RubidiaEviva l'arte!

Miasto słynące głównie z ogromnego portu handlu dalekomorskieg. To tutejsze stocznie bujdą statki handlowe dla całego wybrzeża. Miasto rybaków i hodowli wszelkiego rodzaju stworzeń morskich.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Resztę dnia spędził bardzo miło, przyjemnie i, co najważniejsze, po swojemu. Udało mu się zwiedzić resztę dzielnic, które na ten moment go interesowały, czyli te na samym skraju miasta, należące do ludzi majętnych, niekoniecznie o szlachetnych sercach. Niemniej, Rufouse przybył do Rubidii właśnie na prośbę jednej z takich osób, mieszkającej właśnie w jednej z takich dzielnic. Czarodziej lubił wiedzieć o wiele wcześniej, z kim przychodzi mu się spotykać, zatem zdołał wyszukać wszelkie potrzebne informacje à propos interesanta. Lub raczej interesantki. Kilka dni przed jego wyjazdem nad Ocean Jadeitów, dostarczono mu słodko pachnący list, na którym ładnym i fikuśnym pismem wypisano nazwisko czarodzieja. Miał pewne podejrzenia co do tożsamości nadawcy, ale dopiero po otwarciu koperty bez żalu mógł stwierdzić, że intuicja go nie myliła – pismo należało do jego dawnej znajomej, madame Eleanore Adireux, znamienitej ekonomistki i administratorki rubidijskich przedsiębiorczości maści przeróżnej. Jako że madame nie dysponowała magicznymi zdolnościami, nie mogła samodzielnie uporać się z trapiącym ją problemem. Rufouse'owi niesamowicie schlebiało, że pomimo posiadania takich wpływów i możliwości, by wezwać maga z okolicy, madame odezwała się właśnie do niego, uznając go za najlepsze z rozwiązań. Nie zamierzał polemizować, zgadzał się z nią bezsprzecznie – nie było lepszego rozwiązania. Eleanore podkreśliła, że naturę problemu wyjaśni, gdy już spotkają się w cztery oczy, by nie ryzykować wypłynięcia informacji, które wypłynąć nie powinny.
        Zmierzał zatem niespiesznym, wdzięcznym krokiem ku rezydencji madame Arideux, podziwiając tropikalny kunszt artystyczny rubidijskiej architektury. Bogato zdobione, przesycone przepychem pałacyki uderzały w duszę Rufouse'a z taką siłą, że na chwilę wręcz zabrakło mu tchu. Kochał kiczowate i nad wyraz wypacykowane domostwa pełne egzotycznej roślinności, antycznych rzeźb, rustykalnych mebli i kryształowych żyrandoli, więc czuł się w tej okolicy jak złota rybka w akwarium. Czarodziej był rasowym pieskiem salonowym, który gdyby posiadał nieco inną naturę, nie opuszczałby swojego majętnego siedliszcza, pławiąc się w tym kiczu i bogactwie. Oraz we własnym ego.
        Rezydencja madame Arideux nie wyróżniała się spośród reszty efekciarskich rezydencji – była równie wielka, równie luksusowa i równie estetyczna. Jednym słowem, cieszyła oko czarodzieja. Jako że madame nie przepadała za swoją służbą - lub jakąkolwiek inną - osobiście witała gości i ich obsługiwała, jak przystało na pewną siebie panią domu. Rufouse nie czekał zatem długo przed zdobioną roślinnym ornamentem żelazną bramą, bo ledwie zdołał do niej podejść, a już stała przed nim otworem.
        Eleanore Arideux była kobietą nader elegancką i urodziwą, a miała już dobre ponad sześćdziesiąt lat. Rufouse nie potrafił wyjść z podziwu i zafascynowania tym, jak ta podstarzała arystokratka świetnie się trzymała. W dodatku - miała niezawodny styl, iście niearystokratyczny: siwe długie włosy opadały kaskadą na jej ramiona, szyję zakrywał skromny żabocik w beżowym kolorze na tle karminowej koszuli o bufiastych rękawach. Nie nosiła sukien, nienawidziła ich, dlatego jej szczupłe nogi okalały lniane spodnie. Rufouse uwielbiał łamanie wszelkich konwenansów, a w szczególności w wykonaniu osób z wyższych sfer, po których trudno się spodziewać tak niewyszukanych buntów przeciw tradycji. Choć czarodziej tradycję szanował, nierzadko dochodził do wniosku, że powinna ona już dawno odejść w zapomnienie. Ale to temat na inny dzień.
        — Rufouse, mój cudzie! — zaszczebiotała kobiecina, ściskając czule czarodzieja. — Jakże się cieszę, jakże się cieszę!
        Odwzajemnił nieśmiało uścisk, po czym odsunął się i skinął głową z szacunkiem i wypracowanym przez lata wdziękiem.
        — Madame — rzekł i uśmiechnął się zalotnie.
        — Ach, jak zawsze szarmancki. Chodź, chodź, nie będziemy przecież tu stać jak przekupki. Właśnie wczoraj wino w prezencie dostałam od Arianny, wiesz, której. Za mąż wyszła, dzieciaka ma. Brzydkie toto, ale cóż poradzisz, no, nie poradzisz. Chodź, chodź.
        Eleanore Arideux była niesamowitą plotkarą. Plotkowanie zajmowało jedną trzecią jej życia. Kolejną jedną trzecią zajmowała jej obserwacja znajomych, a ostatnią jedną trzecią robienie biznesów. Czarodziej nie nudził się w jej towarzystwie - odstawała od powielanej od pokoleń koncepcji bajecznie bogatej arystokratki, lubującej się w balach i towarzystwie. Mieszkała sama, dokarmiała bezdomne koty i wspierała rubidijskie schroniska dla zwierząt. Sama dbała o swój ogród, sama sprzątała, gotowała... I miała czas na zarabianie fortuny. Bardziej zaimponować czarodziejowi nie mogła.
Weszli do środka i od razu skierowali się do jasno oświetlonego salonu, w którym wszystko stało równo, było proporcjonalne i poukładane idealnie, co do kąta. Na szklanym stoliku stał talerz pełen ciasteczek. Rufouse pozwolił sobie na wtopienie się w miękki i wygodny fotel, a za wyraźną zgodą madame sięgnął po ciasteczko z marmoladą.
        — Rufouse, mój drogi — odezwała się po chwili kobieta, siadając w drugim fotelu. — Cieszę się ogromnie, że mogę cię zobaczyć po tylu latach. Ile to już? Osiem?
        — Dziesięć — sprecyzował czarodziej.
        — Ach, no widzisz, skleroza nie boli. Chciałabym porozmawiać o starych dobrych czasach, ale, niestety, czas nagli, bo sprawa jest wagi państwowej.
        — Wyobrażam sobie — powiedział bez cienia szydery. — Nie mam co do tego wątpliwości, sądząc po treści listu. Słucham zatem. O co chodzi?
        — Widzisz, dwa lata temu przejęłam po kuzynie, niech mu ziemia lekką będzie, stanowisko dyrektora banku w Rubidii. To jedna z najbardziej zaufanych placówek w całej Środkowej Alarani, nie dajemy klientom powodów do przenoszenia rachunków do innych banków. Tylko, widzisz, ażeby banki działały, potrzebne są pieniądze. Ażeby były pieniądze, potrzebny jest transport. Do transportu potrzebne są drogi, a tak się składa, że na jednym z głównych traktów jest kałuża.
        — I ta kałuża sprawia problemy, jak mniemam? — domyślił się czarodziej.
        — Dobrze mniemasz, mój drogi. Świadkowie twierdzą, że jest zaczarowana, że bez dna. Ja tam w takie bajki nie wierzę, ale coraz więcej moich pracowników narzeka na tę kałużę. Że całe wozy z pieniędzmi połyka! Niesłychane, powiem tobie, mój drogi. W końcu przyjrzałam się sprawie nieco bliżej. I wiesz co? Faktycznie. Z początku myślałam, że za słabą ochronę mamy, ale nie. W okolicy Rubidii nie ma bandytów, rzezimieszków ani innych złodziei. Wierz mi, sama się upewniłam.
        — Wierzę, madame, wierzę. Będę się musiał więc przyjrzeć tej tajemniczej kałuży. Wygląda mi to na zaklęcie teleportacyjne, ale nie będę pewien, dopóki osobiście tego nie sprawdzę. Czy jest ktoś, kto byłby mi w stanie opowiedzieć wszystko od początku do końca, jak wyglądało „połykanie” wozów przez tę kałużę?
        — Owszem, strażnik karawany. Krząta się zapewne po siedzibie banku, niemal nigdy nie wraca do domu. Jak mu było... — zastanowiła się na głos, marszcząc brwi. — Ach, tak. Niels, czy jakoś tak. Taki wysoki, z brodą jak u drwala. Chyba jedyny człowiek, który w tym mieście nie odwiedza balwierza.
        — Rozbój w biały dzień — zażartował czarodziej, sięgając po kolejne ciasteczko.
        Udało im się jeszcze poplotkować przy winie, zanim Rufouse musiał wyjść. Miło porozmawiać o czymś więcej, niż tylko o problemach bogatych ludzi, dlatego dowiedział się dużo o problemach biednych ludzi. Cóż, taka kolej rzeczy.

        Następnego dnia wstał nie wcześniej jak w południe. Odpowiednia pielęgnacja wymaga odpowiedniej ilości snu, a sen to jeden z lepszych zabiegów pielęgnacyjnych wszech czasów, dlatego nie odmawiał sobie tej drobnej przyjemności. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi. Był bogaty i nie musiał się o nic martwić. A zwłaszcza o czas. Przygotował się więc do wyjścia na miasto. Puder, nieco różu, by podkreślić kości policzkowe, krem do rąk, olejek do włosów i wiele, wiele innych. Zainspirowany stylem madame Arideux, przywdział burgundową koszulę o bufiastych rękawach i srebrnych guzikach, zaś szyję przyozdobił żabocikiem w kolorze hebany z wszytym weń rubinem. Na ramiona założył jeszcze czarną kamizelę dla podkreślenia sylwetki.
        Wiktor po opuszczeniu tawerny poprzedniego dnia, raczył się obrazić na czarodzieja i do tej pory latał po mieście bez wyraźnego celu. Lecz gdy Rufouse wyszedł z zajadu, ptaszysko zaraz zjawiło się znikąd z donośnym skrzekiem i wylądowało na jego ramieniu, nie siląc się nawet na jakiekolwiek wyjaśnienia. Czarodziej uszanował decyzję maie i we dwóch ruszyli w znane im już miejsce.
        Widok młodego trytona, który przebijał się przez tłum ku nim, wywołał na ustach czarodzieja delikatny, może nawet dwuznaczny, uśmieszek.
        — Dzień dobry — odparł wyrafinowanie na entuzjastyczne powitanie kelnera. Oczy zabłysły mu drapieżnie na wspomnienie o „przypadkowym” zapomnieniu wina z tawerny.
        Miło było zobaczyć ten cud natury ponownie, i to jeszcze w tak dobrym humorze. Rufouse lubił sprawiać ludziom przyjemność, a jeszcze bardziej lubił, gdy sama jego obecność poprawiała im nastrój. Zapatrzył się na turkus włosów Momo, podziwiając to arcydzieło. Że też był to jego naturalny kolor, niezmieniony przez odczynniki alchemiczne! Fascynujące!
        — Dziękuję, chętnie się napiję. I coś zjem. Macie jeszcze te krewetki? Były wybitne.
        Gdy udało mu się zająć stolik pod pergolą, zagadnął do Momo:
        — Jak minął ci wczorajszy dzień? Mam nadzieję, że jednocześnie spokojnie i... przychodowo.
        Uśmiechnął się nieznacznie i jakby nigdy nic wziął do ręki kartę dań, by poudawać, że zastanawia się nad innym jedzeniem poza krewetkami.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo nie starał się nawet być dyskretny, gdy przyglądał się czarodziejowi. Jego ubranie robiło wrażenie – było eleganckie i przez intensywne kolory jednocześnie wyzywające. Serath wyglądał w nim jednak nieprzyzwoicie wręcz dobrze – po prostu podkreślało wszystkie jego atuty, z alabastrową cerą i płomiennymi włosami na czele. Wyróżniał się wśród tłumu nie tylko elegancją, ale też tym, że to ubranie trochę nie pasowało do warunków. Wystarczyło spojrzeć na stojącego przed nim trytona, który miał na sobie płócienne spodnie i podkoszulek odsłaniający ciemne ramiona. Było gorąco, każdy dążył do tego, by być jak najlżej i najjaśniej ubrany, a tymczasem wśród tłumu przechadzał się mag o alabastrowej cerze, ubrany w czerwień i czerń, a na dodatek zapięty pod szyję. Naprawdę było mu tak wygodnie? Mniejsza z tym – najważniejsze, że znowu się pojawił, by umilić Momo dzień.
        - Nawet jakby nie było to bym się o nie dla pana postarał – zapewnił tryton z miłym, profesjonalnym uśmiechem. Czy był w stanie faktycznie załatwić dla swojego ulubionego klienta danie, które aż tak mu posmakowało, ale wypadło już z jadłospisu? Jasne, że tak. Bezczelnie zerwałby się na chwilę z pracy i pobiegł na targ, by kupić kilka porcji surowych krewetek, których przygotowanie było już naprawdę drobnostką. Może zysk – ten dosłowny – miałby z tego minimalny, ale sympatia również się liczyła. Dobre opinie przysparzały wszak klientów tawernie, a kelnerowi gwarantowały większe napiwki – same plusy.
        Momo wprowadził czarodzieja między stoliki i wybrał dla niego miejsce, z którego roztaczał się ładny (najładniejszy!) widok na portowe uliczki. Zakrzątnął się wokół swojego gościa, przez chwilę skupiony bardziej na pracy niż zabawianiu go. Ognistowłosy mag jakby tylko czekał na to aż tryton spuści gardę i będzie mógł go zaskoczyć swoim pytaniem, a raczej tą sugestią, która padła później. Momo zaraz spojrzał na czarodzieja, ale ten był już skupiony na czym innym i nie patrzył na niego. Chwilę wahał się czy powinien w takim razie zagajać temat, ale uznał, że wymagała tego pewna przyzwoitość.
        - Hah, czyli ten napiwek to nie był przypadek? – zapytał wbrew pozorom lekkim tonem, bo już w głębi ducha znał odpowiedź. – Będę szczery, nie tknąłem go. Kwota była tak duża, że obawiałem się, że to być może pomyłka. Trochę już kelneruję, ale z taką szczodrością jeszcze nigdy się nie spotkałem – wyjaśnił, patrząc na czarodzieja tak, jakby to był komplement. Ostatni raz przeciągnął szmatką po ścieranym stole i wyprostował się, zatykając ściereczkę za pasek spodni w wypracowanym odruchu.
        - Najmocniej przepraszam, że mogłem pana podejrzewać o roztrzepanie - przeprosił… Ale wcale nie, bo nie przeprasza się z takim uśmiechem na ustach. - I bardzo dziękuję za tak wielkie wyrazy uznania, naprawdę nie zasłużyłem na tak hojny gest.
        Momo skłonił się całkiem elegancko przed magiem, po czym ze stołu obok zgarnął swoją tacę i jak zawsze oparł ją o biodro.
        - Czyli krewetki, przeprosinowe wino i czymś jeszcze mogę służyć? - upewnił się.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Czarodziej uśmiechnął się z rozbawieniem i pogładził kruka po piórach wierzchem dłoni.
        — Mój drogi, zapewniam cię, że ja niczego nie robię po prostu, a tym bardziej przypadkiem — odparł tajemniczo, a oczy mu zabłysły drapieżnie. — A poza tym nigdy nie miałeś okazji obsługiwać mnie.
        Pewność siebie emanowała z niego tak gęsto, że można było ją kroić niczym najdelikatniejszy twaróg. Założył nogę na nogę, a mówiąc, gestykulował jedynie eleganckimi ruchami nadgarstka. Nietrudno było się domyślić, że był w znakomitym humorze. I tym humorem zamierzał się podzielić.
        Później.
        Usłyszawszy kolejne słowa trytona, nie omieszkał zlustrować go krytycznym spojrzeniem spod rudych, równiusieńkich brwi. Złoto jego oczu w czerwonej poświacie spływającej z nasączonego słońcem czerwonego wina nabrało wręcz rubinowego odcieniu, kontrastującego z jego porcelanową cerą.
        — Bardzo jesteś skromny, ale nie ma tu za co przepraszać, a tym bardziej czego wybaczać — rzekł poważnym tonem i poprawił mankiet koszuli.
        Rubin w żabociku rozproszył promienie po ścianie tawerny, nadając tarasowi jeszcze więcej uroku. Aż kilka głów obróciło się w stronę właściciela kamienia. Rufouse musiał zapiąć jeden niesforny srebrny guziczek, który raczył wysunąć się po cichu z przeznaczonego mu miejsca; czarodziej udawał, że nie widzi podziwu wymalowanego na twarzach innych klientów. Dał jednak urosnąć swojemu ego — lubił, gdy go podziwiano.
        Kiedy Momo zaproponował swoje usługi, czarodziej skierował na niego wzrok, skinął głową i uśmiechnął się kokieteryjnie.
        — Swoim towarzystwem — odparł, nie siląc się na dyskrecję. — Zdaję sobie sprawę, że masz dużo pracy. Dlatego, gdy ją zakończysz, zapraszam cię na wystawę dzieł najwybitniejszego malarza po tej stronie Alarani. Dziś wieczorem, na głównym placu. Podobno na poczęstunku będą podawać pieczone małże. Nie można przegapić takiej okazji.
        Ktoś, kto nie znał Rufouse'a mógłby pomyśleć, że działa lekkomyślnie i wbrew wszelkim zasadom savoir-vivre. Otóż nie. Rufouse byłby ostatnią osobą, która pokusiłaby się o złamanie tych zasad. Jego intencje natomiast stanowiły już osobny margines. Ton czarodzieja brzmiał miło i zachęcająco, acz gdyby się wsłuchać bardziej, doszłoby się do wniosku, że jest to propozycja nie do odrzucenia.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo uśmiechnął się i wykonał gest jakby oddawał czarodziejowi honory - fakt, nigdy go nie obsługiwał. I nawet gdy sam był bogaty i obracał się w towarzystwie bogaczy, nie spotkał się z taką hojnością. U normalnej osoby w tym momencie zaświeciłaby się ostrzegawcza lampka w głowie, ale tryton nigdy nie należał do rozważnych.
        - No tak - zgodził się ze swoim wyjątkowym gościem. - I prawdę powiedziawszy nawet kogoś zbliżonego do pana - dodał zaraz. Widać było, że gdy tylko uświadomił sobie jak hojnie został wynagrodzony i że to wcale nie była pomyłka, zaczął się cieszyć. Pewnie w myślach już kombinował na co przepuści ten hojny napiwek. I pewnie niejeden by się uśmiał wiedząc, że pierwsza na liście była dobra, świeża wołowina. Dla kotów, bo przecież, że nie dla niego! Ależ jego podopieczni będą mieli tego wieczoru kolację, hoho!
        - Może jest, a może nie ma, ale miłym można być zawsze, czyż nie? - zripostował natychmiast tę lekką naganę ze strony czarodzieja. A co, mógł troszkę dyskutować, bo w sumie nie mówił niczego obraźliwego. Liczył, że jeśli będzie wydawał się Rufouse’owi interesujący to tego dnia również zasłuży sobie na porządny napiwek. No i przede wszystkim na jego sympatię. Może da się namówić na jakiś wspólnie spędzony wieczór…
        Momencik, co? Momo aż szeroko otworzył oczy, gdy usłyszał, że może służyć “swoim towarzystwem”. Z konsternacją poprawił włosy, gdy czarodziej tłumaczył, że nie chodzi tylko o to, aby teraz posiedzieli razem, a zaprasza go wręcz na jakiś wernisaż! Tryton nie słyszał o takiej wystawie, ale w sumie nie dziwiło go to - był święcie przekonany, że skoro ten ognistowłosy elegant interesował się tą wystawą, takie skromnego kelnera na pewno by tam nie wpuszczono. Nawet po to, by podawał drinki gościom!
        Co jednak myślał o tym zaproszeniu Momo? Chciał, bardzo chciał iść! Nie umiał, a zresztą nawet nie próbował tego ukryć. To rodziło jednak pewne problemy. Najważniejszy z nich…
        - Och, to bardzo miłe z pana strony, aż nie sposób odmówić - zaczął tryton wyraźnie zadowolonym tonem. - Tylko… - W jego głosie pojawiła się pewna nuta niepewności. - W takim stroju z pewnością nie wpuszczą mnie na wystawę, a bardzo nie chciałbym wprawić pana w zakłopotanie - wyjaśnił, dobitnie pociągając za brzeg swojego podkoszulka. Zaraz go wygładził i uśmiechnął się przepraszająco do Rufouse’a.
        - Ale może pora, bym coś sobie sprawił - zauważył zaraz, patrząc na czarodzieja bystro. - Kończę gdy tylko skończy się pora obiadowa… Może miałby pan czas by pomóc mi w wyborze czegoś stosownego? Trochę wypadłem z obiegu jeśli chodzi o modę - usprawiedliwił się z rozbrajającym uśmiechem.
Awatar użytkownika
Rufouse
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Arystokrata , Mag , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Rufouse »

        Czarodziej lubił uszczęśliwiać innych, niekiedy wręcz rozpieszczać, dlatego czuł niemałą satysfakcję, widząc radość, jaka nagle urosła w trytonie. Chłopak nie musiał się nawet uśmiechać, by Rufouse mógł to dostrzec jego zadowolenie. Doskonale znał się na ludziach, prawie nigdy się co do nich nie mylił, nie dziwota więc, że małe, podświadome przekupstwo, lub jak on to wolał nazywać - pomoc materialna - zadziałały śpiewająco, na wysokim C.
        Uniósł triumfalnie kącik ust.
        - Warto być miłym, zgadza się - przytaknął kelnerowi, z szacunkiem skinąwszy głową. Bardzo go kusiło, by dodać coś o korzyściach z tego płynących, ale już zachował tę uwagę dla siebie. Nie chciał być nieelegancki.
        Rufouse nie potrafił nacieszyć oczu magicznymi włosami Momo. Były dla niego niczym błyskotka dla sroki, przyciągały jego spojrzenie z każdego miejsca, do którego by się nie udały, będąc częścią tak fascynującej istoty. Nie umiał wyjść ze szczerego podziwu. Aż nieprofesjonalnie zapatrzył się rozmarzonym wzrokiem na te bajeczne loki.
        Dopiero odpowiedź trytona wyrwała go z zamyślenia. Usiadł więc wygodnie, wyraźnie rozluźniony i pewien swego, acz nie rozsiadł się jak prostak w karczmie. Nie, nie, zachowujmy się należycie.
        - Cudownie to słyszeć. Przyznam, że obawiałem się odmowy - skłamał, a przyszło mu to lekko i bezproblemowo. - Już się bałem, że przyjdzie mi pójść tam w towarzystwie niezbyt interesujących arystokratów. - Mrugnął do Momo nieco zalotnie.
        Na wieść o braku dostępu trytona do aktualnej mody natychmiast spojrzał pytająco na kelnera, a jego oczy zabłysły dziko, gdy padł na nie odbity refleks rubinu. To był ten element wszelkich znajomości, który Rufouse hołubił sobie i pielęgnował, gdy tylko nadarzyła się jakakolwiek najmniejsza ku temu okazja. Będąc na bieżąco ze wszystkimi nowinkami prosto z pracowni krawieckich i bezpośrednio od projektantów, mógł uchodzić za guru mody. Sztuką nie było dobranie odpowiednich ubrań, a odpowiednich dodatków podkreślających figurę, styl, pochodzenie i charakter danej osoby. Czarodziej nigdy nie stronił od pomagania innym i teraz również nie zamierzał tego uczynić.
        - Czasu mam aż w nadmiarze - odparł kokieteryjnie z delikatnym uśmiechem. - Szczegóły możemy ustalić nieco później, nie chcę powstrzymywać cię od pracy.
        Przeczesał dłonią włosy, w blasku promieni słońca błysnął wtopiony w sygnet granat, Kal'tae zaskrzeczał donośnie, podrywając się ciężko w powietrze. Niemalże byłby zdmuchnął ze stolika stojak z serwetkami, na szczęście Rufouse w porę wszystko uratował. Oczywiście, jednym skinieniem ręki.
        - Pozwolisz, Momo, że po drodze na wystawę odwiedzimy jeszcze bank. Mam tam pewną sprawę do załatwienia.

        Umówili się późnym popołudniem co prawda przed zajazdem, w którym tymczasowo pomieszkiwał czarodziej, lecz on sam był tak podekscytowany, że nie był w stanie poczekać. Zjawił się więc przed tawerną, odziany w butelkowozieloną koszulę ze srebrnymi guzikami, z czarnym żabotem pod szyją ze wszytym weń szmaragdem. Kamizelkę miał czarną, ale zupełnie inną od tamtej, którą miał na sobie w południe. Ta miała dwie kieszenie zamiast jednej.
        Jak na arystokratę przystało, cierpliwie czekając, Rufouse splótł ręce za plecami, gdyż wkładanie ich do kieszeni nie było zbyt wytworne. Kal'tae zmierzwił piórka, siedząc u czarodzieja na ramieniu. Słońce jeszcze wisiało uparcie nad linią horyzontu, rzucając na miasto pomarańczowy blask.
        - Nie musieliśmy tak wcześnie wychodzić - burknął kruk.
        - Jestem przezorny - odparł chłodno czarodziej, przypatrując się resztce klientów na tarasie.
        - Mieliśmy zająć się zleceniem, a nie uganiać się za jakimś pierwszym lepszym trytonem - narzekało ptaszysko miękkim głosem maie.
        - Ech, nie znasz się na sztuce, Kal'tae, więc nie wypowiadaj się na jej temat.
Awatar użytkownika
Momo
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje: Inna , Alchemik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Momo »

        Momo uśmiechnął się subtelnie, jakby w porę powstrzymał się przed śmiałą odpowiedzią „co ty, głupstwa opowiadasz”. Jakże miałby nie przyjąć takiego zaproszenia? Możliwości spędzenia czasu wśród wyższych sfer?
        - Odmowa zaproszeniu z pana strony byłaby głupotą – oświadczył śmiało, po czym szeroko się uśmiechnął na wieść, że idzie tam trochę w kategoriach atrakcji. Dobrze, nie miał z tym problemu, wręcz przeciwnie: pasowało mu to, bo miał w tym doświadczenie. Całe lata robił za dodatek do czyjejś kreacji. No i właśnie, jeśli o kreację chodzi… Dobrze, że czarodziej zgodził się mu towarzyszyć w zakupach, bo po takim czasie poza głównym nurtem na pewno straciłby pół dnia, by w ogóle rozeznać się w sytuacji - pomoc Rufouse’a na pewno będzie nieoceniona.
        - Oczywiście, nie śmiem nic narzucać, skoro już i tak zajmuję pański czas - zapewnił tryton na wieść, że przyjdzie im jeszcze odwiedzić bank, po czym skłonił się lekko i wrócił do pracy.

        Stwierdzenie, że Momo aż do końca swojej zmiany myślał o zbliżającym się spotkaniu z wytwornym czarodziejem byłoby sporym nadużyciem – w rzeczywistości szybko przestał o tym myśleć pod natłokiem obowiązków. Niemniej na pewno nie zapomniał – czasami, gdy akurat miał chwilę oddechu, zaraz przypominał sobie o wspólnym wyjściu na wystawę, co wywoływało w nim wiele silnych uczuć. Z jednej strony ekscytacji – dawno nie kręcił się w tak doborowym towarzystwie i skrycie liczył, że być może znowu uda mu się w nie wkręcić tak jak kiedyś na wyspach, po prostu pięknie wyglądając i roztaczając swój czar na bogate, samotne damy… Później jednak zaraz sprowadzał się do parteru – ostatni raz nie skończyło się to do końca dobrze. Poza tym pójdzie na miejsce z Rufousem – to również wywoływało w nim skrajne emocje, bo z jednej strony ten mężczyzna był wszystkim, do czego Momo miał taką słabość, a z drugiej… Bez urazy: był mężczyzną. To trochę ograniczało możliwości rozwoju tej znajomości.
        Pod koniec pracy tryton wyszedł minimalnie wcześniej niż zwykle – nie musiał zostawać by pomóc w sprzątaniu, bo tego dnia tawerna działała trochę dłużej tylko w okrojonym składzie, a właściciele już wiedzieli, że był umówiony – oczywiście, że się pochwalił. A że oni – jak zresztą większość – traktowali swojego kelnera trochę jak maskotkę, pozwalali mu czasami na pewne odstępstwa, takie jak wyjście wcześniej, trochę w ramach nagrody za dobre sprawowanie i skuteczne czarowanie gości.
        Wychodząc z tawerny Momo był bardzo z siebie zadowolony – miał dość czasu, by jeszcze doprowadzić się do porządku, aby zrobić lepsze wrażenie (nie by miał wielkie pole do popisu) i może trochę pomoczyć się w wodzie, aby móc więcej czasu spędzić w towarzystwie Rufouse’a. Wszystkie plany wzięły jednak w łeb, gdy tylko tryton wyszedł na ulicę i zaraz dojrzał pewną znajomą postać, wyróżniającą się elegancją i płomiennorudymi włosami.
        - Pan Serath? – Kelner nie ukrywał zaskoczenia. – Tutaj? Myślałem… Ach, przepraszam, pewnie coś pokręciłem – zrobił szybki unik, uznając, że to on źle zapamiętał miejsce spotkania i zaraz przechodząc nad tym do porządku dziennego, bo przecież nic się nie stało. – Mam nadzieję, że nie czeka pan długo? Pięknie pan wygląda – dodał z wyraźnym podziwem, po krótkiej pauzie, którą poświęcił na przyjrzenie się czarodziejowi. Naprawdę był pod wrażeniem jego ubrania, było świetnie skrojone, z dobrego materiału, a wszystko było świetnie dopasowane nie dość, że do niego to jeszcze do siebie nawzajem. No i to połączenie zieleni z jego ognistymi włosami… wiedział jak zrobić wrażenie i był tak cholernie elegancki!
        - Może więc najpierw obowiązki, a później przyjemność? - zaproponował kelner, wracając do meritum sprawy. - Bank? - podsunął, jakby ktokolwiek miał wątpliwości. Nie prowadził jednak, z jednej prostej przyczyny: choć znał miasto, nie wiedział w sumie o który bank może chodzić, a było ich w Rubidii kilka.
        Rufouse bez oporów podał adres, pod który mieli się udać - na szczęście było to nie dość, że blisko, to jeszcze po drodze na targ, gdzie Momo chciał poszukać czegoś dla siebie. Nie zdążyli nawet specjalnie zacząć rozmowy, gdy stanęli na progu eleganckiego budynku z fasadą z białego marmuru.
        - Poczekam na zewnątrz - zasugerował tryton, by nie krępować czarodzieja swoją obecnością - w końcu chodziło pieniądze, a to zawsze drażliwy temat. A poza tym sam kelner niespecjalnie dobrze czułby się w tym miejscu wyglądając jak wygląda. Był przekonany, że straż zaraz uzna go za potencjalnego złodzieja albo kanciarza...
        Momo nie czekał całe szczęście długo, choć gdy tylko dostrzegł Rufouse'a wychodzącego z banku, mina mu zrzedła. Płomiennowłosy czarodziej wyglądał na czymś mocno przejętego. Odnalazł go wzrokiem i zaraz podszedł. Nie wytłumaczył o co chodzi, jedynie powiedział, że musi zajść pewna zmiana w ich planach, że niestety muszą odwołać spotkanie, a on musi pilnie wyjechać. Zapewnił jednak, że przy kolejnej wizycie w mieście z radością ponownie go odwiedzi, więc niech tryton nie myśli zmieniać miejsca pracy. Na koniec zaś podarował mu swoją poszetkę i niemalże uciekł, nie dając Momo więcej czasu niż na rzucenie szybkiego "do zobaczenia!". Oszołomiony tryton jeszcze chwilę stał w miejscu i miął jedwabną chustkę od Rufouse'a w dłoniach. Odruchowo przytknął ją do nosa.
        Czerwona pomarańcza i śliwka, dębowy mech, pod nimi zaś mahoń i kwiaty goździka, chyba liście cynamonu, a w bazie drzewo sandałowe, wanilia i wetyweria...

Ciąg dalszy: Momo
Zablokowany

Wróć do „Rubidia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości