Rzeka Motyli[Polana nad brzegiem rzeki] Uwięzienie na życzenie

Rzeka wije się i przedziera przez najróżniejsze zakątki Andurii, Wypływa z gór i ciągnie się równiną, przepływając przez Valladon, oplatając lasy i pradawne kryjówki smoków. Odwiedza też miejsce gdzie mieszkają motyle, miejsce którego nikt nigdy nie widział a istnieje ono tylko w mitach... może Tobie uda się je odnaleźć.
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

[Polana nad brzegiem rzeki] Uwięzienie na życzenie

Post autor: Terence »

Długowłosy mężczyzna w czarnych ubraniach biegł przez las, jednak nie poruszał się szybko. Jego śladem podążało trzech innych, oni mieli na sobie lekkie zbroje, a także zestawy uzbrojenia – dwóch miało łuki i krótkie miecze, a jeden miał kuszę i dwa sztylety. Uciekał od nich, jednak gdyby ktoś przyglądał się temu z boku, szybko zauważyłby, że nie próbuje im uciec, a jedynie udaje, że właśnie to robi. Odległości między nimi powoli, ale zmieniały się i przez to trójka łowców z chwili na chwilę znajdowała się coraz bliżej mężczyzny w czerni. Krok, później następny i jeszcze jeden… Aż w końcu jeden z nich, ten, który biegł pierwszy, wyskoczył do przodu i rzucił się na ściganego. Nie wylądował na nim, a na leśnej ziemi, jednak udało mu się złapać go za nogę. Tamten zaczął stawiać lekki opór, bo kopnął dłoń łowcy, gdy leżący próbował ponownie go chwycić. Może rzeczywiście próbował im uciec, ale zaczął się męczyć i przez to odległość ta zmniejszała się dość regularnie. Dwójka, która nadal była na nogach, nie zatrzymała się nawet, żeby podnieść towarzysza – pobiegli dalej, a po chwili tamten wstał sprawnie i do nich dołączył.

Nie minęło dużo czasu, gdy dogonili go ponownie. Tym razem próbę złapania go podjął inny łowca, choć nie różniła się ona od tej, w której porażkę poniósł jego kompan. Różnica polegała na tym, że tym razem się udało. Mężczyzna w czerni próbował jeszcze się wyrwać, jednak robił to jakby niechętnie, a bardziej może na pokaz. Gdyby ktoś to obserwował, mógłby nawet uznać, że złapany osobnik jest może niespełna rozumu, bo przez jego oblicze przebiegł uśmiech, gdy tylko poczuł, jak łowcy zaciskają na jego nadgarstkach więzy. Jedynie Terrence wiedział, że to wszystko jest częścią jego planu. Planu, którego najważniejsza część właśnie teraz się powiodła. Gdy byli już pewni, że im nie ucieknie, podnieśli go i poprowadzili w konkretnym kierunku. W stronę obozu, w którym czekała reszta grupy.
        
⌘⌘⌘⌘⌘⌘⌘⌘⌘
        
Dużą, zieloną polanę w większości pokrywała lekko wyrośnięta trawa, tylko w dwóch czy trzech miejscach widoczne były nieduże skupiska niebieskich i białych kwiatów, które wyróżniały się na tle zieleni niczym łata w innym kolorze naszyta na czyjąś odzież. W pobliżu przepływała Rzeka Motyli, a w tafli jej wód odbijało się błękitne niebo i niewielkie, na pewno niezwiastujące deszczu, białe chmurki. Polana zajmowana była przez grupę najemników, konkretniej łowców żywego towaru, a także przez ich ekwipunek, namioty, klatki na wozach, konie i zwierzęta juczne. Ich przywódca upodobał sobie łapanie, przetrzymywanie i sprzedawanie stworzeń magicznych, zwłaszcza tych rozumnych. Sama grupa w całości liczyła sobie dwanaście osób, razem z przywódcą, chociaż aktualnie tylko część znajdowała się w tym miejscu.
Spomiędzy pobliskich drzew wyszła nagle czwórka ludzi – jeden szedł z przodu, a dwójka za nim prowadziła ze sobą tego ostatniego. Od razu dało się zauważyć, że nie należy on do grupy, a więzy na dłoniach tylko upewniały w tym, że jest on ich więźniem.
         – Złapaliśmy go, szefie – powiedział jeden z tamtych. Na te słowa w ich stronę odwrócił się wysoki mężczyzna. Kaptur jego zielonej szaty spoczywał teraz na plecach, dzięki czemu widoczne były jego krótkie, rude włosy. To tyczyło się także oczu w odcieniu jasnej zieleni i lekko szpiczastych uszu – nie wyglądały jak elfie, ale także nie były one „ludzko” zaokrąglone. Wniosek był taki, że osobnik ten był półelfem. Fizycznie wyglądał na kogoś w średnim wieku, nie był też specjalnie umięśniony, jednak jego atutem nie była siła fizyczna, a inna – magiczna. Terrence spojrzał na niego i czytaniem aur dowiedział się tego, że jest on silnym magiem.
         – Był tam, gdzie go wyczułem? - zapytał. Miał przeciętny, męski głos. Nie był zbyt niski czy wysoki i nie wyróżniał się też niczym konkretnym, poza tym, że mówił bardzo szybko, jakby cały czas gdzieś się spieszył albo jakby chciał, żeby rozmówca odpowiadał mu od razu, zaraz po tym, jak on sam się odezwie.
         – Mhm, dokładnie – twierdząco odpowiedział jeden z ludzi, którzy wprowadzili Terrence’a na polanę. Akurat przemieniony znajdował się tak blisko, że udało mu się wyczuć to, że tamci coś ukrywają. Może znaleźli go w okolicy, a nie dokładnie tam, gdzie ich przywódca powiedział im, żeby poszli? A oni mogli ukrywać to, żeby nie zdenerwować kogoś, kto był zwyczajnie silniejszy od nich.
         – Dajcie go tu, chcę mu się przyjrzeć z bliska – odezwał się rudowłosy. Terry go pamiętał, w zasadzie mężczyzna ten – Angus – niewiele się zmienił od dnia, w którym razem z jego bratem i z innymi urządzili go tak, że spotkałaby go pewna śmierć, gdyby nie to, że Alice znalazł go i zdecydował się na to, żeby mu pomóc. Nie obawiał się tego, że tamten go rozpozna. Wiedział, że przemiana zmieniła go tak, że będą mieli problem z dostrzeżeniem tego, że jest on młodszym bratem ich szefa.
         – Tak… wyczuwam w nim magię, ale… Te ręce. To jego ręce zawierają jej w sobie zdecydowanie więcej niż reszta ciała – mówił to wtedy, gdy patrzył się prosto na te części ciała. Po chwili wykonał dłonią gest – dwa palce, wskazujący i środkowy, skierował w górę, a to sprawiło, że jeden z łowców podszedł i podwinął lewy rękaw ubrania Terrence’a.
         – Bandaże… Ale to nie one są magiczne. Co pod nimi ukrywasz, co? - zapytał i skierował wzrok na dłonie więźnia. Uśmiechnął się lekko, jakby nagle uzyskał odpowiedź na swoje pytanie i to bez zmuszania nowego „nabytku” do tego, żeby mu odpowiedział.
         – Te runy, tak… Te, które masz na dłoniach. One znajdują się także pod materiałem bandaży, prawda? Nie musisz odpowiadać… Wiem, że jest właśnie tak, jak mówię – oświadczył i dał znak, żeby jeden z jego ludzi opuścił rękaw, który do tej pory trzymał.
         – Zbadam cię, ale później. Ciekawi mnie, co tam ukrywasz – powiedział na koniec, palcem wskazując na zasłonięte przedramię Terrence’a. Później odwrócił się i wrócił do swojego namiotu. Trójka łowców natomiast zaprowadziła przemienionego w inne miejsce, do jednego z dwóch wozów, na których znajdowały się klatki. Jeden otworzył drzwi, drugi wrzucił go do środka i później zamknęli je za sobą.

Nie spodziewał się, że wrzucą go do klatki, w której siedział już ktoś jeszcze. Niebieskie oczy tylko na krótką chwilę spoczęły na kobiecie z jasnymi włosami i brzoskwiniową cerą, która siedziała naprzeciw wejścia do „celi na kółkach”. Nie odezwał się, nie wykonał żadnego gestu w jej stronę… po prostu przeszedł pod jedną z bocznych ścian klatki i usiadł tam, opierając się plecami o kratę. Później zaczął wpatrywać się w jedno, konkretne miejsce. Patrzył na namiot, w którym wcześniej zniknął rudowłosy przywódca tej grupy.
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         - Jesteś tego pewna?
         - Absolutnie.
         Junia nie wyglądała na przekonaną. Pocierając palcami brodę, wpatrywała się badawczo w stojącą przed nią młodziutką półelfkę. Wahała się. Dziewczyna wyglądała na zdesperowaną, ale usuwanie kluczowych wspomnień w tak młodym wieku mogło mieć katastrofalne skutki dla wciąż rozwijającego się umysłu. Doświadczenia z okresu dojrzewania stanowią fundament pod kształtującą się osobowość; jeden nieostrożny ruch i można całkowicie zaburzyć równowagę jestestwa, niszcząc jego sens. Zaś umysł pozbawiony sensu dąży do autodestrukcji.
         - Lepiej byłoby przepracować tę traumę - stwierdziła pradawna. - Mogę ci w tym pomóc, Evie, ale pozbawianie cię…
         - Junia. - Półelfka weszła jej w słowo, kręcąc głową uparcie. - Ja nie mam siły przez to przechodzić. Wiem, że pewnie słyszałaś nie takie historie i moja przy nich wypada blado, ale… nie potrafię z tym normalnie funkcjonować. Boję się wychodzić z domu. I boję się zostawać w nim sama. Mam ataki paniki za każdym razem, gdy ktoś skieruje wzrok w moją stronę… Nie potrafię nikomu zaufać. Nie umiem się z nikim związać… Muszę się pozbyć tego cholerstwa, inaczej… Junia… Masz pojęcie, jak straszne rzeczy zostają w głowie, kiedy ktoś cię porwie i… i…
         Czarodziejka ujęła w obie ręce drżącą dłoń dziewczyny, by za pomocą prostej formułki tchnąć odrobinę spokoju w jej zalękniony umysł. Podczas swego trwającego już niemal cztery stulecia życia, Junia widywała podobne przypadki tego typu stresu pourazowego. Zdążyła zaznajomić się z nimi i zrozumieć ich naturę, choć nigdy nie miała okazji doświadczyć czegoś takiego na własnej skórze.
         Gdy tylko to pomyślała, poczuła jak w jej umyśle coś drgnęło. Doskonale znała to uczucie. Ciekawość. Czym innym jest analizować cudze przypadki - a nawet je współodczuwać, poprzez zanurzenie w umyśle - a zgoła czym innym samemu wylądować w takich okolicznościach. Jako znawca psychiki wiedziała, iż reakcja na daną sytuację zależy od tego, kto w owej sytuacji się znajdzie. Nie istniały dwa identyczne przypadki. W wyniku porwania, Evie nabawiła się strasznej traumy - jak na podobne zdarzenie zareagowałaby czarodziejka? To było wielką niewiadomą.
         … albo raczej: polem do nowych eksperymentów.
         - To jak będzie? - spytała półelfka. - Pomożesz mi?

~***~

         Przywołując w pamięci tę rozmowę, Junia obracała w palcach ametystowy wisiorek. Przyłapała się na tym, iż od dobrych piętnastu minut wpatrywała się przed siebie, a jej wzrok nieświadomie spoczywał na zajmujących sąsiedni stół grupce mężczyzn, którzy, podobnie jak ona, przyszli do karczmy w poszukiwaniu na wieczór rozrywki w postaci alkoholu, kobiet lub mordobicia. Jeden z nich, zauważywszy spojrzenie czarodziejki, uśmiechnął się do niej zaczepnie. Odpowiedziała lekkim uniesieniem kącików ust, jednak nie dała się wciągnąć w interakcję. Bezzębni nie byli w jej typie. Poza tym, niekoniecznie akurat ten typ wrażeń interesował ją dzisiaj. Kątem oka obserwowała zakapturzoną postać przy kontuarze.
         - A panienka tak sama siedzi? - odezwał się nagle drugi z mężczyzn, Łysy, zajmujący miejsce obok Szczerbatego.
         - Tak się jakoś złożyło. - Junia wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się beztrosko. - Chyba wolno?
         - Ano wolno, wolno. Ale czy to takie bezpieczne… No, to już inna sprawa.
         - Pan mi grozi?
         - Ja? Ależ skąd! Gdzieżbym miał czelność grozić kobiecie!
         Łysy wyglądał na lekko urażonego, więc w sukurs przyszedł mu trzeci, z dużym, haczykowatym nosem.
         - Ale panienka urodziwa i młoda. - Junia ledwo zdołała powstrzymać śmiech, myśląc o swoim trzycyfrowym wieku. - A samotnej kobiecie o nieprzyjemności nietrudno.
         - Nieprzyjemności? - powtórzyła. Szósty zmysł podpowiedział jej, że trafiła dokładnie na to, czego szukała. Niepokój mężczyzn, choć w rzeczywistości ukierunkowany na przedmiot inny niż ona, był szczery, a to, co się za nim kryło, było dla pradawnej interesujące.
         - Ano! - odezwał się znowu Szczerbaty. - Z innych wiosek wzdłuż rzeki wieść się niesie, że porywają. Kobiety, dzieci, mężczyzn, a nawet zwierzęta.
         - Kto porywa?
         - Licho wie! Pewnie jacy handlarze niewolnikami albo inne kanalie. Tak czy siak, radzimy panience samej się nie szlajać po okolicy, bo aż strach. My się o nasze baby teraz boimy jak diabli!
         Na twarzy Junii pojawił się drwiący uśmieszek.
         - I dlatego siedzicie w karczmie z kuflami w rękach?
         - No bo na trzeźwo nie można tego znieść!
         Czarodziejka zaśmiała się i wzniosła swoją własną szklankę, z której upiła potężny łyk wina.
         - Ja tam się nie boję - oświadczyła zadziornie, ciut za głośno. - Może nie wyglądam, ale potrafię o siebie zadbać.
         Między mężczyznami rozgorzała zaciekła dyskusja, w której przewijały się na przemian aprobata dla brawury kobiety, jak i męskie “zgrywanie bohatera”. Junia nie brała udziału w dalszej części rozmowy, której strzępki wpadały do jej głowy jednym uchem, wypadały zaś drugim. Znacznie bardziej zainteresował ją ruch w kontuarze, gdy zakapturzony osobnik wstał, rzucił na blat niewielką sakiewkę i obróciwszy się - pradawna mogłaby przysiąc, że ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały - odszedł w stronę wyjścia, zabierając ze sobą nieprzyjemną aurę, która do tej pory drażniła zmysły czarodziejki. Wszystko szło zgodnie z planem.
         Junia już wcześniej słyszała plotki o porywaczach. To one obudziły w niej uśpione pragnienie doświadczenia uczuć w obliczu porwania. Celowo przyszła więc do karczmy, celowo pozwoliła pijakom poruszyć ten temat, zadawała dużo pytań i za pomocą tejże drobnej manipulacji zwrócić na siebie uwagę. Nie miała pewności, że akurat w tym miejscu i tym czasie w otoczeniu będzie przebywała osoba, której uwagę Junia chciała przyciągnąć, lecz obserwując postać w kapturze, a także dyskretnie badając jego nastawienie, czuła, że się nie pomyliła.
         Po wypiciu jeszcze kilku szklanek wina, kiedy to w głowie kobiety zaczęło przyjemnie szumieć - i dała się ona nawet namówić na wspólne śpiewanie pijackich ballad - Junia postanowiła opuścić karczmę. Przecisnęła się między chcącymi przyjacielsko ją pożegnać mężczyznami i wyszła na zewnątrz. Było już ciemno, gwiazdy skryły się za chmurami, a nocny wiatr niósł ze sobą zapach lasu. Na szlak, prowadzący właśnie w jego stronę, skierowała się czarodziejka.
         Czuła czyjąś obecność przez cały czas. Obecność, podszytą niecnymi zamiarami. W jej umyśle pojawiło się napięcie i niepewność, ale i nutka ekscytacji. Udawała, że niczego nie zauważa. I do samego końca nie zauważyła. Dwóch osobników podbiegło do niej tak cicho, że gdyby od początku nie śledziła ich aur, nawet by się nie spostrzegła. Jeden z nich zarzucił jej na głowę płócienny wór, drugi natychmiast, zanim czarodziejka zdążyła się bronić, wykręcił jej ręce i związał je za plecami powrozem.
         - Nie wyrywaj się i nie krzycz, a nie stanie ci się krzywda - odezwał się szorstki głos, a jego właściciel przycisnął twarz do worka, pod którym znajdowała się twarz Junii.
         Serce czarodziejki biło bardzo szybko. Do tej pory myślała, że będzie mieć wszystko pod kontrolą, ale co jeśli się myliła? Jeśli wpadnie w jakieś większe tarapaty, z których sama się nie wydostanie? Ci dwaj nie stanowili większego problemu; gdyby rzeczywiście zechcieli ją dotkliwie zranić, poradziłaby sobie z nimi; mimo sprawności fizycznej i zgrywania brutali, ich umysły nie były zbyt silne. Jednak na pewno nie działali sami. Musieli mieć nad sobą kogoś potężniejszego, a ta niewiadoma w układance była niepokojąca. Ale nie było już odwrotu.
         Kobieta wierzgnęła kilka razy, bardziej dlatego, że tak wypadało, niż chcąc naprawdę się wyrwać. Poczuła, jak jeden z mężczyzn podnosi ją z ziemi i przerzuca sobie przez ramię. Odruchowo machnęła nogami, trafiając w jakąś część ciała drugiego porywacza.
         - Uważaj, jak ją niesiesz - burknął kopnięty mężczyzna.
         Drugi zamruczał coś w odpowiedzi, ale przez worek na głowie Junia nie zrozumiała jego słów. Skupiła się na uczuciu towarzyszącemu głowie dyndającej w dół, usiłując opanować mdłości, które naszły ją w połączeniu tego dyndania z krążącym we krwi alkoholem.
         - Dokąd mnie zabieracie? - spytała, starając się, by w jej głosie pobrzmiewał lęk większy, niż w rzeczywistości odczuwała.
         - Jak tam będziemy, to się dowiesz.
         - Ale…
         - Stul twarz.

~***~

         ...Straciła przytomność?
         Musiała stracić. Widocznie w miejsce mdłości pojawiła się senność. To tłumaczyłoby fakt, że nie była już trzymana przez porywacza, ale znajdowała się teraz w dość sporej klatce. Westchnęła. Chyba przegapiła najciekawszą część eksperymentu. Podniósłszy się z pozycji leżącej, przysunęła się do prętów i rozejrzała po okolicy. Klatek, takich jak jej, w zasięgu wzroku było kilka. Czarodziejka wyczuła kilka przepełnionych strachem umysłów. W pierwszej chwili chciała odruchowo sięgnąć po magię umysłu i emocji, by udzielić im wsparcia… Ale po krótkim namyśle zrezygnowała z tego. Jeśli chciała doświadczyć prawdziwego porwania, nie mogła ujawniać swoich umiejętności porywaczom. Chciała, by traktowali ją, jak wszystkich innych; manifestacja mocy mogłaby ich trochę odstraszyć. Poza lękiem uwięzionych ofiar, kobieta rejestrowała w pobliżu kilkanaście innych umysłów. W tym jeden silny, ale jakby uśpiony. To ją zaniepokoiło. Ktoś, kto tłumi swoją aurę, może być potężny. I niebezpieczny.
         Do klatki pradawnej zbliżyło się dwóch mężczyzn. Po ich aurach Junia rozpoznała w nich porywaczy z poprzedniego wieczoru. Jeden z nich miał podbite oko; widocznie w to miejsce musiał trafić jej but...
         - Obudziła się nasza złotowłosa - odezwał się ten drugi, który ją niósł. - Wygodnie pani?
         Junia wzruszyła ramionami.
         - Bywało lepiej. Bardzo boli? - Zrewanżowała się pytaniem, ruchem głowy wskazując imponujące limo. Jej głos był równie sarkastyczny, jak ton rozmówcy.
         - Gdyby nie to, że szef nie lubi uszkadzania towaru, miałabyś teraz takie samo.
        - Uderzyłbyś kobietę? - Junia przekrzywiła głowę, jednak niespecjalnie ciekawa odpowiedzi. Inne pytanie nurtowało ją znacznie bardziej. - Kim jest wasz szef?
         - Jak przyjdzie, to się dowiesz.
         Czarodziejka westchnęła, przewracając oczami.
        - Skoro już mnie porwaliście, chyba należą mi się jakieś wytłumaczenia?
         - O tym zdecyduje szef.
         - A gdzie ten wasz szef?
         Niższy z mężczyzn łypnął na nią jedynym zdrowym okiem.
         - Ma ważniejsze sprawy na głowie - burknął, po czym uśmiechnął się złośliwie. - Ale nie martw się, przyjdzie. Tak dobry towar nie trafia się codziennie.
         Zanim Junia zdążyła zapytać, co porywacz miał na myśli, obaj mężczyźni oddalili się od jej klatki i zniknęli w jednym z namiotów. Czarodziejka oparła się plecami o metalowe pręty i zamknęła na chwilę oczy, skupiając się na swoim wnętrzu. Niepewność, lekki niepokój, ciekawość… Póki co, żadnych oznak traumy. Rozczarowanie. Chyba zaplanowane porwanie to jednak nie to samo.
         "No cóż, dajmy temu jeszcze trochę czasu".
         Nie wiedziała dokładnie, ile owego czasu minęło, ale niebawem sytuacja uległa zmianie. Najpierw czarodziejka usłyszała głosy i tupot kilku par stóp, a po chwili przyglądała się, jak w jej klatce ląduje białowłosy mężczyzna, a drzwi zamykają się za nim. W milczeniu obserwowała jego poczynania, gdy siadał w podobnej jak ona pozycji, tyle że po drugiej stronie ich nowego lokum. Nie wyczuwała w nim strachu ani rozpaczy, co trochę ją zaskoczyło. To było interesujące. Nie wyglądał też na rannego, w związku z czym pradawna nie musiała rzucać się na pomoc z magią życia.
         - Jesteś cały? - Zapytać dla pewności jednak nie zaszkodzi.
         - Junia jestem. - Uśmiechnęła się pogodnie, wyciągając rękę na powitanie. - Witam w moich tymczasowych skromnych progach.
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Jeszcze raz powtórzył sobie w myślach swój plan. Był prosty, a jeśli uściśliłby go jeszcze bardziej, to składałby się z czterech punktów: dać się złapać, poczekać na odpowiedni moment do przejścia do akcji, zabić pomagierów jednego z „oficerów” jego brata i, na koniec, dotrzeć do samego Rudego i pozbyć się go. Tylko, że Terence punkty te rozbijał jeszcze na podpunkty, choć nie dotyczyło to wszystkich głównych części jego planu. Na przykład, gdy już będzie walczył z Rudym, nie chciał od razu go zabić, a najpierw zranić tak, żeby nie mógł już walczyć, aby później wydobyć z niego jakieś informacje. Nawet nie rozważał tego, że może pozwoli mu żyć, chociaż zostawienie go rannego i krwawiącego też było trochę kuszące. Wątpił w to, żeby zjawił się tu ktoś, kto pomógłby tamtemu z obrażeniami, ale zawsze istniała jakaś szansa na taki scenariusz. Była niska, ale nie była zerowa. A skoro już pozwolił im na to, żeby go złapali, to musiał przejść do następnego kroku. Takie „czekanie na odpowiedni moment” było najmniej przewidywalną części tego, co chciał tu zrobić. Nie wiedział przecież, kiedy zdarzy się taka okazja – za chwilę, za pół dnia, czy może dopiero za kilka dni. Nie było łatwe przewidzenie tego, ale, z drugiej strony, wydawało mu się, że grupa łowców magicznych niewolników pobędzie w tym miejscu jeszcze przez przynajmniej dwa lub trzy dni, może dłużej. Nie wyglądało na to, żeby zaczęli się pakować i przygotowywać do wyruszenia w dalszą drogę.
Planował też patrzeć na każdego w obozie jak na wroga, jednak musiał z tego zrezygnować, gdy tylko zobaczyć, że ląduje w klatce, w której nie będzie sam ze swoimi myślami. Jasnowłosa kobieta nie wydawała mu się kimś, kto zaatakuje go w chwili, w której nie będzie mógł uciec. Mógł patrzeć na wszystkich łowców jak na przeciwników, ale jej nie mógł tak postrzegać. Przynajmniej wydawało mu się, że nie powinien tak postępować w jej przypadku… Ale! Nie zmieniało to tego, że jego plan nie uwzględniał jakichkolwiek, nawet najsłabszych, znajomości zawartych w tym miejscu. W końcu, przyszedł tu, żeby udawać więźnia i zabijać, a nie poznawać nowe osoby.

A ona to wszystko zepsuła w momencie, w którym się do niego odezwała.

Znaczy, może nie wszystko, a jedynie część planu, która zakładała brak nowych znajomości i więzi, które mogłyby mu zaszkodzić tym, że nawet taka krótka znajomość – zwłaszcza, jeśli okazałoby się, że z taką osobą łatwo się dogaduje – może wywołać pewien stopień przywiązania.
         – Nic mi nie jest – odpowiedział krótko. Właściwie nie włożył w głos żadnych emocji, po prostu zwyczajne odezwał się i powiedział, jak wygląda sytuacja z jego ciałem. Może kusiło troszkę, żeby powiedzieć jej, że tak naprawdę dał się im złapać, ale upomniał się w myślach i dzięki temu pozbył się tego uczucia… I jakże mylił się, gdy przed chwilą myślał sobie, że na tym się skończy. Przedstawiła się, uśmiechnęła i nawet wyciągnęła w jego stronę dłoń! Ona poważnie chciała kontynuować rozmowę. Terry przymknął na chwilę oczy i cicho wypuścił powietrze nosem, a później zmienił pozycję, w której siedział tak, żeby nadal opierać się o kraty, ale też patrzeć w stronę tej kobiety.
         – Terence – odparł, a jego dłoń – z magicznymi, runicznymi tatuażami i zaczynającym się na niej bandażem – lekko uścisnęła dłoń Junii. Białowłosy dość szybko zabrał rękę, widać było, że nie chciał dać jej szansy na przyjrzenie się tym tajemniczym znakom i zauważenie tego, że tam, gdzie zaczyna się bandaż, niektóre z nich widoczne są tylko w połowie. Dość łatwo można było domyślić się, że druga połowa znaków znajduje się na skórze ukrytej pod materiałem opatrunku. Tylko, że ona nie wyglądała na głupią i nie był pewien, ile zdążyła zobaczyć i połączyć ze sobą to, co udało jej się ujrzeć. Gdy zdecydował się na przeczytanie jej aury zobaczył, że na pewno nie ma do czynienia z kimś słabym. Nie rozpoznał części bodźców wizualnych, smakowych czy zapachowych, jednak to, czego się dowiedział, w zupełności mu wystarczyło.
         – Czy tego chcesz, czy nie, będziesz musiała je ze mną dzielić. Przynajmniej przez jakiś czas – odezwał się po chwili. Wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał i jakby próbował w myślach ułożyć odpowiednie pytanie. Chciał je zadać, ale może nie był pewien, czy powinien. Po zobaczeniu jej aury, w jego głowie od razu pojawiło się jedno pytanie. Jak? Jak udało im się złapać kogoś, kto jest tak silny? Sam siebie może i nie uważał za mocarza, ale podejrzewał, że gdyby nie chciał tu trafić, to bez problemu udałoby mu się uciec tym, którzy go ścigali. Uciec albo wygrać z nimi walkę, jeśli doszłoby do starcia.
W końcu zdecydował i postanowił, że zapyta ją o to, nad czym zastanawia się w tej chwili najbardziej. Najpierw jednak rozejrzał się wokół i na chwilę skupił uwagę na stojących w pobliżu strażnikach. Co prawda patrzyli w ich stronę, jednak stali w takiej odległości, że w razie czego mogą szybko dotrzeć do klatki, ale jednocześnie też nie mogli usłyszeć tego, o czym rozmawiali. Jeśli będą robić to przyciszonymi głosami, oczywiście.
         – Jak to się stało, że cię złapali? - zapytał, nawet spojrzał jej w oczy.
         – Wydajesz się być silna. Bardzo silna nawet, więc… Jak? - zadał kolejne, choć niespecjalnie różniące się od wcześniejszego, pytanie. Czekał na odpowiedź, choć może już domyślał się tego, jaka ona może być, tylko… Kto – oprócz niego – byłby na tyle szalony, że chciałby zostać złapany i uwięziony przez handlarzy niewolnikami?
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         Pozostawiona samej sobie, Junia leniwie wodziła wzrokiem po otoczeniu. Pogoda była wręcz wymarzona na kąpiel w krystalicznie czystych wodach Rzeki Motyli i gdyby nie metalowe pręty, oddzielające kobietę od przyrody, na pewno nie omieszkałaby ona dać się porwać rześkiemu nurtowi. Okolica sama w sobie była całkiem malownicza. Szkoda że wozy z klatkami psuły piękno polany, a grubiańskie śmiechy i przekleństwa porywaczy zagłuszały ptasie koncerty i szum lasu. Ale Junia nie mogła narzekać. Doskonale wiedziała, na co się pisała, a jej plany niekoniecznie uwzględniały podziwianie okolicznej flory i fauny. Okazów tej ostatniej w pobliżu obozowiska właściwie nie było, jeśli nie liczyć wszędobylskich much i innych insektów; jeśli jakieś zwierzęta się tu znajdowały, to nie wychylały nosa ze swoich kryjówek. Zapewne wyczuwały złe aury łowców niewolników i zagrożenie, jakie stwarzała ich obecność.
         Wzrok jasnowłosej czarodziejki spoczął na dwójce oprawców, siedzących nieopodal na koślawych drewnianych zydlach. Zajęci byli urozmaicaniem sobie warty przy więźniach poprzez grę w karty i rozmowy. Junia była zbyt daleko, by móc rozróżnić pojedyncze słowa - mogłaby użyć telepatii, ale nie czuła większego zainteresowania umysłami tych mężczyzn - jednak po spojrzeniach, jakie rzucali w jej stronę i dość obscenicznych gestach, jakimi się wymieniali, mogła raczej trafnie ocenić temat ich rozmowy. Poczuła nagłe rozdrażnienie; przedmiotowe traktowanie zawsze budziło w niej niechęć i irytację. Nie dała tego po sobie poznać w najmniejszym stopniu, lecz gdy jeden z wartowników posłał jej szczególnie lepkie spojrzenie, odwdzięczyła mu się krótką wizją, dosłownie sekundowym obrazem kopniaka w pewien strategiczny punkt jego ciała. Mina mężczyzny zrzedła. Burknął coś do swojego kompana i wsadził nos w karty, przyciskając nogi do siebie. Junia zaś zamknęła oczy i wybrała się umysłem na swoistą wycieczkę, dla lepszego rozeznania w terenie.
         Sondowała aury i ich struktury, badała emocje, zarówno rozwieszone w przestrzeni, jak i tłumione w środku. Poza ogólnym strachem i złością na sytuację, w jakiej się znaleźli, nie wyczuła u więźniów żadnych oznak paraliżującej trwogi. Z tego, co zdołała wyczuć bez inwazyjnego zagłębiania się w cudze myśli, porywacze obchodzili się z nimi stosunkowo łagodnie, bez znęcania. Tym lepiej dla nich samych. Gdyby okazało się inaczej, czarodziejka, opuszczając to miejsce, byłaby bardziej skłonna do zostawienia po sobie nieprzyjemnej pamiątki na pożegnanie… Nie znaczy to, oczywiście, że czuła jakikolwiek szacunek względem nikczemników, trzymających innych w niewoli - ale nie była wobec nich nastawiona wrogo. Jeszcze nie.

         Pojawienie się w “jej” klatce nowego towarzysza sprawiło, że Junia, oprócz troski, poczuła ekscytację. Współwięzień! Robi się interesująco! To stwarzało ogromne pole do kolejnych obserwacji i doświadczeń. Rzecz jasna, jak czarodziejka upewni się, że mężczyzna nie potrzebuje pomocy. Na szczęście nie wyglądał na rannego - i sam potwierdził swoimi słowami, że nic mu nie jest - więc o tyle mniej zmartwień. Przedstawiła się zatem… i odkryła, że to był strzał w dziesiątkę. Nie dlatego, że naiwnie wierzyła, iż nagle staną się najlepszymi przyjaciółmi albo kimś innym. Nie. Powód był znacznie mniej górnolotny. Ręce mężczyzny identyfikującego się jako Terence. Wprawdzie nie zdołała im się zbyt dobrze przyjrzeć, ale zdążyła zauważyć zarysy tajemniczych run. No i nie sposób było nie poczuć magicznej emanacji, jaka od nich biła. Interesujące. Bardzo interesujące. Wprawdzie po sposobie, w jaki mężczyzna szybko cofnął dłoń, Pradawna domyśliła się, iż nie ma on zbytniej ochoty zdradzać swoich sekretów. I nie zamierzała na to naciskać. Co nie znaczy, że skrycie nie liczyła na dostanie szansy, aby owe dłonie zbadać dokładniej. Może w przyszłości. Na razie ograniczyła się do pobieżnego wejrzenia w aurę współwięźnia… Czyżby Przemieniony? Nieźle. Za nimi zawsze ciągnie się mroczna nić tajemniczości. Ogarniająca aurę na końcu ciemność tylko to potwierdzała. “No no, panie Terence… Jak na razie jesteś najbardziej intrygującym elementem w tej żałosnej próbie porwania na niby”.
         - O ile nie będziesz się naprzykrzał w jakiś niemiły sposób, nie mam nic przeciwko dzieleniu lokum - uśmiechnęła się lekko, w odpowiedzi na jego komentarz. - Wręcz przeciwnie, to może być całkiem ciekawe - dodała nieco ciszej.
         Myślała, że na tym rozmowa się skończy, ale Terence po chwili zadał jej pytanie, na które nie odpowiedziała od razu. Początkowo rozważała nawet zbycie go wzruszeniem ramion, ale kiedy nawiązał z nią kontakt wzrokowy, nie mogła tego zrobić. Przekrzywiła lekko głowę, na jej ustach pojawił się psotny uśmiech, zupełnie niepasujący do czarodziejki z czterema wiekami na karku. Mogła powiedzieć mu prawdę i zrobić to wprost; z jakiegoś powodu czuła, że mężczyzna do pewnego stopnia by to zrozumiał. Nie miała też większej potrzeby ukrywania swojej tożsamości akurat przed nim, ale… gra jest o wiele ciekawsza, kiedy nie odsłaniasz wszystkich swych kart na samym początku tury. Poczekajmy, jakie jeszcze się trafią, może wtedy nadarzy się lepsza okazja do otwartej gry.
         - Powiedzmy, że… trochę za dużo wczoraj wypiłam - odpowiedziała po namyśle, puszczając oczko w stronę Terence’a. Nie skłamała, ale też wysłała mu sygnał, iż nie musi traktować jej odpowiedzi zbyt poważnie. - Czy jestem silna…? Nie wydaje mi się, że sprawiam takie wrażenie na pierwszy rzut oka, więc zgaduję, że potrafisz czytać aury. Mam rację?
         Pytała raczej niezobowiązująco i taki też był ton jej głosu. Jeśli mężczyzna nie zechce odpowiedzieć, nie będzie kładła na nim presji. Zresztą, tak naprawdę pytanie to było czysto grzecznościowe. Logika nie podawała żadnej innej możliwej odpowiedzi.
         - A ty? - odwdzięczyła się pytaniem. - Czemu cię capnęli?
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Gdyby chciał, w każdej chwili mógłby wykorzystać swoje specjalne i magiczne zdolności, aby nie tylko wydostać się z klatki, ale także pozbyć się wszystkich tych, którzy służą Rudemu. Na koniec zostawiłby sobie samego maga oczywiście, choć najpierw próbowałby wydobyć z niego informacje, mamiąc go obietnicami darowania życia w zamian za to, że się nimi z nim podzieli. Tylko, że on tego nie chciał. Nie chciał przyzywać broni, aby przeciąć nią kraty i wyciąć sobie wyjście. Musiał udawać – zwłaszcza przed łowcami magicznych stworzeń – słabszego, niż był w rzeczywistości. Miał już nawet pomysł na to, jak to zrobić. Magiczne sondowanie, któremu na pewno podda go Rudy, wyjawi tamtemu, że w runicznych tatuażach na jego rękach owszem, ukryta jest magiczna moc i energia, jednak jest ona zamknięta. Jeżeli Terence świadomie lub nieświadomie (gdy znalazłby się w niebezpieczeństwie i chciałby chronić swoje życia) jej nie uwolni, będzie wyglądała na taką, której istnienia ma świadomość, lecz nie wie, jak wyzwolić jej efekty. I to na pewno zmyli maga w zielonej szacie.
I nie było też tak, że wstydził się swoich rąk. Nie. On był z nich zadowolony, przynajmniej w aktualnym stanie psychicznym. Bardziej chodziło o to, że nie chciał zdradzać ich tajemnicy każdemu, z kim chciałby się przywitać. A wyciągnięcie dłoni w stronę takiej osoby było odruchem właściwie automatycznym. Był świadom, że kobieta mogła zauważyć jego tatuaże, ale, może nie rozpoznała ich albo po prostu uzna, że może nie powinna o nie pytać. Tak… Tak byłoby lepiej i dla niej, i dla niego. Przyglądała mu się przez krótką chwilę, gdy nie odezwała się nawet słowem. Nie miał jej tego za złe, w końcu on sam też spojrzał na jej aurę i na podstawie tegoż obrazu ocenił, chociażby, jej siłę. W tym czasie pozwolił też sobie na uspokojenie swych myśli i przekierowanie ich na mniej negatywne tony związane z osobą, z którą dzielił klatkę. Zawsze mógł spróbować znaleźć w niej sprzymierzeńca, nawet jeśli chodziło jedynie o wydostanie się – po jakimś czasie oczywiście – i otwarcie pozostałych klatek, a także pozbycie się zagrożenia w postaci łowców. Mógł sprawdzić ją przez rozmowy, więc może niepotrzebnie nastawiał się tak wobec niej i dialogu z nią.
         – Nie będę – odparł krótko. Bardzo krótko nawet. Nie miał zamiaru w taki sposób wykorzystywać tego, co ofiarował mu Los. Chyba lepiej byłoby spróbować – nawet tylko podjąć taką próbę – znaleźć w niej osobę, która może mu pomóc. I niekoniecznie chodziło o to, że nie dałby sobie rady z pomocnikami Rudego, a bardziej o to, że z dodatkową parą rąk może zająć to mniej czasu i równocześnie nie dać go wiele magowi na to, żeby stworzył sobie portal – bo na pewno to potrafił – i uciekł… gdzieś. Ta okazja była zbyt dobra, żeby zaprzepaścić ją w taki właśnie sposób. Wytropienie członków grupy przestępczej jego własnego brata nie jest łatwym zadaniem.
Odpowiedź na pytanie mu nie pasowała, choć nie dał po sobie tego poznać. Miał wrażenie, że nie jest ona prawdziwa, ale nie chciał też pytać o to ponownie. Zresztą, podejrzewał, że też może go o to zapytać i on również nie zamierzał zdradzać jej wszystkiego. Nie znali się, brak zaufania był tu jak najbardziej wskazany.
         – Tak… I ty pewnie też posiadasz tą umiejętność – odpowiedział jej. Nie spodziewałby się czegoś innego. Podejrzewał, że kobieta może być kimś w rodzaju maga, a osoby takie prawie zawsze wiedziały, jak czytać aury innych.
         – Znali te lasy lepiej niż ja, i gdy wydawało mi się, że zgubiłem pościg, zaskoczyli mnie i złapali – wypowiedział te słowa po krótkiej chwili wahania, jakby nie był pewien, czy chce się z nią tym dzielić. Cóż, to znajdowało się najbliżej prawdy i brzmiało najbardziej wiarygodnie z tych powodów, które wymyślił w ciągu tej jednej chwili.

Dopiero teraz postanowił, że rozejrzy się po polanie. Tak bardziej dokładnie, aby może wprowadzić jakieś poprawki lub nowe zmienne w swoim planie. A! Chciał też sprawdzić, czy pozostałe klatki również służą za czyjeś więzienie, czy są może puste. Poza tą, w której znajdował się on i Junia, na tym terenie znajdowały się jeszcze trzy. Jedna była pusta, druga przykryta była płachtą, która uniemożliwiała dojrzenie, czy znajduje się tam jakieś stworzenie – może nocne – czy jest ona również pusta. W ostatniej natomiast znajdował się młody smok w swej prawdziwej formie, a nie w ludzkiej lub elfiej. Ciężko było rozpoznać jego płeć, choć smukły pysk i łagodniejsze spojrzenie pomarańczowych oczu o wąskich źrenicach, które napotkał Terence mogło wskazywać na kobietę lub nawet dziewczynę. Z drugiej strony, nie był znawcą, więc mógł się przecież mylić. Magiczne stworzenie leżało, a swe ciało – niespełna tak duże, jak dorosły koń i pokryte piękną łuską o kolorze szmaragdu – przykryła parą skórzastych skrzydeł, których błona z kolei była koloru jaśniejszego odcienia tego, który widniał na łuskach. Przez krótką chwilę było mu nawet żal stworzenia, która wiedział, że najpewniej miało przed sobą jeszcze całe życie. Rozpoznał też to spojrzenie, choć ich oczy spotkały się jedynie na chwilę. Rezygnacja i pogodzenie ze swoim losem, właśnie to ujrzał w smoczych oczach. Oczywiście, nie miał zamiaru – gdy już rozpocznie realizację planu – zostawiać smoka lub smoczycy w tym niedużym więzieniu.
         – Uwolniłabyś… ją, gdybyś miała taką możliwość? - zapytał, a skinieniem głowy wskazał na klatkę, której do tej pory się przyglądał. Znajdujące się w niej stworzenie miało aktualnie przymknięte oczy, jakby było zmęczone i chciało odpocząć. Samo pytanie, które zadał, może w pewnym (niewielkim) stopniu pomóc mu w oszacowaniu tego, jaki może być charakter Junii. To z kolei pozwoli mu na ocenę tego, czy chce podzielić się z nią swoim planem i, jeśli już, to w jakim stopniu.
         – Nie wydajesz się być złą osobą – dodał też. W pewnym sensie ciekawiło go to, jak zareaguje i, co odpowie na te słowa.
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         Zaiste niecodzienny to precedens: potężna czarodziejka, licząca sobie prawie czterysta lat - jej urodziny właśnie się zbliżały - władająca magią wystarczająco potężną, by mało kto odważyłby się w pojedynkę wystąpić przeciwko niej, została brutalnie pojmana i uwięziona za żelaznymi kratami.
         I nudziła się.
         Wmawiała sobie, że trzeba dać temu czas; może prawdziwe zagrożenie i emocje z nim związane dopiero się pojawią. Ale póki co, siedzenie w klatce wywoływało jedynie lekki dyskomfort wynikający z ograniczenia swobody ruchów. I z głodu. Junia uświadomiła sobie, że od dosyć dawna nie jadła - poprzedniego wieczoru piła na pusty żołądek, aby szybciej osiągnąć zamierzony stan upojenia - który to fakt powoli zaczynał dawać się we znaki. Słysząc donośne odgłosy, jakimi jej żołądek postanowił upomnieć się o należną mu porcję strawy, kobiera westchnęła. Mogła to rozegrać nieco lepiej. Przez chwilę kusiło ją, by sięgnąć po magię umysłu i delikatnie zasugerować jednemu z porywaczy, że może najwyższy czas nakarmić więźniów… ale powstrzymała się przed tym działaniem. Przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Jeśli zacznie szastać magią na prawo i lewo, zgodnie ze swoimi kaprysami, całe to sfingowane porwanie straci sens. O ile w ogóle od początku jakiś miało.
         Przez chwilę czarodziejka obracała w palcach ametystowy wisiorek, rozważając opcję zaczerpnięcia cudzych emocji związanych z porwaniem, by wzbudzić w sobie poczucie zagrożenia. Ten pomysł jednak także bardzo szybko porzuciła. To miało być jej porwanie. Bazowanie na czyichś przeżyciach byłoby takim samym oszustwem, jak chowanie w rękawie fałszywych kart do gry. Lecz to bynajmniej nie uczciwość powstrzymywała Junię przed sięgnięciem po ten atut, nie przeszkadzało jej oszustwo samo w sobie. Oszukiwała porywaczy, oszukiwała również Terence’a - że jest słabsza niż w rzeczywistości. I nie miała z tym najmniejszego problemu. Ale tej jednej rzeczy nie chciała robić.
         Nie chciała oszukiwać samej siebie.
         Kiedy jej współwięzień zauważył - słusznie zresztą - że kobieta posiada umiejętność czytania aur, przytaknęła; nie było to żadną tajemnicą.
         - Zdążyłam zajrzeć w twoją - przyznała się i posłała mężczyźnie skruszony uśmiech. - Wybacz, jeśli naruszyłam tym twoją prywatność. To odruch przy poznawaniu kogoś nowego, może powinnam się tego oduczyć…
         Z drugiej strony, niejednokrotnie takie szybkie wejrzenia uchroniły ją przed wpakowaniem się w sytuacje, w które nawet ona wolałaby się nie wpakować. Może i pchała nos w nieswoje sprawy, ale za to ciągle miała głowę na karku. Chcąc igrać z losem, dobrze jest mieć w zanadrzu pewne umiejętności. I intuicję. A ta podpowiadała jej teraz, że Terence coś przed nią ukrywa. Historia jego porwania brzmiała wiarygodnie - prosto i sensownie - i Junia w zasadzie nie miała żadnego realnego powodu, by poddawać ją w wątpliwość, lecz… miała przeczucie, że stoi za tym coś więcej. Ale nie drążyła. Byłaby największym z hipokrytów, gdyby drążyła; w końcu zaledwie przed sekundą ona postąpiła dokładnie tak samo.
         “A zatem wojna na blefy?”, pomyślała, czując w końcu coś na kształt delikatnego dreszczyku emocji. Jej brew uniosła się nieznacznie. “Dobrze, bardzo dobrze”.
         Taka zabawa jest znacznie ciekawsza niż gra w otwarte karty.
         Oparła głowę o pręty klatki i pozwoliła powiekom na chwilę opaść, podczas gdy Terence rozglądał się po okolicy. Junia nie musiała tego robić, wystarczyło jej to, że po odzyskaniu przytomności pobieżnie zbadała umysły osób przebywających w obozie. Otworzyła jednak oczy na dźwięk następnych słów Przemienionego, by przekonać się o jaką “ją” mu chodziło. Smoczyca. Junia już wcześniej napotkała jej aurę, jak również silną emanację apatii i zwątpienia, jaką otoczony był jej umysł. Współczuła jej, szczerze współczuła. Chciała przesłać jej falę pocieszenia. Ale to stwarzało zbyt duże ryzyko, że czarodziejka zostanie zdemaskowana. Takich umiejętności nie chciała jeszcze ujawniać. Po chwili przyglądania się smoczycy, upewniła się, że nikt nie znajduje się w pobliżu ich klatki - że jej słowa nie dotrą do nieproszonych uszu - po czym odwróciła się twarzą do Terence'a.
         - Ja to zrobię - oświadczyła. Bardzo cicho. A jednocześnie bardzo, bardzo stanowczo. I łącząc magię umysłu i emocji, popchnęła tę stanowczość w stronę mężczyzny, tak, by mógł ją odczuć i zrozumieć, że czarodziejka nie rzuca słów na wiatr.
Wyciągnęła jednego ze swoich asów i położyła go na stole, tuż przed nosem towarzysza. Była ciekawa jego odpowiedzi. Miała w zanadrzu o wiele więcej niż to.
         Przechyliła lekko głowę na bok, wciąż patrząc Terence’owi w oczy. Wyraz jej twarzy zmienił się z poważnego, a nawet może zdeterminowanego, w łagodny i zamyślony.
         - Nie mnie to oceniać - odezwała się po chwili. - Ale wydaje mi się, że nie jestem najgorszym, na kogo mogłeś trafić.
         Po tych słowach uśmiechnęła się lekko. Nie uważała siebie za złą osobę - w końcu jej życiową misją było niesienie pomocy potrzebującym - ale nie dałaby sobie ręki uciąć, że wszyscy mają o niej taką opinię. Być może znalazłby się ktoś, komu pradawna w jakimś momencie życia zalazła za skórę. Być może nawet kogoś skrzywdziła; w czasach, kiedy zachłysnąwszy się nagłą wolnością, nie liczyła się z nikim i niczym. Choć jeśli ktokolwiek wówczas mógł mieć do niej o coś żal, najprawdopodobniej już dawno nie żył.
         - Mogę być całkiem wartościowym sojusznikiem - dodała, a jej uśmiech zmienił się w nieco bardziej arogancki, gdy czarodziejka nieznacznie zmrużyła oczy. - Ale to już zależy od tego, czy nasze cele nie będą się wzajemnie wykluczać.
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Pokręcił głową, gdy Junia wspomniała o czytaniu aur. Nie przeszkadzało mu to, nie miał też nic przeciwko temu, że zobaczyła jego aurę i wyciągnęła z niej informacje, bo przecież sam również zrobił to wobec niej – chociaż może nie tak dobrze, jak ona zrobiła to z jego magiczną emanacją.
Poza tym, kłamstwo się przyjęło. Nie wiedział, czy Junia dostrzegła, że nie mówi jej prawdy i nie próbowała pytać dalej, bo zrozumiała, że gdyby chciał, powiedziałby więcej, czy może nie wyłapała kłamstwa. Gdy patrzył na nią i oceniał jej potencjalny intelekt stwierdził, że najpewniej to pierwsze. To dobrze – nie lubił osób, które interesują się informacjami na temat kogoś innego, których osoba ta nie chce zdradzić. A podczas rozglądania się, oprócz sprawdzenia, czy pozostałe klatki są zajęte i – jeżeli są – przez kogo, zastanawiał się także nad tym, czy z kobiety, z którą dzielił klatkę uda mu się uczynić swojego sojusznika. Nawet, jeśli chodziłoby jedynie o ucieczkę i wydostanie z klatek wszystkich stworzeń, które zostały tam uwięzione. Zemsta i zbieranie informacji mogło pozostać jedynie jego celem, w końcu był on jak najbardziej osobisty i nie musiał do niego mieszać osób, które nie miały z tym niczego wspólnego. A Junia nie miała – jedynie, co łączyło ją z osobami, których śmierci chciał, było to, że została przez nich uwięziona. Dlatego też zastanawiał się, czy z czasem powiedzieć jej o swoim planie, co znaczyłoby też, że musiałby powiedzieć jej prawdę. I przyznać się, że ją okłamał. Tylko, że jeszcze nie teraz. Nie, dopóki nie pozna jej bliżej i nie będzie pewien, że – nawet tymczasowo – mogą być po jednej stronie i mieć wspólny cel.

Smoczyca przykuła jego uwagę. Myśl o niej, o jej uwięzieniu i o jej spojrzeniu sprawiała, że chciał zniszczyć klatkę, w której się znajdował i uwolnić ją z jej własnej. To… budziło te fragmenty osoby, którą był kiedyś, a którą najczęściej ukrywał pod osobą, jaką był teraz. Szybko się opamiętał. Najpierw musiał trochę poudawać; pobawić się we względnie bezbronnego więźnia, który ma w sobie ukrytą magię i nie wie, jak ją z siebie wydobyć. Tak, musiał uśpić czujność porywaczy i ich przywódcy – maga, który jest jego celem i jednocześnie jednym (i pierwszym) z czwórki mężczyzn, których tropił. W ten sposób chciał ostatecznie dotrzeć do swego brata, a raczej osoby, którą kiedyś za kogoś takiego uważał, i pozbyć się go z tego świata. Nie wiedzieli, że przeżył, nie mogli. Poza tym, zmienił się na tyle, że nie wyglądał już jak osoba, którą był przed śmiercią i odrodzeniem; przed staniem się wzmocnionym magicznymi rękoma demonem. Przemienionym, którego nie ima się czas i wynikające z niego starzenie się ciała. Zemsta, a także pozbycie się z tego świata zła, którym była cała organizacja przestępcza Leonarda, było tym, co go napędzało. Tym, co sprawiło, że – mimo problemów, które pojawiły się po uzyskaniu nowej pary rąk – nie skończył ze sobą. Było tym, przez co zawsze, w czasie epizodów, powstrzymywał się, nawet w ostatniej chwili, przed ucięciem sobie rąk lub tylko jednej z nich.
         – Może coś z tego będzie – odparł, bardziej sam do siebie, po odpowiedzi, którą usłyszał od kobiety. W jego umyśle pojawiły się nagle emocje, które sprawiły, że wierzył jej na słowo. Tylko, że… to nie on był ich źródłem. Tak, były skierowane do niego i miały stać się tym, co poczuje on sam, jednak miał wrażenie, że przyszły jakby z zewnątrz. Jakby, ktoś zaszczepił je w jego umyśle. Dlatego też pytająco spojrzał w stronę Junii. I nie zrobił niczego więcej. Nie zadał pytania, które wydawać by się mogło, że już za chwilę opuści jego usta.
         – Nie musisz umieszczać emocji w mojej głowie – powiedział zamiast tego. Spokojny ton głosu wskazywał na to, że nawet w najmniejszym stopniu nie rozgniewało go to, co zrobiła i, że też nie miał jej tego za złe.
         – W każdym razie, też chcę to zrobić. Tylko jeszcze nie teraz – dodał jeszcze, powrócił do tematu uwięzionej w innej klatce smoczycy. Ze wspólnym celem mogli ułożyć plan wydostania się stąd i uwolnienia więźniów. Przy okazji mógł to połączyć ze swoim własnym planem. Takim, o którym Junia nie musiała wiedzieć.

Pokiwał w namyśle głową. Owszem, mógł trafić gorzej. Mógł trafić na typ osoby spod ciemnej gwiazdy – bez różnicy na płeć lub rasę – z którym kompletnie by się nie dogadał i, gdyby chciał odpocząć, musiałby uważać, żeby taka osoba go nie zabiła. O ile w ogóle mógłby przymknąć oczy i zasnąć.
         – Ja też. I wychodziłoby na to, że w pewnym sensie mamy wspólny cel – odezwał się po chwili milczenia.
         – W końcu, oboje chcemy ją uwolnić – dodał jeszcze, żeby nie było niedomówień i, żeby było wiadome, o kogo chodzi. Lekkim kiwnięciem głowy wskazał też na klatkę smoczycy. Widział, jak jej oczy poruszają się i spoglądają w ich stronę, jednak pradawna nie wykonała żadnego gestu i po chwili wróciła do wcześniejszego stanu. Znów przymknęła oczy.
         – Tylko najpierw chciałbym rozeznać się w sytuacji. Wiedzieć, jak wielu porywaczy znajduje się w tym obozowisku, jak są uzbrojeni, w jakich nastrojach… i tak dalej. Poza tym, ta zasłonięta klatka. Tam może znajdować się stworzenie, które nie lubi światła, a nawet jeśli nie byłoby po naszej stronie i kierowało się instynktem, to wypuszczenie go odwróci uwagę – odparł chwilę po tym, jak zaczął przyglądać się wspomnianemu więzieniu. Gdy mówił, nawet na chwilę nie oderwał wzroku od płachty, która zakrywała klatkę.
         – Dlatego proponuję działanie w nocy. Bez różnicy na to, jaki będzie plan, który może udać się nam ułożyć – dodał na koniec. To zdanie wypowiedział już ze wzrokiem utkwionym w innym miejscu. Tym razem spoglądał na osobę, z którą dzielił klatkę.
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         Jako uzdrowicielka, Junia z zasady starała się unikać krzywdzenia innych. Daleko jednak było jej do niewiniątka, za jakie chciała uchodzić przed Konwentem oraz będących jego częścią rodzicami - w zasadzie tylko po to, by dali jej święty spokój. I swobodę działania. Była niemal pewna, że jej obecny eksperyment psychologiczny nie spotkałby się z aprobatą tego dość specyficznego zgromadzenia pradawnych. Oczyma wyobraźni widziała rozczarowane spojrzenie ojca i słyszała wypowiedziany surowym tonem wyrzut matki, dotyczący szargania dobrego imienia rodu Alfen. Trudno. Junonę Kalantę niewiele to obchodziło. Nie robiła niczego, co byłoby zabronione, a nawet jeśli odrobinę mijało się to z otrzymaną od Konwentu misją, to przecież Junia nie musiała im mówić wszystkiego. Starała się unikać krzywdzenia innych, ale manipulowanie nimi było całkowicie odrębną historią.
         W tym czarodziejka była dobra. Z rzadka sięgała po kłamstwa, raczej umiejętnie zarządzała prawdą, odpowiednio dawkując informacje. Wszelkie gry umysłowe i wystawianie swoich rozmówców na różnego rodzaju próby stanowiło przednią rozrywkę. Oczywiście wszystko to przy założeniu, że druga strona na tym w żaden sposób nie ucierpi.
         Chyba że akurat sobie na to zasłużyła.
         Porwanie, które samo w sobie można było tymczasowo uznać za fiasko, niejako stwarzało świetną okazję do zabawy. Oprawcom należał się prztyczek w nos - właściwie to potężny sierpowy w twarz - a współwięzień… Współwięzień też grał nieczysto, Junia była o tym przekonana - coś w jego postawie za bardzo przypominało jej nią samą - i zdawał się nie przejmować jej zawoalowanymi prowokacjami. A przynajmniej nie dawał wytrącić się z równowagi.
         “Opanowany”, odnotowała pradawna, kiedy jej emocjonalna sugestia spotkała się z wyjątkowo spokojną reakcją. Większość osób na takie działanie reagowała dwojako: albo pozostawała nieświadomym wpływu magii i uznawała nadesłane uczucia za swoje własne, albo rozpoznawała zewnętrzny przekaz i jawnie okazywała swoje niezadowolenie z bezczelnej ingerencji w cudzy umysł. Rzadko zdarzały się takie przypadki, żeby ktoś potraktował to tak stoicko.
         - Nie wiem o czym mówisz - rzekła w odpowiedzi. Ale uśmiech, który zagościł na jej twarzy, bardzo jasno dawał do zrozumienia, że jak najbardziej wiedziała.
         - Świetnie, zawsze to jakiś wspólny element naszych planów na najbliższą przyszłość.
         Co tak naprawdę Junia wiedziała o mężczyźnie, na którego towarzystwo została mimowolnie skazana? Znała jego imię oraz rasę, zdążyła zaobserwować, że jest powściągliwy w emocjach oraz na swój sposób sprytny, otoczony mgłą tajemniczości. Jako że był jej towarzyszem niedoli, czarodziejka odruchowo odrzuciła możliwość uznania go za wroga, ale czy mogła widzieć w nim sojusznika? Wciąż miała zdecydowanie zbyt mało danych, by obdarzyć mężczyznę zaufaniem, nawet jeśli intuicja nie wychwytywała żadnych sygnałów ostrzegawczych, może poza bursztynową poświatą aury. Intuicja Junii była całkiem dobra, ale jednak daleko jej było do nieomylności. Tak więc właściwie kobieta nie miała pewności czy znajdzie z Terence’em wspólny język; ale nawet jeśli mieliby skończyć po przeciwnych stronach barykady, przynajmniej w jednej rzeczy się zgadzali. Musieli pomóc pozostałym ofiarom łowców.
         Rozeznanie w sytuacji… Junia pokiwała głową. Tak, tutaj mogłaby w zasadzie pomóc. Dała Terence’owi dokończyć wypowiedź, równocześnie zastanawiając się przez chwilę nad tym, jak dużą ostrożność w dzieleniu się informacjami powinna zachować. Tyle że ostrożność nie była jej mocną stroną; zadziorność tym razem zdecydowanie wzięłą górę, powodując, że kąciki ust czarodziejki ponownie uniosły się w górę i nadały jej twarzy wyraz równie cwany, co niewinny.
         - W tej chwili liczebność wroga w obozie wynosi osiem osób. Trzech możesz dostrzec stąd, jak siedzą i grają w karty, dwójka znajduje się za tą zasłoniętą klatką, kolejna dwójka siedzi w namiocie po prawej od tego największego, jeden natomiast udał się za potrzebą gdzieś między drzewa. - Mówiła lekkim tonem, nie spoglądając w żadną ze stron, w których znajdowali się opisywani przez nią porywacze. Zamiast tego, patrzyła prosto na Terence’a, niezmiernie ciekawa jego reakcji. - Jeden z graczy jest wyraźnie poirytowany; myśli, że nie idzie mu karta, ale tak naprawdę pozostała dwójka perfidnie kantuje. Tamci za wozem ucięli sobie drzemkę, z kolei dwie osoby w namiocie, z czego jedną jest kobieta, są wyraźnie podekscytowani, choć nie ma w tym nic erotycznego, to bardziej oczekiwanie na nagrodę za owocne łowy. A ten w lesie… jest obleśnym typem. - Junia skrzywiła się. - Oszczędzę ci tego, co chodzi mu po głowie. Nie ma za co - dodała jeszcze przekornie, mając na myśli zarówno podzielenie się całością informacji, jak i przemilczenie tej jednej, specyficznej części.
         - Potraktuj to jako mój odgórny wkład we współpracę - oznajmiła, wciąż nie spuszczając wzroku z jasnowłosego mężczyzny. Trzymając się dalej karcianej metafory, Junia właśnie otworzyła pulę, oczekując na ruch towarzysza. Podbicie czy pas? Trudno było przewidzieć. Ale to tylko czyniło grę tym bardziej intrygującą. Czarodziejka skrzyżowała ręce na piersiach, niewinność ulotniła się z jej twarzy, pozostawiając tylko zuchwale przymrużone oczy. - A ty, Terence, co masz do zaoferowania?
         Zgodziła się z planem działania w nocy, więc po prostu przytaknęła na tę część. Nie przepadała za pracą po zmroku, zdecydowanie wolała wtedy smacznie spać, ale w obecnej sytuacji było to najrozsądniejszym wyborem. W gruncie rzeczy jedynym słusznym. Z tym, że do nocy wciąż pozostawało jeszcze dobrych parę godzin.
         - Hm, trzeba będzie czymś sobie zająć ten czas - mruknęła pradawna, szukając w głowie pomysłów na to, jak można spędzić czas we dwójkę, będąc zamkniętym w klatce i nie mając przy sobie zasadniczo niczego.
         - Może pozwolisz, że się tym zajmiemy, cobyś nie musiała zaprzątać tym swojej ślicznej główki - padło nagle zza pleców czarodziejki.
         Już wcześniej wyczuła, iż porywacze zbliżają się do ich celi, ale do samego końca miała nadzieję, że przejdą obok i zostawią ich w spokoju. Niestety, na to się nie zanosiło. Junia niechętnie odwróciła głowę i spojrzała przez ramię na mężczyznę, który się odezwał. Pierwszy raz słyszała jego głos, ale wiedziała, do kogo należał. Typ z lasu. Czarodziejka mogła przyjrzeć mu się w całej okazałości. Był wysokim, dobrze zbudowanym człowiekiem, o szerokich, pokrytych tatuażami barkach. Przystojnym, w bardzo oprychowaty sposób. Ogolony na łyso, za to z bujną czarną brodą i blizną przecinającą lewą stronę twarzy, wyglądał wypisz wymaluj jak wyjęty z listu gończego. I zapewne na takowych widniał. Za nim stała dobrze już Junii znana dwójka jej własnych porywaczy i jeszcze jeden, wyglądający na dopiero co obudzonego. Pokaźne zbiorowisko. Nie zapowiadało przyjemnej pogawędki. Ale nie zaszkodziło spróbować.
         - Czego panowie chcecie? - spytała czarodziejka, póki co całkiem neutralnym tonem.
         - No, no. Rzeczywiście niczego sobie zdobycz. - Łysy zupełnie zingorował jej pytanie i zaśmiał się do swoich kompanów. - To ona cię tak urządziła? - wskazał na kwitnące limo jednego z nich, po czym zaśmiał się znowu. - Świetnie. Lubię kobiety z charakterem.
         - Szef cię zabije, jeśli ją dotkniesz bez jego zgody - odburknął ten z podbitym okiem, wyraźnie niezadowolony z wypominania jego kontuzji.
         - Tylko jeśli się dowie.
         Łysy powiedział to takim tonem, jakby był przekonany, że do takiej sytuacji nie dojdzie. I nie było się czemu dziwić; przewaga, jaką miał nad pozostałymi obecnymi przy wozie zbójami, była dosyć widoczna. Nie tylko fizyczna, choć ta przede wszystkim, ale Junia czuła, że jego umysł był znacznie silniejszy od pozostałych. Nie na tyle, żeby stanowić dla niej większe zagrożenie, ale ten facet nie był zwykłą płotką. Z jego aurą było coś nie tak. Coś tłumiło jej zapach; po krótkim badaniu, czarodziejka stwierdziła, że miało w tym udział jakieś zaklęcie, choć sam zainteresowany zdawał się nie posiadać rozwiniętych zdolności magicznych, w każdym razie na pewno nie na tyle, by był w stanie tłumić własną aurę. Ktoś inny chciał ukryć jakieś informacje o tym człowieku? Ciekawe, bardzo ciekawe. I równie niepokojące. To się Junii nie podobało. Tak samo jak spojrzenie, którym mężczyzna ją zmierzył.
         - Co powiesz na to, żeby to była nasza mała tajemnica, hm? - Uśmiechnął się do niej, a ona nabrała gwałtownej ochoty na nasłanie na niego jakiejś wyjątkowo paskudnej wizji.
         - Każda tajemnica ma swoją cenę - powiedziała zamiast tego. - Nie stać cię na to, by kupić moje milczenie.
         Przez dwie sekundy panowała pełna konsternacji cisza, którą przełamał śmiech łysego. Reszta po chwili poszła w jego ślady.
         - Urocza naiwność - stwierdził mężczyzna. - Chętnie pokazałbym ci, w jakie sposoby można skłonić kogoś do milczenia, ale za uszkodzenie towaru szef już na pewno by mnie zabił. A ja lubię mieć głowę na karku, wiesz? … Dobra, co tu jeszcze mamy?
         Zrobił krok w bok, by przyjrzeć się Terence’owi. Junia w międzyczasie odsunęła się poza zasięg czyichkolwiek niechcianych rąk, usiadła ze skrzyżowanymi nogami i zamknęła oczy, skupiając się na jednym uczuciu. Uczuciu, które powędrowało w przestrzeń i zalęgło się na dnie świadomości mężczyzny z lasu, kiełkując w przeświadczenie, które w miarę upływu czasu miało pięknie wzrastać. Tak, Junia była zła. Znała ten typ człowieka i nie miała skrupułów, by takiemu boleśnie uprzykrzyć życie; miał zbir pecha, że trafił akurat na nią. Lecz czarodziejka nie zamierzała ujawniać wrogom swoich umiejętności. Potrafiła zasiać spustoszenie, nie zostawiając po sobie śladu; jedynie podrzucając niepozorną myśl, niby własną. Czający się w ukryciu lęk, powodowany cichym podszeptem, który wziął się nie wiadomo skąd.
         “Jest więcej osób, które mogą cię zabić.”
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Był spokojny. O siebie, o swój plan, który teraz się rozrósł… i o całą sytuację, w której się znalazł. Został złapany tylko dlatego, że chciał, żeby go złapali. Gdyby było inaczej, goniący za nim mężczyźni nie wróciliby do tego obozu, a ich ciała zostałyby zjedzone przez leśnych mięsożerców, a później przez padlinożerców. Pokiwał głową na jej słowa, może zbyt wcześnie ją ocenił; może powinien widzieć w niej bardziej sojusznika, a jeśli nie, to przynajmniej osobę, która ma podobne plany i będzie chciała z nim współpracować, nawet jeśli będzie to tylko chwila. A jeśli doszłoby do jakiejś walki, nie będzie musiał jej obserwować, żeby wiedzieć, kiedy nagle zmieni stronę. I nie chodziło tu o to, że nagle przeszłaby na stronę porywaczy, a bardziej o to, że zdecydowałaby się walczyć po swojej. Tylko i wyłącznie swojej, która byłaby inne od strony jego i porywaczy, a jednocześnie nie pokrywałaby się z planami, przekonaniami i zamiarami Terence’a. Tak… wspólny plan może niekoniecznie temu zapobiegnie, lecz sprawi, że szanse na to będą niższe.
Znów się nie odzywał, jednak tylko dlatego, że zapamiętywał informacje, które mu przekazała. Już wtedy, gdy wyczuł to, że przesłała w jego stronę emocje, które miał wziąć za swoje, mógł spodziewać się, że to nie jest jej jedyna umiejętność. Musiała władać magią umysłu, i to na wysokim poziomie – tego był pewien. Jednocześnie domyślał się, że na pewno nie jest to wszystko, co umie kobieta.
         – To przydatne informacje – oświadczył po chwili, a przy okazji dał sobie nieco więcej czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią na jej pytanie. Nie był pewien, ile może wyjawić, ile w ogóle chciał jej powiedzieć.
         – Mogę, na przykład, w dowolnej chwili wypuścić nas z tej klatki – powiedział cicho. Nie chciał, żeby usłyszał go ktoś inny poza Junią, a to, że powiedział „na przykład” mogło oznaczać, że to tylko jedna z rzeczy, które może zrobić i, które będą pomocne w realizacji planu. Mogło… i właśnie to oznaczało, bo zdecydował się nie mówić jej o magicznych tatuażach i o tym, do czego są one zdolne. Wydawało mu się, że czarodziejka i tak mogła już wyczuć ich magiczną aurę, ale nie pytała o nic z tym związanego. Sam też wolał o tym nie wspominać, nie teraz przynajmniej.
         – Pozbędę się też wszystkich niebezpieczeństw z ich strony – dodał jeszcze. „Ich”, czyli porywaczy, którzy ich złapali, nie tylko ich zresztą, i którzy na pewno nie pozwolą im uciec, gdy chociażby jeden zobaczy, co robią i zda sobie sprawę z tego, że musi zbudzić pozostałych, bo inaczej ich „towar” ucieknie. I jednocześnie, razem z nim, ich zarobek, a na tym przecież im zależało – na pieniądzach z udanych łowów i późniejszego handlu, który odbędzie się w miejscu, do którego będą teraz zmierzać. O ile w ogóle uda im się wyruszyć, bo może być tak, że Terence swój plan wcieli w życiu już tej nocy.

         – Możemy od… - nie dokończył propozycji, bo głos należący do jednego z łowców niewolników przerwał mu. Mężczyzna wtrącił się w ich rozmowę, ale raczej nie słyszał jej wcześniejszej części. Nie odzywał się, choć jednocześnie gotowy był do nagłej interwencji, jeśli Junia by sobie nie poradziła. I to nie tylko słownej, bo, w razie czego, mógłby uderzyć w rękę brodacza, z którym kobieta właśnie rozmawiała. Co prawda, wtedy możliwe, że wywlekliby go z klatki i nieco obili, ale zniósłby to bez problemu. Znajdował się już w o wiele gorszym położeniu i wychodził z tego cało – nie planował, żeby teraz było inaczej.
Gdy łysy przeniósł spojrzenie z niego na nią, Terence najpierw zmierzył go spojrzeniem oczu, które teraz przypominały dwa okrągłe, zamarznięte jeziora – biło też od nich podobne zimno, choć jedynie metaforyczne. Nie odzywał się, nie mrugał – ale patrzył prosto w oczy brodacza. Nie był to wzrok, który mógłby zabić, gdyby dało się to zrobić spojrzeniem. Bardziej sugerował, że osoba patrząca na kogoś w ten sposób nie widzi zagrożenia w kimś, na kogo patrzy i bez zastanowienia się, zabiłaby tę osobę, gdyby miała taką możliwość.
         – Co się tak gapisz, Blady? - odezwał się w końcu mężczyzna.
         – Masz coś do mnie? - zapytał go. Ton głosu sugerował rosnące zdenerwowanie brodacza. Narastające zdenerwowanie, tylko, że takie, które prowadzi do agresji.
         – Jedynie odrazę – odparł Terence. Nic nie wskazywało na to, żeby kłamał, a szczerość jego głosu widocznie musiała przelać czarę, w której zbierały się emocje brodacza.
         – Ty…! - krzyknął tamten i jednym ruchem dopadł do klatki, aby złapać za rękę siedzącego przy kratach przemienionego. Nie pozwolił mu na to. Płynnym ruchem zabrał jedną dłoń, a później drugą, gdy tamten ponowił zamiary. Przy trzecim razie, złożył dłoń w pięść i uderzył w palce tamtego, z siłą, na którą pozwalała mu pozycja siedząca i ten niewielki pęd, jaki mógł nadać tej części ciała.
         – Bladego też mamy nie tykać. Szef chce zbadać go osobiście. I to niedługo, gdy tylko zjawi się ponownie – powiedział jeden z towarzyszy tego agresywnego. Może chcieli też oszczędzić tamtemu dalszej kompromitacji, do której mogłoby dojść, gdy w dalszym ciągu ponawiałby próby złapania ręki Terence’a. W odpowiedzi na słowa towarzysza, brodacz sapnął i szarpnął się w stronę klatki, jakby nadal chciał robić to, co robił przed chwilą, ale w ostateczności kiwnął głową i się opanował.
         – Jeszcze się z tobą policzę – odparł tylko. W jego głosie dało wyczuć się agresję i chęć przyłożenia komuś aż za dobrze. Chęć przyłożenia komuś i chęć uderzenia samego Terence’a, w końcu agresja ta była skierowana właśnie w jego stronę. Chwilę później cała trójka odeszła w stronę namiotów porywaczy, może chcieli uspokoić swojego kompana.
         – Zostawisz mi go czy sama będziesz chciała się nim zająć, gdy będziemy uciekać? - zapytał Junię. Cóż, chyba nie mógł jaśniej – poza powiedzeniem tego wprost – powiedzieć, że nie ma zamiaru pozostawiać ich przy życiu.
         – A wcześniej, zanim ten osobnik nam przerwał, proponował, żebyśmy odpoczęli – dodał jeszcze.
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         No dobrze, musiała przyznać, że zaczynała się całkiem nieźle bawić, mimo iż rozrywka nadeszła niekoniecznie z tej strony, z której czarodziejka by się jej spodziewała. Zakładała, że porwanie będzie jej indywidualnym przeżyciem i zapomniała wziąć pod uwagę możliwości złączenia się w tym doświadczeniu z drugą osobą. Tymczasem dopiero to złączenie właśnie wzbudziło w niej na nowo iskierkę zapału, która zdążyła nieco przygasnąć.
         Postanowiła więc tymczasowo skupić większość swojej uwagi na przebywającym z nią w klatce przemienionym. Przynajmniej do czasu, kiedy wcielą w życie plan ucieczki i uwolnienia przy tym pozostałych ofiar, schwytanych przez łowców; wówczas będzie mogła nasycić umysł pełnią akcji i trochę się w niej przydać. Nawet jeśli nie w charakterze zabójcy - ta rola jej nie leżała - to choćby rozpraszacza, wsparcia czy przynęty.
         To nie był jej plan. Pierwotnie zamierzała dyskretnie się ulotnić, gdy sprawy przybiorą niekorzystny dla niej obrót lub gdy najzwyczajniej w świecie się znudzi na tyle, że przestanie mieć ochotę na zabawę w porwanie. Ale to… To było znacznie bardziej interesujące. Nie mogłaby powiedzieć, że cieszyła się ze schwytania Terence’a - nie życzyła mu źle - chociaż w takim układzie nie zamierzała narzekać na jego towarzystwo. To było całkiem dobre zrządzenie losu.
         - Na przykład, hm - zacytowała jego słowa, bezbłędnie zinterpretowawszy ich wydźwięk. Uśmiechnęła się lekko, ale nie dopytywała. Ona odsłaniała swoje atuty stopniowo, więc także i jemu pozwoliła na przyjęcie podobnej strategii. Nigdzie im się w końcu nie spieszyło.
         Możliwość opuszczenia klatki w sposób inny niż mentalne nakłonienie jednego ze zbirów do ich wypuszczenia brzmiała obiecująco. I zdecydowanie bardziej przypominało prawdziwą ucieczkę z prawdziwej niewoli, niźli magiczna manipulacja otoczeniem. Postanowiła więc, gdy przyjdzie co do czego, pozwolić Terence’owi wziąć sprawy w swoje owinięte bandażami, fascynujące ręce. Ona będzie się przyglądać, w ostateczności na chwilę udając damę w opałach. Czy coś w tym stylu.
         - Och, to są zwykłe płotki - machnęła ręką lekceważąco. - Nie martwię się zagrożeniem z ich strony. Ale jeśli masz ochotę osobiście się z nimi zabawić, nie będę ci w tym przeszkadzać.
         Niewykluczone, że zdradziła trochę za dużo. Dama w opałach nie powinna być taka zuchwała względem swoich oprawców. Cóż, mniejsza o to. Po tej popisowej demonstracji części swoich umiejętności, kiedy to dokonała rozeznania w terenie nawet nie zmieniwszy pozycji, w której siedziała, nie musiała już szczególnie udawać niepozornej, bezbronnej ofiary. To wręcz byłoby niemal jawną obrazą dla inteligencji mężczyzny, z którym rozmawiała; choć może w jego aurze nie wyczuwała jakichś nadzwyczajnych jej pokładów, należał mu się z jej strony szacunek, nie protekcjonalność. Tym bardziej, że skoro, jeśli uwierzyć mu na słowo, mógł w każdym momencie ich uwolnić i zrobić przy tym demolkę w okolicy, to znaczy, że w zanadrzu miał coś równie imponującego. Może nawet bardziej.
         - Interesująca oferta. Hojna - podsumowała w końcu. - To twój pierwszy raz czy masz już doświadczenie w uciekaniu przypadkowym zbirom?

         Nie spodobało jej się to, że rzeczone zbiry postanowiły wtrącić się w ich rozmowę. Można być kryminalistą, w końcu z czegoś trzeba żyć, ale dlaczego od razu pozbawionym znajomości podstawowych zasad dobrego wychowania? Doprawdy, sam ten fakt był już wystarczająco irytujący, a intencje, z jakimi łysol zwrócił się do niej, tylko tę irytację wzmogły. Poczuła niejaką ulgę, gdy mężczyzna zmienił swój obiekt zainteresowań i wyładowywał toksyczne poczucie władzy na przemienionym, choć była w gotowości, by zareagować i wpłynąć na jego umysł lub ciało, gdyby miało dojść do rękoczynów, poważniejszych od szturchańców po rękach. Nie to, żeby sądziła, że Terence nie byłby w stanie poradzić sobie z łysym, ale w zgodzie z odruchem szerzącej pomoc uzdrowicielki wolała z góry zapobiegać niepotrzebnej przemocy. Zwłaszcza że poniekąd to ona pierwsza rozdrażniła oprycha. Na szczęście skończyło się tylko na groźbach.
         Skupiła się na dyskretnym przesyłaniu trującej myśli łysolowi - mocniej na tej dyskretnej części, jako że samo zaszczepienie myśli nie jest niczym trudnym; cała sztuka polega na zrobieniu tego w taki sposób, by druga osoba wzięła to za wytwór własnego umysłu - dlatego pytanie Terence’a dotarło do niej z pewnym opóźnieniem. Otworzyła oczy, nie patrzyła jednak na przemienionego, ale na namiot, w którym zniknęli oprawcy. Zmarszczyła lekko brwi.
         - Nie zamierzam nikogo zabijać, więc jeśli o to ci chodzi, masz wolną rękę z mojej strony - odrzekła, szczerze i zupełnie poważnie. Nie bawiła się w domysły. - Ale, jeśli pozwolisz, chciałabym wcześniej odpłacić mu pięknym za nadobne. Po stokroć. Zapewne nie jestem pierwszą, którą potraktował w ten sposób, ale na pewno będę ostatnią. Podejrzewam, że w innych przypadkach mógł nie poprzestać tylko na słowach. Takim jak on nie będę odpuszczać. Najgorsze utrapienie w moim fachu - mruknęła nieco ciszej.
         W końcu pośrednio to było przyczyną jej obecności tutaj. Rozmowa z Evie i wspomnienia półelfki, wciąż przechowywane w ametystowym naszyjniku, wzbudziły w Junii głód wrażeń. Choć może brzmiało to wątpliwie moralnie, stworzyło to okazję wejścia w umysł dewianta i unieszkodliwienie go. Nie było to może dużym osiągnięciem w skali świata, w którym podobnych degeneratów było z pewnością wielu, ale zawsze to krok w stronę ukrócenia ich działalności. Tylko tyle. I aż tyle. Junia czuła, że była to winna Evie, a także innym dziewczętom i kobietom, które spotkały takie okropieństwa.
         - Rzadko uciekam się do fizycznej przemocy - dodała, kierując w końcu na rozmówcę spojrzenie, w którym nie było nic z poprzedniej zawadiackości. - Chcę jednak, żebyś wiedział, że nie będę się wtrącać w twoje działania względem tych drani. Jeśli będziesz chciał wyrżnąć przeciwników, proszę bardzo. Pomogę ci uwolnić nas i pozostałych, a co zrobisz oprócz tego, to nie moja sprawa. Nie będę stawać w obronie osób, które na to nie zasługują.
         Na dźwięk słowa “odpoczynek” wyraz jej twarzy złagodniał. Czarodziejka uśmiechnęła się nawet nieznacznie.
         - Cóż innego tak naprawdę nam pozostaje…
         Rozsiadła się w klatce nieco wygodniej - na tyle, na ile pozwalały na to panujące weń warunki - opierając się o jej pręty całym ciałem. Westchnęła głęboko, pozwalając temu westchnieniu płynnie przejść w cichą melodię, nuconą niemal szeptem. Sięgnęła do swoich włosów, zgarniając te, które zakrywały boki jej twarzy; odgarnęła je i zaczęła splatać z ich części dwa luźne warkocze. Najpierw z jednej strony, od czoła, nad uchem, potem z drugiej, w ten sam sposób, by ostatecznie połączyć je w jeden grubszy z tyłu głowy. Nie miała w tym większego celu, ale chciała zająć czymś ręce, a uporządkowanie rozczochranego gniazda na głowie mogło przydać się na zaś. Kiedy będą uciekać, wolałaby nie mieć gąszczu kłaków smyrających ją po twarzy i wchodzących do ust i oczu.
         - Ciebie też uczesać? - spojrzała na białe kosmyki włosów Terence’a i wyszczerzyła zęby. Żartowała oczywiście, co dało się wyczuć z tegoż uśmiechu, a także z na powrót wesołego tonu jej głosu. Chociaż gdyby mężczyzna przystał na tę propozycję, nie wycofałaby się z niej. A to z jednej oczywistej przyczyny. Bezczynne siedzenie na zadku najzwyczajniej w świecie ją nudziło.
         - Masz jakąś konkretną wizję naszej ucieczki? Na przykład, kiedy zamierzamy wcielić ją w życie? Siedzenie tutaj jest nużące - przewróciła oczami, mając w planach trochę na ten stan ponarzekać. Wtedy jednak do niej dotarło. - Rozumiem. Czekasz aż pozostałe zbiry wrócą do obozu, prawda? Tu nie chodzi o zwykłą ucieczkę, to coś osobistego, mam rację?
         - Przepraszam, nie musisz odpowiadać - dodała, niemal natychmiast, mimowolnie przyciskając dłoń do szyi. - Oczywiście, że prywatne sprawy mają prawo takie pozostać. Wbrew pozorom, nie jestem wścibska. Ciekawa z natury, owszem, ale nie wścibska.
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Wzruszył ramionami, nie chciał angażować jej w swój plan bardziej, niż już to zrobił, dlatego uznał, że to nawet dobrze, że nie chciała dołączać do jego walki. Uwolnienie i pomoc więźniom była dla niej wystarczająca, tak mu się przynajmniej zdawało. Nie miał też zamiaru wyjawiać jej szczegółów na temat swoich zdolności – sam jeszcze do końca nie był pewien, jak przebiegnie sam moment uwolnienia z klatki. Na pewno nie będzie chciał robić tego głośno, także odpadało zwyczajne zniszczenie części klatki z wejściem do niej. Może uszkodzi sam zamek? Wtedy metalowe drzwiczki nie opadną na coś, co sprawi, że wydadzą one dźwięk, który zbudzi tych łowców, którzy będą już spać. Zastanawiał się też nad tym, co wcześniej powiedział jeden z mężczyzn. Zanosiło się na to, że tamten mag – znajomy jego brata i jeden z przywódców tej ich całej organizacji przestępczej – ma się tu niedługo zjawić, widocznie zainteresowany jego rękami. Wyglądało też na to, że go nie rozpoznał. Nie widział w nim osoby, która od dawna nie powinna już żyć, ale to akurat Terence mógł wykorzystać na własną korzyść. Mógł i na pewno to zrobi.
         – Zdarzało mi się to robić… Kiedyś – odpowiedział tylko. Teraz był silniejszy niż „kiedyś”, nie musiał uciekać przed kimś, kto w tamtym czasie mógł mu mniej lub bardziej zagrozić, może i nawet pozbawić życia, teraz stawiał czoła takim zagrożeniom i wychodził z takich konfrontacji zwycięsko.

Znów wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru zmieniać czyjegoś nastawienia do „sprawy”, więc nie planował nawet namawiać Junii na to, żeby zastanowiła się nad zmianą nastawienia i, żeby chciała dołączyć do tego, co zaplanował dla wszystkich obecnych tu porywaczy. Tylko jednego nie planował zabijać od razu. Przed ukróceniem życia maga, przywódcy tej grupy, chciał go jeszcze przesłuchać. Potrzebował informacji, które ten mógł posiadać. Mógłby nawet powiedzieć mu, że współpraca mu się opłaci i, że jeśli odpowie na jego pytania, to poważnie zastanowi się nad puszczeniem go wolno. Będzie to oczywiście kłamstwo, bo Terence nie miał zamiaru zmieniać zdania i wcześniej zaplanowanej zemsty, ale tamten przecież nie musiał tego wiedzieć.
         – Świetnie. Obawiałem się, że może będziesz chciała odwieść mnie od zabijania ich, ale cieszę się, że tego nie zrobisz – odparł. Nie musiała angażować się w walkę, jeśli sytuacja tego nie wymagała. Wątpił akurat w to, żeby pozwoliła zbirom zaatakować siebie lub jednego z więźniów, nie wydawała mu się osobą, która pozwoli im na to i będzie stała obok i tylko patrzyła, gdy tamci zadają ból pozostałym więźniom i próbują zaciągnąć ich z powrotem do klatek.
Również rozsiadł się nieco wygodniej, oparł się nawet plecami o kraty klatki. Zaproponował odpoczynek, bo sam również go potrzebował. Chciał być w pełni sił nie tylko wtedy, gdy będą uciekać, lecz również wtedy, gdy nastanie jego ponowne spotkanie z magiem. Angus, tak, właśnie tak miał na imię. Terence znów sobie to przypomniał. Stało się to już wcześniej, gdy zobaczył go pierwszy raz; gdy nastało ich pierwsze spotkanie w tym konkretnym miejscu. Przymknął na chwilę oczy, choć otworzył je zaraz, gdy usłyszał pytanie kobiety.
         – Co…? Nie. Nie potrzebuję tego – odpowiedział po chwili i odruchowo przeczesał swe włosy. W następnej chwili westchnął. Naprawdę chciał odpocząć i liczył też na wyciszenie, a nie na pytania, które nagle wypadły z jej ust i poleciały prosto w jego stronę.
         – W nocy, ale nie dlatego, że będą tu wszyscy. Wtedy na pewno zostawią mniej osób pilnujących obozowiska, a większość będzie spała. Łatwiej będzie się ich pozbyć, zanim któreś z nich zaalarmuje pozostałych – to mówił w czasie, gdy na nią nie patrzył. Znów przymknął oczy, ale był przytomny, w końcu odpowiadał na zadanie przez kobietę pytania. Tyle tylko, że nie zdradził jej wszystkiego – bo sam wydostanie się z klatki nawet bez niszczenia zamka, chciał wykorzystać okazję, gdy zostanie zabrany do Angusa – i dopiero, gdy już skończy z nim, pozbędzie się wtedy wartowników i, przy okazji, otworzy klatkę, w której teraz siedzą. Zajmie się też pozostałymi, jeżeli Junia nie będzie miała sposobu na to, żeby je otworzyć. Właściwie, przecież może ją o to teraz zapytać. Taka okazja, gdy nikt nie pilnował aktualnie tej części obozowiska łowców, była dobra, żeby o tym rozmawiać.
         – Będziesz w stanie otworzyć zamki w pozostałych klatkach? - zapytał o to, o czym myślał. Oczywiście, wcześniej już zignorował jej ostatnie pytanie i nie zamierzał do niego wracać. Nie planował, nie zamierzał nawet, wyjawiać jej więcej niż to, co powinna wiedzieć na temat jego planu.
         – Chciałbym wiedzieć, co mam robić, gdy już się uwolnimy. Czy będę mógł zostawić uwolnienie pozostałych tobie, czy może tym też będę musiał się zająć z równoczesnym pozbywaniem się wartowników tak, żeby pozostali się nie zorientowali – dodał jeszcze. Po odpowiedzi Junii, będzie musiał wprowadzić w swój plan pewne poprawki. Niewielkie, co prawda, ale chciał, żeby znalazły się tam od razu, zanim jeszcze zacznie wykonywać tamtą jego część.
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         Spośród wszystkich członków Konwentu Junię, jak na ironię, wyróżniała racjonalność. Oczywiście nie ta dotycząca starannego planowania swoich działań, ale ta, która pozwalała czarodziejce twardo stąpać po ziemi, podczas gdy cała reszta stowarzyszenia unosiła się nad nią, w swojej radosnej bańce ideałów. Zdaniem Konwentu każda istota miała w sobie pierwotne dobro, a jeśli z jakiegoś powodu pogrążyła się w mroku, obowiązkiem posłanniczki było sprowadzenie biedaka z powrotem na właściwe tory. Junia nie była przekonana co do słuszności tego podejścia. Podczas swoich wędrówek zdążyła zetknąć się z tak wieloma obliczami zła, iż nie miała wątpliwości co do jego istnienia. Niektórzy świadomie wybierali jego ścieżkę i wcale nie mieli ochoty się “nawrócić”, dla innych było zwyczajnie za późno. Dlatego też tam, gdzie Konwent widział naczynia do przelewania weń empatii, Junona mówiła stanowcze “nie”. I stawiała bardzo jasną granicę, przebiegającą tam, gdzie zaczynała się krzywda drugiego człowieka.
         - Zadając komuś cierpienie, dajesz zgodę na to, by potraktowano cię z wzajemnością - zwykła mawiać. I pozostawała wierna swoim słowom. Starała się nigdy nie być stroną wszczynającą konflikt, lecz jeśli już jej się to zdarzyło, była gotowa przyjąć konsekwencje w postaci słusznego odwetu. Tak w jej przekonaniu wyglądała sprawiedliwość.
         To sprawiało, że nie miała skrupułów wobec niegodziwych porywaczy. Nie skrzywdzili jej wprawdzie w żaden namacalny sposób, ale tylko dlatego, że akurat ona nie pozwoliłaby im na to. Powodów do osobistej zemsty zatem nie miała, dlatego postanowiła zostawić przemoc temu, kto miał na nią ochotę. Choć gdyby sytuacja przybrała jakiś nieoczekiwany obrót albo pojawiły się nowe okoliczności, czarodziejka nie zamierzała się powstrzymywać. Siłą fizyczną ani jakimikolwiek umiejętnościami bojowymi poszczycić się nie mogła, miała jednak w zanadrzu broń znacznie straszniejszą od miecza czy sztyletów. Zadającą rany nierzadko boleśniejsze, bowiem niedostrzegalne, a co za tym idzie - trudniejsze do zbadania i wyleczenia. Na pogrążony w chaosie umysł nie wystarczy w końcu nałożyć bandażu.
         - Widzisz, a ja pierwszy raz biorę udział w czymś takim. - Junia przyznała się do swojego braku doświadczenia. Ta informacja była najmniej istotnym elementem sekretu. Na tyle niepowiązaną z całą resztą, iż jej wyjawienie nie powinno mieć większego wpływu na obraz siebie, jaki pradawna kreowała względem Terence’a. A nawet jeśli, to ów mentalny taniec na granicy szczerości i tajemniczości był emocjonalnie satysfakcjonujący. Bądź co bądź, nie istniał żaden realny powód, dla którego czarodziejka musiałaby ukrywać jakąś część swojej tożsamości.
         Tak było po prostu zabawniej.

         Festiwal wzruszania ramionami trwał w najlepsze. Teraz przyszła kolej na Junię.
         - Zajmuję się wieloma sprawami, ale do strażniczki moralności mi daleko. Gdyby chodziło o niewinne osoby, nie pozwoliłabym ci podnieść na nie ręki, wtedy zaś zapewne doszłoby między nami do nieprzyjemnej konfrontacji. - Jej głos był całkowicie spokojny, brzmiał niemal niedbale, jednak z oczu czarodziejki, pochmurnych jakby i zapatrzonych w bliżej nieokreślony punkt przed nią, dało się wyczytać, iż kobieta w żadnym wypadku nie żartowała. Nie był to może na tyle silny przekaz, by można go było uznać za groźbę, lecz z pewnością zawierał w sobie subtelną nutkę ostrzeżenia. - Jednakowoż w obecnej sytuacji nie będę przeszkadzać. Ani prawić morałów na temat tego, co jest słuszne, a co nie. Nie mnie to oceniać.
         Tym bardziej, że przecież nie znała żadnych szczegółów z punktu widzenia przemienionego. Żadnych motywów. Bez tego nie sposób było odnieść się do całokształtu okoliczności, nawet gdyby Junia chciała to zrobić. A na ten moment nie czuła takiej potrzeby. Kiedy wykonają ruch i akcja nabierze rozpędu, wtedy pradawna będzie zmuszona do wyostrzenia swego skupienia w celu szybkiej analizy zmiennych - i wtenczas nieco głębsza wiedza może być przydatna. Teraz jednak nie działo się nic takiego, w związku z czym czarodziejka pozwoliła swoim myślom dość swobodnie błądzić po bezdrożach, w akompaniamencie przyśpiewki, która wydobywała się z ust kobiety. Melodia płynęła cichutko, mieszając się harmonijnie z szumem wiatru i pluskiem płynącej nieopodal rzeki, aż została zakłócona basowym dysonansem. To żołądek Junii ponownie upominał się o należne mu składniki odżywcze. Znacznie głośniej niż za pierwszym razem, w dodatku nieco już boleśnie. Pradawna westchnęła, marszcząc brwi. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, by poprosić łowców o posiłek - nawet bez wspomagania się magią, wystosować najzwyklejszą w świecie prośbę - ale zaraz potem przypomniała sobie irytującą mordę łysola, co skutecznie zniechęciło ją do podjęcia tego kroku. Głodna Junia łatwiej wpadała we frustrację, a ponowne towarzystwo bezczelnego prostaka, którego dopiero co udało im się pozbyć z najbliższego otoczenia, z pewnością takową by wywołało. Kobieta wybrała więc święty spokój, dla dobra wszystkich.
         Do nocy zostawało jeszcze trochę czasu, z którym czarodziejka nie wiedziała, co zrobić. Idąc w ślady towarzysza, przymknęła na chwilę oczy, pozwalając zmysłowi wzroku trochę odpocząć. Do dalszej rozmowy wystarczał jej słuch i sprawne usta. Tym bardziej, że Terence zdawał się mieć chwilowo dość jej zaangażowania we wszelkiego rodzaju interakcje. Cóż, nie zamierzała się naprzykrzać. Wyraziła uprzednio nadzieję, iż on nie będzie tego robił, ale przecież to działało w dwie strony. Nie chcąc ryzykować przeciągnięcia struny i strzelenia nią w twarz kiełkującej współpracy, zamilkła na pewien czas, w oczekiwaniu aż mężczyzna przerwie ciszę, kiedy sam poczuje chęć do rozmowy.
         Co właściwie stało się szybciej niż Junia przypuszczała.
         Słysząc rozbudowane pytanie, otworzyła jedno oko, kierując spojrzenie w stronę dzielącego z nią lokum osobnika.
         - Obawiam się, że ja sama nie posiadam umiejętności, która by mi to umożliwiła - rzekła, zgodnie z prawdą. - Ale jeśli taką rolę przewidujesz dla mnie w swoim planie, to może będę mogła coś na to zaradzić.
         W końcu nikt nie powiedział, że musi otwierać zamki własnoręcznie, prawda? Kącik ust czarodziejki drgnął, w powstrzymywanym uśmiechu.
         - W kwestii zajmowania uwagi przeciwników mogę być bardziej przydatna.
         Teraz już uśmiechała się otwarcie. Uwaga była jednym z zachodzących w umyśle procesów poznawczych, a w tego typu zagadnieniach Junia nie miała sobie równych. Nie miałaby również problemu, by namieszać w głowie kilku osobom naraz, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie chciała jeszcze ujawniać tych informacji, ale liczyła na to, że po popisowym numerze z czytaniem umysłów przebywających w obozowisku łowców, Terence zdoła wyciągnąć odpowiednie wnioski. Tak naprawdę, znaczną część grupy oprawczej pradawna potrafiłaby bez większego wysiłku unieszkodliwić w pojedynkę, nawet nie wychodząc z klatki. Nie miała pewności co do osobliwej aury łysego z lasu, a największą zagadkę stanowił szef; oni mogli być potencjalnie problematyczni. Gdyby Junia nie miała wsparcia w postaci tajemniczego demona, z dużym prawdopodobieństwem poradziłaby sobie sama. Ale skoro już los się do niej uśmiechnął, mogła podejść do sprawy z nieco większą swobodą i skupić się na tym, w czym czuła się komfortowo.
         I poniekąd umyć ręce od brania w nie bezpośredniej odpowiedzialności za ewentualny uszczerbek na zdrowiu porywaczy. A na takowy zdecydowanie się zanosiło.
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Uśmiechnął się lekko, choć nie do końca wiadome było czy może zrobił to do czegoś, o czym pomyślał, czy może w związku ze słowami, które wypowiedziała jego towarzyszka. On wiedział. Zrobił to wtedy, gdy zdał sobie sprawę z tego, z jakiego typu osobą miał do czynienia; z jaką osobą przyszło mu zgodzić się na współpracę. Na dążenie do wspólnego celu.
         – Niewinne osoby nie musiałyby się bać o to, że coś im się stanie z mojej ręki – odpowiedział jej tylko. Był napędzany zemstą, to prawda, jednak nadal pozostały w nim zasady, którymi kierował się w czasie poprzedniego życia. Zmodyfikował je nieco, to fakt, ale ich podstawy nadal pozostawały takie same.
Niedługo po tym, ta rozmowa właściwie dobiegła końca. Czas odpocząć nieco, przygotować się na to, co chcieli zrobić i być wtedy w jak najlepszej możliwej formie. Choć cisza ta, w trakcie odpoczynku, nie trwała zbyt długo, bo w umyśle Terence’a pojawiło się pytanie, które postanowił zadać od razu. Nie otworzył oczu, choć przez zdawał się nimi patrzeć w miejsce, w którym siedziała kobieta i to mimo tego, że powieki nadal zasłaniały jego narządy wzroku.
         – Możesz też poszukać kluczy. Podejrzewam, że jedna osoba w tej bandzie jest kimś w rodzaju klucznika, który nosi przy sobie klucze do klatek… albo zostawiają je w jednym, konkretnym miejscu. Mogą być przez kogoś pilnowane, ale jednocześnie też może wziąć je sobie każdy, komu akurat będą potrzebne – odparł po chwili. Nie był pewien, na co zdecydowała się grupa, która ich więziła, ale nie wyglądali na osoby, które w jakiś skomplikowany sposób zajęłyby się sprawą przedmiotów, które otwierają klatki.
         – Zajęcie ich uwagi też może okazać się przydatne – dodał jeszcze.
         – Sam też mogę poszukać kluczy i oddać je tobie. Poszukiwania te na pewno pójdą łatwiej, kiedy nie będę musiał tak bardzo skupiać się na tym, żeby mnie nie zobaczyli – powiedział jeszcze. To chyba było jedną z najlepszych rzeczy, na jakie mógł teraz wpaść i to tak, żeby wykorzystać umiejętności Junii.
         – To wychodzi na to, że wstępnie mamy plan działania – podsumował na koniec. Oczy otworzył tylko na chwilę, głównie po to, żeby spojrzeć w górę i sprawdzić, jaką mamy porę dnia, ale jednym – acz krótkim – spojrzeniem obdarzył też Junię.

Po jakimś czasie, sam Terence nie był pewien po jakim, jeden z członków łowców niewolników podszedł do ich klatki. Nie otworzył jej od razu, poczekał na to, aż dołączy do niego dwójka innych, w tym również Łysy, z którym wcześniej oboje mieli do czynienia i, który, cóż, zwyczajnie ich nie lubił.
         – Blady. Wyłaź – zakomunikował rozkazującym tonem.
         – Bądź gotowa – powiedział cicho przemieniony, gdy przechodził obok towarzyszki w „niedoli”.
         – Co tam szepczesz? – zapytał Łysy, uważnie przyglądając się Terence’owi.
         – Narzekam tylko na to, że będzie transportował mnie taki idiota – odparł. Widział, jak tamtemu drgnęła powieka, dlatego nie zdziwiło go, gdy został dość mocno popchnięty, gdy tylko opuścił więzienie na kołach. Wylądował prosto na ziemi, poczuł, jak ktoś od razu dodatkowo przyciska go do niej kolanem i łapie go za ręce, aby po chwili skuć go. Kolejne szarpnięcie podniosło go do pozycji siedzącej. Cóż, skłamałby, gdyby powiedział, że nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Zwłaszcza, gdy za swoimi plecami zobaczył Łysego.
Wiedział, o co chodzi. Wiedział, gdzie tamten miał go zaprowadzić. I wiedział też, że nadszedł czas, żeby wdrążyć plan w życie. Był wieczór, zaczynało robić się ciemno. A on, jak wspomniał wcześniej, chciał poczekać na noc. Jeśli nie, to przynajmniej na późny wieczór, gdy słońce będzie chowało się za horyzontem – wiedział, w jaki sposób zająć sobie ten czas. W końcu, chciał zadać kilka pytań osobie, do której właśnie był prowadzony.

Namiot, w którego stronę zmierzali, był większy od pozostałych i także dobrze oświetlony – przedmioty znajdujące się wewnątrz rzucały cień na ściany namiotu, spod których światło również wydostawało się na zewnątrz. Cień taki rzucał też osobnik, który znajdował się w środku. Już przybył. Dobrze. Problem stanowiła jedynie para łowców, którzy kręcili się w pobliżu – nie było tego widać od razu, ale nie ruszali się z konkretnej okolicy, więc Terence uznał ich za strażników, którzy mieli pilnować bezpieczeństwa osoby w środku. Ich szefa i osoby, która jako jedyna w tym obozie może zdradzić mu coś na temat pozostałych ważnych członków tej grupy i także na temat jego brata. Sprawcy tego wszystkiego. Sprawcy stanu, w którym Terence teraz się znajdował… i jednocześnie osoby, która była głównym powodem, dla którego zdecydował się żyć. Chciał się zemścić, tak, ale zemsta ta była konkretnie ukierunkowana. Najbardziej skierowana była w stronę jego brata, to oczywiste, jednak rykoszetem odbijała się też w każdego z jego przyjaciół; osób, z którymi stworzył on tę organizację przestępczą.
         – Do środka – znów ten rozkazujący ton Łysego. Przemieniony nie zamierzał się stawiać, grzecznie wszedł do namiotu, gdy jeden z kręcących się w pobliżu przestępców podniósł jego klapę.
Wewnątrz namiot bardziej przypomniał pracownię niż miejsce odpoczynku. Co prawda, znajdowało się tu też inne pomieszczenie, które teraz oddzielone było zasłoną i to tam mogło znajdować się łóżko i tak dalej, ale jego to nie obchodziło. Rozejrzał się po miejscu, w którym znajdował się teraz. Stoły zapełnione dziwnymi substancjami w różnych stanach skupienia i w różnych pojemnikach, biurku zawalone papierami, duże krzesło ze skórzanymi pasami unieruchamiającymi, a także stół, do którego przyczepione były podobne. I, na sam koniec, Angus, który uśmiechał się teraz w stronę Terence’a, ale nie do niego. Cieszył się z tego, że będzie mógł go zbadać – przyjrzeć się jego rękom – a padającego w jego stronę światło nadawało temu uśmiechowi złowieszczego wyglądu. Odwrócił się od przemienionego i zaczął patrzeć to na krzesło, to na stół. W końcu podjął decyzję.
         – Nawet nie próbuj mnie atakować albo uciekać, nie uda ci się. Bądź grzeczny, a wszystko pójdzie szybko, sprawnie i bez szkód dla ciebie i twojego ciała. Bez większych szkód przynajmniej, w końcu musisz się dobrze prezentować osobom, które będą zainteresowane kupnem – poinformował go, choć nie ukrywał w głosie uciechy z tego, że będzie go padał. I ciekawości, którą widocznie nadal wywoływały w nim ręce Terence’a. A on zamierzał posłuchać. Zamierzał nadal udawać posłusznego i czekać na odpowiednią okazję. Dlatego stał w miejscu, gdy Angus pozbywał się jego kajdan i, gdy ściągał też odzież z górnej części jego ciała. Ukradkiem obserwował go przez cały czas – zamierzał od razu przejść do planu, gdy tylko zauważy, że tamten sobie go przypomina; że zaczyna mieć świadomość co do tego, z kim ma do czynienia. Tylko, że – na szczęście – tak się nie stało. Mag zaprowadził go do krzesła, na którym posadził go i unieruchomił jego ręce i nogi. Odszedł od niego i podszedł do jeszcze innego stolika. Do takiego, na którym leżały różne przyrządy. Wyglądały na takie, które domyślnie znajdują zastosowanie w medycynie, jednak teraz – w rękach Angusa – na pewno nie będą służyły do leczenia.
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         Wyraz jej twarzy uległ zmianie. Zniknął mroczny cień czający się w głębi oczu pradawnej, a surowa powaga, będąca formą dyskretnego ostrzeżenia, ustąpiła miejsca przychylności. Junia wciąż posiadała zbyt małą wiedzę na temat siedzącego naprzeciw współwięźnia, by mogła ocenić go jako osobę, jednak łącząc ze sobą strzępki informacji, jakie zapewniała jej rozmowa i obserwacja, powoli wyrabiała sobie jako taki intuicyjny stosunek wobec niego. Zgodnie z zasadą podstawowego szacunku nie wchodziła - i nie zamierzała - do jego głowy, ale nie potrzebowała tego robić, by uznać szczerość jego słów. Na jakimś głębszym, półświadomym poziomie, wyczuwała istotę jego intencji; może i dobrymi nie można było ich nazwać, ale ich negatywna kwintesencja nie miotała się chaotycznie, ryzykując zranienie przypadkowych świadków, jeno była wręcz sztywno ukierunkowana w konkretną stronę. Jaka to była strona - tego Junia nie chciała dociekać, mimo autentycznego zaintrygowania. Wystarczała jej wiedza, że może być spokojna o bezpieczeństwo osób postronnych. I swoje własne.
         O to ostatnie zresztą niezbyt często się obawiała. To, że była dosyć pewna swoich umiejętności - to jedno. Druga sprawa była taka, że czarodziejka lubiła wywołaną ryzykiem adrenalinę, która stosunkowo często szła w parze z doświadczaniem nowych rzeczy. Podejrzewała, że kiedyś w przyszłości właśnie w taki sposób sprowadzi na siebie zgubę i śmierć: nieumyślnie - a może właśnie celowo, kto ją tam wie - w końcu wpakuje się w taką sytuację, która ją przerośnie. Z której nie zdoła wyjść obronną ręką. Czy zabawa w porwanie mogła być taką sytuacją? Junia szczerze w to wątpiła. Bywała już w znacznie gorszych “tarapatach” i jak dotąd nie przyniosło to jakichś bardziej przykrych skutków w jej życiu. Być może po spotkaniu szefa łowców będzie musiała nieco zrewidować swoje poglądy, na razie jednak, póki owa tajemnicza persona nie ingerowała w rozgrywkę, pradawna nie zamierzała martwić się na zapas. Póki co, mogła pozwolić sobie na leniwą swobodę.
         - Wiesz, mogę się nie znać na porwaniach i specyfice funkcjonowania grup przestępczych, ale nie urodziłam się wczoraj - uśmiechnęła się krzywo. Nie mówiła tego jednak złośliwie, raczej z lekkim rozbawieniem. - Myślę, że poradziłabym sobie ze zlokalizowaniem i zdobyciem kluczy.
         - Możesz mi je podrzucić, wtedy uwolnię resztę. Zadbam też o to, by nikt nas nie niepokoił przez ten czas. Jedno tylko pytanko: w jakim stopniu zdatni do walki mają być łowcy, jak już z nimi skończę? Bo widzisz, w zasadzie mogłabym ich unieszkodliwić, ale nie chciałabym ci psuć zabawy, jeśli masz życzenie robić to własnoręcznie.
         Niewinny uśmiech kobiety tworzył niezwykle silny kontrast dla jej podszytych groźbą słów. Z reguły nie czerpała przyjemności ze stosowania przemocy, jednak od czasu do czasu w pewnych okolicznościach danie nauczki osobom, które ewidentnie na takową zasłużyły, potrafiło być w pewien sposób satysfakcjonujące. Zresztą, Junia nie wyrządziłaby porywaczom trwałej krzywdy - no, może poza Łysolem, wobec niego chyba nie miałaby większych skrupułów - ot, utarłaby im trochę nosa i dała do myślenia.

         Za sprawą demonicznego towarzysza przebywanie w klatce stało się znacznie bardziej interesujące, co Junia zdążyła stwierdzić już wcześniej. Teraz dochodziła do wniosku, że gdyby nie uporczywy głód, który powoli zaczynał stawać się coraz bardziej dokuczliwy, czułaby się tu niemal jak w karczmie. Siedziała sobie w kącie, prowadząc z kimś niezobowiązującą rozmowę, podczas gdy z boku nadciągała grupa nachalnych mężczyzn, gotowych im się naprzykrzać. Z tą różnicą, że ci mężczyźni nie byli karczemnymi pieniaczami, szukającymi łatwej zaczepki pod wieczorną bójkę albo nieśmiałej kobiety, którą mogliby trochę podręczyć - ci tutaj mieli zapewne znacznie bardziej niegodziwe uczynki na sumieniu. Szczególnie silne to wrażenie było w przypadku znanego już więźniom łysego zbira, który niestety znów pojawił się w ich polu widzenia. Przeczucie podpowiadało Junii, że to oznaczało rychłą konfrontację.
         I nie pomyliło się ono. Mięśnie w ciele czarodziejki napięły się nerwowo, choć gdyby konflikt przerodził się w coś gorszego, nie zamierzała włączać się w niego w sposób fizyczny; użyłaby swojego umysłu i płynącej zeń magii. Umysł ów również wszedł w stan gotowości. Po samej kobiecie nie było tego jednak widać w żadnym stopniu; nie zmieniając nawet pozycji, w której siedziała, śledziła wzrokiem poczynania wszystkich obecnych tu osób. Skinęła lekko głową w odpowiedzi na słowa, które skierował ku niej Terence, przezornie jednak nie odpowiedziała na głos. Parsknęła za to śmiechem, słysząc bezczelny komentarz przemienionego. Oczywiście niemal natychmiast przestała się śmiać, gdy tylko mężczyzna oberwał za swoje zachowanie, nie mogła jednak odmówić mu uznania.
         - Niech ci się ta twoja wytatuowana gęba tak nie cieszy. - Gdy już podnieśli z ziemi Terence’a, Łysol zwrócił się do niej.
         Mało tego, podszedł do klatki i sięgnął między prętami, by pochwycić w dłoń kosmyk włosów czarodziejki. Zesztywniała jeszcze bardziej, ale pozwoliła mu na to, choć wszystko weń aż się gotowało. Nie spodziewała się jednak, iż zbir cofnie gwałtownie rękę, szarpiąc boleśnie jej złote loki. Syknęła, co wywołało pełen okrutnej satysfakcji uśmiech na twarzy mężczyzny.
         - Ty będziesz następna - wycedził.
         Oczy Junii zapłonęły ledwo powstrzymywaną wściekłością. Sięgając po magię zanurzyła się szybko w umyśle Łysego, szukając myśli, której ziarno zasadziła tam wcześniej. “Jest więcej osób, które mogą cię zabić.” Mężczyzna w jakiś sposób zdołał nieco stłumić jej efekty, jednak teraz czarodziejka podsyciła je na nowo, zupełnie jakby wrzuciła garść suchych, świerkowych gałęzi do dogasającego ogniska. Buchnęło aż miło. Łysy puścił jej włosy i cofnął się od klatki, patrząc na Junię podejrzliwie. Teraz to ona się uśmiechała.
         - Na twoim miejscu byłabym ostrożna, chłopcze. Wiesz co się dzieje, jeśli rozzłościsz nieodpowiednie osoby?
         - Mogę nawet sprawić, że poczujesz to na własnej skórze.
         Głos Łysego stał się niski, brzmiał teraz niemal jak warkot. Groził jej? Doskonale. Kolejny powód, żeby bez wyrzutów sumienia odpłacić mu pięknym za nadobne, kiedy przyjdzie na to pora. Nie teraz. Junia nie chciała psuć planu Terence’a. Odprowadziła wzrokiem jego sylwetkę, kiedy w towarzystwie łowców - z Łysolem na czele - skierowali się w stronę jednego z większych namiotów.
         Westchnęła, przygładzając dłonią włosy. Przeszła na kolanach na środek klatki, w miejsce gdzie już nikt jej tak łatwo nie dosięgnie, przynajmniej nie gołymi rękami, i usiadła tam, krzyżując nogi. Wyprostowała plecy, oparła dłonie na kolanach i wzięła kilka głębokich oddechów. Ostatni raz omiotła polanę spojrzeniem, po czym zamknęła oczy i udała się w mentalną podróż po obozowisku. Robiła ponowne rozeznanie w terenie; kilku łowców znajdowało się zbyt daleko, by zdołała wpłynąć na nich z odpowiednią siłą, ale oni chwilowo nie stanowili problemu. Kręcili się gdzieś na tyłach obozu, pogrążeni w niezobowiązującej rozmowie. Dwójka, o której wspomniała wcześniej przemienionemu - mężczczyzna i kobieta - nadal znajdowali się w tym samym namiocie, co wcześniej. Junia uśmiechnęła się przebiegle. Kilka podprogowych sugestii sprawiło, iż znaleźli sobie zajęcie, które powinno skutecznie zatrzymać ich w namiocie na jakiś czas. Tej dwójce się poszczęściło. Pozostali nie mieli co liczyć na to, że proces odwracania ich uwagi przebiegnie tak przyjemnie. Czarodziejka szukała ich myślami. Zwłaszcza Łysego. Jego wprawdzie zostawi sobie na koniec, ale zdecydowanie musiała mieć na niego oko.
         Mogła przebodźcować ich wszystkich koszmarnymi wizjami, mogła też postąpić podobnie jak w przypadku pary w namiocie - nakłonić ich do zajęcia się czymś innym niż pilnowanie sytuacji w obozie. Jeszcze się wahała. Nie zdecydowała, jak daleko chciała się w tym posunąć, w dodatku chciała dać Terence’owi trochę czasu na odnalezienie się w sytuacji i odwrócenie jej na swoją korzyść. Może da jej jakiś znak, a jeśli nie, Junia zamierzała odczekać chwilę, zanim przejdzie do konkretnego działania.
         Pogrążyła się w skupieniu, które musiała utrzymać, jeśli chciała swobodnie manipulować zaklęciami. Miała nadzieję, że akcja przebiegnie bez większych zakłóceń. Junia była potężnym magiem, ale jej moc wiązała się z proporcjonalnie potężnym osłabieniem, jakie przychodziło po wszystkim. Ingerencja w tyle umysłów naraz z pewnością wyczerpie jej siły i przez jakiś czas kobieta będzie zdana na łaskę tymczasowego wspólnika. Na to, czy zechce w razie konieczności zapewnić jej ochronę, gdyby ciało i umysł odmówiły jej posłuszeństwa. Miała nadzieję, że nie była zbyt naiwna.
         A nawet jeśli, mówi się trudno. To doświadczenie suma sumarum było na tyle ciekawe, że warto było podjąć się tego ryzyka.
Awatar użytkownika
Terence
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga , Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Terence »

Łowcy. Pomagierzy. Przez chwilę o nich zapomniał, ale Junia mu o nich przypomniała. Zresztą, sami też by to zrobili, i to już za chwilę. Widział, jak zmierzają w ich stronę.
         – Zrób to tak, żeby ci, na których trafisz, nie stanowili niebezpieczeństwa dla ciebie i więźniów. Nie są dla mnie ważni – odpowiedział jej. Zaczął bardziej skupiać się na swoim planie. Czekał na to, aż zostanie zabrany do ich przywódcy; chciał, żeby go tam zabrali. Później sprawy potoczyły się szybko, a on został zabrany z klatki stojącej na wozie. Z tej, którą dzielił razem z kobietą i, do której już nie wróci – przynajmniej nie do środka, bo gdy przyjdzie tu następnym razem, z jego planu pozostanie jedynie to, aby opuścić to miejsce. I uwolnienie Junii i pozostałych, to też było dość ważne.

Udawał, że zależy mu na zachowaniu życia i, że naprawdę będzie ich wszystkich słuchał; nie będzie próbował uciekać, gdy tylko nadarzy się okazja. Tylko, że on nie chciał uciekać. Przecież nawet z własnej woli dał im się złapać! Choć oni nie mogli tego wiedzieć. Poczekał, aż zostanie sam na sam z Angusem – co stało się dość szybko, bo gdy tylko sam Terence został unieruchomiony na krześle. Wszystko to, żeby na pewno nie ruszał się, gdy rudowłosy mag zacznie robić coś, co będzie sprawiało ból jego „obiektowi badań”.
Zaczęło się dość niewinnie, bo od zwyczajnej obserwacji. Dość dokładnej zresztą, bo Angus obejrzał sobie jego ręce z każdej możliwej strony, a przestawał to robić tylko po to, żeby sporządzić jakieś notatki. Terence pozwolił mu na to, cieszył się właściwie z tego, że tamten go nie rozpoznał. Nie winił go jednak – co prawda minęło wiele czasu od dnia, w którym niemalże go zabili – bo było mu to zwyczajnie na rękę.
         – Niezwykłe… Ciekawe… Intrygujące – mówił sam do siebie osobnik, który go teraz badał. Terence przymknął tylko oczy. Nadal czekał na odpowiedni moment, choć sam nie był do końca pewien, kiedy ten się nadarzy. Największym niebezpieczeństwem dla jego planu był jeden z łowców, który stał w pobliżu i zdawało się, że pilnował namiotu szefa. Najlepiej byłoby, gdyby poczekał na to, aż tamten gdzieś odejdzie, choć to może stać się za, na przykład, dopiero kilka godzin. A to byłoby zbyt dużo, nie mógł spędzić tu tyle czasu. Z zamyślenia wyrwało go uczucie aktywowania magicznej tarczy, która pokryła nagle lewą rękę. Przemieniony spojrzał tam i zobaczył, jak zaskoczony mag spoglądał na zniszczoną igłę, która przed chwilą weszła w kontakt z tym, co chroniło jego ręce.
         – O proszę. Tego się nie spodziewałem – mamrotał do siebie Angus. Widocznie nie odczytał znaków, które pokrywają obie jego ręce. A może próbował to zrobić, ale nie znał języka? On sam, co prawda, też go nie znał, lecz wiedział za to, co oznaczają wytatuowane tam runy. Odwrócił się po tym w stronę swojego stołu i podszedł do niego, aby wziąć narzędzie, którego Terence nie widział.
         – Może spróbuję z tym…! – powiedział tamten głośniej, a w jego dłoni swym ostrzem błysnął sztylet. Czubek broni rudowłosy skierował również w lewą rękę Terence’a. Tym razem aktywował on nie tylko tarczę, lecz także kolejną właściwość tatuaży. Te zaczęły nagle jakby rozpływać się na jego skórze i tworzyć czarną, lekko falującą i dymiącą – również czernią – powłokę.

Dla przemienionego był to sygnał, którego potrzebował. Wyrwał się z więzów w czasie, gdy transformacja jego rąk dobiegała końca – jego dłonie pokryły się podobną substancją, co przedramiona, a gdy dotarła ona do palców, zaczęła z nich „schodzić” i tworzyć haczykowate szpony wystające z czubka każdego z nich.
         – Co…!? Jak!? – zapytał Angus w momencie, w którym zaczął się cofać. Zdał sobie sprawę, że właśnie znalazł się w niebezpieczeństwie.
         – St…! – nie zdążył dokończyć, gdy Terence do niego doskoczył i zatkał mu usta dłonią. Rozszerzone oczy rudowłosego biegały po wnętrzu namiotu, bezowocnie szukając czegoś lub kogoś, kto mógłby mu pomóc.
         – Przeżyjesz, jeśli powiesz mi to, co chcę wiedzieć. Jeśli nie, to cię zabiję, i poczekam na to, aż zjawią się tu kolejny… Albo znajdę ich, tak jak znalazłem ciebie – odezwał się Terence. Mówił cicho, nie chciał, żeby ktoś na zewnątrz go usłyszał, a i tak stał też blisko tamtego. Złapał go mocniej, gdy spróbował się wyrwać. Uważnie przyglądał się mu. Czekał na jakąś odpowiedź. Nie w postaci słów, lecz w postaci gestu. Wystarczyłoby zwykłe kiwnięcie głową. I pojawiło się, choć nadal przygotowany był na to, że tamten znów zacznie wołać o pomoc. Zabrał dłoń.
         – Str…! – mocne uderzenie w brzuch sprawiło, że słowo utknęło Angusowi w gardle, a on sam cofnął się i próbował złapać oddech. Skulił się też. Może teraz będzie wiedział, że teraz to on powinien być posłuszny.
         – Gdzie ich znajdę? Gdzie znajdę twoich współpracowników? Tych, z którymi wspólnymi siłami stworzyłeś tę organizację? – zaczął pytać, ale był gotowy, aby w razie czego znów potraktować go siłą fizyczną skierowaną w konkretny punkt lub punkty na ciele. Nie znał się na torturowaniu, ale wiedział, gdzie uderzyć, aby zmusić kogoś do wyjawienia mu tego, czego chciał wiedzieć.
         – Nie wiem. Naprawdę. Uwierz mi. Ciągle przemieszczają się tak, jak ja. Spotykamy się tylko raz na jakiś czas, żeby omówić nasze następne kroki – odpowiedział mu tamten. Rozbieganym wzrokiem spoglądał to na Terence’a, to nadal rozglądał się po namiocie.
         – A wasz przywódca? – dopytywał przemieniony.
         – Wszyscy jesteśmy na r… - zaczął tamten, jednak dokończyć tego zdania nie pozwoliła mu pięść Terence’a, która spotkała się z twarzą tamtego. Rudy upadł, choć nie stracił przytomności.
         – Nie próbuj grać na czas albo mnie okłamywać. Odpowiadaj! – powiedział do niego. To ostatnie, cóż, mógł wypowiedzieć nieco ciszej. Tymczasem prawie krzyknął, a z racji tego, że była noc i było ciszej niż za dnia… Płachta zakrywająca wejście do namiotu poruszyła się, a do środka zajrzał łowca stojący przy namiocie.

         – Wszystko w porządku, szefie? – zapytał, zanim jeszcze uświadomił sobie, co widzą jego oczy i, jaka jest to sytuacja. Jego oczy stał się na chwilę większe, jednak zanim zdążył wydać z siebie nawet najkrótszy dźwięk, Terence dopadł do niego i wciągnął go do namiotu. Powalił go tym, a później zwyczajnie i brutalnie podciął mu gardło szponami. Odwrócił się nagle do rudego, który chciał wykorzystać sytuację i uciec. Przemieniony nie miał zamiaru mu na to pozwolić. Skoczył w jego stronę i dobiegł do niego, a później powalił na ziemię.
         – Gadaj! – rozkazał mu.
         – Szef nie opuścił rodzinnych stron! Ukrywa się tam w swojej rezydencji. Tam nas wzywa, gdy uzna, że chce z nami porozmawiać. To wszystko, co wiem, proszę, daruj mi życie! – wypluł z siebie wszystkie te słowa błagalnym i jak najbardziej uległym tonem głosu.
         – Darować ci życie!? Wy nie darowaliście mi mojego, gdy was o to błagałem, gdy ucinaliście mi kończyny! Teraz mnie pamiętasz, Rudy? – powinien panować nad emocjami, wiedział to, ale… nie mógł. A może nie chciał? Przez tą krótką chwilę pozwolił na to, aby przejęły nad nim kontrolę, w pewnej części przynajmniej.
         – Co? Co… Co!? To nieprawda. Ty nie żyjesz! – mag krzyknął mu to prosto w twarz. Z niedowierzaniem przyglądał się twarzy Terence’a, a im dłużej to robił, tym jego oczy robiły się coraz większe, widać w nich było zaskoczenie wymieszane ze strachem i brakiem wiary w to, co właśnie widzi.
         – Żyję. Żyję chęcią zemsty na waszej grupie… Ale ty nie będziesz – odparł przemieniony. Na krótką, bardzo krótką chwilę, na jego twarzy pojawił się uśmieszek związany z satysfakcją.
         – Mówiłeś, że mnie nie zabijesz. Terry, proszę… - błagalne tony pojawiły się w głosie Angusa. Wizja nieuchronnej śmierci zmieniała ludzi. Nawet jeśli mówili, że się nie boją i mogą umrzeć za jakąś „sprawę”, gdy byli świadomi tego, że już za chwilę ich życie zgaśnie, zmieniali się nagle. I to samo działo się teraz.
         – Kłamałem – białowłosy wypowiedział tylko to jedno słowo. A później z magiem zrobił to samo, co z jego strażnikiem – rozciął mu gardło szponami.

Przy ciele Angusa znalazł pęk kluczy, które – jak się domyślał – mogą posłużyć mu do otwarcia cel. Jego ręce w międzyczasie wróciły do swego normalnego stanu. Wykradł się z namiotu i przemknął pomiędzy różnymi osłonami – za innym namiotem, za stertą pudeł, za drzewem, wśród wysokiej trafy i za wozami. Aż w końcu dotarł do tego, który dzielił z Junią.
         – Wstawaj, mamy więźniów do uwolnienia – powiedział cicho, gdy podszedł do kraty stanowiącej drzwi do ruchomej celi. Każdy z kluczy był inny, więc chwilę zajęło mu znalezienie tego, który pasował do tego konkretnego zamka. W końcu udało mu się to, a ten otworzył się z cichym trzaśnięciem.
         – Uwolnij pozostałych, a ja zwrócę na siebie uwagę łowców – zaproponował i dał jej klucze. Zeskoczył na dół i wciągnął powietrze.
         – Zabiłem waszego szefa! Chcecie się zemścić!? – wykrzyczał i pobiegł z powrotem w stronę namiotu, który zajmował Rudy. W końcu to byłoby pierwsze miejsce, w którym będą go szukać.
Awatar użytkownika
Junia
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Junia »

         Junia musiała przyznać, że miała pewien problem z oszacowaniem ryzyka związanego z akcją, w którą poniekąd została wciągnięta; dobrowolnie, ale jednak wciągnięta. Nie do końca wiedziała, jak powinna ustosunkować się do tego, co działo się wokół niej. W tej układance było tyle dziur, tyle niewiadomych, że trudno było dopasować do tego pozostałe elementy lub choćby przewidzieć, jak może wyglądać efekt końcowy. Grupa łowców z szefem na czele, istoty pozamykane w klatkach, nawet jej tymczasowy wspólnik - wszystko to kryło w sobie więcej tajemnic niż ujawniło informacji. Z jednej strony czarodziejka nie podchodziła do tego zbyt poważnie - w końcu w całym tym ambarasie chciała tylko dobrze się baw-... znaczy: zdobyć doświadczenie - ale może powinna przestać lekceważyć sytuację w jakiej się znajdowała, włączając w to potencjalne niebezpieczeństwo, jakie mogli stanowić zarówno jej przeciwnicy, jak i sojusznicy.
         To drugie było chyba nawet gorsze. Cios w plecy od kogoś, na kim zdecydowałeś się polegać, zawsze jest najbardziej zdradliwy. I bolesny. Wprawdzie Junii osobiście nie zdarzyło się doświadczyć zdrady ze strony sprzymierzeńca, ale znała towarzyszące temu uczucia ze wspomnień, których na przestrzeni lat zdołała zgromadzić imponującą kolekcję. To z nich, w głównej mierze, czerpała informacje na temat mnogości ludzkich reakcji na losu przypadki wszelakie. Nie mogło się to jednak równać z przeżyciem ich na własnej skórze.
         Dlatego właśnie znajdowała się tu, gdzie się znajdowała i robiła to, co robiła.
         Co w obecnej chwili ograniczało się do nieruchomego siedzenia ze skrzyżowanymi nogami na środku będącego klatką wozu. Nie wyglądało to szczególnie efektownie; na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że kobieta ucięła sobie drzemkę podczas medytacji i stała się zupełnie bezbronna. I tylko sama Junia wiedziała, jak dalekie od prawdy byłyby te przypuszczenia. W miarę upływu czasu, jej skupienie wzmagało się, a razem z nim rosła moc czarodziejki. Dotąd rozproszona, gromadziła się w jej umyśle, wypełniając sobą każdy jego zakamarek, gotowa do bycia posłaną, by szerzyć kontrolowane spustoszenie w szeregach wroga.
         Póki co, działała zachowawczo - z drobnymi odstępstwami - bardziej obserwując otoczenie, niźli w widoczny sposób na nie wpływając. Odszukała wszystkie umysły w okolicy, nawiązując z nimi subtelne nici połączenia, które trzymała w gotowości, by w odpowiedniej chwili pociągnąć za sznurki. Udało jej się w końcu napotkać aurę osoby, która najprawdopodobniej dowodziła przestępczą grupą. Tajemniczego szefa. Tuż przy nim wyczuwała znajomą już emanację przemienionego. Poświęciła tej dwójce nieco więcej uwagi, w końcu to oni byli głównymi bohaterami tej przygody; Junia była zaledwie poboczną postacią, która trafiła tu przez przypadek, dlatego jej rola ograniczała się do wspierania osoby, którą w swoim subiektywnym mniemaniu uznała za protagonistę. I czekania na co ciekawsze zwroty akcji, w których można wziąć udział.
         Na jeden z takich właśnie się zanosiło. Czarodziejka nie zamierzała wprawdzie czytać im w myślach, ale nie sposób było przegapić faktu, iż jedna z obecnych przy namiocie emanacji na krótką chwilę rozbłysła gwałtowną paniką - by następnie obrócić się w nicość. Opuścić ten świat. Jeden ze strażników został zamordowany. W niedługim odstępie czasu ten sam los spotkał jego szefa.
         Nie otwierając oczu, Junia uniosła brwi, zaskoczona takim obrotem spraw. Terence najwyraźniej się nie patyczkował. Podejrzewała, że będzie chciał się pozbyć przywódcy bandy, ale nie spodziewała się, że to nastąpi tak szybko. Kącik jej ust drgnął lekko. “Zaczyna się robić ciekawie.” Nie pozwalała sobie jednak na uśmiech, nie w tej sytuacji. Teraz tym bardziej musiała się skupić, w razie gdyby potrzebna była jej magiczna interwencja. Na razie jednak żaden z pozostałych przy życiu łowców nie wydawał się zaalarmowany; poczynania demona jeszcze nie zostały zauważone przez osoby postronne.
         Wiedziała, że mężczyzna zbliża się do niej, zanim go zobaczyła. Przywitała go więc nieznacznym uśmiechem, a dopiero później otworzyła oko. Starała się nie tracić skupienia.
         - Szybko ci poszło. Nie dałeś mi nawet czasu, żebym zdążyła za tobą zatęsknić.
         Zamierzała spytać o jego dalsze plany, a zarazem o przewidzianą dla niej rolę - ale nie musiała tego robić, bowiem Terence uprzedził jej słowa, odpowiadając na pytanie, które nie padło.
         Nie protestowała. Równie dobrze mogła zająć się uwalnianiem pozostałych więźniów. Westchnęła cicho i na czworakach podeszła do drzwi klatki. Zeskoczyła z niej, uniosła ręce ku górze i przeciągnęła się, czując jak kilka stawów w jej ciele strzela, wracając do życia po dość długim stanie bezczynności. Wzięła klucze od Terence’a, ważąc je w jednej dłoni. Drugą poklepała go po ramieniu.
         - To do zobaczenia - rzuciła i odeszła w stronę najbliższego wozu, w którym znajdowała się smoczyca. Odwróciła się jeszcze w reakcji na okrzyk przemienionego, śledząc wzrokiem jego powrotny bieg w stronę namiotu. A potem skupiła się na swoim zadaniu.
         Próbowała klucze, jeden po drugim, nie mogąc trafić na ten, który otworzyłby tę konkretną kłódkę. Nie ułatwiał tego fakt, iż zdążyło zrobić się ciemno, zaś sama Junia wciąż poświęcała sporą część sił umysłowych na pilnowanie otoczenia.
         Sporą część, a jednak okazała się ona zbyt mała. Zrozumiała to dopiero, gdy usłyszała znajomy głos, który odezwał się tuż przy jej uchu. Nie wyczuła jego obecności wcześniej. Jak to zrobił? Prawdopodobnie za pomocą jakiejś umiejętności, której nie przewidziała. To już nie miało znaczenia; było za późno.
         - Pozbycie się szefa było dużym błędem. Teraz już nie pilnuje swojego towaru. Wiesz, co to dla ciebie oznacza, złociutka?
         Zanim zdążyła odpowiedzieć na to retoryczne pytanie, poczuła jak dłonie Łysego zaciskają się na jej szyi. W ułamku sekundy wycofała umysł z ogólnego pola walki, odruchowo przelewając nagromadzoną moc w jedną, precyzyjną myśl.
         “NIE DOTYKAJ MNIE.”
         Owa myśl pomknęła jak błyskawica, równie silnie jak wyładowanie energii uderzając w umysł zbira. Nie wiedział on, iż chwytając Junię za gardło, paradoksalnie postawił samego siebie w gorszej pozycji, jako że bezpośredni kontakt ich ciał potęgował siłę zaklęcia, którym czarodziejka go uraczyła. Mężczyzna krzyknął i odskoczył gwałtownie, łapiąc się za głowę. Ona również cofnęła się, opierając plecy o pręty klatki. Musiała wprowadzić zmiany do swojego planu. Nie mogła dłużej dzielić uwagi między wszystkich łowców obecnych w obozie. Miała teraz o wiele poważniejsze zmartwienie na głowie.
         Chciała konfrontacji z Łysym, owszem, miała dla niego przygotowany specjalny repertuar dość wrednych zaklęć, lecz planowała przeprowadzić ją w zdecydowanie mniej bezpośredni sposób. Najlepiej z bezpiecznego dystansu, w ogóle nie musieć oglądać jego złowieszczej gęby.
         Krok za krokiem, wycofywała się powoli, równocześnie zmuszając swój umysł do zanurzenia się w myśli mężczyzny. Tym razem nie przebierała w środkach, weszła w niego bezceremonialnie, głęboko, jakby rzuciła się z klifu w odmęty morskich fal. Tak też się czuła. Nie wiedziała czy przeciwnik miał tego świadomość, ale jego umysł stawiał silny opór. Musiała przedzierać się przez kolejne jego warstwy, by znaleźć to, czego szukała.
         Mało kto rodzi się mordercą. Zazwyczaj osobą taką można się stać pod wpływem różnorakich, najczęściej traumatycznych przeżyć. Wydarzeń, które są tak istotne, że zostawiają otwartą ranę w rdzeniu osobowości, a przy niekorzystnych układach z losem, w ranę taką może wdać się zakażenie, zupełnie jak w przypadku fizycznego ciała. Takiej pierwotnej rany szukała Junia, tym razem wyjątkowo bynajmniej nie po to, by spróbować ją zaleczyć. Wiedziona instynktem obronnym - a także, musiała przyznać, chęcią odwetu - zamierzała zrobić to samo, co uprzednio z zaszczepioną w łysej głowie myślą: wzmocnić ją, tak by doprowadzić do ostatecznego załamania struktur poznawczych i raz na zawsze sprawić, by ten osobnik więcej nie uprzykrzał nikomu życia. Kiedy jednak zdołała w końcu dotrzeć do rdzenia, wyczuła… pustkę. I zrozumiała, że trafiła na przypadek najgorszy z możliwych. Na wyjątek od reguły, urodzonego mordercę.
         Na psychopatę.
         Jej taktyka zawiodła. Jeśli nie istniał słaby punkt, za który można było pociągnąć, by rozpruć sieć połączeń w umyśle, nie było innego wyjścia niż metodyczne próby rozbicia go od zewnątrz. To oznaczało ciężką przeprawę; już samo wniknięcie w ten umysł dość mocno nadszarpnęło jej siły mentalne. Czuła wzbierający ból głowy, a kiedy podniosła wzrok, dało się dostrzec jej przekrwione oczy. Łysy wyszczerzył zęby. Wprawdzie jej zaklęcie wciąż odbijało się echem w jego głowie, powstrzymując go przed fizycznym kontaktem z czarodziejką, lecz nie był to pierwszy raz, kiedy walczył z przeciwnikiem, którego nie mógł dotknąć. I znał sposoby na zadawanie bólu bez konieczności zbliżania się do niego.
         Junia również się uśmiechnęła, ale tylko po to, by pokryć chwilowe zawahanie wywołane niekorzystną sytuacją, w jakiej się nagle znalazła.
         - Ups… - mruknęła.
         - Lepiej bym tego nie skomentował.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rzeka Motyli”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości