Mgliste Bagna[Brezena] Przebudzenie.

Tajemnicza mroczna kraina, gdzie każdy Twój ruch jest obserwowany. Strzeż się każdego cienia i odgłosu bo możesz już nigdy stamtąd nie wrócić.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Armintel
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

[Brezena] Przebudzenie.

Post autor: Armintel »

Cisza i spokój panowały dookoła cmentarza. Nagrobek był okazały i widać, że został postawiony dość niedawno, tak że czas nie zdążył jeszcze odcisnąć swojego piętna na kamieniu i mogile. Martwy kruk siedzący na gałęzi pobliskiego drzewa przepatrywał okolicę, kiedy ziemia na grobie poruszyła się, najpierw niepewnie, a potem coraz bardziej. Grudki poczęły się rozsypywać dookoła, aby wreszcie grób zaczął się zapadać. Kruk skoncentrował swoją uwagę na mogile z której wychynęła ręka , potem druga, aby w końcu wynurzyła się głowa i reszta ciała. Armintel wydostała się z mogiły, otrząsnęła z resztek ziemi i popatrzyła po okolicy. Jej wzrok zatrzymała się na martwym ptaku.
- Chodź tu, padlinko - powiedziała to wyciągnąwszy rękę, na której ptak posłusznie usiadł. Armintel pieszczotliwie pogłaskała go po siwiejących piórach.
- Twój pan chce być władcą tych okolic? No to zobaczymy, czy aby na pewno mu się poszczęści w tym zadaniu. - Posadziła ptaka na ramieniu i ruszyła w stronę zniszczonej osady. Wartownicy na bramie na jej widok nie zareagowali, a kiedy zdali sobie sprawę że to błąd, było za późno. Kiedy Armintel dotarła do placu przed ratuszem, w zasadzie cała załoga była po jej stronie. Odrobina magii i silna wola nekromantki objęły kontrolę nad nieumarłym garnizonem. Pozostało tylko wzmocnić siły, lecz sąsiednie wioski i osady zapewnią jej nowych rekrutów. Tego nie musiała się obawiać. Szybko zainstalowała się w ratuszu, przemieniając go w swoją siedzibę. Znalazła plan okolicy i zaczęła się zastanawiać nad swoimi dalszymi posunięciami. Chwilę zastanawiała się nad losem Eorena, lecz ta myśl odpłynęła gdzieś w niebyt. Skoro go nie ma, to pewnie nie żyje, jeżeli nie żyje, to wcześniej czy później trafi do niej. Usiadła na zniszczonym krześle, jednym ruchem zrzucając wszystko z biurka, na którym rozpostarła mapę.

Nagły hałas wyrwał ją z zamyślenia. Głosy, które usłyszała, bez wątpienia należały do ludzi. Wybiegła przed ratusz i jej oczom ukazał się niesamowity widok. Około setki szkieletów uzbrojonych w piki wkraczało właśnie główną bramą do osady. Nieumarli prowadzili na postronkach, lub popychając ich brutalnie, ludzi. Kobiety, mężczyźni i dzieci wiedzeni jak bydło na rzeź. Szeroko otworzyła oczy, starając się to wszytko ogarnąć. Zaskoczenie szybko minęło, to samo zaklęcie które wywołało kontrolę nad garnizonem osady teraz skutecznie zaczęło oddziaływać na przybyłych nieumarłych siepaczy. Tym razem było prościej, gdyż oddziałem dowodził jakiś nieumarły, który sam sprawował kontrolę nad resztą. Teraz była panią sporego oddziału i pokaźnej grupy ludzkich jeńców. Weszła na podwyższenie, aby ogarnąć wszystko oczami. Około trzydziestu dorosłych ludzi, z czego większość to mężczyźni i kilkoro dzieci. Zeszła z podniesienia i ruszyła w stronę jeńców. Przyglądała się im i w końcu skierowała do małej dziewczynki. Mała miała rude włosy i maleńkie piegi na przerażonej zapłakanej twarzy. Kiedy Armintel zbliżyła się do niej, ta dopadła jej uda i mocno obejmując zaczęła płakać. Nekromantka zesztywniała, odegnała szkielety które rzuciły się oderwać dziecko od niej i po lekkim wahaniu położyła swoją dłoń na jej główce. Podniosła jej mokrą od łez twarz do góry.
- Nie bój się - powiedziała to spokojnie, po czym wzięła dziewczynkę za rękę i podeszła do tłumu wymęczonych i przerażonych ludzi.
- Nikomu nic się nie stanie, dopóki będziecie mi posłuszni. Nie jesteście w rękach Megdara. Jestem nową władczynią tej osady i możecie to przyjąć lub... - wskazała ręka w stronę szubienicy.
- Za lojalność potrafię się odwdzięczyć, więcej nagrodzić. Jeżeli będziecie mi posłuszni, wasze plony przekroczą wasze najśmielsze marzenia, a głód już nigdy tu nie zagości. Jeden mały warunek... - umilkła na chwilę, wodząc po twarzach ludzi.
- ... każdy z was musi przepisać na mnie swoje ciało. Stanie się ono moją własnością po waszej śmierci. - Przez tłum przeszedł pomruk.
- Zauważcie, że jestem waszą jedyną nadzieją na ochronienie waszej marnej ziemskości przed Liszem. - Przytuliła dziewczynkę i pogłaskała po twarzy.
- Jak się nazywasz, malutka? - dziecko, a właściwie 14-15 latka, patrzyła na nią z mieszaniną lęku i nadziei.
- No dobrze. Potem mi powiesz, jak zechcesz. - Uśmiechnęła się. W tym czasie po kłótniach ludzie zaczęli dzielić się na dwa obozy. Armintel zrozumiała, że teraz musi ich nakłonić albo wszystko straci i pozostanie zadowolić się ich ścierwami. Kiwnęła na jednego z Ghuli i wskazała starca w tłumie, który był najwyraźniej głównym pieniaczem oponentów. Krzyk mordowanego człowieka rozdarł powietrze. Trwało to chwilę, lecz nad osadą zapadła zupełna cisza. Nekromantka na oczach przerażonego tłumu wskrzesiła zabitego do stanu nieumarłego. Widziała, jak opór w twarzach gaśnie. Pora na drugą część planu. Wypatrzyła w tłumie nosze z rannym mężczyzna i kazała je przynieść swoim sługom przed nią. Ludzie byli już wystraszeni nie na żarty. Mały rudzielec trzymający się jej nogi znów zaczął płakać cicho.
- Nie zabijaj go, dobra Pani. Powiem ci swoje imię - wyszeptała. - To mój brat. Proszę. - Armintel położyła uspokajająco dłoń na jej rudej główce i uśmiechnęła się do niej.
- Nie bój się mnie. Już nie musisz się bać nikogo. - Podeszła do noszy, na których mężczyzna leżał sparaliżowany bólem ran i strachem. Rany były potworne i jątrzyły się.
- To gangrena. On umiera.- powiedziała głośno do tłumu, wyjęła z za paska różdżkę i dotknęła głowy mężczyzny, potem ujęła za rękę i postawiła tego, który stał już jedną nogą w grobie. Na oczach tłumu rany się zagoiły, mężczyzna przyglądał się swoim dłoniom i ramionom w niemym podziwie.
- Dziękuję - wykrztusił. Armintel, nie patrząc już na niego, wciąż trzymając małą za dłoń, która właśnie dała się ciągnąć jej za rękę i mając otwartą buzię, znów zwróciła się do tłumu.
- Ale moją wolą było, aby żył. - Zapadła cisza. Panowało to dość długo i w pewnym momencie ludzie jak tknięci jakimś niewidzialnym rozkazem zaczęli padać na kolana przed nią.
- Będziemy posłuszni - wyszeptała jakaś blisko klęcząca kobieta.Tłum powoli się ożywiał i kolejne zapewnienia lojalności dochodziły zewsząd. Uśmiechnęła się, kucnęła koło małej i wyszeptała jej na ucho.
- Teraz ja jestem panią Brezeny. I dopóki tu jestem i ci ludzie nie wystąpią przeciw mnie, osada będzie bezpieczna. Zapewniam cię. - Pogłaskała małą po twarzyczce, ocierając jej łzy.
- A teraz idź do brata i powiedz mu, że ma być moim kwatermistrzem. Niech od razu zajmie się rannymi i wydaniem żywności z lochów ratusza. - W trosce o bezpieczeństwo wydanych rozkazów, Armintel przydzieliła młodzieńcowi ochronę z nieumarłych wojowników oraz wyznaczyła kilku zombi na tragarzy.
Kiedy upada drzewo nikt nie słyszy jego skargi, lecz zapewniam cie jego upadek jest wielki.... .
Awatar użytkownika
Armintel
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Armintel »

Powoli poczęło świtać. Armintel zdołała całkowicie opanować jestestwo kruka którego życie dawno ustało. Udało się jej nawet dokonać tego, że mogła widzieć oczami ptaka, a nawet korzystać z jego innych zmysłów. Gładziła kruka po piórach, zaklinając w nim zatrzymanie rozkładu ciała. Pomogło o tyle, że nie roztaczał potwornego fetoru wokół siebie, co, jak zauważyła, przeszkadzało mieszkańcom osady. Nekromantka nie próżnowała przez te kilka dni i jej oddziałek powiększył się do ponad dwustu szkieletów, kilkunastu zombie i kilku ghuli. W jej malutkiej armii znalazła się nawet strzyga. To było kilka pracowitych dni. Teraz powinna się zająć samą osadą. Ludzie musieli gdzieś mieszkać, a już na pewno powinni mieć zajęcie. Wiadomo, że to krnąbrny narodek i bez pracy zaczynają głupie myśli mieć w głowie. Plan odbudowy osady, a nawet być może rozbudowy, właśnie dojrzał w jej głowie. Wyszła z ratusza z krukiem na ramieniu. Zatrzymała się, ukradkiem poprawiła włosy i wysłała ptaszysko na zwiady wokół sioła. Idąc w stronę pracujących ludzi starała się być jak najbardziej kobieca, w końcu nią była. Posłała kilka spojrzeń spod rzęs, a nawet uśmiechów. Tak, od razu poczuła się lepiej, gdy młodzi mężczyźni zaczęli odprowadzać ja wzrokiem. Doszła do cieśli i chwilę porozmawiała z nimi, ustalając kolejność i priorytety napraw. Obeszła osadę sprawdzając wszystko osobiście. W sumie gdyby nie nieumarli żołnierze na ostrokole i przy bramach, wszystko by wyglądało jak normalna osada. Tam gdzie uważała że to będzie potrzebne, wspomogła pracę swoimi zaklęciami. Kiedy wracała do ratusza, podbiegła do niej ruda dziewczynka, której brata Armintel uleczyła.
- Witaj. Wiesz, postanowiłam jednak ci to powiedzieć. Emma. To moje imię. - Mała uśmiechała się. Wyciągnęła nie wiadomo skąd karteczkę i wcisnęła jej w dłoń.
- To mój brat napisał. Powiedział, że jest ci wdzięczny i żeby to doręczyć. - Pobiegła w stronę magazynu, gdzie pracował właśnie jej brat. Zatrzymała się i zawołała:
- Nazywa się Ralf. - Po czym odwróciła się i pobiegła dalej. Armintel popatrzyła na kartkę złożoną na cztery i po chwili ruszyła w stronę ratusza.

Usiadła przy biurku, powoli otworzyła list. Jej twarz przyozdobiła się uśmiechem. Cóż, każdej kobiecie trochę adoracji poprawia humor. W pierwszym odruchu chciała cisnąć go do kominka, lecz jednak złożyła i schowała. Zebrała wszystkie rozrzucone tu papiery, dziwiąc się że nie zostały zniszczone, i rozpoczęła systematyczne ich wertowanie. Rozliczenia magazynowe, odezwy, dekrety i tym podobne leciały jeden po drugim do kominka. Wyprostowała ciało na twardym krześle i przeciągnęła się mocno. Zmęczenie dawało się we znaki. Bezmyślnie popatrzyła na dwa szkielety okryte resztkami kolczug, stanowiące straż wewnątrz ratusza, i pomyślała, że chyba powinna spędzić trochę czasu pomiędzy żywymi mieszkańcami osady. "Może festyn im urządzić? W końcu nic tak nie przywiązuje ludzi do liderów, jak chleb i igrzyska." Uśmiechnęła się do swoich myśli i bębniąc palcami po biurku układała plan na zabawę dla swoich poddanych.

Płonące wieczorem ogniska tworzyły niesamowitą atmosferę, której, jak zauważyła, nie psuli nawet jej żołnierze. Ludzie tańczyli, śpiewali i radowali się. Widać było od początku, że dawno się nie bawili. Nastrój udzielił się Armintel i nawet przyłączyła się do korowodu, nie zdziwiła się, kiedy swoje ramię z jej splótł Ralf. Uśmiechnęła się do niego serdecznie i słodko. Pląsy i tańce trwały, ale ona miała już dość, nowe ciało męczyło się niemiłosiernie, więc odłączyła się od rozbawionego korowodu i zaległa na ławeczce przed budynkiem ratusza. Ralf przyszedł wkrótce z butelką młodego wina i dwoma kubkami. Przyjęła naczynie z mętnym trunkiem, który pachniał świeżymi jabłkami, a w smaku przypominał trochę stary kompot. W tej chwili nie przeszkadzało jej to, a nawet kiedy Ralf dotknął jej dłoni, nie cofnęła jej, jednak nie pozwalając na więcej. Powoli noc przemijała i ludzi ubywało. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła z głowa na kolanach mężczyzny. " I tak nic z tego nie będzie, ale jest to miłe" - pomyślała zasypiając.

Po kilku dniach osada nie nosiła już prawie śladów zniszczenia. Tuż obok mieściny, z pomocą magii Armintel, powstały orne, żyzne pola na których krzątali się ludzie, orząc i siejąc. Wysłała swoje patrole, aby zbadać dokładnie okolicę i ewentualnie wykryć zagrożenia dla osady. Jej zwiadowcy odkryli niedaleko obozowisko porzucone przez centaury. Znalezione tam zapasy wzbogaciły magazyny Brezeny, a ludziom podniosło się z tego powodu morale. Sielanka. Nie podobał się jej jakikolwiek brak reakcji ze strony Megdara. Coś knuł lub zbierał siły na jedno potężne uderzenie. Z tą myślą zleciła budowę nowych umocnień. Ludzie rozumiejąc tę potrzebę dawali z siebie wszystko. Siódmego dnia na niebie strażnicy dostrzegli szkielet wywerna, który krążył chwilę nad osadą. Jednak jego miejsce zajęły wszechobecne kruki, których życie już dawno ustało. Wyglądało na to, że Lisz nie pozwoli na jakiekolwiek przejawy nieposłuszeństwa na "swoich" włościach. Armintel przygotowała oddziały nieumarłych wojowników do ewentualnej obrony, szukając jednocześnie sposobu na pozbycie się krążących nad nimi ptasich szpiegów.

Proste zaklęcie z magii Chaosu pozwoliło jej na częściowe ukrycie prawdziwego obrazu osady. Od rana dzięki jej sztuce nad siołem kłębiły sie nisko chmury, a te z kruków, które próbowały zlecieć poniżej, były odstrzeliwane prze jej kuszników. Na jakiś czas wystarczy, teraz zajęła się kolejnymi pracami nad umocnieniem obrony przed atakiem Medgara, atakiem, bo wcześniej czy później musiał nadejść. Siedziała w ratuszu i jak zwykle na w miarę czystym pergaminie kreśliła plany nowej osady, kiedy jej wzrok przykuła skórzana koperta leżąca na podłodze pod szafą. Wstała z chwiejącego się krzesła i podeszła do szafy, zastanawiała się jak to sie stało, że nie dostrzegła jej wcześniej, kucnęła i szybko podniosła skórzany pokrowiec na listy. Podniosła się i ostrożnie otworzyła pojemnik wyciągając z niego złożony i zapieczętowany list. Na papierze nie było adresata, więc posłaniec musiał wiedzieć, komu ma go wręczyć. Obróciła go kilka razy w dłoniach badając papier palcami, aż wreszcie ostrożnie złamała pieczęć.

Wargi lekko się rozchyliły, a oczy wpatrzone w pergamin zamrugały powiekami. Zaskoczenie było duże, gdyż zamiast listu w jej rękach znajdował się stary pergamin, opisujący potężne zaklęcie odwołania. Uśmiechnęła się, rozpoznając magię prawa i jej znaki umagicznione na zwoju. Postanowiła nie tracić czasu. Wydobyła swoją księgę i systematycznie spisywała inkantacje i motorykę zaklęcia do niej. Po niedługim czasie pozostało tylko zanotować niezbędne składniki i odpowiednie natężenia fali magicznej. Jednak coś zaczęło się dziać na zewnątrz. Podniosła głowę, gdy do ratusza wparowała dosłownie strzyga i wciąż wyjąc i chichocząc doniosła o nieznanych siłach zbliżających się do Brezeny. Szybko schowała wszystko i wybiegła za strzygą przed ratusz, a potem skierowała się na palisadę. We mgle unoszącej się o poranku nad moczarami widać było zbliżające się jakieś wojska. Od razu zobaczyła rosłego centaura który nimi dowodził, a chorąży niosący za nim podarty sztandar, na którym widniał znak Medgara, był na pewno już od dawna martwy, choć pewnie trzymał się na końskim szkielecie.
- A więc zaczyna się druga część rozgrywki - powiedziała to sama do siebie. Następna wypowiedź zabrzmiała głośno i wyraźnie.
- Na palisadę, padlino! Szykować się do obrony!
Kiedy upada drzewo nikt nie słyszy jego skargi, lecz zapewniam cie jego upadek jest wielki.... .
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Zalesione tereny wokół Brezeny. Trzy dni wstecz.
Pstryknięcie kościstych palców przerwało trans i przywołało ją do świadomości. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to że dookoła zapadł już zmrok a z nieba siąpił chłodny, nieprzyjemny deszcz. Wzięła głęboki wdech i podniosła się na nogi.
- Udało się?
Ożywieniec-zaklinacz cofnął się o krok, robiąc jej miejsce.
– Ten rozkaz został spisany dla ochrony nowicjuszy studiujących dziedzinę chaosu, więc teoretycznie w twoim przypadku też powinien zadziałać. – Podrapał się po karku. – Prawdą jest jednak, że każdy reaguje inaczej.
Kiwnęła głową, na nic więcej nie liczyła. Moc Megdara zregenerowała ją i tymczasowo spajała jej strukturę. Jednocześnie powodowała zakłócenia w prawidłowym przepływie energii, co skutkowało powtarzającym się okresowo samozapłonem. Tak, z której strony by nie patrzeć, chaos i ogień to fatalne połączenie. Ruszyła w stronę polany, gdzie zgromadziła się reszta nieumarłej grupy. Przy jej boku zamajaczyła bezkształtna zjawa.
- Był tu łowca bestii. Zostawił przesyłkę i wziął złoto. Już sprawdzona, wszystko się zgadza.
Gardenia odszukał wzrokiem jaśniejącą, magiczną sferę z uwięzioną w środku humanoidalną postacią. Zbliżyła się do bariery zabezpieczającej i zajrzała do środka.
- Stwó-rco – gwizdnęła cicho.

* * *

- Jak długo już tam krąży? – Gardenia popatrzyła na migoczącą, szarą plamę, stopniowo przesuwającą się wzdłuż palisady.
- Od kilku minut. Na razie jest spokojnie, ale to kwestia czasu. Mają słabe umysły, nawoływanie zmory zaraz kogoś wywabi – odpowiedział zaklinacz. Rozmawiając nie patrzył na nią, był całkowicie pochłonięty sterowaniem bestią. Nagle wyciągnął ramię i wskazał coś palcem. - Tam.
Maie zmrużyła powieki. W krzakach rosnących tuż przy murze obronnym faktycznie coś się poruszało. Chwilę potem wyszła z nich bardzo niewielka postać.
- Dziecko? – magini zaklęła szpetnie. Mały chłopiec tymczasem wyciągnął ręce i beztrosko pognał w stronę migoczącej zmory. - Przerwij lament. Zaczniemy od początku.
- Nie. – W oku zaklinacza błysnęła przebiegła iskierka. – To nawet lepiej, że to dziecko. Podprowadzę go bliżej.
Gardenia w ciszy przyglądała się, jak niewidzialna smycz kieruje bestię z powrotem do lasu. Zahipnotyzowany nawoływaniem zmory chłopiec nie odstępował jej na krok. Niedługo potem bramy osady otwarły się. Ze środka wyjechało konno troje ludzi w pełnym uzbrojeniu. Maie założyła swój pierścień z kości strzygi. - Bardzo dobrze. Zgarnijcie ich gdy tylko opuszczą strefę.

* * *

Z tego co zdążyła się zorientować, obcy mag aktywował w osadzie jakieś zaklęcie przywołujące do posłuszeństwa każdego nieumarłego, który znalazł się w obszarze jego działania. Poza jej granicami jednak było względnie bezpiecznie. Magini przeniosła swoją uwagę na pojmanych. Strażnicy osady, niczym brzydkie, brudne, ubrane w identyczne skórznie trojaczki, wodzili za nią tym samym wściekłym spojrzeniem.
- Co możesz mi powiedzieć o…
- Nic ci nie powiem, wiedźmo. Nic! Wypuść natychmiast Dydelfa i pozwól nam odejść albo przysięgam, że wypruję ci flaki gołymi rękami a głowę nabiję na pal. Zginiesz w mękach, wiedźmo!
- Oh, jejku.
Zza pleców uwięzionych nadszedł zaklinacz.
– Mam przebadać ich pamięć?
- Nie. – Pokręcił głową. – Mam lepszy pomysł. Załadujcie ich na wóz. Wracamy do wieży.
Kątem oka dostrzegła stojącego pod drzewem Dydelfa. Chłopiec był wyraźnie wystraszony, co raz stąpał z nogi na nogę i gapił się na ożywieńców. Miętosił coś w rękach. Małą, ruchliwą pulpę sierści z długim, różowym ogonem.
- Jego też.

* * *

Świt. Tuż nad sobą zobaczyła znajomą gębę strażnika osady. Maie pociągnęła nosem i skrzywiła się. Cuchnął równie przykro co dnia poprzedniego, mieszaniną zjełczałego tłuszczu i potu.
- Idź za mną, Dydelf – zaszeptał. - Tylko po cichu.

* * *

Stwórco, ale cwałowali, jakby ich goniły wszystkie demony Otchłani. Brama wjazdowa do osady była już niedaleko. Można było zobaczyć, jak z palisady machają do nich rozentuzjazmowani mieszkańcy. Byli uratowani. Najniższy z trójki, ten, który wiózł ze sobą chłopca, roześmiał się nerwowo.
- Durne czerwiojady. Nie wiedzą nawet, jak wiązać porządne węzły. Chcecie mnie zabrać do wieży? Ha? O, tyle. – Strażnik wystawił w kierunku lasu międzykrajowy znak miłości i braterstwa. Potem odwrócił się do Dydelfa. – A co do ciebie, smarku, zero wychodzenia z chaty przez miesiąc. – Zmarszczył brwi. - I wyrzuć w końcu tego przeklętego szczura!
- Nie! – krzyknął chłopiec, patrząc jak odchodzi jego przyjaciel.
- Nie! – kwiknęła Gardenia, niespodziewanie ciśnięta w powietrze.

* * *

Bolesne zderzenie o twardą powierzchnią drogi nie nadeszło. Zamiast tego poczuła jak coś łapie ją w szpony, przytrzymuje i podrywa w górę.
- Dobry kruk. – Łypnęła przychylnie na ożywieńca.
Leciała z powrotem w stronę osady, tuż nad murem obronnym i zebranym przy wejściu tłumem. Zdążyła jeszcze zobaczyć jak strażnicy wpadają do środka i zatrzymują swoje wierzchowce. Chwilę potem Stefan zaczął obniżać lot. Kiedy znaleźli się na tyłach jakiegoś budynku, wypuścił ją ze szponów i przysiadł ciężko na ziemi. Potrząsnął energicznie łepkiem, ale na niewiele to się zdało. Zaklęcie posłuszeństwa działało również na niego. Gardenia, już w swojej ludzkiej postaci, zabrała stojące pod ścianą budynku drewniane wiadro i przykryła nim ptaka. Na wierzchu położyła słusznej wielkości kawałek gruzu.
- Czekaj tu spokojnie, mały koleżko.
Wtem jej czuły słuch wychwycił charakterystyczny odgłos szurania stóp o żwir, urywany i niepewny. Ktoś się zbliżał i najwyraźniej mocno się zataczał. Ktoś żywy. Magini schowała się za róg budynku. Osadnik, wolno powłócząc nogami, zbliżał się do miejsca, gdzie zostawiła uwięzionego kruka. W końcu zatrzymał się. Zaczął manewrować przy sznurku podtrzymującym spodnie, ale zaraz przerwał. Coś przykuło jego uwagę.
- Hej? – spojrzał w dół. – Kto odwrócił wiadro? – Rozejrzał się dookoła. – To nie jest śmieszne.

* * *


Brezena. Czas obecny.
Osadnik miał na imię Burt. Oprócz koszuli i workowatych spodni Burt posiadał też dość pokaźną grupę przyjaciół, tych z karczmy, jak i z poza. Dwa ostatnie dni spędziła więc na systematycznym wypytywaniu każdego z nich o niedawne wydarzenia w Brezenie. Miała szczęście. Powszechnie znany pociąg do alkoholu Burta był wiarygodnym wytłumaczeniem dla nagłych ataków amnezji, jak również dziwnych kłopotów z rozpoznawaniem członków rodziny. Niestety, na temat samej magiczki chłopi potrafili powiedzieć niewiele. Pojawiła się znikąd, przejęła kontrolę nad wojskiem Króla i obwołała się władczynią wioski. Czy ktoś próbował się sprzeciwiać? Nie, bo i jak? Ludzie byli zbyt zmęczeni niedawnym oblężeniem, by myśleć o kolejnej walce z najeźdźcą. Mieli gospodarstwa do prowadzenia i dzieci do wykarmienia.
Gardenia siadła na ławie na przeciwko ratusza i przegryzła podpłomyk. Co jeszcze? Z pewnością dorównywała obeznaniem w dziedzinie śmierci Megdarowi, inaczej nie zdołałaby kierować stacjonującymi tu nieumarłymi. Tylko po co? Na obszarze osady nie znajdowało się zupełnie nic, co warte by było takiego zachodu, natomiast zagarniając teren Arcylicza magiczka dorobiła się poważnego i mściwego wroga. Czy chodziło tylko o demonstrację siły, czy o coś jeszcze? A może to Megdar coś przemilczał? Cóż, tutaj już niczego więcej się nie dowie.
- Monodelfie – zwróciła się do stojącego obok straganiarza. – Chcę się zaciągnąć do straży Pani. Do kogo mam z tym iść?
- Co?! Kim ty jesteś i co zrobiłeś z Burtem? – sprzedający garnki wąsacz zarechotał tubalnie. – Na twoim miejscu pogadałbym z kapitanem.
- Tym trupem?
- Nie, tym żywym.

* * *

- Ogień! Ogień w spichlerzach! – wył kapitan, ganiając jak opętany po całym ratuszu. – Nosić wodę, psubraty, nosić wodę! Na zewnątrz! To rozkaz!
Strażnicy ruszyli z kopyta. Dobra musztra. Po prawdzie pośpiech nie był potrzebny, ogień był skupiony i nie mógł się rozejść, dopóki by mu na to nie pozwoliła. Po co niszczyć osadę, którą chciało się przejąć? Ugasić jednak też się nie dał. Osadnicy mieli zapewnione zajęcie na całą noc. Pozostała jeszcze nieumarła część ochrony. Przeszła spokojnie obok nich. Ożywieńcy wydawali się mieć na tyle rozumu w głowach, by nie zatrzymywać kapitana, kiedy niósł meldunek o ataku na wioskę. Mijając obstawę przy drzwiach do komnaty Pani zasalutowała im ręką, na której nosiła pierścień z kości strzygi. Jak do tej pory błyskotka spisywała się dobrze i skutecznie ukrywała jej aurę. Nie mogłaby go jednak nosić na co dzień, co to, to nie. Była na to zbyt próżna.
- Puk, puk?
Zamknęła za sobą drzwi i przetarła ręką twarz, nadając jej jedyny słuszny wygląd.
- Przybywam tu jako posłaniec. Nie chcę walczyć. – Rozejrzała się po pomieszczeniu. – Ta osada jest własnością Króla Licza. Prędzej czy później upomni się o nią, a wtedy w starciu zginie wielu mieszkańców, jeśli nie wszyscy. – Zaplotła dłonie za plecami. - Wysłano mnie, bym przedstawiła ci możliwość zawarcia ugody. Jeszcze dziś wycofasz się z Brezeny i przyjmiesz zwierzchnictwo Króla Licza, a w zamian osada zostanie oszczędzona. W innym wypadku wkroczy tu wojsko i nie zostawi kamienia na kamieniu.
- Proszę, nie bądź szaleńcem – dodała w myślach.
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Armintel
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Armintel »

- Na Bogów ciemności. Długo kazał mi Megdar czekać. - Nekromantka podniosła wzrok na Gardenię. Uśmiech rozpromienił jej twarz. Podniosła się zza biurka i podeszła do kobiety tak blisko, że Maia mogła wyczuć zapach jaśminu otaczający Armintel. Ponownie się uśmiechnęła, tym razem odsłaniając równe białe zęby.
- Mówisz zatem, że mam się wycofać z Brezeny i przyjąć zwierzchnictwo Króla Licza? Postrachu Północy, Jedynego Prawdziwego Władcy Umarłych. Pierwszego Po Śmierci...? - Jej spojrzenie spotkało się ze wzrokiem przybyłej. Wciągnęła powietrze i założywszy ręce za sobą powoli powiedziała:
- Moja droga. Po pierwsze, w prawach gościa jest przedstawić się najpierw. Dla ułatwienia sprawy, jestem Armintel. Moje imię jest doskonale znane twojemu pracodawcy. - Przechyliła lekko głowę, wciąż patrząc w oczy kobiety. - Po drugie, Megdar nie może mi nic nakazać, jedynie, co jest w jego mocy, może się układać. - Na twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Armintel odwróciła się i podeszła do biurka z którego podniosła stare pismo, pożółkłe i pachnące kurzem i czasem.
- Jest tu zapisane zaklęcie, które mogłoby zaszkodzić Megdarowi. Ktoś kto posiada jego krew jest w stanie przy pomocy tego poważnie osłabić Arcylicza, a z odrobiną szczęścia położyć go z powrotem do grobu na bardzo długo. - Przestawiła krzesło oparciem do przodu i zasiadła na nim okrakiem, opierając ramiona na jego oparciu.
- To zaklęcie jest aktywne, wystarczy je uwolnić. Jak widzisz, walka może być gorzej niż ciężka dla Megdara. - Bawiła się kartką z nonszalancją, przewijając ja pomiędzy palcami, wciąż patrząc na rozmówczynię. Wolną dłonią wskazała wolne krzesło.
- Siadaj. Zapewne zastanawiasz się, jak mogłam wejść w posiadanie krwi Megdara? - Tajemniczy uśmiech ponownie pojawił się na twarzy Armintel. - Mam jej kilka litrów. Dosłownie. - Znów zawiesiła głos, obserwując twarz gościa. Po chwili ponowiła wypowiedź.
- Jestem jedyną uczennicą Arcylisza z dawnych lat. Wiem, że mnie nie zapomniał. Wiem, że moja matka doprowadziła go do obłędu, który pchnął go do tego co uczynił. - Poruszyła lekko głową, pozwalając rozsypać się kruczoczarnym długim włosom.
- Posiadam naczynie z krwią Megdara i na pewno go nie zgubię. - Przedarła kartkę na oczach Mai i rzuciła ją w ogień płonący na kominku. - Noszę jego krew w żyłach, przyjaciółko, gdyż jestem jego córką.
Kiedy upada drzewo nikt nie słyszy jego skargi, lecz zapewniam cie jego upadek jest wielki.... .
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Przez chwilę patrzyła na Armintel, jakby na czole urósł jej właśnie zakręcony róg jednorożca.
- Córka Megdara? Żarty sobie stroisz?
Płomienie wokół przedartej kartki zatańczyły w niewielkim wirze, podrzucając skrawki w górę gorącym, skokowym podmuchem. Jeden, drugi, trzeci raz, aż zatrzymały się w ręce maie.
- Następnym razem pognieć i zjedz... – Szybko przejrzała treść z obu części, pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym wepchnęła je do kieszeni. Usiadła na wskazanym krześle i oparła się wygodnie. Choć brzmiało to nieprawdopodobnie, wszystko wskazywało na to, że zaklęcie jest autentyczne. A więc to co powiedziała nekromantka również mogło być prawdą. Ktoś inny w tych okolicznościach już dawno zrobiłby użytek z tej wiedzy i zabił Arcylicza. No chyba, że jest się jego jedynym spadkobiercą, a za jakiś czas czekać będzie na ciebie całkiem pokaźna scheda. Nie, nie zabije go, to by było nieopłacalne. Jeszcze nie teraz.
- W jakie historie rodzinne ty mnie wplątujesz, liczu? - zgrzytnęła zębami.
- Jestem Gardenia, pomagam twojemu… – rozmasowała kciukiem skroń – …ojcu w interesach. Megdar nigdy nie wspominał o córce, ale powiedzmy, że ci wierzę. Porozmawiajmy o ugodzie. Jakie są twoje oczekiwania w zamian za współpracę?
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Armintel
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Armintel »

Armintel długo wpatrywała się w twarz Gardenii. Zmrużyła oczy i westchnąwszy głęboko strąciła niewidoczny okruch z dekoltu.
- Nie mam zamiaru długo się targować. W końcu trzeba być zgodnym z rodziną. - Radosny śmiech poruszył jej piersią. - Tatulo niedokładnie cisnął swoje ostatnie zaklęcie i zapomniał, że jestem jego jedyną córką i, jak wspomniałam, uczennicą... - Jej twarz spoważniała i ściągnął ją grymas złości. - Na pewno się ucieszy, że nie wykończył mnie na bagnach. - Wstała gwałtownie, prawie przewracając krzesło. Otworzyła szufladę biurka i wydobyła stamtąd pergamin, zwinięty w ciasny rulon i zawiązany czerwoną wstążką.
- Powiedzmy, że zależy mi na dobrych stosunkach z Megdarem. To jest spis wszystkiego, co udało mi się zebrać na temat Kamienia Mocy ukrytego w Smoczych Pieczarach. - Uniosła zwój w górę. - Nic dodać, nic ująć, tylko poważna sprawa dla kogoś kto pożąda mocy. - Położyła pergamin na biurku i przysunąwszy sobie krzesło bliżej Gardenii usiadła tak jak poprzednio. - Ja ofiaruję mu ten zwój. On po zdobyciu kamienia mocy odda mi połówkę Talizmanu Kolorów, chyba że posiadł już drugą część. Wtedy poproszę go o obie połowy, najlepiej w jednym kawałku. Wiem, że potrafi to zrobić. Jest zdolnym czarnoksiężnikiem. - Oparła brodę na ramionach splecionych na oparciu krzesła. - Po drugie, uzna mnie jako Właścicielkę tego miejsca, zaakceptuje mój tytuł Baronowej i nie będzie rościł sobie żadnych praw do Brezeny. A po trzecie, uzna moje prawa do terenów wokół osady i drogi prowadzącej na południe. I ma się nie mieszać w wewnętrzne sprawy Brezeny. - Uśmiechnęła się patrząc w twarz gościa. - Nie muszę dodawać, że pierwszym warunkiem jest natychmiastowe wycofanie się jego oddziałów z moich terenów? - Wstała płynnie i z gracją, tak jakby poprzedni napływ złości był tylko mrzonką. Do stojących na blacie kieliszków nalała wina z glinianego dzbana. Wzięła oba i podała jeden Gardenii.
- Może nie jest to rarytas, ale jak na miejscowe warunki można powiedzieć że jest prawie idealne. - Uśmiechnęła się ponownie, unosząc kielich do ust.
Kiedy upada drzewo nikt nie słyszy jego skargi, lecz zapewniam cie jego upadek jest wielki.... .
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Oderwała rękę od głowy, po czym wzięła do niej kieliszek. Przez chwilę siedziała bez słowa, zastanawiając się nad słowami Armintel i mieszając alkohol w naczyniu. Ciemny, krwistoczerwony płyn oblewał ścianki, zostawiając cienką warstwę, która nim ściekała, wpadała w kolejną falę spływającą po ściance. Maie wprowadzała ręką ruchy raz wolniejsze, raz szybsze, fale wznosiły się odpowiednio z mniejszą i większą siłą. W końcu, gdy wyciągnęła odpowiednią ilość ciepła a kieliszek pokrył się powłoką szronu, ujęła nieco z jego zawartości.
W tym czasie nekromantka ponownie zasiadła w swoim krześle, oplatając je smukłymi nogami i przyciskając do oparcia parę wspaniałych piersi. Gardenia mogłaby przysiąc, ze mebel wydał z siebie cichy dźwięk.
- Skrzyp, skrzyp, szczęśliwe krzesełko.
Wlała do ust resztę trunku o temperaturze wody z przerębla. Zamrowiło. Zapiekło. Wyklarowało.
- Jeżeli chodzi o prawo do zarządzania Brezeną, sądzę, że nie powinno być problemów. Pozostaje jednak sprawa odstąpienia od oblężenia. Wycofamy wojska, jeśli zdejmiesz z osady wszystkie zaklęcia maskujące i pozwolisz krukom Megdara swobodnie przemieszczać się nad jej obszarem. Przyjaciołom trzeba ufać. – Uśmiechnęła się. – Co się zaś tyczy oddania Talizmanu Kolorów. – Wydmuchała powoli powietrze. - Nie ma takiej możliwości, żebyś go dostała, dopóki się nie upewnimy, że informacje zawarte w tym zwoju są cokolwiek warte. Król Licz prowadzi w tej chwili szeroko zakrojone działania wojenne, które wymagają wsparcia ze strony mocy artefaktu. Jego nagła utrata mogłaby się okazać… niefortunna. To jest sprawa, o której nie mogę sama decydować, ale wydaje mi się, że do wymiany potrzebne będzie coś więcej niż przypuszczenia. A tak przy okazji. – Zawiesiła wzrok na twarzy Armintel. – Dlaczego do tej pory sama nie wybrałaś się po Kamień?
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Armintel
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Armintel »

Spojrzenie Gardenii przez chwilę ją zmieszało, jednak wytrzymała jej wzrok i mimowolnie się uśmiechnęła. "Zręcznego polityka ma Megdar" - pomyślała z uznaniem. "I zgrabnego. Umie sobie dobierać sojuszników stary." Przeciągnęła się eksponując jeszcze bardziej to, na co przed chwilą patrzyła magini. Poruszyła palcami bosej stopy i wypięła lekko piersi, po czym oparła dłonie na biodrach pozostając w tej pozycji.
- Dlaczego? To proste, nie mam środków na wykonanie takiego zadania. A twój mentor ma. Mogłabym prowadzić intrygę i zmusić lub przekupić kogoś kto posiada oddział zabijaków gotowych na wszystko aby zdobył dla mnie ten kamień. - Poruszyła się ponownie, a z jej zachowania po prostu biła erotyka.
- Licz ma środki na wykonanie takiej misji i, z tego co widzę, bardzo zręcznego pomocnika... i uroczego. Znając życie, pewnie zleci tobie to zadanie. - Zmrużyła lekko oczy, uśmiechnąwszy się do Gardenii bardzo miło i słodko.
- Zdaje się, że jesteś bardzo odpowiednią osobą do takich zadań. - Powoli podniosła się z krzesła, które zaskrzypiało jakby zawiedzione rozstaniem z jej ciałem " Skrzyp skrzyp, smutne krzesełko", gestem nakazała strażnikom opuszczenie sali. Ponownie ujęła dzbanek i niepytana dolała wina do kieliszka Gardenii, a potem sobie. Odstawiła dzban i stojąc tuż przed nią kontynuowała.
- Zdejmę zaklęcie maskujące zaraz po tym jak wasze wojska odstąpią od Brezeny. Rozumiem że nastąpi to jutro, a wszelkie działania wojenne zostały właśnie zawieszone. - Podniosła kieliszek do ust, postępując krok w jej stronę i stojąc tuż przed nią popatrzyła w twarz.
- Rozumiem, że porozumieliśmy się? - Oparła dłoń na biodrze, a drugą ręką, zgiętą w łokciu, trzymała kieliszek na wysokości ust.
Kiedy upada drzewo nikt nie słyszy jego skargi, lecz zapewniam cie jego upadek jest wielki.... .
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Odchyliła się w swoim siedzisku i troskliwie poprawiła pozycję całego ciała. Była odprężona, wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że pertraktacje zakończą się pomyślnie. Więc po prostu siedziała, obserwując nekromantkę i wsłuchując się w jej głos. Niski, obiecujący i zmysłowy. Wzięła głębszy oddech. Miała wrażenie, że jej pancerz topi się powoli i spływa na podłogę pod spojrzeniem roziskrzonych oczu. Całość przypieczętował miły i pełen słodyczy uśmiech. Sekundę przed tym uśmiechem zdążyła przymknąć powieki, dzięki czemu nie poderwała się i nie rozniosła w drzazgi perwersyjnie hałasującego krzesła. Usłyszała szuranie otwieranych drzwi. Podniosła powieki. Dwójka nieumarłych opuszczała właśnie komnatę.
- Chyba muszę się napić.
Jakby czytając jej w myślach Armintel ponownie napełniła oba kieliszki. Gardenia powąchała trunek, przyszło jej do głowy jakieś niewyraźne skojarzenie, ale nie potrafiła nadać mu kształtu. Łyknęła, język i podniebienie momentalnie zapiekły pod wpływem przenikliwego chłodu. Przez chwilę trzymała w ustach niewielki kawałek lodu, po czym go również przełknęła. Odstawiła naczynie na oparcie i odszukała spojrzeniem nekromantkę.
- Zobaczymy – odpowiedziała na ostatnie pytanie.
Podniosła się. Będąc tuż naprzeciwko ciemnowłosej poczuła wzbierające w niej podniecenie i pożądanie. Jedna część umysłu próbowała jeszcze wyjaśnić drugiej, że to tylko reakcja na napięcie, przedłużające się zmęczenie… Zrobiła dwa kroki do przodu, łatwo i sprawnie przenikając przez żywą tkankę. Pozbawiony oparcia strażniczy uniform opadł na podłogę z brzękiem. Stojąc za plecami Armintel wyjęła z jej dłoni kieliszek i spopieliła go. Wolnymi już rękami objęła ją w pasie, przytuliła do siebie. Odszukała ustami wklęsłość, gdzie szyja łączyła się z ramieniem i musnęła skórę delikatnymi pocałunkami. Przyciągnęła ją do siebie mocniej, wsączając w siebie ciepłotę jej ciała, dokładnie wyczuwalną przez tkaninę szaty. Wbrew zdrowemu rozsądkowi oraz temu, czego się o niej dowiedziała, zupełnie niezgodnie z regułami prowadzenia negocjacji, którymi miała się kierować podczas pobytu w osadzie, zapragnęła rzucić nekromantkę na ziemię, puścić z dymem jej ubranie i całować tak, by każdy pocałunek pozostawił na skórze płonący ślad. Była przekonana, że powinna ulec pożądaniu, bo prędzej czy później i tak to zrobi. Zsunęła obie dłonie wzdłuż genialnie kształtnych bioder ciemnowłosej.
W głowie zamajaczyło jej pytanie, jak można w ogóle myśleć o zabiciu takiej kobiety? No właśnie, jak można... Po kręgosłupie prześlizgnął jej się lodowaty dreszcz. Cofnęła ręce. Negocjacje dobiegną końca, a Arcylicz dostanie Kamień. Co się stanie wtedy? Kiedy Megdar zażąda odzyskania obu artefaktów lub zgładzenia buntowniczej córki, kogo wyśle do tego zadania? Kogoś zaufanego, kogoś, kto się sprawdził.
Kogoś, komu ręka nie zadrży w decydującym momencie.
- Zadrży ci ręka, Królowo Płomieni? – w uszach rozbrzmiało jej echo głośnego śmiechu nieumarłego władcy.
- Przybądź do Ruin Starego Fortu ze zwojem. Sama – powiedziała wolno, nie precyzując niczego. – Jeżeli zawarte w nim informację okażą się wiarygodne, odejdziesz z Talizmanem Kolorów.
Zamilkła. W powietrzu zawisła groźna, niewypowiedziana alternatywa. Nie czekając dłużej otwarła teleport i weszła do środka.

Ciąg Dalszy
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Armintel
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Armintel »

Dotyk Gardenii wpłynął na nią elektryzująco. Kiedy zaczęła całować gołe ramię Armintel, ta cicho jęknęła i wtuliła się mocniej pośladkami w jej ciało. Zmysły oszalały. Świat zawirował, a ona sama głośno oddychając wiła się w objęciach kobiety. Kiedy rozpływała się pod jej pieszczotami, Gardenia nagle puściła ją i pozostawiwszy niespełnioną mówiła coś o ruinach fortu. Po tym po prostu wyszła przez portal. Armintel opadła na kolana cicho jęcząc.
- Cholera, co za kobieta. Najpierw rozpaliła mnie, a teraz po prostu odeszła. - Powoli się podniosła z kolan i usiadła na krześle. "Mam się udać do fortu? Hah. Niech stary trup zapomni, abym tam się pokazała sama. " Szybko spojrzała na zamykający się portal i szarpnąwszy z palca pierścień cisnęła go za Gardenią. "Ej, chyba wrócisz tutaj. " Rozejrzała się po pomieszczeniu i skrzywiła się. "Trzeba tu trochę posprzątać." Wyszła przed budynek i zawołała dwie kobiety, nakazując im doprowadzenie do ładu wnętrza ratusza. Na poparcie swoich słów wcisnęła im w ręce po kilka monet.
- Sprawcie się dobrze, moje drogie. - Po czym ruszyła do strażnicy, gdzie miała zamiar rozmówić się z kapitanem straży.
Kiedy upada drzewo nikt nie słyszy jego skargi, lecz zapewniam cie jego upadek jest wielki.... .
Zablokowany

Wróć do „Mgliste Bagna”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości