Równiny Theryjskie[Okolice Elfidranii] Karczma "U Svena"

Spokojna równina zamieszkana głównie przez pokojowo nastawione elfy i ludzi. To właśnie na niej znajduje się słynne Jezioro Czarodziejek i zamek, w którym się spotykają. Na równinie położone jest również osławione królestwo Nandan- Theru. To harmonijna kraina rzek, jezior i lasów.
Awatar użytkownika
Yaruga
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yaruga »

        Czy spojrzenie smoczycy zostało przyciągnięte rasą Yarugi? A może podejrzeniem że jest idealną osobą by wyrwać się z kręgu codziennego  (nudnego nawet dla smoczycy) życia? Ale Yaruga nie był szalony.
On był szaleństwem.
Brodacz parsknął. Z wesołym spojrzeniem zwrócił się do karczmarza -Ale kiedy u źródła było by najciekawiej!- rzucił głośno i zaraz westchnął ciężko, dodając już raczej do siebie -Taka okazja. Muszę dopaść innego centaura-
Następnie chwycił radośnie za drugi kufel, ściskając go z radością nowowyklutego dziecka . Piwo faktycznie było dość dobre. Nadal - pił lepsze - ale na jaja najwyższego, byli w "pierwszej lepszej" karczmie a piwo było porównywalne z bogatymi zajazdami w dużych miastach.
-Kurchan pełen ożywieńców, ruina jakieś twierdzy, leże jakiegoś bandyty który dorwać się musiał do jakiegoś skarbu- zaczął wyliczać, przy ostatnim wskazując dłonią w bliżej nieokreślona przestrzeń, najwyraźniej malując już w wyobraźni topografię takiego miejsca. Dłoń jednak zacisnęła się w pięść i powędrowała na stół uderzając mocno
-Interesuje mnie wszystko co groźne, wymaga spuszczenia łomotu i przede wszystkim uczyni mnie bogatym- wyjawił swój jakże ambitny i skomplikowany plan. Yaruga szukał jeszcze potężnych artefaktów ale tym się jeszcze nie dzielił. Spoglądał też parę razy na siwowlosa ciekaw czy go ktoś nie podsłuchuje.
Awatar użytkownika
Sven
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Opiekun , Chłop , Rybak
Kontakt:

Post autor: Sven »

Sven po raz wtóry przetarł blat rozglądając się dookoła. Rozmowa z Yarugą była dość specyficzna, ale była. Dobre i to. Na zewnątrz zaczynał powiewać jesienny wiatr, co skutkowało słyszanymi niekiedy świstami wiatru przedostającego się do wewnątrz i chwiejącymi się od czasu do czasu pod jego naporem drobnymi płomieniami świec.
- Najbliższe kurhany to są ze dwa dni stąd. Na północny zachód. - odrzekł.
- Zbirów to możesz szukać i klepać, ale bogate to te szubrawce w okolicy nie będo, na to bym nie liczył. - dopowiedział po chwili.
Siwowłosa kobieta właśnie dopijała piwo, gdy miała zamiar odstawić pusty kufel prawą dłonią na blat złapała się dość nagle lewą dłonią za ucho. Oczywiście sprytnie i płynnie wygładziła ten gest, markując zwykłą chęć podrapania się w tamtym miejscu. Uśmiechnęła się jedynie krótko i mimowolnie zagryzła wargę wciąż wpatrzona w ciemną dal za oknem... Przy którym siedziała smoczyca.

Kelnerka na początku, jako strachliwa dziewczyna nie była pewna jak zareagować na jeszcze tlące się ostatnie skrawki mapy. Zerknęła speszona i jakby nieco przestraszona na elifcką kobietę, która zdawała się patrzeć i na nią z wyższością. W zakłopotaniu posłała jej jedynie niewinny uśmiech i opanowała się parę kroków dalej, gdy już wracała do lady i zdała sobie sprawę, że mapa spłonęła na jej tacy nie robiąc żadnego zagrożenia, ni szkody. Właściwie na chwilę obecną większość dań była podana, talerze zebrane. Dziewczyna usiadła przy ladzie niedaleko karczmarza i zrobiła sobie przerwę. W razie, gdy była taka potrzeba drugi karczmarz, przyjaciel i wspólnik Svena wychodził przyjąć zamówienie, czy zebrać to i owo ze stolika, bo gospodarz sprawnie zajmował się obsługą gości przy samej ladzie. I przy okazji stąd najlepiej mógł obserwować całość przybytku.

- A tak swoją drogą, dobry przybyszu jest jeszcze jedna historia. Może Cię zaciekawi. - zanęcił karczmarz, zbliżając się trochę do blatu i ściszając głos. - Klasyczny chwyt, który niemal od razu wywoływał zwiększenie zainteresowania, mimo swojej oczywistości.
- Wiesz Pan, ostatnio dochodzą mnie słuchy, że na moczarach, na południe stąd. Za tamtym lasem. - skinął dłonią w omawianym kierunku.
- Tam kiedyś stare cmentarzysko było, ludzie mówią, że coś tam, no wiesz. Coś straszy. Ja się za speca nie mam, ale trochę żem widział i wiem też, że ino jak mają powód takie istoty się ludziom naprzykrzają. Może to jest jakiś trop, dla kogoś takiego jak Ty? Mógłbym więcej rzec, ale to podania z ludzi do ludzi, wiesz jak, a nie chcę naciągać i bajdurzyć, ino prawdę gadam. - uciął nieco niespodziewanie coś, co zdawało się być nieco dłuższą opowieścią. Ciekawe dlaczego?
Siwowłosa zostawiła kilka monet na ladzie i zsunęła się z podwyższonego stolika przy ladzie, udała się w sobie znanym jedynie kierunku, ale nie opuściła karczmy. Za to dość szybko wtopiła się w tłum. Sven naturalnie zabrał zapłatę i począł polerować kufel.

Rozmowy w karczmie faktycznie miały bardzo, ale to bardzo szeroki wachlarz tematów. W najbliższej okolicy Dinitris znajdowały się trzy stoły, przy których zasiadali kolejno: Kupcy - rozmawiający o interesach, pieniądzach, traktach i biznesie, a jakże. Miejscowi, czyli wcześniej wspomniana grupka z bajdurzącym łowcą na czele, który właśnie omawiał rzekomo nawiedzony gaj na południu. Ostatnią grupką było trzech facetów w dość młodym wieku, w skórzanych strojach, grali w karty. Rozmawiali na różne tematy, ale przewodnim od paru chwil był ich ostatni... "wypad" jak to nazwali. Poruszane przez nich kwestie zdawały się mieć drugie dno, a wykorzystywane słowa, jakby nie zawsze pasowały do tego, o czym była mowa. Rzecz jasna nawet mimo dobrze wyostrzonych zmysłów smoczyca nie mogła słyszeć dokładnie pełnej rozmowy, przez atmosferę panującą w karczmie, toteż jej skrawki czasami zdawały się być jeszcze bardziej enigmatyczne. Może przyciągające w ten sposób, przeplatane z wyzwiskami i okrzykami towarzyszącymi ekscytującej partii w pokera. Grali na wykałaczki, co ciekawe, czyli znali się dobrze i nie rywalizowali o kosztowności.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Dinitris dopięła swego i odpędziła od siebie wzrok siwowłosej. Może była trochę przewrażliwiona, bo traktowanie kogokolwiek czarem zsyłającym ból, musiało mieć całkiem poważny powód. Trochę poważniejszy od zwykłego gapienia się. Najwidoczniej nieznana kobieta trafiła na kiepski nastrój smoczycy, co ostatnimi czasy, nie było wcale wielkim wyczynem. Z racji poszanowania tegoż spokojnego miejsca, Dinitris sięgnęła po wyjątkowo delikatną metodę odwrócenia uwagi. Śledziła reakcję dziewczyny, dopóki nie odeszła os lady i nie zniknęła jej z oczu za kilkoma rzędami stołów w dalszej części karczmy.
        Elfka podsłuchiwała najbliższe rozmowy starając się wylapać z nich jakieś ciekawe konkrety. Nawiedzone miejsca średnio ją zachwycały. A na handlu niezbyt się znała, toteż ni w ząb nie potrafiła zrozumieć nawet połowy tego co między sobą odgadywali sąsiadujący przy jej stole przejezdni kupcy.
        Stukanie palcami o do połowy opóźniony kufel piwa nie pomagały w skupieniu się nad najistotniejszą kwestią. Wzrok Dinitris znowu przebił się przez warstwy stołów i ludzi i spoczął na plecach mieszańca. Coś intrygująco omawiającego ze Svenem. Z jednej strony chciała wiedzieć o czym rozmawiają, a z drugiej powstrzymywała ją wrodzona awersja do innych smokowatych. Nawet tych, którym dużo brakowało do miana smoka. Jednakże sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy jakby znikąd wyrosła przed nią siwowłosa nieznajoma. Dinitris teraz zrozumiała dlaczego czuła, że coś z nią jest nie tak. Widziała już te oczy, z bliska wydawały się jej jeszcze bardziej niesamowite niż te, które zapamiętała podczas ich ostatniego spotkania. Pokusa potrafiła się nieźle kamuflować, ale Dinitris nie dała się nabrać na te tanie sztuczki. Zachęciła ją do zajęcia miejsca przy stole naprzeciw niej, ale kobieta nawet nie drgnęła.
        - Masz to? - zapytała używając już zapomnianego języka kalijskiego. Dinitris nie miała problemów ze zrozumieniem jej słów, bowiem biegle posługiwała się niemal każdym piekielnym dialektem.
        - Jeszcze szukam - odpowiedziała jej zastanawiając się, czy nie zrezygnować ze zlecenia. Pokusa zdawała się przejrzeć plany smoczycy i postanowiła pomóc jej w podjęciu decyzji. Uśmiechnęła sie do niej smutno i odrzekła
        - Naprawdę myślisz, że to takie łatwe? Dlatego wybrałam ciebie. A chyba obie nie chcemy żebym się na tobie zawiodła, hm?
        Siwowłosa kobieta przykucnęła przy blacie stołu przy Dinitris i wyciągnęła schowany między piersiami łańcuszek na końcu którego kiwał się półokrągły medalion z dwoma sferami otaczającymi czerwony jak krew, półprzeźroczysty kryształ. Na jego widok Dinitris warknęła gardłowo, aż ucichły rozmowy mężczyzn przy najbliższych stołach. Rysy twarzy elfki wyostrzyły się niebezpiecznie, a wzrok jej uciekł od przeklętego wisorka.
        Widząc reakcję elfki, pokusa położyła dłoń na ręce Dinitris, co tylko podsyciło jej gniew. Z tym samym paskudnym uśmiechem mówiła dalej imitując słodki ton.
        - Spokojnie, dostaniesz go jak wykonasz zadanie. Potrzebna ci tylko mała pomoc. Weź ze sobą tego mięśniaka z toporem. Widzę, że bardzo ci się spodobał. Ja to wiem, bo znam się na tym.
        - Wykluczone! - odmówiła od razu. Jeszcze czego? Nie będzie się zbliżała do żadnego smoka. Nigdy.
        Odmowa Dinitris wcale nie zaskoczyła pokusy, która zareagowała na oczywisty opór po swojemu, czyli... kolejną atrakcyjną propozycją.
        - Jak to zrobisz, dostarczysz mi jego krew, w zamian za twoją. Potraktuj to jak korzystną wymianę. On odwali za ciebie robotę, a ty odzyskasz wolność. Zgoda?
Pokusa miała swoje powody, żeby zyskać takiego narwanego pupila. Dinitris stawiała jej zbyt duży opór, który zmęczył podstępną pikielną. Trzeba jej było kogoś, kogo łatwo by jej było usidlić, a z samcami niemal każdej rasy szło jej to lepiej i... przyjemniej.
        Dinitris na niczym bardziej nie zależało niż nad odzyskaniem wolności. Choć piekielna nie była jakoś przesadnie wymagająca, wystarczyła sama świadomość, że ktoś mógł ją szantażować, budził w niej trudną do przełknięcia frustrację. Dlatego zgodziła się na tą zmianę planów. Niechętnie, ale co miała innego zrobić?
        Teraz pozostało jej zaczekać, aż Yaruga wyjdzie z karczmy i pójść za nim. Zbliżenie się do niego w tak niewielkiej chatce było zbyt niebezpieczne... dla wszystkich wokół. I dla karczmy.
Awatar użytkownika
Yaruga
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yaruga »

        Yaruga upił kolejny łyk z kufla i uśmiechnął się rozbawiony. Nie zdołał jednak odpowiedzieć na słowa o klepaniu bandytów kiedy Sven przeszedł do gwoździa swojego programu.
Legenda! Yaruga nachylił się również w kierunku karczmarza. Skoro ten opowiadał coś pół głosem to musiało to być bardzo ważne. Teraz w takim zbliżeniu gospodarz mógł się mimowolnie przyjrzeć oczom zlotowlosego. Były bez wątpienia gadzie. Złota tęczówka i ta typowa czarna szczelina przez którą patrzył na świat. I jakby to było mało, z tak bliska Sven przez moment zobaczył coś jeszcze. Był to niczym nie opanowany, czysty i kotłujący się chaos. Niepowstrzymywalna siła gotowa wchłonąć wszystko czego sięgnie. Lecz jak szybko odczucie się pojawiło, tak samo nagle zniknęło zostawiając obraz mięśniaka z pół otwarta gębą słuchającym opowieści, najwyraźniej zbyt skupionym na niej by zadbać o szczelność własnej szczęki. W końcu nie wytrzymał, otwarte usta zmieniły się w szeroki uśmiech, a ten w radosny rubaszny śmiech.
-Poważnie?- ryknął wesoło, zwracając na siebie uwagę paru osób -Straszny cmentarz? Ha! Niech będzie- dodał po chwili, upił też z kufla -Narysuj mi konkretniejsza mapę i chętnie to sprawdzę.- oznajmił.
        Wtedy też rozległo się warkniecie. Takie które zwróciło uwagę odpowiednich uszu. Zagrożenie. Yaruga z uśmiechem całkowicie od ucha do ucha, skierował swoje lico w kierunku dwóch gołąbeczków siedzących pod oknem. Jakże się zaskoczył widząc dziwną postać z lady, z dziwna postacią z zewnątrz. Yaruga uśmiechnął się raz jeszcze (tak, jeszcze szerzej, byłby doskonałym obiektem dla znachora stomatologa) i odwrócił ponownie do Karczmarza.
-No rysuje, rysuje- ponaglił. Jednocześnie jednak zaczął nasluchiwać czy coś się tam pod oknem nie dzieje.
Awatar użytkownika
Sven
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Opiekun , Chłop , Rybak
Kontakt:

Post autor: Sven »

Sven od razu poznał po smokołaku, że ten nawet nie będzie potrzebował dalszych zachęceń, czy głębszego wprowadzenia w tę historię. Zdawał się złapać ją od razu, jak ryba przynętę. Tyle tylko, że opowieść właściwie mogła prowadzić zarówno do podobnie zgubnego losu, ale i do wręcz przeciwnej sytuacji, wzbogacenia się, odkrycia czegoś... Choćby tropu czegoś wyjątkowego.
Karczmarz przy okazji obserwował siwowłosą dziewczynę. Zdawał się ją skądś kojarzyć, ale sam właściwie nie był pewny skąd. Jej zachowanie nie wzbudzało u niego żadnych podejrzeń, bo w miejscach takich, jak to było mnóstwo, na prawdę multum ludzi, czy nieludzi zachowujących się w jakiś tajemniczy, bądź nietypowy sposób. Natomiast fakt, że pojawiła się przy elfce, która niedawno weszła do środka wydał się bardzo intrygujący, a później to nietypowe warknięcie, które zwróciło uwagę paru osób.
Gospodarz pomyślał, że z tymi dwiema coś może być na rzeczy. Skąd tylko mógł wiedzieć co? Pewnie nie mógł, więc jedynie snuł domysły.
Gdy Yaruga zapytał o drogę Sven wyciągnął jedną z paru mapek okolicy, które miał pod ladą. Nie była ona w żaden sposób mapą dobrej jakości, ani precyzyjnie wykonaną, ale mniej więcej dawała pogląd na to co gdzie leży.
Z pomocą pióra i atramentu zaczął kreślić na materiale jakieś znaczki, strzałki i wskazówki, które miały pokierować Yarugę do rzekomo nawiedzonego miejsca, mimo pośpieszającego tonu wypowiedzi tego drugiego karczmarz starał się zaznaczać drogę w miarę starannie i po paru chwilach położył mapę na ladę i wskazał palcem odpowiednie miejsce.
- To tu. -
- Upewnij się tylko Panie, że wrócisz Pan tu z dobrą historią. - rzucił optymistycznie i gdyby nie gadzie oczy i drzemiąca w nich dzikość, chaos i potęga to pewnie poklepał by wędrowca po ramieniu. Z pewnością jednak powstrzymał się, bo trzeba by było być na prawdę mało bystrą istotą, by nie zdać sobie sprawy z nieludzkich cech siedzącego przy ladzie awanturnika.

Pora była już względnie wieczorowa, w karczmie ilość ludzi zaczynała się bardzo powolutku przerzedzać. Padły już pierwsze pytania o nocleg przy ladzie, albo te mniej pewne i skromne o jego cenę. Kupcy krzątali się w tym okresie najwięcej, wchodząc i wychodząc z powrotem, dopinając na ostatni guzik jakieś interesy, czy kwestie bezpieczeństwa swoich karawan przed nocą. Niektórzy zdecydowali się ruszyć w drogę, inni szukali miejsc w stajniach, czy przybytkach takich, jak ten u Svena.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Yaruga słyszał tylko urywki rozmowy podejrzanych kobiet i choć bardzo się starał żadne z tych powyrywanych z kontekstu słów nie naprowadziło go na treść ciekawej rozmowy. Smokołak słyszał wyraźnie niektóre słowa i mógł być pewien, że nie należały do słownika Aralańskiego. Elfka wyglądała na wzburzoną po odejściu siwowłosej, która ulotniła się z karczmy drzwiami. Błądziła wzrokiem po tłumie od czasu do czasu zaglądając w kierunku lady przy której siedział. Obojętność znowu zagościła na twarzy pięknej kobiety, choć widać było na niej cień zmęczenia.
        Oczekując na ruch mieszańca, Dinitris dopiła już swoje piwo, ale nie zdradzała tego faktu przed kelnerką, która kilkukrotnie kontrolnie zaglądała do niej i podpytywała czy elfka nie skusi się na jeszcze jedną kolejkę, albo na coś do zjedzenia. Dinitris jadła w zeszłym tygodniu, a więc była syta.
        W karczmie robiło się coraz luźniej. Trzy sąsiednie stoliki opustoszały od gości, zostały także uprzątnięte z pustych kufli i talerzy. Dinitris, z braku lepszych atrakcji, patrzyła jak młoda kobieta, wymęczona wieczornym zgiełkiem, przecierała szmatą stoły i zdrapywała pazurem rozlany na blat wosk ze świecy, który został rozlany przez jednego z klientów. Dziewczyna była pracowita i bardzo miła dla wszystkich gości - nawet wobec tych, którzy zachowywali się jak zwykłe świnie. Nie obrażając tych smacznych zwierzątek. Smoczyca dokończyła już swój kufel po piwie i sądząc, że będzie dziwnie wyglądała gapiąc się przez cały wieczór przez okno, postanowiła wyjść z karczmy pierwsza i zaczekać na Yarugę na dworze.
        Skinęła na kelnerkę, kiedy po raz wtóry mijała jej stół i tym razem oddała pusty kufel. Młoda i ładna dziewczyna zabrała naczynie i podziękowała elfce uśmiechając się skromnie. Niestety nie doczekała się odpowiedzi od elfki, ani nawet małego odwzajemnienia uśmiechu. Ale to nie była jakaś złośliwość ze strony smoczycy. Po prostu miała już zepsuty humor przez piekielną i zwyczajnie nie miała humoru. W innych okolicznościach zapewne odwzajemniłaby uśmiech młodej dziewczyny, bo naprawdę szanowała jej pracowitość i szczerą uprzejmość. Dziewczynka lubiła tą pracę, ale Dinitris poradziłaby jej zmianę zawodu na jakiś ambitniejszy. Usługiwanie pijanym samcom jakoś nie należało do szczytnych zajęć. Dinitris zachowała się chociaż o tyle uprzejmie, że nie popatrzyła na dziewczynę wzrokiem wbijającym w podłogę, takim jakim elfy z wyższych sfer raczyły ludzi i krasnoludów.
        Gdy otworzyła drzwi poczuła chłodny i pachnący deszczem wiatr. Aura na zewnątrz zmieniła się diametralnie. Wiatr uginał świerkowe wierzchołki, wył i szumiał z daleka, jakby jakaś monstrualna fala gnała przeciw niej. Dźwięki przyjemne dla ucha, ale zmieni zdanie, kiedy dołączy do nich mozaika deszczowej kompozycji. Ulewa to był jednakowoż najmniejszy problem smoczycy.
        Oddalając się od karczmy obmyślała w głowie plan podejścia do smokołaka. Zanim oddaliła się na kilka kroków miała już ich kilka wersji. Tylko każdy miał jedną zasadniczą wadę: musiała odrzucić wszystkie swoje uprzedzenia, które stanowiły fundament jednej z jej najsilniejszych cech. Gdyby szukać jakiś dobrych stron w sytuacji w jakiej się znalazła, należałoby zwrócić uwagę na płeć Yarugi, która była zdecydowanie na plus dla niego. Dinitris instynktownie nie tolerowała żadnych samic traktując je podświadomie jako rywalki. Miała to zaszczepione w genach i nie panowała nad tym. Samce za to bywały ospałe, zainteresowane tylko swoimi skarbami. Smoczyca nie widziała w nich nic interesującego, bo nawet pod cienką kołderką pierwotnych instynktów, zobaczyła tylko zapatrzoną w siebie kupę kłamstw. Dinitris wolała w tym wypadku bezpośredniość, którą łatwiej jej było przyjąć, bo współgrało to z jej charakterem.
        Elfka wychodząc na trakt zastanawiała się w którą stronę pójdzie Yaruga. Otuliła się szczelniej płaszczem i obejrzała się na boki na rozwidleniu. Pomyślała, że głupio będzie zaskoczyć go na drodze wyskakując z krzaka. Pomysł, choć oryginalny, mógłby sprowokować do niepotrzebnej walki. Dinitris wybrała o wiele subtelniejszy sposób, dlatego zawróciła i zamierzała zaczekać na niego przy karczmie i zaczepić go gdy tylko zatrzaśnie za sobą drzwi. Przy ścianie stało kilka beczek z wodą dla koni, uzupełnianych regularnie deszczówką dzięki prostemu systemowi rynien. Elka rozejrzała się za jakimś ustronnym miejscem i wypatrzyła stare drzewo z zachęcająco obniżonymi konarami, które mogło jej posłużyć jako doskonały punkt obserwacyjny. Podeszła do niego i wdrapała się na drugą od dołu gałąź. Trochę przeszkadzała jej we wspinaczce długa suknia, bo materiał, choć nie ograniczał jej ruchów, targany wiatrem plątał się w gałęziach i zahaczał o korę. Wreszcie, gdy zajęła najlepsze miejsce, oparła się plecami o główny konar i wbiła wzrok w żółte okna karczmy "U Svena". Nie zdziwiłaby się, gdyby smokołak postanowił przenocować u karczmarza, i musiałaby tu moknąć przez całą noc, ale to nie był jeszcze moment na zmianę planów. Może się jej poszczęści.
Awatar użytkownika
Yaruga
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yaruga »

        Nie słysząc dokładnie słów pod oknem Yaruga był... Całkowicie obojętny. Zasadniczo nie interesowały konkretne słowa które wypowiadały kobiety. Musiał przed sobą już dawno przyznać że nie potrzebuje takich szczegółów by rzucić się w wir chaosu i interweniować w abstrakcyjnie cudowny dla siebie sposób. Zresztą Sven mógł zobaczyć to samo - wszak złotooki nawet nie pozwolił mu kontynuować swojej bajki.
-A więc tu, hę?- spytał bardziej w przestrzeń niźli karczmarza. Oglądał chwilę mapę z zainteresowaniem. Tam skąd pochodził dobra mapa często decydowała o życiu i śmierci całych osad. A tutaj karczmarz rozdaje je spod lady w zamian za opowieść. Twarda dłoń mężczyzny pogładziła gęsty zarost w nieświadomym zwyczaju. W końcu złote oczy oderwały się od rysunków i przeniosły na Svena. Przez sekundę czy dwie Yaruga zdawał się próbować odczytać intencje gospodarza. Zaraz jednak morze szaleństwa wezbrało po brzegi i ukazało się w formie pozornie wesołego uśmiechu. Zeskoczył z siedziska. Buty zastukały o podłogę sugerując szybki wymarsz. Lecz Yaruga uśmiechnął się raz jeszcze.
-Oczywiście że przyniosę Sven!- rzekł z niedźwiedzim wręcz uśmiechem nachylając się bliżej. Wtem prawa ręka opadła na nadgarstek karczmarza chwytając go w potężnym uścisku, choć nie tak by zrobić mu krzywdę. -A jak się okaże że mnie wystawiłeś, to wrócę i utnę Ci dłoń którą to rysowałeś- Rzekł z tym samym uśmiechem co wcześniej. Zaraz też dłoń puścił i sięgnął wgłąb kaftanu. Wygrzebał jeszcze parę monet - tak by akurat zapłacić za swoje - i położył je na ladzie. Zaraz też pochylił się i jakby nigdy nic zaczął zbierać swój pakunek. Po chwili też podniósł się już, trzymając torbę jedną ręką. Mapa była już bezpiecznie wciśnięta w dwa płaty skóry zwinięte w rulon, lekka i skuteczna forma ochrony rzeczy przed wiatrem i deszczem w trakcie lotu.
-Do zobaczenia Sven.- rzucił z wesołym uśmiechem. Tym samym uśmiechem obdarzał wszystkich przez cały wieczór, i ten sam uśmiech skierowany był do wcześniej uciekającego grajka. Uśmiech Yarugi. Rozejrzał się po sali, wyjścia Elfki nie zarejestrował, tak samo jak i siwowłosej. Cóż, czytał mapę.
Następnie ruszył w kierunku drzwi. Zmęczenie nie doskwierało mu specjalnie, spokojnie mógłby jeszcze przez pół nocy maszerować w kierunku wskazanym przez Svena... Ale po co? Tak samo jak i po co było tu nocować? Sven miał niedaleko wypatrzone tymczasowe leże, a jako że pieniądze uwielbia okrutnie, niechętnie płaci za coś czego nie musi.
        Drzwi karczmy zamknął za sobą stosunkowo delikatnie. Zaciągnął się powietrzem. Idzie burza. A na pewno deszcz, smokołak miał często problem przy rozróżnianiu idącej pogody. W górach, jasne, ale tutaj... tutaj wszystko było takie płaskie. HaHA!- rozległa się myśl w głowie. Zaraz też inna, dyktowana zwykłymi potrzebami ciała, pokierowała smokołakiem. Najpierw jednak skłonił się i ściągnął buty i przywiązał je do tobołka. Potem zaś, spojrzał na beczki z deszczkówką, spojrzał na rynienki i spojrzał na najbliższe drzewo. Stare, liściaste, o obiżonych konarach. Dużo więc nie myśląc, z torbą na ramieniu, bosy, podszedł do starego drzewa by sobie ulżyć po dwóch ciemnych...
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Szczęście sprzyjało Dinitris, ale czy tak będzie dalej, to się dopiero okaże. Pochyliła się do przodu, gdy drzwi karczmy otworzyły się wypuszczając mięśniaka. Dinitris wpatrywała się w niego swoimi drapieżnymi ślepiami, nadal pozostając w ukryciu. Tak było do czasu, kiedy samiec zdjął buty, co było dla niej mocnym sygnałem, że szykuje się do lotu. To dlatego Dinitris chodziła boso. Jej to nawet wypadało, ale Yarudze? A co on, hobbit? Zrozumiała, że ma niewiele czasu, więc zaczęła schodzić z drzewa po przeciwnej stronie, aby wyjść zza niego i się z nim przywitać. Kiedy bosymi stopami dotknęła wilgotnych liści i obróciła się, żeby okrążyć drzewo i się mu pokazać. Lecz odgłos zbliżającego się do niej sapania zatrzymał ją w połowie kroku, nerwy przyszpiliły ją plecami do pnia. Dinitris była pewna, że smokołak ją zauważył. W głowie splotła magicznymi zaklęciami atak, który miał zwalić mu na głowę całe to drzewo wraz z korzeniami. Wyczulone uszy elfki wychwyciły jakiś bliżej nie określony dźwięk szurania i cichego dzwonienia metalicznych sprzączek. Brwi elfki ściągnęły się ku sobie, kiedy wyobrażała sobie co za śmiercionośną broń dla niej tam montuje. Byłby to dla niego ostatni błąd w jego parszywym życiu, gdyby z niej wymierzył w jej stronę.
        Miała zamiar zaatakować pierwsza, tak jak to miała w zwyczaju. W jej dłoniach formowała się maleńka iskierka zdolna w mgnieniu oka przerodzić się w niszczycielski pocisk. Coś ją jednak podkusiło, aby jeszcze chwilkę zaczekać. A potem jednak tego pożałowała.
        Po prostu nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Osłupiała rozproszyła całą wezbraną w niej energię i opuściła ręce z bezradności. Czy musiał do jasnej ciasnej wybrać sobie właśnie to drzewo?! Zrobił to specjalnie, albo miała jednak wyjątkowego pecha.
        Poczuła silny zapach moczu, jeden z najsilniejszych zapachów, po którym najłatwiej było wyśledzić niemal każdego. Jednakże wolałaby, żeby ominęła ją ta wątpliwa dla niej okazja na zaznajomienie się z Yarugi feromonami. Sytuacja w jakiej się znalazła nie była dla niej jakoś bardzo krępująca. Spojrzała w górę zagryzając dolną wargę i czekała nasłuchając aż umilknie charakterystyczny dźwięk, co oznaczać powinien zakończenie ostatnich przygotowań do lotu smokołaka.
        Westchnęła cicho i zerknęła w bok i w dół. Ostatnie kapnięcia ucichły, a więc mogła już wkroczyć do akcji.
        - Słyszałam w karczmie, że jesteś typem poszukiwacza przygód. Pomyślałam, że taki waleczny smok marnował by się na mokradłach, uganiając się za duchami. Dlatego chciałam ci rzucić propozycję bardziej dochodowej pracy... - urwała oparłwszy głowę o pień drzewa i sięgając wzrokiem w dal, gdzie majaczyły na horyzoncie cienie górskich szczytów. Nie wiedziała jeszcze jak mogłaby mu zapłacić, gdyby jednak misja by się powiodła, pokusa wystawiłaby ją do wiatru. Miała nadzieję, ze piekielna dotrzyma słowa, a jak to się stanie, to zapłata nie będzie już jej problemem.
Awatar użytkownika
Sven
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Opiekun , Chłop , Rybak
Kontakt:

Post autor: Sven »

Yaruga z każdą chwilą zdawał się być mniej normalny... Może to i lepiej, że zaczynał się kierować do wyjścia. Oczywiście gospodarz nie dał tego po sobie w żadnym ułamku poznać, był równie miły i gościnny co na początku spotkania, tak jak i dla wszystkich gości niezależnie od rasy, płci i paru innych specyfikacji personalnych.
- Otóż tu. - wskazał najdokładniej, jak potrafił. - Tak mówią.
Cała opowieść zdawała się w jakiś dziwny sposób... podniecić smokołaka. Może to lepiej, że karczmarz nie do końca wiedział dlaczego. Był za to już praktycznie pewny, że nie był to zwykły podróżnik, człowiek, niby każdy inny.
Zaśmiał się troszkę nerwowo, ale względnie naturalnie, gdy odczuł mocny chwyt dłoni Yarugi i jego ostatnią uwagę. Pewny był, że kitu mu nie wciskał, ale jakoś ciężej przełknął ślinę, mimo to stał twardo, po raz ostatni spojrzał w opętane chaosem spojrzenie smokołaka.
- Nie będzie takiej potrzeby.
- Hej, hej, bywajcie podróżniku! Za godną przygodę! - zakrzyknął za nim.
W związku ze zbliżającą się nocą w karczmie bardzo powolutku, oczywiście tak, by nie wadzić innym gościom rozpoczęto drobne prace porządkowe. Mycie wolny stolików, zamiatanie podłogi w opuszczonych już zakątkach, dosuwanie ław i krzeseł na odpowiednie miejsca. Sven wyszedł zza lady, zrobił obchód, zerkając przy tym od czasu do czasu za okna, zabrał też przy okazji krzesło zniszczone wcześniej przez centaurzycę na zaplecze.

Warto zaznaczyć, że na zewnątrz wciąż kręciło się trochę ludzi. Głównie wychodzący z karczmy, ale i tacy, którzy wstępowali celem zapytania o nocleg, a także bardzo nieliczne niedobitki imprezowe domierające sobie tu i ówdzie w błogiej niewiedzy, że cali przemokną i niewątpliwie będą żałować tej ostatniej kolejki z zeszłego wieczoru. Nieopodal karczmy była też bardzo niewielka stajnia, gdzie ludzie zostawiali niekiedy swoje wierzchowce.
Księżyc powoli wzbijał się już na nocny nieboskłon, także góry królujące na horyzoncie w oddali skąpane były aktualnie w blasku zachodzącego już Słońca. Pojawiały się na nich też spore cienie, gdy liczne chmury poganiane silnym wiatrem przemierzały niebo, opatulając okolicę swoim szaroburym i zwiastującym niezłą ulewę kocykiem.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Co za głąb...
        Sfrustrowana porażką w rozmowie z tym nieokrzesanym smokołakiem maszerowała przez ciemny las licząc, że znajdzie na swej drodze kogoś na kim będzie mogła wyładować swoją złość. Najbardziej była jednak zła na siebie, że w ogóle pozwoliła sobie na odrobinę słabości i rozmowę z tym... podgatunkiem. SMOKI NIE WSPÓŁPRACUJĄ ZE SOBĄ! Trzeba to wyryć sobie w głowie raz, a porządnie.
Ale dzięki temu Dinitris ma nauczkę i dowiedziała się czegoś nowego - półsmoków nie cierpi równie mocno co czystej krwi smoków.
        Streszczając mocno rozmowę z Yarugą, okazało się, że Dinitris ma władczą duszę, a Yaruga nie da sobie w kaszę dmuchać. Lekkomyślność tego szaleńca była wyższa niż się jej z początku zdawało. A na to Dinitris nie mogła sobie pozwolić. Jej plan był jasny i nie było w nim miejsca na żadne ryzyko - a właśnie tego szukał złotołuski.
        I tak o mały włos nie doszło pod drzwiami tawerny poczciwego Svena do smoczej awantury i przy okazji do historycznego kataklizmu, którym mogło się to wszystko zakończyć. Na szczęście Yaruga zachował się jak pospolity... dupek, a Dinitris jak rozpieszczona księżniczka i tak oboje rozeszli się bez rękoczynów - czego zapewne półsmok bardzo żałował.

Ciąg Dalszy
Awatar użytkownika
Arrisa
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arrisa »

Wilgotne, mroźne powietrze przelewało się swoimi eterycznymi skrzydłami tuż ponad ziemią, muskając ją swoimi piórami po policzku. Czuła na skórze jego chłód, jednak nie wydawało jej się by było z tym coś nie w porządku. Powiewy wiatru w przyjemny sposób powoli budziły ją z głębokiego snu, przywracały świadomość. Po krótkiej chwili zaczął też do niej docierać mróz i przejmujący chłód bijący od gleby, który wsiąkał w jej skórę i ubranie, coraz mocniej i głębiej, do tego stopnia że zaczęło się to robić nieprzyjemne. Dziewczyna, teraz bardziej zmotywowana niż wcześniej spróbowała ruszyć swoimi zdrętwiałymi kończynami, lecz była tak zmarznięta, że ledwie odrobinę się przesunęła. Poczuła pod sobą trawę, która ugięła się pod jej ciężarem. Wtedy dopiero otworzyła oczy.
W pierwszej chwili widziała głównie otaczające ją ciemności. W drugiej jednak jej oczu zaczęły się przyzwyczajać do nowych warunków i w mdłym, wątłym świetle gwiazd zebranych na pustym niebie zobaczyła swoje otoczenie. Polana, wąska, choć podłużna, prowadząca gdzieś dalej w nieprzeszywalną barierę ciemności. Blisko jej twarzy w powietrze strzelały dziwne, podłużne kształty. Gałęzie? „Nie” – pomyślała, mając wrażenie że to nie to, coś jej nie pasowało. Dopiero kiedy uniosła wzrok, obracając trochę głowę zobaczyła wielki kawał zwalonego i złamanego drzewa a sterczące wokół kształty rozpoznała jako korzenie wyrwane z ogromną siłą z ziemi. Dopiero w tym momencie jej oczy przystosowały się do mroku na tyle, by zauważyła że to nie jest jedyna część lasu, która została brutalnie wyrwana z korzeniami. Na długiej, otwartej przestrzeni, czymś co wcześniej brała z polanę leżało wiele innych przewalonych i połamanych drzew, z których niektóre były nawet grubsze od niej samej. Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że wokół panuje niemal zupełna cisza, z którą walczył jedynie słaby dźwięk jej płytkiego oddechu, zupełnie tak jakby świat zamarł cały że strachu przed tym, co się tutaj stało.
Arrisa. Tak właśnie się nazywała. Myśl ta uderzyła w nią z taką pewnością, że nie potrafiłaby jej zaprzeczyć, gdyż wiedziała że to prawda. Dziewczynie zdawało się przez chwilę, że wraz z imieniem może wrócą do niej jeszcze jakieś inne wspomnienia, coś co pomogłoby jej zorientować się, co się tu właściwie wydarzyło. Mimo to jednak, kiedy próbowała sobie przypomnieć cokolwiek innego, napotykała w swojej pamięci ogromną dziurę, pustkę której nie wypełniało zupełnie nic. Im bardziej się starała, tym bardziej wydawało jej się że pamięta jeszcze mniej niż przed chwilą, trochę tak jakby napotkała mur. Oprócz wspomnień sprzed chwili nie pamiętała nic. Arrisa wzdrygnęła się na całym ciele, choć to nie z powodu zimna.
Zaczęła powoli unosić się na zdrętwiałych od chłodu ramionach, tym razem z lepszym skutkiem niż wcześniej. Udało jej się unieść trochę tułów, tak że mogła lepiej przyjrzeć się otoczeniu. Nogą, w sumie przez przypadek trąciła coś gładkiego, a stuknięcie o drewno zabrzmiało głębokim, nienaturalnym tonem. W pierwszym odruchu Arrisa chciała od tego odskoczyć, lecz ledwie moment później odniosła wrażenie że zna już ten dźwięk, choć pomimo przeszukiwania swojej pamięci nie potrafiła znaleźć jego źródła. Pochyliła się w jego stronę, a kiedy dotknęła gładkiego drewna, jej palce zachowały się zupełnie tak jakby same wiedziały gdzie się ułożyć. Poczuła pod nimi chłodną powierzchnię instrumentu. Wiedziała że to skrzypce, pamiętała tą nazwę, choć nie wiedziała skąd. Palcami drugiej ręki odnalazła zagubiony w trawie smyczek, wilgotny od rosy, który przetarła o suchy fragment tego co miała na sobie.
W tym momencie gdzieś z ciemności dobiegło ją głośne, piskliwe skrzeknięcie, które przeszyło powietrze, a w koronach wciąż stojących drzew odezwały się spłoszone ptaki. Pisk powtórzył się jeszcze raz, tylko głośniej, gdy spomiędzy drzew wysunęła się dziwaczną istota. W słabym, niemal niezauważalnym świetle ledwo dało się rozpoznać kształt stworzenia. Zwierzę było nieduże, mniejsze niż zwyczajny leśny wilk. Było trochę szczuplejsze i smuklejsze, a ponadto z jego łap wyrastały wachlarze piór o ciemnym, chyba brązowym odcieniu. Pomimo tego, co sugerowało pierwsze wrażenie, zwierz miał całkiem jasne, odcinające się mleczną bielą i pomarańczem futro.
- Shynt. – powiedziała bardziej niż zapytała Arrisa. Ta samą siła, która wcześniej powiedziała jej jak ona sama się nazywa, teraz przekazała jej imię stworzenia. Również i tym razem miała pewność że jest to prawda, co potwierdził jedynie fakt, że pierzasty lis pisnął coś po swojemu i obrócił łbem. Tym razem dziewczyna spróbowała pochwycić się tego wrażenia, tej dziwacznej myśli, próbując sięgnąć przez nią do jakichkolwiek wspomnień, lecz napotykała jedynie twardą barierę, której za nic nie potrafiła ominąć.
Shynt podreptał szybkim tempem za nią, po czym podparłszy jej plecy swoim grzbietem popchnął ją lekko, jakby namawiając ją do tego by wstała. Arrisa postanowiła pozwolić mu na to, po czym sama uniosła się z ziemi na własne nogi. Z jakiegoś powodu czuła się dziwnie, próbując ustać i gdyby nie to, że wolną ręką złapała się za jeden z wystających korzeni, to z pewnością by upadła. I tak miała z tym niemały problem, biorąc pod uwagę że w jednej ręce wciąż trzymała skrzypce. Na szczęście jednak nic się nie stało, a ona jako tako przypomniała sobie jak się chodzi. Znów był to ten rodzaj wspomnienia, którego nie potrafiła uchwycić, choć wiedziała, że coś takiego było.
Kolejny skrzekliwy pisk wydobył się z pyszczka pierzastego lisa, kiedy szponami, które miał zamiast przednich łap zaczął rozgrzebywać ziemię. Łeb obracał w jakimśtam kierunku, gdzieś w stronę zarośniętych drzewami terenów, tak jakby chciał coś tam wypatrzeć.
- O co chodzi? – zapytała Arrisa, spoglądając na swojego towarzysza. Shynt jednak nie odpowiedział swoimi dziwacznymi piskami, tylko dał susa pomiędzy drzewa i podreptał szybko naprzód, ale kiedy dziewczynie zdawało się już że zaraz straci go z oczu, ten zatrzymał się w miejscu i zaczął patrzeć na nią wyczekująco. Arrisa, choć nie była co do tego przekonana, chciała jednak podążać za zwierzakiem, ciekawa co dokładnie miał na myśli. Nie była jednak przekonana co do gąszczu na ich drodze. To co miała na sobie, te... jak to się nazywało? Te... ubrania. Zdawało jej się że są one bardzo, bardzo obszerne i że nie zmieszczą się w tym nieprzebytych gąszczu, w który prowadził ją Shynt. Z drugiej jednak strony nie miała wątpliwości że zostanie tutaj nie jest najlepszym pomysłem. Widziała przecież te wszystkie drzewa wyrwane z korzeniami... Nie wiedziała co mogłoby zasiać takie spustoszenie, ale na pewno nie chciała tu być, kiedy to tu wróci. Z tą myślą chwyciła swoją suknię trochę z boku, chcąc przycisnąć ją do siebie przynajmniej z jednej strony, skrzypce przycisnęła do piersi i w taki sposób ruszyła naprzód.

Minął jakiś czas, który upłynął jej całkowicie niemal na rozglądaniu się za swoim jedynym towarzyszem, który co i rusz wyrywał do przodu, niemal zupełnie znikając jej z oczu, po czym się zatrzymując i czekając aż ona zdoła nadrobić dystans. Z jakiegoś powodu nawet jej to nie przeszkadzało, gdyż niektóre chaszcze na ich drodze były bardzo trudne do przebycia i musiała chodzić naokoło. Na szczęście, jak się okazało, jej suknia nie sprawiała aż takich problemów o jakie ją podejrzewała. Wprawdzie o krzaki i gałęzie zaczepiała się dość często, lecz z jakiegoś powodu nigdy nie kończyło się to porwanym materiałem i nawet po najgorszych chaszczach kończyła w całości.
Księżyc uniósł się już spory kawałek ponad horyzont, kiedy wreszcie wysunęli się na otwarte tereny. Większość z nich wprawdzie stanowiły pola albo łąki, trudno było dokładnie powiedzieć w tych ciemnościach. Tym jednak, co z miejsca przyciągało uwagę były światła, które migoczące wskazywały drogę. „Wioska” – przypomniała sobie nazwę Arrisa. Stanęła na chwilę w miejscu, chcąc się przyjrzeć, Shynt jednak nie miał podobnego odruchu i pognał od razu przez środek pola. Dziewczyna, chcąc nie chcąc ruszyła śladem zwierzaka, idąc po bardzo regularnym, choć grząskim gruncie.
Kiedy jednak wreszcie dotarła między zabudowania, oświetlone jasnymi światłami pochodni, zorientowała się że nigdzie nie potrafi dostrzec pierzastego lisa. Do tej pory wydawało jej się że cały czas podążała tuż za nim, teraz jednak Shynta nie było nigdzie. Arrisa zaczęła powoli iść drogą prowadzącą poprzez środek małej miejscowości, co chwilę obracając nerwowo głowę. Próbowała sobie wmówić że szukała w ten sposób Shynta, ale nie szło jej to najlepiej. Nie wiedziała w sumie nawet czego tak właściwie się bała, jednak wcale jej to nie przeszkadzało w natychmiastowym podskakiwaniu niemalże na każdy dźwięk.
Wtedy zaczęło padać. Deszcz, który wcześniej zwiastowały ciemne chmury nagle lunął w dół i bez żadnego ostrzeżenia zaczął moczyć wszystko dookoła. Arrisa z początku się nie przejęła, lecz już po chwili zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest nieprzygotowana na taką sytuację. Suknia, choć niesamowicie wytrzymała, ani trochę nie była przystosowana do deszczu i momentalnie zaczęła chłonąć całą wodę jaka na nią spadała i z chwili na chwilę robiła się coraz cięższa. Dziewczyna postanowiła ratować się jedyną rzeczą jaką przyszła jej do głowy w tym momencie, czyli żeby skryć się pod jednym z okapów, który wystawał za drzwi. Podbiegła więc do tego który akurat był najbliżej, a przy okazji tego największego.
Okazało się wtedy, że ulewa dopiero się rozpoczyna i krople zaczęły z ogromną siłą łomotać o dach budynku pod którym się ukrywała. W każdym razie miała całkiem przekonujące wrażenie że zbyt szybko się nie skończy. Nie wiedziała w sumie ile musiałaby tutaj stać żeby nie zmoknąć, ale w sumie chyba mogłaby poczekać... Chociaż Shynt już niekoniecznie. W sumie nie wiedziała nawet czy stworek lubił deszcz, ale miała wrażenie że raczej nie. Jednocześnie Arrisa zorientowała się, że światła, które znajdowały się na zewnątrz zaczęły przygasać pod naporem wody. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że jeśli czegoś nie zrobi, to utknie tutaj w niemal zupełnych ciemnościach na nie wiadomo jak długo, a to ani odrobinę jej się nie podobało, tym bardziej że Shynta wciąż nigdzie nie było widać.
Arrisa wtedy wpadła na jedyne sensowne rozwiązanie jakie przychodziło jej do głowy. Mogła przecież wejść do jednego z tych domów. Tam w końcu chyba mieszkali ludzie... W sumie to nawet na pewno, bo kto inaczej zapalałby te światła? Wprawdzie nie pamiętała by kiedykolwiek wcześniej spotkała człowieka, ale może ktoś tutaj ją znał? Może przypomniały jej co się wydarzyło? Mimo to trochę się obawiała. Nie wiedziała przecież jak zareagują, w końcu nie miała pojęcia kim są. Nie, może jednak lepiej byłoby zostać na zewnątrz? Kiedy już myślała sobie, że to w sumie nie jest najgorszy pomysł, nagle niebo przeszył jasny błysk, który potem trzasnął z ogromną siłą i aż wstrząsnął ziemią. Arrisa krzyknęła z przerażenia, po czym nie bacząc już ani odrobinę na swoje poprzednie postanowienie pchnęła z całej siły drzwi budynku, przy którym się ukrywała, po czym dosłownie wpadła do środka, przewracając się na bok, chyba cudem jedynie ratując skrzypce przed rozbiciem o podłogę.
Awatar użytkownika
Sven
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Opiekun , Chłop , Rybak
Kontakt:

Post autor: Sven »

Karczma tego wieczoru, w środku tygodnie nie była jednym z popularniejszych miejsc do spędzania czasu. Klientów nie było wielu, jedynie ze dwie grupki przypadkowych podróżnych, oraz paru tutejszych mieszkańców, którzy wstąpili wracając do domów i orientując się w porę, że nie zdążą do swoich gospodarstw przed ulewą, na którą zapowiadało się od jakiegoś czasu. Teraz runęła. Błyskawica przecięła skąpany w czarnych chmurach nieboskłon sugerując długie i intensywne opady. Wewnątrz nie było zimno, wręcz przeciwnie. Nawet przytulnie, co nieco kontrastowało ze słyszalnym ze środka hulającym między budynkami chłodnym wiatrem. Z pewnością przez najbliższy czas zebrani nie zamierzali opuszczać przybytku, natomiast gospodarz sądził też, że wszyscy zbłąkani, którzy nie zdążyli w porę uchować się przed okropną pogodą również dotarli już do budynku. Tu się mylił, a ku jemu zdziwieniu drzwi otworzyły się dość dynamicznie, mimo swego ciężaru z delikatnym, charakterystycznym skrzypnięciem. To, co dostrzegł później zbiło Svena kompletnie z tropu. Do wewnątrz wpadła, dosłownie drobna kobieta, w przemoczonej, zwiewnej sukience, a na dodatek trzymając w dłoniach skrzypce. Zanim jakaś analizująca sytuację myśl wyłoniła się w jego umyśle, jakby odruchowo obiegł karczemny blat kierując się pośpiesznie do Arrisy.
Fakt faktem widział już dużo nietypowych wejść, natomiast to było jednym z takich, które nie zdarzały się zbyt często. Właściwie przez chwilę nawet pomyślał, że z uwagi na to, jak otworzyły się drzwi to ktoś mógł ją tutaj podrzucić. Zawahał się, z troski o jej faktyczny stan, podejrzewając, że może być znacznie gorszy, niż był w rzeczywistości. Zdziwiona nagłą reakcją gospodarza kucharka wychyliła się zza zaplecza i zawołała po jego pomagiera, który zaraz stanął przy ladzie.
Co trzeźwiejsi ludzie również podnieśli swoje głowy, gdy drzwi zatrzasnęły się za maie. Śpiących przy ławach jednak nawet to nie pobudziło.
Karczmarz przyklęknął przy dziewczynie, ostrożnie chcąc sprawdzić, co jej się właściwie stało. Zarżało parę koni, prawdopodobnie przestraszonych kolejnym gromem, którego echo rozbiło się między okolicznymi budynkami. Gdy Sven zdał sobie sprawę, że istota jest tylko przemoknięta do suchej nitki, pewnie zmęczona i może spragniona, ale przede wszystkim przytomna.
- Co się stało, wszystko w porządku? - zapytał troskliwie, chcąc w ogóle zorientować się w sytuacji, która wciąż była bardzo niejasna. Z czasem, po paru chwilach opanował impulsywne emocje i zaczął myśleć, oraz dedukować w bardziej opanowany sposób.
- Chodź, chodź... powinna Panienka usiąść przy kominku. - jeśli pozwoliła, pomógł jej wstać, po czym poprowadził, bądź zwyczajnie wskazał jej kierunek. Dzieliło ich kilkanaście kroków od kominka. Podszedł tam pierwszy i wziął stojący nieopodal stolik, by go podstawić bliżej trzaskających przyjaźnie płomieni, które swoim ciepłem zdawały się wręcz zapraszać do siebie zmarzniętą i przemokniętą istotę.
- Usiądź tu, trafiłaś do karczmy, ja jestem Sven, potrzeba Ci czegoś? - zapytał wciąż chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Nim uzyskał odpowiedź kiwnął do stojącego przy ladzie obecnie współpracownika sugerując, by ten przygotował coś gorącego do picia i może jakiś posiłek. Parę osób, które wcześniej podniosło się z miejsc, chcąc pomóc istocie usiadło ponownie, gdy dostrzegli, że zajął się nią już Sven. Jedni dlatego, że wiedzieli, jak odpowiedzialną osobą jest Ners, a inni uznali, iż szansa na zostanie księciem tej upadłej księżniczki już stracili. Oczywiście po jakimś czasie nawet mniej sprytne, zabąbelkowane już umysły zorientowały się w sytuacji, parę dziwnych komentarzy przemknęło szeptem po wyciszonej karczemnej izbie. Arrisa mogła odnieść wrażenie, że większość z zebranych uważnie jej wysłuchuje, zresztą nie dziwne, jeśli w tak nudny wieczór, jak ten ktoś wpada do karczmy w taki sposób, a przecież to tylko ulewa. Maie wyglądała, jakby przeszła coś znacznie mniej przyziemnego, od tutejszej ulewy...

Ciąg dalszy - Sven
Awatar użytkownika
Arrisa
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Arrisa »

- Au... – mruknęła, bardziej sama do siebie, niż do kogokolwiek innego. Trochę bolała ją twarz w okolicy policzka, gdyż nie zdążyła jej w żaden sposób zasłonić podczas upadku. Poza tym bolał i piekł ją jeszcze łokieć, którym próbowała się podeprzeć. Chyba go sobie obtarła o trochę ubłocone, drewniane deski podłogi... – Uh... – stęknęła, zdając sobie nagle sprawę że teraz przecież musi być straszliwie brudna. Z jakiegoś powodu wcale nie pamiętała o tym, że ocknęła się na stercie ziemi spod wyrwanych korzeni drzewa, a martwiła się błotem na wejściu budynku.
Zaczęła się powoli podnosić z podłogi, uważając przy tym by aby przypadkiem skrzypcami jej choćby nie musnąć, bardzo nie chcąc żeby się ubrudziły. Tym samym ograniczała się do podnoszenia zaledwie na jednej ręce, przez co całe to wstawanie nie szło jej najlepiej, żeby nie powiedzieć że po prostu źle. Jednocześnie słyszała czyjeś głosy, ktoś coś mówił, ktoś inny szeptał, a ona tym czasem cała pokryła się rumieńcem, gdyż była przekonana że to właśnie są komentarze na jej temat. Dziewczyna, która wpadła do środka czegośtam, co nawet nie była pewna czym właściwie może być, po czym nie potrafiła nawet wstać. To musiało być dla nich co najmniej zabawne.
Po króciutkiej chwili jednak w pomieszczeniu rozbrzmiały szybkie kroki, które zmierzały w jej stronę, Czyjąś ręką pojawiła się w zasięgu jej wzroku, po czym zatrzymała się w pobliżu jej własnej, akurat będąc tą wolną. Arrisa miała wrażenie że ten ktoś chce jej pomóc, lecz mimo to zawahała się. W końcu przecież zupełnie go nie znała, skąd miała wiedzieć jakie ma zamiary? Z drugiej jednak strony jej sytuacja w tym momencie i tak nie była najlepsza, gdyby jej obawy były prawdziwe. Trochę trudno byłoby jej zrobić cokolwiek, zważywszy na to że miała problemy z tym żeby samodzielnie wstać.
Na szczęście jednak obawy maie okazały się zupełnie bezpodstawne. Gdy tylko chwyciła za szorstką, twardą rękę mężczyzny, tamten pomógł jej unieść się na nogi. Mężczyzna był wysoki i postawny, choć nie ogromny. Przewyższał ją jednak prawie o głowę i musiała patrzeć w górę, by spojrzeć mu w oczy. Twarz miał zwyczajną, trochę podłużną i przyozdobioną kilkoma zmarszczkami. Miał długie, brudnozłote włosy, z których część spadała mu na barki, a także tego samego koloru brodę. Z początku nie była pewna, co tak właściwie sobie o niej myśli, dopóki nie zapytał się jej co się tak właściwie stało.
- Przestraszyłam się. – odpowiedziała mu zgodnie z prawdą. – A potem jakoś tak... wpadłam tutaj.
Arrisa, kiedy usłyszała o kominku, zdała sobie sprawę jak bardzo zimno było jej do tej pory. Wcześniej wiedziała że jest jej chłodno, ale nawet nie zauważyła jak trzęsła się z zimna. Przytaknęła tylko, po czym pozwoliła się poprowadzić w stronę wolnego miejsca przy obudowanym gładkimi kamieniami palenisku. Jednocześnie jej oczy zaczęły rozglądać się wokół, ciekawe gdzie właściwie się znalazły. Tym, co najbardziej rzucało się w oczy były stoły, ławy, a przede wszystkim całe mnóstwo ludzi. Arrisa, chyba nigdy nie widziała tak wielu w jednym miejscu. Wszyscy wyglądali według niej jakoś dziwnie, kiedy tak mrucząc coś do siebie nawzajem odprowadzali ją wzrokiem. Nie była pewna czy jej się to podobało.
Nim jeszcze nawet zdążyła podejść, ten człowiek, który pomógł jej wstać, teraz podszedł do jednego z miejsc i przysunął je trochę bliżej ognia, wyraźnie sygnalizując tym samym żeby usiadła. Jednocześnie przedstawił się jako Sven, po czym powiedział że trafiła do karczmy. W sumie to już wcześniej miała takie wrażenie, gdyż takie wyjaśnienie niepojętych dla niej tłumów było całkiem logiczne. Imienia nie znała na pewno, gdyż jego dźwięk nie uderzył w tę dziwną strunę, która zagrałaby w jej umyśle mówiąc, że coś takiego już kiedyś było. Najwyraźniej musiała tutaj być pierwszy raz. Z tego też powodu uznała za stosowne, żeby też się przedstawić.
- Ja jestem Arrisa. Tak przynajmniej mi się wydaje. – powiedziała, kiedy zajmowała podstawione dla niej miejsce. Skrzypce ustawiła obok siebie, opierając je o siedzenie, a potem obydwie ręce skierowała w stronę ognia, chcąc pochwycić jak najwięcej jego ciepła. – I... Nie wiem. – wyznała, odwracając głowę w stronę Svena. – Teraz chyba nic mi nie potrzeba...
Mniej więcej kiedy to mówiła, w jej głowie pojawił się obraz połamanych drzew, wśród których się ocknęła. Nadal nie miała pojęcia co się tam wydarzyło, ani tym bardziej dlaczego nic nie pamiętała. Czy to był jakiś potwór, który żywił się czyjąś pamięcią? A może po prostu jakoś tak jej się zapomniało, a tamte drzewa po prostu tak jakoś... były? Tak czy owak, Arrisa chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. A kto inny mógłby wiedzieć więcej, niż mieszkaniec tej wioski?
- Czy... – powiedziała, po czym zawahała się. Nie wiedziała, jak się o to zapytać, żeby nie zabrzmieć jakoś dziwnie. Z jednej strony pytanie o potwora miałoby sens, z drugiej jednak... No właśnie nie do końca. Z tego powodu po raz kolejny tego wieczoru oblała się rumieńcem, po czym szybko odwróciła głowę. Co innego mogłaby powiedzieć? Nagle zaczęła się martwić, że Sven zacznie zadawać pytania, a następne słowa tak jakoś same wyszły jej z ust, jakby chcąc usprawiedliwić to niedokończone pytanie: - Czy jest tu miejsce na noc?
To zdanie mniej więcej wydawało się już tłumaczyć jej nagłe wyjście z czymś takim, mimo wszystko jednak Arrisa bardzo się bała że nie zabrzmiało to wiarygodnie. Nie wiedziała nawet czy potrafi dobrze kłamać. Nerwowo zaczęła rozglądać się po otoczeniu, tylko po to by dostrzec wiszącą na ścianie głowę niedźwiedzia, która z rozdziawioną paszczą wpatrywała się w nią tak, jakby chciała jej coś zrobić. Dziewczyna, w obawie że dziwne zachowanie ją zdradzi, postanowiła zapytać o coś, o czym miała odrobinę większe pojęcie i wrażenie, że nie sprawi to nagle że wszyscy wokół będą jej źle życzyć.
- Tak właściwie to... widział pan gdzieś Shynta? Był ze mną jeszcze chwilę temu, ale gdzieś zniknął. – powiedziała, lecz nagle zorientowała się że skoro tu nigdy nie była, Sven nie mógłby wiedzieć jak Shynt wygląda. – Jest mniej więcej taki... – powiedziała, pokazując dłonią od podłogi rozmiar zwierzaka. – Ma takie miękkie, rude futro, trochę piór... Nie było go tutaj?
Zablokowany

Wróć do „Równiny Theryjskie”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości