Morze CieniaRyzykowny rejs Pokusy

Śródziemne morze, rozciągające się od wschodnich krańców Gór Thargorn, aż po Półwysep Akal. Nie sposób przewidzieć pogody nad tymi przepastnymi wodami. Sztorm może zaskoczyć nawet wprawnych żeglarzy. Wody niedaleko Wulkanów Sori-Andu bywają gorące, tak jak wiatry, te zaś przy Lodowych Pustkowiach potrafią zamarzać nawet przy brzegach i nieść gry lodowe na wschód.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Janko
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rybak
Kontakt:

Ryzykowny rejs Pokusy

Post autor: Janko »

Przygotowania do wyprawy

Łajba bujała się miarowo, brutalnie miażdżąc swym rozmiarem niewielkie fale. Pełny wiatr z niemalże doskonałą siłą pchał okręt naprzód. Załoga Pokusy wyruszyła w rejs wczesnym rankiem. Port Trytoński pozostał jedynie wspomnieniem. Słońce chyliło się ku zachodowi, a wszędzie wokół rozciągała się delikatnie pofalowana tafla, ciemniejącej z minuty na minutę wody. Janko bardzo lubił moment zmierzchu. Wpatrywał się w ogromną, pomarańczową tarczę, znikającą daleko na horyzoncie. Widok ten skłaniał go do refleksji na temat krańca świata. Jako dziecko nasłuchał się przeróżnych historii na temat słońca i księżyca. Nie wierzył jednak w bajki na temat oczu Prasmoka. Wydawało mu się to wszystko jednym wielkim mitem wynikającym z faktu, że nikt nigdy jeszcze nie dotarł to miejsca, w którym słońce stykało się z taflą morza. Jego fantazja podpowiadała mu, że kiedy już zostanie kapitanem, co było jego głównym marzeniem, wypłynie wraz z załogą i dotrze do krańca świata. Wprawdzie inni marynarze nabijali się z niego i wytykali mu, że gdyby było to możliwe, to na pewno ktoś już by tego dokonał, jednak Janko nic sobie z tego nie robił. W pewnym momencie dostrzegł Malfo opierającego się o balustradę i spoglądającego na zachodzące słońce. Szlachcic zapewne był obeznany w wielu dziedzinach, więc mógł wiedzieć coś na temat granic świata. Janko postanowił zapytać i przy okazji zapoznać się z tajemniczym młodzieńcem, który mógł się okazać jego rówieśnikiem.
-Zastanawiałeś się kiedyś gdzie słońce wpada do morza?
Brak odpowiedzi Janko potraktował jako zachętę do rozwinięcia wątku.
-Marynarze mówią, że to tak naprawdę oko smoka, ale ja w to nie wierzę. To na pewno coś innego. Nie wiem co ale myślę, że to tylko zwykła bujda… Tak samo jak to, że nie da się dopłynąć do granicy świata. Że niby w pewnym momencie pojawia się gęsta mgła w której zaczyna się znikać? To niemożliwe. A może jakieś potwory czają się w głębinach i pożerają okręty, które wypłyną za daleko? Kto wie co czai się w morskich głębinach…

Kiedy słońce schowało się za horyzontem nastała nieogarnięta ciemność. Było to zjawisko, trudne do opisania. Noc na lądzie była zupełnie inna niż na otwartym morzu. Światła latarni rozjaśniały jedynie niewielki obszar wokół statku. Dalej mogło znajdować się dosłownie wszystko: ogromne smoki morskie, macki krakenów, szczęki jakichś innych, gigantycznych, morskich bestii… Co tylko podpowiedziała wyobraźnia. Dodatkową grozę wzbudzała morska cisza. Szum fal, łopotanie żagli i pobrzękiwanie elementów metalowych tworzyły specyficzne brzmienie charakterystyczne dla nocnej pory. Większość załogi spała, a odgłosy rozmów pojawiały się naprawdę bardzo sporadycznie. Noc była ciepła, więc Janko postanowił spać na pokładzie. Nie było to nic komfortowego i wielu marynarzy pukało się po czołach, jednak chłopak lubił przebywać na otwartej przestrzeni. Spoglądanie w gwiazdy usypiało go i dawało jakieś dziwne poczucie bliskości z ojcem. Chłopak mocno wierzył, że jego dusza jest gdzieś tam w górze, z jakiegoś powodu. Ktoś kiedyś powiedział mu, że gwiazdy to dusze zmarłych, które obserwują świat z góry. Janko przywiązał się liną na wypadek gdyby z jakiegoś powodu pokład nagle miał się przewrócić do góry nogami, a następnie owinął się szczelnie jakąś niewielką płachtą, którą znalazł gdzieś pod pokładem. Nocny wiatr miarowo dmuchał mu w twarz utrudniając zasypianie.

Poranki na morzu bywają niezwykle chłodne, toteż Janko śpiący na pokładzie obudził się wyjątkowo wcześnie. Ostatnią godzinę snu spędził w trybie czuwającym ze względu na kilku marynarzy, którzy krzątali się przy ożaglowaniu. Nad ranem wiatr zmienił swój kierunek, więc trzeba było odpowiednio dopasować ustawienie żagli. Janko wstał, rozprostował obolały kręgosłup, pozwijał wilgotną narzutę pod którą spał i rozejrzał się dookoła. Panował półmrok, gdyż słońce jeszcze nie pokazało się na horyzoncie. Pozostała część załogi powinna już niebawem zacząć wstawać, dlatego nie było zbyt wiele czasu. Janko musiał przygotować śniadanie dla kapitana i pierwszego oficera oraz dla reszty załogi. Na szczęście Dezerter i Chyży nie byli jakimiś szczególnie wybrednymi smakoszami, jeśli chodzi o kuchnię na pełnym morzu. Ich jedynym wymaganiem było to, by posiłek był jadalny i nie powodował zatrucia pokarmowego. Praca kucharza okrętowego nie była łatwa. Członkowie załogi potrzebowali mnóstwo energii do pracy. Zapasy żywności były ograniczone, trzeba było dobrze zaplanować i oszacować co i jak ugotować, żeby jedzenia wystarczyło dla wszystkich, żeby jak najmniej produktów uległo zepsuciu, a także trzeba było umiejętnie przygotować potrawy w taki sposób, by nie otruć nimi załogi - w szczególności pierwszego oficera i kapitana. Janko udał się pod pokład. Musiał przemyśleć co można byłoby podać załodze. W pierwszej kolejności należało się pozbyć produktów, które szybko mogły się zepsuć. Dwie ukradzione beczki koziego mleka, każda o pojemności niecałych dwóch wiader, a do tego wór starej, prawdopodobnie jeszcze nierobaczywej owsianki z dodatkiem otręb mogły stanowić bazę. Janko po kolei zaniósł składniki do kambuza. Ustawił kocioł na palenisku, rozpalił pod nim niewielki ogień i wlał do środka mleko. Po chwili wsypał owsiankę i zaczął mieszać. Ogórki kiszone niestety nie mogły sprawdzić się w tym przepisie, natomiast zdecydowanie można było wykorzystać jedną z kilku kiści bananów. Owoce te po pierwsze zagęściłyby mleczną zupę, a po drugie dodały jej słodyczy. Nie wiedzieć czemu banany dawały też spory zastrzyk energii. Janko poczekał aż owsianka zagotuje się, po czym zgasił ogień i poszedł do magazynu. Znalazł banany leżące w wiklinowym koszu, zabrał ze sobą na oko kilkanaście sztuk i wrócił do kambuza. Obieranie nie stanowiło większego problemu, gorzej było z ugnieceniem ich na jednolitą papkę. Janko uporał się z tym jednak dość szybko, a następnie przerzucił zawartość do gorącej jeszcze owsianki. Przemieszał wszystko dokładnie. W powietrzu unosił się słodki, mleczny zapach. Janko wiedział, że większość piratów nie będzie zachwycona mdłą, słodkawą breją, jednak miał to głęboko w poważaniu. Jeśli komuś nie będzie pasować, może po prostu nie jeść. Dzisiejsza racja śniadaniowa i tak prezentowała się dość okazale: bananowa owsianka na kozim mleku, do tego garść orzechów i dwa suchary. Teraz pozostało już tylko przygotować śniadanie dla kapitana i pierwszego oficera. Janko postawił na sprawdzony przepis, czyli jaja mewie smażone na smalcu z dodatkiem suszonej wołowiny. Przepis banalnie prosty, smaczny i szybki. Już po chwili Janko niósł gorącą jajecznicę i suchary do kajuty kapitana. Dezerter i Chyży czekali już na posiłek. Młody kuk postawił tacę na stoliku, życzył smacznego i już miał wracać do siebie, jednak kapitan miał jeszcze do niego jedną sprawę.
-Janko! Pochwalam twój ryzykowny plan. Ufam, że wiesz co robisz i zdajesz sobie sprawę, że jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, to ty będziesz się tłumaczył przed załogą.
Kapitan słynął ze swojego mrożącego krew w żyłach spojrzenia. W tym momencie obdarzył nim młodego kucharza, który poczuł się tak, jakby był liderem buntu załogi. Był to jednak swego rodzaju straszak, więc oblicze kapitana po kilku sekundach złagodniało.
-Chyży przydzieli ci kogoś do pomocy w kuchni.
Wspomniany pierwszy oficer wypuścił nosem dym palonego skręta. Spojrzał na Janko znudzonym wzrokiem, sprawiając przy tym wrażenie, jakby miał do czynienia z natrętnym żebrakiem, który próbuje wyłudzić od niego ruena.
-Zwierzęta... Któryś zwierzołak ci pomoże. Nie mam teraz głowy do tego, jajecznica stygnie. Smaku za grosz, to niech chociaż ciepła będzie. Kapitanie jedzmy już!
Cięta uwaga na temat jakości potrawy spotkała się z pozytywną reakcją kapitana, który prychnął lub chrząknął nieznacznie. Janko nie był w stanie określić.
-Dobra Kingston! Smaruj do garów!
-Aj! Aj! Kapitanie!
Chłopak pospiesznie opuścił kajutę kapitana. Pod kambuzem zebrała się już spora część załogi. Słychać było pogwizdywanie i inne prostackie dźwięki wydawane przez niecierpliwiącą się piracką brać. Kuk musiał zdecydowanie przyspieszyć z wydawaniem posiłków. Słońce już dawno stało nad horyzontem. W głowie Janko pojawiło się jedno pytanie: który zmiennokształtny zostanie jego pomocnikiem?
Awatar użytkownika
Malfo
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Szlachcic , Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Malfo »

Wszystko miało pójść gładko, bo plan był przecież prosty. Jak zwykle jednak całość prezentowała się dobrze tylko na papierze, a praktyka kulała jak stary, juczny osioł wspinający się po górach Dasso.
Malfo nie przewidział faktu, że większość osób z załogi wolałaby rzucić się wprost na sztormowe fale niż mieć z nim cokolwiek wspólnego. Co prawda zdawał sobie sprawę ze sporej niechęci co do jego osoby, ale nie przypuszczał, że wszyscy będą mieć co do niego takie wrogie nastawienie.
Z racji przesunięcia daty odpływu, skorzystał z okazji, i ku swojej wielkiej niechęci, pochodził nieco po tutejszych karczmach. Próbował szukać potencjalnych sojuszników, ale szybko stracił jakąkolwiek motywację. Na początku celował w osoby młode takie, które posiadały słabą i niestabilną pozycję na statku. Malfo wydawało się, że ci gorzej traktowani mogliby chcieć utrzeć nosa starszym stażem i wspiąć się wyżej na pokładowej drabince hierarchii. Zawiódł się jednak, dostrzegając, że wszyscy ci świeżo zaciągnięci do służby majtkowie goreją zapalczywą obsesją na punkcie Lockharta i służby na jego łajbie. W pozostałych piratów zaś wpatrywali się jak w obrazek i robili wszystko, aby jak najbardziej im się przypodobać. Kiwali głowami na wznak, gdy tylko któryś ze starszych się odezwał. Nie posiadali własnego zdania, nie przejawiali oznak ambicji, czy choćby chęci zwykłego, młodzieńczego buntu. Wtedy Malfo po prostu ich skreślił. Stwierdził, że wolałby już tonąć, niż poprosić któregoś z nich o pomocną dłoń. Choć, sądząc po spojrzeniach, jakie na nim spoczywały i tak nikt nie zechciałby rzucić w jego stronę, choćby zwykłego skrawka liny.
Każdy widział w nim przyczynę wszelkich nieszczęść, począwszy od zostania pomysłodawcą całej tej wyprawy, niechybnej ucieczki syreny i rozsierdzenia kapitana, po szereg pomniejszych niepowodzeń, takich jak choćby rany i skaleczenia członków załogi, których nabawiali się przy pęknięciu akwarium. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że w żaden sposób nie mógł ukryć swojego szlacheckiego pochodzenia.
Nie miał żadnego wpływu na to, jak po wejściu na pokład kapitan zaanonsował jego osobę. Oczywiście spodziewał się, że nie wyniknie z tego nic dobrego i nie pomylił się. Lockhart wystawił mu dość odstręczającą laurkę, przedstawiając go jako synalka bogatego i znamienitego lorda. Dodał też, że Malfo rzekomo z nudów i za pomocą finansową tatusia wyrusza na wyprawę wiedziony żądzą przygody i przeświadczeniem o własnej nieomylności. Jak można było się domyślać, niechęć pozostałych gwałtownie wzrosła i wyszła poza prognozowaną skalę.
Dlatego właśnie pierwszy dzień Malfo na statku nie minął mu nazbyt przyjemnie. Na szczęście w całej tej sytuacji znalazły się dwa plusy. Pierwszym była obecność jego chowańca. Kiedy tylko weszli razem na pokład w oczach wszystkich, nawet tych najbardziej doświadczonych i zaprawionych w boju piratów, zalęgł się strach. Reakcja w pełni uzasadniona, gdyż Vralthak wyglądał jak kreatura wyjęta z najgorszych koszmarów. Swoją posturą nie budził większych obaw, posiadał ciało przypominające sylwetkę myśliwskiego charta. Skórę miał jednak pomarszczoną, chorowicie żółtą, miejscami odznaczoną bliznami, brodawkami i brzydkimi sińcami. Poruszając się po pokładzie, pozostawiał na deskach zadarcia od długich szponów. Przerażał też jego pysk, gdyż przypatrującym mu się wścibski gapiom posyłał szeroki, groteskowy uśmiech ozdobiony długimi, ostrymi i nierówno nachodzącymi na siebie zębami. Ktoś z tłumu stwierdził, że jego uzębienie przypominało to od piranii. Malfo słusznie mu przytaknął i na odchodne dodał, że szczęki Vralthaka zaciskają się dziesięć razy mocniej.
To małe przedstawienie w pełni wystarczyło. Od razu cała załoga zbuntowała się i dała jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru spać w jednym pomieszczeniu z nim i jego bestią. Wszyscy skandowali tak długo, aż pierwszy oficer Chyży w końcu nie miał wyjścia i przydzielił Malfo maleńką kajutę służącą za magazyn. I to był właśnie drugi plus, bo choć pokój był ciasny i zagracony, to zyskiwał w nim jedną z najcenniejszych dla niego korzyści, prywatność.
Rozlokował się w nim bez większych przeszkód. Większość bagażu pozostawił skrzętnie poukładane w walizkach, tylko te najpotrzebniejsze rzeczy położył na skrzynkach, aby mieć je pod ręką. Spał na hamaku rozwieszonym po przekątnej pomieszczenia. Po tylu latach wędrówki zdążył odzwyczaić swój kręgosłup od wygód dworskich łóżek. Dalej za nimi tęsknił, ale potrafił też docenić chwile takie jak ta, kiedy uzmysławiał sobie, że nie będzie zmuszony spać na podłodze. Vralthak także polubił hamak i spędził w nim większość dnia. Od początku uważał pływanie na statku za bardzo uciążliwe, a gdy tylko znaleźli się na otwartych wodach, Malfo zaobserwował u niego typowe objawy choroby morskiej. Na szczęście jeszcze nie wymiotował, choć młody panicz przewidywał, że to tylko kwestia czasu. Gdyby tylko Vralthak wyszedł na pokład i zorientował się, że w oddali nie widać zarysu horyzontu to z całą pewnością zmasakrowałby deski pokładu paskudnie cuchnącą breją wyskakującą z jego wnętrza. Malfo od rana z niego naigrawał, bo jak to możliwe, że tak potężna, pradawna istota zrodzona z magii mogła cierpieć na taką zwykłą, ludzką przypadłość?
Zaprzestał rzucania kąśliwymi uwagami dopiero, gdy zaczął odczuwać lekki dyskomfort z przebywania w tak małej kajucie. Próbował wytrzymać na tyle na, ile było to możliwe, ale kiedy dopadły go duszności, a jego ciało oblała pierwsza warstwa zimnego potu, postanowił wyjść się przewietrzyć.
Wygładził materiał spodni i poprawił mankiety. Jego strój przygotowany na rejs składał się z wygodnych ciemnych szarawar, butów z wysokimi cholewami wykonanych z twardej, nieprzemakalnej skóry oraz zwyczajowej białej koszuli i narzuconej nań kamizelki o modnym kroju. Stwierdził bowiem, że skoro i tak już nie wyprze się swoich korzeni, to jak na kapryśnego szlachcica przystało, będzie prezentował się w eleganckich strojach niezależnie od sytuacji. Co jednak liczyło się dla niego najbardziej, w aspekcie praktycznym ubiór ten spełniał wszystkie potrzebne wymogi związane z trudnymi, morskimi warunkami. Cenną księgę trzymał oczywiście przy swym boku jak zwykle przypiętą do pasa. Wiele zapewne uzna to za podejrzane, ale niewiele go to obchodziło.
Dla niego liczyło się tylko to, że była bezpieczna.


Kiedy wyszedł na pokład, słońce schylało się już ku granicy morza. Niebo było bezchmurne, w ognistych barwach pomarańczy, które zaróżowiały się przy krańcach. Malfo postąpił kilka kroków i zatrzymał się przy burcie. Wilgotna, słona bryza schodziła jego twarz i sprawiła, że kilka jego pojedynczych loków przykleiło mu się do skroni. Kilka osób uwijało się tu i ówdzie operując przy linach, a on przyglądał się im badawczo. Wyprawę tę uznał za okazję do pogłębienia swojej wiedzy z dziedzin żeglugi. Jego wiedza w tym zakresie była mała, by nie powiedzieć, że praktycznie nikła. Obserwowanie ludzi trudniących się w tym fachu od lat traktował jako najlepszy i najszybszy sposób do nauki.
Miał też nadzieję, że tym razem nie spotka nigdzie kapitana. W przeciągu całego dnia Malfo wyszedł na pokład dokładnie dwa razy i w obu przypadkach dane mu było stanąć twarzą w twarz z Lockhartem. Uznał to za wyjątkowo paskudny pech, bo z tego, co podsłuchał u innych, Dezerter wychodził ze swej kapitańskiej kajuty tylko po to, żeby rozprostować kości.
-Panie kapitanie... - witał się wtedy Malfo, kłaniając głowę.
Lockhart za każdym razem uśmiechał się z tym typowym dla niego poczuciem triumfu i nic nie odpowiadając, po prostu kontynuował spacer. Pozostali podpatrujący się ich spotkaniu również wykrzywiali usta w szyderczym geście, choć niektórzy wyglądali też na nieco zawiedzionych. Zapewne liczyli, że młody szlachcic wykaże się brawurą i nie potraktuje posady kapitana z należytym szacunkiem. A Malfo przecież nie był głupi i wiedział, jak powinien zachowywać się na statku tak, aby nie napytać sobie jeszcze większej biedy, przynajmniej do pewnego momentu. Sądził bowiem, że to dopiero początek ich wyprawy i jeszcze nadarzy się okazja, aby zaprezentować wszystkim swoją sztucznie rozegraną dworską kokieterię. Do tego czasu ustępował miejsca Lockhartowi, Chyżemu i Kordalowi, którego miał okazję poznać dopiero na statku. Kordal Perere okazał się kwatermistrzem i to właśnie jego, jako jedynego z całej zarządzającej statkiem trójki, Malfo darzył jako takim szacunkiem, który można było określić mianem autentycznego. Mahińczyk wyglądał bardzo dziko i nieokrzesanie, ale kupił sobie sympatię panicza stabilnym spokojem, z jakim wykonywał swoje obowiązki. Sprawiał wrażenie kogoś, kogo trudno wyprowadzić z równowagi, a co za tym idzie nie używał niepotrzebnej agresji słownej, która jak zauważył Malfo, była bliska pozostałym piratom.
Dalszy ciąg rozmyślań przerwało mu pytanie, najpewniej zaadresowane do niego. Przy burcie nie było bowiem nikogo więcej, tylko on i młody pirat, który znalazł się obok niego znienacka. Malfo rozpoznał w nim osobę, z którą zderzył się dzień wcześniej.
-Zastanawiałeś się kiedyś, gdzie słońce wpada do morza?
Brew Malfo drgnęła spazmatycznie. Bezpośredniość, z jaką zostały wypowiedziane te słowa, sprawiły, że odczuł potrzebę odwrócenia się za siebie i upewnienia się, że tuż za nim stała jakaś osoba, do której ten małolat mógłby się tak zwrócić. Nie zrobił tego jednak, bo dobrze wiedział, że stali tam sami i wolał nie podsycać niepotrzebnie swojego zirytowania.
-Marynarze mówią, że to tak naprawdę oko smoka, ale ja w to nie wierzę... - kontynuował bezrefleksyjnie, a Malfo postanowił wysłuchać go do końca, choćby przez wzgląd na zwykłą uprzejmość. - ...To na pewno coś innego. Nie wiem co ale myślę, że to tylko zwykła bujda… Tak samo, jak to, że nie da się dopłynąć do granicy świata. Że niby w pewnym momencie pojawia się gęsta mgła, w której zaczyna się znikać? To niemożliwe. A może jakieś potwory czają się w głębinach i pożerają okręty, które wypłyną za daleko? Kto wie, co czai się w morskich głębinach…
Urwał i utkwił rozmarzone spojrzenie w linii gasnącego horyzontu.
Malfo wykorzystał jego zamyślenie i przyjrzał mu się uważniej. Choć wcześniej minęli się, tylko przelotnie, to dobrze zapamiętał szczególne cechy jego wyglądu, jasnoniebieskie oczy i rude włosy, które w świetle zachodzącego słońca wydawały się wręcz ogniste. Biła od niego nieskrępowana, młodzieńcza radość i wręcz niezłomna zaciętość do działania. Zapewne był typem osoby, która nie mogła na długo usiedzieć w jednym miejscu.
Ten widok beztroskiego pirata przywołał w Malfo wspomnienie jego samego, gdy jeszcze mieszkał w rodzinnej posiadłości. Nie uważał, żeby on i ten młodzian byli do siebie podobnie, wręcz przeciwnie różniło ich absolutnie wszystko, poza jednym. Pragnieniem wolności, które wręcz iskrzyło się w ich spojrzeniach.
I chyba właśnie dlatego postanowił udzielić odpowiedzi.
-Studiowałem na... - wielu uniwersytetach, chciał dokończyć, ale w porę zorientował się, że prawda ta znacznie mijała się z jego młodzieńczym wyglądem. Postanowił szybko się poprawić - ...Na znanym uniwersytecie. Spotkałem wielu znamienitych uczonych, którzy również dociekali prawdy na temat granic świata, żaden z nich jednak nie odważył się potwierdzić tej teorii, a wiesz dlaczego? - spytał, a pirat zastanowił się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. Malfo odwrócił głowę i utkwił spojrzenie w mętnej, pomarszczonej tafli wody. - ...Bo, choć uznają się za światłych i oczytanych w każdym z nich, z osobna, kiełkuje lęk, że w legendzie tej znajduje się jakieś ziarnko prawdy. Wielu przecież posiada wystarczającą wiedzę i fundusze, aby zorganizować wyprawę i dociec prawdy, ale zamiast tego wolą przebywać na uczelniach i kłócić się o nieuzasadnioną rację. A świat potrzebuje wielkich odkrywców takich, których ciekawość zwyciężałaby nad pierwotnym lękiem przed nieznanym. Granice naszej krainy to tylko umowne pojęcie, bo nikt nigdy tak naprawdę ich nie potwierdził, więc jeśli uważasz, że poza nimi może się coś znajdować, to stań się takowym odkrywcą, pierwszym, który będzie w stanie potwierdzić lub obalić legendę o śnie Prasmoka. Jeśli ci się to uda, pamięć o tobie i twoich dokonaniach nigdy nie zniknie, będzie wieczna, a jeśli nie... to przynajmniej oddasz życie w imię własnej idei, a to przecież zawsze szlachetna śmierć.
Kończąc swój wywód, spojrzał ponownie na młodziana i dostrzegł zdziwienie wymalowane na jego twarzy. Zapewne nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi i to jeszcze takiej wyczerpującej. Malfo również poczuł się skołowany swoją wylewnością. Żyjąc samotnie, już zapomniał, jak bardzo lubił uzewnętrzniać swoje spostrzeżenia. Dopiero wtedy przypomniał sobie, jak bardzo powinien na to uważać.
Z kolei pirat najwidoczniej odebrał to za zachętę do kontynuowania rozmowy. Jego usta uchyliły się z zamiarem zadania kolejnego pytania, ale Malfo zgrabnie postanowił ostudzić jego zapał. Dobrze wiedząc, co mogło chodzić mu po głowie, od razu przemówił.
-Uprzedzę twoje pytanie, nie. Nie uważam się za odkrywcę. Kierowanie się ryzykiem i impulsywną ciekawością nigdy nie leżało w mojej naturze... - przyznał, ale dopiero gdy wypowiedział te słowa, przypomniał sobie, że sposób, w jaki przyszło mu żyć, zagwarantowało mu wiecznie nienasycony głód wiedzy. Tego faktu nie mógł się tak po prostu wyprzeć. - ...Nie boję się granic. Respektuje je nie mniej, jeśli trzeba, przekroczę każdą z nich dla osiągnięcia własnych korzyści. Między innymi dlatego właśnie znalazłem się na tym statku...
W tej samej chwili, w której skończył mówić, za ich plecami rozległ się tubalny, marudny głos.
-Hej! Janko! Kiedy w końcu będzie kolacja?
Obydwoje odwrócili się i ujrzeli dwóch tęgich osiłków. Byli łysi, posiadali liczne tatuaże zdobiące odsłonięte torsy i co ciekawe nie istniała możliwość, aby odnaleźć jakiekolwiek różnice w szczegółach ich twarzy. Bliźniacy, stwierdził w myślach Malfo. Na ramionach nieśli wory, wyglądające na bardzo wymagający ciężar.
-Właśnie! Padamy z głodu. - dodał ten stojący z lewej strony.
Panicz wrócił spojrzeniem do Janka ciekaw jego reakcji. Chłopak zrobił minę, jakby faktycznie zapomniał o swoim najważniejszym zadaniu na statku i bez słowa pożegnania po prostu ruszył szybkim krokiem w stronę klapy prowadzącej pod pokład.
Malfo natomiast odprowadził go zaintrygowanym wzrokiem. Kuk, pomyślał i w momencie pojął, jak ważne mogły być dla niego dobre stosunki z Janko. Dostęp do talerzy z posiłkami dla całej załogi, w tym samego kapitana jawiły mu się jako prawdziwa wygrana na loterii. W końcu był uzdolnionym trucicielem i eliksiroznawcą. Przez lata opanował przemycanie substancji w jedzeniu do takiego poziomu, że nawet królewscy degustatorzy i podczaszy nie potrafili wyczuć w nich niczego niepokojącego. Oszukanie takiego chłystka jak Janko nie było dla niego żadnym wyzwaniem.

Znajdując się już pod pokładem Malfo zmierzał w stronę swojej kajuty. W pewnym momencie jego uwagę przykuło jedno pomieszczenie pozbawione drzwi. W ich miejscu znajdowała się podziurawiona płachta, która odsłaniała wnętrze. W małym pokoiku czaiły się rosłe sylwetki zwierzoludzi. Zapewne również napędzili wszystkim stracha i nie pozwolono im przebywać w tym samym pokoju co reszcie załogi.
Malfo zatrzymał się zaciekawiony, gdy zorientował się, że wilkołaczyca i niedźwiedziołak klęczeli nad skuloną sylwetką tygrysiej panny. Wszyscy trzej mieli zaniepokojone miny. Zrozumiał ich obawy w momencie, w którym spostrzegł zakrwawiony bandaż ciasno oplatający ramię zmiennokształtnej siedzącej na podłodze. Ten widok zrodził mu w głowie pewien plan.
Odwrócił się w ich stronę, starając się nie nadepnąć na próg wejścia. Zakładał, że byli mocno terytorialni i mogli różnie zareagować na jego bezpodstawne naruszenie dzielącego ich dystansu.
Niedźwiedziołak wstał, a z gardła uciekło mu ostrzegawcze warknięcie. Malfo nie ruszył się o krok, ale wyraźnie poczuł zimne dreszcze przebiegające mu po kręgosłupie.
-Wasza towarzyszka jest ranna. Ukończyłem studium medyczne trzeciego stopnia, mogę ją opatrzyć. - zaproponował i zawiesił swoje spojrzenie na człowieczym niedźwiedziu. Wydawało mu się, że to właśnie on sprawował opiekę nad dwójką kobiet.
Nieoczekiwanie jednak to kobieta-wilk wstała i położyła ręką na ramieniu przyjaciela, uspokajając go. Następnie podeszła bliżej Malfo, w którym wszystkie mięśnie spięły się, gotowe do nagłej ucieczki. Ta dziwna, wynaturzona anatomia jej ciała odstręczała go i napawała niepokojem. Zaskoczyło go jednak spojrzenie, jakim go uraczyła. Miała ładne, błękitne oczy, zdecydowanie ludzkie, emanujące spokojem i mądrością.
Uśmiechną się do niej uprzejmie. Vralthak sugerował, że powinien spróbować ich opłacić i tym samym przekabacić na swoją stronę. Jednak rana jednego z nich i rażący brak medyka w szeregach załogi dawał Malfo możliwość przekonana ich do siebie w inny sposób. Mógł ich od siebie uniezależnić. Jeśli tylko pozwolą sobie pomóc, rzecz jasna.
A sądząc po minie wilczej damy, ta znała już odpowiedź.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Pogoda to kapryśne stworzenie, pomyślał sobie Dezerter, kapitan niesławnej Pokusy, kiedy podczas swojego rutynowego porannego obchodu dostrzegł na horyzoncie ciemniejącą, szybko przemieszczającą się plamę. Niby nic wielkiego, na otwartych wodach nie było dnia bez porządnego sztormu i burz z piorunami, jednak nie każda z nich potrafiła zabarwić niebo na kolor zbliżony do węgla. Starzy marynarze nadali takiemu zjawisku miano "Sennej Powieki" ponieważ tak jak zamknięcie oczu okrywa człowieka ciemnością przed snem, tak samo pewne huragany robiły to z dniem. Najważniejsze to nie popadać w panikę, tak jak właśnie robił to Dezerter dopalając cienkiego skręta i ciskając jego niedopałkiem wprost w spienione fale, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z chmur. Następnie, jakby od niechcenia, odwrócił się na pięcie i krótkim gestem ręki przywołał do siebie pierwszego oficera.
- Najpierw bogaty paniczyk w świecącym od złota kubraczku i ludziopodobny zwierzyniec pod pokładem, a zaraz potem Senna Powieka ledwo wyszliśmy w morze - zaczął swoją wypowiedź, zagryzając lekko wargi. - Czy myśmy zrobili coś złego, że los tak nas doświadcza?
- Ostatnio przepijamy większość zarobionych pieniędzy - zauważył z udawaną złośliwością Chyży, po czym obaj mężczyźni roześmiali się pod nosem.
- Wszystkie ręce na pokład! - nakazał Dezerter, zacierając własne - Nawet ten paniczyk i zwierzaki. Każdy ma się obwiązać liną do głównego masztu lub burt. Zabezpieczyć ładunek. Wszystko co nie jest przybite do podłogi i się rusza, ma przestać to robić. Trochę nami porzuca.
- Aj aj kapitanie - odpowiedział Chyży i ruszył poganiać załogę.
Kapryśność pogody nie dała im jednak zbyt wielkich forów. Ledwie podmuch nagrzanego powietrza zdąrzył musnąć wąsy Dezertera, w Pokusę, niczym taran, ocean uderzył wszystkim, co miał. Najpierw usłyszeli ryk wiatru i trzeszczenie olinowania, później głuche walnięcie kafara, które okazało się zwykłą falą uderzającą o dziób.
Woda chlusnęła na wszystkie strony i siłą, bez najmniejszego oporu, wdarła się na pokład, wytrącając z równowagi połowę walczących z żywiołem marynarzy. Przekleństwa i złe wróżby zabrzmiały donośniej niż największe żeglarskie pieśni, kiedy trzy tuziny ludzi raz po raz ciągnęło za liny, zagryzając wargi do krwi.
- Zwijać żagle! - ryczał Chyży, starając się nie wpaść na nikogo, co było raczej dość trudnym zadaniem. - Zamykać luki!
- Fala z prawej! - przebiło się przez harmider, jednak o kilka sekund za późno.
Spieniona woda, wysokości kilkupiętrowej, czarodziejskiej wieży jak z bajek wzniosła się nad okrętem, by w następnej chwili runąć jak najzywklejszy domek z kart. Z tą różnicą, że karty nie mają w naturze niszczenia wszystkiego na swojej drodze, nawet jeśli mają ku temu okazję. Ta akurat miała i nic nie wakazywało na to że odbędzie się bez bólu.
Ostatnią rzeczą, jaką zdąrzył zrobić Dezerter to sprawdzić czy lina w pasie trzyma dostatecznie pewnie, zanim hektolitry wody uderzyły nim o burtę, odbierając resztki oddechu. Czas jakby na chwilę zwolnił, każda kropla deszczu, wydawało się, patrzyła na niego i szyderczo się uśmiechała, odbijając w swojej malutkiej tafli obraz tonącego okrętu - wizja krótkiego i raczej nieuniknionego finału w starciu z potęgą oceanu. Który mimo to nie nadszedł. Zamiast dłoni śmierci, ku Dezerterowi pomknęła wielka niedźwiedzia łapa, podrywając go całego z desek jakby był szmacianą lalką.
- Chciał pan mieć wszystkie sprawne ręce na pokładzie - usłyszał, dostrzegając jak banda "przeklętych" zwierzoludzi wraz z bogatym paniczykiem pomaga stanąć na nogi co bardziej obitym marynarzom.
- Cholera! - zaklnął kapitan w odpowiedzi, jakby słowo "dziękuję" było żyletką mającą pocharatać mu gardło.
W następnej chwili stał już na mostku, gdzie sternik ze wszystkich sił starał się nie puścić koła, kiedy obok uderzyła zbłąkana błyskawica.
- Trzymaj kurs na środek huraganu! - wykrzyczał Dezerter, jednak po minie tamtego zrozumiał, że za bardzo musi dzwonić mu w uszach. Wskazał więc palcem kierunek i przeżegnał się do wszystkich znanych mu bogów.
Wtedy nagle nadeszła fala większa niż poprzednie, celując spienionymi szczytami w okręt, jakby były to kły morskiej bestii. Panika ogarnęła okręt szybciej niż jedno uderzenie serca, każdy z odrobiną oleju w głowie zaczął się przywiązywać do czegokolwiek, czemu nie groziło nagłe oderwanie się od statku.
Który na kilka długich sekund znalazł się nagle pod wodą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Morze Cienia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości