Zajazd Lucy'egoTroje to nie tłok

Powadzony przez wilkołaka i dość popularny już lokal, który zasłynął nie tyle z noclegów co z możliwości zamówienia w nim kawy - rzadkiego w Alaranii przysmaku. Pracują tu i odpoczywają przedstawiciele wielu różnych ras, ze znaczącą przewagą naturian i zmiennokształtnych, którym proponuje się tu wiele udogodnień niespotykanych w typowo ludzkich czy elfich domostwach.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Irinai ledwo zapanował nad swoim ciałem, gdy dosłyszał wyznanie syrenki. On zawsze zwracał na nią uwagę, starał się słyszeć jej słowa… dlatego oddane jego ucho wychwyciło wzmiankę o dziecku.
        Dziewczynka…
        Nie wierzył, że w ogóle to rozważała! Niko to Niko, przyplątał się, więc Lucy już trudno, przygarnął go pod dach - nikt nie łudził się chyba, że razem z syrenką stworzą niepatologiczną, normalną rodzinę! Nawet jeżeli białowłosy był już częścią zajazdowej kompanii, nie mógł być traktowany jak syn Kaikomi! Nie bardziej niż Lilka czy Mina, gdyby Lucy postanowił uczynić je swoimi dziedziczkami. Tak absurdalne to było!
        Może dlatego… może dlatego tylko syrenka w ogóle myślała o dzieciach. Już pomijając, że nie, nie, nie, to był wariacki pomysł! - dawać wilkołakowi młodą duszyczkę do wychowania - może faktycznie skoro Kaikomi była mężatką i miała własny dom, mogła zastanowić się nad przygarnięciem kogoś i wzięciem odpowiedzialności, w nieco inny sposób niż robił to sam Szef. Może faktycznie taki Niko, który w zasadzie potrzebował jej tylko by się z nią zakolegować (uhh!) to nie to na co liczyła… obecnie w zajeździe była niemal najmłodsza, może czuła, że należałoby to zmienić. Sam niebieskooki szarlatan różnicą trzech lat zrównoważyć tego nie mógł, bo choć niektórzy gratulować jej mogli "syna", nikt chyba nie sądził, że ma na niego jakikolwiek większy wpływ (choć niewątpliwie na dobre by mu wyszło). Ale skoro już raz takie porównania rozłożono przed nią, może pobudziło to wyobraźnię młodej pani Szefowej… ale jeżeli jedna jeszcze więź połączy małżeńską dwójkę, to syrenka stracona będzie na zawsze!

        Była jednak mała nadzieja. Nadzieja czarna i zdradliwa, brudna i rozgrzana jak kapiąca smoła, ale dodająca mu siły by stać. Nie pragnął jej sobie uświadamiać, nie śmiałby tego sobie słowami, choćby w myślach życzyć. Ale… co jeśli to ciche życzenie syrenki stanie się rozdziałem między nią a Lucym? Co jeśli on przygarniać potrafił tylko to co sam chciał i co jemu się podobało, a jej prośby nie zamierzał usłuchać? Z pracowników miał korzyść. On sam przecież pracował dla niego i wywiązywał się jak umiał. Każdy był przydatny. A Niko był przynajmniej podobny. Do kogoś takiego wilkołak mógł zapałać przychylnością, mógł uznać nawet za syna. Ale co jeżeli będzie to jego limit? Może nie będzie chciał żadnej przybłędy, nie ważne jak zaprzyjaźniona by nie była z Kaikomi? W końcu nie będzie jego dzieckiem, a jeśli do tego byłaby odpowiednio mała nie byłoby z niej żadnego pożytku.
        Jeżeli Szef w oczach Irinaia miał mieć jakąś wadę to tę jedną właśnie - zawsze dbał o swoje zadowolenie.
        Jak bardzo?

        Przytłoczony niewysłowionym pragnieniem, które podtrzymywało myśli zakrawające na zdradę, poczuł się ciężko i jakoś nerwowo. Zimno mu się zrobiło, choć był odporny na mróz gór i zawieruchy świata - gdy jednak dotarło do niego czego pragnie dla swego wybawcy, jakie rozczarowanie czyha w jego duszy na biedną Kaikomi… wbił wzrok w ziemię, a palce w swe nagie ramię, nie wiedząc już czy jego serce bardziej jest gorące i głupie przez młodzieńcze porywy czy zlodowaciałe w swym wyrachowaniu.
        Naprawdę był tak złą osobą?

        A jednak nie chciał - nie mógł słuchać o tym, jak Kaikomi i Lucy mogą osiąść na stałe przy sobie i przywiązać się do siebie kolejnym obowiązkiem! Ich wspólne szczęście bolało go bardziej niż własne niepowodzenie.
        W tej chwili przynajmniej czuł to z niezwykłą siłą.

❦ ❦ ❦


        Czuł to aż rozpychający się Niko nie przywalił mu łokciem, by zwrócić jego uwagę na niedokończony taborecik pyszniący się jasno na wielkim stole roboczym. Wydawał się nim szczerze zafascynowany i kiedy kobiety piszczały podleciał tam, by sobie popatrzeć. Znaczy podotykać.

        Po chwili, korzystając z okazji, dołączyła do niego i Mina, która choć przez moment onieśmielona czuła się w warsztacie naprawdę swojsko. Najpierw patrzyli zgodnie, porozumiewając się tylko gestami, potem zaś Minao zaczęła coś pokazywać i coraz żywiej objaśniać, aż w końcu, gdy przychylne spojrzenie właściciela jej pozwoliło - sama zaczęła wyjmować i ustawiać na blacie próbki drewna, pokazywać szlifowane nogi krzeseł, zestawy kołeczków i przekładać to co uważała za słuszne przełożyć. Nikodem szybko dał się w objaśnienia w ciągnąć i - jak zawsze - miał do dodania swoje trzy rueny, więc także przestawiał, pokazywał i podśmiewał się od czasu do czasu, niby to prowokująco, ale jednak z pełną aprobatą.

        O dziwo pan Humbrey nie przerwał im, choć przy swej taktowności powinien to zrobić gdy tylko zaczęli się do siebie uśmiechać - miast tego pozostał przy pani Wassleyowej i dziwnie bladym fellarianinie, który bezwiednie oparł się o wolną ścianę i zerkał w przestrzeń niepokojąco. Nim to jednak brodacz zauważył, uśmiechnął się do Kaikomi.
        - Och, poszli, poszli, a jakże! Dwóch najstarszych znaczy się. Fili za to coś tam, powiem pani, marudzi. A to, że mu się nie podoba, a to, że on nie lubi tak nad wiórami siedzieć… a że to stołek niewygodny i że nie chce i o, już go nie ma! No ziele jakich mało, ale zaradny chłopak. Pomaga przy połowach i w ryby idzie. Tyle dobrze, że znosi tego do domu, na obiad, ale i komu tutaj brakuje ryb! A meble? Każdy potrzebuje czegoś pod… do siedzenia znaczy się! To szlachetna robota, nie odejmując rybakom, ale no, widzi pani, ja bym wolał aby on się zajął czymś innym niż to co każdy tutaj niejako potrafi. Mam szczerą nadzieję, że jak się tak nalata po porcie to mu się zmądrzeje i wróci na stare śmieci, by się uczyć od ojca! Ma przecież szczęście, że nie musi się u nikogo dopraszać, ale on woli spędzać dnie na łodzi. No i cóż zrobić. Byle umiał się sobą zająć i na rodzinę zarobić. - Rozłożył ręce pokazując, że jak by mu się nie podobało, to ostatecznie nic szczególnego robić z tym nie zamierza. I tak dumny był ze swoich chłopaków, a nic takiego przecież złego nie robią.
        Nawet jeżeli ,,idą w ryby”.
        - A młody Niko widzę, niezłe ma gusta. - Popatrzył z uśmiechem na słuchającego wykładów chłopaka i pokiwał głową. - Co on umie w zasadzie? Może roboty chce? Ale co ja mówię, na pewno Lucy już go do czego zaprzągł! Nie będę mu takiego dzieciaka zabierać. Och, ale te kobitki szaleją tam, no zaraz dom w drzazgi pójdzie! Doprawdy, to przerażające czego to one nie wymyślą jak się do ubrań i zastawy dorwą… ale, ale, nie wolałaby pani iść z nimi? - Zdał sobie uprzejmie sprawę, że Kaikomi też w zasadzie kobietą jest, ale, że została tutaj, miał ją za mniej szaloną niż inne przedstawicielki tej zwodniczej płci. I za mniej głośną.
        Choć jak już sama stwierdziła przecież jego i tak nie dałaby rady przegadać.

        Niedługo też jego uwagę zwrócił fellarianin. I on doczekał się krzepiącego słowa.

        - Wszystko w porządku, chłopcze? Poczekaj no chwilę, zaraz to kobitki przyniosą ziółka i coś do strawienia, nie będziesz już taki głodny. Pewnie zapominasz zjeść odpowiednie śniadanie tam w pracy! A kiedy ma się takie skrzydła to należałoby o nie zadbać! To też kończyny przecież! Wierzaj mi, trochę ciała jeszcze by ci się przydało! Dalej będziesz mógł bez odzienia latać, a może nawet bardziej, bo i masy nabierzesz. I nie będziesz już taki blady. Och, odejdź od tej ściany, bo się w nią zaraz zapadniesz. Melisso! - krzyknął. - Weź no mój kawałek ciasta zostaw. - Po czym głos zniżył. - A ja już temu chłopczynie dam. No, nie martw się, to nie obiad, ale pyszne jak kawałek niebios! - Uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi słuchaczką była dobrą – w zajeździe niektórzy goście rozmyślnie to wykorzystywali, przychodząc w godzinach mniejszego ruchu i wylewając przed nią wszystko to, co im na wątrobie leżało. Syrenka stała i z uśmiechem słuchała – czasami był to uśmiech radosny, czasami współczujący, ale zawsze odpowiedni do sytuacji. No i przytakiwała. Tak jak teraz, z tą jedną różnicą, że zamiast sterczeć z tacą przytuloną do brzucha, siedziała sobie na jednym ze stołków wykonanych przez gospodarza. Podobało jej się to, jak mówił o swoich synach – mimo że narzekał, było w tym słychać ojcowskie ciepło. Nawet, jeśli najmłodszy z nich poszedł w ryby – to Kaikomi szczerze rozbawiło, ale nie dała tego po sobie poznać. Zachowała również dla siebie uwagę, że może to i dobrze, że najmłodszy wybrał inny fach – trzech stolarzy to mogłoby być za dużo jak na taką maleńką wyspę. Chyba, że któryś poszedłby w szkutnictwo i naprawiał statki. Czy to liczyłoby się jako coś pomiędzy „dziedzictwem po tatusiu” a „pójście w ryby”?
        Na tapecie znowu pojawił się Niko. Kaikomi troszkę spanikowała w pierwszej chwili, no bo właściwie nie wiedziała co jej przybrany syn umie. Wiedziała, że nie umie sprzątać, kelnerował całkiem nieźle… Ale i tu odpowiedź nie była w zasadzie potrzebna, bo pan Humbrey gadał bardziej dla samej idei gadania, tak żeby cicho nie było. Syrenka po raz kolejny tylko się uśmiechnęła na wzmiankę o tym, że stolarz mógłby dać Niko pracę – tak, Lucy już znalazł dla niego zajęcie, tego akurat łatwo było się domyślić. Tylko Lilka mogła mieszkać w zajeździe i w zasadzie tylko dobrze wyglądać, reszta – z własnej bądź lekko przymuszonej woli – pracowała na swoją miskę. No i małe niedźwiadki też były póki co poza konkursem, choć też pewnie wkrótce zaczną jakoś pomagać rodzicom.
        Z góry dobiegł ich nagle gromki śmiech z trzech kobiecych gardeł – na górze panowała najwyraźniej przednia zabawa. Kaikomi – chyba w tym samym momencie co gospodarz – pomyślała, że chyba raczej powinna być tam a nie tu, ale miała na to usprawiedliwienie. I co więcej – mogła je teraz wypowiedzieć.
        - Och, tylko bym przeszkadzała – wyjaśniła. – Widział pan jakie moje ciotki robią zamieszanie wokół siebie, a kuchnia nie jest z gumy… Na pewno coś byśmy potłukły albo przygotowanie tego wszystkiego zajęłoby dwa razy tyle czasu co już i tak im zajmie.
        Kaikomi wiedziała co mówi – gdy w kuchni panował twórczy szał po prostu lepiej, by nie kręcił się tam nikt niepożądany. No chyba, że Lilka, bo to kot. A ona kuchni państwa Humbrey nie znała, więc tylko by przeszkadzała, bo wiecznie by pytała gdzie co leży i gdzie co odłożyć. Grunt to wiedzieć kiedy nie pchać się na scenę. Może i szkoda, że przez to omijały ją jakieś ploteczki, ale… może jeszcze ciotki jej wszystko powtórzą. A jak nie to znaczy, że nie było to nic ciekawego - no bo przecież te dwie nie mogły zatrzymać pikantnych nowinek dla siebie, mowy nie ma! Chyba by im uszami wypłynęło, gdyby starały się zachować dla siebie jakiś sekrecik… Oczywiście o ile nie byłby to prawdziwy sekret - choć syrenka nigdy im się nie zwierzała, była pewna, że w poważnych sprawach potrafiłyby się też poważnie zachować. W końcu były dla niej jak rodzina, a ona była do takich więzi bardzo przywiązania, zupełnie nie jak syrenka.
        Stanem Irinaia i Kaikomi przez moment się zainteresowała, nawet wstała ze swojego krzesełka i spojrzała na niego z troską, ale gdy pan Hunbrey zabrał się za ogarnianie sytuacji, jej nie pozostało nic innego, jak wrócić na swoje miejsce. Pomyślała jednak z troską, że biedny fellarianin na tym spacerze często zachowuje się, jakby zaraz miał zemdleć. Może był przemęczony? A może - o nie! - może jednak coś mu się stało z głową, gdy wypadł z tamtego okna? Choć teraz, gdy rozmawiał ze stolarzem, wyglądał jednak przytomnie, może więc syrence tylko się wydawało?
        Stukot drewnianych części przykuł uwagę Kaikomi. Zerknęła na Minao i Niko, którzy oglądali jakieś ornamenty - akurat minotaurzyca trzymała w ręce zdobioną nogę od taboretu.
        - O jakie to ładne! - zachwyciła się syrenka, podbiegając leciutko do tej dwójki. Wzięła od naturianki trzymaną przez nią część mebla i przeciągnęła palcami po zakończeniu, które było zwinięte jak muszla.
        - To jest po której stronie? - zwróciła się do Minao z pytaniem o techniczny aspekt, bo nie miała zielonego pojęcia czy na tym mebelek miał stać, czy się na tym opierać. Oglądała nogę z każdej strony, gdy usłyszała za sobą zbiorowe westchnienie czułości.
        - Kaikomi, od kiedy to bawią cię takie rzeczy?
        Fija i Senuela oraz pani Melissa wracały właśnie z ciastem i ziółkami z kuchni, a obie ciotki widząc syrenkę z takim zaangażowaniem dzierżącą część powstającego mebla, nie mogły zachować dla siebie komentarza. Być może domyśliły się, że to tylko przypadek i chwilowa fascynacja czymś ładnym, ale musiały ją trochę poszturchać.
        - Ja tylko…
        - Nie przeszkadzajcie sobie, dziewczęta, nam tu jeszcze chwila zejdzie! Och, wybacz Niko! - zreflektowała się Senuela, rozstawiając talerzyki i udając, że to coś bardzo zajmującego, przez co Mina, Nikodem i Kaikomi faktycznie musieli się jeszcze chwilę zająć sobą, bo nie było mowy, aby zdołali wejść między te barwne rybki zajęte zastawą.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Niko popatrzył na cioteczki udając, że nie udaje dezaprobaty i zamaszyście odgarnął grzywkę unosząc głowę wymownie.
        - Nie będę sobie przeszkadzać. - Odwrócił się do nich z markowanym fochem i byłby jeszcze poprawił spódnicę, ale jej nie miał. To i tak zaliczało droczenie się z rybkami, mógł więc wrócić duchem i uwagą do nieco bardziej stabilnego (pod wieloma względami) towarzystwa. Pogładził z namysłem akacjowe słoje poddane mu pod rękę przez Minę i zerknął na nią dyskretnie. Po chwili stwierdził.
        - Wiesz, naprawdę po powrocie powinienem ci pomóc z tymi krzesłami.
        Odruchowo zaprzeczyła, ale się nie dał.
        - Rozwaliłem je to i naprawię. Znaczy ten… pewnie umiesz lepiej, ale co to za przewina, za którą się nie płaci? - ,,Poza tym lepsze to od czegokolwiek co wymyśli dla mnie ojciec”.
        Uśmiechnął się niby niewinnie, a Mina z powątpiewaniem skinęła głową. Nie miała nic przeciwko wspólnej pracy, chociaż obawiała się trochę tego jak to może wyglądać. No i… czy wtedy będą wymagać też od Irinaia, żeby do niej przyszedł? Z tego co się orientowała prace snycerskie nie były jego najmocniejszą stroną. Oczywiście mogliby go z Niko zatrzymać i dać mu coś do zabawy, by inni myśleli, że pracuje, ale na pewno czułby się z tym źle. Tak samo jak widząc, że Nikodem naprawia szkody, które obaj wyrządzili. Tak czy inaczej będzie mu przykro.
        Chociaż zdaniem Minao, niesłusznie. Zawsze był spokojny i potulny, dopóki ich nowy towarzysz nie zaczął go prowokować. Nie chciała całej winy zwalać na Niko, ale wyglądało i tak na to, że był jej całkowicie świadomy i brał ją na siebie. Tylko fellarianin nie da sobie wytłumaczyć, że nie uważają jego czynów za równie jak Nikodema hmmm… godnych rekompensaty. Bo i jak to tak?

        Chyba wyczuwając, że coś o nim myślą, trupio blady Irinai podszedł do nich chybotliwie jak zjawa z trójnogiego krzesełka i przystanął w ciszy i zamyśleniu gdzieś za plecami syrenki. Wyglądał na nieobecnego zarówno ciałem jak i duchem, więc by go nieco ożywić, Niko palnął go w czoło znalezioną łupinką. Skrzydlaty szerzej otworzył oczy i otrząsnął się, ale mocniej nie zareagował. Białowłosy zmarszczył brwi i przechylił lekko głowę, nie rozumiejąc. Co się stało z jego niestałym emocjonalnie kompanem?
        Chwilowo dał mu spokój, choć miał go na oku. Ale panie już zawołały na ciastko, więc nie należało się ociągać i dalej ich ignorować - patrząc czy idzie za nimi, Niko wyrwał się do przodu, by napatrzeć się na wychwalany wypiek nim zniknie za sprawą kilku par rąk, paszcz i widelców.

❦ ❦ ❦


        Lucy zmrużył groźnie ślepia na przepływające za okienkiem chmury. W restauracji zrobiło się tłoczno przez deszcz i zapach mokrego futra i ogólnej wilgoci mieszał mu się z aromatem świeżo mielonej, ciemno palonej kawy. Był w dziwnym nastroju. Poniekąd dlatego, że niewiele spał, ale nie to było głównym powodem jego otępiania. Zdawał się nie słyszeć krzyków i tupotów, bo w głowie odbijały mu się echem nocne słowa syna. Nie widział kto miga mu przed ladą, bo widział stale czujnie patrzące na niego bladoniebieskie oczy i odbijające się w nich światło księżyca.
        Zajmując się tymi wizjami pozwalał swobodnie Louise i Lilce ogarniać zamówienia i całą resztę - widząc w jakim stanie jest szef, naprawdę wzięły się do roboty i Lili w fartuszku latała od stolika do kuchni, rzucając jakieś półsłówka do wróżek, które kontrolowały, by wilkołak nie robił kawy kiedy nie potrzeba i nie zwalił im z blatu tacek z przekąskami. Jak za starych dobrych czasów nie było prawie nikogo do pomocy - musieli radzić sobie w podstawowej, już z dawna przekwalifikowanej ekipie, aż nie zjawią się Kropelki na swoją wartę. A Lucy błądził w swoim świecie jakby tego nie dostrzegając.
        - Kanapeczki z jajkiem dla stolika… a nieważne, daj je tutaj Theru! Tak, tak, już idę! O, siemasz, świetne muszelki… ale czekaj, bo muszę lecieć… tam! IDĘ MÓWIĘ, ŻE!
        Kotołaczka gadała zdrowo ni to do kogoś, ni to do siebie, a burdę wszczęła tylko raz, kiedy potknąwszy się o plączącego się gdzie nie trzeba Oz’o, wycelowała w niego tacką. Berhe po drugiej stronie sali ignorowała to jak należy i tylko z uprzejmością prawdziwej gosposi zbierała kolejne zamówienia, polecając po drodze wróżkom uprzątnąć wylane napoje.
        Doprawdy, ostatnio tyle się działo w zajeździe, że robiło się tu naprawdę tłoczno - wszyscy byli ciekawi nowinek, a jeśli nie w porcie to sensacji należało szukać właśnie tu.

        - Ej, ej, a gdzie jest młody Wassley?
        - I pani Wassleyowa?
        - Pokłócili się?
        - A skąd! Widziałem jak szli dziś całą gromadą do miasta; ona, młody, Mina, chudzielec i panie papużki.
        - Och, a co ich tyle!?
        - A bo ja wiem?
        - Można by powiedzieć, że ślub się szykuje.
        - Ale z kim?
        - Jeżeli szły mierzyć suknie, to chyba albo jedna z pań po perłarzu, albo… no bo nie pani Wassley. Mina?
        - Co!? Mina wychodzi za mąż?
        - Chyba tak.
        - Ale za kogo?
        - Hmm… nie widziałem, by pałętał się tu ostatnio jakiś rogaty… może nasz czarnowłosy ptaszek?
        - Żartujesz!?
        - A kto niby? On też tam szedł. No bo nie młody Lucy, nie siedzi tu nawet tydzień! Mógł iść z ciekawości albo dla męskiego towarzystwa. Wiesz, przyzwoitość.
        - Tak, tak! I coś by było na rzeczy! Widziałem, że czasem tak rozmawiali przez płotek. Minao i chudzinka znaczy się.
        - Czyli Wassleyowie wszystkiego pilnują?
        - Może pomagają. Spytajmy Lucy’ego.
        - Eeee, lepiej nie, patrz. Jest taki od rana… pewnie bardzo przejmuję się wydaniem Minao. W końcu zna ją od dzieciaka, prawda?
        - Masz rację. Chyba lepiej nie przeszkadzać…

        I tak plotka żyła sobie w najlepsze, kiedy Lucy myślał, owszem, ale zupełnie o czym innym. Choć gdyby Minao stwierdziła nagle, że wyjdzie za Irisia, pewnie porzuciłby wszystkie rozważania i wsadził ją do pieca na trzy Prasmoki, żeby jej maligna przeszła - dopiero potem mógłby odetchnąć.
        Jednak póki co wieść do niego nie dotarła i ciągle wracał do swojej nocnej rozmowy i tego co wiązało się z samym przybyciem Niko na wyspę. Nie… z samym jego istnieniem.
        To przecież tyle zmieniało!
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi słuchała jak Niko droczy się z jej ciotkami troszkę nerwowo zaciskając dłonie na rzeźbionej nodze taboretu, którą trzymała w rękach. Nikt by jej nie podejrzewał, że z tego zaciskania mógłby wyniknąć cios – raczej, że w chwili największego napięcia syrenka zdecyduje się schować za kawałkiem drewna jak za tarczą. W pierwszej chwili po prostu jej lekkie zawstydzenie spotęgowała dezorientacja – nie pojęła, że jej przybrany syn (o Prasmoku, kiedy ona do tego przywyknie?!) tylko się droczy. Później jednak wszystkie sygnały do niej dotarły, ocknęła się i ze skrępowaniem pojęła, że osłania się nogą taboretu. Odsunęła ją od siebie z zaskoczeniem, po czym rozejrzała się i nie mając nic lepszego do zrobienia z tą częścią mebla, odłożyła ją na blat roboczy – ostrożnie jakby to był śpiący wąż. A później szybko poszła jednak pomóc gospodyni i swoim ciotką z przygotowaniem drugiego śniadania. Korzystając ze swoich niewielkich rozmiarów zdołała przepchnąć się do stolika, a gdy pozostałe kobiety ją dostrzegły, zaraz pozwoliły jej, by im pomogła. Syrenka bez pytania o pozwolenie – bo w takich kwestiach gospodynie domowe porozumiewają się bez słów – złapała za talerzyki i zaczęła je rozkładać. Fija dokładała do nich widelczyki, Senuela rozkładała szklanki, a Melissa zajmowała się ciastem i napojami.
        - Gotowe! – oświadczyła w końcu jedna z ciotek. – Możemy siadać! Irinai, mógłbyś zorganizować więcej siedzisk? – upewniła się, widząc, że fellarianin tak stoi jak kołek i ma problem się odnaleźć. Szybkim ruchem ręki wskazała kilka miejsc, gdzie mogłyby stać tego typu mebelki, choć wiedziała, że Irinai bywał tu na pewno częściej niż ona (jeśli o sam warsztat chodziło, mieszkanie się nie liczy), więc pewnie też lepiej od niej się orientował w tej przestrzeni.
        - Spokojnie, ciasto będzie na ciebie czekało! – zażartowała Fija, już nakładając na talerzyki pachnący chlebek bananowy. – Kaikomi, dla ciebie duży, bo musisz jeszcze urosnąć – oświadczyła, podając syrence naprawdę spory kawałek ciasta.
        - Wiesz, że to już niemożliwe! – oburzyła się lekko pani Wassley, ale ciastko i tak przyjęła. I to wręcz szybko przysunęła sobie talerzyk, jakby wolała się zabezpieczyć, by nikt nie przyznaj jej racji i go nie zabrał. I tak widziała, że nie dostała najgrubszego plastra, bo te były zarezerwowane dla chłopaków.
        Kaikomi kulturalnie czekała aż wszyscy zajmą miejsce i dostaną swoje porcje i dopiero wtedy skosztowała bananowego chlebka. Chwilę po wzięciu kęsa do ust szeroko otworzyła oczy i spojrzała na Melissę. Szybko przeżuła i przełknęła, bo widać było, że bardzo chciała coś powiedzieć, ale była zbyt dobrze wychowana, by mówić z pełną buzią.
        - Pycha! – oceniła z entuzjazmem. – Naprawdę dobry, taki leciutki i słodki!
        - Sekretem jest odpowiednie ugniecenie bananów – odparła lekko tajemniczo Melissa, nie zdradzając co znaczyło to „odpowiednie”. Obie gospodynie domowe porozumiały się samymi spojrzeniami: Kaikomi nie dopytała, ale miała swoje podejrzenia i pewnie były one słuszne.
        - Spróbuję odtworzyć to w domu – oświadczyła. – Jakby państwo wpadli kiedyś do zajazdu to chętnie się zrewanżuję ciasteczkiem mojej roboty. Jest inne, ale mam nadzieję, że równie dobre – wyjaśniła, biorąc kolejny kęs.
        - Mówiłam ci, że Melissa piecze tak dobrze jak ty? – zagaiła z dumą jedna z ciotek. – Wiesz, jakbyś kiedyś chciała z mężem pojechać na jakieś romantyczne wakacje, może mogłaby cię przez kilka dni zastąpić… - zaproponowała niewinnym tonem.
        - A kto zastąpiłby Lucy’ego? – podłapała zaraz druga ciotka.
        - Hm… Jego wróżki?
        Propozycja sprawiła, że obie zamilkły, jakby próbowały to sobie wyobrazić. Kaikomi nic nie mówiła: pomysł był dla niej tak absurdalny, że nawet niewarty jej uwagi. Jakie wakacje? To niemożliwe! Przecież…
        - Chyba nie mieliby do czego wracać – westchnęła z rezygnacją Fija, atakując w akcie rozpaczy swój kawałek ciasta.
        - No niestety, to towarzystwo trzyma w ryzach tylko strach przed Lucym… Znaczy respekt! Bez urazy, Kaikomi – zastrzegła szybko Senuela, w pojednawczym geście głaszcząc syrenkę po ramieniu. Ale chyba wszyscy się z nią zgadzali: bez wilkołaka, który trzymał wszystko w kupie, zajazd mógłby długo nie pociągnąć. Nie to, że wszyscy przestaliby pracować, ale zapanowałby taki chaos, że mimo wykonywania prac robiłby się coraz większy bałagan, który mógłby odstraszyć gości. Albo doprowadzić do szkód. Lucy po powrocie dostałby zawału albo by wszystkich rozerwał na strzępy zaraz po tym jak kazałbym im wszystko przywrócić do porządku, prace nadzorując z bacikiem… to były wyobrażenia cioteczek. Kaikomi nie miała tak bujnej wyobraźni by w ogóle zakładać, że dałoby się wyciągnąć jej męża z zajazdu na dłużej niż do portu i z powrotem. Był zbyt pracowity i pod tą całą szorstką powierzchownością zbyt opiekuńczy by tak zostawić swoje małe stadko. Być może trochę go przeceniała, ale czy nie taka jest rola żony?
        - Melisso, będę mogła mieć do ciebie prośbę? – upewniła się Fija. – Chciałabym się przebrać… Ale spokojnie, to po herbatce – zastrzegła zaraz. – I będziesz mogła na mnie zobaczyć tę sukienkę, którą ci na górze pokazywałam! Wspominałam, że Nico pomagał z wyborem? Ma chłopak całkiem niezły gust!
        Oczywiście, że ciotka o tym wspominała, ale nie było powodu, by tego wszystkiego nie powtórzyć przy Wassleyu juniorze – dziewczyny najwyraźniej bawiło sprawdzanie jego reakcji. Radował je, bo nigdy nie okazywał złości czy stresu, zawsze odpowiadał trochę bezczelnie i był po prostu zabawny.
        - Hej, właśnie, może za jakiś czas Nico się na tyle opierzy, że będziecie mogli razem gdzieś wyjechać? – podsunęła Senuela. – Wiesz, będzie jakiś Wassley na posterunku…
        Kaikomi aż prawie zakrztusiła się jedzonym ciastkiem. Spojrzała na ciotkę z lekkim wyrzutem, a potem trochę przepraszająco na Nico.
        - To nie jest tylko kwestia nazwiska – burknęła. – To naprawdę dużo obowiązków i…
        - Oj, żartowałam – uspokoiła ją ciemnowłosa ciotka. – Jedz swoje ciasteczko.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Kurtyna deszczu na dobre przesłoniła jasność dnia i w pracowni zapanował przyjemny, ciepły półmrok wypełniony głębokim zapachem wilgotnego drewna. Do tego nutka ciasta bananowego i zaparzonych ziółek i chwila zdała się być prawie magiczna, ogłuszając jednostajnym szumem i stukaniem sztućczyków. Towarzystwo było jednak zbyt żywe i rozgadane, by romantyzm dał radę znaleźć dla siebie miejsce i po chwili niesfornego plątania się między gośćmi zrezygnował i wyleciał przez okno. Został za to gwar i wesoła rozmowa, w której prym wiodły cioteczki oraz pani domu. Mina nie miała wiele do dodania, a chłopcy byli nadzwyczaj wręcz grzeczni. Irinai jakby tylko czekał na kolejne polecenie, a Niko z udawaną dumą oświadczył, że oczywiście, że ma świetny gust! Jak sądził po tatusiu. Poza tym zdawali się raczej delektować ciastem i - jak to młodzi mężczyźni - głuchnąć na ploteczki kobiet dzielących z nimi miejsce. Zwyczajnie cieszyli się ich towarzystwem czekając aż znowu będzie coś do roboty. Choć niekiedy spojrzenie białowłosego wyostrzało się delikatnie i zdawał się dyskretnie przysłuchiwać niektórym fragmentom rozmowy. Czujny też na dźwięk swojego (skróconego) imienia był gotów zareagować w każdym momencie. Nie był jednak wywoływany często i po nastu minutach skupiał się już głównie na Minao, która nie miała pojęcia co zrobić z jego spojrzeniem. Nie miała odwagi ot tak się na niego gapić, a i niezręcznie jej było w takim towarzystwie zwyczajnie do niego zagadać. On też nic nie mówił. Więc… czegoś chciał?
        Nie sądziła, że kiedyś to zrobi, ale minimalnie wyprostowała się i schowała za chudą sylwetką Irisia, by zdobyć choć chwilę do namysłu. Może akurat ktoś wciągnie ją do rozmowy?
        Nie?
        Zdesperowana, ponaglana leniwym spojrzeniem Nikodema, nie wytrzymała w końcu i sama zabrała głos, nieśmiało a nerwowo przypominając sobie jedne z ostatnich babeczek Kaikomi i wypytując ją o nasionka, które do nich dodała. O dzięki Naturo za pamięć! Przywołać mogła też kilka innych wypieków z listkami, a gdy zeszło na ulubione ziołowe napary, rozkręciła się nim zdążyła zauważyć. W końcu też spojrzenie Niko przestało jej już dokuczać.

☕︎ ☕︎ ☕︎


        Zajazd w plotkarskim rozgorączkowaniu już tylko czekał aż Minao i Irinai powrócą z zakupów przedślubnych. Musieli o wszystko wypytać - jeśli nie parę młodą to na pewno ich towarzyszy. Wiele dowiedzieć się będą mogli od Fiji i Senueli, a może i pani Wassley uchyli rąbuszka tajemnicy. No i jeszcze pozostawał młody Niko - jeżeli nie zawarł jakiejś sztamy milczenia ze skrzydlatym to pewnie nie poskąpi informacji i może nawet dorzuci jakieś pikantniejsze szczegóły! Tak, na niego można było liczyć - bo przecież nie na Lucy’ego. Wilkołak nie dość, że od rana błądził gdzieś myślami to jeszcze słynął z tego, że uwielbiał kręcić i nie odpowiadał wprost. Jeżeli dało się namieszać jednym prostym zdaniem - robił to. Oczywiście wszyscy i tak mu wierzyli, wiedzieli tylko, że jego opowieści trafiać muszą do innej kategorii wiedzy niż klasyczne fakty - to były fakty Lucy’ego. I tak jak nikt nie podważał, że te lata temu wilkołak wyłonił się tajemniczo z morskiej piany, tak nie zarzucono ogólnych prób dowiedzenia się co się stało wtedy na planie rzeczywistym, a nie w imaginacyjnym wymiarze wykreowanym przez obecnego właściciela zajazdu.

        Ciekawość mieszkańców Lariv była siłą nieopanowaną.

☕︎ ☕︎ ☕︎


        Zajazd cieszył się popołudniowym ciepełkiem, rozmową i posiłkami, kiedy daleko, daleko za wodą samotne oczy spoglądały tęsknie w chmurne w niebo. Ożywała w nich to gasła nadzieja, a ciche westchnięcie wyrwało się bezwiednie z kobiecej piersi. Czy jej posłaniec spełni swoje zadanie? Czy na wyspie znajdowała się odpowiedź, której szukała?
Podeszła do biureczka i przysiadła na skrzypiącym, dziecięcym krzesełku. Zerknęła na list zapełniony pismem, które tak dobrze znała. Niemalże czuła na nim zapach ożywiający wspomnienia… lecz to tak nie działało. Sól i wilgoć osiadły na każdej literze.
        Spróbowała wziąć pióro w niezgrabną dłoń. Obracała je koślawo w palcach aż upadło.
        Przed nocą niczego nie uda jej się napisać...
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi jedząc swój kawałek ciasta na moment uciekła myślami z pracowni, zapatrzywszy się na ścianę wody za oknem. Toczące się przy stole rozmowy – w których brylowy jej ciotki-papużki – trafiały do niej jednym uchem i zaraz uciekały drugim, bo były to takie typowe ploteczki, takie byle gadać dla samej idei gadania. A na dworze było tak ładnie – wszystko było co prawda zamglone, ale w tym deszczu okolica robiła się taka spokojna i czysta. Syrenka już wprost nie mogła się doczekać chwili, gdy po wszystkim będzie można wyjść na zewnątrz, a powietrze będzie rześkie i tak przejrzyste, że wszystko nabierze nowych, soczystych kolorów.
        Nagle jej przemyślenia przerwała Minao, pytająca o ostatnie babeczki, które upiekła w zajeździe. Chwilę jej zajęło przypomnienie sobie co do nich dodała – wiele nowości, które wychodziły spod jej ręki, było dziełem przypadku i spontanicznego tworzenia. Czasami nie potrafił ich przez to powtórzyć, ale zawsze udało jej się zrobić coś w miarę zbliżonego. A tamte babeczki…
        - Ach, to był mak! – zawołała, gdy tylko sobie o tym przypomniała, wznosząc palec wskazujący w geście tryumfu. – Pierwszy raz używałam go do pieczenia, nawet go wcześniej nie widziałam, ale wydawało mi się, że będzie pasował do cytrynowego ciasta i tamtych konfitur.
        - O, skąd wzięłaś mak? – dopytywała zainteresowana gospodyni.
        - Chłopcy dostali w porcie, jak robili większe zakupy – wyjaśniła. – Miałam tylko taki mały woreczek, na spróbowanie, ale to i tak miło ze strony Enki, że coś takiego nam sprezentowała.
        - To Enka ma takie składniki z kontynentu? No, no… - skomentowała z uznanie Melissa.
        I jakoś tak rozmowa nadal toczyła się wokół gotowania, składników, ziółek i przypraw. Syrenkę cieszyło to, że w dyskusję zaangażowała się również Minao, która do tej pory z reguły sprawiała wrażenie, jakby wcale nie bawiła się dobrze w trakcie tego wypadu na zakupy. Cóż, przynajmniej teraz jej to wynagrodzą…
        Gdy już jednak prawie całe ciasto było zjedzone, deszcz powoli słabł, a towarzystwo przeczuwało, że ten przymusowy podwieczorek ma się ku końcowi, Kaikomi wstała od stołu grubo przed wszystkimi, ściągając tym samym na siebie całą uwagę.
        - Ja… Chciałam wyjść na chwilę na deszcz – usprawiedliwiła się z pewnym skrępowaniem, bo zaskoczyło ją tyle par oczu, które nagle zaczęły się w nią intensywnie wpatrywać.
        - A, no tak. Syrenko – podkreśliła Fija, mrugając do pani Wasley porozumiewawczo. Jeśli ktoś jeszcze nie wiedział o co chodzi, teraz powinien się domyślić, że Kaikomi po prostu chciała się trochę zmoczyć, by lepiej wyglądać.

        Gdy już przestało padać – niemal tak gwałtownie jak się zaczęło – syrenka była caluśka mokra, ale rozpromieniona i uśmiechnięta od ucha do ucha. Wróciła do pracowni, ale nie wchodziła dalej niż za próg, bo teraz, gdy wręcz ociekała wodą, mogłaby przysporzyć Melissie sprzątania, a co więcej – pewnie zaraz zaczęłyby się do niej lepić trociny i wióry, które wydłubywałaby później z włosów przez tydzień jak nie dłużej.
        - Patrzcie jakie słoneczko do nas przyszło – skomentowała Senuela, z czułością patrząc na uśmiechniętą Kaikomi. – Nie jest ci zimno?
        - Nie, wcale – odparła syrenka. – Idziemy? Nie będzie siedzieć cały dzień pani Melissie na głowie.
        - Ależ to nie problem – odparła ze szczerą gościnnością wspomniana gospodyni. – Możecie zostać nawet do wieczora.
        - Dziękuję, ale chciałam jeszcze odwiedzić parę miejsc – usprawiedliwiła się Kaikomi. – Minao, co ty na to, by pójść do Enki? Pomogłabyś mi coś powybierać do ptysi, nie byłabym zdana tylko na to co mi chłopcy przynoszą – zachęciła, bo widziała jak minotaurzyca się rozkręciła, gdy mowa była o nasionkach, ziołach i innych dodatkach. Syrenka chciała jej zrobić przyjemność i upiec coś specjalnie pod jej gusta, ale no właśnie – najpierw musiała ten gust lepiej poznać. Coś nie coś wiedziała, ale to za mało, by stworzyć coś, co miało być w końcu prezentem.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Musiał zrobić sobie przerwę. Lili i wróżki z trwogą i przejęciem obserwowały jak odchodzi od swojego stanowiska i z zamglonym wzrokiem kieruje się do bocznych drzwi. Zniknął za nimi jak widmo, lekko kołysząc białym ogonem i oto nie było już po nim śladu. Szef przepadł!
        Spojrzały po sobie zatroskane. Ostatnim razem gdy się tak zachowywał dostał okropnej gorączki - i nadal nie były pewne czy gorączka była pierwsza czy może była następstwem zrobienia sobie przez wilkołaka przerwy. Jego organizm nie był do tego przyzwyczajony. Nie poszły jednak za nim wiedząc, że zamyślony Lucy nie tylko nie jest dobrym kompanem do rozmowy, ale i nie życzy sobie towarzystwa. Czasami trzeba było go zostawić w spokoju. Nikt by się nie domyślił, że Lili może zrobić coś takiego i uszanować samotność szefuńcia. Ale umiała. Kiedy on nawalał ona miała jedyną okazję by przejąć stery, wykazać się i potem wypominać mu, że bez niej by sobie nie poradził, ha!
        No i znała go wiele lat, wychowała się przy nim - wbrew pozorom dobrze go rozumiała.

☕︎ ☕︎ ☕︎


        Ostatnie krople spadały z okapu kiedy wyszedł by spojrzeć w rozpogadzające się w straszliwym tempie niebo. Zimna kropla spadła mu na nos, promienie słońca oświetliły kamienie oddalonej studni. Zwykle mógł zastać gdzieś tutaj pracującą Minao, ale nie dzisiaj… dzisiaj w tej części ogrodu było pusto i cicho. Wszyscy którzy zostali, krzątali się wewnątrz. Żadnego trzepotu skrzydeł, rąbania drewna, skrzypienia desek, stukotu młotka. Żadnego stękania przy treningu (o tobie mowa Iriś!), brak śmiechu niedźwiadków, które jak raz też miały pomagać w restauracji i się tu nie kręcić. Tylko stłumiony gwar i pojedyncze krzyki z przeciwległej strony zajazdu. Szelest wielkich liści, tak naturalny i miły, że na co dzień zapominało się o jego istnieniu. Jakieś ptaki skrzeczały w oddali, na tyle subtelnie, że nie rozpraszały wrażenia pustki, które panowało w ogrodzie; tam gdzie przed ścianą lasu wykarczowali polanę - gdzie rosła tylko krótka trawa, krzaczki i poletko syrenki. Gdzie słońce miało pełny dostęp o takich porach jak ta.
        Spokój ogrodu był więc ciepły, kojący i ożywczy. Ociekał wodą i tak oczyszczony trwał przez cały dzień, by położyć się dopiero po zachodzie i dać tajemnicom tańczyć między krzewami.
        Codziennie przechodził ten sam proces. Codziennie od nowa.

        On też naznaczony został podobnym schematem, rytuałem powtarzającym się nie co miesiąc, nie co tydzień, a co jedną noc. Nie znał wielu wilkołaków spoza Lariv, ale przynajmniej ci tutaj tym się od niego różnili, że to od ich woli zależna była ich postać. Jemu każdy wieczór przypominał kim był i co utracił, i każdy dzień dawał mu na nowo kolejną szansę.
        Dlaczego?
        Co zrobił, że na nią zasłużył?

        Westchnął ciężko, przysiadając na stopniu.
        Nie był dobrym człowiekiem. Nigdy nie był też do końca zły, ale… były rzeczy, których nie umiał i nie mógł usprawiedliwić. Sądził, że został za to ukarany - tego burzowego dnia, tego jednego popołudnia, gdy bestia o wilczych kształtach rzuciła się na niego i zacisnęła szczęki na ramieniu wtedy jeszcze młodego chłopaka. Tej nocy, gdy w niewyobrażalnym gorącu po raz pierwszy utracił ludzką postawę, dłonie, twarz… gdy szamocząc się w niepasujących ubraniach zmuszony był czołgać się na czterech łapach. Gdy oddał się najgorszym swoim cechom i gdy w końcu trafił na statek mający wywieźć go i zostawić daleko… daleko od domu. Gdy wypadł za burtę i jedyne co gotowa była zrobić jego służba to wywalić za nim jego rzeczy.
        Myślał, że został ukarany.
        Więc czemu?

        Spojrzał w błękitne niebo, wsłuchał się w bezsłowną mowę wyspy. Nienawidził jej, kiedy wyszedł na brzeg, ale ona… od zawsze lubiła jego.
        Jak?
        Siedział tu teraz patrząc rozumnym wzrokiem spokojnej, dojrzałej istoty na tak piękny świat. Za plecami lśnił zadbany zajazd, odbudowany rękami jego i przyjaciół… tak, miał przyjaciół.
        Uśmiechnął się lekko.
        Był przyjacielem. Był przyjacielem, radą i pomocą dla tylu osób… przychodzili, odchodzili i wracali. Śmiali się z nim i dyskutowali, płacili, prosili, wyjadali resztki, a on ich dalej szanował. Nie zawsze rozumiał, nie zawsze chciał zrozumieć - ale był częścią ich tropikalnego życia. Borg, Berhe, Theru, Lilka, a nawet Minao. Znał ich już tyle lat… byli dla niego rodziną. Czym na to zasłużył? Na nich, na Kaikomi, na listy, na pokornego Irinaia… na Niko. Na własny dom, pracę, zajęcie w którym stał się najlepszy.
        Czemu to wszystko było takie cudowne?

        Wstał, bo choć nie rozumiał i coś kłuło go w duszy, ogarnęła go wdzięczność tak przemożna, że samo powietrze zdawało się skrzyć słodyczą i wołać do siebie. Chciał je pochwycić, dać się mu ogarnąć. Wyjść z cienia budynku i zanurzyć gwałtownie w słonecznym złotoblasku. Zrobił w życiu złe rzeczy. Nie był odpowiedzialnym, miłym ani nawet przyzwoitym człowiekiem - ale dostał szansę by to naprawić. I naprawi to. Nie zawodząc zaufania ani jednej osoby, którą los postawił na jego drodze.
        Dawne czasy upominały się o niego? Dobrze. Najwidoczniej był na to gotowy. Po dwunastu latach na wyspie, po dwunastu latach zastanawiania się i wspominania. Po dwunastu latach zapominania i zaczynania od nowa otrzymał możliwość chociaż częściowego odpokutowania. I zamierzał dobrze to wykorzystać.
        Od Niko zacznie.

        Brzęk tłuczonych talerzy.

        Nie. Zacznie od ratowania swojej restauracji.

☕︎ ☕︎ ☕︎


        Minao całkiem dobrze się rozmawiało, kiedy już zaczęła. Przestała myśleć jakie niezręczne byłyby jej wtrącenia i zamiast tego zwyczajnie pozwoliła sobie komentować i w najlepsze słuchać, gubiąc gdzieś po drodze swoje obawy. Musiała potem przed sobą przyznać, że przestała myśleć wtedy o swoich kolegach i zwyczajnie korzystała z babskiej pogawędki nie przejmując się zbytnio czy chłopcy mają się czym zająć. Nigdy nie aspirowała do stanowiska starszej siostry czy innej opiekunki płci męskiej i lubiła gdy ta sama potrafiła o siebie zadbać. Niko najwyraźniej umiał, bo zachwycony nie zachwycony słuchał i nie marudził, Irinai… na tego biedaka to jednak mogła uważać. Chyba często zdarzało mu się czuć nie na miejscu.
        Przegapiła jednak moment aby go zagadać i dopiero pod koniec zwróciła się do niego z pytaniem czy też lubi papaje, rumianek i wywar z koniczyny, a niezorientowany skrzydlaty wyraźnie pochlebnie mówił o wszystkim co mogło pojawiać się w przepisach Kaikomi i nie wyrażał się precyzyjnie o niczym innym cicho dodając jedynie, że lubi dynie. Ale o ich smaku… o tym mógł już zapomnieć.

        Poruszenie nastało dopiero, kiedy Kaikomi chciała się wymknąć na zewnątrz. Oczywiście w takim gronie nie mogła tego zrobić cicho, bo jej subtelność równoważyły bezpośrednie do bólu cioteczki, ale i spojrzenia jakie otrzymała nie były zbyt natrętne. W sumie sami znajomi… może tylko Irinai zagapił się zbyt łatwo, a w oczach Niko błysnęła ta iskierka, która pojawiała się zawsze gdy padł jakiś nowy, interesujący temat.
        Syrenki i wszystkie ich nietypowe dla ludzi cechy były jednym z nich.

        Nikt za Kaikomi jednak całe szczęście nie poszedł - jak wyszli to wszyscy razem, by dać się zaprowadzić dalej. A prowadziły dwie najspokojniejsze dziewczyny, które swoją siłę przebicia zawdzięczały pokorze, niewinności i miłemu usposobieniu. Kto odmówiłby im kiedy już postanowiły udać się do Enki?
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Trudno powiedzieć czy Kaikomi odzyskała siły po tej kąpieli w strugach deszczu, czy też to przez jasno postawiony przez siebie cel, ale nieświadomie przejęła dowodzenie nad grupą, która poszła za nią bez cienia sprzeciwu. Nie byłaby pewnie tak pewna siebie, gdyby nie chodziło o miejsce, które dobrze znała i cel, z którym się dobrze czuła - chodziło w końcu o zakupy dla zajazdu, a w temacie ptysiów już ustalili, że nie miała na Lariv konkurencji.
        Na ulicach zaś jeszcze nie było specjalnego tłoku - po deszczu niektórzy jeszcze chwilę zabawili pod dachami, kończąc swój przymusowy odpoczynek, dopijając napoje czy gramoląc się z drzemki. Obrotni kupcy już jednak działali i rozstawiali na powrót swoje dobra, rękawem jednej ręki ścierając wodę z blatów, a drugą ręką sięgając po kosze z dobrami. Niektórzy ryżowymi szczotkami rozgarniali co większe kałuże, a dzieciaki wygłupiały się umykając przed powstałymi w ten sposób filigranowymi falami, które nie zamoczyłyby nawet podeszew plecionych z palmowych liści sandałów. Miasteczko portowe wracało do życia.
        Niektórzy zaś ubijali interesy nawet w trakcie deszczu. Gdy wesoła grupka przechodziła obok pracowni Nohei, tryton akurat odprowadzał do wyjścia swoich wyglądających jak piraci klientów, otwierając przed nimi drzwi i jeszcze żartując na odchodnym. Po tym jak wylewnie potrząsał ich ściskanymi dłońmi można było wnioskować, że właśnie ubił doskonały interes i kto wie - może teraz zamknie zakład na resztę dnia i pójdzie popływać, bo po co się przemęczać?
        - Nohea! - Kaikomi nie mogła się powstrzymać, by nie przywitać się z trytonem. Ten dojrzał ją na czele barwnej grupy, ale nie wyszedł się z nimi powitać. Stojąc w progu uniósł dłoń w geście powitania, po czym posłał w powietrze całusa, puszczając przy tym oko. Zaraz potem zniknął w swoim zakładzie. Cioteczki zachichotały - były świadome nie tylko flirciarskiej natury trytona, ale też jego preferencji i tego, że w ich grupie na pewno nie było nikogo, kto taki całus mógłby złapać przyjąć ze szczególną czułością, ale swoboda z jaką Nohei przychodziły takie gesty wprawiała je w dobry nastrój.
        - Prawie jak Hanale - westchnęła Fija, jak zawsze w takich chwilach.
        - On miał więcej klasy - poprawiła ją Senuela, choć niektórzy mogliby się z nią kłócić. Kaikomi zaś przyspieszyła kroku, bo choć wiedziała co łączyło jej ojca i ciotki, a czasami była świadkiem ich zalotów, nie lubiła o tym słuchać. Zawsze robiło jej się głupio.

        Stąd do sklepu Enki - który on sam nazywał przekornie “sklepem kolonialnym” - było już niedaleko. Można by rzec, że gdy wiatr dobrze zawieje, to czuć było unoszącą się stamtąd woń przypraw i towarów z kontynentu. A już przed samym sklepem niejeden kichał, co właściciel zawsze kwitował po swojemu, wróżąc przyszłość na podstawie starej rymowanki “raz na zdrowie, dwa na picie…” i tak dalej. Teraz akurat siedział sobie na schodkach sklepu, odziany w wyblakłą workowatą podomkę (ponoć z jego rodzinnych stron) i pykał fajkę. Potężny Mahińczyk o skórze czarnej jak heban, włosach jak ziarnka pieprzu, mięsistych wargach i usposobieniu łagodnym jak u krowy morskiej, taki co to straszy wyglądem, ale nadrabia osobowością. Z daleka dostrzegł barwną grupę zmierzającą w jego stronę, ale podniósł się dopiero, gdy byli w zasięgu jego głosu bez przekrzykiwania się. Miał co najmniej sześć i pół stopy wzrostu, a pewnie tyle samo w obwodzie brzucha.
        - Dzień dobry, dzień dobry – przywitał się niskim, głębokim głosem, który doskonale łączył jego sylwetkę i charakter. – Skoro odwiedza mnie tak liczne grono pewnie wkrótce będę musiał zamknąć, bo ogołocicie wszystkie półki? O, witam szanowne panie – zwrócił się do cioteczek, z którymi nie był w tak przyjacielskich stosunkach jak z pracownikami zajazdu. Zaraz też dostrzegł nową twarz.
        - Co to, kogóż tu mamy? – zagaił, stając przed Niko i patrząc na niego jak na szczeniaczka. – Czyżby nowy rekrut w załodze?
        - To Nikodem – wyjaśniła zaraz Kaikomi, czując się w obowiązku dokonać prezentacji. – Tak, jest u nas od wczoraj i… Lucy go adoptował – bąknęła nieśmiało, bo spodziewała się teraz śmiechu i głupich pytań, lecz wielki Mahińczyk był daleki od takiego zachowania. Poufale poklepał Niko po głowie jak jakiegoś dzieciaka, po czym obrócił się wolno i majestatycznie (przy takich gabarytach nie da się inaczej) i skierował się razem z całą resztą do sklepu. By do niego wejść najpierw trzeba było wejść na niewielką werandę, której ruchome ścianki pozwalały otworzyć wnętrze przybytku na ulicę, by jeszcze bardziej kusić i zachęcać. Teraz możliwość ta została wykorzystana tylko w połowie, ale i tak od razu można było zobaczyć piękne, bogate w towary wnętrze. Enka lubił, gdy wszystko było ładnie ułożone i dopieszczone – nawet gdy miał pracowników, sam uważnie sprawdzał czy nigdzie nie ma kurzu, a stosiki są symetryczne i szpiczaste. W dużych słojach trzymano wszelkie sypkie produkty, na stołach piętrzyły się bele tkanin i piramidki kosmetyków. Zboża w workach zawsze sprawiały wrażenie, jakby dopiero je nasypano, nieważne ile osób wcześniej dokonało zakupu – Mahińczyk albo bardzo sprytnie manewrował workami, albo nieustannie dosypywał towaru. Towary świeże znajdowały się z tyłu sklepu, w niewielkiej, wydzielonej przez regały przestrzeni, gdzie szemrała niewielka fontanna pomagająca utrzymać świeżość żywności. Znajdowały się tam głównie owoce i warzywa niedostępne na wyspie.
        - Pani Wasley, mam coś, co panią zainteresuje – oświadczył Enka, podchodząc do blatu, na którym trzymał najciekawsze towary, jeszcze pachnące nowością. Pokazał syrence niewielki, pękaty słoiczek pełen ciemnozłotej zawartości, który w jego wielkiej łapie sprawiał wrażenie ledwie naparstka, a mimo to był trzymany z delikatnością, jakby to była szklana figurka.
        - Miód wawrzynowy – wyjaśnił kupiec z dumą. – Przyszły również płatki dultei w cukrze, wyjątkowy łakoć, zaręczam. No i eravallskie wiśnie w likierze – to polecam szczególnej uwadze, są doskonałe do deserów, proszę spojrzeć jaki mają przyjemny kolor. W połączeniu z czekoladą i bitą śmietaną…
        Enka nie dokończył zdania, zamiast tego przytulił złożone palce do ust i z cmoknięciem je odjął, demonstrując jak wyśmienite było to zestawienie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zajazd Lucy'ego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości