TeravisJeśli cel przyświeca, sposób musi się znaleźć.

Miasto Teravis położone w środkowej części Równiny Magenar otoczone jest zewsząd grubym murem, z pomarańczowej cegły. Jako, że z każdej strony narażone jest na najazdy posiada tylko jedną bramę wjazdową strzeżoną dzień i noc przez dziesiątki strażników.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Turre
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Jeśli cel przyświeca, sposób musi się znaleźć.

Post autor: Turre »

         Chyba po raz tysięczny przejechał dłonią po szorstkiej sierści szarego kota, który od dwóch godzin siedział czarodziejowi na podołku. Poruszył zdrętwiałymi palcami stóp, przewrócił kartkę rozpadającej się książki, którą znalazł za miejską biblioteką, i miał już wrócić do lektury, kiedy w świeżym, wieczornym powietrzu rozniosło się siedem uderzeń dzwonu. Turre jęknął zrezygnowany, schował książkę do torby, po czym stworzył między palcami iluzję pachnącego kawałka dziczyzny, przysunął ją kotu pod nos i rzucił w głąb alejki. Zwierzak zerwał się, wbijając pazury w uda mężczyzny i podbiegł do jedzenia. Czarodziej wstał szybko, chwycił pasek torby, wybiegł na szerszą drogę, jakimś cudem unikając zderzenia z kolorowo ubranym bogaczem, a po chwili wrócił do alejki po turkusową chustę, którą okrył wcześniej młodego psa.
         Do kuźni dobiegł lekko zdyszany i mocno spóźniony, co panujący w niej elf skomentował tylko uniesieniem brwi, bo już od kilku dni przekonywał się o punktualności czarodzieja, a dokładniej o jej braku. Turre rzucił torbę na rozpadające się krzesło i podszedł do Blayego, posyłając jego czeladnikowi, Harelowi, promienny uśmiech.
         – Skoro już raczyłeś się zjawić, to może zaczniemy? - zapytał kowal nieco kwaśno.
         – Och, najdroższy mistrzu Blaye! Czy zasłużę kiedyś na twoje wybaczenie, czy też do śmierci będę nosił hańbę spóźnienia się do pracy?! – Klęknął przed mężczyzną, unosząc ręce i z trudem zachowując poważną minę, w czym nie pomagał śmiejący się głośno Harel, ani sam kowal, wykrzywiający twarz w dziwacznym grymasie.
         – Wstawaj już i nie opóźniaj prac bardziej – burknął, dużo mniej ponury. - Swoją drogą… – zagadnął, gdy wszyscy trzej stanęli przy cieniutkim florecie, którego zdobienie planowali dziś skończyć. – Jak udaje ci się spóźniać, skoro mieszkasz przy tej samej ulicy?
         – Mam talent – stwierdził krótko Turre, który nie wspominał, że właściwie mieszka na ulicy. Nie mówił też o zwierzętach, które wiecznie go obsiadały, ani o targu rękodzieła, który mijał po drodze i najczęściej odwiedzał.
         Harel zajął się owijaniem rękojeści cienkim, srebrzonym sznurkiem, podczas gdy Turre i Blaye tworzyli wspólnie inkrustacje z różowego złota w sztychu, przypominającym z jakiegoś powodu pąk kwiatu. Czarodziej wyczuł stal głowni i schłodził ją, prostując mocno palce lewej ręki. Spojrzał na elfa i skinął głową. Kowal włożył cienki listek drogocennego kruszcu w wyżłobiony kształt kwiatu, a Turre skupił się na nim i zaciskając prawą dłoń, rozgrzewał do momentu, w którym metal stopił się i wypełnił zdobienie, jednocześnie pilnując, by nie topiła się otaczająca złoto stal. Skupiał się na różnicach w twardości i podatności na temperaturę dwóch różnych, a jednocześnie podobnych substancji. Całą procedurę powtarzał jeszcze kilka razy, przygryzając wargę.
         – Ty, Turre, a co ty robisz po pracy? – zagadnął wyraźnie znudzony Harel, wciąż dopieszczający rękojeść. Czarodziej nie odpowiadał dość długo, więc chłopak ciągnął dalej, tracąc zainteresowanie gotową głowicą, a całą uwagę poświęcając złotemu loczkowi wchodzącemu mu do ucha. - Ojciec wybiera się na przyjęcie, więc ja będę się z nim nudzić przez cały wieczór. Chociaż, może spotkam kogoś ciekawego… Ostatnio przyszła jakaś córka handlarza, to myślałem, że pęknę ze śmiechu, takie rzeczy opowiadała! A co ty taki milczący? – wyrzucił z siebie, jak zwykle podkreślając wszystkie ą i ę. Turre westchnął w odpowiedzi, ochłodził kawałek złota, nad którym właśnie pracował i obrzucił chłopaka spojrzeniem, jakim dorośli zwykli obdarzać swoje dzieci, wchodzące im na głowy i pytające, czy to przeszkadza.
         – Będąc na przyjęciu spróbuj jednocześnie pocieszać damę w żałobie i żartować z kolegą. - Zaproponował, zabierając się za ostatni element skomplikowanego wzoru.
         – Po co? – zapytał Harel, czego Turre nie zamierzał już komentować. Był czas kiedy dziwił się ojcu przystojnego i sympatycznego chłopaka, którego wysłał w termin do kowala. Zrozumiał go jednak dosyć szybko, mianowicie po pierwszej dłuższej rozmowie. Czeladnik, jakkolwiek z klientami radził sobie świetnie, tak przy prawdziwej konwersacji niemal natychmiast gubił wątek.
         – Ty Harel lepiej już wyjdź – przerwał ciszę Blaye. – Jeśli cię zatrzymam do zachodu, to twoja matka oskóruje mnie moim własnym nożem. No! – krzyknął z aprobatą, patrząc na gotowy sztych. – To jest broń godna hrabi! Nie wiem wprawdzie, jak ma nią zamiar walczyć, ale nie za myślenie mi płaci.
         – W treningach szermierki rzadziej chodzi o walkę – mruknął czeladnik, naciągając elegancką pelerynę – a częściej o politykę. Hrabia Garrel jest tu nowy, więc musi się pokazać. - Chłopak nie był zbyt inteligentny, ale wysokie sfery rozumiał najlepiej z całej trójki. – To cześć – rzucił, zamykając za sobą drzwi.
         Blaye popatrzył krytycznie na skrzącą się od ozdób broń i długo myślał nad słowami Harela, ale w końcu zrezygnował z prób zrozumienia bogaczy. Wzruszył ramionami i odszedł do magazynu. Turre takich prób nawet nie podejmował. Po prostu doceniał delikatne wzory, stworzone z niesamowitą dokładnością. Podziwiał elfa za jego pracę. Choć na broni się nie znał, usłyszał już dość pozytywnych opinii stałych klientów, by przekonać się, że Blaye tworzył miecze trwałe, porządne i bardzo estetyczne. Przy okazji gotował świetne pierogi.
         Prace nad floretem skończyli długo po zmroku. Turre otrzymał zapłatę, talerz pierogów i srebrną broszę żółwiową, którą od razu przypiął do chusty. A później długo rozmawiali o niczym i o wszystkim.
Awatar użytkownika
Daro
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Daro »

        - To zły pomysł, wiesz o tym przecież! Ile można ci mówić? … Mam wrażenie, że mnie nie słuchasz. Darciak!
        - Hrrrr! - charknął różowowłosy w odpowiedzi na jojczenie brata. Rioś był mądry, a przede wszystkim sprytny; lecz gdyby teraz przewodził, jak nic zaciągnąłby ich do jakiejś gospody na skraju drogi, schował w pokoju, a sam poszedł szukać najpiękniejszej dziewczyny w pobliskiej wiosce i dostał od niej w twarz. A Daro nie chciał siedzieć w pokoju i by Rioś dostawał w twarz. Chciał dostać pracę, pochwałę i spojrzenia ludzików. Nie złowrogie czy bojaźliwe jak zwykle. Ostrożne i niechętne. Chciał by patrzyli na niego jak na innych ludzików, którzy żyją takim sami jak oni życiem. Powszednie spojrzenie jakim zjadacz chleba obdarza innych zjadaczy. Chleba.
        - Pijemy krew, przypominam ci. Krew! Oni tego nie lubią. I jesteśmy wszyscy jak najbardziej świadomi, że to ciebie do krwi ciągnie najbardziej, prawda? I jak im to wytłumaczysz?
        - Ghhh!
        - Tak jak sądziłem. Wiesz, to ładne słowa, ale obawiam się, że za mało w nich tej ujmującej poetycznej nutki, byś złapał kogoś za serce. Zwłaszcza jak wcześniej trochę sobie z niego upijesz.
        Darcio nerwowo wzruszył ramionami.
        Krew, krew… czemu wszyscy czepiali się krwi! Czy to takie złe, że byli smaczni a on brał sobie trochę? Nie upijał dużo. Nie umiał upić dużo. A oni i tak wściekali się za każdym razem, gdy tylko wspominał o głodzie. Gdy prosił! Starał się, prosił! Nie brał - chciał żeby mu dali. Ale nie dawali. Tylko bracia robili to, i to jeszcze z uśmiechem. Po tym, jak trochę z nich nie pił, byli nawet sycący. Jednak ich smak już trochę mu obrzydł. Nigdy nie uważał innych wampirów za najlepszą przekąskę. Wolał elfiki. Elfiki były pyszne! Ale one nie chciały mu dawać. Ludziki też nie.
        - I słońce. Ty będziesz wychodził, a my co? Chyba, że będzie pochmurno, to zgoda. Ale nie szwendaj się po mieście sam! Dobrze wiemy, jak to się kończy.
        Darcio zatrzymał się gwałtownie, a Rio przyrżnął nosem w jego potylicę.
        - Nie, nie wiemy! - warknął zirytowany, odwracając się. Spojrzał na brata groźnie.
        - Ja sobie radzić! Ty nie widzieć, ale ja radzić! Mnie lubić! Tar’ra, Selea, Iaskel-Irien! Ja umieć! - Krzyk przeszedł niemalże w skomlenie. - Mnie lubić!
        - Wiemy, wiemy, że ciebie lubią. - Aim, do tej pory drepczący chicho obok, delikatnie złapał go za rękę i pogłaskał kojąco. W jego rubinowych oczach błyszczało smutne zrozumienie. - Ale nas… nas nie lubią, Darciu.
        - Będą być lubić! - Różowy zmienił ton na pełen nadziei. - Nas polubić! My być dobra! Rio, my umieć! - fuknął do wyższego brata, prostując się.
        - Dobra, dobra, róbcie co chcecie! - Wycofał się najmłodszy, śliczny Rioś. - Ale was uprzedzałem. Ludzkie miasta to nie miejsce dla nas!

✔︎ ✔︎ ✔︎


        Naprawdę zaczynał się martwić. Odkąd rozdzielili się z Darciem w Maurii, nie upłynęło tak wiele czasu, ale najwidoczniej sporo się wydarzyło. Przynajmniej dla tego biednego, uszkodzonego głupka. Kiedy do nich wrócił, kręcił się niespokojnie, aż zaczął wprost nalegać, by trzymali się bliżej ludzi. Że chce z nimi rozmawiać, mieć jakiś kontakt… ale doprawdy, jaki kontakt z cywilizowanym społeczeństwem może mieć ktoś taki jak on! Trudno było jednak spierać się w nieskończoność, bo Darcio miał zaskakująco dobre argumenty - zarówno kły i pazury, jak i proszące spojrzenie zbitego nietoperka. Obydwu naraz nie dało się odmówić. Rio więc złamał się i zaryzykował - wybrał w końcu miasto na tyle oddalone od wampirzej krainy, by nikt ich przypadkiem nie ścigał, a przy okazji na tyle nieznaczące, by nie szkoda było z niego uciec po tym, jak coś rozwalą. Padło zaś na Teravis - młode, póki co całkiem niezależne miasto, które miało w zasadzie tylko jedną wadę - strażników przy wejściu. Oczywiście prawie każde miasto miało jakichś! Ale tutejsza obrona przekreśliła nawet ich szczwany plan wchodzenia po murze w jakimś ślepym punkcie. Niestety - tu stale ktoś patrzył i już łatwiej było przeparadować bramą o świcie niż napadać wartowników i narażać się na pogoń natychmiastową.

        Powód wejścia? Różowowłosy wampiryczny zakapior z blizną na mordzie, chaotyczny użytkownik magii, a umysłowo półzwierzęcy dzieciak sobie tego zażyczył.
        Ale to nieco źle brzmiało.
        Praca.
        Tak, przyszli znaleźć pracę.

        Rio sam w to nie wierzył. Nigdy nie pracował. Co najwyżej knując coś intelektualnie. Sam wysiłek fizyczny pod cudzą dyktaturą, aby coś zarobić nie mieścił się w jego ex-arystokratycznym pojmowaniu. Umiał posiedzieć i popatrzeć na pracujących - byle nie za długo, bo dostawał od tego migreny nerwowej. I miał rację! Nie po to urodził się bogaty, nie po to był wampirem, by zachowywać się jak jakiś gromadny robak. Aim mógł nie tylko naprawiać, ale i tworzyć rzeczy - nie musieli jeść ani się ciepło ubierać - jeżeli na coś wydawali pieniążki, to na przedmioty zbytku, w tym drogie ubrania, ozdoby, czasami zaś pojazd i nocleg. By w następnej chwili znowu nie mieć nic poza tym co wisiało na nich - ale z tym Rioś musiał się pogodzić. Choć najchętniej siedziałby we dworze obfitującym w luksusy, większość już swojego (jak na wampira krótkiego) życia spędził w drodze. Na trawie, w jaskiniach, grotach, zajazdach i przydrożnych karczmach. Brudząc się i dając się czyścić Aimowi. Używając zimnej wody, kostropatego pseudomdła i szmaty zamiast ręcznika. Zapasy najdroższej krwi też były poza jego zasięgiem - jeżeli nie natrafili na jakiegoś elfiego dziedzica w podróży lub nie trafiła im się śliczna driada, musieli zadowalać się rasowym plebsem. Klasowym zresztą też często.
        Wymęczony takim stylem życia nadal trzymał się dzielnie - jako wygnaniec nie mógł liczyć na wiele więcej. Znaczy - on sam, jako jedyny charyzmatyczny i umiejący kłamać z ich trójki pewnie mógłby gdzieś osiąść i wmieszać się w mniej krwiopijczą arystokrację… ale wtedy musiałby zostawić braci. Silnego obronnego Darcia, którego bać się mogły i inne wampiry oraz Aima z tak praktyczną magią, że wyrzec się tego po prostu nie dało. Nie po to zabrał go wtedy ze sobą, aby go wyrzucić!
        Zmuszony więc był pójść tym razem jednemu na rękę i spróbować jakoś na tym wyjść. Ostatecznie jeśli Daro znudzi się wciskaniem do ludzi i sam zrezygnuje, wtedy wrócą na dawne ścieżki, a obejdzie się przy tym bez kłótni.

        Jakimś cudem weszli do upatrzonego miasta, co zawdzięczać mogli głównie jego, Riosia!, charyzmie - żaden strażnik by mu nie odmówił. Było to w cholerę niepokojące, ale działało prawie za każdym razem. Zwłaszcza, że Darcia przerobili na wioskowego głupka, aby nie wyglądał tak groźnie.

        I oto byli - w pochmurny dzień, na rynku pełnym gwaru, pyłu, kur i sprzedawców pełnych krwi gorszego gatunku. Sukiennice nie grzeszyły przepychem, zapach pieczywa kusił ich o wiele mniej niż rzeźnicze odpadki w ciemnym zaułku, przekrzykiwanie się ludzi drażniło czułe uszy. Rioś spod kaptura nieufnie spoglądał na gęste chmurzyska - przez lata podróży nauczył się, kiedy zdradzieckie słońce da mu po oczach i wiedział, że zwykle daje znienacka. Wypatrzył więc cienisty placyk między kamieniczkami wysokimi na tyle, by zawsze dawały jakąś tam ochronę i poprowadził braci żeby tam się naradzić i… i przeczekać słońce, które właśnie łypnęło zza chmur.

✗ ✗ ✗


        Czekali tak do nocy, bo pogoda zrobiła się paskudnie jasna i przejrzysta - Rio od samego patrzenia czuł jak skwierczą mu rzęsy. Siłą przytrzymał Darcia, by ten nie wybiegł w tłum i nie zaczął gaworzyć z tubylcami, prosił Aima, by nie płakał od brudu, pogłaskał jakiegoś dachowca, pogłaskał Darcia, dał mu pobiegać za kurczakiem i zaczął obmyślać plan.
Jak by tu znaleźć - brrrr! - pracę? Dla Daro oczywiście, tylko on tego chciał. Jakaś niezbyt skomplikowana… nie, jakaś badziewnie prosta, wymagająca siły, wytrzymałości i braków w intelekcie. Najlepiej z zakwaterowaniem, by mogli mieć wampirka na oku, chociaż to mogło pokomplikować sprawy. Chociaż kto wie? Rio nie znał się na mieszczańskich zwyczajach i w sumie nie chciał się poznawać - wiedział tylko, że większość robót odbywa się w dzień, więc jeżeli chcą pilnować Różaka to musieliby siedzieć w tym samym budynku przez cały czas, do zmroku.
        I hmm… jakie tu były zawody?
        Pierwsze co przyszło mu do głowy to rzeźnik właśnie, ale nie był pewien, czy przypadkiem Darcio nie wystraszy tutaj pracodawcy. Najlepiej będzie jednak nie afiszować się ze swoją szlachetną, wampiryczną naturą i nie pobudzać jej niepotrzebnie. Tak samo nie należało podsycać plotek o wariacie, dając mu biegać po ulicy z tasakiem i świńską nóżką. Więc to odpadło. Co by tu?…
        Tak zastał ich księżyc.

        Ale czy tylko księżyc miał zajrzeć na tę ulicę?
Awatar użytkownika
Turre
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Turre »

         Gdy tylko otworzył drzwi kuźni, noc wsunęła swoje ciemne, chłodne palce do rozgrzanego wnętrza i owinęła je wokół czarodzieja, nawet bardziej niż na ciało, oddziałując na jego umysł, boleśnie świadomy, że przyjdzie mu tam spędzić noc, jak i tego, że sprzedanie płaszcza pod wpływem wiosennej euforii, było pomysłem głupim. Mimo to przestąpił próg i ruszył raźnym krokiem w głąb ciemności. Krok stracił nieco na raźności kilka sekund później, gdy bose stopy zaczęły narzekać i domagać się butów, jednak przekrzyczało je lenistwo, stanowczo protestujące przeciwko grzebaniu w torbie, naciąganiu obuwia i wiązaniu go. Turre przyglądał się temu sporowi z boku, choć w głębi ducha popierał lenistwo, jak zwykle zresztą. Jednak kłótnia szybko go znudziła i ignorując ją zaczął mruczeć pod nosem poznaną w Renidii balladę.
         - Zimna jest ta noc
         i zimny wiatr
         mrożący świat
         A głupcem jest ten,
         który idzie wciąż
         jeśli nie idzie
         do kochanej swej
         każdej wartej drogi
         Zamilkł, bo po zeskoczeniu z murka, został znów zalany protestami stóp. Bolesne mrowienie przebiegło po nerwach do bioder i promieniowało jeszcze dalej, przekonując Turrego, że chodzenie boso przy tej temperaturze nie jest mądre. Lenistwo, sprzymierzone teraz z krnąbrnością, wysunęło niezbity argument, licząc ile czasu zajęłoby założenie butów i jaką byłoby przegraną w walce z wymogami społeczeństwa. Palce u dłoni nie wybrały strony, zauważając, że od stóp zimno jest całemu organizmowi, ale że nie są pewne, czy chce im się wychodzić z kieszeni, żeby wiązać sznurowadła. Latające wokół czarodzieja iluzoryczne iskierki przybrały w większości kolor biało - niebieski i drżały lekko, a sam Turre stwierdził, że powinien iść spać. Wszelkie spory ucichły, pozostawiając tylko zmarznięcie i zmęczenie.
         Nie poszedł prosto do zamieszkiwanego obecnie zaułka. Zboczył trochę z trasy, którą od kilku dni regularnie chodził, i znalazł się w świecie zupełnie odmiennym od pustej ciemnej ulicy. Stanął bowiem przed karczmą, oświetloną z zewnątrz dwiema sporymi lampami olejnymi i roztaczającą atmosferę powszechnej radości, zadowolenia i bijatyk. Turre wszedł w krąg ciepłego blasku, wskoczył, omijając schody, na drewniany taras, nieco cieplejszy od bruku, przesunął opartego o ościeżnicę kotołaka, przepraszając go cicho, po czym wstąpił w wypełniający budynek gęsty hałas.
         Karczma nie przypominała większości odwiedzonych przez czarodzieja karczm. Była zadbana, pachnąca żywicą, nowa i zdecydowanie zbyt czysta, jak na przedstawiciela tego gatunku. Brakowało jej odrapanych, przypalonych stołów, kulawych krzeseł, ciemnych plam na podłodze, których pochodzenia można było się tylko domyślać i przesiąkającego wszystko dymu. Za to karczmarz był karczmarzem pełną, owłosioną gębą. Zerkał na gości znad polerowanego kufla, rozmawiając jednocześnie z zakapturzonym włóczęgą, rumianą kurtyzaną i grupą pijanych już studentów. Studenci, co Turre zauważył lata wcześniej, nie umieli pić. Zbyt szybko lądowali pod stołami, głównie przez zabawy w mieszanie wszystkich dostępnych płynów w wiadrze, które potem wędrowało z rąk do rąk. Ci najwyraźniej nie stanowili wyjątku. W prawdzie większość jeszcze siedziała, ale dwóch tylko dzięki wsparciu lady, a jeden dlatego, że porzucił wierzgające krzesło na rzecz nieco bardziej stabilnej podłogi.
         Co ciekawe, pochłonięty trzema różnymi konwersacjami karczmarz zdołał, nie przerywając żadnej z nich, zająć się nowym klientem.
         - Co podać? - zapytał przeciągając lekko samogłoski. Czarodziej zamówił na wynos trzy butelki jęczmiennego piwa i dwa bochenki. Po namyśle poprosił jeszcze o czerwone wino, które brodacz sam produkował i które było jedną z niewielu rzeczy w tym przybytku naprawdę wartą swojej ceny. Z dna przepastnej torby wygrzebał kilka ruenów, które wcześniej bezmyślnie wrzucił do głównej kieszeni. W końcu jednak udało mu się zebrać odpowiednią kwotę, spakować nabyte dobra i odejść. Nie udało mu się natomiast dotrzeć do drzwi. Przynajmniej nie od razu. Po drodze odmówił czterem grupom, z którymi zdarzało mu się spędzać wieczory. Teraz jednak marzył tylko o zwinięciu się w swoim kąciku, między skrzyniami po lnie.
         Tym razem przypomniał sobie, że jest magiem, więc przytrzymał przy sobie ciepło bijące od oliwnych lamp. Z radością powitał wejście do swojej uliczki, bo blizny na przedramionach nieprzyjemnie piekły, a głowa zaczynała tętnić twardym bólem, odbijającym się od wnętrza czaszki niczym misjonarz od kolejnych drzwi niezainteresowanych życiem wiecznym bezbożników. Coś jednak mu nie pasowało. Ktoś był w alejce, co wyczuł podświadomie, zanim jeszcze wyszedł zza zakrętu. Odruchowo zamaskował swoją aurę, bo nie lubił być po niej oceniany i wszedł między wysokie budynki. Najpierw nie zauważył trójki mężczyzn stojących na małym placyku, utworzonym przez niezbyt przemyślane różnice w szerokości kamienic. Poczuł natomiast ostry zapach krwi, choć nie do końca rozumiał jak, bo w nosie tej woni nie było. Okolica zrobiła się topazowa, gdy przyjrzał się pierwszemu gościowi, o niecodziennej urodzie i uśmiechu, który dobrego obywatela mógłby zaniepokoić. Turre nie zwrócił nań jednak większej uwagi, przyglądając się pozostałej dwójce. Nie zastanawiał się, co oni właściwie tu robią.
         - Dobry wieczór. - zaczął z nieco zmęczonym uśmiechem. - Czy panowie zamierzają zostać tu na noc? Przepraszam, za taką bezpośredniość, ale zdążyłem się przywiązać do tego zaułka, a prawdę mówiąc nie mam siły, ani ochoty szukać drugiego tak przyjemnego miejsca, więc jeśli nie przeszkadzałaby wam moja obecność, chętnie przyjmę wasze towarzystwo. - wylał z siebie jednym potokiem, chcąc wyjaśnić sprawę, jak szybko się dało. Iluzoryczne iskierki wirowały nad jego głową, ciesząc się, że nie zostały stłumione wraz z aurą.
Awatar użytkownika
Daro
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Daro »

        Pod intensywną mgiełką topazu czaiło się coś więcej. Przynajmniej jeden z przybyszy charakteryzował się turmalinowym odcieniem duszy, co kontrastowało z przepastną jasnością zmatowiałego chaosu. Był najmłodszy, wysoki, czarnowłosy i ogólnie śliczny - patrzył na nieznajomego wyjątkowo przenikliwie i najbardziej czujnie. Najniższy, z chustą na twarzy płoszył się w kącie, a różowowłosy… oblizał się?
        - Mniam! - Pokazał palcem na czarodzieja i pytająco spojrzał na brata od turmalinu. Ten cmoknął niecierpliwie.
        - Zostaw go ,,przynajmniej na razie” - mruknął. Wysunął się z lekka naprzód. Nie podobało mu się, że mimo magicznych efektów nad łbem, obcy osobnik nie ukazywał swej aury. Kim był, do cholery? Wielkim magiem, smokiem, przemienionym? To co widział, mówiło mu, że raczej nie wampirem, elfio-podobnym czymś ani nemorianinem. Ale jakich dziedzin używał? Był stary, młody? A nich go szlak! W ostateczności oddadzą go Darciowi, to sobie Różak upije.
        - Nie wiem, czy zostaniemy, ale twoje przywiązanie do zaułka jest fascynujące - odpowiedział osobnikowi-zagadce niechętnym tonem, celowo nie posługując się żadną formą grzecznościową. Łypnął na niego i dał znak braciom, aby ruszyli. Była noc, czas na zwiedzanie i unikanie patroli, a nie siedzenie na zaplutym bruku z pierwszym-lepszym bezdomnym. I to jeszcze jakimś takim szemranym.
        Minął typa chłodno, ale po chwili przystanął. Słyszał za sobą jedne nieśmiałe kroki… a drugich nie. Odwrócił się wściekle.
        Darciak!

        Różowowłosy został przy nieznajomym i wąchał go ciekawsko, trzymając się na odległość dłoni, czasami ręki i przyjmując pozy nachalnego zwierza. Coś pomiędzy udomowionym igrysem a zdziczałym kundlem. Mlaskał przy tym i łypał czujnie, gotowy odpowiedzieć na każdy gwałtowny ruch. Pytanie tylko czym. Ucieczką, śmiechem czy oderwaniem napastnikowi głowy? Trudno było odczytać jego intencje. Ale na szczęście niedługo sam je zdradził.
        - Daro - powiedział, prostując się z nagła całkiem po ludzku i wyciągając rękę. - Da-ro - powtórzył przyjaźnie, jakby to była bardzo światła podpowiedź. Chociaż w stanie czarodzieja kto wie - może mogła się przydać.
        - Co ty… - przewodzący piękniś wykrzywił się w grymasie zniesmaczonego powątpiewania i zamarł z uniesionym palcem. Różak nie kłamał. Naprawdę chciał się zaprzyjaźniać z ludźmi!
        - Aim. - Do osiłka dołączył zaraz słabiutki, miły głosik i niska sylwetka ostatniego z trio. Kurdupel nie wyciągał ręki, ale zerknął uprzejmie znad swojej chusty i skinął głową.
        NO CO WYPRAWIAJĄ!?
        Niedoszły dowódca zawrócił w miejscu, wykonując zbyt zgrabny ślizg na kocim łbie i lekkim krokiem dopadł do braci - jednego bardzo podobnego, tylko karłowatego i drugiego, który wyglądał jak gorylasty elf podrzucony w młodości czarnowłosej wampirzej rodzinie. Położył im ręce na ramionach, ale ta sugestia podziałała tylko na Aima, który odsunął się grzecznie. Daro jedynie drgnął z lekka i dalej zajmował się nie-człowieczkiem.
        - Towarzystwo - odniósł się bystro do jego wcześniejszych słów i uśmiechnął wręcz zachęcająco. - Bardzo dobra. - Pokiwał głową łapczywie i znów się oblizał, jakby w reakcji na użyty wyraz. Doprowadził się jednak do ładu.
        - Aim, Daro, Rioooś - wskazał po kolei, przy ostatnim imieniu dobitnie kładąc palec na czole ślicznika. Ten tylko go pacnął.
        - A twoja być? - Nieprzejęty mówił w najlepsze do gościa z butelkami, wykazując zaskakująco dużo żywotności jak na tę porę.
        Rio westchnął teatralnie.
        Najwidoczniej nie obejdzie się bez interakcji.
Awatar użytkownika
Turre
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Turre »

         Kiedy Turre zorientował się wreszcie, że dziwaczne doznania wywoływane są przez aury obcych, zaczął je rozróżniać, a po chwili nawet wyciągnął z nich wnioski. Pierwszym było to, że znalazł się sam w zaułku z trójką wampirów, z których jeden bardzo wyraźnie wykazywał zainteresowanie krwią czarodzieja. To jednak go nie zmartwiło – ostatecznie mógł podzielić się swoją posoką, po ustaleniu, że coś mu na koniec dzielenia zostanie. Drugim wnioskiem, wyciągniętym bardziej z zachowania turmalinowego niż z jego aury, było to, że śliczny wampir nie był specjalnie zainteresowany nawiązywaniem kontaktów towarzyskich. Trzecim było to, że przyglądał się aurom obcych, chowając własną, co mogło być jednym z powodów wrogości niedoszłego przywódcy. Dlatego, spokojnie dając się obwąchać różowowłosemu, zaczął powoli ujawniać emanację. Tak by nie uderzyć znienacka wyczulonych zmysłów gości. Pokrętna odpowiedź ślicznego wcale go nie usatysfakcjonowała. Nie chciał zostać wyrzucony ze swojego kąta w środku nocy, jednak zrozumiał, że na więcej liczyć nie powinien.
         Uśmiechnął się szeroko i nadzwyczaj promiennie, gdy Daro zdradził mu swoje imię, po czym uścisnął jego silną dłoń. Schowany dotąd w rogu placu wampir chęci kontaktu fizycznego nie przejawiał, więc Turre skłonił się tylko lekko. Gdy między gośćmi zaczęły pojawiać się napięcia, czarodziej ograniczył uśmiech do lekkiego unoszenia kącików ust, by nie sugerować, że sytuacja go bawi. Mimo że bawiła. Zwłaszcza, gdy poważny i nieco naburmuszony Rio został dźgnięty w środek czoła. Wtedy czarodziej skupił resztki opanowania, by się nie roześmiać. Efekt był jednak idealnym, grzecznym uśmiechem.
         – Mam na imię Turre – odparł zapytany i ponownie się skłonił. Tym razem jednak nie z kurtuazji, a żeby podnieść wdrapującego się od dłuższej chwili po nogawce szarawarów szczura. Ułożył zwierzę na obojczyku i bez namysłu podarował mu kawałek chleba. - Przywiązanie do zaułka rzeczywiście może wydawać się dziwne, jednak powodowane jest głównie niechęcią do szukania nowego miejsca. Idąc do pracy nie pomyślałem, że takie poszukiwania okażą się konieczne, a teraz chciałbym odpocząć. Jeśli jednak mogę jakoś pomóc, chętnie to zrobię. – Senność, jeszcze przed chwilą obciążająca powieki czarodzieja, odeszła w zapomnienie, zostawiając tylko zmęczenie i lekki ból głowy. Turre poczuł na sobie ostre spojrzenie, więc usiadł na skrzynce, by zrobić na kolanach miejsce dla drobnego, rudego kota, który grzecznie położył się tuż pod szczurem i wlepił żółte ślepia w najmłodszego z krwiopijców.
         Zwierzęta w Teravis były bardzo ufne i bardzo spragnione pieszczot, więc Turre od przyjazdu nie miał zbyt wielu chwil dla siebie. Siedząc teraz z dwoma futrzakami, ponownie przypomniał sobie o konieczności kupienia mięsa na łapówki. Skrzynka wbijała mu się nieprzyjemnie pod kolana, ale kot ułożył się już wygodnie, więc o zmianie pozycji nie było mowy. Zrezygnowany czarodziej sięgnął po jedno z zakupionych piw, ale niemal natychmiast się zreflektował.
         – Ktoś chętny? – zapytał, wyciągając wino, na które sam niespecjalnie miał ochotę, ale lepiej nadawało się na poczęstunek niż delikatny, nieco wodnisty napój jęczmienny, nazywany przez karczmarza piwem.
Awatar użytkownika
Daro
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Daro »

        Rio nieznacznie uniósł brew, gdy zaczął wyczuwać aurę… czarodzieja. Tak, czarodzieja. Z pewną tendencją do romansów zdaje się. Zerknął na Aima, by skontrolować czy on też widzi to wszystko, bo dwóch przecież trudniej oszukać niż jego jednego i z pewną naburmuszoną ulgą przyjął skinięcie głową. Więc wszystko było zdaje się w porządku. Czarodziej prawdopodobnie nie próbował ich wykiwać. Mimo, że prawdziwą siłę jego aury trudno było określić, a i wiązało się z nią parę dziwnych aspektów. Ważne jednak, że ją dość szybko ujawnił.
        Pseudodowódca docenił ten gest w imieniu wszystkich członków drużyny, a przede wszystkim swojej własnej, hedonistycznej natury, która nie chciała użerać się z tajemniczym magiem w jakimś gnijącym zaułku, a wolała odpoczywać i knuć dla własnych korzyści. Teraz mogła, skoro wiedział, że czarodziej nie jest wcale stary, może być osłabiony, a co najlepsze ma ten typ usposobienia, który najsłodziej się wykorzystywało. Niestety do tego był bystry, ale… to dobrze, jakiś poziom wyzwania powinien urozmaicać tułaczkę, jeżeli głównym towarzystwem był zwykle pokorny do granic przyzwoitości wytwórca rzeczy przydatnych i zwierzakowaty mięśniak do obrony. Odrobina inteligencji i charakteru nie powinna zaszkodzić.
        Przystanął już nie tak poirytowany, lecz nadal z pewnym wewnętrznym załamaniem patrzył na rytuały Darcia. Niestety podziałały. Czarodziej nie wydawał się ani trochę tak odstraszony i tak zniesmaczony jak być powinien.
        Niech to!

        Tymczasem różowowłosy niemalże promieniał. Z dziką radością i pewnym podświadomym zaskoczeniem przyjął uściśnięcie jego pazurzastej ręki i z ogromnym entuzjazmem potrząsnął podaną mu prawicą, napawając się tym wydarzeniem ciut ponad miarę. Wszystko w nowym znajomym mu się podobało - jego aura była przyjazna i kolorowa, on uśmiechnięty i miał zabawne spodnie - w dodatku nie uciekał. Nie krzyczał! Nie cofał się. I dotknął go, dotknął! Dla Darcia cel stał się jasny - zrobić z magika swojego przyjaciela i przytrzymać w swoim towarzystwie najdłużej, jak to możliwe. Był taki milutki! I trzymał, trzymał ręką!
        Z niesłabnącym zainteresowaniem popatrzył, jak przyjemny magik wita się z Aimem - i choć nie był pewien czemu, zachwycił się jego metodami. Było coś w tym jak potraktował jego, a potem braciszka, każdemu z nich robiąc przyjemność, chociaż zupełnie inaczej… to takie stadne! Nie wszystkie osobniki w grupie tak potrafiły, nie nie. Niektóre garnęły się bardziej niż trzeba i odstraszały (jak on) inne zbyt łatwo się płoszyły. Do niedawna zupełnie brakowało mu tego wyczucia. Ale zaczął się uczyć. Sam. Bo kiedy Rioś nie mówił mu co ma robić, to musiał myśleć. I ha, wymyślił!
        Czując się dumny i cywilizowany, stanął prosto i cieszył zmysły wesoło podniecającą emanacją, kiedy nagle magik odezwał się i przedstawił. Przedstawił! I podniósł obiadek. Albo przyjaciela. Szczurka pisk-pisk!
        - Ture! - wykrzyknął cicho, dając jednak Turowi na spokojnie porozmawiać z Riosiem. Ostatecznie kiedy braciszek już współpracował, to umiał zrobić bardzo dużo i dobrze się dogadać. Był w końcu cwany. Ienteliegentny! I lubił docinki, w przeciwieństwie do Darcia, który ich nie rozumiał.

        - Cóż, kto by zgadł, że do jego domu wpadną nagle trzy wampiry. Ciężko to było przewidzieć - skomentował wyżej wymieniony słowa czarodzieja, wzruszając ramionami na znak zmęczonej zgody. Ostatecznie, choć nie był taki skory do zaznajamiania się z biedakami, to pradawny nie robił aż tak złego wrażenia. W sumie z wielu możliwych reakcji na obecność ich trójki, a już szczególnie na zachowanie Darcia, wybrał te najmniej uciążliwe. Należała mu się za to jakaś doza tolerancji.
        Poza tym różowowłosy teraz stąd nie odejdzie. Mowy nie było.

        - Kiiiić!
        Jak na zawołanie drużynowy mięśniak przykucnął obok Turrego i z uśmiechem wpatrzył się w kota. Kot i szczurek, kot i… dziwne, że siedziały tak razem. Były Tura? Tresowane?
        - Kić! - syknął przyjaźnie, wyciągając palec, z zaskakującym wyczuciem dotykając głowy kota i zaraz cofając rękę. Wiedział, że z nimi nie ma żartów. Rioś… Rioś zamieniał się w kota. Może dlatego zwierzak zwrócił na niego uwagę. Rioś lubił koty.

        Kiedy Daro oswajał się z rudzielcem przy nodze swojego nowego ulubionego ludzika, Aim i Rio na swoje własne, zupełnie odmienne osoby kalkulowali, co należałoby zrobić. Panowało między nimi milczące porozumienie, umocnione przez lata podróży, a powstałe może przez więzy krwi - dlatego poza paroma spojrzeniami nie musieli się komunikować. Ich niema debata utrzymywała ich w miejscu, tam gdzie siedział ich Darcio, ale nie pozwalała też zwrócić się do obcego.
        On zrobił to pierwszy.

        Niechęć i niepewność, jak za machnięciem różdżki, ulotniły się z serc czarnowłosych braci i jeszcze chwilę temu milczący i zawieszeni, podeszli o te dwa kroki z postawą niemalże zupełnie już otwartą.
        - Nie można odmówić ci stylu, Turre. - Ton Riosia pobrzmiewał nagle zrodzonym uznaniem, a sam wampir przysiadł na pierwszej stabilnej rzeczy w pobliżu. Założył nogę na nogę i władczo wyciągnął rękę.
        - Aim, kieliszki proszę!

        Parę słów w dziwnej mowie, dwa gesty i zamaskowany niziołek podał bratu lśniący, choć prosty w kształcie kryształ, sobie zatrzymując drugi. Dla Darcia mógłby wyczarować toporny kubek, ale nie był pewny, czy on też będzie pił. Nie wielbił wina. No i zajmował się ugłaskiwaniem kociska.

        - Myślę, że w zaistniałych okolicznościach możemy znieść swoje towarzystwo do rana. - Rioś oceniając jeszcze raz Turrego i jego zwierzęcych przyjaciół, optymistycznie uniósł swój kieliszek i upił łyczek, nastawiając się na niewybrzydzanie. Przy takim podejściu było nawet znośnie.
        Kto by pomyślał, że po stu latach wędrówki, nadal będzie liczył na trunki najwyższej klasy, wyjmowane zza pazuchy przez bezdomnych w nieznanym mieście. Ale od czego miało się oczekiwania i napędzaną uwielbieniem dla samego siebie, zbyt rozpieszczoną wyobraźnię?
        - Powiedz mi więc, Turre, czyli tutaj mieszkasz?
        Mag nie wyglądał na zwykłego pijaczynę, więc dziw brał, że zamiast ciepłego kąta w gospodzie kupował alkohol… i to chyba nie aż taki tani.
        - Ciekawy wybór, skoro masz i pracę, i trochę drobnych na przyjemności… ale gusta są różne.
        Sam wielbił jedwab, bąbelki i gorącą wodę.
        - I skoro już o tym mowa, to chętnie zasięgnę języka. Nie wiem jak lukratywna może być twoja fucha i jak bardzo prace miejskie nie są ci obce, ale powiedz, czy widzisz w jakimś zawodzie tego oto tutaj potargańca? Zależy mu na jakiejś robocie, a to zupełnie nie moja dziedzina. Czy wiesz, gdzie by się nadawał? - spytał, nie bez wyższości, patrząc na wampirka robiącego miny do kota, który jednak nie odpowiadał tym samym.

        Miauu.
Awatar użytkownika
Turre
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Turre »

         Kiedy niedoszły przywódca usiadł na jakiejś beczce, powróciła władczość, którą okazywał na początku spotkania. Niższy wampir wyczarował dwa kieliszki, więc Turre zabrał się za grzebanie w torbie, w której ku swojej uldze i zdziwieniu znalazł rzeźbiony gliniak. Rozlał wino do kieliszków, a nie na ziemię, co uznał za osobisty sukces. Niemal roześmiał się, gdy przez gładką twarz Rio, przesunął się cień niezadowolenia. Najwyraźniej wyższy z czarnowłosych przywykł do lepszych standardów. Mimo to siedział na pustej beczce w zapomnianym przez większość mieszkańców zaułku, wraz ze swoją miniaturą, wciąż kryjącą się w cieniu i różowowłosym olbrzymem o nieco zwierzęcym zachowaniu.
         Turre wysłuchał pytań spokojnie, dając wampirowi chwilę na wymyślenie kolejnego. Po ostatnim zastanawiał się długo w milczeniu.
         – Cóż… – zaczął wreszcie. – Niespecjalnie znam się na zawodach. Na co dzień zarabiam, dając pokazy iluzji. Tylko w razie potrzeby zaciągam się do czegoś poważniejszego. – Znów pogrążył się w zamyśleniu, poświęcając odrobinę uwagi wciąż unoszącym się wokół iluzjom. Ukrył je, by nie marnować energii, poruszył zdrętwiałymi palcami u stóp, po czym wrócił do mówienia. – Daro wygląda na silnego, a biorąc pod uwagę jego rasę i aurę, można powiedzieć, że jest też wytrzymały. Mógłbym zapytać Blayego, kowala, któremu ostatnio pomagałem. Może on, albo jakiś jego znajomy potrzebuje pomocnika? W kuźniach, jak zauważyłem, zazwyczaj bywa ciemno. W tym momencie nic więcej mi nie przychodzi do głowy… To ciekawe – rzucił trochę innym tonem. – Robiłem już wiele rzeczy, ale prawie żadnej z nich nie robiłem za pieniądze. Pewnie dlatego mieszkam tutaj, a nie we własnym domu. Zresztą, mając dom trudniej się podróżuje. A karczmy są drogie i zatłoczone. I zbyt często wyrzucano mnie za wprowadzanie zwierząt. – Jako że kot dostawał wystarczająco dużo atencji od różowowłosego, czarodziej zajął się szczurem, wylizującym kołnierzyk jego koszuli.
         – Co do pracy dla Daro, to sądzę, że dałoby się znaleźć też coś ciekawszego. Na przykład jakąś walkę. Tutaj ciągle kogoś atakują, więc jest spory rynek pracy dla atakujących i obrońców. Można też być złodziejem. Chociaż to chyba nie jest oficjalny zawód. – Zaczął się zastanawiać, kogo jeszcze widywał na ulicach, ale byli to zwykle handlarze, karczmarze, żebracy, albo anonimowi przechodnie, którym raczej się nie przyglądał. Unikał zwracania uwagi na każdą mijającą go osobę, ponieważ wtedy ilość niewyraźnych zarysów aur stawała się przytłaczająca. – Oczywiście nie znam talentów Daro, więc nie mam pełnego obrazu sytuacji.
         W czasie tego długiego monologu, wyjął igłę i dratwę, by po raz piąty wzmocnić prujący się fragment ucha torby. Problem był taki, że kiedy Turre szył, jego umysł chadzał różnymi ścieżkami, a teraz przyzwyczaił się do wypowiadania swoich myśli na głos. Tym razem powędrował do wspomnień ze studiów filozoficznych. Była to jedna z jego ulubionych dróg.
         – Oczywiście, według natywistów posiada już całą wiedzę i musi ją po prostu odkryć, przypominając ją sobie przez naukę, więc jego obecne umiejętności i talenty nie są ważnym ograniczeniem. Choć może to być wiedza w formie słów, albo działań, albo idei opisujących świat. Może zaś jest ona czymś pierwotniejszym? Może chodzi o instynkt, który czasem zdaje się być osobną, żyjącą w nas istotą, która wszystko już przeżyła i teraz przestrzega nas przed błędami. A może tą pierwotną wiedzą, są myśli nigdy nie wypowiedziane. Te, których nawet nie ubieramy w słowa, lecz pozwalamy im przepływać swobodnie i odchodzić z powrotem w ciemne głębie podświadomości. Jeśli tak to ująć, może to jednak empiryści się mylą? Zawsze sądziłem, że zdobywam doświadczenie, skąd jednak wiem, gdzie go szukać i czego szukać? Ał. – stwierdził, bez specjalnych emocji, po ukłuciu się w palec. – Przepraszam. Poniosło mnie. Proszę zignorować tę paplaninę. Dolać komuś? – Uniósł butelkę, mimo że sam jeszcze nie opróżnił kubka. Zrobił to dopiero po chwili. Od mówienia zaschło mu w gardle.
Awatar użytkownika
Daro
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Daro »

        Och, zniknęły!
        Darcio przejęty spojrzał na ciemną przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą wirowały uroczo kolorowe tetesie. Jego tęskne spojrzenie wyrażało o wiele więcej niż palec wsadzony w ucho kota i dało się z niego wywnioskować, że różowowłosy z wielką chęcią przywita iluzje, kiedy Turre tylko zechce ponownie je wyczarować. Wampirek nie protestował jednak na głos i nie prosił o ich przywołanie. Choć może nie skojarzył, że to od czarodzieja zależy, czy dookoła niego snują się fantomiki. Do znikniętych zjawisk zaś nie mówił, bo to zwykle nie przynosiło żadnych efektów. Żadnych poza poirytowanym spojrzeniem Riosia.

        Skupiony na niebędących iluzjach oraz bardzo będącym kocie i równie istniejącym szczurku nie poświęcał rozmowie uwagi koniecznej do rozumienia słów. Drgnął dopiero na dźwięk swojego imienia i spojrzał wiernie na czarodzieja może wyczekując komendy albo jakiejś pochwały. Rio chrząknął zniecierpliwiony. Nie było mu na rękę, kiedy Różak przywiązywał się do kogoś poza nim. To wprowadzało zbędne zamieszanie. Turrego jednak słuchał niemalże uprzejmie, bez większego grymaszenia popijając coś, co śmiertelnicy omylnie nazwali winem.
        Zubożali idioci.

        - Kuźnia… brzmi nawet… bylibyśmy wdzięczni gdybyś spytał - wymruczał w zamyśleniu, zanim Turre zaczął mówić bardziej o sobie. Kiedy jednak już się za to zabrał, przenikliwe spojrzenie rubinowych oczu było skupione prawie wyłącznie na nim. Na początku zdawało się kpiące, ale szybko złagodniało opanowane zrozumieniem sytuacji oraz niektórych preferencji. Ostatecznie czarodziej nie biadolił od rzeczy, a jedynie stwierdził co woli i co mu się przytrafia przez to jaki jest - Rio potrafił to uszanować.
        - Ostatecznie można kupić sobie namiot - stwierdził beznamiętnie, nawiązując do podróży z domem. Sam nie sypiał, a płachty i markizy wyczarować umiał Aim, najbardziej zaś lubił i tak przeczekiwać słońce pod dachem, ale innym podróżnikom namiot mógł się przydać. O ile zechcieli go tachać.
        - O zwierzętach coś wiem - mruknął, kąśliwie zerkając na Daro. Im większe zwierzę, tym trudniej je przemycić…
        - Wampiry jednak nie potrzebują zwierząt, by nie być gdzieś wpuszczane. Może dlatego my też jesteśmy tutaj, a nie w jakiejś przytulnej karczmie obfitującej w pełne krwi kelnerki - dodał z lekkim uśmieszkiem, bo w rzeczywistości nie żałował. Tęskno mu było do o wiele większych bogactw i piękniejszych ciał niż znaleźć można było w ludzkich miastach. A przynajmniej tak nauczył się myśleć.

        - Walka? - Daro nagle wtrącił się do rozmowy, bo było to słowo, które znał i często stanowiło alarm czy dość ważną komendę. Rio tylko uspokajająco machnął ręką. Zaciekawił się jednak.
        - To by była opcja… pytanie kto pokryje szkody wyrządzone przy okazji. Jak pewnie zauważyłeś Daro to mięśniak, ale nie zna umiaru. Mógłby niechcący rozharatać ścianę czy rzucić komuś rabusiem w okno. Ale jest to do przemyślenia.
        - Khm. - Aim nieśmiało zwrócił na siebie uwagę. On mógłby. Naprawić część szkód. Więc jeżeli Darcio chciałby zatrudnić się jako ochroniarz…
        Rio skinął głową, przyjmując to do wiadomości. Pytanie czy naprawa przez jednego krwiopijcę zniszczeń wyrządzonych przez innego, jeszcze dziwniejszego nie zachęci ludzi po wezwania straży. Przechodzili już przez podobne historie… choć o ironio, najgorzej i tak było w Maurii, mieście wampirów! Tam Daro przechodził samego siebie.
        - O jego talentach nie można by napisać nawet ulotki - skwitował. - Chyba, że chciałoby się zaznaczyć, co może pójść nie tak. I co już poszło. Wtedy książka murowana - mruknął do kieliszka, nie mogąc nie skorzystać z okazji zaznaczenia z jakim imbecylem musi sobie radzić. Uwielbiał robić za pełnego cnót męczennika.

        Mały monolog czarodzieja złapał go z zaskoczenia - i słuchał go z ogłupiającą przyjemnością, choć nie wiedział czemu ten w ogóle zaistniał. Lecz po latach wędrówki z cichym Aimem przebąkującym od czasu do czasu jakieś proste twierdzenia i Darciem, namiętnym onomatopeistą, nie należało pytać o powody, tylko brać co dawali. Podstawił więc kieliszek pod paskudne wino i rozsiadł się wznosząc półtoast za instynkt. Tylko on ratował różowego od zostania intelektualnym warzywem.
Awatar użytkownika
Turre
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Turre »

         Na dłuższą chwilę wbił zakłopotane spojrzenie w nieboskłon tak mocno, że niemal wybił w nim dziurę. Ledwie widoczne w słabym świetle księżyca chmury przesuwały się po niebie szybciej niż myśli w głowie Turrego, co wcale nie było wyczynem, i przesłaniały rozsypane gęsto gwiazdy. Niektóre wyglądały jak rozlana przez nieuważne bóstwo ciemność, inne, o ostrzejszych krawędziach, przypominały sylwetki ogromnych ptaków. Wreszcie czarodziej oderwał się od tego widowiska i wrócił do goszczących w zaułku wampirów.
         – Wybaczcie moje rozkojarzenie – powtórzył przeprosiny. – Niestety, w przeciwieństwie do was potrzebuję snu, którego nie zaznałem już od… dość dawna. – Tym razem ofiarą spojrzenia padł mur i cudem tylko nie runął. – Cholera! To już jakieś trzydzieści parę godzin – jęknął ciszej.
         Nie chciał tłumaczyć, że poprzednią noc spędził przeglądając dziesiątki ksiąg o historii odłamu Noir nurtu Memento Mori we wschodnioalariańskim świeckim malarstwie naściennym, z których to ksiąg zapamiętał wiele zbędnych ciekawostek i nieliczne ważniejsze daty, mające nigdy mu się nie przydać, wciąż nie zdobywając pewności, czy takowy odłam w ogóle istniał. Nie żałował tych godzin, jednak wielokrotnie, przez cały dzień zastanawiał się, dlaczego dał się na to namówić. Dopiero tuż przed wizytą w kuźni doszedł do wniosku, że zapędziła go do biblioteki ciekawość, a zatrzymały zielone oczy bibliotekarza, błyszczące ekscytacją, gdy tylko poruszał swój ukochany temat. Był zachwycony, że wreszcie znalazł słuchacza. Turre wprawdzie niespecjalnie interesował się wcześniej wschodnioalariańskim malarstwem naściennym, niezależnie od tego, czy było świeckie, czy religijne, jednak bibliotekarz, gdyby był o tym przekonany, potrafiłby godzinami interesująco opowiadać o budowie cepa.
         – Myślę, że muszę się zdrzemnąć. Zresztą Blaye i tak teraz nie pracuje. – Milczał chwilę. – Tak ma na imię ten znajomy kowal – dodał wreszcie, kiedy doszło do niego, że trio nie zna elfa. – Miał wrócić do kuźni koło czwartej. Powinno być jeszcze ciemno, więc spokojnie do niego pójdziemy. Tylko mnie obudźcie, a sami pozwiedzajcie miasto, czy na co tam macie ochotę. – Myśl o istotach, na które wampiry mogły mieć ochotę przebiegła przed Turrem niczym koń na wyścigach, zostawiając dziwny niepokój, jaki ogarnia niektórych, gdy przypomną sobie o nieprzykrytym mięsie, które leżało sam na sam z kotem. Ignorował to uczucie wytrwale, aż odeszło na dalszy plan. Nie zniknęło jednak.
         – Może tak być? – zapytał z nieco przygaszonym uśmiechem. Wiedział, że będzie potrzebował więcej niż trzy, czy cztery godziny snu, jednak podejrzewał, że szukanie pracy dla różowowłosego entuzjasty zwierząt i iluzji zostawi mu na to czas w ciągu dnia.
         Odpiął broszę od turkusowej, wełnianej chusty, którą owinął był wokół szyi, i rzucił ją w kierunku torby, z nadzieją, że trafił. Sam szal rozłożył na drugiej skrzyni, po czym wygładził go opuszkami palców. Skręcone włókna wełny wchłonęły ciepło niczym gąbka wodę, jeden z kamieni brukowych na ulicy, od której odchodził zaułek, stał się jeszcze zimniejszy, czego nikt nie zauważył, może poza przechodzącą mrówką, ale jej nikt nie pytał, a głowa czarodzieja po raz kolejny posłużyła za poduszeczkę igielną dla szpil bólu. Turre podrapał się po podrażnionych przedramionach i przystąpił do długiej procedury kładzenia się w taki sposób, by nie urazić leżących na nim zwierząt. Kiedy wreszcie skończył, szczur tylko poruszył wąsami, natomiast kot podniósł się, wyciągnął w bardzo krótkim i wysokim kocim grzbiecie, po czym z kolan mężczyzny przeniósł się na jego żebra. Turre pogłaskał go, pogłaskał szczura, pogłaskał stopą psa, który zabrał się za wylizywanie ciepłym językiem jego nóg, a później leżał oglądając kosmos i upewniając się, że nie chce zakupić namiotu.
         Był zmęczony i śpiący, przez co, jak na złość, długo nie mógł zasnąć. Jego najlepszym remedium na takie problemy, było niestaranie się. Nie zamknął oczu – po prostu po którymś mrugnięciu powieki nie podniosły się z powrotem. Myśli wciąż ganiały się po jego umyśle grając w berka, czasem w chowanego, jednak i one się zmęczyły. Kiedy Turre obudził się we wciąż ciemnym zaułku, zorientował się, że w pewnym momencie usiadły razem, żeby oglądnąć jakiś dziwaczny sen.
Awatar użytkownika
Daro
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 56
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Włóczęga , Żebrak , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Daro »

        Ustaliwszy co dało się ustalić, Rio dopił nędzne popłuczynki, popatrzył chwilę jak Daro zaczaja się na kota i łaskawym skinięciem głowy obwieścił nowemu przewodnikowi-po-pracach, że rozumie jego ludzką potrzebę odzyskania sił. Nie dziwiło go przesadnie odlatujące spojrzenie, wycieczki opowieściowe czy w końcu wycofanie się z rozmowy na rzecz odpoczynku. Dziwił się trochę jedynie, że czarodziejowi naprawdę nie przeszkadza spanie tak na ziemi, w jakimś ciemnym zaułku... w końcu wariatów i drapieżników nie brakowało. Każdy z jego braci z osobna (on sam z resztą też) mógłby bez większego problemu wykończyć obolałego, zmęczonego cwaniaczka nie ważne jaką magią ten się nie posługiwał. Sen to sen, stan wielkiej słabości w opinii wampira.

        Posiedział jeszcze chwilkę, leniwie obserwując zwierzaki lgnące do ostrożnie kładącego się młodzieńca i nawet kiedy ten już leżał, długo nie wydawał komendy do ruszenia w miasto. Zastanawiał się nad czymś, analizował, układał... nie lubił przebywać w towarzystwie osób, których nie mógł przejrzeć na wylot i które tłumić mogły swoje aury, ukrywać zdolności. Wolał mieć wszystkich wokół jak na talerzu, bo - czy się przyznawał czy nie - bardzo łatwo opanowywało go uczucie zagrożenia, które męczyło go od niemal stulecia. W końcu nawet stworzenie takie jak wampir pozbawione wsparcia rodziny i przywilejów mogło ucierpieć na tym emocjonalnie i Rioś był tego pierwszorzędnym przykładem. W jego oczach świat był wielki, dziki i nieokiełznany i tym bardziej cieszył go widok tak wielu stworzeń słabszych od niego.
        Ale tego tutaj... nie wiedział czy tak właśnie należy klasyfikować.

        Nastawiony już odpowiednio sceptycznie podniósł się i elegancko zniszczył kieliszek w dłoni, używając najbardziej złej magii. Rubinowe oczy błysnęły dziko w mroku, po raz ostatni omiatając czarodzieja i trójka oddaliła się cicho, zostawiając Turrego na pastwę futrzastych przybłęd. Znajdą go przecież jutro... może nawet w najmniej spodziewanym momencie.
Awatar użytkownika
Turre
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Turre »

         Gęste, złociste ciepło słońca rozlewało się leniwie po wąskiej, brukowanej alejce. Pełzło po burych prążkach, białych wibrysach, różowych ogonkach, grafitowych piórach i splątanych czarnych lokach, tworząc malowidło wielokolorowych odbłysków i ostrych cieni, gdzie wciąż czaił się świeży chłód nocy. Szarpane kapryśnym wiatrem powietrze niosło subtelne zapachy śniadań, kamieni, drewna i zmrożonej wilgoci. Chłód powiewu, pełnego woni drożdży, napełnił płuca czarodzieja i przebiegł szorstkim dreszczem po całym jego ciele. Turre chłonął poranek, podziwiał jego piękno, obserwował ciepło wsiąkające w mech, wrastające w drewno, walczące z uporem kamieni. Kolory szalały, wypoczęte po nocy, upojone rosą, świętując poranek. Uniósł powieki, a z nieba zalał go lodowaty, słodki błękit.
         Wampiry nie przyszły. Przypomniał sobie, jak przez mgłę, oczekiwanie na dziwaczną trójcę przed świtem, chodzenie w kółko, by odgonić sen i wreszcie powrót do pozycji horyzontalnej, gdy znikały ostatnie gwiazdy. Nie był rozczarowany, choć wampiry wydawały się być wartymi lepszego poznania jednostkami. Dopuszczał też możliwość, że niezwykle dumny Rio postanowił przedłożyć własne plany, nad ten zaproponowany przez bezdomnego wariata z ciemnego zaułka, i znajdzie go w dogodnym dla siebie momencie. Zostawiając więc przyszłość losowi, zajął się śniadaniem, spacerem po targu rzemieślniczym, zakupami żywnościowymi i wizytą w podupadającej galerii „malownictwa progresywistyczego”. Pomógł też w transporcie przez całe miasto mięsa, utrzymując wokół niego chłód, za co został poczęstowany przez wdzięczną kucharkę wykwintną sałatką. Zanim wyszedł dostał jeszcze gałązkę różowego wawrzynka od ogrodnika, więc wetknął ją w kieszonkę kamizelki i kontynuował błąkanie się między budynkami.
         Do kuźni Blayego trafił właściwie przypadkiem, wpadł bowiem na Harela cieszącego się przerwą i słońcem. Przywitał się z nim pobieżnie i wbił się w gęste od dymu i żaru powietrze we wnętrzu.
         – Już zdążyłem się stęsknić – wymamrotał elf znad kanapki, mierząc zaskoczonym spojrzeniem czarodzieja, z którym żegnał się przez cały wieczór i część nocy. – Zostawiłeś coś?
         – Po prostu nie mogłem znieść rozłąki. – Turre usiadł na stole naprzeciwko kowala, przygotowując się do dalszej rozmowy. – Ani świeżego powietrza. Nie masz pojęcia, jak może drażnić gardło, kiedy pozbawione jest dymu. – Blaye parsknął pod nosem, co gość uznał za oznakę swojego sukcesu. – Poza tym chyba potrzebuję twojej pomocy. Poznałem takich trzech dziwaków: jeden chciał zniknąć w cieniu, drugiego chyba skopali z jakiegoś tronu, a trzeci próbował znaleźć pracę. Na razie szukał czegoś prostego, fizycznego i spokojnego, więc pomyślałem, że może ktoś z twojej branży potrzebuje mięśniaka. – Kowal uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony przy słowie „dziwaków” padającym z ust Turrego, a kiedy ten zamilkł, pogrążył się w myślach, szukając odpowiedzi.
         – Większość osób, które znam szuka raczej czeladników, najlepiej z jakimkolwiek doświadczeniem w zawodzie. – Czarodziej nie przerywał mu, nie wpatrywał się też oczekująco, zajęty oględzinami lekkich noży bojowych, wiszących na ścianie obok wejścia. – Może Harli… – westchnął niepewnie. – Chyba szukał kogoś silnego. Przenosi się do większego zakładu, więc wszystkie graty trzeba zebrać na wóz, a potem rozpakować i porządnie rozpalić w piecu, kiedy będzie robił porządek. Możesz zapytać, czy kogoś znalazł.
         – Dzięki, Blaye. – Turre uśmiechnął się szeroko i przytulił nieco zaskoczonego kowala. Wysłuchał dokładnych wskazówek, jak znaleźć wspomnianego płatnerza, podsycił ogień w palenisku, podziękował jeszcze kilkukrotnie, po czym ruszył na główny rynek Teravis.
         Nad miastem kłębiły się grafitowe chmury, wspomnienie zimy pełzło przez ulice, wsuwało się pod ubrania. Mieszczanie owijali się szczelniej chustami, kaftanami i płaszczami bądź przytulali mocniej, korzystając z okazji do publicznego manifestowania uczuć. Turre, mijając szybkim krokiem coraz wystawniejsze kamienice, przeklinał w duchu pogodę. Sam nie miał nic przeciw deszczowi, łatwo mu było docenić jego piękno oraz odżywczy i oczyszczający wpływ, ale teraz deszcz oznaczał mniejszą widownię i więcej problemów. Nim doszedł do sporego, otoczonego drzewami placu, pierwsze nieśmiałe kropelki rozprysnęły się na bruku, zdobiąc go drobnymi cętkami. Czarodziej zerknął chciwie na kramy pełne drogich materiałów, biżuterii i zabawek, ale też importowanych przypraw i owoców, ogółem wszystkiego, co sprowadzało tu tłumy najbogatszych mieszczan i szlachty. Z radością stwierdził, że niewielu klientów zauważyło opady, więc między namiotami kręcił się pokaźny tłumek. Nie zwracając niczyjej uwagi Turre usiadł ze skrzyżowanymi nogami na ziemi, odłożył worek, przeczesał dłonią włosy, które przez wilgoć jeszcze bardziej zwijały się i plątały na jego twarzy, po czym zaczął pokaz.
         Pierwsze czary były niemal niezauważalne. Czarodziej wytworzył w powietrzu krąg bardzo wysokiej temperatury, w której krople deszczu natychmiastowo parowały. Im bliżej ziemi, tym temperatura była niższa i bardziej komfortowa dla człowieka, jednak Turre ochładzał powietrze bardzo powoli. Nie chciał, by para wodna skropliła się powyżej bruku.

         Maril oglądała już piąte tego dnia stoisko ze wstążkami, złorzecząc pod nosem stryjowi, który uznawał to za jedyną czynność odpowiednią dla młodej dziewczyny o jej pozycji. Pochyliła się nad kolorowym paseczkiem, podobnym do setek innych, gdy z groźnie wyglądających chmur lunął deszcz. Zaklęła głośno, mimo świadomości, że po powrocie przyzwoitka wygłosi jej całe kazanie na temat języka. Cały poranek siedziała sztywno, gdy służąca układała jej idealnie skręcone loczki, teraz prostujące się w zastraszającym tempie. Egil, początkujący służący o patykowatej budowie i zadartym nosie, popędził między kramami, zapewne, by wezwać powóz, a Maril pozwoliła się prowadzić jego śladem godnym, choć energicznym jak na jej antyczną przyzwoitkę, krokiem. Poddawała się bez obiekcji lekkiemu naciskowi na przedramieniu do momentu, w którym coś przykuło jej uwagę. Przy wschodnim wejściu na rynek kłębiła się delikatna mgiełka, a w środku chmury siedział na ziemi młody mężczyzna, który skupionym wzrokiem wodził dookoła siebie i stukał palcami po kolanie jak pianista pozbawiony instrumentu. Maril szybko przejęła kontrolę i ruszyła w jego stronę zaciekawiona, a wzięta z zaskoczenia starsza kobieta nie była w stanie oponować. W wirujących pasmach mgły zaczynały pojawiać się kolory, łączyły się i rozdzielały, z każdą sekundą zyskując na intensywności. Szlachcianka weszła w chmurę zostawiając deszcz za sobą i uniosła głowę. To, co wcześniej brała za smugi, okazało się z tej perspektywy rozmytym i ruchomym obrazem. Widziała jezioro odbijające wschód słońca, ptaki muskające skrzydłami łagodne fale, ryby uderzały ogonami powierzchnię wody. Pomarańczowy liść spadł z gałęzi i stworzył na wodzie okręgi. Obraz zmienił się łagodnie. Maril i reszta widowni, której dotąd nie dostrzegała, stała w ciemnym lesie. Słyszała odległe świerszcze i dopiero zdała sobie sprawę, że czuje na twarzy lekki powiew. Choć wiedziała, że stoi na rynku, nie potrafiła w to uwierzyć. Otaczały ją grube pnie porośnięte mchem i krzewy, ledwie widoczne w mroku. Między nimi niespodziewanie dostrzegła połyskliwy punkt – świetlika. Wkrótce okazało się, że roi się od nich w tym magicznym miejscu. Wilgotne powietrze wypełnił zapach igliwia i gleby, całkowicie zabierając ją z miasta. Cały tłumek odwrócił się, gdy coś zaszeleściło po ich lewej stronie. Zza wyjątkowo grubego pnia wychynął jednorożec o budowie łani i wygiętym delikatnie rogu. Zwierzę, nawet na tle iluzji na wpół materialne, przemknęło za magikiem, minęło oniemiałą widownię, a później ruszyło w górę, pewnie stawiając drobne kopytka w powietrzu. Uniosła głowę, by jak najdłużej je obserwować, jednak w końcu stworzenie rozpłynęło się we mgle. Poczuła kadzidło i gdy spuściła wzrok, stała już nie w lesie, a w świątyni. Nie była mniej mroczna niż las, ciągnęła się milami w każdym kierunku. Nagle pojawiło się kolorowe światło. Wysoko nad autorem iluzji, ledwie widocznym w oparach, dostrzegła okno z bogatymi witrażami, za którym szybko wschodziło słońce, przenosząc malowidło z nieistniejącego szkła na mgłę i ludzi. Hipnotyzujący blask pasmami spływał na ziemię i nikt nie zauważył, kiedy zamienił się w zorzę. Maril niemal się popłakała. Jej rodzina była raczej minimalistyczna, dlatego te ilości piękna poruszyły w niej emocje, o których istnieniu nie wiedziała. Oddychała bardzo głęboko, odczuwała to całym ciałem. Ciepłe, barwne promienie tańczyły wokół niej, łaskocząc dłonie i twarz. Dziewczyna zwróciła się do swojej opiekunki. Starsza kobieta uśmiechała się szeroko i śmiała bezgłośnie, składając dłonie pod brodą jak mała dziewczynka. Maril odetchnęła i również się zaśmiała. Zorza powoli wsiąkała między kamienie, tworząc na nich tęczowe odbłyski. Rzeczywistość ostrożnie odbierała swoje miejsce, ale magik pilnował, by nie zaskoczyła nieprzyjemnie widowni. Samotna łza popłynęła po zaróżowionym policzku szlachcianki, gdy zobaczyła przed sobą czerwoną fasadę kamienicy. Wyciągnęła zdobioną inicjałami stryja sakiewkę i opróżniła ją z drobnych prosto na rękę mężczyzny. Większość widowni, choć nie tak poruszona, również była pod mocnym wrażeniem pokazu i okazywała to datkami dla autora. Dlatego wszyscy, jak na komendę odwrócili się z chęcią mordu w tym samym momencie.
         – Mamo, jestem głodny! – wyjęczał niski chłopaczek, niszcząc podniosły nastrój, a pod spojrzeniami tłumu stał się jeszcze niższy.

         Turre odetchnął głęboko, gdy rozgonił resztki iluzorycznych cieni i świateł. Zakręciło mu się w głowie, ale doszedł do siebie na tyle, by spojrzeć z uśmiechem na swoją widownię. Jego uwagę zwróciła młoda, wysoka szlachcianka, na której policzku perliła się łza. Choć później usłyszał wiele życzliwych słów, ta kropelka i milczenie dziewczyny były największym komplementem. Kiedy dała mu pieniądze, odłożył je na bruk obok siebie, wstał nieco chwiejnie, skłonił się i ucałował jej dłoń w podzięce. Długo myślał o zachwycie w jej oczach, czystym, prawdziwym i szczerym. Przywoływał na jego twarz uśmiech, nawet kiedy wracał w okolice, w których mogli szukać go krwiopijcy. Deszcz przestał padać, ale zdążył całkowicie czarodzieja zmoczyć, nadając mu wygląd smutnego psa. Bose stopy rozpryskiwały kałuże, a zimne krople kapały z kosmyków, które za nic nie chciały pozostać za uszami.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Teravis”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości