Szepczący LasPoprzez knieję

Utopijna kraina druidów, zwierząt i wszystkich baśniowych istnień. Miejsce przyjazne dla każdego stworzenia. Ogromny las położony w górskiej dolinie, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje.
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Poprzez knieję

Post autor: Valerian »

        Początkowo przybycie do Szepczącego Lasu nie zwiastowało niczego dobrego. Nie dość, że cały dobytek wilkołaka i małej półelfki został skradziony, a część przywłaszczył sobie jakiś niedźwiedź przez nieuwagę zmiennokształtnego, to jeszcze z nim samym zaczęło się dziać coś niedobrego. Pokłócili się i z tego powodu dziewczynka została zostawiona na pastwę losu po środku gęstej puszczy. Kilka razy groziło jej niebezpieczeństwo ze strony jej pół dzikiego przyjaciela, lecz jak się dość szybko okazało, Valerian nie był w pełni świadom tego co robił - był pod wpływem czarów maga, który odebrał jego człowieczeństwo i przemienił w niebezpieczne zwierzę. Gdyby nie pomoc mieszkających w okolicy driad, Nevan prawdopodobnie zginęłaby w paszczy swojego opiekuna i najlepszego przyjaciela, a on sam nadal byłby śmiercionośną, bezmyślną marionetką w rękach szalonego czarownika. Oczywiście za pozbycie się zagrożenia odpowiedzialne był również tutejszy leśny duch, który mianował Valeriana na swojego strażnika, dając mu błogosławieństwo oraz Deidre na swoją opiekunkę.
        Od tych dramatycznych wydarzeń minął miesiąc. Driady przyjęły wilkołaka i dziewczynkę do swojej wioski i w każdej chwili mogli liczyć na ich pomoc. Valerian pomagał naturiankom w ochronie lasu i wszystkich jego mieszkańców przed kłusownikami, zagubionych wędrowców, czy przejeżdżające karawany kupieckie strzegł przed bandytami i odprowadzał na odpowiedni szlak, przy czym nie można zapomnieć, że największym priorytetem było dla niego pilnowanie, by nikt nawet nie próbował zbliżyć się do sanktuarium Ducha Lasu, Mörskrika, a tym bardziej zakłócać jego spokój. W tym czasie mała Nevan pobierała nauki od Pani Malwy oraz innych driad, a gdy nie przyswajała nowej wiedzy, bawiła się ze swoimi rówieśniczkami. Mimo tego, że nie była driadą, nie została przez nie odrzucona i wszystkie zaopiekowały się nią jak jedną ze swoich. Powiedzieć, że dziewczynka była najszczęśliwszą osobą na Łusce, to jak nic nie powiedzieć.
        Właśnie z tego powodu Valerian nie miał serca zasugerować dziewczynce, że będzie musiał opuścić wioskę driad na jakiś czas. Nikogo w sumie o tym nie informował w obawie, że mogliby próbować go zatrzymać, albo zabroniłyby mu wracać. Jedynie Pani Malwa, najstarsza ze wszystkich driad w tej wiosce, wiedziała o planach zmiennokształtnego i obiecała, że osobiście zajmie się pozostawioną tutaj Nevan, podczas gdy wilk będzie w trakcie swojej podróży. Doskonale rozumiała uczucia wilkołaka, który po odzyskaniu swoich wspomnień z tego kim był przed przemianą, po prostu musiał wrócić w rodzinne strony i sprawdzić jak się miała jego rodzina. To właśnie ona zaproponowała, by mężczyzna opuścił wioskę w środku nocy, gdy wszyscy będą spać i żeby nie pokazywał się w swojej ludzkiej postaci. Zwłaszcza w pobliżu celu swojej podróży. Pomogła przygotować mu odpowiedni ekwipunek na drogę i nawet odprowadziła go kawałek do umownych granic ich gaju, życząc mu spokojnej podróży i szybkiego powrotu do ich wioski.
        Minęło kilka dni od jego wyruszenia i siedział właśnie przed rozpalonym przez siebie ogniskiem, susząc swoje szare futro i piekąc na ogniu kilka ryb, które udało mu się złapać z niemałym trudem. Zastanawiał się jak bak bardzo Nevan musiała go w tej chwili nienawidzić i jak bardzo była na niego obrażona, że w ogóle jej nic nie "powiedział". Zabawne, że nawet nie potrzebował faktycznie usłyszeć reprymendy ośmiolatki, by i tak mieć ogromne wyrzuty sumienia. Ba! Powoli żałował, że w ogóle wyruszył w tę podróż. Pierwszy raz odkąd spotkał Nevan, ruszył w drogę bez niej. Zawsze byli nierozłączni, była jego jedyną przyjaciółką, a dodatkowo jej ojciec przed swoją śmiercią powierzył mu opiekę nad dziewczynką. Czuł się ogromnie samotny, gdy nie było jej przy nim, ale wiedział, że to było najlepsze rozwiązanie. W końcu przecież Nevan znalazła swoje miejsce na ziemi i dawno upragniony dom.
        Westchnął lekko przygnębiony i sięgnął włochatą, zakończoną pazurami dłonią po jeden z patyków, na który nabita była piekąca się od jakiegoś czasu ryba. Mógł zjeść surowe, nie byłoby to dla niego żadnym problemem, jednakże ciężko się wyzbyć starych przyzwyczajeń, zwłaszcza, że mała półelfka nie raz się pochorowała przez zjedzenie surowego mięsa, gdy jeszcze razem podróżowali.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Dobry duch o imieniu Wanda czuł nadchodzące zmęczenie swojego naczynia. Dziewczyna, choć zaprawiona w długich podróżach, też miała swój limit wytrzymałości. Jechała konno już wiele godzin bez odpoczynku. Spojrzała w niebo, by ocenić ile jeszcze jej zostało do zapadnięcia zmroku. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wiedzieć, że po nocy wędrówka w obcym terenie nie była najmądrzejszym pomysłem. A na to się zanosiło. Wanda pociągnęła nosem, czując w nozdrzach nadciągający chłód i rześkość powietrza nierozerwalnie związanego ze zmrokiem. Noc była tuż tuż. Trzeba było się zatrzymać i przygotować coś na kształt obozowiska.
        - Stój - powiedziała do wierzchowca, jednocześnie ciągnąc za wodze.
Zwierzę jakby na przekór przeszło jeszcze kila kroków, zanim posłusznie się zatrzymało. Dziewczyna stęknęła, podnosząc obolały zadek z siodła. Przerzuciła nogę nad zwierzęciem i zeskoczyła na ziemię. Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w Szepczącym Lesie, rosnącym w centralnej części Alaranii, mniej więcej na jego wschodnim początku. A może zachodnim? Jej zdrowy rozsądek nie podpowiadał jej niczego pomocnego. Miała nadzieję, że nie zgubiła drogi. To by było wysoce niefortunne, jako, że miała ograniczone zapasy wody i pożywienia, a nie potrafiła (nie chciała) polować na dzikie zwierzęta.
        W pierwszej kolejności przywiązała konia do drzewa, co by nie zawędrował gdzieś samopas, gdy jego pani będzie zajęta. Zaraz potem sięgnęła po bukłak, bo strasznie ją suszyło. Gdy tylko łyknęła z niego kilka razy, odstawiła skórzany pojemnik z powrotem do sakwy przy siodle. Następnie zajęła się zbieraniem chrustu, bo zimy w tych rejonach bywały dość chłodne. Jej kożuszek nie mógł skutecznie ochronić jej przez zimnymi szpilami wbijanymi przez chłód nocy. Potrzebowała ognia. Inna sprawa, że potrzebowała go również do odstraszania dzikich mieszkańców lasu. Jeśli coś napadnie i zeżre naczynie, gdy będzie spać, to się dobry duch będzie miał z pyszna. Zbieranie gałęzi i suchej trawy zajęło jej bliżej nieokreślony czas. Ważne było to, że przez ten okres poważnie się ściemniło. Gdy usłyszała pierwszą sowę, gdzieś w oddali, to podskoczyła w miejscu i o mało nie upuściła naręcza gałęzi, które ze sobą niosła. Zaraz jednak nakazała sobie wziąć się w garść. Po przyniesieniu chrustu do obozowiska wyjęła z sakwy hubkę oraz krzesiwo i zaczęła pracę nad wytworzeniem iskier, a w następnej kolejności płomienia. Gdy udało jej się rozpalić ognisko było już zupełnie ciemno. Gdzieś za sobą była księżniczka usłyszała rżenie wierzchowca. Czy to znaczyło, że coś się zbliża z mroku? Czy coś innego go zaniepokoiło?

        - Spokojnie, mały. Spokojnie - powiedziała do niego łagodnym tonem, mając nadzieje, że to tylko gra cieni na konarach drzew tak zadziałała na konia. Na poprawę nastroju dała mu owsa. Westchnęła, roztarła ręce i siadła przed ogniskiem. Ponownie zanurzyła ręce w sakwie, szukając czegoś, co nadawałoby się dla niej do zjedzenia. Wyszukała kawałek czerstwego chleba i kilka plastrów suszonej wieprzowiny. Zjadła je ze smakiem, chociaż dziewczyna pamiętała jak na dworze nawet jej służba jadała lepiej. Cóż, nie była już na dworze, tylko w środku lasu. Trzeba było brać to, co dawał los i być wdzięczną, że nie kładła się spać głodna. Znowu zahukał puchacz. Wanda roztarła ramiona, robiło się coraz zimniej. Rozwinęła zrolowany koc i narzuciła go sobie na ramiona. Nagle skamieniała. Gdzieś poza okręgiem światła emitowanego przez ognisko usłyszała pękającą gałązkę. Dziewczyna nerwowo odwróciła głowę w stronę źródła dźwięku.
        - Czy… Czy ktoś tam jest?
Odpowiedziała jej cisza. Wytężyła słuch i czekała. Minęła minuta. Potem druga. Dźwięk nie powtórzył się. Wanda pozwoliła sobie na głębszy oddech. Spojrzała na swojego konia, ale ten nie wydawał się niczego słyszeć. Stał spokojnie. Może spał? W pewnym momencie jednak zwierzę zarżało nerwowo raz, drugi, po czym zerwało się z więzów i pognało w las.
        - Nie! - zawołała, ale wierzchowiec nic sobie z jej słów nie robił, biegł przed siebie aż się kurzyło. Wanda nie miała czasu zastanawiać się, co dokładnie tak go wystraszyło. Dziewczyna uniosła się z miejsca i szybkim krokiem udała się za swoim koniem. Kiedy jej ognisko zostało w tyle i otoczyła ją nieprzenikniona ciemność musiała zwolnić. Z rękami wystawionymi przed siebie przez trudny do określenia czas brodziła w mroku, modląc się do Najwyższego, żeby się nie wywrócić o któryś z wystających korzeni. Takie łażenie po nocy w środku lasu nie było najmądrzejsze, to na pewno. Nie miała jednak wyboru, musiała go znaleźć, przy koniu w sakwach został cały jej dobytek. I choć nie było go dużo, to z pewnością bez niego miałaby trudności z przeżyciem w dziczy. Bez swoich rzeczy i wierzchowca nigdy nie znajdzie drogi do miasta. Umrze tu z głodu i pragnienia, a leśne zwierzęta pożrą jej szczątki. Nieciekawa perspektywa. By odegnać ponure myśli Wanda zaczęła śpiewać zasłyszaną w jakimś zajeździe piosenkę.
        - „Poprzez miedze, poprzez łąki, poprzez leśne ścieżki wąskie, cztery łapy psa unoszą w świat...”
Nagle, zapewne dzięki opiece Najwyższego, los się do niej uśmiechnął. W oddali zobaczyła charakterystyczną łunę z rozpalonego ogniska, a w jej świetle znajomy kształt swojego konia. Zwierzę, już spokojne, zbliżało się do czyjegoś obozowiska. Księżniczka z duchem w środku od razu ruszyła w jego stronę, jednak coś ją zatrzymało. Podniosła leżący na ziemi kij. Strzeżonego Najwyższy strzeże. Krok po kroku zbliżyła się do swojego wierzchowca, złapała go za uprząż. Dopiero potem pozwoliła sobie spojrzeć na postać siedzącą przy ognisku. Ulga związana z odnalezieniem swojego konia szybko uleciała. Krzyk uwiązł jej w gardle.
Przy ognisku siedział potwór.
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Valerian »

        Las po zmroku jest bardzo cichy, ale jednocześnie tętni życiem nawet bardziej, niż za dnia. Teraz może nie było słychać co rusz śpiewu ptaków, nie można jednak powiedzieć, że nie było słychać trzepotu skrzydeł o tej porze. Co rusz jakiś puchacz odzywał się w dali, albo inny nocny ptak podrywał się do lotu za upatrzoną, drobną zdobyczą. Najwięcej jednak i tak działo się przy ziemi. Jeże szeleściły suchymi liśćmi, rodzina dzików wybrała się na błotną kąpiel, a w dali słychać było kłócące się lisy o kawałek padliny.
        Dla Valeriana mimo wszystko było cicho. Za cicho. Nie było z nim gadatliwej dziewczynki i jedyny odgłos jaki mu w tej chwili dotrzymywał bezpośrednio towarzystwa pochodził z trzaskających w ognisku płomieni. Poruszył kilka razy patykiem w zwęglającym się drewnie i westchnął smętnie z położonymi po sobie uszami. Wciąż miał ogromne wątpliwości, jednakże na odwrót było już o kilka staj za późno.
        Westchnął ponownie i obrócił piekące się na patykach ryby, by po tym wstać i odejść kawałek od swojego obozowiska. Stanął na czterech łapach i otrzepał się mocno z resztek wody, która jeszcze nie zdążyła do końca wyschnąć na jego futrze. Nadal było nieco wilgotne, ale teraz przynajmniej mógł założyć spodnie i nie martwić się o to, że przemoczy materiał i będzie musiał poświęcić dwa razy więcej czasu, nim ponownie będzie mógł się ubrać. Nie będzie przecież siedział w mokrych ubraniach, bo nie było to ani trochę komfortowe.
        Z powrotem usiadł przy ognisku, po którego drugiej stronie, w ciemności dostrzegł parę świecących ślepi. Przekrzywił lekko kudłatą głowę na bok, a zaraz wciągnął kilka razy powietrzę nosem. Burczał łagodnie przez chwilę, nie odrywając spojrzenia od tamtego punktu, po czym sięgnął po jeden patyk z piekącymi się rybami i rzucił w stronę przyglądającego się mu zwierzaka. Ten bez wahania porwał podarowaną mu przekąskę i rozpłynął się w ciemnościach, zostawiając wilkołaka samego z lekkim uśmiechem na pysku i delikatnie zamiatającym ziemię ogonem.
        "Dbaj o nią Pani Malwo" - pomyślał z troską i tęsknotą, spoglądając na rozgwieżdżone niebo. Był świadom, że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy swojej małej, kochanej Nevan. Tak jednak będzie dla dziewczynki najlepiej.
        Chwilę jeszcze tak siedział i myślał o wszystkim i o niczym, wmuszając w siebie kolejne pieczone ryby, choć z każdą kolejną rozterką, rodzącą się w jego głowie, bardziej tracił apetyt. Nabił na patyki ostatnie sztuki ryb, które złowił i powbijał je w ziemię, tak by mogły się piec nad płomieniami. Rozłożył na ziemi płaszcz, który dostał od driad, gdy z Nevan u nich zamieszkali i uszykował sobie wygodne posłanie z mchu i liści.
        Zastrzygł szpiczastym, wilczym uchem, które odwróciło się czujnie do tyłu, a zaraz po tym Valerian zwrócił pysk w stronę, z której zdawało mu się, że coś słyszał. Przekrzywił głowę, wytężając wzrok i próbując się przebić przez zasłonę mroku. Zaciągnął się kilka razy powietrzem, po czym skrzywił się, obnażając delikatnie kły w kąciku swojego pyska.
        "Starzeję się. Do licha!" - powiedział w myślach do samego siebie i prychnął z niezadowoleniem, grzebiąc sobie w uchu owłosionym palcem, ostro zakończonym pazurem.
        "Tylko czekać aż wzrok mi się zacznie pogarszać i do reszty zniedołężnieję. Już przecież siwieję" - westchnął przygnębiony, ponownie kładąc po sobie uszy, lecz zaraz postawił je na sztorc i znów odwrócił się w tę samą stronę co poprzednio. Zawarczał sfrustrowany, ale zaraz wstrzymał oddech. Nie wydawało mu się. Coś słyszał. Odgłos kopyt!
        Skupił się na tym dźwięku i raz jeszcze powęszył w powietrzu. Z początku zakładał, że może jacyś bandyci zbliżali się w jego stronę, lecz od razu odrzucił tę myśl. Oni nigdy nie działali w pojedynkę i jak już, to gdzieś w pobliżu musiała się kręcić reszta grupy, a nic takiego nie wyczuł. Kłusownicy też nie wchodzili w grę. Biegł w jego kierunku spanikowany koń, który nie nosił na sobie charakterystycznej nuty śmierci i krwi leśnych zwierząt. Nie można też było powiedzieć, że był to dziki koń. Czuł od niego ludzki zapach. Zagubiony wędrowiec?
        Odpowiedź pojawiła się niemal natychmiast i pojawienie się młodej kobiety, niemal zaskoczyło zmiennokształtnego, który tak skupił się na określeniu zbliżającego się "zagrożenia", że nie zwrócił uwagi na zapach podążającej za koniem właścicielki. Nie spodziewał się spotkać w środku lasu i to nocą kogoś takiego.
        Nie miał jednak zbyt wiele czasu, by się karcić za brak czujności, gdyż na twarzy nieznajomej zaraz zaczęło rysować się przerażenie. Bez wątpienia na jego widok. Wstał zakłopotany z miejsca i sapnął łagodnie w stronę kobiety, chcąc ją w ten sposób jakoś uspokoić, choć zaraz do niego dotarło, że może to być trudniejsze, niż się wydawało. Zwłaszcza, że przez tyle lat spędzonych w skórze zwierzęcia, zapomniał jak się mówi. Z resztą do niedawna miał w połowie ucięty język, ale dzięki Błogosławieństwu tutejszego leśnego ducha, nie musiał się już o to martwić. Pomyślał, że może przybierze ludzką postać i tak uspokoi podróżniczkę, jednakże nie znał jej. Mogła pochodzić z Nanadan-Ther i sprowadzić na niego kłopoty, gdyby go skojarzyła.
        Znowu mruknął w jej stronę wystawiając lekko przed siebie swoje szponiaste ręce, aby nie uciekała i... przyszedł mu w końcu do głowy idealny pomysł. Porwał z ogniska jeden z patyków z nadzianą rybą i wyciągnął ją w stronę jasnowłosej. Mruknął przyjaźnie, patrząc jej w oczy łagodnie. Jego ogon przecinał wolno za nim powietrze.
        - ...ja...ciel...przyja...ciel... - wydusił z siebie z niemałym trudem, starając sobie przypomnieć jak go Deidre i Pani Malwa uczyły na nowo mówić. Właśnie sobie uświadomił, że wybierając się w tę samotną podróż, znacząco wydłużył czas nauki, by bez większych problemów móc się porozumiewać z innymi ludźmi.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Przy ognisku siedział potwór, co dziwota, częściowo ubrany. Wanda jednak nie miała czasu nad tym niecodziennym faktem się zastanawiać, bo potężna, szara bestia poruszyła się. W całkowitej ciemności, rozjaśnianej jedynie przez pojedyncze światło ogniska, prezentował się nadzwyczaj przerażająco. Była księżniczka poczuła jak momentalnie miękną jej kolana. Z gardła wydobył się zduszony pisk. Upadła do tyłu na zadek i prawie natychmiast zaczęła na czworaka odsuwać się od poczwary dookoła ogniska. Tak, by płomienie oddzielały ją od niego. Wszystkie włoski na jej ciele stanęły dęba, od karku aż po pięty. Jej ciało pokryło się gęsią skórką, a najbardziej pierwotna część jej mózgu została przytłoczona przez grozę, wymiatając wszelkie racjonalne myśli.
        Dla magini nie była to najkorzystniejsza sytuacja. Kontrola nad emocjami i myślami jest fundamentalna. Pozbawienie jej może skutkować strasznymi rzeczami. Wszystkie osoby uczące się magii praktykują w pierwszej kolejności jak wyciszać i koncentrować myśli. Z tego powodu w obliczu obezwładniającego strachu uchwyciła się tej pierwszej lekcji, pozwalając by emocje odpłynęły, starając się znaleźć w sobie równowagę, cierpliwość, spokój… Nie do końca zdołała ten stan uchwycić. Jednak udało jej się odciągnąć od siebie grozę i przynajmniej częściowo odzyskać zdolność racjonalnego myślenia.
Potwór wydał z siebie coś na kształt fuknięcia, czy mruknięcia. Co to mogło oznaczać? Nie zawsze jest łatwo szczerze przekazać komuś zamiar zrobienia krzywdy. Sporo ludzi uważa, że w takiej sytuacji należy krzyczeć i wymachiwać rękami. Nie jest tak. Osoba prawdziwie niebezpieczna nie musi o tym wrzeszczeć. Przekazanie takiej groźby wymaga pewności siebie, która bierze się z doświadczenia. Czy stwór był rozdrażniony jej obecnością? Czy powinna stąd uciekać? Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Wciąż czuła się słaba w nogach. Poza tym monstrum było na tyle potężnie zbudowane, że bez problemu by ją dogoniło. Zwłaszcza w kompletnym mroku. Wanda zrobiła się lekko sina od wstrzymywania oddechu, więc pozwoliła sobie na szybki wdech. Potwór fuknął po raz drugi, a potem zrobił coś nieoczekiwanego. Podniósł jedną ze smażących się na ognisku ryb i podał dziewczynie. Była księżniczka zamrugała, nie bardzo mogąc uwierzyć w to co widzi. Czy on właśnie częstował ją jedzeniem?
        - Eeee… - stwierdziła zbita z tropu. Z lekką taką nieśmiałością sięgnęła po wyciągnięty w jej stronę patyk z nadzianą rybą.
        - Dziękuję?

        Nieznajomy stwór otworzył paszczę i zaczął jakby gulgotać i pomrukiwać. Wanda nastawiła uszu. Jakie było jej zaskoczenie, gdy okazało się, że to stworzenie próbuje mówić ludzką mową. „...ja...ciel...przyja...ciel…” Przyjaciel? Czy to możliwe, że miał dobre intencje? Magini musiała mieć pewność. Wyciągnęła przed siebie obie ręce, wnętrzem w stronę potwora. W jednej dłoni wciąż trzymała patyk ze smażoną rybą. Mimo wyraźnego rozdygotania całego organizmu zmusiła się, by sięgnąć po zapasy magii dobra. Przepływ energii nie pojawił się od razu, bo była bardzo zdekoncentrowana bliską obecnością wilkołaka. Kiedy jednak on wystąpił zmusiła się do skupienia się na jednym zaklęciu swojej dziedziny. „Wykrycie zła”. We wnętrzu obu jej dłoni ukazał się znak Pana. Osoby, na które rzucony zostaje taki czar, a odznaczające się złym charakterem, zaczynają w oczach magini pulsować czerwoną poświatą. To samo dotyczyło przedmiotów przeklętych. Wanda przełknęła ślinę czekając, aż czar otoczy potwora. Ze swojej strony wilkołak pod wpływem zaklęcia mógł poczuć coś na kształt łaskotania połączonego z ciepłem promieni słonecznych. Wkrótce oczom magini ukazała się jego poświata. Nie była czerwona.
        Była księżniczka odetchnęła z ulgą, opuściła też ręce. Znak Pana zniknął. To stworzenie nie było złe i najwyraźniej inteligentne. Pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- Ty mnie rozumiesz, prawda? - Rozejrzała się po obozowisku. - Przepraszam. Chyba przeszkodziłam ci w kolacji. Zaraz sobie pójdę, tylko…
Tym razem spojrzała na lewo, potem w prawo. Poza obszarem oświetlonym przez ognisko nie widziała absolutnie nic. Wszędzie było kompletnie ciemno. Zerknęła w stronę swojego konia, który jak gdyby nigdy nic się nie stało, stał na uboczu. Nerwowym ruchem odgarnęła kosmyk z twarzy.
        - Prawda jest taka, że chyba nie uda mi się trafić z powrotem do mojego obozowiska...
Położyła prawą rękę na piersi. Popatrzyła wilkołakowi w ślepia.
        - Jestem Wanda. Próbuję dostać się do miasta. Proszę, czy użyczysz mi miejsca przy swoim ognisku?
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Valerian »

        Obecność samotnie podróżującej, młodej dziewczyny w środku lasu zapewne nie jednego by zdziwiła, choć prawdopodobnie najbardziej niecodzienny widok stanowił grzejący się przy ognisku wilkołak, piekący sobie jedzenie. Nie miał więc najmniejszych pretensji do nieznajomej o to, jak zareagowała, sam przecież był mocno zaskoczony jej obecnością. W pierwszej kolejności postanowił jakoś uspokoić podróżniczkę, bo nie był przecież złym człowiekiem, nie lubił krzywdzić innych, a swojej siły używał tylko w ostateczności do obrony siebie i swoich bliskich. Dziewczyna nie miała powodów, by się go obawiać.
        Nie było to jednak tak łatwe do wykonania, jak mogłoby się wydawać. Zwłaszcza z wyglądem bestii, którą niejeden rodzic straszył swoje pociechy przed spaniem, gdy te były nieposłuszne i mocno dokazywały. Nie mówiąc już o problemach Valerania związanych z komunikacją z innymi ludźmi. Co z tego, że on wszystkich rozumiał, skoro nie rozumiano go? Dobrą chwilę więc zajęło mu wymyślenie co zrobić by uspokoić nieznajomą albo by nie wystraszyć jej po prostu jeszcze bardziej.
        Pomysł z rybą okazał się trafiony w dziesiątkę, choć nie do końca takich efektów zmiennokształtny się spodziewał. Widział jak mocno skonsternowana i zaskoczona tą sytuacją jest podróżniczka, że prawdopodobnie nie do końca zrozumiała intencje wilkołaka, jednakże jak na początek i tak było nieźle.
        Z jego gardła wydobyło się krótkie, zduszone szczeknięcie, po którym wyszczerzył swoje kły w uśmiechu, gdy dziewczyna mu niepewnie podziękowała. Jego ogon natomiast energicznie zamiatał ziemię za nim z wszelkich igieł i liści. Było dla niego wielką ulgą to, że nieznajoma nie bała się już tak bardzo, jak jeszcze chwilę wcześniej. Był z tego powodu naprawdę szczęśliwy. Przez tyle lat zawsze miał kogoś przy boku, że nawet krótka chwila samotności była dla niego trudna do zniesienia, a po tych kilku dniach był tym już po prostu przytłoczony. Zjawienie się dziewczyny było więc dla niego niczym dar od Matki, by mężczyzna się już aż tak nie męczył.
        Chwilę po tym postanowił jeszcze bardziej przekonać nieznajomą, że nie ma się czego obawiać z jego strony i wydusił z siebie jedno słowo, którego "nauczyła" go jego mała przyjaciółka. I tym razem jednak reakcja podróżniczki nie była tak oczywista jak zakładał. Nie był pewien czy spędzając tyle czasu w zamkniętej społeczności nie odzwyczaił się od naturalnych ludzkich odruchów czy zwyczajnie dziewczyna sama z siebie była osobą raczej nieprzewidywalną.
        Przechylił na bok kudłatą głowę, przyglądając się uważnie jasnowłosej. Jego entuzjazm z powodu jej pojawienia się nieco osłabł. Nie rozumiał jej zachowania. Przyszło mu do głowy, że może ryba, którą jej wręczył była za mocno spieczona, albo nieświeża, choć złowił je raptem kilka godzin temu. Zbliżył się więc ostrożnie do podróżniczki i pochylił się nad nią, aby zacząć obwąchiwać wyciągnięty w jego stronę patyk z rybą. Dostrzegł wtedy symbol Najwyższego na jej wolnej dłoni i z obawą przełknął ślinę, kładąc po sobie uszy. Niejednokrotnie podczas swoich podróży z Nevan słyszał plotki o palladynach, czy innych niebianach, którzy nie tylko polowali na piekielnych i inne demony, ale za złe i plugawe istoty uznawali również niektórych zmiennokształtnych czy nieumarłych. I o ile ciężko mu było uwierzyć, że wysłannicy Pana mogliby zasadzić się na życie niewinnej osoby, bez znaczenia jakiej była rasy, tak nie mógł mieć pewności czy niebianie faktycznie czasem nie zabijają przedstawicieli ras, którzy mogą stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla otoczenia. A Valerian nawet jakby się bardzo mocno postarał, nigdy nie będzie przypominał nieszkodliwego kanapowca.
        Myślał, że to będzie już jego koniec. Że nigdy nie zobaczy Nevan. Nie próbował jednak walczyć, czy spróbować ratować się ucieczką. Był pewien, że zaklęcie sięgnęłoby go nim zdąży się odwrócić, nie mówiąc już o poderwaniu się na równe nogi. Odetchnął jedynie głęboko i zamknął oczy, godząc się z tym, co było mu przeznaczone i czekał na swój koniec. I czekał... I czekał...
        Przez jego ciało przebiegł jakiś dziwny, nagły dreszcz, ale... Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło.
        - Hę? - mruknął i niepewnie otworzył jedno oko. Spojrzał jasnym ślepiem na dziewczynę, a po tym ostrożnie powiódł wzrokiem po okolicy. Oprócz tego, że nieznajoma opuściła ręce i wydawała się wyraźnie spokojniejsza, nic więcej się nie zmieniło. Otworzył drugie oko i zdezorientowany zaczął się rozglądać oraz przyglądać swoim łapom i swojemu ciału. Nic się nie stało. Nic się nie zmieniło.
        Usiadł przed nieznajomą i skonsternowany podrapał się po głowie. Miał świadomość tego, że był raczej prostym chłopem ze wsi, niż wielkim uczonym i nie wszystko musiał wiedzieć, ale nie podobało mu się to, że nie wiedział co się stało. A zastanawiania się nad tym zaczynała go już powoli boleć głową. Westchnął ciężko, trzymając się za włochaty łeb, po czym skupił spojrzenie na podróżnicze i kiwnął jej lekko w odpowiedzi na jej pytanie. Chwilę po tym machnął szponiastą dłonią i pokręcił głową na jej przeprosiny. Kiedy natomiast dodała, że odejdzie, położył po sobie uszy, odwrócił w bok spuszczony pysk i burknął cicho, ponuro pod nosem. Nie miał prawa jej zatrzymywać jeśli rzeczywiście chciała odejść.
        Wstał i odszedł od nieznajomej, by zająć swoje poprzednie miejsce przy ognisku. Miał do siebie żal, że w ogóle pomyślał o tym, iż ktoś obcy mógłby zechcieć choć przez chwilę dotrzymać mu towarzystwa. "Sam przecież brałbym nogi za pas, gdybym w środku nocy napotkał na swojej drodze taką kudłatą bestię" - pomyślał i westchnął ciężko, przegrzebując patykiem palące się w ognisku drewno. Zaraz też dorzucił kilka połamanych wcześniej, grubszych gałęzi, by podtrzymać ogień.
        - Hm? - mruknął zaskoczony, gdy dziewczyna po chwili znów się odezwała. Był święcie przekonany, że już jej tu nie ma skoro postanowiła odejść. Spojrzał na nią ponuro, myśląc, że może to być jakiś podstęp. Zaraz się jednak odrobinę rozchmurzył, co widać było po jego lekko szurającym po ziemi ogonie i wyrazie pyska, który nie był już aż tak spięty.
        Poklepał miejsce obok siebie przy ogniu, by przekazać dziewczynie, że nie ma nic przeciwko, aby mogła odpocząć w jego skromnym obozowisku.
        - Ja... Valerian - przedstawił się spokojnie i wyciągnął w stronę niez... Wandy, kosmatą dłoń. Po wymianie grzeczności, przyglądając się jej uważnie pokazał pazurem na nią, po tym na wnętrze swojej dłoni, aby następnie obie ręce zgiąć przy swoich ramionach i nimi machać, udając, że ma skrzydła. Popatrzył na nią pytająco. Mógł się oczywiście mylić i Wanda mogła się jedynie znać na magii i czcić Najwyższego, będąc zwykłym człowiekiem, ale jakoś tak pierwszą jego myślą było, czy nie spotkał przypadkiem właśnie anioła na swojej drodze. Jakby tylko anioły mogły posiadać symbole Najwyższego.
        - Mia...sto? - zapytał też zaraz, zainteresowany tym, gdzie dziewczyna tak właściwie zmierzała.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Prośba Wandy skierowana do stwora wydawała jej się odrobinę nieuprzejma, nie chciała się narzucać, ale jaki miała inny wybór? Mogła co prawda zabrać swojego konia i plątać się po ciemnym lesie w środku nocy szukając po omacku jakiegoś innego miejsca do spania, ale po drodze mogłaby połamać nogi o wystające ponad ziemię korzenie. Swoje nogi i konia przy okazji. Była to perspektywa mało zachęcająca. Z niecierpliwością popatrzyła więc w oczy nowo poznanego osobnika nieznanego gatunku, oczekując co zrobi. Po dłużącej się w nieskończoność chwili nadeszła odpowiedź. Stwór dał jej znać rękami, że może sobie klepnąć przy ognisku i odpocząć. Zanim jednak dziewczyna usiadła potwór zaskoczył ją po raz drugi. Wyciągnął do niej dłoń na powitanie i przedstawił się. Jego imię brzmiało Valerian. Wanda po chwili wahania uścisnęła ją. Ze sposobu w jaki się wysławiał mogła przypuszczać, że komunikacja we wspólnym sprawia mu niejaką trudność. A może nie była to kwestia konkretnego języka, tylko w ogóle ludzkiej mowy?
        Teraz, gdy się uspokoiła, była księżniczka mogła na spokojnie przyjrzeć się swojemu nowemu znajomemu. Kształt wilczego pyska zdecydowanie nie ułatwiał mu rozmowy z dziewczyną. Zupełnie odmienna anatomia od ludzkiej twarzy, inna budowa gardła, ust, języka i te sprawy. Jednocześnie Valerian chodził na dwóch nogach i operował rękami oraz przedmiotami jak człowiek, nie jego zwierzęcy pobratymcy. Jej nowy znajomy wydawał się czymś na kształt połączenia człowieka z wilkiem. Człowiek – wilk. Naraz Wandę olśniło. Słyszała co nieco o takich stworzeniach od mieszkańców, których odwiedzała we wsiach i miastach. O istotach posiadających cechy obu gatunków, zwierzęcego i ludzkiego. Różne rzeczy słyszała na temat ich pochodzenia. Jedni mówili, że to potężni magowie posługując się czarami zmieniali swoje ciało w zwierzęce, zachowując przy tym swoją osobowość. Inni, że transformacja w zwierzę następuje pod wpływem nałożenia zaklętego przedmiotu, talizmanu i ustępuje po jego zdjęciu. Przyjrzała się temu, co Valerian miał na sobie i zwątpiła. Nosił tylko portki. Czy były one zaklęte? Nie, to raczej nie to. Ludzie na wsi gadali także, że to pod wpływem mrocznej klątwy rzuconej na nieszczęśnika zmieniał się on na przykład w demonicznego wilka przy każdej pełni księżyca, tracąc przy tym zupełnie swoją dawną tożsamość. Spotkany przez nią osobnik nie wydawał się demoniczny, w końcu sprawdziła to magią. Przeciwnie przejawiał pewne cechy dobrego wychowania i etykiety. Ostatnia historia przekazywana przez spotkanych ludzi na temat człowieka-wilka mówiła, że po prostu tacy się rodzą. Ni mnij, ni więcej. Wanda uznała, że było to najbliższe prawdy ze wszystkich dotychczasowo zasłyszanych hipotez. Valerian taki się urodził i nie było co w tym dalej grzebać.

        Po przywitaniu człowiek-wilk pozwolił jej usiąść przy swoim ognisku, z czego skorzystała. Nie chcąc wyjść na niewdzięczną wbiła zęby w pieczoną rybę i odgryzła kawałek. Uśmiechnęła się na znak, że jej smakuje. Chwilę potem jej towarzysz zaczął coś pokazywać rękami i ramionami, więc Wanda przerwała konsumpcję i przyjrzała mu się uważnie. Pokazywał jakby skrzydła, wcześniej zaś wnętrze swoich dłoni.
- Chodzi ci o…? - popatrzyła na swoje ręce. No tak, musiał zobaczyć znak Pana, kiedy używała na nim czaru. Musiała się z tego wytłumaczyć, skoro miała razem z nim siedzieć przy jego ognisku.
- Czar nie był szkodliwy. Naprawdę. To było tylko tak na wszelki wypadek. Wystraszyłam się.
Przyznała nieco skrępowana. Następnie pokazała na siebie.
- Ja nie mam skrzydeł, ale tak, jestem Niebianinem.
        Przyznała się jakoś bez większych oporów. Jak do tej pory Wanda spotykała się wśród ludności raczej z dobrym nastawieniem i wdzięcznością za niesioną pomoc. Nikt się nie dopytywał o jej pochodzenie, ale w sumie dziewczyna nie miała nic przeciwko temu. Zwłaszcza, że jej rozmówca nie miał złego charakteru.
- Dobrym duchem - kontynuowała. Potem wskazała na siebie palcem wolnej ręki. – A to moja podopieczna, księżniczka Wanda. Aktualnie opiekuję się nią.
Miała nadzieję, że Valerian zdoła zrozumieć mniej więcej jaki rodzaj więzi istnieje między duchem a dziewczyną. Że nie była ona opętana wbrew swojej woli, że istniało między nimi porozumienie co do użytkowania przez ducha ciała byłej księżniczki. Jeśli nie, to Wanda była gotowa to wyjaśnić.
        Jej nowy towarzysz zadał kolejne pytanie o cel ich wędrówki.
- Tak, wędrujemy od miasta, do miasta, niosąc ludziom pomoc medyczną oraz dobre słowo Pana. Tylko chyba zboczyliśmy w trasy, nie znam tych okolic. Byłabym wdzięczna za wskazanie drogi.
Korzystając z chwili oddechu ponownie wgryzła się w rybę, która okazała się nad wyraz smaczna. A naczynie ducha było głodne. Wkrótce trzymała w ręku oczyszczony z mięsa szkielet rybny. Nagle naszło ją niemiłe przeczucie, jakby ktoś jej się uważnie przyglądał. Ktoś zdecydowanie inny niż Valerian. Ktoś obcy. Odwróciła głowę, rozglądając się na boki, ale otaczała ją tylko ciemność. Wanda ugryzła nerwowo dolną wargę, prawdopodobnie to było przypadkowe leśne stworzenie. Tak to sobie tłumaczyła. Wróciła uwagą do jej towarzysza.
- Ale to może za dnia. Dziś i tak już nigdzie nie pójdę.
        Ni z tego, ni z owego, poczuła się bardzo zmęczona. Naczynie ducha domagało się snu i odpoczynku. Oczy jej się kleiły, ledwo stała na nogach. Odruchowo przetarła powieki.
- Przepraszam, jeśli pozwolisz, to udam się na spoczynek. Nie mam już sił. To był długi dzień.
Popatrzyła pytająco na człowieka-wilka, czy aby się nie rozmyślił i nie przegoni Niebianki od swojego ogniska na cztery wiatry.
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Valerian »

        Po swoim pantomimicznym wystąpieniu, Valerian z zakłopotaniem odwrócił wzrok i podrapał się skonsternowany po karku. Trochę obawiał się reakcji nowopoznanej dziewczyny, bo nie chciał jej do siebie zrazić, a nie był pewny czy powinien "pytać" o to czy była aniołem, czy nie. O ile oczywiście został przez nią zrozumiany. Miał wręcz bolesną świadomość tego, że dla niektórych to, co chciał przekazać mogło być trudne do zrozumienia. A jego zasób słowny był niestety dość skromny.
        Nie trudno więc było się domyślić, że na jego pysku pojawi się wyraz radości, gdy tylko Wanda się odezwała i po części odgadła o co mu chodziło. Zamachał kilka razy z zadowoleniem ogonem, patrząc na nią i uważnie jej słuchając, choć zaraz jego entuzjazm osłabł, zastąpiony poczuciem winy. Położył ze skruchą po sobie uszy i spuścił lekko pysk, odrywając od niej swoje spojrzenie.
        - Przepra...szam - wycharczał smutno pod nosem. Nie miał do niebianki pretensji o to, że się go wystraszyła, bo gdyby był na jej miejscu prawdopodobnie zareagowałby podobnie. O ile nie zaatakowałby od razu prawdopodobnego zagrożenia, jeśli Nevan podróżowałaby w tym czasie razem z mężczyzną.
        Zastanawiał się przez moment czy mimo wszystko Wanda nadal się go boi. Wbrew temu co mu poradziła Pani Malwa przed jego wyruszeniem, chciał na moment przyjąć swoją prawdziwą - ludzką - postać, jednakże podróżniczka na nowo zaczęła mówić, a Valerian nie chciał jej przerywać. Może i był prostym chłopem spod miejskich wsi (i z lasu od kilkunastu lat), nie znaczyło to jednak, że nie miał szacunku do innych. Przekrzywił lekko na bok głowę i się jej przyglądał uważnie, mocno zaintrygowany jej słowami. Niebianin bez skrzydeł. Nie wiedział, że takie osoby istniały. Myślał, że niebianie to tylko anioły, tak jak piekielni to wyłącznie stereotypowe diabły z rogami, kozimi nogami i długimi ogonami. Nigdy nawet sobie nie wyobrażał, że w tych kategoriach mieści się więcej ras. I to dużo bliższych zwykłym ludziom.
        Poprawił się wygodnie na swoim miejscu, zwrócony całym sobą w stronę jasnowłosej i nie odrywał od niej wzroku ani na moment. Widać po nim było jaka bardzo był zaciekawiony tym co właśnie usłyszał i wręcz z niecierpliwością wyczekiwał tego, czy niebianka jeszcze coś zdradzi, czy na tym temat się zakończy. Nadstawił uważniej swoje długi, spiczaste uszy, gdy dziewczyna zaczęła kontynuować, lecz jak się okazało miał jeszcze większy mętlik w głowie po tym co usłyszał. Zastygł na moment w bezruchu z lekko otwartą paszczą, z głupkowatym wyrazem pyska, któremu pełni nadawało kilkukrotne mruganie oczami. Jakby to miało pomóc wilkołakowi łatwiej przetworzyć otrzymane informacje. Wyszczerzył się zmieszany. Z jednej strony nie chciał pokazać po sobie, że w pierwszej chwili uznał Wandę za osobę, która ma coś z głową, lecz z drugiej raczej ciężko było to ukryć, biorąc pod uwagę to, jak zaczął się od niej powoli odsuwać.
        Nie chciał być w sumie nie miły. Nie wiedział jednak co o tym sądzić, a jego ciało samo postanowiło nabrać więcej ostrożności względem nowopoznanej. Tyle się przecież słyszało o tym co potrafiły innym ludziom zrobić osoby niespełna rozumu. Z drugiej strony nawet jeśli z głową Wandy nie wszystko byłoby dobrze, raczej by nie kłamała i skoro nazwała siebie dobrym duchem, wychodziłoby na to, że Valerian nie miał się czego obawiać.
        Zerknął ostrożnie w stronę dziewczyny i zadał jej pytanie na temat jej podróży do miasta, a jej odpowiedź sprawiła, że obawiał się zagrożenia z jej strony jeszcze mniej. Zwłaszcza, że wcześniej pojawił się na jej dłoni symbol Najwyższego, a teraz mówiła o tym, że przekazuje innym ludziom wiarę w Niego. Czyli mogła być kimś w rodzaju wędrownej kapłanki. Interesujące. Do tej pory nawet przez myśl mu nie przeszło, że kapłani mogli być niebianami. Na pewno nie wszyscy, biorąc pod uwagę to, jak niektórzy nawoływali do nienawiści czy nawet publicznych egzekucji rasy, które tylko z pozoru przypominały potwory z najgorszych koszmarów, a które w rzeczywistości okazywały się nieszkodliwymi, niewinnymi osobami. Go samego chciano kiedyś w ten brutalny sposób "oczyścić" z jego grzechów, które to miały się niby przyczynić do tego, że był wilkołakiem, a przecież nie stał się nim z własnego wyboru - został w niego przemieniony wbrew swojej woli.
        Podrapał się po głowie odrobinę zagubiony i dopiero po chwili dotarła do niego dalsza cześć wypowiedzi Wandy. Otworzył zaskoczony szerzej oczy, zwracając spojrzenie w stronę niebianki i uśmiechnął się lekko. Kiwnął głową i pokazał najpierw na siebie, po tym w powietrzu poruszył dwoma palcami imitując ludzkie kroki i na koniec wskazał na dziewczynę.
        -Nie...prob...lem - kłapnął spokojnie paszczą, szurając powoli ogonem po ziemi.
        Dziwne zachowanie chwilowej towarzyszki nie uszło uwadze wilka, który najpierw przekrzywił głowę, patrząc na nią pytająco, a po tym zerknął w tę samą stronę co ona i powęszył w powietrzu. Mlasnął kilka razy, jakby niezadowolony, że go nastraszyła, jednakże zaraz odzyskał łagodniejsze rysy. Kiwnął głową w odpowiedzi na jej plan kontynuowania wędrówki za dnia.
        Parsknął odrobinę rozbawiony i rozczulony tym jak zmożona zmęczeniem, potarła sobie nagle oczy. Przypomniał sobie jak wielokrotnie Nevan rozrabiała bez ustanku do momentu aż w którymś momencie przystanęła i zdała sobie sprawę, że nie ma już siły stać na nogach, a oczy jej się same zamykają. Pokręcił od razu głową na jej przeprosiny i spojrzał w stronę swojego płaszcza rozłożonego na ziemi jakiś czas temu. Mruknął łagodnie na Wandę i wskazał pyskiem na swoje prowizoryczne posłanie. Sam natomiast wstał z ziemi i przeciągnął się mocno.
        Patrząc na dziewczynę, pokazał na siebie, po tym kilka razy zamachnął się swoimi pazurami na powietrzę, aby następnie otwartą dłonią wskazać całe obozowisko. Przez chwilę się nad czymś zastanawiał, by ostatecznie napiąć całe ciało i dumnie wyprostowany z poważnym wyrazem pyska zasalutować po żołniersku, stojąc przez chwilę nieruchomo na baczność.
        - Nie...dam...skrzy...wdzić...Wandy - obiecał i z powrotem usiadł przy ognisku, dorzucając do niego trochę drewna, by za szybko nie zgasło. Może i noc była spokojna, jednakże to wcale nie oznaczało, że była ciepła. Chmury gęsto przysłaniające niebo ani trochę nie wskazywały na to, że miałoby się coś poprawić względem pogody i temperatury.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Człowiek-wilk z uwagą słuchał tego, co Niebianka miała do powiedzenia, nie przerywając jej ani razu. Wanda uznała, że musi to być istota obeznana z tematem Niebian, skoro nie miał do niej żadnych pytań. Ucieszyła się również, że pozwolił jej po tym wszystkim zostać w swoim obozowisku, chociaż początek ich znajomości nie należał do najspokojniejszych. Uśmiechnęła się na ostatnie słowa Valeriana, z takim towarzyszem mogła się czuć spokojnie pośród nieznanego terenu. Zanim jednak udała się na spoczynek podeszła do swojego konia i porządnie przywiązała go do rosnącego niedaleko ogniska drzewa. Tak, żeby zwierzakowi nie przyszło do głowy oddalać się nigdzie, gdy pani będzie odpoczywać. Następnie zdjęła z wierzchowca siodło i położyła nieopodal. Gdy wszystko było gotowe dziewczyna udała się w miejsce przygotowane jej do spanie przez Valeriana.
        - Dziękuję - powiedziała jeszcze zanim położyła się na boku, kładąc złożone ręce pod głowę. Była księżniczka zamknęła oczy, szykując się do nadejścia snu. Widząc, że podopieczna niedługo zaśnie, dobry duch opuścił jej umysł i zawisnął niewidzialny w powietrzu nad jej ciałem, pozwalając jej odpocząć od jego obecności. Robił tak przed każdym zaśnięciem dziewczyny z dwóch powodów. Po pierwsze, kiedy podopieczna miała zamknięte oczy nic nie widział, a musiał czuwać podczas snu naczynia. Jako duch nie miał potrzeb fizjologicznych, co za tym idzie nie potrzebował snu. Mógł więc stać na straży, wyglądając potencjalnego niebezpieczeństwa. Po drugie, opuszczanie na jakiś czas ciała byłej księżniczki było zadbaniem o pewnego rodzaju higienę mentalną. Każdy byłby po pewnym czasie zmęczony noszeniem nawet przyjaznej, ale wciąż obcej istoty w swoim umyśle. Wanda potrzebowała oddechu. Dobry duch zaś wykorzystywał czas jaki miał między uśnięciem a wybudzeniem się naczynia na medytację. W swojej niematerialnej formie Niebianka zawisała nad głową dziewczyny i kontemplowała sens istnienia, starając się myślami być jak najbliżej Pana. Obserwowała co jakiś czas jak dziewczyna przekręca się z jednego boku na drugi, starając się zasnąć. Nie było to jednak takie łatwe. Było coś w tym lesie, co niepokoiło tak ducha jak i jej podopieczną. W głowie dziewczyny przez trudny do określenia czas kotłowało się, tasowało, myśli goniły, potrącały się, tłumiły i gasiły jedna drugą. Kiedy więc w końcu Niebianka usłyszała równomierny oddech swojego naczynia, uśmiechnęła się wewnętrznie. Przez całą noc nic się nie wydarzyło, a przynajmniej duch niczego takiego nie zauważył. Była księżniczka spała twardo, bez snów, aż do wschodu słońca.
        Wtedy też dziewczyna podniosła się do siadu, opierając się rękami o ziemię za plecami. Ziewnęła przeciągle, ale zachowywała ciszę. Było wcześnie rano, a ona nie chciała zbudzić Valeriana. Dobry duch przerwał medytację i na powrót zagnieździł się w umyśle Wandy. Towarzyszył temu drobny rozbłysk oczu naczynia w kolorze błękitnym. Starając się zachowywać jak najciszej, dziewczyna podeszła do swojego konia i na powrót założyła na niego siodło. Sam wierzchowiec nie miał jeszcze imienia, Niebianka nabyła go niedawno i przy kupnie zapomniała zapytać o to jak się zwierzę nazywa. Był to jednak problem na inny czas. W tym momencie dobry duch miał inne naglące zmartwienie. Wanda pilnie musiała udać się tam, gdzie król piechotą chadza. Na palcach przemieściła się dookoła wygasłego już ogniska i dalej w głąb lasu. Nie chciała zniesmaczyć swojego nowego towarzysza, ze względu na jego zapewne dobre powonienie, więc oddaliła się od obozowiska dość daleko. Starała się przy tym zapamiętywać przebytą trasę, tak, by się nie zgubić. Zapamiętywała chaszcze i drzewa mijane po drodze. Gdy zaś była już pewna, że może sobie bezpiecznie ulżyć, siadła w pobliskich krzakach. Kiedy było po wszystkim ubrała się na powrót i zawróciła do obozowiska. Przeszła kawałek trasy, gdy nagle stanęła jak wryta. Do jej uszu dobiegło zwierzęce warczenie, gdzieś z bliska. Starając się nie robić gwałtownych ruchów rozejrzała się dookoła. Jakieś dziesięć-piętnaście kroków od niej zauważyła wilki. Było ich trzy. Jeden trzymał coś w pysku, pozostałe dwa mierzyły nieprzyjaznym wzrokiem dziewczynę. Niebianka zrobiła krok w tył, potem drugi, pomyślała, że trzeba by się stamtąd ulatniać. Zatrzymała się jednak, gdy dotarło do niej, co tak naprawdę trzymał w pysku trzeci wilk. Czym się pożywiał. To była ludzka noga, odcięta lub oderwana w kolanie.

        - O mój Najwyższy… - jęknęła Wanda. Dwa wilki, nie biorące udziału w uczcie, zawarczały ponownie. Była księżniczka podjęła decyzję, nie mogła tego tak zostawić i wrócić do obozowiska. Ktoś mógł potrzebować jej pomocy. Uniosła obie dłonie i wnętrzem skierowała je na wilki. Znak Pana rozjaśniał pełnym blaskiem. Przywołała energię magiczną, moc skumulowała się w jej rękach, splatając zaklęcie „Odegnanie zła”. Lekko pochyliła głowę i powiedziała.
- W imię Najwyższego nakazuję wam – odstąpicie!
Zaklęcie falą światła pomknęło w kierunku trzech leśnych stworzeń. Wanda nie był pewna, czy czar podziała. Wilki nie musiały być złe z natury. Mogły być po prostu głodne. Na jej szczęście zaklęcie wywarło zamierzony skutek. Zwierzęta zawahały się, po czym uciekły jak najdalej od Niebianki. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Ostrożnie podeszła do upuszczonej, lekko nadgryzionej i przeżutej już nogi. Na pierwszy rzut oka należała do dorosłego osobnika. Ciągnął się od niej krwawy ślad gdzieś w głąb lasu. Wilki musiały ją skądś przytargać. Przez moment rozważała powrót do obozowiska i poproszenie Valeriana o pomoc, jednak wiedziała też, że czas nagli. Ktoś mógł tam się właśnie wykrwawiać. Udała się więc za brunatnym śladem ciągnięcia. Nie uszła daleko, gdy jej oczom ukazało się coś na kształt kupki dużych gałęzi. Zakrywały one sporą dziurę w ziemi. Zanim jeszcze do niej zajrzała dobry duch poczuła narastający ucisk w skroniach. Jakby zbliżała się migrena. Na miękkich nogach podeszła do krawędzi dziury. Usłyszała głośne pulsowanie krwi w uszach. Oddech stał się szybszy i urywany. Uklękła przy krawędzi otworu. Poczuła odstręczający odór gnijącego mięsa. Wanda odsunęła gałęzie, jedna po drugiej. Potem odwróciła się i zwymiotowała kolację. W dziurze w ziemi leżały porzucone szczątki ludzkie. Rozczłonkowane. Nogi, ręce, korpusy i głowy. Niebianka otarła usta, czując słabość w całym ciele. Zło bijące od tego miejsca było prawie namacalne. Co tu się stało?
        Dopiero po chwili dostrzegła dwa wgłębienia, przypominające ślady kół wózka załadowanego czymś ciężkim, prowadzące od dziury w las. Ktoś tu przywiózł te szczątki i ukrył. Być może ten ktoś napadał na wędrowców i więził ich gdzieś tam, gdzie prowadziły ślady wózka. A potem… Trzeba było to sprawdzić, ale do tego potrzebowała pomocy. Niebianka cofnęła się krok w tył. Ucisk w skroniach zelżał. Starając się utrzymać treść żołądka czym prędzej wróciła do obozowiska, by opowiedzieć wszystko Valerianowi. Kiedy skończyła streszczać wydarzenia, dodała:
        - Tam mogą być uwiezieni jacyś niewinni. Valerianie, proszę, pójdź ze mną śladem tego wózka. Jeśli coś porywa wędrowców w tym lesie, to trzeba im pomóc.
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Valerian »

        Nie miał nigdy zbyt wiele okazji by spotkać jakiegoś niebianina, częściej słyszał opowieści o szlachetnych rycerzach w świetlistej zbroi lub białoskrzydłych wojowników chroniących przed piekielnym złem tych, którzy sami nie są w stanie się obronić. Jak to jednak często bywa z tego typu historiami, w większości są jedynie wymyśloną na poczekaniu bajką dla dzieci, byleby zdobyć przez moment odrobinę więcej uwagi ze strony słuchaczy lub też są dość mocno przejaskrawione. Nie mogła przecież istnieć reguła, że wszyscy niebianie są dobrzy, bo samo "dobro" było pojęciem względnym i to co dla jednego wydawało się być czymś "dobrym", dla drugiej osoby wcale nie musiało takie być. Miło więc było Valerianowi osobiście poznać niebianina i móc wyrobić sobie opinie o tej rasie. Słuchał Wandy z ogromną uwagą, chłonąc jak najwięcej się dało informacji z jej wypowiedzi, by móc kiedyś opowiedzieć Nevan o jego niecodziennym towarzystwie. Zdradzić małej, że nie wszyscy niebianie mają skrzydła, że niebianami nie są wyłącznie anioły, że istnieją dobre duchy. Co prawda nadal było mu dość ciężko uwierzyć, albo raczej pogodzić się z myślą, że ktoś mógłby z własnej woli dać się opętać duchowi i nie było w tym nic złego, jednakże nie wyczuwał od kobiety złej aury, czy niezbyt dobrych intencji, przez co dużo łatwiej było mu zachować spokój i po prostu pominąć fakt, że kobieta, która do niego mówiła, była tak naprawdę dwiema różniącymi się od siebie istotami.
        Uśmiechnął się łagodnie do dziewczyny, ogonem cały czas lekko zamiatając ziemię za sobą i spokojnie sapnął pod nosem, w odpowiedzi na jej podziękowania. Jej obecność nie była dla niego żadnym problemem, podobnie jak konieczność czuwania nad nią przez całą noc. Gdy wstępował do Nandan-Therskiego wojska nauczył się oddania służbie i lojalności wobec kompanów, przełożonych i swojego państwa. Już wtedy był wierny jak pies, a przez przemianę stał się psem dosłownie. Możliwość pilnowania bezpieczeństwa niebianki była dla niego czystą przyjemnością. Zwłaszcza, że po tak długim czasie opiekowania się Nevan, dbania o nią i chronienia jej, został sam.
        - Dobra...noc... - wydusił z siebie, obserwując kątem oka układającą się do snu dziewczynę. Niesamowite, że potrafiła mu z taką łatwością zaufać, pomimo tego, że wyglądał jak potwór i jak bardzo przerażona była, gdy go pierwszy raz zobaczyła. On na jej miejscu chyba by tak szybko nie usnął. Choć może niepotrzebnie się przejmował swoim wyglądem? Przecież zwierzoludzi często można było spotkać w większych miastach, a on nie był jedynym likantropem. A do tego nie był złym człowiekiem i doskonale wiedział, że nie spotka dziewczyny z jego strony żadna krzywda, że nie rzuci się na nią instynktownie z powodu głodu, czy bezsensownej żądzy krwi. Ciekawe czy gdyby sam przestał uważać się za potwora, obcy ludzie mniej by się go bali? Z drugiej strony Nevan nigdy się go nie bała. Ani w momencie, gdy jako wielki wilk odprowadził ją do jej wioski, ani gdy latał nago po całej osadzie na czworaka w ludzkiej formie.
        Parsknął z lekkim rozbawieniem i zażenowaniem na to wspomnienie, obserwując tańczące w ognisku płomienie. Choć od tamtej sytuacji minęło tyle czasu, nadal było mu strasznie wstyd. Przebiegł z gołym tyłkiem przez całą wioskę! Za nic w życiu jednak nie pozwoliłby odebrać sobie tego wspomnienia, bo był to dzień, który zmienił jego życie i jego los połączył się z losem Nevan. Bez niej prawdopodobnie nigdy nie byłby tym, kim był teraz. Nigdy nie byłby Valerianem.
        Dość długi czas siedział przy ognisku i grzebał w nim patykiem, albo dorzucał drewna, by płomienie mogły jeszcze przez jakiś czas wesoło trzaskać. Miał przy tym dziwne wrażenie, jakby był obserwowany, ale myślał, że wywołane było przez kręcące się po okolicy leśne stworzenia. Kilka razy słyszał łamane gałązki i szeleszczące w pobliżu krzaki. Raz czy dwa w dali rozległo się wilcze nawoływanie i trochę go kosztowało, by nie odpowiedzieć wilczym krewniakom. Nie spodziewał się jednak, że nad dziewczyną czuwał jej duch i to on mógł go obserwować od czasu do czasu. Przed wschodem słońca i jego zmorzył sen, a nie chcąc by Wanda czuła się niekomfortowo, czy obudziłaby się w pewnym momencie zaniepokojona, zmiennokształtny postanowił zmienić miejsce i położyć się po przeciwnej stronie dogasającego powoli paleniska. Położył się na boku, lekko skulony, włochatym grzbietem odwrócony w stronę dziewczyny. Podłożył sobie jedną łapę pod kudłatą głowę, okrywając nieco ogonem swoje odziane w spodnie wilcze nogi.
        Sen miał spokojny, choć przed zaśnięciem przepełniała go melancholia i wyrzuty sumienia, że opuścił bez słowa swoją małą podopieczną. Cały czas jednak pozostawał czujny i gdyby coś miało się do nich zbliżyć, od razu poderwałby się do ochrony obozowiska i jego towarzyszki. Kiedy szelesty i kroki dochodziły praktycznie zza jego pleców, w bardzo bliskiej odległości, niezbyt na nie reagował. Jedynie zastrzygł uchem, by zaraz odetchnąć głęboko i nakryć zarośniętą futrem, szponiasta ręką swój długi psyk. Nie zamierzał przerywać snu tylko dlatego, że jego nowa znajoma się obudziła. Nie był też zbytnio zaniepokojony, gdy po otworzeniu oczu, nigdzie w okolicy jej nie zauważył. Pomyślał, że może nie chciała go budzić i postanowiła samotnie kontynuować swoją wędrówkę, jednakże po chwili zauważył jej konia. Był osiodłany co prawda, ale nadal był niedaleko obozowiska, dziewczyny natomiast nie było nigdzie widać.
        "Jak ci się spało przyjacielu?" - spojrzał w stronę wierzchowca zaspanym wzrokiem, a po chwili otworzył szeroko zębatą paszczę zaginając lekko do wewnątrz długi, różowy język, gdy ziewnął. Mlasnął kilka razy, przecierając sobie łapą oczy i oblizał psyk.
        Po chwili podniósł się z miejsca z głośnym sapnięciem i zasypał dymiące, wygasłe palenisko dużą ilością piasku, by zakopany pod popiołem żar w pewnym momencie nie wzniecił na powrót płomienia. Stanął na moment na czterech łapach i otrzepał się porządnie, strząsając ze swojego futra suche liście, igły i inne elementy ściółki, która się do niego przyczepiła gdy spał, po czym wytrzepał swój płaszcz i zarzucił go na ramiona.
        "Jak rozumiem nie wiesz gdzie jest twoja pani" - zbliżył się spokojnie do wierzchowca, by go nie wystraszyć i pogłaskał go delikatnie po chrapach. Przez moment zastanawiał się czy nie odwiązać go i nie pójść do pobliskiego strumyka by się napić, jednakże w tym momencie usłyszał jak coś się zbliża w jego stronę, a po zapachu, który dotarł do jego nozdrzy, wywnioskował, że to właścicielka nie do końca porzuconego konia. Spojrzał w jej stronę, gdy wypadła z leśnego gąszczu i uniósł lekko na powitanie prawą, wilczą dłoń. Zaraz jednak pytająco przekrzywił głowę na bok, nie odrywając od niej wzroku.
        Na odpowiedź nie musiał długo czekać, a słysząc rozgorączkowanie w głosie towarzyszki oraz czując od niej kwaśno-gorzką woń charakterystyczną dla wyrzuconej z siebie zawartości żołądka, darował sobie zaproponowanie jej jednej z pieczonych ryb, które zostały z wieczora. Zamiast tego słuchał jej uważnie, a nawet zakłopotany, z niezadowoleniem podrapał się po głowie. Wyraz jego pyska nie był już taki przyjazny, a ogon nawet nie drgnął, sam wilkołak wydawał się być raczej spięty, gdy słuchał relacji dziewczyny i bardzo długo się zastanawiał nad jej prośbą. Nie miał zielonego pojęcia kto mógłby robić coś tak okropnego i z jakiego powodu. Zwierząt, czy innych leśnych mieszkańców nawet nie brał pod uwagę, bo one nie dopuszczały się takich okropieństw, a jak już, to nie marnowałyby takiej ilości mięsa. O krwiożerczych wiewiórkach gigantach jeszcze w życiu nie słyszał. Może jakieś porachunki osób z półświatka? Albo nekromanckie praktyki? Cokolwiek to było Valerian wolałby się w to nie mieszać i spojrzał na Wandę w końcu przepraszająco, gotów jej odmówić, jednakże obawiał się, że to wcale nie powstrzymałoby dziewczyny przed sprawdzeniem tej sprawy, a jedynie być może przez niego poszłaby na łatwą śmierć.
        Pomruczał z niezadowoleniem pod nosem, powarczał, ale ostatecznie podniósł się z miejsca z determinacją i lekko zjeżonym na karku futrem. Jeśli rzeczywiście coś polowało na leśnych wędrowców, mogłoby równie dobrze w pewnym momencie zaczaić się również na inne osoby przebywające, mieszkające w lesie. Nie mógł pozwolić by coś takiego zagrażało driadom, które tak bardzo mu pomogły, u których jego mała Nevan znalazła dom.
        Burknął spokojnie, ale w gotowości na Wandę i spokojnym ruchem szponiastej dłoni dał jej znak, by go poprowadziła w to miejsce. Sam już teraz miał oczy i uszy szeroko otwarte, a nos co rusz wyłapywał z powietrza różnego rodzaju zapachy, starając się wyłapać ten jeden konkretny, osobliwy, którego nie powinno tu w ogóle być.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Wyraźnie wystraszona Wanda opowiadała Valerianowi o tym, co ją spotkało podczas przechadzki po lesie. Była też mocno zdeterminowana, żeby znaleźć źródło złej działalności osoby lub osób, które odważyły się dopuścić takiego wykroczenia wobec życia i wszystkiego co słuszne. Dało się to słyszeć w jej głosie. Opowiadając o swoim znalezisku miała nadzieję, że zdoła namówić człowieka-wilka do pomocy w odkryciu, czy ów sprawca nie przetrzymywał właśnie w tej chwili jakiegoś nieszczęśnika, czy nieszczęśniczki. Chociaż z tego co pamiętała poodcinane członki ludzkie należały raczej do mężczyzn, ze względu na wielkość. Nie zdążyła się dokładniej przyjrzeć, więc nie była tego pewna. Wszystko w tamtym miejscu napędzało ją do jak najszybszego oddalenia się w dowolnym kierunku. Teraz zaś miała tam wrócić. Przewróciło jej się w żołądku na tą myśl, ale zdołała zapanować nad sobą.
        Przez pewien czas, po tym jak skończyła opowiadać, czekała na reakcję Valeriana. Ostatecznie nie prosiła go o byle co, tylko, by ryzykował życiem dla nieznajomej, którą ledwo co poznał. Wanda była maginią co prawda i potrafiła się sama o siebie zatroszczyć, ale maginią specyficzną. Specjalizowała się w dziedzinie dobra, którą potrafiła się obronić tylko przed wybranymi rodzajami przeciwników. Przed większością niebezpieczeństw musiała niestety uciekać lub, z bólem serca, nie interweniować. Nie miała umiejętności bojowych tak spektakularnych jak większość wędrownych wojowników. Skazana była na omijanie miejsc, w których jej naczynie narażone byłoby na krzywdę. W tym jednak wypadku nie była sama. Jej nowy towarzysz wydawał się być wprawnym wojem, obeznanym ze swoim rzemiosłem. Mógł jej pomóc. Pytanie tylko, czy zechce?
        Wpatrywała się więc swoimi błyszczącymi, niebieskimi oczami w ślepia Valeriana, czekając na odpowiedź mężczyzny. A kiedy wreszcie ona nadeszła uśmiechnęła się, chociaż wewnętrznie wciąż trzęsła się jak osika. Ślady złej energii, jakie wyczuła przy dziurze w ziemi, przyprawiły ją o ból głowy. Jak zdoła stawić czoło komuś tak zwyrodniałemu? Cóż, powiedziała sobie, teraz nie mogę się wycofać. Ktoś tam prawdopodobnie czeka na jej pomoc. To była jej powinność, jako dobrego ducha. Kiedy więc człowiek-wilk dał znak ręką, by go poprowadziła w miejsce, gdzie znalazła rozczłonkowane szczątki, kiwnęła mu w odpowiedzi głową. Nabrała powietrza i wypuściła powoli, by się uspokoić. I ruszyła drogą powrotną.
        Nie wiedziała kiedy uda im się wrócić, więc na wszelki wypadek zabrała swoje rzeczy. Z obozowiska zabrała ze sobą tylko konia i kij, który był przymocowany do siodła. Kij był użytecznym narzędziem, służył jej zarówno jako podpora podczas wędrówek, jak i używała go do samoobrony, choć rzadko. Nie lubiła krzywdzić innych, nawet gdy sobie na to zasłużyli. Przedmiot nie był w żaden sposób wyszukany, jak kostury czarodziejów, ot prosty kawałek drewna.
        W drodze powrotnej do miejsca, gdzie ziała dziura w ziemi, nie spotkała żadnych zwierząt. Nawet wilków. Ptaki też jakby nagle zamilkły i się pochowały, nie wiadomo gdzie. Gdy dotarła na miejsce przykryła nos szalikiem, którym miała obwiązaną szyję. Zapach bijący od dziury był bardzo przykry. Wolała się nie zastanawiać co czuł jej towarzysz, którego powonienie, jak przypuszczała, było dużo czulsze od jej. Odważyła się powtórnie zajrzeć do środka, gdzie znajdowały się ciała. Tak jak przypuszczała, szczątki były zbyt masywnie zbudowane, by mogły należeć do kobiet. Kimkolwiek były złożone tu bezimienne ofiary, były płci męskiej. Na ten moment Wanda nie wiedziała, czy ta informacja na coś jej się przyda, ale postanowiła odnotować to w pamięci. Gdy z bólem żołądka skończyła przyglądać się szczątkom przeniosła uwagę na wyżłobione w ziemi ślady wózka, biegnące od dziury w nieznanym kierunku.
        - Tam. - Pokazała Valerianowi, gdzie prowadził trop. I chociaż na tropieniu jako takim się nie znała, to ślad był na tyle wyraźny, że nie dało się go przeoczyć. Wyżłobienia po kołach były wbite w glebę głęboko, jakby wózkiem przewożono coś ciężkiego. Ponadto znaczyły w tym miejscu ziemię krople krwi, zaschniętej i brunatnej. - Tam trzeba iść.
        Niewiele się zastanawiając ruszyła za tym tropem, wprost między drzewa i krzewy. Szła przed siebie trzymając jedną ręką uzdę swojego konia, a w drugiej kij. Jak poprzednio nie spotkała po drodze żadnego leśnego stworzenia, żadnych ptaków, towarzyszyło jej jedynie szuranie liści i gałązek pod stopami. Ślad kół prowadził w miarę prosto przed siebie, jakby prowadząca go osoba szła po najmniejszej linii oporu, nie starając się w żaden sposób kluczyć. Mogło to znaczyć, że osoba ta nie starała się ukrywać tego, co robi. Wanda przygryzła dolną wargę. Wraz z towarzyszem wędrowali za śladami wózka przez pewien trudny do określenia czas. A im bliżej była miejsca docelowego, tym bardziej czuła narastający ucisk w skroniach. Dobry duch ogólnie źle się czuła w obecności złych istot, czy przeklętych miejsc. Kiedy więc w końcu jej oczom ukazał się obiekt w środku lasu, bolesne pulsowanie w głowie było już wyraźne. Przed sobą zobaczyła chatę, w całości wykonaną z drewna, dość pokaźnych rozmiarów. Od jej strony zobaczyła dwoje okien oraz drzwi. Oba okna były zamknięte na głucho, ale drzwi zdawały się być uchylone. Obok prawego okna, pod ścianą, stał koń. Białego umaszczenia, osiodłany i zadbany. Spoglądał na dwójkę nowo przybyłych ze spokojem i zaciekawieniem. Ślady kół wózka prowadziły prosto do chaty, ale i bez tego Wanda wiedziała, że są we właściwym miejscu. Posługując się tylko jedną ręką, drugą trzymała uzdę swojego wierzchowca, szybko rzuciła czar „Wykrycie zła” na chatę. Nie musiała długo czekać, aż ukazała się jej czerwona poświata bijąca od tej budowli. Jęknęła w duchu.

        - Ten dom jest przeklęty. Miej się na baczności - poprosiła Valeriana.
Pozostawiła swojego wierzchowca obok obcego, białego konia. Następnie zrobiła kilka kroków w kierunku wejścia do chaty, gdy nagle, ni z tego, ni z owego, skrzydło drzwi zaczęło samo się otwierać przed nią. Po chwili wejście stało przed nią otworem, zacienionym i nieznanym. Wandzie przypominało to wchodzenie do otwartej paszczy węża, wzdrygnęła się, ale szła dalej. Jej buty zastukały o drewnianą podłogę. Ból głowy się nasilił. Mimo światła padającego przez drzwi musiała chwilę poczekać, aż jej oczy przyzwyczają się do półmroku. Stała w sieni. Przed sobą zobaczyła korytarz, po jego prawej i lewej stronie znajdywały się drzwi. Poza tym nie było tu nikogo. Serce zabiło jej mocniej na myśl, że musi wejść głębiej. Odwróciła się do Valeriana i rękami pokazała, żeby udał się korytarzem do drzwi na lewo. Sama postanowiła sprawdzić drzwi na prawo. Ujęła obiema rękami kij i krok za krokiem zbliżyła się do wejścia do prawego pokoju. Drzwi okazały się być otwarte, pchnęła je nogą. W środku panował zaduch i mrok, było ledwo co widać. Dało się też wyczuć nieprzyjemny zapach chemikaliów. I czegoś jeszcze. Naprzeciwko wejścia na ścianie zauważyła dwoje okien, zasłoniętych grubymi zasłonami. Ostrożnie przemieszczając się w ciemności podeszła do zasłony i szarpnęła nią w bok. Do pomieszczenia od razu wpadło przez okno światło słoneczne, ukazując stojące pod ścianami szafki oraz stół znajdujący się mniej-więcej na środku pokoju.
        Poza tym nie było nikogo. Wanda obejrzała się na półki szafy stojącej najbliżej niej. Stały tam w rządku słoje wypełnione mętnym, żółtawym płynem. W płynie zaś pływały różne części ciała: nosy, oczy, uszy, języki… Słoje wypełniały większą część półek w pomieszczaniu. Odwróciła wzrok, czując, że jej się cofa. Jej spojrzenie padło na stół. Coś na nim leżało, przykryte tkaniną podobną do koca. Wanda z duszą na ramieniu złapała za koniec tkaniny i odciągnęła ją na bok. Pod przykryciem znajdowało się ciało mężczyzny. Magini zajęło chwilę by odkryć, co z nim było nie tak. Po pierwsze, ciało było przymocowane rękami i nogami do stołu przy pomocy stalowych kajdan. Po drugie, członki nieboszczyka były pozszywane, jakby każde z nich należało do różnych osób. To samo tyczyło się części jego twarzy. Nieboszczyk na stole leżał nieruchomo, mimo to Wanda i tak zrobiła krok w tył.
        Już miała zamiar zawołać Valeriana, gdy w rogu pokoju zauważyła ruch. Coś, co początkowo wzięła za pochylony wieszak na ubrania, wyprostowało się. Magini znieruchomiała, zdjęta trwogą. To coś było jej wzrostu, groteskowo powykręcane i chude, odziane w ciemne łachmany. Bardzo stara kobieta. Patrzyła prosto na Wandę, uniosła szponiastą dłoń i wskazała na byłą księżniczkę.
- Kolejni goście - magini usłyszała głos prosto w swojej głowie. - Zostań na chwilę. Zostań na zawsze.
Wanda cofając się, wpadła plecami na szafę z tyłu.
- N-Nie - powiedziała, starając się uspokoić. - Szukam niewinnych wędrowców, których tu przetrzymujesz. Wypuść ich!
Stara kobieta wydała z siebie coś na kształt świszczącego śmiechu.
- Ochhhh… - dobry duch ponownie usłyszał myśli wiedźmy. - Tu nie ma niewinnych. Tu jest tylko śmierć.
Między łachmanami starej kobiety błysnął jakiś metalowy przedmiot. Wanda zobaczyła, że trzyma ona sierp pokryty runami. Magini wiedziała, że powinna coś zrobić, dopóki nie jest na późno, ale strach i zło tego miejsca momentalnie stłamsiły jej wolę.
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Valerian »

        Szczerze powiedziawszy Valerianowi w początku nie chciało się wierzyć w to, co odkryła w lesie dziewczyna, bo był pewny, że gdyby działo się w okolicy coś złego raczej byłby w stanie to wyczuć. Z drugiej jednak strony białowłosa wyglądała na naprawdę poruszoną i nie miała przecież powodów by go okłamywać. Niby co miała tym uzyskać? Przed udaniem się na spoczynek bez wahania zgodził się jej pomóc z dotarciem do miasta, a też nie miał przy sobie nic oprócz ubrania na sobie, co mogłaby ukraść gdyby dał złapać się na jej podstęp. Istniało również wyjaśnienie, że rzeczywiście znalazła czyjeś szczątki, bo sama je w tym miejscu zostawiła i wilkołak miałby stać się kolejną z jej ofiar. Szybko jednak odrzucił te przypuszczenia, pamiętając jak zeszłej nocy zobaczył na jej dłoni symbol Najwyższego. Nie logicznym mu się wydawało, by ktoś zły do szpiku kości posługiwał się niebiańską magią. A co do samego braku jakichkolwiek oznak, że w okolicy działo się coś podejrzanego, mogło to być spowodowane tym, że był dość daleko od Sanktuarium i magiczny wpływ Leśnego Ducha mógł osłabnąć. Zwłaszcza jeśli miałoby się gdzieś tutaj znajdować źródło mrocznej energii i praktyk.
        Mruknął łagodnie na Wandę i położył delikatnie na jej ramieniu zakończoną ostrymi pazurami włochatą łapę. Chciał jej dodać otuchy i pokazać, że cokolwiek zobaczyła, on jest z nią i jej pomoże. Dał jej chwilę by mogła się zebrać do podróży, a sam w tym czasie zajął się dogaszaniem paleniska i dopilnowaniem, by przez przypadek nie wybuchł pożar wywołany jedną przeoczoną iskierką po ich odejściu. Zjadł jedną z pieczonych ryb, które im zostały, dwie pozostałe oddał dziewczynie, by mogła sobie schować i zostawić na dalszą podróż. Po tym ruszyli w stronę znalezionej przez nią dziury z kawałkami ciał.
        Idąc tuż u jej boku, Valerian w pewnym momencie zaczął czujnie omiatać spojrzeniem całą okolicę, stał się bardziej spięty i z większą ostrożnością stawiał kolejne kroki. Cisza jaka nagle nastała i wszechobecne opustoszenie, nie umknęło jego uwadze, zwłaszcza, że nie była to taka cisza, jak zwykle zapada przed nadchodzącą burzą. Ta obecna... była wręcz nienaturalna. Nie mówiąc już o ciężkiej atmosferze, która zaczęła ich otaczać i coraz bardziej się wokół podróżnych zacieśniać, by przy makabrycznej mogile w środku lasu, stać się niemożliwie przytłaczająca.
        Wilkołak zerknął tylko kątem oka na niebiankę, gdy ta próbowała uchronić się przed okropnym odorem rozkładających się ciał za pomocą kawałka materiału, po czym zbliżył się do krawędzi dziury i przykucnął. Pochylił się, aby wyjąc ze środka odciętą w łokciu rękę i uważnie się jej przyjrzał. Nie wyglądała na odgryzioną przez dzikie zwierzę, ani też oderwaną bo krawędzie prawie w ogóle nie były poszarpane - do ich odcięcia użyto jakiegoś narzędzia. Może nie było koniecznie zbyt ostre, jednak pozwoliło sprawcy na sprawne odcinanie poszczególnych części ciała. Oprócz tego znalezione członki różniły się od siebie stopniem rozkładu, a to znaczyło, że w miarę regularnie były tutaj dorzucane kolejne szczątki.
        Odłożył trzymaną w łapach rękę z powrotem do dziury z należytym dla zmarłej istoty szacunkiem i strapiony tym, że ktoś mógł dopuścić się czegoś tak okrutnego, zaczął powoli zakopywać dziurę. Dla mężczyzn, których ciała tutaj spoczywały nie mógł już nic więcej zrobi.
        - Hm? - mruknął, gdy usłyszał głos swojej towarzyszki. Przerwał swoje działanie i spojrzał na nią, a po tym we wskazanym przez nią kierunku. Nie zdążył jednak w żaden sposób odnieść się do jej słów i wskazanego śladu kół, gdyż opętana przez dobrego ducha dziewczyna bez namysłu oraz razu ruszyła zbroczoną krwią ścieżką w nieznane. Wilkołak zmarszczył nos w niezadowoleniu spowodowanym tak lekkomyślnym działaniem z jej strony i kłapnął za nią głośno swoimi zębami, chcąc ją choć na moment zatrzymać. Niestety Wanda chyba go już nie słyszała, albo nie chciała słyszeć.
        Westchnął poirytowany i podrapał się po karku, zerkając z zakłopotaniem na lekko przysypane ziemią kawałki ciał.
        - "Przepraszam" - zdawały się mówić jego oczy, gdy wstawał i poszedł przyspieszonym krokiem za dziewczyną, by się z nią zrównać i być może uchronić ją przed niebezpieczeństwem. Nie wątpił, że w tej chwili pchają się prawdopodobnie w najgorsze kłopoty jakie kiedykolwiek w życiu mieli. Nie wiedział jednak, że podążając dalej za niebianką, położył swoje życie na szali.
        Kiedy szli za śladami wozu wyżłobionymi w ziemi, próbował "przemówić" towarzyszce do rozumu warknięciami, sapnięciami i kłapnięciami, przekonać ją, że może najpierw z szacunku do tych, których ciała porzucone zostały w dziurze, wypadałoby ją zakopać i zrobić prowizoryczny nagrobek, by ich dusze, gdziekolwiek były, mogły zaznać spokoju. Rozumiał, że każdy mógł wynieść z domu inne zwyczaje i być może niebianie, czy nawet wysoko urodzone osoby mogły nie uznawać pochowków, jednakże on wychował się na wiosce pod dużym miastem i praktycznie co noc były mu opowiadane historie o duchach i innych przerażających zjawach, które straszyły niegrzeczne dzieci, które nie słuchały rodziców i nie chciały iść spać. Wiedział, że zmarli mogą być spokojni i odejść w zaświaty tylko, gdy zostaną pogrzebani i nie tyczyło się to tylko ludzi, bo doskonale pamiętał jak z braćmi robił pogrzeb upolowanej przez ich kota myszy. Ciężko mu więc było zrozumieć priorytety Wandy, która przecież słowem nawet nie wspomniała o pochowaniu tamtych nieszczęśników.
        Nie próbował ukryć, że był na nią zły, jednakże też nie trzymał w sobie na siłę urazy za jej zachowanie. Całe jego zdenerwowanie uleciało, gdy tylko zbliżyli się do drewnianej, rozpadającej się chatki w środku leśnej głuszy. Valerian poczuł niepokój i to na tyle silny, że zjeżyła się mu sierść na karku i ogonie. Zbliżył się do białego konia, tak bardzo niepasującego do okolicznego krajobrazu, że musiał go dotknąć by się upewnić, czy nie była to jakaś zjawa. Pogłaskał zwierzę delikatnie po chrapach, po czym wszedł za Wandą ostrożnie do budynku żywcem wyciągniętego z najgorszych koszmarów.
        Gdy znaleźli się w środku, przyjrzał się uważnie drzwiom i zapobiegawczo wyciągnął je cicho z zawiasów, by w razie konieczności droga ucieczki stała przed nimi otworem. Po tym rozejrzał się po korytarzu i spróbował wychwycić jakiś zapach, jednak prócz odoru psującego się mięsa, zaduchu i pleśni oraz jakiś bardziej chemicznych woni, nie był w stanie nic więcej znaleźć. Skupił więc spojrzenie na swojej towarzyszce i kiwnął jej lekko głową, gdy pokazała by się rozdzielić i by on sprawdził drzwi po przeciwnej stronie, niż ona się skierowała.
        Odetchnął głęboko i wyciągnął łapę w stronę drzwi przed nim, czując jak serce podchodzi mu do gardła. Zawiasy zaskrzypiały żałośnie, a w niego uderzył kręcący w nosie zapach stęchlizny, kurzu i wilgoci, bardzo charakterystyczny dla znajdujących się pod domami piwnic. Nie przychodziło mu na myśl nic innego, do czego mogłyby prowadzić otulone mrokiem schody w dół, które pojawiły się przed nim zaraz po pchnięciu drzwi. Gotowy w każdej chwili do walki, zaczął powoli po nich schodzić, zaraz słysząc odbijający się dokoła echem odgłos uderzających w stare drewno pazurów, wraz ze skrzypieniem starych desek. Dawno nie był w takim miejscu i wcale nie było mu z tego powodu smutno - nie wywoływały zbyt dobrych wspomnień.
        Usłyszał coś po swojej lewej, więc wytężył wzrok, by móc cokolwiek dostrzec w tej bezlitosnej ciemności. Powoli zaczął stawiać kolejne kroki. Zawarczał wściekle i jednoczenie wystraszony, gdy coś, najpewniej szczur, przebiegło mu po łapie. Cofnął się przez to gwałtownie, wpadając na stos skrzyń i jakiś śmieci ustawiony za nim, wywołując tym samym dość głośny hałas, gdy to wszystko posypało się na ziemię, a przy tym coś uderzyło go w głowę. Przez chwilę kłapał zdenerwowany zębami, przeklinając te ciemności i to miejsce. Kierując się dalej po omacku w stronę zduszonych mruknięć i odgłosu szurania, natrafił łapą na coś, co mogło być pochodnią. Poszukał szybko ręką krzesiwa, czy czegoś podobnego i spróbował ją zapalić. Zaraz zrobiło się odrobine jaśniej w pomieszczeniu. Wilkołak odetchnął z ulgą, gdy w końcu mógł zobaczyć całe pomieszczenia, a nie tylko czubek własnego nosa. Nie nacieszył się jednak zbyt długo, gdyż to, co wydawało mu się sterta skrzynek, okazało się być w rzeczywistości kupą kości i drążoną przez robaki mięsną masą. Różne obrzydliwe rzeczy w życiu widział, ale tym razem to i jemu się cofnęło na taki widok, do odoru zepsutej padliny był akurat przyzwyczajony. Przez to co odkrył nie zarejestrował, że płomień pochodni pali się na nienaturalnie zielony kolor, głowę miał zbyt zajętą tym, by nie próbować nawet się zastanawiać nad tym, co go uderzyło w tył czaszki, gdy wpadł na tę kupę kości. Z resztą zaraz i tak ponownie skupił się na odgłosie, który go tak zaintrygował na samym początku. Poświecił pochodnią w tamta stronę, starając się przez moment tam nie zbliżać, gdyby coś miało go zaraz zeżreć i zaraz umocował jedyne tutaj źródło światła w uchwycie w ścianie.
        Pokonał kilka sążni z miejsca, w którym stał do czegoś w rodzaju ręcznie zrobionej klatki czy też celi, w której znalazł czwórkę związanych, zakneblowanych, młodych mężczyzn. Jeden z nich był nieprzytomny i nie oddychał prawdopodobnie zmarł z powodu stresu. Pozostali byli bardzo przerażeni i wyglądali, jakby byli na skraju szaleństwa. Valerian otworzył siłą drzwi celi, w której byli zamknięci i przyłożył palec do pyska, by nakazać porwanym być cicho. Przykucnął i ostrożnie, by nie zrobić im przez przypadek swoimi pazurami krzywdy, rozciął ich więzy. Nie wyglądali na wojowników, a sądząc po ich ekstrawaganckim ubiorze mogli być wędrownymi artystami albo kupcami. Ze względu na to co im się przytrafiło, prawdopodobnie nie prędko zechcą wyruszyć w kolejną podróż.
        - Woln...noś...ć... - wycharczał do nich i wskazał w stronę schodów, którymi tutaj przyszedł. Oczywiście nie zostawił mężczyzn samych, pomógł im się przedostać przez porozrzucane po piwnicy szczątki, na których ucztowały w najlepsze larwy much i szczury, a przy wyjętych z zawiasów drzwiach od domu, dał im łatwą drogę ucieczki.
        Nie sprawdzał jednak, w którą stronę pobiegli i czy nie zabrali konia Wandy. Planował znaleźć dziewczynę i uciekać z tego miejsca jak najdalej. Nie chciał czekać na pojawienie się tego, co tu mieszkało. Poszedł w stronę drzwi, które miała sprawdzić jego towarzyszka. Był z początku lekko skonsternowany, gdy o mało co nie wpadł na nagą, urodziwą kobietę z sierpem w dłoni i może dałby się zaskoczyć starej wiedźmie, gdyby nie pochwycił kątem oka jej prawdziwego odbicia w jednym ze słojów. Z resztą to, jak wyglądała nie miało najmniejszego znaczenia, gdy po drugiej stronie pomieszczenia stała bezbronna, sparaliżowana strachem niebianka. Zawarczał ostrzegawczo na wiedźmę przed sobą, szczerząc przy tym swoje ostre kły i jeżąc futro na karku. Na moment spojrzał na swoją towarzyszkę i fuknął na nią stanowczo, ruchem pyska wskazując odsłonięte okno, przez które wpadało do środka światło dnia.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Jej towarzysz chyba miał jej za złe to, że nie zajęła się należytym pochówkiem osób znalezionych w środku lasu, jednak niebianka miała inne priorytety. Żywi najpierw. Tym mężczyznom mimo najlepszych chęci nie mogła już pomóc, za to potencjalnym uwięzionym wędrowcom już owszem. I dlatego liczyła się każda minuta. Wanda nie mogła sobie pozwolić na stratę czasu zatrzymując się na kilka godzin przy chowaniu do wspólnej mogiły znalezionych ciał. Tym zawsze mogła zająć się później. Oczywiście zakładając, że przeżyje spotkanie z nieznanym sprawcą tej zbrodni.
        Tak też się stało. Do spotkania z zamieszkującą chatę złą wiedźmą doszło w najmniej oczekiwanym momencie. Dobry duch nie była na to gotowa, zbyt zaaferowana tym, co znalazła w pokoju, do którego prowadziły drzwi z korytarza. Aura niegodziwości jaka biła od starej kobiety była wręcz namacalna i przytłaczająca. Niebianka nie musiała nawet rzucać czaru, by ją poczuć. Tymczasem wiedźma wyjęła zza pazuchy sierp pokryty runami, drugą zaś ręką wskazała na maginię.
        - Nie. - Stara kobieta, jakby z zawodem, pokręciła głową. - Do niczego mi się nie przydasz.
        Mimowolnie znowu Wanda skierowała wzrok na zwłoki ułożone na stole, a następnie na coś, co znajdowało się na ścianie zaraz za wiedźmą. W świetle padającym przez jedyne odsłonięte okno w pomieszczeniu dostrzegła portret mężczyzny. Było on łudząco podobny, z budowy ciała, do poskładanych z rożnych części zwłok na stole. Magini dostrzegła u denata dokładne odwzorowanie rysów twarzy mężczyzny z portretu. Czyżby wiedźma starała się odtworzyć w jakiś makabryczny sposób utraconą osobę?
        - Podziwiasz moje dzieło? -Sstara kobieta zauważyła, gdzie patrzyła niebianka.
        - Już prawie skończone. Tak, tak. - Uśmiechnęła się wyraźnie z siebie zadowolona.
        Zrobiła krok w stronę Wandy, unosząc sierp i powoli okrążając stół.
        - Po namyśle przydasz się. Jako pokarm dla moich skarbów.
        W tym momencie gdzieś za drzwiami prowadzącymi do pokoju rozniósł się jakiś raban. Do uszu Wandy doszedł hałas jakby wywołany przez tupot kilku par stóp. Ktoś wyraźnie wybiegał z chaty na zewnątrz. Magini prawie podskoczyła w miejscu, nerwy i tak miała napięte jak postronki, a teraz jeszcze to.
        Wiedźma syknęła przeciągle, jak rozjuszony wąż.
        - Co to ma być?! - dopytywała się, odwracając się w stronę drzwi.
        - Moje skarby! - wściekły wrzask staruchy odbił się echem w głowie niebianki.
        Kilka sekund później do pokoju wpadł Valerian. Człowiek-wilk wyglądał strasznie. Wściekłe spojrzenie wilczych ślepi skierował na wiedźmę, jeżąc przy tym futro i warcząc głośno. Dał przy tym znać Wandzie, by ta ewakuowała się przez okno. Magini zaczęła się cofać do tyłu, jednak zatrzymała się. Nie chciała zostawiać towarzysza sam na sam z przeciwnikiem. Zwłaszcza takim. Starucha szerzej otworzyła kaprawe oczy, mierząc go od stóp, do głów. Zmarszczyła z obrzydzeniem nos.
        - Plugawe zwierzę?! W moim domu?! - zgrzytnęła przegniłymi zębami. - Wynocha!
        Z szybkością przeczącą jej przypuszczalnemu wysokiemu wiekowi uniosła ręce w górę. Zaraz też zerwał się mocny wiatr i uderzył w człowieka-wilka z całym impetem, by odepchnąć go z powrotem w stronę wyjścia na korytarz.
        Widząc co się dzieje Wandę przeszedł zimy dreszcz, otrzeźwiając ją trochę.
        - Zostaw go - skrzeknęła przez zaciśnięte gardło i skierowała otwartą dłoń w stronę wiedźmy. Zdawała sobie sprawę ze swojego kiepskiego położenia, mimo to i tak spróbowała przywołać czar dziedziny dobra. Znak Pana zamigotał kilka razy, jednak nie mogąc ewoluować w pełnoprawne zaklęcie, zniknął. Zdesperowana niebianka złapała swój kij oburącz i, niewiele się zastanawiając, trzasnęła nim w plecy odwróconej do jej tyłem wiedźmy. Poskutkowało to o tyle, że starucha łypnęła na nią przez ramię, nie przerywając atakować silnym magicznym podmuchem Valeriana. Osunęła też jedną z rąk splatającą zaklęcie dziedziny powietrza i skierowała ją na Wandę. Była księżniczka odznaczała się mniejszą liczbą kilogramów żywego ciała niż jej towarzysz, toteż podmuch zwalił ją od razu z nóg. Nie upadła jednak na drewnianą podłogę, gdyż następny podmuch pchnął ją brutalnie w tył, prosto w odsłonięte okno. Niebianka niesiona magicznym wichrem wypadła z chaty, uderzając przy tym mocno w ościeżnicę i wybijając sobie bark.
        Upadła na trawę. Jęknęła, łapiąc powietrze. Przed oczami widziała latające bez ładu i składu gwiazdy. Zajęło jej dobrą chwilę, by trzymając się za obolałą część ciała, podnieść się do siadu. Z wnętrza drewnianego domu wciąż dochodziły do niej odgłosy starcia. Głównie wyjącego wiatru. Wanda krzywiąc się i zaciskając zęby wstała na nogi. Nie mogła zostawić tam Valeriana, jednak wiedziała, że w jej obecnym stanie mogłaby mu tylko przeszkadzać w walce. Kątem oka zauważyła uciekających w las obcych ludzi. Zanim jednak zdecydowała się, co robić dalej, zdarzyło się coś zaskakującego.

        Dom z drewna zaczął ruszać się w posadach, by następnie gwałtownie unieść się w górę, rozsypując dookoła glebę i kępki trawy. Wanda nie wierzyła własnym oczom. Chata uniosła się nad ziemię na olbrzymiej kurzej stopce. Jeden z uwolnionych więźniów próbował mocować się z koniem magini, ale widząc co się dzieje z budynkiem zrezygnował i uciekł. Jakaś myśl przemknęła przez głowę niebianki, gdzieś już słyszała opowieści o tego rodzaju przeklętym domu. A mówiono, że należał on do… Dziewczynę zlał zimny pot gdy coś sobie uświadomiła. Jeśli legendy mówiły prawdę, to człowiek-wilk nie miał żadnych szans w starciu z tą wiedźmą. Tylko, czy zdąży stamtąd uciec zanim…
        Tymczasem drewniana chata stojąca na kurzej stopce obróciła się w kierunku północy. Wanda zadarła głowę, modląc się do Najwyższego, by Valerian zdąży wyskoczyć ze środka. Przeklęty dom „przykucnął” na kurzej stopce i zaraz odbił się w powietrze, by wylądować kilka sznurów dalej. Tym sposobem skokowym zaczął oddalać się od miejsca startu, gdzie zostało tylko wgłębienie w ziemi. Wanda próbowała gonić oddalający się z każdym skokiem budynek, ale zwichnięty bark zbyt ją bolał, by mogła poruszać się szybciej niż chodząc. W końcu musiała się zatrzymać.
        - Valerianie!
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Valerian »

        Znalezienie pochodni w drewnianym domu, mogło być dość zaskakujące, choć nie tak bardzo jak uchwyt na nią znajdujący się w drewnianej piwnicy na drewnianej belce. To pierwsze mogło zostać jako pamiątka po podróżach właściciela tej chaty, bądź mogła należeć do porwanych podróżników. Zwłaszcza, że sądząc po ilości i stopniu rozkładu części ciał porzuconych w lesie oraz szczątków znalezionych w piwnicy, można było stwierdzić, że całkiem sporo osób zawitało w tej chacie i straciło swoje życie. Gdy wzięło się to pod uwagę, znalezienie przez Valeriana pochodni nie wydawało się już tak dziwne, jak nadal pozostawała kwestia tego uchwytu. Chyba że to wcale nie był uchwyt na pochodnię. Nad tym jednak wilkołak się nie zastanawiał, mając zdecydowanie ważniejsze sprawy na głowie - uwolnić uwięzionych podróżników i wrócić do Wandy, by jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce.
        Plan wydawał się prosty, a przez brak jakichkolwiek przeszkód w postaci pułapek czy wrogów był łatwy w wykonaniu. Przynajmniej ta część ze zwróceniem wolności porwanym mężczyznom, bo już druga część całej operacji... mocno się pokomplikowała za sprawą przebywającej w domu wiedźmy.
        Może i zmiennokształtny nie postąpił najrozsądniej od razu z zaskoczenia nie próbując zaatakować staruchy, jednakże miał swój honor i zasady. Wyszedłby na zwykłego bandytę, gdyby pierwszy zaatakował kobietę i to w jej własnym domu, bez względu na to czy zabijała w makabryczny sposób podróżnych. Poza tym... stara, pomarszczona i okrutna, ale mimo wszystko była to nadal kobieta i nawet przez myśl mu nie przeszło żeby kiedykolwiek na jakąś podnieść rękę. Szczególnie taką zakończona ostrymi jak brzytwa pazurami. Musiał więc znaleźć inne rozwiązanie, więc postawił na próbę zniechęcenia wiedźmy do walki, przez zastraszenie jej swoją masywną posturą i szeregiem śmiercionośnych kłów wyszczerzonych w jej kierunku. Byle by tylko dać Wandzie szansę na taktyczny odwrót.
        "Nie jestem zwierzęciem! Już nie" - pomyślał bardziej urażony, niż rozsierdzony słowami wiedźmy, które rozbrzmiały w jego głowie. Kłapnął na nią groźnie po raz kolejny, a zaraz po tym zaskomlał cicho, pochylając pysk i osłaniając go jedną ręką, gdy nagle uderzył w niego silny podmuch wiatru. Tego się akurat nie spodziewał, choć nie było przecież nic zaskakującego w tym, że czarownica znała się na magii i to więcej niż jednej dziedzinie. Mało brakowało by zwalić wielkiego zmiennokształtnego z nóg, ale Valerian nie zamierzał się tak łatwo poddać. Nie kiedy życie jego towarzysza było zagrożone. Napiął całe swoje ciało i zaparł się mocniej drewnianej podłogi swoimi wilczymi stopami, nieznacznie wbijając w nią pazury. Dodatkowo by z mniejszym wysiłkiem energetycznym móc utrzymać się na nogach i nie dać się więcej odepchnąć od wiedźmy wbił pazury swoich dłoni w ścianę, a stopniowo jak się zbliżał także w futrynę drzwi, przez które został przed chwilą wypchnięty na korytarz.
        "Uciekaj!" - cały czas powtarzał do siebie w myślach, choć doskonale wiedział, że ten przekaz nie dotrze do adresata, a ten go nie zrozumie nawet jakby zaczął w jej stronę ujadać, niczym jakiś mały piesek wielkości szczura. Co najwyżej wiedźma przed nim mogłaby odebrać jego myśl, ale akurat nie ona miała ustosunkować się do jego przekazu.
        "Wanda!" - szczeknął zaniepokojony, gdy dostrzegł jak dziewczyna z nieprzyjemnym chrupnięciem uderzyła o ramę okna i przez nie wyleciała za sprawą silnych podmuchów wiatru wywołanych przez wiedźmę. Tyle dobrze, że jak starucha poświęciła część zaklęcia i uwagi na niebiankę, wilkołak mógł z mniejszym trudem pokonać dzielącą go odległość od pomarszczonej przeciwniczki.
        Warknął wściekle i szarpnął ją za wiszące na niej łachmany, podnosząc ją bez większych problemów kilka stóp od ziemi. Niewiele to dało, bo zaraz ją puścił, gdy wbiła swój sierp w umięśnioną, pokrytą gęstym szarym futrem rękę. Starucha upadła twardo na swoje przestarzałe siedzenie, a wilkołak cofnął się o krok dla zachowania równowagi, gdy cały dom zatrząsnął się w posadach. Do tego zaczął do jego nosa dochodzić duszący zapach dymu, który przypomniał mu o pozostawionej w piwnicy zapalonej pochodni. Czyli jednak to nie był uchwyt na pochodnię. Nie zmieniało to jednak faktu, że dom z płonącą piwnicą zaczął się poruszać, a starucha właśnie wstała na nogi i zaczęła z prawdziwą furią w oczach wymachiwać dzierżonym sierpem. Futro Valeriana zostało w kilku miejscach nierówno przycięte, gdy unikał kolejnych ataków, nabijając sobie przy tym kilka siniaków, gdy obijał się nieostrożny o meble. Nie mógł jednak uciekać w nieskończoność, a skoro miał szansę puścić z dymem całe to przeklęte miejsce wraz z dokonanymi tu zbrodniami i głównej sprawczyni tego wszystkiego, musiał wykorzystać okazję do pozbycia się takiego zagrożenia.
        Odskoczył po raz kolejny od wiedźmy, dysząc ze zmęczeniem i co chwila pokasłując, gdy pomieszczenie zaczęło wypełniać coraz więcej dymu. Było już słychać trzaskanie palącego się drewna na korytarzu i płomienną łunę w półmroku, którym spowite było praktycznie całe wnętrze chatki. Z każdą uciekającą z rany na ręce kroplą krwi, czuł jak coraz bardziej traci w niej czucie i to w cale nie za sprawą krwawienia. Spojrzał na wyryte na sierpie runy, choć i tak nie był w stanie ich zidentyfikować, skoro jedyny związek z magią jaki miał, to to, że został przemieniony z człowieka w wilkołaka.
        Odetchnął głęboko, by uspokoić oddech i łomoczące w piersi serce. Napiął wszystkie mięśnie i ze wściekłym rykiem skoczył w stronę staruchy. Ta od razu się zamachnęła swoją bronią i zmiennokształtny jedyne co mógł zrobić, to osłonić się i tak ranną ręką, by nie odnieść żadnych poważniejszych ran. Warknął groźnie i skrzywił się okropnie z bólu, gdy czubek sierpa zanurzył się głęboko w jego ręce, aż szpic nie natrafił na kość promieniową. Nadal się krzywiąc i starając się zignorować ogromny ból, zbliżył się do wiedźmy, nie bacząc na to, iż rozorała mu prawie pół przedramienia. Wolną łapą chwycił jej uzbrojoną rękę, uniemożliwiając wycofanie się, pociągnięcie tego rozcięcia dalej do łokcia, czy zamachnięcie się ostrzem i z amokiem w wilczych oczach rozwarł śmiercionośną paszczę i błyskawicznie pochylił się nad staruchą, zatrzaskując swoje szczęki na zgięciu między szyją i barkiem. Poczuł na języku i spływająca do gardła obrzydliwą, gorzką i strasznie lepką "krew", jakby od razu krzepła, lecz nie odstąpił od wiedźmy, rozszarpując jej ciało tak długo, aż nie poczuł jak jej ciało staje się bezwładne. Dopiero, gdy kobieta zdawała się zwisać z jego paszczy i objęć bez ducha, odsunął się i wrzucił ją we wdzierające się powoli do pomieszczenia płomienie. Zawył z całych sił, które mu pozostały, by dać Wandzie znać gdzie był, a także poinformować ją o tym, że przeżył. Dodatkowo chciał tym ostrzec okoliczne zwierzęta, by uciekały, gdyby ogień z płonącej chaty na kurzej nóżce miał się przenieść na las.
        Wypluł z pyska resztki tego błota, którego nie można było nazwać krwią i rzucił się w stronę odsłoniętego okna, przez które jakąś chwilę temu wypchnięta została Wanda. Upadek z takiej wysokości nie należał do najprzyjemniejszych i przez moment zmiennokształtny miał ogromne trudności z oddychaniem, jednakże dzięki upadkowi na gęste krzaki i mech, nie doznał jakiś większych obrażeń, niż te które zostały mu po walce z wiedźmą. Chwilę leżał na ziemi, po czym pozbierał się z niej i skierował się w stronę, z której przeklęty dom przybył i gdzie czuł zapach swojej towarzyszki. Musiał sprawdzić czy nic jej nie jest i spróbować znaleźć jakieś schronienie, gdzie mogliby odzyskać siły. Przeniósł ciężar swojego ciała bliżej ziemi i trzymając przy sobie zranioną rękę, owiniętą ciasno w rękaw swojego płaszcza, na trzech łapach pognał w stronę niebianki.
        Chwilę mu zajęło dołączenie do niej, ale jak tylko się zbliżył, od razu zdjął pomógł jej przejść jeszcze kawałek, nim zatrzymał się pod jednym z drzew, gdzie uznał za rozsądne usiąść choć na moment i nabrać sił.
        Zacharczał łagodnie i spojrzał ze zmartwieniem na nią, pokazując z zaschnięta krwią pazurem w jej stronę, a po tym na swój bark, dając znać, że nie umknęło jego uwadze to, że miała z nim problemy.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Wanda krzyknęła jeszcze parę razy za oddalającym się budynkiem, mając nadzieję, że jej wołanie dotrze do jej towarzysza. Bo co jeszcze mogła zrobić w swojej sytuacji? Drewniana chata ruchem skokowym poruszała się na północ i robiła to zbyt szybko, by dziewczyna była w stanie ją dogonić. Promieniujący ból w barku, wybitym podczas wypadania przez okno chaty, zajmował jej myśli i uniemożliwiał jakiekolwiek szybsze poruszanie się. W pewnym momencie była księżniczka zatrzymała się, odprowadzając wzrokiem znikający między drzewami przeklęty dom. Stęknęła i uklękła na jedno kolano. W tej pozycji pozostała przez jakąś chwilę, czy dwie. Zanim chata na dobre zniknęła jej z oczu mogła dojrzeć wydobywający się ze środka dym. A może tylko tak jej się wydawało? Poruszający się budynek był już za daleko, żeby mogła się upewnić. Miała nadzieję, ze to tylko jej przewidzenia. Gdyby było inaczej człowiek-wilk mógłby znaleźć się w nie lada pułapce. Nie dość, że musiał stawić czoła wiedźmie z wiejskich legend, to jeszcze dodatkowo pojawiło się niebezpieczeństwo spłonięcia żywcem. Wanda liczyła, że Valerian zdoła jednak wyskoczyć z chaty żyw i w miarę bezpiecznie.
        - Ugh… - stęknęła ponownie, jej ramię domagało się, by zająć się nim na poważnie. Jednak niebianka wciąż wypatrywała swojego towarzysza z kierunku, gdzie zniknął jej z widoku płonący dom na kurzej stopce. I doczekała się. Człowiek-wilk wyłonił się zza drzew i krzewów, idąc prosto w jej stronę. Zapewne zawdzięczał swoje wyczucie kierunku lepszemu niż dziewczyny zmysłowi powonienia. Valerian wyglądał na rannego, coś było nie tak z jego ręką. Miał ją zawiniętą w płaszcz.
        - Och, Najwyższy! Cieszę się, że jesteś cały. To było... straszne.
        Wanda podniosła się i podeszła wolno do rannego wojownika. Jej uwadze nie uszło to, że jej towarzysz miał umorusany pysk posoką. Znaczy się, że walka była na serio. Dobry duch nie mogła uwierzyć, że mimo wszystko człowiek-wilk wyszedł z niej obronną ręką, nie umniejszając oczywiście ran, które otrzymał w starciu. Czyżby się myliła i wiedźma nie była tą postacią z wiejskich legend? Pokręciła głową, tym będzie zajmować się później. Na razie musieli doprowadzić się do porządku. Oboje odnieśli obrażenia, a w okolicy nie było nikogo poza niebianką, kto mógłby się nimi zająć. Zanim jednak mogłaby sięgnąć po dobrodziejstwa związane z jej dziedziną magii, musiała coś zrobić z tym przetrąconym barkiem. Valerian również to zauważył, wskazując jej obolałe ramię. Kiwnęła głową na znak, że rozumie.

        - Masz rację, podczas uderzenia o okno wybiłam sobie bark. Jeśli mi pomożesz go nastawić będę mogła za pomocą magii uleczyć nas oboje.
        Gdyby magini spróbowała za pomocą zaklęć dziedziny dobra uleczyć bark już teraz, ten mógłby podczas przyspieszonej regeneracji zrosnąć się w niewłaściwy sposób. Dlatego najpierw dziewczyna musiała zadziałać tu w sposób niemagiczny i nastawić obrażenie. Na jej szczęście wiedziała co nieco o medycynie i mogła poinstruować jej towarzysza podczas zabiegu nastawiania. Przełknęła ślinę. Dobrze wiedziała, że to nie będzie przyjemne.
        - Żeby nastawić bark musisz złapać mnie najpierw za rękę. - Podała mu ją.
        - Najlepiej oburącz. Potem mocno pociągnij do siebie, z całej siły. W tym czasie głowa kości ramiennej powinna przemieścić się na swoje właściwe położenie, czyli do panewki stawu.
        Powiedziała, co wiedziała na ten temat w teorii. Zaraz miała się przekonać, jak to jest w praktyce. Wanda odwróciła głowę, nie chcąc patrzeć na proces nastawiania. I bez tego było jej wystarczająco nieprzyjemnie. Zacisnęła zęby, czekając na nagłe ukłucie potwornego bólu. Wyskoczenie kości ze stawu to nie przelewki.
        - Tylko nie mów kiedy pociągniesz, dobrze? Tak będzie lepiej.
        Przez głowę przeleciała jej myśl, żeby złagodzić jakoś swój ból za pomocą magii. Mogłaby to zrobić, nie raz i nie dwa użyczała swoich zaklęć tłumiących cierpienie innym osobom. Jednak teraz promieniujący ból zbytnio ją rozpraszał, by mogła skupić się na stworzeniu i utrzymaniu czaru leczącego. Z tym musiała zaczekać, aż będzie po wszystkim. Musiała zdać się na siłę i zręczność Valeriana oraz mieć nadzieję, że uda się nastawić bark za pierwszym pociągnięciem.
        - Więc… co się stało z wiedźmą? - zapytała, chcąc w jakikolwiek sposób odwrócić swoją uwagę od zabiegu nastawiania.
Awatar użytkownika
Valerian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 55
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Chłop , Żołnierz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Valerian »

        Po wyskoczeniu z płonącej chaty, Valerian od razu skierował się w stronę, z której wyczuwał obecność Wandy. Daleko nie odbiegł, gdy przystanął na moment, słysząc za sobą pełen cierpienia krzyk, choć ciężko było ten nienaturalny, nieludzki dźwięk nazwać krzykiem. Brzmiało bardziej jak potworny skowyt. Aż ciarki przeszły po plecach wilkołakowi, z którego zaczęła schodzić powoli adrenalina, a zaczęło pojawiać się zmęczenie. Nie mógł jednak w tej chwili pozwolić sobie na odpoczynek. Musiał dołączyć do swojej towarzyszki, upewnić się, że jest cała i nic jej nie groziło. Dobrze, że chociaż ranna ręka go już tak nie bolała. Spojrzał w stronę, gdzie usłyszał huk upadającej na ziemię chaty i skąd widoczny był dym nad wierzchołkami drzew, po czym powęszył kilka razy w powietrzu i pobiegł do niebianki.
        Nie sądził, że aż tak bardzo ucieszy się na widok, praktycznie ledwo poznanej dziewczyny. Ogromny kamień spadł mu z serca, gdy widział ją żywą i w miarę całą. Pomijając oczywiście to, że było lekko poobijana i miała wybity bark. Od razu zapomniał o bólu i zmęczeniu, jego pysk nieco się rozpromienił w subtelnym uśmiechu, a ogon machał na boki jak głupi. Mógł w końcu bez większych wyrzutów przysiąść na moment i odetchnąć, choć na odpoczynek i tak będą musieli znaleźć lepsze miejsce. Na ten moment mogli chwilę posiedzieć tutaj.
        - Ja cie...szę...Wanda...cała - wyrzucił z siebie, przyjaźnie się do niej uśmiechając. Zaraz jednak skupił się na jej uszkodzonym barku. Radość zeszła mu z pyska zastąpiona wyrazem zmartwienia. Spojrzał jej w oczy z niemym pytaniem, wskazując jej rękę.
        Podrapał się lekko zakłopotany po karku, odwracając w bok spojrzenie. Doskonale wiedział jak poważnym urazem jest wybity bark i nie to, że nie chciał jej pomóc. Nie był medykiem i nigdy nie pomagał komuś z tego typu obrażeniami. Obawiał się, że przez brak doświadczenia mógłby jedynie wyrządzić więcej szkody, niż pożytku. Jak mu się zdarzyło mieć złamaną łapę i nie udało mu się jej odpowiednio nastawić za pierwszym razem, zawsze mógł spróbować raz jeszcze i jeszcze, do momentu aż w końcu nie było dobrze. Wtedy jednak to wyłącznie on odczuwał ból i konsekwencje braku znajomości chociażby podstaw w tym zakresie. W przypadku Wandy... wolałby uniknąć jej cierpienia.
        - Mhmm... - mruknął trochę niepewnie zgadzając się na to by jej pomóc. Podniósł jednak zaraz otwartą, wilczą dłoń patrząc na nią poważnie, jakby chciał ją zatrzymać po czym wskazał swoją owinięta płaszczem lapę i pokręcił przecząco głową, na koniec zaciskając zdrową rękę w pięść z uniesionym kciukiem zakończonym ostrym pazurem. Uśmiechnął się przy tym do towarzyszki na znak, że wszystko z nim w porządku, choć prawda była nieco inna. Nie chciał jednak by niepotrzebnie marnowała na niego energię, której ona w sumie potrzebowała dużo bardziej. Doznawał gorszych obrażeń od tego, więc nie zamierzał się swoją ręką zbytnio przejmować. Zagoi się jak na psie.
        Z ogromną uwaga wysłuchał instrukcji dziewczyny i delikatnie złapał jej drobną rękę swoją wielką łapą. Zaraz po tym zamknął wokół jej dłoni włochate palce rannej kończyny z lekkim trudem, bo nadal miał zaburzone czucie, ale przynajmniej jako tako nią ruszał. Spojrzał na Wandę i ze zmartwieniem położył po sobie uszy. Naprawdę nie chciał jej krzywdzić, ale w obecnej sytuacji nie mieli chyba zbytnio wyboru. Odetchnął głęboko, czekając na odpowiedni moment, gdy niebianka nie będzie za bardzo myślała o zabiegu, który miał za chwilę nastąpić.
        - Ja ją...zab...ugryzł...dom...ogień... - wydukał i pociągnął mocno. Może nie tak jak chciała niebianka - z całej siły, ale wystarczająco by móc wstawić staw na miejsce. Prawdopodobnie gdyby rzeczywiście użył całej swojej siły, wyrwał by jej całe ramię, zamiast tylko nastawić. Zastrzygł uchem, gdy usłyszał nieprzyjemne dla ucha chrupnięcie, mimo to miał nadzieję, że zabieg się powiódł.
        - Prze...praszam - mruknął z wyrzutami sumienia do Wandy za to, że sprawił jej ból, nawet jeśli był to ból konieczny do tego, by jej bark był znów w pełni sprawny. Odwinął swoją łapę, tylko po to, by okryć dziewczynę lekko ubrudzonym od krwi i piachu płaszczem. Przesunął kilka razy językiem po paskudnej ranie, która ciągnęła się praktycznie przez całe przedramię, a po tym zakrył ją drugą łapą, by nie kuła za bardzo Wandy w oczy.
Awatar użytkownika
Wanda
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Dobry Duch
Profesje: Mag , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Wanda »

        Wanda poinstruowała Valeriana najlepiej jak potrafiła w jaki sposób pomóc jej nastawić wybity bark. Sama wiedziała co nieco o medycynie i anatomii i dzięki temu posiadała niezbędne do tego zabiegu informacje. Jej wiedza, choć nie była mistrzynią w tym zakresie, była wystarczająca, by móc sobie pomóc w warunkach polowych. Czyli tak jak teraz. Podała więc człowiekowi-wilkowi swoją rękę i zaciskając zęby czekała na to, co nieuniknione. Wiedziała, że zabieg będzie się wiązał z mniejszym lub większym bólem z jej strony i musiała być na to gotowa. Nie miała w żadnym wypadku żalu wobec jej towarzysza, co więcej była mu wdzięczna, że zgodził się pomóc, na tyle na ile potrafił. Inny na jego miejscu z pewnością odmówiłby ze strachu. Valerian jednak już nie raz pokazał, że można było na niego liczyć.
        Kiedy zapytała o los wiedźmy z chaty na kurzej stopce nie zdawała sobie sprawy, że uzyska taką odpowiedź. Jak się okazało człowiek-wilk zdołał pokonać wiedźmę z lasu i do tego zniszczyć jej przeklęty dom podkładając w nim ogień. Było to o tyle zaskakujące, że Wanda sądziła, że mieli tu do czynienia z wiejską legendą, a te jak wiadomo nie schodzą z tego padołu tak łatwo. Musiała błędnie ocenić moc i wygląd wiedźmy. Widocznie była to po prostu jakaś miejscowa zbrodniarka, bez legendarnej przeszłości.
        Już miała zapytać o to Valeriana, gdy ten niespodziewanie pociągnął ją mocno za rękę po stronie, gdzie miała wybity bark. Kość wskoczyła na swoje miejsce. Zabieg się udał, pacjent przeżył. Niemniej połączone było to z przeszywającym jej ramię obezwładniającym bólem. Była księżniczka krzyknęła donośnie. Gdzieś w okolicy ptaki poderwały się do lotu, a wiewiórka zgubiła niesionego orzecha. Pod niebianką ugięły się nogi i siadła na pokrytej liśćmi ziemi. Przez chwilę pozostała w tej pozycji, bo przed oczami latały jej gwiazdy, a bark promieniował bólem. Wiedziała jednak, że wszystko się udało, bo znowu mogła ruszać ręką. Stękając złożyła ręce i roztarła je jedna o drugą, zbierając jednocześnie w nich energię magiczną potrzebną do uśmierzającego ból czaru. Teraz, gdy nie ograniczała jej kontuzja, mogła się bez przeszkód posłużyć zaklęciami dziedziny dobra. Kiedy tylko poczuła w swoich dłoniach magiczne ciepło, odsunęła na bok palcami kożuszek i koszulę, po czym przyłożyła rękę do bolącego miejsca na ciele. Czując wyraźną ulgę westchnęła. Popatrzyła na Valeriana.
        - Udało się. Dobra robota, dziękuję.

        Uśmierzanie bólu zajęło jej kilka minut, ale było warto. Niebianka poczuła jak organizm naczynia zostaje przywrócony do równowagi, a zdrętwiały bark rozluźnia się. W końcu wzięła głęboki oddech, po czym wstała na nogi. Między jej dłońmi wciąż tańczyła moc dziedziny dobra, więc dobry duch postanowiła, że teraz pora na uzdrowienie jej towarzysza. Spojrzała mężczyźnie w oczy.
        - Mogę z tym pomóc, jeśli mi pozwolisz. - wskazała na zranioną rękę człowieka-wilka.
        Jeśli tylko Valerian się zgodził, to Wanda posłużyła się magią, by zregenerować uszkodzoną skórę i mięśnie na jego kończynie. Cały zabieg nie wywoływał żadnych nieprzyjemnych odczuć, co najwyżej uczucie łagodnego ciepła. Kiedy magini skończyła z uzdrawianiem strzepnęła rękami pozbywając się w ten sposób nagromadzonej w nich energii magicznej. Potrzebowała chwili, by złapać oddech po tym wysiłku.
        - Wiesz, myślałam przez chwilę, że natknęliśmy się na chatę wiedźmy z wielskich legend. Na niesławną Babę Jagę - roześmiała się krótko. - Dobrze, że nie miałam racji. Baba Jaga z pewnością zabiłaby nas oboje, to potężna, wielowiekowa magini. Mieszka w głębi lasu i porywa nieostrożnych wędrowców. Mężczyzn, kobiety i dzieci. A przynajmniej tak o niej ludzie gadają.
        Nagle coś sobie przypomniała. Przed wejściem do chaty zostawiła swojego wierzchowca razem z innym obcym koniem. A przy siodle miała cały swój dobytek. Jej rzeczy, złoto, wszystko.
        - Och, nie. Mój koń... musi gdzieś tu być.
        Dziewczyna była świadoma, że zwierzę mogło uciec gdzieś daleko, wystraszone tym, co działo się z przeklętym domem. Jak również, że mógł go ukraść któryś z uciekających byłych więźniów wiedźmy. Miała jednak głęboką nadzieję, że było inaczej. Modląc się w duchu do Najwyższego przeczesała wzrokiem okolicę, cofając się do miejsca, gdzie z posad podniosła się chata na kurzej stopce. Została tam spora dziura w ziemi, ale po koniu nie było śladu. Chciała nawet zawołać zwierzę, ale przypomniała sobie, że nie miało ono imienia. I gdy już miała odpuścić, gdzieś z boku dobiegło ją pojedyncze rżenie. Wierzchowiec stał przy drzewie w krzakach. Jego uzda najwidoczniej zaplątała się o gałęzie, gdy oddalał się od poruszającej się drewnianej chaty. Niebianka zbliżyła się do swojego zwierzęcia, chcąc go wyprowadzić z krzaków, ale zatrzymała się, bo nagle zobaczyła coś co ją zdziwiło. Za jej koniem stała biała klacz, którą wcześniej dostrzegła przed wejściem do chaty. Klacz, jak już wcześniej zauważyła, była osiodłana i zadbana. Przypatrując się siodłu Wanda dostrzegła inicjały H.P. Niewiele się zastanawiając niebianka ujęła uzdy obu koni, swojego i znaleźnego, po czym ruszyła w stronę Valeriana.
        - Ten biały musiał należeć do którejś z ofiar wiedźmy. Nie zostawię go tutaj w lesie. Sam zdziczeje, albo, co bardziej prawdopodobne, zjedzą go drapieżniki. Zaprowadzę go do miasta i sprzedam.
        Dobry duch tak postanowiła. Biedna klacz zasługiwała na dobrego, nowego właściciela.
        Teraz, gdy miała już wszystko i nie była kontuzjowana, mogła się zająć innymi rzeczami, na które wcześniej nie było czasu.
        - Jeśli mi pomożesz, to możemy zakopać dziurę, w której znajdują się szczątki zabitych przez wiedźmę ludzi - zwróciła się do swojego towarzysza. - Myślę, że nie damy rady posegregować ich według rodzaju, zbyt dużo czasu upłynęło. Zbiorowa mogiła to najlepsze, co możemy im ofiarować. Kiedy skończymy mogę odmówić modlitwę do Najwyższego, by ich dusze spokojnie przeszły na drugą stronę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Szepczący Las”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości