RapsodiaKompanio, w stronę skarbu! (ciąg dalszy)

Mówi się o niej Miasto Elfów. Owe osiedle nie zostało jednak założone przez elfy, a przez ludzi, pierwszym jego królem był człowiek, niestety jego dość niefortunne rządy doprowadziły do konfliktu pomiędzy władzą a ludem, wtedy to władzę obijał pierwszy elfi król, od tego czasu co raz więcej efów zaczęło przybywać do miasta, mimo, że oddalone o wiele dni drogi od głównych elfich osiedli ściągało do niego mnóstwo elfich braci, a zwłaszcza tkaczy zaklęć. Miasto położone nad legendarnymi wodospadami, w pięknej i... magicznej okolicy nie mogło zostać nie zauważone przez magów, czarodziejów i elfich tkaczy zaklęć...
Zablokowany
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Kompanio, w stronę skarbu! (ciąg dalszy)

Post autor: Verden »

Poprzedni rozdział

        Spomiędzy liści wyłaniały się promienie ostrego jak brzytwa światła, przejeżdżając elfowi po oczach, zmuszając go do naciągnięcia kaptura jeszcze bardziej. Kroczył wybrukowaną ścieżką, mijając szybkim krokiem nielicznych ludzi i wozy karawaniarzy. Był już blisko i mógł to wywnioskować nie tylko po tym, że spędził 3 dni w marszu, przerywanym wyłącznie polowaniem i zaledwie parogodzinnymi drzemkami. Każdy, kto bywał w Rapsodii, wie, że to właśnie ona oślepia ludzi w pobliżu, a nie słońce. I nie ma w tym ani krzty przesady czy sarkazmu, gdyż miasto, zbudowane w całości z jasnego marmuru i szkła, odbijało światło jak lustro. Gdy tylko Verden wyszedł zza zakrętu i drzewa przestały przysłaniać widok, jego przeczucie się potwierdziło. Przed sobą miał olśniewające budowle, majaczące na tle licznych wodospadów, spływających po szczytach i zasilających życiodajną wodą zarówno miasto, jak i okoliczne lasy. To była miła odmiana od śmierdzącej kałem i rybami, zaszczanej Trytonii, psia jej mać. Do końca życia będzie przeklinać to miasto, gdzie było mu dane spotkać trytona Rubinento i lisołaczkę Yve. Najgorszy duet, jaki mógł mu się trafić na szlaku. On - nierozgarnięty, nieobliczalny, licho wie co z nim tak naprawdę jest. Raz zachowuje się jak małe dziecko, innym jest magiczną maszyną do zabijania. A ona... no cóż, ona to już zupełnie inna historia. Bezczelna, pyskata smarkula, a gdy przychodzi co do czego, jak chociażby kiedy trzeba coś lub kogoś załatwić, nawet palcem nie kiwnie. Jak już coś zrobi, to wielka łaska, kłaniać się należy, bo w końcu "księżniczka" ruszyła dupę. Całe to towarzystwo pałętało się elfowi pod nogami pół miesiąca zaledwie, a i tak zdążył mieć ich dosyć. Przydatni byli tylko w jednej kwestii, dostarczaniu informacji o skarbie. Zmiennokształtna skądś miała cynk, że spora ilość kosztowności leży nietknięta w Górach Druidów, czekając tylko aż ktoś ją sobie zabierze. Na elfa zadziałało to jak płachta na byka, stąd zgodził się naiwnie z nimi podróżować. Ale nawet teraz, kiedy od nich zwiał, kiedy tylko się dało, miał w głowie wszystko o czym mówili. Jest w stanie wskazać to samo miejsce na mapie bez problemu. Jedyną przeszkodą jest była drużyna. Verden miał więc zamiar zrobić coś, na co rywale w życiu nie wpadną. Przygotować się. Znaleźć jakichś zaufanych ludzi, z którymi podzieli się skarbem, nawet po równo. Ale muszą być fachowcami. Sabotażyści, wojownicy, traperzy, magowie, każdy z nich jest w tej sytuacji na wagę złota. Trzeba także pomyśleć o transporcie. I o zapasach, co zaoszczędzi czasu w podróży. Gdy będzie się ścigał z byłymi kompanami, nie może sobie pozwalać na stratę czasu. Rozłożenie ogniska, polowanie, gotowanie, wszystko to zabiera cenne godziny. A wszystko najlepiej załatwić dziś. Był ranek, niedawno wstał świeży, ciepły, letni dzień. Rywali nie widział, wyruszył prawdopodobnie wcześniej niż oni. Miał lekko przynajmniej godzinę przewagi. Czas działać.
        Verden wparował do miasta biegiem, omijając na drodze wszystkich. Rozpychał się pomiędzy tłumami w alejkach, a naganiaczy odpychał tak mocno i stanowczo, że jeden z nich przewrócił się pod naciskiem silnej ręki elfa. Nie miał czasu na podziwianie architektury Rapsodii, co zazwyczaj w tym miejscu robił. Ulice, w przeciwieństwie do klaustrofobicznej Trytonii, były tutaj szerokie, dawały ogromną ilość przestrzeni, choć mimo wszystko były tłumne. W powietrzu unosiła się mieszanka przyjemnych zapachów, z których mało czuły nos Verdena mógł wyniuchać tylko tyle, że dookoła było bardzo czysto. Nad alejami górowały wysokie budynki z marmuru, zarówno różowego i białego. Na ulice wychodziło wiele okien i balkonów, ozdobionych licznymi, kolorowymi kwiatami. Niektóre przypominały wręcz miniaturowe ogrody, były aż tak usłane roślinnością. Główna aleja, odchodząca od bramy, prowadziła w prostej linii do rynku, na którego środku stała ogromna, majestatyczna fontanna, z pomnikami ukazującymi Radę Czarodziejek stojących w kręgu, z pierwszą królową Rapsodią pośrodku. Każda z figur była naturalnej wielkości, a górowały one nad placem na tyle, że podest, na którym stały, był mniej więcej na wysokości czoła Verdena, czyli krótko mówiąc dość wysoko. Dookoła stały liczne kramy, a rynek, jak to rynek, był cholernie gwarny. Kupcy przekrzykiwali się jak szaleni, promując swoje towary, gospodynie, uczeni i rzemieślnicy prowadzili rozmowy i dyskusje, co gorliwsi nabywcy targowali się, a przy tym wrzeszczeli, próbując przebić się przez hałas do uszu sprzedawców. Elf pominął to wszystko i skierował swoje kroki do okazałej karczmy, której nie sposób było przeoczyć. W zasadzie wyglądała jak piękna, ogromna, marmurowa kamienica i tylko zacieniony balkonem parter z szyldem, ścianą wyłożoną ozdobnie ciemnym drewnem i oknami, zza których majaczyły pijane sylwetki, zdradzał charakter budowli. Za taką okazałość i lokalizację co prawda się płaciło, ale Verden nie był tutaj żeby pić. Absolutnie.

        Gdy wszedł do przybytku... no cóż, gdyby tu nigdy nie był, można by powiedzieć, że czar prysł. Elf był jednak przygotowany. Gospoda jak gospoda, oczywiście była schludna, na tyle przestronna, że przestrzeni nie brakowało mimo tłumu, a wnętrze miało styl wręcz dworski, odróżniając się od karczm w innych miastach, a nawet konkurencji tutaj, na miejscu. Poza tym jednak wszystko było normalne. Ktoś po drugiej stronie pomieszczenia sprzedał byłemu kompanowi do picia cios w pysk, ktoś inny grał w grę pijacką, sprawdzając jak dużo może wypić, jeszcze inni grali w karty, kości, a stary Virdamir, barczysty karczmarz o siwej brodzie i łysej głowie, aparycją przypominający stereotypowego drwala, właśnie znów położył kogoś na rękę z hukiem, o mało nie połamał delikwentowi dłoni. Całemu rozgardiaszowi przygrywała dodatkowo grupa bardów, którzy grali skoczną muzykę, idealną zarówno do hulanki, jak i do bitki. Elf ruszył pewnym krokiem w stronę baru, usiadł na jednym ze stołków i zdążył tylko zdjąć kaptur, gdy usłyszał głos zza lady.
        - Verden, ty gnoju skończony! - zakrzyknął do niego karczmarz, swoim niskim, ochrypłym głosem. Podał mu rękę i silnie ścisnął, na co elf nie pozostał dłużny i również użył niemałej ilości siły. - Kopę lat! Co sprowadza mojego ulubionego elfa, ognistego sukinsyna?
        Verden znał Virdamira już parę lat. Poznali się po imieniu, gdy elf wziął zlecenie na wytropienie pachołków, którzy tworzyli zgraję złodziei biżuterii. Długo ich nie szukał, bo gdy tylko wziął list gończy i przysiadł w karczmie z kuflem piwa, naprzeciwko siebie ujrzał właśnie tych poszukiwanych i nie czekał ani nie cackał się z nimi. W zleceniu napisane było "żywy lub martwy". Skończyło się krwawą rzeźnią, choć co prawda ofiary były tylko wśród bandytów. Głównym bohaterem wydarzenia został jednak nie elf, a karczmarz, który słysząc, że ma kogoś takiego wśród klientów, krzyknął "Złodzieje mnie nie obchodzą! Ale biżuterii? Pedałom piwa nie będę serwował!", po czym obił jednego z nich tak, że gdyby nie czarodziejki, do dziś jadłby przez rurkę. Nie był to typ osoby, którą Verden nazwałby przyjacielem, ale nie można było zabrać mu tego, że był personą co najmniej ciekawą.
        - Virdamir, każdemu klientowi mówisz, że jest twoim ulubionym. - Odpowiedział mu elf z rozbawieniem.
        - Kiedy ja mówię prawdę! Mój ulubiony klient, to klient z pieniędzmi. Poza tym nie każdemu tak mówię, jest jeszcze ta grupa, którą wywalam za szmaty na bruk. - Zarechotał karczmarz, jako jedyny rozbawiony ze swojego żartu. Nie wiadomo czy był to po prostu słaby dowcip, czy tyle osób zostało "wywalonych za szmaty na bruk". - No dobra, ale mówże, co cię tu przywiało i co polać.
        - Nic nie lej - elf przeszedł do poważniejszego tonu głosu, jednak nie był to ten jego zimny, pogardliwy ton. Można nazwać go biznesowym. - Interesy mnie sprowadzają. I to szybkie. Potrzebuję Kellinaela, od ręki.
        - Jest na górze, na balkonie. - Karczmarz umilkł momentalnie, gdy Verden rzucił to imię w rozmowie. Nagle przestały się go imać żarty, zmierzył tylko wzrokiem elfa. Gdy ten wstał od baru, wypalił tylko jedno pytanie. - A na cholerę ci Kellinael? - lecz odpowiedzi nie dostał.

        Verden pomaszerował na karczemne piętro, które wyglądało tak samo jak parter, były tam po prostu dodatkowe miejsca, a przy tym wejście na balkon. Tu też ludzi nie brakowało, choć dziwnie pusto było w okolicy jednego ze stolików na zewnątrz. Siedział tam zakapturzony jegomość, w czarnym, dostojnym płaszczu. Nie było widać jego twarzy, choć Verden wiedział, kto to był. Im bardziej się zbliżał, tym mocniej czuł silną energię magiczną, aż w końcu, gdy usiadł, zrobiła się ona przytłaczająca. Kellinael patrzył w dal, przyglądając się ruchowi na rynku zaczął mówić, nie odwracając twarzy do rozmówcy.
        - Czy znasz strach zasypiania? Ciało ogarnia przerażenie, gdyż ziemia się rozstępuje i zaczyna się sen. Ten stan zanurza cię w najmroczniejsze odmęty świadomości. Jeżeli się skupisz, zobaczysz to. Zobaczysz twarze ludzi, których zabiłeś, których oszukałeś, którzy cierpieli przez ciebie. Nie pamiętasz ich, zresztą skąd miałbyś? To tylko pionki... Nie, schody, po których wspinasz się do fortuny. I po co ci ta fortuna? Jakież ona przynosi ci odkupienie, potępieńcze? Nie dość, że przeklęty przez los, przenosisz jeszcze swoje wypaczenie na...
        - Tak, mi też cię miło widzieć... Kellinaelu Aileinie. - Verden przerwał mu popisową szopkę swoim oziębłym głosem, imię jego wypowiedział dodatkowo z pogardą. Strzepnął mu z głowy kaptur, odsłaniając jego twarz. Był to lodowy elf, przypominający do złudzenia Verdena właśnie. Był on delikatnie niższy, dużo mniej postawny, chudszy i miał dłuższe włosy, spięte w kitę. Poza tym, jak dwie krople wody. - Mogę mówić do ciebie "bracie", czy absolutnie się mnie wyparłeś? - rzucił prosto z mostu. Wszak wiedział, że monolog to pokazówka, dzięki której młody chciał się popisać. Był on o około 100 lat młodszy od Verdena, więc jeszcze trochę zostało mu do dwóch setek lat. Verden na standardy elfickie był młody, ale Kellinael był zaledwie smarkaczem.
        - Przenosisz przekleństwo naszej rodziny na innych, bogu ducha winnych ludzi. Oczywiście, że się ciebie wyparłem! - odburknął ten, tym razem patrząc bratu prosto w oczy, widocznie będąc naprawdę wkurzonym, że tak bezczelnie Verden z nim postępuje.
        - Mhm, rzekł mi ten, który siedzi w lesie, izolując się od świata. - Rzucił Verden. - Ach, zapomniałem, oprócz tego że mój młodszy brat żyje w izolacji jak mnich, to jeszcze ani trochę nie ingeruje w rozwój magii na świecie. Nigdy nie dał badać swojego znamienia czarodziejkom i sam nie prowadzi magicznych badań. - Im mocniej starszy brat drążył, tym bardziej Kellinael był naburmuszony, aż kompletnie został wywrócony z równowagi, gdy Verden docisnął klamrę. - Rozumiem, że lubisz mieć ideę i oszukiwać się, że nadal się izolujesz. Ale masz gorszy wpływ niż ja. Ja jestem tylko mieczem do wynajęcia.
        - Czego chcesz? - rzucił wnerwiony młody elf. Widać, że młodzieńcza adrenalina w nim buzowała. Patrzył z nienawiścią na swojego brata, który uśmiechnął się tylko lekko.
        - Widzisz? Od razu lepiej. Za długo siedzisz z tymi filozofami z gór. Przyszedłem odnowić więzy rodzinne, bo skoro już ingerujemy w świat, to możemy to zrobić razem. W Górach Druidów, jest taki skarb. Jesteś potężnym magiem, ja wojownikiem niezgorszym, możemy...
        - Wynoś się! - wrzasnął młodszy elf. - Nie będę bezcześcić idei rodzinnej razem z tobą! Ja robię coś dla dobra ludzi, ty wyłącznie dla pieniędzy! Jesteś żałosny!
        - Jak chcesz. - Verden wstał od stolika i wzruszył ramionami. To był kolejny raz, kiedy nie udało mu się dogadać z bratem. Aileinów było już mało, zaledwie paru, a on sam wiedział tylko o lokacji Kallinaela. Ten był jednak zaślepiony swoimi ideami i dziełami filozoficznymi starych elfów, podczas gdy ten starszy z rodzeństwa jako ideę wyznawał praktyczność. W duchu było mu źle, bo znów nie udało mu się pojednać z bratem. Nie miał zamiaru jednak ustępować, gdyż przekonany był że racja stoi po jego stronie. To akurat mieli rodzinne, choć Kall dużo szybciej wypadał z równowagi.

        Verden zszedł szybko na dół, usiadł przy barze. Virdamir spojrzał na niego, a elf pokręcił tylko głową i położył monetę na blacie, na co karczmarz skinął porozumiewawczo i zalał mu kufel piwa.
        - Nie poszło? - spojrzał na niego stary, pytając się bez żartów, na poważnie, z autentyczną empatią, co było dla niego rzadkie.
        - Zgadnij... - Rzucił Verden i wychłeptał zawartość kufla, po czym trzasnął naczyniem o blat. Milczał przez chwilę, lecz gdy po paru minutach ochłonął, zwrócił się do karczmarza. - Virdamir, nie macie tu jakichś zawadiaków? Ale takich, wiesz, fachowych?
        - A co, robota? - nagle stary ożywił się.
        - Robota. Kasa duża. Tylko potrzebuję kogoś fachowego, nie dzieciaków co od cyca odeszli dopiero. Magowie, traperzy, najemnicy ze stażem.
        - Kuźwa, to po toś do Kallineala poleciał? Z miejsca ci mogłem powiedzieć, że to nie wypali! Za bardzo zajęty jest tym całym magicznym gównem. I... dziedzictwem rodzinnym? Cholera wie. Płaci to siedzi, w dupie go mam, psia jego mać. A zawadiacy się znajdą, najemników tu nie brak, tak jak zbirów spod ciemnej gwiazdy. Szczegóły jakieś podasz?
        - Wykopaliska - rzucił tylko szybko Verden. Nie chciał ujawniać dokładnego celu wszystkim dookoła, a Virdamir wiedział dokładnie o co chodzi.
        - Rozumiem, że pieniężne te... wykopaliska. - Uśmiechnął się pod nosem oberżysta, kiwając głową porozumiewawczo. Zaczął się rozglądać momentalnie po przybytku. - Zaraz ci znajdę jakiegoś maga czy innego frajera... Idealnego do wykopalisk...
        - Cholera - Verden odwrócił się, aby z ciekawości spojrzeć przez okno, i syknął. Oto właśnie jego ulubiony duet, Yve i Rubin, siedzieli przed piekarnią na drugim końcu targu. Przeciętny człowiek by ich nie zauważył, elf tak. I tak samo byłaby w stanie go dojrzeć lisołaczka. Założył więc szybko kaptur na głowę i pogonił trochę karczmarza. - Szybciej mi ich poszukaj. Właśnie pojawiły się... komplikacje w wykopaliskach.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

- Kiedy ten, psia jego mać las się skończy?! - ryknął krasnolud, posyłając swojemu przewodnikowi, drobnemu leśnemu elfowi, solidnego kuksańca. Chłopak omal nie stracił równowagi, na szczęście w ostatniej chwili wsparł się na drzewie.
- Już...zaraz będziemy.
Ku uciesze Yorgena drzewa nareszcie się rozstąpiły, a jego oczom ukazała się Rapsodia - cel podróży. Elf uśmiechnął się szeroko i dziarskim krokiem ruszył w stronę bramy. Gdy pod nią dotarli odwrócił się do Groma i podstawił mu dłoń pod nos.
- Należy się 100 ruenów.
- Ile?! - Yorgen aż poczerwieniał na twarzy. - Ty bezczelny łapserdaku! Za taką podróż to ja ci powinienem facjatę na fioletowo obmalować! Zabieraj mi się, ale już! Bo cię Ślicznotką połaskotam!
- Ale... - przewodnik chciał się wykłócać, jednak widok sporego topora skutecznie go zniechęcił. - Cholerne dusigrosze...skąpią na powóz, a potem narzekają...
- Co tam jeszcze mamroczesz pod nosem, uszaty?!
- Nic, nic! - elf puścił się sprintem wgłąb miasta.
Yorgen postąpił podobnie, z tym że szedł krokiem spacerowym. Rozglądał się na boki, podziwiając tętniącą życiem Rapsodię. Elegancko ubrani panicze i damy z obrzydzeniem spoglądali na żebrzących biedaków i bezdomne sieroty, wymieniając jednocześnie uprzejme, acz wymuszone, uśmiechy między sobą.
- Pozory...wszędzie pozory, psia jego mać - westchnął Yorgen. Krasnolud nie należał może do najszczodrzejszych istot w Alaranii, ale obłudą gardził. Im głębiej się zapuszczał, tym mniej widać było żebraków. Ich miejsce zastępowały bawiące się dzieci i mogłoby się wydawać chaotycznie, acz z pewną metodą porozstawiani kupcy ze swymi straganami.
- Piękne tkaniny! Kolorowe szale! Olśniewające płaszcze!
- Kupujcie, kupujcie! Tylko najwspanialsze i aromatyczne przyprawy!
- Komu biżuterii, komu! Bo idę do domu!
- To spierdalaj... - mruknął Yorgen pół-żartem, pół-serio. Na szczęście udało mu się wyrwać z piekła kolorów, zapachów i wszechobecnego hałasu targowiska. W Rapsodii był drugi raz w życiu i niewiele pamiętał z poprzedniej wizyty, poza tym że został aresztowany za rzekome ubliżanie władzy i nawoływanie do zamieszek. Na wspomnienie o tym krasnolud zaśmiał się pod nosem. "Ciekawe czy ktoś mnie tu pamięta?" Jak na zawołanie wyrósł przed nim wysoki strażnik.
- Masz tupet, krasnoludzie!
Yorgen popatrzył zdziwiony na mężczyznę, jednak już po chwili rozdziawił gębę w uśmiechu i wyciągnął rękę na powitanie.
- Ho, ho! Tyś mnie przecież wtedy złapał! Chyba nie gniewasz się za ten rozkwaszony nochal? Teraz wyglądasz jak prawdziwy mężczyzna!
Strażnik, z jakiegoś dziwnego powodu, nie uścisnął dłoni Groma, tylko patrzył nań chłodno.
- Nie wiem po co tu jesteś, ale ostrzegam cię, krasnoludzie, nie próbuj żadnych sztuczek, bo tym razem trafisz prosto do lochów!
Tę nad wyraz uprzejmą i ciepłą rozmowę przerwał głośny ryk, który najprawdopodobniej miał być wyrazem radości. Do dwójki mężczyzn podbiegł trzeci, postawny łysol, z długą siwą brodą.
- Yorgen, ty konusie! Kopę lat!
- Tego głosu z żadnym innym nie pomylę! Virdamir, stary skurwysynu!
- Spokojnie panie władzo! To mój gość i będzie grzeczny - brodacz delikatnie odepchnął strażnika. - No, stary druhu, co cię sprowadza do naszego pięknego, tfu, miasta? - dopytywał, prowadząc krasnoluda do swojej karczmy.
- Robota. Mieszek irytująco lekki, a pieniędzy nigdy za wiele!
- Robota, mówisz? No to masz szczęście! Mój znajomy poszukuje ludzi na jakieś...wykopaliska? Bah, dogadacie to między sobą, chodź.

***

- To tamten elf w kapturze. Tylko nie spodziewaj się miłego przyjęcia, to zimny skurwiel, ale profesjonalista jakich mało.
- Och, czyli ktoś w moim typie - zażartował Yorgen i dziarsko ruszył w stronę wskazanego osobnika. Jak gdyby nigdy nic rozsiadł się na stołku obok i zamówił piwo.
- Słyszałem, uszaty, że szukasz ludzi na wyprawę - zaczął pewnie. - Znam się na kopaniu, ale bebechy mi mówią, że chodzi o coś innego, a mamusia zawsze kazała słuchać bebechów.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubinento moczył ręce w fontannie. Woda była krystalicznie czysta i błyszczała.
- Sama powiedziałaś, że powinniśmy wyluzować. Tak w ogóle to podoba mi się ta twoja cywilizacja. Myślę, że teraz… - przerwał w połowie zdania kiedy zobaczył coś małego i błyszczącego. - Zaraz przyjdę.
Naturianin pobiegł w stronę tajemniczego i bardzo intrygującego przedmiotu. Podniósł go i przyniósł nad fontannę.
- Ehhh… Wiesz… To nic fajnego. Ty masz takich dużo - pokazał jej złotą monetę. Najprawdopodobniej gryfa. Spostrzegł, że w fontannie pływało kilka monet o miedzianym zabarwieniu. Wziął więc zamach i rzucił ją w środek fontanny - Patrz tam! - pokazał palcem sklep, który miał na wystawie biżuterię i inne ładne kamyczki. - Ty takie zbierasz prawda? A w ogóle to mogę cię adoptować jak będziesz chciała. Co ty na to? Idziemy tam?
Rubin poszedł powoli w stronę sklepu i wszedł do środka. Popatrzył na kilka kamieni, pierścionków i sygnetów.
- Ładne - powiedział przeciągając samogłoski.
- Podobają ci się? - odezwał się kobiecy głos zza lady
- Tak. Błyszczą! - krzyknął radośnie. - Ale ja tylko oglądam. Nic nie kupuję.
- Ach… Rozumiem.
Naturianin wyszedł z budynku i wpadł na bruneta w kwiecie wieku. W trakcie zderzenia wypadło mu mnóstwo kartek i karteczek.
- Przepraszam bardzo, ja naprawdę nie chciałem. Pomogę panu.
- To ja przepraszam. Zapatrzyłem się i nie widziałem jak pan szedł.
Kiedy uporali się ze zbieraniem papierków, które często były odsuwane od nich przez wiatr, tryton przypomniał sobie o lisołaczce. ”Czemu ciągle ją gubię?” Odnalazł ją bardzo szybko. Jej ruda czupryna była bardzo widoczna.
- Muszę już iść. Miłego dnia!
- I wzajemnie.
Rubinento pobiegł do Yve.
- Przepraszam, że tak od ciebie odchodzę i w ogóle. Mam do ciebie jedną prośbę. Zaprowadzisz mnie tylko pod ten adres, dostarczymy list i zrobimy coś na co ty masz ochotę. Co o tym myślisz? - Kiedy tryton zobaczył przechodzącego obok człowieka w kapturze, coś sobie przypomniał - A tak w ogóle to czy ten trzeci… Nie pamiętam jak się nazywa. Vendre? On chyba wie o skarbie, prawda? Myślisz, że zgarnie nam go sprzed nosa?
Kiedy zaczął znowu myśleć o liście i tamtych wydarzeniach, przypomniał sobie, że musi wznosić barierę. Wytężył szybko wolę i cieszył się przynajmniej chwilowym bezpieczeństwem. ”Potem to wszystko będzie za mną”, pomyślał.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Choć nie miała dużej możliwości na podziwianie miasta przez swojego nierozgarniętego i dziecinnego towarzysza, musiała przyznać, że Rapsodia zasługiwała na to, aby nazywać ją klejnotem Szczytów Fellarionu, a może nawet całej Alaranii. Nie było żadnej wątpliwości, iż swój wpływ na to miały władczynie, w końcu kobietom najbardziej zależało na porządku i czystości w przeciwieństwie do mężczyzn. Spojrzała na swojego towarzysza zachwycającego się fontanną i westchnęła. "Dobrze, że jest chociaż kilka państw jest rządzona przez kobiety, przynajmniej jest pewność, że cały świat nie popadnie w ruinę." Nie była to oczywiście najprzyjemniejsza wizja przyszłości, ale przynajmniej dawała nadzieję na lepsze jutro.

        Pogrążona we własnych myślach nie zwróciła uwagi na to kiedy została sama przy fontannie. Na szczęście wystarczyło się rozejrzeć po okolicy, aby znaleźć zgubę, która w sumie i tak zmierzała już w jej stronę ciesząc się jak głupi do sera. Długo też nie musiała się zastanawiać co było przyczyną jego rozanielenia, ponieważ zaraz Rubin jej się pochwalił znalezieniem złotego gryfa.
        - Ty chyba nie masz pojęcia ile jest warty ten nominał. Za złotego gryfa możesz bardzo dużo rzeczy kupić, więc go sobie zost... - Nie udało jej się jednak dokończyć i z niedowierzaniem patrzyła jak tryton wrzuca pieniążek do fontanny. Na ten widok zbladła, szczęka jej opadła, a dolna powieka drgała przy jej lewym oku. Zaniemówiła, choć w głowie podzieliła siebie na setki i wszystkie wrzeszczały nie wierząc w głupotę czarnowłosego, od czego dziewczyna szybko dostała migreny.

        Zaraz jednak z furią w oczach przystąpiła do niego i łapiąc za kark posłała jego głowę do wody, trzymając cały czas aby zgięty w pół chłopak za szybko się nie wynurzył. Wiedziała, że to nie ma sensu skoro urodził się na dnie oceanu, ale czuła wewnętrzną potrzebę utopienia go.
        - Sam siebie adoptuj wielorybi zwisie! - Wykrzyczała niemal piskliwym, bardzo zbulwersowanym tonem. Po chwili go puściła, bo za dużo ludzi zaczęło się gapić w ich stronę, ale od razu dała mu kuksańca w głowę. - Mógłbyś chociaż pomyśleć jakieś życzenie. Tak się robi po wrzuceniu pieniążka do wody - warknęła już ciszej, jednakże wcale nie łagodniej i odeszła zadzierając do góry dumnie głowę. "Za tego gryfa to chyba nawet pięćset życzeń mu przysługuje". Zastanowiła się nad tym przez moment machając zamaszyście rudą kitą nad jej kształtnymi pośladkami w obcisłych spodniach i omiotła wzrokiem okolicę. Nie wiedziała po co tu w ogóle przybyli, chciała już być w dalszej drodze do skarbu, aby utrzeć nosa temu zarozumiałemu elfowi, uważającego się (w jej mniemaniu) za pana wszystkiego i wszystkich, jakby pozjadał wszystkie rozumy.

        Westchnęła jeszcze raz nie wiedząc jak mogłaby wyrzucić z siebie nadmiar negatywnych emocji więc postanowiła, zrelaksować się przez oglądanie ubrań, a może nawet kupienie sobie czegoś nowego. Przechodząc ulicą poczuła na sobie czyjś wzrok i mimo woli spojrzała w stronę karczmy, przez której okno zamajaczyła jej znajoma sylwetka długouchego byłego kompana. Nie spodobało jej się to jeszcze bardziej i postanowiła jak najszybciej opuścić to miasto przez co pomysł z shoppingiem odszedł w zapomnienie na rzecz odnalezienia ćwierćmózgiego przyjaciela. Zamierzała jednak wrócić po całej wyprawie do Rapsodii, nie tylko napawać się odpowiednio niezwykła architekturą, ale może znaleźć tu pracę w jakieś przyzwoitej karczmie. Wróciła pod fontannę i zaczęła szukać wzrokiem towarzysza, który miał dar do szybkiego znikania z oczu. Dobrze się złożyło, że to on ją pierwszy znalazł. Nie miała chęci i humoru uganiać się po okolicy za morskim mężczyzną. Chciała się odezwać, aby znów go opierniczyć, ale ten zaczął już coś mówić, więc go wyrozumiale wysłuchała.

        - Mam dziwne wrażenie, że wpakujesz się w niemałe kłopoty i nie chodzi mi tu o to, że żyłka mi pęknie i rzucę ci się do gardła. - Mruknęła poirytowana kiedy skończył przedstawiać jej swój plan działania. Niby sama chciała go z przyjemnością ukatrupić, jednak był jej (jedynym) przyjacielem, więc zrozumiałym było, że się o niego martwiła i nie chciała, aby coś mu się stało. A cała ta sytuacja z podejrzanym liścikiem i sakiewką w środku lasu paskudnie śmierdziała lisicy. - Nie jestem mapą i byłam tu jedynie przejazdem, ale zaprowadzę cię tam. Z tego co słyszałam to jakaś dzielnica na obrzeżach miasta, z którego wynosimy się jak tylko załatwisz tę sprawę. - Odparła stanowczo, aby Rubinowi nawet przez głowę nie przeszło, aby podważać jej decyzję. Chciała już stać na wielkiej górze złota i śmiać się z Verdena, któremu zawinęła cały łyp sprzed nosa. - On wie o skarbie, przecież pokazywałam mapę i mówiłam o tym jak on był z nami, podstępny niewdzięcznik. Przestań już gadać i chodź do tego twojego wyimaginowanego adoratora - przewróciła lekceważąco oczami i chwytając Rybcię za rękę pociągnęła go w stronę podanego adresu, aby mieć pewność, że tryton nie będzie miał zamiaru zwlekać, a tym bardziej gubić się gdzieś po drodze.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        Virdamir, rozmawiając z elfem przy ladzie przez dłuższy czas, w końcu opuścił go i pozostawiając przybytek swoim pracownikom, wyszedł z karczmy. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż czasami człowiek po prostu musi się przewietrzyć, nawet jeśli gospoda jest jego życiem, a przy okazji poskładać trochę zamówień u handlarzy, by mieć swych gości czym karmić i poić. W tym czasie Verden zajął się organizacją, załatwiając już rzeczy potrzebne i przydatne dla jego podróży. Nie było sensu chodzić po kramach i biegać przez całe miasto w poszukiwaniu zapasów, najważniejszy jest czas. Dlatego elf skorzystał z innej opcji. W karczmach siedzą zazwyczaj podróżni handlarze, pośrednicy handlowi i sprzedawcy hurtowi, dobijając swoich interesów bądź zatrzymując się w drodze. Wystarczyło o nich popytać, a potem porozmawiać, użyć perswazji i przypieczętować umowę mieszkiem pełnym ruenów, żeby bez wychodzenia z gospody zakupić zapasy niezbędne do ekspedycji. Suszona i solona żywność, parę blaszanych naczyń i plecak podróżny. To wystarczyło, nie miał pieniędzy na wóz, zresztą i tak nie umiał nim powozić.
        Zdążył już za wszystko zapłacić, a nawet dostać do ręki, gdy delektowanie się kolejnym piwem przerwał mu trzask drzwi. Wszyscy spojrzeli w stronę wejścia, lecz szybko stracili zainteresowanie, bo stał w nich po prostu Virdamir. A on... cóż, lubił wchodzić z hukiem. Dosłownie. Za nim jednak wparował do karczmy niski jegomość, wzrostem przypominający dziecko. Verden nie widział go dokładnie w tłumie, ale tamten szybko rozwiązał problem, przepychając się właśnie w jego stronę. Wyłonił się spomiędzy stołów, rudy, potężnie zbudowany, z gęstą brodą i toporem na plecach. Krasnolud... Cholera, rzadki widok w Alaranii, wręcz bardzo rzadki. Chyba drugi, albo i trzeci przypadek przez prawie trzy stulecia, które elf przeżył, że widzi kogoś z właśnie tej rasy. Ale co nieco słyszał, i o ile nie były to plotki, powinien mieć mięśnie jak stal, może nawet mocniejsze niż jego, wzmacniane przez siły piekielne. Jeśli jest niegłupi, a skoro Virdamir go przysłał, to jest, idealny kandydat jak nic.
        - Na wykopaliska, tak? Verden Ailein. Siadaj. - Verden zaczął i poczekał aż karzeł usadowi się na stołku. - Gratuluję pomyślunku, choć kopania też nie wykluczam. Słyszałeś o podziemiach w Górach Druidów? Trochę ludzi się tam kręci, ale nie na tyle dużo, żeby poznać wszystkie sekrety. I nie w takiej liczbie, żeby wszystko wynieść. - Zatrzymał się na chwilę, a potem ściszył głos i przysunął się do krasnoluda. - Wiesz, jest pewien skarb. Jeszcze nie wiem ile go tam jest, ale szacuję, że duży. Na tyle, że mam konkurencję, która chce mi go zgarnąć sprzed nosa, dlatego też szukam ludzi. Kawał drogi, jasne, ale kto wie. Może warto? Jeżeli trzeba cię ugryźć od strony finansowej, na mojej głowie są zapasy - podniósł plecak wypełniony żywnością na chwilę, aby pokazać że go ma, po czym odłożył - więc jedyne co ryzykujesz to czas. Jeżeli chodzi o udział, bierzesz 50 procent ze skarbu po odliczeniu kosztów ekspedycji. Jeżeli nic nie będzie, to dzielimy nic na połowę. Tylko to może być jakimkolwiek problemem. Nasi rywale to lisołaczka, czarodziejka umysłu i emocji, oraz tryton, czarodziej wody. Nie jakoś specjalnie potężni. Ale skoro do tego zmierzamy... Czas żebyś pochwalił się predyspozycjami. Słucham.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

Krasnolud wysłuchał monologu elfa, wychylił cały kufel piwa jednym haustem i otarł wąsy z piany.
- Góry Druidów, powiadasz? Co nieco mi się o uszy obiło, choć w Alaranii jestem niedługo. Ale góry to mój drugi dom, a kopalnie trzeci; taka rodzinna tradycja - Yorgen zaśmiał się cicho, wyraźnie rozbawiony swoim żartem. - Łażę po górach od młodego, robiłem za przewodnika i ochroniarza, naukę zostawiałem jajogłowym. Bujałem się też z bandą najmitów, więc rąbać "Ślicznotką"...toporem w sensie, po łbach też potrafię. Góry Druidów już wcześniej mnie interesowały, więc znam nieco teren z map. Poza tym umiem obozy rozbijać, chaty budować i kiepsko śpiewać. No i konia podkuję jak będzie trza. Taki ze mnie krasnolud wszechstronny, jak to tatko zwykł mawiać.
Machnął na Virdamira, coby mu drugi kufel przyniósł. Rozejrzał się po karczmie, z czystej ciekawości, a kiedy nic interesującego nie przykuło jego uwagi ponownie odwrócił się do elfa.
- Na magi się nie znam, a i w życiu trytona nie widziałem. Lisołaki za to...podstępne szuje. Kiedyś jedną taką obracałem, to mnie w nocy do cna ogołociła. Ale warto było, hehe! - wychylił kolejne piwo. - Ten skarb...to jakiś krwawy interes? Nie mam nic przeciwko siekaniu, ale wolę zawczasu wiedzieć, czy trzeba będzie kogoś ustawiać. Poza tym to chyba wszystko...Wyruszamy teraz, czy na coś jeszcze czekasz? Bah! Zapomniał bym; Yorgen jestem. Grom dla przyjaciół.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

- To nie jest adorator tylko klient - przybrał bardzo profesjonalną minę - I wcale go nie wymyśliłem! - tryton skrzywił się kiedy lisołczka ścisnęła go za rękę - Yve! Przestań, proszę! - uścisk nie słabł, więc tryton uderzył ją wolną ręką w ściskającą dłoń. Szli i szli. Tryton stracił poczucie czasu. W końcu ich oczom ukazał się cel. Zobaczyli nieprzyjaźnie wyglądający dom. Na ścianie zawieszona była tabliczka z numerem.
- To na pewno tu? - spytał z przerażeniem. Po chwili podszedł do drzwi. Drewniane i lekko się rozwalające z czaszką małego zwierzątka na gwoździu z nich wystających. Głośno przełknął ślinę. Zapukał. Najpierw cicho, potem odrobinę głośniej. Drzwi otworzyły się same. Nikt za nimi nie stał. Naturianin wszedł do środka. Ściany miały groźny czerwony kolor. Wyglądały jak pomalowane krwią. Na ścianie wisiały dwa, długie skrzyżowane miecze i kilka czaszek zwierząt i trochę większych. "Może to tylko myśliwy", pomyślał przerażony. Zrobił krok dalej. Podłoga skrzypnęła i zapadła się. Rubinento wpadł w zapadnię z głośnym hukiem. Nie wiedział co się dzieje. Wokół było ciemno, cicho i śmierdziało padliną. Tryton usłyszał szuranie. Krzyknął więc. Usłyszał śmiech. Klapa rozsunęła się i stanął w nich szczupły, niski mężczyzna.
- Co nam się trafiło tym razem?
- Nie sądze by tak przyjmowało się gości.
- Gości? Raczej włamywaczy.
- Nikt mi nie otwierał, a drzwi były otwarte - tłumaczył się naturianin.
- Nie znam cię młokosie.
- Ja pana również nie. Przychodzę do mężczyzny zwanego Seti.
- Masz mnie przed sobą.
- Mam przesyłkę. - Po tych słowach oczy mu błysnęły. Zadrżał co nie umknęło uwadze naturianina, ale nim zdążył się odezwać, usłyszał polecenie:
- Stań tu! - wskazał palcem miejsce, które nie wyróżniało się jakoś specjalnie. Seti uniósł dłoń i Rubinento zaczął się unosić. Kiedy już został odstawiony na ziemię zaczął mówić:
- Spotkałem w lesie jakąś panią. Wyglądała na podróżniczkę. Kazała przekazać panu ten list i powiedzieć, że Duża Siostra umarła. Potem zamarła. Obiecała jednak, że dostanę od pana 50 ruenów za wykonane zadanie... - mężczyzna wysłuchał wszystkiego czytając w międzyczasie list. Kiedy usłyszał o pieniądzach delikatnie się skrzywił.
- Ty! - zaczął groźnym tonem idąc do trytona szybkim krokiem - Nie powinieneś był tu przychodzić. Szczególnie jak masz łgać. Czuję jej wibracje. Ona żyje!
- Pieniądze! - władczym tonem zawołał tryton. Postanowił zachować się jak (w jego mniemaniu) zawodowiec i nie odpuszczać.
- Pieniądze, tak? - zaśmiał się obłąkańczo. - Nie dostaniesz ode mnie nic. Szczególnie, że łżesz jak pies!
- Ja nie kłamie! - naturianin bardzo nie lubił być o nic fałszywie posądzony - Proszę! - pochylił głowę. - Czytaj!
- Widzę po twej pewności, że przekazujesz mi prawdę lub to co uznajesz za prawdę... Ty ją zabiłeś!
- Nie to miałem na myś... - zaczął Rubinento z trudem łapiąc powietrze. Poczuł jak niewidzialna ręka ściska go za szyję. Powietrze wokół zaczęło się rozrzedzać. Naturianin przestraszył się nie na żarty. Seti usiłował go zabić. Wyczuł w pobliżu wodę. Zastanowił się chwilę po czym spróbował odezwać. Świat przed jego oczami już się zamazywał.
- Wiha... Ora... - wyszeptał. Poczuł odpływ mocy. Potężny odpływ. Nigdy nie wyzwalał takiej ilości magii. Zapewne było go czuć daleko poza chatą. Uścisk osłabł. Tryton padł na ziemię. Podniósł głowę i zobaczył zabójcę w wodnej klatce, z osobistą deszczową chmurą. Sufit zaczął się pod nimi rozchodzić. Seti topił się, ale tryton nie miał sił się nad nim litować. Zmusił nogi do biegu. Przez swoje zmęczenie stał się niezdarny. Strącił miecze ze ściany, które przy okazji rozcięły mu skórę na jednym z żeber. Tryton jęknął czując pieczenie. Pociągnął za drzwi. Kiedy jednak puścił jedyną podporę, upadł na kamienie przed budynkiem.
- Musimy stąd jak najszybciej odejść. - wycharczał i wsparł się na Yve. Zakręciło mu się w głowie jednak postanowił pójść samodzielnie. Skończyło się to tylko następnym upadkiem. - Wiesz... Nie powiedziałem ci całej prawdy... Męczy mnie kłamanie i utrzymywanie umysłowych barier. Wszystko ci opowiem... - morski mężczyzna potykał się o własne nogi.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - O klient. nie mówiłeś mi, że zmieniłeś zawód z chłopca do bicia na męską dziwkę - zakpiła z rozbawieniem patrząc na niego. Coś jednak sprawiało, że futro jeżyło jej się na ogonie, tylko nie wiedziała jeszcze co było tego przyczyna. Rozgorączkowanie trytona i jego niepokojący wzrok, to na pewno, a do tego sama historia z liścikiem i jeszcze adres, pod który czarnowłosy miał się zgłosić. Rubin nie mówił jej całej prawdy, inaczej nie byłby taki zdenerwowany i nie zablokowałby dostępu do swojego umysłu, z czego zdała sobie sprawę, kiedy ogarnął ją niepokój i postanowiła pogmerać mu nieco w myślach.

        - Ogarnij się! Co cię napadło?! - zawarczała urażona gdy zdzielił ją po łapach. Bardzo ją to zaskoczyło, bo chłopak nigdy nie podniósł na nią ręki, a do tego samo jego zachowanie ją przerażało. Choć zapiekły ją oczy, nie uroniła ani jednej łzy. Nie należała do słabych kobiecinek, które jojczą non stop, plotkują i beczą praktycznie zawsze, a tym bardziej jak facet na nie źle spojrzy, czy zrobi kuku. Prychnęła jedynie wyniośle i z uniesioną głową przyśpieszyła nieco, tak aby towarzysz wlókł się za nią. Dodatkowo jeszcze założyła ręce pod piersiami w geście silnego oburzenia. Ani jej się śniło go więcej dotykać skoro znów miał ją skarcić.

        - Krzyżyk na drogę - burknęła oschle, nawet na niego nie patrząc jak wchodził do podejrzanego budynku. Nie życzyła mu źle, ale nie zamierzała się też obecnie o niego martwić, ani odwodzić od jego wymyślonego zadania z dostarczeniem liściku znalezionego w lesie. - Najwidoczniej opary z obozowiska ćpunów przeżarły ci już mózg. - Mruknęła cicho pod nosem, kiedy on zniknął już za drzwiami.

        Rozejrzała się po uliczce przyprawiającej o ciarki i przykucnęła, jakby zawiązywała sobie buty. Nie miała oczywiście takiej potrzeby, bo jej obuwie było wsuwane na nogi, ale chciała się upewnić, że jej sztylety są na swoim miejscu, a tym samym dodać sobie odwagi. W końcu była tylko słabą, samotną kobietą w ciemnym zaułku, która mogła poszczycić się oszałamiającą urodą i wdziękami, ale nie siłą. Niby miała jeszcze magię, ale nie mogła jej zastosować wobec wszystkich. Przycupnęła sobie na schodach, do zamurowanego mieszkania naprzeciwko kamienicy, do której wszedł tryton, wyjęła ze swojej podręcznej torby pięknie rzeźbiony grzebień ze smoczej kości, którym zaraz zaczęła pieszczotliwie i z kobiecą dbałością o szczegóły, czesać swój piękny, rudy ogonek z białym końcem. Przecież i tak nie miała lepszego zajęcia w obecnej chwili, a w sprawy przyjaciela nie chciała się wtrącać, nawet jeśli miałby już nie wyjść z budynku naprzeciwko, którego siedziała.

        W pielęgnacji swojej puszystej kity miała jednak już taką wprawę, że nie zajęło jej to dużo czasu, dlatego postanowiła też rozczesać swoje włosy i zapleść je w starannego warkocza związanego uroczym, fiołkowym rzemykiem z małymi, okrągłymi, złotymi dzwoneczkami na obu końcach. Potrząsnęła lekko głową, poruszając przy tym związanymi kosmykami i uśmiechnęła się pogodnie słysząc słodkie dzwonienie. Jej zabawa nie trwała jednak długo, gdyż niedługo po opuszczeniu jej, z domu wyszedł wykończony towarzysz. Wyglądał jakby miał przebiec kilometr pod górkę tylko i wyłącznie przez to, że tam znajdowałoby się jedyne schronienie przed goniącymi go piekielnymi zastępami z Władcą Otchłani na czele. Znów zrobiła naburmuszoną minę nie mając ochoty się do niego zbliżać, ani odzywać. Mimo swoich zamiarów, westchnęła jedynie ciężko i podtrzymując go skierowała się w stronę centrum miasta, a dokładniej do miejskich stajen, w których zostawili wóz razem z Kasztankiem. Podczas tej drogi przyszło jej wysłuchiwać tłumaczeń Rubina i prawdziwej historii liścika.

        Jej złość jednak nie minęła całkowicie i jak tylko dotarli na miejsce, puściła po prostu podtrzymywanego mężczyznę. Nie obchodziło jej, czy będzie miał na tyle sił, aby się nie obalić.
        - Masz tu zostać, jeśli wrócę i ciebie nie będzie, pojadę bez ciebie. - Ton jej głosu też nie złagodniał, nawet trochę.
        - Komuś tu się chyba cieczka zbliża - zarżał wałach, przestępując z kopyta na kopyto, czując, że zaraz wyruszą w dalszą drogę.
        - A ty się zamknij, inaczej pójdę dalej pieszo, ale z całą torbą koniny - warknęła na konia i odeszła do najbliższego sklepu, aby kupić suszonego mięsa, kilka warzywek i trochę pieczywa, które nie zepsuje jej się szybko w podróży.

        Krótko nie było lisołaczki, która po powrocie wydawała się spokojniejsza, a przy tym obładowana torbami z prowiantem na drogę. Poklepała Kasztanka po boku szyi i dała mu jabłko w ramach podziękowania, że nie musiała zdzierać sobie podeszwy butów, a jedyne czym musiała się przejmować to odciskami na tyłku. Po cichym przekupstwie, siadła na koźle i chwytając za lejce wyjechała z miasta i ruszyła dalej szlakiem handlowym prowadzącym przez las, a nieraz go omijającym. Zastanawiała się czy dojechać do Ostatniego Bastionu dzięki Zielonemu Szlakowi, czy zjechać z wydeptanej przez wozy kupieckie drogi i przejechać przez równiny Opuszczonego Królestwa.

Ciąg dalszy: Yve i Rubinento
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        - Prawdopodobnie krwawo, zobaczymy na ile nam będą przeszkadzać. W razie czego, przygotuj się mentalnie. A teraz - Verden uścisnął rękę Yorgena - witam w drużynie Grom. Nie ma raczej co zwlekać z wyruszeniem. Mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia, więc zbierz sprzęt i zobaczymy się przy zachodniej bramie za godzinę. Nie spóźnij się.
        Wstał ze stołka i podszedł do karczmarza, który właśnie nalewał komuś kolejne piwa. Machnął do niego ręką, aby go przywołać.
        - Virdamir, ile bierzesz, jak ktoś zepsuje zamek w pokoju?
        - Za zgubienie klucza 50 ruenów. A za zepsucie zamka 50 ruenów i sierpowy w mordę. A do czego potrzebujesz?
        - Myślałem, że jak wyłamię zamek w drzwiach Kellinaela, to mi jeszcze podziękujesz.
        - Mówiłem ci, że koło dupy mi wisi Kellinael. - Machnął ręką Virdamir. - Idziesz mu się wysrać na łóżko?
        - Co?
        - Nie znasz tej historii? Był taki buc kiedyś u mnie w karczmie, elf w dodatku... Bez urazy oczywiście, zwłaszcza że tamten był czarny jak gówno, więc chyba mroczny. No i jak mi się zaczął okładać z klientem po mordzie to wiedziałem kogo wywalić. No wiadomo, że elfa, nie? Wywaliłem go z lokalu za szmaty, a ten się wprosił w nocy znowu, wyłamał zamek w pokoju tamtego, co go okładał i mu się wysrał na łóżko. Albo się wytarł w materac, oba prawdopodobne.
        - Fascynujące. - Powiedział Verden oschłym głosem, patrząc na Virdamira z pożałowaniem. Elf zamilkł na chwilę, czekając aż karczmarz przestanie się podśmiewać pod nosem i urwał temat, kontynuując swój wątek. - Potrzebuję paru specyfików od Kellinaela. Możesz mu powiedzieć, że to byłem ja. - Rzucił, kładąc na ladzie kilka srebrnych orłów. Następnie odszedł od szynkwasu i ruszył parę pięter wyżej, do pokoi gościnnych. Magowie wynajmowali bratu Verdena jeden z nich od dawna, tamten w zasadzie tam mieszkał. A skoro rodzeństwu w potrzebie nie chce pomóc po dobroci... Cóż, pomoże po złości. Wystarczyło mocno kopnąć drzwi, żeby te puściły, kładąc się z hukiem na ziemię. Pokój nie był zbyt duży, a przez nawał gratów dookoła, sprawiał wrażenie dość ciasnego. Wszędzie stały, bądź leżały jakieś fiolki, kostury, elementy ubioru, z których biła magia i cała lista innych cudów na kiju. Wzrok elfa skierował się natomiast w stronę słoika wypełnionego dziwnym, białym proszkiem. Nie znał jego fachowej nazwy, choć z pewnością jakaś była, ale wystarczyło obsypać się jego odrobiną, żeby móc lewitować przez pewien czas. Bardzo przydatne, zwłaszcza na takiej przygodzie. Wrzucił słoik prędko do plecaka i jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju, opuścił karczmę i ruszył w stronę bramy na umówione spotkanie. Wiedział, że nikt nie będzie go ścigał. Kellinael był na to zbyt dumny. Będzie się chciał policzyć osobiście następnym razem, kiedy Verden znów zawita do Rapsodii. A na pewno zawita.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

- A co ja? Muł zaprzęgowy? - krzyknął Yorgen, ale elf już go nie słuchał, tylko rozprawiał o czymś z karczmarzem, a potem zniknął na piętrze. - Cholerne uszate...cholery. Dobra...
Zarzucił plecak na ramię i pożegnawszy się z Virdamirem wyszedł z przybytku na wciąż ruchliwą ulicę Rapsodii. "Wyprawa po skarb. To lepsze, niż budowanie domków i odganianie bandytów. I bardziej dochodowe...". Do wymarszu miał całą godzinę, a nie widziało mu się siedzieć pod bramą tyle czasu, toteż spokojnym krokiem ruszył w stronę dzielnicy rzemieślniczej. Nie miał zamiaru niczego kupować, ale pooglądać zawsze można. Już po chwili jego uszu dobiegł przyjemny dźwięk młota kowalskiego, spadającego z łoskotem na rozgrzany kawał metalu. Yorgen spodziewał się zobaczyć swojego ziomka, jednak ku jego zaskoczeniu, młotem machała wysoka jasnowłosa kobieta. Elfka. Grom podszedł do stoiska i przyglądał się chwilę kobiecie.
- Chcesz coś kupić, czy tylko się gapisz? - burknęła, nie przerywając pracy.
- Tylko się gapię.
Elfka odłożyła młot, przetarła spocone czoło i pociągnęła spory łyk wody z bukłaka.
- A co cię tak zainteresowało, krasnoludzie?
- Ty. Nigdy bym się nie spodziewał, że ktoś taki będzie młotem kowalskim napierniczał.
- "Ktoś taki"? Znaczy jaki? - źrenice kobiety zwęziły się, a ona sama przybrała pozycję nieco agresywną.
- Znaczy ładny. No, elfy chyba z reguły zaliczają się dokładnych, ale też chyba rzadko parają się kowalstwem.
Słowa Yorgena zbiły kowalkę z tropu. Wahała się przez chwilę czy dać mu po mordzie, czy podziękować za komplement. Zdecydowała się na starą kobiecą zagrywkę.
- Daleko mi do ładnej...
- Bah! Ostra twarz, umięśnione łapy, tyłek też niczego sobie... Ideał dla krasnoluda!
- Teraz to ci przyp... - sapnęła kobieta, pochwyciwszy młot.
- I temperamencik gorący jak oddech smoka! - krzyknął Yorgen, uchylając się przed ciosem.
- Idealna dla krasnoluda?! Jestem elfką, nie jakąś...brodatą karlicą!
- Nasze kobiety nie mają bród...chociaż nie, moja cioteczka chyba miała...nieważne. Oczywiście, że jesteś elfką, ale nie taką drobną i delikatną, tylko twardą!
- Słuchaj no, krasnoludzie! Jak masz zamiar mnie obrażać, to lepiej odejdź, albo ci tę brodę przypalę!
- Huh...w takiej sytuacji, chyba nie mam co pytać o usługę?
Elfka uspokoiła się i odłożyła broń.
- Jaką usługę?
- Topór chciałem naostrzyć.
- 100 ruenów.
Krasnolud omal nie zakrztusił się, słysząc cenę.
- Czego się nie robi dla odrobiny piękna - szepnął do siebie i wyciągnął monety z sakiewki. - Zgoda.
Kowalka usiadła przy ostrzarce i wzięła się do pracy. Yorgen uważnie przyglądał się, jak kobieta napina mięśnie, starając się równo trzymać broń. Jej bicepsy lśniły od potu, a sposób w jaki przygryzała wargę przyprawiał Groma o ciarki.
- Taką babeczkę mieć to bajka - mruczał niczym kot.
W końcu jednak przedstawienie się skończyło, a "Ślicznotka" wróciła na swoje miejsce.
- Dziękuję, piękna pani - powiedział ironicznie i skłonił się nisko.
- Eh...po prostu się stąd wynoś.
Tak też planował Yorgen. Godzina już niemal minęła, na szczęście do bramy nie miał daleko. Verden już na niego czekał, więc jak tylko dołączył do towarzysza obaj ruszyli na zachód.
- Po skarb, zatem!

Następny rozdział
Zablokowany

Wróć do „Rapsodia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość