TurmaliaPodróż po nowe życie.

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Obroża drażniła nieco szyje i nadszarpywała godność, druid jednak schował swą dumę do kieszeni. Na wszystko przyjdzie czas...
"Łyse małpy" pomyślał Darshes, przyglądając się trajkoczącym strażnikom. "Jaki kretyn pakuje się konno w tak gesty las?" Odpowiedź przyszła natychmiastowo i wcale nie zdziwiła maie - człowiek. Cóż, nie byłoby zaskoczeniem gdyby jakiś niedźwiedź, wyverna czy inny duży drapieżnik zaucztowałby dziś w koninie. Widząc jednak narastające napięcie i czując obok siebie drżące ciało Winki, druid poczuł się przyparty do muru. "A więc krwawa jatka nie rozegra się przy ruinach, a w samym sercu kniei?" Nie, żeby mu to jakoś szczególnie przeszkadzało, wciąż jednak był odpowiedzialny za bezpieczeństwo dziewczyny.
Uniósł pysk i zawył przeciągle, zagłuszając na chwilę wzbierającą się kłótnie.
- Rozbrzmijcie, moi przyjaciele! - posłał na psychicznej nici we wszystkich kierunkach. - Zaśpiewajcie pieśń, by wzbudzać strach i grozę!
Natychmiastowo wyczul wiele umysłów, odpowiadających na wezwanie. Jak krople, spadające na gładką wodną tafle, tak jedna świadomość za drugą udzielała pozytywnej odpowiedzi. Kiedy nadeszła ich dostateczna ilość, przeszedł na kolejne łącze - bardziej prymitywne. Wyczuwając tętniące wokół życie, zagłębił pazury w miękkim podłożu z mchów i krzewów, słuchając powolnych rozmów. Z nimi nie można było szybko. Nie można było rozmawiać gwałtownie. Niektórzy żyli od setek lat, inni zaledwie od kilku miesięcy. Wszyscy jednak nie pojmowali czasu tak, jak to jest w zwyczaju ludzi.
Jednak i one w końcu zaszumiały, a polana rozjaśniła się o odcień.

Ogary warczały - nie w konkretnym kierunku, ale tak po prostu. Do nich również dotarł komunikat, nie poczuły się jednak w obowiązku by odpowiedzieć, a tym bardziej posłuchać. Wyczuły jednak zmianę w otoczeniu znacznie szybciej niż mężczyźni, pochłonięci żywiołową już teraz dyskusją. Nie przestali nawet mielić ozorami, gdy Darshes zawył na całe gardło czy gdy pobliskie ptaki rozćwierkotały się w szaleńczej pieśni. Kolorowa płomykówka przestąpiła z nogi na nogę, obserwując mężczyzn pod sobą. Pohukiwała cicho, starając się zmusić swe oczy do wyraźniejszego widzenia.
Dopiero jeden z mężczyzn, ten zwany Weridem, gestykulując żwawo, rąbnął wierzchem dłoni w pień i zasyczał wściekle. Rozcierając rękę, miał już powrócić do wyszydzania rozmówcy, gdy jego oczy zrobiły się szerokie jak denka od kufli. Nie tylko jego zresztą. Kapitan, postawny mężczyzna w sile wieku, wpatrywał się z rozdziawionymi ustami jak jeden z jego kamratów, cofając się o krok, wpada na krzak, którego mógłby przysiąc, że minutę wcześniej tam nie było. Większy z psów zapiszczał gwałtownie i odskoczył, podkulając łapę. Wokół jego uniesionej kończyny obwijała się ciernista bransoletka z klujących pnączy jeżyn.
Z każdą chwilą, przestrzeń zdawał się kurczyć, a neutralny dotąd teren wydał się wrogi. Nie pomogło również rozdzierające powietrze wycie watahy, czy też odbijający się od pni ryk niedźwiedzia. Coś nad ich głowami wrzasnęło nieludzko, zasłonięte gęstym dywanem z liści. Darshes rozpoznał i docenił gest Wyverny. Na koniec bór pociemniał, lecz mimo to zdawał się emanować jakimś wewnętrznym, szmaragdowym blaskiem.
Tak samo jak psie oczy druida.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Przez jedną krótką chwilę Wince wydawało się że w obliczu zagrożenia strażnicy zjednoczą sie i zaczną działać razem. W końcu nic tak nie zbliża ludzi do siebie jak wspólny wróg i świadomość iż działając w pojedynkę twoje szanse przetrwania dramatycznie spadają. Żołnierze stanęli plecami do siebie tworząc formacje kręgu. Z dobytymi mieczami rozglądali się niepewnie wokół wyczekując tego co miało nadejść. Na jakiś czas ustały waśnie i spory co skryba przyjęła z wyrazem zadowolenia. Bibliotekarka czułaby się jeszcze lepiej gdyby jej skromna osoba znalazła sie wywnętrz ochronnego kręgu stworzonego przez strażników, ale mężczyźni najwyraźniej o niej zapomnieli.
Niestety czar optymizmu szybko prysł. Szalejąca przyroda zbudziła w żołnierzach ich największego wroga . Wroga przed którym nie byli w stanie się ukryć a który tylko potęgował ogarniające ich uczucie strachu. W sytuacji gdy wszystkie twoje zmysły ostrzegają cię przed zagrożeniem, a jednocześnie nie jesteś w stanie dostrzec niczego przeciw czemu mógłbyś skierować swoja broń, zaczyna działać wyobraźnia wypierająca z umysłu logikę i chłodna kalkulację. Kto jak kto ale żołnierze z całą pewnością potrafili wyobrazić sobie coś czego należy sie bać.
- Musimy uciekać! - Nie wytrzymał ostatecznie jeden z strażników i nie czekając na opinię pozostałych rzucił się do realizacji swojego pomysłu. Wkrótce drugi z wojowników ruszył za nim popierając ową koncepcję.
- Stać! To rozkaz! - Wrzeszczał kapitan. - Przeklęci dezerterzy! Wracać tu! Gailanger! - Wywołany do działania, zakapturzony strażnik sięgnął po swój łuk i wycelował w kierunku uciekających. Po chwili jeden z biegnących padł martwy z strzałą wbitą w plecy. Pierwszy z dezerterów zdołał schować się za gęstwiną drzew w związku z czym łucznik nie był w stanie dosięgnąć go swoja bronią.
- Cholera! Czy nie widzicie co się dzieje! - Odezwał się Werid wskazując na bibliotekarkę - To wszystko sprawka wiedźmy! Nie możemy stać tu bezczynnie. Inaczej nas pozabija. Wypuść psy Kaz! - Strażnik trzymający na smyczy parę ogarów niemal okazał wdzięczność młodemu żołnierzowi za to iż wreszcie może zrobić cokolwiek by przydać się drużynie. Podobnie zresztą musiały czuć się jego zwierzaki. Nie zważając na krzyki i protesty kapitana Kaz spuścił oba psy a te natychmiast skoczyły w kierunku Winki. Werid bez wahania ruszył ich śladem.
- Nie! - Kapitan Medir zupełnie tracąc głowę, dopadł mężczyznę trzymającego wcześniej psy i w napadzie złości przebił tamtemu klatkę piersiową długim mieczem. Na szczęście dla skryby na drodze rozwścieczonych bestii pozostawała jeszcze dwójka z kompani strażników, w tym olbrzym który już wcześniej nawrzeszczał na Werida. Mężczyzna zachował na tyle przytomności by trzymaną przez siebie olbrzymią tarczą uderzyć jednego z psów a następnie dopić do swoją bronią. Drugi z zwierzaków był za szybki, bez trudu ominął walczącego strażnika i obnażając kły krok po kroku zbliżał się do skryby. To samo uczynił Werid który zawczasu ogarnięty szaleństwem powalił jednego z kompanów i ruszył w stronę Winki.
Bibliotekarka zerwała sie z miejsca z zamiarem ucieczki przed młodym żołnierzem i towarzyszącym mu psem. Nagle coś szarpnęło ją za rękę. Dziewczyna z przerażeniem zorientowała się że przez cały ten czas bezwiednie owijała trzymaną w ręku smycz wokół swojej dłoni, w skutek czego teraz była przywiązana do pilnującego ją czworonoga, kompletnie ograniczając swobodę ruchów zarówno swoich jak i trzymanego przez siebie zwierzaka. Szarpiąc się i próbując uwolnić rękę Winka spojrzała na zbliżających się napastników.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Zadowolony z efektów, maie kontynuował przelewanie energii.
Ludzie zebrali się w ciasną gromadę, bo nie od dziś wiadomo, że w kupie raźniej. To przynajmniej wiedziały prawie wszystkie zwierzęta, a tym kilku samotnikom, którym ta reguła nie została jeszcze nabita pazurami do tępych łbów, naprawdę niewiele rzeczy zagrażało. Oczywiście nie to, żeby ośmiu ludzi, ocierających się wzajemnie ramionami, było cięższym przeciwnikiem dla jakiejkolwiek magii tego świata. Wyczuwając jednak zagrożenie z zewnątrz, każda inteligentna wspólnota, niezależnie jak skłócona by była, jednoczyła swe wysiłki, by razem stawić czoła wspólnemu wrogowi. A gdyby tak się stało, wszyscy oni mogliby się wreszcie wynieść z tego uświęconego matecznika i przestać zagrażać grupie małych wilczków.
Jednak umysł człowieka nie działał tak, jak Darshes by tego pragnął.
Z niezrozumiałych przyczyna napięcie, które winno zostać odłożone na bok w obliczu realnego zagrożenia, eksplodowało. Uzbrojeni w żelazo ludzie zwrócili się przeciwko sobie, obnażając nagie ostrza i wykrzykując stek bezsensownych bzdur. Już wkrótce pierwsze krople krwi zrosiły nawilgłą ściółkę, a pierwsze ofiary upadły z głuchym łomotem na miękki mech. Jednak ich własnej, splugawionej juchy było im mało, a chciwe oczy zwróciły się ku niewinnemu dziewczęciu. Pieski cywilizacji - tzw. ogary strażnicze - w jednej chwili z partnerów zmieniły się w nic więcej jak bezmyślną broń, kierowaną wolą i słowami gorszych od nich potworów.
Spuszczone ze smyczy, dwie bestie pognały w stronę Winki i jej samozwańczego obrońcy, a ciasny kawał skóry, ciasno zaciśnięty na gardle Darshesa, spazmatycznie począł go przyduszać. Już pierwsze szarpnięcie wybiło go z koncentracji, a niekontrolowana energia uderzyła niczym fala w pobliskie istoty. Wysiłkiem woli postanowił odzyskać nad nią kontrolę, było już jednak za późno - spora jej część została zużyta do nieznanego mu celu, a zważając na emanującą z niego pogardę dla rasy ludzkiej, nie wyjdzie to na zdrowie żadnemu z obecnych tu sapiensów.
Jeden ze strażników - chłop rosły jak drzewo - zastąpił drogę pierwszemu z psów, ogłuszając go i dobijając wyćwiczonym ruchem. Kompan jego się jednak spóźnił i w powstałej luce prześlizgnął się drugi z ogarów. Przekrwione oczy zwierzęcia i oblepione śliną zęby nie należały do najbardziej pocieszających widoków, a z pewnością już nie były tak przyjazne jak się tego spodziewał maie. Za nim zaraz podążał mężczyzna, Darshes uchwycił go jednak tylko kątem oka, zbyt skupiony na magii i nadbiegającym przeciwniku.
Czworonóg skoczył, maie zaś tylko warknął.
Szmaragdowy rozbłysk nie zmienił trajektorii lotu zwierzęcia, to jednak, co wylądowało na Wince, nie miało w sobie ani grama życia. Psie zwłoki wciąż jeszcze emanowało magiczna poświatą, ulatniała się ona jednak w postaci dymiących, zgniłozielonych oparów. A jakaś część duszy druida umarła razem z psem, bezpowrotnie zmieniając się w szept w ciemnościach. Krew jednak wrzała, a adrenalina robiła swoje. Atakujący ze wszystkich stron swąd krwi, oszałamiał zwierzęce zmysły i coraz bardziej utrudniał logiczne myślenie.
W pysku mu zaschło.

Werid jako pierwszy uświadomił sobie, że pomylił cele. Był zaledwie kilka kroków od swojej ofiary, gdy dziwaczny kundel domniemanej czarownicy zwrócił na niego swe spojrzenie. Będąc młodym, nie jeden raz wyczuwał żądze krwi, gdy podczas patrolu jego stopy skierowały go w stronę mniej bezpiecznych dzielnic Turmali. Zamieszkiwała je głównie biedota i smród niósł się tam tak okropny, że samo przejście było udręką. Przebywający tam ludzie nie patrzyli nań zbyt przyjaźnie i mógłby się założyć o kwartalny żołd, że gdyby nie kawał solidnej stali przy boku, nigdy nie wyszedłby żywym z tamtejszych mrocznych zaułków. Teraz jednak nie był nawet pewien, czy dzierżone ostrze w czymkolwiek mu pomoże.
Chęć mordu zdawała się być tak gęsta, że z pewnością mógłby ją przed sobą kroić. Czuł lodowate macki, niczym ramiona kochanki obwijające się wokół ciała, a następnie wnikające głębiej. Znacznie głębiej. Odrętwienie zatrzymało kroki i sprawiło, że mięśnie poczęły drżeć. Stal zabrzęczała o nagolennik, a pancerz wydał się zbyt ciężki i zbyt gorący. Jeśli zaraz nie zdejmie go razem z kaftanem, z pewnością się udusi.
Oczy psa zmrużyły się, a na jego pysku wykwitł... uśmiech? Nie radosne szczerzenie kłów, czy głupkowaty wyraz szczęścia. To co widział, przypominało raczej mściwy wyraz satysfakcji, który nieraz towarzyszył mu rano w lustrze. I nie był już do końca pewien czy stoi przed człowiekiem, czy przed psem.
Miecz stał się nieznośnie ciężki, wręcz rwał w nadgarstkach, a kirys dusił ciaśniej niż stado egzotycznych węży, sprowadzanych przez jego rodzinę. Ziemia postanowiła zmienić się w chyboczący pokład, z każdym mrugnięciem kołysząc się coraz bardziej. Myśli odpływały. Stawały się prostsze. Jak instrukcje. Duszno. Stanowczo za duszno. Musiał stąd wyjść! Zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrze. Nabrać trochę tlenu w płuca. Musiał... Inaczej się udusi!
Głupiec nie wiedział, że jego serce od dawna już nie biło.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Wydarzenia wokół skryby działy się zdecydowanie za szybko. Winka skoncentrowana na własnej dłoni i rozpaczliwej próbie oswobodzenia się z krępujących ją węzłów, nie była w stanie dostrzec co stało się z szarżującym przeciw niej zwierzęciem. Ujrzała za to młodego żołnierza który przewraca się tuż przed nią. Werid padł na ziemię na chwilę przed tym nim zdołał wymierzyć cios w stronę bibliotekarki. Pozostali strażnicy, ci którzy jak do tej pory zdołali się opierać ogarniającemu wszystko szaleństwu, a co do których skryba mogła mieć nadzieję że opowiedzą się po jej stronie, uwikłani w swoje pojedynki również nie byli w stanie dostrzec szczegółów walki jaka rozegrała się wokół Winki. Zarówno kapitan Medir, łucznik zwany Gailangerem i wielkolud który wcześniej zatrzymał jednego z psów, ruszyli jej z pomocą. Ciśnięta przez olbrzyma włócznia wbiła się w plecy Werida nim ten zdołał podnieść się z ziemi.
„O ile w ogóle był w stanie to uczynić” zastanawiała się bibliotekarka wpatrując się w nieruchome ciało żołnierza. Zdrowy człowiek nie upada w ten sposób. Werid runął na ziemię, bezwładnie, tak jakby w ogóle nie miał świadomości co się z nim dzieje. Nawet nie próbował wyciągnąć przed siebie rąk aby złagodzić uderzenie . Cokolwiek się tu wydarzyło, Winka miała świadomość że nie pomoże jej to w oczyszczeniu się z zarzutów o stosowanie magii. Widziała na twarzach zgromadzonych wokół niej strażników milczące pytanie domagające się wyjaśnienia zaistniałych wydarzeń.
- Nie ma co. Ty to masz szczęście. – Odezwał się w końcu łucznik kopiąc jeden z wystających z ziemi korzeni drzew – Nie dość że masz przy sobie psa zabijakę który wygląda jak jakiś mizerny kundel, to jeszcze drzewa są po twojej stronie. Gdyby ten głupiec Werid patrzył pod nogi byłoby z tobą krucho.
Sądząc po reakcji pozostałych, tłumaczenia Gailangera nie do końca były w stanie ich przekonać, jednak potrzeba wyjaśnienia tajemniczych zjawisk w końcu zwyciężyła. Ludzie uznali że najbardziej niedorzeczna teoria jest lepsza niż jej całkowity brak.
- Colick, jesteś ranny? Możesz iść? – Spytał kapitan strażnika poturbowanego przez Werida. W odpowiedzi tamten pokiwał twierdząco. - A zatem wyruszamy. Im szybciej wyniesiemy się z tego miejsca tym lepiej. Do garbarni! – Padł rozkaz.
- Nie powinniśmy ich pochować? – Zdziwił się łucznik.
- Nie mam zamiaru tracić czasu dla zdrajców i dezerterów. Niechaj zajmą się nimi zwierzęta. – Oznajmił kapitan ku zdziwieniu swoich ludzi. Kolejna niepopularna decyzja nie polepszyła nastrojów wśród oddziału. Nikt jednak nie odważył się protestować.
Olbrzymi strażnik podał Wince płaszcz noszony przez jednego z poległych.
- Trzymaj. Wprawdzie tu nie czuć, ale sadzać po tym co się dzieje, nad nami szaleje potężna burza. Lepiej obyś nie przemokła gdy tylko wyjdziemy z lasu. – Powiedział.
- Jeśli wyjdziemy. – Wściekał się Gailanger. – Do cholery, kładę swój łeb na katowskim pieńku że las ten wyglądał wcześniej inaczej. Nawet nie mam pojęcia w którą stronę iść. A niestety tropiciela i psów już z nami nie ma.. – zarzucił kapitanowi.
- Właściwie to jest. Winko czy twój pies może robić za przewodnika? – Odburknął Medir.
Skryba chciała protestować. Wytłumaczyć że to nie jest jej zwierzak, że nawet nie wie skąd się wziął, co potrafi i w jaki sposób wyczynia te wszystkie cuda. Uznała jednak że akurat spraw dziwnych, niewiadomych i niewytłumaczalnych więcej im nie potrzeba, więc wolała nie zaprzeczać.
- Myślę że może.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Mieszaniec zamerdał ogonem i zaszczekał radośnie, starając się jednocześnie uspokoić wzburzone zmysły. Świat wciąż jeszcze wypełniała mu krwawa mgła, zdołał się jednak uspokoić na tyle, by nie warczeć na strażnika, podającego płaszcz Wince. Gdyby wielkolud zrobił to zaledwie minutę wcześniej, maie rozszarpałby go na kawałki.
Magia wciąż zalewała polanę falami, niewyczuwalna jednak dla ślepych na nią istot. Jej ponowne pochłonięcie wydawało się dobrym pomysłem, dopóki wraz z mocą nie nadeszły negatywne uczucia, które na powrót ogarnęły umysł ducha lasu. Zduszenie ich wiązało się ze znacznie większym wysiłkiem, niż Darshes brał pod uwagę.
- Możemy ruszać? - zapytał w końcu jeden z odzianych w stal mężczyzn, z niecierpliwością przyglądając się Wince.
Zaskoczyło to druida, jako iż to on miał prowadzić. Potem sobie jednak przypomniał, że bezwłose małpy nie nawykły do komunikacji z innymi zwierzętami. To znaczy, nie na równych warunkach. "Ignorancja prawdziwie jest błogosławieństwem..." zadumał się kundel i uprzedzając rozkaz bibliotekarki, pociągnął dziewczynę w stronę skraju teraz już ciasnej polanki. Duma nie pozwoliłaby mu na przyjmowanie rozkazów od człowieka, a już na pewno nie od takiego, który uważa zwierzęta za pasożyty.
Wyverna zaryczała donośnie nad ich głowami, przypominając o swojej obecności. Sprawiło to, że połowa oddziału zatrzymała się niemal w pół kroku i podniosła zaniepokojone spojrzenia. "No tak..." pomyślał nieco zawstydzony maie. Zapomniał.
- "Masz moje podziękowania, Szybująca-wśród-chmur." - przekazał na mentalnej linii i wyczuł w odpowiedzi samozadowolenie. Pokręcił pyskiem w niedowierzaniu - istoty te miały doprawdy za wysokie mniemanie o sobie. Ciekawe czy to pozostałość po smoczej krwi, wciąż krążącej w ich żyłach? - "Wam również dziękuje, bracia i siostry." - dosłał na szerszym łączu, by myśl ta dotarła do wszystkich zwierząt.

Podróżując przez las, mieszaniec co jakiś czas przystawał. Las rzeczywiście się zmienił, a tego bezpośrednim powodem był właśnie on. Wrócenie po własnych śladach było niemożliwe i raczej mało wygodne. Musieliby minąć ciało wielkiego dzika, którego niewytłumaczalna śmierć sprawiłaby Wince jeszcze więcej problemów. Dodatkowo trasa ta przebiegała zbyt blisko wilczej nory i szansa na spotkanie obu grup była zbyt duża. Nie mając więc większego wyboru, poprowadził grupę nieco na południe, by upewnić się, że nikt już nie zakłóci spokoju matecznika.
Problem pojawił się jednak zaraz po tym. W przeciwieństwie do swych wilczych kuzynów, Darshes nie znał się na tropieniu po zapachach i choć umiał rozróżnić większość z nich, wonie te często mieszały się ze sobą, powodując ogłupiającą mieszankę. W końcu, zmęczony i rozdrażniony, poddał się udawaniu i miast przykładać nos do wilgotnej ściółki, uniósł go do góry, w stronę stukającego dzięcioła. Ptak nie był skory do przerwania posiłku, jednak dość przekonujące argumenty maie(o niesprawnych skrzydłach i uciekaniu przed lisami) pomogły mu podjąć właściwą decyzję.
Droga nie była prosta i z pewnością nieprzystosowana do podróżującej przez nią zbrojnej eskorty. Wilcze jamy, wystające pnie i kolczaste zarośla dodawały uroku leśnej przeprawie, czego niestety jednak nie docenili jego ludzcy współtowarzysze. Narzekania i jęki przeplatały się ze złorzeczeniami na bibliotekarkę i jej kundla. Nastroje się pogarszały, a mając w pamięci ostatnie wydarzenia, Darshes modlił się do znanych sobie bogów, był łyse małpy zachowały choć odrobinę samokontroli.

W końcu jednak nastał zachód, a oni stanęli przed pionową, skalną ścianą do połowy skąpaną w złocistym świetle znikającego za drzewami słońca. W oświetlonych miejscach widać było wyraźnie mieniące się ślady wilgoci, a zaciemnione kształty porostów i mchów jasno dawały świadectwo, że dziesięciometrowa podróż w górę to czyste samobójstwo. Rozejrzawszy się jednak stwierdził, że obejście tego czegoś będzie mozolne i z pewnością zbierze im kilka dodatkowych godzin. Szczęściem jednak, ich ptasi przewodnik był na tyle rozumny, by pokazać im alternatywę, nim na dobre opuścił "wesołą" kompanię.
Alternatywa ta okazała się niczym więcej, niż skalnym przesmykiem, wąskim na tyle by pomieścić maksymalnie jednego barczystego mężczyznę, jeśli ten gotów był oczywiście ściągnąć swą zbroję. Dotarłszy jednak do wejścia, maie zaparł się wszystkimi czterema łapami, powstrzymując Winkę przed wejściem.
I nie chodziło o zniszczony i przegniły znak, którego wyblakła farba wyraźnie przyjmowała kształt ludzkiej czaszki. Nie chodziło nawet o ciemność zalegającą w wąskiej szczelinie. Chodziło o zapach - leciutki odór zgnilizny, który pozostaje po dawno już przetrawionych zwłokach. Swąd entropii, wyraźnie unoszącej się w powietrzu wraz z niewypowiedzianą groźbą. Tym jednak co kusiło ofiary, wpadające zapewne w tą śmiertelną pułapkę, był wesoły szmer wody, odbijający się echem od skalnych ścian kotliny - Rzeka Motyli znajdowała się po drugiej stronie.
Pies odwrócił głowę i znacząco spojrzał na kapitana, jak gdyby oczekiwał rozkazu. Jeśli chce poprowadzić tędy swoich ludzi, to musi być JEGO decyzja.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Zdezorientowana Winka, wpatrywała sie w swojego zwierzęcego przewodnika, usiłując zrozumieć kogo właściwie ma przed sobą. Nawet z tak kiepskim zmysłem orientacyjnym jak ten bibliotekarki bez trudu można było zorientować sie iż wskazywana przez psa droga, nie jest tą którą przebyli wcześniej. Początkowo zwierzak prowadził oddział strażników zachowując się tak jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego czego od niego oczekują oraz maił całkowitą pewność że z łatwością trafi do celu. Wszystko wyglądało normalnie, przynajmniej do momentu gdy grupa zbrojnych dotarła do skalnej przeszkody. Konsternacja, jaka zapadła w oddziale na widok wąskiego przesmyku przed który zaprowadził ich pies skryby, była niemal namacalna. Żołnierze nawzajem zasypywali się pytaniami na które żaden z nich nie potrafił odpowiedzieć..
- Gdzie do cholery prowadzi nas ten kundel? - Dziwił się kapitan.
- Ktoś w ogóle orientuje sie co to za miejsce? - Spytał Gailanger, co wywołało ostrą reakcję wielkoluda.
- I ty pytasz? Do chuja! Jesteś zwiadowcą, a gubisz się w lesie niczym miejska przekupa!
- Co teraz? - Przerwał ich spór Colick.
- Zamknąć mordy i słuchać! - Wrzasnął dowódca.
Kapitan Medir wyraźnie coraz gorzej radził sobie z presją i oczekiwaniami wobec swojej osoby, a jednocześnie winą za popełniane błędy i nietrafione decyzję obarczał wszystkich obecnych. Zwłaszcza bibliotekarkę. Skryba miała świadomość że jeśli wydarzenia dalej potoczą sie w tym kierunku, coraz trudniej będzie jej liczyć na przychylność kapitana. Nie miała wątpliwości że ogarnięty gniewem i wizją utraty swojej pozycji, mężczyzna nie zawaha sie by zrzucić na nią odpowiedzialność i kosztem Winki uratować samego siebie.
- Gailanger, sprawdzisz to przejście. Chcę wiedzieć czy jest bezpieczne nim zdecyduję sie puścić nim cały oddział. Colick zrobisz obchód wokół wzniesienia i spróbujesz zorientować sie czy jest tu inna droga. Macie kwadrans. - Padły rozkazy. - Czas na szczerą rozmowę Winko. Musimy wiedzieć co tu się wyprawia. Kim jesteś i dokąd nas prowadzisz.
- Kiedy ja naprawdę nie mam pojęcia .... - Usiłowała bronić sie bibliotekarka.
- Przestań łgać! Nie uwierzę że byłaś w stanie przetrwać sama w tym przeklętym lesie. Spędzić tu kilka dni i udawać ze nie rozumiesz nic z rozpruwających sie tu wydarzeń. Chcę wiedzieć wszystko co widziałaś i słyszałaś w garbarni oraz wszystko to co wydarzyło sie odkąd opuściłaś tamte zabudowania. Nie będę ryzykował życia moich ludzi dla sprawy której kompletnie nie rozumiemy.
Winka odruchowo cofnęła sie pod skalną ścianę. Nie miała pojęcia w jaki sposób wytłumaczyć się aby nie podsycać gniewu kapitana. Powiedzenie mu prawdy, o druidzie, jego magii, handlarzach niewolników, wilkach, dziku i wszystkich tych niewytłumaczalnych zjawiskach jakie spotkały ją w tym lesie, wcale nie pomogłoby bibliotekarce w zdobyciu zaufania strażników. Z drugiej strony musiała w jakiś sposób zaspokoić ich ciekawość i odsunąć podejrzenia co do swojej osoby. A to z kolei oznaczało że będzie musiała kłamać. Do tego kłamać niezwykle przekonywująco.
- Kapitanie mogę zabrać z sobą kundla? On też powinien być zwiadowcą. - Wtrącił się łucznik.
- Co ty jeszcze robisz szujo?! - Warknął kapitan - Zmarnowałeś już połowę danego ci czasu. Zabieraj śmierdziela i wynocha mi z oczu.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

"Prędzej słońce zaświeci w piekle!" maie zaparł się wszystkimi czterema łapami, stawiając opór, mimo że nikt go jeszcze nie ciągnął. Podróżować z człowiekiem to jedno. Chronić go podczas tej podróżny to drugie, ale pakować się w śmiertelną pułapkę? O nie, nie, NIE! Nie ma zamiaru umierać w towarzystwie łysej małpy, wystawiony jak kaczka w tej ciasnej przestrzeni! "Chcesz tracić swoich ludzi? Proszę bardzo. Ale wara od mojego życia!"
Winka miała ta ten temat chyba inne zdanie. A może było jej wszystko jedno? Młodziutką twarz dziewczęcia pokrywał cień, nie mający nic wspólnego z porą dnia czy oświetleniem. Cokolwiek ją martwiło, jakiekolwiek były jej ludzkie problemy, Darshes był prawie pewien, że i tak ich nie zrozumie. Ale, do jasnej cholery, połowa z tej przeklętej bandy próbowała ją zabić jeszcze parę godzin temu! Czy ona nie widzi, że bez niego jest równie bezbronna jak szczeniak?!
Gailanger pociągną za odebraną od Winki smycz(a zrobił to niezwykle starannie, tak aby nie dotykać jej dłoni) i wymruczał stek przekleństw gdy czworonóg nawet nie drgnął.
- Ruszaj się głupi kundlu! - warknął, starając się raz za razem zmusić zwierzę do ruchu. - Brakuje ci solidnego treningu! Gdybyś był mój... - Resztę zdania zagłuszyło głośne warczenie.
"Nigdy nie będę należeć do ciebie, człowieku!" Targające druidem uczucia można było z pewnością opisać jako niepokojące. Mężczyzna nie powiedział tego oczywiście specjalnie - po prostu traktował maie jak każdego innego psa. To jednak nie zmieniało faktu, do kogo raczył się zwrócić. "Może powinienem wybić cały ten odział... Pojedynczą osobę chyba dam radę ocalić przed kupą żelastwa..."
- Kapitanie... - zwiadowca zwrócił się niemal błagalnie do swojego przełożonego.
- Do kutwy nędzy! Nie potrafisz sobie poradzić z psem?! - Czerwony na twarzy, dowódca wyszarpał smycz podwładnemu i pociągną za rzemień z całej siły. Zaimprowizowana obroża wbiła się głęboko w szyje i krtań, uniemożliwiając oddychanie i uciszając warczenie. Momentalnie jednak szarpiąca ręka opadła bezwładnie wzdłuż ciała, a kapitan, z szeroko rozwartymi oczami, przypatrywał się w zdumieniu swoim siniejącym palcom. Chyba nawet spróbował nimi poruszyć. - WI-IN-KA!
Bibliotekarka zaś zdawała się być bliższa płaczu, niż zgwałcona dziewica w przeddzień swego ślubu. "Ej! Ale bez płaczu!" Brązowe zwierciadła zalśniły w tym jakże nikłym świetle. W ich rogach zebrał się wilgotny płyn. Maie westchnął i uwolnił zaklęcie. Posiniała ręka zaczęła odzyskiwać swe utracone kolor.
"Życie nie jest uczciwe." pomyślał Darshes, poddając się ciągnącej go smyczy. "Dostajesz moc, by mierzyć się z najpotężniejszymi czarodziejami w dziejach, naginać rzeczywistość wedle swej woli, a nie posiadasz nic w swoim żałosnym arsenale, by przeciwstawić się kilku słonym kroplom."

Im dalej zagłębiali się w wąskie przejście, tym ciaśniej otulał ich mrok, a smród zgnilizny stawał się jeszcze mocniejszy. Ciężko było również przeoczyć porozrzucane kości, o które nie jeden raz zabiliby się w ciemnościach. Jeśli doliczyć do tego poszarpane sieci pajęczyn, dość dużych by pochwycić zwierzę wielkości królika, szemrzący odgłos rzeki stawał się nagle nie dość zachęcający. Parli jednak na przód.
Mniej więcej w połowie trasy, zawisła nad nimi pewna obecność, która podążała niestrudzenie nad ich głowami, ukryta wśród cieni rozpadliny. Darshes nieraz spoglądał w górę, wtedy jednak zwierzę to zamierało w bezruchu, a skupiający się na nich wzrok, stawał się nie do zniesienia. Myśl, że wśród sieci wznoszących się parę metrów wyżej, przechadza się pająk wielkości dorosłego kota, nie napawała zbytnim optymizmem.
Podróżowali więc, eskortowani przez swojego monstrualnego towarzysza, dopóki rześkie powietrze nie otuliło im twarzy. Byli oczywiście spóźnieni, a kwadrans musiał minąć już parę dobrych minut temu. Teraz jednak liczyło się tylko to, że wydostali się z tego potwornego przejścia.
- Jest bród! - ucieszył się mężczyzna, wyglądając zza skalnego załomu. Głos miał tak zachrypnięty, jak gdyby krzyczał przez ostatnie piętnaście minut. - Nurt trochę silny, ale chyba damy radę...
- "Śpij, słodka pszczółko... Ach śnij. " - niski, monotonny głos rozległ się w głowie maie, a sądząc z miny Gailanger, on również go usłyszał. - "A być może dziś, słodki nektar przyśni się ci..." - Słodki, kojący sen spływał na nich wraz z zaklęciami, a choć magiczny zmysł bił na alarm, wola zaczynała poddawać się zmęczonemu ciału. Cóż przecież szkodzi przespać się tu troszeczkę? Komuż stanie się krzywda? Tylko na chwile przymknie oczy i...
Głuche uderzenie. Łupnięcie. Ciężar blisko stu kilowego ciała zwalił mu się na plecy, przygniatając do podłoża. Szczęściem jednak zareagował instynktownie i miast robić unik, porzucił swe materialne ciało. Blask przemiany rozświetlił mrok tunelu szmaragdowym światłem, ujawniając olbrzymiego, czarnego stawonoga. Na głowotułowiu poruszało się sześć par odnóży, w tym cztery pary krocznych, potwornie owłosionych. Szczękoczułki masywne, dwuczłonowe, zakończone były ruchomym pazurem, do którego uchodził przewód gruczołu jadowego. Nogogłaszczki, choć podobne do odnóży lokomocyjnych, również zakończone były pazurkami.
- "Aghrrr! Pali! Zgaś to! Zgaś to świństwo!"
- "W snach, poczwaro!" - odwarknęła kula splotów energetycznych, pulsująca wściekłą zielenią.
Zasłaniając odnóżami swe wrażliwe na światło oczy, pajęczak począł się wycofywać. Robił to jednak w kierunku niefortunnym zarówno dla maie, jak i lezącego za nim gwardzisty, odcinając im jedyną drogę ucieczki. Zniknąwszy wreszcie za kręgiem światła, monstrualny stawonóg zaklekotał szczękoczułkami.
- "Głupia istoto! Nie wyjdziecie stąd żywi!"
Darshes nie mógł się z tym nie zgodzić. OBOJE z tego nie wyjdą, ale JEDNO z nich dałoby radę. A konkretniej ON dałby radę.
Będąc istotą energetyczną, nie musiał się obawiać żadnego ataku fizycznego, czy zaklęć wpływających na umysł. Znaczy się, większości zaklęć. Dodatkowo, wydzielane światło skutecznie odstraszało zalęgłe w ciemnościach robactwo. Nie mając jednak ciała fizycznego, nie wyniesie stąd nieprzytomnego człowieka, a gdyby tylko spróbował je przybrać, pająk momentalnie ruszyłby do ataku. Mógłby natomiast walczyć z pomocą magii. Jego rezerwuary był już co prawda w połowie wyczerpane i o teleportacji nie mogło być mowy, miał jednak więcej niż dość energii, by położyć trupem jedną paskudę czy może dwie. Ciemność również nie przeszkadzała.
- "Taaak." - Cztery opalizujące szmaragdem sfery zmaterializowały się wokół energetycznego ciała maie. Ich powierzchnia lekko drgała, jak gdyby nie mogły utrzymać skumulowanej wewnątrz energii. Dzięki magicznej sądzie określił pozycje ukrytego w ciemnościach stworzenia. - "Zagrajmy więc w zbijaka..."
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Bibliotekarką targały przeróżne, sprzeczne z sobą emocję. Z jednej strony była zrozpaczona, załamana i bezsilna. Jakaś potężna magia, lub też zwykła złośliwość losu, postanowiła zakpić sobie z jej życia. Cokolwiek by się nie wydarzyło, za każdym razem działało przeciw Wince. Tak jakby ona sama zawsze znajdywała się w niewłaściwym miejscu i czasie, dając tym samym pretekst do powiązania jej z wszelkimi plagami. Ludzie zabijali się nawzajem, ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach albo popadali w obłęd, przyroda oszalała, krajobraz zmieniał się według własnej woli, a dziwne zwierzęta pojawiały się znikąd.
Z drugiej strony wszystko to było tak absurdalne ze chwilami skryba gotowa była wybuchnąć śmiechem. Tak oto została potężną czarownicą, władającą mocą tak niezwykłą ze sama nie potrafiła na nią zapanować. Poza mieszaniną bezradności i rozbawiania, bibliotekarka czuła też złość. Ktoś lub cos był odpowiedzialny za jej nieszczęścia a ona potrzebowała wyładować gdzieś swoją frustrację. Tyle że póki co nie potrafiła wskazać sobie odpowiedniego celu.
Kapitan Medir z wyrazem obłędu na twarzy, klęczał wpatrując się w swoją dłoń jakby ta ostatnia nie należała do niego. Drżąc na cały ciele, mamrotał cos niezrozumiałego. Było jasne że grupa właśnie straciła dowódcę. Kapitan nie potrafił poradzić sobie z dotykającym go bezpośrednio oddziaływaniem magii. Jego odporność okazała się niezwykle krucha a umysł odmówił posłuszeństwa.
- Cos ty do uja zrobiła? – Krzyczał wielkolud, bezskutecznie usiłując doprowadzić Medira do porządku. – Odwołaj to.
– To nie ja! – Broniła się Winka. – Tylko tu stoję, nie mam pojęcia co się dzieje. Przestańcie oskarżać mnie o wszystkie te anomalie.
- Pies. – Odezwał się wracający właśnie z zwiadu Colick. Bibliotekarka i olbrzym jednocześnie popatrzyli w stronę szczupłego żołnierza, domagając się szczegółowych wjasnień. – Tam wcześniej w lesie widziałem jak samym tylko wzrokiem zwierzak uśmierca Werida i drugiego psiaka. – Wytłumaczył małomówny żołnierz. – Byliście zbyt zajęci walką, ale ja dostrzegłem błysk w oczach twojego zwierzaka na chwilę przed tym nim Werid padł martwy mimo iż nic nie stało na jego drodze.
- Właściwie to nie jest mój zwierzak. Pojawił się przy mnie nie wiadomo skąd tuż przed tym zanim wy zjawiliście się w lesie. – Odpowiedziała Winka, wdzięczna Colickowi za to że dzięki niemu znów mogła wrócić na bezpieczny, twardy grunt logiki. Miała przynajmniej jakiś punkt zaczepienia aby wyjaśnić ostatnie tajemnice i kogoś kogo mogła obwiniać za swoje nieszczęścia. – Nie mówiłam wam tego wcześniej bo nie wiedziałam jak wytłumaczyć jego obecność, ale ..
- Pokraczny kundel materializuje się ot tak, a ty boisz się o tym wspomnieć?! – wrzeszczał wielkolud. – Jak do cholery możesz udawać ze wszystko jest w porządku. Ruszamy. Gailanger może być w niebezpieczeństwie. – Dobywając broni, żołnierz ruszył w kierunku przesmyku.
- A co z kapitanem? – Spytał Colick.
- Weżniesz do z sobą. Ja pójdę pierwszy. Winko weź miecz Medira. Może nam się przydać każde ostrze i sprawna ręka. Znajdziemy tego cholernego psiaka i zakończymy to szaleństwo. – Zadeklarował nowy przywódca oddziału. Protestowanie nie miało sensu, podobnie zresztą jak tłumaczenie skryby że i tak nie potraf władać bronią. Winka nie miała pomysłu jak ma wyjść cało z tej przygody, a co gorsza jak ma wyciągnąć z niej przynajmniej jednego świadka mogącego zaświadczyć o jej niewinności.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- "Do jasnej cholery, stójże spokojnie!" - ryknął maie na psychicznej nici, wiążącej zarówno jego, jak i monstrualnego pająka.
Szafirowa kula przemknęła wzdłuż korytarza, oświetlając skalne ściany i rozprysnęła się w deszczu iskier na ledwie widocznej sieci. Zza cieniutkiej pajęczej przędzy, cztery pary oczu spoglądały na niego z drwiną, nim okolicę znowu zalała ciemność. Gdyby Darshes miał teraz zęby, z pewnością by nimi zazgrzytał.
Kolejne dwie jarzące się sfer zadrgały i, pozostawiając za sobą w powietrzu lśniącą ścieżkę, ruszyły w stronę ukrytego zza niewidoczną przeszkodą przeciwnika. Ta z przodu znów uderzyła w sieć, zalewając oczy pajęczaka magicznym blaskiem, zaś drugi pocisk okrążył przeszkodę po paraboli, próbując oflankować oślepioną ofiarę. Korytarz rozdarł potworny wrzask, nie zmieniło to jednak faktu, że żadne z zaklęć nie sięgnęło celu. W ciemności, jaka nastała tuż po uderzeniu, emanacja życiowa pająka znów poczęła się przemieszczać, sygnalizując, że poczwara po raz kolejny zmieniła kryjówkę.
Była to swego rodzaju jednostronna potyczka, w której Darshes wysilał się jak mógł, by dosięgnąć magią swego przeciwnika, a ten zaś zręcznie unikał kolejnych ataków. Nerwy maie były w strzępach i wyczuwał, że poddenerwowanie pajęczaka również rośnie. Żadne z nich nie spodziewało się, że przeciwnik będzie tak wytrwały, a druida dodatkowo kuło to, że nie potrafi poradzić sobie z przerośniętym robactwem.
Musiał jednak niechętnie przyznać, że owo monstrum wcale takie zwyczajne nie było. Pewne jego myśli nie przedostawały się przez wąskie pasmo komunikacyjne, co oznaczało, że były zbyt skomplikowane jak na zwykłe, zwierzęce standardy. Jeśli do tego dodać głos, który słyszał nie jak myśli, ale ludzką mowę oraz fakt, że ośmionogi INKANTOWAŁ zaklęcie...
Nie, to nie było możliwe! To musiał być jakiś żart! Jedyne zwierzęta dość inteligentne, by mówić językiem zrozumiałym dla ludzi i przynajmniej myśleć w sposób podobny, były szkolone przez druidów bądź łowców. Tylko jaki kretyn szkoliłby do tego pająka?! Nie łamało to wprawdzie żadnej pisanej czy niepisanej zasady, ale ze wszystkich zwierząt, tylko pajęczaki były bardziej zdradzieckie od węży. "To tak, jakby posadzić Piekielnego Ogara na tapczanie i udawać, że to piesek kanapowy!"
Zirytowany ruchliwością przeciwnika, maie po raz kolejny spróbował sięgnąć w głąb jego ciała i, jeśli nie zatrzymać jego serce, to przynajmniej sparaliżować wszystkie mięśnie w ośmiu nogach. I znowu jego moc otarła się o niewidzialne bariery - kolejny dowód humanoidalnej ingerencji w rozwój tego stworzenia. Zwierze długo przebywające w obecności druida, jako jego Towarzysz, nabywało po pewnym czasie odporność na Magię Natury. Nie była to anty-magia, a raczej pole wyłączności, granicami sięgające skóry stworzenia. Skumulowane uderzenie mogłoby rozbić tą skorupę, ale żeby tego dokonać, wpierw trzeba było sobie trafić w cel.
- "Dooobrze! Baaardzo dooobrze. Więęęcej mięęęsa!"" - oślizgły głos, który wcześniej wydawał się słodki i kojący, teraz napełniał go obrzydzeniem. Pewien był, iż zawartość jego żołądka zaczęła wykonywać akrobacje, dopóki nie uzmysłowi sobie, że to przecież niemożliwe w jego obecnej formie.
Momentalnie wysłany skan, potwierdził obawę, nagle zrodzoną wewnątrz jego umysłu. Oto piątka esencji, sądząc po emanacji to ludzie, podążała w ich stronę, coraz głębiej wpadając w zastawioną pułapkę. Mieli jasna cholera czekać! Co za kretyn wymyślił, że czwórka potężnych mężczyzn i jedna chuderlawa kobieta poradzi sobie lepiej w ciasnej przestrzeni niż oni! Przecież nie weszli tu razem, bo to była jawna zasadzka!
Darshes zaklął siarczyście. Wyczul też, że obecność pająka się oddala, a przez psychiczne łącze napływa głód i radość z łatwej do złowienia zdobyczy. Pajęczaki potrafili przecież określić, ile ofiar wpadło w ich sieć i jak wielkie one były, po samych drganiach jej nitek. Głupotą było więc zakładać, że monstrum ich nie wykryje i nie zdecyduje się na łatwiejszy łup.
Nie zdąży jednak dogonić pająka nawet w niematerialnej formie. Ta przestrzeń dawała przewagę stawonogowi, a w miarę prosty korytarz nie dawał istotom energetycznym żadnej możliwości skrócenia drogi. Mógł ich ostrzec tylko werbalnie i z pomocą sygnałów świetlnych, a przy odrobinie szczęścia, może uda mu się nawet wskazać uzbrojonym we włócznie strażnikom ciało bestii. Żelazo potrafiło zdziałać cuda tam, gdzie magia była bezradna.
Upewniwszy się, że monstrum oddaliło się dostatecznie daleko, by nie pojawić się przed nim bez ostrzeżenia, Darshes znów zanurzył się w morzu schematów, by już po chwili stanąć bosymi stopami na zimnym i wilgotnym kamieniu. Chłód, panujący we wszechogarniającym mroku, zdawał się przenikać to ciało do szpiku kości, mrożąc każdą komórkę jego sztucznie stworzonego, ludzkiego ciała. Nie była to jednak najlepsza pora na narzekanie. Życie Winki leżało na włosku, gdyż na skraju umysłu maie wyczul pierwsze słowa śpiewnej inkantacji.
Zmysł magiczny zadrżał.
- NAD WAMI!! - wydarł się na całe gardło i posłał ostatnią, opalizującą szmaragdowym światłem sferę w taki sposób, by trzymała się ona górnych partii przejścia. Miał tylko nadzieje, że tam nie natrafi na żadną pajęczynę czy innego rodzaju przeszkodę.
I że zdążył z ostrzeżeniem na czas.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Gdy tylko znaleźli się w przesmyku wszędzie wokół towarzyszyły im dziwne odgłosy. Winka nie potrafiła zidentyfikować ich źródła. W jednej chwili była przekonana iż ów nasilający się hałas jest spowodowany przez wiatr, by następnie twierdzić że wywołują go krople wody, sączącej się w jakimś zagłębieniu lub też spadające gdzieś tam w oddali drobne kamyki. Cichy stukot wydawał się nazbyt rytmiczny aby przypasować go do czegokolwiek. Tak jakby coś ostrego cały czas uderzało o okoliczne skały. Co gorsza niepokojące odgłosy zdawały się przesuwać wraz z grupą strażników. Skryba napominała siebie w myślach by nie dać się ponieść wyobraźni. Cokolwiek tam hałasowało nie było ich zmartwieniem. Przynajmniej do czasu w którym owo „tam” nie znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie ich ścieżki.
Nagle tajemnicze światło pozwoliło ludzkim oczom ogarnąć otoczenie w którym się znaleźli. Otoczyło ich mrowie pająków. Bibliotekarka miała wrażenie ze wszystko co żyło, miało trzy pary odnóży, kolczasty odwłok, olbrzymie oczy i jadowe zęby, zgromadziło się tu i teraz nie kryjąc swoich wrogich zamiarów. Setki, a być może tysiące pająków przyglądały im się w milczeniu. Pajęczaki były różnej wielkości, od najmniejszych, wielkości palców u nóg, po te rozmiarów dużego psa. Stwory były dosłownie wszędzie. Wokół nich i nad nimi. Skryba czytała o pająkach pożerających innych przedstawicieli swojego gatunku, nawet takich które były gotowe pożreć własne potomstwo czy tez własną rodzicielkę, ale nigdy nie słyszała by mrowia pajęczaków współpracowały z sobą, zachowując się niczym armia gotowa do stoczenia bitwy. Ów widok był bardziej przerażający niż sam obraz złowrogich stworzeń.
Żołnierze oraz Winka od razu ustawili się w czworobok, ściskając posiadaną broń aż do granicy bólu. Po twarzach strażników był widać jak krucha była ich odporność psychiczna i jak niewiele dzieliło mężczyzn od rzucenia się do rozpaczliwej ucieczki. Nawet wielkolud nie był wstanie wykrztusić z siebie słowa mobilizującego pozostałych do walki. Wpatrywał się tępo w otaczające ich pająki jakby szukając tego którego zamierza powalić nim tysiące jadowych ugryzień zakończy jego żywot.
Skryba, którą śmiało można było nazwać największym tchórzem w całej grupie, o dziwo zachowywała spokój. Winka bała się wielu rzeczy, ale szczęśliwym dla siebie zbiegiem okoliczności nie zaliczała do nich pająków. W swojej bibliotece miała ich aż nadto. Śmiało mogła powiedzieć iż swoim ciężkim obcasem uśmierciła więcej takich stworzeń niż jakakolwiek ludzka armia w dziejach. Gdyby istoty te miały świadomość i cos czego potrafiły się bać, to bibliotekarka idealnie nadawała się na obiekt ich lęków. Ilość i wielkość zdawała się w tej chwili być niewielkim problemem.
Winka zdecydowała się odrzucić przekazany jej miecz. Tą bronią prędzej zrobi krzywdę samej sobie niż którejkolwiek z otaczającej ją bestii.
- Colick, czy masz przy sobie pochodnię? – Zwróciła się do najmłodszego z strażników, będącego jednocześnie tragarzem w ich grupie. Ten pokiwał twiedząco. – Daj mi wszystkie. I cały zapas oliwy jaki wam pozostał. Chciałabym by płomień był jak największy. – Bibliotekarka uznała że włochate cielska powinny stanowić doskonały palny materiał, a jedna pochodnia jest w stanie zdziałać więcej nić tuzin mieczy. Tymczasem ona sama miała ich pod dostatkiem. Modliła się tylko o dobrą wentylację panującą w przesmyk, a także o to aby tajemniczy byt który powołał do działania tą armię, miał jeszcze tyle cierpliwości nim ona i strażnik zdąża rozpalić swoją broń.
I zdążyła. Pierwsze języki ognia strzeliły w górę dokładnie w tym samym momencie w którym pajęczaki ruszyły do przodu. Kapitan Medir rzucił się do rozpaczliwej ucieczki, Wielkolud wrzeszczał, Colick rozpalał kolejne łuczywa od tych świecących już wysokim płomieniem, a bibliotekarka skierowała swój oręż w stronę własnych stóp, gotowa usmażyć tyle ohydnych stworów ile tylko nawinie się jej pod rękę.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Ostrzegł ich - tylko tyle mógł zrobić z tej odległości.
Odwróciwszy się, zmaterializował dwie sfery szmaragdowej energii. Ich łagodny blask - w przeciwieństwie do wściekle pulsującej zieleni - rzucał miękką poświatę na otaczającą go skały. Skonsternowany, maie uklęknął przy chrapiącym mężczyźnie i podrapał się po brązowej czuprynie.
- I co ja mam z tobą zrobić? - Na pytanie odpowiedziało jedynie echo.
Znając Winkę i jej ostry język, jeśliby zostawił nieprzytomnego żołdaka w legowisku bestii, litania narzekań i wyrzutów nie miałaby końca. Uszy odpadły by mu, nim jeszcze dotarliby do ludzkich zabudowań. Dodatkowo zbulwersowani porzuceniem towarzysza gwardziści, mogliby stanowić dodatkowe zagrożenie dla dziewczyny. Z drugiej strony, oni już jej zagrażali, a jemu w najlepszym razie przeszkadzali. Na ognie piekielne! Nawet pogrążeni w głębokim śnie, jakimś cudem potrafili pokrzyżować jego plany.
- Gdyby cię tu nie było, mógłby uwolnić moją moc obszarowo... - mruknął, ściągając stalowy szyszak z głowy mężczyzny i mierzwiąc mu spocone włosy. Było w tym ruchu coś niemal tak ludzkiego, że Darshes się wzdrygnął.
Na zanurzoną we włosach gwardzisty rękę, wlazł malutki pajączek.
- "Mięso? To być dobre mięso!" - Stawonóg zatańczył na wierzchu dłoni. - "Matka mówić, świecącego nie tykać. Ale ten drugi być dobry, prawda?"
Druid przymknął oczy i zaklął po cichu. Był nieostrożny. Ale to nic. Błąd ten można szybko naprawić.
- "Bracia się cieszyć, matka również." - ciągnął pajączek, wciąż kręcąc się w kółko. - "Jeśli ja przynieść ofiarę, ja móc nawet zdobyć samice!"
- "Twoja samica niewielki będzie miała pożytek z martwego mięsa." - odparł maie stosunkowo spokojnie, głos mu jednak lekko drżał. Słowa tego malucha wskazywały na to, że były tu co najmniej trzy pająki, które jeszcze nie ujawniły przed nim swojej obecności. Miał nadzieje, że poprzedni był tylko wyjątkiem, jednakże... Cholera, czy naprawdę musi rozmyślać o dziesiątkach jadowitych bestii rozmiaru małego psa?
Czarne oczka spojrzały na niego i niemal od razu odwróciły wzrok, porażone intensywnie szmaragdowym światłem.
- "Świecący się mylić! Matka lubić martwe mięso, więc inne samice też je lubić!" - Nastąpiła chwila niepewnej ciszy. - "Chyba... Matka jest dość wyjątkowa."
Pewność i uwielbienie, jakie słyszał w głosie malucha, doprawdy go rozbawiły. Była to miła odmiana od warczenia dwunożnych samców i samic. Powstrzymał jednak wybuch śmiechu, pamiętając z jak zdradliwą rasą ma do czynienia.
- "Niezupełnie to miałem na myśli." - Na psychicznej nici nadszedł impuls zdziwienia i ostrożnego zainteresowania. Darshes pomyślał, że może rzeczywiście stawał się coraz bardziej podobny do ludzi, skoro zwierzęta zaczynają mieć problem ze zrozumieniem go. - "Mówiłem, że ten człowiek należy do mnie i jeśli go tkniesz, nie wrócisz do nory żywym."
Znów zapadła głęboka cisza. W końcu zwierzak potarł nerwowo nogogłaszczkami o siebie i zapytał niepewnie:
- "A więc to być twoje mięso?"
Maie nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Zwierzęcy koncept posiadania, różnił się znacznie od ludzkiego. Posiadać można było gniazdo, posiadać można było mięso. Nawet terytorium można było posiadać. Ale nie drugą istotę. Jeśli określałeś to w ten sposób, znaczyło to, że nie tyle jesteś zainteresowany nią samą, a mięsem, którego ona jest źródłem. A to czyniło z ciebie konkurenta. Mały pajączek był zaś rozdarty między idea walki na śmierć i życie ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem, a ucieczką bez żadnej zdobyczy.
- "Dogadajmy się więc." - powiedział w końcu, gdy zdołał wreszcie złapać oddech. - "Odstąpię ci to mięso." - Może to było złudzenie, a może oczy pajęczaka rzeczywiście zalśniły. Tak czy inaczej, zainteresowanie zwierzęcia wzrosło jeszcze bardziej. - "Chcę jednak czegoś w zamian."
Chwila wahania. - "Czego chcesz?"
- "Chcę wiedzieć, jak rozwinęliście zdolność komunikacji mentalnej." - Odpowiedziało mu tylko zdziwienie, napływające na całej szerokości psychicznego pasma. Przemyślał więc swoje pytanie i zadał je inaczej, w sposób, który miał nadziej, że zwierzak zrozumie. - "Jak nauczyliście się porozumiewać z ludźmi?"
- "Rozmowa z ludźmi?" - Powtórzył dumny, że wreszcie udało mu się zrozumieć świecącego. - "Matka nas uczyć."
Zamyślił się na chwilę, po czym dodał:
- "Ojciec nie umieć i matka mówić, że ojciec być głupi. Matka zjeść ojciec zeszłej zimy. Ona mówić, że z ojciec żadnego pożytku."
Darshesa niespecjalnie interesowały kanibalistyczne zapędy tej rodzinki, słuchał jednak dalej, mając nadzieje, że pająk wyjawi coś ciekawszego.
- "Matka mówić, że Mistrz nie być taki głupi. Mówić, że on tu przyjść i nas wszystkich zabrać, a potem my mu służyć! I mieć dużo mięsa!"
Mistrz? Czyżby chodziło o druida, który wziął pajęczą samicę jako towarzyszkę? Jeśli tak, to szaleniec ów zapewne już nie żył. Druidzi nie pozbywają się swoich Zwierzęcych Towarzysz, chyba że są pewni swojej śmierci. Martwiła go jednak informacja, że pajęczyca kusiła samców takimi obietnicami. Nie było to w zwierzęcym stylu - sentencja ta zabrzmiała tak, jakby padła z człowieczych ust. Nie było to do końca zagranie na chciwości, ale subtelna zachęta dla naiwnej szarej masy. To albo... Może z jakiegoś powodu to druid chciał stworzyć podległą mu pajęczą armię.
Tylko po co mu taka armia?
No i gdzie ów szaleniec miałby teraz przebywać.
- "Czy ten... Mistrz..." - Słowo to utknęło mu w gardle i stało się gulą nie do przełknięcia. Cieszył się, że nie musi je wypowiadać nagłos. - "Czy twoja matka mówiła, kiedy ma się zjawić?"
- "Matka nie powiedzieć." - Przyznał niechętnie stawonóg. Wydawał się skonsternowany. - "Ona mówić to od dawna, a samce się niepokoić, że Mistrz nie nadejść."
Ahhh, czyli pajęczyca była na tyle inteligentna, by wymusić poddaństwo samców, jednak z biegiem czasu wątpliwości zaczęły narastać. Ciekawe ile jeszcze czasu potrzebują inne pająki by stracić cierpliwość. Jakby czytając Darshesowi w myślach, pajączek dodał:
- "Matka zjadać takie samce. Zjadać i mówić, że żaden z nich pożytek."
A więc może to nie był blef. Może samica rzeczywiście dostała takie polecenie od owego Mistrza i wiernie wypełniała rozkazy. Jeśli jednak potrafi sobie poradzić z większością samców, musi być naprawdę ogromna. Albo cholernie inteligentna. Tak czy inaczej, stanowiła zagrożenie - jeśli nie dla niego, to przynajmniej dla Winki i reszty.
Ciekawe, czy zdołałby wyłapać jej esencję.
Powietrze przeszył rozdzierający uszy wrzask. Początkowo myśląc, że to wrota piekieł otworzyły się nad nimi, Darshes zużył jedną ze sfer, by otoczyć się grubym kokonem energii życia. Nie zatrzymałoby to co prawda żadnego ataku, magia jednak natychmiast zaczęłaby leczyć zadane obrażenia. Minęło jednak kilka sekund od urwania się dźwięku, a atak nie nastąpił. Mimo iż złoto-zielone oczy wpatrywały się w wylot tunelu, ledwie mogły zauważyć cokolwiek poza rozciągającym się za nim brudem. W ciszy szemrała woda.
- Cóż to na ognie piekielne było? - burknął, spoglądając tym razem za siebie.
Kokon mroku, niczym magicznie rzucone zaklęcie ciemności, nie dawał się przejrzeć nawet jego wyostrzonemu wzrokowi. Słuch również nie był tu pomocom - niesione i zniekształcane przez kamienie odgłosy nie dawały mu żadnego pojęcia o sytuacji. Chrobotanie, szczęki oręża, syczenie i... Maie pociągnął nosem. Dym? Czuł jeszcze przypalone mięso, choć nie był to zapach, do jakiego przywykł.
- Na wszystkie czarty piekieł, cóż u licha się tam wyprawia?
Ponownie sięgnął do swojego rezerwuaru energii i z niepokojem stwierdził, że nie pozostało mu już jej za wiele. Parę prostych zaklęć, nic więcej. MUSIAŁ jednak znać sytuację, a bez swej mocy czuł się jak ślepiec ze związanymi rękami.
- Grrr - warknął sam na siebie. Zbytnio uzależnił się od Kamienia Magazynującego. Bez tej błyskotki jego możliwości były strasznie ograniczone.
Wykonując parę kroków w kierunku z którego przyszedł, Darshes potknął się kilka razy, klnąc w większej liczbie języków, niż oficjalnie przyznawał się znać. No dobrze, z tych języków znał tylko przekleństwa, ale nawet te były tak dosadne, że niejeden ulicznik zaczerwieniłby się po uszy. Kiedy jednak odzyskał równowagę i stanął na w miarę prostym terenie, odetchnął kilkukrotnie i uspokoił pracę serca. Ostatnią rzeczą, której teraz pragnął, to zmagania się z własną, niekontrolowaną magia. Odetchnąwszy ponownie, rozesła swe wici wzdłuż skalnych ścian, a wynik go nie zadowolił.
Nie zadowoliło go również to, co działo się za nim.
- A kto wam powiedział, że możecie go dotknąć? - złocisto-zielone oko powędrował w bok, a ostatnia zielonkawa sfera pomknęła w kierunku chrapiącego mężczyzny, Połączenie mentalne wypełniło się krzykami agonii. Sześć martwych ciał, niewiele większych od polnej myszy, opadło bez życia na ziemię. Cieniutkie czarne odnóża wznosiły się ku niebu, niczym pomniki nad ofiarami rzezi, za którymi nikt nie zapłacze.
"No dobra" pomyślał, tworząc około tuzina mniejszych, szmaragdowych sfer. Te nie zabiłby nikogo, wystarczyło im jednak mocy, by sparaliżować niewielkiego napastnika na kilka minut. Były to resztki - wszystko, co mógł dać i się przy tym nie zabić. "Mam nadzieje, że Winka i jej beztroska kompania przerzedzą trochę wrogie zastępy."
Zanim wyruszył w stronę walczących, spojrzał jeszcze w górę. Na widocznym pomiędzy dwiema skalnymi ścinami kawałku nocnego nieba, wesoło migały gwiazdy. Przynajmniej one miały jakiś powód do radości.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Pomysł wykorzystania ognia do obrony przeciw pajęczakom sprawdzał sie znakomicie. Wystarczyło kilka minut walki by Winka miała na swym sumieniu dziesiątki a może nawet setki atakujących ich owadów. Colick i wielkolud zabili drugie tyle. Jeśli wcześniej bibliotekarka skłonna była podejrzewać że pajęcza armią kieruje jakąś tajemna siła, to obecne zachowanie stworów zdawała sie przeczyć tej logice. Chyba ze mieli do czynienia z bytem będącym kiepskim strategiem ale za to kimś o despotycznej władzy, nie mającym skrupułów posłać na śmierć tysiące swoich podopiecznych.
Pająki parły na przód nie zważając na to iż podążają na pewną śmierć w straszliwych męczarniach. Dopiero w chwili gdy ogień zaczął trawić ich ciała, instynkt przetrwania brał górą nad siłą która przymuszała ich do posłuszeństwa. Płonąc, usiłowały wycofywać się do swoich nor, czym jeszcze bardziej przysługiwały sie obrońcom, rozprzestrzeniając ogień na dalsze szeregi swoich pobratymców. Niestety mrowia pająków wydawały się nieprzebrane. W miejsce dziesiątek poległych cały czas wyłaniały się nowe. Jeśli cokolwiek napawało Winkę niepokojem to fakt iż uwikłani w walkę nie byli w stanie przesuwać się w stronę wyjścia, a zapasy materiałów które mogli wykorzystać do podtrzymywania ognia drastycznie się kurczyły.
Skryba i dwójka strażników poza używanymi w walce pochodniami, rozrzucili wokół siebie wszystkie zbędne przedmioty które mogły zwiększyć otaczającą ich bezpieczną ścianę ognia. Prawie wszystkie, jako że pewnych rzeczy nie byli skłonni poświęcić.
- Wyrzuć je! - Namawiał Colick.
- Co?! Nigdy!
- Przecież to tylko głupie książki.
- To nie są głupie książki. To SĄ KSIĄŻKI! - Protestowała Winka dla której sam pomysł spalenia jej podręcznej biblioteczki był wizją dużo bardziej przerażającą niż wszystkie otaczające ich pająki razem wzięte.
- Do chuja, musimy się stąd wynosić! - Przerwał dyskusję barczysty strażnik - Nie utrzymamy się tu długo. Zostawcie wszystko. Na mój znak spróbujemy biec w kierunku wyjścia. - Rozkazał.
Nagle wokół trójki ludzi zapanowała kompletna cisza a chmary pająków wycofały się w ciemność. Przez krótką chwilę Winka zdolna była uwierzyć w odniesione zwycięstwo. A potem zobaczyli ją. Olbrzymią pajęczyce, będącą najpewniej matką wszystkich pomniejszych stworów. Bestia swoim wzrostem dorównywała dorosłemu człowiekowi. Z jej włochatego cielska przebijało kilka par złowróżbnie spoglądających oczu. W pysku wyposażonym w dwa olbrzymie jadowe kolce, skryba i jej towarzysze byli w stanie dostrzec szczątki czegoś co do niedawna stanowiło ciało kapitana Medira, a co obecnie przykuwało ich uwagę dużo bardziej niż sam wygląd poczwary. .
- Na wszystkie piekła. Co to do cholery jest! - Warknął potężny żołnierz. - Zatrzymam to kurestwo, a wy dwoje wynoście się stąd i tu już. - Oznajmił mężczyzna chwytając miecz i pochodnię. - Pospieszcie się. - Dodał, chociaż skrybie i Colickowi nie trzeba było tego powtarzać. Od razu rzucili się do biegu w stronę wyjścia z przesmyku. Nie było czasu na dyskusję i spory, a poza tym żadne z nich nie było stworzone do bohaterskich czynów.
Tymczasem wielkolud ruszył do boju usiłując wystraszyć pajęczyce trzymaną pochodnią. Jednak walka nie trwała długo. Jad wystrzelony z kolcy poczwary, podziałał niczym kwas, a ostre odnóża z łatwością cięły pancerz, skórę i kości człowieka.
Biegnąca przodem Winka odwróciła się na chwile by spojrzeć na agonię swojego towarzysza, po czym z impetem wpadła na przeszkodę znajdującą sie na jej drodze.
- Ty? - Z zdziwieniem spojrzała na twarz stojącego przed nią druida.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- Nie, psi przewodnik. - odparł półżartem. Zza Winki rozległ się stukot i coś, co niewprawny znawca zwierząt mógłby uznać za ryk wściekłości. Darshes spojrzał w tamtą stronę i całe zadowolenie z odnalezienia dziewczyny prysło. - Cholera...
Wskazał kciukiem ukryty w mroku korytarz, z którego przed chwilą się wyłonił.
- Na końcu znajdziesz śpiącego gwardzistę. Zabierz go, oczywiście, jeśli wciąż jeszcze żyje. - Złapał bibliotekarkę za poły poszarpanej tkaniny, która kiedyś była piękną suknią i niemal przeciągnął ją na swoją drugą stronę. W korytarzu nie było zbyt wiele miejsca, więc cały proces odbył się raczej niezdarnie. - U wylotu znajdziesz bród. Pająki nie podążą za wami przez wodę, ale... - Wyczul zbliżającą się esencje monstrum, królowej pająków. Nie było czasu na tłumaczenia. Nie było go nawet na zruganie dziewczyny, za wpakowanie się do leża bestii. - Szybko! Nie zatrzymam jej na długo!
Popchnął lekko Winkę i modląc się w duchu, by miała dość zdrowego rozsądku aby uciec, zwrócił się w stronę ośmionożnego giganta.
Ogień zdążył już niemal strawić wszystko, co ludzie zostawili mu na podpałkę. Płonęły również pajęcze truchła, choć i te pochodnie zdawały się szybko przygasać. Stanowiły jednak morze żaru między nimi a pajęczą królową. Spowijające ściany pajęczyny przed chwilą musiały się zająć ogniem, bo boki wąskiego tunelu w zabójczym tempie zmieniały się ze skalnych w ogniste. Pośród całego tego inferna stała ona, olbrzymia pajęczyca.
Długie na niemal półtora sążnia, owłosione nogi, zginały się w kilku miejscach, starając się pomieścić w wąskim przesmyku olbrzymie cielsko. Wcześniej zapewne biegała z odnóżami opartymi o skały po obu stronach bądź też poruszała się tylko po jednej ścianie. Teraz jednak ogień odebrał jej i tę przewagę. Oczy, oświetlone ciepłym, pomarańczowym blaskiem, lśniły niczym kawałki obsydianu, wypolerowane do połysku. Z tej odległości i przy takim świetle, mógł niemal dostrzec własne odbicie, choć z odczytaniem w nich uczuć miał spore problemy. Dalej, tuż za parą potężnych szczękoczułek i nogogłaszczek, Darshes dojrzał odwłok, dorównujący wielkością piwnym beczkom i owłosiony równie mocno, co pozostałe elementy pajęczego cielska. Wysyłając odrobinę magii, mógł nawet stwierdzić liczne rany, pozostawione przez jej partnerów, kiedy ci ja zapładniali.
- "Świecący!" - głos pajęczycy był znacznie starszy niż samca, spotkanego przed kilkunastoma minutami. Po prawdzie wydawał się najstarszym głosem, jaki maie kiedykolwiek słyszał i smoki nie stanowiły tu wyjątku. - "Jakim prawem wdzierasz się do mojego gniazda?! Jakim prawem zabijasz moje dzieci?!"
W powietrzu panował gorąc, a mimo to Darshes zadrżał z zimna. Wiedział, że gdyby był człowiekiem, nawet nie dostałby okazji do rozmowy. Prawdopodobnie już by nie żył.
- "Nie udawaj, że obchodzi cię los twojego potomstwa i nie wciskaj mi w oczy gówna. O jakim prawie mówisz?"
Pająk tylko poruszył odnóżami, a na psychicznej nici dało się wyczuć zniecierpliwienie. Jedynym powodem, dla którego go jeszcze tolerowała, był fakt, że zabicie maie z jej umiejętnościami było niemożliwe.
- "Uwiłaś sobie gniazdko w przesmyku. Twoje dzieci są zaś tak samo winne swojej śmierci, jak i ich mordercy. Myśliwy w każdej chwili stać się może zwierzyną."
Chwila ciszy wypełnionej trzaskaniem płomieni.
- "Prawdę mówisz" - Tylko tyle. Jakby to wystarczyło za wszystkie odpowiedzi.
Jednakże odpowiedź ta, nie spodobała mu się w najmniejszym stopniu. Chociaż brzmiała jak zgodzenie się z rozmówcą, na jej dnie leżało jeszcze inne przesłanie. Myśliwy może stać się ofiarą, lecz to nie sprawia, że przestaje być myśliwym. Wciąż ma zęby i pazury, a w tym przypadku posiada również zabójczy jad, potężne szczęki, osiem par odnóż i mrowie posłusznego mu potomstwa.
- "Odejdź!" - rozkazała w końcu pajęcza królowa, bezskutecznie próbując, by nie zabrzmiało to jak rozkaz. - "Nie będzie z ciebie mięsa. Nie jesteś zdobyczą, na którą warto polować."
To było ciekawe. Już wcześniej zaczął się tego domyślać, a teraz miał już właściwie pewność. Pajęczyca wiedziała, kim jest. I nie chodziło tu wcale o imię czy pochodzenie. Znała jego rasę i rozumiała, że umierając, nie pozostawi po sobie nic, co można by było zjeść. Zabolał go jedynie dobór słów i z samego tego powodu, miał ochotę rzucić jej wyzwanie.
Nie zrobi jednak tego - musiał kupić Wince i ocalałym czas na ucieczkę. Może i w walce zdołałby powstrzymać jednego potwora, jednak w tym samym czasie pajęcza armia dopadnie uciekinierów.
- "Czy ludzie mogą odejść ze mną?" - zapytał, doskonale wiedząc, co zaraz usłyszy.
Znowu chwila ciszy. Zaczął się zastanawiać, czy w tych przerwach, pajęcza królowa nie tłumaczy sobie jego myśli na język, który rozumie znacznie lepiej. Na przykład ludzki.
- "Nie. Oni zostaną. Staną się pokarmem dla mojego potomstwa."
Świetnie. To by było na tyle, jeśli chodzi o kupowanie czasu.
- "Nie mamy więc chyba, o czym ze sobą rozmawiać."
- "Nie mamy." - zgodziła się pajęcza królowa.
Znowu nastała chwila ciszy i znowu jedynym słyszalnym odgłosem był trzask płomieni. Tym razem jednak w powietrzu dało się wyczuć napięcie. Światło padało teraz z góry, gdyż ogień strawił na dole wszystko, co mogło zostać strawione.
Pajęczyca zaatakowała pierwsza, gdy spadający z góry kawał płonącej kłody przerwał impas.
Gwałtowny i szybki skok zakończyłby się dla jej przeciwnika śmiercią, gdyby ten w tym samym momencie nie postanowił przywrzeć do ściany. Zakończone pazurkami nogogłaszczki wbiły się dość głęboko w skalne podłoże, wiążąc pająka na chwile. Darshes wykonał gwałtowny ruch ręką, a dwie z tuzina unoszących się w powietrzu sfer, uderzyły w śmiercionośne szczękoczułki, obierając olbrzymiemu pająkowi władze nad nimi. Żałował, że niema więcej mocy, gdyż w innym wypadku to uderzenie zakończyłby walkę.
Wykonał kolejny ruch ręką, lecz pajęcza królowa zdążyła już się uwolnić i odskoczyła do tyłu, unikając dalszej immobilizacji. Zaryczała donośnie i ponownie przystąpiła do ataku. Raz za razem, jej pazury wymierzały zabójcze ciosy w stronę tułowia maie i raz za razem, ów maie unikał śmiercionośnych odnóży z gracją, na jaką nie stać było żadnego człowieka. Będąc nieopancerzonym i posiadając odpowiednie przeszkolenie, był znacznie trudniejszym celem do trafienia niżeli gwardziści, którym zbroja nie zapewniła żadnej ochrony w starciu z olbrzymią siłą pajęczej królowej.
Jednak tym, kto pierwszy zaczął zwalniać, był Darshes.
Jego kondycja okazała się znacznie gorsza od przeciwniczki i z kolejnym unikiem spóźnił się o ułamek sekundy. Prawe odnóże przebiło mu brak, przygważdżając go do ściany. Krew trysnęła, zalewając szkarłatną posoką czarne ciało przeciwnika. Krzyk bólu, szybko zduszony w ciężkie stęknięcie, wyrwał się z ust maie. To ciało mogło zostać stworzone magicznie, wciąż jednak bolało jak cholera.
- "Odejdź!" - Rozkazała ponownie pajęczyca, a druid dostał szanse, by przyglądnąć się z bliska jej nieludzkim oczom. Wszystkim czterem oczywiście, a zobaczenie w nich własnej twarzy, nie było najprzyjemniejszym doświadczeniem.
- Pieprz się. - warknął i splunął jej w jedno z olbrzymich oczu.
Pajęczyca zaryczał wściekle i kolejnym uderzeniem rozerwał mu jamę brzuszną. Darshes wrzasnął, a z ust, wraz ze śliną, pociekła i krew. Krzyk zaczął powoli przeradzać się w obłąkańczy śmiech, który dziwnie kontrastował z wylewającymi się na ziemię flakami. Zdziwiona tą reakcją, pajęcza królowa wycofał się w tył, tylnymi odnóżami wchodząc na przeciwległą ścianę. Uwolniony, druid upadł w szkarłatną kałuże. Ciało odmówiło mu już posłuszeństwa, przesłał więc swe następne słowa na psychicznej nici:
- "A teraz moja kolej."

Stał w najwyższym punkcie kanionu, a świat widziany z pajęczej perspektywy był doprawdy cudowny. Wcześniej uważał te zwierzęta za obrzydliwe, głównie z usposobienia i wyglądu. Teraz zaś, zaczynał doceniać ich piękno z racji fizycznej formy i możliwości. Obiecał sobie nawet, że kiedyś nauczy się przybierać i tę postać.
Zabarwione na złoto oczy ponownie spojrzały w dół, na dziesięciometrową przepaść rozciągającą się pod nimi. Pajęcza królowa po raz kolejny rozpoczęła mentalną szarpaninę, jednak to nie jej umysł został uwięziony w mocy maie, a ciało. Ona jednak zdawała się nie pojmować różnicy, zaślepiona przerażeniem. Jedyne więc, co udało jej się osiągnąć, to przyprawić Darshesa o ból nieswojej głowy i pełne irytacji westchnięcie.
Pajęcze oczy spojrzały teraz ku górze, na rozgwieżdżone, nocne niebo.
- "Moja droga, czy wiesz, dlaczego pająki nie potrafią latać?" - zapytał, nabierając powietrza w płucotchawki.
Nie odpowiedziała.
Darshes odpowiedział więc za nią, odrywaj się od skał.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Biegnąc przed siebie Winka nie mogła przestać myśleć o pozostawionym w przesmyku druidzie. Zastanawiała się jakie szanse może mieć Darshes z starciu z olbrzymim pająkiem. Biorąc pod uwagę że kapitan Medir i barczysty żołnierz wytrwali w tym pojedynku ledwie kilka sekund prawdopodobieństwo zwycięstwa druida było zerowe. Przecież strażnicy uzbrojeni byli w ciężkie zbroje i najlepszej jakości oręże. Tymczasem druid był nagi. Znowu. Fakt ten jeszcze bardziej niepokoił bibliotekarkę. Ostatnimi czasy zbyt często widzi przez sobą nagiego mężczyznę. Przypadek? Pech? A może to co bierze za rzeczywistość to tylko wytwory jej wyobraźni? Czyżby z jej głową było coś nie w porządku? Skryba uznała ze pierwsze co zrobi gdy tylko wydostaną się w bezpieczne miejsce, to spyta Colicka czy on również widział tam w tunelu nagiego człowieka.
Wkrótce para uciekinierów dotarła do miejsca gdzie znaleźli Gailangera. Łucznik klęczał oszołomiony jak po potężnym ciosie. Nie mając czasu na wyjaśnienia Winka i młody żołnierz chwycili kompana za ramiona i siłą wyciągnęli go z zagrożonego miejsca. Pająków nigdzie nie był widać. Cala trójka zatrzymała się dopiero po przekroczeniu brodu o którym wspominał druid. Dysząc ciężko Winka padła na ziemię.
- Udało się. – Powiedziała uspokoiwszy wreszcie oddech.
- Psiakrew. Ktoś mi raczy wytłumaczyć co się tu dzieje? – Spytał Gailanger powoli odzyskujący pełnię świadomości.
- Nie żyją. Wszyscy. – Odpowiedział Colick.
- I wy to nazywacie sukcesem? Kurwa! – Wściekał się łucznik widząc własną bezsilność.
Zapadła cisza. Nikt z obecnych nie wiedział co powiedzieć. Nikt tez nie potrafił podjąć decyzji co powinni zrobić dalej. Pająki przeprowadziły w oddziale strażników dość niezwykłą selekcję w skutek której ocalały w nim jednostki najsłabsze i bez umiejętności przywódczych. Potrzebowali chwili by ochłonąć, zebrać myśli i odzyskać siły. Póki co nikt w całej trójce nie miał ochoty dyskutować na temat tego co wydarzyło się w pajęczych korytarzach. Mieli za to świadomość faktu że powrót do Turmalii nie jest teraz najlepszym pomysłem. Jeśli pojawią się w mieście z informacją iż stracili większą część oddziału, nie posiadając jednocześnie żadnego dowodu na zbliżające się zagrożenie, zostaną uznali za łgarzy i dezerterów, lub jak w przypadku Winki za sprawców wszelkich zniszczeń. Wbrew własnym chęciom musieli kontynuować misję w zniszczonej garbarni.
- Co teraz? – Spytał wreszcie Gailanger. – Ktoś z was mianował się nowym dowódcą?
Skryba i Colick spojrzeli niepewnie na siebie.
- Nie. – Odpowiedziała Winka. – Ponieważ nie ma takiej potrzeby. Czekamy właśnie na tego który ma nas poprowadzić. – Stwierdziła myśląc o Darshesie.
Przeczucie podpowiadało skrybie że wbrew wszelkiej logice druidowi uda się przetrwać. Poza tym pewne elementy zaczynały układać się jej w jakiś schemat. Wprawdzie bibliotekarka nie była w stanie opisać go żadnymi słowami, a tym bardziej nie potrafiła uzasadnić go w żaden racjonalny sposób, ale niektórych powtarzających się reguł nie dało się ignorować. Darshes pojawiał się zawsze wtedy gdy wokół niej zaczęły dziać się rzeczy dziwne i niewytłumaczalne, a co ważniejsze narażające ją na niebezpieczeństwo jakiego ona sama nie byłaby w stanie wyobrazić sobie w najbardziej niezwykłych snach. Niby sam druid nic nie robił, a przynajmniej Winka nie widziała by w jakikolwiek sposób oddziaływał na toczące się wydarzenia, ale nie miała złudzeń co do tego iż nie jest on zwykłym obserwatorem. Jeśli cokolwiek mogła przyjąć tu za pewnik to przekonanie iż druid wie znacznie więcej niż jej mówi, a to z kolei oznacza ze będzie musiała wyciągnąć z niego te wiadomości gdy tylko znów go zobaczy. Bibliotekarka była zdeterminowana by dowiedzieć się kto taki bawi się jej losem, co tak naprawdę zagraża Turmalii oraz tego dlaczego jak dotąd nic jej nie zabiło? Z wszystkich opresji wychodziła poturbowana, brudna i wykończona ale mimo to w dalszym ciągu trzymała się na nogach, co w jej przypadku musiało było czymś więcej niż niesamowitym szczęściem.
- Jakoś nie mam złudzeń że wkrótce do nas wróci. – Odpowiedziała widząc niedowierzanie malujące się na twarzy Colicka.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Wiatr świszczał wokół spadającej postaci i niósł się echem wśród kamiennych ścian. Pająk, o oczach zabarwionych złotem, zmierzał w kierunku dna kanionu z zabójczą prędkością. Rozbije się - to właśnie myśleli wszyscy oglądający tą scenę, choć w większości były to tylko pajęczaki. Setki par oczu śledziło wspólny upadek maie i pajęczej królowej, a także śmierć tej ostatniej. W skalnym przesmyku rozległ się głuchy odgłos uderzenia i zapadła cisza.
Delikatnie opadłszy ku ziemi w swej naturalnej postaci, Darshes przywołał do siebie osiem z dziesięciu pozostałych sfer i pochłonął ich energię. Fala mocy wypełniła go na nowo, choć była zaledwie odrobiną w niemal pustym już teraz zbiorniku. Przeklnąwszy swoją głupotę, maie zawisł stopę nad skalną nawierzchnia i z fascynacją przyglądał się zmiażdżonemu ciału swej przeciwniczki.
Grawitacja nie obeszła się z nią łagodnie, wyciskając z chitynowego pancerzyka wszystko, co tylko dało się wycisnąć. Niektórych narządów wewnętrznych, nawet przy całej swojej wiedzy medycznej, druid nie potrafił nazwać. Obrzydzenie budził również płyn, który zastępował krew - równie gęsty co u ludzi, tutaj przybierał jednak szarozielony odcień. Brakowało mu metalicznego zapachu żelaza, choć odór z pewnością był nie do zniesienia.
Podziękowawszy Prasmokowi za pozbawienie go w tej formie zmysłu węchu, Darshes odwrócił się i oddalił od zdeformowanego truchła. Pozwolił, by pajęcze potomstwo zajęło się matką w sposób, jaki uważali za stosowny.

Dotarłszy do wylotu kanionu, nieco ponad kwadrans później, maie z ulgą przywitał szemranie rzeki i cichy odgłos pieśni, nucony pośród drzew na przeciwnym brzegu. W tej postaci jego pole widzenia było nieco ograniczone i nie chodziło tu bynajmniej, o zalegający wokół mrok. Bród miał szerokość kilku sążni i dopóki nie przedostanie się na druga stronę, nie będzie mógł stwierdzić, czy grupa przeżyła ucieczkę. Jeśli jednak im się udało, z pewnością zauważą go pierwsi.
To, co przywitało go po drugiej stronie brodu, to poddenerwowanie i niepewność. Pierwsza zauważyła go bibliotekarka, zapewne wpatrująca się od dłuższego czasu w wejście do przesmyku. Musiała dać jakiś sygnał swoim kompanom, bo i oni powstali od pospiesznie rozpalonego ogniska. Każdy z tych rosłych jak dąb mężczyzn, sięgnął teraz opancerzoną dłonią po miecz. Żadne jednak ostrze nie błysnęło w księżycowej poświacie. Niepewność wypełniała spojrzenia gwardzistów, a ich zmęczone, ogorzałe twarze rozświetlało światło energetycznej postaci Darshesa.
- Sięgnijcie po miecze, a obiecuje, że oprócz dziewczyny, nie pozostawię na tych kamieniach nikogo żywego. - warknął wiatr, a przynajmniej tak mogliby pomyśleć jego ludzcy towarzysze.
Tornado szmaragdowego świtał wzbiło się w powietrze, nie porywając za sobą nawet najmniejszego kamyczka czy drobinki piasku, przykrywając jednak całunem świetlistą postać nieznanej obozowiczom istoty. Przez chwile na żwirowatej plaży zapanował dzień, jasnością przyćmiewający nawet blask niewielkiego ogniska. Ludzie przysłaniali rękami wzrok, a nieodległa sowa zahukała w proteście, gdy jej nienawykłe do światła oczy, porażone zostały tak olbrzymią jego dawką.
"Przyodziawszy" się w swą ludzką formę - zdrową, jak gdyby walka z pajęczą królową nigdy nie miała miejsca - Darshes skorzystał z zamieszania i lekkim krokiem minął klnących gwardzistów. Usłyszawszy chrzęst kamieni pod jego bosymi stopami, strażnicy podążyli za nim wzrokiem, widać jednak było, że jeszcze nie w pełni odzyskał ostrości widzenia.
- Pozwolicie, że się rozgoszczę? - zapytał, bezceremonialnie siadając przy ogniu. Wyciągając ręce w stronę płomieni, wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu. - Wasze ciała cholernie źle znoszą nocny chłód.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

Fakt iż zarówno Winka jak i ocaleni strażnicy oczekiwali druida i spodziewali się jego pojawienia, w żaden sposób nie przygotował ich do tego co nastąpiło w chwili gdy Darsches zdecydował się na dołączenie do ich ogniska. Maie może i dokonywał wielkich czynów, potrafił tez zadbać o to by jego wejście było nader efektowne ale ostateczna forma, prezencja i sposób bycia druida odbiegał od tego jak w świadomości ludzi powinien wyglądać typowy bohater. Gailanger i Colick nie byli w stanie ukryć zaskoczenia lub też zniesmaczenia tym że ich przyszły przywódca przypominał szalonego dzikusa któremu już dawno życie w leśnych odmętach pomieszało rozum. Z wyrazem pretensji spoglądali raz za razem to na skrybę to na Darschesa, usiłując zrozumieć w jaki sposób mieli by powierzyć własny los komuś takiemu.
- Colick rzuć mu jakieś zapasowe rzeczy, coby nie świecił nam tu więcej gołym zadem. - Łucznik przerwał wreszcie kłopotliwe milczenie, swoim zwyczajem usiłując obrócić wszystko w żart, a młodszy żołnierz wykonał jego polecenie, przekazując druidowi uniform strażnika.
Tymczasem bibliotekarka zajęta własnymi rozważaniami zupełnie nie zwracała uwagi na zachowanie i słowa strażników. Nerwowo chodziła wokół ogniska usiłując uporządkować swoje myśli. W chwili obecnej targała nią masa sprzecznych emocji. Była gotowa rzucić się na szyję Darschesa, wtulić się w jego tors i z łzami w oczach błagać by nie zostawiał jej więcej samą. Jego bliskość wydawał się Wince jedyną bezpieczną przystanią w otaczającym ją morzu szaleństwa. Z drugiej strony skryba miała ogromną ochotę kopnąć druida w kostkę i obkładać go pięściami tak długo dopóki nie pozdziera sobie dłoni przy tej czynności. Była na niego wściekła. Za wszystko. Za porzucenie na pastwę wilków, nasłanie na nią olbrzymiego dzika czy chmary pająków, wywołanie pogodowych anomalii, oraz za zmuszenie jej do szukania pomocy u nieprzychylnych jej miejskich strażników.
Jednak przede wszystkim to co zajmowało umysł bibliotekarki to problem z przypomnieniem sobie tego co z całą pewnością miała zapisane w swoich domowych zbiorach. Winka była przekonana że już kiedyś czytała o druidach, bezgranicznej oddaniu się naturze, zmianie postaci czy światłach bez formy. Ba, mogła nawet z dokładnością co do miesiąca określić kiedy po raz ostatni miała w rękach ową księgę. Czwarty regał licząc od kominka w stronę okna. Górna półka, niewielki tomik z pożółkłymi stronnicami i niezdarnym, trudnym do odszyfrowania pismem. Do księgi tej dołożono sporo luźnych kartek z zapiskami tłumaczącymi zawarte w niej informacje, przez co sama sztywna oprawa z ledwością byłą w stanie objąć zawarty w niej materiał. Wydanie aż prosiło się o nadanie mu nowej formy, na co skrybie zwykle brakowało czasu.
Na tym właśnie polegała praca bibliotekarki. Uczenie sie na pamięć zawartości całego księgozbioru nie miało sensu. Najważniejsze to wiedzieć co mniej więcej jest w danej pozycji i gdzie w razie potrzeby po takową pozycję sięgnąć. Tyle że Winka potrzebowała tej wiedzy tu i teraz, a jej księgi znajdowały osę obecnie dziesiątki mil stąd, będąc poza jej zasięgiem.
- Winko! - Głos Colicka uzmysłowił skrybie że w obecnej sytuacji winna jest coś powiedzieć.
- Tak, to jest właśnie ten o którym wam wspominałam - Zaczęła z wyraźnym ociąganiem - Druidzie... wiem że nie zabrzmi to nienajlepiej i zdaję sobie sprawę że ów pomysł raczej ci się nie spodoba, ale... ale zważywszy na sytuację i okoliczności... i na wszystko to co dzieję się wokół nas, chcielibyśmy prosić cię o pomoc. Nie zamierzam ukrywać że nie rozumiemy tego co nas otacza, a tym bardziej nie mamy pojęcia jak powinnyśmy reagować na zaistniałe wydarzenia, więc myślę ... myślę że bez ciebie nie damy sobie rady.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości