczni, przebijając płuco i większe arterie mężczyzny, który siedział najbliżej. Przeskoczyła nad zwłokami jednocześnie wyrywając glewię z ciała i tnąc szerokim łukiem nad sobą gotowa do kolejnego ataku. Potem rozpętało się piekło.
Zaskoczeni i wystraszeni nagłym pojawieniem się zagrożenia, wszyscy hurmem sięgnęli do broni i zapanował wielki nieład. Jeszcze dobrze nie wiedzieli kto ich zaatakował, gdy Indigo ruszyła na drugiego z nich.
Starała się planować swoje kroki tak, by możliwie nie dać się okrążyć. Całe szczęście zaskoczenie zrobiło swoje. Ktoś krzyknął - "To ta kobieta-demon!", inny dodał - "Ona zabiła Jeregirla". I jakoś przez chwilę nikt nie zastanawiał się, czy i gdzie w takim razie jest Maorcoille. Nieświadomie i posłusznie zbili się w ciasną grupkę, ignorując pokrzykiwania maga. Hałas ściągnął jednak posiłki. Trójka, która wyszła na zwiad, wróciła teraz biegiem zachodząc wojowniczkę od tyłu. Jeżeli chciała spychać ludzi w wybrane przez elfika miejsce, blokując czarownikom drogę ucieczki, nie miała innego wyjścia jak wystawić swoje plecy na drugi tunel. Teraz zamieszanie nabrało prawdziwego rozmachu. Zaatakowani chociaż wciąż wystraszeni, nabrali trochę animuszu i odpowiedzieli kontrą wraz z nowo przybyłymi, nareszcie skupiając się na walce a nie tym kto i jakim cudem ich napadł.
        Długa broń była trudna do manewrowania w pomieszczeniach, ale jednocześnie dawała tę przewagę, że nikt nie mógł zbliżyć się do wojowniczki nie wchodząc w jej zasięg. A Indigo korzystała z możliwości improwizowanej broni jak się tylko dało, posyłała klingę szerokim, śmiercionośnym łukiem, blokowała i odpychała nacierających całą długością rękojeści, samej odpychając się od ściany, do której została przyparta. Jednym słowem czyniła zamieszanie najlepiej jak umiała, mając nadzieję, że Mniszek nie będzie potrzebował jakoś szczególnie dużo czasu do przygotowania zaklęcia, bo chociaż broń dawała jej przewagę i posyłała ciężkie do obronienia, mocne cięcia, to nawet używana oburącz, wymagała znacznie większej siły i szybciej męczyła Hope niż zwykły miecz.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek widział, że Indigo rozumie jego pokazywany na migi plan. Jak rozumie to tego już niestety nie wiedział, ale był dobrej myśli: to była mądra dziewczyna i na pewno nawet jeśli coś zrobiło trochę inaczej niż on zakładał, to sobie poradzą. Jemu chodziło tylko o to, aby ona trzymała się prawej strony jaskini i ściągnęła tam kłusowników walczących normalną bronią. Zależało mu na oddzieleniu magów od tej grupy, bo walka między nim a nimi mogła być… No właśnie sam nie wiedział jaka. Raczej nie krwawa, ale brutalna to już z pewnością, bo mógł z niej wyjść żywy tylko jeden zwycięzca: mag albo bożek. Między nimi była co prawda dziewczyna, ale Mniszek w kościach czuł, że ona nigdy swojego mistrza nie zdradzi. Tym bardziej, że w tej sytuacji to ona była ofensywnym ogniwem tego duetu. Nie była tak silna jak starszy od niej mężczyzna, ale on posługiwał się rytuałami, a ona mocami, logiczne więc, że ona mogła czarować znacznie szybciej niż on, bo nie musiała nic rysować, ustawiać ani odprawiać innych cudów. Mniszek zauważył to już jakiś czas temu, chociaż przez to, że widział to oczami Maorcoille, dotarło to do niego po dłuższym czasie. To było wtedy, gdy go złapano w lesie. Wtedy wpadł w pułapkę maga: został tak pokierowany, by trafić w magiczny okrąg zamaskowany liśćmi. Czar był niezwykle potężny właśnie przez precyzyjną pracę, jaką przy nim wykonano, ale bez przygotowania przeciwnik leśnego strażnika był prawie bezbronny - wtedy włączała się jego uczennica. Należało więc przede wszystkim zająć się nią. I to była część dla Mniszka.
        Elfik nie od razu ruszył do ataku. Widział, że Indigo się skrada i nie zamierzał psuć jej efektu zaskoczenia. Zamiast tego wyglądał zza skał i obserwował zmiany jakie zachodziły wewnątrz jaskini: kto gdzie się przemieszczał, gdzie płonął ogień, jak wyglądało otoczenie. Wiedział, że gdy się zacznie, będzie musiał bardzo szybko reagować. Niestety nie mógł sobie żadnego zaklęcia podszykować, każde musiał wyśpiewać na świeżo… Poradzi sobie. Miał wystarczająco silną motywację, by nie dać się wątpliwościom - ratował swoją skórę, las, Indigo… Bo ona była silna, ale przeciw tym magom nie miałaby szans. A on nie dałby rady bez niej. Byli sobie niezbędni.
        I nagle się zaczęło. Pierwsza ofiara wojowniczki przeszła prawie niezauważona, dopiero przy drugiej ktoś zaczął reagować. Zrobiło się zamieszanie, w którym przyzwyczajeni do napięcia i walki z materialnym przeciwnikiem kłusownicy poradzili sobie znacznie lepiej niż magowie. Ci drudzy wyglądali na zupełnie zdezorientowanych, kręcili się w miejscu jakby nie wiedzieli czy wiać w stronę tunelu czy w głąb jaskini, gdzie ich zdaniem znajdował się ślepy zaułek. Z jakiegoś powodu mag zabronił swojej uczennicy czarować. Na coś czekali. A Mniszek nie zastanawiał się na co, bo to była jego okazja - wszystko zostało zaaranżowane tak jak potrzebował. Wstał więc i huknął swoim zaklęciem. Potężna wibrująca nuta rozeszła się po skałach i sprawiła, że wszystko zaczęło drżeć. Poczuli to wszyscy w pieczarze, a może nawet zwierzęta na zewnątrz. Magowie od razu zlokalizowali elfika, a gdy to się stało, dziewczyna pchnęła swojego mistrza pod ścianę, a sama pobiegła w drugą stronę, chowając się między skały. Płomienie w ogniskach buchnęły pod samo sklepienie a jęzory ognia zaczęły chłostać wszystko wokół nie bacząc na to czy w pobliżu był wróg czy sojusznik. Blask padający od tych biczy sprawiał, że trudno było się połapać w otoczeniu - kto gdzie jest, gdzie znajdują się skały, a gdzie już ściana… Mniszek mimo swojej magii nie wiedział już co się dzieje, wszystko mu się rozmyło. Spróbował na chybił trafił zniszczyć jeden z głazów, za którym zdawało mu się, że kryła się dziewczyna, ale jej tam nie było. Tymczasem on już zdradził swoją pozycję, musiał się więc przemieścić. Przesunął się w bok, tak by móc się ukryć, ale nadal coś widzieć, lecz jego przeciwnicy w tym czasie jakby zapadli się pod ziemię. Tak mu się przynajmniej wydawało do czasu, aż jakiś magiczny pocisk nie rozbił się o kamień niedaleko jego głowy. Wzdrygnął się i uskoczył w bok, lecz drogę zaraz zagrodził mu kolejny pocisk. I kolejny, kolejny, kolejny! Mniszek nie miał już innej drogi ucieczki jak rzucić się w przód, na ziemię. Tak też więc zrobił, lecz ledwo postąpił krok do przodu, poczuł, jak łapie go zaklęcie. Dostrzegł rozwieszone na okolicznych kamieniach amulety i zrozumiał, że znowu dał się złapać w pułapkę maga. Z początku czar, który go objął, sprawił, że jego ciało stało się sztywne i ciężkie, jakby go sparaliżowało. To jednak zaraz ustąpiło, a on poczuł, jak budzi się Maorcoille. Przerażenie wywołane tym nagłym przebudzeniem trwało ledwie chwilę. Później z głośnym rykiem w jego miejscu zmaterializowała się bestia z leśnych kniei. Miała tu niewiele miejsca, lecz i tak prezentowała się nadzwyczaj groźnie dla każdego, kto znalazł się w zasięgu jej kłów, łap i zębów.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Przewaga liczebna kłusowników wciąż była przytłaczająca. Indigo była jednak lepiej wyszkolona i ustawiła się korzystnie w trakcie pojedynku. Stała teraz plecami do ściany jaskini, która osłaniała ją przed podstępnymi ciosami od tyłu. Jedyną opcją myśliwych było zamęczyć dziewczynę drobnymi atakami jak zaszczutego tygrysa, gdyż z tego samego powodu, chociaż było ich wielu, nie mogli rozciągnąć pełnego okręgu i dogodną pozycję do uderzenia miało tylko kilku z nich, uniemożliwiając im szybką i skuteczną akcję. Miecze, które zmuszały mężczyzn do wchodzenia w bliski zasięg glewii Hope, również nie pomagały, sprawiając, że odnosili więcej ran niż jedna, przyparta do muru brunetka.
Walka trwała w najlepsze, gdy z oszałamiającym hukiem z palenisk buchnęły płomienie, dotkliwie parząc stojących najbliżej. Dwójka mężczyzn do i tak dojmującego hałasu dołączyła swoje rozpaczliwe wycie i wrzaski o pomoc. Tarzali się po klepisku by ugasić trawiący ich ogień. Bezskutecznie. Jedynie potęgowali zamęt. Hałas oszałamiał, blask zaś skutecznie oślepił walczących, sprawiając, że przez dobrą chwilę machali swoim orężem po omacku. Indigo w tym momencie wcale się od nich nie odróżniała, gdy szum w uszach uniemożliwiał szukanie wrogów słuchem. Wszystko to trwało nie więcej niż kilka uderzeń serca. Wraz z powracającymi zmysłami rozległ się ryk Maorcoille, przed oczyma Indi rozciągnął się niepokojący obraz i wojowniczce zaczęło zależeć na czasie.
        Plusem pojawienia się bestii była ucieczka kilku myśliwych. Śmierć kolegów w płomieniach i zjawienie się bożka, który w grocie wyglądała bardziej przerażająco niż w obozie, bo nie tylko nie był spętany, ale znajdował się znacznie bliżej, to było zbyt wiele dla trójki mężczyzn, którzy bez pardonu zaczęli wiać co sił w nogach. Dobrze. W dożynki zawsze można było się jeszcze pobawić, jeśli przeżyją oczywiście. Wpierw musieli uporać się z głównymi i najgroźniejszymi przeciwnikami, którzy przypadli w udziale właśnie elfikowi gdy Hope wciąż zajmowała kłusowników.
Minusem chyba znacznie przeważającym nad zaletami było zatracenie się Mniszka w bestii, co znaczyło, że miał kłopoty i potrzebował rychłej pomocy.
        Piątka, która została nadal przeważała, ale wojowniczce było znacznie lżej. Gdyby nie zioła już dawno dopadło by ją wyczerpanie, te dawały jej jeszcze kilka może kilkanaście minut więcej. W normalnych warunkach mogła zyskać nawet godziny, ale od wielu dni organizm już funkcjonował na granicy swoich możliwości, regenerując się jedynie w zakresie niezbędnego minimum, nie miał więc rezerw, z których mógł czerpać.
        Cofnęła się gwałtownie, plecami boleśnie lądując na ścianie. Do tej pory starała się mieć coś koło połowy do sążnia marginesu, umożliwiającego jej swobodne manewrowanie bronią. Ruch więc był tak nieprzewidziany, że atakujący potknęli się tracąc oparcie w natarciu i równowagę. Tego właśnie potrzebowała. Machnęła glewią znad głowy, niczym toporem obcinając głowę jednego z próbujących się pozbierać myśliwych i rękę mężczyzny stojącego obok niego. Już nawet nie słyszała krzyków. Uderzenie jednak chociaż skuteczne, było zbyt długie by mogła szybko zebrać broń i zadać kolejne równie zabójcze. Złapała więc trzon w poprzek i natarła poziomo z całej siły jak taranem. Uderzenie wzmocniła jeszcze kopnięciem zdrowej nogi, którym odepchnęła się od ściany. Ludzie zatoczyli się ponownie, chociaż już znacznie mniej bezbronnie, kłując mieczami napastniczkę. Mimo to Indi nabrała czasu i miejsca by ponownie zaatakować. Cięła glewią jak kosą dodając klindze prędkości własnym obrotem. To był atak, który miał pomóc dziewczynie przygotować się do ostatecznego ciosu.
Uczennica maga, dla Mniszka była zasłonięta przez skały, Indi widziała zajście z boku. Od momentu gdy odzyskała wzrok po rozbłyskach, miała aż za dobry widok na ponowne pojmanie bestii. Dlatego zaatakowała z pełną desperacją, co było przygotowaniem do ostatniej akcji. Kończąc półkole, drzewce pozostało jedynie w jednej ręce dziewczyny. Hope podniosła je nad głowę i z całej siły jaką potrafiła z siebie wykrzesać cisnęła glewią jak oszczepem. Odległość nie była duża, nie dość duża by nie dała rady zadać celnego uderzenia. Nie liczyło się, że właśnie pozbawiła się broni. To było jedyne co mogła uczynić gdy czasu miała tak niewiele. To była jej ostatnia strzała w przysłowiowym kołczanie.
Widziała jak improwizowana włócznia leci idealnie w stronę klatki piersiowej jeszcze nieświadomej kobiety. Potem poczuła częściowo przykryty ziołami, tępy ból, gdy miecz jednego z atakujących przebił jej bok. Ostrym półobrotem na pięcie weszła w półdystans i rąbnęła łokciem na odlew, prosto w twarz właściciela miecza, którego oręż chwilowo był unieruchomiony. Puścił rękojeść, którą dziewczyna chwyciła i wyszarpnęła z własnej rany by uderzyć już bardziej na ślepo niż elegancko i z planem. Pod drętwiejącymi rękoma poczuła jeszcze rozcinane cudze ciało, nie widząc nawet czyje. Nie dostrzegła czy włócznia sięgnęła celu. Nawet nie słyszała czy Maorcoille się uwolnił. Upadła nie czując już nawet klepiska i krwi powoli otaczającą ją kałużą lśniącą w tlących się płomieniach.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Maorcoille nie myślał. Nie analizował. On tylko robił to, do czego został przebudzony. Zawsze miał swój cel, zawsze wychylał głowę wtedy, gdy był wściekły i musiał ukarać tych, którzy spowodowali jego gniew. Tym razem więc był nieco zdezorientowany… No bo co było jego celem? W jaskini szalał ogień, słychać było szczęk żelaza i krzyki konających. W powietrzu unosił się mdlący zapach krwi i dymu. Kto był jego przeciwnikiem, dla kogo tu przybył? Nie wiódł go gniew, strach ani rozpacz tego drobnego ciała, które kotwiczyło go w tym świecie. Było trochę zdenerwowane i zatroskane, ale nie na tyle, by powidok jego emocji mógł wpłynąć na strzegącą lasu bestię.
        Cel znalazł się sam. Bo gdy taki potwór jak Maorcoille stoi i się rozgląda, nieroztropnie jest przykuwać jego uwagę. A tymczasem znalazło się kilku ochotników na to, by go sprowokować. Byli to oczywiście trzej kłusownicy, którzy uciekli przerażeni jego widokiem. Czuć było od nich zapach krwi i strachu, ich oraz ich wcześniejszych ofiar. Maorcoille rzucił się w ich stronę ryjąc pazurami potężne bruzdy w klepisku jaskini. Daleko jednak nie dobiegł, bo przy jego rozmiarach ledwo mógł się poruszać pod ziemią - uciekinierzy wpadli do wąskiego korytarza i tyle ich było widać. Tylko ostatniego z nich leśny strażnik był w stanie sięgnąć pazurami, rozerwać mu kurtkę i skórę na plecach, ale niestety nie przyciągnął go do siebie - ofiara z bolesnym kwikiem padła do przodu i z pomocą reszty tchórzy dała radę uciec, ścigana gniewnym rykiem Maorcoille.
        ”Wróć…”
        Maorcoille podniósł się na wszystkie cztery łapy i obrócił się w stronę wnętrza groty. Jego troje oczu błyszczało intensywnie, a spod podniesionych warg toczyła się piana szału. Skoro nie dopadł tamtych, zajmie się tymi, którzy zostali. Pamiętał ich. Teraz, gdy już trochę zorientowal się w sytuacji, czuł smród ludzkich ciał.
        ”Nie, nie tam…”
        Maorcoille nie słuchał. On miał swoje cele i priorytety. A w tym momencie była w tej grocie jedna osoba, którą szczególnie chciał widzieć martwą. Jego cel mógł się kulić za skałami i ze wszystkich sił udawać, że jego tu nie ma, ale strażnika takimi sztuczkami się nie oszuka. Zemsta.
        Bestia z rykiem rzuciła się w stronę skalnego rumowiska. Dwoma potężnymi uderzeniami uzbrojonych w ostre jak szable szpony łap rozrzuciła wokół cały grad skalnych odłamków. Mag krzyknął. Ziemia się zatrzęsła, a Maorcoille zaryczał, rzucając łbem na boki. Od tyłu widać było dym unoszący się wokół jego pyska - najwyraźniej jego ofiara miała coś w zanadrzu. Nie wiedziała jednak, że takie sztuczki nic nie pomogą w starciu z rozwścieczoną bestią. A teraz leśny strażnik był bardzo, bardzo wściekły. Magiczny pocisk roztrzaskał się na jego pysku, dotkliwie zranił trzecie oko i jego nozdrza. Nie odebrał mu jednak żadnego ze zmysłów a tylko dodatkowo rozsierdził. Tym bardziej Maorcoille nie zamierzał być miłosierny. Ledwo odzyskał widzenie, rzucił się na maga, wgryzając się w jego biodro, jak lew, który chce zatrzymać uciekającą zwierzynę. Z tym że jego paszcza była znacznie większa i prawie przegryzł maga na pół. W swej furii był jednak bardzo zapamiętały i nie zamierzał dać ofierze łatwej śmierci. Przy akompaniamencie agonalnych krzyków odgryzał kolejne kończyny maga, pazurami rozrywając tors. Ostrożnie, by nie naruszyć żadnych ważnych narządów. Trwało to chwilę, lecz dla umierającego z pewnością przemieniło się w wieczność. Skonał, gdy Maorcoille odgryzł mu głowę. Tak kończą ci, którzy zadzierają z potężniejszymi od siebie.

        Krwawa satysfakcja trwała jeszcze, gdy Mniszek odzyskał swoje ciało. Cały był umazany we krwi, w ustach czuł smak surowego mięsa, a jego żołądek był pełny. Na razie jednak nie docierało do niego, że jako bestia pożarł wrogiego maga. Jeszcze trochę czasu minie, nim skojarzy, że ten krwawy ochłap przed nim był kiedyś człowiekiem.
        To jeszcze nie był koniec. W półmroku jaskini widać było, że pozostał tu ktoś żywy… Najbliżej Mniszka leżała kobieta. Uczennica maga, przebita wielkim mieczem Indigo. Była ledwo przytomna z bólu, ale gdy jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Mniszka, zapłonął w nim ogień determinacji - skoro miała umrzeć, zabierze go ze sobą. To była kwestia refleksu… I elfik wygrał ten pojedynek. Jeden gardłowy dźwięk, który wydobył się z jego ust, sprawił, że kobieta z wrzaskiem odeszła z tego świata, a jej oczy zasyczały jak trawione kwasem żelazo. Smród palonego ciała był obrzydliwy.
        To jeszcze nie był koniec - na nogach trzymał się jeszcze jeden z kłusowników. On jednak gdy dojrzał, że właśnie zginęła ostatnia osoba, której mógłby być coś winien, wziął nogi za pas. Nikt mu nie zapłaci za mierzenie się z takim przeciwnikiem… Nie zdołał jednak uciec. Dotarł do niego wysoki zaśpiew, po którym coś zakłuło go w klatce piersiowej. Skonał nim jego ciało upadło na ziemię, a jego serce pod żebrami zamieniło się w krwawą miazgę.
        Teraz w grocie pozostała już tylko jedna żywa osoba poza elfikiem. I ona jednak była konająca… I to był bodziec, który przebił się do jego świadomości z odpowiednią mocą, by obudzić jego prawdziwą, wrażliwą osobowość.
        - Indi? Indigo! Indi… - wzywał ją, szybko biegnąc do niej między skałami. Potknął się i poleciał jak długi, dlatego ostatnie kilka stóp przebył na kolanach, nadal wzywając wojowniczkę. Żyła, widział, że jeszcze miała otwarte oczy. Nie czekał więc na żadną zachętę ani na oklaski. Zaczął śpiewać i śpiewał tak głośno, że prawie zdzierał sobie gardło. Czuł, jak magia wysysa z niego energię, a w jego pieśni słychać było wielki żal i błaganie - “żyj”. Rana była głęboka i obficie krwawiła, a wojowniczka była z pewnością wyczerpana. Przekroczyła swoje granice, walczyła w jego imieniu intensywniej niż powinna. To dla niego. To dzięki niej zabił tamtego maga. To dzięki niej żył… Drugi raz uratowała mu życie… Dlatego nie mogła umrzeć.
        Ogień na szczapach zgasł. W ciemności jarzyły się jedynie ostatnie węgielki. A wśród skał zrobiło się bardzo, bardzo cicho. Śpiew elfika ucichł. Dało się słyszeć tylko dwa płytkie oddechy.
        Na zewnątrz wszystkie ptaki w lesie zerwały się do lotu.

        Minął dzień. Mniszek siedział nad szerokim na niespełna łokieć górskim strumykiem i grał na flecie. To nie było magiczne wezwanie, nie wołał żadnych zwierząt, a mimo to one i tak się schodziły, zwabione słodką muzyką leśnego strażnika. Spomiędzy jagodzin wyglądały zaciekawione króliki i borsuki, gdzieś w oddali widać było łanie, które zatrzymały się w połowie swojego biegu. Muzyka była oczyszczająca. Wraz ze śmiercią magów cały las odetchnął z ulgą. Mniszek również. W muzyce wyrażał ten błogostan, który go ogarnął.
        Podniósł wzrok na Indigo uśmiechając się do niej samymi oczami. Z tego cieszył się najbardziej - że ona nadal tu była. Że razem weszli do podziemi i razem z nich wyszli.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Wojowniczka nie czuła już nic. Ani chłodu, który podobno ogarniał członki, tak chętnie i poetycko nazywany oddechem śmierci. Ani bólu, chociaż pewnie powinna. I choć mawiano, że gdy śmierć upominała się o swojego oblubieńca, życie przemykało wybrankowi przed oczyma, żadne wspomnienie nie przemknęło przez umysł konającej. Powoli otaczała ją pustka i ciemność, nie dając miejsca na żale i retrospekcje.
Oczy jeszcze miała otwarte, wciąż patrzyła a w źrenicach odbijał się ślad świadomości, widziała jednak niewiele. Mętne kształty pośród cieni i nachylającą się nad nią sylwetkę. I tylko jedno ostatnie przekonanie tliło się wraz z ostatkami życia: nie wezmą jej żywcem. Więcej nie potrzebowała.

        Wpierw do sennego umysłu zaczęły docierać dźwięki. Kojąca melodia powoli robiła sobie drogę do budzącej się świadomości. Potem dziewczyna zaczęła wyczuwać otaczające ją faktury. Jednak wraz z odchodzącym snem uciekał też wewnętrzny spokój. Myśli zaczynały krążyć, racjonalnym osądem przeganiając poczucie bezpieczeństwa i błogostan. Wracały wspomnienia nakazujące rychły powrót do rzeczywistości.
Walczyła z ukrytymi, potem ranna padła gdzieś w lesie. Powinna jak najszybciej wstać i uchodzić dalej, nim zjawią się kolejni tropiciele. Z trudem uniosła ciężkie powieki. Jeszcze trudniej było zaspanym oczom przyzwyczaić się do światła. Hope mrugała dobrą chwilę walcząc z własnym opieszałym ciałem, zbyt wolno w jej mniemaniu odzyskując jasność myśli i wzroku. Kształty jednak chociaż powoli, stopniowo nabierały ostrzejszych form, a wzrok podejrzliwych oczu trafił wprost na Mniszka. Wtedy do Indigo wróciła reszta wspomnień, stając się rzeczywistością a nie echem sennych mar, a jej twarz stopniowo się rozpogodziła. Od walki z pościgiem minęło kilka dni.
Dni spędzonych na zupełnie innych bojach z odmiennym wrogiem.
Nie pamiętała jak wydostali się z jaskini. Więcej: nie pamiętała nawet jak elfik się uratował i wrócił do swojej postaci. Byli tu jednak oboje, a to znaczyło, że przeżyć udało się właśnie im, nie magowi.
Spokój lasu był wręcz namacalny, a może zwyczajnie nie dobudziła się jeszcze do końca. Wszystko wydawało się ryciną wyciętą z księgi pełnej baśni. Niestety wojowniczka nie kontemplowała zbyt długi pięknego obrazka. Podniosła się na nogi, psując sielankowy pejzaż gdy wywabione zwierzęta mniej lub bardziej wystraszyły się ruchem człowieka.
        - Już po wszystkim... - na wpół stwierdziła na wpół spytała patrząc w pogodne oczy Kruszyny. Gdzieś między ciemną zielenią lasu zamajaczył jej biały kształt, zupełnie jakby czekał do tego momentu.
        - Czas na mnie - dodała łagodnie, starając się uśmiechnąć. Nie miała pewności jak na tak nagłą rewelację zareaguje leśny strażnik, ale jakoś wątpiła by zrazu miała usłyszeć “wspaniale, ruszaj, szerokiej drogi”.

        Biel nie była przewidzeniem. Mignęła ponownie pomiędzy liśćmi, gdy siwy ogier krążył w okolicy, z jakichś sobie tylko znanych powodów nie zbliżając się do elfika, zachowując dystans odmienny od reszty zwierząt.
Wojowniczka podeszła do wierzchowca. Pogłaskała go szepcąc coś o tym jak to spryciarz wymigiwał się od kłopotów, po czym z wystającego korzenia wskoczyła na koński grzbiet i zaczęła oddalać się niespiesznym tempem, które dyktował ogier. Nie odwracała się, nie machała. Wszystko miało swój początek i swój kres, godziła się z tą prawdą wyjątkowo dobrze. Zaś to zakończenie chciała przeprowadzić możliwie bezłzawo.
Zablokowany

Wróć do „Maagoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości