TrytoniaKlan Burzowego Ostrza

Wielkie miasto portowe. To tutaj poszukiwacze przygód wynajmują statki, wyładowują je po brzegi i wypływają na niebezpieczne wytrawy. Miasto położone na szlaku handlowym, roi się tu od przybyszów z innych krain. Tutaj spotykać mażesz wszystkie istoty chodzące po ziemi... i nie tylko...
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Conchobhar
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Wędrowiec , Mag , Wojownik
Kontakt:

Klan Burzowego Ostrza

Post autor: Conchobhar »

Pocałunek Niguri wpłynął do portu. Conchobhar na nic nie czekał tak bardzo jak na ten moment. Uścisnął rękę kapitana i pierwszego oficera, przekazał im mieszek z ustaloną kwotą, a następnie porwał swój bagaż podręczny i zszedł na ląd. Kiedy tylko poczuł stały grunt pod stopami, upadł na kolana i ucałował słony od soli morskiej bruk. Krasnolud, w przeciwieństwie do swojego brata Ramibhara, nie był miłośnikiem żeglugi. Nie doskwierała mu co prawda choroba morska, jednak zdecydowanie wolał podróżować drogą lądową.

Nadszedł czas by rozejrzeć się za jakimś niezgorszym miejscem noclegowym i ewentualnie jakimś ciepłym i smacznym posiłkiem. O alkohol Conchobhar się nie martwił, ponieważ zwędził z Pocałunku Niguri bukłak z rumem.
-Mistrzu! Załatwiłam nam już nocleg. Karczma wydawała się całkiem wygodna, a do tego w cenie udało mi się wytargować jeden posiłek w ciągu dnia!
Urocza, złotowłosa Sabrina raportowała Conchobharowi stan swoich poczynań. Krasnolud zrobił z niej swą asystentkę na czas podróży. Chciał wyruszyć samotnie, jednak niedługo przed opuszczeniem Arrimmu natrafił na handlarzy niewolników, którzy transportowali błogosławioną w klatce. Nie był w stanie obojętnie przejść obok. Wyłożył naprawdę pokaźną sumę pieniędzy, najprawdopodobniej ratując w ten sposób Sabrinę przed okrutnym losem. Dziewczę wyglądało w tamtej chwili tak żałośnie, że nawet naturalny, niebiański blask charakterystyczny dla błogosławionych, wydawał się nikły i bardzo przygaszony. Krasnolud zrobił po prostu co należało. Chciał puścić dziewczynę wolno, jednak przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że jest ona zbyt młoda i bez odpowiedniej opieki nie da sobie rady. Dlatego zaproponował jej, by wyruszyła z nim w podróż. Zapewnił, że w dowolnym momencie, jeśli tylko zechce wrócić w rodzinne strony lub zapragnie go opuścić, będzie mogła to zrobić. Błogosławiona jednak zdecydowała się zostać, najprawdopodobniej zdając sobie sprawę z tego, że Conchobhar uratował jej życie i zapłacił za to mnóstwo pieniędzy. W taki właśnie sposób krasnolud zyskał towarzyszkę, która była dla niego kimś w rodzaju asystentki, uczennicy i siostrzenicy. Miała piętnaście lat, więc nawet mimo swej czarującej urody, nie stanowiła dla burzowego maga obiektu pożądania.
-Sabrina, mimo wszystko wolałbym żebyś jednak trzymała się blisko mnie. Trytonia, to co prawda nie Arrimm, jednak dalej jest tu mnóstwo oprychów, którzy mogliby spróbować zrobić Ci krzywdę.
Nastolatka uśmiechnęła się beztrosko, puściła oczko do krasnoluda i obiecała, że nie będzie się od niego oddalać. Widać jednak było, że i tak zrobi po swojemu. Była intrygująca. Conchobhar nie potrafił jej zrozumieć. Przeżyła porwanie i nie wiadomo co jeszcze z rąk handlarzy niewolników, tymczasem odkąd została wykupiona, zachowywała się jakby zupełnie nie pamiętała tamtego okresu życia. Nie wspominała także nic o rodzinie, ojczyźnie, tęsknocie za domem. Wydawała się szczęśliwa i skora do pomocy. Mag burzowy wciąż jeszcze oswajał się z jej obecnością, jednak towarzystwo nie przeszkadzało mu, a wręcz momentami było nawet na rękę. Jak na przykład teraz.
-Dobrze aniołku, w takim razie prowadź do karczmy. Kiszki marsza mi grają i przydałoby się rozładować bagaże. Wieczorem spotkamy się z Leonardo, do tego czasu musimy się posilić i odświeżyć.

Conchobhar nie wiedział jak będzie prezentował się Leonardo. Znał go wyłącznie z korespondencji jakie prowadził z nim w ostatnich miesiącach. Spodziewał się skośnookiego starca z sumiastymi wąsami, w tradycyjnym dla Eravalla szlafroku. Człowiek ten był bardzo mądry, co mogłoby sugerować podeszły wiek. Tymczasem okazało się, że Leonardo był wyjątkowo urodziwym, młodym mężczyzną. Conchobhar zrozumiał to w momencie, w którym dostrzegł badawczy wzrok Sabriny, lustrujący dogłębnie ich rozmówcę. Młodzieniec po krótce wyłożył efekty swoich badań i analiz, przedstawił tezy których był niemalże pewien, a następnie wystosował konkretne pytania, na które odpowiedzi mógł udzielić ktoś tak utalentowany jak Conchobhar. Z intensywnej dyskusji wynikało, że pewien magiczny przedmiot, o silnie burzowych właściwościach, mógł znajdować się w rękach zupełnie nieobliczalnej organizacji. Leonardo przekazał Conchobharowi swoje notatki, które zawierały wnikliwą analizę studiów kilku znanych naukowców, a także wycinki z pism historycznych, kronik i wielu innych dokumentów. Krasnolud był pod wrażeniem pieczołowitości z jaką młodzieniec podszedł do tematu. Czuł, że przed nim kilka dni intensywnego czytania. Sabrina przysłuchiwała się rozmowie z zaciekawieniem, jednak widać było, że większości i tak nie jest w stanie pojąć. Krasnolud wpadł jednak na całkiem ciekawy pomysł.
-Leonardo powiedz mi chłopcze, dużo musisz się uczyć każdego dnia… Masz ogromną wiedzę! Teoretycznie pewnie już dawno mnie przegoniłeś. Aż boję się pytać o twoje umiejętności praktyczne…
Młodzieniec uśmiechnął się grzecznie i odpowiedział coś zupełnie skromnie, jak przystało na Eravalla. Krasnolud postanowił wykorzystać okazję i nadużyć sobie trochę grzeczności swego rozmówcy.
-Czy nie zechciałbyś przez kilka dni pouczyć tej młodej, czarującej dziewczyny?
-Mistrzu!
Conchobhar nie dał sobie przerwać i kontynuował, kierując się zasadą kuj żelazo póki gorące.
-Lepiej jej będzie w towarzystwie niewiele starszego od siebie, przystojnego naukowca, który pięknie się wysławia, niż w towarzystwie starego, wulgarnego i najczęściej lekko dziabniętego krasnoluda, który w dodatku będzie musiał całą swoją uwagę poświęcić na próbie zrozumienia wszystkiego co znajduje się w tych zapiskach.
Krasnolud poklepał pokaźną stertę tekstów Leonardo, wskazując dosadnie na objętość. Zarumieniona i całkowicie zmieszana Sabrina próbowała jakoś zaoponować, jednak Conchobhar zupełnie to ignorował. W głębi serca czuł, że to naprawdę wspaniały pomysł i chciał przede wszystkim, by jego asystentka nie zanudziła się przy nim na śmierć. Trudno było zgadnąć, jakie zdanie na ten temat miał Leonardo, gdyż ten tylko uśmiechał się uprzejmie.
-Jeśli panienka Sabrina nie ma nic przeciwko, to z miłą chęcią mógłbym jej wytłumaczyć wiele ciekawych kwestii. Wydaje mi się również, że gdyby jednak nie chciała się uczyć, to z pewnością nie pogardziłaby towarzystwem mojej młodszej siostry.
Sabrina tylko przez chwilę udawała niezdecydowaną. W końcu jednak przyjęła propozycję Eravalla ku uciesze Conchobhara. Skoro tylko kwestie formalne zostały dopełnione, Krasnolud zaprosił wszystkich na kufel trytońskiego stouta. Zapowiadało się intensywne kilka dni. Trzeba było dobrze je rozpocząć.
Awatar użytkownika
Kharginei
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Włóczęga , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Kharginei »

        Tego dnia humor lisołaczki jawił się trochę kapryśnie. Snuła się po mieście bez celu i gdy tak przechadzała się uliczkami, obserwowała gawędzących z sobą ludzi i elfów, pomyślała, że miasto dawno nie było w takim rozkwicie. Otworzono nowe szynki, sklepy, wprowadzili się nowi najemcy, rodziły dzieci a ludzie brali ze sobą śluby. Niekiedy zdarzały się małżeństwa stanowiące mezalians, ale niewielu na to zwracało uwagę. Kharginei w każdym razie nie spieszyła się do zamążpójścia i skrycie liczyła, że ta przyjemność ją ominie. Była w stanie zadowolić się w inny sposób. Rozglądając się za jakimiś damskimi fatałaszkami, podreptała na rynek, wrzuciła pieniążek do fontanny, przypięła Zefira do bramy, pozostawiając pod opieką zarządcy małej kamienicy, po czym sięgnęła do swojej kieszonki, wyciągając ze skrytki wiewiórkę. Kuku wydobyła z siebie cichy pisk, prawdopodobnie lisołaczka wybudziła ją ze snu, ale właścicielka nie przejęła się tym. Wyciągnęła z torby wąską menzurkę z wodą i napoiła tym gryzonia.

        Kolejne kroki Kharginei skierowane były w stronę kramów. Podeszła wpierw do jednego, potem drugiego, trzeciego i tak po kolei, aż rozbolały ją łydki z ciągłego napinania. Nawiązała kilka przypadkowych rozmów, złapała spojrzenia, niby od niechcenia, a jednak, dość typowe dla ciekawskiej rasy ludzi (którą Kharginei nazywała również żartobliwie dziedziną "człowieków"), wzięła kilka ubrań i poszła z nimi przebierać się na zaplecze. Albo coś, co miało przypominać zaplecze. W każdym razie, ludzie na dźwięk jej imienia, gdy już nie miała wyjścia i musiała się przedstawić, postawiona pod ścianą, reagowali żywo, ale zupełnie inaczej niż w miejscach, do których Zmiennokształtna przywykła. Wcale nie byli aż tak wścibscy, jak mogłaby się spodziewać, więc rozmawiała z handlarkami w sposób grzeczny, wręcz kurtuazyjny.
- Gdyby pani przyszła wczoraj, miałybyśmy tego więcej - odparła nieco zafrapowana sprzedawczyni, wygładzając materiał bluzki z jedwabiu. - To są ostatnie sztuki, więc ma pani zniżkę. Zostały nam niedobitki. Za tę bluzeczkę chcę tylko piętnaście ruenów i ani grosza więcej nie przyjmę. Materiał się mechaci i wygniata w niskich temperaturach, proszę ją czasami strzepnąć, nawet jak pani da ją do szafy, to wyciągnąć, położyć na niej coś cięższego i odczekać godzinę. Powinna wyglądać jak nowa.

        Odpowiadała w sposób wyczerpujący na pytania. Co ją tu sprowadza- ciekawość, chęć odpoczynku. Miała dwie rzeczy dla handlarek, jedną chciały, drugą nie. Jedna z nich to spódnica z niewyszukanego materiału, prostego kroju z pasem i elementami strojnymi, miała naszyte guziki i kieszenie po bokach. Kharginei musiała przyznać przed samą sobą, że tych kieszeni to ona nie cierpiała i nie rozumiała co krawiec szyjący to ubranie miał na myśli. Z drugiej strony, jej wiewiórka Kuku miałaby nowe mieszkanko, gdyż lubiła wiercić się w tego typu norkach, które robiła sobie w ubraniach. Lisołaczka lubiła jej towarzystwo i, chociaż była płochliwym zwierzątkiem, wystarczająco małym, by ją wszędzie z sobą brać. Praktycznie się nie rozstawały. Zdawała sobie sprawę, że przyjdzie czas jej odejścia, Kuku nie była już taka młoda, ale na razie zmiennokształtna nie martwiła się tymi rzeczami, ciesząc z jej towarzyszenia.
        Handlarki wymieniały się wrażeniami dotyczącymi wyglądu spotykanych klientów, wszystko było niezwykłe i o wszystkim można było pogadać i ocenić, dobitnie podkreślały, co uważają na temat wymagającej klienteli, relacjonowały sobie tych najbardziej roszczeniowych klientów, ich rozmowy zawierały między innymi te elementy i reakcje: uszy długie, spiczaste, sierść, plączące się warkocze blond włosów, kły i pazury, pulchne łydki, grube swetry, za ciasne ciżemki, spódnica w arabskich wzorach, jak dotąd niewidziana w tych okolicach, dzieci umorusane, dorośli śpiący i dający niezgodne pieniądze, źle wydana reszta, za drogo, za tanio, panią, proszę mi tu jeszcze apaszkę doliczyć, a na co tak długi swetr, nie można było węziej, proszę skrócić mi szelki u bardotki, czy pani oszalała, tyle pieniędzy za tak kiepski materiał, jak długo pani pracuje, to pani nie wie, że atłasy wychodzą z mody, a te zwykłe portki z lnu powinny być za darmo, co mi tu pani chce wcisnąć, nie zwykłam rozmawiać z obcymi, moja żona się ucieszy na widok ciżemek, dlaczego ten obcas jest tak wysoki, a tu cholewka odpadła, buty są głośne, a niech mnie.

        - Drogo jak za konia z całym królestwem, paniom - krzyknął krępy rudy mężczyzna odziany w marynarkę i spodnie niepasujące do reszty. Kharginei wzniosła oczy do góry.
Muszę się rozerwać, bo nie wytrzymam tu dłużej. Wezmę jedno ubranie i idę precz stąd. To nie do wiary!
- Wie pani, ja sobie poradzę z doborem dodatków. Nie potrzebuję tej torebeczki. - Uśmiech lisołaczki prezentował się w sposób wdzięczny i ciepły. Handlarka odpowiedziała jej tym samym, choć zdawała się niepocieszona faktem, że zmiennokształtna odrzuciła jej pomoc.
- Wie pani... - kontynuowała rudowłosa. - Nie mam gdzie trzymać tych przedmiotów. Wędruję obecnie a mam tylko jedną torbę podróżną.
- Dlaczego nie zatrzyma się pani, o tutaj... - Kobieta pokazała na prawo, gdzie znajdowała się dobudówka skromnej wielkości zrobiona z kamiennego tworzywa. - Tam mają tanie noclegi. Niech sobie pani ten tobół tam zostawi, po co ma pani tyle dźwigać. Nie jest pani stąd?
- Nie. Nie jestem stąd. Nie zaaklimatyzowałam się jeszcze. Sama pani dobrze pewnie wie jak to jest.
Sprzedawczyni spojrzała nań i wytłumaczyła co powiedzieć wydającym noclegi. Ma powiedzieć, że jest nowa w mieście, że chce pani tylko zostawić torbę i zgłosi się pani, gdy już będzie się szykować do snu. Nic więcej ma nie mówić. Uśmiechnąć się i wyjść. Zapłaci jak już będzie odchodzić.
- Jest możliwa praca na kuchni, gdy ktoś nie ma pieniędzy- dodał ktoś inny. Rudy mężczyzna kłócący się o ceny gdzieś zniknął. W oddali słychać było muzykę- ktoś grał na bębnach, więc klimat zrobił się nieco mroczny.

        Po usłyszeniu sporej ilości porad, Kharginei zauważyła, że się ściemniło, zbliżał się wieczór, więc rudowłosa, niewiele myśląc, kierując się dyspozycjami handlarek, poszła do karczmy napić się miodowego piwa. To specjał w Trytonii, więc żal było nie skorzystać. Toboły zostawiła właścicielowi dobudówki, który okazał się całkiem miłym człowiekiem w średnim wieku z pokaźną brodą i bicepsami. Zapewne nie należał do ubogich, prowadząc taki interes. Kharginei musiała gdzieś znaleźć pracę, nie pozostało jej zbyt wiele pieniędzy, ale jeżeli sytuacja będzie bardzo kiepska, pójdzie pracować w polu albo wróci na swoje dawne mieszkanie i sprzeda jakieś droższe rzeczy. Posiadała na tym mieszkaniu skromną ilość srebrnej i złotej biżuterii, miała jedynie nadzieję, że ktoś jej nie oszuka i kupi przynajmniej za połowę ceny. Liczyła, że Trytonia okaże się mieściną, w której zostanie na dłużej, może nie na lata, ale już rok w takim przyjaznym miejscu, gdzie kwitnie handel wydaje się lepszym, niż gonitwa za coraz droższymi noclegowniami.

        Zostawiła Kuku i Zefira w dobrych rękach. Właściciel noclegów lubił zwierzęta, powiedział, że z najwyższą chęcią zaopiekuje się nimi. Po osiołka przyszła córka zarządcy i skierowała się z nim do stajni. Miał tam kolegów- dwa ogiery i jedną klacz. Coś trzeba było robić ze zwierzęcymi towarzyszami podróży.
- Jestem Patryk - przedstawił się właściciel. - A to moja jedyna córka, Paulina.
Po krótkiej, acz rzeczowej prezentacji przyszła pora na rozmyślania. Ciekawe, co przyniesie ten wieczór. Oby goście byli w porządku, rozmyślała o tym, co spotka ją po przekroczeniu drzwi szynku.

        I rzeczywiście, drzwi się otworzyły szeroko, kiedy wchodziła, gdyż za nią wchodził jeszcze ktoś. Kharginei przezornie się odwróciła i ujrzała wesołą gromadkę niewiadomego pochodzenia, która żywo o czymś rozmawiała.
        Została przywitana jak królowa.
- Proszę, proszę, pani przodem.
- O, proszę tutaj usiąść.
- Dzień dobry.
Goście byli mili. Ujrzała podchmielonego krasnoluda z brodą, gestykulującego w stronę słuchaczy, co jakiś czas chichoczącego w stronę swojego kufla.
- Jest pani nowa w mieście? - zagaiła dziewczyna z wąskimi ustami i małymi oczami. Posiadaczka tatarskiej urody, z grubo ciosanymi rysami twarzy przy podbródku, pijana znacznie, acz niezamawiająca kolejnych porcji alkoholu. Siedziała w niemałym rozbawieniu, rumiana i przy kości.
- Tak - odparła cicho. Przyzwyczajała się do tego typu pytań. Zapewne to dopiero początek. - Na imię mi Kharginei.

        Krasnolud na rauszu jakby usłyszał to, co wypowiada lisołaczka i zaczął nieco głośniejszym tembrem głosu przemawiać do swoich współbiesiadników. Namawiany do wypicia za zdrowie świeżo przybyłej lisołaczki, ochoczo się zgodził, mrugnął w jej kierunku i pił dalej niewzruszony.

        Kharginei postawiła sobie za punkt honoru być do końca spotkania sympatyczna. Kobieta, której przedstawiła się jako pierwszej, wysupłała kilka drobnych i kupiła jej jedno piwo z miodem. To był ulubiony tego typu przysmak lisołaczki i, chociaż nie przyznała się do tego głośno, dla niej wydanie trzech czy sześciu ruenów miało pewne znaczenie. Może nie wyglądała na ubogą, ale na bogatą też nie. Może ktoś się domyśli, że tak właściwie, to nie ma grosza przy duszy, bo całe pieniądze będzie musiała wydać na swoje skromne utrzymanie? Może sprzeda osła? Albo wiewiórkę? Mimo że lubiła te zwierzaki, może komuś bardziej przyda się ten osioł, na którym i tak nie jeździła?
        - Ejże, nie smuć się, zabawa dopiero się rozkręca! - zawyrokowała jej rozmówczyni imieniem Alissa.
Było jej trochę głupio. Ludzie starali się być dla niej mili, byli zadowoleni z jej przyjścia, a ona siedziała ze smutną miną. No niestety, takie są uroki dorosłego życia, trzeba umieć podejmować nieraz niełatwe decyzje. Teraz jednak jest gościem karczmy i nic tego nie zmieni. Miała ochotę się rozerwać i wypić dwa kufle piwa, nie więcej. Pijana stąd wyjść nie chciała i pokazać się w negatywnym świetle.

Niech się dzieje wola nieba..., po czym wzięła kufel w dłoń i wypiła za swoje zdrowie.
- Biesiada, hej! - krzyknęła, unosząc wysoko przedmiot.
Awatar użytkownika
Conchobhar
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Wędrowiec , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Conchobhar »

Poranki po biesiadach bywają ciężkie. Szczególnie kiedy otwiera się oczy i zamiast miękkiej pościeli dostrzega się dębowy blat i stojące na nim opróżnione kufle. Ból przychodzi dopiero po chwili. Na początku kości, stawy i odleżana twarz. Ustawienie się w pozycji pionowej jest pierwszą rzeczą która przychodzi na myśl. Oczywiście najbezpieczniej jest usiąść, ponieważ wstawanie może się zakończyć gwałtownym powrotem do pozycji leżącej. Conchobhar nie był żółtodziobem w tych sprawach. Dźwignął ociężałą głowę, otarł ślinę, która podczas snu wylała mu się z ust i na chwilę jeszcze zamknął oczy. Wirująca ciemność boleśnie przypominała o ciężkiej nocy. Krasnolud z trudem otworzył oczy. Spróbował przełknąć ślinę. Susza w jego przełyku była większa niż na Pustyni Nanher. Mętnym wzrokiem powiódł po pobojowisku, które było niegdyś karczmą. Polegli w boju żołnierze leżeli w pokracznych pozycjach, w kałużach piwa lub innych alkoholi. W powietrzu unosił się gorzelniany aromat pomieszany z dymem tytoniowym i odorem potu. Pora było się wynosić. Krasnolud wstał zataczając się przy tym. Zebrało mu się na wymioty jednak zdusił w sobie to uczucie. Z nadzieją podszedł do szynku jednak sprzedawca najprawdopodobniej musiał być gdzieś na obejściu, ponieważ nawet zadzwonienie dzwonkiem nie przywołało go. Conchobhar wiedział, że musi jak najszybciej napić się kieliszeczka anyżówki, żeby zlikwidować podłe efekty kaca. Wypadł przez drzwi karczmy na ulicę i chwiejnym krokiem ruszył w stronę centrum, rozglądając się za otwartą tawerną. Zatoczył się do jakiejś otwartej z rana jadłodajni. W środku siedziało kilku klientów, spożywających śniadanie. Wraz z Conchobharem do pomieszczenia wdarł się zapach trawionego alkoholu. Nie był to jednak smród typowy dla żebraków, i biedoty, a raczej woń charakterystyczna dla zamożniejszej części społeczeństwa. Nikt więc nie zwrócił większej uwagi na krasnoluda. Ot zwykły uczony tudzież kupiec, może nawet szlachcic albo mag, który po sutej imprezie przychodzi rano zregenerować umysł.

-Witamy w Ślepej Ośmiornicy!
Kucharz w białym kitlu z charakterystyczną czapką kucharską powitał Conchobhara, a widząc jego stan, od razu nalał mu wody. Krasnolud pozdrowił niedbale właściciela kiwnięciem ręki, przyjął od niego gliniane naczynie i kilkoma głębokimi łykami pozbył się zawartości.
-Pokój tobie, łaskawy panie! Ratujesz mi życie! Dwa kieliszki anyżówki dla kurażu, niech myśli się uporządkują.
Karczmarz niczym znachor zmierzył Krasnoluda wzrokiem i już miał sięgnąć po anyżówkę, kiedy nagle zatrzymał się w pół kroku i zawrócił z propozycją na ustach.
-Szanowny panie! Jeśli mogę coś doradzić, proponowałbym raczej nasz tutejszy specyfik na po biesiadne boleści.
-Dajże! Jeśli ręczysz, że zadziała?
Conchobhar zwalił się ciężko na taboret stojący przy ladzie i podparł głowę rękoma, masując przy tym skronie. Kucharz w tym czasie zebrał wszystkie potrzebne mu składniki i zaczął tworzyć eliksir na oczach krasnoluda, tłumacząc krok po kroku co robi.

-Napój ten jest znany jako Ostryga Trytońska. Nie wiadomo kto go rozpowszechnił. Tutejsi marynarze piją to od wieków.
-Kuchmistrzu, litości!
-Dobrze, do sedna. Do kubka wbijamy mewie jajo, następnie kilka solidnych kropli ostrego sosu. Kilka kropli sosu rybnego, najlepiej trytońskiego, szczypta soli, szczypta pieprzu i zalewamy wszystko ginem. Na zdrowie!
Krasnolud trochę zzieleniał na twarzy jak zobaczył co będzie mu dane w siebie wlać. Życie jednak przekonało go już wielokrotnie, że lokalne specjały potrafią być zarówno obrzydliwe, jak i wybornie smaczne lub skuteczne. Karczmarz uśmiechnął się widząc konsternację na twarzy przybysza i dodał tylko, że za pierwszym razem poleca dla odwagi zatkać nos. Conchobhar zastosował się do podpowiedzi. Kiedy tylko mikstura prześlizgnęła się przez jego gardło, zrozumiał skąd wzięła się jej nazwa. Jego wnętrzności wypełnił aromat jałowca, połączony ze słonymi i octowymi nutami sosu rybnego. Na koniec pozostało specyficzne grzanie w przełyku, które jednak było bardziej wywołane ostrym sosem niż samym alkoholem. Conchobhar doszedł do wniosku, że substancja rzeczywiście była całkiem niezła. Mogłaby nawet konkurować z anyżówką.
-Dobre! Robi robotę. Dorzucę trochę do zapłaty za ten dziwny eliksir, kulinarny uzdrowicielu. A teraz pozwól mi zamówić jajecznicę. Z boczkiem, na smalcu. Z dziesięciu jaj.

Kiedy Conchobhar najadł się wreszcie do syta, zostawiając ucieszonemu kucharzowi mnóstwo pieniędzy, mógł wreszcie zająć się tym po co przypłynął. Udał się do swojego tymczasowego mieszkania po materiały zebrane przez Leonardo. Pozbierał notatki do swojej podróżnej torby, wziął pod pachę hamak i udał się na plażę. Kiedy znalazł odpowiednie miejsce, zainstalował między palmami swoje wygodne stanowisko, wgramolił się na nie i bujając się delikatnie z boku na bok rozpoczął lekturę. W pierwszej kolejności zabrał się za materiały dotyczące artefaktu. Były to głównie hipotezy, z których wynikało, że magiczny przedmiot mógł być drobnym elementem biżuterii lub niewielkim klejnotem. Zapiski dokumentowały z różną dokładnością historię artefaktu. Wszystko wskazywało na to, że został on stworzony przez dwóch, smoczych braci. Bardzo stara legenda, którą udało się znaleźć Leonardowi, opowiadała o tym jak istoty te wykuły potężny przedmiot na szczycie wulkanu, używając do tego magii, ognia i piorunów. Sam proces wykuwania musiał trwać całe wieki, gdyż podaje się, że każdemu uderzeniu młotkiem, każdemu nawet najmniejszemu szlifowi, musiało towarzyszyć uderzenie pioruna. Krasnolud nie był szczególnie tym zaskoczony - w swoim życiu czytał już o wielu dziwnych rytuałach i wykuwanie pierścienia podczas burzy nie wydawało się jakoś szczególnie zaskakujące, biorąc pod uwagę, że w procesie brały udział smoki. Bardziej ciekawe było to, że dwie istoty tej rasy były w stanie współpracować ze sobą przez tak długi okres czasu. Leonardo zaznaczył jednak, że wszystko wskazuje na to, iż tuż po ukończeniu dzieła, rozegrała się spektakularna bitwa między twórcami artefaktu, podczas której uległ on zniszczeniu. Conchobhar znudził się czytaniem o historii i postanowił wziąć do ręki coś co opisywałoby obecną wiedzę na ten temat. Miał duszę kolekcjonera, więc jak tylko nadarzyła się okazja, by powiększyć swoje zbiory, krasnolud od razu wpadał w wir przygody, często postępując pochopnie i pomijając nieistotne jego zdaniem szczegóły. Przewertował jeszcze kilka razy notatki Leonardo, po czym zeskoczył z hamaku, spakował się i ruszył w stronę domostwa Eravalla.

Leonardo mieszkał w niedużym domu z ogrodem po jednej i niewielkim sadem po drugiej stronie. Pierwszą rzeczą jaką usłyszał krasnolud zanim jeszcze wkroczył na teren posesji, był śmiech dziewcząt. Sabrina huśtała się na huśtawce razem ze swoją nową znajomą, prawdopodobnie siostrą Leonardo.
-Mistrzu!
Nastolatka pomachała Conchobharowi z daleka, a ten uśmiechnął się do niej odwzajemniając pozdrowienie. Okrzyk dziewczyny prawdopodobnie przywołał Leonardo, który momentalnie pojawił się w obejściu. Powitał krasnoluda i zaprosił go do środka. W domostwie został powitany przez panią domu, matkę Leonardo. Jej mąż był właśnie w podróży kupieckiej dlatego jako gospodarz nie mógł powitać krasnoluda.
-Zapraszamy do salonu! Przygotowałam herbatę, likier i ciasteczka, proszę się rozgościć.
Mężczyźni spoczęli na wygodnych siedzeniach przy stoliku, nalali sobie herbaty i zaczęli rozmowę. Dyskutowali długo i treściwie. Conchobhar w międzyczasie zdążył opróżnić cały półmisek ciastek i jeden flakon truskawkowego likieru, komplementując przy tym co chwila zdolności kulinarne gospodyni. Później, kiedy pora zrobiła się wieczorowa, matka Leonardo przyniosła półmiski zastawione najróżniejszymi smakołykami na bazie ryb i owoców morza. Widać było, że to rodzina kupiecka, pewnie ulicę dalej Conchobhar mógłby liczyć jedynie na kapuśniak lub jakieś zwykłe ryby z ryżem. Tutaj jednak, mimo iż kuchnia była zdecydowanie morska, dało się odnaleźć dosłownie wszystko: ryby, węgorze, kawior, glony we wszystkich możliwych postaciach, warzywa, krewetki, małże. Do tego całość była bardzo estetycznie udekorowana, tworząc istne dzieło sztuki kulinarnej. W dzbanku natomiast był rum zmieszany z mlekiem kokosowym, który stanowił bardzo ciekawy dodatek wyostrzający smak i poprawiający apetyt. Krasnolud jadł i chwilami zapominał co jest celem jego wizyty. W końcu jednak zdał sobie sprawę, że dłuższe przebywanie w domu Eravallów mogłoby być niegrzeczne, dlatego podziękował, odsunął od siebie talerz i dopił rum.

-Leonardo, wspaniale, że jesteś tak obeznany w całej sprawie. Już teraz przyznaję, że twoja wiedza powala mnie na kolana. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli nasza współpraca będzie właśnie tak wyglądać. Ty zajmij się szukaniem wiedzy, badaniem symboli, ja postaram się dostarczyć informacji. Wiemy, że Klan Burzowego Ostrza to nazwa organizacji, która może dużo wiedzieć, ale z jakiegoś powodu starają się za wszelką cenę ukryć swoją reputację. Będzie nam potrzebny szpieg. Ktoś kto nie zadaje podejrzanych pytań, a jednak potrafi zdobyć informacje. Możliwe, że będziemy mieć do czynienia z przestępcami. Trzeba trzymać Sabrinę z daleka od tej sprawy, dopóki nie będziemy wiedzieć z czym mamy do czynienia…
Krasnolud wyliczał głośno, mierzwiąc sobie brodę. Leonardo wyglądał na skupionego i przez cały czas przytakiwał. Kiedy Conchobhar zakończył swój monolog, Eravall zapewnił, że Sabrina może czuć się bezpieczna w jego domu.

Nadeszła pora powrotu. Krasnolud wstał od stołu, podziękował gospodarzom i udał się do wyjścia. Sabrina siedziała w altanie z siostrą Leonardo. Na widok krasnoluda, nastolatka uścisnęła na pożegnanie ręce nowej przyjaciółki i podbiegła do swojego opiekuna. Krasnolud pożegnał się donośnym głosem, po czym oboje udali się do posiadłości, w której wykupili pokoje noclegowe. Conchobhar zażyczył sobie kąpieli, gdyż po upalnym dniu właśnie tego było mu trzeba. Sabrina udała się do swojego pokoju. Służąca polewała ramiona krasnoluda chłodną wodą, a ten oczyma wyobraźni poszukiwał już zaginionego, burzowego artefaktu. Dzięki niemu na pewno mógłby stać się jeszcze potężniejszym magiem bitewnym. Wizja ta zakorzeniła się w jego głowie tak mocno, że kiedy już znalazł się w łóżku, przez bardzo długi czas nie mógł zasnąć, mimo solidnego zmęczenia, wywołanego biesiadą dnia poprzedniego.
"Klan Burzowego Ostrza… Po co im ten artefakt?" - ta jedna myśl chodziła mu po głowie, tak długo, aż wreszcie próby znalezienia odpowiedzi przeniosły go do sennych wymiarów.
Awatar użytkownika
Kharginei
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Włóczęga , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Kharginei »

        Dzięki uprzejmości kobiety, którą poznała w karczmie, zjadła syty posiłek składający się na mały kawałek mięsa wieprzowego, dwa młode ziemniaki, kilka ogórków i pomidorów. Może nie była to nader wyszukana potrawa, ale spełniła swoją rolę, zaspokoiła głód, gdyż brzuch lisołaczki cały dzień był głodny i musiała naładować energię tą oto strawą. Spoglądała po karczmie i uznała, że pora na krótki spacer, albowiem nic nie dzieje się wokół takiego, co zapadłoby w jej pamięci, więc musiała, jak to ona, wyszukać sobie przygód.

        Istotnie, przygody stanowiły pewną część życia rudowłosej. Udała się wzdłuż plaży i szła tak spacerem, całkiem samotnie, obserwując niektórych ludzi korzystających z promieni słonecznych. Nie byłaby sobą, gdyby nie przysiadła na chwilę i nie odpoczęła. Zdjęła obuwie, położyła obok siebie i w pozycji siedzącej obserwowała taflę morską. Uśmiechnęła się. Dzień zapowiadał się obiecująco. Wczoraj wypiła dosyć sporo, ale to nie stanowiło problemu. Gdy już zakończyła biesiadę, podziękowała za wszystko kobiecie i innym osobom obok, po czym wyszła i podreptała w kierunku miejsca, w którym się zatrzymała. Niewiele myśląc, zamknęła za sobą drzwi pokoju i wskoczyła od razu pod kołdrę. Była zmęczona, ale zadowolona z przebiegu jej pierwszego wieczoru w Trytonii. Śmiechu było co nie miara, miała nadzieję, że pozna kogoś interesującego. Nie widziała nigdzie właściciela, więc najciszej jak tylko umiała, rozpakowała torbę, nim zasnęła. Leżąc w łóżku, uśmiechała się w dalszym ciągu, zaś alkohol krążył w jej krwi jeszcze nad ranem. Zasnęła dosyć szybko. Śnił jej się świat bez żadnych problemów, łąka pełna kwiatów, gdzie wypasały się jelonki i latały pszczoły. Weszła pod prysznic i wzięła szybką kąpiel. Ubrała się w świeżą bluzkę w kolorze jasno zielonym i lniane spodnie. Zeszła na parter, wyszła, skierowała się do Zefira, pogłaskała go i chwilę z nim rozmawiała. Osioł wydawał się szczęśliwy z miejsca, w którym się obecnie znajdowali, zaś Kuku nigdzie nie było. Wędrowna wiewiórka na pewno postanowiła gdzieś czmychnąć. Dobrze, że zawsze wracało to stworzenie.

        Nieopodal noclegowni ktoś niedawno otworzył jadłodajnię. Kobieta spytała, czy w zamian za zmycie naczyń, może liczyć na darmowy posiłek, gdyż płaci już za nocleg a nie stać jej na nic innego. Wydający posiłki nie widział przeszkód, żeby lisołaczka mu pomogła w zmywaniu, dał jej za to sowitą zapłatę w postaci 20 ruenów, czego początkowo lisołaczka nie chciała przyjąć.
        - Widzi pan, za dużo ostatnio wydałam pieniędzy na ubrania dla siebie. No ale, muszę w czymś chodzić. Mimo że miałam odliczone, to i tak mi nie starczyło. Pfff! - Oburzyła się rudowłosa i podziękowała jegomościowi, który przecież mógł nic jej nie płacić albo dać tylko kilka ruenów. Dwadzieścia monet stanowiło nie lada gratkę, stać ją było na kilka posiłków i jeden kufel piwa, który przy śniadaniach nie jest doliczany do ceny. Zjadła kiełbaski cielęce, po czym wyszła z pełnym brzuchem i z głową pełną pomysłów: najpierw pójdę na plażę, zobaczę, co w trawie piszczy. Nie miała większych planów, postanowiła więc na spontaniczność i jak chciała, tak też zrobiła.

        Plaża okazała się miejscem, gdzie dla każdego znajdzie się coś ciekawego. Słyszała rozmowy dotyczące różnej maści alkoholów, w tym lepszych niż anyżówka trunków na bazie sosu rybnego, podobno o nazwie Ostryga Trytońska. Aż miała ochotę spróbować tej ciekawostki, ale powstrzymała się przed zadaniem pytania młodemu małżeństwu. Lisołaczka głupia nie była do tego stopnia, by nie rozpoznać pary, którą łączy coś więcej, niż tylko wspólne mieszkanie ze sobą.
Wyłączyła myślenie, ciesząc się z promieni słońca rozświetlających jej twarz. W tym momencie zapragnęła mieć koleżankę. Tak zwyczajnie, tak normalnie, żeby towarzyszyła jej w takich chwilach, żeby z nią mogła porozmawiać o wszystkim i o niczym.
        - Przepraszam, mogę się przysiąść?
Usłyszała jasny, barwny głos i z pewną dozą nieśmiałości, kiwnęła potakująco głową, a następnie ożywiła się, zachęcając, by dziewczyna mogła poczuć się swobodnie. Zrobiła miejsce obok siebie, przesunęła torbę i nadała twarzy przyjemny, a przynajmniej taką miała nadzieję, wyraz twarzy, po czym wyciągnęła z ekwipunku karmelowe żabki i spytała nieznajomą, czy miałaby ochotę skosztować.
        - Hmmm, a co to? - zdziwiła się i zaraz sięgnęła po słodycze. Z miny wynikało, że jej smakowały.
- Mam na imię Kharginei, ale możesz mówić mi w skrócie Khar. A ty?
- Ja jestem Sabrina.
- Wyglądasz bardzo młodo - zagaiła, ale widząc jej nieśmiałą reakcję, zmieniła szybko temat. Sabrina była ładną i smukłą dziewczyną, miała ciemne włosy i piękne długie rzęsy stanowiące ozdobę dla wyjątkowych oczu w trudnym do odgadnięcia kolorze.

        Nie chciała wydać się niesympatyczna, ani nic podobnego, jednak kiedy tak rozmawiała z tą młodą dziewczyną, odniosła wrażenie, że chce jej coś powiedzieć, ale nie ma śmiałości do tego. Kharginei może wyglądała dojrzale, ale była niewiele starsza od towarzyszki. Dziewczyna dotrzymywała towarzystwa w sposób elegancki, z niewyszukaną prostotą zadawała pytania, zaś jej głos brzmiał wtedy niczym szklana bańka, którą obserwujemy jako dzieci ruszająca w tylko sobie znanym kierunku. Sabrina była niewinna i lekka jak wiatr, do tego bardzo szczupła, a to robiło wrażenie na lisołaczce. Zbliżyła się do dziewczyny i zaczęła ją delikatnie obwąchiwać. Pachniała morską bryzą i słońcem. Chciała powiedzieć coś mądrego, ale nie zdobyła się na to, poczuła, że pewność siebie ją opuściła i mogła tylko wpatrywać się oniemiała kimś takim obok. Ciemnowłosa wyznała, że wypatrzyła ją z oddali, widziała jak się kręci i nie umie znaleźć dla siebie miejsca i zdecydowała, że dołączy i pozna kogoś nowego. Zwierzyła się ponadto, że była trochę zmęczona służbą i chciała chwilę odpocząć. A nadarzyła się ku temu okazja, więc czemu miałaby nie skorzystać. Kharginei słuchała nowej koleżanki z uwagą, nie zamierzając przerywać, podparła swój podbródek o kolana i gapiła się jak zahipnotyzowana w wodę, tymczasem młodsza towarzyszka mówiła i mówiła, aż lisołaczka zrobiła się nieco znudzona jej opowieściami.

        Kiedy wstała, Sabrina miała niepocieszoną minę.
- Idziesz już? - spytała, nie kryjąc swojego smutku.
- Nie, nie - zaprzeczyła rudowłosa natychmiast. - Muszę rozprostować kości. Idę na chwilę do wody a ty popilnuj naszych rzeczy, jeżeli mogę cię o to prosić. Będziesz taka uprzejma i popilnujesz? To cię nic nie kosztuje...
- Tak, oczywiście - zgodziła się bez zastanowienia.
        Kharginei nie chciała pokazywać się od strony osoby, która ma na bakier z kulturą osobistą. I, chociaż zachowywanie się grzecznie wymagało od niej pewnego wysiłku, stwierdziła, że warto się trochę poświęcić i podporządkować pod ciemnowłosą.

        Woda była ciepła, szło w niej pływać bez żadnego problemu, fale delikatnie wzbierały, unosząc postać ponad nie, ale lisołaczka czuła, że może być tutaj bezpieczna. Zanim weszła do morza, zdjęła spodnie i bluzkę, prezentując swoją szczupłą sylwetkę. Weszła, podobnie jak inni wokół, w samej bieliźnie, ale miała przy sobie szarfę, którą zawiązała na biodrach, żeby nie czuć skrępowania. Podejrzewała, że Sabrina mogłaby to opacznie odebrać, więc postarała się wywiązać ze słowa danego sobie samej i zachowała się w ten sposób kulturalnie, tym bardziej, widząc zadowoloną minkę towarzyszki. Prawdopodobnie Sabrina nie zwróciłaby Kharginei uwagi, lecz gdyby wyszła taka roznegliżowana do wody, mogłoby się okazać, że Sabrina nie toleruje eksponowania ciała, a nie chciała wywoływać niepotrzebnych spięć.

        Podczas pływania, wyczuwała pozytywną atmosferę tego spotkania. Woda wciąż była ciepła, przyjemnie pływało się, stopy miały kontakt z piaszczystym dnem, jednak pływało mnóstwo małych rybek w tym obszarze morskim, więc lisołaczka zaczęła śmiać się po cichu do siebie, rada z tej sytuacji. Pomyślała, że rybki mogą zadziałać jak balsam na jej ciało, więc wystawiła do nich nogę, pozwalając się zaczepiać i pływać wokół niej. Stworzenia o kolorze piasku pasowały do tej scenerii, a że były niewielkich rozmiarów domyślała się, że żadnej krzywdy nie powinny zrobić.

        Minęło przynajmniej pół godziny od czasu, gdy siedziała na lądzie. Pływanie spodobało jej się do tego stopnia, że ani myślała wychodzić z morza, jednak Sabrina co jakiś czas obracała głową w prawo i w lewo, szukając lisołaczki wzrokiem, więc nie chciała wydać się egoistyczna, więc wyszła po chwili z wody i doszła kawałek pieszo, gdyż okazało się, że fale porwały ją w inną stronę, niż chciała płynąć.

        - I jak? - zagadnęła od razu, kiedy Kharginei usadowiła się obok. - Dobrze się pływało?
- Tak, wybacz, że tyle to trwało, ale dawno nie byłam nad morzem - usprawiedliwiła się.
- Nie szkodzi. Widok pływającej ciebie jest na tyle rozkoszny, że mogłabym spędzić tutaj cały dzień, obserwując tę scenkę.
- Jesteś kochana. - Pogładziła Sabrinę po ramieniu.
- Szkoda, że krasnolud, z którym mam styczność na co dzień, nie uważa w ten sposób.
- Tak myślisz? Niemożliwe. Na pewno cię lubi. A swoją drogą, co to za krasnolud?

        W ten oto sposób dowiedziała się o istnieniu Conchobhara. Słuchała z zapartym tchem o jego skłonnościach do picia, ale zbyła to ruchem poziomym głowy na znak, że to nic takiego. Stwierdziła, że człowiek nie wielbłąd, pić musi, co spotkało się z niemałą dezaprobatą panienki ciemnowłosej. Postanowiła nie ciągnąć tematu, ale nie chciała również siedzieć cicho niczym mysz pod miotłą. To bez sensu. Miała swoje poglądy i chciała je wyrazić i guzik komu do tego, czy ona bądź ktokolwiek inny "nie przesadza" przypadkiem z alkoholem. Pomyślała, że gdy Sabrina będzie starsza, spojrzy na to zagadnienie od całkiem przeciwnej strony. Gdy powiedziała, że alkohol to nic złego i niekiedy trzeba "wyluzować", Sabrina miała już przyjemniejszą minę.
- No dobrze - zgodziła się. - Nie będziemy o tym mówić. Mamy odmienne poglądy, ale to dobrze, bo się tutaj uzupełniamy na tym polu. Mam nadzieję, że kiedyś znajdziemy porozumienie... Słuchaj. Co powiesz na to, żebyś poszła ze mną do domu? Wkrótce rozpocznie się pora obiadowa i na pewno coś przekąsimy. Poznasz krasnoluda i sama ocenisz, czy odpowiada ci znajomość z takim pijakiem.

        Sabrina była szczerą młodą kobietą, to nie ulegało wątpliwości, jednak lisołaczce zrobiło się żal norda. To, że sobie wypije nie oznacza jeszcze, że jest zły albo coś w tym stylu. Chciała go poznać. Czy będzie go oceniać, oto jest pytanie. To, jak go oceniła Sabrina było trochę do niej niepodobne, zaraz dodała po tym, jak już wzięła oddech między jedną wypowiedzią a drugą, że pomagają sobie wzajemnie i nie ma do niego nic osobistego. Nie rozumie jedynie zjawiska pijaństwa, więc na to będzie zwracała uwagę, bo, jak stwierdziła "ma taką misję odwodzić kogoś od alkoholu".

        Usiadły we dwie na werandzie, Sabrina przedstawiła Kharginei Leonarda oraz jeszcze jedną kobietę. Rozpoczęła się salwa śmiechu obu kobiet, Kharginei zaś usiadła spokojnie i wypiła szklankę herbaty z miodem, która stała na spodeczku.
- Hej, to moje. Ale możesz wypić - powiedziała, jak się okazało, Agathea.
- Miło poznać - dodała zmęczonym tonem w kierunku rudowłosej, zaraz jednak zniknęła za kolumną i tyle ją widzieli. Leonard stwierdził, że jest to ktoś bliski dla niego, ale za wiele nie mówił. "Rodzina", powiedział tylko i również zniknął. Zapewne oczekiwał już na pojawienie się krasnoluda, bo Sabrina zasugerowała coś takiego. Kharginei siedziała cała w oczekiwaniu na pojawienie się brodacza. Kiedy już się pojawi, domyślała się, że służąca będzie przebywać z nimi, a to sprawi, że nie zada przy niej pewnych pytań, więc założyła nogę na nogę i kontynuowała picie herbaty.

        Kiedy zjawił się Conchobhar, ujrzał siedzące w altanie dwie kobiety bez lisołaczki. Nie wiedząc o istnieniu rudowłosej, która udała się za potrzebą, uśmiechnął się na widok dwóch przyjaciółek. Nie wiedział też, że kobiety wcale nie pałają do siebie nie wiadomo jaką sympatią. Sabrina wyparywała już rudowłosej koleżanki, za którą przepadała, podobnie jak Kharginei od samego początku polubiła dziewczynę. Towarzystwo Agathei nie leżało im, jednak musiały zacisnąć zęby, albowiem zaraz dowiedzą się co tam krasnolud wyniuchał za okazję czy drakę. Zapewne jego poranek nie był taki idealny, jak będzie próbował wmówić w mojej obecności, pomyślała zmiennokształtna i, podobnie jak przedtem tamta dwójka, rozpłynęła się w kamforze, by wrócić za jakiś czas.
- Dzień dobry - przywitała się z brodaczem. - A... widziałam pana w knajpie, zdaje się. Karczma pomieści wielu takich podobnych, więc nie jestem pewna, ale to chyba pan siedział obok mnie? - Wiedziała, że za bardzo się rozgaduje, mogła pozostać przy zwykłym, niezobowiązującym przywitaniu, ale coś podpowiedziało jej, by wyjaśnić kwestię związaną z karczmą. Poczuła, że dogada się z krasnoludem i dlatego tak otworzyła się w jego obecności, jednocześnie zupełnie ignorując zastrzeżenia Sabriny względem alkoholu. Wydało się. Teraz koleżanka już wie, że również lisołaczka ma pewną słabość do trunków wyskokowych. Oczywiście, kontrolując, jak tylko może, sytuację. Ale nie musi ta młoda wiedzieć wszystkiego na mój temat. Z tą zadziorną postawą lisołaczka usiadła na przeciwko norda i wyciągnęła małą dłoń w kierunku ciasteczek i poprosiła o kolejną szklankę herbaty. Posmakowała jej. Dawno nie piła czegoś tak wybornego, a jeżeli może najeść się i wypić za darmo, to zamierzała bez zbędnej zwłoki z tego skorzystać. Trzeba tu zaznaczyć, że fakt, iż korzystała z zaproszenia, przysługujących jej przywilejów, będąc gościem w nadmorskiej posiadłości nie szło z sobą w sprzeczności wobec chęci zapoznania się z Conchobharem. Te kwestie należało zrównoważyć, czego Kharginei nie umiała zrobić, by nie wyszło, że przyszła sobie tutaj tylko w celu pożywienia się i wykorzystania dobrodziejstw, jakie przed nią stały. Gdyby była człowiekiem, z całą pewnością zachowywałaby się z ogładą i grzecznie, ale reprezentowała postawę raczej mało refleksyjną. Sięgnęła po kolejne ciasteczka, nie zastanawiając się, czy inni chcieliby skorzystać. Zresztą, jak tylko przekroczyła bramę tego domu, wiedziała, że bogactwo tu panuje, że nikomu nie zabraknie jedzenia w tej posiadłości, gdyż - była tego pewna - jedzenie w niedługim czasie wkroczy na stół. I nie myliła się. Ale o tym miała przekonać się za jakiś czas.
Awatar użytkownika
Conchobhar
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Wędrowiec , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Conchobhar »

Kolejna biesiada w niedługim odstępie czasu bardzo ucieszyła Krasnoluda. Leonardo potrafił dogodzić swoim gościom zarówno pod kątem jadła, jak i napojów. Nie dało się porównać jakości trunków stojących na stole, do tanich berbeluch z karczmy. Lisołaczka jak widać miała podobne zdanie na ten temat. Znajoma z karczmy? Conchobhar rzeczywiście kojarzył twarz ale chyba nie zamienił z kobietą ani słowa wcześniej. A może zamienił? Wyglądała… raczej zwyczajnie. Nie rzucała się w oczy, choć nie dało jej się odmówić urody. Oj, zdecydowanie, była ładną kobietą…
-Miło nam gościć tak znamienite persony. Może zanim wzniesiemy kolejny toast, opowiemy co nieco o sobie? Drogi bracie, jako gospodarz powinieneś zacząć.
Przyjaciółka Sabriny, siostra Leonardo wypowiedziała te słowa tak uroczym głosem, że nie było możliwości, by odmówić jej takiej przyjemności. Leonardo trochę się zarumienił, jednak w obecności wszystkich gości musiał poczuć się w obowiązku, toteż odsunął się od stołu, wstał i uroczyście podjął rzuconą mu rękawicę. Opowiedział o tym czym się zajmuje, nadmienił, że jest raczej nieśmiałym człowiekiem i obdarzył siostrę wymownym spojrzeniem, jednak spuentował wszystko dobrą zabawą, przytoczył jakąś zabawną anegdotę o tym jak to już nie pierwszy raz zostaje wystawiony na niespodziewaną tremę i na koniec wzniósł toast za wszystkich zebranych. Jego prezentacja wypadła dokładnie tak jak można było się spodziewać - była poprawna, w miarę zabawna, grzeczna… Jak sam Leonardo. Następnie przyszła pora na siostrę gospodarza. Conchobhar jednak nie skupiał już na niej zbytniej uwagi, zastanawiając się, co powiedzieć, by rozbawić towarzystwo. Oczywiście jednym uchem wyłapał kilka mało istotnych szczegółów z jej życia, a nawet zaśmiał się z anegdoty o życiu jej i Leonardo, jednak myślami błądził już wokół postaci lisołaczki. Czuł, że z tą niewiastą będzie mógł znaleźć wspólny język. Chciał też sam zrobić dobre wrażenie. Nie był do końca pewien dlaczego. Czy to przez jej urodę?

Zebrani skończyli oklaskiwać przemowę dziewczyny. Krasnolud już miał wstawać, by wygłosić śmieszną historię na swój temat, kiedy nagle zobaczył, że Sabrina nie czekając na zaproszenie, wystrzeliła w górę.
-Wybaczcie, że wychodzę przed szereg, ale jak wujaszek się rozgada, to ani się obejrzymy, a trzeba będzie iść spać, więc… myślę, że to dobra pora by się wstrzelić. Nie będziesz się gniewał wujaszku, prawda?
Sabrina zamrugała swymi pięknymi oczami w stronę krasnoluda, a że wszyscy obecni wiedzieli już o gadatliwej naturze Conchobhara, dało się słyszeć coś w rodzaju zbiorowego parsknięcia.
-Nie będzie. Conchobhar to najwspanialsza osoba jaką poznałam.
Krasnolud poczuł uczucie ciepła w sercu i zdecydowanie nie był to alkohol. Był to jeden z piękniejszych komplementów jakie usłyszał w życiu. Jego asystentka wiedziała o nim prawie wszystko. Zawdzięczała mu życie i wiedziała, że zawsze może liczyć na jego wsparcie. Conchobhar uśmiechnął się ciepło i puścił jej oczko. Dziewczyna opowiedziała pokrótce jakąś historię. Była zmyślona i krasnolud doskonale zdawał sobie sprawę dlaczego. Sam zastanawiał się jak unikać tematu ich pierwszego spotkania, jednak narracja, w której miał być wujem dziewczyny wydawała się idealna.

Nareszcie przyszła kolej Conchobhara. Krasnolud jednak postanowił zaskoczyć towarzystwo. Nie dlatego, że nie miał pomysłu o czym by tu opowiadać, co to, to nie! Miał aż nadto propozycji. Bardziej jednak zastanawiał się kim też może być tajemnicza lisołaczka. Opowiedział pokrótce, jak mu się wydawało, o sobie, nadmienił jaki jest cel jego obecnej podróży, po czym dodał, pół żartem, pół serio, że poszukuje kogoś, kto trudni się szpiegostwem. Następnie z odpowiednim namaszczeniem uniósł kielich w górę i wykrzyknął "zdrowie gospodarzy!", po czym przekazał pałeczkę kobiecie, która intrygowała go od samego początku spotkania.
Awatar użytkownika
Kharginei
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Włóczęga , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Kharginei »

        Z rozbawieniem obserwowała jak kolejne osoby wstawały z miejsc niczym uczniowie szkoły i snuły opowieść na swój temat. Słowa Leonardo pod swoim adresem były w porządku, obawała się, że jak zakochany w sobie człowiek będzie opowiadać bez końca, ale podszedł zwięźle do tematu. Spośród wszystkich zebranych, Leonardo najmniej interesował lisołaczkę, co nie oznacza, że ziewała w trakcie przemowy. Dłubała trochę przy swoim spodeczku, bo jakoś minęła jej ochota na pałaszowanie wytrwanego jadła, wodząc myślami za ślimakami i innymi mniej cywilizowanymi rzeczami do zjedzenia. Leonardo wydał się uprzejmym człowiekiem, ale bardziej ciekawił ją starszy brodacz, który prezentował się dość zabawnie, miał szelmowski uśmiech i popatrywał na zmiennokształtną co jakiś czas z wyraźnym zainteresowaniem. Zastanawiała się, czy ona również będzie musiała coś o sobie powiedzieć. Zrobi to chętnie. Miała dużo na swój temat do powiedzenia, ale nie znaczyło to, że będzie siebie idealizować, co to, to nie, nie w jej przypadku. Miała zbyt wielki bagaż doświadczeń życiowych, wie co to bieda i zna dni, kiedy nic nie przełknęła. Musiała radzić sobie sama, dlatego tym razem skorzystała z pomocy innych. Mimo że nie była to jej codzienność, należała do samotników i towarzystwo postronnych obserwatorów nie było jej do niczego potrzebne, postanowiła zrobić wyjątek. Być może uda się zacieśnić więzi z zebranymi tutaj osobami, a może nawet zaprzyjaźnić się z Sabriną? Kto wie. Czuła, że będzie wymagało to od niej wysiłku, znajoma krasnoluda nie była zbyt otwarta, wydawała się spokojna i trzeba było zdobyć jej zaufanie w pewien sposób. Podejrzewała, że jeżeli wykaże się cierpliwością, to zyska jej sympatię. Przy okazji, lisołaczka poznała imię siostry Leonarda, gdyż miała po dziurki w nosie nazywania ją od roli w rodzinie, jaką pełni. Kobieta przedstawiła się jako Loulu, ale poza faktem, iż lubi dobrze zjeść, choć na to nie wygląda w zupełności, rudowłosa nie wiedziała na jej temat kompletnie nic. Teraz chociaż jej imię tkwiło w pamięci i miała przez to łatwiej. A szczerze powiedziawszy, nie sądziła, że jej godność będzie taka prosta do zapamiętania.
         Kiedy nadeszła kolej zmiennokształtnej, właśnie posilała się owocami, piła też ze złotego kielicha białe wino, więc w momencie, jak Leonardo zwrócił się w jej kierunku z pytaniem, czy zechciałaby zabrać głos na forum tego spotkania, wyglądała iście po królewsku, gdy odkładała na blat stołu ów kielich. Sprawiała wrażenie nieco rozbawionej i zrelaksowanej, choć wewnątrz dała o sobie znać trema. Cieszyła się, że może zostać wysłuchana, chociaż kiedy zdała sobie sprawę, że wszystkie spojrzenia są zwrócone na nią, z poczuciem speszenia i lekkiej dezorientacji, skinęła nieśmiało głową, uśmiechnęła się i poprawiła parokrotnie swoje bujne rude włosy dla lepszej prezentacji. Wydawać by się mogło, że przesadnie dba o swój wygląd, ale to po prostu stres dawał pierwsze oznaki przed dłuższą, niż zazwyczaj, wypowiedzią.
- Od czego tu zacząć? Na imię mi Kharginei, miło was wszystkich widzieć. Przepadam za wędrówkami, zwierzętami i alkoholem. Mam dwa zwierzaki, wiewiórkę, którą nazwałam Kuku oraz nieposłusznego osła Zefira, a kiedy już będę zasobna, osioł pójdzie w odstawkę i sprawię sobie kucyka, najlepiej szarego, żeby mi przypominał o Zefirze. A tak poza tym? Utrzymuję się z kradzieży i rozbojów. - Śmiech wszystkich wokół spowodował, że po tremie nie było ani śladu, a twarz lisołaczki nabrała lekkości. Żart okazał się udany, rozładował atmosferę, zaś zmiennokształtna sięgnęła po dzbanek z wodą i część jego zawartości wlała do stojącego przy talerzyku porcelanowego kubka, który pomieści półtorej kwaterki płynu. Po zaspokojeniu pragnienia, jej głos stał się dźwięczniejszy, a zachrypnięcie gdzieś się ulotniło.

        Początkowo towarzystwo czujnie wysłuchało to, czego miała do powiedzenia, jednak po krótkim czasie widoczne było, że ciekawość została zaspokojona, więc zarówno Sabrina, jak i Leonardo ze swoją siostrą Loulu zajęli się niezbyt głośną pogawędką oraz kontynuowali spożywanie co lepszych dań położonych na stole oraz ławie. Kharginei była niepocieszona lekko, że prawie nikt jej nie słucha, zaś historia o zwierzętach nie zrobiła na nikim wrażenia. Cóż, nie była tak jak inni wykształcona, o wielu pasjach czy zainteresowaniach, więc podtrzymanie uwagi otoczenia stanowiło tutaj wyzwanie. Opowieść krasnoluda również przypominała jakieś siedzenie u cioci na imieninach, gdzie do końca nie wiesz, ile jeszcze potrwa, lecz musisz robić dobrą minę do złej gry, bo może dopisze ci szczęście i ciotka sypnie jakimś groszem albo przyszykuje niespodziankę. A tego nikt by się po niej nie spodziewał, gdyż takie postępowanie leżało w naturze kogoś młodszego niż poczciwa cioteczka...

        Mijały minuty. Zebrane osoby były coraz bardziej podchmielone, padała niezliczona ilość niewybrednych i niekiedy pikantnych żarcików. Kharginei rumieniła się co jakiś czas, gdy Leonardo wraz z Conchobharem zagadywali do niej z pełnym uznaniem w oczach, ale nie zawsze wiedziała jak ma zareagować, by pasowało do sytuacji. Oddała się co i rusz rozmyślaniom o swojej przyszłości, a gdy odzyskała głos, który na chwilę straciła wskutek adorowania przez Leonarda, spytała się dziewczyn i krasnoluda, czy może kontynuować opowieść.
- Oczywiście, że tak! - Brzmiała odpowiedź Loulu, która, można stwierdzić, pełniła najważniejszą funkcję podczas tego biesiadowania, zaraz po Leonardzie.
- Panienka wybaczy, że przerwałem - zająknął się Leonardo. - Nie mogłem się jednak powstrzymać, by nie usiąść obok tak ładnego oblicza. Musimy bliżej się poznać.
- Będzie nie jedna okazja do tego - zaśmiała się Khar, po czym wstała ze swojego miejsca i rozejrzała się po okolicy. Miała ochotę tańczyć i śpiewać, co wyraziła głośno swoim spostrzeżeniem:
- Przydałby się nam tutaj grajek. Mógłby grać na lirze albo flecie. To by umiliło nam czas, prawda?
Leonard posłał rudej kobiecie wymowne spojrzenie i szelmowski uśmiech pełen pożądania, co nie uszło uwadze lisołaczki. Na taką reakcję postanowiła być mu dłużna, nie chciała, by od razu miał ją na tacy, więc odwróciła się bokiem, skupiając się tym razem na Conchobharze i spytała, czy może coś jeszcze o sobie powiedzieć ów brodacz.
- Zaciekawiłeś mnie - przyznała bez ogródek. - Może coś jeszcze o sobie powiesz?
Nie czekając na odpowiedź, usiadła i tym razem z miejsca zaczęła w dalszym ciągu opowiadać pod swoim adresem:
- Właściwie to jestem bezdomna. Nie mam stałego miejsca pobytu, wędruję i poznaję inne istoty. Przypadek, a może zrządzenie losu, sprawiło, że poznałam najpierw Sabrinę i wydała mi się od początku uroczą osobą. Pomyślałam, że skorzystam z zaproszenia na wspólną biesiadę i w ten sposób poznam pozostałych towarzyszy. Nie ukrywam, nie często przebywam w tak zacnym gronie, jednak wasze otwarta i tolerancyjna postawa sprawia, że jest mi lżej w ten sposób.
        Opowieść zmiennokształtnej spowodowała zmianę na twarzach gości. Trudno powiedzieć jakie kto miał refleksje na ten temat i co będzie dalej, więc Kharginei wypowiedziała jeszcze kilka zdań, po czym oddała głos pozostałym.
- Muszę powiedzieć, że jestem otwartą osobą, chociaż skrytą. Umiem dać z siebie wiele, kiedy po drugiej stronie widzę akceptację i zrozumienie. Nie zawsze jestem w stanie idealnie się zachować, ale potrafię być przyjacielem i odwdzięczyć się za okazaną mi pomoc.
        Leonardo zareagował najbardziej żywiołowo.
- Oczywiście, pomogę ci! Marzę o kimś takim obok siebie! Spadłaś mi z nieba, dziewczyno!
        Sabrina z kolei postawiła na subtelną elegancję:
- Jeżeli będziesz potrzebować porozmawiać, to jestem obok, pamiętaj.
        Loulu była, jak zwykle poważna, odparła, że jest wdzięczna za to, że mogła ją bliżej poznać, teraz wie na czym stoi.
        Zmiennokształtna czekała jeszcze tylko na reakcję Conchobhara. Wydawać by się mogło, że potrafiła przewidzieć to, co na to odpowie, ale w głowie miała wyłącznie pustkę. Sprawę komplikował fakt, iż Leonardo niespodziewanie zaczął się do niej po kryjomu zalecać. Kiedy znaleźli się obok siebie, niespodziewanie dotknął jej dłoni, więc wolała przez większość czasu siedzieć przy stole w trakcie zabawy, bo mogła wówczas kontrolować sytuację, niż rozmawiać podczas przechadzania się wokół obejścia posiadłości.
- Tak się składa, że jestem szpiegiem. Potrzebujesz czegoś? Służę - dodała na sam koniec i spojrzała na krasnoluda.

        Jaki on jest niski, o bogowie, stwierdziła w myślach po głębszym zastanowieniu i wypiciu jeszcze jednego kielicha wina. Alkohol rozwijał jej język, mówiła bardziej kwieciście, trochę jak wysoko urodzona osoba. Starała się sprawić wrażenie kogoś obytego. Sądziła, że będzie z tym mieć trudniej, ale okazało się, że była w błędzie. Chyba bardziej niż Loulu polubiła ją Sabrina. I to z wzajemnością. Po spożyciu alkoholu w nieco większej, niż sądziła, ilości, a dodać trzeba, że miała zamiar nie pić jakoś bardzo dużo, skupiła się na Conchobharze. Ale to nie było skupienie ot takie sobie, a tym razem bardziej skoncentrowane na jego fizjonomii. Był najniższą osobą, jaką, znała, stąd, nie siliła się się żadne uprzejmości w jego stronę, wręcz przeciwnie, wyobrażała sobie intymne sceny z jego udziałem oraz przypadkowo poznanej przezeń osoby, chociażby w karczmie czy gdzie on tam się szwendał. W rozmowie był pewny siebie, widać, że lubił być w centrum uwagi. To się podobało kobietom, jednak Kharginei sądziła, że zachwytów nie było końca w momencie, gdy postać siedziała, bo inaczej to wyglądało,. jeżeli krasnolud stał naprzeciwko bądź obok. Lisołaczka zachichotała i zwróciła się bezpośrednio do krasnoluda słowami:
- Ale ty jesteś niski. Ile masz wzrostu? - mrugnęła porozumiewawczo najpierw w stronę Loulu, a następnie Sabriny, by złapać ostatecznie wesołe spojrzenie Leonarda. Kompletnie zbiło ją to z tropu.
Awatar użytkownika
Conchobhar
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Wędrowiec , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Conchobhar »

Biesiada u Leonardo zakończyła się dla krasnoluda porannym bólem głowy. Lisołaczka posiadała cudowny dar namawiania go na kolejne kieliszki. Ku niezadowoleniu Sabriny Conchobhar znów się upił, mimo iż tego wcale nie planował. W związku z tym, poranek nie obył się bez smoczego pragnienia i szumiącego w uszach bólu głowy. Krasnolud był niemalże pewien, że stan w którym się znajdował, nie był ani po części sprawką alkoholu, a jedynie pozostałością po elfickich nalewkach ziołowych, do których od samego początku nie miał zaufania. Sabrina przygotowała mu kanapki z boczkiem i jakąś podejrzaną, błotnisto zieloną substancję do wypicia. Krasnolud wiedział, że powinien jej być wdzięczny za troskę. Bez zbędnego marudzenia wlał w siebie podejrzany płyn. Jego kubki smakowe zostały bezlitośnie poturbowane przez paskudny smak gnijących warzyw, świeżej pietruszki, ryb i strach pomyśleć czego jeszcze. Faktura napoju była nie mniej obrzydliwa. Conchobhar poczuł tylko jak jego trzewia wygrywają fokstrota, w sekundę podniósł się z siedzenia i w kilku topornych susach pobiegł po blaszany nocnik. Sabrina zatkała uszy, bowiem nie miała ochoty na kakofonię niesmacznych dźwięków. Po dłuższej chwili krasnolud wrócił, a na jego twarzy malowała się błoga ulga. Sabrina uśmiechnęła się do niego pogodnie, po czym podała mu ręcznik nasączony lodowatą wodą, by mógł sobie położyć go na głowie. W tym stanie wstępnego oczyszczenia, krasnolud zasiadł do śniadania.

Po posiłku należało zabrać się za przygotowania do badań. Przede wszystkim należało sporządzić listę potrzebnych narzędzi do skonstruowania wahadła wykrywającego zmiany burzowej energii. Krasnolud wyciągnął z kufra kilka podręczników i zaczął je wertować w poszukiwaniu określonej instrukcji. Nie zajęło mu to wiele czasu. Zdecydowanie dłużej trwało przeliczanie wymiarów wszystkich elementów instalacji, a także opracowywanie kosztorysu. W akademii krasnolud zawsze zlecał tę robotę żakom - jak zwykł nazywać swoich uczniów. Rzemieślnicy, u których miałby składać zamówienia, musieli dostać określone wytyczne, według których miały zostać wytworzone elementy maszyny. Conchobhar bardzo nie lubił tej części. Gdzie tylko się dało pomijał liczenie lub opisywał coś na oko. Miał tak od zawsze i poniekąd wynikało to z jego rasy. Nade wszystko był jednak bardziej praktykiem niż teoretykiem. Jeden ze znajomych czarodziejów, powiedział mu kiedyś, że jego niedokładność spowoduje jednego razu katastrofalne szkody. Mógł mieć rację, jednak Conchobhar mało się tym przejmował. Mniej więcej w południe projekt był względnie gotowy. Sprawy handlowe trzeba było pozałatwiać przed obiadem. Później szukanie jakiegokolwiek rzemieślnika w tej okolicy nie miało sensu, ponieważ wszyscy albo pili albo odpoczywali po obiedzie. Miało to swoje plusy i minusy. Wszystkim żyło się znacznie przyjemniej, a do tego nigdy nie brakowało hucznych biesiad. Problemem natomiast był fakt, że oczekiwanie na różnego rodzaju usługi trwało całą wieczność. Można było oczywiście próbować przyspieszyć ten proces przy pomocy brzęczącego mieszka, jednak i tak raczej trzeba było się nastawić na cierpliwe oczekiwanie. W drodze do dzielnicy rzemieślniczej krasnolud zastanawiał się, co też może porabiać jego nowa znajoma, co do której trawiły go od jakiegoś czasu nie do końca właściwe myśli. Nie dało się jej w końcu odmówić urody, a towarzystwo pięknej kobiety mogłoby być dla Conchobhara nie lada gratką i swego rodzaju odskocznią od tego, po co tu przybył. Zwłaszcza, że zmiennokształtna lubiła sobie wypić i raczej sprawiała wrażenie osoby o lekkich obyczajach. Krasnolud po cichu liczył, że natknie się na nią w którejś z uliczek i będzie miał okazję zamienić z nią dwa słowa. Nic takiego jednak się nie wydarzyło i krasnolud, załatwiwszy swoje sprawy, wrócił do swojej siedziby.

Po sytym obiedzie i krótkiej, poobiedniej drzemce, wrócił do swoich zadań. Nie przyjechał w końcu na wczasy, tylko na misję badawczą. Musiał jeszcze zorganizować brygadę inżynierów, którzy pomogą mu w budowie urządzenia, a także niewielką grupę najemników lub poszukiwaczy przygód, gotowych nadstawić za niego karku w zamian za kilka monet. Chciał oszacować ilość potrzebnych rąk do pracy, tak żeby nie trzeba było opłacać ani jednego darmozjada. Przeanalizował swoje poprzednie raporty, jeszcze raz przewertował założenia projektu badawczego i stopniowo zaczął dzielić zadania na osoby. Kiedy już miał ustaloną listę osób i podział obowiązków, uprzytomnił sobie, że w tej części geograficznej, mało kto będzie chciał dla niego pracować w godzinach popołudniowych. Dokonał kilku stosownych korekt, przyjrzał się jeszcze raz swemu dziełu, a następnie zadowolony, zwinął je w rulon i owinął kawałkiem sznurka. Wyszedł na ulicę i złapał pierwszego lepszego chłopca, któremu zaoferował zapłatę za dostarczenie listu do Leonardo. Po skończonej pracy, kazał sobie przynieść beczkę jasnego piwa, natomiast sam rozwalił się jak długi na wiszącym w pobliżu hamaku. Bujając się wygodnie, sącząc gazowany napój z drewnianego kufla, oddawał się przyjemnym myślom, które jak zwariowane krążyły po jego głowie.
Awatar użytkownika
Kharginei
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Włóczęga , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Kharginei »

        Wystarczyło kilka dni, aby życie codziennie lisołaczki zmieniło się w sposób szczególny dla niej. Do niedawna, chociażby podczas biesiadowania między innymi z krasnoludem, o którym obecnie rozmyślała, nie sądziła, że takie rzeczy, jak te, które się wydarzyły, będą miały miejsce. Kharginei otworzyła oczy, przeciągnęła się kilka razy. Leżała w czystej pościeli w drobne różyczki, miała pod głową dużą poduszkę, w pomieszczeniu pachniało świeżym kwieciem, a na podłodze znajdował się miękki dywanik zakupiony, jak się dowiedziała, w porcie w Rubidii. Uśmiechnęła się na widok młodej dziewczyny, która, zapukawszy do jej pokoju, przyszła w skromnym odzieniu (fartuszek i chustka na głowie, aby włosy nie przeszkadzały w obowiązkach) trzymając paterę z owocami oraz szklane naczynie z wodą zdatną do picia. Po chwili zjawiła się ponownie i położyła miskę przed lisołaczką, w której mogła umyć nogi. Po chwili do przedmiotu przelała wodę z dużego dzbana, która była ciepła i miękka (bo nie ma nic gorszego, niż uczucie, że wszystko idzie po twojej myśli, aż tu nagle jesteś zmuszony myć się w twardej wodzie pełnej bakterii. W tym przypadku tak nie było, co uradowało zmiennokształtną, gdy dokonała tego odkrycia). Kharginei podziękowała i... natychmiast tego pożałowała. Rodzina, która ją przyjęła pod swój dach powiedziała, żeby pod żadnym pozorem nie dziękować za nic służbie, gdyż wszystko, co służba wykonuje na rzecz Kharginei należy do jej obowiązków. Niech los broni lisołaczkę przed okazaniem wdzięczności! Na szczęście, służka nie zwróciła uwagi na słowa kobiety, więc odetchnęła z ulgą i po krótkiej chwili ułożyła zmęczone stopy w misce. Na stoliczku przy jej łożu były obecne szklane pipety, a w nich zapachy, od kwiatowego po mocne i piżmowe. Lisołaczka wybrała którąś z nich, robiąc tak, aby jej zawartość przelać do miski z wodą. Następnie rozkoszowała się pięknym zapachem, który rozprowadziła po większych partiach ciała, myjąc je dokładnie, lecz w pierwszej kolejności rozpoczęła od nóg. Kiedy przyszła kolej na co wrażliwsze sfery, usiadła okrakiem na misce. Chwilę to trwało, zanim wszelkie brudy opuściły ją na dobre. Po swojej pierwszej od dawna kąpieli, usiadła przy stoliku, zajmując małe drewniane krzesełko, posiliła się owocami. Nie było tego dużo, w sam raz na śniadanie. Zastanawiała się czym teraz zajmuje się spotkany wcześniej Conchobhar. Mogłaby przysiąc, że wspominał jej coś o jakiejś grupie badawczej, o badaniach, o tym, że musi popracować, zlecić komuś wykonanie tej pracy i przez najbliższy czas będzie nieuchwytny. Polubiła mężczyznę, bo dobrze spędzało jej się z nim czas. W dodatku czuła się swobodnie i cieszyła się, iż ten nie jest człowiekiem, ani elfem. Nie była pewna, czy jej lisia natura dobrze zareagowałaby na zapachy na przykład Alarańczyka. Gdy wcinała w najlepsze owoce, dostrzegła, że ma przed sobą jeszcze kilka kromek chleba. Mogłaby przysiąc, iż wcześniej tego tutaj nie było, lecz co mogła poradzić? Zjadła prawie wszystkie kromki, poza jedną. Tą ostatnią miała zamiar podzielić się ze służką. Dziewczyna współczuła jej, praca była ciężka, trzeba było być bez przerwy w gotowości do przyjęcia zadań na rzecz gości. Małżeństwo, u którego mieszkała zgodziło się na kilka tygodni przyjąć pod swój dach lisołaczkę, co ciekawe, szczerze ucieszyło się z jej miłego towarzystwa. Początkowo istoty te (jeden kotołak, dwa małe reprezentantki tegoż gatunku oraz jeden niedźwiedziołak) nie chciały nawet podejmować tematu zapłaty za tę pomoc ze strony Kharginei. Po pewnym czasie dali się przekonać, że rudowłosa może im pomagać, na co zareagowali sceptycznie, oznajmiając, że mają służbę i żadnej pomocy nie oczekują. Małżeństwo wraz z dwójką dzieci tworzyło zmiennokształtny konglomerat różnych charakterów oraz podobieństw fizjonomii. Najwidoczniej cierpieli na brak towarzystwa a gdy odkryli, że Khar jest również zmiennokształtną, radości nie było końca. Brzdące z marszu zaczęli mówić na nową znajomą rodziców "ciociu", podeszły chętnie, nucąc przy tym jakieś piosenki. Udało się zrobić ognisko powitalne z pieczonymi rybami, ziemniakami oraz kiełbasami z mięsa dzika. Było to dość sympatyczne przyjęcie, więc lisołaczka była zainteresowana losami tej rodziny. Okazało się, że na swój dom zapracowali sobie samodzielnie, lecz nie chcieli zdradzić kim byli z zawodu. Dzieci uczęszczały do czegoś w rodzaju ośrodka dla najmłodszych, mogły się tam bawić w ogrodzie pod opieką starszej pani (kotołaczki, a jakże!), a także uczyć literowania, rachowania, miały też zajęcia z przyrody, geografii i kaligrafii. Okolica składała się głównie z kotołaków, po prostu oni się tutaj osiedlili w pobliżu, zaś ich majątki nie robiły na nikim wrażenia, ponieważ część z nich została wybudowana długo przed ich zjawieniem się. Ktoś najwidoczniej wpadł na pomysł zbudowania domków z cegły na rzecz przyszłych mieszkańców, co było same w sobie urocze i wyjątkowe. W każdym razie Kharginei dobrze dogadywała się z Klarysą oraz Felicjanem. Dzieci o imionach Upendi (dziewczynka) oraz Petron (chłopczyk nieutożsamiający się z żadną z płci) prawie całe dnie przebywały poza domem, więc lisołaczka mogła siedzieć zarówno w salonie i to samej bieliźnie (małżeństwo siedziało w swoich pokojach, oddzielnie od siebie), jak i w pokojach dziecięcych, do których miała klucze. Zarówno Klarysa, jak i jej mąż nie zwracali uwagi na kwestię związaną z tym gdzie ma przesiadywać lisołaczka, więc do jej dyspozycji był zwyczajnie cały ich dom, a gdy gdzieś wychodzili, udostępniali także swoje pokoje zważywszy na fakt, że nie posiadali (a przynajmniej tak twierdzili) w przybytku żadnych kosztowności. Trzymali je w specjalnej skrytce w banku.

        Pewnego razu lisołaczka postanowiła skierować się do parku. Wioska leżąca tuż za Trytonią prezentowała całą gamę odcieni, w tym miejscu, co istotne, świeciło co jakiś czas słońce, do którego Khar tęskniła. Jako że myśli przyciągnęły ją w stronę krasnoluda, postanowiła, że gdy uda jej się go oszukać albo po prostu na niego wpadnie, wówczas zaproponuje mu wycieczkę do jednego miejsca, o którym coś tam słyszała, że jest najbardziej nasłonecznione i jest tam opuszczony dom. Gdyby tak w nim zamieszkać... byłaby to dobra opcja, gdyż nie zamierzała spędzić u kotołaczki oraz niedźwiedziołaka miesięcy, to na pewno odpada. Usiadła więc na ławce, by przemyśleć swoje życie, ale nie jakoś dogłębnie, a najbliższe dni, jak zamierzała je spędzić i co będzie robić przez ten tydzień. Chciała nająć się do pracy, ale nie bardzo widziała szanse na to w tym miejscu, gdyż nie było ani jednej karczmy w pobliżu, zaś jej tymczasowi sąsiedzi pracowali głównie w polu bądź jako ogrodnicy, w ostateczności nauczyciele prywatni.
        W tym czasie, gdy siedziała i odpoczywała na parkowej ławce, wystawiając twarz do słońca po to, by złapać jakiekolwiek promienie słoneczne, zwróciła uwagę na jeden z przybytków. Po kilkunastu minutach laby wstała i podreptała do zegarmistrza. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ale przetarła je i uszczypnęła się w łokieć parę razy. W sklepie, gdzie kupowało się zegarki bądź oddawało do naprawy, z nosem tuż przy szybie i wzrokiem skupionym na towarze luksusowym, stała sobie... Sabrina. Ta sama, która przebywała z Conchobharem!
- Sab...rina? To ty? Co ty tu robisz? - spytała zdziwiona rudowłosa i czekała na ruch ze strony swojej, miała nadzieję, dobrej znajomej. Ta z kolei w pierwszej kolejności nie wiedziała jak zareagować, ale po krótkiej pauzie, odrzekła do lisołaczki, że Conchobhar jest w pobliżu i szuka osób do grupy badawczej. Lisołaczka starała się ukryć przed nią entuzjazm.
- Ach tak? - Reakcja rudowłosej była jak najbardziej poprawna i wyważona. - To ciekawe... - zamyśliła się, po czym usiadła ponownie na ławce przed, jak się okazało, zegarmistrzem, spoglądając żywo na deptak, po którym spacerowali nieliczni. Przedtem jednak zadała pytanie zegarmistrzowi o możliwość zarobku:
- Przepraszam, czy jest szansa pracy u pana? - Słychać było w jej głosie pewien akt desperacji. Ledwo wiązała koniec z końcem, a na pracę z jej zdolnościami nie było widoków.
- U mnie nie, ale proszę spytać dosłownie obok, pójdzie pani w prawo i ulicę dalej podobno kogoś szukają. Błękitny szyld.
Zrobiła tak jak wskazał zegarmistrz. Chwilę szukała opisywanego miejsca, otworzyła drzwi z uczuciem niepewności i zadała to samo pytanie, które było już jej znaną śpiewką. Owszem, poszukiwano kogoś do malowania drewnianych skrzyneczek, w których panie mogły trzymać biżuterię czy inne kosztowności. Odbywało się to z użyciem specjalnego cienkiego drewienka, barwniki były już przygotowane, wystarczył więc talent plastyczny oraz sprawność manualna. Kharginei, zanim usiadła nieco zmęczona na ławkę, gdzie oczekiwała Sabriny czy krasnoluda, zgodziła się ochoczo na podjęcie zatrudnienia. Pracować będzie trzy razy dziennie bez żadnego poświadczenia, za to z dzienną wypłatą w różnej wysokości. Ubóstwo lisołaczki spowodowało, że nawet nie spytała o wynagrodzenie, będąc wdzięczna za każdy grosz.
Awatar użytkownika
Conchobhar
Zbłąkana Dusza
Posty: 7
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Wędrowiec , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Conchobhar »

Drzemka Conchobara nie trwała długo, a przynajmniej tak mogło mu się wydawać. W rzeczywistości jednak, kiedy Sabrina przyszła go obudzić słońce powoli studziło się już się za linią morza. Krasnolud był nieco zaskoczony widokiem swojej podopiecznej. Poinformowała go, że nastała pora wieczerzy i Leonardo oczekuje go przy swym stole. Co ważniejsze gospodarz nie był sam, miał gościa.
Nie było zatem czasu do stracenia. We dwóch szybko pozbierali cały sprzęt i odnieśli go do karczmy, w której stacjonował Conchobar. Korzystając z okazji krasnolud odświeżył się trochę i przebrał szaty na bardziej adekwatne do zaproszenia. Nie przykładał większej wagi co do koloru i kroju, upewnił się jednak, że wygląda schludnie. Na koniec wypachnił się nieco wodą kolońską i zaczesał grzebykiem rozwichrzone od snu włosy.
Idąc już w stronę posiadłości Leonarda, Conchobar zastanawiał się kim mogła być ów nieznajoma osoba i czy powinien być obecny przy jej wizycie. Sabrina niestety nie znała żadnych szczegółów, poza tym że był to ktoś ważny i związany z ich naukowym przedsięwzięciem. Ta wzmianka wystarczyła jednak, aby zaintrygować krasnoluda. Kiedy dotarli do posiadłości drzwi otworzył im jeden ze służących, a następnie zaprosił ich do środka. Polecił im, aby rozgościli się na moment w holu, gdyż musi poinformować gospodarza o ich przybyciu.
Conchobar dostrzegł wiszącą na haku pelerynę. Wyglądała na wykonaną z materiału o wysokiej jakości. Był ciemnofioletowy i lekko połyskujący, a na brzegach posiadał czarne, misterne hafty. Nie trudno było odnieść wrażenie, że to odzienie należało do kogoś majętnego i lubującego podkreślać swoje dostojeństwo.
Przemyślenia w tej kwestii przerwał mu nieśmiały głos Sabriny.
-Wuju, jeśli to nie problem to dołączę do … - zaczęła, oczywiście mając na myśli siostrę Leonarda, z którą bardzo zaprzyjaźniła się w przeciągu ich pobytu w Trytonii.
On w odpowiedzi uśmiechnął się do niej ciepło i kiwnął głową.
-Leć chyżo moja droga.
Twarz dziewczyny rozpromieniła się niczym słońce w piękny, wiosenny poranek. Szybko czmychnęła w stronę schodów, a gdy stała już na samym ich szczycie pomachała jeszcze do swojego opiekuna, po czym zniknęła w głębi korytarza.
Krasnolud jednak nie długo pozostał osamotniony, gdyż zaledwie kilka minut po odejściu Sabriny w przejściu pojawił się sam Leonardo. Ubrany był w koszulę z nisko wszytymi, szerokimi rękawami ściągniętymi przy nadgarstkach, na którą narzucił modnie skrojoną kamizelkę o głębokim, morskim odcieniu. Złote zdobienia wszyte przy brzegach, oraz perłowe guziki podkreślały opalizującą poświatę materiału. Młody szlachcic prezentował się niezwykle elegancko.
-Ah! Conchobarze, cudownie że już jesteś z nami. Chodź proszę, właśnie podano do stołu. - zawołał gospodarz, wyciągając ramię w zapraszającym geście.
-Z wielką przyjemnością dołączę, powiedz mi tylko proszę kim jest twój zacny gość. Jeszcze dzisiaj rano nie wspominałeś nic o żadnej wizycie.
-To prawda, wybacz mi to lekkie zamieszanie. Spotkanie to nie było niczym pewnym i mój specjalny gość zaskoczył mnie swoim pozytywnym odzewem. Zdradzę ci bowiem, że tak po prawdzie nie sądziłem, że uda nam się skorzystać z takiej szansy, ale po kolei. Wszystko wytłumaczę ci już przy stole.
Gdy weszli do jadalni oczom Conchobara ukazał się suto zastawiony stół, wokół którego rozstawione były tylko trzy krzesła. Na jednym z nich, w bardziej zacienionej części jadalni, siedział tajemniczy jegomość. Pierwszym co rzucało się w oczy była jego wysoka i smukła sylwetka, przywodząca na myśl strzelistą linię.

-Conchobarze, a o to i Hugo Veldon, który pracuje w urzędzie miasta. Przyjaźni się z moim ojcem.
-Miło mi.
-Cała przyjemność po mojej stronie.
-Pan Veldon wyraził żywe zainteresowanie naszym naukowym projektem i jest gotów pomóc w jego realizacji.
-Doprawdy? To niezwykle szczodra propozycja. Czy można wiedzieć, co skłoniło pana do podjęcia takiej decyzji?
-Moim hobby jest zagłębianie się w stare baśnie i legendy, bardzo lubię odkrywać drzemiące w nich tajemnice. Gdy Leonardo przybliżył mi istotę swych badań poczułem się zaintrygowany. Posiada śmiałe podejrzenia o istnieniu przedmiotu, o którym bardzo mało wiadomo. Istnieje jednak kilka starych podań, mających sugerować, że ów artefakt może być prawdziwy. Jego odnalezienie, albo chociaż wskazanie konkretnych, wiarygodnych wskazówek co do jego lokalizacji będzie okryciem na niebywałą skalę. Wiele ekspedycji archeologicznych przed wami już interesowało się tym tematem, ale rzekome istnienie tajemniczej organizacji miało w jakiś sposób utrudniać im odnalezienie jakichkolwiek poszlak. Uważam, że macie szansę osiągnąć więcej, gdyż działacie tylko we dwóch i bez rozgłosu, ale będziecie potrzebować wsparcia. Udzielę go wam, ale jednocześnie chcę stać częścią tego przedsięwzięcia. Oczywiście nie musicie wtajemniczać mnie we wszystko. Badanie i analizowanie pozostawię profesjonalistom, ja pragnę jedynie posiadać pieczę nad tym projektem i świadomość, że będę blisko gdy wielkie odkrycia wyjdą na światło dzienne.

Kolacja nie trwała przesadnie długo. Goście zjedli, trochę lepiej się poznali i w zasadzie każdy był zdania, że należy kończyć posiedzenie. Krasnolud miał poniekąd w tym pewien szczególny powód. Brakowało mu kompana, z którym rozumiałby się bez słów. Cała kolacja wydawała mu się bardzo sztywna i poprawna w szlacheckim rozumieniu. Nie czuł się zbyt swobodnie. Niektóre z jego żartów okazały się nie na miejscu i choć pozostali biesiadnicy byli wyrozumiali i taktownie omijali wszelkie gafy Conchobhara, to jednak odnosił on wrażenie, że nie do końca pasuje do takiego środowiska. Dodatkowo Leonardo zachowywał się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Krasnolud nie jest głupcem i szybko pojął czym jest to spowodowane. Nie miał tego za złe gospodarzowi, natomiast nie zmieniało to w żadnym stopniu jego samopoczucia. Podsunęło mu to jednak pewną myśl, która tym bardziej skłaniała go do szybszego powrotu do domu. Musiał załatwić pewną sprawę, niecierpiącą zwłoki. Kiedy więc kolacja dobiegła końca, udał się jak najprędzej do swojej kwatery. Zasiadł przy stoliku, wyciągnął najlepszy papier jaki miał pod ręką i zaczął starannie kreślić litery. Pisał list, który rozpoczynał się słowami "Droga lisico…". Krasnolud miał wrażenie, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, ma problem z poprawnym formułowaniem zdań. Nawet się nie zorientował kiedy udało mu się osuszyć całą, niewielką beczkę piwa. O upływie czasu, poinformowały go dopiero pierwsze promienie słońca. List był gotowy. Krasnolud zaniósł go karczmarzowi, który na szczęście już nie spał i polecił pilnie go wysłać, najszybciej jak to będzie możliwe. Następnie wtoczył się do swojego pokoju, wgramolił na łóżko i praktycznie kiedy tylko ułożył głowę na poduszce, zasnął.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Kharginei nie powinna mieć wiele oczekiwań względem mężczyzn, tak pomyślała. Zwłaszcza krasnoludów, którzy lubują wpatrywać się w dno kufla, ukazującego się jako okrutna oznaka kończącego się złotego trunku. Kobieta zapracowała się tego dnia porządnie, zatem niemałą niespodzianką był dla niej zapewne list, który otrzymała. Nie lada zadaniem było odszyfrować te dziwne znaczki i zawijasy, co lisołaczka próbowała zażarcie, acz nieskutecznie. Zrezygnowana lisica usiadła na łóżku, zastanawiając się, kto w ogóle mógł napisać do niej list - nie potrafiła niestety odczytać nadawcy, a było już za późno zapytać posłańca. Kharginei miała cichą nadzieję, że to krasnolud się odezwał, dlatego też postanowiła następnego dnia odwiedzić go w pracowni.

        Przynajmniej taki był plan.

***

        Nad ranem Kharginei pognała wpierw do nowo-zdobytej pracy. Z uśmiechem wykonywała wszystkie polecone jej czynności, a gdy tylko zarobiła odpowiednią ilość ruenów, momentalnie pognała do pracowni Conchobhara. Nim jednak zdążyła zrobić te parę kroków więcej, dostrzegła rozgrywającą się w całym mieście panikę. Naprzeciwko miejsca, w którym kobieta miała zastać cel swojej podróży, wybuchł ogromny pożar. Ogień zwrócił uwagę okolicznych sprzedawców, rzemieślników, włóczęg głównie dlatego, że nie wydawał się z całą pewnością naturalny. Kolejny budynek powoli chwytały płomienie, a Kharginei zdążyła jedynie dostrzec swoją dobrą przyjaciółkę - Sabrinę - w całym tym zamieszaniu. Pobiegła do niej, z nadzieją, że uciekną gdzieś w bezpieczne miejsce razem. Tym samym lisica nawet nie spostrzegła, gdy dostarczony do niej list wylądował na bruku, a gorące powietrze powoli zdmuchiwało go z daleka od pożaru.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Trytonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości