Trijou[Zamek i okolice] Kiedy diabeł puka do drzwi

Królestwo ukryte w Górach Czarnych, wykute w szczytach trzech wielkich gór; Sem, Culle i Hou. Założone przez niewolników, obecnie zamieszkiwane przez ludzi oraz, od niedawna, rasę piekielnych stworzeń, przyprowadzonych przez królową.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

[Zamek i okolice] Kiedy diabeł puka do drzwi

Post autor: Dearbháil »

        Nieporządek skutkuje chaosem. Jedno małe skinienie palcem może spowodować czyjąś śmierć; ot, efekt motyla. Chociaż w różnych częściach świata czyjś nagły zgon nie jest czymś do końca niezależnym. Wystarczy zwykły kaprys choćby i podrzędnego arystokraty, aby denerwujący go delikwent wylądował na stryczku. Ignorancja w stosunku do błagającego o jedzenie dziecka na ulicy - i proszę, następnego dnia dziecina ginie z głodu. Kolejny trup. Jeden nieuważny krok i można zdeptać małego kotka, który próbował uciec od dręczących go ludzi. Wszystko ma swój naturalny ciąg, który nie jest całkowicie od nas zależny. Los? Przeznaczenie? Sny Prasmoka? Któż wie.
        Wiadomo jednak, że chaos jest nieodłącznym elementem życia towarzyskiego w Trijou.

        Od czasu odzyskania przez prawowitą władczynię królestwa, całe państwo obudziło się do życia. Ludzie wrócili do domów przodków, ponieważ patriotyczni praprapra… starzy dziadkowie opowiadali z pokolenia na pokolenie dzieje i legendy sławnego Trijou. Powstała rzekomo nawet historia o tym, że królestwo sięgnie swego blasku ponownie wtedy, kiedy na tronie znów zasiądzie potomek rodziny Rosues. Nadzieja umierała latami, jednakże jakaż musiała być radość powracających ludzi, kiedy dowiedzieli się, że w ich ukochanym państwie panuje Dearbháil - kobieta, o której powstały legendy! Zaginiona córka ostatniego króla wróciła ze swoją własną armią, aby odzyskać to, co należy do jej rodziny. Dzięki temu ludzie, którzy zamieszkali w Trijou, zaakceptowali fakt bytowania tam z rasą piekielnych. W końcu to ich najdroższa królowa wróciła z piekła, żeby zająć należne jej miejsce na tronie.
        Dearbháil bardzo szybko odnalazła się w roli władczyni. Sprawowanie władzy nie różniło się zbytnio od kontroli ogromnej armii piekielnych. Tym samym, że czerwonowłosa miała swoje podstawy w dzieciństwie.
        Nie minął miesiąc od odzyskania Trijou, a każdy z wybranych doradców i dworzan (oczywiście i piekielnych, i ludzi) prosił królową o huczny bal, na który zostaną zaproszeni również goście z dalekiego kontynentu Alaranii - aby zawrzeć kontakty polityczne, rzecz jasna. Kiedy Dearbháil usłyszała o przyjęciu, nie trzeba było jej długo przekonywać.

***

        Bal się zaczął. Dearbháil nawet nie przypuszczała, że aż tyle osób faktycznie się zjawi - widocznie legendy o powrocie wspaniałego Rosues rozbrzmiewały na ustach każdego Alarańczyka i nie tylko! W dalekich krainach od niedawna plotkowano o cudownym zmartwychwstaniu księżniczki Siofry pod nowym imieniem, która wyzwoliła Trijou spod władzy najemników.
        - Jakie kolory! Ach! - wzdychała młoda królowa, oglądając roztańczonych biesiadników. W kątach sali balowej rozłożono długie stoły, na których serwowano różnorakie dania ze wszystkich stron świata. W końcu kucharze z piekła to nie tylko mieszkańcy dalekich krain czy Alarańczycy. Pojawiły się nawet wazony z krwią, jakby pojawił się na sali wampir (a powszechnie wiadomo, że to oni głównie budują szlachtę).
        - Przyznaję waszej wysokości, damy ubrały się nadzwyczajnie bajecznie i szykownie - rzekł ludzki doradca, Phellipe, spoglądając z ukosa na królową. Chciałby zapewne to samo powiedzieć o stroju Dearbháil, jakby tylko mu na to zezwoliła. I jakby mógł - przeto pokusie nie wypada zasłaniać swych atrybutów, uważała czerwonowłosa. Dekolt w czarno-złotej sukni był zdecydowanie zbyt głęboki jak na normalne, “ludzkie” standardy. Większość rasowych sióstr Dearbháil popierało jej zdanie.
        - Całe to tałatajstwo zza morza faktycznie przyjechało. Wyczuwam intrygi, wasza wysokość - oświadczył Hemstoes; piekielny doradca. Razem z Phellipem stanowili nieodłączną część towarzystwa królowej. Hemstoes był również jednym z wielu poddanych Dearbháil diabłów, co sprawiało jej nie lada satysfakcję.
        - Banialuki opowiadasz. - Pokusa uśmiechnęła się szeroko, po czym wstała z tronu i ruszyła w kierunku stołów pełnych jedzenia i alkoholu. - Idę po wino. Zabawcie się choć trochę, panowie! - zachichotała, znikając swoim doradcom z oczu.
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

Samo podjęcie się śledztwa nie było dla niego problemem, chociaż już od samego początku – od momentu, w którym spotkał się ze zleceniodawcą – było ciekawie. Właściwie, nie było to spotkanie w zwyczajnym tego słowa rozumieniu, ale można było tak nazwać moment, w którym nagle pojawił się przed nim rogaty piekielny – diabeł – i powiedział mu, że nie dość, że o nim słyszał, to jeszcze chciałby zlecić mu śledztwo do przeprowadzenia. Odbyło się to właściwie na środku niczego, po prostu gdzieś na terenie Opuszczonego Królestwa. Miejsce to nie miało w zupełności znaczenia, bo Rand jedynie tędy przechodził, aby dotrzeć do najbliższego miasta. To raczej przypadek sprawił, że diabeł ten wyśledził go akurat do tej lokacji. Opowiedział mu o zleceniu, nawet nie zatrzymał fellarianina, aby rozmawiać – zwyczajnie zaczął dotrzymywać mu kroku i jednocześnie wyjaśniać całą sprawę. Powiedział mu o mieście, które było blisko wymarcia, jednak wrócił ktoś, kto objął tron, a miasto odżyło. Diabeł chciał wiedzieć, co się wtedy stało, dlaczego i jak królowa zdołała wrócić, a także, dlaczego w ogóle postanowiła objąć tron. Opisał mu też kobietę, aby wiedział, kogo ma szukać. Rand nie rozpoznał nazwy miasta, gdy rogaty przybysz mu ją wyjawił. Podejrzewał, że musi znajdować się ono gdzieś poza granicami środkowej Alaranii, więc od razu zapytał o jego lokalizację. Na otwarte zaskoczenie detektywa wpłynęły dwie rzeczy: to, że Trijou leży na terenie Gór Czarnych, które znajdują się za Morzem Cienia i również to, że jakieś pogłoski o nim mogły już znajdować się poza miejscem, w którym głównie pracuje, czyli środkową Alaranią właśnie. Zapytał też o to, ile czasu ma na dotarcie tam, w końcu miał skrzydła, dzięki którym poruszał się bardzo szybko, ale podróż nawet takim środkiem transportu może zająć trochę czasu. Wiedział, że musiałby też robić postoje, żeby odpocząć i nie leciałby też nad morzem, nie dałby rady przelecieć nad całym Morzem Cienia za jednym razem. Diabeł zaproponował inne rozwiązanie – po prostu chciał przenieść go w okolicę miasta, jednak nie chciał, żeby Rand od razu znalazł się na jego terenie, musieli przecież sprawiać pozory tego, że przybył on tam samodzielnie. Na sam koniec dowiedział się też, że w mieście będzie czekać na niego współpracownik diabła i osoba ta udzieli mu dalszej pomocy, już na miejscu. Później, zanim Rand zdążył wypowiedzieć chociażby słowo, poczuł, jak nagle otacza go energia magiczna i wchłania, jakby roztapiając całe jego ciało… Następnie zniknął, aby wylądować w innym miejscu.
        
**********
        
Portal wyrzucił go na jakichś bagnach, o czym od razu powiadomił go specyficzny zapach – a raczej smród – który dotarł do jego nozdrzy. Przynajmniej stał na w miarę stabilnym gruncie. Rozejrzał się, ale w pobliżu zauważył tylko kilka drzew, chociaż na horyzoncie rysowały się też jakieś góry. To musiały być te Góry Czarne, czyli w tamtym kierunku powinien… iść. A może lecieć? W okolicy nie widział żadnej istoty żywej i rozumnej, więc nawet część odległości do celu mógłby przebyć wysoko w przestworzach, przelatując przez chmury na swych skrzydłach. Uśmiechnął się sam do siebie: tak, to było zbyt kuszące, żeby z tego nie skorzystać. Dlatego już krótką chwilę później z jego pleców wyrosły piękne, zielone skrzydła, a po następnym uderzeniu serca, niosły już one fellarianina wyżej i wyżej…
Zanurkował i wylądował wśród drzew, gdy tylko dostrzegł, że ktoś porusza się drogą, której on używał jako swego rodzaju kierunkowskazu. Zresztą, im bliżej gór się znajdował, tym lepiej widział samo miasto, chociaż w pewnym momencie wydawało mu się, że jego „sylwetka” nagle pojawiła się przed jego oczami. Magia? Może… Na pewno dowie się, gdy podejdzie o wiele bliżej lub wtedy, gdy już znajdzie się za murami Trijou. W każdym razie, w drzewa wleciała skrzydlata postać, a z niewielkiego lasku wyszedł już młody detektyw, z cylindrem na głowie i laską w dłoni, którą teraz się podpierał. Wszedł na drogę i zaczął iść. Coraz bliżej gór, coraz bliżej miasta, a także jeszcze jednej rzeczy. Coraz bliżej rozpoczęcia śledztwa. Dla niego przyjęcie zlecenia nie równało się temu, że zaczął pracę. Najpierw musiał dotrzeć tam, gdzie miał przeprowadzić dochodzenie, znaleźć pierwszy trop lub przesłuchać pierwszą osobę – dopiero wtedy mógł powiedzieć, że śledztwo się zaczęło.
W końcu też, po jakimś czasie, przekroczył bramy miasta. Odbyło się to bez problemów, bo strażnicy stojący przy wrotach jedynie spojrzeli na niego i nie zrobili nic więcej. Teraz też nie tylko mógł wyczuć aurę magiczną nad całym miastem – prawdopodobnie była to iluzja, która ukrywała to wszystko pod płaszczem niewidzialności i przez to przez jakiś czas nie mógł zlokalizować miasta, mimo że ciągle zbliżał się do Gór Czarnych – ale mógł też przyjrzeć się murom i budynkom. Rzeczywiście, większość – albo nawet wszystkie – zbudowane były z kamienia, niektóre znajdowały się tak blisko zboczy górskich, że sprawiały wrażenie wrośniętych w nie, a inne… po prostu były wykute w górskich ścianach i nie próbowano też tego maskować. Dla niego to było ciekawe, bo nie tylko pierwszy raz znalazł się tak daleko od znanych mu obszarów, lecz także pierwszy raz widział takie miasto.
Zaabsorbowany nowymi widokami i zapamiętywaniem ich, nawet nie dostrzegł, jak ktoś podchodzi do niego i wsuwa dłoń pod jego ramię. Ten gest już poczuł, to zresztą sprawiło też, że znów zaczął być świadom otoczenia i dlatego też od razu spojrzał w prawo. Zobaczył tam niższą od niego o pół głowy, bardzo ładną, czarnowłosą kobietę, która również na niego spojrzała i nawet się uśmiechnęła. Zaskoczyła go nieco cała ta sytuacja i chyba było to widoczne na jego twarzy.
         – Jesteś Rand, prawda? Zauważyłam twoje nakrycie głowy i przez to cię rozpoznałam – odezwała się do niego, miłym dla ucha, kobiecym głosem. Piekielna, pokusa, tyle wyczytał z krótkiego spojrzenia w jej aurę i te dwie informacje mu wystarczały.
         – Mamy wspólnego znajomego, tak? Chociaż przyznam, że spodziewałem się kogoś innego, gdy wspomniał o kimś, kto pomoże mi już w mieście – odpowiedział jej. Nawet nie zauważył, gdy zaczęli iść przed siebie. Przymknął oczy, żeby się opamiętać, nie chciał pozwolić, żeby ładna buźka sprawiała, że będzie z mniejszą uwagą obserwował otoczenie i zwracał uwagę na zmiany w nim.
         – Kogoś ładniejszego? - zapytała kobieta, ewidentnie droczyła się z nim, na co wskazywał chociażby jej uśmieszek, który nie ograniczał się wyłącznie do grymasu na ustach, lecz także dało się go dostrzec w jej zielonych oczach.
         – Kogoś… przeciwnej płci. Nasz znajomy mówił o tym, kto miał mi tu pomóc jak o kimś, kto raczej byłby mężczyzną. Myślę, że zrobił to specjalnie, żeby mnie zaskoczyć – odpowiedział jej. Co jakiś czas spoglądał w stronę pokusy, żeby wiedziała, że nadal poświęca jej uwagę i nie nuży go rozmowa z nią, jednak także rozglądał się wokół i przyglądał budynkom i osobom, które mijali.
         – Ale nie jesteś zawiedziony? - zapytała go, tonem głosu sugerowała, że niewłaściwa odpowiedź może ją obrazić.
         – Nie jestem – odparł, krótko, ale zgodnie z prawdą.
         – Właściwie… Zmierzamy w jakimś konkretnym kierunku? - zapytał po chwili. Chyba tyko czekała na to pytanie, bo odpowiedziała mu od razu.
         – Musisz się odświeżyć po podróży, więc najpierw odwiedzimy moją rezydencję, a później wprowadzę cię na bal jako moją osobę towarzyszącą – odparła, a Rand nawet nie musiał wsłuchiwać się w ton jej głosu, żeby wiedzieć, że takie coś jak najbardziej jej odpowiada. Fellarianin pokiwał tylko głową, ale już po chwili jego brwi powędrowały lekko w górę i mało brakowało, a krzyknąłby „A! Właśnie!”.
         – Znasz moje imię, ale ja nie znam twojego – powiedział to, spoglądając na kobietę, która cały czas trzymała się jego ramienia. Myślał, że będzie to trwało tylko chwilę i takim zabiegiem chciała powitać go dość specyficznie w mieście, jednak jej dłoń ciągle obejmowała jego przedramię i wyglądało na to, że nie zmierza go puścić. Cóż, trudno. Nie, żeby bardzo mu to przeszkadzało.
         – Analura, ale możesz mi mówić Ana – odpowiedziała, a towarzyszył temu tak słodki uśmiech, że wielu mężczyzn na pewno zgodziłoby się na wszystko lub niemalże wszystko, gdyby uśmiechnęła się do nich właśnie w taki sposób.
         – Tak… Dobrze… - Rand powiedział to zmieszanym głosem. Trochę dziwnie się czuł, gdy ktoś taki uśmiechał się do niego w ten sposób.
         – Pozwól, że w drodze opowiem ci trochę o samym mieście – zaproponowała, a detektyw pokiwał tylko głową. Takie informacje zdecydowanie mogą się przydać.

Odświeżenie się było mu potrzebne bardziej, niż zdawał sobie z tego sprawę, a uświadomił sobie to dopiero wtedy, gdy zanurzył się w wannie z gorącą wodą i olejkami zapachowymi, które teraz unosiły się razem z parą i sprawiały, że w łazience pachniało… lasem, po prostu. W tym czasie jego ubrania również przeszły przez cały proces czyszczenia. Prawie wszystkie, bo wyraźnie zaznaczył, że o cylinder zadba samodzielnie i lepiej będzie, jeśli jego życzenie zostanie uszanowane. Gdy tak leżał w wannie, mógł trochę pomyśleć o następnych krokach i o tym, jak chce się za to zabrać. Ciekawiło go też, czego uda mu się dowiedzieć i, jak szybko zdobędzie pierwsze informacje… Chociaż to właściwie już się stało, bo wiedza na temat Trijou była właśnie czymś takim.
Nie mógł tu siedzieć w nieskończoność, tym bardziej, że woda zaczęła już stygnąć, więc wyszedł z kąpieli i wytarł się ręcznikiem. Zobaczył, że jego ubrania już na niego czekają i rzeczywiście były odświeżone i to tak, że wyglądały, jakby były zupełnie nowe. Jedynie cylinder wyróżniał się na ich tle, bo nadal były na nim widoczne ślady podróży. Rand ubrał się i wyczyścił swoje nakrycie głowy.
         – Możesz się tu zatrzymać na czas swojej pracy, jeśli chcesz – znów usłyszał kobiecy głos. Teraz już wiedział, że jest to Ana, chociaż przeszkadzało mu trochę to, że znowu udało jej się go podejść. Teraz ubrana była w suknię w kolorze bardzo ciemnej czerwieni, która pasowała do jej włosów, ale jednocześnie kontrastowała z jej oczami. Nie był za to pewien, czy propozycja ta wyszła od zleceniodawcy, czy może od samej pokusy. W każdym razie, zgodził się na to, bo na pewno przyda mu się miejsce, w którym będzie mógł odpocząć, a samo śledztwo i tak na pewno nie zakończy się w ciągu jednego dnia.
         – Teraz bal, tak? - zapytał, a Ana pokiwała tylko głową.
         – Powinniśmy zdążyć na jego rozpoczęcie, jeśli wyruszymy teraz – dodała jeszcze. Rand akurat skończył czyścić cylinder, więc wstał i razem poszli w stronę wyjścia, gdzie czekała już na nich nieduża, dwuosobowa karoca.

Na miejscu zjawili się prawdopodobnie jako jedni z ostatnich gości. Gdy wchodzili, mężczyzna stojący przy drzwiach zapowiedział ich jako „Analurę Zilren razem z osobą towarzyszącą”. Nie przeszkadzało mu to, naprawdę, w końcu nie był tu kimś znanym, a im dłużej zostanie tylko osobą towarzyszącą – nieznaną z imienia i nazwiska, czyli niekoniecznie istotą – tym lepiej. Wydawało mu się też, że zapowiedź ta nie zwróciła uwagi wielu uczestników balu i to też nie było dla niego czymś złym, chociaż widział, że Ana na pewno ma na ten temat odmienne zdanie. Wiedział, że pokusa dostrzegła już jego urodę i może w ten sposób chciała „pochwalić się” innym tym, z kim tu przyszła.
W przeciwieństwie do niej, jego strój niespecjalnie różnił się od tego, w którym tu przybył. Miał na sobie swój cylinder, płaszcz, a pod nim koszulę, która była czymś nowym – była biała i wykonana z jedwabiu, przez co czasem zdawała się lekko połyskiwać, gdy światło padało na nią pod odpowiednim kątem. Poza tym udało mu się zachować swoje spodnie, buty, a także nie było problemu z tym, żeby wszedł na salę balową ze swoją laską do chodzenia.
         – Pozwolę ci pracować, ale niech nie zaskoczy cię to, że regularnie będziemy na siebie wpadać i ze sobą rozmawiać… Może nawet zatańczymy – powiedziała do niego i uśmiechnęła się, a później puściła jego ramię. Czas zacząć śledztwo. Mimo wszystko, sala balowa była urządzona bardzo ładnie, chociaż wypełniała ją wszelakiej maści szlachta, więc Rand musiał się pilnować i przestrzegać etykiety.
Rozejrzał się, zastanawiał się, od czego by tu zacząć…
Jego oczy spoczęły na czerwonowłosej kobiecie ubranej w suknię w kolorach czerni i złota. Już właściwie wiedział, kim może być. Czyli to ona, tak? Widziana bezpośrednio i własnymi oczyma, wyglądała o wiele ładniej, niż kobieta, której obraz stworzył sobie w głowie wcześniej, posiłkując się jedynie – niekoniecznie szczegółowym zresztą – opisem od diabła. W pierwszej chwili od razu chciał udać się w jej stronę, tylko, że nie był pewien, czy przyciąga go jej uroda, czy może chęć zrobienia jakiegoś postępu w śledztwie. Pokręcił głową, przymknął oczy i opamiętał się – może lepiej będzie od razu nie rozmawiać z osobą, na temat której prowadzi się śledztwo. Lepiej będzie, jeśli najpierw porozmawia z gośćmi, dowie się, jakie nastroje wśród nich panują i, jakie mają zdanie na różne tematy, niektóre może nawet niekoniecznie związane z osobą samej królowej.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Dearbháil »

        Bycie królową jest ciężkie, mówili. Wszyscy zechcą zabrać ci władzę, ostrzegali. Diabeł depcze po stopach, przyszłość (jak i tym bardziej przeszłość) ludu jest nieznana, a Dearbháil balowała w najlepsze! Co jest bowiem ciekawsze, zabawa czy nudne rozmyślania oraz debaty na temat państwa? Królowa uwielbiała chaos. Całe jej życie było go pełne. Począwszy od niepewnej sytuacji we wczesnym dzieciństwie, przez burdel, na śmierci i powrocie na ziemię kończąc. Nie wspominając już o zebraniu całej armii piekielnej oraz odbiciu całego królestwa z rąk barbarzyńców (tak pieszczotliwie nazywała ich Dear), którzy grabili je i wykorzystywali cenne surowce przez blisko 300 lat…
        Całe szczęście królowa była łaskawa i posłała ich do piekła. Do miejsca, z którego sama uciekła. Do świata, w którym będą cierpieć za wszystkie czasy.
        Ale teraz, hulaj dusza, piekła nie ma!

        Phellipe jednak nie pozwolił Dearbháil bawić się tak długo, jak pragnęła. Ludzki doradca królowej uznał, że bal nie służy wyłącznie do świętowania powrotu dawnego władcy oraz opicia każdej zachłannej duszy w Alaranii - według niego, monarcha powinien wykorzystywać okazje, w których zbierają się wszystkie ważne osobistości z kontynentu, na budowaniu dobrych relacji z arystokracją i ludźmi, którzy dla tej arystokracji się liczą. Dlatego też Phellipe w końcu odnalazł Dearbháil przy jednym ze stołów, który był już wręcz zalany winem, po czym prowadził ją wśród mniej lub bardziej znaczących osobistości. “Czy bal wam odpowiada, lordzie?”, “Czy wino smakuje, panienko?” - pytaniom grzecznościowym nie było końca. Królowa poznała już wampiry, nemorian, dhampiry, nawet diabły (z rodzin szlachetnych!), wszystkich, których imion nigdy nie zapamięta, nie żeby próbowała. W duchu dziękowała dawnym tradycjom nadawania tytułów poszczególnym zadufanonosym, ponieważ to już prościej przywołać w pamięci.
        Dearbháil jednak nie odmawiała sobie rozrywki podczas prostej wymiany grzeczności. Najbardziej upodobała sobie reakcję dam na jej wydekoltowaną suknię, albowiem dżentelmeni nie próbowali nawet uciekać wzrokiem. A jeżeli jeszcze pokusa któregoś pogłaskała ogonem po nodze, aż atmosfera w piekle była zimniejsza, niż podnoszące się ciśnienie partnerek tychże nieszczęśników. Gdyby nie fakt, że Phellipe pilnował Dear przez cały czas i zarzucał jej kolejne tematy do wykorzystania, królowa już dawno zadałaby kontrowersyjne pytanie któremuś ze swoich ludzkich poddanych: “Jak państwo czujecie się w towarzystwie całej piekielnej hałastry?”.
        Pozostaje zawsze ważna kwestia - być w takiej odpowiedzi szczery z samym sobą czy nie obrazić w żaden sposób królowej?

        Dearbháil miała jednak dobrą pamięć do twarzy. Doskonale wiedziała, do kogo w danej chwili podeszła, a z kim już rozmawiała. W tłumie to ona wyłapywała nowe osoby, z którymi pasowałoby porozmawiać. Gdy jednak wskazała swemu doradcy przystojnego mężczyznę w cylindrze, los ponownie bardzo ją zaskoczył.
        - Kim jest ten gość, Phellipe? - zapytała znudzonym głosem. Widocznie miała już dosyć rozmów i najchętniej wróciłaby do wina, gdzie towarzystwo czuło się z nią na tyle swobodnie, że nawet tytuły nie miały znaczenia - nawet jej władza.
        - Ach… - Ludzki doradca zawahał się mocno. Królowa zdążyła zauważyć jego zmieszanie. - Ja… Nie wiem, wasza wysokość.
        To już sprawiło, że w głowie Dear pojawił się ostrzegawczy głos. W jednej chwili usłyszała piekielne śmiechy, jakby diabeł ponownie z niej drwił. Jakby specjalnie się nią bawił, jednak kobieta wiedziała, że nie ma szans, aby pojawił się na balu. A może znalazł sposób?
        Dearbháil zrobiła gwałtowny krok w jego stronę, niestety prawie tym samym wpadła na jedną ze służących jej pokus. Piekielna omal się nie przewróciła, jednak na całe szczęście utrzymała równowagę. Nikt przecież nie chciał zobaczyć tego typu sceny z udziałem samej królowej - stawiałoby ją to w okropnym świetle.
        Pokusa spojrzała na Dear. Szybko pozbierała się z zaskoczenia, po czym z uśmiechem zaczęła:
        - Moja kurowo… - momentalnie zacięła się, czując na sobie karcące spojrzenie Phellipe’a - ...Królowo. Kruk przyniósł wiadomość. Nieznany nadawca.
        Władczyni wzięła papierek od pokusy. Z politowaniem spojrzała na zręcznie zawiązany list. Jej obawy rosły z każdą chwilą, a osiągnęły prawie apogeum, kiedy przeczytała wiadomość.

        “Widzę cię…"

***

        Dearbháil nie pozwoliła sobą pomiatać. Zabawa to zabawa, jednak tego typu intrygi stanowiły dla królowej czynnik podwyższonego ciśnienia. W głowie buzowało jej niemiłosiernie, jednak nie dała po sobie tego poznać. Z pogodnym, a zarazem chytrym wyrazem twarzy z gracją podeszła do młodzieńca w cylindrze. Wcześniej oznajmiła Phellipe’owi, że tę rozmowę musi przeprowadzić sama.
        - Witam pana - zaczęła z uśmiechem, stojąc zaraz obok tajemniczego gościa. Zazwyczaj to Dearbháil mogła spoglądać na rozmówców z góry przez swój wzrost, teraz jednak nieco denerwował ją fakt, że to nie ona była tą wyższą w towarzystwie.
        - Muszę zauważyć, że jeżeli jest waćpan szlachcicem, to niezwykle skromnym. Nie widziałam jeszcze takiego ubioru wśród arystokracji, której jedyną rozrywką jest wydawanie pieniędzy. - Królowa poczuła całkowitą swobodę w swojej wypowiedzi. W końcu pozbyła się balastu o imieniu Phellipe i mogła spokojnie rozmawiać na interesujące ją tematy. A tym razem wręcz musiała wyjść z inicjatywą, zanim zaskoczy ją kolejna tania sztuczka jej prześladowcy.
        Dyskusja, na nieszczęście młodzieńca, była mocną stroną kobiety. Nim jednak rzuciła kolejny temat bądź odpowiedziała mu, wzięła do ręki dwa kielichy pełne wina. Z uśmiechem z jednego upiła trunek, drugi zaś wyciągnęła w stronę mężczyzny w cylindrze.
        - Zechce pan dotrzymać mi towarzystwa? Prościej się rozmawia po winie, nie sądzi pan? - Dearbháil musiała przyznać, że była niesamowicie dumna ze swojego zachowania. Specjalnie zniżyła ton głosu, insynuując różne scenariusze, jakie mogą spotkać jej rozmówcę. Również ucieszyła się, że głosy w jej głowie nie przeszkodziły jej w poprowadzeniu swobodnej konwersacji.
        Ktoś inny to zrobił.
        Hemstoes pojawił się znikąd i, stojąc obok bohaterów, chrząknął. Widocznie nie spodobało mu się zachowanie swojej władczyni, jednak nie mógł powiedzieć tego głośno. Nim przystojny towarzysz Dearbháil zdążył odpowiedzieć na jej propozycję, doradca rzekł:
        - Wybacz mi, panie, lecz muszę pilnie zabrać waszą wysokość. Przybyli bardzo ważni goście. - Nie oszczędził sobie w ostatnim zdaniu znaczącego spojrzenia na królową. Pokusa jedynie wzruszyła ramionami, nadal utrzymując uśmiech na twarzy. Odłożyła jeden z kielichów, a następnie podeszła bliżej swojego wcześniejszego rozmówcy i ujęła jego dłoń, po czym wcisnęła mu w nią drugi kielich z winem.
        - Miłej zabawy - rzekła, po czym szybkim krokiem zniknęła w tłumie razem z Hemstoesem.

        - Czy to było konieczne, wasza wysokość? - zapytał doradca, kiedy oddalili się wystarczająco, aby mężczyzna ich nie usłyszał.
        - Wszystkie moje poczynania są konieczne. Nie zauważyłeś tego?
        - Ech… - westchnął Hemstoes. - Ja z nim porozmawiam na razie, wasza wysokość. Królowa nie powinna igrać z piekłem.
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

Wiedział, że wyróżniał się wśród uczestników balu. Właściwie nawet nie do końca był wysoko urodzonym, za to mógł takiego udawać, co zresztą zdarzało mu się robić, a niektóre jego umiejętności były z tym bezpośrednio powiązane. Dobrym przykładem byłyby tu lekcje etykiety… i mogłyby być też nauki tańca, gdyby takowe pobierał. Owszem, zdarzało mu się brać udział w tańcach, jednak zawsze kierował się wyczuciem i okiem bardzo sprawnym w obserwowaniu otoczenia – dzięki temu mógł podglądać ruchy mężczyzn tańczących w pobliżu i od razu stosować je w swoim tańcu, sprawiając wrażenie kogoś, kto wie, co robi. Ale! Wracając do jego tego, co sprawiało, że – może nawet mimowolnie – przyciągał do siebie uwagę i spojrzenia sporej części gości. Na pewno ważny był cylinder, który nosił na głowie. Oczywiście, dla niego była to rzecz najważniejsza i jednocześnie najcenniejsza, jednak także ten element jego stroju wyróżniał go dlatego, że jako jedyny nosił tu takie nakrycie głowy. Poza tym, mogło też chodzić o jego wzrost – już od samego początku zdążył zauważyć, że zdecydowanie znajduje się w grupie najwyższych osób zgromadzonych pod tym dachem – a także może i nawet o to, że był osobą przystojną… chociaż na to ostatnie na pewno o wiele częściej zwracały uwagę kobiety. A może mężczyźni także? Nie, żeby uważał się za wielkiego przystojniaka, jednak podejrzewał, że jeśli osoby tej samej płci co on, patrzyły się na niego, to najpewniej z innymi emocjami i także innym wzrokiem, niż te płci przeciwnej. Myślał o tym jedynie przez krótką chwilę, w końcu znalazł się tutaj nie po to, żeby zastanawiać się nad tym, jak postrzegają go kobiety, a jak mężczyźni. Był tu dlatego, że jego niezwykły zleceniodawca tak chciał. Dlatego, że to właśnie tutaj może znaleźć się bliżej odkrycia tajemnicy, której rozwiązanie zlecił mu ten osobliwy piekielny.
Nie spodziewał się jednak, że przyciągnie uwagę samej królowej Dearbháil, a właśnie tak się stało. Gdy miał zamiar zaczepić kolejną losową osobę lub grupę osób, żeby porozmawiać z nimi właściwie o niczym konkretnym, a co miało na celu po prostu wtopienie się w tłum i sprawianie wrażenia, że on również jest członkiem tego przyjęcia i, że mogą mu zaufać jak „jednemu ze swoich”, ujrzał, że kobieta ta zdecydowanie zmierza w jego kierunku. Owszem, już na samym początku zwrócił na nią uwagę – dziwne byłoby, gdyby tego nie zrobił! - ale spodziewał się, że pomówi z nią dopiero… za jakiś czas, a nie już za chwilę. Może to przez to, że się jej przyglądał…? W każdym razie, nie przygotował się na to. Będzie musiał improwizować, ale, cóż, to też nie szło mu źle, więc może nie będzie to rozmowa stracona, a może uda mu się czegoś dowiedzieć i to z ust samej osoby, na temat której prowadził przecież śledztwo.
Zaczął ją obserwować, bo nawet z samego sposobu, w jaki się porusza, ciągle zbliżając się do niego, można było coś wyczytać. Sprawiło to też, że zobaczył mały wypadek z udziałem samej królowej i jednej z jej służek. Żadna z nich nie straciła równowagi, co nie było czymś niezwykłym czy imponującym, chociaż podejrzewał, że władczyni tych ziem nie mogłaby pozwolić sobie na coś takiego, jak upadek po wpadnięciu na jedną ze swoich poddanych. To wystarczyłoby, żeby posłużyć za temat do ploteczek, już nie mówiąc o tym, że spojrzenie każdej osoby w otoczeniu od razu odwróciłoby się w stronę miejsca zdarzenia. Ale, to były tylko i wyłącznie domysły; przypuszczenia, które mógł snuć posiłkując się wyłącznie swoją własną wiedzą na temat grupy społecznej, którą tworzą władcy królestw i tego, jak potrafią dbać o swoją reputację w oczach poddanych. Nie siedział też w głowie królowej i wątpił, żeby to się kiedykolwiek stało – czy to poprzez magię pozwalającą na odczytywanie myśli, czy też mniej dosłownie. W tym drugim chodziło o to, że przecież ktoś o takiej pozycji, jak ona nie zaprzątałby sobie głowy losowym przystojniakiem w cylindrze. Na pewno miała dużo ważniejszych rzeczy na głowie, nie podejrzewał, że znalazłoby się tam też miejsce dla kogoś takiego, jak on. Nie, żeby tego chciał. Nawet zdecydowanie wolał, żeby tak nie było, bo dzięki temu nie zapadłby też w jej pamięć, co ułatwiłoby prowadzenie tej sprawy. Z drugiej strony, nie mógł też zachowywać się jak ktoś, kogo mogłaby o coś podejrzewać, bo to zwróciłoby w jego stronę te oczy, których nie chciał na sobie czuć. Nie chciał, żeby obserwowali go jacyś królewscy szpiedzy. Musiała takich mieć, a gdyby ktoś powiedział mu, że jest inaczej, Rand zwyczajnie nie chciałby w to uwierzyć, jeśli na własne oczy nie ujrzałby dobrych dowodów, które by to potwierdziły.

         – Królowo… - odpowiedział jej i ukłonił się z należytym szacunkiem dla stanowiska, które pełniła. Musiał to zrobić, w przeciwnym razie już te pierwsze chwile sprowadziłyby na niego jakieś podejrzenia. W końcu dlaczego miałby przebywać tu ktoś, kto nawet nie wie, jak przywitać się z kimś pokroju Dearbháil Rosues. Uśmiechnął się nawet lekko pod nosem, jednak pokusa raczej nie mogła tego zauważyć, bo przecież zrobił to wtedy, gdy kłaniał się jej. Dopiero teraz zauważył też, że niewiele brakuje jej, żeby była podobnego wzrostu, co on… chociaż to akurat było nieistotne. Ważniejsze było co innego, bo nawet bez czytania jej aury, wyczuwał taką, ale jednak innego rodzaju. Ta była związana z władczą i wyniosłą postawą kobiety. Widać było, że stara się ona we wszystkim okazywać, że to ona ma tu władzę i nic tego nie zmieni.
         – Skromnym, właściwie nieznanym i takim, który znalazł się tu praktycznie przez przypadek, królowo – odpowiedział jej. Musiał zachować odpowiednie zwroty i formy grzecznościowe, a także rozmawiać trochę inaczej. Stosował nieco inny język i słowa w rozmowie z arystokratami, taki, który bardziej pasowałoby osobie podobnej do nich.
         – Gdyby nie propozycja mojej nowej znajomej, Analury, na pewno nie byłoby mnie tutaj i nie nawiązałbym nowych znajomości w twoim mieście, królowo – odezwał się znów i, jakby na zawołanie, Ana odwróciła się w jego stronę – znajdując się gdzieś daleko za plecami samej Dearbháil – gdy tylko wspomniał jej imię. Nie wiedział też, jak wysoko w hierarchii arystokratycznej znajduje się wspomniana przez niego pokusa, więc nie miał pojęcia, czy sama królowa będzie kojarzyć przynajmniej jej imię.
Jej propozycja była… interesująca i Rand chciał się na nią zgodzić. Może ta rozmowa popchnęłaby sprawę do przodu. Tylko, że zanim udało mu się to zrobić, pojawił się osobnik, który postanowił przeszkodzić w tej rozmowie, powołując się na to, że przybyli jacyś ważni goście. Detektyw skinął tylko głową.
         – Sam musiałbym być o wiele ważniejszą personą, żeby móc wypowiedzieć chociażby słowo sprzeciwu – odpowiedział, choć na samym początku planował ograniczyć się wyłącznie do tego jednego ruchu głową. Szybko przypomniał sobie, jaką rolę zaplanował dla siebie – wtajemniczając w to też pokusę, z którą tu przybył – i postanowił, że lepiej będzie, jeżeli coś powie. Przyjął też kielich z winem z rąk samej królowej, chociaż wydawało mu się, że ta chwilowa bliskość i kontakt fizyczny były czymś niepotrzebnym. W pierwszym odruchu chciał nawet zabrać rękę, gdy poczuł, że palce królowej dotykają jego dłoni, ale udało mu się powstrzymać, chociaż nie zdziwiłby się, gdyby kobieta ta poczuła pod opuszkami palców to, że mięśnie dłoni Randa napinają się lekko. Nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. Myśląc racjonalnie, zaczęło wydawać mu się, że ktoś taki jak Dearbháil nie powinien robić czegoś takiego przy pierwszej rozmowie z mało znaczącą osobą. Dlatego też zaczął podejrzewać, że właśnie całkiem przypadkiem mógł wpaść w jakieś sidła.

Miejsce królowej zajął osobnik, który wcześniej ją od niego odciągnął, chociaż to też zajęło chwilę, w której Rand szukał już kolejnej grupy rozmówców, popijając przy tym wino. Fellarianin przyjrzał się piekielnemu doradcy Dearbháil, który kroczył w jego stronę. Był coraz bliżej i bliżej, a detektyw zaczął czuć potrzebę oddalenia się, chociaż nie był pewien, dlaczego coś takiego pojawiło się w jego głowie.
         – Nie znam cię, panie, i nie podoba mi się to. A jestem pewien, że kojarzę każdego z gości dzisiejszego balu – takie słowa padły w pierwszej kolejności z ust Hemstoesa tuż po tym, jak obaj panowie wymienili się grzecznościami. W międzyczasie nowy, piekielny rozmówca Randa również zaopatrzył się w napitek.
         – Ja nie znam tu nikogo, a świetnie się bawię, poznając innych i nawiązując znajomości – odpowiedział mu naturianin, nawet uśmiechnął się lekko, chociaż raczej bardziej zadowolony z tego, co powiedział i jak dobrze pasowało to do postaci, którą tu odgrywał.
         – To może się przedstawię, hm? Rand Reydorr – rzucił i ukłonił się lekko, jak mogą robić to dobrze wychowani mężczyźni, gdy pierwszy raz rozmawiają z kimś równie dobrze wychowanym i muszę zdradzić tej drugiej osobie tak podstawowe informacje. Rand uznał, że problemem nie będzie użycie tu imienia i nazwiska, które nosił jako detektyw, pod którym ukrywał swoją prawdziwą tożsamość. Wiedział, że w tej okolicy nie był kimś znanym, wątpił, żeby wieści o nim dotarły tak daleko. Był zbyt młody i za krótko pracował w tej branży, rozwiązał też za mało „dużych” spraw.
         – Hemstoes, doradca królowej Dearbháil Siofry Rosues – rozmówca Randa też postanowił się przedstawić, nawet ukłonił się też w podobny sposób.
         – I zjawiłeś się tu, panie, z jednym z naszych gości, tak? - zadał mu jedno z wielu pytań, które na pewno kłębiły się w jego głowie. Rand odpowiedział wyłącznie skinieniem głowy, ale nie oznaczało to, że na tym chciał zaprzestać.
         – Widzisz, Hemstoesie, jest to dość zabawna historia. Od dnia, w którym zjawiłem się w waszym mieście, mam wrażenie, że moim losem rządzi przypadek. Wszystko działo się przypadkowo… Od spotkania panny Analury, aż do tej właśnie chwili, a właściwie kilku chwil wcześniej, gdy spotkał mnie zaszczyt rozmowy, co prawda krótkiej, ale zawsze rozmowy, z samą królową – detektyw kontynuował, działając mniej więcej zgodnie z planem, chociaż nie obyło się też bez wprowadzania do niego pomniejszych poprawek, czasem nawet na bieżąco. Zresztą, gdy wspomniał o rozmowie z Dearbháil, wyglądał też na szczerze zadowolonego z tego, co go spotkało. Uśmiechał się i nawet podniósł głos w tym konkretnym momencie.
         – Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj. Najpewniej wyjechałbym dzisiaj z miasta i nie poznał żadnego z uczestników, co byłoby dużą stratą – dopowiedział jeszcze.
         – Naprawdę? A cóż takiego zrobiła? - dopytywał Hemstoes. Widać faktycznie chciał zdobyć informacje na temat kogoś, o kim faktycznie mógł niewiele wiedzieć, o ile coś wiedział. Znaczy, na pewno mógł wywnioskować coś z jego wyglądu, zachowania i może rozmów, jeśli jakieś słyszał, ale poza tym… nic.
         – Zaprosiła mnie tutaj. Zdziwiło mnie to, że ktoś taki jak on, taka kobieta, nie miała osoby towarzyszącej na dzisiejszy bal. Naprawdę! Dlatego też bez zastanowienia się, przyjąłem jej propozycję… I tak znalazłem się w tym miejscu – odpowiedział mu, a po chwili napił się wina, żeby zwilżyć trochę gardło.
         – A jak się państwo poznali? Muszę przyznać, że znam nieco pannę Trisen i w istocie nieprawdopodobna wydaje się taka kolej rzeczy – piekielny kontynuował „przesłuchanie”.
         – Przypadkowo, jak wspomniałem wcześniej. Wpadliśmy na siebie, dosłownie, na rogu jednej z ulic. Ja pogrążony w myślach, Ana w rozmowie ze znajomą, z którą spacerowała. Nie zauważyliśmy się i zderzyliśmy się ze sobą. Przeprosiłem, pomogłem wstać i porozmawialiśmy krótko. Szybko pojawiła się między nami taka… nić porozumienia, że się tak wyrażę, i sprawiło to, że przez resztę spaceru towarzyszyłem obu kobietom. Później nawet panna Trisen zaprosiła mnie do swojej posiadłości! I tak zostaliśmy znajomymi, chociaż i tak jeszcze wielu rzeczy o sobie nie wiemy, w końcu nasza relacja jest jeszcze stosunkowo młoda – opowiedział rozmówcy. Co jakiś czas spoglądał też na niego, żeby sprawdzić, jakie reakcje wywołują w nim konkretne części jego opowieści. Nagle spojrzał też za Hemstoesa i podniósł lekko brew w górę.
         – A teraz proszę wybaczyć, wzywa mnie moja towarzyszka dzisiejszego wieczora – rzeczywiście powiedział to przepraszającym tonem, jakby naprawdę chciał zostać i rozmawiać dalej, ale, niestety, musi oddalić się, aby nie wpaść w niełaskę Any. A przynajmniej właśnie to sugerowało jego zachowanie i ton głosu. Później skinął jeszcze głową na pożegnanie, życzył Hemstoesowi miłego wieczoru, a nawet powiedział mu, że liczy na to, że porozmawiają później. Następnie przeszedł obok niego i ruszył w stronę Analury, a gdy wiedział, że nikt nie patrzy, uśmiechnął się do niej w podzięce za to, że zauważyła jego sytuację i przyszła mu z odsieczą, nawet jeśli – może – niekoniecznie właśnie to planowała.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Dearbháil »

        Radość jest najbardziej poszukiwaną emocją człowieka, który przeżył prawdziwe piekło. Ukojenie zszarganych nerwów i przerażonego serca występuje tylko u słabych osób, którym wystarczy po prostu spokój w życiu. Dearbháil znalazła swoje szczęście w wykwintnym alkoholu i ludziach. Poddani stanowili pewnego rodzaju podporę dla jej niestabilnego umysłu, który w każdej chwili mógł runąć tak samo jak Trijou ponad 300 lat temu.
        Do tego Hemstoes nie mógł doprowadzić. Był krętaczem i mordercą, kiedy jeszcze mieszkał w Trijou. Pamiętał to wspaniałe miasto, które wznosiło się w górę, stworzone przez okrutnie traktowanych niewolników. Niektórzy z tych męczenników trafili do piekła - tam piekielny dowiedział się o tym, że historia powstania jego drogiej ojczyzny nie jest wyssaną z palca bajeczką dla dzieci.
        Dlatego też nie mógł patrzeć, jak królowa wpada w coraz większe kłopoty przez swoją lekkomyślność.

        Pokusa niespodziewanie spoważniała. Przez cały czas, kiedy podchodziła do nieznajomego, wyraz delikatnego uśmiechu nie znikał jej z twarzy.
        - Przez przypadek? Rozumiem, że nie chciał się pan tutaj znaleźć, panie…? - zawiesiła głos, oczekując na uzupełnienie przez mężczyznę tej luki, którą była jego godność. Kobieta posiadała niesamowitą charyzmę, a także mogła poszczycić się bycia całkiem dobrym strategiem. Żaden nieznajomy nie będzie przechodził jej pod nosem na jej balu.
        - Och, a więc jesteś osobą towarzyszącą Analury. - Żeby jeszcze Dearbháil przykładała się do zapamiętywania imion, pewnie skojarzyłaby kobietę. W takich chwilach naprawdę przydawał jej się Phellipe. - To ciekawe. Można zapytać, skąd się znacie? - Ton królowej jawnie wskazywał na żartobliwy charakter. Na balu znajdowała się arystokracja ludzka, a także kobiety - pokusy. Strzelając, że przyprowadziła go tutaj przedstawicielka piekielnej rasy, czerwonowłosa nie ukrywała swojej ciekawości co do okoliczności poznania.
        I w każdym momencie, w którym Dearbháil była o krok od spełnienia swoich zamiarów, przychodził Hemstoes, aby zniweczyć jej plany. Władczyni pożegnała się krótkim skinieniem głowy z nieznajomym, aby następnie udać się razem ze swoim piekielnym doradcą w stronę Phellipe’a.

        Mężczyzna wyczekiwał już z naganą wypisaną w oczach, której nie miał odwagi powiedzieć. Mimo to Dearbháil beztrosko podeszła do niego i aby być pewną swoich przekonań, zapytała:
        - Mój drogi, kim jest Analura? - Z uśmiechem niewinnego dziecka splotła palce i wyczekiwała odpowiedzi. Nie wypiła dużo, jednak wino rządzi się swoimi prawami. Kiedy w głowie władczyni panuje zamęt, alkohol mocno go potęguje.
        - To pokusa, nie była nawet wysoko urodzona przed śmiercią, wasza wysokość. Zwykła dziewka z zamtuzu.
Tyle zdecydowanie wystarczyło kobiecie, aby połączyć wątki. Hemstoes już poszedł, prawdopodobnie aby wybadać teren, a królowa osłupiała. Zapomniała nawet zmienić mimikę twarzy - nadal uśmiechała się serdecznie. Jej wzrok natomiast wskazywał na niepokój. Słyszała głosy - swój, ludzi, piekielnych, wszystkich diabłów, pokus, łowców dusz i możliwie każdej upadłej duszy, która gniła w najgorszych zakamarkach świata, targana wszelkimi emocjami.

        Jeżeli przybył z pokusą, nie wiadomo, jak się poznali. Pokusy kuszą. Pokusie nie zależy na niczym innym jak zaspokojeniu niepohamowanego libido każdego chodzącego po alarańskiej ziemi mężczyzny. Pokusa lubi to. Znajduje naiwnych i chętnych. Ja znajdowałam innych. Nie bali się kontaktu. On się zawahał, on nie był pewny. Obca pokusa? Skoro jedna go skusiła, druga powinna tym bardziej.
Nie jest tu z przyjemności. Interesy
.

        Każde słowo, każda sylaba była wypowiadana przez inny głos, innym tonem. Niektóre krzyczały, niektóre szeptały. Jedne były męskie, inne kobiece. Dziecięce, starcze, schorowane głosy.
        - Wasza wysokość? - zmartwił się Phellipe.
Dearbháil niestety nawet nie zdążyła odpowiedzieć. W jednym momencie muzykanci przestali grać, w całej sali unosiły się westchnienia ludu i krzyki przestraszonych dam. Ludzkich, jak podejrzewała piekielna, dam. Na samym środku parkietu pojawiła się zakapturzona postać. Mimo że mężczyzna, bo na taką płeć wskazywała postura monstrum, był okryty płaszczem, dało się zauważyć skrajne wychudzenie oraz głęboką pustkę w oczach. Nie wyglądał na istotę piekielną.

        Monstrum. Na balu. W jakim celu się pojawił? Diabeł? Diabeł? Diabeł. Diabeł!

        Tajemniczy gość nie odezwał się słowem. Zdjął kaptur, żeby wszyscy ujrzeli jego marną, trupią karnację i zapadnięte oczy. Wyglądał na dużo starszego, niż zapewne był w rzeczywistości. Atmosfera stała się gęsta. Monstrum nie raczyło nawet zagrozić gościom, jego wzrok utknął jedynie w tajemniczym nieznajomym, z którym Dearbháil miała przyjemność porozmawiać tego wieczoru.
        Monstrum uśmiechnęło się do niego.
        Dearbháil wskazała nań palcem, dając znać każdemu piekielnemu i ludzkiemu wojownikowi, aby natychmiast zaatakowali. Los odwrócił się od biednego gościa w cylindrze, ponieważ monstrum zniknęło, a strażnicy rzucili się na najbardziej podejrzaną osobę na balu. Na niego. Mężczyzna nie mógł wiedzieć, czy to po prostu zagrywka okrutnego losu, przeznaczenie, a może po prostu pech, czy może właśnie został oszukany przez diabła? Wysłany na rzeź, bez żadnych informacji, bez zabezpieczenia, bez zapewnienia o jakimkolwiek ratunku.
        Był tylko kolejnym pionkiem w piekielnej grze.
        Do lochu. Zamek. Daleko.
        - Do kopalni z nim.

        Długie, kręte korytarze, w których nie gubiła się tylko jedna osoba. Ta, która w nich mieszkała bądź spędziła połowę życia na badaniu każdego zakamarka. A wyjście i wejście było tylko jedno.

Zamach. Zamach! On jest wysłannikiem diabła!
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

         – Rand Reydorr – przedstawił się królowej i nawet ukłonił lekko przed nią. Nie robił tego na pokaz, sam ukłon nie był też głęboki, a jedynie oddawał to, że darzy ją szacunek odpowiednim dla kogoś o pozycji, którą zajmowała Dearbháil. Raczej nie zamierzał mówić jej o sobie czegoś więcej, czegoś, co może nakierowałoby ją na to, z kim może mieć do czynienia. Na ten konkretny bal przybrał przykrywkę zagranicznego arystokraty, który pochodził z małego rodu, znanego tylko w jednej części Środkowej Alaranii. A co robił w tym miejscu? Tak daleko od domu? Podróżował oczywiście. To było wygodne wytłumaczenie i takie, które jest dość ciężko podważyć. Zwłaszcza, gdy ktoś ma wiarygodną historię z tym związaną i wie, jak jej użyć w sposób, którym nie wzbudzi podejrzeń… A Rand był kimś takim, a przynajmniej sam się za kogoś takiego uważał.
I to sprawiło, że gawędził sobie z królową miejsca, do którego został wysłany. Też chciał zadać jej kilka pytań, zamiast być jedynie kimś, kto odpowiadał na te zadane przez nią. Zresztą, miał właśnie odpowiedzieć na kolejne gdyby nie to, że została ona „zabrana” przez jednego z doradców. Po chwili ten sam mężczyzna podszedł do niego i przejął na siebie rolę rozmówcy. Rand grał nadal, używał swej przykrywki w pełni, a przy odpowiedziach na pytania królewskiego doradcy dopowiadał też nowe rzeczy do osoby, którą odgrywał. Sytuacja układała się też, raczej, na jego korzyść – przynajmniej póki co – bo gdy zaczął uznawać, że rozmowa ta trwa zbyt długo, zobaczył, że Ana próbuje go do siebie przywołać. Świetnie, będzie to odpowiednia wymówka do tego, żeby przeprosić i zakończyć ten dialog.

         – Co ty robisz!? - takimi słowami go przywitała. Pytanie to zadała cicho, ale jednocześnie dość agresywnie, co miało zapewne zaznaczyć jej złość związaną z jego poczynaniami w tym miejscu. Rand wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
         – Królowa sama do mnie podeszła. Myślę, że krótka rozmowa z nią była lepszym wyborem od próby odstąpienia od niej i uniknięcia rozmowy. A dłuższy dialog z jej doradcą… Szybko zamienili się miejscami i od niego też nie mogłem ot tak odejść, nie od razu przynajmniej – wytłumaczył jej. Też starał się mówić cicho, choć przez to musieli się do siebie zbliżyć, może nawet niebezpiecznie blisko, żeby mieć pewność, że usłyszą swoje głosy, ale jednocześnie nikt inny nie usłyszy tego, o czym rozmawiają.
         – I tak miałem z nią porozmawiać – dodał jeszcze, jakby to ostatecznie wytłumaczyło temat ich rozmowy.
         – Może zatańczymy? - zapytał po chwili. Według niego nie było tu już nic do dodania. Analura mogła uważać podobnie, bo przyjęła jego propozycję… Tylko, że nie dane im było udać się na część sali przeznaczoną do tańca, bo gdy tylko Rand ujął dłoń pokusy, w pomieszczeniu pojawił się tajemniczy osobnik. Pojawił się na samym środku, więc od razu było widać, że chce mieć pewność, że zauważy go jak najwięcej uczestników balu. Detektyw przyglądał się stworzeniu badawczo i tak, jakby na bieżąco starał się analizować jego ruchy, odczucia; jakby chciał przewidzieć następne posunięcie tego potwora. Rozglądał się. Szukał kogoś. Kogo konkretnie? W pierwszej chwili powiedziałby, że szuka królowej, może po to, żeby pozbawić ją życia. Stwór wyglądał na osobnika, który mógłby zostać tu wysłany właśnie z taką misją. Tylko, że… coś było tu nie tak. Jego ślepia, owszem, spoczęły na Dearbháil, jednak wyłącznie na chwilę, aby przesunąć się po następnych twarzach. Ostatecznie, czego Rand się nie spodziewał, spojrzenie potwora zatrzymało się dokładnie na nim.

Rzuci się na niego? A może rzuci… czymś? Nożem? Innym ostrzem? Wystrzeli z małej kuszy? Może użyje zaklęcia? Jeśli zaklęcia, to jakiego? Czegoś, co dosięgnie wyłącznie jego? A może odwrotnie – czegoś, co zabije nie tylko jedną osobę, a także te, które znajdowały się w pobliżu? W głowie detektywa pojawiało się coraz więcej pytań, gdy tak przez chwilę mierzył się wzrokiem z tym humanoidem. Brał też pod uwagę to, że wygląd ten może być wyłącznie iluzją i pod nim ukrywa się ktoś inny. Tylko, że wtedy sprawy komplikowały się jeszcze bardziej. Jego myśli pędziły od jednego pytania do drugiego, rozbiegały się i przemieszczały się kilkoma torami jednocześnie.
Tyle pytań, tyle przypuszczeń. A tamten jedynie się uśmiechnął. Paskudnie i w sposób, w który zdradzał, że czeka go coś niebezpiecznego, niemniej jednak, był to uśmiech.
         – Odsuń się, Ana – zdążył powiedzieć tylko tyle, zanim dopadł do niego najbliższy wojownik. Wyższy od niego i na pewno silniejszy, prawdopodobnie piekielny. Możliwe, że diabeł, więc gdyby spojrzał w górę, na jego twarz, na pewno dostrzegłby też tam jakieś rogi. Rand poczuł, jak jego drugą rękę chwyta kolejny mężczyzna, jednak jego myśli zajmowało coś innego. Co mógł oznaczać ten uśmiech? Naprawdę oznaczał to, co odczytał za pierwszym razem, czy może coś innego? Przypomniał sobie moment sprzed chwili, w myślach przywołał twarz tamtego stwora. Może… Może był to uśmiech triumfu? Co to mogło oznaczać dla niego? Właściwie, zaczął podejrzewać coś od razu, gdy tylko uznał, że może ten jeden „gest”, którym go obdarował, miał inne znaczenie niż to, które przypisał mu na początku. Trafił tu przez tamtego diabła, działał na jego zlecenie, ale może tak naprawdę był tylko pionkiem, jedynie częścią większego planu, który tamten piekielny realizował. Może potrzebował kogoś, na kogo będzie mógł zrzucić jakieś podejrzenia. Kogoś, kto zajmie uwagę odpowiednich osób, żeby uwaga ta nie była skupiona na nim.
         – Uważajcie na cylinder – rzucił do trzymających go strażników. Do rzeczywistości wrócił na chwilę, właściwie tylko po to, żeby im to powiedzieć. Słowa te wypowiedział twardo, stanowczo i słychać w nich było, że jeśli uszkodzą jego nakrycie głowy, to może nie być taki spokojny i opanowany, jak jest teraz. Może zacząć stawiać otwarty opór, co może nie skończyć się dla nich dobrze, jeśli postanowi, że użyje wszystkiego, co ma w zanadrzu, żeby ich, cóż, ukarać.
Powinien był to przewidzieć, zamiast zgadzać się na coś takiego. Samo ich – jego i tamtego diabła – spotkanie było dziwne, bo przecież pojawił się przed nim właściwie znikąd i zaproponował pracę. Mógł się nie zgodzić, mógł nie dołączać do gry, o której nie miał pojęcia, aż do teraz. Ominęłoby go to wszystko, jednak wtedy nie rozwiązałby zagadki. Czy tamten diabeł wiedział, czego użyć, żeby skusić go do tego, żeby został częścią jego gry? Nie zamierzał tu zginąć. Miał zamiar wybronić się, wyjść z tej sytuacji i przeżyć. Może nawet pomóc dorwać odpowiedzialną za to wszystko osobę.
         – Mogę najpierw coś powiedzieć? Spróbować się obronić? Czy wystarczy wam to, że tamten stwór spojrzał na mnie, uśmiechnął się i zniknął? Wystarczy wam to do tego, żeby ślepo uważać mnie za kogoś, kim nie jestem? - zapytał, już w pełni świadom rzeczywistości i sytuacji, w której się znajdował. Do kogo kierował te słowa? Chyba do wszystkich, którzy go otaczali i się na niego patrzyli, choć wzrokiem próbował odszukać samą Królową.
         – Chciałbym pomówić z królową Dearbháil, najlepiej na osobności. Mam pewne podejrzenia co do tego, co może się tu dziać i, kim mogło być to, co się tu przed chwilą pojawiło. Jeśli boicie się, że chcę wykorzystać sytuację, żeby ją zabić, co swoją drogą byłoby głupie, rozmowie tej może towarzyszyć ktoś, komu królowa ufa. – Słowa te wypowiedział dość szybko, nie chciał tracić cennego czasu. Jeśli udało mu się dostrzec osobę, z którą chciał rozmawiać, na pewno spoglądał jej teraz w oczy.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Dearbháil »

        Głosy ciągle towarzyszyły Dearbháil, kiedy spoglądała na wyprowadzanego mężczyznę. Skandal, który powstał na jej balu, będzie przekazywany z ust do ust przez każdego arystokratę po wieki wieków. A czasu królowa miała aż nadto.
        - Jak duże zapasy alkoholu mamy w piwnicach? - to było pierwsze pytanie, jakie zadała swojemu ludzkiemu doradcy, który stał obok. Phellipe nawet nie poczuł się kompetentny odpowiedzieć na to pytanie. Mężczyzna ciągle patrzył na oskarżonego, który stawiał widoczny opór. Zdawało się, że doradca królowej ma coś do powiedzenia w tej sprawie, jednakże milczał.
        A skoro nic nie powiedział, oznaczało to, że swoje myśli mógł przypłacić życiem. Dearbháil wiedziała, że powinna zrobić coś w tej chwili - zapanować nad wstrząśniętym tłumem, uspokoić arystokrację, która nie przywykła do bywania możliwym celem jakiegoś oprawcy. Pokusa westchnęła cicho, oglądając swojego przyszłego więźnia, lecz na dźwięk swojego imienia, padającego z ust podejrzanego, każdy mięsień królowej zesztywniał. Bodziec zadziałał w ułamku sekundy. Piekielna stała jak lwica gotowa do ataku, aby obronić swoje młode. W tym przypadku musiała chronić nie tylko miasto, o które walczyła kilka wieków, ale również obcych jej ludzi i nieludzi. Szlachta zza morza, wampiry, Pokusy niezwiązane z jej domem.
        - Ty głupcze - wysyczał Hemstoes. Jako jedyny z towarzystwa piekielnego władczyni był najbardziej spokojnym osobnikiem, ale wybuchał w sekundę. Dlatego też Dearbháil ogłosiła go swoim doradcą.
        - Hemstoes - rzekła piekielna stanowczo, jednak ten zawarty w imieniu mężczyzny rozkaz zdawał się zostać skutecznie przytłumiony przez gniew doradcy.
        - Jak śmiesz wymawiać imię samej królowej Trijou? - zapytał diabeł, podchodząc do niedoszłego więźnia. Hemstoes przykucnął, aby spojrzeć w oczy Randa. - Nie zasługujesz na ten zaszczyt.
        - Hemstoes! - Tym razem głośny krzyk niemal przeciął salę balową na pół. Diabeł zwrócił swe czerwone niczym krew oczyska na królową, co momentalnie go uspokoiło. Dearbháil podeszła bliżej strażników, którzy nadal przetrzymywali Randa. Oczywiście, osłupieli i wydawało się, że niedoszłego więźnia królowej trzymają dwa ogromne posągi.
        - Czy zechcesz nam towarzyszyć podczas rozmowy? - zapytała Pokusa. Hemstoes cicho wciągnął powietrze, a razem z nim zdawało się, że cały dwór nagle utracił możliwość oddychania. Nie spojrzał na swoją władczynię, a wbił wzrok w więźnia, jakby chciał dokończyć kazanie w pewien sposób telepatycznie.
        Ostatecznie Hemstoes skinął pokornie głową.

        Dearbháil nie mogła zaprowadzić Randa do sal wizytowych z dwóch powodów. Pierwszy i raczej najważniejszy - znajdowały się tam większe bądź mniejsze imprezy, a Prasmok dobry wie, co się tam wyrabiało. Hemstoes protestował co do przyjmowania gościa - bądź jak kto woli, więźnia - w prywatnych komnatach, tłumacząc, że wydawałoby to się zbytnim spoufalaniem z wrogiem. Dlatego królowa podjęła najbardziej (nie)rozsądną decyzję w tymże momencie. Mianowicie; wparowała do jednej z sal wizytowych, w których akurat trzy pokusy głupio szczerzyły się na kolejne opowieści szlachcica - bodajże lorda Byrne’a - z niemą nadzieją w oczach, która została zgaszona przez głośne przybycie samej królowej.
Piekielna nie musiała nic mówić. Jasnym wydawał się fakt, że pokusy mają w tej chwili opuścić salę i znaleźć inne miejsce do zamęczania swoich uszu i podbudowywania ego lorda. Sam mężczyzna nie do końca rozumiał zaistniałą sytuację, ale sam podążył za towarzyszkami, krzycząc:
        - Opowiedzieć wam teraz o tym, jak stary Trefore stracił… - Słowa ucichły, na co Dearbháil zachichotała. Hemstoes chrząknął, jakby chciał jej przypomnieć, w jakiej sytuacji się znajdują. Kobieta obejrzała się na swojego jeńca. Trzymany przez jej wiernego sługę Rand zdawał się zachowywać powagę, która, nie wiedząc czemu, irytowała piekielną. Królowa jednak tylko patrzyła spokojnie. Miała nadzieję, że sam zacznie śpiewać, przyznając się do wszystkiego, aby mogli wrócić do części ze zniewoleniem… Po krótszej chwili kobieta odwróciła się i podeszła do jednej z szafek w pokoju. Gdy tylko ją otworzyła, westchnęła zirytowana.
        - Niewdzięczne france! Wypiły całe wino - oznajmiła, zamykając barek z impetem, który obudziłby niejednego przodka w Trijou. Hemsotes zamknął oczy, jakby miał już serdecznie dość, lecz nie dawał po sobie nic więcej znać. Musiał tutaj zostać dla królowej - dla jego najdroższej pani.
        - Dlaczego - zaczęła Dearbháil. - Ten potwór wskazał właśnie ciebie, nieznajomy towarzyszu Amakabry?
        - Analaury - poprawił ją doradca tak szybko, że nawet nie zdążył tego przemyśleć. Odwrócił wzrok, pozwalając królowej dokończyć.
        - Jak mniemam, nie znasz naszego nieproszonego gościa, racja? - zapytała czerwonowłosa. - To skąd on zna ciebie? Kim właściwie jesteś, waćpanie? Szczegóły, proszę.

        Kilka sekund po słowach Dearbháil rozległo się pukanie. Hemstoes wydał pozwolenie na wejście tajemniczej persony, która tylko wsunęła dłoń przez uchylone drzwi. Drobna ręka, ozdobiona masą bransolet z różnymi, kolorowymi klejnotami, trzymała liścik. Małą, zwiniętą karteczkę z nierówno położonym herbem. Hemstoes odebrał wiadomość, a dłoń zniknęła. Doradca nie raczył sam zajrzeć, co zawiera zawartość listu, podał go zatem od razu królowej. Kobieta zmarszczyła brwi. Wzięła jednak kartkę i, nie zważając na jakąkolwiek poufałość korespondencyjną, przeczytała wiadomość na głos:
        - “Świat musi poznać prawdziwą historię Trijou, nieprawdaż?” - Wzrok Dearbháil ponownie przeniósł się na Randa. - Jeżeli jesteś niewinny, pomożesz mi, prawda? - Uniosła brwi i podniosła podbródek. - Co to może znaczyć, waćpanie? Lepiej odpowiedz szczerze, inaczej stracisz to, co stracił Stary Trefore. - Królowa zaśmiała się cicho, szczerząc śnieżnobiałe zęby. Bal rozpoczął się już na dobre właśnie w tej chwili.
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

Jak sytuacja ta potoczy się dalej? Głównie interesowało go jak będzie to wyglądało w jego przypadku, jednak też ciekawiło go, jak przebiegnie dla samej królowej tego państwa. Zakomunikował, dość głośno zresztą, że chciałby z ową władczynią porozmawiać, zanim bezpodstawnie zdecyduje, co chcą z nim zrobić. Czekał jedynie na to, czy okaże się ona mądra na tyle, żeby rzeczywiście zwać ją władczynią, czy może głupia – to drugie stwierdziłby, gdyby od razu zdecydowała o jego losie i nawet nie chciałaby usłyszeć tego, co może mieć do powiedzenia. Nie planował jeszcze ucieczki, ufał, że zainteresuje osobę, z którą tak chciał porozmawiać na tyle, że poczeka z decyzją. Zaczął też żałować, że nie udało mu się odczytać aury tej tajemniczej persony, dzięki której znalazł się w tej sytuacji. Wszystko potoczyło się tak szybko… Gdyby chociaż przez chwilę o tym pomyślał, może udałoby mu się zdobyć nawet podstawowe informacje z aury, a to już byłaby jakaś wskazówka.
Zobaczył doradcę królowej, teraz zmierzał on w jego stronę i nawet przykucnął lekko, aby ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. W oczach Randa próżno było szukać strachu, zarówno związanego z postacią diabła, jak i z sytuacją, w której detektyw się znajdował. Bardziej była to, cóż, ciekawość i może szczypta ekscytacji! Kto czułby to w momencie, gdy został oskarżony o spiskowanie przeciwko władczyni kraju, gdy trzymany był przez dwóch, potężnych strażników, z których uścisku nie dałby rady się wyrwać? Chyba tylko Rand właśnie. Nawet uśmiechnął się lekko, gdy Hemstoes oskarżył go o to, że nie jest godzien wymawiać imienia ich królowej. Co z tego, że może nie był? Chodziło mu jedynie o zwrócenie na siebie uwagi najważniejszej osoby w tym pomieszczeniu, co zresztą mu się przecież udało. Pytanie Dearbháil było dla niego jednocześnie potwierdzeniem tego, że nie trafi do kopalni, o której wspomniała ona wcześniej.
         – Dobrze, że posłuchałaś głosu rozsądku, królowo – powiedział do niej jedynie tyle. Początkowo chciał dodać coś jeszcze, kuszące słowa, które mogłyby przynieść ze sobą negatywną ocenę jego osoby, przynajmniej przez publikę i doradców władczyni, a może też przez nią samą. Chciał też zobaczyć wszelakie reakcje, choć zwłaszcza osoby, do której byłby one skierowane – ale ostatecznie postanowił, że zachowa je dla siebie. Niech będą one na „kartce” w jego umyśle, na której znajdują się też inne uwagi na temat samej Dearbháil. Na tej samej zagoszczą też nowe, jeśli się pojawią, choć już teraz był pewien, że na pewno tak będzie.
Kuratelę nad nim przejął zaufany doradca pokusy, a jego uścisk właściwie niezbyt różnił się od tego, w którym znajdował się wcześniej. Posłusznie pozwolił zaprowadzić się w miejsce, w którym będzie mógł w końcu się wytłumaczyć i liczył na to, że to wszystko wystarczy, aby królowa zrozumiała, że nie jest jej wrogiem.

Właściwie przez cały czas zachowywał spokój. Właśnie taki wyraz obejmował jego całą twarz, no, przynajmniej jej większość, bo w ciemnozielonych oczach nadal gościły iskierki ciekawości. Poczekał chwilę z odezwaniem się, czekał na to, aż Dearbháil zwróci się w jego stronę, zamiast narzekać na to, że tamte pokusy i mężczyzna, który za nimi pobiegł, wypiły cały alkohol znajdujący się w tym pokoju.
         – Podejrzewam, że mogłem paść ofiarą oszustwa – odparł, a właściwie zaczął, bo to był jedynie wstęp do tego, co chciał powiedzieć. Sprawy przybrały taki obrót, że nie widział sensu w kłamstwach i lepiej dla niego będzie, jeżeli powie wszystko zgodnie z prawdą.
         – Jestem detektywem i zlecone zostało mi dowiedzenie się, jak udało ci się, królowo Dearbháil, sprawić, że miasto znajdujące się na skraju upadku, nagle zaczęło odżywać. Dlaczego i w jaki sposób wróciłaś, dlaczego zdecydowałaś się objąć tron, jak udało ci się sprawić, że miasto już dawno ma za sobą tamte ciężkie czasy? Właśnie na te pytania miałem uzyskać odpowiedzi. Pewnie zastanawiasz się, królowo, kto był moim zleceniodawcą? Diabeł, którego imienia nie znam, ale wyraźnie zależało mu na tym, żeby się tego dowiedzieć. Może nie spodobał mu się taki obrót spraw i chce znaleźć jakiś sposób na to, żeby pozbawić cię tronu? Przeniósł mnie nawet, przy pomocy magii oczywiście, w pobliże twojego miasta… I, cóż, wydaje mi się, że ten dziwny osobnik, który pojawił się na przyjęciu, to mógł być właśnie on, tylko, że przykryty płaszczem iluzji, aby nikt go nie rozpoznał – przez cały czas, w którym to mówił, zerkał kilka razy w stronę piekielnej. Nie robił tego, żeby sprawdzić, czy go słucha, a po to, żeby badać jej reakcje na te wszystkie informacje. Wydawało mu się, że może ona wiedzieć, o jakiego diabła chodzi.
         – Myślę, że wiesz, królowo, o jakim osobniku mówię i, że wiesz też o nim więcej, niż ja sam – dodał na sam koniec. Może i nie wyczytał tego z mowy jej ciała, jednak był to strzał. Strzał, którego był pewien i szczerze zdziwi się, jeśli będzie on pudłem.
         – Na pewno jest on też autorem tej wiadomości – dopowiedział jeszcze. Była ona krótka, to prawda, ale tutaj również miał pewność co do tego, że się nie mylił.
         – Czyli… chciałabyś, żebym ci pomógł? Pytanie, czy jesteś gotowa mnie zatrudnić? - zapytał. Pierwsze pytanie nie wymagało odpowiedzi, wszak już wcześniej wyraziła chęć co do tego, żeby jej pomógł.
         – Jeśli tak, to… - zaczął, a przez jego twarz przebiegł uśmiech. Ładny, czarujący uśmiech, skierowany w stronę samej władczyni, rzecz jasna, i nie przejmował się nawet groźnym spojrzeniem Hemstoesa, które był pewien, że na sobie poczuł.
         – Mamy zagadkę do rozwiązania, moja droga królowo – dopowiedział do słów wcześniejszych. Co więcej, wyraźnie ucieszył się, przynajmniej wewnętrznie – co było widoczne w jego oczach – na tę myśl. Pogoń za nierozwiązanymi sprawami, zagadkami, które tylko czekały na to, aż ktoś sprawi, iż nie będą już zagadkami… Tak, to było coś, co pchało go do działania, choć czasem jednocześnie sprawiało też, że działał szybko, może nawet zbyt szybko. Na szczęście, to ostatnie występowało jedynie na samym początku jego działań związanych z nowym śledztwem, później odzyskiwał już opanowanie.
         – A, co mi tam… Na początek możemy przepytać Analurę. Ona była osobą, która czekała na mnie w mieście i która, jak się okazało, miała wprowadzić mnie na sam bal. Może będzie wiedziała coś na temat mojego zleceniodawcy – zaproponował. Był to dobry start, przynajmniej tak właśnie myślał.
         – Chyba, że ty, królowo, również coś wiesz na jego temat? Myślę, że jest to dobry moment na to, żebyś podzieliła się tym ze mną – dodał po chwili, tym razem spojrzał prosto w oczy piekielnej władczyni tych ziem.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Dearbháil »

        Dearbháil już otworzyła usta, aby skomentować wypowiedź swego więźnia, jednak momentalnie przeanalizowała całą rozmowę w swoim umyśle. Wspomniany już głos rozsądku dla kobiety stanowiły cały chórek doradzających szeptów, które dotrzymywały jej towarzystwa, odkąd tylko uciekła z Piekła. Lepiej teraz będzie, jeżeli tajemniczy mężczyzna nie pozna jej psychiki za szybko, albowiem może to wykorzystać dla swych niecnych celów - bo przecież muszą być niecne, czyż nie? Obcy na balu, który został wskazany przez niezaproszoną siłę nieznaną, diabła, z całą pewnością nie sprzyjał początkowemu rozwojowi zaufania. Natomiast spokój na twarzy mężczyzny denerwował królową, ale nie tak bardzo, jak brak alkoholu w sali, do której weszli.
        - Oszustwa, mówisz? - powtórzyła Dearbháil, zdając się wcale nie słuchać słów Randa. Dopiero chrząknięcie doradcy przywróciło ją na ziemię. Hemstoes uśmiechnął się ponaglająco, dając tym samym znać, że skoro już doszło do takiej sytuacji, należy podejść do niej jak najlepiej i dyplomatycznie. A najprościej byłoby w tym momencie wpierw wysłuchać pierwszej strony. A potem do lochu - dokładnie to Dearbháil wyczytała z twarzy swego piekielnego doradcy. Mężczyzna żywcem nie mógł się doczekać, aż wrócą do tej części po przesłuchaniu więźnia.
        Pokusa zatem usiadła wygodnie na jednym ze zdobionych foteli w sali, lecz nie zaoferowała tego samego pozostałym uczestnikom rozmowy. Hemstoes znał zasady królewskiej etykiety i wiedział doskonale, że tak właśnie powinno być - niższe rangą osoby zobowiązane są okazać szacunek samej królowej poprzez odzywanie się doń z pozycji stojącej. Na dodatek cudownie było spoglądać na zdenerwowanego doradcę w chwili, w której Rand ponownie użył pełnego imienia władczyni. Królowa uśmiechnęła się.
        - I nie mogłeś zapytać? - rzekła. - Jestem po prostu wspaniałą władczynią. Stąd wspaniałe królestwo - skomentowała szybko, aby następnie wciągnąć się w dalszą część historii. Uśmiech z twarzy kobiety powoli znikał razem z pojawianiem się nowych szczegółów w wypowiedzi mężczyzny.
        - A zatem masz konszachty z diabłem - oznajmiła beznamiętnie królowa, mrużąc delikatnie oczęta. - Nie uważasz, że poniekąd wygląda to jak przyznanie się do winy? - Dearbháil wstała, co można by uznać za znak zakończenia dyskusji, gdyby nie fakt, że kobieta podeszła bliżej swego więźnia. Pokusa spojrzała mu w oczy, a w jej wzroku tliła się cicha żądza mordu. Znacznie groźniejsza i większa niż pragnienie krwi Hemstoesa na sali balowej.
        - Co wiesz o tym diable? - zapytała cicho. - I jaki sens byłoby cię wydawać, co? Dlaczego twój pracodawca wskazał cię na moim przyjęciu palcem? - Cierpliwości u królowej nie sposób szukać. Zwłaszcza że sama już przeanalizowała możliwe scenariusze i naprawdę chciała się trzymać jednego z nich.
        - Zdradziłeś go - zaapelowała po dłuższej chwili ciszy. Niespodziewanie w jej oczach można było dostrzec drobny przebłysk, który wskazywał na to, że królowa połączyła wszystkie wątki w głowie “po swojemu”. Piekielny chór ponownie się odezwał, krzycząc “zdrajca!”, przez co Dearbháil zdawała się przez chwilę zamyślona. Musiała uciszyć chaos w swoim umyśle nim powie coś dalej. Mimo wszystko wiedziała, że trafiła na swój własny trop. Rozpoczęła się intryga, nowa zabawa w chowanego bądź gra w kotka i myszkę - gra królowej i całego Piekła. Rand zatem stanowił swego rodzaju pionek, który mógł okazać się najlepszym sprzymierzeńcem, a jednocześnie najgorszym zdrajcą. Sytuacja wydawała się prosta, czyste szanse pół na pół, lecz konsekwencje już budziły niepokój w sercu piekielnej. Nie mogła znaleźć jednej dobrej drogi, zatem musiała zaryzykować.
        - Wciąż niestety nie wiem, czy znasz tego samego diabła, co ja - zaapelowała w końcu. - Mężczyzna, który pragnie o mnie informacji, posługuje się wieloma twarzami i osobami. Mógł zlecić komuś zatrudnienie cię niby dla swoich korzyści, wówczas gdy twój pracodawca sam był wyłącznie pośrednikiem. Ot, taka drobna, piekielna zagrywka. - Natchnienie było wyczuwalne w całej postawie monarchini, albowiem zrezygnowała z kontaktu twarzą w twarz i rozpoczęła pochód po całym pomieszczeniu. Hemstoes stał niewzruszony, spoglądając na władczynię wzrokiem, który jasno prosił o możliwość głosu, lecz Deabrháil kontynuowała:
        - Rozmawiając ze mną osobiście zdradziłeś go. Miałeś sam się dowiedzieć, nie pytać bezpośrednio. Zatem pewnie w domyśle twój pracodawca umieścił fakt, że nie wolno ci zwrócić na siebie żadnej uwagi, a ja nie powinnam nawet wiedzieć, że uczestniczysz w moim balu - powiedziała. Wydawało jej się to najbardziej logicznym rozwiązaniem nagłego pojawienia się tajemniczej postaci na środku sali. Dearbháil odetchnęła z ulgą, kiwając głową w stronę Hemstoesa.
        - Kłamałeś zatem podczas naszej rozmowy, waćpanie - rzekł piekielny. - Planowałeś się tutaj znaleźć. A panna Analura ci w tym pomogła, czyż nie? - Uniósł brew. Dzięki temu pytaniu królowa zwróciła uwagę na istotną kwestię.
Analura była zamieszana w tę intrygę.
        W chwili, w której Pokusa chciała ponownie się odezwać, przybyła tajemnicza wiadomość. Od razu można było zrozumieć, że na balu jest szpieg - jeden, dwóch, może wielu. Może diabeł we własnej osobie. Dearbháil tylko kiwnęła głową w odpowiedzi do Randa, lecz później nastąpiło coś spodziewanego-niespodziewanego jednocześnie. Przynajmniej detektyw musiał wiedzieć, choćby podświadomie, na co się pisze, zwracając się do władczyni na “ty”. Nie zdążyłby nawet mrugnąć okiem, gdy Hemstoes przemierzył cały pokój i z gniewem kipiącym w oczach znalazł się przy naturianinie.
        - Za tę zniewagę powinieneś smażyć się w kotle w jednej z kopalń - zagroził. - Nie ręczę za siebie, jak jeszcze raz odezwiesz się w ten sposób do jej królewskiej mości. Aczkolwiek proszę mi wierzyć, waćpanie, że jak tylko puszczą mi nerwy, Piekło to będą dla ciebie wakacje.

        Dearbháil zaśmiała się cicho. Następnie podeszła do obu mężczyzn, rozdzielając ich i w dalszym ciągu zachowując spokój. Z tym samym spokojem pozwoliła sobie na przełamanie wszelkich barier i pożyczyła sobie, oczywiście nie pytając, cylinder Randa. Jedną dłonią zdjęła koronę, a drugą przywdziała nową ozdobę.
        - Dzisiaj zabawimy się zatem w detektywów, tak? - zapytała, cicho chichocząc. - Nie biorę w ciemno, złotko. Wykaż się, a wtedy porozmawiamy o twoim zatrudnieniu. Rozważam obecnie taką możliwość. - Radość w oczach detektywa jasno wskazywała na to, że lubił to, co robił. Zatem mógł również okazać się naprawdę dobry w swoim fachu. Pozostawała tylko kwestia wierności pracodawcy, która teraz była mocno podważana przez samego Randa.
        - Oczywiście! - Dearbháil klasnęła w dłonie niby to radośnie, jednak coś w jej oczach się zmieniło. Królowa nie była psychicznie stabilna, a przez to należała do skrajnie nieprzewidywalnych osób. W jednej sekundzie mogła zmienić zdanie, w drugiej już się rozmyślić, a w trzeciej wrócić do pierwszej myśli. Uśmiechnęła się tajemniczo.
- Hemstoes - rzuciła. - Słyszałeś naszego drogiego gościa. Aresztować Analurę. Natychmiast. - Kobieta nie musiała nic dodawać, albowiem tak szybko jak piekielny doradca znalazł się przy naturianinie wcześniej, tak szybko zniknął, z radością pędząc, aby spełnił rozkaz swej królowej. Dearbháil w dalszym ciągu nie schodził uśmiech z ust, lecz nie w sposób porównać go do jakiegokolwiek miło kojarzącego się gestu. Zdawało się, że tak właśnie wygląda naturalnie mimika pokusy.
Kobieta okrążyła pokój w ciszy po wyjściu Hemstoesa, by następnie ponownie podejść do detektywa i nałożyć na jego głowę cylinder.
        - Pracując dla mnie, musisz bardziej uważać. Może i jesteś dobry, aczkolwiek piekielni są cholernie nieufni. Najpierw trzeba poznać naszą naturę, żeby się wtopić w otoczenie, mój drogi - mówiła, a wtórował jej odgłos obcasów, gdy podchodziła do okna. Spojrzała na zajętych zabawą dworzan, którzy z radością korzystali z uroków przyjęcia i postanowili zwiedzić ogrody. Dawną świetność rodu Rosues, która teraz niestety nie błyszczała tak jak onegdaj. Wszystkie róże były jeszcze zawinięte w pąki, niepewne, czy w ogóle zakwitną.
        - Od samego początku widać, że nie mogłeś przyjść z pokusą - powiedziała Dearbháil. - Za bardzo odsuwasz się od zabawy, panie detektywie - ostatnie dwa słowa zdawała się wymówić z drobnym politowaniem. - Na resztę wieczoru przydzielę ci Phellipe’a. Myślę, że bardziej odpowiada ci jego towarzystwo. Chyba że wolisz Hemstoesa? Mogę go jeszcze zawołać. - Zaśmiała się królowa. Zdawało się, że mimo tragicznej wizji szpiega na balu kobieta bawi się w najlepsze.
Piekielna podeszła do Randa, chwyciła go pod ramię i zawróciła ich oboje w stronę wyjścia.
        - Idziemy zatem? Ślady Hemstoesa jeszcze nie ostygły. Może zdążymy dowiedzieć się czegoś już teraz, o ile już znalazł twoją towarzyszkę…
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

Właściwie, nie spodziewał się, że wpadnie w coś takiego, gdy zaakceptuje ofertę tamtego diabła. Miał wręcz wrażenie, że rogaty jegomość zdecydował się wykorzystać jego chęć rozwiązywania zagadek i pod pretekstem wyznaczenia mu kolejnej, wprowadzić kogoś z zewnątrz na dwór Królowej, aby móc sprawić w jakiś sposób, że uwaga poddanych i samej władczyni, skupi się właśnie na tym, kogo nie znają. Gdy w tym czasie, owy diabeł mógł zajmować się własnymi sprawami. To nie było takie głupie, choć póki co nie miał na to wystarczających dowodów. Także musiał liczyć się z tym, że podejrzenia nadal będą skupione właśnie na nim. Ale! Przecież nie był to pierwszy raz, gdy pracował pod presją! Nie miał też zamiaru siadać, nawet nie rozejrzał się za jakimś krzesłem czy stołkiem, na którym mógłby się usadzić, gdy Królowa zdecydowała się zmienić swoją pozycję ze stojącej na siedzącą. Rand czekał głównie na to, aż kobieta odezwie się i zacznie nawiązywać do tego, czym się z nią podzielił. Ciekaw był, czy na pewno przyjmie jego propozycję współpracy, czy może zdecyduje się na własną rękę (spróbować) rozwiązać swój problem, a jego wyśle do lochu, gdzie nadal będzie ciążyć na nim brzemię głównego podejrzanego i prędzej czy później sprawi ono, że ktoś zacznie go przesłuchiwać.
         – Zapytać? Ha, to byłoby zbyt łatwe – odparł i to w taki sposób, że nie do końca wiadome było, czy mówi o tymże pytaniu, czy może nawiązuje do wytłumaczenia, którym podzieliła się z nim pokusa. Mogło być związane i z jednym, i z drugim, bo Rand wiedział, że jej słowa nie są taką odpowiedzią, jakiej oczekiwał i, jaka mogłaby być prawdziwa. Jest detektywem, co oznaczało, że prosta, względnie prawdziwa odpowiedź i ładny uśmiech nie sprawią, że uzna sprawę za zakończoną! Bo tak, oczywiście, Królowa tego miasta miała ładny uśmiech. Ślepym głupcem byłby ten, który by tego nie zauważył.
         – Nie mam. Zlecił mi tylko rozwiązane sprawy, choć zaczynam podejrzewać, że był to tylko pretekst do ściągnięcia mnie w to miejsce – odpowiedział. Nie powinien zostawiać jej pytań bez odpowiedzi, tego był pewien. I nie chodziło tu jedynie o kwestię grzeczności wynikającą z tego, kim był on, a kim była ona. Dearbháil wyglądała mu na kobietę, której nie chciał zdenerwować.
         – Niczego o nim nie wiem, dlatego byłem dobrym kandydatem na to… co stało się na sali balowej. Myślę, że wiesz, Królowo, jakie są diabły. Jestem dla was, Ciebie i twoich dworzan, kimś nieznanym, czyli niczego o mnie nie wiecie, co oznacza, że łatwiej jest wam wziąć mnie za podejrzanego. Zwłaszcza po tym, jak tamta tajemnicza postać wskazała właśnie na mnie. Dobry kozioł ofiarny, który przybył tu skuszony tym, na czym mu zależało – wytłumaczył się i nawet zawarł tu też pewną część swoich przemyśleń, zwłaszcza tych związanych z tym, jak on sam widzi całe to zajście i, jak widzi w nim swój, nie do końca świadomy, udział. Wypowiadał się naturalnie, zwyczajnym dla siebie głosem, nie silił się na to, aby było w nim słychać prawdomówność i wiarę w to, co mówi – to sprawiłoby tylko, że mógłby zostać dodatkowo podejrzany o kłamstwo. A nie kłamał… bo ukrywanie niektórych rzeczy nie jest kłamstwem, jeśli rozmówca w ogóle o tych rzeczach nie wie.
         – Jeśli się nie mylę, to on zrobił to pierwszy. Zresztą, i tak mu nie ufałem, choć nie spodziewałem się, że wszystko zmieni się tak szybko, i to na moją niekorzyść – odparł i pokiwał głową, gdy Dearbháil wyjawiła mu co nieco o diabelskich poczynaniach.
         – Tyle tylko, że nie zmienia to mojego spojrzenia na tę część sprawy. Nawet, jeśli mój zleceniodawca i nieznajomy, który pojawił się na przyjęciu, to ta sama osoba i rzeczywiście mógł pracować dla twojego „znajomego” diabła, to i tak moja rola pozostaje tu właściwie identyczna – dopowiedział. Trzymał się tego coraz mocniej, a im dłużej o tym myślał i wspominał na głos, tym bardziej wydawało mu się, że właśnie tak mogło być. Teraz potrzebował jedynie jakiegoś dowodu lub dowodów na to, że się nie myli.
         – Nie, nie, nie. Miałem się tylko dowiedzieć, co sprawiło, że Trijou odżyło; jak udało się tego dokonać właśnie Tobie. Nie miałem żadnych ograniczeń, jeśli chodzi o to, w jaki sposób się tego dowiem. Zapytanie o to wprost osoby, która za to odpowiada, wydawało mi się po prostu zbyt łatwe – powiedział, oczywiście słowami tymi poprawił ją, czego chyba też nie powinien robić… Prawda? Trudno, stało się, a słowa opuściły jego usta.
         – Planowałem jedynie znaleźć się w mieście. O balu i o tym, że mam udać się do zamku dowiedziałem się dopiero po tym, jak przekroczyłem mury Trijou i spotkałem się z Analurą – odparł zgodnie z prawdą. Później tylko śledził wzrokiem błyskawicznie zbliżającego się do niego doradcę pokusy. Nie bał się go, co było widać po wyrazie twarzy Randa, który nadal pozostawał spokojny.
         – Wolę rozwiązywać spory słowami, ale wiem, jak się bronić i, będę walczył, jeśli będę do tego zmuszony – to powiedział prosto w twarz Hemstoesa, dodatkowo, choć tylko przez chwilę, patrząc mu prosto w diabelskie oczy. Nie rzucał mu wyzwania, kompletnie nie pasował do tego spokojny i rzeczowy ton głosu. Bardziej brzmiał, jakby uprzejmie uprzedzał go co do tego, że nie będzie jedynie uskakiwał przed atakami, lecz sam także jest w stanie je wyprowadzać. Co prawda, nie uważał się za wybitnego wojownika, ale miał kilka asów w rękawie, które mógł wykorzystać w trakcie walki.

Nie wiedział, czego spodziewać się, gdy Dearbháil sięgnęła w stronę jego głowy. Wolałby chyba otwarcie dostać w twarz za faktyczne znieważenie jej tym, że zwrócił się do niej jej imieniem, zamiast utraty charakterystycznego dla niego nakrycia głowy. Chociaż, może sama pokusa też inaczej na to patrzyła, nie była zwykłą władczynią, ale to akurat w dobrym tego słowa znaczeniu. W pewnym sensie przynajmniej… Tymczasem, fellarianin dość głośno wypuścił powietrze przez nos, w geście niemej irytacji, która wynikła z tego, co stało się przed chwilą. Wiedział, że nie mógł ot tak sięgnąć w jej stronę i zabrać cylinder. To było dość, hm, niebezpieczne, bo istniała duża szansa, że Hemstoes źle by to odebrał i rzuciłby się na niego z zamiarem zatrzymania zamachu na swoją władczynię. Dlatego mógł jedynie przyglądać się, jak pokusa zdejmuje koronę i umieszcza JEGO cylinder na jej miejscu.
         – Pasuje i dobrze w nim wyglądasz, Królowo, ale myślę, że korona jest godniejszym nakryciem głowy dla władczyni – powiedział do kobiety, tym razem nie mógł powstrzymać niewielkiego uśmieszku, który pojawił się na chwilę na jego ustach. Chociaż i tak bardziej ucieszył się, gdy ta podeszła do niego i umieściła cylinder z powrotem na jego głowie.
         – W takim razie pozostaje mi cieszyć się, że będę współpracował z Tobą. Z osobą, która sama jest piekielną – odparł, gdy podążył za nią wzrokiem. Nie ruszył się natomiast ze swojego miejsca.
         – Preferuję inne formy rozrywki niż te, które łatwo jest znaleźć na tego typu przyjęciach – znów słowa te wypowiedział w zgodzie z tym, jak wyglądała prawda. Nie była to ważna informacja na jego temat, a podejrzewał, że Dearbháil domyśliła się już, że rozrywkami tymi było rozwiązywanie zagadek i tajemnic. Nie został przecież detektywem dla samych zarobków i sławy, za bardzo było widać po nim, że zwyczajnie lubi to robić.
         – Może zamiast jednego z doradców, wolałbym towarzystwo samej Królowej? - zapytał, raczej w żarcie. Po chwili zaśmiał się, krótko, choć głosem przyjemnym dla kobiecego ucha. Wiedział przecież, że zwróciłoby to uwagę dworzan, a on raczej tego nie chciał. Przynajmniej nie bardziej niż zrobiły to poprzednie wydarzenia.
         – Chodźmy – powiedział na sam koniec i ruszył razem z Królową, z powrotem do sali balowej.

Gdy dotarli na miejsce, pierwszym, co zrobił było rozejrzenie się za Aną. Dostrzegł ją dość szybko, może dlatego, że najpierw zobaczył Hemstoesa, który kroczył w jej stronę. Pokusa, gdy też to zauważyła, zaczęła powoli cofać się; chciała zniknąć w tłumie, może liczyła na to, że doradca królewski jej jeszcze nie zauważył.
         – Proponuję porozmawiać z nią tutaj i, jeżeli będzie współpracować, może nie wtrącać jej od razu do lochu? - powiedział to cicho. Propozycja, oczywiście, nie była rozkazem, a jedynie sugestią, do której pokusa może, ale też przecież nie musi się dostosować. Rand chciał porozmawiać z Aną jak najszybciej, dlatego poszedł w jej stronę. Nie zwracał przy tym uwagi na to, czy Królowa nadal idzie z nim pod ramię, czy nie i, czy w ogóle idzie razem z nim, aby porozmawiać z drugą pokusą. Udało mu się nawet dogonić Hemstoesa.
         – Pozwól, że ja się tym zajmę. Przynajmniej na początku – powiedział, gdy zrównał się z rogatym doradcą. I, bez różnicy na to, co odpowiedział tamten, fellarianin bez problemu wyprzedził go i nadal szedł tam, gdzie ostatnio widział znajomą pokusę. Przecisnął się przez tłum, przepraszając uprzejmie każdego, kogo mógł przypadkowo szturchnąć. Zauważył mignięcie sukienki Any, która zniknęła za filarem, więc ruszył właśnie tam. I właśnie za tą konstrukcją ją znalazł.
         – Nic ci nie grozi, musisz jedynie współpracować i odpowiedzieć na pytania – uprzedził ją łagodnie. Nie chciał jej spłoszyć; nie chciał, żeby zaczęła uciekać. Tutaj było trzeba… odpowiedniego podejścia, żeby przebiegło to po jego myśli.
         – Wiesz, kim był ten osobnik, który wskazał na mnie i rozpłyną się w powietrzu? - zapytał ją. Dziewczyna pokręciła jedynie głową. Jej oczy zaczynały być lekko przeszklone, powoli zbierającymi się w nich łzami. Nie wyglądało też na to, żeby wymuszała je w próbie udawania, że faktycznie się boi.
         – A ten diabeł, który mnie tu przysłał? Jak i kiedy się z tobą skontaktował? - kolejne pytanie padło z ust Randa.
         – On… pojawił się w moim domu. Po prostu. I powiedział, że w mieście zjawi się jego „przyjaciel”, którego mam zabrać na przyjęcie. Opisał mi ciebie i zostawił worek z ruenami. Worek! Nie sakiewkę! A ja… lubię błyszczące rzeczy. Lubię luksus i kupowanie nowych, ładnych ubrań lub biżuterii… Nie wiedziałam, że przerodzi się to w coś takiego… - im więcej słów wypowiadała, tym bliższa płaczu była. Cóż, jeżeli faktycznie mówiła prawdę, to diabeł ten mógł ją wykorzystać podobnie jak jego. Jeżeli nie kłamała, to oboje byli dla niego jedynie środkiem do zrealizowania swojego celu.
         – Miałaś się z nim później spotkać czy coś? - zapytał jeszcze.
         – Nie… ale powiedział, że będzie obserwował. Zagroził, że zrobi się nieprzyjemnie, jeżeli nie zrobię tego, czego ode mnie oczekiwał. Nie kłamię, naprawdę! Pomogę go znaleźć, uwierz mi – Ana powiedziała to lekko łamiącym się już głosem. Rand poczuł też, jak dziewczyna łapie go za dłoń. Nie znał jej za dobrze, co prawda, ale nie wyglądało na to, żeby kłamała.
         – Nie chcę trafić do lochu… - dodała jeszcze. Pokusa otarła łzy, które spłynęły po jej policzkach.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Dearbháil »

        Dearbháil nigdy nie ukrywała swojego poczucia wyższości. Nawet w ciągu swego śmiertelnego życia, gdy trafiła do zamtuzu i została zmuszona do obsługi obleśnych arystokratów, nieszczędzących sobie na tanich i brutalnych przyjemnościach. Ba, otwarcie wyśmiewała prostackie fantazje swoich ówczesnych klientów. Toć sama nie mogła żałować sobie chociażby takiego rodzaju rozrywki w tych trudnych czasach.
Teraz natomiast, w odróżnieniu od swej śmiertelnej powłoki, pokusa miała władzę. Ogromną, albowiem siła całego królestwa i połowy piekła tylko czekała na to, aż wskaże delikwenta do wtrącenia do lochu, a za przyczynę poda zbyt gorącą herbatę, jaką dzisiaj jej podano. Piekielna uwielbiała sprawiać wrażenie groźnej i potężnej, mimo że w bezpośrednim starciu nie posiadała wielu szans na zwycięstwo. Terenem walki dla kobiety były drobne intrygi i strategie, które - oczywiście odpowiednio manipulowane - przynosiły jej najwięcej korzyści.
        - A po kiego grzyba byłbyś mu potrzebny na balu, na którym i tak znajduje się trzy czwarte całej Alaranii? - Dear delikatnie się zirytowała. Uwielbiała gdybanie prawdopodobnie na podobnym poziomie jak sam detektyw, stąd jego negacje podnosiły ciśnienie królowej. Później zaś złagodniała, gdy otrzymała wyczerpującą na to pytanie odpowiedź.
        Krętacz. Wróg, zabić, lochy czekają, tajemnice i zagadki, kłamca kłamie!
Pokusa przechyliła głowę, wskazując na swoje niepewne zaintrygowanie dalszymi tłumaczeniami mężczyzny. Następnie zmrużyła oczy i rzekła:
        - Masz rację, jesteś nam obcy i nieznany. - Na jej twarzy jawił się wyraz delikatnej pogardy, lecz nie takowej zwiastującej obrzydzenie przedstawicielem innego gatunku, lecz mimika twarzy kobiety zdawała się wręcz wyrażać rozkosz płynącą z późniejszego stwierdzenia: - Piekielni traktują żywe istoty jak swoje zabawki. Nudno by było, gdyby każda zabawka była taka sama, nieprawdaż? - zachichotała, lecz sam śmiech mógł wydać się wymuszony. W głowie kobiety panował istny chaos, a więc wydawało jej się, że rozmawia z więcej niż jedną osobą w sali.
        I mimo że już tak dobrze szło mężczyźnie tłumaczyć swoją sytuację, ponownie zanegował podejrzenia królowej. Zrobił to na dodatek w wywyższający się sposób, który Dearbháil dostrzegła, nawet jeżeli nie było to zamierzone postępowanie fellarianina. Powieka pokusy delikatnie zadrgała, a sama piekielna już obmyślała, jak oddać Randa w ręce Hemstoesa. Diabeł wydawał się również zdenerwowany śmiałymi poczynaniami detektywa oraz nie posiadał takiego opanowania jak sama czerwonowłosa, więc jego wybuch uznała za wystarczającą za ich dwoje reakcję.
        - No już, panowie - przerwała słowne przekomarzania Randa i Hemstoesa. - Później się pobawicie. Sądzę, że nasz gość pragnie nam opowiedzieć, jakie jest jego stanowisko wobec mojego królestwa i co sam uważa na ten temat. Detektywie, co udało ci się dowiedzieć o moim niezwykłym powrocie i wspaniałym zarządzaniu? Wystarczą mi same wnioski - potokowi tych słów towarzyszyło zainteresowanie cylindrem mężczyzny przez samą królową. Emocje Dearbháil były niestabilne - raz potrafiła traktować sprawę z niestosowną ignorancją i z przeświadczeniem świetnej zabawy, raz natomiast dostrzegała wszędzie nieistniejące zagrożenie. Stąd dalej odgrywała rozkojarzoną i beztroską, wówczas gdy wewnętrznie kipiała z gniewu, żalu i strachu. Stąd także ogromną satysfakcję sprawiał jej wyraz twarzy Randa, gdy dostrzegła na niej zdenerwowanie przez brak charakterystycznego nakrycia głowy naturianina na swoim miejscu. Uśmiechnęła się złośliwie. Słysząc natomiast komentarz detektywa, nie powstrzymała serdecznego śmiechu, który opuścił jej usta niemalże z prędkością reakcji Hemstoesa na wszelkie zniewagi. Radość królowej niespodziewanie zdawała się rozluźnić atmosferę.
        - Jesteś bezczelny! - oznajmiła, szczerząc śnieżnobiałe zęby. - Lubię cię za to!
Gdy zwróciła mu nakrycie głowy, poczuła narastającą w mężczyźnie ulgę. Zdradził tym samej królowej, co go najbardziej drażni i zapewne zdawał sobie sprawę, że kobieta jeszcze to wykorzysta.
        - Z wzajemnością, waćpanie - odpowiedziała łagodnie, jednocześnie między wierszami zawierając zgodę na zatrudnienie naturianina. - Cenię sobie zaufanie. - Kątem oka Dearbháil obserwowała, która żyłka szybciej pęknie diabłu z okazywanej w pomieszczeniu zniewagi wobec królowej - ta na szyi, na czole, obie na przedramionach od wstrzymywanej siły? Może wszystkie naraz?
Wybuch, tak. To jest dobry pomysł. Zróbmy zamieszanie, wymkniemy się, uciekajmy, wrócimy znowu, jak się uspokoi, będziemy silni, jesteśmy silni, możemy bardziej, jest dobrze.]
        - Widać, mój drogi. - Ponownie władczyni uśmiechnęła się złośliwie, z podobnym wyrazem przyjemnie odczuwanej pogardy. - Daj mi znać jako pierwszej, jak tylko polubisz nasze dworskie zabawy. - Mrugnęła doń, wyjawiając swą pokusią naturę.
Żyłka na czole była pierwsza.
        - Wasza wysokość! - rzucił diabeł, zdając sobie sprawę, że na więcej słów upomnienia nie może sobie pozwolić. A to właśnie bawiło Dear najbardziej, czego nie zamierzała ukrywać, więc zachichotała. Następna była żyłka na przedramieniu, jednak! Mimo że nie dosłownie, widać było po Hemstoesie, że krew gotowała się w nim bardziej niż w niejednym kotle piekielnym, zwłaszcza po komentarzu Randa o towarzystwie królowej. Detektyw zaśmiał się, co nie pozwoliło doradcy się uspokoić. Wybiegł z rozkazu Dearbháil z impetem tak ogromnym, że niemal podłoga się zapaliła pod jego stopami.
        - Bezczelnyś, jesteś pewien, że nie masz diabła w rodzinie? - zażartowała. - Mogę ci pozwolić się eskortować z powrotem do sali balowej, abyśmy mogli przesłuchać twoją przyjaciółkę. To odpowiedni moment, aby zacząć pracować na moje pełne zaufanie. - Dearbháil uniosła nieznacznie dłoń, dając tym samym znak mężczyźnie, iż winien w tym momencie wyciągnąć do niej ramię, na którym się wesprze. Jeżeli mają grać w te gierki, wypada to zrobić z klasą.

        Spokój mężczyzny już wcześniej nie dawał spokoju królowej. Rand zachowywał się jak typowy człowiek, lecz jednocześnie posiadał wiele wyróżnień od tegoż poddańczego gatunku. Człowiekiem na pewno nie był, zatem wykazywał cechy związane z naturianami? Dear oczywiście nie wiedziała tego. Domyślała się wyłącznie kilku istotnych faktów - jak na przykład pewność siebie, z jaką wypowiadał się fellarianin. Był przekonujący, to prawda, acz w tym wszystkim wydawał się nierozważny - a tym samym szczery. Tacy jak on dobrze kombinują, żeby utrzymać się przy życiu, nie pozostawiając sobie nic do zarzucenia. Rand wiedział zatem, jak odpowiednio przesłuchać Analurę, na co Dearbháil zwróciła szczególną uwagę. Zarażał ją spokojem, pozostając przy tym rzeczowym i otwartym na jej wyznania.
        Królowa wcześniej wyłącznie skinęła głową na propozycję detektywa, aby nie więzić jego nieszczęsnej towarzyszki. Piekielna sama musiała ocenić sytuację, obserwując zachowanie poddanej jej pokusy. Dlategoż bacznie obserwowała przesłuchanie, a po jego zakończeniu powoli podeszła do kobiety. Pozostali goście nie zwracali już uwagi na pojawienie się władczyni w sali bądź na urządzoną nieopodal nich rozmowę - wszyscy albo już od dawna liczyli nogi od stołów, albo upili się ze strachu przed poprzednią sytuacją z diabłem. W każdym razie służące będą mieć dużo do roboty dopiero następnego dnia, albowiem nim cała brać się obudzi, zapewne noc zdąży przeminąć.
Dearbháil na początku nie wyglądała na przekonaną. Spoglądała na Analurę z góry, niemalże lustrując ją wzrokiem pełnym gróźb. Następnie jednak królowa chwyciła twarz towarzyszki Randa w swe dłonie, kierując niepewny wzrok kobiety na swoje oczy.
        - Nie zostaniesz uwięziona. Masz moje słowo - zaapelowała Dear łagodnie, mimo swej władczej postury. - Boisz się. Wiem to. Nie okazuj jednak słabości w sali pełnej swych pobratymców, albowiem uwierz mi, że pożrą cię żywcem. Unieś głowę i przywdziej strach jako swoją słodką ozdóbkę - mówiąc te słowa, królowa sama zaprezentowała wspomniany gest i wypuściła z objęć pokusę, pozostawiając ją samą ze swoimi późniejszymi decyzjami. Władczyni odwróciła się do Randa.
        - Skoro ona nie ma z tym nic wspólnego, niech odejdzie. Albo upije się jak reszta towarzystwa, której szczerze w tym momencie zazdroszczę. - Królowa nawet nie chciała myśleć, ile alkoholu poszło na te harde łby. - Droga wolna. - Machnęła ręką.
Hemstoes skinął głową na decyzję królowej. Późne godziny zwiastowały powolny koniec zabawy (tak samo stan upojenia gości), zatem i Dearbháil powinna odpocząć. Bez alkoholu, niestety.
        - Powiedz mi, mój drogi, masz zapewniony nocleg w Trijou? - zapytała otwarcie. - Jeżeli tak, pozwalam ci udać się doń na spoczynek. Jeśli zaś nie, poproszę Hemstoesa o wskazanie ci wolnej komnaty dla gości i ugoszczę iście po królewsku. Jutro w południe postanowimy o dalszych losach śledztwa, czy to ci odpowiada? - Pokusa nawet nie ukrywała cienia uśmiechu, który przebiegł jej przez twarz w momencie, w którym wspomniała o towarzystwie piekielnego doradcy dla Randa. Wiedziała, że towarzyszyć będzie ich rozmowie kolejna intrygująca sytuacja, której zaprawdę władczyni nie mogła się doczekać.
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

Nie czuł się czyjąś zabawką, choć tego nie miał zamiaru przyznać wprost. Zaczęło wydawać mu się, że królowa tego miejsca może być niekoniecznie stabilna psychicznie, a przez to pomyślał od razu o tym, że powinien się w jej towarzystwie pilnować i uważać na to, co mówi i, w jaki sposób to wypowiada.
         – Czego się dowiedziałem? Niewiele. Nawet nie zdążyłem na dobre zacząć śledztwa, gdy doszło do sytuacji, w której nagle pojawił się tamten nieznajomy i sprawił, że zostałem oskarżony o coś, czego nie zrobiłem – odparł zgodnie z prawdą. Jego plany też uległy zniszczeniu, i to również w tamtym momencie. Planował najpierw pokręcić się po terenie, porozmawiać z gośćmi na balu, zatańczyć z pokusą, która go tu wprowadziła, a na koniec porozmawiać też z samą królową. Chciał ją przesłuchać, jednak w formie rozmowy, w czasie której mogłaby nawet nie wyczuć jego prawdziwych intencji. Może nawet odważyłby się też zaprosić do tańca samą Dearbháil.
         – A teraz, jeśli weźmiemy pod uwagę wszystko, co się stało, współpraca z Tobą… z wami, jest dla mnie bardziej opłacalna. W ten albo w inny sposób, i tak dotrę do sedna sprawy i rozwiążę ją – powiedział pewnym siebie głosem. Może nawet nie był to pierwszy raz, gdy znalazł się w takiej sytuacji; gdy w trakcie „zlecenia” okazywało się, że zleceniodawca ukrywał swe prawdziwe intencje albo zwyczajnie zdradził go, a Rand musiał z miejsca zmieniać cały plan, nawiązywać tymczasowy sojusz z drugą stroną, jeżeli takowa była, i ogólnie wydostać się z mniej lub bardziej niebezpiecznej sytuacji.
         – Może tak zrobię, jeżeli do tego dojdzie – odparł nieco nerwowo. Przed tym, zanim się odezwał, zaśmiał się krótko, również nerwowo, gdy tylko usłyszał to, co powiedziała królowa. Dziwnie czuł się ze świadomością, że była w nich ukryta propozycja. Obserwował reakcję towarzyszącemu im doradcy na to wszystko, zatrzymał w sobie emocje, które chciały sprawić, że na jego twarzy pojawiłby się uśmiech. Nie, żeby go nie lubił czy coś, bo – póki co przynajmniej – Hemstoes nie dał mu ku temu powodów. Rand w pełni rozumiał zachowanie diabła i chęć ochrony władczyni, której służył, jednak już wcześniej zauważył, że ten zbyt szybko denerwował się i wpadał w złość.
         – Nic mi o tym nie wiadomo. Jestem czystej krwi fe… przedstawicielem swojej rasy – odpowiedział jej. Wcześniej chyba nie wyjawił jej swojej rasy, prawda? Sam nie był pewien, ale wydawało mu się, że tego nie zrobił. Cóż, teraz, co prawda, może się tego domyślić, ewentualnie zapytać też o to… Trudno, wtedy najwyżej wyjawi to nowemu sojusznikowi.
         – Oczywiście, dziękuję za taką możliwość królowo – powiedział specjalnie wymuszonym, wyniosłym tonem, choć jednocześnie uśmieszek przyozdobił jego twarz, który dodatkowo podkreślił też jego kości policzkowe. Nawet się ukłonił! Później wyprostował się już i zaproponował Dearbháil ramię, na którym będzie mogła się wesprzeć. Zgodnie z tym, co zaproponowała sposobem, w który uniosła dłoń i, jak ją ułożyła.

Rozmowa z pokusą, z tą, z którą przybył na bal, przebiegła pomyślnie. Kobieta szczerze odpowiadała na jego pytania, to akurat był w stanie wyczuć mimo tego, kim była i tego, że pokusom kłamstwa przychodziły bardzo naturalnie. Jej łzy również nie były sztuczne i, choć Rand nie wiedział, czy posiada ona umiejętność płakania na zawołanie, to na pewno wiedział, że nie było to robione na pokaz. Natomiast wizja trafienia do lochu i tego, co może jej się tam przydarzyć, naprawdę wywoływała w Anie takie emocje. Ostateczna decyzja, co do jej losu, nie należała też do niego, dlatego, po ostatnich słowach Analury on również spojrzał w stronę – jak do tej pory milczącej – władczyni tego miejsca. Liczył na to, że na decyzję poświęci ona przynajmniej chwilę i zrozumie, że o wiele lepszym rozwiązaniem będzie pozostawienie Any na wolności i uczynienie z niej kolejnego sojusznika. Kobieta prawdopodobnie bardziej przyda im się wtedy, gdy nie będzie uwięziona w lochu. Rand wiedział o niej niewiele, ale cały czas wydawało mu się, że ta nie kłamie i, jeżeli faktycznie wywiąże się z tego, co mówiła, to naprawdę będzie próbowała znaleźć tego, który sprawił, że znajduje się ona teraz w takim właśnie położeniu.
         – Dziękuję, królowo. Masz… oboje macie moje słowo, że pomogę wam na tyle, na ile będę mogła – powiedziała, już panując nad sobą. Po wcześniejszych łzach nie było śladu, a decyzja Dearbháil wyraźnie podniosła ją na duchu i sprawiła, że Ana zyskała nowe pokłady motywacji i pewności siebie. Pokusa posłuchała też rady władczyni. Odeszła, gdy tylko uzyskała ku temu pozwolenie i prawdopodobnie poszła się napić.
         – A ja im nie zazdroszczę. Alkohol źle działa na umysł i podejmowanie decyzji. Pełna świadomość sytuacji, otoczenia i decyzji nie jest czymś, co chciałbym stracić na rzecz tego, żeby przez chwilę nie przejmować… wieloma rzeczami – odparł, może nieco zbyt poważnie niż zamierzał. W jego przypadku właśnie taka była prawda i w ten sposób patrzył na właściwie wszelakie używki. Nie oznaczało to, że był abstynentem, bo, owszem, nie zażywał żadnych narkotyków, ale czasem nie odmawia sobie niedużej ilości alkoholu.
         – Tak się składa, że mam – oświadczył, na krótką chwilę uciekł wzrokiem od Dearbháil, ale tylko po to, żeby odszukać nim pokusę, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiali.
         – Z racji tego, że mój, już, były zleceniodawca skierował mnie do Analury i polecił jej, żeby mnie ugościła, zajmuję jeden z pokoi dla gości na terenie jej posiadłości. Nie musisz, królowo, zaprzątać sobie głowy nie tylko tym, że musisz ugościć kogoś niemalże nieznajomego, lecz także tym, żeby ktoś pilnował naszej nowej sojuszniczki. Chyba nie muszę dodawać jeszcze, że przy okazji gościny u niej, będę też ją obserwował, prawda? - dopowiedział jeszcze i zakończył to pytaniem, które na pewno nie wymagało odpowiedzi.
         – W takim razie widzimy się jutro, królowo. Śpij dobrze – pożegnał się tymi słowami, do których dorzucił jeszcze ukłon. Tym razem zwyczajny, który po prostu należał się osobie o jej randze i, który powinien składać ktoś taki, jak on.

Anę znalazł przy stole z trunkami, gdzie pokusa robiła to, co wcześniej poleciła jej sama królowa.
         – Powinniśmy opuścić bal. Znaczy, ja go opuszczam i pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie zabranie ciebie ze sobą – zakomunikował jej.
         – Tak myślisz…? - zapytała go. Zbliżyła się nawet, może trochę zbyt blisko.
         – Nawet ze mną nie zatańczyłeś – dodała jeszcze.
         – Nalegam na to, żebyśmy zrobili to, co zaproponowałem – odparł Rand. Pokusa na pewno nie była już trzeźwa, musiała w takim razie szybko wypić niemałą ilość alkoholu… albo bardzo łatwo się upijała.
         – No dobrze, dobrze – zgodziła się w końcu. Fellarianin zaoferował jej swoje ramię, które ta od razu przyjęła i tym samym pozwoliła mu wyprowadzić się na zewnątrz. Tam czekał już na nich transport, którym dostali się później pod posiadłość pokusy. Rand pomógł jej wysiąść i także dotrzeć do drzwi wejściowych. A później pomógł jej nawet dotrzeć do drzwi prowadzących do jej prywatnych komnat.
         – Stąd już sobie poradzisz, prawda? - zapytał.
         – Myślę, że tak – odpowiedziała mu po chwili. Zastanawiała się nad czymś? Może nad swoim stanem i tym, czy na pewno dotrze do łóżka lub do czegoś, na czym będzie mogła się położyć, o własnych siłach, czy może poprosić go o pomoc.
         – Dobrze… W takim razie dobrej nocy – powiedział do niej i w tym samym czasie, dość ostrożnie, puścił ją i pozwolił stać o własnych siłach. Udało jej się to, a Rand uznał, że może się oddalić. Prosto do pokoju, który zajmował. Prosto do łóżka. A później, na koniec, prosto w świat snów.

Wstał rano. Odświeżył się, zanim jeszcze poszedł zjeść śniadanie. Służba, którą miała Ana była czymś wygodnym, jednak on nie był do tego przyzwyczajony. Pokojówki sprzątające posiadłość, osoby zajmujące się naprawami, kucharz i osoby podające jedzenie… to nie było dla niego. Witał się z nimi, choć jednocześnie też upominał, gdy nazywali go „panem”, „paniczem” czy nawet „hrabią” lub „lordem”. Nie był wysoko urodzony, po prostu znalazł się w sytuacji, w której będzie często z kimś takim przebywał i, która sprawiła, że zatrzymał się u kogoś takiego.
         – Analura już wstała? - zapytał chłopaka podającego jedzenie na stół.
         – Pani nie wyszła jeszcze ze swoich komnat. Mam wysłać kogoś, żeby Ją zbudził? - odpowiedział mu. Rand od razu pokręcił przecząco głową.
         – Lepiej będzie, jeżeli się wyśpi. Dlatego, jeśli już, przynieś jedzenie tylko dla mnie – odparł i usiadł przy stole. Nie spieszył się z posiłkiem, jednak nawet, gdy już kończył, pokusa do niego nie dołączyła. Nie planował czekać na to, aż w końcu się obudzi albo postanowi opuścić swe komnaty. Wyszedł z posiadłości, a później opuścił jej teren, żeby zwyczajnie przejść się po mieście i poznać je trochę lepiej. W stronę pałacu królowej ruszył dopiero, gdy zbliżało się południe. Przed wejściem na teren pałacu natknął się oczywiście na strażników, których później zauważał już tylko więcej, im bliżej samego wejścia do pałacu się znajdował.
         – Gdzie znajdę królową Dearbháil? - zapytał, gdy tylko zatrzymał się przed strażnikami.
         – Zależy, kto pyta? - odpowiedział jeden z nich, a obaj zaczęli bacznie mu się przyglądać. Próbowali ocenić go wyłącznie po tym, jak się ubierał i, jaką postawę przyjął w czasie rozmowy z nimi.
         – Byłem z Nią umówiony dzisiaj w południe, żeby omówić pewne ważne sprawy. Takie, które dotyczą Trijou – odpowiedział im. W odpowiedzi usłyszał parsknięcie dobiegające od obydwu gwardzistów. Cóż, widocznie mu nie uwierzyli.
         – A ja jestem kapitan straży Trijou. Nie mówię, że kłamiesz przybyszu, ale jednocześnie też nie mogę powiedzieć, że mówisz prawdę i przepuścić cię dalej – odpowiedział mu i spojrzał za siebie. Spojrzenie gwardzisty spotkało się z kimś ze służby, kto akurat przechodził obok. Kiwnięciem głowy przywołał go do siebie.
         – Odszukaj królową i powiedz, że… młody mężczyzna z cylindrem na głowie mówi, że był z nią umówiony – powiedział do niego, a mężczyzna pokiwał tylko głową i od razu ruszył dalej, aby wykonać powierzone mu zadanie.
         – Skoro już tu czekamy, to… chcecie zobaczyć sztuczkę? - zapytał Rand, a na jego twarzy zawitał niewielki uśmieszek.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Dearbháil »

        Królowa przestała powoli zwracać uwagę na zwroty, które kierował do niej mężczyzna. Hemstoes denerwował się na każde przejście na potencjalne “ty”, natomiast sama Dearbháil… Cóż. Wszystko zależało od jej nastroju, stopnia spoufalenia z daną osobą i wszelkimi zmiennymi. Trudno zatem określić, czy kobiecie odpowiadała taka forma rozmowy - w każdym razie mogła bowiem upomnieć delikwenta bądź zaśmiać się i udawać niewinną. I tak zwrócenie się doń na “ty” było lepsze niż wszystkie przezwiska, które dostała podczas pobytu w piekle. Niestety, nie ufała jeszcze na tyle Randowi, aby uwierzyć w jego ilość zdobytych informacji. Zwłaszcza że zapytała również o jego ewentualne domysły i opinie, których nie zawarł w swej wypowiedzi. Mimo to pokusa, jak to pokusa oczywiście, ufała mu na tyle, aby proponować typowo piekielne rozrywki. Dlatego cały dwór nigdy nie mógł zrozumieć swej władczyni. Przybyła, dała im rozrywkę, aby następnego dnia trzymać całe królestwo w ostrym rygorze i przepytywać każdego potencjalnego wroga, który raczył odwiedzić jej Trijou.
        No właśnie. Jej ukochane państwo, zawczasu wyrwane spod władzy prawowitych następców. Dearbháil poczuwała się odpowiedzialna do późniejszego wyboru swego następny bądź powiernika, bowiem kobieta nie będzie w stanie zrodzić potomstwa. Musiała coś z tym zrobić, lecz na wszelkie pomysły przyjdzie później pora.
        Pokusa w toku dalszej rozmowy głównie potakiwała głową. Na temat współpracy jedynie dodała krótkie “powodzenia”, uśmiechając się delikatnie. Skoro mężczyzna wypatrywał korzystniejszej oferty, od piekielnej również może się w przyszłości odwrócić na rzecz czegoś bardziej intrygującego i opłacalnego. Dlatego też Dearbháil obiecała sobie na niego uważać. I wszystkim, którzy wiernie służyli w jej zamku, również postanowiła to przekazać.


        Dearbháil pozwalała na wiele swoim poddanym. Fakt, że mogli swobodnie poruszać się po wyznaczonej części jej zamku, tylko to podkreślał. Pili, jedli, bawili się na jej terytorium, a zatem kobieta oczekiwała wszelkich oznak wdzięczności bądź poprawnego traktowania. W końcu nie dość, że objęła rządy z niesamowitym pokazem swych wpływów, to na dodatek była dumną przedstawicielką rodu Rosues - róż, które potrafiły przetrwać nawet w trudnych warunkach i rozkwitnąć na nowo po uschnięciu. Piekielna nie była na równi z nikim. I nie pozwalała nawet na głupie zwroty “ty”. Hemstoes również oburzył się, słysząc zrównanie królowej z towarzyszącym jej detektywem, jakie jawnie uznała Analura w prostych zwrotach doń mówionych. Piekielny doradca chwycił kobietę za ramię, odprowadzając ją zapewne do stołu z odpowiednim upomnieniem. Dearbháil usłyszała zaś, że Hemstoes wypowiada się do niej w języku Trijou - zapomnianym dawno dialekcie niewolników. Królowa uśmiechnęła się, słysząc “respettye”, oznaczające “szacunek”. Ton głosu diabła również wskazywał, że mimo iż władczyni okazała wiele dobroci pokusie i obiecała nie wtrącać jej do lochu, tak za wszelką zniewagę czerwonowłosa mogłaby zmienić zdanie w mgnieniu oka.
        - Trzeźwy ciągle się stresujesz i spinasz. Pijany choćby na chwilę dostajesz przywilej beztroskiej zabawy. Jest im czego zazdrościć, mój drogi - odparła Dear, a następnie podeszła do jednego ze stołów. Gdy zrozumiała, że nie dostała nawet kropelka wina, rozczarowała się jeszcze bardziej. Drobna nadzieja obrócona w pył całkowicie opuściła umysł kobiety, ustępując miejsce natrętnym głosom piekielnym.
        - Nocleg w obiecanym przez poprzedniego pracodawcę miejscu… I jak ci tu zaufać, detektywie? - oznajmiła. Nie obchodziło ją, gdzie mężczyzna zamierza spędzić noc, aczkolwiek ciągle robił coś, co wprawiało jej umysł w szaleńczą gonitwę podejrzeń. Rand nie próbował zdobyć jej zaufania czynami, a czcze słowa nie wystarczały władczyni.
        - A któż będzie obserwować ciebie? - zagaiła. - Odejdziecie z cieniem jednego z mych sług. Jak przystało na nieumarłego, Conrad nie potrzebuje snu. Będzie zaś pilnie kręcił się wokół posiadłości i informował mnie o każdych podejrzanych czynach. W porządku? - Uniosła brew, podkreślając, że oczywiście nie przyjmie odmowy. W tymże momencie bowiem okazała swoje szczątkowe zaufanie w kierunku mężczyzny - jak i fakt, jak kruche może ono być. Mogła przeto nie wspominać o ewentualnym cieniu, który będzie obserwować detektywa z ukrycia.
Mogła. ”Znaj łaskę pani”, pomyślała Dearbháil.
        - Dobrej nocy, detektywie. - Skinęła głową i natychmiast dołączyła do Hemstoesa, który przeganiał powoli towarzystwo, aby zrobić miejsce służbie sprzątającej. To miejsce wyglądało niczym istne piekło - nieufne spojrzenia, przerażeni i pijani ludzie oraz brak alkoholu.

***

        Nim jednak królowa ułożyła się do snu, długo rozmawiała ze swymi doradcami. Tematy, jak to przystało na stan psychiczny kobiety, krążyły i zmieniały się, przez co rozmowa przypominała raczej debatę większej ilości osób. Phellipe jednak obstawał przy jednym z pomysłów swej władczyni.
        - Lud zapewne będzie spokojniejszy - oznajmił stanowczo. - Wasza wysokość pokaże, że ma wzgląd na przyszłość królestwa.
        - Oh, co za bzdury! - powiedział Hemstoes. - Wasza wysokość przeto należy do rasy piekielnej, która ma ku temu… pewne przeciwskazania.
        - Tak, aczkolwiek jak zostało wspomniane, jest na to rozwiązanie. Wystarczy tylko znaleźć odpowiednie ku temu osoby.
        - Więc to mogłabym oczywiście zostawić tobie, Phellipe - wtrąciła się Dearbháil. - Nikt tak nie zna się na kobietach jak ty. - Gdy zaś uśmiechnęła się, jej doradcy odwzajemnili ów gest. W końcu zaś chodzi o królestwo. A także o zapewnienie pokusie stałej pozycji władczyni.

***

        Następnego dnia straże spełnili swój obowiązek wręcz śpiewająco. Dearbháil uradowała się, gdy zrozumiała, że dwór jest jej w pełni posłuszny. Zapewne wśród gości z ubiegłego wieczoru znaleźliby się i tacy, którzy sami wymierzyliby podejrzanemu dostateczną karę za sam fakt wdarcia się na przyjęcie pod przykrywką. Strażnicy natomiast, którzy mieli swoją wartę w czasie przybycia Randa do pałacu, usłuchali rozkazu królowej - nie ufać, aczkolwiek nie krzywdzić przybysza. A najlepiej nie ufajcie nikomu.
        - W porządku - rzekła kobieta, zdając się niemal pojawić znikąd. U jej boku po prawej dumnie stał Phellipe, a z lewej zaś - wspomniany Conrad. Wampir wiernie oczekiwał, aby złożyć piekielnej raport, bacznie jednak nadal obserwując Randa. Wykonywał swoje zadanie świetnie.
        - Zezwalam na wpuszczenie tego mężczyzny. O ile pokaże nam doprawdy świetną sztuczkę. - Dearbháil uśmiechnęła się cynicznie, patrząc Randowi prosto w oczy i splatając dłonie w oczekiwaniu.
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

Nie był jeszcze pewien, co powinien myśleć o Dearbháil. Nie próbowała zatrzymać go bliżej, w pokojach gościnnych, żeby ułatwić sobie jego obserwację i pilnowanie, więc była też przygotowana na to, że nie zgodzi się na jej propozycję. Czy spodziewał się czegoś innego; że Królowa nie będzie miała ludzi, których wyśle, aby go obserwowali? Nie, w ogóle. Spodziewał się wręcz, że kobieta ta zrobi właśnie to – w końcu, mimo zgody na współpracę, nadal nie wyglądało na to, że ufa mu choć odrobinę. Jemu i słowom, w których wyjawił jej, co się stało i zapewnił, że teraz będzie współpracował z nią, a nie z tym tajemniczym zleceniodawcą, który prawdopodobnie wystawił go i całym tamtym występem chciał odwrócić uwagę od jakichś innych wydarzeń. Takich, które albo już wprawił w ruch, albo właśnie zamierza to zrobić. I, ciekawe jak wpłynie to na samo miasto i jego władczynię. Bo wpłynie, Rand był tego pewien, tylko nie był pewien, jak bardzo.
         – Pewnie. Spodziewałem się, że będziesz chciała, królowo, wysłać kogoś, kto będzie obserwował mnie i Anę – odpowiedział spokojnie. Zupełnie mu to nie przeszkadzało, nie planował też robić czegoś podejrzanego. Chciał zwyczajnie iść spać i odpocząć, żeby jutro zacząć prawdziwe śledztwo. I, oczywiście, chciał też zabrać ze sobą pokusę, z którą tu przybył. Obraziłaby się, gdyby tego nie zrobił i, poza tym, nie wypadało mu też opuszczać balu w pojedynkę, gdy przybył tu jako osoba towarzysząca. Pożegnał się Dearbháil, już na sam koniec, i odszukał wspomnianą wcześniej przez siebie kobietę.
        
**********

        
Spodziewał się, zakładał nawet, że jego widownią będzie jedynie dwójka strażników, których właśnie zagadywał. Tymczasem, ci ledwie zdążyli zgodził się na to, może kierowani ciekawością i również chęcią zabicia czasu, a za nimi pojawiła się nie tylko sama Królowa, lecz także jeden z jej doradców i wampir, który zdaje się, że miał za zadanie pilnować jego i Any, aby później powiedzieć o swych obserwacjach samej Dearbháil. Nie planował niczego spektakularnego, po prostu coś prostego, żeby zabawić gwardzistów, jednak obecność dodatkowych osób wymagała od niego całkowitej zmiany planu. I zmiany sztuczki, oczywiście. Myślał przez chwilę, a gdy wpadł już na coś, co go zadowalało i miał nadzieję, że to samo zrobi z widownią – zwłaszcza z Dearbháil – on też spojrzał jej prosto w oczy.
         – Zobaczmy… - odparł tylko. I tak dostanie się do środka bez względu na to, jaka będzie ta sztuczka. A, jeżeli królowa uzna, że nie była ona „doprawdy świetna”… Czy faktycznie powie im, żeby go nie wpuszczali i nie będzie chciała z nim rozmawiać? W przypadku Dearbháil byłby gotów stwierdzić, że ona – konkretnie ona – byłaby do tego zdolna. Detektyw szybko opanował zaczynające szaleć myśli i przystąpił do wykonywania sztuczki.

Najpierw złapał laskę w silnym i pewnym chwycie, a później podrzucił ją wysoko w górę tak, żeby pozostała w jednej pozycji. Tuż za nią poleciał cylinder. Rand oczywiście wspomagał się magią powietrza, nie tylko po to, żeby w końcu zatrzymać laskę w miejscu, lecz także po to, aby cylinder wylądował na niej. I to w taki sposób, że zdobiąca ją głowa orła wyglądała jakby „nosiła” na sobie tenże cylinder. Całość wyglądała tak, jakby jakaś niewidzialna ręka wyrastająca z laski, narzuciła sobie cylinder na ptasią głowę. I, gdy wszystkie oczy zwrócone były w górę, detektyw użył magii powietrza, aby błyskawicznie nabrać prędkość i „popchnąć się” do przodu i przeleciał w ten sposób najpierw między strażnikami, a później między jednym ze stojących obok Królowej mężczyzn i nią samą. Musnął nawet jej długie włosy dłonią w momencie, w którym przelatywał tak tuż obok niej. W międzyczasie laska z cylindrem kręciła się wokół własnej osi, a klejnoty osadzone w oczach orła, błyszczały za każdym razem, gdy ich „wzrok” spotykał się ze wzrokiem obserwatorów. Jakby we wnętrzu przedmiotu ukryte było coś, co ma własną świadomość i w ten sposób dawało znać, że też ich obserwuje. Rand zatrzymał się kilka kroków za plecami ich wszystkich, a gdy to zrobił, laska i cylinder zaczęły zmniejszać swoją wysokość, aż w końcu – gdy były już na wysokości oczu obserwatorów – cylinder poruszył się znowu. Tym razem wyglądało to tak, jakby niewidzialna ręka ściągnęła go z orlej głowy i się ukłoniła. Nawet laska zmieniła pozycję tak, żeby wyglądać, jakby ona również wykonywała ukłon! Później, oba te przedmioty przeleciały obok i spoczęły w dłoniach detektywa. Po chwili, on sam też się ukłonił – ładnie, uprzejmie, jak artysta szczerze dziękujący widowni za to, że poświęciła swój czas dla niego. Po tym, cylinder wylądował z powrotem na jego głowie, a laska w dłoni – fellarianin położył dłoń na orlej głowie, a drugi jej koniec stuknął cicho o podłogę korytarza.
         – I jak? Nada się jako możliwość wejścia do pałacu i rozmowy z samą Królową? - zapytał. To, co że właściwie znajdował się już we wnętrzu, prawda? Nie zaczął iść przed siebie, nie powiedział, że powinni teraz przejść do tego, po co tu przyszedł i do rozmowy na tematy, które z wczoraj pozostawili na dzisiaj. Po prostu stał w miejscu i czekał na werdykt Dearbháil. Zupełnie jak uniżony poddany, który, gdy przedstawił swój problem władcy, oczekuje teraz na jego decyzję. Tylko, że… ten szelmowski uśmieszek, który zdobił teraz twarz Randa, nie miał w sobie nic z uniżenia i służalczości.
Awatar użytkownika
Dearbháil
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Władca , Arystokrata , Kurtyzana
Kontakt:

Post autor: Dearbháil »

        Niespodzianki, sztuczki i magiczne triki nie są zbyt dobre dla osób chorych psychicznie. Powodują napady niepokoju, lęku bądź brak stabilności, której chory tak potrzebuje. Jeżeli zaś wierzyć, że w Alaranii naprawdę da się żyć bez wrażeń, może i powyższy opis miałby większy sens. Nie mówiąc już o mieście położonym w trzech górach, państwie piekielnych i ludzi, samym Trijou. Tutaj królowa miała zapewne nierówno pod sufitem, i tak; nie cierpiała niespodzianek. Chyba że z gatunku tych dobrych, jak na przykład głowa wroga Dearbháil u jej stóp. Jednakże sztuczka Randa, o ile bardzo ciekawiła pokusę, tak samo ją niepokoiła. W głowie królowej stworzyło się masę scenariuszy, w których wyobrażała sobie wszystko; od swojej potencjalnej drugiej śmierci po zwykłe wyjęcie królika z cylindra. Chociaż, mężczyzna nie pozwoliłby żadnemu zwierzęciu mieszkać w swoim świętym nakryciu głowy, jak przypuszczała czerwonowłosa.
        A może zrobi im na złość i puff - zniknie z Trijou za sprawą niesłychanej magii i tym samym uwolni się od dworskich knować królowej i jej służby? Cóż… Hemstoes zapewne ścigałby go po całym kraju. Na tę myśl Dearbháil się zaśmiała, co mogło zostać różnie odebrane, albowiem w tej samej chwili laska Randa poleciała do góry. Wszyscy obserwowali rekwizyt, mający zapewne znaczącą rolę w przedstawieniu detektywa. Władczyni zapatrzyła się w sztuczkę w pełnym skupieniu, lecz wtem poczuła ruch zaraz koło swojej osoby. Kobieta momentalnie złapała się za policzek, przy którym poczuła przepływ nieznanego jej powietrza. Zaniepokoiła się, zesztywniała, zatem nie zauważyła już świecących oczu laski, która nadal przedstawiała się w najlepsze. Królowa odwróciła się szybko, żeby tylko wzrokiem odnaleźć Randa. Gdy tylko zlokalizowała go kilka kroków za sobą, odetchnęła nieznacznie. Ciekawość jednak wygrała i Dearbháil z powrotem spojrzała na “kłaniającą się” laskę. Strażnicy oraz doradcy władczyni nie zareagowali od razu; bowiem wyczekiwali reakcji swojej pani. Wiedzą, że nie mogą aprobować czegoś, co jej się nie spodoba.
        Dearbháil zaś milczała długo. Nie mogła przetrawić swoich natarczywych myśli, które nakazywały jej zająć się potencjalnym niebezpieczeństwem w postaci “magika”. W normalnych warunkach, gdyby nie wcześniejsze specjalne traktowanie, Rand już leżałby, całując ziemię pod butem Conrada. Królowa dała znać swym dworzanom, aby mężczyzna pozostał nietknięty, póki sama nie nakaże im się zająć nieznajomym.
Ostatecznie zaklaskała, a wraz z nią towarzysząca jej służba.
        - Sztuczka godna podziwu, zapewniam cię - rzekła, podchodząc do Randa delikatnie bliżej. Inni uznaliby to za naruszanie ich przestrzeni osobistej, jednak natura pokus wręcz nakazywała tak postępować; te piekielne istoty bowiem uwielbiają manipulować swymi wdziękami, co ochoczo wykorzystywała Dearbháil. A i wspomagała się również oczywistościami, jakimi był głęboki dekolt w każdej sukni pokusy, ledwo akceptowanymi przez doradców królowej.
        - Nada się nawet na spacer z nią po wspaniałych ogrodach wokół zamku - oznajmiła kobieta, uśmiechając się szeroko. - Najpierw jednak pozwolę sobie skorzystać z twej opinii, detektywie. Nie bez powodu przyprowadziłam tu i Conrada, i Phellipe’a.
Dearbháil odwróciła się i powolnym krokiem, stukając wysokimi obcasami o kamienną posadzkę, wróciła do swych wiernych doradców. Wtem stanęła między nimi i ułożyła im teatralnym gestem dłonie na ramionach, po czym zwróciła się do detektywa;
        - Co sądzisz o nich jako ojcach mych córek? - Kobieta uśmiechnęła się. Nie mogła długo powstrzymywać napadu wręcz szaleńczego śmiechu, dumna z dwuznaczności tegoż pytania. Szybko jednak, nadal uradowana swoją małą grą, powróciła do Randa i ujęła go pod ramię, aby poprowadzić w stronę wcześniej wspomnianych ogrodów.
        - Phellipe - rzuciła prędko. Doradca zrozumiał niewypowiedziany rozkaz. Odkąd tylko pamiętał, służył królowej całym sobą, gdzie był on, tam i ona. Ludzki sługa Dearbháil słynął z niesamowitych zdolności dyplomatycznych, co pokusa często wykorzystywała. Phellipe podążał za Randem i Dear w stosownej odległości - był w stanie dobiec w razie czego, a także jednocześnie pozwolić obojgu na odrobinę prywatności i swobody.
        - Udawaj, że go tutaj nie ma - zwróciła się do Randa, nie zdejmując cwanego uśmieszku z twarzy. - Widzisz, mój drogi, nie mogę mieć dzieci. Nigdy nie mogłam, będąc szczerym. Gdy odebrano nam królestwo, mnie i siostrę oddano do zamtuzu, abyśmy przysłużyły się Alaranii w inny sposób. A tam mieli… swoje sposoby. - Spojrzała na mężczyznę znacząco. - Nie mogę jednak zostawić królestwa bez ewentualnego następcy. Conrad i Phellipe są mi najbliższymi płodnymi wiernymi, zatem oni zrobią dla mnie kilka potencjalnych następczyń.
        Dearbháil nie dbała o to, co zdradziła Randowi. Pominęła na tyle dużo szczegółów, że nadal miała po swojej stronie tajemnicę odzyskania Trijou. Kobieta uwielbiała tego typu gierki. Zdradzić na tyle, ile potrzeba, aby później móc dowolnie manipulować informacjami i drugą osobą.
        - A ty, mój drogi, którego byś wybrał? Obaj moi doradcy są przystojni, czyż nie? - zachichotała. Z podnóża gór widać było, że królowa ma dzisiaj dobry humor. - Albo którego byś wolał za ojca, o! To jest lepsze pytanie, prawda?
Phellipe delikatnie się zaniepokoił, widząc entuzjazm swej pani. Dearbháil poczuła, że odrobinę przyspieszył kroku, aby móc lepiej słyszeć konwersację, co oczywiście królowa wykorzystała. Podniosła głos, coby zdenerwować swego doradcę.
- Ciekawe, jakie wybranki podbiją serca Phellipe’a i Conrada. Nie mogą na pewno być piękniejsze ode mnie, aby mi nie pouciekali… - rzuciła, na co biedny ludzki doradca się spłoszył. Zrozumiał aluzję - królowa mu ufała, że jej nie zostawi. Więc i on powinien zaufać jej i nie podsłuchiwać.
        - Ach, tak, ważne sprawy. To winno być naszym tematem - powiedziała Dearbháil, machając wolną ręką. - Powinieneś walczyć teraz o moje zaufanie. Zdradź mi swoje brudne sekrety, gramy w otwarte karty. Później zaś chętnie omówię z tobą i Hemstoesem plan, w którym schwytam mego wroga i wszyscy będziemy szczęśliwi… Bo mi pomożesz. Prawda? - Królowa uniosła brew do góry prowokacyjnie, spoglądając na swego rozmówcę.
”Czas zdobyć kolejnego wiernego sługę”, pomyślała.
Awatar użytkownika
Rand
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Inna , Wędrowiec , Badacz
Kontakt:

Post autor: Rand »

Nie był pewien, jak zostanie odebrana jego sztuczka. Jemu wydawała się dobra – odpowiednia, jeśli chodzi o to, co miał sobie nią zdobyć – ale to nie do niego w końcu należał końcowy werdykt. Nie należał on nawet do strażników, którzy na początku mieli być jego jedyną widownią. Należał od do Królowej, która stała teraz w milczeniu i zastanawiała się najpewniej nad tym, co chce powiedzieć; co powinna powiedzieć. Nie wiedział też, czego się spodziewać. Bezpieczniej było spodziewać się wszystkiego i być przygotowanym na to, że coś pójdzie po twojej myśli, lecz równocześnie mieć też plan w razie, gdyby jednak tak nie było. Tym razem jednak rzeczy szły takim torem, który dla nich przewidział, przynajmniej do czasu. Rand, w końcu, nie sądził, że w ich dzisiejszym programie spotkania znalazło się również miejsce na spacer po ogrodzie. Domyślił się natomiast, że nie jest to jedynie zachcianka Dearbháil i, że za tym spacerem może kryć się coś więcej. Coś, co chciała omówić z dala od ścian zamku i w miejscu, w którym wiedziała, że istniała mniejsza szansa na to, że rozmowę ich usłyszy ktoś, kto nie powinien? Może… A może zwyczajnie miała ochotę na spacer, a ich rozmowa toczyć się będzie tak przy okazji przemierzania ogrodów? To też mogło być prawdą. Szczerze, jak przyznał wcześniej, nie wiedział, czego spodziewać się po pokusie; władczyni tego miasta. Skupił się na kobiecie, gdy powiedziała mu, że chce skorzystać z jego opinii. W jakiej sprawie? Na pewno związanej z osobami, o których wspomniała. Tylko, w jaki sposób związanej? Na pewno dowie się już za chwilę.
Zmrużył oczy, gdy usłyszał zadanie w końcu pytanie. Zaskoczyło go ono, jednak to zawodowa podejrzliwość przysłoniła tę pierwszą emocję. Może nie był znawcą rasowym, ale nie było trzeba być kimś takim, żeby wiedzieć, że pokusy nie mogą mieć dzieci. Wątpił, żeby coś się w tej kwestii zmieniło, więc… Tak, mogła pytać o to, który z nich zapłodni wybraną przez nią kobietę albo nawet kobiety, z których później zrodzą się upragnione przez Dearbháil córki.
         – Nie mi to oceniać. Nie znam żadnego z nich, w przeciwieństwie do ciebie, więc nie mam nawet podstaw do tego, żeby odpowiedzieć jednostronnie na to pytanie – odparł na krótko przed tym, jak kobieta podeszła do niego i ujęła go pod ramię. Nie zabronił jej tego. Nie powinien robić czegoś takiego wobec Królowej i wątpił też w to, żeby i tak go posłuchała i „posłusznie” zaczęła iść obok, zamiast tuż przy nim.

W końcu dotarli do ogrodów, a pokusa zdecydowała się kontynuować temat, który poruszyła wcześniej. On tymczasem zamierzał trzymać się dość neutralnej pozycji w tym temacie, która wynikała z jego niewiedzy. Braku wiedzy na temat osobników, o których mówi Dearbháil.
         – To zrozumiałe. Każdy władca, prędzej czy później, zaczyna myśleć o tym, aby zostawić królestwo godnego i odpowiedniego następcę… lub następczynię – odparł tylko. Nigdy nie był władcą i, szczerze mówiąc, nawet nie chciałby się kimś takim stać. Owszem, niesie to ze sobą wiele korzyści, jednak tyle samo (jeśli nie więcej) niekorzyści i ograniczeń. Nie mógłby, na przykład, tak swobodnie podróżować po świecie i rozwiązywać jego zagadki, co teraz może robić bez problemów.
         – Na to pytanie nie da odpowiedzieć się ot tak. Równie dobrze mógłbym zrobić w głowie losowanie i powiedzieć imię tego z tej dwójki, które było jego wynikiem. Nie mam żadnych podstaw, po których mógłbym stwierdzić, który z nich byłby lepszym ojcem. Nie znam jednego i drugiego, nie wiem, jakie mają charaktery, jak się zachowują i jakie mają podejście do różnych rzeczy. Twoje pytanie, Królowo, dotyczy dwójki osób, które są tobie znane, lecz dla mnie jest ono takie samo, jak gdybyś zapytała mnie o dwóch losowych mieszkańców Twojego królestwa, którzy będą należeć do tej samej grupy i będą w podobnym wieku – odpowiedział jej, tym razem była to dłuższa i bardziej złożona odpowiedzieć, ale nie było w niej krztyny kłamstwa. Może i nie planował mówić jej cały czas prawdę i tylko prawdę, ale też nie zamierzał kłamać, jeśli nie było to konieczne.
         – Jednych, czyli Phellipe’a i Conrada, nie znam w takim samym stopniu, jak tych drugich – skwitował jeszcze. Tyle powinno wystarczyć. Przedstawił jej w końcu argumenty, które stały za jego decyzją… a raczej jej brakiem i wydawało mu się, że Dearbháil powinna je zrozumieć. Na szczęście temat znowu się zmienił, może tym razem przejdą do tego, o czym chciała porozmawiać z nim Królowa. Do tego, co powiązane będzie z tajemnicą, do której rozwiązania został wynajęty przez osobnika, który dość szybko go zdradził. Dlatego Rand pracował teraz z osobą, którą tamten musiał uważać za swojego wroga. Tak czy tak, i tak w dalszym ciągu istniało tu to, co napędzało jego wewnętrznego detektywa. W końcu, na świecie zawsze będą istnieć tajemnice.

         – Sekrety z reguły nie są sekretami po to, żeby ot tak je zdradzać – odparł. Nie był gotowy i chętny na to, żeby rozstać się ze swoimi. Co prawda, myślał o tym, żeby wyjawić jej coś mało znaczącego na początek, bo nie na mowy, żeby rozstał się z tymi, które chowa najgłębiej w swoim umyśle. Jednym z takich, choć niekoniecznie przez jego wagę, a raczej przez to, jak kwestię tą traktował sam Rand, było to, kim był naprawdę; do jakiej rasy naprawdę należał.
         – Pomogę. Powiedziałem, że to zrobię i zamierzam dotrzymać danego słowa – odparł, szczerze i z pewnością siebie łatwo dającą się odczytać wśród tych słów.
         – Co do sekretów… Mam ich wiele, jak każdy, jedne są mniejsze inne większe i ważniejsze. Na pewno nie zdradzę ci niczego z tych ostatnich. To nie jest coś, co mogę powiedzieć tylko po to, żeby komuś się przypodobać. Tutaj potrzebne jest zaufanie, w dużych ilościach – powiedział po chwili.
         – Mój cylinder. Na pewno dostrzegłaś już, że jest dla mnie dość ważny. Należał do mojego mentora, który już nie żyje. Nauczył mnie wielu rzeczy, a cylinder jest jedyną pamiątką, jaka mi po nim została – wypowiedział, tak jak chciała, jeden ze swoich sekretów.
         – Możemy teraz przejść do momentu, w którym omawiamy plan, o którym wspomniałaś, Królowo? – zapytał chwilę później. Ogród był ładny, rozmowa nie była czymś złym, jednak spotkanie to dotyczyło czegoś innego, niż zdradzania sobie sekretów.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Trijou”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość