Danae[Karczma "Pod Garbatym Koniem"] Początek kłopotów

Jedno z trzech elfich królestw znajdujących się w szepczącym lesie. Otoczone murami rozległe miasto wtopione w leśną gęstwinę magicznego lasu.
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

[Karczma "Pod Garbatym Koniem"] Początek kłopotów

Post autor: Mamaria »

Mamaria wstała z łóżka z mocno bolącą głową i pustynią w ustach, zataczając się dość mocno. Miała chociaż tyle szczęścia, że w kącie pomieszczenia stała balia, napełniona do połowy wodą. Nawet nie pozbywając się cienkich ubrań nocnych, weszła do niej, czując, jak zmęczenie, otumanienie i spowolnione ruchy wywołane klątwą odchodzą w niepamięć. Niestety, znacznie gorzej było z kacem po wczorajszej nocy. Nocy, której całkiem sporej części nie pamiętała. Zaczęła masować skronie, próbując znaleźć skutki swojego bimbru mocno zaprawionego imbirem. Chwilę później, za pomocą magii życia zaczęła eliminować efekty gorzałki, oprócz jednego - pragnienia. Owszem, mogła je na jakiś czas “wyłączyć” albo zaspokoić stworzoną przez siebie wodą, ale wiedziała, że te dwa rozwiązania nie są zbyt dobre - w pierwszym przypadku po zniesieniu magicznej blokady uczucie to uderzyłoby znacznie silniej, a w drugim… czułaby wodę wędrującą po swoim organizmie, a nie lubiła tego uczucia.
Następnie, kiedy zadbała już o siebie w ten sposób, rozebrała się, zawiesiła ubrania w powietrzu nad wanną, aby nie zachlapać podłogi i pozbawiła je nasiąkniętej wody i telekinetycznie rzuciła je na łóżko, po czym zaczęła się myć. A było z czego - wczoraj po południu przybyła do Danae, mając w zamiarze wykąpać się wieczorem. Raczej tego nie zrobiłam - pomyślała, patrząc na szybko ciemniejącą wodę.
Kiedy już skończyła, wysuszyła siebie oraz wodę, która była w balii. Czując jednak szybko nawracające objawy klątwy, skupiła się i uformowała na swojej dłoni kapkę wody, którą potem sukcesywnie powiększała. Cieczy oczywiście nie potrzeba było wiele, lecz kobieta cały czas kreowała nową, aż w końcu kropla nie przybrała pożądanej przez nią wielkości. Potem, cały czas utrzymując kształt magią, odchyliła głowę lekko do tyłu i ułożyła swoją kreację w dołku nadobojczykowym. Wyprostowała się, sprawdzając przez chwilę, czy woda trzyma się jej skóry wystarczająco mocno. Wyszła z wanny, po raz pierwszy przytomnie rozglądając się po swoim pokoju - nie był mały, wykonany na planie kwadratu, z którego ktoś usunął jedną jego ćwiartkę. Na dwóch ścianach widać było okna w których były wstawione dobrze wykonane szyby. Obok jednego z nich widać było bardzo dobrze wykonany pejzaż przedstawiający jakieś góry - zapewne Dasso. Duże i wygodne dwuosobowe łóżko stało w tej części pomieszczenia, w którym były drzwi. W pozostałej była całkiem pomysłowa namiastka pracowni - blat biurka osadzony na metalowych zawiasach, przytwierdzonych do ściany oraz wygodne drewniane krzesło z wysokim oparciem. Chwila rozmyślania nad możliwościami oraz sensownością tej pierwszej konstrukcji, a na Mamarię spłynęło oświecenie - blat można było schować za sprytnie ukrytą zapadką w ścianie, co uwalniało trochę miejsca.
Porzucając dogłębniejsze oglądanie półek, umieszczonych to tu, to tam na ścianach, przemieniona spojrzała pod łóżko, w poszukiwaniu swojej sakwy. Jednak, ku jej konsternacji, nie znalazła jej tam. Szybkie omiecenie pokoju - tym razem w zupełnie innym celu - ujawniło tylko smutny ujemny bilans obecnych tutaj jej rzeczy. Dalsza analiza sytuacji przedstawiła, że najprawdopodobniej zostawiła je w stajni, przy swojej siwej klaczy. Za pomocą magii życia spróbowała mniej więcej zlokalizować swojego wierzchowca. Kiedy jej się to udało, zauważyła, że oprócz zwierząt w stajni nikogo nie ma. Wykorzystała tę okazję, żeby nie musieć nigdzie chodzić, szczególnie, że zakładanie na powrót przepoconych ciuchów, które w dodatku ze względu na swoją cienkość, lekkość i przewiewność były dość… przejrzyste nie było zbyt dobrym pomysłem. Skupiła się więc, zatrzymała oddech i spróbowała przenieść się do wierzchowca, który wydawał się jej być jej klaczą. Niestety, nie udało jej się to - budynek był zabezpieczony przed teleportacją. Chcąc nie chcąc, Ma ubrała się w nieświeże ciuchy, założyła swoje lekkie trzewiczki, które na szczęście znalazły się tutaj razem z nią i udała się na krótką wycieczkę. Schodząc po schodach z drugiego piętra, zaczęła zastanawiać się, dlaczego i w jaki sposób znalazła się w swoim pokoju w koszuli i spodniach, które bez wątpienia wcześniej znajdowały się w sakwie, bez samego bagażu. jedyne wnioski, jakie wysnuła aż do dotarcia na parter nie były zbyt wesołe - musiała przestać pić. A przynajmniej upijać się do prawie nieprzytomności, bo to nie wychodziło jej to na dobre. Przechodząc przez główną izbę, przyciągnęła kilka ciekawskich spojrzeń ludzi, dla których najwidoczniej ranek powolnie rozgrywający się na ulicach miasta nie był wystarczającym powodem do tego, żeby opuścić gospodę. Bezbłędnie, jakby kierowana jakimś wewnętrznym głosem przeszła na zaplecze budynku, spotykając właściciela.
- Co pani tu robi?! - zapytał zdumiony.
- Ja? Chciałam śniadanie. Duże, dobre. Coś do picia. I dojść do stajni.
Gospodarz wskazał średniej wielkości garnuszek postawiony na piecu. Kiedy nimfa do niego zajrzała, zobaczyła grzejące się wino. Przez zawinięty rękaw ujęła garnek, przybliżyła go do ust, mając się napić, kiedy przypomniała sobie swoje niedawne postanowienie i zdecydowała się nie postępować według zasady ”Czym się strułaś, tym się lecz”. Zamiast tego, żeby nie zwiększać stopnia dziwności całego wydarzenia, zaciągnęła się aromatem unoszącym się z wywaru, udając, że ocenia go. Nawet jak na kogoś o tak słabym węchu jak Mamaria, mógł bez problemu wyczuć w tej mieszance imbir, kardamon, gałkę muszkatołową i pieprz. Reszta przypraw pozostawała dla niej tylko lekkimi nutkami w zapachu, nierozróżnialnymi, lecz dodającymi całemu bukietowi uroku.
- Dobrze doprawione. Ale nie tego szukam. Potrzebuję wody. Masz gdzieś tutaj, czy muszę iść do jakiejś studni?
- Jest, jest… - powiedział gospodarz, sięgając po stojący na półce dzbanek, cały czas lekko stremowany nagłym wtargnięciem i zachowaniem kobiety, która wczoraj wynajęła u niego pokój. Podał jej naczynie i obserwował ją jak pije, próbując przypomnieć sobie, o co pytała. Kiedy po dłuższej chwili oderwała dzban od ust, nie zdziwił się, widząc, że był pusty, a kobieta najwyraźniej nadal spragniona.
- Na teraz wystarczy. Śniadanie... Potrzebuję czegoś zjadliwego - zaczęła szybko wymieniać - Koniecznie z pieczonym mięsem, nie musi być ciepłe. Jak możesz, to dorzuć jakąś rybę, byle nie na surowo. Dasz radę to zorganizować?
- Oczywiście - powiedział spokojnie, odzyskawszy rezon. Jego dumą było to, że był w stanie zorganizować dla gości wszystkie zamówienia. Chyba, że obejmowały coś tak ekstrawaganckiego, jak pieczony udziec smoka. Ale to konkretne było czymś naprawdę łatwym i pospolitym. Zastanawiało go tylko, dlaczego nimfa ma zamiar jeść ryby, ale to nie była jego sprawa. - Śniadanie do pokoju, czy do głównego pomieszczenia?
- Do sali. A gdzie stajnia?
- Przez te drzwi, skręci pani w prawo na podwórzu, zaraz naprzeciwko. Na pewno pani trafi.
- Dzięki - powiedziała Ma i szybkim krokiem skierowała się w stronę.
Podwórze okazało się małym wewnętrznym dziedzińcem, otoczonym przez budynki, z których najniższym była karczma. Plac był prawie cały wybrukowany - jedyna luka znajdowała się na samym środku i wyrastał z niej pokaźnych rozmiarów dąb, swoimi rozłożystymi gałęziami zapewniający cień na prawie całej powierzchni tego terenu, który Ma przemierzała energicznie. Krótką chwilę później była już za drzwiami świeżo wysprzątanej stajni. Szczęściem pamiętała w którym boksie jest jej klacz, więc skierowała się tam, chcąc już odzyskać swoje rzeczy. Głaszcząc konia po bokach, delikatnie odpięła swoją torbę i zajrzała do niej - na pierwszy rzut oka niczego nie brakowało. Przerzuciła ją więc przez ramię i miała wracać, kiedy do głowy wpadł jej pewien pomysł. Zamknęła oczy, zwizualizowała pod powiekami pokój, który wynajęła, skupiła się na swojej chęci znalezienia się tam, na unoszącym się w powietrzu ledwie dla niej wyczuwalnym zapachu krochmalu, latającymi w powietrzu drobinkami kurzu, uczuciu solidnych desek pod podeszwami... Kiedy zaczęła patrzeć, była wewnątrz. Mag zakładający blokady musiał coś spieprzyć… - pomyślała, siadając na łóżku i przeszukując zawartość swojego bagażu. Już chwilę potem wyciągnęła z niego ciuchy i zaczęła się ubierać. Na koniec tylko zasznurowała dolną część żakietu ozdobną nicią, którą wyciągnęła z ukrytej kieszeni w torbie. Potem z tej samej kieszeni wyciągnęła liczne łańcuszki, które rozwinęła po kolei na nieułożonym łóżku, zakładając na siebie. Po chwili była gotowa, schowała swoją sakwę pod łózko, założyła jeszcze wypracowanym ruchem monokl, wzięła do ręki trikorn i udała się na dół.
Tym razem, siedzący w karczmie goście byli jeszcze bardziej zdziwieni - widzieli ją wcześniej, kiedy schodziła, nie widzieli, żeby wchodziła z powrotem, a teraz znów schodzi. Nikt jednak nie zdecydował się zapytać o to, w jaki sposób znalazła się na górze. Zauważyła, że jeden ze stolików był zastawiony jedzeniem, które zgadzało się z jej zamówieniem - duża porcja mięsa, chyba dziczyzny, ryba, kilka kromek chleba oraz dwa duże dzbanki wody. Kiedy tylko dobrała się do jedzenia, doceniła kunszt osoby, która przygotowywała danie - mimo, że nie było zrobione na świeżo, tylko odgrzewane, to i tak nie straciło zbyt wiele smaku, który nawet ona musiała docenić. Najpierw spróbuję jakoś sprzedać te błyskotki, które już mam. Wyjdzie mi z tego może jakieś dwanaście, trzynaście tysięcy. W Adrionie będę mogła sprzedać klacz, więc wpadnie może jakieś siedem dodatkowych. Wychodzi mi dwadzieścia. Mam jakieś sześć funtów złota, to też będzie dość dużo… Liczmy, że z tego pójdzie kolejne dwadzieścia, jesli sprzedam to tutaj - przez Danae przechodzi Szlak Niebieski, którym wędruje duża część złota Alaranii, w Adrionie pewnie będzie więcej. Ale i tak nie uśmiecha mi się sprzedawanie wszystkiego na raz... Czyli luźno licząc - czterdzieści. Sama mam teraz piętnaście tysięcy. Porządny i wyposażony budynek będzie kosztować tak minimum osiemdziesiąt… Cholera! - jedząc, kalkulowała szybko, próbując znaleźć jakieś możliwości zarobku. Chciała wreszcie kupić jakieś miejsce, które mogłaby nazwać domem. W dodatku ciągłe szlajanie się po gospodach nie było jej do śmiechu - zaczynało ją to męczyć, nie mogła nigdy znaleźć miejsca dla siebie, materiałów i innych potrzebnych rzeczy. A co dopiero rozstawić jakiś dobry warsztat alchemiczny.
Skończywszy jedzenie, rozejrzała się po izbie, przy okazji aktywując zaklęcie zawarte w monoklu. Kilkoro ludzi - pięć kobiet i siedmiu mężczyzn… Barwy ich aur były różnorakie, można nawet powiedzieć, że z ich pomocą można by ułożyć spory sprawek tęczy. Jeden z nich jednak wyróżniał się tym, że jego emanacja koloru bursztynu była szczególnie silna i wyraźnie zarysowana. Nie chcąc wykorzystywać zbyt wiele zgromadzonej energii, przestała podtrzymywać czar i zaczęła zastanawiać się, jak się zorganizować, powoli zapominając o tym, co zauwazyła. Zawsze mogę wyjąć z banku pieniądze za Hervar…
Rozważając tę możliwość, nimfa zdecydowała udać się na zakupy, w poszukiwaniu prowiantu oraz materiałów do kreomagowania. Zdecydowała się zostać jeszcze kilka dni w Danae.
***
Zorientowała się że wjeżdża do dzielnicy handlowej po tym, że wokół nagle znalazło się znacznie więcej ludzi, każdy z nich dyskutujący o czymś zawzięcie z kimś innym, a czasem nawet z samym sobą. Niedługo potem musiała zejść ze swojego wierzchowca, bo dalsza jazda w takich warunkach nie była zbyt przyjemna. Nie żeby wędrówka pieszo była przyjemna, jednak zdecydowanie płynniejsza. Prowadząc klacz za uzdę, pomyślała, że powinna nadać zwierzęciu jakieś imię. Jednak jej rozmyślania zostały przerwane przez nagłe szarpnięcie mieszka, którego upadek został zatrzymany przez łańcuszek. Jak w setkach tego typu sytuacjach, przypięcie trzosów do sakwy okazało się nadzwyczaj przydatne, w dodatku zaklęcie nałożone na metalowe ogniwa sprawiało, że zerwanie ich nie byłoby łatwe dla zwykłego człowieka. Udała jednak, że nie zauważyła całego zdarzenia, idąc dalej do przodu i oczekując kolejnej próby kradzieży jej pieniędzy, przy okazji przygotowując zaczątek wodnego bicza w lewej ręce. Kiedy tylko poczuła próbę przecięcia zabezpieczenia - które które dzięki naprawdę długiej pracy wyglądało dość marnie - przesunęła do tyłu swoją prawą rękę, żeby złapać napastnika za jakąś część ciała, jednocześnie odwracając się i przygotowując prawą rękę do uderzenia, które miało sprawić, że stworzona przez nią ciecz oplecie nogi złodzieja. Udało jej się koncertowo - niewysokie dziecko o blond włosach i niebieskich oczach, ubrane w jakieś zszyte razem szmaty imitujące inny ubiór, które próbowało dobrać się jej do mieszków dało złapać się idealnie w jej pułapkę. Krótki ruch ręką i woda uniosła chłopaka, któremu Mamaria teraz trzymając za rękę pomagała utrzymać równowagę. Wystarczyło wystudiowane na setkach takich okazji spojrzenie w oczy, aby młodzieniec skulił się. Po tym przemieniona puściła go, mówiąc jedynie:
- Jeszcze raz zobaczę cię majstrującego przy moich pieniądzach, to pożałujesz - po czym zwolniła uchwyt, zarówno wody, jak i swojej ręki, przez co dziecko spadło na wyprostowane nogi, tracąc równowagę i prawie przewracając się. Nimfa rozejrzała się - wokół niej zebrał się mały tłumek, który jak na razie był obojętny wobec wydarzeń, obserwował tylko dlatego, że coś się działo, ale dalej ludzie nie mieli zielonego pojęcia, że w tym miejscu cokolwiek się wydarzyło. Korzystając z tego, kobieta przedarła się przez otaczających ludzi i wznowiła swój marsz.
Kilkanaście chwil, popchnięć i potrąceń później wyszła z uliczki na największy w Danae rynek, połączony z całym kompleksem magazynów, który tak bardzo kontrastował swoim drewnianym wyglądem od białych i smukłych budynków, najczęściej zbudowanych przez elfy. Handel i estetyka najwidoczniej nie idą w parze - pomyślała sentencjonalnie, rozglądając się wokół, próbując wśród morza ludzi dojrzeć interesujące ją stragany. Miała szczęście, bo kilka z nich stało niemalże obok siebie.
Przeciskanie się przez ciżbę zajęło chwilę, a to był dopiero początek - krzyczący sprzedawcy nawołujący do kupna konkretnie u nich, ludzie którzy chcieli kupić konkretnie u nich i usilne próby przekrzyczenia całego tłumu wyczerpałyby każdego, a co dopiero słabowitą nimfę. Mimo wszystko, po około godzinie zawziętych negocjacji kobieta miała w swoich jukach prowiant na drogę: duży krąg sera, kilka suszonych płatów mięsa, które potnie dopiero w karczmie, cztery bochny chleba i trochę warzyw. Po sprawdzeniu, czy tak wyposażone juki nie są zbyt ciężkie, postanowiła udać się w stronę magazynów - jeden z kupców sprzedawał tam materiały do kreomagowania naprawdę wysokiej jakości.
Po kilku minutach całkiem szybkiego marszu ulicami pełnymi ludzi, które jednak w porównaniu z placem i obrzeżami dzielnicy handlowej wypadały pustawo, stanęła przed budynkiem ozdobionym wiszącym szyldem, do którego przymocowane były litery wykonane z różnych metali albo stopów - “Krasnoludzi składzik”, wykończone dodatkowo żelaznymi kolorowymi płytkami, przedstawiającymi młot uderzający kowadło, a wokół niego można było zobaczyć drobne czerwone kropeczki przypominające iskry. Jak zawsze, Mamaria spędziła chwilę obserwując dzieło sztuki, umieszczone w takim miejscu, że nikt się go nie spodziewał. Potem skręciła w boczną uliczkę, w której była stajnia, gdzie zostawiła swoją klacz.
Kiedy pchnęła drzwi, jak zawsze uderzyło ją gorące powietrze, w które się zanurzyła. W sklepie - jak zawsze - wszystko było schludnie poukładane, wyglądające, jakby przed chwilą ktoś tutaj posprzątał. Zamykające się drzwi poruszyły dzwonek, który - o dziwo! - zadzwonił.
- Witamy, witamy, w “Krasnoludzim”... - zaczął mówić właściciel, ale przerwał, kiedy tylko wyszedł z zaplecza i zobaczył Mamrię. Był wysoki, miał ciemną skórę i krótko przycięte włosy, które odsłaniały jego spiczaste uszy. Ubrany był w bogato zdobiony kubrak oraz długie spodnie. - To ty! Długo cię u nas nie było… Przeszło rok. - Po tych słowach wrócił się, dając jej znak ręką, aby poszła za nim. To już był ich mały rytuał - napicie się czegoś, rozmowa, a potem przejście do interesów.
Usiadłszy przy stole, kobieta szybko zaprotestowała, kiedy zobaczyła, że mężczyzna sięga po wino.
- Wolałabym coś… bez alkoholu.
Zdziwiony kupiec pomyślał chwilę, nalał trunku do jednego z kielichów, po czym zebrał ten, który miał być przemienionej i wyszedł na chwilę do kolejnego z bocznych pomieszczeń.
- Mam świeżą kawę. Chcesz? - nimfa usłyszała jego pytanie, mimo tego, że było dość ciche. Miała świetny słuch, a Lereon o tym wiedział.
- Kawa?! Oczywiście! - entuzjazm w jej głosie mówił sam za siebie.
Po dłuższej chwili oboje siedzieli już naprzeciw siebie, on z kieliszkiem wina, ona z parującym kubkiem pełnym ciemnego wywaru, rozmawiając na błahe tematy, potem uzupełniając wzajemnie wiedzę o wydarzeniach w świecie. Znakiem do zmiany tematu na ten związany z wizytą Mamarii w tym sklepie.
- Więc? Czego szukasz? - zapytał.
- Standardowy zestaw: stopy, same metale, tylko bez złota, krzem, topazy, szafiry i rubiny. Normalne proporcje, ale tym razem znacznie więcej - tyle, ile dasz za dwanaście tysięcy ruenów.
- Aż tyle? Co ty masz zamiar zrobić, zbroję płytową?! - Mimo wszystko wyjął kilka arkuszy papieru i liczydło, po czym wyciągnął rękę w jej stronę. - Mogę?
- Kusząca propozycja, ale nie. - powiedziała, podając mu swoje przybory do pisania. - Musiałabym sama ją zaprojektować, za dużo roboty. A tak w zasadzie, to zniżka na towar i przygotuję ci takie pędzelki.
- Razem z kałamarzem, to wtedy półtora tysiąca - powiedział, nawet nie odrywając się od liczenia.
- Dwa. I tak na tym wszystkim zarobisz, masz najwyższe ceny w Danae. - To była prawda. Gdzieś indziej mogłaby kupić wszystko co było jej potrzebne znacznie taniej, może nawet za połowę ceny oferowanej przez elfa, ale głównym czynnikiem decydującym było coś innego - najwyższa jakość, którą gwarantował, oraz obowiązek zakupu każdego produktu, który był stworzony z jego materiałów, jeśli nie spełniały one wymagań klienta. Podobno do tej pory był do tego zmuszony zaledwie kilka razy. Dodatkowo, stare umiejętności targowania się, teraz zaczynały się przydawać, mimo, że nabyła je, kiedy nawet tysiąc ruenów byłby majątkiem za który przeżyłaby długi czas.
- Owszem, zarobię, ale chcę zarobić więcej. Tysiąc siedemset - powiedział, śmiejąc się.
- Tysiąc osiemset i dostajesz ten zestaw. Dobrze wiem, że ci się podoba.
- Zgoda - Wyciągnął rękę, aby w ten sposób potwierdzić umowę.
- Hola, hola! Najpierw mi musisz obiecać, że załatwisz mi kilka dobrych pędzelków. I kałamarz!
- Bez problemu.
- I że jeszcze użyczysz mi tych, żebym mogła sobie na spokojnie przygotować to wszystko.
- Hmmmmm… A ja w tym czasie co?
- A ty w tym czasie skompletujesz zamówienie - powiedziała Mamaria, układając sobie w głowie zarys planu. Przygotuję sobie nową kolekcję przyborów, zajmie mi to może godzinę. Potem wrócę tutaj, zabiorę ze sobą to, co już będzie gotowe, wrócę i zacznę pracować nad nowymi błyskotkami. Kiedy skończę, wrócę tutaj i znowu... Potem tylko się tego pozbyć.
- Zgoda.
Podali sobie ręce i potrząsnęli energicznie. Nimfa wyszła na tym najgorzej, bo była znacznie słabsza od handlarza.
- Ile wyszło ci tych materiałów?
- Teraz ponad sześć i pół funta dobrej stali, dwa monelu, sześć funtów srebra prawdziwego i dwa nowego, funt platyny i dwa kwarcu. Klejnoty dorzucam za darmo, wychodzi trzy i pół tysiąca po odliczeniu zniżki za pędzelki. Na jutro mogę zorganizować trzy razy tyle materiału, zamknę budżet w dwanaście tysięcy siedemset.
- Przecież wychodzi więcej... - powiedziała nimfa, skonsternowana.
- Zniżka dla pięknej i stałej klientki. - Widząc pytające spojrzenie kobiety postanowił jednak wyjaśnić. - Ile się już znamy? Widzę, że potrzebujesz tych rzeczy, żeby zarobić. Nie wiem na co, ale mam nadzieję, że kiedyś mi powiesz. Taka mała przysługa.
- Mała przysługa? Przysługę, to wyświadczyłbyś, kiedy dałbyś to za darmo! - po tych słowach przemieniona zaczęła się śmiać.
Elf zawołał pomocnika, któremu przekazał, co i jak ma zapakować, a następnie dostarczyć na konia, którym przyjechała Mamaria. Potem rozmawiali jeszcze chwilę, podczas której kobieta zauważyła, że jej przyjaciel jest czymś zaniepokojony. Czymś, co najwyraźniej było związane z nią. Nie chciała jednak naciskać.
Kiedy wracała do gospody, było już południe, a ona powoli zaczynała żałować, że nie zapytała - coś mówiło jej, że obawy elfa były słuszne.
***
Rozłożyła wszelakie przyrządy na stoliku, który na jej polecenie przyniósł karczmarz. Potem wyjęła paczuszkę z kryształkami kwarcu. Jak zawsze, Lereon nie trudził się ze znalezieniem tych największych, tylko wrzucił jej samą drobnicę. Potem wsypała część kryształków do garnuszka, wykonanego ze specjalnego stopu metali, który potrzebował naprawdę wysokiej temperatury, żeby zacząć się topić.
Było jej zimno w stopy - gospodarz na jej prośbę naniósł do balii wody, lecz nie była ciepła. Żeby móc rozgrzać składniki do temperatury, której potrzebowała, musiała pozbyć się swojej magicznej wody. Osuszyła się i spróbowała rozpalić mały płomień między palcami, lecz nie udało jej się to. Szybko więc z powrotem włożyła nogi do wody, tym razem ciesząc się z jej zimna. Muszę jeszcze trochę poczekać. Aby nie tracić czasu, zaczęła rozpisywać sobie, co chciała zakląć w swoim nowym zestawie do pisania. Kiedy lista była już gotowa, kobieta przygotowała pędzelki i zaczęła je dokładnie oglądać. Musiała wiedzieć, jak dokładnie są zrobione, żeby wiedzieć, jak dokładnie zaginać nakładany czar, aby idealnie zespolił się z przedmiotem. Tak jak chciała, w każdym z nich od góry były wydrążone wąski okrągłe tuneliki. Potem przyszedł czas na kałamarz, któremu poświęciła więcej czasu, niż wszystkim pędzelkom razem wziętym.
Podczas kolejnej próby płomień, który pojawił się między jej palcami był jasny i silny. Zgasiła go, nie chcąc zużywać sił na coś tak bezużytecznego i zaczęła błyskawicznie zwiększać temperaturę krzemu. Kiedy po chwili całość była roztopiona, zmniejszyła temperaturę, na tyle żeby materiał pozostał w stanie ciekłym, ale aby samo utrzymywanie jej nie było tak męczące. Teraz zaczynał się najtrudniejszy etap procesu. Powoli, nadal kontrolując stopień ciepła, za pomocą magii przestrzeni wyłoniła ze srebrzystej tafli długi na około trzy cale cieniutki walec. Potem rozproszyła go, aby dostało się do niego powietrze i szybko przerzuciła to wszystko do wnętrza drewnianego pędzelka, od którego natychmiastowo zaczęła odbierać ciepło, aby pozostał cały. Potem, znacznie spowalniając ochładzanie się swoistego wkładu, czekała, aż zacznie się on krystalizować. Miała szczęście, bo cały proces przebiegł dość szybko. Oceniła swoją pracę krytycznym okiem, zaczerpnęła mocy z naszyjnika i zaczęła powtarzać cały proces ze wszystkimi przyborami. Kiedy była zadowolona, zabrała się za najtrudniejszy przedmiot - kałamarz. Chciała, żeby cały był wykonany z kwarcu, więc musiała nad tym długo spędzić. Po raz kolejny sięgnęła do zapasów mocy w kryształach, czując, że jeden z nich jest już prawie pusty, a potem zaczęła formować z resztek ciekłego krzemu w garnuszku kształt kałamarza, który wcześniej tak długo oglądała. Kiedy ciecz wreszcie przybrała ten kształt, rozproszyła ją powoli, starając się zachować strukturę. Kilka razy musiała zaczynać od początku, bo w modelu pojawiały się wybrzuszenia. Potem musiała kilkakrotnie topić wszystko, bo kwarc nie chciał się krystalizować tak, jak chciała. Kiedy wreszcie osiągnęła swój cel, była wyczerpana, zarówno fizycznie, magicznie, jak i mentalnie. Mimo wszystko wczoraj przeholowała z alkoholem, a żadna magia nie mogła wypocząć za zmęczony organizm, więc postanowiła odpocząć. Ostatkiem sił rozebrała się i położyła na łóżku. Dokończę jutro... - tylko tyle zdążyła pomyśleć, zanim zasnęła.
Awatar użytkownika
Borgar
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Borgar »

Danae. Miasto, które odznaczało się nieprzeciętnym bodajże handlem, a także przewaga elfiej ludności, pięknej w mniemaniu wielu osób, wydawała się być wszystkim o czym każdy oportunista sobie marzył. Właściwie dla wszystkich z wyjątkiem samego Norda. Nie sposób było opisać jednym zdaniem, a co dopiero słowem, jak bardzo nie przepadał za "nożouchymi" kreaturami, a tak przynajmniej miał w zwyczaju ich nazywać, bowiem uszy elfów przypominały mu nóż albo sztylet. Ale to nie wygląd sprawiał mu problemy, a ich charakter.
Gdy powoli zapadał zmierzch strudzony krasnolud w miarę sił doczłapał w końcu do miasta, aczkolwiek niechętnie tutaj przybył. Wydawało mu się, iż to w tym kierunku pognała niebianka, lecz z braku orientacji w terenie szybko zgubił trop. Przeto był wojownikiem, a nie jakimś chędożonym tropicielem do cholery jasnej! W tej chwili miał mieszane uczucia, gdy po dłuższej wycieczce wprost w końcu natrafił na ścieżkę, a z kolei dzięki niej dotarł do cywilizacji. Nie ukrywał zdenerwowania, zdezorientowania dzisiejszym obrotem sprawy, ale przede wszystkim był zmęczony dzisiejszym dniem, który zapewne był dla niego równie popierniczony co powód, dla którego zdecydował się tutaj przyjść. Upór krasnoluda był możliwie twardy i dorównywał cechą ich krzepie, aczkolwiek nawet oni znali swoje limity. Rozglądając się tak za niebianką nie zauważył po niej jednak ani najmniejszego śladu. Zrezygnowany, ruszył w stronę bramy, by móc w końcu się gdzieś zdrzemnąć. W pieszej przechadzce jednak przerwał mu strażnik bramy prowadzących prosto do miasta.
- Szukasz przygód? - Zatrzymał go młodociany elf, który jednak nie wyglądał o dziwo na kruchego i słabego przedstawiciela swojej rasy, a co ważniejsze jego wyposażenie nie było niskich lotów. - To nie jest dzicz, ażeby paradować z bronią w ręku.
Tutaj wskazał na jego młot, który Borgar trzymał w ręku i dumnie oparł o swoje ramię, by wygodniej mu było go dźwigać. Jakkolwiek łagodny i stanowczy był jego głos tak i każdy półgłówek dosłyszałby się nuty pogardy kierowanej do kogoś przez elfiego "pana". Zmęczonemu wojownikowi również nietrudno było się doszukać tego jakże ważnego szczegółu.
- Chwila, chwila... - Odrzekł drugi elf, podchodząc do nich bliżej i prawie że świecąc pochodnią prosto w jego oczy. - Ja tego, pożal się boże, wojownika znam. To ten niby uchodźca z północy.
Chwilę się zastanowił i spojrzał na swojego pobratymca to na wyraźnie znużonego już konwersacją krasnoluda. Wzruszył ramionami po czym odstąpił na dwa kroki.
- Dobra, możesz przejść! Tylko uważaj do kogo się zbliżasz z tym odorem.
W tym momencie coś drgnęło w nordyckich żyłach. I byłby pokazał mu jak to jest zadrzeć z człowiekiem północy, gdyby nie pewne zaistniałe komplikacje. Wymamrotał niewyraźnie pod nosem i udał się dalej przed siebie.
- Spierdolone badziewia z kantem dupy we łbie zamiast mózgu.
Powiedział, bardziej to do siebie, aniżeli kogokolwiek w pobliżu. Westchnął głęboko. Rozejrzał się ponownie po otoczeniu, lecz najwyraźniej domownicy dawno już pozasypiali, a tylko gdzieniegdzie tliły się niejasne światełka w niektórych to oknach. Natomiast w jednym takim budynku światło paliło się nader mocno i to właśnie tam Borgar pokierował swoje kroki. Zauważył jakiś szyld nad głową, lecz zmęczenie nie za bardzo mu pozwalało przeczytać co na nim było napisane. Poza tym i bez tego miał dosyć kiepski wzrok.
- P-pod G-g-garłatym? Czym?
Przeczytał jak tylko umiał, ale zirytowany zaniechał dalszej próby czytania, a tylko wszedł wreszcie do środka. Panowała tutaj błoga atmosfera, a ciepło bijące od strony kominka w mig objęło krasnoludzkie dupsko. Podszedł już chwiejnie do lady, a tam gospodarz go zatrzymał.
- Mogę w czymś pomóc? Wyglądasz mi pan na strudzonego podróżą.
Strudzonego? Gdyby miał siły to by mu wygarnął jak wyglądała jego podróż. Jedno, wielkie, uciążliwe i skandaliczne gówno, a nie tułaczka! Pokiwał głową po czym w miarę uprzejmie nawet jak na niego odrzekł.
- Ano, szukam łóżka. Najlepiej dużego.
- Jasne, to będzie razem trzydzieści Ruenów!
Krasnolud podrapał się za głową, gdzie hełm nie przysłaniał jego ciała, po chwili dopiero bezradnie zaczął liczyć monety, wyciągając je pojedynczo z mieszka. Flegmatycznie, acz stanowczo, zupełnie jak gdyby się wahał, wręczył w końcu gospodarzowi owe monety, a ten radośnie wskazał mu drogę do wolnego pokoju.
- Po schodach na górę i drugie drzwi po prawej. Bardzo prosto tam trafić! - Wręczył klucz do pokoju krasnoludowi z uśmiechem na twarzy, chowając ostrożnie fortunę za pazuchę i jeszcze na odchodne rzucił pytaniem za powoli odchodzącym gościem. - Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?
- Tak... nie robić żadnego hałasu, bo jak zejdę tu do was na dół to rozdupię cały przybytek, deska po desce, kamień po kamieniu. Rozumiemy się!?
Nie czekając jednak na odpowiedź i mówiąc raczej zmęczonym, niźli groźnym głosem udał się posłusznie na górę. Chwilę jeszcze szamotał się z drzwiami, by zauważyć pewien szczegół, jakoby nie do tych drzwi co trzeba się dobijał. Przy czwartej próbie dopiero udało mu się odblokować drzwi, gdy już miał tą nieodpartą chęć siłą wtarabanić się do jednego z pomieszczeń. Przekręcił kluczem za sobą dwa razy, nie wyciągając ich jednak z drzwi, koło łóżka położył młot z tarczą, bo najzwyczajniej na świecie by mu zawadzały w spaniu. Chwilę się jeszcze męczył ze zbroją, którą nie tak łatwo było nałożyć, a chyba trudniej zdjąć, w międzyczasie nie szczędząc przy tym przekleństw. Będąc jednak kuszonym przez wygodne łóżko zaniechał innych czynności, między innymi kąpieli, a potem padając na wyro niczym ścięte drzewo nie minęła nawet skromna minuta, a Nord już powędrował do krainy snów.
Kassandra
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje:

Post autor: Kassandra »

        Mieścina o wysokiej populacji elfich przedstawicieli nad ludzką rasą, gdzie kupiectwo odznaczało się niekiepską jakością i zaufaniem. Tak, to właśnie Danae – leśna gęstwina to główny krajobraz tego miejsca. Jak już wspomniano, to istoty charakteryzujące spiczaste uszątka są niejako jedną z nielicznych ras, którą Kassandra szanuje. A to za ich nader barwną kulturę, zwykłe dostosowywanie się do cykli natury czy prezencję – to szczególnie; niecodziennie spotykana budowa uszu, smukła sylwetka lub dostojne odzienie, jak dużej jakości szaty. Nie może tego powiedzieć oczywiście o mrocznym ich odłamie, jednak to opowiastka na inną okazję.
        Acz zanim anielica w skórze wilczycy dotarła do malowniczego rejonu, biegnąc tylko przed siebie, zgubiła drogę. Momentalnie, gdy biegła z diabelską prędkością, wyhamowała przed ogromnym drzewem, niemal nie spotykając się z nim twarzą w twarz. Obracała głowę na obie strony, lustrując skrupulatnie parcelę, na której przebywała. W końcu wymiarkowała, iż ten trakt powinien prowadzić do konkretnego miejsca, w którym niegdyś już miała tę przyjemność bywać. Niestety pojawiła się też inna kwestia – za nią ani widu, ani słychu po rosłym krasnoludzie. Wątpiła w to, ponieważ trakt był jednoliniowy... choć nie mogła zaprzeczyć, że odnalazł i inną ścieżkę. Dalej rzecz jasna ukazana była droga, aczkolwiek nim miałaby tamtędy ruszyć, wolałaby się upewnić co do trasy i skorzystała z przywilejów wilczej społeczności. Delikatny nosek zwierzęcia podpowiadał, ażeby skierować się w drugą stroną, i tak też uczyniła.
        Znalazła się wówczas pośrodku krzewów i drzew, gdzie żywej duszy zaznać nie można było. Jasno teraz widziała – ujawniło się aż kilka szlaków! Ponownie używając węchu, natrafiła na ślady postawione przy lewej dróżce. Mając ów informację, udała się właśnie nią, mając przy okazji nadzieję na odnalezienie samowolnego krasnoluda i nareszcie samego lekarstwa na nieschematyczną przypadłość. Pozbawiając się zbędnych ceregieli, dreptała łapami prostą drogą, co jakiś czas przeraźliwie ujadając. Zazwyczaj w formie zwierzęcia lubowała się w takim wydawaniu dźwięków, gdyż w jakiś sposób ją to uspokajało. Wtenczas na horyzoncie zamajaczyło solidne obmurowanie, dając znak podróżnym, że są prawie już w mieście. "Ach tak, jedno z trzech elfich Królestw, nie ma to jak jestestwo w pięknym otoczeniu", rzuciła do siebie w myślach, wspominając minione czasy w Danae. Te złe, jak i dobre, z czego o tych gorszych starała się zapomnieć, tak teraz lawina widm przeszłości zalała jej umysł. Rozpamiętywała przez chwilę momenty małych kradzieży, których nie winna się dopuścić jako służka Wspaniałego. Jednakowoż co było, to było - pomyślała - i wyszła naprzód.
        Przy masywnych wrotach, tudzież bramie stacjonował jeden (zdziwienie ja ogarnęło, albowiem pamiętała czasy panowania przynajmniej dwóch) strażnik. Jak na spostrzegawcze oko wróżbitki jawił się jako osoba dobrze zbudowana i zapewne silna. Spojrzała jeszcze na ekwipunek jegomościa i może stwierdzić, iż nie jest ono niezdatne w użyciu. Kto wie, a nuż parał się i magią, więc lepiej będzie, jak nie przesadzi ze swoją odwagą. Zbliżyła się do niego, sunąc się niczym męczennica idąca pod szafot. Omalże przezeń przekroczyła bramę, lecz wtem się zastanowiła, czy najpierw nie zagrać. Zatrzymała się u podnóża stóp strażniczego elfa, spoglądając mu głęboko w oczęta tak, aby zauważył iż nie jest zwykłym zdziczałym stworzeniem, który wyszedł z lasu, acz mogącą zmienić kształt personą. To uniemożliwiłoby wystąpienie za jakiś czas przykrych niespodzianek ze strony Straży. No cóż, najwidoczniej się tym ani drobinę nie przejął, za to przywołał do siebie drugiego elfa dzierżącego „patyczek ze światełkiem”, jak zwykła mawiać na pochodnie. Zbliżył się ku niemu i powiedział coś na ucho, czego ewidentnie nie słyszała, bo dawno by zareagowała.
        - Z patrzałek widzi ci się nieprzyjaźnie, bestyjko. Wracaj na swoje terytorium i sio z naszego – no trudno, nie każdy od razu musi poznać człowieka, nawet jeśli ten przybrał inna postać – albo kija chwycę i przetrzepię futro.
         - Ej, spójrz jeno na te oczy, nie mienią się tak jak u zwykłych wilczurów. Może jednak to zmiennokształtny?
         - Bajdurzysz. Gdyby to jedno z nich, dawien się ujawnił, co, wilczku? - obok Kassandry usytuowały się małe, świetliste punkty. Kiedy ich liczba wyniosła cztery, zaczęły okrążać dwojga stróżujących.
         - To muszą być te cholernie dobre wilczury. Nie ma co, wpuśćmy ją, ale ostrzegam cię włochata – jeśli nabroisz, nie chcesz mieć na kartu strażników Danae.
        Interesujące, nieobyci ze ściślejszą wiedzą traktującą o wilczych niebianach – rzekła w duszy do siebie, nie przejmując się więcej tymi dwoma. Rozejrzała się po otoczeniu, starając się wychwycić jak najwięcej szczegółów. Dawno tu nie była, chciała wiedzieć, jak zmieniło się Danae. W większości domach nie było światła, acz w niektórych się ono słabo jarzyło. Wszakże było już późno, więc nie dziwota, że Danajczyków zmorzył sen. Niedaleko od miejsca swojego położenia dostrzegła silnie oświetlony budynek, przypominający jej jakąś oberżę. Warzyło się w nich mnóstwo piwa, więc nie zdziwi ją fakt, gdy napotka tam starego znajomego. Nie marnując czasu podeszła do szyldu gospody, aczkolwiek nie mogła nic zrozumieć z napisu tam wyrytego. Nie zapomniała oczywiście o przemianie, więc w trymiga powróciła do anielskiego oblicza. Zamiast wysilając się na zrozumienie bazgrołów, otworzyła skrzypiące drzwi, i już była w środku. Obejrzała się po pomieszczeniu, szukając czegoś interesującego, ale jedyne co wpadło jej w oko to rozpalony kominek. Tymczasem poczuła na sobie uporczywy wzrok gospodarza, stojącego za ladą tego przybytku. Poszła naprzód i usiadła na stoliku czekając, aż ten się do niej odezwie, bo nie miała ochoty strzępić sobie języka. W końcu zajmował się tym miejscem, czyli też i gośćmi, więc powinien do niej zagadnąć pierwszy. I tak też uczynił, chociaż nie tak, jak sobie dotychczas wyobrażała.
        - Witaj panienko w naszych skromnych progach. Gdy tak panienkę oglądam, przypominam sobie mojego stryja, który walczył o obronę swego domostwa, gdy na te najechali barbarzyńcy.
        - Przepraszam? - na jej twarzy ugościło się zdziwienie.
        - Och, wybacz, to było trochę niemiłe z mojej strony. Po prostu wyglądasz na zmęczoną, czyżby długotrwałą podróżą?
        - A jakby waćpana samopoczucie miało, gdy wszystko dookoła ciebie runie, a później możesz liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony krasnoluda, którego w to wszystko wciągnąłeś, i który na domiar złego zniknął jak topielec w jeziorze.
        - Krasnoluda, hę? Ostatnio kręcił się tu taki jeden, iście niesympatyczny i nieokrzesany, na domiar tego wygrażał nam o ciszę, hmpf.
        - A jak on się przedstawiał? - wtrąciła mu się szybko.
        - Nie mówił tego, przykro mi. Mówiłem, że niewychowany gostek.
        - A jego wygląd? Jak wyglądał? - zaciekawiła się, gdyż być może to właśnie on.
Hmm... - podrapał się po głowie – no jest krzepki i wytrzymały, to na pewno. Krasnoludy takie są, to nie chude szkapy. – zaśmiał się, ale ona chętnie by go w tym momencie zabiła – Ten... jeszcze miał takie brwi! Jeśli dobrze się przyjrzeć, to są krzaczaste, z daleka niczym gówno, a twarz mu pokrywa mu niechlujna broda... Jeszcze nosi stalową zbroję, tak żem widział!
        - Dziękuję za te informacje, czy mogłabym prosić o jeden pokój? Najlepiej z wygodną, dla dwóch osób pryczą i wysokim oknem.
        - Dla... dwojga? - zakłopotał się gospodarzyna.
        - Owszem. - rzuciła na blat sakwę z pieniędzmi, uprzednio ją wyciągając z tylnej kieszeni spodni – Jeśli macie tu jakichś... kochasiów, poślijcie jednego do mojego pokoju, wcześnie zaś go opłaćcie.
        - Proszę... Oto i klucz. W górę i trzeci pokój na lewo. Na pewno ich panienka nie nie zauważy. Cechują się... no tak, sama pani zobaczy.
        Człowieczyna chwycił za pieniądze, uśmiechając się od ucha do ucha. Kassandra zebrała się i pokierowała się na górne piętro, gdzie niebawem mogła się rozerwać, albo quasi-spać, jak to miała w zwyczaju określać. Myślała również o nordzie, który najpewniej był z nią w tym samym obiekcie. A to nędzna karykatura, rzuciła pod nosem, spoglądając jednocześnie, czy nikt tego nie usłyszał. Jeszcze go dopadnie, a wtedy albo zechce jej „najemniczyć” za przysłowiowy ruen, albo wykorzysta swoje wdzięki czy tam siłę, aby go zmusić. Kiedy trafiła do odpowiednich drzwi, przypomniała sobie, co mówił jej mężczyzna na dole. Drzwi ozdobiono czerwonymi kwiatami, a pośrodku widniała kartka z napisem "Seksualne doznania". Bezpośrednie, nie ma co... Przekręciła kluczykiem w zamku i już znalazła się w środku. W rogu pomieszczenia umiejscowione było podwójne łoże, z różowawą pościelą. Natomiast kilka stóp od niego, wmontowane w ścianę było okno. Prosiła o takie miejsce, no to ma. Nim zdążyła się rozebrać, do drzwi ktoś zastukał. Wpierw raz cichutko, później dwa razy niezwykle głośno. Otwarła je i powitała u progu młodego elfa, który po krotce wszystko jej wyjaśnił. Nie potrzebowała tego, tylko zepsuł niepotrzebnie nastrój.
        - No wchodź. - uwiodła go w miejsce spoczynku. Dzisiaj miała zamiar się odprężyć.
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mamaria »

Uczucie spadania, nagłe szarpnięcie, błyskawicznie otworzone oczy i... cały czas była na łóżku, miała tylko jakiś dziwny koszmar.
Rozejrzała się po pokoju, w którym wczoraj zasypiała, jednocześnie próbując uspokoić oddech. Kiedy wreszcie jej się to udało, wstała i chwiejnie podeszła do okna. Słońce zaszło jakieś cztery godziny temu, ale ona była już całkiem wypoczęta. Mogłam położyć się o jakiejś normalnej porze... - pomyślała i zanurzyła ręce w wodzie wypełniającej balię. Kiedy kreomagowała, woda była zimna, ale teraz była dosłownie lodowata. Mimo wszystko nabrała trochę cieczy w dłonie i ochlapała nią sobie twarz. Wzdrygnęła się, ale miała nadzieję, że coś takiego będzie wystarczające, żeby pozbyć się z pamięci niejasnych, ale odpychających migawek snów i samego zaspania.
Niestety, nie udało się, więc postanowiła zanurzyć się w wodzie. Kiedy tylko to zrobiła, zaczęła się trząść, ale cały czas powstrzymywała się od podgrzania wody, chcąc się rozbudzić. Dodatkowo, korzystając z okazji, że była w wannie, zaczęła się myć, ścierając z siebie trud wczorajszego dnia. Po raz kolejny spojrzała na zestaw do kaligrafii, który wczoraj przygotowywała - zamiast oczekiwanej wcześniej godziny, zeszły jej minimum dwie, pewnie trzy. Co ten alkohol robi z człowiekiem..? - zapytała sama siebie. Jedyna odpowiedź, jaką usłyszała, było ciche miauknięcie zza drzwi. Uznając to za znak, aby skończyć wylegiwanie się w balii, wyszła z niej i osuszyła się magią wody, jednocześnie za pomocą dziedziny przestrzeni otwierając drzwi, aby zwierzę mogło wejść do pokoju. Potem wpadała w niespodziewane zamyślenie, z którego wyrwał ją dopiero sierściuch, ocierający się o jej nogi. Był całkiem duży, z nieskazitelnie białą sierścią i ciemnymi oczami. Kobieta wzięła go na ręce i zaczęła go głaskać, na co kot odpowiedział mruczeniem.
- Nie sądziłam, że którykolwiek z was przyjdzie do mnie aż tutaj - powiedziała, kontynuując pieszczenie jej niespodziewanego gościa, jednocześnie rozglądając się po izbie, tym razem już znacznie przytomniej. W jej głowie zaczął formować się plan na dzisiejszy dzień. Plan, do którego tym razem zamierzała się dostosować. Podrapała zwierzę za uchem, pocałowała w nosek, a potem postawiła z powrotem na podłodze. Niestety, sierściuch nie był zbyt chętny, aby odstąpić swoją nową panią, dlatego cały czas plątał się pod nogami krzątającej się Mamarii, która jednak nie miała serca, aby wygonić go ze swojego pokoju. Pierwsze, za co się zabrała, to oczyszczenie ciuchów, które wczoraj nosiła za pomocą magicznej wody. Gdy już jej się to udało, ubrała je, aby potem zająć się sprawą swojej klątwy. Codzienna rutyna tej czynności była doprawdy przygnębiająca, ale była przymusem. Na szczęście, rutyna oznaczała też wprawę - po kilkunastu sekundach wisiał przed nią słup wody, długi na jakieś osiem cali, szeroki na pół, który następnie oplotła wokół nadgarstka i swoich palców. Chwilę potem wyszła z wynajętego pokoju i zaczęła schodzić po schodach.
Chwilę później była już na parterze. Tak, jak się spodziewała, było tutaj prawie pusto. Prawie, bo jedyną osobą, która nie spała o tej godzinie był jakiś mężczyzna. Ignorując go, poszła na zaplecze. Miała pecha, bo nie znalazła tam nikogo, kto mógłby jej pomóc. Mimo wszystko, doskwierał jej taki głód, że zaczęła rozglądać się za czymś, co mogłaby zjeść. Krótkie poszukiwania ujawniły garnek zimnego i niezbyt apetycznie wyglądającego gulaszu, ale kobieta nie zwracała na to zbytniej uwagi. Nabrała solidną porcję jedzenia na pierwsze znalezione naczynie - które szczęśliwie było całkiem głębokie, odstawiła to co zostało na miejsce i wyruszyła z powrotem do głównej sali, usiadała przy jednym ze stolików i zaczęła szybko pochłaniać posiłek, przeklinając się jednocześnie za to, że nijak go nie podgrzała. Kiedy już skończyła, to mimo tego, iż to, co właśnie zjadła nie było wyborne - a szczerze to na zimno nie było nawet smaczne - zaczęła zastanawiać się, czy nie iść po kolejną porcję. Jednak, zaspokoiwszy pierwszy głód, po prostu podjęła decyzję, aby zabrać ze sobą kolejną porcję jedzenia na górę, aby miała co jeść kiedy skończy kreomagować.
Udała się więc z powrotem do kuchni i zaczęła realizować swój plan, kiedy do pomieszczenia weszła jakaś kobieta - najprawdopodobniej żona gospodarza, która albo sprawowała pieczę nad karczmą dzisiejszej nocy, albo nie mogła spać. Niezależnie od tego, co i dlaczego robiła, kiedy zobaczyła Mamarię robiącą zapasy, pierwsza - i raczej niezbyt racjonalna myśl - powiedziała jej, że nimfa próbuje jedzenie ukraść. Krzyknęła coś niezrozumiale, jednocześnie rzucając się na intruzkę z zabranym skądś nożem, wymierzając cios z dużego zamachu. Przemienioną od śmierci uratował refleks połączony ze skrytobójczym szkoleniem - puściła garnek do którego nabierała gulaszu i w tym samym momencie odskoczyła do tyłu, dzięki czemu atakująca chybiła. Potem, nie dając jej odzyskać równowagi, Mamaria chwyciła dłoń przeciwniczki i wykręciła ją, co poskutkowało wypuszczeniem broni. Dodatkowo, kopnięciem pod kolano sprawiła, że kobieta całkowicie straciła równowagę i upadła na kolana. Na koniec, objęła oponentkę ręką, nie pozwalając jej na żaden gwałtowniejszy ruch i pochyliła się do jej ucha.
- Spokojnie, głupia - poinformowała nimfa. Gdyby nie to, że odruchowo zrobiła to szeptem, to na pewno powiedziałaby tę kwestię protekcjonalnym tonem. - Wynajęłam u was pokój. Zapłaciłam za dziesięć dni z góry, razem z jedzeniem i wszystkimi innymi rzeczami. Po prostu przyszłam po posiłek, nie robię nic złego. - Po tych słowach puściła kobietę, która jeszcze chwilę wcześniej próbowała ją zabić. Mam tylko nadzieję, że rzeczywiście pracuje w tej karczmie, a nie rzeczywiście chciała mnie wyeliminować… - pomyślała, przypominając sobie wczorajszą rozmowę z elfem.
Chcąc rozluźnić całą sytuację, odsunęła się kilka kroków od kobiety, która zbierała się z klęczek powoli. Nie próbowała jej pomóc - po pierwsze, kobieta sama była sobie winna, po drugie, wiedziała, że pokaz jej umiejętności na pewno nie wzbudził zbyt pozytywnych emocji. Trzęsące się ręce i przestraszony wzrok, który przemieniona zauważyła, kiedy jej niedawna przeciwniczka stanęła na nogach o własnych siłach i obróciła się twarzą do niej. Dopiero teraz miały okazję przyjrzeć się sobie bliżej - najwyżej dziewiętnastoletnia dziewczyna, która się na nią rzuciła była niewysoka, ale też po prostu najzwyczajniej piękna - delikatna twarz, długie do piersi czarne włosy i filigranowa figura, dodatkowo podkreślona prostymi i niewyszukanymi ubraniami, które stanowiły o ostatnich szlifach tego obrazka były widokiem, który poruszyłby serce każdego.
- Może… podgrzać..? - zapytała, niechybnie chcąc przerwać niezręczną ciszę, która trwała już dosyć chwilę oraz jakoś sprawić, aby oceniające oczy które tak peszyły wreszcie oderwały się od jej sylwetki.
- Hm? - niezbyt błyskotliwie zapytała wyrwana z kontemplacji urody dziewczyny, która zapewne była córką karczmarza, a nie jego żoną.
- Zapytałam, czy chce pani, aby podgrzać pani ten gulasz? - Zadając to pytanie - tym razem już prawie całkowicie odzyskując pewność siebie - kiwnęła głową w stronę garnek z potrawą, która jakimś cudem się nie wylała.
- Nie, dziękuję, i tak nie będę teraz tego jeść. - Po tych słowach podeszła, aby zabrać naczynie, czując, że cała magia poprzedniej chwili zupełnie uleciała. Przeklęła szpetnie w duchu i kiedy miała już wychodzić, przypomniała sobie o czymś, co mogło przedłużyć jej kontakt z tą cudowną istotą. - Nie masz czegoś, co mógłby zjeść kot?
- Raczej nie. Poza tym, nie można tutaj trzymać żadnych zwierząt, tata na pewno panią o tym informował. - Jej głos stwardniał, jakby już za moment chciała udzielić reprymendy, ale przemieniona z jakiegoś powodu poczuła się zobligowana do tego, żeby się wytłumaczyć.
- Nie jest mój. Podejrzewam, że jest wasz - duży, biały, ciemne oczy, lekko nastroszona sierść i lekko naderwane ucho.
- Rzeczywiście, jest nasz - to Taszek. Ale dlaczego do pani przyszedł?
- Och, po prostu zwierzęta mnie lubią, a koty to już szczególnie. Więc jak, znajdzie się coś dla niego?
- Hmmm… zaraz coś znajdę - powiedziała i przeszła do innego bocznego pomieszczenia. To pewnie spiżarnia. Już po kilku chwilach była z powrotem, niosąc spory kawałek kiełbasy i mała miseczkę napełnioną wodą. Tą drugą podała Mamarii, a kiełbasę zaczęła szybko kroić. Nie trudno było zauważyć, że zrobiła to za pomocą tego samego noża, który posłużył jej za broń, kiedy atakowała przemienioną. Po chwili mięso było pokrojone, a ona ułożyła je na talerzyku, który chciała podać nimfie. Nimfie, która wyczuła w tym swoją szansę.
- Niestety, ale mam tylko dwie ręce - powiedziała z szelmowskim uśmiechem. Kobieta była pewna, że córka gospodarza bez problemu przejrzała ten podstęp, bo biorąc pod uwagę zwinność kobiety, bez problemu mogłaby zanieść to wszystko bez gubienia niczego po drodze, ale zdecydowała się zagrać po jej myśli. Kiedy wyszły do sali, okazało się, że jest całkowicie pusta. Każdy musi kiedyś iść spać…
- Tak w zasadzie, to jak masz na imię? Ja jestem Mamaria - powiedziała wesołym głosem.
- Ja jestem… - dziewczyna zawahała się. To nie było zresztą nic dziwnego - nawet z jej urodą, pierwszy raz zdarzyło jej się, żeby jakaś inna kobieta była nią aż tak… żywo zainteresowana. Mimo wszystko przełamała się, w chwili, kiedy zaczęły wchodzić po schodach. - Carlesta.
- Carlesta… - przemieniona powiedziała to tak, jakby obracała je językiem, albo wręcz smakowała… Gdy były już tuż tuż wynajętego pokoju, dodała - Piękne imię. Pasuje do ciebie, wiesz? - Po tych słowach obróciła się przodem do swojej towarzyszki, chcąc zobaczyć jej reakcję, jednocześnie otwierając drzwi, za którymi mieściła się jej sypialnia, pracownia i kilka innych pomieszczeń, tymczasowo upakowanych w jedno. Dokładnie tak, jak przewidywała, dziewczyna zarumieniła się. Po wygospodarowaniu na zagraconym stole kawałka miejsca i odstawieniu niesionych rzeczy, nimfa znów się odezwała, dodatkowo okraszając swoją wypowiedź czarującym uśmiechem.
- Dzięki za pomoc. I za to, że mnie nie zabiłaś.
Po raz kolejny reakcja Carlesty - czyli pośpieszne opuszczenie izby - nie była dla niej zbyt wielkim zdziwieniem.
I kiedy tylko drzwi zamknęły się za nią, w nimfie rozpoczął się wewnętrzny konflikt - po prostu rzucić się na łóżko i marzyć, czy jednak próbować wykonać jakieś błyskotki. Walka nie trwała zbyt długo, a racjonalna część jej charakteru bez problemu wygrała. Uwolniła magiczną wodę spomiędzy swoich palców, która błyskawicznie wyparowała, zupełnie jakby spadła na rozgrzaną blachę. Siadła przy stoliku, magią przeniosła talerzyk i miseczkę na podłogę w kącie pokoju, tak, aby zwierzę mogło bez problemu je znaleźć, a garnek z gulaszem usadowiła na jednej z półek. Potem zaczęła myśleć, co jakiego rodzaju zaklęcia mogła umieścić w przedmiotach, które chciała stworzyć. To niekoniecznie musiało być coś efektywnego, raczej coś efektownego, bo głównie kupowali je głównie arystokraci, którzy chcieli pochwalić się czymś, czego nie miał nikt inny. A przynajmniej tak im się wydawało.
Zaczerpnęła ze swoich najbardziej typowych pomysłów, tworząc krótką listę, kiedy przypomniała sobie, że jeden z kryształów w jej naszyjniku niedługo opustoszeje. Zanotowała więc w pamięci, aby jak najszybciej zabrać się za napełnienie go i - co znacznie ważniejsze - nie pobieranie z niego energii.
Gdy po kilku minutach lista była gotowa, kobieta zaczęła rozplanowywać sobie co stworzy i jak potem to zaklnie. W teorii, mogłaby obejść się bez tego, ale po pierwsze pomagało to uniknąć pomyłek i uświadomić sobie wcześniej pułapki, jakie mogła napotkać przy tworzeniu czaru, zaoszczędzić dużo energii (co grało dużą rolę ze względu na klątwę). W praktyce, bez dziedziny ognia nie mogła zrobić zbyt wiele, a jeszcze niedawno dotykała wody, którą sama stworzyła, co skutecznie jej to uniemożliwiało. Kiedy przemyślała już wszystko, co mogła przemyśleć, spróbowała rozpalić mały płomyk pomiędzy opuszkami kciuka i palca wskazującego. Zgasiła go prawie natychmiastowo po tym, jak udała jej się ta sztuka. Będąc gotowa na przeprowadzenie całego procesu, zaczęła tworzyć, na początku same przedmioty - najczęściej biżuterię - a potem nakładać na nie zaklęcia. Tym razem szło jej to znacznie sprawniej i nie musiała aż tak często sięgać do swoich zapasów energii. Nawet się nie spostrzegła, kiedy nastał ranek i zabrakło zabranych od elfa materiałów, a ona pozostała z całkiem pokaźnym stosikiem magicznych błyskotek, które będzie musiała teraz jakoś sprzedać.
W całej sytuacji najbardziej pocieszające teraz było jednak to, że zabrała ze sobą kolejną porcję gulaszu - była piekielnie głodna. Podgrzała wszystko i zaczęła szybko jeść, błyskawicznie pochłaniając całą zawartość garnka. Mimo wszystko, nadal nie była do końca syta, zdecydowała się więc zejść na dół, żeby skonsumować coś jeszcze, a stworzone przez nią rzeczy ukryć w zakamarkach swojej sakwy podróżnej.
Jak powiedziała, tak zrobiła, po kilku chwilach będąc już w głównej sali. Praktycznie od razu zauważył ją karczmarz. Na szczęście nie zauważyła żadnych oznak złości, kiedy prowadził ją do stolika i luźno zagadywał o to, co chce zjeść, więc domyśliła się, że dziewczyna o niczym mu nie powiedziała. Kamień spadł jej z serca, ale jego miejsce prawie zaraz zajął następny - gdy oberżysta tylko dowiedział się, czego chce jego klientka, odszedł, a pierwsze, co po tym przykuło jej uwagę, to mężczyzna, którego zauważyła jeszcze w nocy. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że wczorajszego ranka przykuł jej uwagę swoją niecodziennie silną i wyrazistą aurą. Może i nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie to, że starał się w nią wpatrywać, z wykorzystaniem wszelkich sposobów. Sposobów, które znała i ona.
Mimo wszystko, nie chciała zrobić niczego, co mogłoby przykuć uwagę innych, więc po prostu rozsiadła się wygodnie i czekała, aż wreszcie dostanie swój posiłek. Gdzieś głęboko w niej tliła się jeszcze iskierka nadziei, że przyniesie jej go Carlesta...
Awatar użytkownika
Borgar
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Borgar »

Noc jak to noc. Nigdy nie trwa ona zbyt długo dla takich typowych śpiochów pokroju tego oto osobnika, który chrapiąc niczym rozdarte prześcieradło nie został obudzony nawet przez hałasy dobiegające z dołu. Bodajże krótkiej potyczki, która jednak szybko musiała zostać rozstrzygnięta. Przewracając się z jednego boku na drugi, krasnolud wyraźnie tłukł się ze swoimi ulubionymi przeciwnikami przez sen, a pot rosił się na jego czole. Dopiero po chwili, gdy wyrżnął orła na podłogę wnet się obudził. Cały zdyszany, zdezorientowany, ale i wściekły rozejrzał się po pomieszczeniu. Zaśmiał się krótko, gdy ocenił już sytuację. To tylko zły sen – pomyślał.

Chcąc jednak wstać, pierdyknął się o szafkę przy łóżkową. Tak, przy łóżku. W porywie gniewu, zrywając się na równe nogi i z sadystycznym zamiarem rozpierniczenia ów mebla, chwycił nieszczęsną konstrukcję obiema rękami i z furią cisnął tym o ścianę, aż rozbiła się na kawałki. Zza ściany dobiegał głos innych gości. Krasnolud podszedł jedynie do ściany i z całą mocą walnął w nią pięścią.
- Morda w kubeł, psia jucha twoja zasrana mać!
Dodał, nie mając tak naprawdę przeczucia do kogo swoje słowa właśnie skierował. Teraz spocony i zdenerwowany nord był jeszcze bardziej spocony, a to źle. Wiedział co to oznacza. Kąpiel...
- Gdzie to gówniane... o! Tutaj się schowało.
Wyciągnął balię, bo tak to się chyba nazywało, ale wyglądało to raczej na zardzewiałą część do prototypu łódki wykonanej dla pijanego rybaka w bajorku dla dzieci. Wypełnij to wodą, a potem przysunął bliżej łóżka, bo taki miał kaprys. Rozebrał się, wspiął się na łóżko, a potem z dziecięcą frajdą skoczył do balii, ale jak pewnie można by było się spodziewać nie skończyło się to za dobrze.
- Huziaaaaaa na wikinga!
Krzyknął, jeszcze zanim jego zacne dupsko przedziurawiło ów wanienkę. Do tego deska podłogowa niemalże puściła, a tyłek Borgara strasznie było obity od tego zajścia. Mniejsza. Nie minie godzina i się z tego wyliże. Gorzej właśnie z balią. A chuj. Sami sobie winni, że gówno trzymają w gospodzie, a nie porządnej jakości przedmioty. U niego w Durhallanie za słaby metal kopali w dupsko. Nawet i kilofem jak było cieńsze od papieru. Kolejnym problemem było nałożenie zbroi, którą z trudem zdjął. Bez pomocy drugiej osoby ciężko jest się z tym uporać, ale kwestia praktyki rzecz jasna. Zaczął od najgorszego, czyli napierśnika. Ileż to się naklął, opierał o ścianę, krótkimi łapami próbował dosięgnął drugiej strony, ale w końcu mu się udało. Później nagolenniki, ale najgorzej był się schylić. Postanowił usiąść na zepsutej wanience, którą obrócił dnem do góry, ale pod naciskiem wielkiego ciężaru krasnoluda i zbroi dosłownie pękła na pół.
- Nosz na kurwą brodę włochatej nimfy! Serio w takim czymś ludzie się myją!?
Nałożył je w końcu, a pęknięte elementy szafki i balii schował pod łóżko. Dopiero pod koniec założył buty, rękawice, naramienniki, a na końcu hełm. Podniósł z podłogi tarczę oraz młot, sprawdził ile mu zostało w mieszku złota, a na końcu zdecydował się zejść na dół, aby zamówić dla siebie jakieś jadło.

No więc zamierzał zejść na dół, ale uprzednio zamknął swój pokój na klucz, a potem poszedł wzdłuż korytarza tylko po to, by znaleźć się w kierunku przeciwnym do celu. Nie omieszkał rzucić paroma przekleństwami pod nosem, idąc pomiędzy niektórymi bywalcami, aż w końcu dotarł do schodów. Zszedł wreszcie na dół, a tam tłumy że szok. Ale jedna osoba wyjątkowo przyciągnęła jego uwagę. Fakt, była chuda. Nie to jednak go interesowało, a jej niebieski odcień skóry. Głowił się cóż to za rasa i... czy da się takie przedstawicielki chędożyć. Chyba da, bo w końcu ma nogi – pomyślał.

Podszedł bliżej lady, by złożyć zamówienie. Nie był jednak tak łagodny jak wczoraj w nocy.
- Ejże tam! Macie no tu coś mięsnego?
- Oczywiście, że tak. Zainteresuję pana dziczyzną? - Zapytał właściciel.
- Pewnie. Do tego jeszcze jakiś trunek. Aby najmocniejszy jaki tam macie.
- G-gorzałkę? Mogę ewentualnie zaproponować Ogniste Wekiery. Moja mała specjalność.
- Co znowu? Chcesz mnie naszprycować dzikiem i nadziać na broń?
- Nie nie, skąd! Tak się nazywa alkohol.
Borgar, a nie był mądry, z początku się głowił nad tym. Po chwili dopiero jego durna łepetyna zakodowała w środku tą informację, a gospodarzowi pewnie ulżyło, że na zniszczonej balii i szafce się skończy. (Rzecz jasna jeszcze chwila minie zanim się dowie.)
- Niechaj będzie. Tylko nalej do pełna! Albo jeszcze lepiej... przynieś mi cały dzban.
- To będzie razem...

Rozliczył się z gospodarzem i wypłacił mu wymagane Rueny. Dostrzegł się jednak, iż w sakiewce świeci pustkami, a roboty ni ma. Nie chciałby wyłudzać znowu od kogoś pieniędzy, bo nie oszukujmy się, ta gruba dupa nie nadawałaby się na złodzieja. Teraz tylko musiał wypatrzeć jakieś wolne miejsce...
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mamaria »

Te krzesła są kurewsko niewygodne - pomyślała Mamaria, kiedy po kolejnej zmianie pozycji nadal coś przeszkadzało jej w wygodnym ułożeniu i oddaniu się oczekiwaniu na posiłek. Mimowolnie co chwilę spoglądała na patrzącego się na nią mężczyznę, chcąc sprawdzić, czy cały czas ją obserwuje. Zawsze okazywało się, że nie spuszczał z niej wzroku. Z każdą chwilą niepokoiło ją to coraz bardziej, ale postanowiła to zignorować. Może po prostu zaintrygowała go moja aura? Albo… nie wiem, cokolwiek innego? Jednak żadne próby uspokojenia się i racjonalizacji zachowania tajemniczego jegomościa nie dawały zbyt wiele - intuicja przemienionej mówiła jej, że ten człowiek ma jakiś konkretny cel i albo ona jest z nim blisko związana, albo jest bezpośrednio celem. Obie sytuacje nie podobały jej się zbyt bardzo, bo oznaczały mniejsze lub większe kłopoty, a tych chciała uniknąć - jak na razie jej celem było zebranie funduszy, potem kupno jakiegoś domu w Adrionie. Dodatkowo, w sali pojawił się jakiś krasnolud, który nie zachowywał się zbyt… okrzesanie. Mam nadzieję, że on nie ma z całą sprawą nic wspólnego…
Ale musiała przerwać swoje rozmyślania, bo Carlesta niosła jej jej posiłek: pieczona kaczka z warzywami i dzban - miejmy nadzieję nie będący pełen wina. Kiedy dziewczyna podeszła do nimfy, ta uśmiechnęła się do niej i powiedziała:
— Dzięki. Nie oczekiwałam ciebie tutaj rano. Nie miałaś pracować podczas nocy?
— Hmm? Pracowałam, tylko że wtedy całym tym interesem miał zajmować się mój brat, ale… poprosił mnie o swego rodzaju przysługę.
— Przysługę? Mogę się tylko domyślać jaką. — Po tych słowach przemienionej nastała niewygodna cisza. Mamaria oczekiwała chwilę na odpowiedź od swojej rozmówczyni, ale kiedy zorientowała się, że nie ma na co liczyć, machnęła ręką. — Idź już, nie chcemy chyba, żeby twój ojciec się na ciebie złościł, prawda?
Panna bez żadnej odpowiedzi odwróciła się i odeszła, przy okazji wzdychając z ulgą - co nie uszło uszom kobiety. Mimo tego, postanowiła zabrać się za posiłek. Jednak kilka dziabnięć sztućcami w potrawę później okazało się, że dotychczasowy głód gdzieś uleciał ustępując miejsca rosnącemu z każdą chwilą zaniepokojeniu. Mamaria wmusiła w siebie kilka kęsów mięsa, wzięła kilka łyków lekko słodkawej wody i wstała od stołu, kierując się w stronę wynajętego pokoju. Wchodząc po schodach, rozważała swoje możliwości. Mogę spróbować uciec - od tamtego czasu nie minęło aż tyle czasu, powinno mi się udać. Ale co potem? Znalazł mnie tutaj, znajdzie mnie gdziekolwiek indziej. Zostawienie fałszywych tropów pomoże tylko na jakiś czas… Chociaż może właśnie ten czas umożliwi mi zaangażowanie czegoś większego? Nie, to bezsensowne. Jeśli chcę się skonfrontować z nim - albo z kimkolwiek kogo reprezentuje, bo na pewno nie obrał sobie mnie na cel tak bez powodu - muszę to zrobić teraz, kiedy się tego nie spodziewa - w tym momencie stanęła przed drzwiami do izby, ale nie otworzyła ich od razu - nie wiedziała, co może czaić się w środku. Po chwili jednak zdecydowała, że jeśli coś miałoby się stać w tym pomieszczeniu, stałoby się wcześniej - najprawdopodobniej kiedy spała - a nie teraz. Biorąc to pod uwagę, zdecydowała się wejść do środka, ale jednocześnie zachowywać się na tyle ostrożnie, aby móc obronić się - albo chociaż spróbować wycofać - w razie zauważenia jakiegoś niebezpieczeństwa.
Na szczęście wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zostawiła, a w dodatku nie wyczuwała żadnej żywej istoty w bezpośrednim pobliżu tego pokoju. Tym razem to ona westchnęła z ulgą i zaczęła rozglądać się po swoim otoczeniu. Zajęło jej to długie minuty, ale ale upewniła się, że w pobliżu nie ma żadnego szczególnego miejsca, z którego ktoś mógłby ją obserwować. Jednak zauważyła, że okno wychodzące mniej-więcej na południe daje świetną możliwość do wspięcia się na dach gospody, jeśli tylko osoba która tego spróbuje będzie odpowiednio zwinna i wyćwiczona w takich manewrach. Być może niedługo znowu przyda mi się tamto szkolenie… - pomyślała nimfa, zamknęła okiennice, położyła się na łóżku i zaczęła planować.
Jak na razie będę musiała zachowywać się, jakbym o niczym nie wiedziała - spokojnie i normalnie. Jednocześnie muszę zorganizować miejsce i okazje, żeby złapać tego faceta… Będę musiała poprosić o pomoc Lereona… - nagle kobieta uświadomiła sobie jedną gigantyczną dziurę w swoim planie - co, jeśli mężczyzna nie śledzi jej poza karczmą?
— Czas to sprawdzić — powiedziała i wstała z łóżka, a potem wyszła z pokoju.

***


Stanęła przed wejściem do "Krasnoludziego składziku". Zatrzymała się chwilę przed wejściem, wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. Kiedy się zamykały, zadzwonił dzwonek i powtórzyła się sytuacja z ostatniej wizyty.
— Witam szanownego klienta w… — w tym momencie elf wyszedł z zaplecza. — "Krasnoludzim składziku". Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. Masz je ze sobą?
— Pędzelki? Oczywiście, że tak! Mam jeszcze coś więcej — tutaj pokazała na swoją sakwę przewieszoną przez ramię. — Ale o tym podyskutujemy w ciszy, dobrze?
— W ciszy? — zapytał zdziwiony, ale po chwili zorientował się o co jej chodziło. — A, tak, w ciszy. Chodź za mną.
Chwilę potem oboje byli w specjalnym pomieszczeniu, które było zabezpieczone grubymi i wytrzymałymi stalowymi drzwiami, które dla niepoznaki - jakby mogły kogoś w ten sposób oszukać - zostały zakamuflowane drewnem. Jednak co najważniejsze, całe pomieszczenie było bardzo dobrze wytłumione — zarówno fizycznie, jak i magicznie, dając prawie całkowitą pewność, że nikt postronny nie będzie w stanie podsłuchać nic z ich rozmowy, jeśli nie jest przygotowany na taką zagwozdkę.
— Więc, o co chodzi? — zapytał nimfę Lereon.
— Pamiętasz, jak wczoraj rozmawialiśmy?
— Jak mógłbym zapomnieć? W końcu to się wydarzyło wczoraj — mocno zaakcentował ostatnie słowo.
— Wydawałeś się zaniepokojony. Muszę wiedzieć, czy to coś związanego ze mną.
— I dlatego zaciągasz mnie tutaj?! Wiesz, że magia na utrzymanie tych wszystkich czarów nie bierze się sama z siebie?!
— Wiem. Sama to projektowałam.
— Czyli to aż tak poważne..? — elf westchnął i przerwał na chwilę. Chyba zbiera się w sobie, żeby mi coś powiedzieć. — Tak, to dotyczyło ciebie. Wydawało mi się, że ktoś cię obserwował, kiedy przyszłaś do sklepu. Dzisiaj było tak samo. Twoje pytania tylko potwierdzają to wszystko.
Na tę wiadomość Mamaria puściła wiązankę w starokrasnoludzim. Mimo tego, że jej rozmówca nie mógł wiedzieć o czym dokładnie mówi, to domyślenie się tego z kontekstu sytuacji wymagało zdolności dedukcyjnych niedostępnych chyba tylko dla największych idiotów.
— Musisz pomóc mi zastawić pułapkę. Nie wiem kto, dlaczego ani dla kogo mnie śledzi, ale muszę się tego dowiedzieć.
— Pułapkę? Chyba kpisz. Facet, który cię śledzi to zawodowiec. Gdyby nie to, że jeden z moich asystentów zauważył cię idącą przez miasto i kiedyś miał kontakt ze skrytobójcami - niech jego rodzicom ziemia lekką będzie - nigdy bym o tym nie wiedział. Może i nie afiszuje się z tym co robi, ale też nie jest zbytnio dyskretny. Spróbowałem znaleźć jakieś informacje na jego temat. Gdyby to był jakiś początkujący zabójca, już miałbym coś w garści. Najpewniej cały jego życiorys, z uwzględnieniem tego jak, gdzie i ile szczał. A nie mam nic. Masz na karku profesjonalistę, ale on raczej nie chce cię zabić, bo nie zwracałby na siebie takiej uwagi. Ale to zachowanie może oznaczać, że poluje na ciebie ktoś jeszcze. Zrobiłaś sobie ostatnio jakichś wrogów?
— Ostatnio? Nikt, nic od długiego czasu. I oprócz rodzin osób, które zabiłam jako skrytobójczyni, to raczej nie ma kogokolwiek, kto mógłby chcieć mojej śmierci. A oni nie wiedzą o mnie nic, zadbałam o to, żeby nie pozostały po mnie tam żadne informacje.
— A jednak, komuś sprawiasz problemy skoro podjął takie, a nie inne kroki.
— Nie, to raczej niemożliwe… Bardziej prawdopodobne jest to, że to któryś z zabójców z Adrionu, którzy o mnie wiedzą. Ale po co? Eliminacja konkurencji?
— Wszystko jest możliwe — powiedział elf, kładąc jej rękę na ramieniu. — Nawet, jeśli nie jest logiczne.
— To co ja mam z tym wszystkim zrobić? Rozpętać jatkę na ulicach miasta? W Adrionie zaraz wydadzą mnie władzom Danae, w końcu są sojusznikami. Uciec nie mogę, bo nie mam z kim, a samotna wędrówka z siepaczem na karku jest czymś więcej niż samobójstwem. Przeteleportowanie się gdzieś indziej jest jeszcze niebezpieczniejsze, bo ktoś może mi przeszkodzić i przekierować gdzieś indziej. Zostać tutaj? Nie mogę. Nie mogę! - Jej głos załamał się w połowie zdania.
— Uspokój się i nie panikuj! — chwycił kobietę za ramiona, potrząsnął nią, a potem zmusił ją do patrzenia mu w oczy. — Coś wymyślę.
— Dzięki. Naprawdę dzięki. — Tym razem brzmiała już znacznie pewniej.
— Nie ma za co. A teraz pokaż mi, co tam masz…

***


Carlesta była niezmiernie zdziwiona, kiedy nimfa wróciła po półtorej godziny nieobecności i nie spróbowała nijak wykorzystać tego, że dziewczyna siedziała przy jednym ze stolików jedząc posiłek, tylko poszła od razu do wynajętego pokoju. Nie żeby jakoś szczególnie jej to przeszkadzało, ale wydawało się to bardzo nadzwyczajne. Tak jak i to, że kobieta udała się gdzieś ze swoją wielką - i wyglądającą na bardzo ciężką - sakwą bez zabierania ze sobą wierzchowca. Zignorowała ten fakt i dokończyła stygnący obiad, a potem poszła sprawdzić czego brakuje w spiżarni, aby kupić te rzeczy na rynku. Dlatego jeszcze bardziej zadziwiające było to, że gdy miała już w głowie listę zakupów, w sakwie pieniądze, a w stajni przygotowanego wierzchowca, który będzie niósł jej sprawunki, zobaczyła ją z powrotem na dole, pijącą z kubka mleko i trzymającą na ręką ich kota. Carlesta wiedziała, czego chce ta kobieta, wiedziała, że jest zdeterminowana żeby to zdobyć, ale nie potrafiła - ani nawet nie zamierzała! - się do tego przekonywać, dlatego obserwowała wszystkie jej starania z rosnącą irytacją. Nie dała jej upustowi tylko dlatego, że kobieta była najlepiej płacącą klientką od długiego czasu i gdyby zrezygnowała z noclegu i stołowania się w karczmie z jej powodu, miałaby naprawdę wielkie kłopoty ze strony rodziców. Już teraz uważali, że jest życiową porażką i nie nadaje się do jakiejkolwiek pracy, a nie wyrzucili jej z domu tylko z powodu urody, mając perspektywy na dobre małżeństwo i pokaźny posag.
Dodatkowo, zdolności Mamarii były dla dziewczyny czymś nadzwyczajnym, co jeszcze bardziej ją od swojej adoratorki odrzucało.
A mimo temu wszystkiemu, gdzieś głęboko w jej duszy rozpaliła się irracjonalna iskierka nadziei, że kobieta będzie chciała iść razem z nią. To irytowało Carlestę jeszcze bardziej.
Czarnowłosa jednak postanowiła ruszyć się z miejsca. Po pierwsze nie chciała wpatrywać się w nimfę dłużej, niż musiała, po drugie z jakiegoś powodu chciała mieć już za sobą całe te zakupy, a po trzecie stały twarzą w twarz, a nimfa coraz bardziej się uśmiechała, zauważając jej wahanie. Przeszła obok niej, wyczuwając mocny zapach kawy i wyszła z budynku od strony stajni, żeby zabrać ze sobą jeszcze konia.
Niestety, nie mogła mieć spokoju, bo już chwilę potem usłyszała za sobą głos kobiety, który nawoływał ją do chwili oczekiwania. Na początku udała, że nie słyszy, ale gdy wyprowadzała wierzchowca za uzdę Mamaria stała naprzeciwko niej i już nie mogła jej dłużej zignorować.
— Co mówiłaś? — Zaraz po tym pytaniu zaczęła strofować samą siebie za to, że znów popełnia błąd, który tyle razy wytykała jej matka: zbytnie spoufalanie się z klientelą. Wolała się poprawić, na wypadek, gdyby jej rodzicielka była w pobliżu i mogła usłyszeć całą rozmowę. — Ekhm… Co pani mówiła?
— Żebyś zaczekała — znów ten uśmiech! — Wybierałam się w stronę dzielnicy handlowej, ale widziałam, że ty też chcesz gdzieś iść.

***


Nimfa tworzyła drzwi do sklepu jubilera, a potem odprawiła sprzedawcę z kwitkiem - musiała porozmawiać z jego pracodawcą. Na szczęście próby przekonania człowieka nie trwały zbyt długo i już po chwili stał przed nią łowca dusz, będący równocześnie właścicielem całego tego interesu. Kilka słów wyjaśnienia, prośba do Carlesty, aby ta została tam, gdzie jest i udali się do osobnej komnaty, w której miały odbyć się negocjacje. Rozmowa była krótka i rzeczowa, mężczyzna zgodził się na prawie wszystkie warunki dotyczące kontraktu narzucone przez Mamarię, nie próbując nawet negocjować… Można powiedzieć, że wszystko poszło gładko.
Przemieniona chciała jednak porozmawiać chwilę z kupcem, aby rozluźnić nieco atmosferę. Udało jej się to prawie bezbłędnie - jej rozmówca chyba nawet przyjął tę próbę z ulgą, bo sam był nieco nerwowy, a po jakimś czasie udało mu się nawet opanować rozbiegany wzrok, który dotychczas nie mógł zatrzymać się na niczym szczególnym przez czas dłuższy niż kilka sekund. Dopiero wtedy do Ma zaczęło dotarło to, co w tej sytuacji było niecodziennego - za każdym razem wcześniej jej pośrednik zawsze był spokojny i bardzo rozmowny, ba!, sam wciągał ją w miłe pogawędki, a dziś to ona miała na sobie ciężar całej rozmowy. Mimo wszystko, postanowiła udawać że w niczym się nie zorientowała, za to pokierować ich wymianę zdań tak, aby utknęła w martwym punkcie. Nie potrzebowała do tego zbyt dużo czasu, więc chwilę potem przeprosiła łowcę i wstała od stolika, chcąc wyjść z pomieszczenia.
To właśnie wtedy instynktownie przeczuła, że coś czai się za jej plecami i rzuciła się do przodu. Chwilę potem okazało się, że gdyby nie to, ktoś właśnie stałby za nią i skutecznie ją unieruchamiał. Jeszcze jeden skok i była przy drzwiach. Niestety, okazało się, że osoba, która próbowała złapać ją wcześniej jest znacznie zwinniejsza i bardziej wysportowana od niej, bo udało jej się złapać nimfę za rękę i włosy, ciągnąc do tyłu.
Mamaria wiedziała, że nie ma co próbować używać magii przestrzeni - cały pokój był równie dobrze ekranowany jak ten u Lereona. Mimo wszystko udało jej się chociaż krzyknąć, aby jej towarzyszka miała choć nikłą szansę na ucieczkę. Miała jednak dziedzinę wody, z której skrzętnie postanowiła skorzystać. Gdy tylko jej przeciwnik puścił jej fryzurę, stworzyła bicz z wody i uderzyła nim tam, gdzie powinien być jego tułów. Pudło, a ona poczuła mocne uderzenie w nerki, przez które straciła równowagę i prawie się przewróciła. Wyrzut adrenaliny sprawił, że na ten moment nie zwracała uwagi na ból, ale wiedziała, że musi unikać takich ciosów, bo inaczej potem organizm wystawi jej ogromny rachunek.
Szybko jednak okazało się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić - uderzenie w splot słoneczny, które dosłownie usadziło ją na podłodze, odbierając wszelką chęć do jakiejkolwiek walki. Przed oczami na chwilę zrobiło jej się ciemno, a sama zaczęła czuć przeogromny ból w brzuchu i podbrzuszu. Kiedy poczuła, że ktoś podnosi ją z kamiennej posadzki i sadza na krześle, jedyne co mogła zrobić to zacisnąć zęby. Najlepiej na ręce tego kogoś.
Niestety, uderzenie w twarz rozcinające wargę i policzek uświadomiło jej, że to nie był najlepszy pomysł. Chciała spojrzeć na piekielnego, ale poczuła znajomą powolność ruchów - pod wpływem cierpień przestała panować nad swoją wodą, które zaraz po tym zniknęła, pozostawiając ją znacznie osłabioną… i poturbowaną.
— Dlaczego? - zapytała, a potem zaczęła głośno kaszleć.
— Twoja ostatnia dostawa, pamiętasz? Ten amulet, który roztopił się nobilitowanemu na szyi?
— Mówiłam… że to nie… moja wina… źle używał…
— Gówno mnie to obchodzi, czy dobrze używał, czy nie. Gorący metal prawie przetrawił mu kręgi w kręgosłupie i spory kawałek gardła. To mój wizerunek w mieście na tym ucierpiał, nie twój. Już prawie zwinąłem interes, kiedy ten tutaj — w tym miejscu spojrzał na mężczyznę, który jeszcze przed chwilą atakował Mamarię — zaoferował mi układ. Nie wiem skąd wiedział że ubijaliśmy interesy - chociaż bogowie mi świadkiem, że niezbyt mnie to obchodzi - ale zaoferował mi duże pieniądze za możliwość zastawienia na ciebie pułapki. I to, że jeśli nie zgodzisz się na jego propozycję, to będę mógł zabrać twoją duszę.
— Kusząca… propozycja…

***


Dziewczyna wpadła do gospody tylnymi drzwiami, a potem skierowała się do sali głównej. Zapewne cała sytuacja wyglądałaby znacznie dramatyczniej, gdyby wpadła zdyszana przez główne wejście, ale po pierwsze jechała na koniu - co samo w sobie dokonane w mieście jest niezłym wyczynem - a po drugie tak miała krótszą drogę.
Mimo wszystko, gdy była już wśród klientów - a większość z nich zwróciła na nią jakąś uwagę, bo niecodziennym widokiem jest, żeby ktoś z takim pośpiechem biegał w karczmie, zaczęła mówić. Raczej głośno.
— Ludzie, porwali nimfę!
Niestety, przeliczyła się - Danae to nie był jakiś zaścianek zamieszkany tylko przez jedną rasę, a widok jakiejkolwiek innej nie był dla nikogo czymś egzotycznym. Dlatego większość obecnych nie zwróciła większej uwagi na Mamarię tylko z powodu, że była nimfą. Kilku z tych, którzy zapamiętali kobietę wytłuściło dość łopatologiczne o którą osobniczkę dokładnie chodzi. Wtedy zorientowali się niemal wszyscy, a Carlesta usłyszała z tłumu długo oczekiwane pytanie:
— A gdzie?
— W "Łowcy złotych dusz"!
Awatar użytkownika
Borgar
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Borgar »

Nie wylądował on w jakimś szczególnie zajebistym miejscu, aczkolwiek w jego mniemaniu trafnym. Oto ON! Chcący rozliczyć się z pewną anielicą... zgubił ją. Nosz kurwa mać, MAĆ! Niech ona nie myśli, że krasnolud zapomni. O nie! Nie na jego zaplutej warcie. Miał zamiar dać jej popalić za sposób, w jaki go potraktowała wraz z tym fircykiem nieopodal... gdzieś tam. Mniejsza.
Zamówienie zostało mu szybko doręczone przez jakąś dziewuchę, która ku jego rozczarowaniu nawet nie była gruba jak trzeba. Machnął tylko na nią ręką, a potem zabrał się za swoją dziczyznę i... chyba specjalny trunek, którego nazwy już nie pamiętam. Grunt, że gorzałka ta mogła mu w pięty dać. Najgorzej mu było znosić podejrzliwe spojrzenia elfów. Wkurwiały go niemiłosiernie i nie miał w ogóle najmniejszego zamiaru tego ukrywać. Przysiąc mógł, że to wina tego pieruńskiego wilka w rzyć chędożonego psia ją jucha mać. Ilekroć o tym myślał to wszystkie żyły, nawet te w okolicach pośladka, dosłownie wrzały z gniewu i rozjuszenia. Powiedzieć można, że to jeden kikut, tak? U krasnoluda nie. Gniew wynikał z prowokacji lub irytujących sytuacji, a rozjuszenia krasnoluda nikt nie chciałby doświadczyć. Ba! Nikt tego nie przeżył, nawet sam smok.
Szybko się uwinął co prawda z posiłkiem, ale alkohol to był po prostu zmieszany chyba ze ścierwem martwego wieloryba wyschniętego na dnie morza z powodu zamarznięcia ogólnikowego. Jakkolwiek by tego nie opisać... to było w chuj niedobre. Klął się na brodę, że jego szczyny mogą smakować lepiej niż to coś. Nie dość, że z dezaprobatą mało się nie usrał w miejscu to jeszcze cisnął dzbanem o ścianę, omalże nie trafiając w przechodzącą parę.
- Te, uważaj sobie waćpan!
Krzyknął do niego groźnie elf, a tuż za nim jakaś elfka.
- Wać... co znowu?
- A gówno znowu. Wy Nordowie jesteście jak wrzód na dupie.
- Do mnie to było czy koło mnie? Mam ja ci skopać ten ciotowaty tyłek?
- No, chodź karzełku. Pokaż mi czego cię nauczyli na tym gówno wartym pustkowiu.
- O żesz ty...!
Niestety, ale rozjuszony już krasnolud po prostu nie wytrzymał. Jak tylko ominął stół od razu się rzucił na prowokatora. Ten jednak sprytnie, ale ledwo przeniósł walkę poza teren gospody, aby nikt więcej nie ucierpiał. Wraz z nią miał zamiar dać popalić grubasowi z zakutym łbem. Specjalizował się bowiem w walce dwoma mieczami, zaś jego partnerka okazała się być zaawansowaną uzdrowicielką, o czym jeszcze nasz brodacz nie wiedział. Walka nie trwała krótko, bowiem interwencja straży miejskiej szybko położyła temu kres, a ponieważ bójkę wszczął i udowodniono mu winę, krasnolud został zatrzymany na dwie godziny. Musząc tłumaczyć się z całego zajścia i z reszty pieniędzy wypłacając miastu za poniesione szkody, w końcu został wyrzucony z baraków. Załamany, bo bez grosza przy duszy bezradnie udał się z powrotem to gospody, aby tam usłyszeć wiadomość o porwaniu pewnej nimfy jak to rzekła ta paniusia.
- "Łowcy złotych dup?" Pomyślał mylnie, ale nie wiedzieć czemu zarechotał się z tego powodu, ściągając na siebie uwagę innych osób. Na krótko jak się zaraz okazało. Nie był zbyt dobrym słuchaczem, aczkolwiek zapowiadało się na bójkę, a to z kolei uradowało bardzo znużonego ciągłym siedzeniem i spowiadaniem się przed strażnikiem i bla bla bla... nuuuuudy. Nawet nie chciał do tego wracać. Zdawało się, że pewna grupa ruszyła w stronę tego właśnie miejsca. Nie mając zbyt wiele do stracenia, krasnolud żądny wrażeń udał się wraz z nimi. A właściwie za nimi, bo był powolny jak skurwysyn.
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mamaria »

Mamaria wiedziała, że rozmowa pomiędzy łowcą a człowiekiem, który na nią polował nie zajmie zbyt długo - tylko tyle, ile piekielny będzie miał odwagę targować się o wysokość wynagrodzenia. Była pewna, że obydwoje zdawali sobie sprawę z ucieczki Carlesty i tego, że może ona sprowadzić pomoc. Jedyną nadzieję dawał fakt, że córka karczmarza miała konia - o czym na szczęście nie wiedział żaden z nich, bo wewnętrzny instynkt nimfy kazał zostawić jej go pod opieką właściciela jakiegoś straganu z przyprawami - który mógł pozwolić jej na znacznie szybsze dotarcie… gdzieś, gdzie był ktoś, kto będzie w stanie podać jej pomocną dłoń, dzięki której wykaraska się z tych kłopotów.
Z zamyślenia wyrwały ją kroki. Kroki tylko jednej osoby. A osobą tą był mężczyzna, który ją zaatakował. Dopiero teraz miała szansę przyjrzeć mu się bliżej. To był facet z karczmy, ten, będący tak nią zainteresowany - ubrany niezbyt elegancko, ale zdecydowanie praktycznie - nieograniczająca ruchów kamizelka, pod nią koszula, sprawiająca wrażenie luźnej, ale wzmocniona jakimiś płytkami, zapewne ceramicznymi, albo stalowymi, spodnie, za którymi mógł chować cały arsenał i znacznie więcej oraz wygodne, zdecydowanie szyte na miarę buty. Średni wzrost - na oko około trzech sześciu stóp, krótko przystrzyżone blond włosy, okalające twarz, twarz, która cała była poznaczona bliznami. Jego brązowe oczy wpatrywały się twardo w kobietę, jakby zastanawiając się, co z nią zrobić.
Były ulicznik - zauważyła przemieniona - Tacy są najbardziej niebezpieczni - najwięksi skurwysyni… Gdyby nie to, że on oczekiwał czegoś konkretnego od nimfy, to już dawno leżałaby martwa z poderżniętym gardłem, przeciętą tętnicą udową, czy czego tam jeszcze nie mógł jej zrobić. Bez przygotowania nie miała najmniejszych szans w walce z kimś takim - był od niej znacznie silniejszy i bardziej zwinny. W zasadzie, to nie ma się czemu dziwić, bo przecież Ma już dawno temu przestała opierać swoje przeżycie na tych cechach, więc zdążyły zaniknąć. Ale przemieniona wiedziała, że nawet gdyby była w swojej szczytowej formie, to nie mogłaby być pewna co do wyniku pojedynku. Oczywiście, jeśli tylko brudną oraz pełną nietechnicznych zagrań walkę na śmierć i życie można nazwać pojedynkiem.
— No i co ja mam z tobą zrobić, dziewczyno? — Gdyby stal miała głos, byłby on właśnie taki: niski, chropowaty, pewny siebie. Ten człowiek zdecydowanie był w stanie zrobić wszystko, żeby tylko zapewnić sobie przeżycie. — Sprawiłaś mi tyle kłopotów, a ja przez ten krótki czas nie załatwiłem ani jednej awaryjnej kryjówki. Już szczególnie dla dwóch osób.
— Zawsze możesz mnie wypuścić — powiedziała Mamaria słabo, siląc się na żart. Plus był taki, że warga już prawie nie krwawiła, a powietrze powoli wracało do płuc. Minusem było to, że rana na policzku nie chciała zrobić tego samego i uporczywie krwawiła — Wtedy nie będę sprawiała problemów. Obiecuję. Słowo… Słowo… — zawahała się na chwilę. Właśnie, czyje słowo? Skąd w ogóle w głowie wzięło mi się to powiedzonko? — Słowo nimfy?
Jedyny skutek, jaki udało jej się tym osiągnąć, to delikatny uśmiech na twarzy swojego przyszłego oprawcy - bo w ten sposób zaczęła o nim myśleć - i potrząśnięcie głową, na znak zaprzeczenia.
— Chętnie. Gdyby nie to, że nie jesteś nimfą. Ni to pies, ni to wydra… Taka panna Dalevone.
— Jak to jest, że świat nie chce zapomnieć o tym nazwisku, co? Już dawno je porzuciłam, przestałam… — zaczęła mówić, ale mężczyzna nie miał zamiaru pozwolić jej dokończyć.
— Nijak. Idziemy, bo nadchodzi pomoc, którą ściągnęła twoja przyjaciółka — w tym samym momencie poczuła, jak wokół jej szyi zaciska się zimna, metalowa obręcz. Nie uszło jej uwadze to, że niemalże od razu jej ciało, bez żadnego udziału woli wstało, i zaczęło iść za blondynem w stronę wyjścia. Tak samo jak to, że sięgnięcie po jakąkolwiek magię było niemożliwe… Oraz jak to, że nagle wszelkie następstwa jej klątwy zniknęły. Mimo wszystko, postanowiła nie pokazywać żadnej poprawy swojemu przeciwnikowi - jego niewiedza sprawiała, że dużo łatwiej będzie jej go zaskoczyć.
Jako, że w tym momencie nie miała kontroli nad swoimi ruchami, uspokoiła się - wiedziała, na jakiej podstawie działają takie przedmioty - tłamszą wolę osoby, która go nosi i podporządkowują ją jakiejś innej, zewnętrznej. Oczywiście, im ktoś posiadał silniejszy umysł, większą inteligencję i pewność siebie, tym łatwiej było mu odeprzeć taki atak. Na jego skuteczność też bardzo wpływa fizyczny stan ofiary. Gdyby nimfa nadal była pod wpływem klątwy, to nie miałaby najmniejszych szans na zwycięstwo. Jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - czy też, obręczy - wszystkie skutki przekleństwa odeszły w niepamięć. Przemieniona miała już pewną hipotezę na temat tego, czemu stało się tak, a nie inaczej, ale nie była tego całkowicie pewna. Nie była też pewna tego, czy przy przełamywaniu czaru woli przypadkiem nie złamie też zaklęcia krępującego jej magię - bo to właśnie z jego powodu jej stan polepszył się tak nagle.
Ona działa inaczej, niż cokolwiek co mógł wykonać ktoś doświadczony w kreomagowaniu — snuła przypuszczenia Mamaria — zamiast po prostu zablokować mi dostęp do magii, obroża całkowicie mnie z niej opróżniła… sprawiając, że urok, do tej pory nieodwracalnie spięty z moją duszą i ciałem, także nie miał dostępu do energii.
Nigdy nie wzięłam pod uwagę takiego rozwiązania tego problemu — myślała, chcąc zająć czymś swój umysł. — Ale chyba nie ma się czemu dziwić: życie bez magii to nie byłoby to samo. Nie dla mnie…
W tym momencie spostrzegła się, że byli na zewnątrz - znajdowali się na dachu sklepu należącego do łowcy.
— Masz iść za mną… tak, żeby nic sobie nie zrobić. I mówić mi, gdy będziesz potrzebować pomocy. — Każde słowo było kolejną szpilą wbijaną w jej charakter i dumę - jej rola w tym wszystkim została zredukowana do zwierzęcia, posłusznie wypełniającego rozkazy. Nie mogła sobie odpuścić, że dała złapać się tak łatwo i praktycznie bezboleśnie…
Jej samopoczucia nie polepszało także to, że jedyne co musiała robić, to trzymać oczy otwarte - resztę wszystkich akcji jej ciało podejmowało samodzielnie, jeszcze bardziej pogarszając jej własny obraz siebie. Jedyną jej nadzieją była…
Mówią, że nadzieja jest matką głupich. Ale jednak nie, jej nadzieja ziściła się, ziściła się chyba w ostatnim momencie — mały tłum, wśród którego zobaczyła osoby z gospody przeleciał ulicą, ktoś zauważył ją tam wysoko. Chwilę później głowy wszystkich stojących na dole były skierowane w jej stronę, a kilkoro ze ścigających szukało sposobu podążenia za nią.
Niestety, jej porywacz nie spoczął na laurach - przyciągnął ją bliżej siebie i zaczął szeptać coś cicho. Gdy tylko nimfa przysłuchała się, bezbłędnie poznała dialekt mrocznych elfów, mieszkających w okolicach Maurii. Mężczyzna mówił coś o ukryciu. Dopiero po chwili dotarło do niej, że rzuca czar - dokładnie wtedy, gdy pojawiła się chmura dymu, a ich samych dodatkowo otoczyła sfera o promieniu jakichś trzech stóp. Zaraz potem napastnik ruszył, a jej ciało podążyło za nim. Przeskoczyli kilka mniejszych alejek i raczej zgubili pościg, w dodatku czar, który rzucił na nich blond włosy sprawiał, że nikt ich nie widział. Nagle stanęli na krawędzi kolejnego dachu, a do odległość do kolejnego nie była zbyt zachęcająca.
— Chwyć się mnie, musimy się tam dostać.
— Mogę spróbować skoczyć… - powiedziała nimfa, ale jej ciało postanowiło inaczej: zaczęło wykonywać polecenie. Ale dla niej czas już praktycznie nie płynął - na dole widziała drepczącego krasnoluda. Ale to nie był zwykły krasnolud i nie dreptał w jakimś losowym kierunku, o nie. To był krasnolud z karczmy. Poznała go.
Zebrała się więc, całą siłą swojej woli napierając na krępujący jej ciało i umysł czar.
Jej ramiona zacisnęły się na nim.
On kończył szeptać czar.
Oderwali się od ziemii.
Zaklęcie puściło.
Mężczyzna spojrzał na nią.
Wiedział.
Nagle, bez zapowiedzi bieg wydarzeń odzyskał swoje dawne tempo. Wciąż w powietrzu sięgnął po nóż i zamachnął się, celując w bok przemienionej. Ona, wiedziona odruchem odskoczyła - a raczej odepchnęła się - w tył, jednocześnie wypuszczając go ze swoich objęć.
Tym razem uczucie spadania było jak najbardziej realne. Jedyne, co udało jej się zrobić, to zaczerpnąć odrobinę magii z naszyjnika, czując, jak jeden z kryształów pęka i przywołać nad siebie trochę wody.
W następnym momencie uderzyła plecami o twarde kostki brukowe, straciła oddech ale po chwili spadł na nią ten sztuczny deszcz. Pokonując wszędobylski ból zaczerpnęła mocy jeszcze raz i - tym razem znacznie silniejsza, bo skąpana w wodzie - utworzyła wokół siebie grubą, wirującą tarczę z wody. Akurat w porę, bo poczuła jak część z niej odparowuje po kontakcie z ogniem, którym jej mężczyzna próbował się przebić.
Mamaria była wściekła. Na siebie, że dała się tak okpić. Na niego, że na nią polował. I na łowcę, że tak bardzo ją wystawił.
Nie miał szans w pojedynku magicznym i zaraz się o tym przekonał - nimfa machnęła tylko ręką, wzmacniając się znów magią z naszyjnika, w którym kolejne dwa kryształki zaczynały pokrywać się siatką pęknięć.
Trzy — pomyślała, gdy tylko jej przeciwnik, rozpaczliwie wymachując rękami i nogami uderzył o ścianę jakiegoś budynku w uliczce. Chciała się spojrzeć na niego triumfalnie, ale na drodze jej wzroku był krasnolud. Wyglądał na osłupionego, cały czas patrzył się na przemienioną, która tak nagle wyrwana ze swojego małego świata przepełnionego czerwoną wściekłością, czuła, że się uspokaja.
Zaczynało docierać do niej to, co tutaj się stało. Wiedziała, że straż miejska ani przedstawiciele władzy nie zareagują zbyt optymistycznie, gdy tylko dowiedzą się o tym incydencie.
— Musimy uciekać — powiedziała cicho.
Awatar użytkownika
Borgar
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Borgar »

- Ej, wy tam! Hej! Już nie bądźcie tacy pazerni na tą kasę! Ja też mam swoje potrzeby!
Krzyczał niemalże rozpaczliwie krasnolud za tłumem uzbrojonej bandy, kiedy to stale próbował dotrzymać im kroku. Nie było jednak to łatwe zważywszy na różnicę między nimi w poruszaniu się w metrach na sekundę. Jeden zakręt, drugi, potem długa...aż nagle stracił trop. Najgorsze było to, iż Borgar nie miał za grosz umiejętności nawigacyjnej w terenie, toteż natychmiast trafił go szlag.
- Przeklęte pizdy.
Zwolnił. Nie było sensu gnać na ślepo tym bardziej, że o akcji i tak było głośno. Z drugiej strony nie do końca wiedział gdzie to jest. W ogóle nie miał w tym momencie pojęcia jak to miejsce się zwało. Na samą myśl o tym zrobiło mu się głupio, acz potrafił to przerodzić w gniew, który zawsze bardzo chętnie okazywał swoim przeciwnikom i nie tylko.
- Pieprzone kurwy.
Klął w myślach na tych zaplutych podżegaczy, bandy amatorszczyzny, gówniarzy i tym podobnym. Nie wyglądali na specjalnie doświadczonych w boju, a wyposażenie mieli w głównej mierze skórzane. Czymś takim każdy szanujący się krasnolud nawet tyłka tą tandetą by nie podtarł. Właściwie to gdyby się komuś miał spowiadać to ująłby to tak, że wszystko poszłoby na elfów. Dobrzy są tylko przy strzelaniu z łuku, a do zbroi niech lepiej nie podchodzą.

Po krótkim czasie, bo na oko minęłoby już z trzydzieści minut, miał zamiar zrezygnować z przechadzki. Jego sakiewka dawno nie przechowywała już doraźnej ilości monet, a nawet potrząsając nią więcej kurzu z niej wyleci, aniżeli złotych monet.
- Kurwa.
Pomyślał w duchu.
- W takim tempie to szlag mnie jasny trafi i zdechnę z głodu jak nic. Trzeba mi było zostać w kopalni jak ojczym radził to wtedy miałbym przynajmniej na mięso.
Na samą myśl o tym ile wydał nie tak dawno na całkiem porządne jadło jeszcze bardziej zmarkotniał. No bo w końcu czym jest krasnolud bez mięsa i piwa? Gównem kurwa. Przysiągłby, że jak tak dalej pójdzie to ogłosi się tymczasowo bandytą i zacznie napadać na cherlaków. Oprócz górnictwa to walka była jedyną rzeczą, na której się tak naprawdę znał. A znał się na tym bardzo dobrze. Zajebiście wręcz. Kurwa, bożyszczem młota mógłby zostać. Teoretycznie to chadzałby tak jeszcze przez parę godzin jak dziecko we mgle gdyby nie nagły zwrot akcji. Ni z gruchy ni z pietruchy, a już był w towarzystwie dwóch... nie-krasnoludów. W końcu ta dumna rasa nie umiała latać. Co prawda nie przestraszył się, ale gdy przyjrzał się ślepiami lepiej i ujrzał niebieską pipidówkę to mało bąka nie wypuścił z próżni. Znał ją. Na ile jego pamięć szwankowała w stopniu szerokim, zaawansowanym, tak jej facjatę poznałby nawet na ślepo.

Przechylił lekko głowę na wieść o uciekaniu. Przed kim? Po co? Na chuj? Spojrzał w drugą stronę i dostrzegł... cherlaka. Stał tak i patrzył przez parę sekund, a po chwili wypuścił donośny i głośny śmiech.
- Uciekać? Przed tym pajacem? Ha-ha! Prędzej zacznę srać żelazem, aniżeli zobaczysz mnie spierniczającego od tego konusa.
Wykonał w międzyczasie kilka chwiejnych kroków w stronę pani niebieskiej, a jego ton z rozbawionego zmienił się na poważny.
- Co tu się do licha dzieje? Ach, i czy widziałaś jakiś tłum biegnący w tę stronę?
Teraz jak był niemalże na wyciągnięcie ręki to lepiej mógł się jej przyjrzeć. Całkiem, całkiem... jak na kogoś komu brakowało ciała.
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mamaria »

Na pytanie zadane przez swojego niespodziewanego towarzysza zupełnie straciła rezon; krasnolud miał rację - mężczyzna, który teraz leżał na bruku raczej nie stanowił zbytniego zagrożenia, więc i ucieczka nie była zbyt sensowna… a raczej była bezsensowana, bo widząc uciekający nietypowy duet na pewno ktoś by się nimi zainteresował. W dodatku, Mamaria chciała jeszcze nieco podpytać swojego porywacza, między innymi o to dlaczego na nią polował i skąd do diaska znał jej prawdziwe nazwisko. Przepytanie go tutaj wydawało się najlepszą możliwością.
Nadal jednak nie była pewna, że pracował sam - jeśli miał jakichś wspólników, to jakiekolwiek dłuższe pozostawanie tutaj byłoby czystym szaleństwem i najzwyczajniejszym wpadnięciem w - kolejną - pułapkę.
Gdy zdecydowała, że powinna stąd zniknąć, wcześniej jednak zabijając tajemniczego jegomościa i miała zamiar poinformować o tym krasnoluda, mężczyzna zaczął się ruszać. To nie była dobra wiadomość - albo był znacznie bardziej wytrzymały, niż jeszcze przed chwilą uważała, albo - co bardziej prawdopodobne - posłużył się magią do złagodzenia swojego upadku.
Tak czy siak, już po chwili widać było, że ma zdecydowane plany na podniesienie się z podłoża, tylko nie wie jeszcze jak z ich wykonaniem.
– Chodzi ci o tłum z Garbatego Konia? Biegli po mnie, jak na razie nie ma się czym przejmować…
Mamaria próbowała zmusić się do zabicia go, ale nie potrafiła; powód był bardzo prosty: ten człowiek z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wiedział o niej znacznie więcej, niż powinien. To nie wróżyło nic dobrego, lecz ona i tak musiała poznać powód takiego, a nie innego rozwoju sytuacji. Do tej pory uważała, że była wyklęta z kręgów rodzinnych, a krewni dawno o niej zapomnieli.
Najwyraźniej było zupełnie inaczej, a ona była komuś do czegoś potrzebna… O ile to rzeczywiście ktoś z jej rodziny wynajął zabójcę, bo tego nie była jeszcze pewna.
Podeszła do zbierającego się powoli z ziemi mężczyzny - był jak najbardziej przytomny, ale oszołomiony. Nie mogła też nie zauważyć szoku na jego twarzy; do tej pory zapewne spodziewał się, że uda mu się okiełznać Mamarię artefaktem i ta nagła ucieczka - połączona z pokazem mocy - musiała mocno zburzyć jego postrzeganie rzeczywistości.
To jednak nie było wszystko - w tym momencie nimfa dziękowała losowi za to, że ma słaby węch - jej porywacz na pewno przez choć chwilę był oszołomiony nie tylko mentalnie - w chwili uderzenia musiał popuścić i teraz wyglądał niezbyt przyjemnie. Chcąc przygotować go na wędrówkę przez miasto, za pomocą swojej magii wody postarała się w szybkim tempie doprowadzić go nieco do porządku. Podczas tych zabiegów patrzył na nią pustym wzrokiem; zastanawiało ją to, ale wiedziała, że ostatecznej odpowiedzi może jej dostarczyć tylko on sam.
– Użyj swojej magii, żeby się osuszyć… TYLKO osuszyć – powiedziała, kiedy wreszcie uznała, że jest w miarę gotowy. – Wstawaj.
Tym razem to on potulnie wykonywał jej polecenia. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, bo o ile deklasował ją pod względem wyćwiczenia swojego ciała, to nie był dla niej konkurentem, jeśli chodzi o czary, a w tym momencie nie mógł liczyć na swoją przewagę… jak zresztą chyba każda istota po tak bliskim i gwałtownym spotkaniu z murem.
Po tym wszystkim, zerwała ze swojego bogato zdobionego kostiumu jeden z łańcuszków, skupiła się i nałożyła na niego prosty czar pętający magię. Niby nic, jej przeciwnik mógł bez problemu go złamać, ale dawał jej jedną przewagę: nie mógł spróbować ucieczki, podczas której wspomagałby się zaklęciami bez powiadamiania jej o tym, a biorąc pod uwagę jego obecny stan, to tylko z taką pomocą mogłoby mu się to udać.
– To co, idziemy z powrotem do gospody? – rzuciła, nie oczekując odpowiedzi.
Zastanawiało ją tylko, czy krasnolud cały czas stoi za jej plecami, czy może jednak odszedł, nie chcąc tracić swojego czasu…
Awatar użytkownika
Borgar
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Borgar »

Zmierzył ją podejrzliwie wzrokiem. Owszem, wcześniej miał okazję dostrzec niebieską kobietę w karczmie, ale dopiero teraz miał na nią dokładny wgląd. Po krótkiej ocenie wyglądu jednogłośnie stwierdził, że musi należeć do rodziny arystokratycznej lub przynajmniej ma wysoki status społeczny, a co dopiero finansowy. Wszystko ładnie, pięknie... tylko był jeszcze jeden facet leżący nieopodal, a którym owa kobieta po chwili się zajęła.
- Przeto wiem, że tłum gnał w tę stronę. Skute syny nawet na mnie nie poczekały.
Udawał przed nią, iż wiedział o całym zajściu, lecz w rzeczywistości nie miał bladego pojęcia po co i dlaczego tam idzie. Z drugiej strony jako jedyny natknął się na nią, a jeśli dobrze pamięta to była mowa o jakiejś nagrodzie. Niemalże zdobył się na chciwy uśmieszek, ale prawdę mówiąc nie wyglądało na to, aby ta panna potrzebowała jakiejkolwiek pomocy. W takim razie o co to całe zamieszanie skoro miała wszystko pod kontrolą? Jak on miał to rozegrać, aby zarobić parę grosza na pożywienie. Jedyne co umiał to walczyć, ale nie dostrzegł jeszcze okazji co by to wcielić się w szeregi jakiejś organizacji zajmującej się nie tyle wchodzeniem w walkę na pełnej kurwie co załatwianiem spraw 'odręcznie'.
- Znowuż ta popieprzona magia i jej naginanie rzeczywistości.
Pomyślał, w ciszy i spokoju przypatrując się jak ona stoi nad facetem wyraźnie przerośniętego ową sytuacją. Kim on w ogóle jest? I co do kurwy nędzy oboje wyczyniali na dachu? Jakby nie patrzeć to mało nie wyskoczył ze zbroi ze strachu kiedy to runęli jak jeden mąż na ziemię. Po krótkiej ocenie sytuacji byłby coś odrzekł, ale kobieta go w tym uprzedziła. Po tym wszystkim co przeszedł, a nabiegał się niezły kawałek, ani myślał o innej opcji. Jeżeli jednak okaże się to stratą czasu to naprawdę się wścieknie. Już układał nawet plan działania demolki. Choć nie byłoby to coś równie odstrzałowego od tego co przed chwilą koło niego się stało.
- Hola, panienko. Musisz mi co nieco opowiedzieć, bo szczerze to ni diaska nie pojmuję z tego wszystkiego.
Zaczął niepewnie, acz stanowczo.
- Ty i ten... no... chłoptaś. Co wyście najlepszego nawyczyniali tam na górze?
Spojrzał w tym momencie wymownie na górę, ale kobieta już szła przed siebie, a on ledwo dotrzymywał jej kroku. Praktycznie to co chwila przyśpieszał, by tylko znaleźć się co moment na równi z nią.
- I czy możesz odrobinkę zwolnić? Bądź co bądź tyłeczek masz fajny, ale ja nie do niego chcę w tym momencie przemawiać. Słyszysz mnie w ogóle!?
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mamaria »

Przez cały czas zastanawiała się, jak ma się do tego zabrać. Zabijała ludzi, okradała, pozbawiała przytomności, uwodziła, ale nigdy jeszcze nikogo nie przesłuchiwała. Bardzo przydałaby się jej znajomosć dziedziny umysłu – wtedy nie musiałaby się z tym patyczkować, tylko od razu zajrzałaby wgląb tego człowieka i dowiedziałaby się wszystkiego…
Zawsze musi być ten pierwszy raz – pomyślała, mając jednak dziwne wrażenie, że nic nie pójdzie po jej myśli.
Ale musiała zniknąć z tego miejsca, zanim ktoś zainteresuje się całą sprawą. A nie miała zbyt wiele czasu, bo straż miejska w Danae działała wyjątkowo dobrze. Dlatego też naturalnie narzuciła szybkie tempo, jeśli nie nawet trucht.
Kiedy tylko spadła, zastanawiała się, jak się za to zabrać. Z szumu własnych myśli udało się ją wyrwać dopiero krasnoludowi, który zaczął bombardować ją pytaniami. Zwolniła też, bo uświadomił jej, że narzuciła za szybkie dla niego tempo.
– Sama chciałabym się tego dowiedzieć – powiedziała, patrząc na jej niedawnego porywacza. – Właśnie dlatego ciągniemy go ze sobą. I dzięki za komplement.

Ale marsz w takiej kompanii przez miasto nie była najlepszym pomysłem, wzbudzali zdecydowanie za dużo podejrzeń, a jeśli okaże się, że to, czego Mamaria obawiała się najbardziej - czyli to, że mężczyzna, którego praktycznie holowała nie pracuje sam - jest prawdziwe, to nie przysporzy jej to czasu na wyciągnięcie ze swojego jeńca informacji. Musiała rozegrać to jak najbardziej strategicznie.
Byli już przy wyjściu ze ślepej uliczki, w miejscu, w którym przecinała kolejną. Najdalej dwa, trzy zakręty i znów zaleje ich tłum. Tłum, przez który będą musieli się przebić. Tłum, który da blondwłosemu tyle szans na ucieczkę. Tlum, w którym mogą kryć się kolejni przeciwnicy, czekający tylko na jej błąd. Tłum, który może nagle zdecydować, że nie podoba mu się taka, a nie inna kolej rzeczy. Tłum, który jest nieprzewidywalny. Tłum, z którego mogła spróbować wydostać góra dwie osoby, nie trzy.
Ale nie mogła zostawić w takiej sytuacji swojego niespodziewanego towarzysza. Musiała rozegrać to nieco inaczej.
– Stój.
Danae to miasto elfów. Elfy cenią sobie wolność, zarówno swoją, jak i innych ras. Dlatego taki pochód przez centrum, jeszcze w dodatku w towarzystwie krasnoluda, nie wzbudzi ich zbytniej przychylności. Nimfę może jeszcze strzymają, ale na pewno nie krasnoluda. Nie, on przyda się jej do czegoś innego - zgubienia ewentualnego pościgu. Magiczna obroża powinna jeszcze gdzieś tam leżeć, jeśli ktoś będzie próbował wytropić tego mężczyznę, na pewno spróbuje znaleźć, a może nawet odzyskać; to świetna okazja, na zastawienie pułapki.
Na tę myśl, w jej umyśle pojawił się mały promyk nadziei, że to wszystko wreszcie może się udać.
– Nie możemy wyjść od tak, wzbudzimy za dużo podejrzeń. Na ile dobrze znasz Danae? – Miała nadzieję, że jak najlepiej, bo to na tym oparła swój plan.
Awatar użytkownika
Borgar
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Borgar »

Fakt faktem, ale zastanawiał się kim jest ten jej piękniś, że go tak wlecze ze sobą. Co prawda niezły harmider się zrobił na przestrzeni zaledwie kilku minut, ale już w większym stopniu marzył o spokojnym życiu, w którym nic nie działo się równie nieprzewidywalnego co tu teraz.
- Gdybym nie wiedział lepiej to powiedziałbym, że ciągniesz ze sobą ten towar, bo spieprzył Ci sprzed ślubnego kobierca. Poza tym na co on Ci potrzebny? Jakby to ode mnie zależało to już no młotem bym mu przyfasolił, aż twarz z rzycią by się pozamieniały.
Nie wyglądał groźnie, a z kolei ta kobieta nie wyglądała na nierozgarniętą. Jakim cudem więc miała z nim jakikolwiek problemy? Z jakimś cherlawym huncwotem, który pierwszy raz chyba zaznał prawdziwego życia i aż zerżnął się w gacie niczym koń. Poza tym nic wielkiego się nie działo przez krótką chwilę.
- Co znowu?
Jakkolwiek była to chamska odpowiedź na polecenie 'stój' to jednak nie był zbyt wesoły, iż znowu będzie musiał przeciągać tą całą farsę. Rozejrzał się dookoła, lecz poza tłumem nie widział żadnych problemów. No, z wyjątkiem nadmiaru elfów w tym mieście.
- Zaraz, zaraz...
Zaczął niepewnie. Ni z gruchy ni z pietruchy porusza taki temat? Już kij, że wleką tego niedoszłego kochasia co go trzyma, ale znać infrastrukturę... nie, gniazdo szpiczastogłowych, nożouchych skurwieli, na których tylko śmierć ostatnio zdawała się być odpowiednią metodą dla świętego spokoju.
- Jeżeli już to wiem gdzie karczma, gdzie trzymają tych... więźniów, bo dzisiaj zresztą tam byłem. Nie wyglądało to jak więzienie, a bardziej jak strażnica. Właściwie na co Ci ta informacja? Dobrze nie znam Danae, ale jeżeli jest jakaś bitka to ja wolę jatkę na pełnej kurwie i pokazać elfom gdzie ich miejsce, aniżeli uciekać w podskokach jak zaszczute zwierzę!
Ukrywał przed nią, że raz po prostu oddał się dobrowolnie w ich ręce, ale drugi raz tego nie zamierza powtarzać, bo i nie ma z czego opłacić ewentualne szkody i nie szkody.
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mamaria »

– Przed chwilą pytałeś się mnie, czy cię słucham, a teraz okazuje się, że to ty mnie nie słuchasz. Mówiłam już, wie co tu się dzieje i mam zamiar zmusić go do tego, żeby wszystkim się skrupulatnie podzielił – próbowała zdenerwować się na krasnoluda, ale jakoś nie potrafiła. Przypominał jej osobę, którą tak usilnie próbowała się stać: kobietą, która szuka przygody i nie przejmuje się niczym, co aktualnie jej nie przeszkadza. Niestety, nie potrafiła tego osiągnąć - usilnie wpajane lekcje etykiety, poprawnej wymowy oraz innych aspektów związanych z poprawnego zachowania na dworze cały czas dawały o sobie znać, nawet po tylu latach. Do jasnej cholery, przecież nawet kiedy mówię staram się nie używać tych samych słów, bo mnie to razi, co ja w ogóle próbuję osiągnąć?!
Zapewne szczególną rolę w tym miało to, że jej dawno zmarły mistrz, Levarth wymógł na niej dalszą naukę dobrych manier wymaganych w wyższych strefach i podświadomie usilnie się tego trzymała, bo była to jej ostatnia pamiątka po nim. Sama już nie wiedziała.
Wiedziała jednak, że musi szybko się zorganizować - przesłuchanie zajmie jej trochę czasu, w dodatku nie będzie mogła przeprowadzić go w karczmie… Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, iż zupełnie nie przemyślała całej sprawy; nie znała w Danae żadnego miejsca, w którym mogłaby dyskretnie przesłuchać swojego jeńca. Nie miała co liczyć na to, że znajdzie jakiś opuszczony budynek - nie w elfim mieście, które szanowało każdy skrawek zieleni, a wszystkie zabudowania, które nie miały żadnych mieszkańców były błyskawicznie przejmowane przez władze i sprzedawane na licytacjach, które odbywały się co jakiś czas - rządzący miastem nie lubili tracić cennej przestrzeni mieszkalnej.
Będę zmuszona wciągnąć Lereona w tę sprawę znacznie mocniej, niż się spodziewałam… Mamaria wiedziała, że elfowi nie będzie to na rękę, bo jeśli jakiekolwiek brudne interesy wyjdą na jaw, może mieć duże problemy. W dodatku, domyślała się, że elf za swoją ladą kryje znacznie więcej, niż chciałby opodatkować, ale kryje to na tyle dobrze, że nikt nie był w stanie nic mu udowodnić. Jeśli teraz się to zmieni, to nimfa nigdy sobie tego nie wybaczy. Wiedziała jednak, że jeśli ryzyko będzie zbyt duże, to mężczyzna po prostu nie zgodzi się na jej propozycję, chcąc chronić siebie. Więź, która ich łączyła była silniejsza, niż dwójki partnerów handlowych, ale nie byli tak blisko, aby jedno poświęciło się za drugie.
Zdecydowała się na tę opcję, mimo tego, że żeby udało jej się coś w tej kwestii osiągnąć będzie musiała przedrzeć się przez tłum, który zapewne będzie obecny w okolicach strefy handlowej. W dodatku, będzie musiała rozdzielić się z krasnoludem; elfy krzywo patrzyły na niewolnictwo, a ona nawet nie próbowała sobie wyobrażać, jak zareagowaliby na niewolnictwo, do którego rękę przykłada krasnolud. Przecież prowadząc mężczyznę przez miasto właśnie tak będzie to wyglądało, i jakiekolwiek tłumaczenie, że sytuacja jest inna, niż na jaką wygląda spełzną na marne, bo tłuszcza raczej nie będzie chciała słuchać jej wyjaśnień, tylko od razu zabiorą się do linczu… nawet, gdyby udało jej się przemówić im do rozsądku, to zmuszą ją do pójścia do straży miejskiej, której będzie musiała przedstawić całą sprawę, a wtedy wszystkie starania mające na celu odcięcie się od przeszłości pójdą na marne.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie. Zrobimy tak: ty wrócisz do karczmy i poinformujesz gospodarza o tym, że jestem bezpieczna. Jeśli będą pytać, opowiedz im co tu się zdarzyło. Będziesz na mnie czekać, a ja w ten czas pójdę w jakieś miejsce, w którym będę mogła sobie z tym gagatkiem spokojnie porozmawiać. Gdy wrócę, to nie omieszkam wysupłać z sakiewki trochę grosza. – Mamaria spróbowała wziąć krasnoluda pod włos, odwołać się do ich niemalże rasowej chciwości. Miała tylko nadzieję, że ten jeden nie będzie wzorem cnót i szlachetnością, ale da się w ten sposób przekonać do jej racji. Pomimo tego, kiedy mówiła te słowa, uświadomiła sobie, że krasnolud swoim sposobem bycia zaskarbił sobie jej sympatię, a ona wolałaby iść razem z nim.
Awatar użytkownika
Borgar
Szukający drogi
Posty: 32
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Borgar »

Dziwny był ten świat na powierzchni. Zupełnie tak został on mu przedstawiony przez swojego papę, który chcąc nie chcąc był zmuszony zawitać na powierzchnię nie tylko ze względu na interesy. W pewnym momencie przestał w ogóle zastanawiać się nad tym co zaszło dzisiaj, a głowa go niemiłosiernie zaczęła boleć od tego wszystkiego. Z nerwów byłby teraz gotowy podjąć nietypowe działania, lecz kojący głos kobiety za każdym razem torpedował jego zamiłowania do porządnej bójki, a tylko tego mu teraz brakowało do szczęścia. A jak dobrze pamięcią sięga to ni cholery dobrze nikomu nie przywalił odkąd zawitał do chędożonego miasta szpiczastouchych botaników od siedmiu boleści. Już pomijając fakt, iż na prawo i lewo same Elfy sobie hasały po mieście, a przez cały ten zgiełk pot zaczął mu się rosić na czole. Brwi zmarszczył, wysłuchując tego co ta kobieta miała mu do powiedzenia, niekiedy przejeżdżając palcami po brodzie.
- Hehe. Ja nawet swojej starej nie słuchałem, a co dopiero Ciebie, dziewczę drogie...
Pomyślał. Czym jak czym, ale prywatnymi sprawami przed nikim obcym się nie chwalił, choć swoją drogą jak na osobę o dużym ubytku cielesnym to i tak uznał ją za apetyczny kąsek. Ba! Była gotowa mu zapłacić, aczkolwiek szczerze mówiąc nie kiwnął nawet palcem, a ona wyglądała na kogoś kto potrafi samodzielnie zadbać o swój własny tyłek. Nie ma co psuć chwili, trzeba ją wykorzystać!
- Się wie!
Prawie że zasalutował kiedy tylko zakończyła swój wywód na temat... kilka spraw. Spojrzał jeszcze tylko na jej jeńca, aż szkoda że sam nie opierdoli mu twarzy jak na krasnoluda przystało, ale... jej chłopak. Niechaj robi z nim co dusza zapragnie. On miał jak widać tylko ładnie wyglądać, a z drugiej strony cieszył się, że te leśne zapierdalaki wrócą z gównem na ramieniu, a nie nagrodą. Nawet, jeśli go teraz wycacka to przynajmniej umrze z głodu z uśmiechem na twarzy.
- Rozumiem, że zobaczę Cię jeszcze w jednym kawałku, hę? Tylko postaraj się nie spędzić z nim całej nocy, bo jeszcze mu tym schlebisz. No... to widzimy się niebawem... eee... pani nimfo?
Odwrócił się na pięcie, ale zdążył jeszcze rzucić jedną kwestię przez ramię zanim po krótkiej długiej chwili by zniknął.
- Tak w ogóle to mów mi Borgar.
Nie czekając zbytnio na odpowiedź popędził w stronę gospody.


***



W karczmie obecnie panowało lekkie zamieszanie, ale gospodarz zawsze stając na wysokości zadania podoływał nawet największemu zagrożeniu. Kiedy krasnolud butnie wszedł do przybytku zastał w nim jeszcze więcej osób, aniżeli wybiegło z tej stodoły. Poprawił tylko swój hełm i przepchnął się przez gawiedź. A zważywszy na ich uzbrojenie i postawę musieli być poszukiwaczami przygód, łowcami nagród lub po prostu zwykłymi kanaliami, podżegaczami z pierwszej lepszej alejki.
- Te, panie stary! Problem załatwiony, nimfa jest cała, bezpieczna... tylko musiała skoczyć jeszcze na zakupy.
Wszyscy spojrzeli na niego. No, prawie wszyscy, bowiem nie każdy był zainteresowany tą sprawą.
- J-już? A masz dowód na to, iż jest cała?
- Przeto kurwa mówię do jasnej anielki, baranie Ty... Ty...
Wśród tłumu odezwał się mężczyzny głos.
- Krasnal ściemnia. Wciska nam kit, aby wziąć całą nagrodę tylko dla siebie.
Drugi głos się odezwał. Tym razem kobiecy.
- Gdyby faktycznie tak było to przyniósłbyś coś co należy do niej.
Inne głosy zaczęły się unosić po pomieszczeniu, aż w końcu jeden z elfów wyciągając miecz z pochwy i unosząc go ku górze krzyknął na cały głos.
- Bracia! Idziemy po naszą należną nagrodę!
I wszyscy praktycznie jak jeden mąż wybiegli z karczmy.
- Ej! Wy patałachy tępe! Zaraz wam przeto powiem jak to było! Wracać tu wy... ach!
Machnął na nich ręką z pogardą, zdejmując z głowy hełm i trzymając go w lewym ręku zaczął się przechadzać po izbie. Spoglądał tylko na karczmarza co chwila, aż w końcu zdruzgotany poziomem inteligencji "wyższej rasy" miał tego serdecznie dość.
- ONA... JEST... KURWA... BEZPIECZNA.
Absolutnie nie unosił się wobec gospodarza, a jedynie jak dziecku starał mu się wpoić tę informację, zaś sam powędrował do swojego jeszcze pokoju.
Awatar użytkownika
Mamaria
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kiedyś zwykła ludzka kobieta, po
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Mamaria »

– Dzięki, Borgar – powiedziała cicho do szybko oddalających się pleców krasnoluda. – Mi możesz mówić Mamaria. – Raczej nie było szans, żeby usłyszał.
Kiedy sylwetka zatopiła się w tłumie, a ona nie mogła już go wypatrzyć, spojrzała jeszcze raz na swojego więźnia - nie wyglądał najlepiej, a i cały czas patrzył się na nią tak… źle. Nie podobało jej się to, ale musiała to zignorować. Zamknęła oczy i spróbowała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów z planu miasta. Niestety, nigdy nie lubiła Danae - zdecydowanie wolała Adrion, ze względu na jego znacznie przyjaźniejszą atmosferę i liczne wspomnienia, które wiązały się z tym miastem - dlatego nie odwiedziałą miasta zbyt często. Niestety, teraz wychodziło jej to bokiem.
Zdając się na łut szczęścia, zdecydowała się przejść przez mniej uczęszczane rejony dzielnicy handlowej, opuścić ją, okrążyć i spróbować dostać się do sklepu jej przyjaciela, za wszelką cenę unikając tłumów.
– To co, powiesz mi o co tak naprawdę chodzi? – zapytała, zaczynając iść; stawiała kroki w ciszy, czując, że nie uzyska odpowiedzi. Po kilku długich chwilach, kiedy odechciało jej się tych podchodów, dodała – Zobaczymy, czy dalej będziesz taki cichutki…

––––––––––


Domyślała się, że po tych wszystkich wydarzeniach, taki marsz to nie będzie bułka z masłem, ale nie podejrzewała, że idąc będą z niej spływać strużki potu, który już chyba całkowicie przesiąkł jej ubrania. Chyba pierwszym powodem było to, że gdy szli, okazało się, że mężczyzna w którymś momencie jej ucieczki - najprawdopodobniej wtedy, kiedy spowił ich dym - użył magii przestrzeni, przez co znaleźli się na drugim końcu miasta, a ona musiała ominąć prawie połowę jego powierzchnii przedmieściami, potem jak najkrótszą drogą przejść przez zachodnią część dzielnicy handlowej, prosto do sklepu jej przyjaciela.
Drugi powód był nie mniej ważki - pulsujące bólem ciało nie było największym komfortem, jaki mogła mieć zapewniony. Oczywiście, użyła nieco domeny życia, żeby ulżyć nieco swoim cierpieniom, ale nie było tego zbyt wiele - proste czary, jakie mogła rzucić, to głównie te przeciwbólowe, otumaniające. Żeby zadbać o stan ran w profesjonalniejszy sposób, musiałaby uważnie wsłuchać się w swoje ciało, żeby nie ryzykować pogorszenia swojego stanu, a wtedy jej jedyne źródło informacji bez problemu mogłoby jej umknąć; na to nie mogła sobie pozwolić.
Całe szczęście, że całe to szaleństwo zbliżało się już do końca - zagłębiali się coraz bardziej w dzielnicę handlową, bo wokół pojawiało się więcej i więcej ludzi, którzy nie podzielali jej aktualnego zamiłowania do ciszy.
Nagle, za jednym z zakrętów, zobaczyła plac. Niezbyt duży, ale pełen ludzi, nieludzi, straganów, stoisk, przekrzykujących się wzajemnie handlarzy i całej tej otoczki. To było jedno z tych małych miejsc handlu, na temat którego nie dało się znaleźć żadnych informacji od postronnych. Jedno z tych miejsc, które znajdowało się albo przypadkiem, albo gdy ktoś wtajemniczony wtajemniczył i nas. Nawet nie musiała patrzeć, co było tutaj sprzedawane, bo doskonale znała ten mały ryneczek - lata temu ona też próbowała sprzedać tutaj coś swojego: biżuterię. Wtedy jeszcze nie była tak dobra z kreomagowania, jak teraz, a i jej umiejętności obrony praktycznie nie istniały; po kilku dniach nieudolnych prób, kiedy wracała wieczorem do gospody, ktoś napadł na nią, pozbawił przytomności i ukradł wszystko, co miała. Ktokolwiek, kto spróbowałby czegoś takiego teraz, najprawdopodobniej skończyłby z odciętą ręką, albo i gorzej, ale to była dla niej wystarczająca nauczka.
Podjęła marsz, powoli zanurzając się w tłuszczę. Gdzieś w jej umyśle pojawił się niepokój, ale postanowiła go zignorować i zdać się całkowicie na swój zdrowy rozsądek.
Już kilka chwil później niewłaściwość tej decyzji ukazała się jej w całej okazałości, gdy poczuła silne pchnięcie w plecy, które posłało ją w tłum; nie przewróciła się - nie przy takim zagęszczeniu osób, ale wystarczyło, żeby straciła równowagę i cenny czas potrzebny na jej odzyskanie. Całe to zmęczenie sprawiło, że szala znów przechyliła się na stronę jej przeciwnika, który zaczął uciekać, lawirując w tłumie. Mamaria na początku miała znacznie trudniej - prawie wszystkie okoliczne elfy, które widziały sytuację, starały się jej jakoś przeszkodzić, bo nie uznawały niewolnictwa; później szło już znacznie łatwiej, ale wiedziała, że nie ma szans - mężczyzna zerwał jej czar i mógł swobodnie korzystać ze swoich zdolności magicznych, w dodatku z każdą chwilą biegu powiększał swoją i tak miażdżącą przewagę. Gdy udało jej się wydostać z placu, nie widziała niczego, co mogłoby podpowiedzieć jej, gdzie mógł uciec blond-włosy.
Westchnęła głośno i oparła się o ścianę, zbierając myśli i próbując wymyślić jakieś sensowne wyjście z tej sytuacji.
Zablokowany

Wróć do „Danae”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości