Yallan był zmęczony po dość wyczerpującej walce z łowcą dusz. Wszystko jednak wskazywało na to, że artefakt zatopiony w jego piersi nie tylko przywrócił go do życia ale też zapewniał mu ochronę przed plugastwem, które mogłoby wydawać się przeszkodą nie do pokonania dla innej istoty. Pióro w piersi cały czas drżało,emitowało dziwne światło - aurę - przy czym było gorące. Gdy zza drzwi dobiegł ostatni jęk konającego piekielnego artefakt w tym samym czasie przestał zachowywać się niecodziennie i wrócił do swojej formy ciemnego znamienia na piersi. Przestał prześwitywać przez koszulę. "Kiedyś się już z tym spotkałem. Czyżby to było coś więcej niż pieczęć? Muszę się upewnić... Envy!" Podniósł się z ziemi z trzymaną księgą o piekielnych i ich głównych zdolnościach spisanych przez Fannlora i jego uczniów. Loki uśmiechnął się pod nosem przerzucając kartki. Wiele się nie zgadzało z tym co do tej pory widział na stałym lądzie.
— To już? Działa? — zdziwił się Vaxen. Wszak ciężko stwierdzić, czy jest się nieśmiertelnym w inny sposób, niż dać się zabić. Zdążył jednak dostrzec w oczach Lokiego błysk — o, nawet o tym nie myśl! Możemy się zbierać.
— Ja tu zostaję. To jest moje przeznaczenie. — rzuciła Envy siadając, już ubrana w swoją szkarłatną suknię, na ołtarzu. Vaxen tylko kiwnął głową. Wszystko już sobie wyjaśnili w myślach i spojrzeniem. Wiedzieli, jaki jest jej cel istnienia.
— Tylko żartowałem. — Uniósł ręce w górę Loki. — Z resztą, stoisz, na moje działa. Envy. Korzystając z okazji, że nikt nam nie przeszkadza. — Uśmiechnął się dość jednoznacznie. — Chciałbym coś sprawdzić. Pomożesz mi? — Spytał wyciągając ku niej rękę.
— Em. — Spojrzała na Vaxena lekko zdezorientowana, nie wydawała się zaskoczona prośbą Lokiego. Wszak to dzięki niemu się tutaj wszyscy spotkali. — Czego sobie życzysz? — Spytała chwytając dłoń.
— Chcę byś potraktowała mnie swoją mocą. Nie wiem... — zakręcił dłonią w powietrzu — włam mi się do głowy albo mnie zaatakuj. Byle nie za ostro. — Ostatnie zdanie wypowiedział żartobliwym tonem choć wyraz twarzy zdradzał, że mówi śmiertelnie poważnie. — Chodź. — Wskazał wyłamane drzwi. Przekaz był prosty, mieli wyjść na zewnątrz.
Wyszli przed budynek w którym się znajdował ołtarz. Stanęli na przeciwko siebie.
— Zacznij kiedy będziesz gotowa. — Vaxen przyglądał się z boku.
Envy spojrzała na Lokstara. Uniosła w górę rękę a jej oczy zabłysły jaskrawym płomieniem. Uniosła się kilka stóp nad ziemię po czym wycelowała dłoń w kapelusznika. Pióro się obudziło. Zadrżało i rozgrzało się. Szuler poczuł dziwny szmer w głowie jednak nie było to nic nadzwyczajnego. Było to zupełnie inne uczucie niż przy walce z łowcą, aczkolwiek znajome. Nic więcej nie wydarzyło się jednak. Envy opadła a jej wyraz twarzy wrócił do normy.
— Nie jestem wstanie nawiązać z tobą trwałego kontaktu — rzekła lekko zmieszana.
— Co masz na myśli? — zdziwienie na twarzy Lokiego było tylko w części udawane.
— Coś mnie blokowało. Nie chciało bym cokolwiek ingerowała w twoje myśli. Miałam niewyraźny obraz w głowie. Nie jestem w stanie powiedzieć co to ani gdzie się znajduje. Jednak to "coś" zdecydowanie nie chciało mnie dopuścić do ciebie jeśli moje zamiary były destruktywne. Nie byłam w stanie osłabić twojego ciała nawet w najmniejszym stopniu.
— Czyli moje przypuszczenia się potwierdziły. — Odparł Lokstar zwieszając głowę. Envy nie rozumiała w ogóle o czym on mówił. — Dziękuję ci. — ukłonił się. "Muszę się dowiedzieć ile jestem z tym w stanie przetrwać i czego muszę unikać." Po chwili pióro znów się uspokoiło. Nikt nie zwrócił uwagi na chylące się ku zachodowi słońce.
— Może jednak zaczekamy do rana? — Spytał kapelusznik. — Nie wiem jak wy ale ja bym odpoczął choć odrobinę.
— Miejsce jest. — rzuciła Envy wskazując na ścianę, za którą znajdowała się komnata. Lokstar jednak wybrał fotel. Chciał poczytać.
Oko prasmoka zniknęło za horyzontem. Cienie jakie rzucały budynki na terenie klasztoru niekiedy przybierały kształt broni, a innym razem piekielnych istot. Smukłe sylwetki nakładały się z łukami i przypominały skrzydlate stwory z mitów i bajek. Ciemne niebo przybrało wszystkie odcienie błękitów, fioletów i granatów. Na wschodniej części rozbłysła pierwsza gwiazda. Było cicho. Nawet świerszcze nie grały w wysokiej trawie. Coś w głębi, pod tym kapeluszem, mówiło, że to jeszcze nie koniec ich przygody. "Fannlor... Chyba nie powiedziałeś nam wszystkiego."
Zarzucił na siebie swój płaszcz i wyszedł przez drzwi. Dookoła było ciemno. Nie przeszkadzało to szulerowi, jego oczy doskonale adaptowały się do warunków. Dla niego noc nie była przeszkodą. Skierował swoje kroki w stronę bramy, którą tutaj weszli. Minął ją. Po ciałach pozostałych po walce kilka dni temu nie było śladu. "Czyżby się nie odbyła? A może poszło nam za łatwo?" Rozejrzał się. Nie widać było żadnych innych śladów. Loki wyrzucił jedną kartę nad głowę, która rozbłysła ogniem rzucając światło na okolicę. Niestety nic to nie dało. "Ktoś tu umie zacierać za sobą ślady."
Skręcił w prawo. Szedł wzdłuż murów. Wydawały się nietknięte. Cegły były jak nowe, zaprawa niezmurszała. Gdy dochodził do załomu muru przylgnął do ściany. Zdjął kapelusz i wychylił się za róg. To co ujrzał nie było tym co chciał zobaczyć. Stał tam Fannlor. Przed nim jakiś krąg. Byli głęboko w lesie oddaleni od murów. Mimo to światło i promieniująca energia były widoczne jak na dłoni a sylwetka maga łatwa do rozpoznania. "Czy na tej wyspie działa tylko magia runiczna? Co tu się wyprawia i co, dziadku, chcesz tutaj..." Przed Magiem wyłoniła się kolejna armia przyzwanych, za pomocą kręgu, drobnych piekielnych. Była znacznie liczniejsza niż ta przed murami choć składała się z im podobnych. Piekielni maszerowali wgłąb lasu oddalając się od murów. "Dokąd oni idą? I czemu w takich ilościach?"
Gdy niezliczone oddziały pokrak wywędrowały w głąb lasu starzec zaczął przyzywać nieco silniejsze okropieństwa. Absolutną ciszę w lesie przerywało echo pochrapywań, ryków i dźwięk łańcuchów. Fannlor wypowiadał słowa po cichu przez co nie dało się go usłyszeć. Lokstar nie miał jednak zamiaru dać się zauważyć ani tym bardziej kusić losu.
— Co ty knujesz? — Yallan nie musiał szybko czekać na odpowiedź. Te małe pokraki przywlekły od drugiej strony chłopaka. Szarpał się i krzyczał. Nic jednak nie mógł zrobić. Trzymał go tuzin małych, człekokształtnych dziwolągów. Mag uderzył go kosturem, a za chwilę jakaś dziwna łuna płynęła z ciała nieszczęśnika do laski z kamieniem. Jedyne co teraz dało się słyszeć to słabnące wołania biedaka i coraz głośniejszy śmiech maga. W końcu życie chłopaka uleciało do kostura. Lokstar nie miał zamiaru dłużej się przyglądać. Zawrócił do klasztoru. "Mam nadzieję, że nie wzięli mojego zniknięcia za zdrajcę." Pióro zaczęło drżeć.
Dotarł do wejścia do budynku z ołtarzem. Ciężko oddychał. Na szczęście dobiegł bez szwanku. Niczego po drodze nie spotkał.
— Zdajesz sobie sprawę zapewne, że jak ktoś się dowie o tym miejscu i ile dla ciebie znaczy, będzie chciał zniszczyć ten artefakt albo przynajmniej go przejąć. — Mówiła Envy do Vaxena gdy się ubierali.
— A ja chyba nawet wiem kto. — Wtrącił się Lokstar wchodząc do sali. Envy spojrzała na niego z pytaniem w oczach i jednocześnie ze zdziwieniem. Vaxen za to wydawał się, że wie co zaraz usłyszy. Loki tylko skinął głową iż zgadza się z nim. Podszedł do towarzyszy szuler. Minę miał poważną a z wykałaczki w ustach już dawno zostały pojedyncze drzazgi.
— Zdaje mi się, że coś wiesz, Lokstarze. Raczysz nam wyjaśnić? — Rzucił ozięble skrzydlaty.
— Nasz milusiński, Fannlor, upodobał sobie zabawę w magię śmierci. Wydaje mi się, że zbiera armię. Pozyskuje życie ludzi. Przyzywa piekielnych. Rośnie w siłę, Vaxenie. On wie. On chce ten ołtarz. On chce nas. Chce ciebie. — kapelusznik spojrzał prosto w oczy. — Z twoją mocą mógłby stać się niepokonany. — Loki podniósł palec. — Ale jest też druga strona medalu. Wydaje mi się, że czerpie siłę z kamienia ukrytego w lasce. Pamiętasz jak nas potraktował w mieście? A gdyby tak wykorzystać ten artefakt do ochrony tego miejsca?
— Ale...
— Milcz Envy. — warknął Vaxen. — Ruszamy. — Yallan wyjął wykałaczkę i włożył w usta. Envy poczuła się niepwenie. Aura determinacji, chęci mordu i zemsty wypełniła pomieszczenie. Dla Vaxena było to źródło mocy. Dla Lokstara była to zemsta. "Idziemy po ciebie, Fannlor. Lepiej żeby twoja armia była silna!"
Wyszli przed budynek i skierowali swoje kroki przed bramę klasztoru. Widać było na ciele szermierza jak każdy mięsień pracuje pod ubraniem, był napięty a jednocześnie rozluźniony, każdy krok przybliżał go do potęgi i pewności jej posiadania. Maska zakrywała twarz lecz czuć było, że nie idzie na poranny spacer. Lokstar tuż obok w rozpiętym płaszczu, z rękoma w kieszeni i skryty w cieniu kapelusza. Szli środkiem alei, którą tutaj przybyli. Nie było słychać nic poza szumem wiatru wśród drzew oraz kroków na ziemnej drodze. Słońce oświetlało ich od tyłu rzucając długie cienie. Było to bardzo pożyteczne. Nie dało się ich zajść od tyłu a przy okazji nadawało niebywały efekt w tej scenerii. Nagle obaj przystanęli nie rozglądając się dookoła. Loki wyciągnął kartę, Vaxen dobył mieczy.
— Czujesz? — Spytał od niechcenia Loki. Jego pióro drżało podnosząc temperaturę.
— Ta. — Odparł skrzydlaty. Żaden z nich nie czuł się zaskoczony. Spodziewają się ich. To jest pewne. — Chodźmy dalej.
Im bliżej byli tym bardziej odczuwalna była aura piekielnych. Gdy wyszli z lasu, widok jaki się rozpościerał mógł być przynajmniej przerażający. W odległej dolinie widać było rzędy ludzi w towarzystwie piekielnych. Wszyscy obdarci z ciuchów i godności. W oddali dało się słyszeć szczęki łańcuchów, uderzenia młotów, jęki i krzyki ludzi oraz rechot potworów. Przybijali nieszczęśników. Dwa pale wbite w ziemię oraz gwoździem zbite na środku tworzyły konstrukcję, do której przybijano kończyny nieszczęśników. Wszystko ustawione na ogromnym placu, gdzie kiedyś stało miasteczko. Teraz są zgliszcza zrównane z ziemią. Z tej odległości widać, że kształt w jakim są ustawione krzyżownice nie jest przypadkowy. Wszystko jest zaplanowane. Na podwyższeniu stał Fannlor ze swoim kosturem. Kształt utworzony w dolinie z magiem po środku był jednoznaczny. "On ich składa w ofierze!"
Fannlor podniósł kostur nad głowę. Wszystkie odgłosy potworów ucichły. Za to wszystkie odgłosy agonii niosły się echem po okolicy. Lodowaty porywisty wiatr zaczął wiać w stronę zbiorowiska. Na niebie w formie wiru zaczęły zbierać się czarne chmury, z których raz po raz błyskały fioletowe błyskawice. Uderzały w potężne monumenty ostawione na skraju terenu obrzędu. Nagle ze ukrzyżowanych ludzi, w formie niebiesko czerwonej mgły, zaczęła wydobywać się energia. Strumienie wędrowały w kierunku kostura i jego właściciela. Żaden z piekielnych nawet nie raczył drgnąć. "Jaką ty siłę posiadasz?" Potężny snop światła wystrzelił z centrum. Wszystkie żywe istoty w obrębie rytuału zostały oświetlone. A z każdego z nich wiązka energii wypłynęła w kierunku Fannlora. Całej scenie towarzyszyły wyjące odgłosy umierających ludzi, rytmiczne dudnienie energii niczym serca, a po ziemi przechodziły wstrząsy. Z czasem jęki umierających osób słabły wraz z malejącą ilością pozostałych przy życiu. Gdy nie został już ani jeden mag rozpoczął pozyskiwanie mocy ze swych sługusów. Pragnął mocy. Piekielni padali jeden po drugim zamieniając się w proch. Światło przybrało czerwone zabarwienie. Stało się intensywniejsze, wstrząsy bardziej intensywne. Gdy nie zostało już żadne istnienie przy życiu światło zgasło, wiatr ucichł i wszelkie inne anomalie zniknęły. Pozostał tylko świecący kamień na szczycie kostura w dłoni maga.
Mężczyźni szli w stronę Fannlora obserwując zmiany w okolicy. Wiele drzew powalił wiatr, ziemia wydawała się wyjałowiona. Wszędzie czuć było zapach siarki. Jednak teraz na tej spustoszonej ziemi stał jedynie Fannlor. Zbuntowany obrońca ziemi, mag omamiony potęgą, człowiek, który zniszczył tę wyspę.
Im bliżej podchodzili tym większe pobojowisko widzieli. Obszar ogarnięty niszczycielską magią był znacznie większy niż mógłby się wydawać. Dzień zmienił się w noc, która nie miała zamiaru szybko ustąpić. Nad głową wirowały czarne, ciężkie chmury, z których co jakiś czas uderzały pioruny. Gdzieniegdzie dalej tliła się trawa lub inny mniejszy krzak. Nawet zwierzęta się nie uchowały. Kamień wchłonął wszystkie życia. Na jałowej, spalonej ziemi stały niezliczone krzyżownice. Niektóre nadpalone inne połamane, a jeszcze inne wciąż płonęły żywym ogniem. Jedyne co mogło być tutaj żywe. W oddali widać było mężczyznę. Wyprostowany, trzymający kostur zamiast się na nim podpierać jak do tej pory. Fioletowe linie na ziemi niczym tętnice pulsowały od magii. Grunt wciąż co jakiś czas drżał i trząsł się z niewyjaśnionych przyczyn. Aura bijąca od Fannlora była tak potężna, że Lokstar czuł ją wyraźnie. Była wręcz namacalna ale jednocześnie zupełnie niejasna. Był to zlepek wszystkich wchłoniętych istnień. Była czarna, pusta i przytłaczająca.
— On jeden, nas dwóch. To nie będzie spacerek. — Loki poprawił kapelusz.