Równina Drivii[Główny trakt] Podróż z ładunkiem

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Charmaine leżała w bezruchu wpatrując się w majaczące daleko, równinne cienie rzucane przez pojedyncze drzewa wystrzeliwujące tu i ówdzie ponad ziemię. Dziewczyna gotowa była zapaść w sen, czekając na wjazd do Efne. Nie miała ochoty pozostawać świadomą, skoro w każdej chwili mogła odpłynąć w przyjemniejsze miejsce i czas. Melancholia dopadła ją tak niespodziewanie - gdyby tylko wiedziała, przygotowałaby się na jej atak, przybierając maskę obojętności, jak zwykła robić. Teraz jednak było za późno - na twarzy malowało się zamyślenie oraz niepewność. Strach przed utratą tego co ma.
Dziewczyna zastanowiła się dłużej nad wspomnieniem rodziców - cóż mogli robić w tej chwili, gdy ich córka leżała na lektyce niczym bezwładna lalka, pogrążona w ponurych myślach? Ojciec z całą pewnością zajmuje się organizacją życia ich małej społeczności - ludzie widzieli w nim przywódcę, mimo, iż nie było w Żelaznej Pięści specjalnego przewodnika - każdy był tu sam sobie Panem. Matka zapewne zajmowała się większymi kradzieżami, uczyła nowych, sprawdzała ich umiejętności. Ciekawe czy czasem wracali do niej myślami, drżąc o życie jedynaczki?
Na samą myśl białowłosa parsknęła niewymuszonym, gorzkim śmiechem. W obozie nikogo nie obchodziło życie jednostki, gdy chodziło o dobro wspólnoty. Z drugiej strony - w sposobie w jaki matka układała małej włosy, w zdaniach, które wypowiadał ojciec czuć było coś więcej niż zwykłe przywiązanie czy poczucie odpowiedzialności. Fakt - Cili była rozpieszczana, jednak nigdy nie usłyszała "kocham". Podobnie dorosła Cecilia. Rodzina często wychwalała jej umiejętności, rozczulała się nad jej pięknymi włosami w ciemnym odcieniu blond, rzucała epitetami takimi jak "jasna gwiazdeczka", "słodka bułeczka" czy nawet "kochane stworzenie", jednak dziecko nigdy nie dowiedziało się kto pała tym uczuciem, tym samym nie potrafiąc go odwzajemnić.
Wreszcie stanęła przed poważnym pytaniem - czy kocha swoich rodziców? Czy może to co czuje jest skutkiem więzów krwi?
Rozmyślania nie pierwszy raz przerwał jej głos Metatrona. Doprawdy - staruch wydaje się nadmiar gadatliwy pomimo swojej ułomności. Kurtyzana nie uniosła nawet głowy, ignorując słowa. Mrużyła oczy wpatrując się Lolarianowi. Chłopak miał brata - to jest pewnie, jednak jakie relacje mogły ich łączyć po tym co się wydarzyło...? A z tego co słyszała wydarzyło się wiele.
Zwróciła uwagę na potok wypowiedziany przez starszego, dopiero gdy wśród jego słów pojawiło się imię, które jeszcze przed chwilą wyrzucał z siebie blondyn.
Czy dobrze zrozumiałam? Szykuje się mały zjazd rodzinny?
Uniosła się na łokciu, uprzednio posyłając Verilowi zdziwione spojrzenie. Może i wyrządziła mu krzywdę, jednak niewiele mogła sobie zarzucić - światem rządziły twarde reguły. Słabeusz zawsze zostanie pożarty przez drapieżnika, a za takiego uważała się ponętna kobieta. Teraz jednak oboje byli zagrożeni. Wyczuwała niebezpieczeństwo.
Niebieskowłosy wpatrywał się w coś co aktualnie trzymał starszy czarodziej. Jak gdyby bańka mydlana odbijająca oblicze nieznajomego na smoku.
Smok. Szayel. Smok. Brat blondyna. Smok.
Białowłosa przełknęła głośno ślinę. Nie była gotowa na taką konfrontację. Nigdy nie będzie na nią gotowa.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Lolariana siedział w milczeniu patrząc na drogę, gdy wtem Czarodziej poruszył się niespokojnie i zaczął mamrotać coś pod nosem. Z początku pomyślał, że mężczyznę dopadła znowu gorączka, ale ten wykonał palcem serię magicznych gestów i przestrzeń zafalowała. Po chwili ich oczom jakby w kryształowym, nieco rozmytym zwierciadle ukazała się olbrzymia czerń. Niczym kula mroku, jednak po dokładnym jej przyjrzeniu można było dostrzec w tej czerni wężową sylwetkę z potężnymi, błoniastymi skrzydłami. Stwór płynął pośród chmur, a z jego pyska wyciekał ciężki smog, pozostawiając za sobą cienistą smugę. Na głowie stwora zaś stał…
- Szayel – szepnął Lolariana, wpatrując się w postać brata. Był w szoku. Skąd on się tu wziął? Znaczy…nie był tu dokładnie, bo postać smoka oddalona na horyzoncie była o dziesiątki kilometrów, ale jednak…pojawił się. Natychmiast przypomniał sobie walkę, którą stoczyli w Kryształowym Mieście i moment, gdy ojciec rozsypał się w proch niczym zmurszały posąg. Poczuł jak ogarnia go wściekłość i jednocześnie strach. Chciał zemsty, ale i bał się Szayela. Z drugiej jednak strony pragnął z nim porozmawiać. Dowiedzieć się wszystkiego. Poznać jego myśli…zrozumieć.
Usłyszawszy pytanie Czarodzieja spojrzał na niego jakby widział go pierwszy raz. Zamrugał oczami zaskoczony i zadrżał. Porozmawiać z Szayelem? I co miałby niby powiedzieć. Cześć bracie? Dopiero teraz uświadomił sobie jak nieprzygotowany był na to spotkanie. Spotkać się z nim samemu w cztery oczy. Był na to gotów?
- Nic nie knuję, musisz mi uwierzyć! – szepnął do Pradawnego nie kryjąc swoich emocji – Ja…
Urwał, gdy rozległ się głos Szayela. Nagle zrobiło się jakby chłodniej. Ponura aura objęła ich wszystkich i ścisnęła przerażeniem.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Szayel stał na głowie Ultralorixa, który szybował masywnie pośród chmur, rozwiewając je uderzeniami swych potężnych błoniastych skrzydeł. Znajdowali się wysoko nad lądem i w zasięgu ich wzroku były góry oddalone o dziesiątki kilometrów. Nawet najwyższe szczyty jawiące się na horyzoncie były ledwo niewielkimi wzniesieniami. Smok poruszał się niczym wąż, tworząc gigantyczną, smolistą smugę, która pływała w niebie, a dookoła nich roztaczała się przytłaczająca strefa ciemności.
Pradawny stał z założonymi na piersi rękami, pozwalając, by wiatr gniewnie dmuchał mu w twarz, rozwiewając włosy i łopocząc szatą. Chociaż znajdowali się wysoko nad poziomem morza, to doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że byli doskonale widoczni w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Dlatego tak rzadko wypuszczał smoka z amuletu. Jego rozmiary były przytłaczające. I pomimo faktu, że gad przypominał bardziej smoczy cień niż żywą istotę, to pojawienie się czegoś takiego z pewnością wzbudzało trwogę. Z pewnością już teraz wieśniacy z okolicznych wiosek ze strachem spoglądali w olbrzymi cień snujący się po niebie. A on nie miał zamiaru tak się ujawniać.
- I co teraz? – odezwał się telepatycznie z zapytaniem Ultralorixa do Czarodzieja – Naprawdę masz zamiar tworzyć tą całą gildię magów?
- Gildia to tylko pionek– odparł Szayel z uśmiechem z zamkniętymi oczami –Stworzenie jej z pewnością by mi nie zaszkodziło, a wręcz przeciwnie. Zmazałbym swoje grzechy w oczach wielu Czarodziei, którzy mnie pamiętają, a takich i tak jest niewielu. Swoją moc będę sprzedawał każdemu władcy Alarani, jak to uczyniłem w Kryształowym Królestwie. Dzięki temu szybko zdobędę wpływy na dworach królewskich. A dalej to już tylko odpowiednia manipulacja.
- Mieszanie się w politykę to kiepski pomysł – mruknął posępnie smok – Przyciągniesz uwagę swojego rodu.
- Bez Mateusa Pelagiusowie nie mogą mi zagrozić w żaden sposób. Nie istnieje Pelagius zdolny przewyższyć mnie mocą – zaśmiał się szaleńczo w stronę słońca– Ich rola się skończyła.
- Wciąż jest to największy ród Czarodziei w całej Alarani i mający wielkie wpływy na wielu dworach oraz w Radzie Czarodziei – zauważył Ultralorix - Nie lekceważ ich. Nawet najwspanialszy pałac może się zawalić, jeżeli ma słabe fundamenty.
Szayel umilkł. Smok miał rację, ale naturalnie nigdy mu tego nie przyzna wprost. Zresztą, sam doskonale o tym wiedział. Nie potrzebował pouczeń od swojego sługi.
- To i tak nie ma znaczenia – powiedział prychnąwszy – Jak mówiłem gildia będzie tylko pionkiem. Mój cel jest taki sam. Ten świat wciąż ma wiele sekretów do zbadania, wiele tajemnic do okrycia – otworzył oczy, patrząc prosto w słońce, które przysłaniał obłok ciemności – Moc Czystej Magii będzie moja – wysyczał nienawistnie, zaciskając palce – tylko poprzez jej zrozumienie otworzy się przede mną droga do absolutyzmu. Poznania prawdziwej natury tego świata.
Gad zaśmiał się demoniczne.
- Jesteś najdziwniejszym mistrzem, jakiego posiadałem – rzekł bez ogródek – Żyję dłużej niż jakakolwiek śmiertelna istota tego świata, samemu będąc zawieszonym na granicy życia i śmierci. Miałem wielu mistrzów. I tych dobrych, i tych złych. Lecz żaden z nich nie zasłaniał się dobrem świata, mając na myśli zdobycie jedynie potęgi.
Szayel ponownie prychnął, zadzierając arogancko podbródek.
- Nic nie rozumiesz – odparł głębokim tonem pełnym zamyślenia – Świat się zmienia. Przebudzają się potężne siły, które, jeżeli nie zareagujemy, doprowadzą wszechistnienie do destrukcji. Dojdzie do ostatecznego konfliktu…
- O czym ty mówisz? – zapytał z niezrozumieniem Ultralorix.
Zmarszczył brwi.
- Sam jeszcze nie wiem, co to jest, ale echo ich mocy rozbrzmiewa. Budzą się…cokolwiek to jest.
- I ty to wyczuwasz? Jesteś pewien, że to nie tylko jakieś twoje zwidy?
Zupełnie zignorował drugie zdanie gada, odpowiadając ze stoickim spokojem.
- Jestem wybrańcem, nie zapominaj – uśmiechnął się – Wybrańcem, by zmienić ten świat i go ocalić. Oni mnie nie rozumieją, lecz ja im wybaczam.
Ultralorix nic już nie mówił, utwierdzając się tylko w przekonaniu, że Szayel był naprawdę najdziwniejszym mistrzem, jakiego posiadł. Z jednej strony potężny, ba, chyba najpotężniejszy ze wszystkich, a z drugiej…kompletnie oderwany od rzeczywistości. Czarodzieje mieli to do siebie, że żyli głową w chmurach, ale jego Mistrz kompletnie stracił rozpoznanie w rzeczywistości. Nie dawał po sobie tego poznać, ale był dumny ze swego Pana. Dla sługi nie było większego wyróżnienia niż służyć potężnej istocie, lecz nie służyć jako niewolnik, acz jako towarzysz. Choć nie dawali po sobie tego poznać, to rozumieli się doskonale. Dlatego będzie przy nim trwał pomimo tego szaleństwa.
Wtem przestrzeń przeciął błysk energii. Smok zatrzymał się, odwracając w stronę zakrzywienia, a Szayel jedynie zerknął na to jednym okiem ze znużeniem. Pewnie była to kolejna nieudana próba jakiegoś podrzędnego magi…
- Oho – wydał z siebie odgłos udawanego zaskoczenia, unosząc kąciki ust do góry – Cóż za nieoczekiwane spotkanie.
- Co to za symbol? – odezwał się Ultralorix – Rozpoznajesz go?
Szayel przyjrzał się sygnaturze energetycznej zakrzywiającej przestrzeń przed nim w odległości stu metrów. Ten symbol…tak, teraz pamiętał. Należał do tego badacza, z którym dawno, oj dawno temu korespondował. Był chyba wynalazcą…tak się przynajmniej przedstawiał. Czego mógł chcieć?
- To herb rodu Chesed – wyjaśnił beznamiętnie – Taki podrzędny ród bez większego znaczenia, nic interesującego. Ale ta aura magiczna musi należeć do..niego.
Przypomniał sobie o Czarodzieju, z którym niegdyś korespondował. Był z niego bardzo dobry wynalazca. Nawet chciał mu zlecić stworzenie krwawego kryształu, ale sprawy się skomplikowały. Byłby z niego dobry sprzymierzeniec do eksperymentów nad nieśmiertelnością, ale był zbyt ograniczony. Meg..Mer.. Metatron, tak, tak miał na imię. Z pewnością.
Szayel wyciągnął prawą rękę. Zalśniło niebieskie światło i wokół jego dłoni pojawiły się magiczne runy, tworzące razem krąg magiczny, który wirował, wydając z siebie mistyczne brzmienie. Badał w ten sposób strukturę zaklęcia. Jego silne strony, słabe, aurę mocy czarodzieja. Znajdowali się jednak bardzo daleko i nie mógł odtworzyć wszystkich informacji przepływających w przestrzeni, lecz wystarczyło mu to, by wyczuć rzeźbę nasilającą się wraz ze zbliżeniem do Czarodzeiaj.
- Imponująca struktura, Metatronie – odpowiedział władczo swoim charakterystycznym tonem pełnym arogancji, nutki tajemniczości i intymności. Nawiązał komunikację dwustronną.
- Ty – szepnął nienawistnie, dostrzegając tego samego chłopaka, który pojawił się z jego rodzicami w Kryształowym Mieście. Swojego…brata, choć sama ta myśl doprowadzała go do furii. W tej chwili nastąpiła komunikacja dwustronna. – Cóż za nieoczekiwane spotkanie. Jesteśmy braćmi…i mamy wiele czasu do nadrobienia.
Tupnął nogą, a Ultralorix zaryczał, rozpościerając szeroko błoniaste skrzydła, które zakryły słońce. Runął z chmur w dół z zastraszającą prędkością, zbliżając się w stronę karawany. Ta już po chwili znalazła się w zasięgu ich wzroku. Gad zatrzymał się w powietrzu kilometr przed nią, ponawiając ryk, a wraz z nim niebo przysłonił gęsty cień, pogrążając okolicę w półmroku. Szayel doskonale wiedział, że dalej nie powinien się zbliżyć, jeśli nie chce doprowadzić do konfliktu, a tego nie miał zamiaru robić.
- Jestem hrabią Kryształowego Królestwa, przyjacielu – rzekł do Lolariana, który wraz ze wszystkimi w karawanie doskonale go widzieli i słyszeli. Z tej odległości smok zasłaniał im cały horyzont, a jego gigantyczna paszcza zdawała się być wyrastać niczym góra uzbrojona w rzędy zębisk i kilka par oczu – Mniemam, że podróżujesz właśnie w tym kierunku. Dlatego porozmawiajmy mój ukochany braciszku. Mamy wiele spraw do omówienia.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Powiedzieć, że Metatron nie był zadowolony z tego przygodnego spotkania to jak użyć tego określenia w stosunku do człowieka który wpadł na gniazdo os. Jak tylko usłyszał głos Szayela nawet nie gestem, a aktem woli uruchomił komunikacje obraz u i dźwięku dwustronną, acz obraz skierował... Na brata czarodzieja, czyli w zupełnie odwrotnym kierunku niżeli on sam leżał.
Trzeba zrozumieć Metatrona. Szayel w jego mniemaniu nie należał do osób którym należy pokazywać jakiekolwiek oznaki słabości. Takie istoty zmalawszy ją bez wahania mogą ją wykorzystać. Dodawszy do tego wiedzę, iż pradawny wiązali moc z wyglądem, stanie fizycznym czy ogólną aparycją Metatron nie czuł się ani trochę komfortowo. Karawan po raz kolejny zatrzymywała się, a sam czarodziej dyszał ciężko. Ufał, iż tego chropowatego dyszenia nie słyszy sam Szayel chociaż było cóż... Dość głośne. Próbował powstrzymać, oddychać płycej lecz natychmiast robiło się mu słabo, i chciało kaszleć. Zielarka spojrzała nań zaniepokojona, przez to wszystko kompletnie nie dostrzegł zniknięcia Verila. Prawdę mówiąc poza magiczną pieczęcią nie powitał się z czarodziejem, a teraz... Nie chciał ryzykować ponownego rozkaszlania się. Niezbornym (zadziwiające jak przed chwilą jaszcze czarował) ruchem dłoni polecił coś świcie. Nie bał się przybysza. Co nie znaczy, że nie był ostrożny, niebywale ostrożny. Douma zrozumiał czarodzieje bez słów.
-Te, jasnowłosy. Wyjdź do brata, smok nam konie spłoszy. - Zadziwiające z jakim spokojem wypowiadał kwestie o smoku oraz z jaką sprawą zwrócił się w stronę przestrzennej sfery. - Pański brat zaraz przyjdzie.
Błogosławieństwo nieświadomości z kim się rozmawia! Chociaż Douma swój rozum miał, chociaż któż wiedział co ukrywa się w jego głowie? Metatron tymczasem, nie mając zamiaru zganiać brata czarodzieja przygotował się – przynajmniej mentalnie – do zamknięcia pokradzenia jak tylko młody czarodziej zejdzie z wozu. Nie miał zamiaru dawać ani śladu podejrzenia, że chce ich podsłuchiwać. Chociaż z drugiej strony może pewien w nagłej sytuacji pomóc mu? Niemało drgnął kryształową dłonią... Nie, chyba nie.
-Idź już. - Zaryzykował. Nie zabrzmiało to tak źle jak się spodziewał. Nawet za bardzo nie odczuł wzmocnienia duszności. Sieć odciągająca moc z pobliża paralityka działała pełna parą.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Veril doskonale zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje. Ckliwe spotkanie po latach starszego brata z młodszym - bezcenne i w dodatku takie wzruszające. No dobra, wcale nie... Dało się wyczuć pogardę w głosie Szayela, jakby nienawidził brata, a ich przypadkowe spotkanie było przykrą koniecznością. Do tego dochodziła jeszcze aura jaką roztaczał dookoła siebie smoczy jeździec, tego się nie dało opisać słowami, z pewnością był bardzo potężny. Verila cieszyło tylko, że Aeris oddaliła się zawczasu i chociaż o nią nie musiał się martwić. Zresztą nie musiał się o nikogo z nich martwić! Jak zrobi się gorąco to zawsze może dać nogę, tymczasem postanowił zmienić postać.

Wszędzie wokoło panowała ciemność, gęste czarne chmury zakrywały okolicę, a niebo już jakiś czas temu straciło swoją zdrową barwę. Ale kto by zwracał na to uwagę skoro główne widowisko znajdowało się przed wozem, no bo niecodziennie widuje się smoka, a już na pewno tak dużego i groźnego. Trzeba przyznać, że majestat obydwu postaci budził respekt. Tymczasem nikt nie zauważył małego, białego kotka, który by lepiej przysłuchać się temu o czym rozmawiają przysiadł pod wozem. Jakoś w skórze zwierzęcia czuł się bardziej bezpieczny, no i jego rozmiary nie zwracały już na niego uwagi. Siedział i słuchał gotów w razie potrzeby przeobrazić się w coś groźniejszego.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Szayel podleciał na tyle blisko, aby dziewczyna wreszcie mogła dostrzec smoka. Zapewne przez jej głowę przemknąłby żart na temat wielkości pupilka i prawdopodobnych problemów anatomicznych czarodzieja, jednak w tej chwili jedyne o czym Cecilia myślała był strach. Strach jakiego nie czuła nigdy wcześniej. Ponownie zerknęła na Verila, jednak jedyne co spostrzegła to spływający po wozie biały kształt. Pewna, iż ów mknący jasny cień był złudą pozwoliła sobie na skupienie uwagi na nowoprzybyłym.
Brat Lolariana okazał się inny niż przedstawiające go wyobrażenie żyjące w umyśle dziewczyny. Miała przed oczyma młodego, w pełni sprawnego mężczyznę o długich, kruczoczarnych włosach, kaskadą wylewających się na plecy, śnieżnobiała cera zdradzała jego przynależność do wyższej klasy społecznej. W błękitnych oczach kryła się nieskrywana wyższość, duma i pogarda względem zebranych na lektyce istot. A więc tak wygląda starsze rodzeństwo.
Pozazdrościć.
Charmaine odetchnęła spuszczając wzrok. Dopóki będzie trzymała język za zębami, z całą pewnością nic wielkiego jej nie grozi. Białowłosa nie była głupia - na powrót ułożyła głowę na wyprostowanej lewej ręce, naciągając kaptur na twarz.
Niespodziewanie odezwał się jeden z należących do świty Metatrona. Zapewne był jego ustami wypowiadając kolejno zdania, niczym twardy wyrok. A więc blondyn ma wyjść na spotkanie ukochanemu bratu? Przez plecy kurtyzany przeszedł dreszcz. Czuła jak serce rozdziera jej nieznana niepewność - z jednej strony, poznany ledwie jakiś czas temu chłopak był jej obojętny, z drugiej - czyż "wybawca" nie został zdradzony przez Szayela? Dopiero teraz zaczęła łączyć ze sobą oczywiste fakty. Ród Pelagiusów, młodszy brat, Szayel ... "nocni" obywatele zwykli rozmawiać o zdarzeniach z Kryształowego Królestwa, jednak Cecilia nigdy nie przysłuchiwała się tym nic nie znaczącym wymianom zdań żebraków czy drobnych złodziejaszków. Z resztą - nigdy nie zajmowały jej sprawy polityki, czy wojny między "potężnymi" rodzinami. Świat tak zwanych ważnych ludzi był jej obcy. Dopiero teraz - leżąc spokojnie na lektyce, uspokajając myśli i przede wszystkim - rezygnując z planów rudowłosego zdała sobie sprawę z tego gdzie słyszała na temat ów magicznego rodu. Na myśl o Egrimie jeszcze mocniej wtuliła się w ciepły materiał. Teraz, gdy chmury zaszły purpurą palto było idealnym schronieniem. Zamknęła oczy zastanawiając się nad uczuciami, które nią targały.
Czyż Lolarian nie został zdradzony przez najbliższą mu osobę? Nagle, w tej jednej chwili zrozumiała odrzucenie jej dłoni, gdy położyła mu ją na ramieniu, cierpienie w jego głosie, smutek. Poruszyła się gwałtownie, delikatnie podskakując w miejscu, bukłak uderzył o podłoże wydając głuchy odgłos. Kobieta nie mogła wyrzucić z głowy myśli, iż konfrontacja tymczasowego towarzysza z bratem może zmienić jej bohatera w kupkę popiołu.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Lolariana wcale nie ukrywał swojego strachu. Chociaż smoczysko znajdowało się dość daleko od wozu, to widział dokładnie każdy jego szczegół. Począwszy od błoniastych skrzydeł zakończonych kościstymi wyrostkami, przez wielkie oczyska płonące ogniem, a na długich kłach wystających z pyska skończywszy. Każdy z nich był wielkości drzewa, jeśli nie lepiej i, wyciekał przez nie gęsty smog lub jakaś inna tajemnicza, cienista substancja wzmacniająca wszechogarniający półmrok. A wszystko to tworzyło gigantyczną, wężowatą sylwetkę zasłaniającą cały horyzont. Dosłownie rozpychała się w przestrzeni.
Przełknął głośno ślinę. Miał tam pójść?! Stanąć naprzeciw tej bestii? I co zrobić? Powiedzieć cześć? Spojrzał na Czarodzieja i kobietę. Musiał to zrobić. To po niego Szayel przybył. Nie może ryzykować zdrowia obcych mu osób tylko dla własnego bezpieczeństwa. Prawdziwy mężczyzna musi umieć brać odpowiedzialność za swoje czyny.
- No, to idę – szepnął słabo, zeskakując w wozu. Nie oglądał się za siebie. Nie chciał widzieć ich twarzy. Nogi się pod nim uginały, a serce tłukło w piersi niczym kowalski młot. Bardziej niż Szayela obawiał się w tym momencie smoka, ba. Swojego brata nawet nie widział. Jedynie jakąś słabiutką plamkę stojącą na głowie smoka, a ta znajdowała się tak wysoko, że musiałby podnieść głowę do granicy oporów. Zebrał się w sobie, zaciskając prawą dłoń na rękojeści miecza wystającego z pochwy. Nie ma co liczyć na pomoc Czarodzieja w przypadku jakieś większej konfrontacji. Gdyby ten gad upadł na ziemię…chyba nawet sąsiednia góra by się uwaliła pod jego masą. W każdym razie takie miał wrażenie.
Zeszedł z traktu, kierując się powoli w stronę cienistej istoty. Natychmiast otoczył go cień niczym obłoki dymu. Każdy krok zdawał się wiecznością i kosztował go mnóstwo wysiłku. Nawet się nie zorientował, gdy pot zrosił jego czoło.
- Czego chcesz?! – krzyknął słabo w stronę Szayela, choć oddalił się od karawany dopiero na kilkanaście metrów i wątpił, by ten go usłyszał – Nie dość zła wyrządziłeś?! Zabiłeś ojca. Teraz przyszedłeś po mnie? Pokaż się i stań ze mną twarzą w twarz! Pomów ze mną! Jaki miałeś powód?!
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Szayel pomimo odległości doskonale widział Lolariana w magicznej rzeźbie przestrzeni przynoszącej na myśl magiczne zwierciadło. Przyglądał mu się z zaciekawieniem jak wychodzi z powozu i schodzi z traktu. Jak pochłania go mrok. Okala jego sylwetkę niczym druga skóra. Słyszał jego krzyk. Rozpacz, żal, gniew i strach nim targający. Nie mógł uwierzyć, że to jego wybrali…on miał być tym ukochanym dzieckiem jego rodziców? Jak łatwo im przyszło wyrzeczenie się jego…Szayela Pelagiusa! Dziedzica magii! To on miał być przyszłą głową rodu! To jego narodziny wieścili prorocy i pobłogosławiły gwiazdy oraz przeznaczenie. To on posiadł dar, a nie te…ten…żałosny człowiek. Nawet nie wyczuwał wokół niego grama magii. Nic. Sama pustka. Żaden dźwięk, żadne poruszenie.
I to w kimś takim złożyłeś swoją nadzieję, ojcze – pomyślał Pradawny z politowaniem nad głupotą swego zmarłego rodzica. Czy i on nie przeczuł zagrożenia, które powoli wydostawało się na świat? Jak można było być tak głupim i ślepym? Gdyby Mateus miał odrobinę krzty rozumu zrozumiałby, że to on, Szayel, jest jedyną nadzieją. Wybawcą!
Obserwował Lolariana. Gdyby chciał mógłby go zabić jedną wolą, jedną myślą. Ale…
Uśmiechnął się wystawiając przed siebie dłoń. Ciemność rozwiała się na boki, tworząc czystą ścieżkę, którą jego brat mógł przejść. Dostrzegł go.
- Zło? – powtórzył donośnym głosem, który wzmocniony magią rozbrzmiał słyszalnie w całej okolicy. Nie awizował się ze swoimi słowami. Nigdy tego nie robił – Cóż ty możesz wiedzieć o złu, mój bracie? – przemówił łagodnym, a jednocześnie lodowatym tonem – Zło zależy od punktu patrzenia. Tam gdzie jeden widzi światłość, drugi może widzieć ciemność. Świat nigdy nie jest czarnobiały jak nam się wydaje, choć niewątpliwie jest to bardzo przyjemny punkt widzenia. Skąd wiesz, po której stronie leży prawda?
Umilkł, spoglądając z góry na brata, który wyciągnął ostrze, zatrzymując parę metrów przed paszczą Ultralorixa. Był przerażony, choć dzielnie nie dawał tego po sobie znać. Pradawny żył jednak zbyt długo, by jakikolwiek śmiertelnik ukrył przed nim swe emocje. A przynajmniej taki jak Lolariana.
- Odłóż swą broń – poprosił łagodnie robiąc krok do przodu i cała sylwetka smoka w jednej sekundzie rozprysła się niczym bańka mydlana, a powstały obłok mroku z sykiem wniknął do amuletu zawieszonego na czyi starszego Pelagiusa. Zawisł w powietrzu, a jego szatą i włosami targał porywisty wiatr nadciągający ze wschodu. Ciemność ustąpiła, promienie słońca ponownie wyjrzały zza chmur.
- Nie miałem żadnych powodów – wyznał szczerze, opadając powoli ku ziemi, manipulując jednocześnie przestrzenią wokół siebie, by towarzyszyły temu przeróżne rozbłyski energii, a jego szata łopotała niczym chorągiew w czasie sztormu – Pamiętasz, co mówiłem naszemu ojcu w mieście? Nie chciałem z nim walczyć, chciałem, aby odszedł. Zostawił mnie w spokoju. To on uparł się. To on chciał mnie zabić.
Złapał się za pierś w dramatycznej pozie.
- Myślisz, że to dla mnie radość? Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić ile bólu niewinnym istotom sprawił nasz ojciec, nasz ród, wszyscy Czarodzieje – Jego głos przepełniał smutek, ale tylko on wiedział, że był on fałszywy. Był delikatny, spokojny i pełen empatii. Zupełnie niepasujący do tego, co o nim mówili – Chciałem im pomóc, lecz stworzyli ze mnie potwora. Nawet nie wiesz, jak mnie skrzywdzili…
Pochylił się w powietrzu w stronę brata, dotykając jego policzka delikatnym gestem. Szeroki rękaw zakrył głowę Lolariana niczym suknia. Jakby chciał go oddzielić od zewnętrznego świata i ukryć w bezpiecznym miejscu.
- Ten świat to okrutne miejsce – wyszeptał na jego ucho, znajdując się już tuż przed bratem i tylko parę centymetrów unosił się nad ziemią – Czy nie lepiej go zmienić na lepsze? Jestem pewien, że i ty tego pragniesz. Świat bez cierpienia i bólu. Tego pragnę i ja, lecz to ten świat nas wypacza. My możemy tylko tego doświadczać. Doświadczać zła, bólu i cierpienia w celu jego zrozumienia i zaakceptowania. A kiedy go naprawdę zrozumiemy dostrzeżemy bramę do wspanialszego świata.
Ujął dłoń brata, w której ten trzymał miecz, wyjmując mu go z ręki i rzucając na bok w trawę.
- Ze mną ten sen może się spełnić – rzekł z uśmiechem, wpatrując mu się intensywnie w oczy – Nie zechcesz do mnie dołączyć? Wiem, że byłeś manipulowany. W głębi serca też wiesz, że nie pasujesz do świata Czarodziei, świata naszego rodu i także tego świata. Czy zechcesz mnie zrozumieć?
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Zamknięcie transmisji poprzedziły kolorowe błyski obrazów z pośrednich węzłów, dopiero wtedy sfera zniknęła im z oczu. Konie były niespokojne, prychały i wierciły się. Zresztą, to samo można było powiedzieć o części humanoidalnej załogi. Woźnice najgorzej znosili te warunki, trochę lepiej trzymała się straż, acz niewiele. Świta samego czarodzieja chodź nawykła to chyba nikt poza Doumą nie czuł się komfortowo. Ale chyba najgorzej całą sytuacje znosił sam Metatron.
Co z tego, że rozkazał okalającej go sieci pływów jeszcze wzmożoną pracę jeśli przy takiej mocy jaką dysponował Szayel oraz spontanicznych efektach z których korzystał nie mogła odessać całego nadmiaru mocy i koniec końców mały, malutki ułamek tej siły oddziaływał na Metatrona, a co za tym idzie – na kryształy? Praktycznie natychmiastowo Metatron dostał gorączki, twarz jego nabrała niezdrowej bladości, zimny pot oblał go. Zresztą, jemu samemu było również zimno, w głowie zdawało się galopować stado koni. Aby tego było mało czuł ból powoli, nieubłaganie rosnących kryształów – znał doskonale te uczucie, najpierw pulsujący ból większych kości następujący zgodnie z oddechem, następnie uczucie piekącego ciepła w żyłach (pewnie kryształy odłamywały się i płynęły w nich), następnie ból ogarniał prawie całe ciało. Pociemniało mu oczach, następie... Chwila ulgi. Sieć chyba w ilościowi przejęła zadanie, a przynajmniej spisywała się na tyle dobrze, żew ból był do wytrzymania. Zielarka z niepokojem spoglądała na pradawnego. Poczuł ciepło na nodze... I poniżenia ostatni gwóźdź został wbity kiedy organizm odmówił posłuszeństwa, a Metatron oddał mocz pod siebie.
Był wściekły. Oczy miał zmrożone, nie czuł się dobrze. Cz↓l się fatalnie. Ból. Zapewne jeszcze dzisiaj w nocy będzie to odchorowywał o wiele mocniej. Już teraz go bolało. Więcej z wydarzeń rozmowy między braćmi wyczuwał magię oraz więcej słyszał niżeli widział. Pomimo osłabienia i bólu zachował pewną trzeźwość myślenia. Między innymi na tyle duża aby negatywnie ocenić dodatkowe efekty manifestacji mocy Szayela – czarodziej to czyniący musi nie tylko mieć potrzebę nieustanego udowadniania swej mocy (albo ma swego brata za debila idącego na tanie sztuczki) to jeszcze świeci się jak latarnia. Metatron wcale nie dziwiłby się gdyby rada miała wszystkie jego poczynania na oku od początku. Miał również swoją opinię o dobrze i złu ale nawet na głębsze pomyślenie o niej nie miał sił, jego ciałem targnęły dreszcze, w głowa – myślał, że mu pęknie.
-Dobrze już, dobrze... - Uspokoiła zielarka nerwowo zbijając coś w moździerzu.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Tymczasem chyba nikt nie zdawał sobie sprawy z obecności jeszcze jednej pary kocich oczu i uszu bacznie obserwujących całe zajście. Mały biały i co ważniejsze przez nikogo nie zauważony kotek ostrożnie wystawił głowę spod wozu, chciał chyba lepiej przysłuchać się temu o czym rozmawiali bracia. Pewnie podbiegłby bliżej gdyby nie smok, wizja stania się smoczą karmą wcale go nie uszczęśliwiała.
W tej chwili sylwetka wielkiego gada rozprysła się. To była jego szansa, wszyscy byli skupieni na widowisku przed nimi, więc Veril pozwolił sobie na opuszczanie kryjówki i wpełzł pod konie stojące przed wozem. Miauknął cicho w stronę zwierzęcia zaprzęgowego:
- Strasznie śmierdzisz. - powiedział w mowie właściwej kotom. W odpowiedzi i tak już niespokojny koń prychnął gniewnie prezentując kociakowi swoje bogate uzębienie.
Veril machnął na niego łapką i przywarł brzuchem do ziemi. Miał miejsce w pierwszym rzędzie i nie zamierzał tego zmarnować. Słyszał część rozmowy braci. Czyżby ten starszy się tłumaczył? Wcale nie wyglądał na starszego i tak w ogóle to z czego się tłumaczył?
- Aaa, rozumiem... Więc zabił ich ojca? Trochę to bez sensu. - coś z pewnością musiało gdzieś pójść nie po myśli starszego z braci. Chociaż Veril zdecydowanie nie był skłonny uwierzyć w opowieść o skrzywdzeniu. Stara śpiewka! Ile razy sam się na to nabierał, przeważnie kończyło się to utratą zawartości sakwy albo ostrymi tarapatami. Nieomal żal mu było... Lolariana. On chyba też był magiem, ale w przeciwieństwie do brata najwyraźniej nie potrafił lub nie mógł czarować. Występować ze zwykłym mieczem przeciwko zębatej bestii i potężnemu magowi? Oj, nie. Zapewne był silniejszy także od Verila, choć Maie nie uważał się za słabego, niestety na tle wielu magów wypadał słabo. W końcu magia miała na celu nagięcie natury zgodnie z wolą czarującego, a Maie właśnie z natury czerpały siłę. Kiedyś chyba było inaczej, ale zapewne nikt z nich tego nie pamiętał. Wyglądało na to, że magia stała się domeną ludzi.
Zmrużył oczy przypatrując się sylwetce maga. Nie mógł teraz usłyszeć co powiedział Szayel gdyż nachylił się nad drugim Pelagiusem i chyba szeptał mu coś do ucha. Wszelkie próby usłyszenia o czym mówią spełzły na niczym.
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Z każdymi, kolejnymi wypowiedziami braci Cecilia powoli unosiła skrawek kaptura obserwując sytuację. Zdawała się nie tyle niebezpieczna co niepokojąca. Promienie wyszły zza chmur jaśniejąc pośród półciemności. Najwyraźniej Szayel miał zamiar zaproponować Lolarianowi dołączenie do niego, być może kobieta jest świadkiem historycznej chwili? Przez uderzenie serca zastanawiała się nad sensem ich słów - a więc blondyn jest dziedzicem rodu Pelagiusów? Jej brew momentalnie podeszła do góry. Taka okazja nie trafia się codziennie. Na miejsce niepewności wróciło podekscytowanie, tak charakterystyczne dla dziewczęcia. Chwila słabości odpłynęła tak szybko, jak się pojawiła. "Alea" uśmiechnęła się pod nosem, myśląc nad upieczeniem dwóch pieczeni na jednym, wciąż gorejącym płomieniu. Jeżeli tylko mięsko nie zostanie spalone przez złe starsze rodzeństwo.
Teraz, gdy czarnowłosy zajęty był konwersacją białowłosa z gracją i godną podziwu zwinnością opadła na ziemię zsuwając się z lektyki. Gdy tylko jej stopy ułożyły się na ziemi ukucnęła wykorzystując fakt, iż ochroniarze Metatrona przyglądali się temu niezwykłemu spektaklowi, który przygotował Pelagius. Doprawdy, mag był w tym lepszy od samej kurtyzany.
Wydawało się, że tylko ona słyszy fałsz w tym z pozoru łagodnym, melodyjnym głosie. Dla niej był to dźwięk porównywalny do szumu zamieci. Pod drugim wozem zauważyła białe, przykulone stworzonko. Kot - zdecydowanie kot. Zlekceważyła go, zupełnie zapominając o białej plamce przemykającej po wozie obok Verila. Ruszyła z zamiarem wydostania się z tego bałaganu, gdy jej uwagę przykuła jedna ze skrzyń. Duża, leżąca przy lektyce. Po grajku, nie było śladu. Czyż nie nadarza się idealna okazja do zemsty na rudobrodym, który wpakował ją w to bagno?
Odczekała jeszcze kilka chwil w ukryciu mając nadzieję, iż jeżeli nawet - zaciekawiony jej zniknięciem, w którego zainteresowanie szczerze wątpiła, Metatron odwróci się poszukując kobiety wzrokiem nie dostrzeże jej, uznając iż uciekła, bądź schowała się za którymś z ładunków. Następnie powoli wyprostowała kolana. Stojący obok niej ochroniarz zerkał zdezorientowany to na nią, to na miejsce w którym jeszcze przed chwilą siedział flecista. Gdzież on się podziewał? Charmaine skupiła się na wspomnieniu chłopca. Ostatni raz widziała przemykający tędy, ledwie widoczny, blady kształt. Czyżby mężczyźnie udało się ukryć przed nimi zwierze? Z całą pewnością, "złodziejaszek" umknął - najwyraźniej był mądrzejszy niż sądziła. Posłała strażnikowi czarujący, lekko naiwny uśmiech.
-Uciekł tędy. - wyszeptała wskazując miejsce z którego przyszła. Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą, jednak widać było niepewność błąkającą się w jego oczach. Kiwnęła zachęcająco.
-Chce skorzystać z zamieszania.
"Osiłek" stęknął zrezygnowany ruszając we wskazanym kierunku. Dziewczyna nie próżnowała układając dłonie na podłożu sprawdziła jego stabilność, po czym bezszelestnie wskoczyła przybliżając się do swojego celu. Tak jak się spodziewała - skrzynia była zamknięta. Nie posiadała jednak zwykłego, używanego przez ludzi zamka. Tak naprawdę nie miała jakiegokolwiek otwarcia - nie ważne jak mocno dziewczyna napierała, jak dokładnie szukała odpowiedniego wgłębienia. Kufer zdawał się nie do zdobycia.
-Cholera. - zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co w tym wypadku uczyniłby jej przyjaciel. Zrezygnowana zsunęła się z wozu rozglądając.
W ciszy miała już powrócić na swoje miejsce, gdy coś ją tknęło. Schyliła się pod wóz. Nikogo nie było. Powracając jednak na miejsce przy boku Metatrona zauważyła puszysty, śnieżny ogon majtający pod nogami wierzchowców.
-Ciebie tutaj nie było. - jej pełne usta wykrzywiły się w uśmiechu, na powrót przykucnęła zbliżając się do zwierzęcia, do tej pory skrytego przez Verila. - Chodź, kociaku.
Wyprężyła się, wyciągając rękę. Najwyraźniej zwierzak nie spodziewał się jej ruchu, gdyż bez większego trudu złapała go pod brzuch przyciągając do siebie. Spojrzała mu w oczy z nieskrywaną troską.
-Pan Cię zostawił, tak? Uciekł bez Ciebie. - podrapała go długimi paznokciami za uchem, pewna, iż trzymany przez nią kot, był do niedawna pupilkiem grajka.
Powiodła wzrokiem po otoczeniu. Wszyscy w skupieniu obserwowali zajście, starzec zdawał się niemal bezbronny. Najwyraźniej targające nim do tej pory bóle nasiliły się. Podpuszczony przez nią ochroniarz zignorował powierzone mu informacje z rozdziawionymi ustami wpatrując się w nowoprzybyłego.
Awatar użytkownika
Lolarian
Szukający drogi
Posty: 38
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny
Profesje:

Post autor: Lolarian »

Lolariana stał niczym sparaliżowany samemu dokładnie nie wiedząc, co się z nim działo. Wszystko dookoła jakby zaszło czernią i pogrążyło się w martwej ciszy. Istniał tylko Szayel i jego głos. Głos tak różny od tego, którym mówił jeszcze przed chwilą. Łagodny, pełen współczucia i wewnętrznego bólu. Trafiający prosto do serca. Ten głos po prostu omijał wszystkie bariery i docierał do wnętrza, odwoływał się głęboko skrytych emocji. Nie było w tym nic magicznego…samo brzmienie, użyte słowa. Tak jak mistrz fechtunku potrafi rozbroić swego wroga, tak Szayel rozbroił jego wnętrze swymi słowami. Jednak pomimo tego wszystkie wyczuwał w nich jad. Ukryty, powoli rozchodzący się po całym organizmie. Fałszerstwa rzucone w sprytny sposób, by zamaskować prawdę. Zwyczajna gra, manipulacja. Mrok zasnuł mu umysł i starał się stłumić jego zmysły. Jakiś inny głos szeptał mu zmysłowo: ulegnij, ulegnij. Powoli tracił rozpoznanie kim był, co się działo…
Poczuł dotyk Szayela. Jego dłoń była niezwykle ciepła i delikatna jak aksamit. Otaczała go delikatna, zmysłowa mgiełka kwiecistego aromatu tak kontrastującego z mrokiem w niebieskich oczach i pełnych jadu słowach. Mimowolnie poddał się, gdy Szayel wyjął z jego dłoni miecz i odrzucił w trawę.
Sen – pomyślał rozważając słowa Szayela. Brzmiały tak…pięknie, tak przekonywująco. Ilość włożonych w mnie emocje była naprawdę poruszająca. Byłby nawet w stanie w to wszystko uwierzyć, gdyby nie ten szept. Wzrok pozbawiony jakichkolwiek ogników. Tego spojrzenia ludzi bez winny. Zamiast tego wzrok Szayel był pusty. Tak normalnie, że aż przerażająco. Nie dało się w nim nic wyczytać. Żadnych emocji. Pustka duszy…wewnętrzna martwota.
- Kłamiesz – odpowiedział z siłą, unosząc swój wzrok i marszcząc brwi – Chcesz mnie zwieść jak wielu przede mną. Jak zwiodłeś wuja Virotha, ciotkę Heris i innych, nie tylko z własnego rodu – zagryzł dolną wargę – Rodzicie cały czas wierzyli, że do nich powrócisz! – krzyknął z wyrzutem – Cały czas w to wierzyli. Matka co noc płakała w swojej komnacie, a ojciec zamknął się w sobie, choć nie chciał tego po sobie poznać. A ty…a ty…
Nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić jak można zabić własnego ojca. Podnieść rękę na rodzinę. Rodzinę, która przecież jest najcenniejsza! To przerastało jego możliwości. Starał ujrzeć siebie na miejscu Szayela, lecz nie potrafił.
- A ty zabiłeś ojca! – wykrztusił, czując pieczenie w oczach – Zabiłeś go bez żadnych skrupułów! Nie mówiąc o całej reszcie twoich podstępnych uczynków nim opuściłeś Alaranię. Najpierw eksperymenty, później morderstwa, te wszystkie niewinne dzieci…Szkarłatna Noc! – złapał go za dłoń, szarpnąwszy nią mocno – Miałeś wszystko! Wszyscy cię uwielbiali! Miałeś zostać głową rodu, otrzymać stanowisku w Wielkiej Radzie Czarodziei. Ludzie z Aturon rzucali ci kwiaty pod nogi, a ty ich pozabijałeś dla swoich ambicji…
Przerwał biorąc głęboki wdech i ocierając zaszklone oczy. Mina Szayela nie zmieniła się ani o drobinkę. Wciąż miał ten sam wyraz. Kamienne oblicze bez emocji. Szayel wpatrywał się w niego nie jak w drugiego człowieka, a coś niezwykle interesujące i osobliwego. Jak badacz przygląda się efektom swego eksperymentu.
- Odpowiedz! – ryknął – W pamiętniku napisałeś, że robisz to „dla większego dobra”, że chcesz ocalić świat. Przed czym? To świat należy ocalić przed tobą!
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Szayel nie dawał po sobie poznać żadnych emocji, jednak gdzieś wewnątrz słowa o rodzicach go zabolały. Świadomość ich trosk…smutku i łez. Lecz jednocześnie nie mógł zrozumieć tych uczuć. Przecież nie zrobił nic złego. Wypełniał swój obowiązek. Od najmłodszych lat wmawiali mu, że ma być najlepszy. Kiedy sięgnął po prawdziwą perfekcję oni odrzucili go. Uznali za szaleńca. Czemu? Ponieważ poświęcił życie paru osób. Ale to naturalne. Postęp wymaga ofiar. Gdyby nie ich interwencja, kto wie, jakie sekrety udałoby mu się odkryć mając do dyspozycji całą wiedzę zgromadzoną w archiwach. Odrzucili go, gdyż uświadomili sobie, że nie mogą go już dłużej kontrolować. Stał się dla nich zagrożeniem.
- Uwielbienie, miłość – powtórzył z delikatnym uśmiechem, kręcąc głową – To nic nie znaczy. Śmiertelnicy używają emocji do manipulacji. Nawet miłość jest jedną wielką sztuczką, kłamstwem, iluzją. Tylko stając ponad dobrem i złem można zrozumieć całość stworzenia. Jego prawdę.
Zbliżył się do Lolariana na niebezpieczną odległość, patrząc mu głęboko w oczy.
- Co chcesz samemu uczynić? Nie masz nic, aby spełnić swoje marzenie. Świat nie zmieni się samymi dobrymi chęciami. Należy użyć siły w celu wymuszenia posłuszeństwa – umilkł, pocierając palcami kosmki jego włosów – Ja to mam. Mam możliwości. Dlatego mogę zmienić świat. Ocalić go…
- Przed czym? – zapytał lodowato Lolariana zupełnie ignorując fakt, że Szayel bawi się jego włosami. Jego głos był twardy, a spojrzenie chłodne, zupełnie odmienne od tego przed chwilą.
Starszy z braci westchnął cofając swoje dłonie.
- Jeżeli mnie o to pytasz to znaczy, że nie jesteś jeszcze gotów na poznanie tej tajemnicy. Jesteś młody, bardzo młody. Żyjesz nieświadom zagrożenia.
Złapał go za ramiona.
- Dołącz do mnie! – rzekł z mocą, świdrując go wzrokiem – Z moją mocą przejmiesz kontrolę nad rodem! Poprowadzimy go tak, by ocalić i zmienić ten świat na lepsze. Co ty na to? – zapytał uśmiechając się ciepło – Naprawimy błędy naszych rodziców i wszystkich ograniczonych śmiertelników!
Zapadła cisza. Sekundy zdawały się być godzinami i dopiero po dłużej chwili Lolariana zareagował, kładąc prawą rękę na dłoni brata niczym w geście zaufania.
- Nie mogę – szepnął Lolariana cicho ze spuszczonym wzrokiem – Chciałbym, ale…
Wtem stało się coś, czego Szayel nigdy by nie przewidział. Lolariana sprawnym ruchem wygiął mu nadgarstek i uderzył pięścią w twarz, wyprowadzając silne kopnięcie w brzuch. Szayel wręcz odleciał robiąc w powietrzu fikołek i upadł twarzą na ziemię.
- Zmienię świat po swojemu! – ryknął złotowłosy z gniewem, zaciskając mocno pięści – Lecz nim to nastąpi zmienię ciebie! Sprawię, że staniesz się na powrót tym, kim byłeś przed swoim szaleństwem!
Szayel uniósł głowę, patrząc na brata z niedowierzaniem. Był zupełnie inną osobą. Strach zniknął zastąpiony odwagą, a słabość siłą. W jego oczach natomiast płonął żywy ogień pełen determinacji i postanowienia. Czarnowłosy wstał bez żadnego jęku, choć miał wykręcony nadgarstek, pęknięto żebro i siniaka na policzku.
- Rozumiem – odparł, dotykając czerwonego miejsca na twarzy i opuchlizna natychmiast zeszła, nadgarstek powrócił do normy, a żebro na nowo się odtworzyło – Skoro tak..
Jego szata załopotała podobnie jak włosy, a amulet skoczył do przodu i natychmiast otoczyła go gęstniejąca chmura ciemności, która w przeciągu paru sekund na nowo przybrała sylwetkę gada. Ultralorix zaryczał głośno, rozpościerając swe skrzydła w majestatycznej pozie. Szayel uniósł się do góry i stanął na głowie gada, spoglądając z wyższością na swego brata.
- Chciałem spróbować, to wszystko – rzekł obojętnym tonem jakby na swoje usprawiedliwienie – Następnym razem nasze spotkanie nie będzie takie przyjemne – zerknał na karawanę – I nasze też, Czarodzieju.
Smok wzbił się w powietrze, posyłając potężny podmuch wiatru we wszystkie strony. Drzewa zajęczały dotykając uginając się niemalże do samej ziemi, konie zarżały, a wozy karawany przechyliły się niebezpiecznie, lecz na szczęście się nie wywróciły. Ciemność rozlała się po niebie jak atrament wylany na białą kartkę.
Szayel stał plecami do karawany, patrząc przez mgłę mroku na słońce.
- Więc i ty mnie nie zrozumiałeś – szepnął do siebie, łapiąc się za amulet. Ultralorix otworzył paszczę i otworzyła się przed nimi czarna szczelina, w której zniknęli bez śladu.
Awatar użytkownika
Metatron
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Metatron »

Więc Szayel mu groził. Gdyby nie grymas bólu nadający twarz cierpiętniczy wyraz – uśmiechnąłby się. Gdyby nie pulsujący ból w klatce piersiowej i duszności – roześmiałby się. Gdyby nie gorączka i ogólne poczucie słabości – ostrzegłby go. Wreszcie, gdyby nie ból roznoszący się falą po ciele – być może by pomyślał co uczynić.
Jednak nic z tego nie zaszło, a słowa czarodzieja dotarły do Metatrona jakby z bardzo daleka. Ból mijał. Pozostao tylko uczucie nieprzyjemnego ciepła wewnątrz ciała i mróz na zewnątrz. Nawet myśli teraz zdawały się niewolone. Mętne jak woda w sadzawce, wzburzone tysiącami koncepcji, reakcji i przemyśleń których w tej chwili nie miał mocy opanować. Lecz jak kryształ wgryzał się w ciało, to samo czynił z duszą i umysłem. Więc na płaszczyźnie psychiki pradawnego istniał fragment niezmącony, bez głębszej świadomości. Tak świadomy jak fakt spadania kamienia, jak ciśnienie czy pogoda. Jednak on był nieświadom magi i w tej dziwnej widzy pomagał czarodziejowi. Teraz zaś... Bolał. Bolał na duszy, wgryzał się w nią mocniej. Metatron nawet nie jęczał. Nie miał sił. Harriet zaczął tymczasem, tym razem osobiście koordynować ponowne wyruszenie karawany w drogę. Było to tym trudniejsze, że zwierzęta były naprawdę wystraszone, a także w pewien sposób... Zmęczone? Tymczasem zielarka pochylała się nad Metatronem.
-Czemuś się nie bronił, do jasnej... Przepraszam. Spróbuj to wypić.
-Bo.. - nie dał rady odpowiedzieć. Lecz znała go, wiedziała. Dodatkowa tarcza na spontaniczną energię byłoby to tchórzostwo, pokazanie pełni swej słabości. Metatron uwazał, że słabość ciała może być – ale nigdy mentalna. Co z tego, że przybliżył swój kres. On i tak nastąpi. Jedynym zmartwieniem pradawnego było aby przed swą śmiercią oddać kryształy bratu albo jednemu z uczniów. Aby powtórzyć eksperyment.
-Przy postoju umyję cię, do tego czasu leki będą dobre – opiekunka stwierdziła z niepokojem w oczach. Metatron chciał potwierdzić mrugnięciem lecz... Stracił przytomność. Nie znaczy, że zaraz jej nie odzyskał. Gorączka nasilała się.
Awatar użytkownika
Veril
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Naturianin, Maie podmuchu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Veril »

Veril myślał, że jego kryjówka jest idealna, a przynajmniej miał nadzieję nie być zauważony przez resztę załogi wozu. Właśnie kiedy miał nastąpić moment kulminacyjny - sprawy przybrały dość kiepski obrót dla młodego Pelagiusa - coś nagle szarpnęło kota do tyłu. Poczuł czyjeś dłonie obejmujące go i ciągnące do tyłu. Zdążył jedynie miauknąć i drapnąć kawałek ziemi pazurkami. Był zbyt oszołomiony by nawet się wyrywać. Ostatnio notorycznie mu się to przytrafia, coś musi być na rzeczy z tymi zwierzętami, jak tak dalej pójdzie to chyba zacznie się przemieniać w coś co trudniej przesunąć, np. słonia.

Ale tego już było za wiele! Osobą, która wyciągnęła go z kryjówki była ta sama kobieta, która wcześniej obiecywała mu śmierć. Teraz patrzyła na niego z taką troską i przejęciem, że prawie byłby skłonny się na to nabrać. No właśnie, prawie. - Puść mnie kobieto! - pomyślał i już miał zacząć się wyrywać gdy ta zaczęła go skrobać za uchem. Nie dziwił się czemu koty tak to lubią... To naprawdę przyjemne.
- Skup się! Ale zaraz... Mrrrrr. Argh! No dobra zostanę tu chwilę, mrrr. Co ona mówi? Jaki pan? - odruchowo zaczął mruczeć. Dobrze, że nie widziała go teraz Aeris, niestety jego przemiana w zwierzęta miała taki minus, że przejmował wszystkie cechy zwierzęcia, w które się zmieniał. Zarówno złe jak i dobre. Czuł się zarazem podle i fantastycznie. W sumie czemu by nie wykorzystać obecnej sytuacji?

Obrócił lekko głowę w stronę gdzie jeszcze przed momentem stali bracia, ale teraz był tam już tylko jasnowłosy młodzieniec. Veril poczuł rosnącą frustrację, w dodatku z Metatronem było kiepsko. Przypomniał sobie jednak jego wcześniejsze słowa o tym, że i tak nie będzie mu w stanie pomóc. Ale przecież on był Maie! Na pewno było coś co mógł zrobić, a przynajmniej spróbować. Nie po to zdobywał moc by jej nie używać, ahh! Znowu te sentymenty, ale mimo wszystko patrzenie na ludzką krzywdę to trochę za dużo nawet jeśli się nie jest człowiekiem. Męczyła go bezsilność. Trzymająca go kobieta miała jakiś cel, którego nawet nie rozumiał, młody Pelagius miał problem, który przerastał możliwości Naturianina, a Metatron na starcie skreślał możliwość pomocy. Miał ochotę walnąć głową w coś twardego, ale ograniczył się tylko do miny sfrustrowanego kotka... Ahh, mimika u kotów nie istnieje!
Machnął łapką w stronę lektyki z czarodziejem i miauknął w nadziei, że Cecilia zrozumie jego zamiar i zaniesie go do cierpiącego maga. Jeśli mu się to uda będzie mógł spróbować za pomocą magii znaleźć przyczynę jego obecnego stanu i zbadać te niepokojące kryształy przebijające zewsząd skórę.
- Miau?* - rzucił w stronę Cecilii jednocześnie gestykulując jak koty potrafią najlepiej.

*Tam?
Awatar użytkownika
Cecilia
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek - Szpieg
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cecilia »

Cecilia uwielbiała koty, od dziecka, kiedy to znalazła przy obozie małego, wygłodzonego zwierzaka. Z miłością pielęgnowała go i kochała, dopóki Żelaznej Pięści nie zajrzał w oczy głód. Musiała wypuścić pupila na wolność, mając nadzieję, iż mięso obracające się na ruszcie dwa dni później nie było ukochaną przybłędą. Koty przyzwyczajały się do miejsca, nie ludzi, chodziły własnymi ścieżkami. Gdyby Cili miała zostać zwierzęciem z pewnością byłaby dumnym kocurem. Teraz - słysząc mruczenie trzymanego na rękach albinosa uśmiechała się pod nosem, jeszcze intensywniej zabierając się do pieszczot. Pozwoliła sobie unieść głowę obserwując zajście, jednak jak się okazało - przedstawienie właśnie się skończyło, kurtyna poszła w dół pozostawiając moc emocji. Ludzie nadal stali, niczym zaczarowani przez czarnowłosego, teraz skupiając swoją uwagę na Lolarianie, wpatrującego się w przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą był starszy Pelagius.
Do porządku, doprowadził Charmaine trzymany na rękach kociak, miaucząc, machając łapką w stronę lektyki.
Dziewczyna zmarszczyła brwi słysząc przeraźliwy odgłos wydobywającego się z małej gardzieli zwierzaka.
-Nie musisz tak miauczeć, Pulpecie. - imię to wydawało się jej nadzwyczaj zabawne, dlatego też pogłaskała główkę białego powtarzając je szeptem. Ruszyła jednak pewnym krokiem w stronę Metatrona. Jeden skok i już, jakby nigdy nic siedziała na swoim dawnym miejscu. Lokacja jednak nieco się zmieniła - teraz siedząc wyczuwało się nieprzyjemny, charakterystyczny zapach moczu. Dziewczę skrzywiło się zezując na starca, wykrzywiającego się bólem.
-Paskudna sprawa. - mruknęła do Pulpeta wzdychając. Starała się nie oddychać nosem, marszcząc brwi z niesmakiem. - Czekamy na powrót mojego bohatera. - zerknęła w stronę blondyna. Twarz wyrażała pewien rodzaj zrozumienia. Rodziny się nie wybiera, czego najlepszym przykładem była bladowłosa. Czy zamieniłaby się jednak z kimś innym, dorastającym bogatym domu, pełnym czułości?
Z pewnością nie. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie miała szczęścia wychowując się wśród tylu - jej zdaniem - dobrych, wartościowych ludzi, gotowych zabić bądź oddać za nią życie.
W pewnym sensie kurtyzana mogła uważać się za szczęściarę - jako mała dziewczynka była niemal bezkarna.
Postawiła swoje nowe zwierzątko na podłożu, gładząc go po grzebie, patrząc na niego ze szczerą sympatią.
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości