Kryształowe Królestwo[Okolice Miasta] Poszukiwania Kryształów Pierwotnych II.

Elfie pałace zbudowane głęboko w ukrytych leśnych polanach. Wieże strażnicze wznoszące się ponad chmurami, gdzieś wśród ostrych skał - to wszystko możesz spotkać tutaj w Kryształowym Królestwie, gdzie zbiegają się szlaki elfich książąt, magów i smoków.
Awatar użytkownika
Quarraena
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Quarraena »

Quarraena rozejrzała się uważnie, czy aby nikt jej nie śledzi - ot, skrzywienie zawodowe skrytobójcy. Kiedy już upewniła się, że nikt za nią nie podąża, schyliła się i weszła do środka przez drzwi ze zniszczoną framugą. Aż dziwne, że w tym błyszczącym, elfim mieście dało się znaleźć jakiś walący się budynek, nawet nie jeden, lecz więcej. Widocznie nogi mrocznej zaniosły ją do najbiedniejszej dzielnicy, gdzie dla mieszkańców usuwanie szpecących okolicę ruin było akurat najmniejszym problemem. Skrytobójczyni szybkim krokiem pokonała korytarz, kierując się w stronę schodów do piwnicy. Kamienny strop zawsze wygląda solidniej, a co za tym idzie, jest mniejsza szansa, że zawali się na głowę. I zawsze można się tu schronić przed niespodziewanym atakiem z zewnątrz, gdyż mało kto spodziewał się skrytobójcy w piwnicy. Półmrok i chłód panujący w pomieszczeniu przypominał Quarraenie marną imitację klimatu jej rodzinnych stron. Mruknęła coś pod nosem, szukając dogodnego miejsca na odpoczynek.
Teraz trzeba znaleźć osobę, która zna cel. Bez niezbędnych informacji ani rusz. W Kryształowym Królestwie wiele jest różnych karczm, pełnych przedstawicieli marginesu społecznego, którzy za pieniądze chętnie podzielą się swoją wiedzą. Elfka sięgnęła pamięcią do swojego ostatniego zlecenia otrzymanego w tych okolicach. Skontaktowała się wtedy z pewnym złodziejem, który z pewnością wie dużo, a za kilka groszy na alkohol sprzedałby własną matkę. O ile już tego nie zrobił. Pytanie tylko, czy ten mężczyzna wciąż żyje. I najważniejsze - gdzie go znaleźć.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Elosie miała wrażenie, że tonie. Pochłaniały ją fale ciemności, pogrążając coraz głębiej w nieistniejącej otchłani. Ginęła w całunie mroku, który zdawał się wypełniać jej duszę i zalewać umysł. Dochodzące ją odgłosy przerodziły się w cichy, niezrozumiały i zniekształcony syk upiornych głosów.
- Zostań z nami – szeptały jej cienie, ocierając lubieżnie o ciało. – Przecież tego pragniesz. Na powierzchni czeka tylko ból, cierpienie i zawód. Pragniesz tego.
- N-nie – wykrztusiła z trudem, opierając się namiętnym głosom. – Nie zejdę na ścieżkę mroku, bowiem Pan strzeże mej duszy i nie opuści w godzinie próby. – Złączyła dłonie, przyciskając je do piersi z zamkniętymi oczami. – I chociażbym kroczyła pośród mroku, zła się nie ulęknę, gdyż On czuwa. On jest moją tarczą, mieczem i sercem. On mnie prowadzi…
Cienie zaśmiały się, ale w ich tonie zabrzmiała nutka strachu.
- Pan nikogo nie kocha. Ani tego świata, ani ludzkości, ani tym bardziej ciebie, śmiertelniczko. Nie jesteś jego dzieckiem. Jesteś sama… sama… pośród ciemności.
Sama, sama, sama – wykrzyczały ze śmiechem głosy, wyjąc niczym upiory spragnione duszy.
- Nie, nie jestem – odparła z mocą. Przywołała w myślach obraz swego męża, Jego uśmiechu, silnych dłoni i błękitnych oczu. Lolariana, nawet Szayela, gdy był jeszcze małym, słodkim dzieckiem z dołeczkami w policzkach. Te wspomnienia dały jej siłę. Prawdziwą siłę, która wykracza poza magię. Poza możliwość pojmowania. Siła płynąca z głębi szczerych uczuć i serca.
- Nie jestem sama! – krzyknęła, rozpraszając ciemność, a ta z rykiem niedowierzania rozprysnęła się niczym kropla deszczu uderzająca o bruk. Akkarin zasłonił oczy dłońmi przed palącym spojrzeniem, uciekając jak najdalej od tego oślepiającego blasku, wywołującego u niego bolesne wspomnienia oraz wyrzuty sumienia. Czuł się, jakby tracił kontrolę nad własnym ciałem. Nie potrafił z tym walczyć. To nie było zaklęcie kobiety – to był on sam – walczył sam ze sobą.
- Moja moc to ujawnianie prawdziwych uczuć kłębiących się w każdej żywej istocie – powiedziała ze spokojem kobieta pod postacią półprzezroczystego obłoku, otoczonego złotymi płomieniami. – Choćbyś zakrył je nieprzeniknionym mrokiem, i tak je z ciebie wyciągnę. Nie walczysz ze mną. Musisz stawić czoła swej własnej przeszłości i błędom życia. – Wystawiła dłoń w stronę Nemorianina. – Niechaj osądzi cię światłość!
W tym samym momencie Szayel stracił kontrolę nad zaklęciem przywołania. Portale znikały kolejno jak płomienie umierających świec, a wraz z nimi demony, które, pozbawione połączenia z Otchłanią, rozsypywały się w drobny, szkarłatny proszek. Jego ojciec wykorzystał ten moment i wzbił się pod sam sufit, formułując jednym, kolistym ruchem kostura wielką, złocisto-białą kulę. Jej energia była tak olbrzymia, że nie była w stanie utrzymać swej formy, uciekając pod postacią iskrzących błyskawic, ciskających we wszystkie strony z hukiem. Mateus zamachnął się kosturem jak mieczem, uderzając w kulę.
Ta pomknęła przed siebie z oszałamiającą prędkością, robiąc w podłodze pod sobą głębokie wgniecenie i niszcząc wszystko dookoła. Szayel wystawił dłonie, skupiając moc na barierze magicznej. Zaklęcie ojca zatrzymało się tuż przed nim, ścierając z jego tarczą w rozbłysku czerni, złota i bieli. Walczące moce piszczały, syczały i napierały na siebie nawzajem, próbując zwyciężyć.
Wtem usłyszał w głowie cichy szept Ultralorixa. Rozchodził się dudniącym echem, przynosząc na myśl dźwięk kapiącej wody pośrodku mrocznej jaskini.
- Walczyć ze swoją rodzinką w takiej formie – mruknął przeciągle smok, kłapiąc niby od niechcenia. – Co się z tobą dzieje? Przecież nawet osłabiony powinieneś ich zdmuchnąć bez żadnego problemu. Czyżby mój Mistrz okazał się takim nieudacznikiem?
- Zamilcz! – furknął do smoka w myślach zdenerwowany. – Jeżeli chcesz mi pomóc, to lepiej zrób to teraz!
- Ale tylko za ofiarę.
- Ile chcesz?
Smok zamlaskał.
- Sto ludzkich ofiar powinno wystarczyć.
- W porządku – odpowiedział bez chwili wahania do gada. – A teraz…
- Tak, tak – rzekł Ultralorix znudzony. – Oto ma moc! Niechaj zadrżą ze strachu!
Wściekły ryk wypełnił pomieszczenie, a amulet zwisający z szyi Szayela zerwał się, zatrzymując przed jego twarzą. Srebrny pentagram zawieszony na łańcuszku zaczął się obracać coraz szybciej i szybciej, by po chwili stać się jedynie rozmazaną plamą srebra, wyrzucając z siebie podmuch ciemności oraz magicznych płomieni. Okryły one sylwetkę Pradawnego ciężkim płaszczem, tworząc z tyłu jego pleców coś na wzór skrzydeł składających się z czarnego ognia. Rozmazane, niewyraźne, wyginały się w różne strony, zachowując jak macki szukające ofiary.
Zaklęcie Mateusa pochłonęły płomienie, miażdżąc je z upiornym skowytem. Ojciec opadł na podłogę, cofając się o krok przed szalejącymi wstęgami ciemności, które przecinały z sykiem przestrzeń.
- Oszalałeś – szepnął z przerażeniem. – Słyszę wycie dusz, którymi się karmisz. Ich błagalne wołania o pomoc…
Mężczyzna zacisnął pięści i otoczyła go świetlista, bijąca bielą poświata, przyjmując podobną formę, co Szayela. Uniósł się naprzeciw syna, a ich skrzydła zwarły się w morderczym uścisku. Całe pomieszczenie wypełniły po brzegi tylko dwa kolory – nienaturalna czerń oraz oślepiająca biel.
- Pora to zakończyć!
Akkarin, Eloise, Lolarian oraz Hergan przerwali swoje potyczki. Cała czwórka ugięła się pod naporem walczących mocy. Nie dlatego, że byli słabi, nie. Fluktuacje stały się tak silne, że rozsadzały całą zgromadzoną wewnątrz gospody magię. Bariera magiczna otaczająca budynek poczęła pękać z głośnym hukiem, rozsypując się niczym szkło. Wszyscy nagle zapragnęli stąd uciec. Znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Nawet Andarys, leżący dotąd za ladą, ruszył do wyjścia. Akkarin jako pierwszy poszedł po rozum do głowy i widząc, co się święci, zamienił się w czarny obłok, wyciekając przez okno na zewnątrz. Jego śladem podążyła cała reszta, nie zważając na to, czy są ze sobą, czy przeciw sobie.
Chwilę później w gospodzie został tylko ojciec i syn, unoszący się naprzeciwko siebie w otoczeniu bieli oraz czerni.
Mateus przyglądał się Szayelowi uważnym spojrzeniem, starając przeniknąć przez ciemność otaczającą kruchą sylwetkę jego syna. Chociaż nie dawał tego po sobie poznać, wewnątrz rozdzierał go smutek i ból. Czemu to wszystko musiało się tak skończyć?
Szayel patrzył na ojca. Uśmiechnął się blado, plując krwią.
- Nikt mnie nigdy nie rozumiał… nawet najbliższe mi osoby, co więc mi pozostało? – zapytał, wyciągając dłoń, do której przyległy czarne płomienie, przeistaczając się w wężowe istoty. Pełzały wzdłuż jego ciała sycząc tajemniczo. Jeden z węży owinął się mu wokół szyi, unosząc pysk na wysokość jego oczu.
- Zawsze możesz zejść z tej drogi – powiedział cicho Mateus drżącym od emocji głosem – Wróć do nas!
- Wrócić? – powtórzył, patrząc to na ojca, to na pysk trawionego płomieniem węża. – Być może chciałbym…być może. Gdyby pewne sprawy poszły w nieco odmiennym kierunku. – Melancholijny wyraz twarzy zmienił się we wściekły grymas. – Ale na to jest już za późno! Czas to zakończyć!
Wystawił obie dłonie, kurcząc palce, jakby starając się uchwycić coś niematerialnego. Wezwał całą swoją moc, skupiając w jednym zaklęciu. Recytując słowa demonicznej, pradawnej oraz czarnej mowy, kształtował energię magii, nadając jej niszczycielską siłę. Pierścień na jego placu wskazującym zabłysnął, przelewając swoją magię ognia. Skupił się, oddając całkowicie delikatnemu tkaniu zaklęcia. Słowa przeplatały się między sobą, wiążąc w zabójczym uścisku. Jeszcze tylko…
Mateus złączył palce w piramidkę. Wystawił ręce ułożone w ten symbol przed siebie, kierując je wprost na Szayela.
- Oko Pana – szepnął i coś wstrząsnęło ziemią. Wszystko tąpnęło. Ściany gospody zawaliły się z gromkim hukiem, wzbijając tumany kurzu i pyłu. Cały budynek zniknął w przeciągu niecałej sekundy z powierzchni ziemi. – Sąd! - wykrzyknął Mateus i w niebiosach rozwarły się wrota, z których błysnął oślepiający, czysty złoty promień. Wszystko trwało dosłownie ułamek sekundy. Nawet mniej. Nim promień trafił Szayela, ten wykrzyknął z gniewem:
- Kres Istnienia!
Czarna strefa wypełniona gorejącymi, pomarańczowymi płomieniami otoczonymi czarną obwódką pomknęła z rykiem na Mateusa, zakrzywiając dookoła siebie przestrzeń. Przypominało to lecący dysk czerni o złocistym, buchającym wnętrzu.
Nastąpiła eksplozja. Wrota widniejące w niebiosach zamknęły się, znikając z powrotem za śnieżnymi chmurami. Kula płomieni wzbiła się pod niebiosa, wchłaniając całą gospodę z ogłuszającym wybuchem, który obiegł całe miasto, wybijając okna w najbliższych mieszkaniach. Gdy opadły tumany dymu, ukazały się dwie unoszące sylwetki nad ogołoconą do samej kości ziemią.
Mateus w aureoli bieli i majestatycznie rozpostartych magicznych skrzydłach.
Oraz Szayel otoczony mrocznymi płomieni, z zastygłymi w bezruchu, uniesionymi sztywno do góry skrzydłami czerni.
Wpatrywali się w siebie, kiedy jako pierwszy spadł Szayel. Płomienie okalające jego ciało rozpłynęły się w locie wraz z magicznymi skrzydłami, przemieniając z powrotem w Amulet Przeklętych, który znalazł się na jego szyi. Uderzył o ziemię, plując krwią.
Mateus Pelagius z szokiem wypisanym na twarzy spoglądał na swego syna leżącego w dole.
Uśmiechnął się.
- Bądź przeklęty.
Z tymi słowami postać Pradawnego rozsypała się w proch, a ten z kolei wyparował nim opadł na ziemię.
Eloise krzyknęła z rozpaczy, znikając wraz z Lolarianem w rozbłysku światła.
Awatar użytkownika
Andarys
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Andarys »

Czegoś takiego Andarys w życiu nie widział. Światła, wybuchy, przedziwne dźwięki, ogień. Dopiero teraz dotarło do niego, w jakie bagno udało mu się wspaniałomyślnie wejść. Mimo wszystko nie spanikował, chociaż nie można powiedzieć, że nie bał się w ogóle. Wciąż trzymał swój pęknięty miecz, nawet po wyjściu z bezpośredniego pola rażenia znajdującego się we wnętrzu budynku. Światło straszliwie kłuło go we wrażliwe oczy, wbijało się w nie tysiącem maleńkich igiełek. Kolejna eksplozja na moment praktycznie pozbawiła go wzroku. Mrugał szybko, jednak to nic nie pomagało. Potem słyszał tylko, jak ktoś krzyczy. Następnie kolejny dziwny hałas, a na sam koniec uderzenie.
Kiedy nareszcie przestał widzieć jedynie tańczące, kolorowe plamki, dostrzegł nieprzytomnego Szayela leżącego na gołej ziemi. Z kolei po trójce białych magów ślad zaginął. Andarys z początku stał jak kołek, nie wiedząc, co zrobić. Jedna część jego umysłu kazała mu iść po czarodzieja, a druga brać nogi za pas, póki jest okazja. Rozpatrywanie wszystkich za i przeciw skutecznie przerwało pojawienie się chmary strażników, którzy na widok pobojowiska zatrzymali się nagle, będąc w ciężkim szoku. Kilku bardziej rozgarniętych od razu pobiegło naprzód, dostrzegając leżącego czarodzieja. Zanim Andarys zdążył cokolwiek zrobić, tamci niezbyt delikatnie podnieśli go, wykrzykując coś do siebie nawzajem. Elf wycofał się w cień sąsiedniego budynku, nim ci zdążyli go spostrzec. Wciąż jednak bacznie obserwował sytuację, ściskając rękojeść bezużytecznej broni. Z rany na policzku czarnowłosego wciąż sączyła się krew, ale to był akurat najmniej istotny problem. Mroczny zaklął soczyście pod nosem, bo nie miał pojęcia, co innego może zrobić.
Awatar użytkownika
Akkarin
Poszukujący Marzeń
Posty: 415
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:

Post autor: Akkarin »

Widząc, a raczej wyczuwając nadciągającą zagładę karczmy wraz ze wszystkim co było w środku, demon przeniósł się na zewnątrz. To samo uczynił z Arkadem, którego teleportował obok siebie. Obaj szybko weszli do jednej z bocznych uliczek i stojąc w jej cieniu obserwowali najpierw zniknięcie magów Rady, potem zaś jak strażnicy zabierają nieprzytomnego Szayela. Z jednej strony demon chciał uciec, skoro tego maga trzymają się takie kłopoty. Z drugiej jednak obiecał, że jego szabla będzie do jego dyspozycji. Obietnica zwyciężyła i Akkarin ruszył za strażnikami, oglądając się tylko czy drugi z magów również postanowił ruszyć za elfami.
Awatar użytkownika
Hergan
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta - Pradawny Czarodziej
Profesje:

Post autor: Hergan »

Ta energia. Cóż za zjawisko! Chciał zostać i zobaczyć to z bliska. Poczuć energię na własnej skórze. Zauważył jednak jak wszyscy uciekają z budynku. Ucieczka absolutnie w jego stylu. Jednak myśl o możliwości zwalenia się na jego głowę całej karczmy nie była już tak emocjonująca. Wyszedł powoli nie spuszczając z oka walczących. Miał szczerą ochotą by się dołączyć. By użyć swej mocy na białym magu. Była to jednak ich walka w którą nie należy ingerować w żaden sposób. Nagle Szayel spadł. Przegrał. Hergan nie docenił maga mającego za sobą dwa tysiące lat doświadczenia. Choć przepadł, pokazał na co go stać. A stać go było na wiele. Cała rodzina zniknęła, on jednak zdążył rzucić Lolarianow spojrzenie pełne aprobaty i... uśmiech. Szczery uśmiech rzucony chłopcu za jego brawurę. Gdyby wtedy nie staną mu na drodze do matki, on i Akkarin już by ją zgładzili. Uratował ją. Szlachetny, niewypaczony przez prawdziwy świat młodzieniec. Zaimponował mu. Szayela zabierali strażnicy. Od razu wiedział co czynić. Chciał pomóc magowi. Nie zdążył zareagować. Nie mógł zabić ich w środku miasta. Zrezygnowany stanął w miejscu czekając na dołączenie do niego pozostałych. Trzeba było zatrzymać się gdzieś, rozpytać i obmyślić plan uwolnienia Szayela jeśli dojdzie do czegoś więcej niż przesłuchania. - Obyś sczezła biała czarodziejko. - Przeklął.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Upadł. Ostatnim, co poczuł, nim ogarnęła go ciemność, był porażający ból w plecach. Nie miał nawet siły, by jęknąć. Padł na ziemię niczym szmaciana lalka, zapluwając sobie usta krwią.
Następnie ocknął go czyjś gwałtowny dotyk. Szarpnęły nim obce dłonie, dźwignąwszy do góry. Krzyczeli, a ich głosy zdawały się rozpływać, przemieniając w nienaturalnie wydłużone odgłosy. Dookoła czuć było swąd dymu. Ziemia pod nogami chrobotała, cała czarna i ogołocona.
- Do zamku z nim, ale już! – usłyszał jak przez mgłę rozkaz wysokiego elfa w kryształowym pancerzu. Jego głos drażnił mu uszy. Zapragnął go zabić. Tutaj. Natychmiast. W tej chwili, lecz był zbyt osłabiony. Nie potrafił się skupić..ból go dekoncentrował. Zwiesił głowę obojętny, wpatrując się w swoje nogi. Zresztą…to i tak nie miało znaczenia.
Zdziwił się sam sobie. Coś wewnątrz niego się poruszyło. Jakiś głos, uczucie. Czy to był smutek?
Ostrzegałem go – powiedział sobie w duchu, jakby broniąc się przed sumieniem. Mówiłem mu, że nie chcę z nim walczyć. On jednak napierał. Zmusił mnie do tego. Jaki więc miałem inny wybór? Poddać się? Świat to okrutne miejsce. Nie ma w nim miejsca na litość. Ten bezlitosny wyścig trwa od zarania dziejów. To dlatego robię to wszystko. Aby go zmienić. Uczynić lepszym miejscem, by cierpienie i smutek nie musiały nigdy więcej gościć w sercach.
- Wszystko kiedyś i tak zginie – szepnął, na co trzymający go strażnicy spojrzeli po sobie ze dziwieniem i strachem w oczach. Zerknął na nich pustym wzrokiem. Z łatwością mógłby ich zabić. Nie mieli w sobie żadnej mocy. Pstryknąłby palcami, a ich ciała obdarłyby się ze skóry zaś szkielet przemienił w proch. Potrzebował tylko krótkiego odpoczynku…
- Dokąd mnie zabieracie?
- Do lochu, oczywiście – odpowiedział kapitan idący przed nim – To, co zrobiłeś…nikt od wielu lat nie ośmielił się użyć magii na taką skalę wewnątrz Kryształowego Miasta.
Szayel uśmiechnął się demonicznie, zadzierając głowę do góry.
- Kamienne ściany i żelazne kajdany nie powstrzymają kogoś takiego jak ja.
Elf spojrzał na niego, marszcząc brwi.
- To się okaże.
Głupcy – pomyślał, unosząc wzrok ku błękitnemu niebu oraz złocistemu słońcu. Nie byli w stanie pojąć jego ambitnego planu odrodzenia świata. Ograniczeni – wszyscy. Żałośni, małostkowi bez wyjątku. Tylko on mógł przynieść temu światu zbawienie poznając prawdę całego wszechistnienia. Czy ktokolwiek z nich miał podobny cel? Nie – wszyscy byli skupieni wyłącznie na sobie, on również, ale tylko dlatego, że w ten sposób otwierały się przed nim wrota do wspanialszego istnienia. Wyższej egzystencji. Doskonalszego poznania.
Przeznaczenie wybrało mnie jako swojego awatara! – powiedział w myślach. Obdarzyło mnie, bym odrodził ten świat na nowo. To, co nie udało się samemu Prasmokowi, mnie się powiedzie!
Zaśmiał się złowieszczo pod nosem.
Teraz jego przeznaczenie stało się jasne niczym najjaśniejsza gwiazda. Nabrało kształtów.
Symbol Wszechwidzącego Oka – Symbol odrodzenia świata.
Symbol Bractwa Ascetów.
- Nikt nie uniknie sądu – odezwał się, wbijając swoje spojrzenie w plecy kapitana – Nie tylko ty, ale i każdy król. Cały świat odpowie za swoje zbrodnie.
Złotowłosy mężczyzna zatrzymał się i odwrócił do niego całym ciałem.
- Zanim to nastąpi ty zginiesz w lochu. Czarodzieju.
Uśmiechnął się do elfa wystawiając język i oblizując zakrwawione wargi.
- A to się okaże.
Wtem nagle coś uderzyło go w tył głowy. Jęknął, pogrążając się w ciemności.
Awatar użytkownika
Andarys
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Andarys »

Wierzchem prawej dłoni przetarł policzek, po czym spojrzał na ciemnoczerwoną plamę. Zostanie blizna. Kolejna.
Wzrok jasnoczerwonych oczu powędrował w stronę nemorianina prowadzącego konia, który podążył za gromadą strażników. W normalnych warunkach Andarys niezbyt by się tym przejął, ale teraz zdawał sobie sprawę, że zaatakowanie elfów w kryształowych zbrojach tylko zaszkodzi. Nie namyślając się długo ruszył szybkim krokiem z miejsca, żeby zapobiec ewentualnej katastrofie. Po dosłownie kilku sekundach znalazł się za bladym mężczyzną i zacisnął palce na jego przedramieniu.
- W ten sposób zwalimy sobie na głowę jeszcze więcej kłopotów. Trzeba mieć jakiś plan - syknął Andarys.
Nemorianin wyszarpnął rękę z uścisku elfa i odwrócił się, po czym wbił w niego podejrzliwy wzrok zielonych oczu. Mimo niezbyt przyjemnej atmosfery, cel został osiągnięty. Zatrzymał się.
- Masz zamiar pozwolić im go zabrać? - zapytał demon, wskazując głową oddalających się strażników.
- A jest inne, rozsądne wyjście? Przez otwarty atak pojawi się tu tylko więcej tej leśnej zarazy, a po wielkiej walce z magami na pewno jesteś... zmęczony? - Ostatnie słowo wypowiedział z lekką ironią. Właśnie, magowie. Andarys rozejrzał się, gdyż przypomniał sobie o tym zamaskowanym czarodzieju, którego wyraźnie połączyła z Szayelem nić porozumienia. Ten chyba też zbierał się do zaatakowania strażników. Na mrok, czy oni nie potrafią myśleć logicznie? - Obiecałeś coś, więc chodź - rzucił do demona. Czuł się nieco dziwnie, wydając polecenia osobom, które mogły swoją magią zetrzeć go na proch, ale sytuacja tego wymagała.
Szybkim krokiem ruszył w stronę odzianego w czerń, cały czas bacznie go obserwując. Andarys zastanawiał się, czy po takim obrocie spraw zechce pomóc. Pomóc? Pomóc w czym? W ratowaniu. W wyciąganiu z więzienia. Elf przez chwilkę zastanowił się, dlaczego tak nagle ma zamiar ratować kogoś, kto najwyraźniej jest jedną z najbardziej niebezpiecznych osób, jakie spotkał. Jednak tak szybko, jak owe wątpliwości się pojawiły, tak szybko zniknęły, zduszone przez poczucie obowiązku. Interesujące.
Stanął przed magiem, krzyżując ręce na piersi.
- Odradzam próbę ataku. Sytuacja jeszcze się pogorszy - oznajmił.
Awatar użytkownika
Akkarin
Poszukujący Marzeń
Posty: 415
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:

Post autor: Akkarin »

Akkarin miał ochotą zabić tego elfa za to, że śmie podważać jego decyzje. Z drugiej strony jednak miał trochę racji, strażnicy mogli spróbować schwytać i jego, a on był zbyt osłabiony, by teraz z nimi walczyć. Gdy najemnik ruszył w stronę drugiego maga, demon uczynił to samo. Stanął tak, że ich trojka tworzyła trójkąt równoboczny. Arkad stał zaraz za nemorianinem.
- Skoro uważasz, że atak teraz jest złym pomysłem, to proponuję znaleźć miejsce, gdzie będziemy mogli nabrać sił. To miasto wręcz tętni magią, nie będzie problemu z jej ponownym zgromadzeniem. Potem odbijemy Szayela. - Przerwał patrząc po swoich rozmówcach. - No, chyba, że ktoś z was, woli się ulotnić, niż wkurzyć elfy...
Awatar użytkownika
Hergan
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta - Pradawny Czarodziej
Profesje:

Post autor: Hergan »

- Ulotnić? A cóż znaczy ulotnić? Mam teraz odejść? Nie. Nie po to walczyłem po jego stronie. Gdybym miał odejść, odszedłbym wtedy, przed walką. Tak jak i wy. Co do zbierania sił. Nie czuję się specjalnie wyczerpany. Chłopak... nie sprawił kłopotu. Szkoda Mateusa - Uśmiechnął się drapieżnie. - Zbyt szybka śmierć. - Milczał przez chwilę zastanawiając się nad swoimi słowami. Zdecydowanie tak. Zasłużył sobie. - Potrzebujemy planu. I Szayela. Widzicie jak to do siebie pasuje? Potrzebujemy miejsca w którym się ukryjemy i ów plan ułożymy. - Westchnął. - Cóż... dzisiejszy dzień możemy uznać za udany. Żyjemy, mamy wszystkie kończyny i tylko kilka blizn. Dobry wynik. - Zaśmiał się. - Zna ktoś jakiś cichy kąt do którego nie zawitają strażnicy?
Awatar użytkownika
Quarraena
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Quarraena »

A jeśli nie wiadomo, gdzie znaleźć takie osoby, jak ów złodziej, należy szukać w miejscu najbardziej oczywistym. Czyli w karczmie. Quarraena nie miała jednak zamiaru wracać tam, skąd przyszła. Żywiła nadzieję, że w innej, przypadkowo wybranej gospodzie, zasięgnie języka - jeśli nie od tego złodzieja, to zawsze można znaleźć innego informatora. To przecież nie jest trudne. Wystarczy trochę monet w kiesie, ot co. Uśmiechnęła się lekko, opuszczając swoją tymczasową kryjówkę. Plany należy realizować od razu, bo potem... może być już za późno. Wiadomo, różne dziwne przypadki się zdarzają na świecie, ludzie pojawiają się i znikają.
Przeszła kilka ciemnych, brudnych uliczek, by po chwili wkroczyć w cieplejszą i jaśniejszą część Kryształowego Królestwa. Nie musiała długo szukać jakiejś karczmy, bowiem od razu zobaczyła drewniany szyld, reklamujący tanie jadło. Zarzuciła włosy na plecy i sprężystym krokiem weszła do środka budynku.
Panował tu niesamowity rozgardiasz i bałagan, chyba nawet miała tu miejsce chwilę temu jakaś bójka, gdyż większość gości była rozemocjonowana i wymieniała uwagi na temat jakiejś walki. Na wielu zaś blatach widniały ciemne plamy po piwie, które urocze kelnerki szybko ścierały brudnymi szmatami. Same nie nadążały z wykonywaniem i przyjmowaniem zamówień, musiały także opędzać się ciągle od mężczyzn rzucających nieprzystojne uwagi w ich kierunku. Powietrze w gospodzie wibrowało od wrzasku i wzajemnego przekrzykiwania się, niewiele osób tutaj mówiło normalnym tonem. Większość gości stanowili ludzie, często oddający ostatni grosz za kufel piwa. Elfka dostrzegła jednakże kilku swoich krewniaków, elfów z innych miast i terenów.
Usiadła w kącie, zamówiła jakiś mocny napar i zajęła się obserwacją otoczenia. Na zjawienie się osoby nadającej się na kontakt nie musiała długo czekać. Szybko ujrzała w drzwiach szczupłą sylwetkę, której twarz chronił cień kaptura.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Ocknął się leżąc w ciemnej, zimnej i ponurej celi. Małe pomieszczenie z trudem pozwalało mu wyciągnąć nogi, a jedynym źródłem światła była niewielka szpara w murze, przez którą przechodziły promienie słońca.
Jęknął, wstając z trudem. Każda część jego ciała wręcz wyła z bólu, ale dzięki snu, czy też nieprzytomności – nie miał pojęcia, odzyskał nieco mocy, umożliwiając swemu organizmowi regenerację. Gdyby tylko nie te magiczne bransolety, które miał na nadgarstkach, uleczyłby się w parę minut. Bransolety były zimne w dotyku, niezwykle gładkie i mieniły się stłumionym błękitnym plaskiem, pulsując niczym żyła. Nie była to mistrzowska robota, lecz w obecnym stanie ograniczała nawet jego. Cóż, wystarczy, że trochę odczeka, a sam się stąd uwolni.
Spojrzał w szczelinę skąd płynęło światło. Miał sen. A w nim słyszał głos. Cichy, namiętny, ale niezwykle potężny, sięgający samej jego duszy. Głos przypomniał mu o celu, do jakiego został powołany przez przeznaczenie i nakazał utworzyć bractwo jemu podobnych. Istot obdarzonych talentem magicznym z szerokim horyzontem pojmowania, nieograniczonych regułami słabych śmiertelników. Starał się dowiedzieć więcej, lecz głos mu nie odpowiadał. Tylko mówił. Rozkazywał, a wraz z rozkazami wewnątrz niego tlił się ogień.
Dopiero teraz dotarł do niego szczypiący ból płynący z torsu. Spojrzał na swoją delikatną skórę o śnieżnej barwie, czystej niczym płatek róży, dostrzegając poza siniakami zadrapania do samej krwi. Pod paznokciami natomiast miał zaschnięta krew. Czyżby sam się okaleczył podczas snu?
Nie, nie snu. Wizji!
Tak. Oczyszczający ból. Ogień wewnątrz jego duszy. Głos. Teraz wszystko było jasne. Doznał objawienia.
Złączył dłonie, przymykając oczy. Wsłuchał się w głos. Tak, nie był sam. Przez ten cały czas…głos czuwał nad nim, chroniąc go przed złem. Jest wybrańcem przeznaczenia, którego zadaniem jest oczyszczenie świata i osądzenie jego grzechów. Bractwo…
- Ależ mistrzu – zapytał samego siebie nagłos – Jakąż nazwę mam zadać twemu dziełu? Twej idealności w nieskończoności potęgi.
Głos odpowiedział mu. Tak. To była idealna nazwa. Tak się stanie. Taka będzie nazwa.
- Bractwo Ascetów, panie – odpowiedział, uśmiechając się szaleńczo – Zgromadzę resztę twych wybrańców i razem dokończymy wielkie dzieło sądu, któreś zapoczątkował.
Głos odpowiedział.
- Tak. Tak się stanie. Najpierw jednak muszę działać, nie, musimy działać powoli. Spokojnie. Wykonywać mniejsze priorytety. Grzesznicy zapłacą za swoje zbrodnie. Nasza moc dopadnie cały świat.
Wtem usłyszał szyderczy głos zza swoich pleców.
- Co ty tam, gadasz sam do siebie? Odbiło ci? Może jesteś wariat, co? – Strażnik zaśmiał się, uderzając mieczem o kraty.
Szayel otworzył oczy wstając i odwrócił do elfa, który pod ciężarem jego spojrzenia umilkł.
- Czy to jest zamkowy loch? – spytał tonem żądającym natychmiastowej odpowiedzi.
Strażnik pokiwał głową twierdząco.
- Zamkowy loch – powtórzył zaintrygowany. Normalnie powinni go wsadzić do miejskiego, przepełnionego lochu, a nie do zamkowego, nad którym mieszka król z rodziną oraz całym dworem. Zamkowe lochy są przeznaczone tylko dla tych bardziej „prestiżowych” gości.
- W takim razie odejdź – rozkazał, co zresztą elf z chęcią zrobił niczym posłuszny pies.
Szayel usiadł ponownie pod ścianą, podciągając nogi pod brodę. Znowu dręczyło go dziwne poczucie winy. Smutek, pewna…melancholia. Ale czemu? Przecież wyzbył się tych słabych uczuć – kajdan śmiertelników wieki temu. Zabijał w sobie sukcesywnie każdą oznakę słabości duszy, aż w końcu przekuł ją w niezniszczalny twór. Rok za rokiem od ukończenia pięćdziesiątego roku życia popełniał kolejne zbrodnie, zacierając granice między sobą, a zwykłym śmiertelnikiem w pojęciu moralnym, starając się złamać swego ducha obrzydliwymi zbrodniami.
Mordował.
Zaspakajał swoje fizyczne żądze na dzieciach.
Kochał.
Nienawidził.
Przeprowadzał eksperymenty, ożywiał zmarłych, wyrywał dusze z Nieba i Piekła.
W końcu udało mu się. Stworzył ze swego ograniczonego ducha wyzwoloną świadomość poprzez jego zniszczenie. Śmierć i ponowne narodziny – w doskonalszej formie. A teraz? Wyrzuty słabego, dawnego sumienia, które przecież teraz było na wyższym szczeblu ewolucji, ponownie powracały. Jaki był tego powód? Zabicie ojca? Nie, to nie mogło być to. Ojca traktował do wielu wieków jak powietrze. Stał się na niego obojętny niczym na trupa lezącego pięć metrów pod ziemią.
- Słabość, wszystko to słabości – rzekł sam do siebie, kierując wzrok ku szparze w murze – Robię to dla całego świata.
Znowu usłyszał czyjeś kroki. Westchnął zdenerwowany. Czy oni nie dadzą mu spokoju?
Jednak osoba, którą zobaczył. z całą pewnością nie była strażnikiem. Wręcz przeciwnie.
- Ładnie się wplątałeś, prawda, Szayelu? – spytała wysoka postać męskim głosem, odziana w czarną szatę z narzuconym kapturem na głowę.
Uśmiechnął się w swój charakterystyczny sposób, pełen tajemniczości i nutki intymności.
- Vener, co ty tu robisz? Miałeś szukać informacji odnośnie artefaktów pradawnych. Znalazłeś coś nowego?
Mężczyzna potrząsł głową przecząco.
- Nic a nic. Udaję się właśnie na północ i los chciał, że widziałem, jak cię zabierają do lochów. Coś ty zrobił na Upadłego?
Zerknął na niego z błyskiem w czarnych oczach. Vener był jego tajnym agentem. Szpiegiem, prawą ręką działająca w cieniu. Znali się od ponad dwustu lat, ale ich relacje wciąż były pełne wzajemnej nieufności. Mimo to dopełniali się.
- Spotkałem rodzinkę – mruknął, machnąwszy niedbale dłonią – Nic wielkiego.
Vener zaśmiał się tylko, chowając dłonie do szerokich rękawów.
- Rozumiem… - obejrzał kraty – Mam cię uwolnić?
- Nie trzeba – odparł Szayel, zerkając w bok i spinając brwi – Ktoś inny mnie uwolni.
- Ktoś…inny? – dodał mężczyzna po chwili z zaciekawieniem – A kto taki?
- Ktoś – odrzekł Pradawny chłodno - Pewne interesujące osoby, co do których mam plany. Wielkie plany. To będzie ich test. A teraz idź. Szukaj artefaktów.
Mężczyzna skinął głowa, rozpływając się niczym cień w powietrzu. Gdy został sam Szayel westchnął.
- Przyjdą po mnie – powiedział z uśmiechem i spojrzał na swoją dłoń, na której pojawił się czarny płomień, a magiczna bransoleta na nadgarstku pękła z trzaskiem – To jest ich przeznaczenie.
Awatar użytkownika
Andarys
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Andarys »

- Raz, karczma na obrzeżach miasta. Istna złodziejska melina. Dwa, zajazd w bogatszej dzielnicy, gdzie goście są zbyt dostojni, żeby ich pilnować. Trzy, jakiś opuszczony dom. Nie ciągnie mnie zbytnio do czcicieli kwiatków, więc tylko tyle "bezpiecznych miejsc" pamiętam z moich nieczęstych wizyt tutaj - wyliczył Andarys, wciąż uważnie obserwując niebezpieczną dwójkę. Po walce z magami wiedział już, czego się spodziewać, jeśli chodzi o ich umiejętności. Ale ich prawdziwe nastawienie wciąż pozostawało zagadką. Jedyne, co mroczny wywnioskował, to to, że dotrzymują danego słowa. Dobre i to.
W tym momencie, zza rogu domu kilkanaście metrów dalej, wyłoniła się postać w zniszczonym płaszczu podróżnym, jednak bez kaptura na głowie. Mężczyzna miał krótko ostrzyżone, czarne włosy i charakterystyczny, orli nos, który nadawał jego twarzy drapieżnych rysów. Na jego widok Andarys momentalnie przesunął się tak, aby przed wzrokiem ów podróżnika zasłaniał go odziany w czerń czarodziej. Skąd on się tu u diabła wziął? - pomyślał Andarys, ściągając brwi. Na jego szczęście tak szybko, jak czarnowłosy jegomość się pojawił, tak szybko zniknął za kolejnym budynkiem, najwyraźniej gdzieś się śpiesząc.
- Pytanie, do którego lochu go zabrali. Do zamkowego, czy do miejskiego - podjął elf, udając, że nic się nie stało. - Stawiam na zamkowy.
W razie czego spojrzał w miejsce, gdzie zniknął mężczyzna w płaszczu. Już wcześniej czuł niczym nieuzasadniony niepokój, który teraz się nasilił. Cóż, jest zadanie do wykonania, więc przejmowanie się zbyt dużą ilością demonów w okolicy należy zostawić na potem. W głowie Andarysa kiełkował plan, jednak w tym momencie był dosyć... dziurawy.
Awatar użytkownika
Akkarin
Poszukujący Marzeń
Posty: 415
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:

Post autor: Akkarin »

Demon przysłuchiwał się uważnie słowom zarówno maga jak i mrocznego elfa. Choć ten drugi mówił w tej chwili znacznie ważniejsze rzeczy , czyli znalezienie kryjówki. Co do pradawnego. Skoro twierdził, że nie jest specjalnie wykończony walką, to zdaniem demona nie starał się dostatecznie dobrze podczas niej... Swoje słowa skierował jednak do najemnika.
- Ty znasz to miasto najlepiej. Choć wyeliminowałbym z tej listy karczmę na obrzeżach miasta. Znając życie wdalibyśmy się w kolejną walkę z kmiotami... - Pogłaskał Arkada po szyi - Proponuję opuszczony dom, ale na tyle duży, by Arkad również mógł się tam dostać. Koń zostawiony na ulicy przyciągnie niepotrzebne spojrzenia. Pytanie jeszcze co na to nasz pradawny?

Po walce, postanowił opuścić zasłonę aury. Utrzymywanie postawy szlachcica nie sprzyjało wypoczynkowi. Hergan mógł więc w końcu wyczuć jej prawdziwy kształt.
Awatar użytkownika
Hergan
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta - Pradawny Czarodziej
Profesje:

Post autor: Hergan »

Wyczuł coś nowego.Wlepił wzrok w Akkarina. Ta wyższość która z niego wypływała nareszcie się ulotniła. Hergan wyprostował się. Spojrzał w niebo. - Ściemniło się. Nie wiem jak wy ale ja jestem głodny i spragniony. Zresztą nie wyobrażam sobie głodowania w tym domu. Proponuję udać się do karczmy by się posilić i uzupełnić zapasy. Oczywiście. Tak, tak powinno się stać. - Spojrzał na Andarysa.
- Zdaje się, iż masz najwięcej zdrowego rozsądku. Może dlatego, że w twoim zawodzie trzeba umieć się zachować? - Zaśmiał się.
- Możliwe, że gdyby nie ty to tkwilibyśmy teraz w najciemniejszym zamkowym lochu.
Awatar użytkownika
Quarraena
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 145
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Quarraena »

Mimo wszystko elfka nie poruszyła się, czekając, aż zakapturzony gość zajmie miejsce. W tym czasie kelnerka o rumianej twarzy przyniosła jej zamówiony napój. Przez ogólny rozgardiasz dziewczyna niemal się przewróciła i upuściła tacę, toteż kładąc kubek na stole, powtarzała wyrazy skruchy. Znudzona Quarraena ruchem dłoni kazała się jej oddalić, nie spuszczając wzroku ze swojego obecnego celu. Miała już pomysł, jak zacząć rozmowę z nim. Nowy gość najwidoczniej ją znał, gdyż w jego oczach, których nie zdołał ukryć cień kaptura, zamigotała iskierka rozpoznania. Delikatnym ruchem nadgarstka przywołała go do swojego stolika. Chcąc nie chcąc, mężczyzna musiał się przysiąść, gdyż znał elfkę i wiedział, że zanim zdołałby mrugnąć, w jego plecach utkwiłby śmiercionośny sztylet.
- Nie mieszaj się w to, to nie twoja sprawa - powiedział cicho do Quarraeny, pochylając się w jej stronę. - Trzymaj nos z daleka, bo ci go przytrzasną.
- Ciekawe, kto - odparła leniwym tonem, przeciągając się. Szare włosy zafalowały. - A teraz gadaj wszystko, co wiesz. Nie za darmo, oczywiście. Otrzymasz za to należytą zapłatę...
- Ile? Muszę wiedzieć, czy warto.
Roześmiała się. Mężczyzna poczuł, że przechodzą go ciarki.
- Wystarczająco dużo, byś siedział cicho i nie mówił nikomu o naszej umowie. I powiedział mi wszystko, co tylko wiesz, widziałeś i usłyszałeś. Rozumiemy się? - W jej dłoni błysnął sztylet, a mężczyzna poczuł, że nie ma wyboru. Jeśli odmówi, tak czy inaczej skończy z poderżniętym gardłem, a jeśli jej pomoże... nawet całkiem nieźle na tym zarobi.
- Dobra. Co chcesz konkretnie wiedzieć? - Jego głos zadrżał nieznacznie.
- Wszystko o twoim panu. Teraz. Kiedy wychodzi, kiedy wchodzi, ile i gdzie trzyma wszystkie straże nocne, którymi to oddziałami wszakże ty dowodzisz... I gdzie mogę znaleźć...
Gdy skończył przemawiać, wstała usatysfakcjonowana i rzuciła mu na stół kiesę pełną złotych monet, która zabrzęczała. Elfka opuściła po tym gospodę, wiedząc już wszystko, co chciała.
Szayel
Rasa:
Profesje:

Post autor: Szayel »

Szayel siedział samemu w ciemnej celi, malując palcem ubroczonym we własnej krwi po ścianie magiczne wzory i symbole. Kiedy tylko brakło mu „farby”, wkładał palec do wielkiej rany na swojej drugiej ręce, którą zresztą sam sobie zrobił, ponawiając pracę. Nie obawiał się ubytku krwi. Nie obawiał się rany. Poświęciwszy lata na badanie życia i śmierci oraz procesy kierujące żywymi organizmami, jego ciało samo z siebie regenerowało urazy. Stał się lepszą hybrydą nieumarłego i śmiertelnika. On samo – jako jestwa, świadomości, moc i umysł był jedynie duszą żerującą na esencji innej istoty. To ciało było jedynie marną powłoką wytworzoną z magii podczas rytuału Ucieczki Duszy. Dlatego było takie słabe, ale także dzięki temu tak łatwo się leczyło.
Zerknął na szczelinę w murze, przez którą sączyło się coraz słabsze światło.
Pewnie zapadał mrok – pomyślał, poprawiając bransoletę na nadgarstku. Naprawił ją, aby wyglądała na sprawną. Być może i nie był mistrzem tworzenia artefaktów, ale naprawienie czegoś tak prostego nie stanowiło dla niego żadnego wyzwania, ba, dla żadnego Pradawnego czy wyszkolonego maga. Poza tym dziwił się, że dali mu takie słabe ograniczniki magii. Albo go zignorowali, w co wątpił, albo był to zwyczajne niedopatrzenie.
Przyjrzał się swojemu dziełu. Słowa demonów, pradawnych, czarnej mowy oraz pisma runicznego, przeplatały się w jeden, zawiły wzór. Sam dokładnie nie wiedział, czemu to namalował. Jakiś głos wewnątrz kazał mu to zrobić. Zresztą jak zawsze, gdy mu się nudziło i nie miał nic do zrobienia. Pamiętał, kiedy czterysta lat temu zamknęli go członkowie Rady Czarodziei w antymagicznej celi. Zamalował wtedy całe pomieszczenie. Nawet sufit. Czy coś nim kierowało? Nie ma do tej pory pojęcia. Dowiedział się tylko, że był to wzór jakiegoś skomplikowanego zaklęcia wykraczającego wówczas poza jego siłę. Niestety, samemu nigdy nie potrafił odczytywać tych krwawych glifów, jak je nazywał. Robił to podświadomie, ot tak.
- Interesujące – odezwał się nagle jakiś głos za jego plecami. Odwrócił się, dostrzegając wysokiego elfa odzianego w szkarłatne szaty z kosturem w dłoni i długich, złocistych włosach opadających do pasa – Niezwykle interesujące.
Przerwał, skupiając swoje spojrzenie na elfie.
- Kim jesteś?
Elf uśmiechnął się szczerze, ukazując białe zęby.
- Nadworny mag Jego Królewskiej Mości – skłonił się z przesadną, teatralną uprzejmością – Do usług, Panie?
Szayel tylko prychnął, odwracając wzrok i kontynuując malowanie.
- Szayel. Szayel Pelagius – odparł krótko chłodnym tonem – Czego chcesz? Osoba o twojej pozycji ma z pewnością mnóstwo ważniejszych zajęć niż wpatrywanie się w więźnia.
- Nie byle jakiego, należy powiedzieć – Elf podszedł do krat, uderzając w nie kosturem – Pan Pelagius. Znam Pana.
Przyjrzał się elfowi znudzonym wzrokiem.
- Naprawdę? Bo ja Pana nie.
Mag zaśmiał się cicho pod nosem.
- Byłem zaproszony na Radę Czarodziei czterysta lat temu, gdy Pan, cóż…powiedzmy, opuścił szeregi Pradawnych.
- Rada nie ma władzy nad innymi Czarodziejami – odpowiedział ze spokojem, malując kolejny symbol pociągnięciem palca – To głupi wymysł. Trudno jest mi nawet zrozumieć, czemu ktokolwiek tak uważa. Rada nie ma żadnych struktur. Hierarchii, symbolu, nic, co mogłoby stworzyć z niej jakąś organizację – zerknął na elfa płonącym wzrokiem – W takim razie nie mogłem niczego opuścić.
- W istocie, w istocie – powtórzył elf z namysłem – Ale ogólnie przyjęto, że Rada dba o bezpieczeństwo świata magii.
Szayel prychnął.
- Świat magii poradzi sobie i bez nich. Jak mogą o coś dbać, skoro spotykają się raz na sto lat i dbają tylko o własny interes?
- Są wyjątki, prawda? – zapytał elf tajemniczym tonem – Jak pańska rodzina, czyż nie?
Umilkł, przerywając malowanie.
- Znałeś ich?
Mag kiwnął głową.
- Pański ojciec, Mateus Pelagius, był zasłużonym sojusznikiem Kryształowego Miasta i Jego Wysokości. Pomagał nam nie raz w trudnych sytuacjach, choć bardzo rzadko zatrzymywał się na dłużej. Podróżował od miasta do miasta walcząc ze złem i niosąc pomoc potrzebującym.
- A jemu nikt nie pomógł – szepnął, wstając, a krew sącząca się z rany na dłoni zaczęła skapywać mu po palcach – Ironia, prawda? To tylko potwierdza moje zdanie, że nie warto zajmować się śmiertelnikami, a dążyć do nieśmiertelności. Tylko wieczność ma znaczenie. Śmierć jest pierwiastkiem niedoskonałości, z którą należy walczyć.
- Nie ma czegoś takiego jak idealność – odpowiedział stanowczo elf, patrząc mu prosto w oczy – Wszystko jest niedoskonałe, chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać się idealne. Sądzę, że wiesz to najlepiej, ale nie chcesz przyznać się do swojej porażki.
Szayel spiął brwi. Irytował go łagodny wyraz twarzy elfa i delikatny głos pełen empatii. Jednak z drugiej strony…czy miał rację?
- Mów czego chcesz albo daj mi spokój.
Mag westchnął cicho.
- Chcemy nawiązać z tobą współpracę.
Słowa te tak zdziwiły Pradawnego, że zaniósł się gromkim śmiechem, który rozszedł się echem po lochach.
- Współpracę? Ze mną? Za to, co zrobiłem?
Elf uniósł kąciki ust do góry.
- Zniszczenie jakieś podrzędnej gospody nie jest jeszcze końcem świata, chociaż zginęło przy tym parę osób i za to akurat powinna być wymierzona ci surowa kara, ale biorąc pod uwagę – Mężczyzna zrobił sztuczną pauzę – to, kim jesteś, możemy wybaczyć ci parę grzeszków.
- Ohh – Wydał z siebie udawany odgłos zaskoczenia i zbliżył twarz do elfa na tyle, na ile pozwalały mu kraty – Brzmi ciekawie. Zamieniam się w słuch.
- W interesie każdego państwa jest wzmocnienie swojej siły – zaczął mag zupełnie niezrażony bliskością ich twarzy - Kryształowe Królestwo nie jest wyjątkiem. Szczególnie zależy nam na współpracy z utalentowanymi Czarodziejami…niekoniecznie służącymi wiernie Radzie.
- Stoi to nieco w opozycji do tego, co powiedziałeś o moim ojcu – zauważył z błyskiem w oku – Chyba nie chcesz mnie oszukać, prawda?
- Nie, naturalnie, że nie – Elf wzruszył ramionami – Twój ojciec to prawda, był wiernym sprzymierzeńcem Kryształowego Królestwa, ale zbyt oddanym Radzie Czarodziei i ludziom. Z tego względu nie mogliśmy go zapoznać z naszymi… - umilkł na moment – Planami – dopowiedział z półuśmieszkiem.
- Ach, teraz rozumiem. Czyli nawet tak „krystalicznie” – słowo to wymówił z nieukrywaną ironią - Dobre królestwo jak wasze ma swoje mroczne sekrety.
- Jak każde, jak każde – powtórzył mag przyjacielsko mdlący tonem – Ktoś taki jak ty powinien to rozumieć jak najlepiej. Cel czasami uświęca środki.
Szayel zamyślił się. Współpraca z elfami? Nie potrzebował jej, aby wydostać się z więzienia. Również nie specjalnie palił się do tego pomysłu. Jednak z drugiej strony…mając po swojej stronie Kryształowe Królestwo utworzenie bractwa byłoby o wiele łatwiejsze. Zawsze mógłby liczyć na jakieś wsparcie…wyrozumiałoś.
- Na czym miałaby polegać ta współpraca? – spytał ostrożnie.
- Pomóc wyeliminować jakiegoś niebezpiecznego maga, znaleźć magiczny przedmiot, zdobyć cenne informacje odnośnie innego państwa – Elf machnął dłonią – Takie tam. Sam chyba wiesz jak działają Czarodzieje samotnicy wspierający siłę polityczną.
- A co otrzymam w zamian?
Nadworny mag ściszył głos.
- A czego może chcieć ktoś taki jak ty?
Uśmiechnął się, oblizując krew z palców.
- Zgadnij.
- Moc, czyż nie?
Zaśmiał się cicho pod nosem. Czy aż taki był łatwy do przejrzenia?
- Akurat nie, nie moc – mówiąc to dostrzegł zdziwienie na twarzy maga – Wątpię, czy macie cokolwiek wartościowego dla mojej skromnej osoby.
Elf jakby czując się urażony wypiął pierś.
- Kryształowe Królestwo słynie ze swoich potężnych artefaktów. Z pewnoś…
- Nie, nie – przerwał magowi – Dla mnie przedmioty potężne w oczach istot tobie podobnej nie mają znaczenia. W każdym razie… - cofnął się od krat, zadzierając głowę -- pragnę tytułu.
Jeśli zdziwienie na twarzy elfa mogło osiągnąć granice możliwości, to właśnie tak się stało. Uchylił nawet lekko usta, które natychmiast zamknął.
- Tytuły? – powtórzył zdziwiony i nieco zdezorientowany – Na co komuś takiemu jak ty tytuł?
- Mam swoje powody. Więc co, zgadasz się?
Elf zacisnął zęby, zerkając w bok, jakby szukając podpowiedzi.
- Tylko król ma prawo przyznawać tytuły. Poza tym, jaki by cię zadowalał?
- Nie mam wygórowanych żądań. Wystarczy mi tytuł hrabiego.
- Hrabiego? Przecież to wyższa szlachta! Nie możemy przyjąć kogoś z zewnątrz do…
Szayel odszedł od krat, siadając z powrotem przed krwawym malowidłem.
- W takim razie nie było tematu. Ale zastanów się. Wasze królestwo z pewnością by na tym skorzystało.
Nadworny Mag złapał w dłoń kostur gniewnie, cały roztrzęsiony. Przejechał sobie dłonią po włosach.
- Porozmawiam o tym z Jego Wysokością – nim odszedł zerknął na nadgarstki Pradawnego – Potraktuj bransolety jako prezent, gdyż normalnie zakulibyśmy cię w antymagiczne kajdany.
To powiedziawszy opuścił loch przyśpieszonym krokiem, a Szayel tylko wzruszył ramionami, zanurzając palec w ranie i kontynuując krwawy rysunek.
- Dziękuję bardzo.
Zablokowany

Wróć do „Kryształowe Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości