Wybrzeże Cienia[Wybrzeże Morza Cienia] Anielska cierpliwość i lisie sprawy.

Niezwykle tajemnicze wody tego Morza Cienia, kryją w sobie wiele skarbów i niebezpieczeństw, już wielu zginęło w wyprawach poszukując przygód i bogactw. Największym jednak łupem dla każdego z nich było by odnalezienie legendarnej Wyspy Maar.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi chciał jak najlepiej. Nie był już tym chamskim, wrednym gburem, którego poznała. Teraz był troskliwym aniołem, takim jak kiedyś. Nie zdziwiło go to, że Yve odepchnęła miskę. Taka była i już. Ale on nie zamierzał odpuścić. Nie zatrzymywał jej. Chciała wyjść, więc jej na to pozwolił. Tak jak obiecał, nie zamierzał jej do niczego przymuszać. Zrozumiał, że to do niczego nie prowadzi. To, co powiedziała o ucieszeniu dzieci zignorował. Nie wierzył by była do tego zdolna, nie po tym co widział w nocy. Poza tym nie pozwoliłby jej skrzywdzić dziewczynek.

Kiedy Yve wyszła, on wziął na ręce płaczącą Rose i zaczął ją kołysać. Na zewnątrz było ciepło, więc stanął z nią przy oknie. By ją uspokoić zaczął nucić jej piosenkę, którą poznał jeszcze w Niebiosach. Mała Rosie powoli się uspokoiła. Nie spała, ale anioł odłożył ją do koszyka, kładąc obok siostry. Pokój zdążył się już wywietrzyć, ale i tak pozostawił otwarte okna. W kominku nadal tlił się ogień, więc dorzucił do niego drwa. Wiedział, że dzieci potrzebują i świeżego powietrza, i ciepła. Stanął przy oknie opierając się pośladkami o parapet. Za karczmą miał namoczoną stertę brudnych pieluch i ubranek do wyprania, musiał porąbać drwa na kolejną noc, by morska bryza nie ochłodziła pokoju. Przewietrzyć pościel, zmienić tą, którą miały dziewczynki. Pójść do miasta. Kupić mapy i sporządzić jakiś plan działania. Nie mógł zrzucić wszystkiego na służki z karczmy. Aż tak zasobnego mieszka nie miał. Poza tym musiał się nauczyć jak żyć z niemowlętami przy boku. W którymś momencie i tak znajdzie dla nich wszystkich miejsce i będzie sobie musiał radzić bez pomocy karczmarki i jej pracowników.

Jego rozmyślania przerwały otwierające się drzwi do pokoju. Zobaczył Yve, która niosła tacę z posiłkiem dla ich obojga. Zdziwił się, ale podszedł natychmiast i wziął od niej jedzenie. Postawił wszystko na stole, rozłożył sztućce i usiadł na przeciw lisołaczki.
- Dziękuję i smacznego - powiedział, po czym zaczął jeść. Miał ochotę powiedzieć dziewczynie, że nadał dzieciom imiona, ale uznał, że powiedzenie wprost "Nadałem im imiona" Yve zignoruje, albo prychnie na niego złowrogo. Uznał, że użyje innego zabiegu by poinformować o tym rudowłosą.
- Lily śpi, a Rose uspokoiłem - rzekł spokojnie, podając konkretną informację, tak, jakby chciał upewnić Yve, że na razie ma spokój.
- Będę musiał wyjść do miasta, kupić kilka rzeczy. Poproszę, którąś ze służek by została z dziećmi. Możesz iść ze mną, później się rozdzielimy. Będziesz mogła kupić nowe ubrania i wszystko co ci potrzebne.

Zaczął rozmowę spokojnie i dość niezobowiązująco. Nie chciał rzucać w nią od razu pytaniami o karmienie - choć wiedział, że dzieci niedługo znów zaczną płakać, prosząc o jedzenie. Myślał też o tym, by zaproponować jej pomoc, chciał jej ulżyć w bólu i niewygodzie używając magii życia, ale wiedział, że wszystko musi się stać w swoim czasie. Nie wspominając też o jego planie opuszczenia Arturonu i wszelkich propozycjach na temat przyszłości.
- Jak się czujesz? - jego ton zdradzał troskę i chęć opieki.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Niby wzięła jedzenie dla nich oboje, ale prawdę powiedziawszy lisica nie miała zbytnio ochoty nic jeść. Jej brak apetytu wcale nie wynikał z tego, że w pokoju jaki zajmowała z Malachim nadal unosił się smród brudnych niemowlęcych pieluch, bo ten po jej powrocie na górę był porządnie wywietrzony. Na tyle porządnie, że nawet charakterystyczny zapach niemowląt nie drażnił aż tak zmiennokształtnej. Musiała przyznać, że anioł odwalił kawał dobrej roboty. Nie dla tego więc nie była zbyt skora do posiłku. Podejrzewała, że głównym powodem był stres i nerwy spowodowane ostatnimi wydarzeniami, o których Yve nadal nie wiedziała co tak naprawdę ma myśleć. Dlaczego to wszystko spotkało akurat ją? Mało było lisołaków na świecie, by ci dziwni czarodzieje mogli się na nich uwziąć, a nie na niewinnej, bezbronnej kurtyzanie? Czym sobie zasłużyła na tak okrutny los? A przede wszystkim jak mogła się od tego wszystkiego uwolnić?
        Spojrzała na anioła z wyrzutem w fioletowych oczach, gdy zbliżył się do niej, aby wziąć od niej tacę z jedzeniem, ale nic nie powiedziała i zaraz usiadła przy stole, na którym postawił talerze.
        - Yhym - burknęła cicho i skinęła głową na jego życzenie smacznego, po czym utkwiła ponure spojrzenie w swoim talerzu i bez najmniejszego przekonania zaczęła w nim grzebać widelcem. Nie miała najmniejszej ochoty nic jeść, ale wiedziała, że z pustym żołądkiem nie odzyska zbyt wiele siły i na pewno nie pomoże to jej poprawić swojego samopoczucia. Wmusiła więc w siebie nieco jajecznicy i ugryzła dwa razy leżącą na talerzu ćwiartkę chleba, by po tym znów po prostu rozgarniać na talerzu jedzenie z boku na bok.
        - Lily? Rose? O czym ty... - zapytała zdziwiona, podnosząc spojrzenie na niebianina, choć zaraz dotarł do niej sens jego słów. - Oh... Masz je na myśli. - Mimowolnie zerknęła przy tym na kosz, w którym dziewczynki leżały, a po tym znów utkwiła wzrok na rozgrzebanej na boki jajecznicy. - Przynajmniej w końcu są cicho. I nie śmierdzą - prychnęła z lekkim obrzydzeniem. Byłaby chora gdyby nie rzuciła żadną złośliwością tak przy śniadaniu. Oczywiście pominęła przy tym kwestię tego, że anioł nadał jej dzieciom jakieś imiona. Wyglądała jakby w ogóle ją to nie obchodziło. Albo udawała, że ją to nie obchodzi, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej dość gwałtowną reakcję na wypowiedź Malachiego, gdy zasugerował, że poprosi jedną z pracownic karczmy, aby przypilnowała lisich niemowląt, kiedy z Yve wybiorą się na miasto.
        - Po moim trupie! - zawarczała, wbijając w niego swoje groźne spojrzenie i zamaszyście odkładając widelec obok swojego talerza. Szybko jednak do niej dotarło to, jak gwałtownie się zachowała i lekko pokręciła głową jakby chciała się otrząsnąć. Odzyskała panowanie nad sobą, choć nadal widać było na jej twarzy zdenerwowanie. Z gniewem naładowała sobie całe usta jajecznicą i zagryzła chlebem, a jej ruda kita zwisająca z tyłu krzesła, zamiatała dziko podłogę, dając dowód na to, jak wielkie było niezadowolenie lisicy.
        - Pewnie wszyscy w karczmie już wiedzą, że to małe lisołaki. Nie przyszło ci do głowy, że ktoś mógłby wpaść na genialny pomysł, by wykorzystać naszą nieobecność i zaproponować swoją pomoc w przypilnowaniu śmierdzieli tylko po to, by je porwać i komuś sprzedać? Albo oddać w ręce tamtych magów? - rzuciła w stronę anioła, patrząc na niego surowo. Prychnęła zaraz z wyrazem wyższości na twarzy i powróciła do przerwanego grzebania w swoim talerzu, wspierając głowę na dłoni, opierającej się łokciem o blat stołu. - I tak nie mam żadnych planów, więc będziesz mógł sobie pójść załatwić swoje sprawy, a ja z nimi zostanę. Ewentualnie później z nimi zostaniesz, a ja wyjdę na miasto - zaproponowała ze znudzeniem i odsunęła w końcu od siebie talerz, z którego zniknęła może jedna czwarta tego, co na nim leżało jak lisica przyszła do pokoju, a i tak była to o połowę mniejsza porcja od tej Malachiego.
        - Do diabła! A jak myślisz, że mogłabym się czuć?! - wybuchła zaraz po jego pytaniu, na tyle gniewnie i głośno, że prawdopodobnie wystraszyła przez to dziewczynki leżące w koszyku, bo zaczęły płakać. - Wszystko mnie boli, jak cholera i najchętniej w ogóle nie wstawałabym od kilku dni z łóżka! Ścigają mnie jacyś szaleni magowie, diabli wiedzą po co i nie ma sposobu, by prędzej czy później mnie nie znaleźli! Gdzie nie pójdę, zaraz muszę uciekać, a nie mam już sił by się chociażby bronić! Do tego jeszcze te dwa irytujące, śmierdzące i drące się wniebogłosy wrzody na tyłku! I że co ja mam niby z nimi zrobić?! Cholera! Jestem kurtyzaną! Sypiam z każdym kto mi za to zapłaci! Dorywczo za dodatkową opłatą podrzynam ludziom gardła! Nie jestem niańką, a już w szczególności nie nadaję się na matkę! - krzyknęła wściekle, porastając coraz bardziej futrem. Szczerzyła z gniewem na niebianina ostre kły, a z jej oczu zaczęły intensywnie spływać łzy. To powinien być najlepszy dowód na to, że Yve tak naprawdę nie była zła, a sfrustrowana i pełna obaw, które usilnie chciała ukryć, ale po prostu nie dawała już rady. Czuła się żałośnie bezsilna, to wszystko ją po prostu przerastało i psychicznie powoli nie dawała już rady.
        Spuściła swój rudy pyszczek, zaciskając zęby i siedziała tak, warcząc cicho i jednocześnie szlochając, nie mogąc sobie poradzić z opanowaniem łez. Miała wszystkiego dosyć i z jednej strony chciała wziąć dziewczynki pod pachę i wyjść z karczmy tylko po to, by wcisnąć je pierwszej lepszej osobie, która chciałaby je adoptować, ale z drugiej strony cały czas się bała czy nie stałaby im się wtedy żadna krzywda, czy nie zostałyby w pewnym momencie po prostu oddane tamtym magom. Czy... były by szczęśliwe i bezpieczne. Jednocześnie wiedziała, że na pewno ktoś inny zajmie się nimi lepiej od Yve, że nie byłaby dobrą matką dla nich, ale z drugiej obawiała się, że nikt ich nie obroni przed niebezpieczeństwem tak jak ona.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi jadł jak gdyby nigdy nic. Życie nauczyło go, że należy regenerować siły naturalnie, kiedy tylko jest okazja. Magia i wprawność w boju nie wystarczały. Aniołowie mieli ludzkie ciała, dlatego Rachmieli odpoczywał i jadł kiedy mógł, a nie kiedy miał na to ochotę. Widział jednak, ze lisica zamiast się posilać przerzuca jajecznicę z boku na bok. Nie odzywał się jednak. Tylko słuchał.
- Owszem, przyszło mi to do głowy. Ja swoje sprawy jestem w stanie załatwić w godzinę. Jeżeli ktokolwiek w tej karczmie w ciągu tej godziny sprawi, że bliźniaczki znikną, to mogę ci zagwarantować, że nie tylko ta osoba poniesie tego konsekwencję. A tego, kto by je zabrał wytropiłbym do wieczora. Magów tutaj nie ma, jesteśmy zbyt daleko. Nie mają żadnych śladów, nie ma możliwości, żeby dotarli tu w ciągu tak krótkiego czasu. Obiecałem ci, że póki jestem blisko, nic wam nie grozi i słowa dotrzymam.

Starał się jak mógł, ale rozumiał lisołaczkę. Kiedy zaczęła swój wywód znów po prostu słuchał. Słuchał, bo widział, że Yve potrzebuje być wysłuchana. Że jej złość, to nie tylko złość, to zmęczenie psychiczne i fizyczne, frustracja, brak poczucia bezpieczeństwa i przyszłość, która była jedną wielką niewiadomą. Dzieci zaczęły płakać, Yve zaczęła płakać, a w całym tym bałaganie siedział anioł, który nigdy nie miał rodziny. Mimo to, nie opuszczała go cierpliwość. Wstał powoli i podszedł do bliźniaczek. Starał się nie używać na nich swojej magii, nie wiedział jakie będzie miało to konsekwencję na lisołaczki w przyszłość, ale tym razem nie widział innej możliwości. Wystarczyło, że przez kilka sekund gładził obie dziewczynki po główkach, by te się uspokoiły. Wtedy podszedł do Yve, przystawił sobie krzesło i usiadł na przeciw niej.

- Więc nie wstawaj z łóżka - rzekł spokojnie - odpoczywaj, leż, śpij i... od czasu do czasu nakarm dzieci. Resztą ja się zajmę. Pieluchami, praniem, przewijaniem, jedzeniem, ogniem. Wczoraj obiecałem, że się wami zajmę i zamierzam to zrobić. Nie jesteś już kurtyzaną i nie musisz nią być. Posłuchaj, jest miejsce, gdzie magowie nas nie znajdą. Myślałem o tym, by zabrać nas na drugi koniec kontynentu i można to zrobić, ale wydaje mi się, że jest lepsze rozwiązanie. Muszę jeszcze to sprawdzić, ale... Et Iris, stolica Tęczowych Jezior... - chciał tłumaczyć dalej, ale widział, że Yve cierpi. Cierpi, bo nie ma już sił. Wyjaśnianie jej w tej chwili szczegółowego planu nie miało sensu. Zadawanie dodatkowych pytań też nie.

Chwycił ją za rękę, tak, że zakrył jej drobną dłoń swoimi. Owszem był to czuły gest i spodziewał się, że ruda zaraz się wyrwie, dlatego objął ją swoimi rękami, by nie mogła tego zrobić. Magia życia działała najlepiej w ten sposób. Był jej mistrzem, choć w tej chwili okazywało się, że ma pewne braki. Nie wiedział bowiem jak dokładnie wpłynąć na odbudowę kobiecych części ciała po porodzie. Zdał się więc na zaklęcia ogólnoregenerujące. Nie to, że zupełnie nie znał kobiecej anatomii. Wiedział, że jeden z czarów musi odbudować rozciągnięte powłoki brzuszne i wszystkie narządy, które biorą udział w porodzie. Poza tym musiał wesprzeć cały jej organizm. Dodać sił. I uspokoić. Magia życia potrafiła wpływać na układ nerwowy. Nie zamierzał jej zmieniać, a jedynie dać chwilę odprężenia. Działał na cały jej organizm, wlał w nią ogromną ilość swojej mocy, lecz zrobił to tak, by uwalniała się w niej powoli, dawała regenerację stopniowo. Równomiernie, choć i tak wiele razy szybciej niż miałoby się to stać naturalnie. Część siły i spokoju była skierowana na natychmiastowe działanie, reszta miała dawać jej spokój w kolejnych godzinach.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Jego argumenty i wiara we własne umiejętności nawet trochę przekonywały lisicę, jednakże już samo przekonanie, że wszystko będzie dobrze tylko dlatego, że niebianin będzie przy nich, denerwowało Yve. Skąd mógł wiedzieć, że faktycznie będzie dobrze? Przecież zeszłego wieczora omal nie skoczyli sobie wzajemnie ze zmiennokształtną do gardeł. Może i teraz był łagodny i spokojny, ale nic się takiego nie stało, by zaszła w nim tak diametralna zmiana. Jak miała mu w takim przypadku ufać? Co jeśli obecnie jest dobrze, a pod wieczór znów będą drzeć z sobą koty i na siebie krzyczeć? Z resztą od samego początku nie dał się poznać od dobrej strony - ciągłe tylko wymądrzanie się, dyktowanie lisicy co powinna, a czego nie i zmuszanie jej (nawet siłą) do rzeczy, na które nie miała ochoty. Jaką miała pewność, że anioł zaraz z obrońcy, nie stanie się jej kolejnym oprawcą?
        - Twoja pewność siebie jest tak obrzydliwie irytująca... - burknęła pod nosem, a zaraz westchnęła ciężko, opierając głowę na dłoni i gmerając widelcem w jajecznicy. Trudno jej jednak było nie przyznać mu racji, w sprawie tych magów - ci pewnie w ogóle nie wiedzieli, że wmiesza się do tego wszystkiego anioł i rzeczywiście nie było możliwości by wiedzieli, gdzie konkretnie mógłby polecieć. Bez wierzchowców i nie śledząc cały czas mężczyzny, nie byłoby możliwości by w tak krótkim czasie choćby pojawili się w okolicach Arturonu. A jeśli będą się dobrze ukrywać możliwe, że bardzo długo Yve będzie miała spokój od swoich prześladowców. Najważniejsze tylko nie rzucać się w oczy i nie ściągać na siebie uwagi,
        I z tym ostatnim mógł być największy problem w przypadku Yve. Zwłaszcza teraz po porodzie, gdy była rozchwiana emocjonalnie. W ogóle nie wierzyła w to, że mogłaby być dobrą matką, szczególnie, że o siebie nie potrafiła obecnie zadbać, a co dopiero dodatkowo o dwa małe pyski. To było dla niej stanowczo zbyt wiele.
        Uniosła głos, wyrzucając z siebie wszystko co jej gniotło wątrobę i się popłakała, nie będąc w stanie lepiej zapanować nad swoimi emocjami. Z jednej strony czuła się okropnie po swoim wybuchu. Żałośnie. Strasznie bezsilna. Z drugiej jednak było jej lżej na sercu. Zwłaszcza gdy anioł uspokoił lisiczki, a później ujął dłoń Yve. Zapłakana wyszczerzyła na niego kły i chciała wyrwać swoją dłoń z jego rąk, odpuściła jednak, gdy dostrzegła w jego oczach szczerą chęć pomocy i okazania jej wsparcia. Rozkleiła się przez to jeszcze bardziej i nie panując w pełni nad sobą, po prostu się do niego przytuliła pozwalając swoim łzom płynąć.
        Była w takim stanie, że nawet nie miała jak się kłócić z aniołem. A kłóciłaby się chociażby o to, że nie zbliży się do tych dwóch pasożytów, a tym bardziej nie będzie ich karmić, bo jest zwykłą prostytutką i nie nadaje się na matkę. Przy czym dodatkowo kłóciłaby się o to, że ma taką profesję, bo chce, z własnej, nieprzymuszonej woli i dla własnej rozrywki oraz pieniędzy, a nie dlatego, że to jedyna forma zarobku, do której się nadaje. Była zbyt dumną kobietą, by sprzedawać swoje ciało przez przeciwności losu i wbrew swojej woli.
        Kiedy jednak się już uspokoiła, minęła dłuższa chwila i wszelkie złośliwości i akty buntu całkiem uleciały z jej głowy. Była po prostu zmęczona i walczyła z samą sobą czy przełknąć własną dumę i samodzielnie nakarmić dziewczynki, czy dalej upierać się przy swoim, że dwie małe lisiczki to największe zło tego świata, do którego ona się nawet nie zbliży i by Malachi znalazł dla nich jakieś jedzenie.
        Uspokojona w końcu się odsunęła od niebianina, przeprosiła go za swoją chwilę słabości i przebywając od kilku chwil z powrotem w ludzkiej postaci, otarła dłonią oczy i podciągnęła nosem.
        - Pójdę z tobą - powiedziała słabym, nadal lekko łamiącym się od płaczu głosem, patrząc mu w oczy, dając tym znać, że jest pewna swojej decyzji. - Jeśli mówisz, że nic im się nie stanie, to chyba mogę skorzystać z okazji i się nieco przewietrzyć - dodała zaraz, próbując zaufać niebianinowi, że rzeczywiście z nim u boku nic im się nie stanie i nie muszą się o nic obawiać.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Nie spodziewał się, że Yve go przytuli, ale bez wahania objął ją za plecy i pozwolił jej położyć głowę na swoim ramieniu. Mógł się tylko domyślać jak bardzo jest źle, że przez tą chwilę dała dojść do głosu własnej bezradności. Gładził ją po plecach uspokajająco, jednocześnie wlewając w nią jeszcze więcej magii, by ta działała dłużej i spokojniej. Wiedział, że lisiczka jest dumną, niezależną kobietą i że rozkazy, czy nakazy nie są wobec niej dobrym pomysłem. Wiedział, że może jedynie proponować i dawać wybór. Zrozumiał to, i tak właśnie zamierzał z nią postępować. Nie dało się z nią porozumieć inaczej niż przez kredyt zaufania. Oczywiście, po tym co się zdarzyło wręcz powinien trzymać ją na dystans, a w nocy czuwać i sprawdzać, czy przypadkiem nie zechce poderżnąć mu gardła. Tylko, że w ten sposób żadne z nich nie byłoby w stanie ze sobą przebywać. Swoboda i wolność wyboru, tego trzeba było Yve. Dlatego nie spał z nożem pod poduszką. (Tylko z bojowym kijem - który był magiczny, a więc "składany" i sejmitarem pod łóżkiem, ale to inna sprawa, przecież musiał być przygotowany na obronę całej trójki i siebie).
Yve nie rozumiała skąd taka zmiana w aniele, ale on wiedział to doskonale. Nie zamierzał jednak wtykać jej do głowy, że to misja, że Pan chce by się nimi zajął. Po pierwsze ona w Najwyższego nie wierzyła, a po drugie mówienie komuś "jesteś misją" nie było dobrym pomysłem.

Kiedy Yve wypłakała się i otrzymała wystarczającą ilość czułości (i magii) odsunęła się od anioła. Ten uśmiechnął się do niej pogodnie. Nie zdobył się na gest otarcia z jej oczu łez, choć naprawdę chciał to zrobić. Wiedział jednak, że jest to dla niej wystarczająco trudne i bez takich działań. Nie chciał też za mocno ingerować w jej strefę komfortu.
- Odniosę talerze - powiedział spokojnie i wstał. Jeszcze tylko lekko dotknął ramienia lisołaczki, po czym zabrał resztki ich śniadania i wyszedł.

Wrócił w mgnieniu oka, prowadząc ze sobą młodą służkę.
- Yve, to Ingrid, zajmie się dziewczynkami - oznajmił. Wprowadził dziewczynę do pokoju, pokazał gdzie znajdują się bliźniaczki, wyjaśnił co i jak. Nie tłumaczył jej rzecz jasna, że póki co nie będą głodne, bo wzmocnił je magią. Powiedział tyle ile musiała wiedzieć, a potem (kiedy tylko Yve była gotowa) razem z lisołaczką opuścili karczmę.

Malachi poprawił dużą torbę, którą miał przerzuconą przez ramię. Na zewnątrz było całkiem przyjemnie. Morska bryza chłodziła powietrze. A wczesny ranek sprawiał, że po ulicach nie poruszały się jeszcze tłumy.
- W nocy dużo myślałem o tym co dalej - zaczął - zostanie w Arturonie nie wchodzi w grę, trzeba ruszyć dalej. Podróż konna z bliźniaczkami to za duży wysiłek. Wóz zostawia za dużo śladów. Jakkolwiek to nie zabrzmi, musimy lecieć. Ja muszę lecieć, z wami. Tylko podróżując w ten sposób nie zostawimy śladów. Żadna inna forma podróży nie da nam takiej przewagi. Lecąc można pokonać dziennie największe odległości.
- Oczywiście jeżeli będziesz chciała ruszyć dalej ze mną - dodał od razu.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Trochę to trwało nim Yve udało się całkiem opanować emocje i nieco odsapnąć od ich żelaznych objęć, choć znalazła się przy tym w innych, te jednak nie powodowały chaosu w jej głowie, a dawały poczucie bezpieczeństwa i obietnicę spokoju. W tych objęciach lisica mogłaby z przyjemnością zostać po kres swoich dni. A przynajmniej na samym początku tak myślała, bo zaraz w pełni oprzytomniała i odsunęła się ze spokojem od anioła. To był najgorszy anioł (choć jedyny) jakiego kiedykolwiek poznała i będzie się musiał mocno postarać, by zyskać w oczach lisicy, zwłaszcza po ich ostatniej kłótni. Uraził ją i to bardzo mocno, a tego nie mogła tak po prostu darować, jednym przytuleniem i to tylko jak miała chwilę słabości. Niech sobie nie myśli, że ona jest taka łatwa!
        - Uhm... - mruknęła i kiwnęła głową na propozycję niebianina o odniesienie talerze. Zapatrzyła się przez moment na niego, po czym odchrząknęła i się rozejrzała po pokoju. - A ja... jeszcze nie wiem co, ale coś zrobię w tym czasie - powiedziała, usilnie starając się spojrzeniem omijać koszyk z małymi lisiczkami, a poszukać sobie czegoś innego, czym mogłaby się zająć. Jednakże przez brak tego czegoś na nowo zaczęła przeklinać Malachiego.
        Ostatecznie jej "robienie czegoś" skończyło się na pościeleniu łóżka (jeszcze raz) i staniu między oknem a bliźniaczkami, na które cały czas patrzyła, choć najmniejszy szmer dochodzący z korytarza wystarczył, by dla niepoznaki zaczęła wyglądać przez okno. Niby to cały czas ulicę obserwowała. Dlatego, gdy tylko Malachi powrócił do pokoju razem ze służącą, Yve siedziała na parapecie z ogonem ukrytym pod długą, szeroką spódnicą i rejestrowała wzrokiem wszystko, co się działo przed karczmą.
        - W porządku - mruknęła, spoglądając w ich stronę, gdy weszli do pokoju, przy czym przede wszystkim bacznie obserwowała tą całą Ingrid.
        Po chwili przeniosła czujny wzrok na moment na Malachiego, z niemym pytaniem czy na pewno był pewien, aby zostawić bliźniaczki z tą dziewczyną, jednakże nie kłóciła się o to, ani też nie dyskutowała w tym temacie. Po prostu zsunęła się z parapetu, wygładziła starannie swoją długą do ziemi spódnicę. W tym czasie anioł tłumaczył służce wszystkie niezbędne informacje odnośnie opieki nad małymi lisiczkami, a jak już skończył Yve wyszła z pokoju zaraz za nim.
        Kiedy znaleźli się przed karczmą, zmiennokształtna zaciągnęła się mocno świeżym, morskim powietrzem, jakby dusiła się od zbyt długiego przebywania w zamkniętym pomieszczeniu. Ruszyła w miasto idąc ramię w ramię z niebianinem, na którego co jakiś czas spoglądała. Choć w większości i tak nadstawiała uszu i bacznie obserwowała wszystko, co się wokół niej działo. Była bardzo spięta i poddenerwowana, a myśl o tym, że zostawili lisołaczki same z obcą dziewczyną, wcale nie pomagała jej w pełni cieszyć się tym spacerem i choć w minimalnym stopniu się rozluźnić.
        - Masz rację, to tylko kwestia czasu aż ktoś od tamtych czarodziejów w końcu dotrze do Arturonu, a wtedy może już nie być szans na pozbycie się ich. Do tego im wcześniej wyruszymy dalej, tym większe będzie prawdopodobieństwo na zgubienie tego ogona - zgodziła się spokojnie z niebianinem, a kiedy zaczął wymieniać opcje jakie mieli, zmarszczyła lekko nos i dźgnęła go łokciem, ani trochę nie starając się być delikatną.
        - Na pewno nie będziesz leciał diabli wiedzą gdzie i jak długo - powiedziała stanowczo z surowym wyrazem twarzy. Niby podejrzewała, że niebiańska kondycja i wytrzymałość są dużo większe, niż zwykłego człowieka, czy nawet zmiennokształtnego, ale każdy ma granice swojej wytrzymałości. Jeśli Malachi padłby gdzieś... gdzieś i jeszcze coś, albo ktoś by ich zaatakował, lisica mogłaby mieć sporo trudności w ochronie całej ich czwórki. Najpierw trzeba by mieć jakiś cel, po tym plan podróży, ale i tak wątpiła, by z tym opuszczeniem Arturonu anioł miał na myśli przeniesienie się do jakiegoś miasta kilka dni drogi stąd. Czymże jest kilka dni drogi od jednego do drugiego miejsca, dla wyjątkowo zdesperowanych magów? A ci bez wątpienia są bardzo mocno zdesperowani, skoro potrafili ją ścigać od Valladonu, do Trytoni i od Trytoni w dzicz. Gdy o tym myślała w ten sposób, dopadła ją niepokojąca myśl, czy czasem już w Artutonie nikt o nią nie zaczął wypytywać. To by bardzo mocno skomplikowało całą sytuację.
        - Nie brałeś pod uwagę drogi morskiej, jesteśmy przecież w mieście portowym - zauważyła, choć nie do końca chodziło jej o to, by większość drogi, jaką anioł planował, pokonali statkiem. - A gdyby popłynąć do Soral? Jest tam na tyle różnych ras, że ciężko będzie komukolwiek znaleźć konkretnego lisołaka i nie wątpię, że o ile nie będzie tam żadnego latającego wierzchowca do wynajęcia, to na pewno udałoby się coś takiego zakupić. Nie musiałbyś dzięki temu wystawiać na próbę swoich sił - zaproponowała w taki sposób, że brzmiało to... jakby się o anioła martwiła?
        - Pff! Oczywiście, że wyruszę z tobą. Nikt lepiej od ciebie się nie zajmie tymi dwoma pchlarzami, a poza tym przecież sam Najwyższy kazał ci się mną zająć, tak więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, kurczaczku - prychnęła kpiąco, ale jak tylko spojrzała na anioła, delikatnie z nutką sympatii się do niego uśmiechnęła.
        - A tak w ogóle, co masz w planach załatwić na mieście? - zagaiła, bo w sumie ciekawiło ją to, co było tak naglące, że musiał zostawić bliźniaczki ze służącą.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

- Muszę kupić mapy - odparł - kilka map.
- I więcej rzeczy dla dziewczynek. Nie wyrabiam się z praniem - mruknął zupełnie szczerze.
- Gospodyni mówiła żebym zaszedł do sklepu po drugiej stronie miasta, który nazywa się "Źrebię i klacz", dość dziwna nazwa, ale ponoć tam wyjaśnią mi co dokładnie potrzebne jest takim maluchom i że mają tam te rzeczy.
Wyjaśnił krótko i zwięźle. Żeby zaplanować dalszą podróż musiał mieć mapy. Nie był wszechwiedzący. A szlaki się zmieniały. Może wytyczono gdzieś nowe, taki którym łatwiej byłoby im podróżować. No i dzieci. Nie miał dla nich wszystkiego. Poza tym nadal wiedział tyle co nic o opiece nad nimi. Szukał pomocy. Kogoś, kto ze spokojem wyjaśni mu jak zajmować się bliźniaczkami.

- Kurczaczku? - spojrzał na nią z jedną uniesioną brwią, widać było, że nie jest zły, raczej rozbawiony jej ironizowaniem.
- A nie mogłoby być gołąbku? Gołąbeczku? Papużko? Wróbelku? - wyrazie "zaczepiał" się z nią, ale było to żartobliwe, nie zamierzał jej prowokować.
- Bo wiesz, że kurczaki nie latają? - dodał i zaśmiał się.
Wyjście do miasta było dobrym sposobem na rozmowę. Zamknięte pomieszczenia chyba nie służyły Yve. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Masz rację, jesteśmy w mieście portowym. To chyba jedyna okazja żeby skorzystać z drogi morskiej. A gdyby tak... - zamyślił się na chwilę i potarł czoło dłonią.
- A gdyby tak na statek w Arturonie wsiadło bogate małżeństwo z dziećmi, by udać się do krewnych w Etegal? Statki do Etegal przepływają niedaleko Zefiry. Wystarczy to dobrze obliczyć i zniknąć w odpowiednim momencie. Możemy ukryć się na Zefirze, albo popłynąć dalej do Soralu, a nawet na Xamavę. W Etegal szacowne małżeństwo się nie zjawi i ślad się po nich urwie. Musimy tylko mieć dobre przebranie, inne nazwiska i bilety dla arystokracji. Ale to da się załatwić. Pytanie tylko, czy twoje uszy wytrzymają pod kapeluszem z piórami, a ogon pod koronkową suknią? - uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.
- Mówię zupełnie poważnie Yve. Dziewczynkom można założyć czapeczki, ogony ukryć w ubrankach. Ale Tobie przyjdzie nosić kapelusz i gorset. A nam udawać szczęśliwe małżeństwo. Na statku nie będzie gdzie się schować. Byłabyś na to gotowa? - spytał spoglądając na nią uważnie.
- Statek to zamknięta przestrzeń. Nikt nie będzie mógł poznać, że jesteś lisołaczką. Ja moje skrzydła ukrywam i nie sprawia mi to kłopotów. Ale dla ciebie to będzie trudniejsze - w jego głosie brzmiała troska, nie pretensja. Martwił się, że statek skarze ich na nieustanne przebywanie ze sobą, a Yve na niewygodę. Jednak było to chyba najlepsze rozwiązanie ze wszystkich.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Zakup map wydawał się lisołaczce bardzo logiczny i rozsądny, zwłaszcza, że mieli wybrać się w podróż w jakieś bezpieczne, bliżej nieokreślone miejsce. Kiedy jednak powiedział, że potrzebuje też kupić coś dla małych lisołaków, spojrzała na niego zaskoczona, a chwilę po tym parsknęła z rozbawieniem kręcąc głową.
        - Jeszcze trochę i zacznę się zastanawiać czy nie masz jakiejś obsesji na ich punkcie - powiedziała zgryźliwie, idąc spokojnie obok niego. Nie wyglądała jednak jakby miała za złe Malachiemu, że tak trząsł się nad jej córkami. Wydawało jej się, że nawet gdyby pojawiła się możliwość oddania małych do najlepszego na świecie domu, gdzie nikt by lisołaczek nigdy nie znalazł i były by najbezpieczniejsze, anioł by ich nie oddał. Mogła się mylić, ale miała wrażenie, że po prostu chciał być jak najlepszym ojcem dla obu dziewczynek. W końcu tak się zachowywał, a Yve im naprawdę tego życzyła, bo tak jak powiedziała - wątpiła by ktokolwiek był w stanie zaopiekować się nimi tak dobrze jak niebianin. Jeśli się nie mylił w tej kwestii, małe lisołaczki będą miały wspaniałego ojca i rudowłosa szczerze im tego zazdrościła, choć duma nie pozwalała jej tego zdradzić.
        - Wiesz, wydaje mi się, że są dla ciebie naprawdę ogromnie ważne - zagaiła niby obojętnie, choć gdyby ją to nie interesowało, nie poruszyłaby tematu. Zwłaszcza, że zerknęła przy tym ukradkiem na idącego obok niej anioła.

        - Oho! I jeszcze czego? - obruszyła się, ale tylko na pokaz, gdy zaczął się z nią targować na temat tego, jak go nazwała. - Gołębie są dziwne i mają w sobie coś takiego przerażającego. Papugi są zwyczajnie irytujące, a wróble po prostu urocze. W takim wypadku jak widzisz, ochrzczenie cię mianem kurczaka wydaje się wręcz idealne - wyjaśniła spokojnie aniołowi i zaraz się do niego przebiegle wyszczerzyła, pokazując swoje nieco dłuższe, niż u ludzi, ale krótsze od wampirów, kiełki.
        - Poza tym widzę, że ci się spodobało to określenie, więc radzę ci się do niego przyzwyczaić, kurczaczku - dodała rozbawiona i bardzo usatysfakcjonowana, że tak się ożywił, gdy nazwała go "kurczakiem".
        - Hm? Co masz na myśli? - zapytała zaintrygowana jego wypowiedzią o jakimś rzekomym małżeństwie. Nie przerywała mu już po tym i słuchała go uważnie, dając Malachiemu przedstawić do końca jego plan. Zamyśliła się nad tym. Co prawda oprócz Soralu i Arturonu nawet nie słyszała o wymienionych przez niego miastach, jednakże żył od niej dużo dłużej i prawdopodobnie niejednokrotnie zwiedził całą Łuskę wzdłuż i wszerz, postanowiła mu w kwestii wyboru idealnego miejsca dla nich i sposobu podróży zaufać.
        - Myślę, że po zdobyciu biletów na konkretny rejs rozwiązała by się kwestia nazwiska. Arystokracja nadal dostaje specjalne, imienne bilety, by odróżnić ich od zwykłego pospólstwa, prawda? Gorzej będzie z ubraniami, bo trudniej je będzie ukraść i dopasować do nas. Gdyby... nie mój obecny stan mogłabym znaleźć jakiegoś łatwego do manipulacji imbecyla, na którego koszt moglibyśmy zrobić małe zakupy, ale trzeba będzie coś wymyślić - przedstawiła swojemu towarzyszowi jak ona to widziała. Nadal jednak szła mocno zamyślona.
        Uniosła jednak zaraz jedną brew i spojrzała na niebianina.
        - Moje uszy można równie dobrze ukryć pod jakąś fikuśną fryzurą, pod kawałkiem chusty, ale kapelusz wydaje się być najwygodniejszy, choć nie wiem czy nie wyszły już czasem z mody damskiej. Co do ogona... Oh kurczaczku, kurczaczku. Ja swój ogon ukrywam dość często pod obszernymi spódnicami. Gdy pracowałam w zamtuzie w Trytoni, nie wszyscy klienci patrzyli przychylnie na zmiennokształtnych i wierz mi, że kilka tygodni z rzędu potrafiłam ukrywać swój ogon, czy go jakoś chowając pod ubraniem, lub też tak mieszając w głowie magią swojemu klientowi, że w ogóle nie miał pojęcia, że do wcale nie spędził ze mną miłej nocy, za którą zapłacił. Bardziej to ja spędzałam miłą noc na jego koszt - zdradziła niebianinowi przyciszonym głosem, tak dla maksimum bezpieczeństwa. - O mnie więc nie musisz się martwić. Gorzej będzie, jak te dwie małe pchły zaczną się zmieniać i dokazywać, a z tego co zauważyłam zwykła czkawka potrafi spowodować, że się co chwila zmieniają. Z resztą nie dziwię im się, są jeszcze za małe, by móc kontrolować swoją postać i utrzymywać przez dłuższy czas jedną konkretną. Myślę jednak, że chyba wystarczy jak będą zamknięte cały czas w pokoju, który wynajmiemy i nikt prócz nas nie będzie miał do niego dostępu. Tak czy tak, chyba większego wyboru nie mamy, a to wydaje się być najlepszym wyjściem ze wszystkich - zgodziła się ostatecznie z Malachim, nie odstępując go ani na krok podczas pokonywania kolejnych ulic miasta.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

- Bo są - odparł. Stał się ojcem i wiedział to. Zdawał sobie sprawę z odpowiedzialności jaka spadła mu na barki. Nie był przewrażliwiony, po prostu się uczył. Niektórej wiedzy nie dało się przyswoić tylko teoretycznie. Przy dzieciach musiał nabyć praktyki. Opieka nad bliźniętami wymagała podwójnej uwagi i podwójnie poświęconego czasu. Może dobrze się stało, że dziećmi opiekował się zaprawiony w bojach żołnierz. Miał cierpliwość, mało co go brzydziło, był wytrzymały i silny.
- Chcę im zapewnić jak najlepszą opiekę. I miejsce, gdzie będą mogły dorastać bez strachu - dodał poważnie.
- Kurczaczku - powtórzył po niej i zaśmiał się - a więc jestem twoją Ptaszyną. Postanowione.
Ten kurczak to mu się średnio podobał, bo kurczaki: NIE LATAJĄ. Ale mógł być i kurczakiem. W zasadzie to bardziej był kwoką z kurczaczkami.

- Hej - odwrócił się do Yve - niczego nie będziemy kraść, w porządku? Ja wszystko załatwię. Tylko muszę się dowiedzieć, kiedy odpływa najbliższy statek do Etegal. Wtedy będę wiedział ile mam czasu. Zero kradzieży i zwracania na siebie uwagi. Aniołowie nie kradną. Ja nie kradnę. I ty też nie, bo to może wpakować nas w kłopoty. Znam kilka osób, pomogą. I tak mamy wystarczająco pod górkę. I niestety masz rację, z małymi może być problem, trzeba coś wymyślić. Jeszcze nie wiem co... Ale na pewno znajdzie się sposób, żeby nie wdało się kim są.

Malachi słuchał jak Yve opowiada o swojej pracy prostytutki. Niby robiła to z wielką swobodą, ale miał wrażenie, że choć upierała się, że to jej wybór i było jej tam w miarę w porządku, to tak naprawdę czuła nienawiść do tego miejsca. Nie był pewien. Nie wyszkolił magii emocji, by wyczuwać dobrze natężenie uczuć. Po prostu tak mu się wydawało. Nie potępiał jej za to co robiła, przyjmował to do wiadomości i poniekąd rozumiał. Zwyczajnie był przekonany, że przy nim będzie jej lepiej. I znajdzie się jakiś zawód, który będzie mogła wykonywać, oczywiście jeśli będzie chciała.

Idąc tak, w końcu dotarli przed budynek, w którym znajdowała się pracownia kartografa.
- Zaczekasz? - zapytał, a kiedy kiwnęła głową na tak, zostawił ją na chwilę i wszedł do środka. Nie minęło nawet kilka minut, a już był z powrotem, trzymając pod pachą kilka map zawiązanych mocno dratwą.
- Dowiedziałem się czegoś bardzo ciekawego - odezwał się.
- Ponoć pewna zamożna dama z okolicy postanowiła wymienić całą swoją garderobę z powodu ciąży i nowej mody, i wyrzuciła całe mnóstwo ubrań. Zgarnęły je jej służki i pokątnie sprzedają, ale tylko osobą, które wyjeżdżają z miasta, żeby przypadkiem ich pani nie dostrzegła, iż jakaś inna kobieta chodzi w jej odzieniu. Właściciel sklepu nie wiedział co prawda, czy nadal handlują, ale mam adres matki jednej z nich. Ponoć tam dowiemy się co i jak.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Yve zerknęła na niego kątem oka, gdy bez wahania przyznał, że jej... szczeniaki, są dla niego bardzo ważne. Milczała, myślała, że może coś jeszcze doda, jakoś to rozwinie, ale nie. Nie skomentowała tego w żaden sposób, bo w sumie co miałaby mu w tej kwestii odpowiedzieć? To była jego sprawa i w sumie z logicznego punktu widzenia powinna się cieszyć, że jej dzieci są w dobrych rękach i mogą liczyć na anielską ochronę. Nadal jednak mieszały się w niej sprzeczne uczucia. Chyba... po prostu przez jakiś czas będzie zdezorientowana, ale czy było się czemu dziwić, skoro ostatnich kilka miesięcy przypominały najgorszy koszmar?
        - Zdradzić ci sekret? - zapytała po dłuższej chwili, gdy znów podjęli rozmowę. Tym razem o tym, jak nazywała anioła. Wyszczerzyła się chytrze do niebianina, a jej oczy wręcz promieniały wesoło. - Lisy uwielbiają kurczaki - zamruczała kusząco, drapieżnie, by zaraz parsknąć z rozbawieniem i skupić się na drodze rozciągającej się przed nimi.

        - Hm? - mruknęła nagle wyrwana z zamyślenia i utkwiła w nim swoje spojrzenie. Słuchała go z uwagą, lecz widać było po niej, że nie podobało jej się to co Malachi mówił. Zmrużyła groźnie oczy i lekko zmarszczyła nos, choć zaraz wzruszyła ramionami. - Rób jak uważasz - burknęła niezadowolona i oburzona tym, jak anioł się rządził.
        Za kogo on się w ogóle uważał, żeby mówić jej co miała robić? Przecież nie kradła dla przyjemności. To samo tyczyło się zabijania oraz uwodzenia i wykorzystywania mężczyzn. Robiła to wszystko wyłącznie by przetrwać i żyć w spokoju. Nie zamierzała jednak tłumaczyć tego niebianinowi, ani tym bardziej kłócić się w tej sprawie. Dałaby sobie ogon obciąć, że i tak by nie zrozumiał. Bardziej niż prawdopodobne było, że dorastał, w szczęśliwej, kochającej rodzinie, a jego młodzieńcze życie było istną sielanką. Że spał na miękkich, puchowych poduchach w cieple i nigdy nie musiał martwić się głodem. Ona nie miała tak dobrze odkąd straciła przybranych rodziców i ich dom. Nawet gdy została zabrana do cechu musiała walczyć o przetrwanie, bo tak stworzony jest ten przeklęty świat - przetrwają tylko najsilniejsi. Albo najsprytniejsi, jak w jej przypadku.

        Krok Malachiego w pewnym momencie zwolnił. Lisica najpierw spojrzała na niego, a po tym rozejrzała się dokoła, by zorientować się, co było tego powodem. Przyjrzała się szyldowi stojącemu przed drzwiami i kiwnęła głową, na pytanie (czy może raczej polecenie?) Malachiego.
        - A mam inny wybór? - przewróciła z lekkim poirytowaniem oczami i przeszła na drugą stronę ulicy, zaciekawiona skoczną muzyką i gęstniejącym tłumem w jednym miejscu.
        Jak się zaraz okazało grupa ulicznych artystów popisywała się swoimi umiejętnościami, by zachęcić oglądającą ich widownię do wrzucenia ruena czy dwóch do kapelusza, krążącego w tłumie małego chłopca z kocimi uszami. Z pozoru słodki i niewinny, w rzeczywistości niezwykle przebiegły. Yve widziała jak pod maską uroczego kociaka, pojawia się arogancki uśmieszek za każdym razem, gdy w raz za razem w kapeluszu brzęczały kolejne rueny. Dzieciak pochwycił jej spojrzenie i wyszczerzył się złośliwie, by ostatecznie pokazać jej język. Rudowłosa zmarszczyła nos i cicho pod nim zawarczała. Nienawidziła kotów. Dwulicowe bestie. Nie żeby sama nie udawała niewinnej i przymilnej, by coś zyskać, ale koty nawet nie musiały się z tym kryć. Wszyscy je i tak kochali, a ta miłość w przypadku lisów, odnosiła się tylko do ich futra i puszystej kity zdobiących ubrania, czy robiących za szalik.
        Prychnęła pogardliwie i powróciła zaraz pod pracownię kartografa, gdy usłyszała jak zaskrzypiały drzwi, sugerując, że ktoś do środka wchodził, albo stamtąd wychodził. Dołączyła do niebianina.
        - Od kartografa? - spytała z lekkim powątpiewaniem. Już myślała, że ten pewnie wcisnął aniołowi jakąś wymyślną mapę skarbu czy coś takiego. Chciała zrugać anioła, że prawdopodobnie dał się naciągnąć i oszukać, gdy zaraz okazało się, że wcale nie chodziło o wciśnięcie skrzydlatemu, fałszywego, niepotrzebnego towaru.
        - Można sprawdzić - powiedziała bez większego przekonania, bo wcale nie podobała jej się wizja chodzenia w ubraniach, które ktoś wyrzucił. Akurat do tego jednego chęć przetrwania jej nigdy nie zmusiła. Miała swoją dumę i nigdy nawet nie myślała o grzebaniu w śmieciach. Szła obok Malachiego bardzo mocno zamyślona.
        "Skoro i tak mamy wyglądać jak jakaś zamożna para... chyba będę musiała się poświęcić. Eh..." - pomyślała ze skwaszoną miną. Ciekawiło ją ile by zyskała, gdyby udało jej się dostać do tej damy i poinformować ją o tym, że jej służące nie tylko ją okradły z tego co wyrzuciła, ale również na tym zarabiają. Może w nagrodę dostałaby tyle pieniędzy, że sama mogłaby coś sobie kupić... i Malachiemu też.
        - A tak wracając jeszcze do kwestii pchlarzy - zagaiła, kierując się z mężczyzną pod adres, który mu wskazano. - Może dałoby się im załatwić te bransoletki, co mi założyłeś, bym się nie mogła przemieniać, ani czarować? - zaproponowała, patrząc na niego.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachiego cieszyła jedna rzecz - on i Yve nareszcie zaczęli się jako tako dogadywać. Lisica pozostawała sobą, ale nie chciała go już zamordować, a on powoli przyzwyczajał się do jej ciętego języka. Wychodziło na to, że nawet ogień i woda potrafią ze sobą wytrzymać, jeśli tylko chcą. Anioł miał pewność, że dziewczyna nigdy nie będzie potulną damą, ale nie oczekiwał tego od niej. Wystarczyło, że nie będą się ze sobą szarpać. Ruszyli dalej krętymi ulicami portowego miasta, zatrzymując się od czasu do czasu w miejscach, w których mogli kupić wszystko to, co mogło im się przydać. Nie mieli zbyt dużo czasu, więc robienie zakupów "po drodze", było im na rękę.
- To świetny pomysł - powiedział mężczyzna - dziewczynki są malutkie, więc potrzeba niewiele materiału, by powstrzymać ich przemianę. I nikogo nie zdziwi, że małe arystokratki noszą bransoletki - odwrócił głowę w stronę lisicy i uśmiechnął się z uznaniem. Wpadła na jakże prosty i genialny pomysł, że też on sam o tym nie pomyślał.
- Myślę, że uda mi się coś zdziałać. Oby tylko statek wypływał za tydzień, a nie jutro.

Kiedy znaleźli się niedaleko portu Malachi wiedział gdzie się udać, by wypytać o wypływające statki, bilety, ceny i arystokrację na pokładach. Mieli szczęście i pecha jednocześnie. Szczęście, bo aniołowi udało się zdobyć fałszywe papiery i bilety jeszcze tego samego dnia (Pan nad nimi czuwał?), pecha, bo statek wypływał za trzy doby. Musieli więc się bardzo spieszyć. Załatwili ile się dało, w tym ubrania, choć nie od szemranych służek. Wracając Malachi taszczył ze sobą kilka pakunków. Ich nowe tożsamości, bilety i mapy powierzył Yve, z nadzieją, że nie zwieje mu przy pierwszej lepszej okazji.
Gdy wrócili do karczmy, w pokoju znaleźli służkę pilnującą dzieci. Uśmiechnęła się do nich łagodnie, a kiedy anioł odłożył wszystkie rzeczy, dziewczyna wstała, podeszła do niego i powiedziała coś szeptem. Mężczyzna nic jej nie odpowiedział, tylko odprowadził wzrokiem do wyjścia.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - Nie znam się na magicznych błyskotkach, ale ta która mi założyłeś, nie zachowałaby swoich właściwości, gdyby ją po prostu przeciąć na pół i z obu części zrobić po mniejszej bransoletce zapinanej na łańcuszek czy wstążkę? - zapytała zwyczajnie popchnięta myślą o wykorzystaniu przeklętej błyskotki, którą anioł na niej wykorzystał. I nie chodziło nawet o załatwienie tej sprawy jak najtańszym i najszybszym sposobem. Zapytała jakoś tak instynktownie, jak w przypadku gdy rozmawia się o zwierzakach i w pewnym momencie pyta się o imię i wiek pupilka drugiej osoby. Z resztą podobnie, o ile nie częściej takie "instynktowne" pytania rodziły się w tematach o dzieciach, ale o tym akurat Yve nie chciała obecnie myśleć. Nie miała najmniejszego zamiaru rozmawiać z kimkolwiek poza Malachim o swoich dzieciach.

        O dziwo wędrówka ulicami Arturonu i załatwianie większości zaplanowanych przez Malachiego spraw odnośnie ich podróży statkiem, nie były dla lisołaczki takim utrapieniem, jakim by się spodziewała jeszcze kilka dni temu. Może było jeszcze za wcześnie by jasno stwierdzić, że dobrze jej się szło u boku niebianina, gdyż nadal nie czuła się z tym zbyt komfortowo, jednakże porzuciła plany rzucenia mu się do gardła przy pierwszej lepszej okazji. Było... dobrze. A przynajmniej musiało tak być do momentu aż Yve nie wróci do pełni sił po porodzie i nie zgubi siedzącego jej na ogonie pościgu.
        Hmm... a może był prostszy sposób na pozbycie się swoich problemów i nie musieli wcale nigdzie płynąć? Gdyby tak sfingować swoją śmierć, by zakończyć to polowanie na nią? Nie! Nie miała najmniejszego zamiaru się w żaden sposób okaleczać tylko po to, by mieć w końcu święty spokój. A już na pewno nie położy na szali swojej rudej kity. "Po moim trupie!"
        - Przepraszam - mruknęła ni to do swojego towarzysza, ni to w eter, gdy ziewnęła szeroko, lekko już zmęczona załatwianymi na mieście sprawami, niosąc w torbie powierzone jej przez Malachiego dokumenty i mapy. Całe szczęście już wracali do karczmy, z tego co zrozumiała, więc nie musiała ranić swojej dumy prośbą o to, by już wracali. Życie za dobrze nauczyło ją by nie okazywać słabości, bo przez to tylko szybciej je zakończy, a jej się wcale nie spieszyło żegnać z tym łez padołem.
        Yve otworzyła drzwi od ich pokoju i przytrzymała je, aby anioł mógł bez problemów wejść do środka, a nie kombinować z uwolnieniem jednej ręki. Odłożyła torbę z dokumentami na komodzie i mimowolnie powędrowała wzrokiem w stronę małych lisołaczek. Wydawały się spać. Nie umknęło jej uwadze to, jak służka podeszła do niebianina i coś do niego szepnęła, od razu poczuła jak jej się sierść na ogonie schowanym pod spódnicą jeży. Miała ogromną ochotę skoczyć między nich, tylko po to, by dziewczyna odsunęła się od anioła. Na szczęście nie było takiej konieczności - pracownica wyszła zaraz z pomieszczenia zostawiając ich samych.
        - Coś nie tak? - zapytała patrząc z uwagą na mężczyznę, który na pierwszy rzut oka wydawał się jej być spięty. Nie wiedzieć czemu od razu pomyślała, że może coś było z jej dziećmi, albo był tu ktoś kto o nie pytał. Poczuła wzbierający w niej niepokój, którego nawet nie siliła się ukryć.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

- Bransoletę da się podzielić, ale nie wiem, czy nie utraci właściwości. Nie ja ją zrobiłem i nie ja zakląłem w niej moc. Ale można spróbować to zrobić i sprawdzić, czy zadziała - odpowiedział prosto. Nie był wszechwiedzący. Choć starał się znaleźć wyjście z każdej sytuacji.
Załatwili naprawdę sporo spraw i w pewnym momencie zauważył, że Yve wygląda na zmęczoną. Mógł jej aż tak bardzo nie ciągać po mieście. Nie zamierzał jednak jej o tym mówić. Jego troska zostałaby najprawdopodobniej odebrana jako wytykanie jej słabości i z pewnością uraziłby w ten sposób jej dumę. Wolał tego nie robić. Zła Yve oznaczała kłopoty. Na jej przeprosiny skinął tylko głową. Był obwieszony torbami i właściwie też chciał już dotrzeć do karczmy.

On naprawdę wykreślił już w swojej głowie własny los na najbliższe kilkanaście lat. I zamierzał trzymać się tej ścieżki. Wchodząc do pokoju zdążył postawić na podłodze pakunki, a później podeszła do niego służka. Starał się zachować kamienną twarz, ale to co mu powiedziała było raczej zaskakujące. Potem usłyszał pytanie Yve i przełknął ślinę tak, że aż było widać poruszającą się pod skórą grdykę. Nie dało się już ukryć jego zmieszania. Tylko co miał powiedzieć lisołaczce? "To nic takiego"? "Nic istotnego"? Każda zbywająca ją odpowiedź prawdopodobnie skończyłaby się dopadnięciem do jego gardła. Mógł skłamać, ale to pewnie też by poznała. Jednak powiedzenie prawdy wcale nie było szczególnie proste. Kompletnie nie wiedział jak ma ubrać to w słowa.
- Nie, wszystko w porządku - zaczął, choć wiedział, że to nie wystarczy - z dziewczynkami wszystko dobrze. Chodziło raczej o... - o co chodziło?!
- O propozycję spotkania wieczorem - no już inaczej nie umiał tego wyjaśnić. Malachi nie był mężczyzną, który używał życia pod względem cielesnym. Nie to, że nie miał potrzeb, po prostu nie interesowały go jednorazowe spotkania z kobietami. Nie widział w swoim życiu miejsca na takie zachowanie. I nie chodziło nawet o to, że był aniołem. Po prostu nie wyobrażał sobie wchodzić w krótki romans. To było nie w porządku.
Teraz czekał na reakcję Yve. Mógł zostać wyśmiany, albo dostać z buta w głowę. Choć raczej obstawiał to pierwsze. Cokolwiek miało "odbić" lisicy, zamierzał znieść to ze stoickim spokojem.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Choć snucie się po mieście było okropnie męczące i lisołaczka niewiele z tego miała, ciężko byłoby jej stanowczo powiedzieć, że nie był to miło spędzony czas. I to w towarzystwie Malachiego. Może i głównym celem tej wyprawy nie było okupienie się kobiety w masę różnego rodzaju wymyślnych, "modnych" ubrań, które raz założyłaby na siebie i o nich zapomniała, ale mimo to był to całkiem przyjemny spacer. Nie tylko pozałatwiali z aniołem masę spraw związanych z ich dalszą ucieczką przed goniącymi zmiennokształtną magami, udało im się również ustalić dalszy plan działania, a sama Yve mogła przez moment choć odrobinę odpocząć psychicznie od ostatnich wydarzeń i wymuszonego na niej macierzyństwa. Nadal nie widziała siebie w roli matki i wolałaby się trzymać jak najdalej od małych lisołaczek, najchętniej w ogóle udawać, że się nic nie stało, jednakże z drugiej strony czuła, że nie byłaby w stanie ich nigdzie zostawić czy komuś podrzucić. Martwiła się o nie bardziej, niż o samą siebie. Nie była z tego powodu zbyt zadowolona, ale jedyne co mogła zrobić, to się do tego przyzwyczaić.

        Może gdyby Malachi nie był taki spięty, gdy po powrocie do ich pokoju w karczmie podeszła do niego służka i powiedziała mu coś na ucho, Yve w ogóle nie zainteresowałaby się tą sytuacja, uznając słowa wyszeptane do niebianina za mało znaczące by się nimi przejmować. Niestety przez to jak zmieszany był jej towarzysz, do głowy lisołaczki zaczęły się wkradać niezbyt przyjemne myśli odnośnie tego co usłyszał, a które w większości dotyczyły bezpieczeństwa niemowląt z lisim ogonem. Nic dziwnego, że odprowadziła służkę czujnym spojrzeniem i od razu po jej wyjściu zadała mężczyźnie pytanie. Spodziewała się najgorszego, że nie zdążą doczekać ich wypłynięcia w stronę Etegal.
        - Nie znamy się zbyt długo i może by ci się udało mnie zmylić, gdybym była ślepa. Na twoje nieszczęście wzrok mam jeszcze dobry i doskonale widzę, że nie wyglądasz jakby wszystko było w porządku - wytknęła mu bez najmniejszego zawahania, nie unosząc przy tym głosu, aby nie obudzić dziewczynek. Patrzyła mu hardo prosto w oczy, jeszcze nie będąc na niego zła czy obrażona o to, że próbował ją oszukać. Nie mniej wyglądała jakby się zastanawiała nad tym i jego odpowiedź zadecyduje o tym, czy do końca dnia Yve nie będzie się odzywać do niebianina i traktować go jak powietrze.
        Kiedy Malachi odpowiedział... przez krótki moment lisica po prostu stała w milczeniu z utkwionym w niego zaskoczonym spojrzeniem i lekko rozchylonymi ustami, nie mając pewności czy się nie przesłyszała. Gdy się wyrwała z tego stanu wcale nie było lepiej, bo na nowo wezbrała w niej zazdrość, jak w chwili gdy opiekująca się dziećmi podczas ich nieobecności dziewczyna podeszła do Malachiego. Pokręciła lekko głową i spojrzała stanowczo na anioła, opierając się dłońmi na swoich biodrach. Wyglądała jakby chciała go skarcić wzrokiem.
        - I niby co w tym takiego, że tak ciężko było ci to z siebie wyrzucić? - prychnęła w ogóle nie rozumiejąc tego mężczyzny. - Nie zabronię ci przecież się spotykać z innymi, nie jestem twoją partnerką, a ty wydajesz się być dorosłym facetem, który potrafi sam o sobie decydować. Poza tym jesteś aniołem i pewnie z łatwością mógłbyś mnie złamać w pół, gdybyś się na coś uparł, a ja bym ci stała na drodze.
        Mimo swojej groźnej postawy i słów, drażniła ja myśl o tym, że anioł mógłby tej nocy dobrze się bawić i się zrelaksować w towarzystwie jakiejś innej kobiety, jednakże nic nie mogła zrobić, bo tak jak powiedziała - jej protesty nie miały żadnego znaczenia, gdyby tylko niebianin postanowił postawić na swoim.
        - Obiecuję nic nie zrobić sobie i maluchom podczas twojej nieobecności. Dupek z ciebie, ale dobry dupek i zasługujesz na odrobinę szczęścia. Możesz iść się nieco rozerwać - wydusiła z siebie już nie tak stanowczym, bardziej przyciszonym głosem, odwracając od niego wzrok i zaraz odeszła, by pochować zdobyte na mieście rzeczy, a przede wszystkim dokumenty będące ich jedyną szansą na ucieczkę i zgubienie pogoni.
Awatar użytkownika
Malachi
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 90
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Wojownik , Opiekun , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Malachi »

Malachi westchnął. Musiał nabrać głęboko powietrza w płuca, żeby odegnać od siebie zmęczenie. Czuł, że Yve jest zła i niezadowolona, choć mówiła co innego. Nie zamierzał jej tego wytykać. To tylko pogorszyłoby sprawę.
- Nie zamierzam korzystać z tej propozycji - odparł spokojnie.
- Co w tym takiego strasznego? Masz rację, nic. Po prostu nie jestem przyzwyczajony do takich sytuacji. Jestem tu z tobą i z dziećmi, tym bardziej zdziwiła mnie śmiałość tej propozycji. Zdecydowanie się jej nie spodziewałem. Poza tym nie jestem tego typu człowiekiem. Nie interesują mnie przelotne romanse. Nie są mi potrzebne. Masz słuszność, jestem dorosły i dlatego właśnie mogę podjąć decyzję, że nie chcę się z nikim spotykać.

- Yve... Wiem, że będzie ci trudno mi w pełni zaufać. Rozumiem to. A przynajmniej bardzo staram się rozumieć. Mam nadzieję, że kiedyś poczujesz się przy mnie bezpiecznie. Patrząc na mnie z boku można myśleć, że jako anioł nie mam możliwości wyboru i wypełniam tylko rozkazy Pana, ale to nie do końca tak.
Zobaczywszy, że lisołaczka rusza w stronę pakunków, zapewne chcąc je rozpakować, zastąpił jej drogę. Zaryzykował i chwycił ją za rękę.
- Chcę być tu gdzie jestem. Chcę opiekować się tobą i dziewczynkami. Chcę zapewnić wam bezpieczeństwo. I nie zamierzam wdawać się w żadne romanse. To co mam to aż nadto, ale cieszę się, że zostałem wysłany w to, a nie inne miejsce. Wiem, że jesteśmy w niebezpieczeństwie i musimy uciekać, znaleźć miejsce, gdzie nikt nas nie znajdzie. Wierzę, że potrafię to zrobić. I najważniejsze: chcę to zrobić.
- Odpocznij - rzekł delikatnie. Wzrok miał łagodny, Yve łatwo mogła dostrzec w jego oczach, że to co mówi, to słowa prosto z serca. Zupełnie się odsłonił. Nie było w nim w tej chwili tej tarczy, która pojawiała się zwykle w trudnych sytuacjach. Liczył się z tym, że kobieta może zareagować prychnięciem, odtrąceniem, a nawet odwróceniem się na pięcie i odejściem. Mogła też odczuć dysonans poznawczy, w końcu kilkadziesiąt godzin temu był wrednym, twardym jak skała chamem. Teraz pokazywał swoje prawdziwe oblicze. Malachi wiedział, że można zmienić się z dnia na dzień. Trzeba było po prostu przeżyć coś, co zmieniało cały świat, wywracało go do góry nogami. Tak stało się po śmierci Ananke. I teraz, bo miał pod swoją opieką maleńkie dzieci i ich matkę. Naprawdę cieszył się, że może tu być. Czuł, że może i da radę otoczyć bezpieczną aurą całą ich czwórkę. Nie oczekiwał od Yve, że nagle go polubi, czy zaufa. Nie oczekiwał, że pokocha maleństwa. Jedynie na to liczył i pragnął, że tak się stanie. Miał nadzieję i wiarę, to mu wystarczało.
- Połóż się. Prześpij. Rozpakuje rzeczy i przejmę opiekę nad dziewczynkami. Nie wymagaj od siebie za dużo. Oboje jesteśmy zmęczeni, ale ty wydałaś na świat nowe życia, twoje ciało powinno odpocząć. Daj mu czas. Później będziemy na statku i pod nieustannym ostrzałem obcych spojrzeń. Proszę, spróbuj odpocząć.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Yve uniosła lekko jedną brew, patrząc uważnie w oczy niebianina z założonymi na piersi rękoma, oczekując jakiegoś rozwinięcia jego odpowiedzi, bo zwykłe poinformowanie jej o tym, że Malachi nie skorzysta ze złożonej mu propozycji, nie zbyt lisicę satysfakcjonowało. Co prawda w duchu odetchnęła z ulgą, gdy zapewnił, że nie spotka się z dziewczyną, która chwilę temu opuściła ich pokój, jednakże nadal nie rozumiała dlaczego anioł nie chciał wykorzystać nadarzającej się okazji i nieco odpocząć od grającej mu na nerwach zmiennokształtnej. Gdyby była na jego miejscu pewnie nawet by się nie zastanawiała i od razu poszłaby się nieco zabawić i pozwolić sobie na odrobinę przyjemności. Niebianin czy nie, nadal był mężczyzną, a ci przecież mieli swoje potrzeby i jako kurtyzana miała o tym chyba większe pojęcie.
        - No tak, przecież jesteś aniołem, nie zwykłym facetem - zakpiła lekko przewracając oczami, jednak przyjęła do wiadomości jego decyzję i nie zamierzała drążyć tematu. Choć wciąż nie była mimo wszystko zadowolona i sama nie do końca rozumiała dlaczego.
        Myśl o tym, że Malachi mógłby się udać na jednorazową schadzkę z jakąś służącą strasznie denerwowała Yve, ale tak samo było z wieścią o tym, że nie zamierzał się wdawać w żadne romanse. A może była po prostu drażliwa przez zmęczenie? Jej życie przecież wywróciło się do góry nogami i tak wiele się w ostatnim czasie wokół niej działo. Może faktycznie powinna odrobinę odpocząć póki miała okazję i niczym się nie przejmować. Niebianin przecież już nie raz pokazał, że małe lisołaczki są dla niego nawet ważniejsze od tej dorosłej, więc nie było żadnych wątpliwości co do tego, że faktycznie wszystkiego dopilnuje by było dobrze. A mimo to nadal miała opory przed obdarzeniem go pełnym zaufaniem. Z drugiej strony nie można przecież oczekiwać zbyt wiele od osoby, która praktycznie przez całe swoje życie nikomu nie ufała z wyjątkiem samej siebie.

        Gdy Malachi znów się odezwał, zmrużyła podejrzliwie oczy, zastanawiając się do czego zmierza jego wywód i co planował tym uzyskać. Czyżby zauważył, że nadal była niezadowolona i chciał ją w ten pokrętny sposób jakoś pocieszyć? Cokolwiek się urodziło w tej jego niebiańskiej główce, póki co nie przynosiło żadnych rezultatów, a sama Yve nie miała najmniejszej ochoty mu tego ułatwiać. Miałaby przecież najpierw się domyślić o co mu chodziło, a na to nie miała ani siły ani ochoty.
        - Mhmm... Oczywiście - odparła zbywającym tonem. Prędzej uwierzyłaby w to, że za chwilę jej kaktus na dłoni wyrośnie, niż w to, że nie chodziło wyłącznie o podlizywanie się i wykonywanie rozkazów Najwyższego. Do diabła! Przecież był aniołem.
        Instynktownie się zjeżyła i spiorunowała niebianina wrogim spojrzeniem, gdy złapał ją za rękę, uniemożliwiając jej odejście, gdy zamierzała to zrobić i zakończyć w ten sposób tę dziwną w jej odczuciu rozmowę. Cały gniew jednak zaraz z niej uleciał a spojrzenie złagodniało, odpuściła, gdy zobaczyła swego rodzaju zmianę w postawie i oczach anioła. I to nie był żaden podstęp. Wydawało jej się, że w tej chwili był całkowicie odsłonięty i bezbronny, że z łatwością mogłaby rozszarpać mu gardło, a on prawdopodobnie nie stawiałby oporu. Nie wiedziała skąd wzięła się ta nagła zmiana, ale nawet nie czuła potrzeby by się nad tym zastanawiać. Malachi mówił szczerze to co czuł, co mu się wydawało i choć była przekonana, że było to wyłącznie przez jego Pana, jakoś bez większych oporów była w stanie przyjąć do siebie wypowiedziane przez niebianina słowa.
        Zbliżyła się do niebianina, zadzierając głowę do góry jakby chciała mu rzucić wyzwanie, lecz jej spojrzenie nadal pozostawało spokojne, zmęczone. Uniosła dłoń i przyłożyła ją do porośniętego w połowie brodą policzka.
        - Doceniam to, co mówisz, naprawdę. I nie będę się kłócić. Jednakże jak sam powiedziałeś, obecnie jesteśmy w niebezpieczeństwie i musimy uciekać. Ja i te dwie małe pchły. Na zaufanie kiedyś jeszcze przyjdzie pora, na ten moment są inne priorytety - odparła spokojnie, pokornie oddając tę walkę niebianinowi. Nic jej się nie stanie jak raz odpuści dla świętego spokoju. Mogła się o własny ogon założyć, że jeszcze nie raz będą skakać sobie do gardeł, choćby od tak dla sportu, obecnie jednak była zbyt zmęczona tym wszystkim i toczoną z niebianinem batalią. Zdecydowanie wyjdzie im na dobre złożenie broni choćby do momentu, aż nie staną na pokładzie statku i nie odbiją z portu.
        Pocałowała Malachiego krótko w policzek i od razu odeszła w stronę łóżka.
        - Nie przyzwyczajaj się jednak, Kurczaczku - odezwała się aroganckim tonem, odwrócona do niego plecami machając ręką niedbałym gestem, jakby chciała go zbyć. - Tym razem udało ci się tylko dlatego, że jestem strasznie padnięta i obolała - prychnęła pełnym pewności siebie i wigoru tonem, w którym jednak dało się usłyszeć, że były to tylko pozory i nie mówiła tego szczerze. Zwaliła się jak kłoda na łóżko i z pełnym błogości uśmiechem wtuliła policzek w miękką poduszkę, lekko kuląc ogon by przykleić go do swojego boku. Westchnęła cicho z zadowoleniem i zamkniętymi oczami.
        - Malachi... - mruknęła, chyba po raz pierwszy od ich spotkania używając jego imienia. - Mimo wszystko ty też nie wymagaj od siebie za dużo i odpocznij jak dziewczynki usną. Skakanie ci do gardła nie będzie tak samo zabawne, jeśli będziesz zbyt wyczerpany, by choćby palcem ruszyć - zakomunikowała, a w jej tonie dało się usłyszeć nutę troski, nieudolnie ukrytej pod warstwą złośliwości.
        Odetchnęła głęboko i nie próbowała już dłużej walczyć z ogarniającą ją sennością.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wybrzeże Cienia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość