Daleka Północ[Śnieżny Las] Echa Przeszłości

Niezwykle odległe miejsce, położone daleko, daleko na północ od Środkowej Alaranii. Tutaj wznoszą się wysokie Góry Thargorn, a przed nimi rozciągają się wielkie Lodowe Pustkowia. To właśnie stąd pochodzą lodowe elfy, a także krasnoludy i pozostali nordowie.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

[Śnieżny Las] Echa Przeszłości

Post autor: Eilys »

         Śnieżny Las o świcie robi zaiste niesamowite wrażenie. Niebo przyobleka się w ciepłe barwy, tak rzadkie na dalekiej północy, a pierwsze promienie słońca odbijają się od lustra pokrytych szadzią drzew, budząc je do wyjścia z zamarzniętej skorupy. Kwiaty nieśmiało rozprostowują łodygi i unoszą swe pąki ku niebu, chłonąc życiodajne światło, przebijające się przez korony świerków, sosen i jodeł. Nad leśnym runem jeszcze rozpościerają się resztki delikatnej mgły, która niczym woal nocą otulała pnie drzew. Nieliczne ptaki śpiewające, dla których tutejszy klimat bywa zbyt surowy, wychylają się z gniazd i dziupli, by oznajmić nastanie kolejnego dnia - i zaraz po tym wyruszyć na poszukiwanie pożywienia. Nie tylko one zresztą rozpoczynają łowy. Tego ranka, oprócz leśnej zwierzyny, przez gęste krzewy przedzierało się coś jeszcze.
         A raczej: ktoś.
         Ślady, zbaczające z utartej ścieżki prosto w sosnowy gąszcz, należały do białowłosej kobiety i jej dwóch futrzastych towarzyszek. Mimo niskiej temperatury - wzrosnąć miała dopiero bliżej południa - elfka zrezygnowała z zakładania cieplejszej odzieży; zimno nie robiło na niej specjalnego wrażenia. Zwykła szara bluzka z podwójnej warstwy materiału i o długich rękawach w zupełności jej wystarczała. Jedynie grube buty przejawiały pewne właściwości ochronne. W końcu nie ma nic gorszego od włóczenia się po lesie w przemoczonym obuwiu przez cały dzień… A może nawet i dłużej. Nigdy nie wiadomo, co może się komu przytrafić podczas polowania, o czym Eilys nieraz przekonała się na własnej skórze. Tym razem nie planowała żadnych bardziej ambitnych tudzież ryzykownych przedsięwzięć, lecz plany nierzadko nijak mają się do rzeczywistości, na którą czasem nie ma się wpływu. Wszak zawsze należy spodziewać się niespodziewanego. Nawet podczas czegoś równie nudnego jak grzybobranie.
         Eis nie pałała zbytnią sympatią do grzybów. Miała z nimi styczność kilka razy; jej żołądek nie tolerował ich najlepiej, w związku z czym na co dzień elfka niezbyt się nimi interesowała. No, chyba że w kontekście leczniczych wywarów - ale do tych można było równie dobrze posłużyć się ziołami, o wiele łatwiejszymi do zdobycia. Co innego Setya. Eilys wiedziała, że Mama miała słabość do grzybów, a nade wszystko uwielbiała duszony z nich sos do mięsa. Ostatnio nie czuła się najlepiej, więc elfka postanowiła o świcie zebrać trochę rydzów, by na poprawę humoru przyrządzić Mamie jej ulubiony obiad. Właśnie z tej przyczyny węszyła teraz w sosnowym borze - wiedziała, że rydze lubią towarzystwo właśnie tych drzew - rozgarniając mech długim, akacjowym kijem. Kotki miały dotrzymywać jej towarzystwa, może czasem trochę pomóc, jednak przez większość czasu zajęte były gonieniem za nornicami i inną drobną zwierzyną.
         Na dnie koszyka, który Eis przerzuciła sobie przez rękę, znajdowały się pojedyncze sztuki pomarańczowych grzybów, wciąż jednak zbyt mało, aby uwarzyć z nich sos. Elfka westchnęła. Wolałaby zapolować teraz na jakąś łanię, lecz łuk zostawiła w domu. Nie był jej teraz potrzebny i tylko by zawadzał przy przedzieraniu się przez chaszcze. Poza tym… ostatnio w okolicach widywała niewiele zwierzyny. Zupełnie jakby coś przepłoszyło ją z tego terenu. Coś groźniejszego od śnieżnych wilków, których wyjące koncerty od kilku nocy także ucichły. Eilys rozważała nawet wybranie się do wioski, by zasięgnąć języka, lecz znowu taka całodniowa wyprawa bez łupów na sprzedaż była kompletnie nieopłacalna, łupów zaś kobieta nie miała, gdyż nie znała przyczyny nagłej pustki w lesie - i w ten sposób błędne koło się zamykało. A zima zbliżała się nieubłaganie, podczas gdy zapasów w spiżarni wcale nie przybywało.
         “Jak tak dalej pójdzie, będziemy musiały wprowadzić dietę opartą na tych wstrętnych grzybskach - myślała Eis ponuro. - Tylko co wtedy będą jeść koty?
         A koty właśnie zaczęły dokazywać. Widocznie znudziło im się polowanie na gryzonie i postanowiły stoczyć ze sobą pojedynek. Pstrokata kotka, o futerku w barwach bieli i czerni z domieszką rudego, syknęła ostrzegawczo sekundę przed tym, jak rzuciła się na swoją szaroburą przyjaciółkę. Przez chwilę biegały po ściółce jak szalone, rozrzucając wokół szyszki, igliwie i resztki staranowanej grzybni, by w końcu uderzyć w Eilys skotłowanym kłębkiem łapek i ogonów. Elfka zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową.
         - Milva… Ładnie to tak napastować staruszków? - Pogroziła palcem kotce, która zamrugała niewinnie ślepiami w dwóch różnych kolorach. Druga z nich prychnęła z pogardą i Eis wyczuła płynącą od niej dezaprobatę. Mimo, iż miała na karku niemal półtorej setki, Finja nie lubiła, gdy ktoś wypominał jej wiek. Teraz również postanowiła pokazać, że poczuła się dotknięta i przez resztę wędrówki trzymała się na dystans, obrażona.
         Ilość rydzów w koszyku zdawała się być już satysfakcjonująca, więc Eilys śmiało mogła wracać do domu, lecz przypomniała sobie o wnykach, które niedawno rozstawiła kawałek dalej. Nic nie stało na przeszkodzie, by nadłożyć trochę drogi i sprawdzić czy przypadkiem coś się w nie nie złapało. Świeże mięsko z królika byłoby idealną bazą na obiad. Elfka zmieniła kierunek marszu i ruszyła przed siebie. Przeprawiła się przez strumień i podeszła na skraj polany; po jej drugiej stronie znajdowały się sidła.
         Uszła jeszcze kilka kroków, gdy poczuła wyraźne ostrzeżenie od zwierzęcych kompanów. Obie kotki były zaniepokojone, co widoczne było w ich nastroszonej sierści. Eilys wzmocniła uścisk na kiju, który trzymała w dłoni i w myślach nakazała sobie - a także Finji i Milvie - zachować ostrożność. Wyostrzywszy zmysły, zaczęła powoli, krok po kroku, zbliżać się w stronę polany; na ugiętych nogach, w pozycji gotowej zarówno do ataku, jak i szybkiej ucieczki. Milva wspięła się na świerk, by zbliżyć się do potencjalnego zagrożenia, skacząc po gałęziach drzew, Finja zaś porzuciła swoją obrażoną postawę i skradała się z elfką, tuż przy jej boku.
         Eilys nie wiedziała, czego mogła się spodziewać, ale na pewno nie spodziewała się tego, co zastała. Widok, jaki ukazał się elfce, gdy wyminęła ostatnie ograniczające wolną przestrzeń drzewa, w pierwszym odruchu przyprawił ją o mdłości. Szybko jednak się opanowała i, nadal czujna, podeszła jeszcze bliżej, by dokładnie zbadać miejsce straszliwej masakry.
         Na środku polany, gdzie teren odrobinę się obniżał, znajdowało się teraz jeziorko. Szkarłatna kałuża krwi. Ludzkiej krwi - to podpowiedział elfce jej zapach. Krew zwierzęca śmierdziała zupełnie inaczej. Jednak posoka sama w sobie nie była jeszcze najgorsza. Znacznie bardziej odrażający widok przedstawiały rozrzucone po polanie ciała i ich części. Jedno, straszliwie poszarpane, rozciągnięte było na korzeniach potężnego świerka; przynajmniej jedna jego część. Druga leżała porzucona w trawie, po przeciwległej stronie polany. Inne przedstawiało stan tak opłakany, iż trudno było w ogóle ocenić, jakiej rasy i płci był ów nieszczęśnik. Trzecie, ostatnie - przynajmniej z tych widocznych - leżało nieco dalej, twarzą do ziemi. Należało do mężczyzny. Do niego właśnie zbliżyła się Milva i miauknęła cicho, trącając pyszczkiem nieruchomą rękę. Eilys podbiegła w to miejsce i walcząc ze słabością, która nagle ją ogarnęła, odwróciła mężczyznę na wznak. Ze zdziwieniem, pomieszanym z przerażeniem, dostrzegła, iż biedak jeszcze żył, jednak szybki rzut oka na odniesione przez niego rany upewnił elfkę w tym, że był to koniec jego podróży po tym świecie. Dziury, jaka ziała w jego gardle, nie zdołałby uleczyć nawet najlepszy medyk, a jego klatka piersiowa była wklęsła niczym krater. Mężczyzna zacharczał przeraźliwie i otworzył na chwilę oczy, w ostatnim przebłysku świadomości posyłając Eis błagalne spojrzenie. Choć kobieta nie była szczególnie empatyczna względem obcych, zrozumiała prośbę, jaka kryła się w tym spojrzeniu. Zza paska wyjęła nóż, którego używała do dobijania zwierzyny i szybko, bez zbędnych szlochów, poderżnęła mężczyźnie gardło. Wówczas resztki życia uleciały z jego ciała, które znieruchomiało już na zawsze. Eilys zaś podniosła się z klęczek i raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła.
         - Przynajmniej wiemy już, co się stało z naszą zwierzyną - mruknęła. Starała się nie okazywać zdenerwowania i wyglądała na nieporuszoną, lecz jej dusza drżała. Takich okropieństw nie ogląda się na co dzień.
         Ślady krwi powiedziały jej, co mogło zajść w tym miejscu. Chaotyczne smugi wskazywały, w którym miejscu stoczono walkę na śmierć i życie - którą jak widać nie wszyscy ukończyli szczęśliwie - a dalej dało się zauważyć odbicia podeszw wielu butów. I znacznie większe ślady łap czegoś groźnego. Łap niedźwiedzia. Musiał mieć co najmniej ze dwa metry wzrostu, choć patrząc po głębokości odcisków w ziemi, Eilys szacowała, że liczba ta była bliższa trzech. Najwyraźniej jakaś grupa urządziła sobie polowanie i poniosła porażkę. Lub też została zaskoczona podczas wędrówki. Tak czy inaczej, elfka poczuła jak nieprzyjemny dreszcz przeszedł jej po plecach na myśl, jak potężna musiała być ta bestia, skoro zdołała tak zmasakrować członków skądinąd dość licznej drużyny.
         Część jednak przeżyła starcie. Ich krwawe ślady prowadziły do lasu, w stronę przeciwną od tej, z której przyszła Eis. Elfka spoglądała przez chwilę w tamtą stronę, bijąc się z myślami. Niespokojnie przekładała kij z ręki do ręki.
         - Powinnam się tym zająć - stwierdziła, stawiając ledwo wyczuwalny znak zapytania na końcu tej wypowiedzi.
         Milva wydała z siebie dźwięk między miauknięciem, a mruczeniem, wyrażając w tej sposób swoje poparcie. Czuła lęk, ale wygrywał z nim duch przygody, która kryła się za tym wszystkim. Finja z kolei podeszła do elfki i w ciszy usiadła przy jej nodze. Cała jej postawa wyrażała niepokój. Kotka martwiła się o Eilys i nie chciała, by te niepotrzebnie ryzykowała życiem. Kobieta przykucnęła, by pogłaskać swoją najwierniejszą przyjaciółkę po głowie.
         - Też mi się to nie podoba - zapewniła ją. - Ale to coś niebezpieczne i płoszy mi zwierzynę. Poza tym, jeśli oni go nie pokonają, to może wrócić i zaatakować naszą rodzinę. Muszę się tym zająć - powtórzyła, tym razem bardziej stanowczo.
         Zdawało jej się, że ze strony kotki dobiegło ją coś na kształt westchnienia, lecz nie mogła sobie pozwolić, by ją to zatrzymało. Wsunęła kij w uchwyt na paskach, które nosiła na plecach i podążyła za śladami.
         Zaiste, zawsze należy spodziewać się niespodziewanego. Nawet podczas czegoś równie nudnego jak grzybobranie.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Właściwie nawet teraz, gdy już wkraczał na teren Śnieżnego Lasu, nie był do końca pewien, dlaczego jakiś czas temu zdecydował się na to, żeby wrócić w rodzinne strony. Co więcej, chciał nawet udać się do miejsca, w którym mieszkał, a przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że do tego czasu zostały z niego wyłącznie spalone ruiny domów… chociaż aktualnie nawet tego nie był pewien. Naprawdę nie zdziwiłby się, gdyby na miejscu zobaczył wyłącznie ziemię ukrytą pod śniegiem i w zasięgu wzroku nie znalazłby nawet najmniejszego fragmentu ściany jednego z budynków. Budynków, których lata temu stało tu kilkanaście i razem tworzyły niewielką wioskę. Jego dom… ale nie tylko, bo przecież każdy z domów zajmowany był przez większą lub mniejszą rodzinę. Już dawno pogodził się ze stratą, jednak teraz wspomnienia zarazy nawiedziły go ponownie. To zdarzenie sprawiło, że stracił rodzinę i przyjaciół, wszystkich, których wtedy znał. Został sam, ale poradził sobie, o czym świadczył fakt, że żył i wiedział, jak na siebie zapracować.
Westchnął, sam do siebie, bo przecież podróżował samotnie. Co prawda, pogoda dopisywała, a śnieg cicho skrzypiał pod podeszwami jego butów, ale las i tak wydawał się jakiś cichy. Niewiele zmieniało to, że podróżował drogą, zamiast przedzierać się przez gęstwinę pokrytych śniegiem gałęzi i krzewów. Nadal myślał o tym, dlaczego właściwie zdecydował się odwiedzić to miejsce i konkretniej też to, które jest celem jego podróży. Może chciał odbyć jednostronny dialog z osobami, które tam zginęły, konkretniej ze swoją matką? W końcu to jej zawdzięczał to, że przeżył. To ona nalegała na to, żeby uciekał, póki zaraza jeszcze go nie dopadła i, mimo iż sama była już chora, to i tak udało jej się przekonać go do tego, że opuszczenie domu jest najlepszym wyjściem z sytuacji. Poza tym, nie była to też jego pierwsza wędrówka i, co mogłoby być dziwne, za każdym razem mówił sobie, że poprzednia będzie już ostatnią – tak nie było, czego również był świadom. Mówił sobie, że powinien zamknąć ten rozdział, zapomnieć o swoim dzieciństwie i nie rozdrapywać starych ran, jednak ostatecznie i tak robił to sobie. To była kolejna, dziwna rzecz, bo wiedział przecież, że powinien już dać sobie spokój i najlepiej żyć tak, żeby nie musieć tu wracać, w dodatku z własnej, nieprzymuszonej woli. A, cóż… rzeczywistość była zupełnie inna.

Pierwszą część drogi ze Środkowej Alaranii do Śnieżnego Lasu pokonał konno, jednak zdecydował się pozostawić zmęczonego wierzchowca w jednej z przydrożnych gospód. Większość drugiej części przebył głównie z pomocą innych osób, które akurat podróżowały w tę samą stronę i robiły to na mniejszym lub większym wozie albo będąc częścią jakiejś karawany. Jeśli akurat konkretna część drogi była niebezpieczna, oferował swoją tymczasową, a jeśli była spokojniejsza, to chciał po prostu zapłacić za możliwość podróży w inny sposób niż pieszo. Niektórzy przyjmowali rueny, a inni nie zgadzali się na zapłatę, zwyczajnie zapraszając go na wóz. Może liczyli na to, że nowy kompan podróży, nawet jeśli wyłącznie tymczasowy, może okazać się ciekawym towarzyszem do rozmów. Zapytany, starał się odpowiadać, nawet zdarzało mu się opowiadać coś, co sam przeżył, jeśli został o to poproszony… I tak minęła mu cała ta podróż.
Nie spodziewał się, że w tym miejscu na kogoś się natknie, dlatego też zdziwił się, gdy na skraju drogi zobaczył grupę ludzi. Z jakiegoś powodu stali w miejscu, nawet, gdy już był pewien, że go ujrzeli. Jego droga prowadziła w ich stronę, więc zbliżał się do nich krok po kroku, a im bliżej był, tym lepiej mógł im się przyjrzeć. Byli ubrani w skórzane rzeczy, dodatkowo wzmocnione futrem i może nawet warstwą dodatkowego materiału, aby zapewnić ciepło ciała, chociaż jednocześnie nie wyglądało to tak, jakby ubrania te miały krępować ich ruchy. Zobaczył też, że mają łuki, chociaż jeden opierał na ramieniu kuszę – każdy z nich miał też kołczan wypełniony pociskami, a gdy podszedł bliżej, ujrzał również długie, myśliwskie noże przy pasie każdej z postaci. Dopiero, gdy znalazł się kilkanaście kroków od nich, zobaczył, że grupa myśliwych dzieli się równo na dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Teraz też zauważył, że niektórzy są też ranni. Właściwie, prawie wszyscy byli, ale wyglądało na to, że zajęli się już sobą. Tylko mężczyzna z kuszą, który jednocześnie był najwyższy z nich – wzrostem niemalże dorównywał samemu Calathalowi – nie miał na ciele żadnych widocznych bandaży. Jedna z kobiet miała prawie całą lewą rękę ukrytą w tkaninie opatrunku, druga miała opatrzone lewe udo, a bandaże mężczyzny zabezpieczały ranę znajdującą się na jego brzuchu. Cała trójka siedziała na przewróconym pniu, tylko ten z kuszą stał i ciągle patrzył się w stronę Cala, przy okazji mówił też coś do swoich towarzyszy, którzy na koniec zgodnie kiwnęli głowami.
         – Nieznajomy, zechciałbyś nam może pomóc? - zapytał głośno, gdy elf znajdował się zaledwie kilka kroków od nich.
         – Nie wiem, co was tak urządziło, ale widzę, że zajęliście się swoimi ranami, więc…? - odpowiedział mu. Domyślał się już, o co może zostać poproszony, jednak chciał, żeby padło to z ust jednego z myśliwych.
         – Zauważyłem, że nosisz łuk i ogólnie wyglądasz na kogoś, kto radzi sobie z rzeczami związanymi z zawodem myśliwego, więc… Może pomógłbyś nam upolować to, co nas tak urządziło? - Cal usłyszał to, na co czekał i jednocześnie słowa, których się spodziewał. Bez słowa spojrzał w stronę mężczyzny, lekko podniósł też brwi w górę, co raczej było niemym pytaniem związanym z tym, żeby kontynuował, powiedział mu coś więcej na temat zadania tej grupy i może powiedział mu też, co on sam będzie z tego miał.
         – Na początku było nas siedem w tej grupie, ale pierwsze spotkanie z tym… stworzeniem zmniejszyło liczbę o trzy. Jeśli nam pomożesz i uda nam się zabić Bestię, przy okazji nie tracąc już nikogo, kto pozostał przy życiu, odstąpimy ci nagrodę tej trójki, która zginęła – powiedział to tonem, który raczej nie był przesadnie prawdomówny, nie brzmiał, jakby chciał ukryć swoje prawdziwe zamiary, więc bardziej prawdopodobne było, że mówi prawdę i, że rzeczywiście byliby skłonni oddać mu rueny, które normalnie przeznaczone były na nagrodę dla trzech myśliwych. Tylko, że jego nie przekonała wizja nagrody, a bardziej chęć dowiedzenia się, z czym ci ludzie mieli do czynienia. Co mogło zabić trzech myśliwych i ranić następną trójkę, wychodząc z tego bez szwanku lub z ranami, które nie sprawiły, że stworzenie to się wykrwawiło.
         – Na pewno mam zastąpić trójkę? Nie wydaje mi się, żeby ona… - Cal nie dokończył, bo dziewczyna, ta z zabandażowaną ręką, weszła mu w słowo.
         – Dam sobie radę! - krzyknęła w jego stronę, a jasne, niebieskie oczy spojrzały na elfa. Zarówno w jej głosie, jak i w jej spojrzeniu było widać determinację i pewność siebie. Przy okazji, już po samym głosie Calathal poznał, że jest to raczej młoda osoba, zauważył też, że spod jej kaptura wystaje kilka rudych kosmyków, a twarz ukryta tam faktycznie jest dość młoda i gęsto pokryta piegami na policzkach. Dziewczyna ściągnęła kaptur – ukazując długie, rude włosy splecione w warkocz – a pozostali poszli jej przykładem. Druga kobieta była starsza, miała niemalże czarne włosy i brązowe oczy, jej twarz była ładna, a jej wyraz wydawał się miły, poza oczami, w których widać było ciągłą czujność i baczną obserwację terenu… chociaż teraz tak samo uważnie patrzyła w jego stronę. Mężczyźni byli podobni do siebie, chociaż ten z kuszą wydawał się starszy – obaj mieli brązowe włosy i szare oczy z brązowymi plamkami, mieli też krótkie brody i podobne twarze, trójkątne, ale ich krawędzie były bardziej zaokrąglone, a nie ostre. Prawdopodobnie byli braćmi, ten z kuszą musiał być starszy, a ten ranny – z łukiem – młodszy.
         – Skoro zdecydowałem się wam pomóc, może opowiesz mi o tym, jak to się stało, że polujecie na to stworzenie i, jak ono wygląda? - zapytał i postanowił, że usiądzie. Przypadek chciał, że jedyne wolne miejsce znajdowało się obok rudowłosej dziewczyny.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Ten dzień potoczył się zupełnie inaczej, niż Eliys to sobie zaplanowała, a tego typu zmiany scenariusza ostatnimi czasy zdarzały się nad wyraz rzadko. Z jednej strony łowczyni nie miała nic przeciwko sporadycznym urozmaiceniom codziennej rutyny, z drugiej zaś… mordercza bestia grasująca w pobliżu domu nie była szczytem marzeń. Stwarzała zbyt duże zagrożenie, zarówno dla kobiety, jak i dla całej rodziny, dlatego też należało się jej pozbyć jak najszybciej, zanim monstrum rozzuchwali się na tyle, że zacznie wchodzić do ogródków mieszkańcom wioski.
Zamiast wrócić do domu po zdobyciu celu wyprawy, Eis porzuciła przy wnykach - pustych zresztą - koszyk z grzybami i przedzierała się dalej przez las, razem z kotkami, wiernie dreptającymi przy jej boku. Jedna rzecz nie dawała jej jednak spokoju. Po namyśle, elfka zawróciła w stronę polany. Milva miauknęła pytająco.
         - Nie mogę tak po prostu zostawić tych ciał - wyjaśniła. Nie była sentymentalna ani w żadnym stopniu religijna, lecz miała na tyle poczucia przyzwoitości, by traktować zmarłych z należnym im szacunkiem. Tego zdążyła się nauczyć w ciągu dziesięcioleci, kiedy to musiała co jakiś czas, siłą rzeczy, pożegnać któregoś z kocich braci i sióstr.
         Sama w środku lasu, bez jakichkolwiek narzędzi - łopaty czy siekiery - nie miała możliwości zorganizowania myśliwym choćby symbolicznego pochówku. Mogła jednak zabezpieczyć ciała tak, by nie dobrały się do nich wilki czy niedźwiedzie - jeśli jakiekolwiek jeszcze pozostały w okolicy. Jeśli później odnalazłaby resztę drużyny, mogła wskazać im miejsce, gdzie ukryła szczątki ich towarzyszy; wówczas oni sami zadecydują, co z nimi zrobić. Nie bez wysiłku przeniosła ciała do niewielkiego zagłębienia w terenie. Ze względu na braki w krzepie, te dwa, które pozostały w jednym kawałku, musiała ciągnąć po ziemi, zostawiając na polanie krwawe smugi. Złożywszy je w jednym miejscu, nacięła scyzorykiem nieco gałązek z ciernistych krzewów, przykrywając nimi ciała, a na to wszystko rzuciła jeszcze kilka kamieni i grubszych patyków, co by wiatr nie rozdmuchał tej prowizorycznej osłony. Po tym wszystkim podjęła próbę częściowego oczyszczenia ubrań z posoki za pomocą roztopionego w dłoniach śniegu; zapach krwi mógł niepotrzebnie przyciągać drapieżniki, z którymi spotkania elfka wolałaby uniknąć. Po tym zabiegu stanowi jej ubrań daleko było do określenia “czysty”, jednak większość plam wyblakła i nie wydzielała już tak intensywnie metalicznego zapachu. Oczywiście, po powrocie do domu Eliys będzie musiała porządnie wyprać odzienie, lecz na ten moment to musiało wystarczyć. Nie miała więcej czasu.

         Sądząc po kondycji zwłok, Eis oceniła, iż całe zajście musiało mieć miejsce nie dawniej niż dwie godziny wcześniej. Krew dawno zdążyła zakrzepnąć - nic dziwnego przy niskich temperaturach - ale ślady na śniegu były stosunkowo świeże, ponadto ów mężczyzna, którego elfka zmuszona była dobić, nie mógł przeżyć dłuższego okresu czasu z tak paskudną raną. Wnioskowała zatem, że po około dwóch godzinach marszu natknie się na grupę ocalałych, jednak szacunki te okazały się błędne. Ślady na śniegu stawały się coraz wyraźniejsze, mimo to w zasięgu wzroku kobiety nie było żywej duszy, poza ich trójką.
         - Muszą mieć twardą motywację - odezwała się, ni to do siebie, ni do kotów; Finja wydała z siebie zgodne miauknięcie. - No nic, idziemy dalej.
         Wędrówka zajęła jeszcze kolejne pół godziny, zanim do czułych uszu elfki dotarły dźwięki głosów. Zatrzymała się, nasłuchując. Udało jej się rozróżnić cztery różne głosy, zatem grupka musiała składać się co najmniej z tyluż osób; Eis mogłaby określić to dokładniej, gdyby zdołała wychwycić odgłosy kroków, jednak wciąż znajdowała się zbyt daleko, by było to możliwe. W myślach nakazując towarzyszkom ostrożność, elfka sama przeszła w tryb kota: jej zmysły wyostrzyły się, synchronizując z Finją i Milvą, a ruchy stały się szybkie, acz przy tym ostrożne i bezszelestne. Zdawało jej się, iż głosy myśliwych dochodziły ze stałych punktów, więc ci najprawdopodobniej w międzyczasie zatrzymali się w miejscu. Z każdą sekundą Eilys zmniejszała odległość między nimi, cały czas kontrolując pozycje kotów. Milva, swoim zwyczajem, skakała po gałęziach, podczas gdy Finja trzymała się ziemi, zachowując kilkumetrowy odstęp od elfki. Kobieta zastygła w bezruchu na kilka sekund, wychwytując głos, którego nie słyszała wcześniej; wprowadziła poprawki do swoich spekulacji w kwestii liczebności grupy. Pięć osób. Teraz była już tego niemal pewna, zwłaszcza że wyczuwała nieme potwierdzenie kotów, które znacznie lepiej od niej rozróżniały zapachy.
         Zbliżywszy się do ocalałych na tyle blisko, że dostrzegała już ich sylwetki między pniami, jeszcze bardziej wzmogła ostrożność. Niepostrzeżenie podbiegła do drzewa, bezszelestnie wspinając się na wysokość, która pozwalała jej na obserwację obcych, równocześnie nie będąc zauważoną przez nich. Oczy elfki czujnie przesuwały się od osoby, do osoby, zbierając informacje. Grupa myśliwych, z nieco odleglejszej wioski; nie znała ich wprawdzie, choć na tych dwóch braci, zdaje się, natknęła się raz czy dwa podczas polowań na grubszą zwierzynę. Kobiet nie kojarzyła zupełnie, ale głosy obu brzmiały twardo, jak u osób, które wiedzą czego chcą - i do tego dążą. Byli ranni, co Eis zauważyła już na samym początku; domyślała się pochodzenia owych ran. Przygryzła wargi. Z drużyną w takim stanie walka z bestią mogła okazać się większym wyzwaniem, niż elfka początkowo przypuszczała. Niedobrze. Choć w zasadzie łowczyni nawet nie wiedziała, jakie plany wobec drapieżnika mieli ci ludzie; postanowiła nie wychylać się na razie i zaczekać, aż dowie się czegoś więcej.
         W dole, pod drzewami, znajdowała się jeszcze jedna osoba. Eilys widziała ją od samego początku, jednak jego oględziny zostawiła sobie na koniec. Zainteresował ją najbardziej i wiedziała, że jeśli najpierw poświęci uwagę jemu, nie powstrzyma ciekawości na tyle, by móc skupić się na pozostałych.
         Lodowy elf. Osoba jej rasy.
         Był pierwszym, którego miała okazję spotkać. Choć mieszkała na Dalekiej Północy i powinna była wcześniej czy później natknąć się na kogoś ze swoich, jak dotąd nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. I, co uświadomiła sobie dopiero w tej chwili, Eis w zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiała. Nie szukała swoich korzeni i prędzej utożsamiłaby się z kotem, niźli z którymkolwiek z członków rodziny, a przebywanie w towarzystwie ludzi - i Mamy, która Prasmok jeden wie, kim tak naprawdę była - wydawało jej się naturalne. Aż do tej pory.
         Lodowy elf. Eilys poczuła dreszcz, przebiegający po jej plecach. Zmarszczyła brwi. Nie przywykła do takich reakcji organizmu i nie miała pojęcia, jak powinna to interpretować. Przyglądała się mężczyźnie, podświadomie szukając w jego wyglądzie podobieństwo do siebie samej. Czy chciała je znaleźć, czy też wolała myśleć o sobie, jako kimś zupełnie innym - nie wiedziała. Dawno już stwierdziła, że nie interesuje jej własne pochodzenie ani rasa, bo w końcu bliscy zostawili ją na pastwę losu, teraz jednak zaczęła odczuwać… ciekawość. Tak, to było to odczucie. Nie ekscytację, nie radość, nie lęk - po prostu zwyczajne zaintrygowanie.
         Obserwowała z góry mężczyznę oraz sposób, w jaki przeprowadzał interakcję z myśliwymi. Usiłowała przy tym wychwycić istotne informacje na temat bestii, ale tych nie padło zbyt wiele. Futro, pazury, szczęka o nacisku tak wielkim, że kości łamały się jak chrust. Nic, czego elfka nie wywnioskowałaby sama, na podstawie poszlak pozostawionych na polanie. Powstrzymała pełne irytacji prychnięcie, by nie zdradzić swego położenia i pozostała w ukryciu. Gdy grupa ruszyła dalej, elfka zeszła z drzewa i skrycie podążyła za nimi, cały czas trzymając się kilka kroków z tyłu. Postanowiła nie wyjawiać swojej obecności.
         Jeszcze nie teraz.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

         – Może najpierw, zanim jeszcze przejdziemy do tego, co tropimy, przedstawimy się sobie? - zaproponował jeden z braci. Cal nie miał nic przeciwko, chociaż dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że przecież nie zapytał ich o imiona, ale sam też nie zdradził im swojego.
         – Calathal – elf odezwał się jako pierwszy, poczuł, że to właśnie on powinien zacząć.
         – Robert, a ten z łukiem to Kriss, mój młodszy brat – odpowiedział mu mężczyzna z kuszą i kiwnął głową, to samo powtórzył podobny do niego, ale młodszy, Kriss.
         – Ja mam na imię Elisa – odezwała się rudowłosa, ciągle spoglądając na Calathala. Czyżby nadal miała mu za złe to, że zbyt wcześnie uznał ją za niezdolną do ponownego starcia z Bestią? Może… A może chodziło też o to, że mogła pierwszy raz widzieć kogoś takiego, jak on, bo w końcu wyglądała na dość młodą osobę.
         – Alyson – na końcu swe imię wypowiedziała czarnowłosa kobieta.
         – Myśleliśmy, że to będzie łatwa robota i szybko uporamy się z problemem, zgarniemy nagrodę i wrócimy do swojej wioski. Myliliśmy się, a ta przeklęta Bestia okazała się groźniejsza, silniejsza i sprytniejsza, niż podejrzewaliśmy – przerwał swą opowieść tylko po to, żeby splunąć gdzieś na bok. W ten prosty sposób chciał wyrazić pogardę względem tego stworzenia, które w końcu zabiło już jego towarzyszy. Członków grupy, której prawdopodobnie był dowódcą. Nie powiedzieli mu tego wprost, ale wydawało mu się, że był on właśnie kimś takim.
         – Jak wiesz, zwierzę to zabiło trójkę naszych towarzyszy, a nas poraniło mniej lub bardziej. Jeśli o samą Bestię chodzi, to… z ogólnego wyglądu najbliżej było jej do niedźwiedzia, jednak byłaby największym niedźwiedziem, jakiego kiedykolwiek widziałeś i byś zobaczył do końca swego życia. Gruba skóra i futro stanowiące dodatkową warstwę ochronną nie tylko przed zimnem, lecz także przed bronią, wielkie łapy zakończone ostrymi jak brzytwy pazurami, czerwone ślepia i szczęki, którymi może bez problemu miażdżyć kości, a w których ukryte są też zęby, ostrością nieodstające od jej pazurów. Poza tym, jest bardzo silna i szybka, myślę, że ma też bardzo wyostrzony węch i dobry wzrok – dokończył. Cal patrzył się na Roberta, starał się zapamiętać opis tego potwora – bo zwierzęciem już nie można było tego nazwać – i właściwie nie sprawiło mu to większych problemów. Na pewno brzmiało to jak coś, z czym walka będzie trudna.
         – Nasz zleceniodawca powiedział tylko, że musimy wytropić i pozbyć się zwierzęcia, które im uciekło. Nie wspomniał nic o tym, że przeprowadzali na nim jakieś eksperymenty… Przecież w normalnych warunkach nie powstałoby coś takiego! - dodał jeszcze, na sam koniec podniósł też głos, jakby chciał nadać jeszcze większego brzmienia tym konkretnym słowom. Co więcej, jego towarzysze pokiwali głowami, w ten sposób wskazując elfowi, że w pełni się z tym zgadzają. Cóż, on właściwie też mógłby się zgodzić, Bestia musiała być jakimś obiektem badań, który uciekł i, który okazał się zbyt niebezpieczny na to, żeby próbować go złapać. A teraz chcą się jej zwyczajnie pozbyć.
         – Udało wam się ją w ogóle zranić, gdy walczyliście z nią wcześniej? - to pytanie zadał Cal, bo przecież jako jedyny w tej grupie nie uczestniczył w pierwszym starciu z tamtym stworzeniem, więc nie wiedział, jak ono przebiegło. No, poza tym, że Robert stracił w nim trzech ludzi, a pozostali zostali ranni.
         – Trafiło go kilka naszych pocisków, ale nie jestem pewien, czy wszystkie przebiły się przez warstwę futra – szybko odpowiedział mu mężczyzna. To nie musiało od razu oznaczać, że nie zranili tego „zwierza”, a jeśli Cal sam miał oceniać szansę na to, jaka broń – z ich wyposażenia – miała największe szanse na zrobienie tego, cóż, zdecydowanie byłaby to kusza. Ona albo ktoś, kto postępował ze swoimi strzałami podobnie, jak robił to on, czyli wzmacniał je magią i sprawiał, że leciały szybciej, a dzięki temu miały też większą siłę przebicia. Nie chciał się przechwalać, ale uważał, że dobrze wycelowana przez niego strzała – i wzmocniona oczywiście – nie będzie miała problemów z przebiciem się przez skórę tej Bestii.
         – Chcecie wyruszać już teraz? - zapytał ich, głównie dla pewności, w końcu to oni byli ranni, a nie on. Cała czwórka szybko i jednogłośnie odpowiedziała twierdząco na to, o co ich zapytał. Po chwili kaptury znów znalazły się na ich głowach, a cień rzucany przez nie częściowo zasłaniał ich twarze. Cal postąpił podobnie i również zarzucił materiałowy kaptur płaszcza na swoją głowę, ukrywając pod nim swoje włosy i uszy. Swoje pochodzenie i przynależność.

Śnieg w lesie tworzył grubszą warstwę niż ten, który zalegał na drodze lub w jej pobliżu. Chociaż to może zadziałać na ich korzyść, bo dzięki temu łatwiej będzie odszukać ślady Bestii i podążać za nimi, jeżeli na takie trafią. Poza tym, jeżeli ostatnio widzieli ją wtedy, gdy z nią walczyli, to… oznaczało to tylko tyle, że będą musieli wrócić w tamto miejsce. Co prawda, towarzyszący mu myśliwi wyglądali na twardych – nawet najmłodsza z nich, rudowłosa dziewczyna – ale i tak nie był pewien, czy na pewno będą chcieli zobaczyć ciała swych towarzyszy raz jeszcze, czy może wyślą jego, żeby nie tylko poszukał śladów, ale także przyjrzał się ciałom i, może nawet, pochował je. Chyba, że uda im się znaleźć trop wcześniej.
         – Właściwie… Co ty robisz w tej okolicy? - o dziwo, pytanie to padło z ust Elisy. Elfa nie zaskoczyło to, że został o to zapytany – spodziewał się takich pytań – ale bardziej to, kto mu je zadał. W każdym razie, nie zmieniało to tego, że i tak miał zamiar odpowiedzieć im zgodnie… z prawdą, chociaż odpowiednio dobranymi słowami, żeby nie zdradzać im wielu szczegółów.
         – Chciałem odwiedzić jedno, cóż, dość ważne dla mnie, miejsce. Raz na jakiś czas robię coś takiego, chociaż za każdym razem, gdy jestem już w drodze powrotnej, mówię sobie, że ten raz był ostatni – odpowiedział jej, a nawet spojrzał w jej stronę, chociaż mówił dość głośno i wyraźnie, tak, żeby inni też mogli go usłyszeć i, żeby jego głosu nie zagłuszyły dźwięki ich przemarszu przez zaśnieżony las.
         – Masz też… ciekawy łuk. Nie do końca wygląda jakby stworzony był z drewna, przynajmniej nie ze zwyczajnego i… czuję też od niego jakąś energię – rudowłosa mówiła dalej, chociaż jej oczy rozszerzyły się lekko w zaskoczeniu, gdy zorientowała się, co powiedziała.
         – O, czyli znasz się na aurach? - zapytał Cal, a dziewczyna poczerwieniała lekko na policzkach, co było widać mimo cienia jej kaptura i na pewno nie było to spowodowane niską temperaturą otoczenia.
         – Nie… Ja tylko… po prostu, gdy spojrzę jakiś przedmiot, czuję bijącą od niego energię i dzięki temu wiem, że jest to coś niezwykłego – odpowiedziała mu, choć przez chwilę widocznie zastanawiała się, czy na pewno chce to powiedzieć.
         – A zamierzasz przygotować go do strzelania? - dopytywała. Wydawała się dość ciekawa jego samego, jak i jego broni rodowej. Sam Cal jeszcze nie był pewien, czy chce zdradzić im, że Czarny Łabędź przechodzi z pokolenia na pokolenie wśród członków jego rodziny. Sam elf nie miał pewności, jak długo broń ta znajduje się w rodzie Maldragheil. Rodzie, którego prawdopodobnie jest jedynym, żywym przedstawicielem.
         – Mogę to zrobić w każdej chwili, gdy się przemieszczamy – odpowiedział jej, nawet pozwolił sobie na wzruszenie ramionami, choć było ono lekkie, a przez to słabo zauważalne. Już samo to mogło wskazywać na to, że jest doświadczonym strzelcem i na pewno zna też bardzo dobrze łuk, z którego strzela. Nałożenie cięciwy i napięcie jej nie należało do najłatwiejszych rzeczy, to wiedział i to, aż za dobrze.

Cal obejrzał się nagle za siebie, wiedziony przeczuciem tak samo nagłym, jak ruch głową, który wykonał. Przez krótką chwilę przyglądał się drzewom i ogólnie terenowi, który właściwie mieli już za plecami – zupełnie, jakby czegoś tam szukał, czegoś, co mogli nie zauważyć, gdy tamtędy przechodzili. Po chwili, gdy jego oczy nie dostrzegły niczego podejrzanego, wzruszył tylko ramionami sam do siebie i wznowił marsz.
         – Wydawało mi się, że ktoś za nami idzie, że ktoś nas śledzi i obserwuje… Ktoś lub coś – odezwał się do myśliwych. Wolał wytłumaczyć im swoje zachowanie, które przypadkowo mogło sprawić, że nagle zaczęliby być jeszcze bardziej uważni i nerwowi. Zresztą, powiedział to też spokojnym tonem głosu, co również mogło świadczyć o tym, że rzeczywiście uważał, że tylko mu się wydawało i w rzeczywistości nie ma tam niczego, co mogłoby okazać się dla nich niebezpieczne.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Nie wiedziała, jak długo zamierzała śledzić drużynę myśliwych, zanim ujawni im swoją obecność - jeśli w ogóle postanowi to zrobić. Gdyby po drodze natknęli się na bestię, zamierzała włączyć się do walki - choć pewnie musiałaby dość mocno improwizować, zważywszy na to, iż nie wzięła z domu swego łuku i jej jedyną bronią był obecnie akacjowy kij - lecz w sytuacji, gdyby nie znaleźli śladu potwora, Eilys nie była pewna czy chce doprowadzać do konfrontacji z grupą. Kojarzyła ich imiona, zwłaszcza dwóch braci; pochodzili z wioski oddalonej o dwa dni drogi na wschód od jej domu. Za czasów kariery łowieckiej elfka miała okazję łączyć siły z różnymi ekipami, lecz z ludźmi idącymi przed nią jak dotąd nie miała do czynienia.
         Obecność między nimi lodowego elfa, Calathala - powtórzyła w myślach imię mężczyzny, by dobrze je zapamiętać - nieco zmieniała postać rzeczy, jeśli chodzi o chęć rozmowy. Eis była ciekawa jego osoby. Nie żeby od razu nagle zapragnąć odkryć swoje korzenie, ale na tyle, by zainteresować się tym, jakie w ogóle są lodowe elfy. Do tej pory kobieta nie czuła ze swoją rasą połączenia w stopniu innym niż charakterystyczna budowa ciała; była ciekawa czy może to ulec zmianie. Na pewno zainteresowało ją stwierdzenie “ważne miejsce”. Takie określenie zazwyczaj kojarzy się z rodzinnymi stronami, ale… w okolicy nie było żadnej elfiej wioski. Eis polowała w tych lasach od dziesięcioleci, raczej wiedziałaby, gdyby było inaczej.
         Zwróciła uwagę na łuk elfa, gdy wspomniała o nim rudowłosa dziewczyna. Eilys nie wyczuwała w nim niczego niezwykłego, ale to ją nie dziwiło. Nie miała szczególnego daru do wyczuwania magii. Dla niej tenże łuk mógł równie dobrze być zupełnie zwyczajnym kawałkiem drewna - czy z czego tam był zrobiony - ale niewerbalny komunikat ze strony Finji, której zmysły były znacznie czulsze od zmysłów elfki, podpowiedział jej, że stwierdzenie Elisy było trafne. To elfce w zupełności wystarczyło, by przyjąć ten fakt za pewnik. Zmniejszyła nieco dystans między nią a grupa, by móc z bliższa przyjrzeć się łukowi Calathala. Nawet z odległości wyglądał imponująco dla kogoś, kto znał się na tego typu broni i Eis z nutą zazdrości porównała go do jej własnego łuku, który czekał na nią, oparty o ścianę przy drzwiach wejściowych. Mimo różnicy sprzętowej, chętnie zmierzyłaby się z mężczyzną w pojedynku na umiejętności strzeleckie. Wśród ludzkich myśliwych nie miała sobie równych, ale drugi elf… Eilys nie byłaby pewna swojego zwycięstwa. A to, samo w sobie, było intrygujące. Cóż, może po wszystkim zaproponuje mu coś takiego, kto wie… O ile oboje przeżyją potencjalne starcie z mutantem.
         Przywarła do drzewa i zamarła w miejscu, gdy elf odwrócił się nagle. Nie wystraszyło ją to, ale upomniała samą siebie, by zachować większą ostrożność, jeśli nie chce zostać zauważona. Calathal nie mógł jej usłyszeć, poruszała się całkowicie bezszelestnie, lecz skoro posiadał magiczną broń, być może mógł także wyczuć jej aurę czy jak to zwą. Albo po prostu miał cholernie dobrą intuicję.
         Poczuła nieme zapytanie, płynące od wciąż skaczącej po gałęziach Milvy.
         “Nie wiem, dlaczego nie chcę się ujawniać - odpowiedziała jej w myślach. - Chyba po prostu wolę być sama.
         Otwarte wejście w grupę zapewne wzbudziłoby ciekawość jej członków, a co za tym idzie - pytania i konieczność interakcji. Na tą zaś elfka nie miała zbytniej ochoty. Przywykła do polowania w pojedynkę i rozmów z kotami, a sytuacje społeczne, kiedy musiała wysilać mierne zdolności interpersonalne, męczyły ją i zmuszały do skupienia na durnych pogawędkach kosztem rzeczy istotnych. Jak przetrwanie. Eis wolała więc trzymać się na uboczu i tak też planowała kontynuować wędrówkę.
         … tylko że najwyraźniej nie było jej to dane.
         Nie zdążyła nawet wyczuć zamiarów Finji, by spróbować ją powstrzymać. Szarobura smuga śmignęła jej przed oczami i pognała prosto w stronę myśliwych, wpadając pomiędzy nich. Wywołało to okrzyki zaskoczenia i chaotyczne ruchy wszystkich obecnych; w pierwszej chwili Eilys obawiała się czy kotce nie stanie się krzywda, choćby przez to, że ktoś z grupy mógł zareagować odruchowo na potencjalne zagrożenie i w akcie obrony zranić Finję. Na szczęście zanim takie wydarzenie miało miejsce, kotka w kilku susach wróciła na swoje miejsce przy Eis. Elfka posłała jej zirytowane spojrzenie.
         - Bardzo dojrzałe - prychnęła.
         Finja zamiauczała przeciągle, wyraźnie z siebie zadowolona, w czym zawtórowała jej Milva. Do tej kakofonii elfka dołożyła swoje westchnienie. Ona już taka zadowolona nie była. Chwyciła dłonią układający się w poprzek na jej piersi pas, na którym zamocowany był jej kij i spokojnie wyłoniła się spomiędzy drzew, ukazując swą postać myśliwym. Bez słowa stanęła przed nimi, mierząc ich wzrokiem po kolei; spojrzenie posłane w kierunku elfa zatrzymało się na nim nieco dłużej niż planowała. Nie gapiła się jednak nachalnie ani intensywnie, po chwili zaś przeniosła wzrok na mężczyznę, któremu najbliżej było do roli lidera grupy.
         - Zaraz… Ty jesteś tą cizią od Szalonej Kociary. - Jako pierwszy ciszę przełamał młodszy z braci.
         Elfka posłała mu rozdrażnione spojrzenie.
         - Eilys - rzuciła dość ostrym tonem, wyraźnie urażona reakcją mężczyzny. - Mam na imię Eilys.
         - To tłumaczy ten koci atak sprzed chwili…
         Eis zupełnie zignorowała dalsze wywody Krissa i skupiła się na pozostałych. Teraz mogła przyjrzeć im się dokładniej, skoro nie musiała robić tego z daleka, w dodatku poświęcając znaczną część uwagi na ukrywaniu śladów własnej obecności. Wyglądali na zmęczonych, ale i zdeterminowanych. Na pewno byli w znacznie lepszym stanie niż ci, których Eliys znalazła kilka godzin temu. Niemniej wątpiła, by dali radę mutantowi w uszczuplonym i rannym składzie, nawet mimo obecności elfiego sprzymierzeńca. Ba, nie była pewna czy nawet obecność jej samej cokolwiek zmieni, ale to nie był czas na dzielenie się takimi spostrzeżeniami i osłabianie morali.
         - Byłam na polanie - oznajmiła bez zbędnych wstępów. - Zabezpieczyłam ciała waszych towarzyszy, żeby nie dobrały się do nich drapieżniki i padlinożercy. I pomogę wam ubić bestię.
         - Będziesz ryzykować życie dla garstki obcych ludzi? - spytała milcząca dotąd kobieta. - Nagroda nie jest znowu tak wysoka.
         - Nie zależy mi na nagrodzie. Mam w tym własną korzyść. To coś płoszy albo zabija leśną zwierzynę i jak tak dalej pójdzie, nie będę miała co wsadzić do garnka. Muszę wyżywić moją rodzinę. Dlatego pójdę z wami, czy się wam to podoba, czy nie.
         - I co, będziesz walczyć tym… drągiem?
         - Poradzę sobie.
         - Nasi kompani też tak mówili i spójrz, co im z tego przyszło - mruknął Robert.
         Wspomnienie wybebeszonych ciał odżyło w umyśle elfki i złagodziło jej surowość. Zdecydowanie nie chciała skończyć tak jak ci nieszczęśni łowcy, ale dawno już przemyślała wszystkie za i przeciw, i wiedziała, jak powinna w tej sytuacji postąpić.
         - Mimo to, chcę wziąć w tym udział. Nie mówcie, że nie przyda wam się dodatkowa para rąk, oczu i uszu.
         Na krótką chwilę po tym stwierdzeniu zapanowało milczenie, które przerwał dopiero śmiech Roberta. Nie był to wesoły śmiech, ale niósł ze sobą odrobinę pozytywnego nastawienia, którego chyba wszyscy w tamtym momencie potrzebowali.
         - To nam się poszczęściło. Dwa elfy w jednej drużynie to jak dobry los na loterii. Zaczynam wierzyć, że mamy jakieś szanse.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

         – Naprawdę? - tym razem, co mogło być małym zaskoczeniem, odezwała się starsza z kobiet. Do tej pory jedynie słuchała, nie dołączała do rozmowy, choć to akurat można było powiedzieć także o braciach. Cal wiedział, że wszyscy słuchali, może nawet zapamiętywali niektóre rzeczy, te które uznali za warte zanotowania, ale jednocześnie również rozglądali się i byli uważni.
         – Nie uwierzycie na słowo nowego, elfiego kompana, prawda? - zapytał ich. Pokiwali głowami, chociaż rudowłosa zrobiła to z lekkim opóźnieniem i, cóż, Calathal stwierdził, że to właśnie ona mogła ocenić go najlepiej, a przez to mogła uznać, że wcześniejsze słowa nie były przechwałkami, a prawdą. Elfi łowca wzruszył tylko lekko ramionami. Chwilę później zdjął łuk z pleców jedną ręką, a drugą – w tym samym czasie – wyciągnął z sakiewki czarną cięciwę. Następnie bardzo zręcznie, bo przecież robił to już wiele razy, założył ją na łuk. I wszystko to w czasie, gdy cały czas szli przed siebie, co więcej swe ruchy dostosował nawet do tempa ich marszu. Później rozejrzał się po nowych towarzyszach i wszyscy wyglądali na bardziej zadowolonych, a nie zaskoczonych. Może i lekko zaimponował im, jednak wydawało mu się, że mimo wszystko podejrzewali, że będzie w stanie to zrobić. Później Cal zrobił to samo, ale w odwrotnej kolejności – nie chciał, żeby cięciwa cały czas znajdowała się na łuku, nawet jeśli ten był magiczny.
         – A to miejsce, o którym wspomniałeś? To, do którego szedłeś, gdy cię zatrzymaliśmy i zmieniliśmy twoje plany? - o to zapytała już Elisa, spoglądając na niego spojrzeniem, w którym kryła się ciekawość.
         – To miejsce, w którym… - niedane mu było dokończyć, bo w grupie nagle zapanował chaos. Jakiś mały kształt wpadł między nich. Biegał i skakał tak szybko, że czasem wydawał się znajdować w dwóch miejscach jednocześnie. Udało mu się dostrzec, że był to… kot? Tak, chyba tak. Co więcej, Cal nawet spróbował go złapać, gdy zwierzę znalazło się przy jego nogach, jednak udało mu się jedynie dotknąć sierści na jego grzbiecie. Widział, że myśliwi też próbowali złapać sprawcę zamieszania, jednak im również się to nie udało. Po chwili, zwierzak zniknął tak szybko, jak się pojawił… a właściwie odbiegł i to w konkretną stronę. Prosto do kobiety, która ukrywała się niedaleko.

         – Czyli przeczucie mnie nie myliło? Intuicja wieloletniego myśliwego, można by rzec – odparł, głównie do swoich kompanów, bo tamta kobieta mogła tego zwyczajnie nie usłyszeć i to nie tylko przez odległość, lecz także przez to, że nie powiedział tego zbyt głośno. Nie wyglądało na to, żeby miała wobec nich wrogie zamiary – inaczej możliwe, że nie ujawniłaby im swojej pozycji, nawet jeśli jeden z jej zwierzęcych towarzyszy zrobił to, co zrobił.
Przyglądał się jej, tak jak ona przyglądała się im. I dopiero teraz dojrzał, że należy ona do tej samej rasy, co on. Było to dla niego lekkim zaskoczeniem, bo zdecydowanie zbyt rzadko spotykał przedstawicieli swojej rasy. Nie pomyślał o tym świadomie, gdy wybierał się w te rejony, ale może chciał się tu pojawić nie tylko po to, żeby odwiedzić miejsce, w którym kiedyś się urodził. Może liczył też na to, że dopisze mu szczęście i natknie się na innego lodowego elfa. Czuł, że mu się przygląda, więc i on ponownie spojrzał w jej stronę, ale nie odezwał się, za to zrobił to jeden z myśliwych. Wydawało się, że ją rozpoznał. Zdziwił się, gdy wprost powiedziała, że chce się do nich przyłączyć i pomóc im w walce z bestią. Co nią kierowało? Wychodziło na to, że troska o swoją rodzinę. Calathal wywnioskował, że dziewczyna musiała mieszkać gdzieś na terenie tego lasu, razem z kotami i tą „Szaloną Kociarą”, o której wspomniał młodszy z braci. Chciał się odezwać, jeżeli doszłoby do tego, że myśliwi nie chcieliby przyjąć jej do drużyny lub mieliby co do tego wątpliwości, jednak zgodzili się oni na to, żeby się przyłączyła. To dobrze, akurat dziewczyna miała rację, gdy powiedziała, że przyda im się jeszcze jedna osoba w drużynie.
         – Ja uważam, że mamy dość spore szanse, jeśli walkę rozegramy… cóż, taktycznie – odezwał się, zresztą pierwszy raz od momentu, w którym podeszła do nich ta Eilys.
         – Najpierw jednak proponuję się przedstawić, więc ja mam na imię Calathal. Calathal Maldragheil – odparł i ukłonił się lekko, tak bardzo zwyczajnie. A swe nazwisko dodał tu specjalnie. Zawsze istniała jakaś szansa na to, że dziewczyna może rozpozna nazwisko rodziny, z której pochodził i, której był ostatnim żyjącym przedstawicielem. A przynajmniej on sam nie wiedział o tym, żeby po świecie chodził inny lodowy elf z właśnie takim nazwiskiem. Przedstawianie się obiegło później całą grupę myśliwych, więc Eilys mogła poznać imiona każdego z nich.
         – Chodźmy dalej, w trakcie marszu wytłumaczę wam, co miałem na myśli – zaproponował, ale nie wyszedł na przód grupy. Mimo wszystko, nie był ich liderem, więc nie miał zamiaru być prowadzącym marsz, zdecydowanie wolał trzymać się z tyłu, czyli właśnie tam, gdzie znajdował się wcześniej. Pasowało mu takie zabezpieczanie pleców, a jego wyostrzone zmysły były tam bardzo przydatne. Ciekawe tylko, gdzie w tym pochodzie usadowi się ich nowa towarzyszka ze swoimi kotami?

         – Ten niedźwiedź nadal jest bestią, bez różnicy na to, jak bardzo został „napompowany” magią, więc kieruje się instynktem, prawda? - zaczął i pierwsze słowa zakończył pytaniem, choć należało ono do tych, na które zadająca je osoba nie oczekiwała odpowiedzi.
         – Jeżeli będzie głodny, będzie polował. Jeśli go zaatakujemy, będzie się bronił, więc proponuję, żebyśmy zaatakowali go jednocześnie z jak największej liczby stron. Może uda nam się go zdezorientować przynajmniej na chwilę, zanim zdecyduje się zaatakować kogoś z nas. Będziemy musieli to wykorzystać na własną korzyść, poza tym, mogę spróbować ściągnąć go na siebie. Nie chcę nikogo obrazić czy zwątpić w czyjeś umiejętności, jednak wydaje mi się, że w bezpośredniej walce z nim mogę mieć największe szanse na to, żeby unikać jego ataków i przeżyć jak najdłuższej, jednocześnie ciągle skupiając jego uwagę właśnie na sobie – zdradził im swój plan, który w jego głowie powstał właściwie nie tak dawno. Nie robił też pauz, gdy mówił i nie zastanawiał się nad tym, co chciałby powiedzieć następne, więc dało się słyszeć, że plan najpierw ułożył sobie w głowie i dopiero później podzielił się nim zresztą grupy.
         – Jesteś tego pewien? Nie wiesz, jak zajadłe są ataki tej Bestii. Nie wiesz, czego się po niej spodziewać – odezwał się jeden z braci. Ten starszy.
         – Jestem pewien swych umiejętności. Może i nie wiem, jak atakuje, ale wiem, jak wygląda i trochę na temat tego, jak może się zachowywać. Reszty dowiem się, gdy już będziemy z nią walczyć – odparł Calathal, w jego głosie wyczuwalna była pewność siebie i prawdomówność. Po prostu wiedział, o czym mówił. Robert przymknął na chwilę oczy i pokiwał głową. Zgodził się na taki sposób działania i reszta właściwie zrobiła to samo, chociaż może mieli jakieś wątpliwości i pytania… Tylko, czy były one inne od tego, które zadał myśliwy? Wydawało mu się, że niekoniecznie. W końcu, nie znali go i nie wiedzieli, co umie, więc mogli mieć wątpliwości co do takiego planu. Planu, w którym ważną rolę odkrywa właśnie on. Cal spojrzał też na Eilys, ciekaw, co ona myśli o tym, co powiedział i, czy chciałaby podzielić się tym z nimi.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Eliys wiedziała, iż myśliwi nie odrzucą jej propozycji dołączenia do ich grupy. Gdyby tak zrobili, byliby największymi idiotami świata, aspirującymi na samobójców. Ktoś inny na jej miejscu może mógłby oczekiwać nieco większej wdzięczności, ale nie Eis. Elfka nie dbała o uznanie tych ludzi, obchodziło ją tylko pozbycie się własnego problemu; a że przy tym wypadło im współpracować - niech tak będzie. Mniejsza szansa na śmierć to zawsze dobra rzecz. Dlatego stwierdzenie Calathala o szansach przy taktycznej walce spotkała się z aprobatą kobiety, wyrażoną w postaci nieznacznego skinienia głową. Uprzejme przedstawienie się elfa trochę ją zdziwiło, bo przecież znała już jego imię - zapomniała, że usłyszała je na przeszpiegach, z czego mężczyzna nie musiał sobie zdawać sprawy - w związku z czym jego słowa spotkały się z… zupełnym brakiem reakcji. Nie było to ze strony Eilys złośliwe ani rozmyślnie niegrzeczne. Elfka zwyczajnie nie miała nic do dodania. Przecież ona sama już się przedstawiła i nie widziała celu w robieniu tego ponownie, imię Calathala również było jej znane... Znajomość etykiety - a raczej brak tej znajomości - nie podsuwały jej żadnej sensownej odpowiedzi. Nazwisko mężczyzny niewiele w tej sytuacji zmieniało; nic jej nie mówiło, w związku z czym Eis uznała tę część informacji za niewartą zapamiętywania.
         - Ja nie używam nazwiska - stwierdziła. To było jedyne zdanie, jakie przyszło jej do głowy.

         Podczas grupowych polowań, Eilys zdarzało się zarówno otwierać pochód - jako tropicielce - jak i go zamykać. Nigdy jednak nie trzymała się w środku. Nie pasowała tam. Była z tymi ludźmi, ale nie była z nimi. Była częścią drużyny, ale nie była jej częścią. Tym razem także nie zamierzała wchodzić w szeregi. Naturalnym wydawało jej się zajęcie miejsca na końcu, jako że znalazła się tu “na doczepkę” i nikt nie prosił jej o podjęcie się prowadzenia grupy. Podążała więc za myśliwymi, idąc mniej więcej równo z elfem, lecz równocześnie trzymając się nieco na uboczu, wraz z kotkami.
         Pozwoliła Calathalowi przedstawić jego plan. Nie była typem lidera, w ogóle w grupie czuła się cokolwiek nieswojo, dlatego też nie rwała się do wychodzenia z inicjatywą. W milczeniu słuchała jak lodowy elf tłumaczy taktykę walki i w głowie rozrysowywała sobie ten obraz. O ile z większością stwierdzeń, jak to o ataku z kilku stron jednocześnie, rzecz jasna się zgadzała, o tyle miała pewne wątpliwości. Myślami uciekła do propozycji własnych rozwiązań, ale nie przerywała mężczyźnie. Wpatrywała się w niego z twarzą o trudnym do rozszyfrowania wyrazie, wyglądającym w zasadzie na neutralny. W końcu, kiedy wszyscy pozostali wyrazili swoją aprobatę wobec przedstawionego punktu widzenia, Eis postanowiła się odezwać.
         - Ja wezmę bestię na siebie - oznajmiła cicho, ale zdecydowanie. W tonie jej głosu nie było buntu ani arogancji, mówiła to całkowicie rzeczowo. Poczuła, że Finja karci ją mentalnie, ale zbyła kotkę machnięciem ręki. - Potrafię unikać ataków. A ty masz łuk - ruchem głowy wskazała broń Calathala, zwracając się bezpośrednio do niego. - Bardziej się przydasz jako strzelec. Ja nie wzięłam swojego.
         Mogła wdać się w dłuższą dyskusję i wyjaśnić, że drewniany kij w starciu z potworem na niewiele się zda, w związku z czym elfka sprawdzi się najlepiej w roli przynęty. Mogła - ale po co? Nie miała do czynienia z amatorami, więc uznała, iż myśliwi, z elfem na czele, wywnioskują to zarówno z jej krótkiej wypowiedzi, jak i z całego kontekstu. Taka już była: proste zdania, minimum interakcji; tak, co by się jeno dogadać.
         Finja z Milvą wydały z siebie przeciągłe, ostrzegawcze miauknięcia. Eis odwróciła się w ich stronę i prychnęła cicho.
         - Wiem co robię!
         Kątem oka wychwyciła spojrzenia, jakimi wymienili się myśliwi. Wiedziała, o czym pomyśleli. Że jest dziwna. Jak każdy, kogo spotykała. Nie obchodziło ją to. Rodzina kochała ją taką, jaka była - i tylko to się liczyło. Nie potrzebowała zdobywać aprobaty ani sympatii mniej lub bardziej nieznajomych, którzy liczyli się tylko o tyle, że czasem trzeba było z którymś pohandlować albo wymienić przysługi. Jeśli chodzi o plotki - Eilys nie dbała o nie zupełnie. Jeśli z rozmowy nie wynikały ważne dla niej informacje, które mogłyby się jej przydać na przykład podczas polowań, to taka rozmowa była według niej bezużyteczna. Kobieta nie nauczyła się nawiązywać relacji z ludźmi spoza skromnej i istotnie nieco dziwnej rodziny, lecz nie odczuwała z tego powodu jakiejś większej pustki. Lubiła swoje życie i to, jak ono się toczyło. Nie potrzebowała niczego w nim zmieniać. Musiała jednak przyznać, iż spotkanie na swojej drodze pierwszej osoby z tej samej rasy było dość niezwykłe.
         - Instynkt… - powtórzyła słowo użyte przez Calathala. Obrała go sobie za swojego głównego rozmówcę, toteż przez większość czasu patrzyła właśnie na niego, chyba że ktoś z grupy zwrócił się bezpośrednio do niej. - Jeśli bestia jest niedźwiedziem, zbliża się dla niej czas snu zimowego. Jej sen na co dzień będzie coraz głębszy. Jeśli zaatakujemy ją podczas snu, jest szansa, że po przebudzeniu nie będzie tak sprawna, jak wtedy, kiedy jest aktywna.
         - Dobrze by też było zaatakować ją z góry - dodała po chwili. Nie tłumaczyła, że potężny rozmiar stwora najprawdopodobniej uniemożliwia mu, lub chociaż utrudnia, wspinanie się po drzewach, w związku z czym można wówczas przeprowadzać atak, równocześnie pozostając poza zasięgiem pazurów zwierza. Jej towarzysze powinni to wiedzieć.

         W pewnym momencie Eilys, jakby o czymś sobie przypomniała, zatrzymała się w miejscu, przykucnęła i pozwoliła kotom podejść do siebie.
         - Milva… Nie spodoba ci się to, ale musisz biec do domu - odezwała się, głaszcząc kolorową sierść kotki. Milva prychnęła z oburzeniem. - Wiem, ale ktoś musi powiedzieć Mamie i reszcie, że wrócę, jak tylko rozwiążę ten problem. Nie chcę, żeby się martwili.
         Kotka zamiauczała smutno, ocierając się pyszczkiem o nogę elfki.
         - Będę ostrożna - obiecała kobieta. - I ty też uważaj na siebie.
         Wydawszy z siebie ostatnie miauknięcie, Milva, nie bez pewnego wahania, odłączyła się od drużyny, wspięła pniu najbliższego świerka i po chwili zniknęła między gałęziami drzew.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Znali swoje imiona, póki co tyle powinno wystarczyć do owocnej współpracy. To, a także ogólny plan, jaki mieli, który zresztą zaproponował on sam. Widocznie był na tyle dobry, że zaakceptowała go każda osoba z tej grupki. Nie było też tak, że mieli trzymać się go przez cały czas, w ogóle go nie modyfikować i tak dalej – jeśli o niego chodziło, nie miałby nic przeciwko, gdyby ktoś chciał coś doń dodać lub może usunąć jeden z „punktów”. Tak się nie stało, przynajmniej póki co, więc cała grupa szła dalej, ciągle kierując się w stronę, w którą odbiegło tamto stworzenie. Nie był pewien, jak długo będą go tropić i, ile czasu zajmie sama walka, ale nie spieszył się przecież. Owszem, miał miejsce, do którego zmierzał, jednak nie musiał zjawić się tam konkretnego dnia – chciał się tam dostać. Po prostu. I brał też pod uwagę to, że gdyby do takiego spotkanie nie doszło, to istniała jakaś możliwość, że sam natknąłby się na niedźwiedzia, a wtedy walka w pojedynkę z czymś takim byłaby naprawdę trudna. Nawet nie był pewien, czy udałoby mu się zranić go śmiertelnie. Zanim by do tego doszło, możliwe, że musiałby ratować się ucieczką, żeby samemu nie zginąć od pazurów lub kłów wzmocnionego magią drapieżnika. Nie przeszkadzało mu też, że szedł bardziej z tyłu. Co prawda, mogłaby to być okazja, żeby porozmawiać z elfką, która do nich dołączyła, jednak ona sama wydawała się kimś, kto raczej nie będzie skłonny do towarzyskiej rozmowy. Dlatego postanowił, że może z tego zrezygnuje. Domyślał się, jak taka osoba mogłaby zareagować na jego próby rozmowy – chciałaby zredukować ten czas do minimum, a przez to sam dialog byłby krótki lub zwyczajnie ucięłaby go od razu, zanim jeszcze sam Cal zdążyłby ją o coś zapytać. Wzruszył ramionami sam do siebie, reagując właśnie w ten sposób na swoje myśli. Nie miał zamiaru dzielić się nimi z innymi. Jego fioletowe oczy spoczęły na dziewczynie, gdy powiedziała, że sprowokuje bestię, aby zaatakowała właśnie ją.
         – Skoro uważasz, że na takiej pozycji będziesz najlepsza… Nie będę ci niczego zabraniał – odpowiedział jej tylko. Wolał nie pożyczać nikomu swojego łuku, który właśnie w jego dłoniach był najbardziej zabójczy. Nie powiedział też, że w bliskiej walce też radzi sobie bardzo dobrze. W końcu nie przepadał za przechwalaniem się, a wspomnienie o tym mogłoby zostać uznane właśnie za coś takiego. Zresztą, już teraz wiedział, że będzie wzmacniał swe strzały magią. Walka będzie nieco łatwiejsza, a same strzały będą łatwiej wbijać się w cielsko niedźwiedzia. Skoro Eilys chciała robić za przynętę, to niech właśnie tym będzie, gdy już wytropią bestię i będą chcieli wdać się z nią w walkę,
Właściwie nie zwrócił zbytniej uwagi na to, że elfka odezwała się nagle do kotów, które jej towarzyszyły. Podejrzewał, że może ona wiedzieć, jak rozmawiać ze zwierzętami i był świadom, że żyją osoby i nawet całe rasy, które rodzą się z takimi zdolnościami. Myśliwi na pewno patrzyli na to w inny sposób, może nie wiedzieli o istnieniu takich zdolności, a może sama Eilys wyrobiła już sobie u nich reputację, której wynikiem były właśnie takie spojrzenia. Urodził się w tej okolicy, ale opuścił ją już dawno, więc nie wiedział, kto teraz ją zamieszkuje i, jakie stosunki do siebie mają te osoby lub grupy tychże osób. Przez chwilę zastanowił się nawet nad tym, czy tajemnicza choroba, która zabiła wioskę, z której pochodził, odeszła w zapomnienie, czy może nawet teraz ktoś pamięta o tamtych wydarzeniach, nawet jeśli pamięć ta zachowałaby się wyłącznie w postaci jakichś opowieści.
         – Może… Tylko, że musimy brać też pod uwagę to, że nie jest to zwyczajny niedźwiedź – wspomniał tylko. Nie wiedział, jak wiele magii ktoś zapieczętował w tym zwierzęciu i, jak bardzo je ona wzmacnia. Poza takimi oczywistościami, jak sprawienie, że niedźwiedź był większy, silniejszy i bardziej agresywny, mogła przecież wywołać w nim również inne zmiany. Takie, które na pierwszy rzut oka nie były w ogóle widoczne.
         – To też jest dobry pomysł. Dlatego proponowałbym, aby dwie osoby, najlepiej te najbardziej ranne, dostały się na drzewa i prowadziły ostrzał z góry – odparł. Prawie wszyscy myśliwi kiwnęli zgodnie głowami. Jedynie najmłodsza z nich wydała z siebie zabarwiony złością odgłos podobny do warknięcia. Nawet otwierała już usta, żeby coś powiedzieć, jednak wzrok drugiej kobiety sprawił, że zamknęła je, nie wypowiedziawszy nawet słowa.
         – Niech będzie – odparła po chwili. Cal pamiętał, jak jeszcze nie tak dawno zapewniała go, żeby da sobie radę, gdy tylko poddał wątpliwości to, czy na pewno – ze swoimi ranami – nadaje się do dalszego tropienia zwierzęcia. Może nadal miała mu to za złe. Zauważył spojrzenie myśliwych, gdy Eilys znów wdała się w rozmowę z kotami, ale jego tym razem w ogóle to nie zaskoczyło – teraz miał przecież pewność, że między nią i kotami istnieje coś, co pozwala im na komunikowanie się ze sobą.

Gdy tak szli w stronę, w którą pobiegło monstrum, do nozdrzy Calathala dotarł nagle zapach krwi. Dość świeżej, więc coś, do czego ona należała i, co mimowolnie jest jej pozbawiane, musiało zostać ranne lub zabite stosunkowo niedawno. To, że poczuł to szybciej niż inni, może poza Eilys, którą podejrzewał o podobnej czułości zmysł węchu, zawdzięczał właśnie temu, że ten jego konkretny zmysł był powyżej przeciętnej. Rozejrzał się w poszukiwaniu ciała lub ciał, ale – jeszcze – niczego nie zobaczył. Miał zresztą pewne podejrzenia i wydawało mu się, że zapach ten to pozostałość czegoś, co zrobił wyrośnięty niedźwiedź, którego tropili. Im dalej szli, tym bardziej wyczuwalny był zapach krwi.
W końcu natknęli się na trzy sarny, a raczej na to, co z nich zostało. Wokół, oprócz nieco zasypanych już przez śnieg wielkich śladów łap, znajdowały się też ślady pozostałej części stada, do którego należały nieżywe już osobniki. Stado rozpierzchło się, dlatego trop saren prowadził w kilka stron, choć po czasie mogło połączyć się ono ponownie. Zwierzęca krew barwiła śnieg szkarłatem. Wylewała się nie tylko z tułowi – jedna sarna właściwie nie miała głowy, której nie sposób było zlokalizować, a kolejna straciła przednie kończyny, które leżały kilka kroków od reszty jej ciała. Trzecia spoczywała oparta o drzewo, na którego pniu wykwitła czerwona plama – kolejna otaczała zarówno nieżywe zwierzę, jak i drzewo, z którym się ono zderzyło. Gdy podeszli bliżej, wszyscy od razu mogli zauważyć, że na ciałach nie ma śladów żerowania. Sarny zostały zabite wyłącznie dlatego, że stały na drodze rozwścieczonego, magicznie wzmocnionego niedźwiedzia, który ciągle pałał żądzą mordu i próbował zabijać wszystko, co znajdowało się w zasięgu jego wzroku.
Rozejrzał się po towarzyszach, chciał sprawdzić, jak znoszą taki widok. On… nie był młodym elfem, nie oszukujmy się, dlatego obraz ten, jak i zapach, nie robiły na nim wrażenia. Widział, że dwójka mężczyzn-myśliwych, również zdaje się nie przejmować tymże widokiem. Jedna z kobiet, ta starsza, starała się nie dać poznać po sobie tego, że zmasakrowane ciała zwierząt wywołują w niej jakąś reakcję. Młodsza, Elisa, nie robiła nawet tego. Po prostu odwróciła głowę w przeciwną stronę, a zdrową ręką zakrywała usta i nos.
         – To jej pierwsze, prawdziwe polowanie. Wzięliśmy ją ze sobą, żebyśmy mogli sprawdzić jej umiejętności. Nikt nie spodziewał się, że zwykła wyprawa w las przerodzi się… w coś takiego – odparł po chwili Robert. Cal przypomniał sobie jego słowa, gdy się na nich natknął. Na początku myśliwi uważali, że będzie to łatwe zadanie, może właśnie dlatego wzięli ze sobą Elisę. Może dziewczyna chciała się też wykazać. Nie wiedział, nie był pewien. Podejrzewał też, że gdyby o to zapytał, znów naraziłby się na złość ze strony najmłodszej z myśliwych.
         – Chodźmy dalej – tylko tyle powiedział do nich elf.
         – Mogę iść przodem, jeśli chcecie – dodał po chwili. Tamci nie oponowali, może w końcu dostrzegli, że jego wyostrzone zmysły mogą bardziej przydać się w pierwszej linii. Poza tym, był też w pełni sił, żadne rany nie zmniejszały jego przydatności i, w razie czego, szybciej dostrzeże zagrożenie lub coś innego, a przez to będą mieli więcej czasu na jakąś reakcję. Spojrzał na ślady niedźwiedzich łap i chwilę później zaczął iść właśnie za tym tropem.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Nie kwestionował jej zdania.
         To było pierwsze, co Eilys odnotowała na temat Calathala. Będąc kobietą - w dodatku w opinii publicznej zdziwaczałą - przywykła do sytuacji, w których członkowie myśliwskich drużyn nie brali jej na poważnie. W najlepszym wypadku ignorowali jej uwagi, w najgorszym… zdarzało się, że była wprost wyśmiewana. Nie dotykało jej to na jakimś głębszym emocjonalnym poziomie, lecz nie skrywała irytacji, gdy później okazywało się, że od początku miała rację. I tak niczego ich to nie nauczyło, nawet mimo reputacji, jaką Eis zdążyła sobie wyrobić w ciągu dziesięcioleci. Najpierw traktowali ją z góry, a potem ratowała im tyłki, a jednak w każdej kolejnej drużynie zawsze trafiał się ktoś, u kogo jej osobliwe nawyki z góry stawiały elfkę na przegranej pozycji. Calathal tego nie zrobił, co Eilys poczytała mu za zaletę. Choć jeśli chodzi o stwierdzenie, że nie będzie jej czegoś zabraniał… Cóż. Kobieta zwalczyła odruch zmarszczenia brwi - takie zdania zazwyczaj traktowała jako przejaw arogancji - i skinęła lekko głową.
         - Nie jestem najsilniejszym członkiem tej drużyny - stwierdziła racjonalnie. - Nie mam też przy sobie broni, która mogłaby zadać bestii realne obrażenia. To jedyny sposób, żebym była w tej walce użyteczna.
         Żałowała, że nie wzięła ze sobą łuku. Wtedy mogłaby wesprzeć myśliwych ostrzałem, wzmacniając atak elfa. Ale kto normalny brałby ze sobą łuk na grzybobranie? Eliys z przyszłości. Od tej pory będzie pamiętała, żeby nie ruszać się bez niego z domu na taką odległość, by nie mogła się wrócić po broń w razie potrzeby. To była lekcja warta zapamiętania.

         Wyczuła zapach krwi niemal w tym samym momencie, co Calathal. Ale złe przeczucia miała znacznie wcześniej - odczytując niepokój Finji, do której zmysłów metaliczny zapach dotarł jako pierwszych. Widok zmasakrowanych saren nie zaskoczył elfki. Była gotowa na coś takiego, zwłaszcza po horrorze, jaki dopiero co miała okazję oglądać na tamtej polanie - a nawet po części wziąć w nim udział, dobijając jedną z rannych osób. Ponadto martwa zwierzyna nie była dla niej niczym nowym. Fakt, może nie przywykła do porozrzucanych po ściółce elementów sarniny, lecz nie wzbudziło to w niej grozy. Jedynie wzmogło czujność. I obudziło coś… jakby… gniew?
         Eilys polowała dla mięsa i skór. Zabijała, żeby zapewnić przetrwanie rodzinie. Krąg życia; ktoś ginie, aby żyć mógł ktoś. To zaś, co zaszło w tym lesie, było przejawem czystej agresji. Bestia zabiła nie dlatego, że była głodna. Ani w samoobronie. (Trudno sobie wyobrazić żeby trzy płoche sarny stanowiły jakiekolwiek zagrożenie dla kilkutonowego potwora.) Zabiła dla kaprysu, dla zaspokojenia morderczych żądz. A czegoś takiego elfka nie potrafiła znieść. Nieuzasadnionej krzywdy… i… i marnowania zasobów. Obiecała sobie, że gdy - jeśli - już pokonają bestię, wróci tu i zabierze do domu, co tylko zdoła. Z jedzeniem ostatnio było dość krucho; takiego daru od losu nie można odrzucać, nieważne z jakich przyczyn się na niego trafiło.
         Elfka zauważyła, że Elisa odwraca się i zakrywa dłonią usta. Dobrze znała ten odruch, pamiętała go z czasów pierwszych polowań. Podeszła kilka kroków w jej stronę.
         - Zwymiotuj, poczujesz się lepiej - rzuciła, starając się brzmieć życzliwie, jednak ta rada nie spotkała się z ciepłym przyjęciem. Młoda kobieta posłała elfce urażone spojrzenie i uniosła głowę z wyższością. Bardzo chciała udowodnić, że nie jest słaba. Eliys rozumiała to, dlatego nie drążyła tematu. Po prostu ruszyła za Calathalem, gdy ten zasugerował kontynuowanie wędrówki.
         Podczas kiedy on otwierał pochód, Eilys go zamykała. Dwoje elfów, będących początkiem i końcem. Ona, tak jak uprzednio, trzymała się na dystans. Szła w pewnej odległości, nasłuchując czy zagrożenie nie nadciąga ze strony innej niż frontalna. Jej kroki były tak ciche, że starsza z kobiet co jakiś czas odwracała się w jej stronę, by upewnić się, że elfka nadal z nimi idzie. Raz nawet Eilys odpowiedziała lekkim uśmiechem. Oczywiście że szła, obiecała ich wesprzeć. Finja zaś krążyła między członkami drużyny, na swój koci sposób obserwując ich wszystkich i każdego z osobna. Sporą część czasu poświęciła Calathalowi. Dreptała obok niego, choć w pewnym oddaleniu, noga w nogę. Uczepiła się go, zupełnie jakby coś przykuło jej zainteresowanie. Idąca z tyłu Eilys mogła wyczuć ciekawość kotki, podszytą czymś, czego ona sama do końca nie rozumiała. Finja pomiaukiwała cicho, jak gdyby chciała zwrócić na siebie uwagę. Tego Eis nie rozumiała już w ogóle. Dostrzegła jednak wymianę spojrzeń między myśliwymi i domyśliła się, że takie wybryki mogą ich drażnić. Przyspieszyła tempo marszu, wyforsowała się na przód i rzuciła towarzyszce krótki myślowy przekaz.
         “Zachowuj się.”
         Finja miauknęła przeciągle w odpowiedzi i w kilku wesołych susach pobiegła przodem, co po chwilę znikając w okolicznych krzakach. Elfka westchnęła. Czuła, że bycie traktowanym na poważnie właśnie trafił szlag. Zerknęła na Calathala. On był największą niewiadomą w całym towarzystwie. Była ciekawa jego reakcji. Nie znała innych elfów, nie mówiąc już o lodowych, i nie wiedziała, czego mogła się po nim spodziewać. Czego oczekiwać.
         - Pochodzisz… z okolic? - spytała nagle, nieco zaskakując tym samą siebie. - Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Widział już dużo, dlatego widok zabitych saren niczego w nim nie poruszył. Nie sprawił, że było mu niedobrze czy, że musiał odwracać wzrok chociaż na chwilę. Dla niego obraz ten świadczył o brutalności stworzenia, które tropili. O tym, że różniło się ono od zwykłych niedźwiedzi i, że zabijało dla przyjemności. Dla posiłku na pewno też, jednak ciała leśnych zwierząt i to, w jakim były stanie były świadectwem tego, że straciły życie tylko dlatego, że akurat – najpewniej przypadkowo – natknęły się na rozszalałą bestię. Próżno było szukać na nich śladów żerowania, występowały tam jedynie śmiercionośne rany zadane pazurami. Zapach krwi i, później, rozkładających się ciał na pewno przyciągnie do tego miejsca inne zwierzęta, które żywiły się mięsem lub padliną. Na szczęście dla nich – prawdopodobnie – stworzenie to nie przejmowało się skradaniem i zacieraniem śladów. Zwyczajnie parło przed siebie, wiedzione albo jakimś celem, albo po prostu szałem, w którym ciągle się znajdowało. Niszczyło wszystko na swej drodze, zabijało każde stworzenie, które miało pecha stanąć na jego drodze. Musieli iść dalej, zostawić za sobą pozbawione życia sarny i w dalszym ciągu tropić to, co je zabiło. To, co wcześniej walczyło z myśliwymi i tak ich urządziło. Calathal z minuty na minutę miał coraz większą pewność, że sami by sobie nie poradzili i prośba o pomoc, którą do niego wystosowali, była dobrym pomysłem. Poza tym, na pewno dobrym wsparciem okaże się też ta tajemnicza elfka – Eilys – która się do nich przyłączyła.
Bardziej skupił się na tropie. Niezbyt zwracał uwagę na to, o czym rozmawiali myśliwi, choć dialog ten i tak docierał do jego uszu. Cal jedynie nie wsłuchiwał się w niego, choć rejestrował go, lecz nie starał się zapamiętać.

         – Na pewno damy sobie radę z tym… czymś? Nawet z ich pomocą? - zapytał dziewczęcy głos. Należał do najmłodszej z ich grupy, do, dopiero zaczynającej bycie myśliwym, Elisy. Taki marsz, zwłaszcza po zobaczeniu, do czego ten konkretny niedźwiedź jest zdolny, sprawiał, że człowieka nachodziły różne myśli, pytania i, w końcu, wątpliwości. Widocznie to mająca najmniej doświadczenia osoba stała się ich pierwszą ofiarą.
         – Nie martw się, poradzimy sobie – odpowiedział jej Robert. Cal w tym samym czasie poczuł czyiś wzrok na sobie, możliwe, że właśnie tego człowieka. Cóż, mógł on wiedzieć i widzieć więcej, niż dostrzegała jego rozmówczyni.
         – Zawsze możesz zawrócić, jeśli się boisz, czy o własne życie, czy samego starcia z tym potworem – dodał jeszcze, nieco zaczepnie zresztą. Posłał nawet uśmiech w stronę rudowłosej.
         – Nie zrobię tego…! - powiedziała głośno i z pewnością siebie i swego zdania. Po chwili zaczerwieniła się lekko, gdy uświadomiła sobie, że w istocie zrobiła to zbyt głośno. Nawet Calathal obejrzał się na krótką chwilę w ich stronę, co chyba sprawiło, że jej policzki pokryły się nieco głębszą czerwienią.

Zauważył kotkę idącą tym samym tempem, co on, ale pomyślał po prostu, że było to zwierze, które szło z przodu; chciało iść przodem, a nie zostawało gdzieś z tyłu lub z właścicielką. Dopiero jej miauknięcia zwróciły jego uwagę na tyle, że zaczął spoglądać w stronę zwierzęcia. Zastanawiał się, o co może chodzić, jednak nie mógł o to ot tak zapytać – w końcu nie wiedział, jak rozmawiać ze zwierzętami. Zresztą, Eilys i tak dość szybko postanowiła wkroczyć i uspokoić kotkę. Zawsze mógł ją zapytać, o co mogło tu chodzić, jeżeli był tego na tyle ciekaw oczywiście. Może później, w końcu teraz jedno z nich otwierało marsz tropicieli-myśliwych, a drugie je zamykało. To sprawiało, że mogliby mieć trudności w rozmawianiu ze sobą… Chyba, że jedno zdecyduje nagle podejść do drugiego i zadać mu pytanie, którego to drugie się nie spodziewa. Właśnie taka sytuacja nadeszła nagle, gdy Cal usłyszał głos elfki. I jej pytanie.
To pytanie… Nie był pewien, jak chce na nie odpowiedzieć. Właściwie, nie było to jakaś tajemnica, a przecież nie zawędrowałby tutaj bez jakiegoś powodu. Zwlekał nieco z odezwaniem się do niej, ale nie chciał też, żeby pomyślała, że ją zignorował. Poza tym, jakby nie chciał w ogóle odpowiadać, to zwyczajnie powiedziałby, że nie powinna się tym interesować. Zamiast tego postanowił, że zrobi coś innego. Nie czuł potrzeby okłamywania tej kobiety. Rzadko w swych podróżach spotykał przedstawicieli swojej rasy, może nawet zbyt rzadko.
         -Tak… Urodziłem się w jednej z wiosek w okolicy tego lasu – powiedział te słowa nieco nieobecnym tonem głosu. Spoglądał też przed siebie i nie patrzył na dół, na trop bestii, choć cały czas podążał w jej śladach.
         – Choć tam, gdzie kiedyś się znajdowała, znajdziesz teraz jedynie dawno spalone ruiny przykryte śniegiem – dodał jeszcze. Wiedział, kiedy doszło do tego wydarzenia, które już na zawsze zostało i zostanie w jego pamięci. Nie wiedział za to, jak długo żyła Eilys, więc nie był pewien, czy o tym słyszała, nawet jeśli, na przykład, od swoich rodziców. To samo tyczyło się myśliwych, choć w ich przypadku mogli to usłyszeć bardziej od dziadków i babć… albo też od rodziców, którym z kolei mogli powiedzieć o tym ich rodzice.
         – Wracam tu czasami, tak po prostu, gdy akurat poczuję chęć powrotu w rodzinne strony – dopowiedział jeszcze. Na sam koniec właściwie, bo nie odezwał się ponownie, przynajmniej nie na temat tego, o co został zapytany.

         – O co chodz… - zapytał, a przynajmniej chciał. Bo druga część tego pytania została kompletnie zagłuszona przez ryk, który rozbrzmiał w całym lesie, dodatkowo odbijany echem od pni drzew, może nawet spotęgowany właśnie przez to. Był niemalże ogłuszający, a Cal, z racji posiadania wyostrzonego słuchu, skrzywił się i napiął mięśnie, czym powstrzymał się od odruchowego zakrycia sobie szpiczastych uszu.
         – Coś stanęło na drodze Bestii. Coś, co stawia albo chce stawiać jakiś opór i próbować walki z nią – powiedział, nieco głośniej niż zamierzał. Nie piszczało mu w uszach, tyle dobrze, a ryk ucichł, choć dzięki niemu wiedzieli też, gdzie zatrzymało się to stworzenie. Na jak długo? Prawdopodobnie tylko na chwilę.
         – Chodźmy! - wydał krótkie polecenie i zaczął biec przed siebie, niezbyt szybko, z racji chociażby tego, że mieli w grupie rannych, lecz szybciej niż szliby marszem.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Eilys otworzyła szerzej oczy na wieść, że Calathal w rzeczy samej pochodził z okolic. Nie zdając sobie sprawy z tego, iż takie zachowanie może stanowić pewien nietakt, ponownie zmierzyła elfa uważnym spojrzeniem, od stóp do głów; jak gdyby fakt jego pochodzenia mógł zmienić cokolwiek w kwestii wyglądu mężczyzny. Zresztą, Eis nie wiedziała nawet, co mogłoby go odróżniać od elfów, które urodziły się i wychowały w innej części świata, gdyż jak dotąd żadnego nie spotkała. Nie miała więc porównania. Zerknęła w stronę, w którą odbiegła Finja, nagle po części zrozumiawszy nietypowe zachowanie kotki.
         “A więc o to ci chodziło z tymi popisami…”, mruknęła w myślach. “Spotkałaś go już wcześniej?
         Emocjonalny przekaz płynący od towarzyszki był niejasny. Elfka uznała to za intrygujące, ale nie zamierzała teraz bardziej się w to zagłębiać. Zrobi to w domu, kiedy już wrócą z polowania na bestię. Może przy okazji zagadnie też o to Mamę. W końcu ona żyła tu dłużej, mogła więc kojarzyć osoby z okolicy, nawet takie, które wyprowadziły się stąd dawno temu. Z drugiej strony, co Eilys to w ogóle obchodziło…
         - Wiem, gdzie to jest - stwierdziła, mówiąc oczywiście o ruinach wioski. - Nie lubię tego miejsca.
         Wyrażanie się w ten sposób o czymś, co kiedyś było cudzym domem, też nie było szczególnie uprzejme, jednak w rozumieniu Eilys stanowiło jedynie wypowiedzenie prawdy. Kilkakrotnie zdarzało jej się polować w sąsiedztwie rzeczonych ruin i za każdym razem nachodziło ją uczucie… niepokoju? Lęku? Sama w zasadzie nie wiedziała, jak również nie znała przyczyny tego uczucia - w końcu to było jedynie trochę przysypanego śniegiem gruzu - ale fakt, że Finja zdawała się podzielać odczucia elfki, wystarczał jej do tego, by raczej starać się unikać zapuszczania w najbliższe rejony ruin, jeśli nie musiała koniecznie tego robić. Jak dotąd nie przyszło jej do głowy, aby zapytać o wydarzenia, jakie stały za upadkiem tamtej wioski; instynktownie czuła, że nie powinna tego robić. I znów nie wiedziała, dlaczego. Ale kiedy tylko przez myśl przechodził jej pomysł zagajenia rozmowy na ten temat, cała świadomość Eis krzyczała: nie rób tego!
         Nie chcesz wiedzieć.
         Więc nie wiedziała. Teraz zaś zrozumiała, że w owej wiosce zamieszkiwały niegdyś lodowe elfy, prawdopodobnie w liczbie więcej niż jednego, co powoli uruchamiało dawno nieodwiedzane - jeśli w ogóle kiedykolwiek - zakamarki umysłu Eilys. Istniała spora szansa, że Calathal znał jej biologicznych rodziców… może nawet był jednym z nich? Eilys jeszcze raz przyjrzała się profilowi mężczyzny. Ile mógł mieć lat? Nie miała pojęcia. Nie spotkała go wcześniej, ale to nie musiało o niczym świadczyć; Śnieżny Las był rozległy.
         - Mam nadzieję, że to nie jest opowieść o ojcu, który przypomniał sobie, że kiedyś porzucił córkę i nagle postanowił ją odnaleźć? - spytała, bardzo bezpośrednio i bardzo bezczelnie. W jej głosie nie słychać było silniejszych emocji, jedynie zwykłą ciekawość.
         Zdawała sobie sprawę z tego, jak absurdalnie brzmiało jej pytanie. Nie była nawet pewna, po co tak właściwie je zadała, skoro nie dbała o losy swojej rodziny i nie sądziła, żeby jakakolwiek rewelacja w tej sprawie zdołała cokolwiek zmienić. Spisała jej historię i wszystko co za nią stało na straty, dokładnie tak, jak rodzina spisała na straty ją. Kobieta doskonale obywała się bez tych informacji przez całe sto czterdzieści cztery lata swojego skromnego, acz szczęśliwego żywota; przybrana rodzinka w zupełności jej wystarczała. Tak więc nawet gdyby się okazało, że Calathal był w jakimś stopniu z nią spokrewniony, dla niej nadal pozostałby tą samą, obcą osobą.

         W pewnym momencie Finja, która do tej pory biegła przodem i buszowała w krzakach, niespodziewanie pojawiła się tuż przy nodze elfki, nastroszona i sycząca dziko. Niemal w tej samej chwili rozległ się potworny dźwięk, tak głośny, że aż bolesny dla czułych elfich uszu. Eilys zakryła je sobie dłońmi, zmrużonymi oczami wodząc dokoła. Zdawało jej się, że akompaniuje mu znacznie subtelniejszy, ale równie przeraźliwy skowyt. Być może nawet nie zwróciłaby na to uwagi, przytłoczona potęgą ryku, ale doskonale wiedziała, że Finja reagowała w ten sposób tylko na jeden gatunek zwierzęcia. To pozwoliło jej na wychwycenie dźwiękowego niuansu, który w innym przypadku prawdopodobnie umknąłby jej świadomości.
         - Wilki - uzupełniła wypowiedź Calathala. - Bestia walczy z wilkami.
         To mogło oznaczać, że nieoczekiwanie zyskali sojusznika. Takiego, który może niekoniecznie miałby przyjazne zamiary, niemniej jednak mógł dokonać przynajmniej dwóch rzeczy: rozproszyć przeciwnika, jak również nieco go osłabić. A przynajmniej to Eilys wyczytała z twarzy myśliwych, na których strach mieszał się z nadzieją i determinacją.
         Gdy Calathal wydał prostą komendę, skinęła głową. Nie zamierzała się wykłócać o rolę przywódcy grupy - zakładała, całkiem słusznie zresztą, iż obydwoje mieli w tej dziedzinie podobne kompetencje. Kiedy więc elf i podążająca za nim czwórka myśliwych ruszyli w stronę, w której musiała znajdować się bestia, Eis podeszła do najbliższej sosny i zwinnie niczym kot, wspięła się po niej, na drugą najniższą gałąź. W tym miejscu drzewa rosły na tyle gęsto, by możliwe było przemieszczanie się po ich gałęziach - i dokładnie to elfka zamierzała zrobić. Przemieścić się górą niezauważanie, wykorzystując zamieszanie wywołane przez wilki, by następnie zaatakować bestię prosto z drzewa, wkładając w to nie tylko siłę własnych mięśni, ale także wzmocniony grawitacją pęd.
         Była szybka. Mimo iż poruszanie się po gałęziach wymagało większej precyzji od zwykłego biegu przez las, elfka nie zostawała w tyle za grupą, której członkowie z powodu odniesionych wcześniej ran nie mogli osiągnąć większego tempa. W pewnym momencie, kiedy z góry widziała już ruch między drzewami, gwizdnęła cicho na palcach, dając pozostałym znak, by pozwolili jej pójść przodem. Pokonała w ten sposób jeszcze kilka sosen i znalazła się wystarczająco blisko bestii, by móc na nią skoczyć w chwili, gdy otrzyma od myśliwych sygnał gotowości do ataku.
         Musiała przyznać, że wilki w starciu z bestią radziły sobie znacznie lepiej niż sarny. Jak dotąd tylko dwa - z ośmiu, a więc całkiem sporej watahy - leżały martwe. Nie ulegało jednak wątpliwości, że ten stan miał się bardzo szybko zmienić, zatem grupa miała niewielki margines czasu, by zdążyć włączyć się do walki, kiedy bestia była jeszcze zajęta nieszczęsnymi wilkami, które zupełnie przypadkowo - i niezależnie od ich woli - weszły w rolę przynęty.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Wzruszył ramionami, on sam też zbytnio nie przepadał za tym miejscem. Za każdym razem, gdy tylko zjawiał się tam, gdzie kiedyś znajdowała się wioska, w której się wychował, powracały doń wspomnienia – najpierw te najwcześniejsze, te związane z rodzicami i ich wychowywaniem go, a także uczeniem się od nich nowych rzeczy, dopiero później pojawiały się te, w których widział śmierć i zniszczenie; w których widział to, jak choroba niszczyła mieszkańców. Nie były one miłe, jednak Cal i tak co jakiś czas tu wracał, ale nie spodziewał się oczywiście, że za którymś razem okaże się, że jest to inne miejsce, że jego wspomnienia tak naprawdę nie wydarzyły się i, że jego rodzinna wioska jest czymś więcej niż tylko spalonymi ruinami przysypanymi śniegiem. Pogodził się z tym, już dawno zresztą. Teraz wracał tu… no, właśnie. Po co tu wracał? Przyciągały go tu jedynie wspomnienia i to, że ruiny te są jednocześnie grobem jego rodziców, choć jedynie matkę stracił przez epidemię. Ojciec umarł wcześniej, ale i tak został pochowany na terenie, który wtedy należał do wioski, jej mieszkańców i jej zarządcy. Dopiero jej pytanie, to związane z jego przybyciem tutaj, sprawiło, że zareagował bardziej żywo i otwarcie. Uniósł brwi nieco zaskoczony. Nie spodziewał się tak bezpośredniego pytania. Szybko się opanował i postanowił odpowiedzieć, w końcu nie było to coś, co uważał, że powinien ukrywać.
         – Nic z tych rzeczy – odparł. Nawet uśmiechnął się lekko. Była to dość zabawna wizja, przynajmniej dla niego, bo Cal sam siebie nie widział w roli ojca. Szczerze uważał, że zwyczajnie się do tego nie nadawał, już pomijając fakt, że – jeśli miałby szukać kobiety, z którą mógłby się połączyć, gdzieś osiąść i założyć rodzinę – chciałby, żeby była to kobieta należąca do tej samej rasy, co on sam.
         – Ruiny wioski są grobem moich rodziców. Przychodzę tu, żeby z nimi „porozmawiać” - dodał po chwili, tym razem powaga zastygła na jego twarzy na krótką chwilę.

Rozmowa ich została nagle przerwana przez ryk Bestii, która – jak się okazało – walczyła z wilkami. To była dobra okazja, żeby poważnie ją zranić lub może nawet zabić. Potwór nie zauważy ich, gdy będzie zajęty walką, a jego uwagę na siebie może zwrócą dopiero wtedy, gdy ich ataki zaczną dawać mu się we znaki bardziej, niż wilki.
Myśliwi podążali za nim, a Cal – jako doświadczony już myśliwy i użytkownik łuku – w biegu zmienił stan swej broni w gotowość do strzału i po chwili nałożył też strzałę na jej cięciwę. Był gotów wypuścić ją od razu, gdy tylko jego oczy ujrzą potężne cielsko Bestii.
         – Nie ma czasu na wspinaczkę na drzewa, powinniśmy wykorzystać okazję. Ci, którzy są ranni i będą strzelać, niech schowają się za drzewa i prowadzą ostrzał zza takiej osłony – powiedział to głośno, w trakcie biegu. Nie spotkało się to z żadnymi sprzeciwami, więc uznał, że plan taki uzyskał akceptację ze strony myśliwych.
Wataha licząca sobie ośmiu osobników, teraz zmniejszona była o dwa… I już o trzy, bo gdy tylko ich oczom ukazała się scena walki zwierząt, Bestia uderzyła ogromną łapą szykującego się do ataku wilka i sprawiło to, że zderzył się on z pobliskim drzewem, na którym została tylko plama krwi, gdy ciało leśnego drapieżnika upadło na śnieg. Calathal nie czekał, od razu wypuścił strzałę i trafił niedźwiedzia w bok, choć ten zdawał się w ogóle tego nie poczuć. Bracia myśliwi – jeden z kuszą, drugi z łukiem – dołączyli do niego, stając naprzeciw Bestii, a towarzyszące im kobiety skorzystały z rady, którą rzucił im wcześniej i mierzyły już do niedźwiedzia zza pobliskich drzew. Bełt z kuszy również trafił w bok, to samo dotyczyły jednej ze strzał. Kolejna trafiła w szyję ogromnego zwierzęcia, a następna w przednią łapę. Dopiero ta „salwa” zwróciła uwagę potwora, choć tylko na chwilę, bo ponownie zajął się on wilkami, gdy jeden z nich skoczył w jego stronę i wgryzł się w szyję, a kolejny w łapę. Bestia podniosła łapę i zamachała nią tak, że ciało wilka uderzyło raz, a później drugi, w pień drzewa. Niewiele z niego zostało. Drugi, ten, który gryzł w szyję, został strącony tą samą łapą i pocięty przez jej ostre pazury. Wilki przegrywały, choć udało im się zranić niedźwiedzia. Przewaga liczebna nie była wszystkim, a instynkt pozostałych przy życiu wilków zaczął podpowiadać im, że powinny się wycofać. I zwierzęta zaczęły to robić, choć ciągle też obserwowały ogromnego niedźwiedzia. W tym samym czasie w jego stronę poleciały kolejne pociski. Te też trafił różnie – strzała Calathala w przednią łapę, bełt z kuszy Roberta i strzała z łuku jego brata wbiły się w tylną łapę, a pociski z łuków kobiet-myśliwych trafiły w bok tułowia. Cal zauważył krew ściekającą po ciele i futrze Bestii i plamiącą śnieg pod nią na dziwny kolor czerwieni połączonej z żółcią. Jej głównymi źródłami były miejsca, w których wilkom udało się przegryźć skórę Bestii. Wilkom, które teraz już były martwe, a te, którym udało się zachować życia, znalazły się w takiej odległości od zagrożenia, że mogły odwrócić się i uciec.
Niedźwiedź chciał za nimi pobiec, dokończyć dzieła i wybić całą grupę do zera, jednak gdy tylko się poruszył, zachwiał się lekko, a poranione kończyny jakby stawiały lekki opór. Potwór ryknął zupełnie, jakby chciał pozyskać w ten sposób nowe siły i… może mu się udało. Spojrzał w stronę grupy, a jego spojrzenie rzucało im wyzwanie, choć jednocześnie widział też w nich zagrożenie. I to takie, z którym lepiej może nie walczyć w tym stanie. Zrobił krok w ich stronę, a przemieszczające się pod skórą i futrem mięśnie, złamały wystające z kończyn pociski…
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Eilys z pewnością nie była mistrzynią konwersacji, a jej umiejętnościom odczytywania reakcji niewerbalnych - a czasem i werbalnych; elfka słabo radziła sobie z ironią i innymi figurami retorycznymi - można by sporo zarzucić, ale nawet ona nie mogła nie wyczuć zmiany nastawienia Calathala podczas ich rozmowy. Albo czegoś, co miało ją przypominać. Nieznaczny, acz zauważalny uśmiech na twarzy mężczyzny ustąpił miejsca powadze. Eis szybko, już z następnych jego słów, poznała przyczynę owej zmiany.
         Grób. Rodzice. Rozmowa.
         Elfka z pewnym zdumieniem uświadomiła sobie, że nigdy nie wzięła pod uwagę takiego scenariusza w swoim przypadku. Gdzieś we wczesnym etapie życia założyła, iż została porzucona, a jej rodzice żyją gdzieś w sobie w najlepsze, zupełnie zapomniawszy o istnieniu córki - i to przekonanie towarzyszyło jej przez wszystkie lata. A jeśli oni też odeszli w zaświaty? Gdyby kiedyś znalazła ich groby, o czym mogłaby z nimi porozmawiać? Co im powiedzieć?
         Czy to by cokolwiek zmieniło?
         - Ja swoich nie poznałam.
         Sama nie wiedziała, dlaczego powiedziała to na głos. Przecież nikt nie pytał, a Eis nie przywykła do spontanicznego dzielenia się informacjami o sobie. Zwłaszcza przed obcymi. Finja miauknęła, drepcząc między nogami kobiety. Ktoś niedoświadczony mógłby z łatwością potknąć się o ten futrzasty kłębek, jednak ich chód był tak doskonale zsynchronizowany, że elfka i jej kotka poruszały się razem jak ktoś, kto nauczył się tańca i nie musi wcale myśleć o poszczególnych krokach. W końcu były partnerkami od ponad stu lat.

         Eilys otwierała usta, by zadać Calathalowi kolejne - zapewne niezbyt subtelne - pytanie, kiedy w ich rozmowę wtrącił się trzeci głos, dochodzący zza drzew. Bestia. Ona była celem ich wędrówki; jasne stało się, iż nie był to czas na niezobowiązujące pogawędki o żywych i martwych członkach rodziny. Grupa niemal natychmiast weszła w stan najwyższej gotowości i za poleceniem elfiego łucznika ruszyła w stronę, z której dobiegał mrożący krew w żyłach dźwięk, by skonfrontować się z jego źródłem. Skacząc z gałęzi na gałąź, Eis w myślach nakazała Finji trzymać się z daleka. Choć towarzyszka nie chciała zostawiać jej samej, zmutowany niedźwiedź nie był czymś, w starciu z czym ważąca niecałe sześć funtów kotka miałaby jakiekolwiek szanse. Dlatego poprzestawszy na wyrażającym równocześnie zmartwienie i niezadowolenie prychnięciu, Finja zaszyła się gdzieś w koronach drzew, obserwując rozgrywającą się poniżej akcję.
         Elfka zajęła pozycję do ataku. Przykucnęła na dość grubej sosnowej gałęzi, znajdującej się w odległości skoku od bestii. Takich gałęzi było wokół kilka, do dawało Eis pewne pole manewru, jeśli chodzi o kierunek ataków. Zdjęła przymocowany do pasków na plecach kij, będący w tej chwili jej jedyną bronią i szukała w czasie odpowiedniego momentu, by uderzyć. Odczekała aż drużyna skończy pierwszą salwę, by nie pchać się prosto pod ich ostrzał, i kiedy niedźwiedź, wstępnie oberwawszy, wrócił do masakrowania wilków, elfka skoczyła. Bezszelestnie, nie wydając z siebie nic poza zgranym z ruchem ciała wydechem, wzięła zamach na kark bestii i zadała swój pierwszy w tej walce cios. Uderzyła kijem, a tuż za nim, wykorzystując uzyskaną dzięki temu zmianę trajektorii lotu, niemal w tym samym miejscu wylądowała stopami. Napięła mięśnie i odbiła się od ciała zwierzęcia, kierując się w stronę pnia drzewa, po którym natychmiast ponownie wspięła się na gałęzie - tam, gdzie nie dosięgnie jej kontratak coraz bardziej rozjuszonej bestii. Ta, zorientowawszy się, że nagle zaczęła być atakowana z trzech stron, nie była zbytnio zadowolona tym faktem; wilki, choć częściowo przerobione na mielone i szykujące się do odwrotu, zadawały nieprzyjemne rany zębami, spomiędzy drzew nadlatywały jakieś kłujące patyki, na dodatek jakaś natrętna biała mucha latała wokół głowy potwora i kąsała go w kark. Wyjątkowo irytująco. Tym bardziej, że magiczne właściwości kija Eilys zgrały się z jej pragnieniem wyrządzenia bestii krzywdy, w związku z czym ciosy nim, choć nie miały fizycznej możliwości zrobić stworowi większej krzywdy, to jednak sprawiały mu dość dotkliwy ból.
         Mocno ograniczona użyteczność w walce frustrowała elfkę, lecz przez to tym bardziej wkładała w nią całą siłę, wspinając się na wyżyny akrobatycznych umiejętności. Poruszała się tak, by pogodzić ataki z unikami, zarówno przed pazurami chcącej się jej pozbyć bestii, jak i latającymi tu i ówdzie pociskami miotanymi przez myśliwych. Wymagało to od Eis wzmożonego skupienia i precyzji, jeśli nie chciała zostać rozdarta albo podziurawiona jak sito, ale radziła sobie całkiem dobrze, prowadzona instynktem i myślowymi wskazówkami od Finji, która ze swojego miejsca dokładnie widziała, kiedy myśliwi zamierzali oddać kolejne strzały.
         Mimo iż początkowo starcie nie zapowiadało się lekko, a pozostałości watahy zdążyły się ulotnić, ataki w końcu zaczęły przynosić efekty. Bestia nie wyglądała na opadającą z sił, ale w jej ruchach zaczynało brakować płynności. Równe dobry znak stanowiły ciemniejsze plamy na śniegu - zapewne krwi, choć miała ona barwę inną od tej, do której widoku Eilys przywykła. Pachniała też nieco inaczej. Intensywniej. Mdląco. Takiego zapachu nie wydzielała posoka żadnego znanego elfce zwierzęcia. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że takie wynaturzenie trzeba jak najprędzej wyeliminować ze środowiska. Nie należało do tego miejsca. To był jej dom i musiała go chronić. Dla dobra mamy i całej kociej rodzinki. Kobieta pomyślała o Finji, czekającej w napięciu kilka drzew dalej, jak również o dwóch majaczących na horyzoncie myśli znajomych emanacjach - to Milva i Chiyo biegły w ich stronę, choć były jeszcze dosyć daleko. Eliys prychnęła ze złością. “Po kiego czorta tu wracacie?!” Elfka nie chciała niepotrzebnie narażać najbliższych istot na ryzyko, jeśli znajdą się w zasięgu szarży bestii.
         A na takową właśnie się zanosiło. Niedźwiedź, pozbywszy się sterczących z jego ciała elementów, zaryczał gardłowo i ruszył w stronę myśliwych. Eis nie wahała się.
         I to był jedyny błąd, jaki popełniła.
         Nadwyrężona hasaniem po niej gałąź w końcu nie wytrzymała i złamała się z trzaskiem, pozbawiając kobietę stosunkowo stałego podłoża. Eilys straciła równowagę i runęła w dół, prosto na spotkanie bestii. Dzięki nadludzkiej wręcz zwinności zdołała jeszcze przed upadkiem obrócić się tak, by poprzez wymierzony w niedźwiedzia cios zablokować jego łapę, zanim dosięgła jej pazurami. Tym, co ostatecznie na chwilę wyłączyło elfkę z gry, była zabłąkana strzała Elisy. Dziewczyna, zauważywszy wypadek na drzewie, chciała osłonić towarzyszkę, jednak wymierzony pospiesznie strzał zamiast w bestię, trafił prosto w udo elfki, która zasyczała głośno, zupełnie jak kot, i upadła w śnieg. Nie traciła jednak czasu na leżenie; podniosła się niemal natychmiast, opierając ciężar ciała na kiju. Wiedziała, że niebawem bestia rzuci się na nią; na szczęście powstrzymała ją przed tym gwałtowna drużynowa salwa. Rozkojarzony widokiem potencjalnej ofiary niedźwiedź na krótką chwilę stał się łatwym celem i choć przed momentem zamierzał szarżować na przeciwników, chyba stracił wigor. Jego futro znaczyły ślady krwi, dyszał ciężko, a kiedy dosięgły go kolejne, precyzyjnie wymierzone strzały, wydał z siebie przeciągły ryk i zamiast na elfkę, rzucił się w stronę drzew. Uciekał.
         - Nie dajce mu zwiać - sapnęła Eilys, opierając się o drzewo. - Będę tuż za wami.
         - Nie ma mowy! - zaprotestowała młodsza z kobiet i podbiegła do niej, by pomóc jej usiąść na przerośniętym korzeniu. Wyglądała na przejętą sytuacją, która zaszła poniekąd za jej przyczyną. - Straciliśmy już ludzi. Nikt nie zostaje. Prawda? - powiodła wzrokiem po pozostałych członkach drużyny.
         - Bestia jest ranna. Stanowi łatwiejszy cel.
         - Tak samo jak i ty!
         Eilys westchnęła ciężko, krzywiąc się. Z wewnętrznej kieszeni skórzanej kamizelki wyjęła niewielkie zawiniątko. Kiedy odwiązała zabezpieczający zawartość sznurek, z woreczka uniósł się silny ziołowy zapach. Elfka podwinęła rękaw i na zewnętrzną stronę dłoni nasypała niewielką ilość szarego proszku, który weń się znajdował.
         - Co to? - spytała Elisa, przyglądając się temu podejrzliwie.
         - Środek znieczulający - odparła białowłosa, przytykając palcem jedną dziurkę od nosa, do drugiej wciągając własnoręcznie sporządzony specyfik. - Pozwoli mi kontynuować walkę. Przez jakiś czas.
         Miała nadzieję, że do rzeczonego czasu zdołają rozprawić się z bestią i wrócić do domów. Mama na pewno potwornie się martwiła. Nie wspominając o Finji, która nagle znalazła się tuż przy swojej elfiej siostrze i miauczała karcąco. Za tym wyrzutem kryła się jednak nuta zadowolenia - dwa takie same, zawadiackie przekazy nadpływały od zbliżających się Milvy i Chiyo. Doprawdy, koty jednak bywały całkowicie odmiennym stanem świadomości.
         - No dobra. - Elfka wyjęła zza paska nóż i rozcięła materiał spodni przy miejscu, gdzie znajdowała się rana. Odwiązała też bandaż z lewego przedramienia; miał teraz ważne zadanie do spełnienia. - Złamcie ktoś ten badyl, co bym nim nie merdała na wszystkie strony jak ogonem i chodźmy za tą poczwarą.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Nie szło im źle, patrząc na to, czym była sama Bestia i na to, w jakim stanie byli niektórzy członkowie tej grupy. Strzały i bełty wylatywały z cięciw regularnie, a wszyscy robili to, co mogli, aby pozbyć się nieproszonego gościa z lasu i przywrócić do niego naturalną kolej rzeczy, którą zmutowany niedźwiedź zakłócał samym swym istnieniem. Gdyby zostawić coś takiego w spokoju, ucierpiały cały ekosystem tego konkretnego lasu. Pojawiłby się nowy drapieżnik na szczycie, który w pojedynkę mógł radzić sobie z grupą wilków, a także był szybszy, silniejszy i bardziej wytrzymały od zwyczajnych niedźwiedzi. A także nie zapadał w sen zimowy, w którym właśnie teraz te normalne niedźwiedzie się znajdują.
Tylko, że nawet te wszystkie rany – zarówno zadane mu przez wilki, jak i te, które powstały po wbiciu się pocisków w jego cielsko – niekoniecznie spowolniły Bestię. Znaczy, w ruchach niedźwiedzia było widać to, że porusza się on wolniej, a przed chwilą wyglądał nawet, jakby rozważał, czy chce atakować dalej, czy może powinien oddalić się i wylizać rany. Tylko, że nadal było to zwierzę, którym kierował instynkt. Jedynie wzmocnione jakąś magią i eksperymentami, które sprawiło, że stał się silniejszy i bardziej niebezpieczny dla innych istot. A instynkt pokierował nim tak, że odwrócił się i ruszył w jego stronę. Jego i myśliwych, którzy stali w pobliżu. Zauważyli to wszyscy i od razu, bez wypowiadania nawet jednego słowa, rozbiegli się po okolicy. Ci ranni schowali się trochę bardziej; zapewnili sobie jeszcze bardziej bezpieczne miejsce. Cal natomiast został na swojej pozycji. Na tej, na którą nacierało to stworzenie. Nie był ranny, nie był też zwyczajnym człowiekiem – poradzi sobie, a jedynie, co może mu się stać, to jakieś rany na ciele, które i tak zagoją się nieco szybciej, a także nie zostaną po nich blizny. Da radę, nie był to pierwszy raz, gdy stawał naprzeciw zbliżającego się w jego stronę niebezpieczeństwa. Kolejna salwa poleciała w stronę ich przeciwnika, pociski wbiły się w przód ciała, głównie w łapy, aby spowolnić jego szarżę. Następna uderzyła w niego mocniej, choć skierowana w stronę, którą dana osoba po prostu miała w zasięgu – Bestia zatrzymała się, zaryczała i zaczęła uciekać. Cal nie spodziewał się tego, bardziej wydawało mu się, że stworzenie to będzie z nimi walczyć, aż w końcu jedna ze stron nie będzie zdolna do walki. Tymczasem niedźwiedź odwrócił się i zaczął od nich uciekać. Na szczęście liczne rany na jego ciele sprawiały, że wytropienie go będzie naprawdę łatwe – wystarczyło podążać za śladami krwi znaczącymi śnieg.

         – Ruszam za nim. Wy zajmijcie się ranami i dołączcie do mnie tak szybko, jak będziecie mogli – odparł Calathal. Był zdecydowany i nie brzmiał jak ktoś, kto zaakceptuje odmowę lub próbę zmiany jego zdania. Według niego ktoś powinien ruszyć za Bestią, pilnować jej nawet, ale też jednocześnie osoba ta nie może próbować walczyć z nią w pojedynkę. Nawet ranny, niedźwiedź ten nadal był bardzo niebezpieczny i bez problemu poradziłby sobie nawet z kimś takim, jak on sam.
         – Ale… - odparła najmłodsza z grupy myśliwych. Elf nie pozwolił jej dokończyć.
         – Nie mam zamiaru walczyć z tym w pojedynkę. Chcę jeszcze trochę pożyć. Nie jest to zwyczajne zwierzę, myślę, że nadal nie znamy pełni tego, do czego może być zdolny, dlatego ktoś powinien go pilnować – dopowiedział jeszcze. Popatrzył po każdym członku grupy, a później, gdy nikt już się nie sprzeciwiał, złożył łuk i ruszył w kierunku, w którym pobiegła Bestia. Poruszał się trochę szybciej niż wcześniej, kiedy podróżował razem z nimi, a także sprawniej. I nie chodziło tu o to, że jako elf był lżejszy od człowieka czy coś, po prostu miał doświadczenie, które sprawiało, że wiedział, jak ruszać się w śniegu, aby ten spowalniał jego ruchy jak najmniej.

W pewnym momencie, stanął nawet obok śladu łapy Bestii. Zrobił krok przed siebie i cofnął stopę, gdy udało mu się zrobić ślad tuż obok tego zostawionego przez niedźwiedzia. Porównał różnice w wielkości. Kierowała nim jedynie ciekawość, miał w pamięci trop, który zostawiają zwyczajne niedźwiedzie i już tamten był większy od stopy ludzkiej czy elfiej – tymczasem ten był jeszcze większy. Co prawda, było to widać już po samych rozmiarach stworzenia, z którym przyszło im walczyć, ale i tak dziwiło go nieco to, że coś takiego w ogóle istnieje. Ciekawe, jaka historia kryła się za samą ucieczką. Co sprawiło, że Bestia wydostała się na wolność i sieje teraz śmierć i spustoszenie właśnie w tym miejscu?
Samo zwierzę uciekło daleko, co nie było niczym dziwnym, choć las robił się coraz gęstszy i to mimo tego, że była zima, a część drzew nie posiadała w ogóle liści. W końcu udało mu się dotrzeć do miejsca, w którym ślady krwi stawały się częstsze, co znaczyło, że niedźwiedź zaczął zwalniać. To z kolei oznaczało, że Cal musi zachować jeszcze większą ostrożność. Bestia była w pobliżu, a on musiał zacząć się skradać, w końcu nie chciał zwrócić na siebie uwagi tego stworzenia.

Nadal podążał za śladami, czy to łap, czy to krwi, aż w końcu dotarł do zbiorowiska drzew iglastych, przy których leżała Bestia. Wielkie, poranione cielsko naznaczone było czymś, co można było nazwać jego krwią. Stworzenie oddychało ciężko, lecz nie lizało ran. Bardziej czekało na to, aż te zaczną goić się same. Cal przykucnął pod pobliskim drzewem, schował się za nim. Nie miał dobrego widoku na niedźwiedzia, jednak nie miał zamiaru podchodzić bliżej – mógł za to wyglądać co jakiś czas ze swej kryjówki, aby sprawdzić, czy on nadal tam jest.
         – O, jesteście – powiedział cicho, gdy usłyszał za sobą ruch. A gdy obejrzał się za siebie, zobaczył tam znane mu już twarze myśliwych. Nie czekał na nich długo, zaskakująco szybko go dogonili.
         – Powinniśmy zaatakować jak najszybciej, gdy Bestia się tego nie spodziewa. Prawdopodobnie ktoś, kto odpowiada za jej stworzenie, dał jej też możliwość przyspieszonego leczenia ran – dopowiedział, tak samo cicho zresztą. Nie mogli sobie w końcu pozwolić na to, żeby właśnie teraz zarejestrowała ich obecność.
Awatar użytkownika
Eilys
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 3 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Łowca , Zielarz , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Eilys »

         Walka z bestią przypominała mozolne uderzanie siekierą w pień tysiącletniego drzewa. Zdawało się, że mizerny człowiek uzbrojony w osadzone na drewnianym trzonie ostrze niewiele może zdziałać wobec pnia o średnicy dobrych paru sążni, jednak metodyczne rąbanie po jakimś czasie zaczynało przynosić efekty. Podobnie rzecz się miała z salwami kierowanymi raz po raz w stronę niedźwiedzia. Pojedyncze strzały nie wyrządzały mu większej krzywdy, ale w miarę upływu czasu jego nastawienie uległo lekkiej zmianie. Nie na tyle, by można było powiedzieć, że myśliwi zyskali realną - albo w ogóle jakąkolwiek - przewagę, ale istniała szansa, że kontynuowanie ostrzału przybliży ich do celu, jakim było zabicie potwora.
         O ile wcześniej nie zabraknie im strzał.
         Finja zbierała niektóre; te, które zabłąkały się wśród drzew i nie wbiły zbyt głęboko w ich pnie albo wylądowały w okolicznych krzakach. Omijając pole walki szerokim łukiem, kotka znosiła je w pyszczku, jedną po drugiej, w pobliże myśliwych, by mogli z nich skorzystać, jeśli ich kołczany niebezpiecznie opustoszeją. Eilys ostrzegała ją w myślach przed zbliżaniem się do bestii, ale Finja, kocim zwyczajem, w oczywisty sposób ignorowała owe upomnienia.
         Naprędce sklecona drużyna radziła sobie nie najgorzej, mimo niekorzystnej sytuacji w postaci rannych członków oraz braku dwóch dość istotnych czynników, jakimi było wspólne doświadczenie i łuk Eis. Każdy dawał z siebie wszystko i choć do momentu przełamania było wciąż daleko, robili postępy. Powoli, ale do przodu. A potem elfka spadła z drzewa, a bestia wykonała taktyczny odwrót i pognała w las. I cały ten żmudny ostrzał właściwie trafił szlag. Nie można było pozwolić, by trud włożony w walkę poszedł na marne.
         Wiedząc to, Eilys nie zamierzała zatrzymywać Calathala, gdy ten oznajmił, że podejmie pościg. Gdyby chciał rzucić się na niedźwiedzia w pojedynkę, pewnie skrytykowałaby takie podejście, ale elf nie był jakimś pierwszym lepszym żółtodziobem z wioski, co to dostał do ręki łuk i wydawało mu się, że z jego pomocą sam zwojuje świat. Od samego początku udowadniał swoją znajomość łowieckiego fachu, nie dając Eis powodu, by kwestionować jego decyzje. Skinęła więc głową lekko, gdy napotkała jego wzrok. Nie dodała żadnego słowa od siebie; czuła, że nie musi.
         Odprowadziła wzrokiem znikającą między drzewami sylwetkę, by ponownie skupić się na sobie. Nie miała czasu na rozmyślania, musieli działać jak najszybciej. Przyjęty bezpośrednio na błonę śluzową środek znieczulający dał efekt niemal natychmiastowo, tłumiąc pulsujący od rany ból. Szczęście w nieszczęściu, grot najwyraźniej ominął ważniejsze tętnice i żyły, bowiem krwotok nie był obfity, absolutnie zatem nie należało zmieniać tego stanu rzeczu jakimiś nierozważnymi próbami usunięcia strzały. Eilys złapała ją w dłoń, by ją ustabilizować i zaczęła piłować drewno nożem, chcąc osłabić jego strukturę. Gdy wyżłobiła dziurę wzdłuż całego obwodu, machnęła ręką na Roberta.
         - Powinno cholerstwo dać się złamać. Zrób to - powiedziała bez ogródek.
         Mężczyzna zawahał się.
         - Jesteś pewna? Nie musisz…
         - Szkoda czasu - przerwała mu. - Śmiało. To zwykła sosnowa strzała, miękkie drewno, nie powinno stawiać większego oporu, jeśli szarpniesz zdecydowanie, w poprzek włókien.
         Zaparła się rękami o korzeń, na którym siedziała, by trzymać się możliwie jak najbardziej sztywno. Robert podszedł do niej, jedną ręką unieruchomił strzałę tuż przy ciele elfki, a drugą zacisnął mocno nieco wyżej. Szarpnął. Mimo przyjętego specyfiku, Eliys poczuła ból, gdy obce ciało tkwiące w jej własnym poruszyło się, drażniąc zakończenia nerwowe. Wbiła paznokcie w korę i stęknęła ciężko, ale sekundę później było już po wszystkim. Strzała złamała się z trzaskiem, pozostawiając po sobie kilkucentymetrowy kikut. Krew naznaczyła śnieg szkarłatnymi plamkami. Otarłszy rękawem z czoła kilka drobnych kropel potu, kobieta przystąpiła do zabezpieczania rany bandażem. Owinęła go ciasno wokół nogi, tym sposobem dodatkowo stabilizując tkwiącą weń resztkę strzały. To oczywiście było rozwiązaniem bardzo tymczasowym, ale na tę chwilę musiało wystarczyć. Eliys wiedziała, że w domu czekała ją reprymenda. Nie dbała o to. Zwłaszcza że równolegle z reprymendą dostanie też fachową pomoc i miskę gorącego rosołu. Wystarczyło tylko przetrwać resztę walki i ubić zmutowaną bestię. Kaszka z mleczkiem.
         Wstała ostrożnie i zrobiła w miejscu kilka kroków, obserwując reakcję organizmu. Kilka ciemniejszych plam pojawiło się na opatrunku, ale nie rosły one w tempie zagrażającym szybkim wykrwawieniem się, co elfka wzięła za dobrą monetę. Odczuwała lekki dyskomfort, a płynność jej ruchów została w dużym stopniu ograniczona, ale nadal była zdolna do walki.
         - Chodźmy - zarządziła. - Nie każmy towarzyszowi zbyt długo na nas czekać.

         Dwie puszyste kulki biegły przez las, zostawiając za sobą ślady drobnych łapek. Jedna pstrokata, trójbarwna, pędziła przodem, tuż za nią znajdowała się nieco większa. Kremowobiałe futerko ledwo odznaczało się na tle pokrytej śniegiem drogi. Gdyby nie podłużny kształt, poruszający się razem z nią, można byłoby ją z powodzeniem przeoczyć. Milva i Chiyo biegły do swojej pani, niosąc jej przedmiot, który powinien się jej przydać. Tak powiedziała Mama. Odczytawszy telepatyczny przekaz Milvy, od razu odesłała ją z powrotem, wraz z Chiyo. A także ze smukłym, jasnobrązowym łukiem z drewna jesionowego. Kołczan ze strzałami musiał niestety zostać; był zbyt ciężki, by niewielkie stworzonka zdołały przetransportować go na taką odległość.
         Kotki dźwigały łuk na zmianę, choć spora część tego obowiązku przypadła Chiyo, jako że była nieco większej budowy, a Milva robiła przede wszystkim za przewodniczkę. Obie zdołałyby bez problemu namierzyć Eilys, gdy znajdą się niedaleko elfki, jednak Milva znała w przybliżeniu jej położenie już zawczasu. Prowadziła więc towarzyszkę przez las, pospiesznie, zatrzymując się tylko raz, na widok znajomej twarzy białowłosego elfa.
         Mijając go, Milva zamiauczała przeciągle, jakby z czystej przekory, wbiegając mu niemal pod nogi. Okrążyła jego sylwetkę i wróciła do czekającej na uboczu Chiyo, która obserwowała jej poczynania z ciekawością i lekką dezorientacją. Ponownie się złączywszy, kotki kontynuowały bieg.
         Nie odeszły jednak daleko, gdy w drodze spotkały się z Finją, która wyszła im naprzeciw. Wymieniwszy kilka myśli i odpowiadających im miauknięć, wszystkie trzy skierowały się w stronę Eilys. Na ten widok elfka miała ochotę po pierwsze parsknąć śmiechem, po drugie rozzłościć się wobec podejmowania przez przyjaciółki takiego wysiłku i ryzyka, a po trzecie przykucnąć i pogłaskać każdą kotkę z osobna. Tego ostatniego nie mogła zrobić, gdyż wystający element strzały nie pozwalał jej na ten manewr, podobnie jak zmusił ją do poruszania się piechotą. Dalsze skakanie po drzewach w obecnej sytuacji nie wchodziło w grę.
         “Co ja z wami mam” - elfka pokręciła głową, odbierając od Chiyo łuk. Przesunęła po nim dłonią, a znajomy dotyk drewna dodał jej pewności siebie. Wreszcie będzie mogła naprawdę się przydać. Możliwość walki z dystansu, bez skakania między gałęziami i plecami bestii też była ogromną zaletą. Po raz pierwszy od początku wyprawy w las, na twarzy Eilys pojawił się uśmiech.
         - Niech mnie drzwi ścisną - mruknął Kriss, obserwując tę niecodzienną scenę. - Jak ludzie z wioski usłyszą tę historię, jak nic wezmą nas za szaleńców.
         Eilys wzruszyła ramionami.
         - Nie musicie o mnie wspominać.
         Młody mężczyzna speszył się. Podrapał się po policzku.
         - Nie chciałem cię urazić…
         - Nie jestem urażona. Naprawdę wszystko mi jedno.
         Nie kłamała. Chciała tylko przywrócić porządek na swoim terytorium i zapewnić bezpieczeństwo rodzinie. O swój wizerunek w opinii publicznej dawno przestała dbać, jeśli można powiedzieć, że kiedykolwiek zawracała sobie tym głowę. Nie było nikogo, komu czułaby potrzebę zaimponować towarzysko, a ci, którzy doceniali jej umiejętności, na ogół nie interesowali się szczegółami z jej życia prywatnego. Taki stan dobrze funkcjonował od wielu lat i elfka nie czuła potrzeby tego zmieniać, jeśli takie zmiany nie nadeszły same.

         Niedługo po tej rozmowie dołączyli do oczekującego ich Calathala. W drodze podzielili się pozostałymi strzałami, tak aby Eilys miała swój zapas pocisków. Nadeszli cicho, spodziewając się - jak się okazało, słusznie - iż bestia może przebywać gdzieś w pobliżu. Na chwilę skupili się w grupie, starając się poruszać jak najmniej, gdyż to właśnie ruch był na pierwszy rzut oka najlepiej dostrzegalny, nawet jeśli teoretycznie myśliwi byli ukryci za drzewami.
         - Odeślijmy tę kupę futra do wszystkich diabłów - mruknęła Eis, z nową determinacją zaciskając dłoń na rękojeści łuku. Odkąd została ranna w walce, nawet jeśli ranę tę odniosła w wyniku trafienia sojuszniczym pociskiem, całość nabrała dla niej osobistego charakteru. Elfka, z osoby postronnej, stała się integralną częścią polowania. I tak miało pozostać. Przyswoiła informacje przekazane przez Calathala i na chwilę zawiesiła na nim skupione spojrzenie.
         - Kiedy podejdziemy bliżej bestii, podsadź mnie na drzewo - odezwała się. - Będzie mi lepiej prowadzić ostrzał z góry, gdzie będę bezpieczna. Nie jestem chwilowo w szczytowej kondycji, jeśli chodzi o sprawne poruszanie się.
         Nie chciała się rozgadywać na temat szczegółów, ale robienie uników w jej stanie byłoby znacznie utrudnione. Na drzewo jednak nie dała rady tym razem wspiąć się sama. Nie lubiła prosić o pomoc ani być od kogoś zależna, ale potrafiła trafnie oszacować swoje szanse oraz prawdopodobieństwo powodzenia działania całej drużyny - i na tej podstawie podjąć bliższą współpracę.
         - Mam okazję wreszcie coś zrobić w tej walce. Ale też chcę jeszcze trochę pożyć.
Awatar użytkownika
Calathal
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 149
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje: Wędrowiec , Łowca , Zwiadowca
Kontakt:

Post autor: Calathal »

Chciał zaatakować. Naprawdę. Tylko, że był świadom tego, że sam nie da rady. Nie czuł się z tym źle, jedynie chyba chciał już jak najszybciej pozbyć się zagrożenia, które stwarzała Bestia. Nie był niepokonany, dlatego zdawał sobie sprawę z tego, że napotka czasem kogoś lub coś, czego samodzielnie się nie pozbędzie. Właśnie teraz obserwował ten „raz”, który przybrał postać wielkiego, napompowanego czymś magicznym niedźwiedzia, który był w szale. Tyle dobrze, że stworzenie to zdawało się bardziej być zajęte sobą i odniesionymi ranami, niż uważnym rozglądaniem się i wyczuwaniem zagrożenia. Cal nie zdziwiłby się, gdyby wtedy niedźwiedziowi udało się go jakoś wyczuć. Pytanie tylko, co to magiczne zwierzę by wtedy zrobiło? Zaatakowałby go, gdyby wyczuł tylko jego zapach i „wykorzystał okazję”, aby pozbyć się jednego z zagrożeń? Czy może wstałby i zaczął uciekać gdzieś dalej? Tego się nie dowie. Nie, żeby chciał! Po prostu stworzenie, z którym walczyli, nie było zwyczajnym niedźwiedziem, dlatego taka ciekawość względem jego zachowań była normalna… Prawda? Calathal uważał, że tak, a z racji tego, że i tak nikogo o to nie zapyta, to uznał, że ma rację. Rozmyślania te przerwał bardzo cichy szelest w pobliżu jego kryjówki. Wiedział, że to pozostali. W końcu do niego dołączyli.

         – Wybrałaś już sobie jakieś konkretne? - zapytał, całkowicie poważnie. Ona o wiele lepiej znała swoje możliwości, umiejętności i upodobania. Na pewno najlepiej będzie wiedziała, z którego drzewa będzie jej się najlepiej strzelało i, z którego jednocześnie będzie miała największe pole widzenia.
         – Rozstawcie się wokół miejsca, w którym odpoczywa. Ranni tak, żeby w razie czego mogli bezpiecznie ukryć się nawet za drzewem, pozostali tak, żeby się nie grupować. Jeśli Bestia będzie chciała zaatakować, spróbuję ściągnąć ją na siebie – wyjawił im dość prosty i łatwy w realizacji plan. Nie potrzebowali niczego innego, nie był im tu potrzebny skomplikowany plan składający się w kilku stopni, z czego każdy rozłożony byłby na kilkanaście szczegółowych kroków. Wystarczy, że spróbują otoczyć to miejsce i strzelać z każdej strony. To powinno zdezorientować i tak ranne już stworzenie, a jeśli przy okazji się zdenerwuje i wpadnie w szał, to zaatakuje osobę, którą będzie widziało. W tym przypadku będzie to on sam.
Myśliwi pokiwali głowami i zaczęli rozpraszać się, szli trochę wolno, ale to wyłącznie dlatego, że musieli się skradać, aby nie wzbudzić podejrzeń niedźwiedzia, na którego chcą się zaczaić. Został sam z Eilys.
         – Prowadź, pomogę ci wejść na to drzewo – odparł tylko. Powoli zbliżali się do Bestii, bardzo powoli. A gdy już znaleźli się pod tym konkretnym drzewem, Cal ustawił się do niego plecami tak, że opierał się nimi o pień rośliny. Następnie splótł ze sobą palce obu dłoni i stworzył z nich „schodek”, na którym elfka będzie mogła oprzeć stopę. Zaparł się bardziej i dopiero wtedy kiwnął w jej stronę głową, gotów na niesienie pomocy, o którą go wcześniej poprosiła. Gdy poczuł, jak podeszwa jej buta spotyka się z powierzchnią jego rękawic, podniósł obie ręce – a razem z tym schodek z dłoni – aby nadać jej dodatkową prędkość, żeby łatwiej mogła dostać się tam, gdzie chciała. Po tym spojrzał w górę, aby upewnić się, że wszystko się udało. Dopiero po tym sam zaczął przygotowywać się na starcie, a raczej jego kontynuację albo drugą fazę, z Bestią. Zdjął łuk z pleców, naciągnął cięciwę i zdjął kołczan, który trzymał teraz w dłoni. Wybrał sobie dogodne miejsce – na ziemi, obok jednego z drzew, o które oparł kołczan. Dzięki temu zyska szybszy dostęp do znajdujących się w nim czarnych strzał. Wyciągnął zeń jeden pocisk, nałożył go na cięciwę i napiął ją. Wypuścił go po chwili, a strzała przemknęła przez powietrza i od razu wbiła się w bok Bestii. Było to nie tylko rozpoczęcie walki, lecz także sygnał do tego, aby pozostali również zaczęli strzelać. Niedźwiedź, oczywiście, spojrzał w jego stronę – ale właśnie o to chodziło. Zaczął wstawać, gdy kolejne strzały wbijały się w jego ciało, ale zdawał się tym nie przejmować, przynajmniej nie tak bardzo, jak powinien. Jego wzrok, pełen agresji, nienawiści i żądzy mordu, skupił się na osobie, która oddała pierwszy strzał. Na ubranym w czernie białowłosym elfie. Na Calathalu.

Głośny ryk rozdarł powietrze.
Brzmiał, jakby z pyska jednego niedźwiedzia nagle i jednocześnie wydobyło się kilka ryków, które zsynchronizowały się ze sobą i zabrzmiały jednocześnie, tworząc coś, co brzmiało o wiele głośniej, o wiele dziczej i o wiele… niebezpieczniej. Zwiastował śmierć, która nadejdzie, jeżeli nie pozbędzie się potwora, z którego gardła się on wydobył. Następna strzała z łuku Cala ruszyła w swą krótką podróż w tym samym momencie, w którym Bestia wybrała walkę. Trafiła ją w przednią łapę, jednak uderzenie serca później ta sama łapa wprawiona była już w ruch, tak jak całe ciało wielkiego niedźwiedzia, gdy ten szarżował w stronę elfa. Kolejna przecięła powietrze i pokonała krótki dystans między nim i wzmocnionym magią stworzeniem, gdy to było w połowie drogi do Calathala. I była ona ostatnia, bo lodowy elf nie zdążył wypuścić następnej. Uskoczył od razu, ale możliwe, że zrobił to krótką chwilę za późno albo niedźwiedź miał większy zasięg łap, niż Cal przypuszczał. Dlatego, gdy machnął on łapą na odlew, siła pełnego uderzenia go nie trafiła – został trafiony częściowo, ale to i tak wystarczyło, aby odrzucić go w bok. Wystarczyło, żeby elf przeleciał kilkanaście kroków w bok i dość mocno zderzył się z drzewem. Na szczęście nie stracił przytomności w powietrzu, dzięki temu mógł przy pomocy magii stworzyć „bańkę” z powietrza, która nie tylko wyhamowała nieco jego ciało, lecz także zamortyzowała zderzenie z drzewem. Nadal je poczuł, oj i to bardzo, ale przynajmniej nie uszkodził sobie pleców, ani żeber, ani innych kości. Na pewno będzie miał siniaki i będzie bolało, ale lepsze to niż złamane żebra i przebite płuca lub w ogóle uszkodzony kręgosłup i możliwość kalectwa. Niemniej jednak, osunął się po pniu drzewa, jakby rzeczywiście stracił przytomność. Na chwilę zrobiło mu się nawet ciemno przed oczami… ale żył. Żył i był przytomny, choć na krótką chwilę – w której będzie musiał wstać, pozbierać się i ponownie przygotować do walki – będzie musiał zostawić starcie z Bestią myśliwym i Eilys.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Daleka Północ”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości