Zajazd Lucy'egoTroje to nie tłok

Powadzony przez wilkołaka i dość popularny już lokal, który zasłynął nie tyle z noclegów co z możliwości zamówienia w nim kawy - rzadkiego w Alaranii przysmaku. Pracują tu i odpoczywają przedstawiciele wielu różnych ras, ze znaczącą przewagą naturian i zmiennokształtnych, którym proponuje się tu wiele udogodnień niespotykanych w typowo ludzkich czy elfich domostwach.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Niko usłuchał Kaikomi i po wejściu do zajazdu zaraz oddzielił się od reszty, by znaleźć… Tao lub Toę. Wiedział już jak wyglądają, chociaż za Nową Aerię by ich nie odróżnił, nie był też pewny gdzie mogą być. Ale już gdzieś z boku mrygnęła mu karzełkowata sylwetka. A jeżeli coś było tu niższe od niego to musiał być to albo jeden z niedźwiadków, albo jedna z tych dziwacznych kobitek.
        Postanowił łapać okazję i chwilowo darować sobie przedsprzątalniczą, a powypdakową herbatkę. A nie pogardziłby. Im szybciej jednak odzyska swoje rzeczy tym lepiej.
        - Ymm, Tao?
        - Może. - Uśmiechnęła się Kropelka. I się zaczęło.
        Nie sądził, że mając tyle roboty jeszcze będą sobie utrudniać i przeciągać rozmowę… ale w sumie nie miał nic przeciwko. To lubił w mieszkańcach tej wyspy i tutejszej atmosferze - zawsze ktoś coś odwalał, a do tego nadal było przyjemnie.
        - Zużyta, lekko, obszarpana… taka jak ja, tylko że starsza. Och, i połatana! A normalnie to z włókien konopnych, jasna. Wymiarów nie znam, musicie mi wybaczyć. Ale sądzę, że nikt inny nie miał bagażu z tyloma cerkami, że więcej ich niż torby. Ale jeżeli nie jesteście jeszcze panie usatysfakcjonowane… - Wyciągnął szyję i spojrzał za siebie. - Widzicie te przecudnej urody męską bieliznę, którą tygrys wkłada sobie na głowę? To moje. I tamta koszulka… - Wskazał nieco dalej. - Och, i ten pasek! Lubią tutaj cudze ubrania, co? - spytał, wracając uwagą do malutkich prawie-dam. - Ale myślę, że kostkę szarego mydła i brzytewkę to mogli mi zostawić. Szmatkę ręcznikową może też? Kurde, będę musiał zabrać od nich ten pasek, skóra cielęca nie rośnie na drzewach - mruknął czekając na decyzję Kropelek. Oddadzą mu jego rzeczy, czy będą chciały bawić się z nim dalej?

        Tymczasem Mina doprowadziła nadal lekko słaniającego się na nogach Irinaia do milutkiej ławy, akurat skrytej lekko w cieniu, tak jak potrzebowali. Usadziła kolegę ostrożnie, sprawdziła czy się trzyma i poszła po zioła dla niego. Przy barze oczywiście stał Lucy, choć wolałaby zagadać do jednej z wróżek… może jeszcze mogła?
        - Słyszałem, że złapałaś tych drani.
        Za późno!
        - Próbowałam. - Uśmiechnęła się gorzko i zatrzymała, nie chcąc na bezczelnego ignorować szefa i odchodzić kiedy do niej mówił. Nawet o krok dalej!
        - Nic ci się nie stało?
        - Niee… nie. - Pokręciła głową już nieco spokojniej. No i skoro już musieli rozmawiać…
        - Przyszłam po coś dla picia dla Irinaia i Niko… pani Irminia zaleciła im chwilkę odpoczynku. - Powołując się na lekarkę, przynajmniej sama się nie rządziła.
        - Hmmm, coś do picia… zasłużyli sobie, nie ma co - westchnął rzucając opartemu o stół Irisiowi spojrzenie, jakie zdaniem Miny wilk rzucał owcy przed jej pożarciem. Wzdrygnęła się. Ale i tak nie miała dość odwagi, aby wejść mu w kadr i ptaszynę zasłonić. Jak źle się z tego powodu czuła!
        - Cokolwiek! - Sądziła, że właśnie pisnęła, ale głos jej był tak cichy i łagodny, że do uszu baristy doleciał jedynie cieplutki szept.
        - Poczekaj chwilę, to zaniesiesz skrzydlatemu, jeśli mogę cię prosić… choć sam powinien się pofatygować.
        - Zaniosę. - ,,W takim stanie nie powinien się ruszać!”.
        - A Niko gdzie jest? A nieważne, widzę. Kropelki się z nim bawią.
        Mina jakoś czujnie uniosła głowę i wypatrzyła chłopaka zerkającego na roześmiane bliźniaczki. Poczuła przyciężki ból gdzieś w piersi i zanim się obejrzała, zmarkotniała wyraźnie - tak bardzo, że nikt tego nie zauważył.
        - Miał pójść po torbę - oznajmiła niemrawo, przypominając sobie słowa Kaikomi.
        - Och! Mam nadzieję, że szybko jej nie dostanie. - Na pysku wilka pojawił się grymas satysfakcji. Jakoś na chwilę zapomniał, że przy Minao powinien hamować się z uniesieniami wredoty, o czym przypomniał sobie dopiero, gdy zobaczył jej pociemniałe spojrzenie.
        Ta dziewczyna naprawdę nie znosiła podobnych przejawów sadyzmu, prawda?
        Jednak tym razem nie o to chodziło. Lecz nie zamierzała tłumaczyć nikomu co przysporzyło jej z nagła tyle troski i dlaczego wizja Nikodema zabawiającego się dłużej z maie, wcale jej się nie podobała. Zbyt wiele tematów musiałaby wtedy poruszyć i odwołać się do wydarzeń, które już dawno dla nikogo nie miały znaczenia. A może nigdy nie miały, dla nikogo poza nią.
        Przybita, ospale przysiadła na stołku i czekała na herbatki dla chłopców. A może dostaną po soczku? Chyba nie doprecyzowała co chce… och, wszystko jedno, co najwyżej poproszą drugi raz…
        Zamyślona, nie zauważyła nawet kiedy podstawiono przy niej trzy filiżanki ziół. Nie wiedziała też kto to zrobił, bo gdy uniosła głowę za ladą nie było nikogo - nawet Lucy’ego. Trochę czując się winna, że nie podziękowała, rozejrzała się, ale na niewiele się to z dało. W końcu, czując chwilę swobody, przymknęła oczy i z ciekawości powąchała napoje.
        Hmm… rumianek z melisą! Coś dla Irinaia. I to w tej uroczej zastawie z koniczynką! A dalej… czyżby czarna z kardamonem i pieprzem? To na pewno dla Niko. Nie da mu szef spokoju!… och, i zielona z bławatkiem! Uwielbiała ją!
        - Dzię…! - A, no tak.
        Podniosła się zawstydzona i czym spieszniej zaniosła tacę do ich stolika.

        Trochę chwil minęło - Niko zdążył dołączyć, Iriś w końcu się pozbierał… Lucy ogarnął spojrzeniem straty, a widząc, że dwa głupki żyją, dał im na razie spokój. Wiedział i tak, że skrzydlaty tylko czeka, żeby paść mu do stóp i zalać rozpaczliwymi przeprosinami. Chyba, że od razu zaofiaruje, że popełni rytualne samobójstwo. Ale chyba nie mieli do tego narzędzi…
        W końcu, choć był powstrzymywany przez dwie pary rąk, fellarianin wstał znad niedopitej herbaty i z desperacją wypisaną na pobladłej twarzy skierował się w stronę baru. Tam gdzie szef już myślał nad popisowym odradzaniem mu honorowej śmierci. Widział zresztą jego dziwnie zadowoloną minę… ale nie zwolnił!
        Odwagę się ceniło.
        Za to głupota rzuciła wiadrem…

        Kiedy później do wilka podeszła Kaikomi, wszystko wydawało się całkiem spokojne. Brakło śladów krwi czy wgnieceń w podłodze zrobionych fellariańskim czołem. Lucy też nie wyglądał na tak rozanielonego, by myśleć, że kogoś wykończył. Nie. Raczej skończyło się na pogadance.
        - Mieli przyjść? - spytał znad kawy uprzejmie zaskoczony. - Iriś przyszedł, to fakt. Trudno by tego nie zrobił… była też Mina. Niko niczego mi nie wyjaśniał, choć może i dobrze. Usłyszałem całą tę historię z pięć razy dzisiaj, w tylu różnych wersjach, że w zasadzie mam dość. Chociaż ta o walce na noże mi się podobała. - Uśmiechną się lekko, po czym coś sobie przypomniał: - Och, a wiaderko było magiczne - ogłosił i podniósł niedoszłą broń, przyozdobioną teraz wstążką i listkami. Jak zwykle w takich sytuacjach wyglądał jakby mówił całkowicie poważnie i wręcz napawał się tym ile to dzieje się w jego zajeździe. - Nie wiem co prawda jakie ma moce, ale zakładam, że po prostu nie trafia w cel. Miałem szczęście. - Podsunął jej, by przyjrzała się temu wspaniałemu artefaktowi, po czym odpowiedział:
        - Nic nie słyszałem. - Pokręcił łbem. - Na wszelki wypadek wysłałem z nimi Minę. Ona ich przypilnuje. Wiesz, odniosłem wrażenie, że nieźle się dogadują tak we trójkę. Przy stoliku siedzieli spokojnie, a i jakoś wesoło… normalnie jak nastolatki na mieście. Obrzydliwe. Gdzie też się podziała tyrania pracy! Ale - poprawił się. - Kiedy Mina ma ich na oku przynajmniej niczego nie rozwalą. - Zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś i kontynuował:
        - Zdaje mi się, że ona naprawdę z mało kim rozmawia. Czasami z Theru lub Berhe, może z Irinaiem przed pracą, ale… przeważnie siedzi u siebie w ogrodzie. I nikt do niej nie przychodzi… nie często. Cały czas pracuje i chociaż to zdrowe, myślę, że może przydać jej się przerwa. To jedna z niewielu osób, których nie muszę poganiać, by coś robiła, ale powiedzmy sobie szczerze, to lekka przesada, by stale tu siedziała. Nie jest w końcu zwykłym pracownikiem. - Bo choć każdy członek zajazdowej rodzinki pracował, nie byli opłacani w typowy sposób - wszyscy wspólnie się utrzymywali, a Lucy zarządzał majątkiem z prowadzonego interesu. Wypłaty były umowne, tak jak w rodzinie. Nawet Irinai męczył się za dach nad głową, wikt i opierunek, a nie jakieś grosze. Dlatego też godziny pracy i zakres obowiązków był jak najbardziej płynny. I tak jak Lili z tego korzystała niemalże bez ograniczeń, tak Mina zdawała się robić wszystko, byle tylko nie wyjść na bumelanta, choć miała pełne prawo wziąć sobie wolne kiedy tylko uznała to za stosowne.
        Ale nie brała.
        - Jakkolwiek tragicznie to nie brzmi, znasz ją pewnie lepiej niż ja, może spróbujesz zasugerować jej by od czasu do czasu wyszła do miasta? Czy na nadbrzeże, gdziekolwiek. - Machnął ręką. - Młoda dziewczyna, a gnije tu jak niewolnik. I o dziwo czuję się za to odpowiedzialny - przyznał z niedowierzaniem. Bo faktycznie nie miał pojęcia czemu to wrażenie zaczęło go prześladować - nigdy nie był opiekunem krówki. Gdy dopiero rozpoczynali współpracę, a ona miała z lat dziesięć, stale latała za Berhe. Potem trzymała się z boku lub nadal przy niej… i nigdy nie wchodzili sobie w drogę. Teraz zaczynał rozumieć, że tej pokornej rogaciźnie czegoś brakuje i… i chciał to jakoś naprawić.
        Chyba zaczynał się starzeć.
        - Tak czy inaczej teraz siedzi z nimi. - Wskazał na piętro. - Jak się jej spodoba takie towarzystwo może jutro oprowadzić Niko po jakiejś wiosce. Żadnych pilnych napraw nie przewiduję. - Wzruszył ramionami, by zatrzeć ślady troski i nalał żonie trochę wody z cytryną.
        - A co z twoją muchołapką? Też jest magiczna? - Zręcznie zmienił temat i uśmiechnął się zaczepnie spod swojego wianka. Nie mógł zbyt długo robić za dobrego szefuńcia.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Ależ oczywiście, że Kropelki miały czas, aby droczyć się z Niko. One miały czas, by droczyć się z każdym, kogo trzeba było troszkę pozaczepiać. Twardo obstawały przy tym, że dzięki temu niektórzy klienci czują się jak w domu - może nie tym prawdziwym, ale takim, jaki chcieliby mieć. Mogli sobie swobodnie pogadać, podokuczać jak z siostrami, a co było w tym największym plusem - zawsze mogli dopić kawę i wyjść, a nie użerać się przez całe życie jak z prawdziwymi bliskimi. Poza tym dzięki temu Tao i Toa były radosnymi źródełkami informacji, które jednak wybijały tylko wtedy, gdy miały ochotę. Potrafiły dochować tajemnicy, gdy się je wprost o to poprosiło, ale poza tym mogły rozgadać co chciały i komu chciały. A poza tym miały urocze uśmiechu. Same plusy z tego ich towarzyskiego usposobienia.
        Niko mógł być oczywiście innego zdania, ale w niczym by mu to nie pomogło.
        - Ej no, żadne “panie” - obruszyła się Toa (tak, młody Wassley się nie pomylił w ich identyfikacji, choć był to pewnie ślepy strzał). Kropelka wyglądała uroczo gdy tak nadymała policzki. - Aż tak stare nie jesteśmy - dodała wymownie.
        - Panny - poprawiła radośnie Tao. - Ej, siostra, dawno nikt tak do nas nie mówił, prawda?
        - Yhm - przytaknęła druga Kropelka.
        - A taką walizkę jak mówisz to widziałyśmy - zgodziła się ta pierwsza. - Toa, sądzisz, że to ta o której myślę?
        - No nie wiem, takich obdartych to faktycznie ostatnio nie było wiele, więc to chyba ta - przytaknęła wezwana maie i choć ich rozmowa brzmiała jak teatrzyk, to akurat te dwie dziewczyny mogły tak rozmawiać ze sobą najzupełniej poważnie. Były wszak bliźniaczkami, które myślały dokładnie w ten sam sposób - to naturalne, że nie musiały wypowiadać na głos zbyt wielu słów.
        - Jest na zapleczu za szafką z warzywami. O ile misiaki jej nie wzięły… Ale co tam było nie mamy pojęcia, to musisz sam to odnaleźć - wyjaśniła Tao, całkiem serio, choć mówiła z szerokim uśmiechem na ustach. - Ten pasek możemy ci odzyskać albo jakieś inne cenne rzeczy. Wiesz, miejscowi nie do końca pojmują definicję własności, mogą nie chcieć oddać tego, co “po prostu leżało” albo “tylko sobie pożyczyli” - wyjaśniła, zmieniając na koniec lekko ton, jakby kogoś cytowała, choć tak naprawdę mówiła o ogóle.

        Kaikomi nie wiedziała, że Irinai poszedł rozmówić się z Lucym - była zajęta setką innych rzeczy, na których czele była jej przyszywana mama. Opiekunka, może to było lepsze słowo… Nie no, po prostu Irminia - określenie ich wzajemnego stopnia pokrewieństwa było trochę zbyt skomplikowane. Dzięki, Hanale.
        W każdym razie syrenka podeszła do męża z nadzieją, że chłopcy wykonali to, co ona im zleciła, a u Lucy’ego zamierzała to sprawdzić. No i tak sobie porozmawiać - lubiła wszak jego towarzystwo.
        - Kazałam im - przytaknęła, gdy wilkołak wyglądał na zaskoczonego jej pytaniem o Irinaia i Niko. Gdy tak patrzyła na to jak on siorbał sobie kawę, to jej też się zachciało kawy. I może nawet kolacji. A że na kuchnię nie chciało jej się iść, to pocieszyła się tym, co było pod ręką. A że najbliżej niej leżały schowane pod ladą mango w koszyku, to wyjęła sobie jedno i zaczęła je sprawiać z taką gracją i wprawą, że nawet jedna kropelka soku nie skapnęła jej na podłogę.
        - Walce na noże? - zainteresowała się gwałtownie. - Nie no, Niko to nie wiem, ale Irinai…
        Nie to, że wątpiła w jego męskość i wojowniczość, ale nie potrafiła sobie wyobrazić, aby fellarianin był zdolny do zaatakowania kogoś, z kim miał współpracować. Po prostu sprawiał wrażenie takiego przyjaznego, zgodnego… No ale z drugiej strony to wiadro nie wyleciało tak bez powodu! Oj, a może to kwestia tego, że Niko był pierwszym chłopakiem w podobnym do niego wieku, jaki urzędował w zajeździe i przez to Irinai traktował go jak brata? No a wiadomo, bracia lubi sobie dokuczać, rywalizować ze sobą, dogryzać…
        O jakie to urocze!
        Kaikomi zachichotała na widok udekorowanego wiadra - tak, to pasowalo do zajazdu. I do jej męża też. Tak samo jak ten komentarz o magicznych właściwościach tego nietypowego pocisku. Radość syrenki jednak szybko minęła - oczywiście nie zasmuciła się, ale zainteresowałą po prostu kolejnym tematem.
        - O! - wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia, zajadając swoje mango. - A myślałam, że Mina niechętnie wchodzi na górę - skomentowała. Ale dobrze, skoro miała ochotę przebywać z chłopakami to tym lepiej… dla wszystkich. Dla niej, bo nie była sama, dla Irinaia i Niko, bo może się nie pozabijają, a dla postronnych - bo nie oberwą wiadrem.
        - Same zalety - powiedziała na głos to, co kłębiło się w jej głowie. Dobrze pasowało do komentarza, który poczynił jej mąż, bo w sumie ich tok rozumowania był prawie identyczny.
        Później poruszona kwestia samotności Minao była jednak na tyle poważna dla Kaikomi, że na moment nawet przerwała wcinanie swojego owocu. No i… skoro Lucy - za dnia i przy możliwych świadkach - wykazywał się taką otwartą troską o kogoś z załogi, oznaczało to, że sprawa jest poważna. Nie uważała oczywiście swojego męża za skończonego chama i ignoranta - nie była wszak Irminią - ale na takie tematy rozmawiali zazwyczaj już w sypialni. Jak to się mówi “nie przy dzieciach”.
        - Coś z tym zrobię, możesz być spokojny - zapewniła mężą, gdy ten powierzył jej tak odpowiedzialne zadanie zadbania o być może samotną i znudzoną minotaurzycę. Mówiła z przekonaniem i dumą, bo zawsze robiło jej się miło, gdy mąż tak jawnie okazywał, że na niej polega, nawet jeśli chodziło o tak typowo kobiece zadanie, jak zabranie koleżanki do miasta albo chociaż na spacer. Syrenka nie wiedziała co prawda jeszcze jak to zrobi, ale była pewna, że coś wymyśli.
        - Wiesz, przez to, że właśnie Minao tak siedzi cały czas w ogrodzie, wydawało mi się, że to jej pasuje - wyznała mężowi. - Świeże powietrze, cisza, mało ludzi… Ale może faktycznie warto spróbować, może to tylko nieśmiałość. Jak jej się nie będzie podobało “babskie popołudnie” to uznamy je za jednorazowy wypadek i zrobimy z tego anegdotkę - przyznała lekko, jakby to zadanie było jej niestraszne. Choć bardzo intensywnie nad nim myślała. Nie chciała, by Minao “zwęszyła podstęp” w tym nagłym zrywie, dlatego musiała wymyślić jakiś sensowny pretekst do wyjścia na wspólne zakupy. Teraz nie przychodziło jej nic do głowy, ale co tam, wieczór młody, miała jeszcze dużo czasu.
        - W nocy się przekonamy czy jest magiczna, bo na razie nie wygląda - odparła bez zastanowienia na nagłe zainteresowanie muchołapką. - Ale gdyby mówiła byłoby w sumie łatwiej, bo nie wiem jak się nią teraz zajmować - przyznała, w zamyśleniu drapiąc się palcem wskazującym po policzku. Zaraz jednak uśmiechnęła się do męża w niemym “nie przejmuj się”. - Na razie zostawiłam ją na parapecie zewnętrznym w kuchni, tak wiesz, żeby nam wróżki żadnej nie zjadła - wyjaśniła, a dumna przy tym była, jakby wykazała się nie wiadomo jakim sprytem i łaskawością jednocześnie.
        - Skoczę zobaczyć co tam się dzieje na górze - zakomunikowała, wstając ze swojego taborecika. - Wiesz, ponoć gdy dzieciaki są za cicho to to też zwiastuje kłopoty, więc…
        Syrenka pozwoliła, by zdanie pozostało niedokończone i Lucy mógł sobie sam je dokończyć - ona tylko uśmiechnęła się przepraszająco nim pobiegła na górę, jak to ona, tupiąc jak dwunożny kot.
        - Och, a w ogóle to ładnie ci w tym wianku!

        W drzwiach przyszłej sypialni Niko prawie wpadła na Minao.
        - Przepraszam - wyrzuciła z siebie szybko. - Wychodziłaś czy wchodziłaś? Och, jak tu ciasno jak jest tyle osób… Ale widzę, że wszystko gotowe… A ta sterta rzeczy? Ach, twoje, poznaję - zreflektowała się, przestając wskazywać palcem na walające się po łóżku różne osobiste przedmioty. Nie by którąkolwiek rzecz kojarzyła, ale ubrania i szpargały pasowały do młodego chłopaka w podróży.
        - Noce są ciepłe, więc nie potrzebujesz kołdry, ale jakbyś nie umiał zasnąć tak bez pościeli to możesz poprosić Berhe o jakieś prześcieradło.
        Okrutna syrenka - wysyłać chłopaka do kobiety, która go tak upokorzyła… Ale przynajmniej może Irinai będzie miał z tego chwilę satysfakcji.
        - Dziękuję, Minao, że nam z tym pomogłaś - zwróciła się do minotaurzycy z uśmiechem. - Bez ciebie to nie poszłoby tak sprawnie. Chłopcy, musicie się jej jakoś odwdzięczyć - zakomunikowała fellarianinowi i białowłosemu. Rządziła się jakby faktycznie była czyjąś matką!
        - Niko, a jak skończysz, zejdź na dół, Theru da ci kolację, a potem będziemy sprzątać główną salę - wyjaśniła jeszcze białowłosemu, bo on musiał dopiero poznać tutejszy rytm dnia. Irinaia instruować nie musiała, bo on tu mieszkał już wystarczająco długo, aby sobie radzić.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        - Cieszę się. Zostawiam to w takim razie w twoich rękach. - Lucy z lekkim uśmiechem skinął swojej małżonce i w zasadzie odhaczył sobie sprawę Miny jako załatwioną. A czy to dlatego, że tak wierzył w umiejętności empatyczno-społeczne syrenki, czy po prostu zwalił na nią to czym sam nie zająłby się lepiej… kto go tam wiedział. Grunt, że oboje byli zadowoleni - on ze swej pomysłowości i zaangażowania (w końcu jakieś tam było!), a ona z zaufania i powierzonej jej misji. ,,Same zalety” - tak do brzmiało, prawda?
        - Dziękuję. Podebrałem go tobie akurat, bo jakiś kundelek pragnął ci go wręczyć… ale skoro tak mówisz to chyba go sobie zostawię - odparł jeszcze kiedy pochwaliła jego wianek i zamodelował dumnie, jak to tylko coś takiego kudłatego jak on potrafiło. A czy łaciaty wilczek będzie mieć z tego powodu złamane serduszko… no cóż, mógł czekać na lepszą okazję, a nie wciskać mężowi prezent dla żony. Ale może zależało mu po prostu na obdarowaniu właścicieli i wszystko mu było jedno na kogo padnie? Tak, chyba o to mogło chodzić. Bo jeszcze po nim parę osób przychodziło z różnymi ściągniętymi ze ścian darami.

        Wychodząc od chłopców Minao z zaskoczeniem stanęła oko w oko z syrenką. Uśmiechnęła się przepraszająco i przepuściła ją. W sumie z miłym uczuciem, bo właśnie skończyli, a efekt był co najmniej zadowalający. Opiwszy się herbaty chłopcy zrobili się nieco bardziej pokojowi i sprzątanie szło im całkiem sprawnie. Tym sprawniej, że Irinai nadal cierpiał na lekkie zawroty i napady poczucia winy, więc początkowo usadzili go w kącie i kazali mu do łopać jeszcze jedną herbatkę. Sami zaś, niezmęczeni i w sprzyjających humorach, lekko gawędząc wzięli się do roboty i mycia. Niko było o tyle trudno, że w zasadzie miał jedną nieczynną rękę, ale niewiele się tym przejmował - bardziej ubodło go, że nawet stojąc na stołku nie dosięgnął do najwyższych pajęczyn… wtedy trochę speszona minotaurzyca musiała już postawić Irisia na nogi. Nadal sądziła, że Niko będzie mniej wściekły jeżeli to jego kolega, z którym i tak już się trochę przepychał, okaże się wyższy niż kiedy przypomni mu, że ona też. Swoją nagłą decyzję usprawiedliwiła oczywiście na niechęcią do stołków i obawami, że jeśli się przewróci to zrobi dziurę w podłodze - a on na szczęście nie wnikał. Zbyt zajęty był myciem okna i udawaniem rosłego faceta.
        Jej więc przypadło trzymanie Irinaia - chybotanie się nad ziemią w jego stanie mogło się okazać gorszym pomysłem niż przypominanie Nikodemowi, że jest niski. Czuwała więc tuż obok, przy okazji robiąc sobie chwilę przerwy od klęczenia i ścierania podłóg. I to w zasadzie było ostatnie co miała do roboty, bo potem zgodnie kazali jej usiąść na krześle, jak jakiejś księżniczce, i Niko poczęstował ją dziwnymi ciasteczkowymi cukierkami zza wody. To było… nietypowe rozkoszować się nieznanym smakiem i tak spoczywać, kiedy oni pracowali. Ale, że szło im nieźle i tylko raz rozgorzała namiastka walki na szmaty, pozwoliła sobie siedzieć na miejscu całe kilkanaście minut. Potem jednak musiała wstać. Wybrali Nikodemowi pościele, zawiesili firanki i cali dumni mogli podziwiać swoje małe dziełko. Dla Miny nie był to co prawda nie wiadomo jaki wyczyn, a raczej mała odmiana po majsterkowaniu, ale porządek ogarnięty wspólnymi siłami (nie bałagan - ten radził sobie dobrze sam) napawał ją poczuciem zadowolenia i satysfakcji z udanej współpracy.
        - No, myślę, że zasłużyliśmy na jakiś deser. Znaczy… - zawahała się. - Jeszcze jeden. Te ciasteczka są przekomiczne w smaku, ale nie aż tak sycące - wyjaśniła Nikodemowi przepraszająco i zaproponowała, że poprosi o coś Therundiego. I właśnie wtedy wpadła na Kaikomi.

        - Szefowa! - ucieszył się Niko, wyraźnie zadowolony i wysłuchał jej małej porady. W sumie już zapomniał o tym jak Berhe go załatwiła… a nawet jeśli pamiętał i tak chętnie spotkałby się z tą straszną gospodynią. Oj tak, chciał popodziwiać ją z bliska. Jednak najpierw najwyraźniej czekały go inne "obowiązki"…
        - Odwdzięczyć? - Chłopcy odruchowo spojrzeli po sobie, a Minao odwróciła się jak rażona piorunem. W jej oczach widać było panikę.
        - A-ależ nie trzeba! - Zamachała rękami jak bezbronne dziecię. - Wszyscy wykonaliśmy kawał dobrej roboty, a zaraz idziemy… coś zjeść - wyjaśniła, nie odważając się jednak wspomnieć o deserze. Zaraz też wycofała się speszona i szybciutko, szybciej niż można by o to podejrzewać krówkę, zbiegła po schodach.
        - Odwdzięczyć? - powtórzył Nikodem głośno i zastanowił się. - Masz coś na myśli? Czy tak grzecznościowo po prostu?
        - Zawsze można by dla niej zebrać jakiś bukiecik…
        - Mówisz? Ale czy to nie dziwne? ,,Ej, pomogłaś mi sprzątać, masz tu kwiaty”. Uuu, nie, to źle brzmi. - Wzdrygnął się i lekko zmarszczył brwi. - Jak namawianie jej do zostania pokojówką czy coś… Lepsza przysługa za przysługę. Z tego co kojarzę zajmuje się fajną robotą, chętnie jej w tym pomogę. No, a na razie nie dajmy jej czekać z ciastkami! - Rozpromienił się i raźnym krokiem ruszył w stronę drzwi.

        Mina już czekała na nich z talerzem owocowych resztek, placuszkami z mączki i obiecanymi ciastkami - ale zamyślona wlepiała oczęta w wiszące na ścianie trofea i nie zwróciła na nich od razu uwagi. Drgnęła dopiero kiedy Niko poruszył ławą i klapnął naprzeciwko niej z zadowolonym uśmiechem. Irinai strategicznie usiadł po innej stronie, przy jej prawej ręce. Nie za blisko jednak, by mógł nieco rozprostować skrzydła. Kiedyś chciała go zapytać czy tak mu wygodnie, czy nie wolałby ich chować - ale czy ona chowała rogi albo ogon? Chyba rozumiała dlaczego mimo nieporęczności zostawia sobie te dodatkowe kończyny nawet pod dachem. Choć w chwilach takich jak ta nie mogła nie myśleć, że byłoby mu wygodnie z całkowicie nagimi plecami.
        - Och? A to co?… - Nagle zauważyła coś pod swoim kopytkiem. Schyliła się, stołem o mało nie łupiąc w Nikodema i podniosła… jasną, elegancką kopertę. Z pieczęcią! To nie było tutaj częste.
        - Ktoś chyba zgubił… pusta. - Zauważyła, że pieczęć jest przełamana. W środku nie było żadnej kartki.
        - Chyba można to wyrzucić. - Zasugerował Irinai, mało zaciekawiony, bo nadal rozpamiętujący widok Kaikomi wcielającej się w rolę dyktatorki. Ależ jej było do twarzy w zdecydowaniu i pewności siebie!
        Na szczęście Niko nie okazał się takim ignorantem.
        - Pokaż - sięgnął po kopertę zaintrygowany, ale po chwili wyraz jego twarzy zmienił się gwałtownie. Był… zaskoczony? A jednocześnie jakby się tego spodziewał. Minao nie umiała określić tego dokładnie.
        - To twoje?
        - Nie. Nie do końca. Ale w… - zawahał się, po czym odłożył kopertę z szelmowskim uśmieszkiem niewiniątka - Ale widziałem już coś podobnego. Na lądzie używają takiego papieru. - Wyjaśnił i wzruszył ramionami. - Nałożyć ci tego? Wygląda ciekawie. - Zmienił temat, a ona nie potrafiła odmówić. Miała szaloną ochotę na jednego placuszka.

* * *


        Na sprzątaniu sali Lucy się nie pojawił. Zsunął się na dół w swojej białej podomce dopiero gdy w przestronnym pomieszczeniu został tylko Irinai, który przejął na siebie obowiązek gaszenia lamp i Niko, który… po prostu tam siedział. Chyba żeby zobaczyć jak Fellarianin podlatuje do żyrandola.
        - Łooo, to naprawdę działa! - Zachwycił się widząc w ruchu czarne, połyskujące skrzydła. - Wy wszyscy tak?
        - Wszyscy? - Irinai zerknął na niego dopiero gdy skończył z lampkami i wylądował na wyczyszczonej podłodze.
        - No, z twojej rasy milczku.
        Skrzydlaty nastroszył się, ale nie dał się sprowokować. Nie będzie przepychać z tym mąciwodą póki nie wykona wszystkich swoich zadań! Już dostał dzisiaj nauczkę za wchodzenie w nim w spory podczas pracy.
        - Wszyscy fellarianie latają, tak. - Odparł po prostu i podszedł do kinkietów przy drzwiach.
        - Od kiedy? Znaczy, kiedy się uczycie?
        - To… dość wcześnie zaczynamy się z tym oswajać. Już ośmiolatki potrafią zwykle się unosić. Opanowanie… manwerowania wymaga trochę więcej czasu.
        - Wygląda, że już to umiesz.
        Odwrócił się gwałtownie.
        - A-a czemu miałbym nie?
        - Bo twoja rasa żyje chyba dość długo, a ty jesteś gdzieś tak w moim wieku. Mógłbyś nie umieć tego co dorosły.
        Logiczne.
        - Latanie jest bardzo ważne dla naszego przetrwania. Innych rzeczy uczymy się później - Powoli markotniał i te piękne skrzydełka trochę mu jakby opadły - Oczywiście nie latam też jak wyszkoleni wojownicy z naszej wioski, ale… chyba nigdy nie będę musiał…

        - Co tam robicie? Obijacie się znowu? Nie słyszę pracy i wycia niewolników.
        Lucy przerwał tę niezręczną chwilę i zastąpił ją zgoła odmienną. Bo gdy tylko Niko na niego spojrzał zamarł w pół gestu i otworzył usta.
        Więc to tak będzie wyglądać kiedy dorośnie!
        Po raz pierwszy zobaczył wilkołaka w jego ludzkiej postaci - i musiał przyznać, że nie spodziewał się czegoś tak uderzająco podobnego. Choć czarne obwódki oczu i kły zmieniły nieco w odbiorze rysy Nilla nadal wszystko inne zgadzało się z całkiem ludzką twarzą Nikodema. Ten sam kształt, mocna szczęka, niskie czoło i zadziorny uśmieszek. Oczywiście różnili się w detalach, ale biorąc pod uwagę, że najbardziej dzielił ich wzrost, reszta stawała się jakoś mniej ważna.
        - Ja cię…
        - Patrz i podziwiaj. Albo nie, poczekaj, przyniosę mój wianek - prychnął wilkołak, ale nie udało mu się w pełni ukryć zadowolenia. Podszedł do młodego z wrodzoną nonszalancją, tak odmienną od dziennej elegancji i przyjrzał mu się, jakby też chciał zobaczyć jakąś u niego przemianę.
        - Hmmm… - mruknął unosząc lekko jego buźkę, po czym westchnął zrezygnowany. - Jakie rozczarowanie. Myślałem, że w nocy zaklęcie pryska, a tu proszę. Nadal żaba.
        - Obrażasz kogoś tak podobnego do ciebie?
        - Ja tam mogę być brzydki, mam do tego odpowiedni wzrost - odparł Lucy z rozbawieniem i jeszcze się wyprostował. - Nie wiem czy wiesz u mężczyzn właśnie to się liczy.
        - Zakładam, że na równi ze słodyczą charakteru?
        - Dokładnie.
        I zgodnie usiedli przy barze.
        Tylko Irinai nie wiedział co ze sobą zrobić.

        - Ymm… ja, ten… zostawić światło? - Zapytał szefa, na którego nadal bał się spojrzeć po tej wpadce z wiadrem. Wzdrygnął się dodatkowo, bo przeklęte narzędzie zbrodni stało teraz tuż za plecami wilka, błyskając złowieszczo wstążkami i niemo drwiąc ze skrzydlatego sługi. W półmroku rzeczywiście wyglądało na nawiedzone…
        - Hmm, nie, możesz zgasić. Wyjdziemy sobie na mały spacerek - Lucy spojrzał znacząco na nowego domownika, ale zamiast się ruszyć zaczęli popijać ananasowy soczek. I siedzieli tak aż zgasły wszystkie światła.

* * *


        Tego wieczora Lucy nie wrócił do pokoju i nie narzekał Kaikomi na dobranoc. Musiała zasnąć bez niego, jedynie z Myszą u boku. I masą przemyśleń z kończącego się dnia na głowie. Jak bardzo się tym przejmowała? A ile było dla niej oczywiste? Być może powinien być przy niej i sam zapytać, ale nim mógł sobie na to pozwolić musiał sam zrozumieć parę spraw. Wyjaśnić je i jakoś ułożyć. A do tego potrzebował niewielkiej pomocy syna.

        Wszedł do pokoju nad ranem, lekko skrzypiąc drzwiami. Półprzytomny, pachnący lasem i wodą legł na Myszy… a gdy ją przeprosił na swoim posłaniu i od razu zamknął oczy. Uniósł już tylko rękę, by dotknąć ramienia Kaiko, jakby sprawdzał czy nadal tam jest i zasnął, przytłoczony nadmiarem myśli, pomysłów i ożywionych wspomnień.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi nie odpowiedziała Lucy’emu na tę zaczepkę o wilczku-adoratorze. Chciała, ale była już za daleko - posłała mu jedynie szeroki uśmiech znad ramienia. Miło jej było, że jej mąż nie denerwował się takimi sytuacjami, a wręcz potrafił j traktować jak żart. Tak naprawdę traktował to znacznie lżej niż ona, bo ona nadal słabo znosiła podrywy lokalnych chłopców - nieraz Kropelki ratowały ją z takiej opresji, gdy ktoś był dla niej za miły, a ona nie umiała się obronić. Ona miała swojego Lucy’ego i nie tolerowała żadnego innego adoratora przy swoim boku. Taki wianek może by przyjęła, ale później wilczka by unikała… To było jednak całkiem zabawne, że prezenty dla niej przekazywano rękami jej męża - o ironio, na kontynencie nikt by na to nie wpadł! To akurat syrenka wiedziała od swojej przyjaciółki, Ijumary, która była świadkiem takiego zachowania i zaraz wyłuszczyła syrence jak to się robi “w wielkim świecie”.

        ”Szefowa”! Czyli nie “mamo”! Co za ulga… Kaikomi w końcu poczuła się na tyle lat, ile miała a nie na tyle, by mieć dziecko w wieku Niko. On pewnie nawet nie wiedział jak wielką ulgę poczuła dzięki temu jednemu zawołaniu… I póki co ona nie zamierzała mu tego wyjaśniać, bo jeszcze w ten sposób przez przypadek włożyłaby mu do ręki oręż do przyszłych kłótni rodzinnych. Nie, niech to na razie pozostanie jej słodkim sekretem. Całe szczęście było na co skierować uwagę - sprzątanie, Minao… Tak, było o czym gadać.
        - O tak, przyda wam się porządna kolacja - przytaknęła syrenka, do tematu wdzieczności już nie wracając. - Na barze powinno też zostać jeszcze kilka tartaletek, poczęstujcie się, bo jutro już na pewno nie będą takie smaczne, upiekę coś nowego - zachęciła. To nie było tak, że ona nie umiała wyliczyć ile ciastek będzie potrzebowała tego dnia. Mogłaby piec tyle, aby na koniec zostawała sztuka bądź dwie albo i o jedną sztukę było za mało, lecz powody do takiego nadmiaru miała dwa. Po pierwsze: w życiu by sobie nie wybaczyła, gdyby musiała odmówić gościowi poczęstunku “bo zabrakło”, a po drugie: lubiła częstować również pracowników i domowników. No i zawsze musiało zostać chociaż jedno ciasteczko dla Lucy’ego. Należało mu się!
        - O, chłopcy, dobrze kombinujecie - pochwaliła, gdy Irinai z Niko zaczęli myśleć jak mogliby się odwdzięczyć Minao za to, że im pomogła, choć nikt jej nie kazał. Podobało jej się praktyczne podejście białowłosego. Bukiecik był uroczy… Ale ci dwaj gdyby mieli go wręczać to narobiliby tylko minotaurzycy wstydu. Nie, niech lepiej pomogą jej w robocie.

        Syrenka nie wybrała się już z tą trójką na parter - została na górze, by przejrzeć pokoje, które tego dnia się zwolniły. Niby ona rzadko sprzątała, ale zawsze wszystkiego doglądała, bo w końcu dwie pary oczu lepsze niż jedna, a goście potrafili naprawdę zadziwić w kwestii tego co i gdzie zostawiali. Tym razem obyło się całe szczęście bez niespodzianek, więc syrenka mogła uznać swój dzień pracy za zakończony. Poszła skorzystać ze swojej zasłużonej syreniej kąpieli, którą przerwała dopiero, gdy za mocno zaczęto dobijać się jej do drzwi. Prosto z wanny, przebrana już w piżamkę, udała się do sypialni, po drodze życząc miłej nocy tym, których jeszcze mijała na korytarzu. Już na miejscu rozwinęła obie maty, ułożyła się na jednej z nich do snu… i czekała, na Lucy’ego oczywiście. Zawsze rozmawiali sobie wieczorem, zresztą nie chciał zasnąć tak bez “dobranoc”. Jej mąż jednak zapowiedział, że idzie na parter, do urzędujących tam Irinaia i Niko i jakoś tak dość sporo czasu mu to zajmowało… W końcu syrenka - wiedziona po równi troską i ciekawością - poszła sprawdzić co się dzieje. Na swoją piżamę przeznaczoną jedynie dla oczu męża zarzuciła szlafrok i na palcach, jakby nie chciała nikogo obudzić, choć pewnie i tak nikt nie spał, podeszła do prowadzących na dół schodów. Usłyszała głosy obu Wassleyów - jej męża i przybranego syna… Niech to, nadal nie umiała się pogodzić z tym mianem, to tak ją postarzało! Ale słyszała, że oboje byli na parterze i gawędzili. Pomyślała, że to dobrze, że chcą się lepiej poznać, a że mężczyźni zawsze mieli swoje sprawy, do których nie chcieli dopuszczać kobiet, Kaikomi - jak na dobrą żonkę przystało - uznała, że nie będzie im przeszkadzać. Wycofała się tak jak wcześniej, na paluszkach, po czym wróciła do sypialni.
        - Mysza, posuń się - szepnęła do kotki, która oczywiście położyła się na posłaniu syrenki, bo było zagrzane. Panie jednak potrafiły się dogadać, zwłaszcza gdy do podziału była jeszcze mata Lucy’ego, więc obyło się bez scen. Kaikomi położyła się i jeszcze chwilę leżała, czekając na powrót męża. Ten jednak długo nie przychodził, a ona robiła się coraz bardziej senna, więc w końcu uległa pokusie i zasnęła.
        Nie wiedziała, o której Nill wrócił do sypialni - nie należała do tych małżonek, które z wielkim wyrzutem czekały na swoje drugie połowy uzbrojone w wałek. Lekko przebudziła się, gdy usłyszała poruszenie obok, ale głos wilkołaka ją uspokoił, a swojska interakcja z Myszą (mają tupet, wiecznie ją przeganiać!) sprawiła, że syrenka jeszcze bardziej się uspokoiła. Ostatnie co pamiętała, to dotyk jego dość chłodnej dłoni na ramieniu. Zdołała jeszcze odruchowo, ale z uczuciem, nakryć jego palce swoimi i ponownie zapadła w sen.

        Rano - mimo późnego powrotu - to znowu Lucy wstał pierwszy, a syrenka obudziła się chwilę po nim. Nic się nie zmieniło w porannej rutynie, każdy wstawał, szykował się i od razu brał się do roboty. No chyba, że był dzieciakami, które póki co się bawiły, albo Lilą, której nie obowiązywały żadne reguły - w końcu była kotem. Syrenka nie należała do żadnej z tych grup, więc wykąpała się i jak zawsze jeszcze nie do końca sucha ubrała się w jedną ze swoich zwiewnych sukienek w trudny do opisania kwiatowy deseń. Zbiegła na parter, by przed przybyciem pierwszych gości zacząć piec jakieś nowe ciasteczka. Tego dnia nie zamierzała szaleć i postawiła na swój specjał - maleńkie ptysie z kremem.
        - Dzień dob…
        - Kaikomi!
        Syrenka stanęła w drzwiach kuchni jakby ją grom raził. Szeroko otworzyła z niedowierzania oczy, po czym obróciła się w stronę sali dla gości.
        - Co wy tu robicie tak wcześnie? - zapytała zaskoczona.
        Przed nią stały dwie dziewczyny wyglądają na jakieś dziesięć lat starsze od niej. Obie były urodziwe, miały delikatne makijaże i nosiły sukienki zdobione perełkami. Siostrami nie były na pewno, gdyż jedna z nich miała oliwkową cerę i czarne włosy, proste jak struna, druga zaś cerę miała trochę jaśniejszą, a włosy kręcone, jej kształty były również bardziej ponętne. Pierwsza miała na imię Senuela, a druga Fija. O łączyło je to, że razem z Irminią były partnerkami Hanale… I przez to przybranymi matkami Kaikomi.
        - Wpadłyśmy z wizytą, a gdy są goście ty zawsze nie masz czasu! - oświadczyła Fija, wpadając za bar i całując syrenkę w policzek.
        - Ale teraz jestem jeszcze bardziej zajęta - mruknęła pani Wassley.
        - Oj, nie będziemy sprawiać kłopotu - zapewniał Senuela, również witając się buziakiem. - Możemy nawet pomóc, jeśli znajdziesz dla nas jakąś łatwą pracę. Ale my nie w tej sprawie.
        - No właśnie! - przytaknęła kędzierzawa Fija, a jej oczy błyszczały z ekscytacji. - Kaiko, Irminia nam wczoraj powiedziała, że masz syna!
        - Macie syna! - poprawiła druga z teściowych. - Jak to się stało? Przecież wy chyba nie możecie…
        - Adoptowany - oświadczyła Kaikomi. - Przecież nie wierzę, że Iri wam tego nie powiedziała.
        - Oj no, powiedziała, ale myślałam, że cię sprowokuję do zwierzeń. No ale to opowiadaj o nim - skapitulowała Senuela.
        - Lucy go wczoraj spontanicznie adoptował, a ja nie mam nic przeciwko, jest całkiem sympatyczny. O, tam jest, możecie sobie z nim pogadać, a ja muszę iść do kuchni, pa! - wymiksowała się szybko, już cofając się w stronę kuchni.
        - Hej, a jak on do ciebie mówi?! - zapytała jeszcze szybko Fija.
        - Szefowo!

        - Hej, chłopcze, ponoć jesteś adoptowanym synem Lucy’ego i Kaikomi?
        Dwie dziewoje naszły Niko, gdy ten się pewnie tego nie spodziewał. Obie uśmiechały się promiennie, a oczy im błyszczały.
        - Ja jestem Fija, a to Senuela, jesteśmy ciotkami Kaikomi - wyjaśniła kędzierzawa dziewczyna, poprawiając na ramieniu swoją malutką torebkę w kształcie muszli. Elegantka. Niko nie znał swojego dziadka ze strony matki, ale po samym wyglądzie jego partnerek można było stwierdzić, że bardzo lubił on kobiety dbające o swój wygląd może wręcz do granic absurdu.
        - Jak do tego doszło? Opowiedz! - nalegały.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Nie można było powiedzieć, że tego ranka Niko był rześki i wypoczęty jak zroszone źdźbełka. Czuł się raczej jak zdeptany trawnik. W końcu wczoraj sporo się działo - nie zdążył odpocząć po wielodniowej podróży, a już wprosił się do rodziny, dostał robotę i poznał kilka zupełnie nowych dla niego ras! Kolory i zapachy wyspy, wszystko mieszało się i nie dało łatwo zapamiętać, męcząc zmysły nadmiarem bodźców, a umysł - informacjami. Dlatego teraz, mimo iż przyzwyczajony był do zarywania nocy, najchętniej przespałby się na jakiejś ławie. Albo nawet pod stołem. Wszystko jedno, byle drzazgi nie właziły w…

        Uniósł głowę gdy ktoś się odezwał i spojrzał zaskoczony na właścicielki zagadujących go głosów. No, może nie wyglądał na zaskoczonego, bo na zaspaną buźkę cisnęło mu się raczej ,,jesteście słońcem, zniknijcie”, ale trwało to jedynie chwilę - kiedy dotarło do niego kim są te wyperfumowane, zadbane kokietki i że nie są to damy lekkich obyczajów szukające u nieletnich podróżnych zbyt ciężkich portfeli, zmienił nastawienie.
        Choć już myślał, że to damy lekkich obyczajów szukające syna Wassleyów, by dać mu dożywotnią zniżkę.
        Lecz jednak nie.
        Może i dobrze.
        Odetchnął, bo nie miał jakoś głowy do interesów, i ze szczerym uśmiechem spojrzał jeszcze raz na - teraz nagle jakby starsze i mniej atrakcyjne - ciotki Kaikomi. Zastępując zmęczenie uprzejmym zaciekawieniem, wyprostował się leniwie i samą postawą wskazał, by usiadły sobie i się rozgościły. Miał zamiar wdać się z nimi w małą pogawędkę.
        - Fija i Senuela, tak? - upewnił się, absolutnie pomijając grzecznościowe zwroty hierarchizujące. - Miło mi; tak, jestem Nikodem. Teraz Niko, jak się okazało - mruknął niby do siebie, a z podobną manierą jak robił to Lucy, gdy zachowanie tubylców przekraczało jego pojmowanie. - Jak rozumiem są panie tymi ciotkami? Ile was tam było? Wczoraj mi mówili, ale ciężko ot tak się połapać… Trzy? Cztery? Ach, trzy! Czyli panie… mogę pominąć zwroty grzecznościowe? Naprawdę, są takie irytujące czasami, zawsze o nich zapominam. - ,,Zwłaszcza jak widzę kobiety tak bardzo nie przypominające matek i gospodyń domowych. Naprawdę, nie jesteście dla Kaiko bardziej jak starsze siostry?” - Czyli wy i Irminia to moje nowe!… Em… mówmy sobie po imieniu, dobrze? Będzie prościej. - Rozłożył ręce bezradnie, bo absolutnie nie miał zamiaru obrażać dam, ale jednocześnie za Nową Aerię nie nazwałby ich babciami ani nawet ,,ciotkami”. Phi, sam mógłby mieć takie siostry, gdyby nie kojarzyły mu się zanadto z grzechami różnego rodzaju. I nie dziwne! Ostatecznie nawet nie zbrukały się obrączkami - żyły wcześniej w nieformalnym haremie! Ale to nie był powód, aby ich nie lubić. Były raczej ciekawe. Tak… kolejna niepojęta osobliwość wyspy.
        Chętnie więc mówił dalej:
        - Cóż… słyszałem pewne plotki o prowadzącym ten zajazd wilkołaku i postanowiłem zobaczyć jak tutaj jest - przyznał. - Spodobało mi się. Pomyślałem, że fajnie byłoby to odziedziczyć, więc zapytałem Nilla czy by nie chciał takiego syna jak ja. A że jest rąbnięty no to się zgodził. - Wzruszył ramionami, choć to jak marszczył brwi sugerowało, że absolutnie tego nie rozumiał. A przynajmniej nie do końca. - Kaiko była tak uprzejma, że się zgodziła. Miło, co nie? - Uśmiechnął się, nagle bardzo chłopięco i niewinnie, bo i taką stronę najwidoczniej miał. Jeszcze.
        - W sumie to wszystko. Irminia wam nie mówiła? Zdawało mi się, że podeszła do tego bardzo emocjonalnie… no, ale w sumie dobrze, że zapytałyście mnie. - I zadowolony rozparł się jak pan na włościach, choć też poniekąd robił to przez zmęczenie - moc wczorajszej kawy się wyczerpała pozostawiając po sobie niedowład pleców i tęsknotę w sercu. Weź się tu więc nie oprzyj…
        - Chcecie się czegoś napić? Absolutnie nie wiem jakie tutaj dotyczą was zasady (nie mówiąc o tych, które dotyczą mnie), ale, że jestem synem szefa pozwolę sobie podrażnić… o, tego tam. Kelner!

        Irinai spiął się nerwowo, nim odwrócił się na brzmienie znajomego, jakże wyklętego głosu. Ze wszystkich obecnych tylko on mógł spełniać wywołaną funkcję, nie miał więc złudzeń kogo to cholerny karzeł zaczepia. Jednakże… Niko oficjalnie nie dostał żadnego zadania na dzisiaj, a jego pozycja nie została całkiem ustalona. Jako Wassley automatycznie znajdował się wyżej od Irinaia w nieformalnej hierarchii zajazdowej i choćby z tego powodu mógł wołać na niego jak mu się podobało. Tym bardziej, że tak, Iriś robił czasami za kelnera. Dzisiaj brał ranną zmianę i nawet ubrany był odpowiednio - miał koszulkę.
        - Tak? - Podszedł sprawnym krokiem i zapytał grzecznie, choćby ze względu na panie. W jego oczach jednak tańczyły ostrzegawcze iskry. I chyba dobrze mu to robiło, bo po raz pierwszy odkąd zaczął tu pracować nie wyglądał na znerwicowanego młodzika. Nie, z taką poważną miną i wyniosłą postawą pracownika miesiąca prezentował się ze trzy lata doroślej.
        Ale Niko z chęcią przyjął wyzwanie.
        - Przyniesiesz coś dla tych pięknych dam? Są z rodziny, więc się postaraj. - Uśmiechnął się perfidnie i niczym syn mafijny ogarnął hojnym gestem obie strojne ciotki.
        - Oczywiście - odparł fellarianin przez zęby. - Czego panie sobie życzą? - dodał odmiennym, choć nie w pełni spokojnym tonem, a gdy powiedziały przytaknął i już dumnie odwracał się od stolika, gdy Niko przypuścił kolejny atak.
        - E-ee-ee - wymruczał przywołująco, a Iriś chcąc nie chcąc musiał się odwrócić. Zrobił to zresztą tak jakby miał zamiar go rąbnąć przy okazji, ale to byłoby nieprofesjonalne. Powstrzymał się więc.
        - Nie zapominaj o mnie, mój drogi. Nie chciałbym paść z wyczerpania podczas konwersacji. - Uśmieszek nie schodził mu z twarzy, za to pięści fellarianina zaciskały się coraz mocniej. - Pomyślmy… pragnąłbym tego ciepłego poranka napić się odrobiny chłodzonej Specjalności Arbuzowej.
        Powieka Irisia drgnęła. Ten jeden napój, ten jeden właśnie z porannych napojów przygotowywało się najdłużej. Nie wierzył, że Niko o tym nie wiedział.
        - Coś jeszcze? - niemalże wywarczał, ale tak uprzejmie, że brzmiało to jak melodia. Przynajmniej dla uszu Wassleya.
        - Skoro już pytasz…
        CHOLERA!
        - Kusi mnie sałatka z granatem. Podobno jest świetna. I może (zanim zapytasz drugi raz) kanapka z pastą awokado. Nie jadłem jeszcze śniadania.
        Irinai głośno wciągnął powietrze, ale nie skomentował. Oczywiście, że ten gburowaty szkodnik zamierzał się na nim zemścić. Przecież wczoraj pomógł mu sprzątać pokój!
        - Niedługo przyniosę - prychnął z godnością, a spojrzenie Niko pytało tylko ,,jak szybko dasz radę?“.

        Kiedy Irinai odszedł, Niko niewinnie uśmiechnął się do swoich dwóch towarzyszek. Wiedział, że to się źle skończy, ale nie mógł sobie darować podrażnienia kolegi…

        Tymczasem ten zniknąwszy za drzwiami od kuchni wręcz rzucił się w wir pracy. Ha! Też mu wyzwanie! Nie zrobi z siebie lebiegi na zawołanie tej białej glisty! Niech na to nie liczy! Poleciał prosto do skrzynek z owocami zebrać wszystkie potrzebne do wybranych (przez tego drania!) dań. O dziwo Borg już załatwił część dostaw i świeżutkie skórki pyszniły się w kuchennej jasności. Reszta niestety musiała być starsza.
        Godząc się z tym pochwycił arbuza, limonki, awokado, cytrynę… jakimś cudem przeniósł to wszystko na blat. Rozpalił ogień z pomocą wróżek (och dzięki wam magiczne istotki!) i zaczął gotować wodę. Dwa rondelki! Rozejrzał się za szczypiorkiem, a że nigdzie nie było, skorzystał (znowu!) z pomocy skrzydlatych. W panice znalazł też cukier, po czym wyleciał przygotować napoje, do których potrzeba było nieco mniej skupienia - oczywiście one były dla anielskich kompanek tego demona wcielonego, Nikodema.
        Za barem, widoczny już dla gości, zachowywał się zdecydowanie spokojniej, choć robił wszystko tak szybkimi ruchami, że Niko tylko obstawiał kiedy wśród limonkowych soków pojawi się krew. Ale nic z tego. Woda, trochę listków mięty, miód i… och, trzeba polecieć do piwnicy po lód! Zniknął dosłownie na moment, po czym już był na swoim stanowisku i kończył pierwszy napój. Zaraz też drugi… ale jajka! I syrop!
        Zniknął w kuchni i w biegu zaczął wrzucać składniki do rondelków. Jajka tam, cukier tam… od kiedy on w ogóle umiał gotować? A nieważne!
        - Cześć.
        - Cześć! - przywitał się z Borgiem wnoszącym kolejną skrzynkę. Niedźwiedź aż zamrugał, bo uwijający się Irinai zapomniał powiedzieć ,,dzieńdobry!” i mu się pokłonić. Nie by mu to w jakikolwiek sposób przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się sam do siebie ciesząc się, że młody już się zaaklimatyzował. Może w końcu będzie go można zabrać na ryby…?
        Tymczasem skrzydlatemu nie w głowie były ryby. Musiał obrać arbuza, pokroić go i i wydłubać pestki. Do tego awokado! Znowu podobny rytuał, tylko pestek mniej - pokroić to nie ucinając sobie… i nie mieszać! Smaki nie mogą się zmieszać! Przetarł szybko blat i deskę, przykrył bulgoczący syrop, zaczął rozgniatać arbuza… napój!
        Wyleciał jak oparzony skończyć zamówienie drugiej z ciotek Kaikomi. Truskawki, znowu limonka i mięta… wyjątkowo trochę alkoholu. Uch!
        Mając to zniknął jeszcze tylko na momencik otrzeć pot z czoła, po czym wyszedł na nowo wyprostowany i jak rasowy pracownik przyniósł na tacy napoje obu pań. Postawił je przed nimi ostrożnie, a na wyzywająco-oczekujące spojrzenie białowłosego odpowiedział tylko wewnętrznym przekleństwem.
        W końcu wparował do kuchni ponownie, wpadając już na faktycznego kucharza i syrenkę, ale nie witając ich niczym poza spanikowanym, nerwowym wymachem rękami. Nie wyjaśniając (nie można mówić i pracować jednocześnie!) odwrócił się od nich, by skończyć szykować pastę avokado i Arbuzową-niech-ją-szlag-Specjalność, a Theru tylko patrzył jak nieomylnie i w furii przelewa, sieka i dekoruje. No, nad tym ostatnim musiałby jeszcze popracować, bo jego kanapka przypominała pobojowisko, a na talerzyku walało się za dużo tego co powinno być na niej, ale ostatecznie można to było wybaczyć. Zwłaszcza, że fallarianin był bardzo zaaferowany, a widząc ich pytające spojrzenia tylko bardziej przyspieszył. Ale chwila…
        SAŁATKA!
        Zapomniał zupełnie! Zatoczył się (nie upuszczając talerza!), po czym wypadł na salę - już nawet nie siląc się na zachowanie pozorów, niemalże rzucił Niko jego kanapkę pod nos i jak huragan wpadł do z powrotem do kuchni - granat! Trzeba obrać granat! Nie dając nikomu się wtrącić, ufiksowany na własnej robocie, zaczął szykować rukolę, pomarańczę i granat. Szczęściem Therundi tylko widząc składniki wtrącił swoje trzy grosze i bez pytania zabrał Arbuzową Specjalność do chłodni, gdzie chwilę musiała poczekać. Przygotował też miód, olej i sok z cytryny, którym Iriś po paru minutach polał gotową sałatkę.
        Z wdzięczności niemal rąbiąc głową o blat podziękował bezsłownie miśkowi (choć czuł się też nieco upokorzony, bo miał to zrobić bez niczyjej pomocy!) po czym wyczołgał się z kuchni i dysząc zaserwował danie czekającemu Lordowi Piekieł... który zerkał na stojący w rogu zegar!
        Nim zdecydował się podbić mu oko za to i pytanie ,,a gdzie mój arbuzik?”, strategicznie wykonał odwrót i poszedł do chłodni, by wynieść stamtąd piękny w-mordę-kopany-cholernie-przeklęty-bezpestkowy-krwawo-łzawy-soczek i ostatecznie, wewnętrznie wykończony postawił go przed… Nikodemem. Po prostu Nikodemem. Niech go trafi!
        A białowłosy skinął łaskawie, z wolna sięgnął po kielich i skosztował z przyjemnością. Oparł się i odetchnął. Pomyślał.
        - Trochę taki bez smaku.

* * *


        Próbował się skupić, kiedy przeszkodził mu jakiś łomot. Jeden. Drugi… Pisk? Poirytowany wstał od swojego stolika i zszedł ze stryszku burcząc, że nie ma spokoju. Co się znowu wyrabiało, kiedy nie patrzył?
        Na podeście schodów pojawił się akurat, kiedy Irinai celował krzesłem w uzbrojonego podobnie Nikodema. Dla wyrównania wzrostu stał teraz na stole. Szczęściem nie w sałatce, bo ta pyszniła się dwa nakrycia dalej, na jasnym obrusie. Ten pod butami Nikodema jasny już nie był.
        - Złaź i stawaj do honorowej walki!
        - To ściągnij mnie, świergotku!
        ŁUP.
        Noga krzesła poleciała pod jeden z foteli.
        Doprawdy?

        Zszedł nie siląc się na krzyk czy uwagę. Zresztą nie chciał rywalizować na głosy z Lilką, Borgiem i Theru, którzy już zaczęli chłopaków dopingować. Szanował swoje zmęczone gardło.
        - DAJESZ!
        - OD DOŁU GO!
        - OD GÓRY!
        Dwaj futrzaści panowie i skacząca kicia bawili się niezgorzej, kiedy młodzikom udało się zdewastować kolejny stół. Nawet Lucy musiał przyznać, że szło im nieźle, choć na bójkach wcale się nie znał. Był raczej typem… myśliciela. Władcy ciemności planującego podboje w ukryciu, wysługującego się masą bezmózgich adoratorów i nie brudzącego sobie rąk samemu. Ale potrafił docenić kunszt bezsensownych, młodzieńczych utarczek. Nie zważając na trzaski drewnianego oręża wyminął resztę pracowników i byłby szedł dalej, gdyby nie posłyszał na raz zafascynowanego krzyku misiątek, huku otwieranych przez Minę drzwi i łomotu pospiesznych kroków Berhe. To ona zaraz zleciała po schodach, jak wiatr przeznaczenia minęła go i z takim rozmachem przyrżnęła jednemu i drugiemu po łbie, że aż się skulili.
        - Co wy robicie!? - Ryknęła, ale tonem dalekim od dzikiego wrzasku. Nie. To był mrożący ton matki i pani domu. Pani, która szykowała te obrusy i prała je własnymi rękami.
        - Czy wam odbiło zupełnie! Nill, zobacz co oni wyprawiają! - Spojrzała w jego stronę, a Lilka i panowie stojący nieopodal przezornie się odsunęli i spuścili głowy. Zawiedziony jęk niedźwiadków poniósł się ponad salą.
        - Wybacz, nie zdążyłem im przerwać. Dopiero przyszedłem - odparł jak najbardziej spokojnie i niemal z czystą ciekawością podszedł do pobojowiska i wściekłej gosposi. - Hmm… Mina! Będziesz miała trochę do naprawiania… - mruknął, na końcu nieco ściszając głos, bo dopiero co wczoraj wspominał o jakiejś przerwie dla niej. Albo ona albo krzesła będą musiały poczekać.
        - No chłopcy, widzę, że dzisiaj też się dobrze bawicie. - Nachylił się nad nimi z uśmiechem od którego Irinaiowi drętwiały skrzydełka. - Znów beze mnie. Trzeba to nadrobić.

* * *


        - I tak, moje drogie panie, przygarnąłem tego niewolnika - Lucy zakończył swoją opowieść i popatrzył na Fiję i Senuelę z uśmiechem zadowolonego z interesów gospodarza, po czym dopił Arbuzową Specjalność. Już teraz jego. - Mam nadzieję jednak, że niecodziennie będą robić takie przedstawienie. A jeśli tak, muszę zacząć sprzedawać bilety. Myślicie, że ile pójdzie jeśli zdejmą koszulki i zrobią sobie badziewne tatuaże?
        - Emm, Szefie, to krzesło to będę musiała poskładać właściwie od zera… - Mina nieśmiało wtrąciła się do rozmowy pokazując resztki mebelka. Lucy machnął ręką.
        - Już trudno, nie przejmuj się. Schowaj gdzieś i trzymaj na długie, nie-zimowe wieczory. A tymczasem usiądź sobie przy naszych miłych gościach i częstuj się sałatką. - Widząc zaś jej wahanie odsunął się nieco i zasugerował, że zaraz sobie pójdzie. Tylko najpierw…
        - Kelner! - zawołał wesoło i patrzył jak Niko wzdychając rzuca swoją miotłę.
        - Idęęę…
        - Ale szybciutko, bo panie czekają.
        - Tak, tak, no mówię, że idę! - burknął, mijając polerującego stoły Irinaia. Odebrał zamówienie dla wszystkich trzech dam, bardzo ospale wycierając rękę w fartuszek, a potem notując coś co najmniej koślawo. Może nawet większości nie zanotował. Mina patrzyła na niego ze zmieszaniem i współczuciem, lecz kiedy Lucy odszedł za barek, Niko nieco się wyprostował, schował notatnik i sięgnął ponad ramionami zalotnych cioteczek po liścia z sałatki. Uśmiechnął się do nich krótko i wzruszył ramionami.
        - Warto było.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi nie zwracała uwagi na to w jakim stanie tego ranka był Niko. Poruszał się ślamazarnie, ale chory raczej nie był, a niestety w zajeździe trzeba było przyzwyczaić się do wczesnego wstawania, bo moment tuż przed pojawieniem się gości był bardzo pracowity. Oczywiście gdyby dogadał się z Lucym w sprawie konkretnego przydziału obowiązków, które rozpoczynałyby się trochę później, wtedy mógłby sobie pospać… Pytanie czy byłby w stanie, skoro wszędzie wokół panował taki gwar. Sprzątano, gotowano, niedźwiadki się bawiły, wszyscy dyskutowali i generalnie atmosfera panowała raczej chaotyczna niż uporządkowana. Jakim cudem mimo wszystko to działało? Ano właśnie cudem.
        ”W sumie czym mógłby się zajmować Niko…”, rozmyślała Kaikomi, ale krótko - zajmowanie się Fiją i Senuelą również można było potraktować póki co jako pracę. Gdy sobie pójdą, wtedy wróci się do tematu.
        Nie to, że Kaikomi nie lubiła swoich dwóch młodszych ciotek, ale naprawdę tym razem nie miała dla nich czasu. Za jakąś godzinę, dwie - wtedy sobie z nimi posiedzi. Na razie chciała przygotować wszystko na przyjęcie gości, a tymczasem nie wymyśliła jeszcze nawet jakie ptysie przygotuje. Odpowiedź całe szczęście nadeszła szybko - gdy nie umiesz nic wykombinować, zdaj się na klasykę. A co było klasykiem na Lariv? Ano wanilia. A co za tym idzie krem waniliowy - i oto problem się rozwiązał. Syrenka od razu jakby dostała większej werwy do pracy i z zapałem zaczęła przygotowywać ciasto. Tak naprawdę to była ta część, w której rzadko dokonywała zmian - czasami gdy miała chęć barwiła je odrobiną jakiegoś soku owocowego, ale to wszystko. Niby więc nie musiała się jeszcze przez chwilę martwić co dalej... Ale zawsze lepiej jej się tworzyło, gdy miała wstępny plan. Mogła go później spontanicznie modyfikować, ale sama świadomość posiadania jakiegoś szkieletu pomagała w pracy.
        Theru chyba takie problemy nie dotyczyły – on sprawiał wrażenie artysty, którego „nogi same niosą” w kuchennym tego zwrotu znaczeniu. Przez to miał tyle czasu na rozmyślanie – czy też raczej kombinowanie – i rozmowy. To ostatnie szczególnie z Lucym (z rana) i Kropelkami (przez całą resztę dnia). Choć gdy w kuchni pojawiały się bliźniaczki, wtedy akurat często odrywał się od gotowania. Nie to, by był nimi aż tak zauroczony, że świata poza nimi nie widział, gdy pojawiały się na horyzoncie, ale po prostu trudno jest pracować, gdy dwie dziewczyny wieszają się u twoich ramion.
        Po zagnieceniu ciasta syrenka zostawiła je na chwilę by mogło wyrosnąć i w tym czasie wyszła do ogrodu, aby zerwać sobie trochę cytryn i owoców wanilii – nie będzie co prawda korzystała z tych świeżych, ale od razu uzupełni sobie zapasy, które tego dnia wykorzysta. Taka przezorna była.
        - Theru! – zawołała białego niedźwiedzia sięgając po płaski koszyk wypleciony z liści palmy. – Idę do ogrodu pozbierać sobie parę rzeczy, to tak jakby ktoś mnie szukał. Na sali są Fija i Senuela – dodała, bo spodziewała się, że najprędzej to one dwie będą mogły o nią pytać, a reszta pewnie albo się domyśli gdzie mogła zniknąć, albo po prostu poczeka. Zresztą nawet jeśli chodzi o ciotki to Kaikomi podejrzewała, że Niko będzie dla nich wystarczająco zajmujący, by nie musiały o nią wypytywać. W końcu białowłosy chłopak był źródłem nowych ekscytujących historii, na dodatek takich zupełnie innych niż te, które opowiadali marynarze w mieście – te zdążyły się dziewczynom już przejeść.
        Na zewnątrz pani Wassley odetchnęła przyjemnie rześkim, pachnącym roślinnością powietrzem i nie spiesząc się poszła na koniec ogrodu, gdzie rosły drzewka owocowe. Cytrusy zostały tu posadzone na samym początku budowy zajazdu, choć do tej pory syrenka nie dowiedziała się kto to w sumie zrobił – wersje były różne i żadna nie była wystarczająco często powtarzana, by uznać ją za pewnik. Kaikomi jednak jakoś specjalnie to nie przeszkadzało – już przy Lucym przyzwyczaiła się do tego typu rozrywek i nawet czasami sama brała w tym udział, gdy kolejne osoby pytały skąd przybył jej mąż. Zresztą to nie było specjalnie istotne. Co za to dało się powiedzieć z całą pewnością to to, że miejsce nie było raczej przypadkowe i możliwość wysiania drzewek przypadkiem można było wykluczyć – rosły zbyt regularnie, a na dodatek tuż za nimi znajdowały się już dzikie drzewa, wśród których była właśnie między innymi wanilia, więc syrenka w swoim spacerze po składniki nie musiała wcale daleko iść.
        Zaczęła od cytryn. Swój pusty póki co koszyk oparła o pień drzewa, z którego zamierzała zrywać, po czym poszła po trzystopniową drabinę, żeby sięgnąć owoców – jako jedna z najmniejszych osób w Zajeździe nie miała na to najmniejszych szans bez wspomagania, w przeciwieństwie na przykład do Therundiego czy Berhe. Z drabinką jednak zadanie było było już łatwizną – z koszykiem opartym o brzuch Kaikomi zerwała niecałe pół tuzina cytryn i ułożyła je w schludnej pojedynczej warstwie na dnie, tak aby ciężar rozkładał się równo. Nie przedłużając zeszła z drabiny, ale nie odłożyła jej na miejsce – jedynie złożyła i zabrała ją ze sobą dalej, na skraj ogrodu, bo do zbierania wanilii również była jej potrzebna. Tam powtórzył się cały rytuał z wybieraniem odpowiedniego drzewka, rozstawianiem i wspinaczką. Tym razem jednak syrenka nie zabrała koszyka ze sobą – tylko by jej przeszkadzał, bo owoce mogła tym razem układać sobie w garści. Nie spieszyła się, wybierała owoce starannie, aby były jak najbardziej dojrzałe, dlatego kilka razy musiała się przenosić, ale gdy już skończyła, miała pęczek świeżych strączkowatych owoców, który ledwo była w stanie objąć dłońmi. A co, mogła sobie pozwolić na taki luksus mają prawie że własne drzewo. Poza tym nieważne ile by zebrała, i tak się nie zmarnuje – jak ją wysuszą będą mogli ją długo przechowywać, a przy tej ilości słodkości, które produkowała syrenka, za jakieś dwa- trzy miesiące po tym zbiorze nie będzie już śladu.

        Dwie piękne ciotki Kaikomi przytaknęły uśmiechając się szeroko, gdy Niko tak bez trudu je zidentyfikował, choć minę miał przy tym jakby ciutkę nietęgą. I zdecydowanie się gubił podczas mówienia, ale co tam, dziewczyny uprzejmie mu podpowiadały. Jak na przykład uściślając, że były trzy, a nie cztery. Tak naprawdę Hanale zawsze miał tylko (albo aż) trzy kobiety na raz - nigdy więcej, a gdy któraś go zostawiała, za jakiś czas pojawiała się nowa w jej miejsce. Dziw brał, że znalazło się tyle naiwnych, ale cóż, tryton był bardzo charyzmatyczny, przystojny i przyzwoicie sytuowany, więc stanowił całkiem niezłą partię. Pewnie wiele wierzyło, że staną się “tymi jedynymi”, ale srogo się rozczarowały. Przy zmarłym jubilerze do końca wytrwała ta trójka, której taki układ odpowiadał od samego początku.
        - Niech będzie na ty - zgodziła się ochoczo Senuela, a Fija jej w tym przytaknęła. Im w przeciwieństwie do Kropelek tytułowanie nie odpowiadało, bo uznawały, że je postarza.
        - No cóż, mówiła, ale sam zdążyłeś zauważyć, że odbiera to wszystko bardzo… emocjonalnie - zauważyła Senuaela w odpowiedzi na wzmiankę o Irminii i jej wersji wydarzeń, uśmiechając się porozumiewawczo do młodego Wassleya. - Chciałyśmy więc przekonać się na własne oczy co zaszło i jak to się stało. Tylko źle trafiłyśmy, bo Kaikomi nie miała dla nas czasu.
        - Pewnie znowu naszłyśmy ją jak piecze - wtrąciła Fija, wzdychając. Tak, one często miały takie szczęście, że gdy wpadły na pomysł porannych odwiedzin, syrenka akurat nie miała za wiele czasu i przychodziła do nich dopiero gdy już zamówiły sobie coś do picia… Albo nawet złożyły już drugie zamówienie.
        W sumie nie można było dziwić się Niko, że ten tak niepewnie podszedł do kwestii tego jak należy obsługiwać ciotki Kaikomi, bo choć został już wypracowany w tej kwestii system, dla osoby postronnej mógł on wyglądać skomplikowanie, bo nikt o nic nie pytał, a na koniec wizyty każda z kobiet płaciła kwotę, która była śmiesznie mała w stosunku do tego, co zjadła i wypiła. Cała heca polegała jednak na tym, że ciotki płaciły za to, co same zamówiły, a to co zostało im podstawione pod nos szło na konto zajazdu. Kaikomi w końcu nie mogłaby nie poczęstować ich swoimi świeżymi wypiekami, a poza tym jako rodzinie należały im się jakieś przywileje. Tak naprawdę gdyby Irminia kiedyś nie uniosła się honorem to może żadna z nich nie musiałaby płacić, ale taki konsensus w sumie zadowalał wszystkich, więc póki co nie zapowiadało się na zmiany. Pierwszy drink więc - z racji tego, że obie wybierały go sobie same - szedł na ich rachunek.
        - Cześć, Irinai! - przywitała się z nim Fija, unosząc dłoń w powitalnym geście i szeleszcząc przy tym bransoletkami z perełek i muszli. - Dla mnie ten limonkowy napój co zwykle.
        - A dla mnie Czerwony Wschód Słońca… No co? - Senuela zaraz dojrzała surowe spojrzenie swojej koleżanki. - To lekki drink, jest w nim dużo owoców. Bardziej tuczy niż upija.
        - I to cię usprawiedliwia? - zapytała z powątpiewaniem druga ciotka.
        - Oj, cicho! - zbyła ją Senuela i jakby nigdy nic wróciła do rozmowy z Niko. Jakoś przez tę krótką wymianę zdań obie przeoczyły jak wściekły był fellarianin, gdy przyjął zamówienie również od Niko. One nie znały tej Arbuzowej Specjalności, a sałatka to przecież tylko sałatka. One dla siebie nie wzięły na ten moment nic do jedzenia, bo przyszły do zajazdu już po śniadaniu. No i może dobrze, bo pewnie nim zdążyłyby wbić w cokolwiek widelec, wylądowałby w tym stojący na stole Niko… Ale na razie cała trójka rozmawiała sobie w najlepsze - dziewczyny wypytywały młodego Wassleya o wydarzenia dnia poprzedniego i czy próbował tego czy tamtego z głównych specjalności zajazdu, bo brzmiało jakby był już całkiem obyty z jadłospisem.
        No a później się zadziało…

        Kaikomi ominęła cała ta heca z gotującym w szale Irinaiem i późniejszą bójką z Niko. Słyszała co prawda dobiegające z zajazdu okrzyki i trzask łamanego mebla, ale szczerze to po jakimś roku mieszkania w zajeździe to kto by się tym przejmował – bójki i jakieś szczeniackie wygłupy były tu na porządku dziennym. Czasami wystarczyło, że jakiś niedźwiedziołak przecenił swoje możliwości przy wyborze siedziska i nieszczęście już gotowe. Dlatego Kaikomi beztrosko wróciła do kuchni i dopiero wtedy zauważyła, że wszyscy cisną się w drzwiach prowadzących na salę. Zaintrygowało ją to oczywiście, więc zaraz odłożyła na bok swój kosz z owocami i przepchnęła się między potężnymi zmiennokształtnym na przód, nieopodal Lilki. Akurat trafiła na moment, gdy Berhe pacyfikowała obu chłopaków.
        - Czy… Ja chcę wiedzieć co zaszło? - zwróciła się do kotołaczki w chwili, gdy jej mąż wymierzał sprawiedliwość.

        Kaikomi dowiedziała się co zaszło. I to dwa razy: raz od Lilki, a drugi raz od Fiji i Senueli, które ledwie zdążyły uciec poza zasięg ciosów, choć na kędzierzawą ciotkę wylał się jej drink. Ich wersję płynnie podjął Lucy, dokończył, a później jeszcze sprostował po swojemu początek znajomości z Niko. Nie była aż tak różna od tej pierwszej, ale za to opowiedziana w odpowiednim dla starszego Wassleya stylu.
        - Ym… - Senuela lekko się skrzywiła. - Wiesz, Lucy, bez urazy, ale facet bez koszulki na Lariv to naprawdę nie atrakcja, to codzienność. Zabawniej by było, gdyby ich poprzebierać za zwierzątka - oceniła. Jakoś nie zamierzała bronić Niko i Irinaia, bo przecież jakby co to sobie poradzą. A przynajmniej powinni.
        - O, a może tę Arbuzową Specjalność? - zaproponowała spontanicznie Fija. - Co ty na to? - zwróciła się do towarzyszki. - Wyglądała przepysznie.
        - O, dobra myśl, ja też chcę - zgodziła się Senuela. - O, hej Kaikomi, możesz już z nami na chwilę usiąść? - zwróciły się do syrenki, która wyszła z zaplecza.
        - Mogę - przytaknęła pani Wassley, mijając się ze swoim mężem, a chwilę później z Niko. - Co tak chichoczecie?
        - Ach tak po prostu… Rozrywkowy ten twój przygarnięty synek.
        - Zauważyłam. Sporo się wokół niego dzieje od wczoraj. Oj, Fija, co z twoją sukienką? - upewniła się syrenka, bo dopiero gdy dosiadła się do stolika spostrzegła plamę na ubraniu ciotki.
        - Och, to nic, obla… łam się - dokończyła, by nie wkopywać chłopaków. - Będę musiała iść do siebie się przebrać. Ale już widzę, że zostanie plama, te nowe barwniki z Rubidii są fatalne, jak się je poleje alkoholem albo czymś kwaśnym to zaraz się odbarwiają, będę musiała kupić coś nowego…
        To był ten moment!
        - To może pójdziemy razem? - zaproponowała Kaikomi. Obie ciotki spojrzały na nią, jakby zaproponowała wypad na wiercenie dziur w kadłubach.
        - Teraz? - upewniły się.
        - Teraz - przytaknęła syrenka. - Nie mam nic do roboty aż do wieczora… Mina, ty też chyba masz dziś wolne? Może pójdziemy we czwórkę? Razem będzie raźniej wracać - dodała, bo już czuła, że minotaurzyca spróbuje się wymigać, ale że miała to zrobić w ramach drobnej przysługi dla żony szefa to było jej trudniej.
        - Och, świetnie! Ale wiecie co? Weźcie chłopaków - zaproponowała Senuela. - No bo jak będziemy we czwórkę to ktoś nam musi torby nosić! A przy okazji Niko pozna wyspę. I będą mogli odkupić Berhe te obrusy, które zdemolowali - wyciągała kolejne argumenty.
        - W sumie czemu nie? - zgodziła się Kaikomi. - Pogadam z Lucym. To co, Mina? Ja muszę się przyszykować, ale zanim dziewczyny wypiją swoje napoje to akurat. Spotkamy się tu przy stoliku.
        Biedna naturianka nie miała okazji by zaprotestować, bo pozostałe trzy kobiety wyglądały na wręcz za bardzo zapalone do tego pomysłu. Jak dobrze, że Fija i Senuela były takie rozrywkowe, dzięki nim uda się bez problemu - zgaszą skutecznie wszelki opór minotaurzycy śmiechem i czułymi prośbami. Tymczasem Kaikomi mogła pobiec do swojego męża, który akurat parzył kawy dla nielicznych jeszcze klientów.
        - Lucy - zwróciła się do niego. - Z Miną, Fiją i Senuelą wybieramy się do miasta. Ja już zrobiłam co miałam do zrobienia, a Mina też ma w sumie wolne. Idziemy na zakupy, bo Fija potrzebuje nowej sukienki. A, możemy wziąć Niko i Irinaia? Tak by Niko mógł poznać okolicę, no i do noszenia toreb. Wrócimy z nowymi obrusami dla Berhe, by tak się nie gniewała - wyrzuciła z siebie szybko wszystko to, co ustaliła z resztą dziewczyn. Zerknęła na męża bardzo wymownie: chciał by zająć się Minao, więc nadarzyła się doskonała okazja. Na pewno się zgodzi, o tym Kaikomi była przekonana. Nie było czasu na dłuższą rozmowę, bo wilkołak był zajęty kawami, więc syrenka nie zawracała mu za długo głowy - poszła się wyszykować. Nie zmieniała sukienki, założyła tylko sandałki, wzięła małą okrągłą torebkę z plecionki pełną typowych babskich szpargałów, spryskała się cała wodą z jagodlinu wonnego i była gotowa. Zjawiła się na parterze, gdy Fija i Senuela dopijały Arbuzowe Specjalności.
        - Gotowa, idziemy? - zapytała, a ciotki wstały niemal jak żołnierze na rozkaz. One zawsze były gotowe na babskie zakupy!
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Minotaurzyca była gotowa protestować - ona i-i wypad do miasta!? Nim jednak zdążyła podnieść głos sprzeciwu już padło tyle subtelnych argumentów i serdecznych uśmiechów, którym nie mogła się przeciwstawić, że pokonana zapadła się tylko na krześle i zaczęła panicznie szukać w głowie listy bardzo pilnych spraw do załatwienia. Ale niestety - Lucy nie dawał jej nawału zadań tak ochoczo jak Irinaiowi, a co miała zrobić już w zasadzie dokończyła… oczywiście pozostawała masa drobniejszych poprawek albo zwykły odpoczynek, ale nic z tego nie mogło być ważniejsze od towarzyszenia Kaikomi (zwłaszcza w drodze powrotnej!). Ten argument stracił jednak na znaczeniu, gdy zaproponowano wzięcie chłopaków - no przecież, że oni z nią wrócą! Z drugiej strony sam wypad na zakupy z nimi u boku… mógłby nie być tak straszny jak przebywanie w gronie tylko rozgadanych kobiet! No i pewna była, że trochę nakupują - ktoś musiał asekurować Irinaia i Niko, gdyby zapomniano, że rosnący mężczyźni mają ograniczoną wytrzymałość. Nie, by posądzała syrenkę, ale… zajęta ciotkami, a z natury taka wiotka i mała mogłaby zapomnieć, że coś takiego jak ,,dość” dla chłopaków istnieje. Skąd miała wszak znać ich limity?
        Poddała się, już nawet z lekką pogodą, gotowa trzymać się gdzieś z boku i dawać Niko zwiedzać wyspę, podczas słuchania ploteczek i szperania wśród beli szyfonu i tiulu. Ciekawe jak mu się spodoba?

        Lucy tymczasem myślał nad tym przebieraniem za zwierzątka. W sumie Senu miała rację - brak koszulki nie był niczym niezwykłym, ale czy na wyspie zmiennokształtnych przebrania zwierząt będą? Mimo wszystko taka wizja wydawała się kusząca. Choć nie był pewien czy nie ciekawiej byłoby wybrać jakiś strój z kontynentu - namiastkę rycerskiej zbroi albo szatę maga. Trudniej byłoby się w tym poruszać i pewnie któryś w końcu by się wywalił, ale tym lepiej - bilety się lepiej sprzedadzą.
        Knuł w najlepsze, kiedy podleciała do niego syrenka - podleciała, zawaliła go babskim słowotokiem, który o dziwo bez problemu zrozumiał, a otrzymawszy jego aprobujące skinienie (słuchać może mógł, ale nie był w stanie odpowiadać tak szybko) poszła się szykować. Zadziwiło go jak szybko znalazła okazję do rozerwania Minao, a i musiał przyznać, że kobiety zgrabnie to wszystko wymyśliły - jeżeli dobrze naliczył to było jakieś pięć pieczeni na jednym zakupowym ogniu. Licząc co prawda nową sukienkę, ale niech będzie. Grunt, że wyciągną gdzieś Minę, chłopakom się nieco oberwie (nie mieli pojęcia w co ich wpakowano), część rzeczy zostanie odkupiona (zakładał, że Niko i Irinai nie mieli pieniędzy, ale niech chociaż pójdą i wybiorą), a Niko zobaczy jakie zatrważająco bogate targi mają. Dobrze. Jakoś sobie poradzą bez nich - będzie trzeba zmobilizować dawny oddział pracowników i szturchnąć Lilkę.

        Przygotowaniem Arbuzowych Specjalności nie zajmował się sam Niko - po pierwsze nie umiał, a po drugie kucharz był już na nogach - ale i tak poczuł grozę sprawiedliwości dziejowej biegnącej mu wzdłuż kręgosłupa wraz ze słodkim głosem jednej z wesołych dam. Było blisko!
        Przekazawszy zamówienia rozsiadł się w kuchni, by podpatrzeć trochę pracę Therundiego i wyżebrać kawałek mięsa na podbite oko. Zrobił już dość na ten poranek… teraz był w pełni gotów siedzieć na blacie i z zadziwieniem oglądać wróżki latające dookoła. Któraś w końcu się nim zainteresowała i stanęła na jego dłoni, żeby się przywitać. Kilka chwil i Therundi(!) musiał pogonić całą gromadę latających ślicznotek, by zamiast obsiadać młodzieńca wróciły do pracy. I przy okazji zdjął go z blatu.

        Irinai za to kończył zbieranie drzazg z podłogi, gdzie przy okazji znalazł ostatnią zagubioną nogę… czuł się tak winny, że cały się trząsł, a i bał się podnieść wzrok na kogokolwiek. Jak on mógł… już drugi raz… co najlepszego wyrabiał!?
        - E, e, weź wstań. One na nas patrzą.
        Spojrzał na konspiracyjnie szturchającego go Niko spod byka, i choć klęczał pod stołem wyglądał niemalże groźnie. Dlatego młody Wassley butem trącił go w zad.
        - Niech cię szlag trafi! To wszystko twoja wina! Nic dziwnego, że na nas patrzą! Co za hańba…
        - Pfff, hańba!? Śmiesznie gadasz czasami.
        - Nie denerwuj mnie! Idź sobie.
        - Nie mogę. Patrzą się.
        - To przestań. Mnie. Szturchać! - Odtrącił jego nogę i wypełzł spod mebla. Podniósł się na kolanach i oparł o blat - faktycznie patrzyły. Nawet gdy nic nie robili!
        - Może chcą przyjąć kolejne zamówienie?
        - To możesz podejść do nich. Ja… sprzątam.
        - Ty tu jesteś kelnerem. Zresztą wygląda na to, że chcą nas obu. Tylko nie wiem po co, wyglądają jakby chciały wyjść. Ech, mam nadzieję, że to nie rachunek za tę kieckę…
        - Należałoby ci się! I-chwila, jaką ,,kieckę”?
        - Nieważne. O, Mina też coś chce!
        Fellarianin nagle się ocknął i zaskoczony spojrzał na naturiankę. Skinęła im nieśmiało i wskazała, żeby podeszli.
        Zaczerwienił się ze wstydu po raz kolejny i patrząc gdzieś w bok skierował się niechętnie w stronę kobiecej gromady.
        Był… winien im co najmniej przeprosiny.

        - Co tam? - Bezczelny wesołek odezwał się oczywiście pierwszy. - Gdzieś się wybieracie? Wygląda groźnie. Mogę coś jeszcze rozwalić dla was nim wyjdziecie? Służę pomocą. - Skłonił się lekko i uśmiechnął zadowolony mimo podbitego oka. Dla kontrastu Fellarianin od razu się wyprostował i pokłonił, nie jak ten żartobliwie, a w ramach błagania dam o wybaczenie. Nie wiedział jednak od czego zacząć te słowną część, więc póki co kajał się w milczeniu.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi widziała, że Minao chciałaby dyskutować, ale skutecznie to ignorowała. Nie wiedziała czy robi dobrze, ale może trzeba było dziewczynę po prostu ośmielić, aby wyszła ze swojej strefy komfortu i uzna, że warto… No a jeśli nie to po prostu syrenka upiecze jej ulubione ciasto na zgodę i już więcej tego wybryku nie powtórzy. Na razie plan należało szybko realizować, by żaden z wciągniętych w to pracowników i mieszkańców zajazdu nie zdążył zaprotestować!

        - To dobrze, że służysz pomocą, bo akurat was potrzebujemy - zapewniła zadowolona syrenka, gdy Niko podlizywał się jej ciotkom, choć chyba oboje mieli na myśli co innego, gdy tak chętnie się zaoferował. Syrenka udawała jednak, że tego o rozwalaniu nie dosłyszała.
        - Idziemy na zakupy i będziemy potrzebowały silnego ramienia do pomocy przy noszeniu toreb - wyjaśniła, uśmiechając się szeroko. Ciekawe co teraz w chłopakach zwycięży: duma z tego, że zostali nazwani silnymi, czy upokorzenie z powodu noszenia toreb. Z jakiegoś powodu samce miały problem, gdy w ich ręce trafiały damskie sprawunki, a zwrot "potrzymaj mi torebkę" był chyba jednym z najbardziej uwłaczających ich godności. Cóż, niech się z tym lepiej pogodzą, bo Kaikomi nie zamierzała im odpuścić - umieli rozwalić stół, więc na pewno mają dość siły, by zabrać do zajazdu kilka toreb z obrusami.
        - I na mieście nic nie rozwalajcie, bo nam reputację zepsujecie - oświadczyła Fija, chichocząc, jakby ta niedawno wypita Arbuzowa Specjalność od razu poszła jej do głowy mimo braku alkoholu. Gdyby wiedziała co myśli o nich Niko, pewnie zastanowiłaby się przed wzmianką o własnej reputacji, ale póki co żyła w błogiej nieświadomości.
        - Fija ma rację - wsparła ją syrenka. - Chodźmy już, nie ma co się dalej rozwodzić. Wy jesteście gotowi, prawda? - upewniła się jeszcze, a gdyby jednak okazali się niegotowi, zamierzała dać im chwilę. Ale nie za długą, nie byli pannami na wydaniu, nie potrzebowali więcej czasu niż ona albo Minao, a obie wyszykowały się przecież w momencie.
        Po ogłoszeniu wymarszu cała grupa ustawiła się odruchowo w trzy pary: na przedzie szły ciotki Kaikomi, za nimi syrenka z minotaurzycą, a chłopcy chcąc czy nie chcąc zamykali pochód. W progu pani Wassley odwróciła się jeszcze w stronę baru, a gdy udało jej się uchwycić spojrzenie męża, pomachała mu z uśmiechem na do widzenia.
        - Kaiko, widać coś, jak tak trzymam ręce? - upewniła się Fija ledwo wyszli na zewnątrz. Odwróciła się do syrenki, prezentując to jak sprytnie przewiesiła sobie szal przez ramię, by nie było widać plamy szpecącej przód sukni.
        - Nie, nikt się nie zorientuje, że coś się stało - zapewniła z uśmiechem Kaikomi. Nawet nie zaprzątała sobie wcześniej głowy wyglądem swojej ciotki, bo wiedziała, że ona sobie na pewno poradzi. W końcu niewiele było na Lariv kobiet równie zadbanych co ona i Senuela - Hanale był z natury wielkim estetą i skupiał wokół siebie tego typu osoby. Choć tak, swego rodzaju wyjątek stanowiła Irminia, która choć nie była brzydka, nie była tak zjawiskowa jak inne kochanki trytona. Ją jednak jubiler cenił za charakter, inteligencję i poczucie humoru... Cóż, nie trzeba wspominać, że dla niego była trochę inna niż dla Lucy'ego.

        W Lariv nie było dni targowych - statki zawijały do portu każdego dnia, przywożąc towary i chcąc też zabrać coś w drogę powrotną, więc każdego dnia wszystkie sklepy i kramy były zaopatrzone najlepiej jak się tylko dało, aby sprostać oczekiwaniom klientów i wyrobić sobie odpowiednią renomę, aby później już nie musieć nikogo naganiać, ale by ludzie sami do nich przychodzili. Z tego też względu na ulicach cały czas panował gwar - za dnia krzyczeli kupcy zachwalający swoje produkty, a wieczorami naganiacze z karczm i roześmiani podróżni intensywnie prostujący nogi po tygodniach w morskiej podróży.
        W pierwszej alejce, w którą Fija i Senueal wprowadziły całą grupę, rozłożyli się kupcy z materiałami na belach. Niby nie były to gotowe produkty - jak sukienki czy obrusy, których szukali - ale dziewczyny i tak zatrzymywały się wielokrotnie i oglądały to co tam znalazły. Kupcy byli życzliwi - było wcześnie, nie mieli więc za wiele do roboty i chętnie rozmawiali z grupą dziewcząt. Irinaia i Niko solidarnie ignorowano, bo nie wyglądali na takich, co to by gustowali we wzorzystych jedwabiach.
        - Ten fiolet bardzo by pasował panience - zawołał wesoło brzuchaty kupiec, prezentując Kaikomi rozwinięty z dużej beli materiał przypominający lekko poszarzałą lawendę. - Wie panienka, na romantyczny wieczór na tarasie, pachnące świeczki i muzyka, piękny młodzieniec albo książka… Och, panience też by ładnie pasował! - dodał, podtykając materiał Minao. - Z takimi rzęsami i w sukience w tym kolorze stałaby się pani muzą każdego malarza!
        Fija i Senuela chichotały widząc jak desperacko kupiec stara się im przypodobać - przecież ten fiolet minotaurzycy absolutnie nie pasował. W końcu więc, znużona głupim gadaniem druga z nich podeszła do Minao i ujęła ją pod ramię tak samo, jak robiła do tej pory ze swoją towarzyszką.
        - Nie słuchaj go - powiedziała słodkim jak miód głosem, uśmiechając się, jakby chciała w ten sposób przeprosić kupca, którego kompetencje podważyła. - Dużo bardziej pasowałaby ci czerwień i ciepłe kolory: pomarańczowy, żółty, brązowy. Jak znajdziemy coś odpowiedniego to ci pokażę… Dziękujemy panu - zwróciła się do sprzedawcy, który poniósł porażkę w swoich staraniach, po czym odciągnęła minotaurzycę i pociągnęła ją gdzieś do kolejnego stoiska. Za nimi poszły pozostałe dwie dziewczyny.
        - Senu, spójrz!
        - Dokładnie tak!
        Wezwana złapała za jedną z bel na innym straganie i sama pozwoliła go sobie rozwinąć. Tkanina była wbrew jej wcześniejszym słowom zielona, ale zdobiona w motyw gałązek drzewka pomarańczowego, na których widoczne były jednocześnie kwiaty i owoce.
        - W tym byłoby ci ładnie - oświadczyła, unosząc fragment materiału tak, jakby miała z niego uszyć sukienkę. - Jest w ciepłych barwach, kobiecy i lekki.
        - Ma pani doskonałe oko…
        - Wiem - Senuela przerwała kupcowi z rozbrajającym uśmiechem.
        - Ej, to ja go wypatrzyłam!
        - Wiem, nie gniewaj się - rzuciła pojednawczo do Fiji.
        - Ja bym mimo wszystko wolała coś gotowego, nie chcę czekać.
        - Dobrze, masz rację, sytuacja jest nagląca. Chodźmy dalej...
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Tyle do wyjaśnienia… dzień nie był na to odpowiednią porą, ale gotowy był na ewentualne pytania. Lecz mimo tego co wczoraj zrobił (lub raczej kogo przygarnął) i jak późno wrócił, Kaikomi nie wydawała się zbyt zaniepokojona. Postradała zmysły!? Nawet on, tak pewny siebie i swojej idealności, wypytałby małżonka po kiego szlaja się po nocy i co najmniej skręcałby się z ciekawości co mu odbiło przygarnąć jakiegoś podrostka. Najwidoczniej jednak miał już tu na tyle mocną reputację, a syrenka tak się do niej przyzwyczaiła, że przynajmniej część z tego uznać musiała za normalne. Bo w sumie dlaczego nie? To Lariv! Poza tym jej ojciec żył w haremie, Nohea to… Nohea, trudno by z takimi przykładami męskości wiedziała co jest normalne w małżeństwie. Będzie jej musiał pokazać. O ile taką dozą zaufania to ona nie pokazała jemu - musiał przyznać, że od pewnego czasu czuł się przy niej dużo bardziej spokojny. Jeżeli jakaś kobieta kiedykolwiek miałaby znieść wszystkie jego dziwactwa i błędy, to obawiał się, że właśnie ona.
        Jakim cudem się zeszli!?

        Nie mając pojęcia, a i nie chcąc dać się żonie zauroczyć (toż to nie wypada!) oddał się chwilowo kawiarstwu i obserwowaniu pokaranych młodzików. Radzili sobie całkiem nieźle z ogarnianiem bajzlu, który narobili, chociaż pracowali tym lepiej im dalej od siebie stali. Zwłaszcza Irinai, bo Niko to i szturchać go nie miał problemów. W takim układzie trudno było się wilkowi dziwić, że skrzydlatemu zaczęło odbijać. Zaskoczyłoby go bardziej gdyby ktoś tak oddany hierarchii i zasadom tolerował to co Niko sobą prezentował. Ta dwójka musiała się w końcu pogryźć, ale wszystko wskazywało na to, że ich potyczki nie mają przekroczyć zdroworozsądkowej granicy - Lucy czasami widywał młodych zmiennokształtnych, czy jeszcze Borga za dawnych lat, jak się przepychali lub rozwalali sobie miski na łbie, a potem wesoło szli dalej, jak najlepsi kumple. Jego w czasach młodości to akurat ominęło (ani się z nikim nie bił, ani nie miał kumpli), ale rozumiał jak to mogło działać. Ostatecznie teraz robił coś bardzo podobnego tyle, że w formie słownej - tak, tu udało mu się osiągnąć definitywny sukces. A Niko nie miał zamiaru być gorszy. Dlatego obstawiał, że Irinai reaguje tak mocną agresją na jego zaczepki, bo nie umie mu odpowiedzieć. Wobec słów był zupełnie bezradny.
        Tylko czy da się coś z tym zrobić… inteligentnym w końcu trzeba się urodzić.

        Oczywiście tępotę jako taką ciężko było fellarianinowi zarzucić, ale niewątpliwie miał w sobie coś co sprawiało, że niemal w każdej sytuacji wychodził na ofiarę. Nawet teraz, mimo iż nadarzyła się okazja do towarzyszenia Kaikomi, pochodzenia po porcie i mieście, i jeszcze pochwalenia się swoją przydatnością, sama idea biegania po targach z panią Fiją i Senuelą sprawiała, że czuł się zagubiony. Poza tym Minao. Jeżeli ona czegoś nie udźwignie to on się pod tym załamie! Jak bardzo nie chciał tego przyznawać, niestety musiał - a skoro szła z nimi to wszyscy jeszcze będą mieli okazję być świadkami jego porażki! W końcu nie szła tam jedynie dla towarzystwa i coś kupi, prawda? Pewnie nawet meble!
        Spojrzał na nią pytająco, ale ona była równie zdezorientowana i wystraszona jak on, więc oto mogli podenerwować się razem. Za to Niko uśmiechnął się od ucha do ucha, rzucił notesik na kanapę w rogu i samą postawą oznajmił, że jest gotowy zostawić swoje obowiązki i wyjść pozwiedzać. Tylko tę ,,reputację” nie do końca zrozumiał. Może jednak się nie mylił, i te dwie piękne kokietki faktycznie są z zawodu… no, niech będzie, damami do towarzystwa. Pewnie nie pokazywały się z byle kim. Jeśli tak, to czy były pewne, że chcą zabrać skrzydlatego?
        No nic, to one ryzykują.
        Jak to chłop szykować się w zasadzie nie musiał - tyle tylko, że zabrał swój rozłożysty kapelusz. Nie wychodził na słońce bez niego, a zresztą niekompletnie wyglądał bez nakrycia głowy, a w długich rękawach. Oczywiście przewiewnych, sam w końcu pochodził z ciepłej okolicy, ale zakrywających nawet jego dłonie kiedy je spuścił. Zdecydowanie prezentował się nietutejszo - tym ciekawszy był czy będzie zwracał na siebie uwagę. Chociaż… patrząc na to kto szedł przed nim, konkurencję miał zdecydowanie zbyt wyszukaną. Pomijając mężczyzn, nawet kobiety wolałyby się oglądać za pięknościami otwierającymi pochód. Zwłaszcza, że one dopełniały się wizualnie, a on na końcu szedł z Irisiem… ten drań raczej z nim kontrastował, tak, że razem wyglądali jak para błaznów - on w stroju parodiującym ubogiego mędrca, a tamten niby taki przystojniak, a o sile ducha szaścioletniej dziewczynki. No, ale dzisiaj przynajmniej miał koszulkę - będzie go za co łapać jak postanowi wypadać za okno.
        Swoją drogą ten kawałek odzieży całkiem Niko zainteresował - jasna tkanina wiązana była z tyłu ze względu na skrzydła i choć od przodu nie dało się tego poznać, tak naprawdę była całkiem fikuśna! Niko parę razy dawał się czarnowłosemu wyprzedzić, choć było to trudne, bo skoro wyznaczyli mu ostatnie miejsce w szeregu, to wlókł się tak, by na pewno go nie opuścić - ale udawało się czasem i raz to podziwiał okoliczną florę, raz przyglądał się trasie, a w końcu dopadał śmieszne sznureczki opinające się na plecach kolegi. Jak to działało? Nie wpijało się? Nie zsuwało? Jak to wiązał? A jak chował skrzydła? Niezmiernie ciekawy jak zwykle nie upilnował rączek i w końcu za jedno z dzyndzadełków pociągnął - lecz na tyle subtelnie, że Iriś nie zorientował się i zajęty myślami zwyczajnie poszedł dalej, już z rozwiązaną koszulką. Niko nawet miał mu powiedzieć, ale… w sumie i tak wczoraj cały dzień łaził półnagi.

        Tuż przed nimi Minao jakoś nie miała odwagi się póki co odwrócić i zagadać. Zbyt była skrępowana i wolała jak cielę dać się prowadzić bardziej obeznanej w takich wyprawach naturiance. Oczywiście sama także wychodziła do miasta, ale raczej kiedy było puściej i nie do końca w te same miejsca co teraz… czuła przy tym pewne podekscytowanie, choć i nie miała pojęcia jak się zachować. Starała się więc nie rzucać w oczy, a przy tym wyglądać na zadowoloną. By nikt nie musiał się martwić ani zwracać na nią uwagi. Co prawda parę razy Niko o coś zagadywał - ale jego obecność jakoś jej nie pomagała tym razem. Wolała być z nim na… swoim gruncie, takim który znała, a nie teraz, kiedy nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Nawet jeśli on nie miał pojęcia bardziej! Ciągle rozglądał się zainteresowany, wytykał coś palcami i pytał co to, dlaczego i o jeny, jak!? Większe niż typowe szałasy, pary niedźwiedzi w spódnicach z trawy, niektóre papugi… Irinai byłby zainteresowany roślinnością i także architekturą, ale nie miał do tego głowy i zastosowawszy podobną strategię co Minao, po prostu podążał za resztą nie dając się sprowokować naiwnej gadatliwości Niko. On zresztą nie potrzebował odpowiedzi - cieszył się dla samego cieszenia, a kiedy się dało to pozdrawiał tubylców i dotykał co mu wpadło pod łapy lub do czego szybko udało się podbiec. Można by powiedzieć, że entuzjazm to wypełniał go bardzo młodzieńczy.

        Wśród kramów pilnował się nieco bardziej - żeby nie zgubić dam, którym miał w końcu pomagać. Zresztą materiały nie ekscytowały go aż tak bardzo i w zakątku tekstylnym mało było tego co by go rozpraszało - pomijając oczywiście każdego zmiennokształtnego i wyspiarskie osobliwości takie jak ozdabianie stoisk wąsami czy ślady łap i łusek odciśnięte na misach, a także wymiana barterowa, która się tu zdarzała wyjątkowo często. Na wszystko to młody Wassley patrzył ochoczo spod swojego ronda, a przy tym wszystkim wyglądał jakby coś knuł. Ale może to było rodzinne.

        Mina natomiast przyglądać się niczemu nie musiała - była tutejsza, a materiały obchodzić ją mogły gdyby wybierała tapicerkę albo zasłony. Chwilowo tego nie potrzebowała, więc tylko patrzyła za czym rozglądała się reszta towarzystwa. Aż nagle…
        Na komplement kupca, nawet jeśli był zrodzony z czystej chęci zysku, zareagowała nadzwyczaj gwałtownie. Zamarła zupełnie i spojrzała na niego lekko uchylając swoje krowie usta. W tej chwili nie analizowała okoliczności, sam fakt, że ktoś przy tylu świadkach powiedział o niej coś takiego… mimowolnie podniosła dłoń jakby chciała dotknąć swojej twarzy, a w myślach nadal widziała oczarowanego nią malarza… nie, to nie mogło się zdarzyć. A jednak wizja ta była wyjątkowo przyjemna. Rumieńce ukryte pod futrem nie mogły jej zdradzić, ale Senuela i tak wiedziała co najlepiej zrobić - odciągnąć ją od stoiska, a przy okazji szczerze napomnieć, że w fiolecie nie byłoby jej dobrze.
        No tak, puste komplementy…
        Lecz nim zdążyła zwiesić głowę, już otrzymała nowe wskazówki - kolory! W zasadzie nie zwracała za bardzo na to jak się ubiera - większość bluzek miała w naturalnym odcieniu włókna, bo były najtańsze, a spodnie ciemne, by się nie brudziły. Wszystko i tak niszczyło się szybko, nawet jeżeli przy jej kształtach liczyła się głównie solidność wykonania, by ubrania nie puściły na szwach. Nigdy nie pomyślałaby, że mogłaby się ubrać w suknię zdobioną wzorem z pomarańczy. Jak urzeczona patrzyła za rozłożonym materiałem, kiedy dziewczyny już pchały ją dalej - nie zamierzała ich spowalniać, a na taki wydatek i tak by sobie nie pozwoliła, więc w końcu opamiętała się i zaczęła rozglądać za czymś bardziej praktycznym. Potrzebowała nowych narzędzi, a i wpaść do skupu by się przydało - meble mogła zamówić u stolarza, ale i tak wolała najpierw naprawić stare. Poza tym chętnie popatrzy jak Fija wybiera sobie sukienkę. Na cokolwiek się zdecyduje na pewno będzie wyglądać bardzo ładnie!
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Fija i Senuela jedno mówiły, a drugie robiły, bo chociaż najpierw zarzekały się, że kupią gotową sukienkę, teraz zaczęły z pasją przeglądać dostępne materiały i jednak w końcu druga z nich zdecydowała się kupić sobie kawałek tkaniny w romantyczny różowo-błękitny wzorek. Razem niemal w jednej chwili wymyśliły z tego kreację, którą miały uzupełniać perłowe ozdoby. A skoro został już poruszony temat pereł…
        - Kaikomi, chcemy iść odwiedzić Noheę? - upewniła się Fija. Oczywiście jej się aż oczy świeciły, by ten plan zrealizować, bo wyroby jubilerskie trytona były jednymi z najładniejszych w okolicy i nawet jeśli one nie zamierzały nic kupić, mogły chociaż poprzymierzać. Wyroby niestety nie należały do tanich i nawet one dwie nie mogły kupować sobie takich błyskotek lekką ręką. Syrenka jednak nie była zachwycona pomysłem odwiedzin.
        - Teraz Nohea ma najlepsze światło w pracowni, na pewno będzie chciał to wykorzystać, nie chcę mu przeszkadzać - subtelnie odmówiła. Oczywiście miała rację, wszak wcześniej była to pracownia jej ojca i to od niego wiedziała kiedy najlepiej wykonuje się biżuterię. Poranny połów, później sprawianie małż, praca w warsztacie, a wieczorem projektowanie, już przy lampach, a poprawki przy świetle dnia. Nohea - jako wierny uczeń Hanale - stosował te same techniki i styl. To jednak nie było dla ciotek specjalnie dobrym argumentem.
        - Och, ale przecież słyszałam, że on ma nowego chłopaka? - zagadnęła jedna z nich.
        - Co? - Syrenka nie ukrywała swojego zaskoczenia. Nie by stanowiła przyzwoitkę Nohei, ale po prostu wiedziała, że w jego życiu nie było nikogo nowego, bo przecież powiedziałby jej. A widzieli się raptem przedwczoraj… Chwila.
        - No jakiś obcokrajowiec - Senuela zaczęła rozwiewać wszelkie wątpliwości Kaikomi nim ta wypowiedziała je na głos. - Też o tym słyszałam. Że ponoć jakiś mag z kontynentu, ponoć miłość od pierwszego wejrzenia, ludzie ich widzieli jak się przytulali w sadzawce.
        Kaikomi się nie krępowała tylko od razu pacnęła się dłonią w czoło. Zerknęła kontrolnie na Minao - ona wiedziała o co chodzi?
        - O jeny, to nie było tak - westchnęła. - Oni po prostu razem wpadli do tej sadzawki, przecież ten chłopak nawet nie był w typie Nohei…
        - A skąd ty to wiesz?
        - Bo to się u nas w zajeździe wszystko działo! - pisnęła syrenka. No i wtedy już się stało: musiała wszystko opowiadać po kolei, od momentu pojawienia się dziwnej trójcy, aż do ich powrotu do portu. Jednak przez to, że w pewnym momencie nie wiedziała ani co działo się z Noheą, ani co z księciem Kerionem, te dwie plotkary nadal były skłonne wierzyć w swoją wersję wydarzeń. Co za baby.
        - O, Niko, a ty nie miałeś pewnie okazji poznać Nohei? - zagadnęła Senuela. - To nasz wspólny przyjaciel, kiedyś pracował z ojcem Kaikomi i teraz prowadzi jego warsztat, jest jubilerem. Bardzo wyjątkowy jegomość, rozrywkowy, polubiłbyś go.
        - Nie będziemy mu przeszkadzać! - oburzyła się syrenka, tupiąc przy tym nogą, choć nie dało to specjalnie dobrego efektu dramatycznego. Całe szczęście nie był on niezbędny, bo obie ciotki i tak ustąpiły.
        - No dobrze, masz rację, nie będziemy mu przeszkadzać w pracy. Ale to nic, on często bywa w zajeździe, na pewno będziecie mieli okazję się poznać. Może Nohea zaprowadzi cię wtedy na jakąś zabawę - dodała takim tonem, jakby miała to być ekscytująca przygoda. One obie oczywiście czasami wybierały się z trytonem na tańce albo jakieś festyny, zależy co działo się w okolicy, choć z reguły Nohea bawił się w swoim towarzystwie.
        Całe szczęście podczas obgadywania wspólnego znajomego dziewczyny zawędrowały w końcu w okolice, gdzie znajdowały się zakłady krawieckie i gdzie mogły dostać jakąś gotową sukienkę dla Fiji. To zadanie okazało się być jednak znacznie trudniejsze, niż na początku na to wyglądało. Obie ciotki Kaikomi - niczym barwne papużki na godach - wybierały, przebierały, odkładały na bok, znowu brały kolejne sukienki, nieustannie przy tym ćwierkając. Nawet syrenka, która znała je najlepiej z całego towarzystwa, poczuła się w tym wszystkim zagubiona. W końcu więc po prostu odpuścił i zaczęła spokojnie oglądać sobie inne kreacje, bardziej w swoim guście. Kątem oka dostrzegła jednak Minao i chłopaków, którzy jeszcze nie odgadli co się dzieje.
        - Dajmy im czas i poczekajmy, aż ograniczą się do sześciu sztuk, wcześniej nie mamy szans za nimi nadążyć. To modowe weteranki - oceniła. - To jest ładne? - zapytała, przykładając do siebie sukienkę na ramiączkach, turkusową, ozdobioną przy brzegu motywem tukanów, których dzioby wyszyto cekinami.
        - Bardzo w twoim stylu, Kaiko!
        Syrenka aż sama była zaskoczona, że Senuela praktycznie wyczuła moment, by zerknąć i ocenić wybraną przez nią sukienkę. Jakoś poczuła się skrępowana i już jej się ta sukienka aż tak bardzo nie podobała… Ale nie odłożyła jej.
        - Dziewczyny, pomocy!
        Choć wezwanie Fiji mogło zdawać się poważne, jej ton brzmiał raczej radośnie. Nadszedł ten moment, o którym mówiła Kaikomi: dokonano wstępnej selekcji, a jej ciotka właśnie przykłada do siebie kolejne kreacje. Wszystkie były zwiewne, kolorowe i bardzo kobiece, niby do siebie podobne, ale inne.
        - Ta ma odsłonięte plecy - wyjaśniła, pokazując jedną, bardzo odważną, bo poza tym, że wiele odsłaniała, to jeszcze przechodziła od kanarkowożółtej góry do czerwonego jak pomidor dołu. Na pewno rzucałaby się w oczy na ulicy, gdyby tak wyszła.
        - A ta jest boska, ale ten kolor chyba smutny, prawda? - Pokazała kolejną, granatową, w której spódnica pokryta była nierówna koronką przypominającą trochę rybacką sieć.
        Kolejne dwie były proste, z opadającymi rękawkami - jedna fioletowa z ciemniejszym paskiem w talii, a druga jednolicie różowa.
        - Tylko cztery? - upewniła się Kaikomi. Spodziewała się więcej. Zaraz jednak zorientowała się, że to nie była dobra odpowiedź i zaraz się poprawiła. - Moim zdaniem ta fioletowa, zdecydowanie!
        - Ja tam wolę tę granatową - oceniła Senuela.
        - To ja się ubiorę we wszystkie po kolei i wtedy ocenicie! - oświadczyła Fija i zaraz pobiegła do przebieralni. Nie ma, że boli, cała piątka miała być teraz komisją do spraw piękna.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Noheę?
        Spojrzał zaintrygowany.
        Chłopaka?
        Lekko się skrzywił.
        Dalej słuchał jednak uważnie i zaraz już stał przy paniach jak spragniona nowinek plotkara i aż odchylił kapelusz, by móc śledzić je wzrokiem. Obok niego Irinai zbladł na wspomnienie sadzawki (choć akurat o nim nikt nie mówił, a i tak jedyne co zrobił to nieco im pomógł po wszystkim), a Minao jakby nagle bardziej zainteresowana tkaninami słuchała jedynie kontrolnie. Nie była świadkiem całej afery, ale skoro Kaikomi opowiadała to warto było posłuchać - podeszła więc w końcu i tym sposobem wszyscy słuchali jeszcze (lub pierwszy) raz o wydarzeniach z zajazdu.
        - No nieźle - Niko gwizdnął z wprawą na zakończenie historii. Popatrzył też na swoich towarzyszy, ale oni (fellarianin i minotaurzyca) nie wydawali się zaskoczeni. Nie wyglądali też jakby to był jedynie dowcip… no i Szefowa. Nie zmyślałaby tego wszystkiego, prawda? Nie, wyglądała jakby właśnie chciała sprostować wszelkie niedopowiedzenia i powiedzieć siostrom jak to faktycznie wyglądało.
        Czyli… oni naprawdę…
        Oż w mordę, to będą najlepsze wakacje w jego życiu!
        Podekscytowany już zacząłby wypytywać, ale usadzono go szybko pytaniem. Zamrugał wybity z zachwytu i pokręcił głową.
        - Nie - odparł, a gdy usłyszał krótki opis trytona nawet się uśmiechnął koślawo. - Wyjątkowy? Wierzę - przytaknął, a zawód jubilera po raz kolejny związał mu się mocniej ze słowem ,,zniewieściały”. Nie był pewny czy bardziej jest ciekawy tego kolesia, czy lepiej by go unikał. Obawiał się, że może okazać się zbyt szorstki dla damy w męskiej kiecce. Z Irinaiem (chociaż to szkapa) mógł się jeszcze pobić, ale z tym co sobie jako Noheę wyobrażał nie wiedziałby jak się obejść. Ratowało go co najwyżej to, że (jak zakładał) był sporo młodszy i jego komentarze mogły nie być brane na serio. Ale dobra! Skoro to znajomy Kaikomi i często bywa w zajeździe, to czemu by nie spróbować! Nie ma w sumie wyboru. Może nawet i na tę ,,zabawę” by poszedł. Byle z kimś z kim dałoby się pogadać… Spojrzał na Irinaia, a ten nie wiedzieć czemu (przecież w myślach mu nie mógł czytać) zaczął panikować. Dziwnie pobladły, dyskretnie kręcił głową jakby mówił ,,nie pytaj” i ,,to zły pomysł”.
        Trzeba więc będzie spróbować!

        Gawędząc doszli do - chyba - celu. Tak przynajmniej to wyglądało, bo Siostrzyczki (nowe miano, które dyskretnie nadał im Niko) zamiast plotkować i marudzić zaczęły latać jak pacnięte motyle i trzepocząc tkaninami wymieniały jedna z drugą kodowane uwagi odnośnie wymiarów, koronek, drapowania czy fasonu, na co Irinai ogłuchł, Mina zadziwiła się, a Niko nadal był sobą - więc kto go tam wie.
        - O, śliczne! - zadecydował, gdy tylko Kaiko spytała o ocenę, a jego głos nagle do złudzenia przypomniał manierę mówienia Lucy’ego. Oczywiście ten drugi rzadko kiedy wyrażał entuzjazm tak otwarcie, ale gdyby to uczynił - brzmiałby bardzo podobnie. Tylko co sądziłby o tych tukanach?
        - Tylko gdyby te dzioby nie były wyszywane… - nie zwrócił uwagi na Senuelę i niepewne drgnięcie syrenki, a podszedł i dotknął cekinów. - Chyba fajniejsze byłoby coś mniej błyszczącego, nie? - Uśmiechnął się i byłby wrócił do niewinnego czekania, gdyby nie Irinai, który do tej pory blady nagle nie dostał wypieków i zaniemówił, za co należało palnąć go po plecach. Oczywiście zgłosił się na ochotnika i zaraz też dostał w odpowiedzi po łbie - rozgorzałaby między nimi następna bójka, ale na szczęście nie byli u siebie, a krzyk Fiji skutecznie odwrócił ich uwagę od tarmoszenia się wśród pachnących naręczy damskich ubrań.

        - Widać - Niko pierwszy wyrwał się do komentowania odsłoniętych pleców sukienki. I choć wydawało się, że kusi go zobaczyć w niej faktyczną osobę, zwłaszcza tak atrakcyjną jak Fija, jego ton stał się już raczej kąśliwy, gdy prychnął, że wygląda jak kanarek siedzący na jabłku.
        - O? - Zainteresował się jednak, gdy tylko zobaczył tę granatową. Miał już coś dodać, ale następna była kolej fioletowej - ta także zdobyła jego uznanie. Na różową zareagował za to jak ktoś kto widzi kobietę w ubraniu, ale przez to ubranie wolałby ją widzieć bez niego. Pokazanie się mu więc we wszystkich czterech było ryzykownym, choć i ciekawym pomysłem - jak na faceta komentatorem był raczej niezłym. Przynajmniej coś mówił w przeciwieństwie do jedynie uprzejmie potakującej, zdezorientowanej Minao, i Irinaia, który myślami chyba nadal był przy sukience w tukany.
        Ech, te ptaszyska…

        Gotowi na pokaz mody ustawili się w nierównym rządku, cisnąc się między ławami z towarem i uważając (w przypadku co wyższych) na zwisające spod daszku ozdobne tkaniny. Krótko mówiąc dwójka naturian czuła się nieco ściśnięta, a Niko (już bez kapelusza) i Kaiko mogli sobie w spokoju stać. Ramię w ramię podziwiali wychodzącą zza parawanu Fiję obdarzając ją poradami i uznaniem dla jej wyborów. I tak zabawa z komentowaniem powtórzyła się, ale tym razem w rozszerzonej wersji:

        - Coś w niej jest, ale kolory psują cały efekt - Niko upierał się po swojemu przy sukni numer jeden, choć patrzył z przyjemnością na Siostrzyczkę Kaikomi i nawet za bardzo się z tym nie krył. Podobnie zresztą Minao, która choć nie umiała wyrazić swojej opinii, podziwiała Fiję z iskrami w oczach. ,,Jak prawdziwa modelka!”, myślała tylko, coraz bardziej przejęta.
        Irinai pozbywał się powoli tukanów z głowy.

        Przy drugiej, tej z siecią rybacką, Niko już wybił się przed szereg.
        - Ta! - zawyrokował i chwycił modelkę za dłonie, by wykonać z nią wesoły obrót. - Jest idealna. Najlepsza. Nawet jak weźmiesz inną weź i tę - polecił bardziej niż prosił, oceniając z bliska i kiwając głową. Był zresztą na tyle bezczelny, by nawet dotknąć koronek, ale skoro prosili go o pomoc - to się wywiązywał. Minao za to zatuptała w miejscu, mową ciała najwyraźniej zupełnie się z nim zgadzając, choć nadal nie znalazła dobrego słowa na opisanie co o kreacji sądzi.
        Irinai odzyskał świadomość tego gdzie jest.

        - Też dobra! Bardzo ci pasuje. - Wobec następnej Główny Oceniający był bardziej powściągliwy, ale znów stanął bliżej i lepiej się przyjrzał. - Jestem za tą i granatową, jeżeli chcesz kupić dwie, ale jeżeli nie, to zapomnij, że ta mi się podobała - powiedział z wybitną szczerością i spojrzał zachęcająco na Minę.
        - Och? A tak… ta też jest bardzo ładna! - Krówka nieśmiało spuściła wzrok, choć mówiła z całym przekonaniem.
        Irinai zdołał pokiwać głową.

        Ostatnia kreacja była tym momentem, gdy wszelki dystans między Niko a Fiją się skrócił, bowiem zaraz po jej wyjściu chłopak wepchnął ją z powrotem za parawan i choć zrobił to tak uprzejmie jak umiał, nie chciał pozwolić jej wyjść.
        - Zrób nam tę uprzejmość i ściągnij to z siebie! Z całym szacunkiem dla tego kto to wymyślił, jest paskudne! - oznajmił i z całą zaborczością młodego gniewnego brata nalegał, by już się w niej nie pokazywała. Oczywiście mogła, ale zamierzał ją wtedy dźgać w bok i ciągnąć za rękaw. Nic to, że poznał ją nawet nie parę godzin temu, była dorosłą kobietą, a on - prawie podrosłym chłopakiem. Ta kiecka zasługiwała na specjalne traktowanie. A Fija była w porządku.
        - M-może faktycznie nie była najlepsza… zostańmy przy tamtych dwóch! - zaproponowała Minao, próbując jakoś uspokoić sytuację, jednocześnie stając po stronie Niko, choć nie aż tak fizycznie.
        A Irinai mógł się tylko dziwić.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi cieszyła się z zakupów jedynie połowicznie. Nieustannie zerkała w stronę Minao, Irinaia i Niko, aby upewnić się, czy oni dobrze się bawią. Szczególnie zależało jej na dobrym samopoczuciu minotaurzycy, bo przecież właśnie o to chodziło, aby ona się rozerwała - na tym polegała intryga! Tylko wcale nie było tak łatwo ją rozgryźć - w jej oczach na zmianę widoczna była fascynacja i niepewność. Dobrze się bawiła czy nie? Szkoda, że tak trudno byłoby ją zapytać o to wprost (syrenka bała się dekonspiracji). Starała się więc ze wszystkich sił zachowywać naturalnie i również zabrała się za przeglądanie ubrań w nadziei, że reszta po prostu zrobi to samo co ona. Niespecjalnie wyszło - cała trójka chodziła za nią i jej ciotkami jak znudzeni narzeczeni w dniu urodzin swoich oblubienic narzekający, że nie powinni tak wspaniałomyślnie mówić “wybierz kotku co ci się tylko podoba”.
        Niko mimo wszystko wyglądał, jakby bawi się naprawdę dobrze wypowiadając śmiałe komentarze. Kaikomi usłyszała ten ton Niko i była nim niezmiernie zszokowana. Od początku chłopak bardzo przypominał jej męża – tak z wyglądu jak i z charakteru – ale teraz pobił samego siebie. Naprawdę mocno zaczęła się zastanawiać czy oni nie są jakoś daleko ze sobą spokrewnieni. Może mieli wspólne praprababki? A może na kontynencie ludzie byli po prostu znacznie mniej różnorodni niż to się wyspiarzom wydawało – jakieś pięćdziesiąt wzorców na krzyż, więc prędzej czy później trafiło się na dwie tak do siebie zbliżone pod wieloma względami jednostki? Nie, syrenka niemal od razu odrzuciła tę myśl jako niedorzeczną. Po pierwsze przez swoje krótkie życie miała okazję poznać naprawdę wielu podróżników i byli oni bardzo różnorodni. A po drugie… Niemożliwe, by na świecie istniał ktokolwiek tak podobny do Lucy’ego, to był ewenement na skalę Łuski. I Kaikomi twierdziła tak obiektywnie, a nie jako jego żona. A jednak stał przed nią taki Niko i wzbudzał jej konsternację.
        Przez natłok szeroko rozumianych bodźców społecznych kwestia sukienki w tukany zeszła na dalszy plan, choć syrenka nadal ją ze sobą nosiła. Poszła razem z resztą oglądać wybrane przez Fiję kreacje. Najbardziej zaangażowany w komentowanie był po raz kolejny Niko, a reszta robiła raczej za tło - nawet Kaikomi, która powinna brać w tym czynny udział, wszak była trochę w swoim żywiole. Wolała jednak obserwować i na koniec wydać swój werdykt. Jednak zachichotała słysząc metaforę z kanarkiem - cóż, była całkiem błyskotliwa i trafna. Lucy też mógłby coś takiego powiedzieć.
        Przy każdej kolejnej sukience Fija wychodziła zza parawanu i prezentowała się niczym prawdziwa modelka - z uśmiechem i gracją, okręcając się, pokazując z przodu i z tyłu. Komentarze przyjmowała, ale się nimi specjalnie póki co nie przejmowała. Faktycznie do tej pierwszej sukienki była nieprzekonana, więc z ulgą przyjęła, że reszcie również się nie podobała. Z tą granatową była inna sprawa.
        - Ech, ale ja jej potrzebuję na teraz - wzdychała, gdy wszyscy zgodnie chwalili granatową sukienkę. Fakt, na tak słoneczny dzień się niespecjalnie nadawała, bo piękna dziewczyna wyglądała w niej, jakby nosiła żałobę.
        - Kupi dwie - szepnęła Senuela do stojącej obok Minao. - Ja ją znam, kupi dwie.
        Kaikomi też tak uważała, ale nie powiedziała tego na głos - wolała to po prostu zachować dla siebie i z zadowoleniem w duchu przyznać sobie rację, gdy będzie już po wszystkim. Z uśmiechem patrzyła na kolejne dwie sukienki, gdy jednak prawie wszyscy jednogłośnie odrzucili ostatnią, różową, syrence aż oczy się zaświeciły.
        - Ale ona jest ładna! - sprzeciwiła się.
        - Bo ty bardzo lubisz różowy - zauważyła z czułym uśmiechem Senuela, gdy Fija już się przebierała w swoje ubrania.
        - No… racja - przytaknęła Kaikomi, może niezbyt entuzjastycznie, ale niestety jej ciotka miała rację.
        - To ty ją załóż.
        - CO?!
        - Ty ją przymierz - powtórzyła spokojnie Senuela, uśmiechając się szeroko. - Ej, Fija, zostaw tam tę różową, Kaikomi chce ją przymierzyć!
        - Ale…
        - Przecież nikt nie każe ci jej kupować - uspokoiła ją ciotka, już łapiąc ją za ramię i ciągnąc subtelnie w stronę parawanu. - Mamy dla siebie cały dzień, przymierz ją, co ci szkodzi, spróbujesz czegoś nowego.
        Gdy Senuela sączyła do uszu syrenki swoje argumenty, Fija zdążyła już na powrót założyć na siebie swoją starą sukienkę i wyjść z trzema pozostałymi kreacjami.
        - Wezmę tę granatową - powiedziała, po czym na chwilę zawiesiła głos, zerkając na pozostałe dwie. - No i tę fioletową, by mieć coś na teraz…
        Senuela nie powiedziała słowa, ale jej tryumfalny uśmiech widzieli wszyscy - szczególnie Mina, na którą dziewczyna w tym momencie zerknęła. Mówiła, że tak będzie! I syrenka też o tym myślała, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo już znikała za parawanem.
        - Niko, masz niezły gust – pochwaliła go z fascynacją Senuela, gdy Fija poszła, by zapakowano jej wybrane suknie. – Jesteś pierwszym facetem jakiego znam, który potrafi się wypowiedzieć o ubraniach inaczej niż “ładne”, “brzydkie”, “ty wiesz ile to kosztuje?”. Torebkę też był potrzymał, gdybym cię poprosiła?
        Komentarz Senueli nie był wcale złośliwy, ona była naprawdę zafascynowana, bo większości mężczyzn, których znała, takie sprawy uznawała za ujmę na honorze. Mięczaki.
        - Minao, a ty nic nie mierzysz? - upewniła się Fija. - Nie masz ochoty trochę poszaleć?
        - Ekhm…
        Kaikomi wyszła zza parawanu w sukience, którą przed nią mierzyła ciotka. Jej faktycznie było do twarzy w różu, a ten model wyglądał na niej nie uwodzicielsko, a raczej niewinnie - jak to cała syrenka.
        - Jest za długa… - powiedziała cicho, pokazując rąbek spódnicy, który ciągnął się po ziemi.
        - No ale góra wygląda bardzo ładnie - odparła Fija, zaczepiając palcem jeden z rękawków.
        - Nie będę mogła się w niej przemieniać, bo mi się płetwy zaplączą - westchnęła Kaikomi. - Ale jest ładna…
        - A co z tą w tukany? - upewniła się Senuela, bo przecież widziała tamto znalezisko.
        - E, nie. - Kaikomi zmarszczyła nos, bo zmieniła w międzyczasie zdanie. - Za dziecinna.
        - Ale przecież ty jesteś jeszcze taka młodziutka…
        - Fija! - pisnęła syrenka tupiąc nogą.
        - No już, już…
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Niko faktycznie wyglądał jakby dobrze się bawił, a może nawet - jakby odnalazł jeden ze swoich żywiołów. W końcu co nim mogło być jak nie stawanie w centrum uwagi, kręcenie się wśród pięknych pań, dotykanie wszystkiego i mówienie co mu bystrość na język przyniosła. Tak, czuł się całkiem całkiem w takim towarzystwie, a nawet w tym konkretnym miejscu - bo choć tkaniny i wzory interesowały go mniej niż egzotyczny sprzedawca zerkający ze znawstwem zza prowizorycznej lady, to jednak możliwość wędrówki po targu z ciekawymi ludźmi i nieludźmi u boku była fascynująca, a rozgadane ślicznotki w sukienkach nie były czymś co urażało jego dumę. W zasadzie dziwić się mógł jedynie, że mniej jest tu mężczyzn, którzy jak urzeczeni ganialiby za swymi wybrankami i otulali je kolejnymi kolorami kreacji. Toż to sama przyjemność!
        Zasadniczo też pierwszy raz w życiu lepiej przeanalizował przez praktykę teorię "babskich" zakupów i nawet nie zdziwił się uznaniem tego za niezgorszą rozrywkę. Wcześniej nigdy nie brał udziału w podobnych aferkach, więcej - nawet nie za bardzo zdawał sobie sprawę z ich istnienia. Teraz tu był, patrzył i - mając w nosie wszelkie stereotypy - oceniał jak najbardziej na plus całe to zjawisko. Może właśnie dlatego, że nie pochodził z kręgów, które zdążyłyby przesączyć jadem jego opinii o podobnych ,,zabawach”. Nie, pochodził z kręgów, których takie ,,zabawy” nie dotyczyły w ogóle. Był wolny i mógł myśleć jak chciał. A jak myślał - to mówił. Miał taki defekt.
        - Leć, leć! Fajnie będzie zobaczyć Szefową w czymś takim! - zachęcił syrenkę na dwa głosy z Senuelą i popchnął ją lekko, by już tak się nie opierała. Jemu też się nigdzie nie spieszyło i całą postawą to właśnie wyrażał, chociaż żegnał ją jakby do tej różowej sukienki nadal nie był przekonany. Chociaż może to kwestia tego, kto znajdował się w środku? Tak naprawdę znawcą nie był, jego mocną stroną była niekrępowana szczerość i fakt, że lubił gadać kiedy go słuchano. A o kim lubili słuchać inni jak nie o sobie? Dlatego z kobietami mierzącymi ciuchy przychodziło rozmawiać tak lekko. Wystarczyło mówić co się widzi - a w tym był akurat dobry.

        - Dobrze! - pochwalił, gdy Fija oznajmiła co wybierze, a Mina bezbronnie uśmiechnęła się do zwycięskiej Senueli. W jakiś sposób cała ta sytuacja wydała jej się taka… pogodna i miła. Dziewczyny znały się tak dobrze! Ale ona nawet nie wiedziała czy są przyjaciółkami czy może faktycznie krewnymi. Nigdy z nimi dłużej nie rozmawiała. I nie pytała o nie, bo i kiedy? Za to teraz chętnie, choć i niepewnie wodziła za nimi wzrokiem i obserwowała dostatnie damy w ich naturalnym środowisku. Mimowolnie zastanowiła się też czy przypadkiem w ich życiu nie pojawi(ł) się mężczyzna, który zapewni im towarzystwo i większe wygody tak jak kiedyś zapewne robił to szanowny Hanale… spojrzała na parawan i lekko ścisnęła pięści. Ale życie toczy się dalej, prawda?

        Choć patrząc na Irinaia, można by przypuszczać, że nie - odkąd tylko syrenka się odezwała, znów stał jak słup, niezdolny do ruchu i mowy. Może nawet nie mrugał. Żył za to w myślach i już rozkoszował się widokiem jaki dany mu będzie ujrzeć… o mocy Prasmoka, nigdy nie wykłoni się Lucy’emu za to, że pozwolił mu iść!
        I ta jedna myśl ukuła go na tyle, że mrugnął. Tak, teraz mógł tu być. Spędzał przedpołudnie z najwspanialszą, najbardziej niewinną dziewczyną… nie, spędzał przedpołudnie obok niej. I gdy wrócą też będzie obok. A z drugiej strony biały wilkołak, który miał zaszczyt podawać jej ramię i prowadzić na górę do wspólnej sypialni…
        Niemal zasyczał przez zęby, gdy wyimaginowana para dotarła na piętro i dał przez chwilę krążyć złości po ciele. Ale jak to urodzony pokorny - szybko zdusił ją w sobie i przeleciał zaraz przez całą listę zalet i zasług Lucy’ego, a także długi wdzięczności jakie u niego już zdążył zaciągnąć - to zawsze działało z niemal magiczną siłą. Tak, że ostatecznie jedyne co skrzydlaty robił to zaciskał i rozluźniał mięśnie szczęki, kiedy coś mu się nie podobało. Poza tym zaraz ogarnął go żal (za to, że nie dotarł na wyspę jako pierwszy z nich dwóch (choć miałby wtedy z sześć lat, ale liczyło się)) oraz wstyd i skrucha za to, że ważył się lubić tak mocno żonę swojego Szefa. To po prostu nie było w porządku.

        Niko uważał zdaje się podobnie, bo zmierzając ku Senueli trącił go z barku tak mocno, że się głową ptaszyna o belkę obił. Ale uznał to raczej za słuszną karę od losu niż kolejną zaczepkę Obcego, więc nie zareagował. W końcu albinos perfekcyjny nie był, więc za całą tą siłą kryła się pewnie niezdarność dzieciaka, a było tu tak ciasno… poza tym ile można zaczepiać!?
        Nie znał jeszcze cierpliwości swojego kolegi.

        A ten w najlepsze przyjmował pochwały od jednej z Siostrzyczek.
        - Mam, nie zaprzeczam - wypalił na wstępie ze skromnością rodzonego syna Lucy’ego i równie rozkosznym uśmiechem. - Ale szczerze mówiąc niewiele mi zostało do roboty, bo wśród tego wszystkiego to wy wybrałyście tylko cztery… aż trochę się dziwię, nie wiem jak można to ogarnąć i ograniczyć się do takiej ilości… Pewnie lata wprawy? - zapytał po koleżeńsku, patrząc z niewygaszoną fascynacją po tym i sąsiadujących straganach. - Mi została najłatwiejsza część. I ten… - Przerwał, gdy wspomniała jak inni mężczyźni zwykli komentować ubrania. - Wybacz, robiłem to pierwszy raz, nie wiedziałem jakich wyrazów używać. Ale zapamiętam. - Pokiwał głową łobuzersko, bo chyba oboje już wiedzieli, że na pewno się tak nie ograniczy. Zaraz też spojrzał na jej torebkę.
        - Hmm… jeżeli nie jest dla mnie za ciężka? Wy kobiety lubicie tam ładować tyle dziwnych rzeczy… Nie wiem czy nie urwie mi ręki. Widzisz, moje teoria jest taka, że babskie torebki działają na magię; niwelują ciężar w rękach swojej właścicielki, a gdy zostają oddane takim naiwnym młodzieńcom to przyciskają ich do ziemi i robią z nich idiotów.
        Bo przecież, że o wygląd nie mogło chodzić.
        - Zawsze mogę spróbować - zadeklarował zaczepnie, bo nie takie wyzwania przyjmował. Magiczna czy nie, żadna torebka go nie ośmieszy. Już i tak był na tyle niski, że niewiele zostało mu do stracenia.

        Wyższa od niego naturianka mimo tych dodatkowych palców wzrostu była wcieleniem niepewności. Zapytana o cokolwiek traciła swoją zwykłą krowią stabilność i jąkała niepewne wymówki czy urywki słów, starając się pozostać jak najbardziej uprzejmą, a jednocześnie neutralną. Przymierzanie czegokolwiek w głowie jej się nie mieściło, ale odmawiać też było jej szkoda… jednak też żal absolutnie nie mógł się mierzyć z pewnością, że zabawiać się w nieudaną ślicznotkę nie może, zwłaszcza przy Niko i Irinaiu. Nawet dziewczyn było tutaj za dużo.
        Starała się więc podziękować, czego na szczęście nie musiała robić długo - bo i zaraz na scenę wkroczyła Kaikomi, która choć skromna i cicha potrafiła skupić na sobie uwagę zebranych jak ostatnie ciastko na półmisku.

        - No proszę, jednak nie jest taka beznadziejna! - Niko nie hamował się, tylko od razu pokiwał głową z uznaniem, że syrenka ot tak potrafiła z tego badziewia uczynić coś akceptowalnego. - A gdyby ją skrócić bardziej niż tak minimalnie? - rzucił też zaraz, bo góra wdzianka wydawała mu się na tyle lekka, że nie trzeba było równoważyć jej długim dołem. - Byłaby bardziej praktyczna, a i wspomniałaś coś o płetwach? - wymówił to słowo z mieszaniną podziwu i ekscytacji, bo przecież nie widział jej jeszcze jako syrenki! Ale wracając:
        - Być może byłaby wtedy nieco nietypowa, ale… - Popatrzył po Siostrzyczkach. - Może kup taką i zapytasz mojego ojczulka co sądzi? Wtedy skrócisz na spokojnie, tak jak ci się będzie podobać! - zasugerował, jednocześnie wchodząc do grona wydających, a nie oszczędnych. Przynajmniej w tym jednym przypadku. Ale to w końcu Szefowa… i Lucy płacił!

        Kiedy oni dyskutowali, a Irinai walczył z atakiem zakazanego uwielbienia, Mina oznajmiła, że pójdzie na chwilę na inną część targu, ale zaraz wróci i dołączy. Niko oddelegowany został więc zaraz (poniekąd przez siebie samego) do pomocy i zniknął wraz z nią za rogiem. Do noszenia toreb został dziewczynom tylko na wpół przytomny Iriś, ale można by powiedzieć, że miał szczęście, bo kiedy pozostała dwójka wróciła po paru dłuższych minutach, niosła wspólnie na barkach kawał drzewa, które nawet kogoś tak wytrwałego jak Niko doprowadzało do zadyszki. Zwłaszcza, że zaczynał się upał.
Ale…

        - Hmm… zaraz pora na deszcz… może gdzieś przeczekamy? - zapytała Mina, wyraźnie ośmielona nabytkiem, zauważając jak sprzedawcy osłaniają towar lub wycofują się pod daszki budynków. - Może wiecie gdzie moglibyśmy… do zakładu stolarskiego jest chyba za daleko, a nie chcę tego przemoczyć. - Poruszyła lekko wielką belką, a Niko popatrzył na kobiety wymownie. Z jednej strony należała się teraz minotaurzycy odrobina przerwy od ciuchów, a z drugiej… chciał położyć to cholerstwo na ziemi. Normalni pracownicy fizyczni tyle nie dźwigają!
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Można by uznać, że wyjście prawie się udało - wszak cztery na sześć osób były zadowolone. Jednak to nie satysfakcjonowało Kaikomi, bo ona wolałaby, aby to właśnie te dwie brakujące osoby się uśmiechnęły - a chociaż jedna z nich, Minao. Niech to, temu miała służyć ta intryga, by minotaurzyca się trochę rozerwała i żeby spróbowała czegoś nowego, a tymczasem za każdym razem, gdy ktoś coś do niej mówił, ona zachowywała się jak uczeń, który nic nie umie, a został zawołany przez nauczyciela. I nic, że chodziło tylko o zmoczenie gąbki. To trochę przysparzało trosk syrence, która już zaczęła myśleć co by tu mogła innego zrobić. Ale nie rozmyślała nad tym cały czas - za dużo działo się wokół. Już i tak straciła czujność i dała się wmanewrować w mierzenie tej różowej sukienki! Tak dała się zaskoczyć, że nawet gdy Niko ją popchnął (bezczelny!) to nie poczuł cienia oporu. Można powiedzieć, że poleciała jak kłoda za parawany. No a skoro już tam była, to tam została, nie zamierzała robić przecież żadnych scen. To tylko sukienka.

        Tymczasem ciotki Kaikomi z radością zajmowały się rozmową z Niko - chłopak im się podobał, był bystry, wyszczekany i bardzo pewny siebie. No i miał w sobie ten powiew młodzieńczej świeżości osoby nie tylko raczej niepełnoletniej (nawet jeśli dość zaradnej), ale też nie pochodzącej stąd. Kontynent rządził się swoimi prawami i był dla dziewczyn równie egzotyczny, co dla przybyszów Lariv.
        - A żebyś wiedział - przyznała mu z dumą rację Fija. - To są całe lata wprawy! No i oczywiście wrodzone kobiece instynkty. Każda z nas je ma, choć nie każda je rozwija - dodała z dużym przekonaniem o tym, że ma świętą rację.
        - No to przekonamy się, czy nie będzie dla ciebie za ciężka - rzuciła rękawicę druga ciotka, wręczając Niko swoją torebkę. Trzymała ją na dwóch palcach i swobodnie wyciągniętej ręce, jakby specjalnie chciała go sprowokować i udowodnić, że dla niej to drobnostka, a on się uśmieszy, jeśli ugnie się pod jej ciężarem. Nawet uśmiechała się zaczepnie. Torebka jednak faktycznie nie była ciężka - w środku znajdowała się raptem portmonetka, chusteczka i kilka kosmetyków, by w razie czego móc się poprawić w ciągu dnia. Karmina, puder, rysik do brwi… Senuela była jednak przekonana, że chłopak może się chcieć przekomarzać i udawać, że go to przygniotło do ziemi. No przekonamy się. Ale najpierw dane im było przekonać się o tym, czy Kaikomi będzie wyglądała lepiej w tej różowej sukience niż jej ciotka. Wyglądała - co do tego nie było wątpliwości. Syrence było bardzo ładnie w różu, bez względu na odcień.
        Jednak komentarz Niko wywołał konsternację na twarzy syrenki - to nie brzmiało jak komplement. Choć z drugiej strony może jednak? W końcu to ona swoją osobą poprawiła odbiór tej sukienki. Co nie zmieniało faktu, że sama kreacja była według chłopaka brzydka. Ech, gorzej niż z interpretacją wiersza. Ogólnie rzecz biorąc można było jednak przyjąć, że mu się podobała. I ciotkom też, bo uśmiechały się promiennie.
        - Fakt, można by ją skrócić, wygląda, że to byłaby łatwizna - oświadczyła Senuela. - Nawet ja bym ci to mogła wziąć i zrobić.
        Pytanie Niko sprawiło, że Fija spojrzała na niego z zaskoczeniem, a Senuela zachichotała.
        - Kaikomi jest syrenką, nie wiedziałeś? - upewnił się. - Jak to tak, własnej matki nie znać? - drażniła się z nim, ale to pani Wassley poczuła się ugodzona tą uwagą.
        - Nie mów tak! - oburzyła się.
        - Ale skoro Lucy jest jego ojcem… No dobrze, nie będę - skapitulowała, no bo kto jak nie druga kobieta może zrozumieć co to dla Kaikomi znaczyło?
        - A wracając, to co z tą sukienką? - upewniła się Senuela.
        - Nie, nie biorę jej - odparła pani Wassley bez żalu. - Nie jest do końca w moim stylu, czuję się w niej staro.
        Irinai miał więc jedną sukienkę mniej do noszenia. I dobrze, bo chyba ta wybrana przez Kaikomi byłaby dla niego właśnie najtrudniejsza do udźwignięcia - dochodził wszak do niej ciężar uwielbienia.

        Już na dziewczęta zaczęły się głośno zastanawiać gdzie teraz się udać - czy szukać kolejnych kreacji, czy może gdzieś usiąść odpocząć? No i czy czekać na Minao i Niko tutaj, czy może wkrótce się znajdą jakoś… Sytuacja rozwiązała się sama, bo nim Fija i Senuela zdążyły wymienić wszystkie za i przeciw, wspomniana para wróciła, niosąc na barkach swój dość nietypowy zakup.
        - Ojej, Minao, co zamierzasz z tego zrobić? - zapytała Kaikomi z bardzo szczerym zainteresowaniem, wodząc wzrokiem od jednego końca drewnianej beli do drugiej. Minotaurzyca jednak zanim odpowiedziała na jej pytanie, poruszyła temat zdecydowanie bardziej praktyczny: zbliżający się zenitalny deszcz. Kaikomi poruszyła się, nie wiadomo czy w odruchu szukania tego zbliżającego się deszczu, czy po to, aby zorientować się w okolicy i zaproponować jakieś schronienie. Szczerze to wielkiego wyboru nie mieli. Póki za cały swój bagaż mieli jedynie torby z kilkoma sukienkami, większość sklepów i lokali stała dla nich otworem – mogli zamówić sobie po ciasteczku u konkurencji i przeczekać. Z tą belką jednak wejście do większości takich miejsc było wręcz niemożliwe – niewielu było skłonnych ryzykować, że ktoś dostanie tym drągiem w głowę albo że zastawa i drogie bibeloty zostaną potłuczone. Z tych względów każde schronienie, które zaświtało w głowach syrenki albo którejś z jej ciotek, było z miejsca skreślane – nawet nie mówiły o tym na głos, jedynie było widać, jak na moment w ich oczach zapala się błysk radości, który zaraz gaśnie. Obie dziewczyny z miasta pomyślały też w którymś momencie, że mogłyby zaprosić do swoich domów, problem był jednak jeden – obie mieszkały dość daleko.
        - Może w takim razie spróbujemy jednak z tą stolarnią? – zaproponowała nieśmiało Senuela, pokonana swoim brakiem pomysłów.
        - Im szybciej byśmy ruszyli tym mielibyśmy większe szanse dotrzeć i nie zmoknąć – zgodziła się Fija. – A jak wy weźmiecie tę belkę we trójkę to też szybciej wam pójdzie – dodała, znacząco omiatając wzrokiem Minę i obu chłopaków. Przecież, że one nie wliczały się do grupy tragarzy, bo nawet gdyby się we trójkę zawzięły, miałyby tyle siły ile minotaurzyca w jednej ręce, a poza tym Kaikomi to by nawet nie sięgnęła tego drewnianego kloca spoczywającego na ramionach reszty.
        - Weźmiemy od ciebie te torby - dodała jeszcze jakże uczynnie Senuela, zabierając Irinaiowi zakupione sukienki. Fellarianin pewnie wolałby nieść te pakuneczki niż tamtą belę, ale cóż, nie miał za wiele do gadania: to dziewczyny tego dnia rządziły.
        - No to teraz biegusiem! - oświadczyła Fija, gdy już podzieliły się między sobą tobołkami. - Mina, wskaż drogę!
        Nie można było nie odnieść wrażenia, że dla nich ta sytuacja to żart albo ekscytująca przygoda. No bo przecież deszcz jeszcze nikogo nie zabił, a jak to drewno zmoknie, to się je wytrze, nie problem, prawda?
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Niko popatrzył na torebkę tak nieufnie jak tylko młodzieniec niemający sióstr potrafi, po czym wyciągnął rękę z teatralnym wahaniem. Nie wyglądał wcześniej na aktora ani innego choćby średniego artystę, ale występy wychodziły mu naprawdę nieźle. Uwielbiał się bawić. Prowokacja Senueli była mu więc jak najbardziej miła, a jej zaczepna postawa idealnie odpowiadała jego potrzebom. Ludzie na tej wyspie to był jednak skarb. U siebie mało kiedy mógł pozwolić sobie na tyle swobody. Znaczy… pozwalał sobie i tak, ale zamiast na zabawnego wychodził na bezczelnego chama. Nie zmieniało to jego postawy co prawda, ale miał przez to z paroma osobami na pieńku. Uuhhh.
        Stęknął, gdy (tak jak przewidywała) postanowił udawać, że torebeczka urywa mu ramię - ale zaraz potem trącił Irinaia i sapiąc wskazał mu stylowy pakunek.
        - Możesz to… potrzymać chwilkę? - spytał wyrywając go z tak głębokiego zamyślenia, że biedny ptaszyna niezbyt wiedział co się dookoła niego dzieje. Nie skojarzywszy torebki z Senuelą, za to domyślając się jej ciężaru po reakcjach Niko, napiął mięśnie i skinął. Miło, że nawet ten pokurcz był w stanie docenić jego siłę i nie starał się robić wszystkiego sam. Ha, oczywiście, że musiał polegać teraz na jego pomocy…
        Gotowy do zrównoważenia poważnej wagi niemal poleciał na plecy, gdy lekka torebeczka zawisła na jego dłoni. Zachwiał się niekontrolowanie, a rozłożone skrzydła zaplątały się w powieszone chusty. Chusty, które miał zamiar w panice poprawić, jak tylko rzuci się na tę cholerną przybłędę i wybije jej z głowy podobne draństwa!
        - Dzięki. - Niko tymczasem śmiejąc się zabrał ostrożnie torebkę i przypatrzył jej się zadowolony. - Faktycznie, niezła rzecz.

        Do bójki między chłopcami jednak nie doszło, dzięki Kaikomi i jej różowej sukience. Irinai ogłupiał po raz kolejny, a Niko skomentował to po swojemu, nadal nie zmieniając zdania co do samej kreacji. Co prawda uznał, że na Szefowej jest całkiem znośna i był gotowy wydawać na to pieniądze ojca, ale… ważniejsza była syrenkowatość, która została poruszona. Znaczy teoretycznie pamiętał, że chyba mówili, że jest syreną, ale… no nie widział. Nie dotknął. Więc nie był pewien. Ale wizja to mu się podobała!
        Nie zdążył jednak dopytać o to bardziej, bo dziewczyny najwyraźniej zaczęły się szturchać. Ten temat Niko potrafił zrozumieć, bo i bezpośrednio go przecież dotyczył, ale nie wtrącał się w tę małą wymianę zdań. Dobrze jednak było wiedzieć, że jego obecność niesie za sobą jakieś konsekwencje… kiedy był tego świadkiem mógł przynajmniej obmyślić co z tym zrobić.
        Tym razem nie robił nic szczególnego, ale nie mógł powstrzymać się przed dotknięciem pokrzepiająco ramienia syrenki i wysłania jej porozumiewawczego spojrzenia, które samo mówiło, by się nie przejmowała. A może to… była prośba? W końcu wlazł w ich życie nie pytając o pozwolenie - nie chciał, by skończyło się to naprawdę źle.
        - W sumie najlepiej. - Nie wdawał się w szczegóły, a z zadowoleniem skomentował jej decyzję co do (nie)wyboru sukienki i zaraz wycofał się pomóc Minao, by biedna nie latała tak sama. Być może lubiła, ale… chyba samotności miała dość na co dzień. A dziś mieli jej się naprzykrzać!

        Kiedy wrócili, faktycznie zaczęło zbierać się na deszcz. Do tego Niko nie był do końca przyzwyczajony, ale z wyraźną ulgą i tęsknotą patrzył na gromadzące się pod słońcem popielate zwały chmur. Zdawały się ciepłe i suche, choć ich cień przyniósł nieco ochłody, a wilgoć zaczęła oblepiać ich słodko-kwaśnym zapachem wegetacji - kwiatów w pełni rozkwitu i zgnilizny leżących na ziemi owoców. Zadzierając głowę widziało się jasność, która nie docierała już do ziemi - feeryczna szarość obłoków kontrastowała ze stłumionymi barwami wyspiarskiego życia, które chowało się pod daszkami i w domach, zabierając ze sobą barwy tkanin, muszelek, ozdób, waz i futer. Tylko parę trytonów i morskich elfów czekało w odsłonięciu na ożywcze krople z niebios, na odrobinę niesłonej wody, czekali jednak w błogim milczeniu. Z ulic zniknęły uśmiechy i gwar, przekrzykiwania, szurania, trzaski i kroki. Zamiast nich między budynki wpadł energicznie wiatr i niedługo tylko jego nawoływania otaczały niezdecydowaną gromadkę wdzierając się do ich myśli i planów. Schronienie. Trzeba było się ukryć!
        Ten pierwotny instynkt, tak dobrze znany Minao, z podwójną siłą uderzył w skrzydlatego Irinaia, który z chwili na chwilę czuł się bardziej nieswojo. Porywisty wiatr i deszcz były tym co przyszpilało go do ziemi, co - gdy źle się trafiło - potrafiło zabić podniebne stworzenia. Nawet zafascynowany deszczem Niko postanowił przyspieszyć i bez ociągania ustawił się jako ostatni w kolejce do niesienia belki. Niestety, jako najniższy nie mógł iść pośrodku, za to Irinai musiał prowadzić. Tak podzieleni, ruszyli wedle wskazówek naturianki opuszczając ucichły targ i nierównym krokiem starając się podążyć za Fiją i Senuelą, które co i rusz skręcały nie tam gdzie trzeba. Także Irinai wydawał się zagubiony, choć wyjątkowo dobrze radził sobie z niesieniem drewna. Ciężko było posądzać takiego chudzielca o podobną wytrzymałość. Inna sprawa, że ciężar dzielił z pełnokrwistą minotaurką i chłopakiem, którego postura przywodziła na myśl przyszłego atletę, a przy tym dopingowany był samą obecnością dziewczyny, przy której na lebiegę wyjść zwyczajnie nie zamierzał. Drzazgi mogły wbijać mu się w odsłonięty bark, a skrzydła opadać bez siły, ale na twarzy nie pojawił się ani jeden grymas. Nic oprócz braku pojęcia gdzie teraz iść i co zrobić.
        - Myślałam o naprawieniu ławki. - Minao w końcu zwróciła się do Kaikomi. Wcześniej musiała się zastanowić, ale teraz chyba wiedziała. - Poza tym część mogłabym trzymać na zapas. Takie dobre drewno nieczęsto się trafia… jest z kontynentu. Trudno przewieźć je w odpowiednim stanie przez ocean. Ale to jest w wyśmienicie zachowane! - Niemal zachichotała z radości, gładząc belę wolną dłonią.
        Niko jęknął w duchu. Sam ledwo miał siłę, żeby cokolwiek powiedzieć, a ta gawędziła sobie jakby jej miłość do drewna sama unosiła ciężar! Niezniszczalna była czy co? Tak działa mania? Powołanie?
        - Poza tym mogłabym zrobić dla siebie takie małe siedzisko i nawet… - zawahała się i zniżyła głos, choć obaj winowajcy stali tuż obok - …podreperować tym krzesła.
        Chłopcy jak na komendę popatrzyli w bok i jakby nieco przyspieszyli, przez co aż pomyliły jej się kroki. Ale była zadowolona. Wiedziała, że nie chcieli dorzucać jej roboty, a pewnie jeszcze pomogą, jeżeli poprosi. Miło było mieć powód, by przytrzymać ich w ogrodzie pewnego popołudnia. Chociaż nieco dziwiła się sobie, że faktycznie ich tam chciała. Jeżeli nie z Borgiem, lubiła pracować sama.
        - Och, to niedaleko, za tamtymi palmami! - stwierdziła, kiedy wyszli z gęstszej zabudowy i dalej posuwali się po piaszczystej drodze, mijając pojedyncze domki, rozwalone budy i dziko wyrosłą roślinność, która zawsze zawłaszczała sobie nieużywane tereny z siłą i dumą prawowitego zarządcy. Zaczęło się robić duszno, a pierwsze krople zabębniły o rozłożyste liście, kiedy zapukali do drzwi i po chwili weszli do stolarskiego butiku.

❦ ❦ ❦


        Powitał ich wąsaty, barczysty mężczyzna o poważnym z urodzenia obliczu, ale wesołych oczach i ujmującym uśmiechu - ciężko było określić czy jest on nordem, człowiekiem czy może wilkołakiem bądź niedźwiedziem. Był wielki i silny, poruszał się bez trudu, acz rozmyślnie, nie wykonując po drodze żadnego zbędnego kroku. Trochę jak sama Miano, więc kto wie - może to była cecha osób ich zawodu? Nie przedstawiał się, a zaprosił ich do środka, zwracając się głównie do naturianki, a widokiem reszty zwyczajnie się dziwiąc. Kiedy usiedli na nagrzanej podłodze (różnej wielkości stołków było pod dostatkiem, lecz większość niedokończona i starczyło ich dla trzech tylko osób), podkręcił wąsa i z niesłabnącym niedowierzaniem przyjrzał się zgromadzeniu raz jeszcze.
        - Nie wierzę, nie wierzę… wszyscy tak tutaj! Nie, żebym dobrze pamiętał… Pani Wassleyowa oczywiście? - Uśmiechnął się do Kaikomi, ale z wyraźną konsternacją zerknął na pozostałe dwie kobiety. Nie kojarzył ich. Przepraszająco podrapał się po brodzie.
        - Panie wybaczą, ale nie widziałem ich jeszcze w moim sklepie… może żoneczka coś wie. Melisso! - zawołał donośnie, że aż się szyby zatrzęsły, a z góry domu odpowiedział mu równie donośny, choć kobiecy odkrzyk i zabrzęczała zastawa.
        Zwrócił się do chłopców.
        - Irinai! Dawnośmy się nie widzieli. A dobrze widzieć ciebie pracującego z naszą Minao! Zawsze mówiłem, że współpraca popłaca, he he! A tyś to… - Spojrzał na Niko. - Musisz być syn Lucy’ego! Och, drań jeden, tak się ukrywać z takim porządnym dzieciakiem! - Potargał mu włosy i z aprobatą popatrzył na silną sylwetkę. Przeciwieństwo dostojnego wilczka. No proszę…
        - No no, ładnie się pani udało - zwrócił się znowu do syrenki, szykując naprędce stolik o trzech nogach. - Niespełna rok małżeństwa (dobrze ja liczę?) a już syn gotowy do roboty! Bardzo dobrze. Można by potem jakiegoś młodszego dobrać, prawda? Ale nie teraz, nie teraz… choć może? Pociechy Borga i drogiej Berche akurat z rodzeństwa by się ucieszyły, póki mali. Starsi chłopcy potrafią marudzić… Dziewczynki to co innego! One to potrafią się zaopiekować, a przynajmniej tak mi żonka mówi. Sama ma siostry to wie, u nas to trzej chłopcy, droga pani, są. Znaczy chłopcy! Porządni młodzieńcy już, dwóch starszych przynajmniej. Trzeci to młodszy. Tak w twoim wieku może? - Zerknął na Niko. - Nie wiem, nie wiem. Aż szkoda, że teraz na mieście siedzą. Moglibyście się na ręce zmierzyć, bo aż mnie kusi zobaczyć co też syn Lucy’ego potrafi.
        Białowłosy w odpowiedzi zaczepnie się uśmiechnął i także wyraził swój żal, że w tym momencie nie może pokazać, zapewnił jednak, że kiedyś to nadrobi.
        - Droga Minao i tak pobija ich wszystkich - szepnął mężczyzna z dyskretną (jak na jego sposób bycia) pochwałą dla naturianki, a jednocześnie dezaprobatą dla chłopców. Bo co to było, by nie mogli dziewczyny na ręce pokonać! W takim układzie nawet nie będzie chciała na nich spojrzeć!
        Teraz zresztą też nie patrzyła na nikogo. Spuściła oczy skromnie i starała się schować we własnym cieniu, podobnie jak Irinai, który był niemal pewien, że gospodarz (pan Humbrey) nie myśli o nim jak o mężczyźnie, a jak o młodszej siostrze Minao. Tylko dlatego, że w skrzydła, a nie w barki mu poszło! No co za okropny świat…
        - Och, kochanie, słyszałam gości. - Miły głos wyprzedził schodzącą ze schodów sylwetkę nieco utytej, ale bardzo sympatycznej z twarzy kobiety, która ciężkie rude włosy spięła do robót domowych. - Och, Fija, Senuela! A cóż wy tutaj robicie!? Macie pakunki widzę! Też chciałam na targ pójść, ale dzisiaj jak nic nie miałam czasu. Zaraz do was wrócę i mi pokażecie co macie. Och, i nasza droga Kaikomi! Tak rzadko mam okazję cię widzieć, a warto, warto. Minao, wybacz, że cię proszę, ale pomożesz mi przynieść herbaty? Nie spodziewałam się tak wielu osób! Mam twój ulubiony… Och, Irinai, dla ciebie także coś znajdę! I…
        - Niko. - Przedstawił się niebieskooki wyciągając rękę. - Syn Lucy’ego.
        - Ach tak, no oczywiście! Więc pewnie gustujesz w kawie? Niestety monopol na nią to ma twój ojciec, ale może nie pogardzisz herbatą z granatu? Ojej ojej, nie mam pojęcia co lubisz, ale coś sobie wybierzesz. Fija, Senuela, a co dla was? Macie szczęście, bo akurat zostało mi ciasto bananowe! Jeśli podzielę je między was to nie starczy co prawda dla chłopców, ale oni ostatnio nic tylko jadają na mieście! No ile się nie nagotuję to oni wracają najedzeni. Miałam nadzieję, że może któryś dla siebie lubą znalazł, ale nie, po barach chodzą jedni! Macie szczęście, że wasza Kaikomi to za mąż wyszła. Pewnie byście ją gdzieś wyciągały do ludzi, ale nie ma to jak mieć spokój i własny dom, prawda? - Uśmiechnęła się do Kaikomi, w której widziała raczej spokojną duszyczkę, a nie kogoś kto z chęcią chodziłby w zalotnych sukniach po mieście i liczył na cudzą uwagę. - Och, tylko na Prasmoka, nie mówcie Irminii, bo znowu mi wywód zrobi, a warkocz mnie cierpnie od tego. Tyle jadu co potrafi nasączyć to na maść wystarczy, a przecież to taka rozsądna kobieta. Nie, nic się nie przejmuj kochanie, takie gadaniny. O czym to nie plotkować jeżeli nie o wszystkim? - Zaśmiała się serdecznie i zabrała Minao na górę, by pomogła jej z tą herbatą.
        - Ło panie, ależ z niej gaduła - skomentował z trwogą i rozczuleniem małżonek rudowłosej, siadając obok chłopców. - Ale ciasto to robi przepyszne!
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Dla dziewczyn to faktycznie była tylko drobna psota, przygoda, bo gdy biegły i Minao co rusz upominała je, że źle skręciły, zaraz zawracały śmiejąc się głośno i się poszturchując. Nie to, że nie słuchały umyślnie - po prostu niektóre kobiety już tak mają, że zawsze gdy usłyszą “w lewo” to skręcą w prawo. Kaikomi taka nie była, ale to nie ona prowadziła w tym dziwnym korowodzie. Humor dopisywał jej tak samo jak reszcie, więc czasami sama chichotała, ale równie często zerkała na chłopaków i minotaurzycę by upewnić się, że wszystko u nich w porządku i że dadzą radę dotrzeć do stolarni.

        I faktycznie dotarli przed deszczem.
        W stolarni Kaikomi była po raz pierwszy, lecz mimo to znała zarówno stolarza, jak i jego małżonkę - ci czasami wpadali do zajazdu i dobrze znali się z resztą obsady kawiarni. Cóż się dziwić, skoro wszyscy pracowali przy remoncie tej niegdyś zapuszczonej rudery, a syrenka przyszła dopiero niejako na gotowe. Zresztą wcześniej była tak naprawdę dzieckiem, co ją to obchodziło - to byli znajomi jej taty, nie jej. Lucy - o ironio - też był tylko chłopakiem, z którym Hanale miał jakieś interesy, a tu proszę - ostatecznie stał się jej mężem. Syrenka nie zamierzała jednak narzekać, bo trafiła zaskakując dobrze, a kto wie, czy gdyby nie ten szalony pomysł trytona to nie wylądowałaby z którymś z synów pana Humbreya. Nie byli to źli chłopcy, ale jednak do Lucy'ego wiele im brakowało.
        Wróciwszy jednak szybko myślami na ziemię, Kaikomi uśmiechnęła się przepraszająco, gdy taką chmarą zwalili się na głowę wąsatemu stolarzowi. Jej ciotki zaś niewiele sobie z tego robiły: oczywiście przywitały się i przeprosiły za tłok, ale były przy tym rozchichotane i swobodne jak zawsze. Gdy gospodarz usprawiedliwił się, że niestety ich nie zna, obie z uśmiechem podały swoje imiona, choć i tak spodziewały się, że po tej jednej wizycie już raczej się nie spotkają. No chyba, że przypadkiem na mieście. Albo gdyby przyszedł kiedyś po swoją żonę, gdy będą razem na kawie u Lucy’ego. Albo na zakupach… No dobrze, może jednak warto było zapamiętać z kim rozmawiał.
        - Tak, dokładnie, miło mi - odparła za to rozpromieniona Kaikomi, gdy gospodarz ją rozpoznał. Co prawda jako “żonę swojego męża”, co jej nie przeszkadzało, ale wiedziała, że na pewno nie spodobałoby się to Irminii. I nieważne, że już od roku syrenka nosiła to nazwisko i było poniekąd trochę jej - dla elfiej medyczki i tak było to jak akt własności. Całe szczęście jej tu nie było i co więcej nie tylko jedna osoba się z tego powodu cieszyła. Albo chociaż odczuwała ulgę.
        Gdy pan Humbrey rozmawiał z każdym kolejno - aktualnie z Irinaiem - Kaikomi rozejrzała się dyskretnie po zakładzie. Zorientowała się, że są tu tylko trzy krzesła i zdecydowała się nie zajmować żadnego z nich, by nie wyszło, że się rządzi. Na podłodze również jednak nie zamierzała póki co siadać, więc stała i czekała, aż gospodarz da jakiś sygnał, by się rozgościć. Póki co miała co robić - stanie i przysłuchiwanie się z uśmiechem to zawsze coś, a gdy widział jak bardzo ten wąsacz jest sympatyczny, zaczynała się wręcz cieszyć, że tutaj dotarli.
        I nagle znowu uwaga gospodarza wróciła do niej - jako matki Niko. Syrenka wyglądała z początku na zaskoczoną - “jak to, o mnie mowa?” - bo w końcu była to nadal dla niej nowa sytuacja. Była trochę skołowana i nawet przez moment wydawało jej się, że będzie musiała tłumaczyć panu Humbreyowi, że przecież to nie jest jej biologiczny syn i że tak się dzieci nie robi, ale dotarło do niej, że on cały czas mówił o adopcji. Niech to, tyle mówił, że naprawdę trudno było się połapać.
        - Ja… Tak, rok - spróbowała się wbić, choć nie było to wcale łatwe. A później zdobyła się tylko na cichy komentarz, że ona chciałaby dziewczynkę, ale no to już utonęło w potoku słów stolarza. Niech to, miły człowiek, ale naprawdę nie sposób było go przegadać.
        Nagły pisk Senueli i Fiji sprawił, że Kaikomi aż podskoczyła i złapała się za serce. Odetchnęła z ulgą dopiero, gdy dotarło do niej, że to nie był pisk trwogi, a radości na widok koleżanki - dziewczyny akurat witały się z małżonką wąsatego gospodarza. Jak tropikalne rybki zaraz podpłynęły do rudej kobiety i przywitały się całusem w policzek. Potrójnym. Każda. Dobrze, że na koniec sobie nawzajem jeszcze nie dały buziaka, ale widać takie jak one mają już w tym wprawę.
        - Miałyśmy bardzo udany dzień! - zapewniła Senuela, gdy z rudą gospodynią rozmawiały o zakupach. - Fija musi się przebrać w swoją nową sukienkę, możemy to zrobić u ciebie? Zobaczysz co ładnego udało nam się znaleźć!
        - O tak, Fieri miała tyle nowych sukienek, że aż ciężko było wybrać, chyba przyszła jej dostawa z kontynentu.
        - Albo to przez to, że teraz ma więcej czasu, wiesz, po tym jak wyrzuciła tego swojego Taika…
        - A no tak… Ale dobrze mu tak, taką dobrą dziewczynę puścić kantem! - oburzyła się Fija. Kaikomi kojarzyła kim była Fieri, ale to drugie imię słyszała po raz pierwszy. Z tego co zrozumiała musiał to być partner krawcowej, który ją zdradził i za to został wyrzucony z domu, ale mogła tylko strzelać. Nie była z takimi plotkami na bieżąco, w przeciwieństwie do swoich ciotek i chyba też pani Melissy, która z zapałem kiwała głową i wtórowała w oburzeniu na niewiernego mężczyznę. Plotka musiała być już jednak stara i gruntownie przedyskutowana, bo zaraz temat stał się bardziej swojski i pani Humbrey zaczęła narzekać na synów. Kaikomi zerknęła w tym momencie na Niko - oby ona nie musiała kiedyś tak mówić!
        - Och, ciasto bananowe! - podekscytowała się Senuela, całkowicie ignorując tę część o synach gospodyni, jak i pytanie o to czego by się napiły. Fija za to odparła grzecznie, że wezmą to co wszyscy i zaproponowała też, że również pomoże przynieść filiżanki.
        - Nie ma mowy, a jak się oblejesz czy…
        - Już bardziej poplamiona nie będę - zaśmiała się ciotka syrenki, pokazując swoją plamę, która była pretekstem do zakupów. - Nie martw się, Melisso, poradzę sobie. Przynajmniej nie trzeba będzie chodzić na dwa razy. I Senuela nie zje nam ciasta po drodze…
        - Ej!
        - Iiik! - Fija szybko czmychnęła przed obrażoną koleżanką, chowając się za Minao, którą akurat miała pod ręką.
        A Kaikomi stała i nadal się miło uśmiechała, podczas gdy na zewnątrz już rozpętała się prawdziwa zenitalna ulewa.
        - Naprawdę nie trzeba się kłopotać, wpadliśmy tacy niezapowiedziani… - odezwała się syrenka, gdy dziewczyny zaczęły się krzątać, by pomóc rudej gospodyni zorganizować poczęstunek.
        - Oj, nie marudź! - zganiła ją jedna z ciotek. - Nie jadłaś nigdy ciasta od Melissy, nie wiesz co tracisz!
        - Mogą konkurować z twoimi ptysiami, zobaczysz! Melissa, a ty jadłaś kiedyś ptysie od Kaikomi? Jeju, musicie się wymienić przepisami. Ja tam nie umiem zupełnie gotować, ale wy to jesteście jakimiś czarodziejkami pieczenia, na pewno się dogadacie - chwaliła Fija, trochę rozmarzonym od myślenia o słodkościach głosem, gdy już cała żeńska drużyna wybrała się do kuchni i na zaplecze, by przynieść zastawę i ewentualnie się przebrać. Kaikomi została sama z chłopakami i panem Humbreyem.
        - A pana synowie poszli w pańskie ślady? - zagadnęła. - Czy szukają szczęścia w porcie, jak większość młodzieży?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zajazd Lucy'ego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości