Dalekie Krainy[Głębiny Morza] Pieśń stęsknionej krwi

Poza Środkową Alaranią istnieją setki, najróżniejszych krain. Wielka Pustynia Słońca, Góry Księżycowe, archipelagi wysp, płaskowyże, mokradła, a nawet lądy skute wiecznym lodem. Inny świat, inne życie, inni ludzie i nieludzie. Jeżeli jesteś podróżnikiem, czy poszukiwaczem przygód wyrusz w podróż w najdalsze zakątki wielkiej Łuski Alaranii.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

[Głębiny Morza] Pieśń stęsknionej krwi

Post autor: Rheyaen »

        Zastępy mórz są nieznane… Nawet najśmielsi żeglarze już nie odważyliby się zbadać tych wód, tych tajemniczych miejsc, które według wielu legend pachniały zdradą i topielcami… Jak zatem cuchnie takie wiarołomstwo, zapytasz, młody wędrowcze? Otóż nie da się tego opisać, bowiem ci, którzy doznali tejże obłudy, zginęli w głębinach mrocznych mórz i jezior… Nikt nie pozna tego zapachu, dopóki sam tego nie doświadczy; a gdy już napotka taką okazję, nie zdąży jej przekazać innym.
        Morze było niespokojne. Od samego świtu Rheyaen czuła wzburzenie i gniew morskich stworzeń. Aczkolwiek syrena doskonale rozumiała ich niepokój, bowiem zbliżała się wielka rewolucja.
Naturianie z Głębi tak właśnie nazwali historyczne wydarzenie, do którego miało dojść już tego wieczoru. Wszyscy od rana pływali jak kopnięci, byleby zająć czymś umysł i przygotować się. Rhey natomiast wolała odpocząć od tego chaosu na skałach, spokojnie obserwując fale.

        Syrena westchnęła po raz któryś, po czym ponownie zaczęła śpiewać wszelakie melodie, znane tylko mieszkańcom Głębi. To tutaj Rheyaen się wychowała i to właśnie to miejsce nazywała domem. Syreny i trytony nauczyli ją wszystkiego, co potrzebne, aby przetrwać. Tak więc naturianka śpiewała, tym razem bez nadziei na sprowadzenie przypadkowego statku na dno.
        - Tak raczej nie wygrasz walki, Rhey. - Za plecami syreny pojawiła się Salie, jej stara przyjaciółka. Dziewczyna zawsze wiedziała, kiedy się zjawić, za co naturianka była jej wdzięczna. To dzięki Salie, Rheyaen nie pozwalała swoim chaotycznym myślom opanować umysłu i zwariować do reszty, zwłaszcza po wydarzeniach z tajemniczym czarodziejem…
        - Ale na pewno wymyślę coś, dzięki czemu wygramy - odparła Rhey, a jej białe ząbki zalśniły w szyderczym uśmiechu. - Poza tym, nudzą mnie przemyślenia Teriego. On wydaje się rządzić…
        - ...mimo że wszyscy wybrali ciebie na przywódcę - dokończyła Salie, oddając uśmiech.
        - Naprawdę? - zapytała zaskoczona syrena. Dopiero teraz tak naprawdę wyszło, kto powinien dowodzić całą armią zbuntowanych wyrzutków; naturianie jednogłośnie zgodzili się, że dawanie tak dużej władzy jednej osobie na samym początku planowania akcji jest za bardzo zgubne. Mieszkańcy Głębi uznali, że chcą czuć się na równi i tak właśnie omówić swój plan. W ten sposób żaden pomysł nie musi być akceptowany przez jedną syrenę czy trytona, lecz za pomocą głosowania. W ten sposób każdy miał prawo do słowa.
        - Poważnie. Dostajesz orkę - rzekła Salie, śmiejąc się i chlapiąc przyjaciółkę. Rheyaen wyprostowała się dumnie i spojrzała ponownie w dal. Przez chwilę przeszły ją wspomnienia. “Ciekawe, czy Ophelia ma się dobrze... “, pomyślała, nagle pochmurniejąc. Ophelia była najbliższą przyjaciółką, siostrą Rheyaen, więc jej strata dotknęła naszą bohaterkę. Mimo że jako “ta wiecznie zła syrena” nie wiedziała, jak nazwać to uczucie, to doskonale je znała.
To tęsknota. Ale Rheyaen nie wie, że to właśnie to.
        - Wygramy to w takim razie! - krzyknęła dumnie Rhey, po czym wskoczyła do wody i popłynęła do swoich braci i sióstr. Teraz już wiedziała, że na jej głowie spoczywa los wszystkich wyrzutków Głębi.
Awatar użytkownika
Ophelia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Ophelia »

        Woda była mętna. Sól wciskała się między łuski i drażniła skórę. Szczypały oczy, a zesztywniałe od zaciskania w pięści dłonie, wydawały się ciążyć ku skalistemu dnu.
        Wydawało się, że wszystko stoi, a przecież jasne było, że dzieje się więcej niż w jakimkolwiek innym dniu Królestwa. W oddali żołnierze zbroili się po zęby. Gońcy przemykali w tę i z powrotem, zahaczając ogonami o koralowiec. Ona też powinna poczynić przygotowania do nieuniknionego, ale na razie nie była w stanie robić niczego innego niż obserwować.
        Cisza. Cisza przed burzą. Cisza jest tłoczna i gwarna. Pełna napięcia, strachu.
- Mamo, czy złe syreny nas zjedzą?
        Kobieta oderwała wzrok od błyszczącego trójzęba jednego z trytonów. Spojrzała na córkę i uśmiechnęła się blado.
- Oczywiście, że nie, skarbie. Nasz król nas obroni.
        Król... Stary, trzęsący się anemik wyśle twoich starszych kolegów na rzeź.
- A książe też będzie walczył?
- Będzie. To dzielny tryton, dzięki niemu zwyciężymy.
        Dziewczynka mocno trzymała mamę za dłoń.
- A Ophelia? Nie chcę, żeby zjadły ją syreny.
        Matka przeczesała perłowe włosy córki, które napłynęły jej na oczy.
- Książe ją obroni.


        Wojny miewają swoje tradycje. Piękna rasa syren i trytonów wiedziała o tym dobrze z doświadczenia. Niektórym ciężko jest sobie wyobrazić, że morscy strażnicy są zdolni do tak okropnych i wielkich czynów, jak zbiorowe mordowanie w imię idei, dla zasobów, czy też chwały. A jednak głęboko pod znaną szczurom lądowym taflą wody żyło się podobnie jak na lądzie. Działy się tu rzeczy rodem z koszmarów. Lecz czy koszmarem można nazwać tradycję? Skoro coś jest kultywowane i akceptowane, oznacza to, że kultywujący muszą być do tego przyzwyczajeni. Coś stawało się oczywiste i nie rozpatrywało się tego w kategorii dobra, czy zła. Jedną z takich tradycji – syrenich tradycji wojennych – było zjadanie ciała pierwszego pokonanego przeciwnika. Wiązało się to z wiarą, że pierwsza krew jest święta i uszlachetnia ciało, w którego żyłach płynie – sprawia, że kryje w sobie żródło potęgi. Dlatego rekiny byly tak silne. Każdego dnia prowadziły małe bitwy, zwabione świetością krwi. Pochłaniając ciało swej ofiary, stawały się coraz mocarniejsze. Ich życie było wojną. Można więc było pozwolić drapieżnikom rosnąć w siłę, bez stoczenia pojedynku (takie stworzenie stawało się wówczas złe, ponieważ tylko krew, którą samemu się utoczyło, mogła uszlachetnić zjadane ciało), albo samemu rosnąć w siłę.
        Jeśli byłeś wierny tradycji, dbałeś zarówno o dobro własne, rekinów, jak i tych, którzy mogliby paść ofiarą ich zła.
        Ophelia zawsze bała się tego rytuału, jakkolwiek wiele szkód była w stanie wyrządzić za życia w Głębi. Teraz jednak strach był potężniejszy. W tym momencie łączył się z wizją zabicia i zjedzenia ciała jednego z braci lub sióstr, których kochała. Może nawet samej Rheyaen.
        ”Całe szczęście” rodzina królewska nie mogła sobie pozwolić na wejście w środek bitwy. Od tego było wojsko, by inni niezdolni lub zbyt „cenni”, zostali przez nie obronieni. Rodzina królewska miała – poza królem, który poprowadzi żołnierzy do boju – strzec samego pałacu, na wypadek przedarcia się wroga na teren miasta. I planować.
        Bynajmniej nie oznaczało to spokoju ducha. Choć Ophelia miała szansę nie umoczyć własnych dłoni we krwi sióstr, dawała na to przyzwolenie swoją biernością i nieodpowiednią stroną w starciu. Lecz co miała zrobić? Nie chciała przecież również śmierci nikogo z Królestwa. Była więc zmuszona czekać i patrzeć na śmierć obojga stron. Nie była w stanie zapobiec śmierci ludzi, których kochała. I nie mogła nikomu o tym powiedzieć. Jeśli tylko ktoś z Głębi ją zobaczy... Wszystko wyjdzie na jaw i nie będzie już dla niej ratunku.
        Księżna zapragnęła być pierwszą ofiarą.


- Ophelio... – niski głos księcia rozległ się tuż za jej plecami. Po chwili poczuła na policzku ciepłą, twardą dłoń. Przymknęła oczy.
- Xeonisie...
        Książe był już opancerzony: lekki napierśnik i naramienniki ze skorup żółwi, spiralne, regularne barwy wojenne. Brakowało mu tylko słynnej włóczni o ostrzu długim jak przedramię i najeżonej kłami orki.
- Boisz się. – szepnął.
        Kiedy ją przytulił, krawędzie pancerza wbiły się w jej piersi i obojczyki, a jednak czując to, wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Tak bardzo pragnęła powiedzieć mu, co czuje...
        Była śmiertelnie przerażona.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Głębia jest potężna, ale nie posiada broni, którą my mamy.
        Ophelia spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
        Oni będą mordować z zemsty, a my ze strachu.
- Jest nas więcej... – powiedziała bez przekonania. Tak naprawdę wiedziała, że mieli niewielką przewagę liczebną i wiedzieli niewiele na temat wroga. A ona nie mogła i nawet nie wiedziała, czy chciała, zdradzić sekrety wygnańców.
        Książę uśmiechnął się tajemniczo, jego jasne oczy błyszczały. Ujął jej podbródek i pocałował w usta.
- Nie to jest najważniejsze.
        Odpłynął dopiero, gdy odważyła się spojrzeć mu w oczy, ściągnąć ramiona i uśmiechnąć się.
        ”Grzeczna dziewczynka. Prawdziwa księżna przyszła królowa.”
        Kiedy się oddalał, usłyszała głębokie smutne zawodzenie. Odwróciła się w stronę okna, akurat, by zobaczyć potęgę płetwali. Nadciągał oddział żyworodnych. Księżna opuściła komnatę.
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        - Rheyaen! - krzyczał tłum, kiedy syrena pojawiła się na głównym placu Głębi. Miejsce nie wyróżniało się niczym specjalnym, nie zachwycało niczym. A już na pewno nie dorównywało Królestwu, tak zwanej “Perle Oceanów i Mórz”. Głębia nie posiadała szczególnych znaków, miejsc… Każda syrena i każdy tryton błąkali się wokół wielkiego placu, na środku którego znajdowała się zepsuta podróbka pomnika jakiegoś nieznanego wojownika. Wokół rozstawione były namioty, małe budynki ze spróchniałego drewna i kamieni. Tak właśnie żyją wyrzutki.
        Bardowie i powieściopisarze opowiadają w swoich dziełach często o różnicy dobra ze złem. Zło przedstawiają jako brzydkie, smutne, w ciemnych kolorach, natomiast dobro ma barwy tęczy, szczęścia… Właśnie. Często ci źli to po prostu pechowcy, którym los nie szczędził okrutnych chwil. Jeśli więc “ci źli” to tylko nieszczęśliwi ludzie, dlaczego los karze ich jeszcze bardziej?
Rheyaen urodziła się w Głębi. A teraz miała poprowadzić jej mieszkańców do szczęścia, które większości się należało.
        - Myślisz, że damy sobie radę wywalczyć prawa? - zapytała Salie, bawiąc się po drodze dziwną szkatułką. Syrena od zawsze interesowała się znaleziskami z ludzkich wraków. Salie myślała, że pewnego dnia znajdzie “wszystko, co jest na lądzie”.
        - Nie chcieli nam ich dać po dobroci. Dzieci wyrzutków nie mogą uczęszczać do szkół. Nawet nasze wyjścia na ląd są karalne… Musimy wziąć sprawiedliwość siłą. Nie ma innej opcji. - Rheyaen westchnęła, po czym spojrzała na plac. Siedzieli na nim wojownicy, czekający na jej rozkaz. Syrena w każdej chwili mogła dać znak do ataku, mogła odwołać akcję… Tyle władzy w rękach złej i jednocześnie niewinnej kobiety.
        - Rheyaen - odezwał się wysoki tryton. Trzymał w dłoni trójząb bez jednego zęba, lecz nawet mimo tego defektu, dumnie spoczywał w dłoniach mężczyzny. - Jesteśmy gotowi. Orki są w drodze. - Mężczyzna spuścił wzrok w geście “pokłonu”. Ludzie z Głębi nie okazują pokory w sposób, w jaki okazują ją pozostali mieszkańcy Alaranii. Każdy wyrzutek pragnie być chociaż odrobinę szanowany, więc w psychice takowego delikwenta utwierdza się przekonanie, że okazanie hierarchicznego podejścia do osób rzekomo “wyższych” jest czymś bardzo poniżającym. Pokorę w Głębi ukazuje się więc poprzez odwrócenie wzroku od rozmówcy. To działa tak samo jak z psami - utrzymanie kontaktu wzrokowego pobudza zwierzę do walki o władzę. Spuszczenie oczu oznacza swego rodzaju rezygnację z rywalizacji.
        - Dobrze… Kiedy ruszamy? - zapytała Rhey, podnosząc głowę wyżej. “Nie mogę ich zawieść”, pomyślała syrena. Musiała pokazać wszystkich, że jest odważna, jednakże znając egoistyczną naturę naturianki, kobieta mogłaby uciec z pola walki lub zaprzepaścić dobrą sytuację na zwycięstwo przez głupi rozkaz ochrony siebie samej.
        - Kiedy tylko rozkażesz, Rheyaen - odpowiedziała Salie, uśmiechając się. Lud szykował trójzęby, noże, niektórzy posiadali nawet dziwne bronie, znalezione na wrakach. Syrena rozejrzała się. “Jesteś dowódcą. Działaj”.
        - Teraz.
Awatar użytkownika
Ophelia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Ophelia »

        Królestwo swą wielkość zawdzięczało położeniu. Podczas gdy Głębia znajdowała się w rowie oceanicznym, Perła Oceanów i Mórz zbudowana została w rozległym podwodnym basenie. Był to wyjątkowo bogaty teren w surowce naturalne, dzisiaj jednak liczyło się coś innego: od południa i wschodu naturalną granicę wyznaczało rozległe pasmo górskie, przypominające te lądowe. Różnica polegała nie tylko na jego oczywistym położeniu i składzie, ale też trudności w pokonaniu. Teoretycznie w wodzie nie powinno być z tym problemu - w końcu syreny mogły przebywać na każdej głębokości, więc przekroczenie pasma było tylko kwestią czasu. Ale właśnie - czasu. Ten liczył się w tej części świata tak samo jak wszędzie. Podróż ponad górami nie była łatwa i nie zapewniała raczej elementu zaskoczenia w przypadku działań wojennych. Choć z drugiej strony... Skoro wszyscy tak myśleli, to czy ktokolwiek strzegł tego miejsca, by w porę dostrzec zbliżające się z niego zagrożenie?
        Ophelia unosiła się tuż obok wystawionego na straży trytona. Był wyraźnie zestresowany, choć oczywiste było, że w zawodzie pracuje od lat. Znajdowali się na granicy królestwa, poza pałacem i dziewczyna wiedziała, że tak jak ona powinna bardziej troszczyć się o siebie, tak rodzina królewska powinna być bardziej ostrożna. Nikt nie wierzył, że Głębia mogłaby zaatakować z tej strony, nawet księżna nie mogła być tego pewna. Gdyby się na to zdecydowano, wojsko musiałoby przebyć długą drogę, nim w końcu by zaatakowało. Dom wyrzutków znajdował się na północy, musieliby więc okrążyć Królestwo, najlepiej aż do samego południa, gdyż tutaj pasmo górskie było najsłabiej chronione, lecz przy tym najwyższe. Poza tym taki krok, oznaczałby, że Głębia nie ma zamiaru zaprezentować swej dumy i walczyć o prawa. Zero negocjacji, tylko władza, inwazja. To był ten niepewny element - dyplomaci już przygotowywali posłańców, by przede wszystkim próbować najpierw zapobiec rozlewowi krwi, ale z drugiej strony mobilizowano wszystkie siły. Wysyłano zwiadowców, sprowadzano oddziały żyworodnych, obstawiano północ, zachód. To z tych kierunków spodziewano się ataku.
        W każdym razie, z tego co wiedziała księżna, obstawiano dwie możliwości, dwie strony. Najprawdopodobniejsza wydawała się walka o prawa, która zakładała stanięcie twarzą w twarz z wrogiem. Więc północ. Pusta, równa północ. Rolnicza. Z drugiej strony, Głębia to przestępcy, mogli pragnąć wyłącznie zemsty, dlatego jeżeli nie mają potężnej armii, ogromnego samozaparcia i wytrwałości - zaatakują z zachodu. Zachód również był naturalną granicą, złożoną z podwodnych gejzerów i wulkanów. Wciąż jednak nie były na tyle liczne, by nie poradzić sobie z przepłynięciem pomiędzy nimi. Ophelia jednak znała Głębię i choć nie mogła przewidzieć ich planów, była pewna jednego - trzeba było się liczyć z każdą możliwością.
        Do tej pory, podczas narad, głosowano za skupieniem sił na północy i zachodzie. Tylko na jednej pozwolono uczestniczyć księżnej i z niechęcią przyznano rację, że pasmo górskie również wymaga należnej uwagi. Widziała jednak brak przekonania i niechęć do jej osoby w oczach zgromadzonych. Po naradzie nic już nie wskazywało na to, by jej sugestie faktycznie postanowiono wykorzystać.
        Ophelia pokręciła głową. Tym bardziej podejrzane byłoby gdybym zdradziła informacje o Głębi - takie w które wszyscy uwierzą.
- To nie może skończyć się dobrze... - mruknęła do siebie. Strażnik spojrzałby na nią jak na przemądrzałe dziecko, gdyby nie groziła mu za to porcja batów. Oczywiście, że nie może się dobrze skończyć. To wojna. Nie powiedział jednak nic. Skinął tylko głową i w tym momencie kątem oka dostrzegł ruch. Powoli odwrócił się od pasma górskiego. Ophelia spojrzała za nim. Na jej twarzy pojawił się blady uśmiech. A jednak....
- Wasza wysokość... - niski głos dowódcy oddziału zsiadowczego był niepewny. Nakazał jej wygładzić czoło i unieść podbródek. Mężczyzna był zaskoczony widokiem przyszłej królowej w takim miejscu. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógł tu przybyć razem z nią. Na darmo.
- Wasza wysokość, zdaje się, że jest Pani szukana na dworze. Każę komuś odprowadzić księżnę.
        Ophelia nie zamierzała się tłumaczyć.
- Dziękuję, Neosie. Wrócę sama. - odparła mijając go.
- Pani! Wydaje mi się, że najlepiej będzie udać się od razu na salę obrad.
        Zaskoczona syrenka zatrzymała się. Dlaczego mieliby jej potrzebować tuż przed bitwą? Czy coś się wydarzyło? Czy... Już wiedzą? Nie odwróciła się jednak. Bała się, że teraz każdym spojrzeniem może się zdradzić. Skinęła za to głową i odpłynęła, mijając kolejny oddział - włóczników.

        A więc jednak! Kochany Xeonisie, tylko ty jesteś nadzieją tego królestwa. Syrena nie miała wątpliwości, kto przekonał króla do jej planu. Oczywiście, pewnie oficjalnie w dyskusji to nie jej słowa się liczyły, ale ich poparcie jednego ze syrategów. Sam książę był początkowo sceptycznie nastawiony do pomysłu kolejnego podziału sił, ale nie raz z nim o tym rozmawiała i dostrzegła wachanie nawet co do słuszności własnych założeń. Wyglądało na to, że w końcu się zdecydował i obrał odpowiednią z jej perspektyw stronę.
        Decyzja ta przyniosła jej ulgę. Przyłapała się na tym, że gdy Głębię traktuje tylko jako problem do rozwiązania, to w momencie, w którym jeszcze bezpośrednio (wręcz fizycznie) nie ma z nim do czynienia, jest w stanie odstawić na bok emocje i myśleć chłodno, rozsądnie i skupiając się na tym co ma TERAZ. Niestety to była tylko kwestia czasu iw tej chwili - osiągnąwszy już coś - miała nadzieję, że nie będzie już jej dane przechylać szali na którąkolwiek stronę. Były to złudne nadzieję. Tylko śmierć mogła być wybawieniem.

☽☸☾

        Gdy nie patrzysz w oczy, łatwiej jest zataić prawdę. W Głębi nie miała czego ukrywać, jednak nauczyła się, że oznaką szacunku jest nienarażanie nikogo na wyzwanie, mogące czaić się w spojrzeniu. Ostatecznie pozwalała sobie patrzeć w oczy tylko Rheyaen i młodszych od siebie. Nigdy nie znaczyła wiele wśród wyrzutków, ale była jednym z nich i nawet jeśli pozwalano jej wierzyć we własną słabość, to wciąż akceptowano i chroniono jak każdego członka rodziny. Tutaj jednak, w Królestwie, wszystko było inaczej i wielokrotnie - nawet po tylu latach nowego życia - to właśnie spojrzenie ją zdradzało. Jako członek rodziny królewskiej musiała nauczyć się postawy wyprostowanej i codziennej walki na spojrzenia, której unikać powinna wyłącznie przed samym królem, królową i czasem księciem. To przed nią powinni podziwiać posadzkę królewskiego pałacu, czy własny ogon. Wystarczyło jednak, że poczuła się niepewnie i traciła nad tym kontrolę. Zresztą nigdy nie czuła się wyższa i ważniejsza od innych. Pozwalała uśmiechać się oczyma zarówno dzieciakom z ulicy, jak i każdemu innemu, który ją kochał. A ona to odwzajemniała.
        Przemierzając pałac patrzyła cały czas przed siebie. Jej starania, by się nie ujawnić mogły wydać się jeszcze gorsze, ale zbliża się bitwa, prawda? Wszyscy są zdenerwowani... Wszyscy zachowują się dziwnie. A jak miała teraz spojrzeć komukolwiek w oczy, wiedząc, że jej brak przeszłości wkrótce stanie się kłamstwem, a kłamstwo uznane zostanie za zdradę? Co jeśli spoglądała teraz na syreny i trytony, w których krwi będzie niedługo maczać dłonie? A jeśli nie... Jeśli to po ich stronie stanie, to czy w obliczu prawdy, nie zażądają od niej dowodów bezwzględnego oddania?
        Nie, nie mogła doprowadzić do tego, by prawda wyszła na jaw. Nie cierpiała kłamstwa, ale skoro żyje w nim już od tak dawna, nie mogła teraz pozwolić wszystkiemu się rozpłynąć. Tylko jak to zrobić, nie wbijając jednocześnie sztyletu w pierś Głębi?
        Ophelia czuła, jak wokół jej ciała zaciska się sieć, którą sama sobie utkała. Jedynym rozwiązaniem wydawała się ucieczka. Ale czy tego ją uczono? Czy zarówno Rheyaen, jak i Xeonis nie powtarzali, że bez względu na wszystko, nie wolno się poddawać? Nie wolno jej było odejść jako przegrana. Nawet jeśli miałaby umrzeć, nie mogła to być śmierć bezcelowa. Wydawało się, że od urodzenia przygotowywano ją do tej roli. Może bogowie już dawno zaplanowali, że zostanie księżną-zdrajczynią, która w ostatniej swej walce o godność umrze samotnie, lecz nie bez krzyku.
        O Jadyonie, panie wody, królu życia... Jakie masz wobec mnie plany? Co powinnam zrobić? Dla mórz i oceanów całej łuski Prasmoka, ześlij mi swą mądrość, żebym mogła zrozumieć Twoje plany...
        Strażnik otworzył drzwi, kiedy tylko się do nich zbliżyła. Jego oczy błyszczały.
        Sala była ciemna, mimo nietypowych białych ścian. Rozjaśniał ją tylko pojedynczy blask błękitnego kryształu, który zamykał się w ścianach pozbawionych okien. Przy owalnym stole, który był zarazem mapą Królestwa i okolic zrobioną z żywego koralowca, stało czterech mężczyzn: prezentujący się groźnie, lecz i rozważnie król, Xeonis, dyplomata i ostrzyżony na krótko wojownik ubrany w reprezentacyjną, lekką kolczugę i łuskę obronną na ogonie.
        Ophelia ukłoniła się królowi. Nie przepadł za nią, ale doceniał jej zasługi.
- Wzywaliście mnie.
- Tak - Xeonis był wyraźnie zdenerwowany. W takich momentach robił się nieprzyjemny. - Zdaje się nawet, że ładny kawałek czasu temu.
        Nie odpowiedziała. Popatrzyła tylko na niego przepraszająco, ale on szybko odwrócił wściekłe spojrzenie..
- Ophelio - król zignorował syna. - chcielibyśmy żebyś wyruszyła z Erl-evizem na negocjacje z Głębią.
        Księżna milczała. Spojrzała na kryształ, który od razu oślepła ją w oczy. Zabolało. Kiedy jednak znów spojrzała na zgromadzonych nie miała wątpliwości, że przed chwilą wydarzyło się coś ważnego. To nie były jej wyobrażenia. Serce jej zamarło, by po chwili rozszaleć się na dobre. Jadyon przemówił. Król przemówił. Oto została dana jej szansa na uniknięcie rozlewu krwi i zdrady. Nie myślała już nawet jak zaskakujący był wybór jej na negocjatorkę. Wiedziała, że potrafi rozmawiać.
        Xeonis zaczął pływać w tę i z powrotem.
- Twoja obecność będzie propozycją. - mówił dalej król - "Chcemy załatwić to pokojowo, macie szansę, którą podajemy wam z dobrej woli." Jeśli jednak odrzucą tę propozycję, Erl-eviz, nasz najlepszy wojownik, będzie zapowiedzią ich przyszłości.
        Król przerwał marszcząc brwi i patrząc na syna. Po chwili kontynuował:
-To przestępcy, wróg, ale nie wolno nam ich lekceważyć. Utworzyli niepodległe ciało o bardzo ostrych pazurach. Musimy ich odpowiednio potraktować. Z rozwagą.
        Xeonis prychnął.
- Tak jak oni traktowali nasze prawo, dobra, naszych ludzi a nawet swoje rodziny.
        Król walczył by zachować cierpliwość.
- Nie bądź głupi. Musimy być rozsądni. Sami jesteśmy winni tej rewolucji.
- Nie jestem! Nie wykluczam negocjacji, oczywiście, że chcę ograniczyć straty do minimum, ale warunki, które chcecie im przedstawić to ucałowanie ich na dzień dobry. Może nie zadbaliśmy o własne bezpieczeństwo należycie, ale to nie zmienia tego, kim są i dlaczego utworzyli tę samozwańczą bandę.
- To nie banda, Xeonisie. To siła wielkości małego państwa.
- Tego nie możemy być pewni. Relacja jednego emisariusza, TAKIEGO emisariusza, to zdecydowanie za mało. Równie dobrze mogą być wielkości dwóch Królestw.
        Podobno emisariusz był dzieckiem Głębi, znalezionym przez dowódcę jednego z oddziałów Królestwa.
- Powinieneś odstawić uprzedzenia na bok chociaż teraz.
        Książę westchnął. Podpłynął do Opheli.
- To nie uprzedzenia. Ja po prostu wiem, że nie przyjmą oferty światła.
        Jego palce przesuwające się po jej policzku były gorące i szorstkie. Dopiero teraz, z niepokojem i żalem, spojrzała mu w oczy. Były niezwykłe. Zwierzęce, a przy tym tajemniczo mądre. Teraz zaniepokojone. Bał się o nią. Był jedynym, który ją naprawdę chronił.
        Trwało to krótko. Po chwili zniknął za drzwiami. Księżna odwróciła się gotowa za nim ruszyć, ale... Zrezygnowała. Było jej ciężko na sercu, ale jeśli teraz odmówi, to serce przestanie bić na zawsze. Odwróciła się w stronę zgromadzonych.
- Więc jakie są warunki?

☽☸☾

         Na granicach tłoczyli się wojownicy, wymieszani z ludem. Panował chaos. Jedni popychali drugich, przekrzykiwali się, płakali. Próbowali uciekać. Zarówno dzieci, starcy, chorzy, jak i kobiety i mężczyźni zdolni do walki. Tych ostatnich początkowo próbowano chwytać i siłą stawiać do szeregu. Z każdą godziną okazywało się to coraz mniej możliwe, gdy tłum zaczynał się przelewać i rozpierzchać we wszystkie (poza północą) strony. Pustoszało. Po drodze zgniatano się nawzajem nieostrożnymi uderzeniami ogonów i ku powierzchni wędrowały utracony dobytek i nieprzytomni.
        Krążyła wieść, że widziano już pierwszą grupę wynalowanych w nieznane barwy wojenne wojowników.
Czy królestwo było bezpieczne?
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        Rheyaen denerwowała się. Po raz pierwszy od wielu lat kobieta okazała uczucie, które mogło podważyć jej wizerunek dobrego dowódcy. Głębia domagała się zemsty. Syreny i trytony prosili Rhey o możliwość pójścia na wojnę i śmierci, która by pokazała “dumę straceńców”. Znaleźli się i tacy, którzy uciekli od walki, mimo to nie zostając z przydomkiem zdrajcy. Wielu miało tutaj rodziny, wielu to syreny, które pragnęły przeżyć swoje życie jak niejedna królewna z baśni czy też prosta dziewoja, która znajduje swojego księcia lub zostaje uznana za naprawdę przydatną w społeczeństwie; ważna. Któż mógłby przewidzieć, że marzenia tych złych tak bardzo nie różnią się od pragnień tych dobrych? Kiedy w ogóle zniknęła granica między dobrem a złem? Świat jest bardzo uzależniony od postrzegania tych słów.
        Nigdy nie istniała dokładna definicja tych dwóch słów. Są zależne od każdego człowieka, od jego indywidualnego poglądu na świat. Rheyaen była wręcz przekonana o tym, że jej postępowanie jest normalne: że tak zachowałby się każdy. Syrena co prawda miała wypaczone rozumienie dobra i zła, ale jak mogła je zrozumieć, skoro nikt nie był w stanie tego dokładnie wytłumaczyć? Tak więc oba te wyrażenia są w pewnym sensie utopijną wizją świata, dzieląc go na biel i czerń.
        Trytoni wyruszyli. Oddział mężnych rycerzy na żarłaczach białych miała stanowić pokaz sił Głębi, co będzie ważnym punktem w późniejszych negocjacjach. Rheyaen przestrzegła ich jednak przed nadmiernym niszczeniem mienia królestwa. “Chcę zobaczyć to piękne miejsce na własne oczy”, tłumaczyła. Było to dość głupie marzenie dziecka wyrzutka; zobaczyć coś, co się straciło, choć nigdy nie było się w jego posiadaniu. Ujrzeć to, co mieli przodkowie mieszkańców Głębi.
        Do miasta wyrzutków ciągle trafiały syreny, co oczywiste. Niektórzy znali cenę swojej zbrodni, niemal ciesząc się, że tak właśnie potoczył się ich los, inni zaś bronili się rękami i nogami, że przecież nic nie zrobili, że zostali wrobieni, że ktoś im to zrobił… Może to były tylko historie kłamców, a może prawda? W Głębi istnieje jedno prawo sprawiedliwości; żyj i daj żyć innym, co wiele osób tłumaczy wielorako dla swoich potrzeb; nikt ci nie będzie przeszkadzać, jeśli ty też nie będziesz mu zawracać dupy; róbta, co chceta, ale nie przeszkadzajta robić innym… A i tak ta sprawiedliwość jest znacznie lepsza niż w Królestwie, jak sądzili przybysze. Bo przynajmniej tutaj nie było władcy, który sam osądzał postępowanie swoich podwładnych; dla innych sprawiedliwy król, a dla pozostałych okrutny władca. Dlaczego społeczeństwo miało tak różnorakie poglądy? Odpowiedź jest prosta.
Ponieważ istniały różne definicje dobra i zła, indywidualne od każdej osoby.

        Tak wiele rzeczy działo się tak strasznie szybko… Rheyaen nawet nie pamiętała, kiedy znalazła się na grzbiecie orki. Strażnicy pomagali jej dosiąść zwierzę, a jeden z nich opowiadał Rhey o ssaku.
        - ...drapieżne mimo swojego niewinnego wyglądu. Pasuje do ciebie, pani - zakończył, na co syrena uśmiechnęła się. Kolejne wydarzenia były bardzo szybkie; wyruszenie na wojnę, planowanie negocjacji, przypomnienie planu walki…

        Aż w końcu Rhey zobaczyła je. Królestwo, dokładnie takie, jak opisywali w swych historiach przybysze. Ogromne, wręcz przytłaczające miasto, piękne w całej swej okazałości… i gnijące od środka… Wypaczające pojęcie dobra a zła. Królestwo jest miejscem utopijnym tylko dla tej wyjątkowej części społeczeństwa, która zgadza się ze zdaniem króla. A więc to tylko niedostępna dla wielu szukających szczęścia iluzja…
Jak całe dobro.
        Rheyaen spojrzała na Salie, która dumnie płynęła u jej boku. Syrena złapała z nią kontakt wzrokowy, a gdy przyjaciółka naszej bohaterki zrozumiała przekaz, obie spojrzały na obraz przed nimi.
Iluzja jest dobra, dopóki nikt nie doszukuje się jej wad. Drogi wędrowcze, jeśli patrzysz prosto na wspaniałe miasto, pokryte płaszczem złudnych obietnic monarchii, widzisz miejsce idealne. Jednakże gdy spojrzysz nieco w dół… Ujrzysz dzielnice biedy, pobojowisko, na którym miała odbyć się wojna. Strach w oczach mieszkańców, którzy nie potrafili zaufać władcy. Nie wierzyli, że ich obroni przed atakiem wroga; dlatego się bali. To była kolejna różnica między Głębią a Królestwem. Władca Królestwa był tchórzem.
        - Dajcie króla! - krzyknęła Rheyaen, zaskakując tym swoich podwładnych oraz ludzi z Królestwa. - Dajcie tego tchórza! Niech walczy z nami albo spełni nasze warunki!
Po dłuższej chwili lud Głębi zaczął skandować razem ze swoją panią.
Awatar użytkownika
Ophelia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Ophelia »

        Przyprawiający o ciarki krzyk setek syren i trytonów, którym zaraz klekotaniem i zawodzeniem, zawtórowały towarzyszące im zwierzęta. „DAJCIE KRÓLA!”. Klekotała też broń w zetknięciu z tarczami, klekotały dzwonki wojenne, których dźwięk ranił uszy. W tej atmosferze księżna poczuła jak niełatwe ma przed sobą zadanie. Ale uwierzono, że da radę.
        Kiedy grupa wysłanników przedzierała się przez panikujący tłum, nie sposób było nie zauważyć zmiany. Widok członka rodziny królewskiej potwierdził powagę sytuacji, ale również przywołał do porządku chociaż część syren i trytonów. Co prawda nie widzieli króla, którego dumna postawa i mądre słowa mogłyby uspokoić poddanych (to jeszcze nie był jego czas, o ile w ogóle nadejdzie), jednak dobrze znane rude loki i przyprószony złotem ogon nakazywały się zatrzymać i zastanowić. "Skoro ta, która z takim sercem dba o Królestwo, nie ucieka, ani nie kryje się za murami pałacu, to czy i ja nie powinienem pozostać, by ofiarować jej swe ramię wraz z innymi braćmi?" Skoro ruszała ona właśnie z wielkim Erl-evizem na spotkanie z wrogiem, to sytuacja była poważna, lecz nie beznadziejna. W końcu nie wysyłanoby jej na śmierć, prawda? Symbolu Syreniego Królestwa, dla którego – jak na lądzie dla sztandaru z legendarną bohaterką zesłaną przez boga – młodzi byli gotowi oddać głowę i za którą dzieci wręcz szalały. Ci, którzy lepiej pamiętali czasy sprzed jej pojawienia się na dworze lepiej mogli zrozumieć, że i wówczas Królestwo było silne, jednak wiekowe syreny i trytony zauważały za to, jak wiele taki symbol zmienił w sercach młodych. Czy miłość do swoich poddanych nie powinna być odwzajemniona? Czy nie jest to wspaniałe? I czy nie kryje się w tym siła zdolna odeprzeć najazd potężnej armii wygnańców?
        Dwóch żołnierzy płynęło na czele grupy rozganiając na boki tłum, który tym samym zaczął tworzyć wokół nich żywy tunel. Tuż za nimi była Ophelia z poważną miną, lecz i ikonicznym smutnym uśmiechem, próbująca sprawiać takie wrażenie, jakiego od niej oczekiwano. Nie mogła pozwolić by wewnętrzne rozterki wydostały się poza jej umysł i zniszczyły jej nieskazitelny wizerunek. Przyodziano ją w półprzezroczystą szarfę, zmyślnymi wiązaniami owijającą się wokół jej torsu i końcami ciągnącą się za nią. Był to niepozorna, kobieca zbrojna szata, której wygląd mógł mylić. Wykonana z naskórka meduzy królewskiej była cieniutka, lecz bardzo wytrzymała. Niezwykle ciężko było ją przekłuć, niemniej była niezwykle giętka, więc jeśli wbito by w nią ostrze, te zagłębiło by się w ciało noszącego wraz z tuniką. Mogłoby tak być, gdyby nie inna właściwość tego tworzywa – naskórek meduzy królewskiej był niczym gąbka na magię. Odpowiednio zaklęta mogła przez wiele lat wykazywać cechy magiczne. W wypadku tuniki Ophelii oznaczało to, że nasączona była energią magiczną, która wytwarzała dodatkową warstewkę na powierzchni materiału. Warstwa ta zaś była swoistą tarczą przeciw wszystkiemu co materialne. Potrzeba by niezwykłej siły i prędkości, by przebić się przez tę tarczę. Tak więc szarfa i broń oddziaływały na siebie jak dwa magnesy o tych samych biegunach.
        Syrena była więc ubrana odpowiednio do swej roli. Na szyi zawieszono jej dodatkowo królewskie perły i jeden tylko rekini ząb. Broni przy sobie nie miała. W przeciwieństwie do Erl-eviza, który był esencją tego, co wojskowe.
        Wkrótce przekroczyli bramy Królestwa odprowadzeni spojrzeniami poddanych. Wielu z nich przerwało ucieczkę, by przyjrzeć się co też wyniknie ze spotkania wysłanników z wygnańcami. Niektórzy zastanawiali się, jak mądrym posunięciem było wysyłanie Ophelii jako emisariuszki do ławicy piranii. Zostali wygnani przez brak poszanowania powszechnie uznawanych praw, więc co by ich powstrzymało przed zabiciem kogoś takiego, jak ona? To mógłby być nawet dobry ruch z ich strony, odbierający nadzieję poddanym Królestwa. Z drugiej strony mógłby poskutkować ich rozjuszeniem. Ci jednak, co lepiej znali dworskie realia, mogli w tym działaniu upatrywać okazji do pozbycia się niechcianego elementu. W końcu księżna miała wielu nieprzychylnych. Tylko czy naprawdę nawet w obliczu takiego zagrożenia, osobiste zatargi były istotne?
        Za murami znajdowała się garstka zabudowań, lecz tuż za ich pasem rozciągała się już tylko pusta przestrzeń oceanicznego dna. Większość ryb pochowała się wśród koralowców lub umknęła z dala od zagrożenia. Nawet te najmniejsze wodne stworzenia rozumiały, że wkrótce wydarzy się tutaj coś bardzo złego. Nie rozumiały co to jest „szansa na porozumienie”. Im wystarczyła obecność żarłaczy białych w ilościach, które naturalnie nigdy nie występują. Rekiny na tych głębokościach i w takiej ilości zawsze oznaczały coś gorszego niż samo pojedyncze spotkanie z nim. Współpraca innych morskich stworzeń, które ustawiały się rzędami i nie pożerały nawzajem było tym bardziej niepokojące. Szczególnie, gdy po drugiej stronie gromadziły się walenie, inne rekiny, delfiny, narwale i płaszczki.
        Ophelia z zaciśniętym żołądkiem i oszalałym sercem patrzyła w oczy ogromnym rekinom, które szczerzyły zęby do nadpływających. Nieustannie w ruchu, utrzymywane w ryzach przez treserów, były niczym pływająca bomba. Hodowane od maleńkości w celach militarnych, z rozbudzaną lecz kontrolowaną agresją, w każdej chwili mogły pokazać, czym jest najgorszy z koszmarów. Wystarczyło, że poluźni się im wodze i eksplodują gromadzoną żądzą mordu i zaspokojenia głodu. Wystawienie ich w pierwszej linii było dobrym zagraniem. Mimo, że to orki uważane były za najlepsze pod każdym względem zwierzęta bojowe. Samym swym wyglądem zaś nadawały właścicielowi rangi. Nie mniejsze wrażenie robiły jednak setki uzbrojonych mieszkańców Głębi. Nie byli tak ujednoliceni jak wojsko Królestwa. To był zbiór wszystkich, którzy gotowi byli przelać krew. Gromada żądnych zemsty dzikusów. Każdy miał inną broń, uzbrojenie robione samodzielnie w domu przez co czasem niekompletne i niezwykle zacięty wyraz twarzy. Księżna jedna nie czuła odrazy. Wiedziała kim są ci ludzie i w przeciwieństwie do płynących z nią żołnierzy, widziała w nich przede wszystkim tragiczne jednostki. Żal ściskał jej serce.
        Niemniej, z każdym pokonanym metrem utwierdzała się w przekonaniu, że to najlepsze co może zrobić. Musiała teraz zbudować pewność siebie, z którą będzie negocjować. Uniosła więc dumnie głowę i ściągnęła łopatki.
        Była nadzieją nie tylko dla strony od której przybywała, ale i dla tych, którzy czują się traktowani niesprawiedliwie. Jej obecność była znakiem, że Królestwo poważnie potraktowało wroga i gotowe jest myśleć o nich, może nie jak o… równych, ale z pewnością nie gorszych, jeśli tylko sami wyrażą chęć współpracy. Musiało pójść dobrze. Musiało, bo inaczej…
        Byli już mniej więcej w połowie drogi, kiedy na środek oddziału wysunęła się syrena dosiadająca przepiękną orkę. Nie trzymała żadnej broni – nie potrzebowała jej. Nie wyróżniała się też na tle innych wygnańców szczególnym strojem, czy zachowaniem. Widać było jednak, że tłum za nią jest pewien swojej przywódczyni. Nic dziwnego. Jej aura wręcz biła dumą, energią i siłą.
        Ophelia wiedziała, że sama sprawia zupełnie inne wrażenie. Nie była wojowniczką, ale przecież właśnie dlatego ją tu wysłano – jako dyplomatkę. Mimo to, czuła, jak coraz bardziej zbliżając się do dawnego życia, sama również się zmienia. Natura z każdą, nawet mroczną, stroną próbowała się wyrwać na powierzchnię, by żyć pełnią. Ale księżna tego nie chciała. Dlatego miała ogromną nadzieję, że przy tym spotkaniu nie napotka nikogo, kto ją pamięta.
        Ale życie kocha niespodzianki.
        W końcu nie mogła już ignorować pulsującego wrażenia z tyłu głowy, że jej nadzieje były płonne. Wkrótce posłańcy zatrzymali się, a prowadząca dwójka żołnierzy rozstąpiła na boki. Emisariuszka poczuła jak słabnie. Tylko silne ramię Erl-eviza nie pozwoliło jej odpłynąć w wygodne zapomnienie.
- Księżno! - wyszeptał karcąco w jej kierunku. Przywołał ją do porządku. Ophelia, jak w transie i tylko dzięki nadludzkiemu wysiłkowi przestała wpatrywać się w oszałamiającą przywódczyni Głębi. Spuściła szybko wzrok, pamiętając, jak wielkie to ma znaczenie w tych kręgach.
- Żyj i daj żyć innym. Król pragnie wysłuchać waszych żądań.
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        Głębia po raz pierwszy emanowała takim majestatem wrogości. Całe Królestwo wydawało się kompletnie przerażone. Cóż im się dziwić? Każdy odczułby bojaźń, widząc wygnańców w pełni sił, którzy przybyli po sprawiedliwość. A, i jeszcze ogromna orka robiła swoje. Największy drapieżnik oceanów, jak to mówią. Ten ssak naprawdę wyglądał niepozornie i uroczo, ale jest genialnym zabójcą. Orki polują w skoordynowany sposób. Te, które żywią się rybami ławicowymi, drażniącym ryby dźwiękiem zbijają ławicę w ciasny kształt, następnie ogłuszają uderzeniami mocnego ogona, na końcu zbierając nieprzytomne ryby sztuka po sztuce. Można zatem wywnioskować, że są naprawdę mądrymi stworzeniami, które uwielbiają bawić się z ofiarami. Urocze sadystki.
        Naturianie z Głębi niecierpliwili się. Niektórzy postanowili wyjść poza szereg i pobawić się trochę z mieszkańcami Królestwa; głównie po prostu podchodząc do nich i obserwować, jak uciekają w popłochu przed ogromnym trytonem, który trzyma maczetę lub trójząb. Rheyaen westchnęła i pogłaskała orkę po grzbiecie, co wymusiło u zwierzęcia odruch - kłapnięcie szczękami. Tak rozwarta paszcza ssaka przywołała do porządku kolejnych chętnych, łaknących zabawy z syrenami z Królestwa.
        - Nie chcą czekać, Rhey - powiedziała Salie. Miała rację, niestety, jak przyznała przywódczyni Głębi.
        - Dziesięć minut? - zapytała, spokojnie spoglądając w stronę swojej przyjaciółki, która potaknęła z uśmiechem, mrużąc oczy. W takich chwilach Salie wyglądała niezwykle mrocznie. - Królestwo! - krzyknęła Rheyaen. - Jeśli wasz król nie pojawi się tutaj za dziesięć minut, zabijemy jednego mieszkańca. Potem co pięć minut. Czas będzie się skracać z każdą chwilą zwłoki - oznajmiła donośnym głosem syrena, na co zawtórowała jej cała Głębia.
Zaczęło się odliczanie.

        Zostały trzy minuty. Przez cały ten czas Rhey coraz ciężej było zapanować nad żądzą zemsty swoich poddanych. Oni nie chcieli czekać, pragnęli odzyskać to, co im się należało przez wieki. Rheyaen obejrzała się na żołnierzy za nią. Większość naturian, którzy uczestniczyli w powstaniu Głębi, to dzieci przestępców doń zesłanych. Tylko nieliczni to faktycznie wygnani. Syrena coraz bardziej czuła więź ze swoim ludem; wszyscy chcieli tylko sprawiedliwości, której nie dane im było doznać całe życie. Wychowani w okrutnych warunkach, nauczeni żyć na własną rękę, nie znający dobroci drugiej osoby… Chociaż, jakby się tak zastanowić, Głębia znała serdeczność. Ale dla nich to było po prostu nie wchodzenie sobie w drogę i wspieranie się w dążeniu do jednego; wolności.
        Dwie minuty. Królestwo widocznie poważnie potraktowało ich groźbę. Zaczął się tworzyć szereg i swego rodzaju tunel. Ludzie rozchodzili się, ale nie zamierzali odejść; każdy bacznie obserwował przebieg wydarzeń, ciekawy tego, co się może stać. Rheyaen również wyszła nieco przed szereg. Była gotowa na wszelką konfrontację. Wierni jej ludzie stali zaraz za nią, żeby w razie czego ją ochronić przed żołnierzami króla. Samego władcy zaś się nie bała; jeśli wierzyć przybyszom, monarcha jest tchórzem. Nie ośmieli się zaatakować sam z siebie.
        Jednakże coś poszło nie tak. Rheyaen czuła to już w sercu, kiedy ujrzała zdobiony złotem ogon nadchodzącej postaci. To dziwne ciśnienie, znajome uczucie, nostalgia i ból stawało się coraz bardziej przytłaczające. I z każdym krokiem nieznajomej postaci stawało się silniejsze.
“Niemożliwe…”, pomyślała syrena. Mimo targających nią wewnętrznie uczuć, na zewnątrz ciągle miała maskę barbarzyńskiej przywódczyni. Musiała się upewnić wpierw w swojej racji.
Rudowłosa syrena podpłynęła do niej. Rheyaen od razu zmierzyła ją wzrokiem. Kobieta wyglądała tak krucho jak tkanina okrywająca jej ciało. Dlaczego Królestwo ją wysłało? Przecież dla takiej istoty to pewna śmierć.
“Chyba nie…!”.
Jeśli podejrzenia Rhey były prawdziwe, właśnie doświadczała paskudnego poczucia zdrady.
        - Nie jesteś królem - zaapelowała chłodno, mrużąc oczy i marszcząc brwi. Czyżby Królestwem naprawdę rządził tchórz?
Po słowach rudowłosej nastała martwa cisza, którą przerwał śmiech Salie. Po chwili kilka wojowników jej zawtórowało. Słysząc to, ich przywódczyni mimowolnie uśmiechnęła się, co wyglądało bardziej złowieszczo niż planowała.
        - Więc gdzie on jest? - zapytała Rheyaen, podnosząc rękę i tym samym nakazując poddanym milczeć. - Nie prosiłam o eskortę do niego. Prosiłam, żeby się tutaj pojawił. - Umysł syreny przetwarzał właśnie prawdopodobne sceny układu. Jeśli zaprowadziliby ją do pałacu, znalazłaby się bez obrony na terenie wroga. Nie mogła pozwolić sobie na żadne głupie posunięcie.
        - Niech wasz tchórz się tutaj pojawi. Dziesięć minut minęło. - Po tych słowach jeden z żołnierzy, którzy znajdowali się obok Rhey, nakierował trójząb w stronę rudowłosej. A syrena musiała mieć pewność.
Inaczej to uczucie rozerwie ją od wewnątrz.
        - Skoro cię tutaj przysłali, mam rozumieć, że chcesz być pierwszą ofiarą, Ophelio?
Awatar użytkownika
Ophelia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Ophelia »

        Była taka chwila, w której Ophelia myślała, że jej siostra jej nie rozpoznała. Być może miała nawet taką nadzieję, gdyż ten sposób łatwiej byłoby jej zaprzeczyć temu, co widzi. Może okazałoby się, że wszystko jest tylko iluzją, snem, czy wielką pomyłką. Księżna zdała sobie sprawę że wolałaby aby przywódczynią był ktoś inny, by nie musiała teraz stać przed niegdyś tak umiłowanym obiektem. Ciężar prawdy i powrót przeszłości był tak trudny, że wolałaby przeżyć resztę życia w swym ślicznie utkanym kłamstwie. Miłość, którą darzyła syrenę o czekoladowych oczach i smukłym ogonie była nie do zniesienia. Nie mogła jej zagarnąć, rzucając się siostrze w ramiona i ucałowując jej policzki. Nie mogła nawet wypowiedzieć jej imienia i powiedzieć, jak tęskniła. Pragnęła się wytłumaczyć, opowiedzieć o tragicznych wydarzeniach, które doprowadziły ją do miejsca, w którym teraz żyła. Chciała pokazać, jak dobrze żyje się w Królestwie. Podskórnie czuła jednak, że nic z tych rzeczy nie nadejdzie, że nie będzie jej dane przepłynąć się pomiędzy królewskimi koralowcami z kobietą, którą kocha nawet bardziej od własnego męża. W oczach Rheyaen widziała nienawiść. Czy było coś poza nią?
        Księżnie wciąż było słabo i kręciło się w głowie, niemniej udało jej się przybrać poważny wyraz twarzy i utrzymać w pozycji wyprostowanej. Z podniesionym czołem przyjmowała obrazy i wyrazy agresji wobec niej i Królestwa.
- Król przybędzie – powiedziała w końcu wkładając w swe słowa całą pewność siebie - jeśli tylko zgodzicie się na pertraktacje. Jednak obecnie liczy się dla nas przede wszystkim jego życie, gdyż to ono oznacza istnienie porządku. Jestem Ophelia, żona Xaonitesa, księżna królestwa – mówiąc ostatnie słowa powiodła wzrokiem po towarzyszach Rheyaen. - i proszę was byśmy oboje dali sobie czas na negocjowanie ugody.
        Największy wojownik Królestwa stał krok za księżną, wypinając pierś i z posępną miną mierząc się wzrokiem z przyboczną przywódczyni Głębi – Salie. Ta w zamian obdarowywała go dzikim uśmiechem. W przeciwieństwie do rudowłosej widać było, że mocniej godzą go słowa wygnańców. Zresztą co się dziwić – był ulubieńcem króla. Mimo to nie był głupi i starał się nie dać sprowokować. Musiał pokazać, że jest lepszy od mieszkańców Głębi. Nie było to jednak proste. Przywódczyni wygnańców upierała się przy swoim, nic sobie nie robiąc ze starań Ophelii, która mimo wszystko próbowała dalej odgrywać swoją rolę, najlepiej jak potrafiła. Jednak raptem sytuacja się zaostrzyła, gdy Rheyaen wyznaczyła pierwszą ofiarę.
        Erl-eviz w jednej chwili wyciągnął broń krzyżując ją z trójzębem wyciągniętym w stronę rudowłosej. Dało się jednak zobaczyć w jego oczach dziwne zwątpienie, gdy zorientował się, że dwie kobiety rozstrzygające o losach Królestwa i Głębi się znają. Zdziwienie przeszło w nieufność, ale nie dał się wybić ze swej roli. Pozostała dwójka żołnierzy poszła w jego ślady. Na te działania chroniona gwałtownie uniosła dłoń do góry, powstrzymując przybocznych przed atakiem.
- Rhey… Rheyaen! Z całego serca błagam cię! Oszczędź krwi naszych sióstr i braci.
        Nie było wiele czasu, widziała niecierpliwość samozwańczego wojska za plecami siostry. Musiała jednak zachować zimną krew i spokój. Próbować.
- Jeśli zaczniecie zabijać bezbronnych tylko udowodnicie, że kara w postaci wygnania była słuszna. Przypływając tutaj, poza teren Głębi uznaliście, że jesteście tak samo godni życia poza nią jak… my. - teraz, patrząc w oczy przeszłości, słowa wyrażające jakąkolwiek przynależność wydawały się hipokryzją. - Więc udowodnijcie to. Chcecie praw? Czy nie po nie przybyliście? Jesteśmy gotowi je negocjować, ale musicie pokazać, że na nie zasługujecie.
        Ah, a może wszystko to i tak na nic. Może bogowie zdecydowali, że ten dzień jest jej końcem? Księżna nie miałaby nic przeciwko. Była gotowa na śmierć, pragnęła jej, bo uwolniłaby ją od problemów… ale ich nie rozwiązała.
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        W Głębi wiele uczuć zostało uproszczonych czasem tylko do poszczególnych opisów, jak co powinno wyglądać. Miłość traktowano jako potrzebę przetrwania i chęć rozmnażania, przyjaźń jako zwyczajną znajomość drugiego naturianina. Czy w tak okrutnym miejscu istniała definicja “bycia rodziną”? Cóż, można to wytłumaczyć, jednakże trzeba rozgałęzić to pojęcie. Pierwsza kwestia dotyczy rodzonych dzieci - syreny to w połowie ryby. Ogólnie tłumacząc, stworzenia morskie są tak płodne, że za cholerę nie ogarniają, czyje młode właśnie wyszło z ikry. Opieka nad potomstwem wśród ryb jest praktycznie zerowa, zatem jeśli chodzi o naturian, kwestia wygląda podobnie. A przynajmniej tak jest w Głębi. Co zaś tyczy się drugiego rozgałęzienia; chodzi o więź. Każdy potrzebuje porozmawiać z kimś od czasu do czasu. A jak wiadomo, im częściej zamieniasz z kimś zdanie, tym bardziej staje się to dla ciebie osobistą pogawędką. To wszystko skutkuje coraz większym przywiązaniem do tej osoby, która jest na tyle łaskawa, żeby cię wysłuchać. I nagle staje się rodziną…
        Rheyaen była zbitkiem wszystkich negatywnych cech człowieka. Złośliwość, nienawiść, pycha… Czy zła istota może zaznać ciepła w postaci posiadania rodziny? Widocznie mogła. Aczkolwiek to było bardzo dawno temu. Jeszcze wcześniej, kiedy Rhey była młodą syrenką, mężczyzna, który wyznał jej miłość, po ujrzeniu prawdziwej formy syreny namiętność nagle w nim pękła, albowiem nasłał na nią łowców. Wtedy naturianka przekonała się, że nie istnieje coś takiego jak “miłość”. Teraz zaś patrzyła w oczy najbliższej osoby, którą traktowała jak siostrę przez całe życie w Głębi, której szukała, za którą tęskniła…
“...która wygodnie sobie żyła w Królestwie, wówczas kiedy my baliśmy się o każdy dzień, starając się przetrwać!”, myślała syrena. Nie znała całej historii, zatem wszystko układało się dla niej w formę paskudnej zdrady. Wściekłość, ból i smutek mieszały się w głowie Rhey, tworząc okrutny obraz rzeczywistości. Przed nią stała Ophelia. Jej najbliższa siostra, jej rodzina.
Ale właśnie w tej chwili coś w naturiance pękło, dokładnie jak dawniej z miłością. Nie istnieje coś takiego jak prawdziwa rodzina.
        - I ten porządek jest aby dobry? - zapytała naturianka, unosząc brew w wyrazie jawnego zwątpienia. Król sam stworzył zagrożenie w postaci wyrzutków, wysyłając w dal barbarzyńców i złodziei, aby nauczyli swoje dzieci nienawiści do Królestwa i stworzyli armię o niewyobrażalnej sile, która przebije wojowników miasta. Czasem zaś lepiej jest, kiedy nastaje chaos. Przebudowywanie starego porządku jest bezsensowne, ponieważ samo w sobie prowadzi do większego zagmatwania naturalnej kolei rzeczy.
        Rhey starała się za wszelką cenę utrzymać obojętny wyraz twarzy, jednakże długo hamowana złość musi w pewnym momencie wybuchnąć. Ubytek frustracji mogłaby wyładować na mieszkańcach Królestwa… Lecz czy to naprawdę jest konieczne do osiągnięcia tego, po co przyszli? Naturianka westchnęła, rozluźniając wcześniej zaciśniętą w gniewie szczękę, czego do tej pory nie zauważyła. Kobieta rozejrzała się po swojej armii; ludzie Głębi niecierpliwili się. Chcieli władzy, niektórzy pragnęli natychmiastowego rozlewu krwi. Rheyaen nie mogła przecież rozkazać im czekać, wówczas kiedy ona pójdzie negocjować dla nich lepsze warunki bytu. Syrenom i trytonom z czarnych światków się nie ufa, nawet jeżeli samemu należy się do ich grona i posiada ich przerobioną definicję lojalności.
        - Salie. - Głos syreny wydawał się lekko zachrypnięty, lecz nadal władczy. Była już zmęczona, a rewolucja nawet się nie zaczęła. - Powierzam ich tobie. Czekać - dodała Rhey, po czym dała znak do odwołania broni grożącej Ophelii. Przez tłum utworzony z mieszkańców Królestwa przebiegło westchnienie ulgi, co od razu poruszyło Rhey.
        - Moi ludzie nie potrzebują mnie do tej rewolucji. Jeśli cokolwiek mi się stanie, wszyscy zginą - obwieściła dumnie, schodząc z orki i stając twarzą w twarz z przeszłością i coraz bliższą przyszłością. - Pójdę sama. I ja nie negocjuję, tylko stawiam warunki. Jasne?
Awatar użytkownika
Ophelia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Ophelia »

        Pierwsza ruszyła dwójka żołnierzy Królestwa, za nimi ramię w ramię z Rheyaen Ophelia, tyłów chronił Erl-eviz, który dwa razy jeszcze się obracał na syreny i trytony Głębi. Bał się, czy nie postanowią wziąć sprawy w swoje ręce lub, czy przypadkiem zgoda na pertraktacje nie była zasadzką, na którą właśnie wyrazili zgodę. Wojownik obserwował każdy, nawet najmniejszy ruch płynącej obok księżnej kobiety. Zastanawiał się, czy to możliwe, że się znają. W końcu nawet on nie znał wcześniej imienia przywódczyni.
        Tymczasem serce Ophelii biło jak oszalałe. Milczący powrót za mury z wrogiem i rodziną zarazem u boku okazało się trudniejsze od samego ogłaszania woli króla. Starała się nie zerkać na piękną Rhey, choć tak gorąca wyobrażała sobie, że gdy ponownie spojrzy na jej twarz, nie będzie na niej agresji i żalu, lecz zrozumienie. Marzenia...
- Rhey, to nie jest tak, jak myślisz – szepnęła, gdy zaczął ich dochodzić gwar zwierząt bojowych. - Nigdy o tobie nie zapomniałam.
        Słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Bała się, że ktoś niepożądany ją usłyszy, a jednocześnie miała wrażenie, że jej słowa znaczą tyle, co w nieodwiedzanych partiach oceanu. Wpływała w rwiste prądy, ale przecież nie mogła udawać, że wszystko jest w porządku. Niemal czuła już na karku oddech końca. Znając siostrę – jeśli szybko jej nie przedstawi logicznych wytłumaczeń, to ta gotowa będzie wymierzyć rudowłosej surową sprawiedliwość. Może nawet surowszą niż królewskie ręce.
        Wkrótce wpłynęły w tunel żywych ciał. Zapadła pełna napięcia cisza, przerywana czasem szeptami. Utworzył się on już po nadejściu króla, który pofatygował się niemal pod samą bramę. Przyodział swoją najlepszą zbroję, błyszczącą metalowymi wstawkami w refleksach biolumilamp i magicznych ogni. Obok, krok za nim stał zaś Xaonites. Wyglądał olśniewająco i groźnie, najszczerzej ze wszystkich, ale gdy tylko zobaczył Ophelię zacięcie w jego oczach na chwilę zastąpiła troska. Widząc to, rudowłosa zapragnęła rzucić mu się w ramiona z zamkniętymi oczyma. Gdy otworzyłaby je, wszystko byłoby po staremu. Nie byłoby Głębi u murów Królestwa, nie byłoby posłannictwa, ani Rheyaen. Codzienne sprawy raju, w którym żyła, skutecznie pozwalałyby jej nie pamiętać o własnym pochodzeniu.
        Król skinął głową, dając znak księżej, że wykonała swoje zadanie. Mogła więc opuścić grupę i dołączyć do swego męża. Najpierw jednak podpłynęła do króla i szepnęła mu pojedyncze słowo. Po chwili była u boku Xaonitesa, ale nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, za co normalnie by ją skarcił, gdyż każdego dnia uczył ją, jak przetrwać wśród zawistnych mieszkańców zamku. Przelotnie jednak ścisnęli swoje dłonie – tak mocno, jakby to miał być ich ostatni raz.
        Starała się utrzymywać pozycję wyprostowaną i nieskazitelne oblicze.
        Zagrzechotało uzbrojenie króla, gdy rozłożył ręce i skinął głową.
- Rheyaen, przywódczyni zjednoczonego ludu Głębi... - przemówił gromkim głosem. Pilnował, by każdy, nawet najmłodszy spośród zgromadzonych go usłyszał. - Dzisiaj przyjmuję cię w murach wielkiego Królestwa, jak równą sobie i zapewniam całkowitą nietykalność na czas pertraktacji. Nie jest moim celem doprowadzenie do niepotrzebnego rozlewu krwi. Żywię nadzieję, że uda nam się dojść do pokojowego konsensusu.
        W oddali dało się słyszeć ponure zawodzenie waleni. Woda była wciąż mętna i wydawało się, że chłód głębin rozgrzewa buzująca krew w żyłach drapieżników. Rekiny szczerzyły zębiska w górnych oddziałach armii, a delfiny rwały się niecierpliwie do przodu. Czasem z kierunku powierzchni na dno docierały słabe, jaśniejące smugi. Czyżby tam już trwała burza?
- Proszę – odezwał się ostatni raz król – pozwól, że udamy się w bardziej stosowne miejsce do ustalenia warunków pokoju.
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        Morze niebezpiecznie zawrzało. Z oddali dało się usłyszeć wołanie podwodnych stworzeń, prośbę o bezpieczny azyl. Królestwo i Głębia stały się dla nich niewyobrażalnym zakłóceniem ich spokojnego oraz niewinnego żywota. A całe zamieszanie miało tylko jednego winnego. Według mieszkańców cudownego, majestatycznego niemal miasta, wrogiem jest Rheyaen, która przyprowadziła złoczyńców pod bramy ich domostwa. Dla wyrzutków natomiast winnym był król. Ileż musieli włożyć wysiłku, żeby nie rzucić się na władcę… Rheyaen nie wątpiła, że wielu poddanych jej wojowników i prostych naturian wierzy w jej spryt, że gdy tylko ujrzy króla, dźgnie go niemiłosiernie w serce i zakończy tę farsę nim się zacznie. Rhey jednak sama nie wiedziała, co ma zrobić, kiedy już zobaczy króla. Zabić go, wysłuchać? Czy sama zachować się jak godna tronu następczyni i wygłosić mroczną przemowę o życiu w odrzuceniu?
        Och, na to ostatnie nie wystarczyłoby jej dnia. Wątpliwości kotłowały się w głowie młodej naturianki, co ledwo pozwoliło jej usłyszeć głos Ophelii. W jednej chwili głowę Rhey wypełnił gniew i tęsknota, żal. Pragnęła wyjaśnień, czegokolwiek, co pomoże jej dalej wierzyć w siostrę.
        - Tylko o domu - poprawiła Ophelię od niechcenia, za co sama się później skarciła. Jedna szansa. - Mam nadzieję, że miałaś chociaż dobry powód. - Syrena w tym momencie spojrzała na najbliższą jej życiu osobę, wyczekując wyjaśnień. Zauważyła jednak niepewność, z jaką kobieta odzywała się do niej wśród strażników. Rheyaen westchnęła, po czym momentalnie przyjęła wyprostowaną i dumną postawę. Mina naturianki również stała się zimna jak lód. "Ja się nie wstydzę miejsca, z którego pochodzę", chciała powiedzieć. Pragnęła powiedzieć wtedy tak wiele, dowiedzieć się, co się działo z Ophelią przez te wszystkie lata, dlaczego ich zostawiła. Smutek mieszał się naraz z wściekłością, co nie pomagało w racjonalnym myśleniu. To pierwsza chwila, w której Rhey wpadła na absurdalny pomysł.

        Kiedy wreszcie ujrzała króla, zawiodła się. W wyobrażeniach mieszkańców Królestwa, władcą był potężny mężczyzna, poważny, ale również uśmiechnięty, gotowy spłonąć od słońca na lądzie za swoich poddanych. A w ogromnej sali Rheyaen ujrzała… Tchórzliwego, starego trytona. Chyba już zbyt starego, żeby sprawować rządy, jednakże cóż młoda mieszkanka Głębi mogła wiedzieć o monarchii? Nie miała nawet pojęcia, jak ma się zachować wobec władcy. A już na pewno nie będzie przed nim klękać.
        - Nie, królu - odezwała się po chwili milczenia, kiedy starzec nakazał jej udać się do innego pomieszczenia na narady. - Chcę, żeby warunki Głębi usłyszał każdy wojownik, towarzyszący Ci w tym momencie. - Ona nie prosiła. Ona stawiała warunki, jak wcześniej zapowiedziała. Mimowolnie syrena powędrowała wzrokiem na Ophelię, która zapewne znajdowała się ze wszystkimi w tej sali.
        Serce Rheyaen wypełniła gorycz. Smutek. Żal. Gniew, żądza mordu, nostalgia. Syrena nie potrafiła nazwać uczucia, które jej towarzyszyło w tym momencie, aczkolwiek wiedziała, co widziała. "A więc on był powodem", pomyślała wysłanniczka Głębi, tracąc resztki wiary po ujrzeniu mocno splecionych dłoni swej siostry z tym… trytonem. I to była druga chwila absurdalnych pomysłów Rheyaen.
        - Ponad połowa mieszkańców Głębi to dzieci waszych wyrzutków, królu. - Dopiero teraz naturianka spojrzała z powrotem w zmęczone oczy władcy. - One nie zasługują, żeby tak żyć. Jestem jednym z tych dzieci i przemawiam w ich imieniu, abyś wpuścił je za bramy królestwa, dał zajęcie oraz dom. One nie zasługują na mrok swoich nędznych przodków. - Każdy obecny na sali mógł poczuć się zmieszany tą przemową. Nie dość, że Rheyaen zwracała się bezczelnie do najwyższego szczebla władzy, lekceważyła podstawowe zwroty, to jeszcze nie sakralizowała swojego miejsca pochodzenia, jak to każdy na jej miejscu by zrobił. Ludzie i istoty nadnaturalne, które walczą za swój kraj, państwo, zazwyczaj mają skłonności opowiadać o swym ludzie jak o istotach niewinnych, wspaniałych. Syrena natomiast obraziła przodków Głębi. Słusznie czy zbyt gwałtownie się posunęła?
        - Jeśli twój lud jest pokojowo nastawiony, nie sprawi problemów, przyjmę ich jako mój lud - rzekł król. Rheyaen westchnęła. A zatem pierwszy punkt programu za nią; czas brnąć dalej. Wściekłość wywarła w niej paskudny pomysł…
Lecz nie tylko u niej.

***

        Salie po raz pierwszy miała do wykonania względnie proste zadanie, chociaż każdy mieszkaniec Głębi wiedział, że to ogromna odpowiedzialność trzymać w ryzach rozjuszoną armię urodzonych grzeszników. Mieszkańcy Królestwa bacznie obserwowali swoich niedoszłych oprawców. Jedna syrena, prawdopodobnie w wieku Salie, podpłynęła do nich i spróbowała porozmawiać.
        - Dlaczego walczycie? - pytała. Mieszkanka Głębi milczała tak długo, aż kobieta nie zrezygnowała i odpłynęła w bezpieczne miejsce. “Żeby twój głupi król poszedł chędożyć diablice”, myślała przyjaciółka Rhey. Salie jako jedna z wychowanych w paskudnych warunkach najbardziej niecierpliwiła się, czekając na przywódczynię.
- A jeśli ją zabili? - szepnął tryton obok, co momentalnie spotkało się z morderczym wzrokiem zastępczyni Rhey.
- Gapią się…
- Gdzie Rheyaen?
- Powinni cierpieć jak my…
- Nienawidzę Królestwa.
- Rozpieszczone płaszczki.
Salie nie wytrzymała natężenia głosów. Trzymaj ich spokojnie, rozkazano jej. Czekać. Czekać…
“A jeśli ją zabili?”


        - Atak! - Zdawało się niemal, że krzyk Salie wywołał sztorm na powierzchni. Kolejny statek utonie, więc jak wrócą do domu, będą mieli wspaniałe łupy. Szkoda tylko, że porzucili ten dom, by zdobyć lepsze życie. Lub je stracić.

***

        - Mam jeszcze drugi warunek. - Kiedy już większość strażników westchnęła z ulgą, Rheyaen ponownie zapaliła świeczkę niepokoju. Król natychmiast zesztywniał.
        - Czyżbyś nie dostała tego, na czym zależało Głębi? Powrót niewinnych do Królestwa? - odezwał się wysoki mężczyzna, który znajdował się zaraz obok króla. Wnioskując po braku miecza i podeszłym wieku, mógł być doradcą. Wyrwał się niecierpliwie z tym pytaniem, jakby pragnął końca tych sztucznych pertraktacji. Niewykluczone, że bał się Głębi jak większość mieszkańców Królestwa.
        - Dostałam. Jednak tak jak ty, królu, muszę dbać o swój lud. - Rheyaen podpłynęła bliżej. Była wściekła. Samotna wśród tchórzliwych rekinów i rozgniewana. Sama. - Wiem, że masz następcę, królu. Musisz mieć. Czy znajduje się on na tej sali? - Napięcie wzrosło. Naturianka mimowolnie spojrzała na mężczyznę koło Ophelii. Zbladł.
        - ...Xeonisie… - wymamrotał król, któremu z każdą sekundą było coraz słabiej. Młody książę skinął głową w kierunku Rhey, nie odzywając się jednak ani słowem.
Bingo.
        - Królu. Chcę, żebyś oddał rządy swemu synowi, który będzie panować razem z syreną pochodzącą z Głębi. W ten sposób zapieczętujemy umowę - zaapelowała w końcu Rheyaen, unosząc dumnie głowę i nie spuszczając wzroku z księcia. Zwróciła także uwagę na Ophelię. “Jak będzie? Przyznasz, skąd pochodzisz?”, złośliwość przywódczyni Głębi nie miała końca. Jej oczy biły tym pytaniem. Albo bezgranicznym smutkiem. Przecież zepsuci naturianie nie potrafią rozróżniać emocji tak dobrze jak inni.
Pełną napięcia i niepewności ciszę przerwał wojownik, który wparował do sali jak strzała.
        - Głębia zaatakowała!
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Wojna nie zmienia się nigdy, bez różnicy kto walczy, czym walczy i za co walczy. Tym razem toczyła się ona głęboko pod wodą, gdzie naturalny dostęp miały tylko niektóre istoty. Konflikt ten – na pewno ważny dla obu stron, które brały w nim udział – był czymś nieznanym dla istot żyjących na lądzie, które najpewniej nawet nie odczują go w swoim otoczeniu, niezależnie od tego, jak się on zakończy… Jeżeli się zakończy.
Niejasny był powód, dla którego pewien wiekowy i potężny mag, ubrany w dodatku w fioletowy płaszcz i spodnie, na których to regularnie pojawiał się motyw winorośli, postanowił wkroczyć na scenę podwodnej wojny i jakoś zareagować, pewnie w tylko jasny dla siebie, chaotyczny sposób. Pan Winorośl, bo właśnie takie miano nosił ten osobnik, pojawił się nagle pod wodą. Otaczała go magiczna bańka, dzięki której nie dość, że woda nie zmoczyła mu ubrań, to jeszcze mógł swobodnie oddychać i przebywać w morskiej głębinie. Może ściągnęło go tutaj nawoływanie zwierząt, którym wiedział, że sytuacja ta przeszkadzała i nie chciały one brać w tym udziału, nawet te, które były częścią armii obu walczących stron. Właściwie, mag wcześniej jakoś nieszczególnie zajmował się podwodnym życiem, przynajmniej tym rozumnym, więc… może czas to zmienić? Może nadszedł czas, żeby pojawić się przed nimi i ujawnić im swoją obecność. Zacząć się nimi interesować chociaż trochę i sprawdzić też, jaka będzie ich reakcja na pojawienie się kogoś takiego…? Cóż, to ostatnie będzie mógł zobaczyć już za chwilę, bo właśnie został zauważony.
Ktoś spojrzał w górę i palcem wskazał postać znajdującą się w bańce, zaskoczonym głosem mówiąc o mężczyźnie drugiej osobie, która stała tuż obok. Niektórzy znajdujący się w tłumie spojrzeli na niego, inni woleli tego nie robić i nie rozpraszać się w czasie, w którym przecież brali udział w wojnie, a napięcie było aż zbyt dobrze wyczuwalne. Winorośl nie przejmował się tym, że go dostrzegli – tłum obdarzył jednym, krótkim spojrzeniem i jednocześnie zorientował się też, że niezbyt dokładnie wybrał miejsce, w którym miał się pojawić. Znaczy, miejsce wybrał dobre, jednak jakieś magiczne zakłócenia wypaczyły leciutko jego zaklęcie i sprawiły, że pojawił się w pobliżu swojego celu. Spojrzał w stronę zamku królewskiego i zniknął tak nagle, jak się pojawił.


Zaklęcie przeniosło go w pobliże przywódców obu stron konfliktu, czym zresztą także wywołał niemałe zaskoczenie. Pan Winorośl najpierw rozejrzał się wokół, a później kiwnął głową sam do siebie, najpewniej twierdząco odpowiadając na pytanie, które zadał w swojej głowie.
         – Witam, witam i o zdrowie pytam – odezwał się nagle, spoglądając na każdego z osobna. Uśmiechnął się nawet, widząc zaskoczenie niektórych.
         – Imię moje nie jest ważne, wieści przynoszę jak najbardziej poważne – kontynuował, wypowiadając się rymami. To była pierwsza z „dziwności”, które mógł u niego dostrzec ktoś, kto słyszał go pierwszy raz.
         – Zakończę wojnę i te konflikty, zwierzęta się boją i nie chcą tej bitwy – powiedział, jednocześnie przygotowując się do działania. Machnął kilkukrotnie ręką, jednocześnie palcami tej samej ręki zakreślił kilka znaków. Efektem było to, że jedna z syren – konkretnie Rheyaen – zniknęła, zresztą to samo stało się też z Panem Winoroślą, który przeniósł się z powrotem nad wielki i uzbrojony tłum syren i trytonów. Wiedział już, która armia pochodzi z innego miejsca niż pałac i to miasto za jego plecami i wiedział już też, że tamta naturianka była ich przywódcą. Dlatego też armię tą przeniósł w to samo miejsce, co Rheyaen. Gdzie konkretnie? Prosto do miejsca, z którego wyruszyli. Do Głębi.
Awatar użytkownika
Ophelia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Ophelia »

        Ophelia po raz kolejny dostrzegła ciemną stronę pięknego królestwa, w którym żyła: nie mogła w nim być całkowicie wolna. Żyjąc w murach podwodnego zamku, nosząc tytuł „księżnej”, nie mogła zwyczajnie podążyć za głosem serca. Zwykle uznawała to za niewielką cenę, bo też niczego jej nie brakowało. Jej serce oddane było księciu, miała w życiu szlachetny cel pomagania obywatelom, środki do jego realizacji, nigdy nie brakowało jej żadnych dóbr, otoczona była pięknem, a sprawiedliwość pokrzywdzonych zwykle udawało jej się wywalczyć. Zdążyła jednak zapomnieć już o drugiej połowie swojej duszy – o swej siostrze, bez której tak naprawdę nigdy przez te lata nie była pełna. A teraz, gdy serce upomniało się o swoje, nie mogła go ułagodzić bez poważnych konsekwencji.
        Syrena myślała gorączkowo co począć, modląc się by Xaonites, w którego ramię wciskała policzek, nie zauważył, że jej oczy są zaczerwienione, a usta delikatnie drżą. Znajdowali się w najwyższej zamkowej wieży i obserwowali tłoczący się u wrót lud. Żądali odpowiedzi. Kim był czarodziej i jakim prawem interweniował?, Co dalej z Głębią?, Czy wojna się skończyła?. Nie spokojniej było po drugiej stronie koralowych murów. Szeptano, szeptano, szeptano. Również o czarodzieju, Głębi, o stanie wojska, o wojnie i o NIEJ. Szeptano podejrzliwie, podważając godność Ophelii. Czy przypadkiem nie ukrywała czegoś, co skreślałoby ją z listy godnych zaufania? Czy przypadkiem nie odkryto czegoś, co w końcu zrzuci z jej ramion brosze władzy?
- Jeśli opuścisz teren królestwa bez pozwolenia to będzie twój koniec - głos księcia zagrzmiał z góry, aż księżna musiała oderwać się od niego i stanąć naprzeciw. Woda dopiero stawała się klarowna, a przygasłe kryształowe światła zaczynano rozpalać, gdy mąż i żona mierzyli się spojrzeniami.
- O czym ty mówisz?
Wie. Zawsze wiedział rzeczy, których mu nie mówiła.
- Ophelio, dosyć tego - wydawał się zmęczony. Zdjął naramiennik, zacisnął na nim palce, a potem pozwolił mu unosić się pomiędzy nimi. - Myślisz, że przez te wszystkie lata nie postarałem się by sprawdzić, z kim związałem swoje życie?
        Miał rację. Naiwnie wierzyła... A przynajmniej chciała wierzyć, że uratowanie go było skreśleniem przeszłości. Że magia, która towarzyszyła ich pierwszemu spotkaniu i uczucie, które ich połączyło, jest autentycznym przyznaniem, że nie ma o co jej podejrzewać. Przez te wszystkie lata poczuła się, jakby naprawdę była całkowicie czysta, szczera, nieobciążona. Nigdy nikogo co prawda nie oszukiwała, nikt nigdy nie spytał jej wprost o to, czy ma związek z Głębią, ale ona też sama z siebie się do tego nie przyznała. Żyła ułudą nowego życia, póki stare nie upomniało się o uwagę.
        Milczała nie wiedząc, co powiedzieć. Spojrzała w kierunku, z którego kilka godzin wcześniej nadeszła Rheyaen. Przypomniała sobie jej dumny, piękny widok. Czy właśnie miała doświadczyć tego, o czym tak często mówiły? One urodziły się w Głębi, ale wielu jej mieszkańców zostało tam wygnanych.
- Dlaczego nic nie mówiłeś... - szepnęła.
- Nie chciałaś żebym mówił.
        Tak, wtedy mógłby stać się jednym z jej wrogów, którzy tak chętnie przechadzali się po korytarzach zamku i spiskowali przeciw niej.
- Kto jeszcze wie?
- Tylko ja i król.
        Jej spojrzenie znów gwałtownie przeniosło się na niego. KRÓL?! Była przerażona. Ale jednocześnie czuła głęboką wdzięczność, że przez tyle lat wiedzieli i pozwolili jej żyć normalnie. Złapała się za głowę.
- Xaonitesie, wybacz mi!
        Chciała go objąć, ale on cofnął się o krok. Zrozumiała, że nie prosi o wybaczenie ukrywania swojej tożsamości, ale za to, co wkrótce się stanie.
- To ty mi wybacz... - powiedział i dopiero wtedy zbliżył się do niej, by złożyć na jej ustach ostatni pocałunek. Był gorzki.

- ZDRAJCZYNI!
        Syczące krzyki, rekinie spojrzenia, naelektryzowana przestrzeń niczym w gąszczy słodkowodnych sumów. Łuski na jej ciele parzyły niczym lawa, podrywane do góry przez strumienie wrzątku.
- BĘKART GŁĘBI! PIJAWKA!
        Choć nie zdecydowano się na oficjalne wygnanie, nie czekano również z wyrokiem. Mała rada zebrała się, by zadać jej pytania o plotki. Wśród zgromadzonych był król, wiec, nawet gdyby chciała - nie było po co kłamać. To była już formalność. Kto wie, czy w rzeczywistości nie czekał tylko na tę chwilę. Nie chciała jednak tak o tym myśleć - przez te wszystkie lata był dla niej taki dobry. Ale ona też. Czy nie zachowywali się tak samo? Oboje ukrywali coś przed sobą, oboje obiektywnie się lubili, ale oboje też sprawiali pozory. Patrzyła mu w oczy, gdy mówiła prawdę. Potem jednak emocje zaćmiły jej obraz, a jej głowa pochyliła się.
        Godzinę później przemierzała hol, konfrontując się ze wszystkimi swoimi starymi i nowymi przeciwnikami, którzy nie potrzebowali oficjalnego ogłoszenia, by wiedzieć, co się stało. Czuli, że wygrali.
        Opuściła zamek wyjściem służby. Nie zobaczyło ją więcej niż kilku obywateli, choć starała się kapturem nakryć swoje znamienne rude włosy. Kiedy znajdowała się już na granicy królestwa, ostatni raz obejrzała się do tyłu. W oddali zobaczyła jaśniejącą sylwetkę ukochanego. Ale to dopiero widok dzieci powracających zza murów do swoich domów przy polach uprawnych sprawił, że nie miała już siły, by patrzeć.

        Kiedy kierowała się we wskazanym jej wcześniej kierunku, znów czuła, że gubi dom. Nie czuła się wcale bardziej wolna, bo mogła wrócić do Głębi. Tak naprawdę podejrzewała, że nie przyjmą jej tam z otwartymi rękoma. Zdała sobie z tego sprawę, kiedy mijał kolejny dzień jej wędrówki. Nie wiedziała nawet, czy uda jej się tam ponownie trafić, ale jeśli tak - nie był to powrót do domu, lecz ostatnia rozpaczliwa próba kontaktu z ukochaną siostrą. Nie należała jednak już nigdzie...

        Znajomy rów oceaniczny ukazał jej się w całym swoim mroku. Białe punkciki, którymi był poznaczony, zwiastowały jej nadchodzącą konfrontację. Subtelne światła wygnanego życia. Zatrzymała się, by popatrzeć na poszarpane zbocza i wyszukać wśród nich znajome sylwetki wartowników. Od strony zachodniej wystawiano tam często młodzików, by się szkolili. To jeden z nich stał się jej celem.
        Miał niewiele ponad 20 lat, płowe włosy, a w dłoni dzierżył włócznię. Nawet nie zauważył, gdy podpłynęła od góry i jednym ruchem wyrwała mu ją z dłoni. Po chwili unosił się pod nią, z ostrzem przytkniętym do piersi.
- Sprowadź tu natychmiast Rheayen. Powiedz jej, że czeka na nią Ophelia. I ani słowa nikomu innemu, bo załatwimy tę sprawę bardziej oficjalnie - z królewskim oddziałem.
        Pierwszy raz od wielu lat tak ostre słowa wydobyły się z jej gardła. Czuła dziwną, powracającą moc. Nawet jeżeli właśnie wydawała na siebie wyrok śmierci.
        Młodzik pognał bez słów protestu.
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        To było jak piękny sen. Słodki zapach zemsty mieszał się mocno z wonią zdrady i goryczy jednocześnie. Czas nie goił ran - on je tylko parzył, krzycząc i raniąc coraz bardziej i bardziej. A im dłużej ból czeka, tym gorzej jest go przygasić.
Lecz istnieją tacy ludzie, którzy potrafią wejść w sam środek zabawy i wszystko popsuć! Rheyaen nadal nie mogła przeżyć, że wtedy pojawił się ten dziwny czarodziej. A wszystko szło tak dobrze, Głębia byłaby zachwycona rezultatami jej negocjacji. Gdyby nie jeden, drobny szczegół.
        - Jak śmieliście zaatakować bez mojego rozkazu! Wyraźnie powiedziałam, że macie czekać! Banda kretynów, nie dziwota, że los obrócił się przeciwko nam! - Każdy, kto w chwili obecnej znajdował się na tak zwanym głównym placu Głębi (najgłębszy punkt, najczęstsze miejsce spotkań wodnych naturian, ozdobione wieloma łupami z zatopionych statków) miał nieprzyjemność wysłuchiwać wykładów odnośnie niemoralności całej armii od Rheyaen. Syrena bardzo wczuła się w rolę przywódczyni, więc nie odmówiła sobie również besztania swoich pobratymców po przegranej akcji. Zwłaszcza że to oni ją wybrali do tej roli, ostatecznie jednak buntując się nawet i swemu dowódcy.
        - Głupcy! - krzyczała naturianka, po czym westchnęła zmęczona. Nie wiedziała, jak długo już denerwowała się całą sprawą, lecz niedokończone sprawy nigdy nie dawały jej spokoju. Teraz na dodatek dochodziła sprawa Ophelii. Serce Rhey podpowiadało jej, żeby tam wrócić i zaszczycić swoją dawną siostrę takim samym wykładem, jaki właśnie zrobiła dla mieszkańców Głębi. Do reszty zdenerwowana i zmęczona syrena opuściła główny plac, kierując się na wysypisko - miejsce gratów, które były bezużyteczne nawet i dla wyrzutków. Mało kto kiedyś coś wyrzucał, więc zazwyczaj w tym miejscu było pusto. Syrena bardzo je lubiła, zwłaszcza kiedy bardzo potrzebowała pobyć sama.
        Rheyaen nie znała różnicy między dobrem a złem. Nie wiedziała czy postąpiła kiedykolwiek dobrze, czy zrobiła coś złego - każde jej zachowanie równoważyło się w jej mniemaniu. Dopóki postępowała według swoich uczuć, uważała, że postępuje prawilnie. Chociaż emocje syreny równie ciężko zrozumieć jak całe uniwersum świata Alaranii.
Nie dane jej było jednak posiedzieć za długo na wysypisku. Niespodziewanie pojawił się niedaleko niej jeden z młodych żołnierzy. Najwidoczniej nie był obecny na placu i nie wysłuchiwał ochrzanu, ponieważ nie wyglądał na tak zmieszanego jak cała reszta Głębi. Kiedy Rhey już miała utworzyć dla niego specjalny wykład, padło słowo (a raczej imię) klucz, które wywróciło cały świat syreny do góry nogami.
        - Jesteś pewien? - Kobieta nawet nie poczekała na odpowiedź. Wypłynęła z wysypiska jak strzała, byleby jak najszybciej dotrzeć we wskazane miejsce.
Potem strzeli kazanie trytonowi.

        Rheyaen zwolniła nieco, kiedy zaczęła się zbliżać do miejsca spotkania. Nie dlatego, że nie chciała przestraszyć siostry. Powodem było prędzej to, że nie przemyślała do końca, jak na nią zareaguje. W Królestwie mogła grać osobami trzecimi wokół Ophelii i wyczekiwać tylko jej reakcji. Teraz sama musiała stawić czoła swojej przeszłości i kotłującym się wewnątrz sprzecznym uczuciom.
        Emocje ponownie zagotowały się i zmieszały, kiedy Rhey w końcu dostrzegła cel swojej małej wędrówki. Niedaleko granicy stała jej siostra. Jej najdroższa i najukochańsza przyjaciółka.
Zdrajczyni.
        Syrena za wszelką cenę starała się nie okazać jakiejkolwiek radości (która również z tyłu jej myśli krzyczała niemiłosiernie o głos). Przybrała najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki było ją stać, i podpłynęła do rudowłosej. Ophelia nie zmieniła się przez te wszystkie lata za bardzo - dorosła i wypiękniała, to na pewno. Jednakże pustka w sercu Rhey nie mogła zostać zapełniona przez jej nagły powrót.
        - Ophelio - rzekła sucho, unosząc się twarzą w twarz ze swoją ukochaną siostrą. - Co ty tutaj robisz?
Awatar użytkownika
Ophelia
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Ophelia »

         Kiedy lata płyną, myśli się zbierają. W bezsenne noce próbujesz formułować je w słowa, projektujesz przyszłość z całą pewnością ich zdarzenia. Jeśli tylko wyobrazisz sobie coś z wystarczającą mocą, stanie się to rzeczywistością. Ale potem przychodzi czas tej rzeczywistości i wszystkie konstrukty pękają niczym mydlane bańki. Stoisz przed obiektem, którego ruch dłoni i ust próbowałaś przewidzieć i nie wiesz nic. Woda zamiast odżywiać twoje ciało - napiera na nie wtłaczając pod skórę i łuski każde pragnienie niemożliwe do zrealizowania. Powód jest jeden - nie przewidziałaś jak potężne fluidy będą próbować otworzyć twoje żebra, odsłonić miękkie organy. Więc automatycznie próbujesz się bronić i nienawidzisz tego.
        Rude pasma unosiły się dokoła bladej twarzy, z której - jak się wydawało - odpłynęła cała krew. Szmaragdowe oczy mieszające blaski promieni z powierzchni i cienie głębin, nie mogły się zamknąć ani oderwać się od władczych źrenic Rhey, w których gdzieś głęboko wydawało się kryć dawne ciepło. A jednak twarz była przerażająco obojętna. W pierwszej chwili Ophelia spanikowała. "To na nic! Na co ja liczę! Nic już nie pozostało, wszystko zaprzepaściłam." Ale było to możliwe tylko jeśli jej siostra zmieniła się całkowicie. A przecież to nie mogła być prawda. Wydawała się wciąż tą piękną, silną syreną, nie znającą przeszkód w realizacji swoich celów. A jednak była w tym wszystkim bardziej... stanowcza? Ophelia wystraszyła się, że może Rhey nie ma już niczego innego poza własnymi celami. Miała ochotę przytulić ją i wyszeptać, że zawsze może odpocząć i po prostu oddawać się ciepłu serc. Ale to by było kłamstwo. Przez tyle lat nie mogła tego zrobić, bo Ophelii nie było przy niej.
- Rheyaen... Nigdy nie powinnyśmy walczyć. Nie chcę tego i nie zamierzam.
Słowa wydawały się pozbawione znaczeń. Nad ich głowami blady błysk przeciął powierzchnię wody, po chwili dotarło do nich delikatne łaskotanie wyładowania elektrycznego.
- Przybyłam tutaj, bo dzięki naszemu niefortunnemu spotkaniu dowiedziałam się jak to zrobić. I w końcu miałam okazję... Nie należę już do Królestwa. Ale uwierz mi, byłam tam dlatego, że mogłam robić piękne rzeczy. Chciałabym Ci opowiedzieć co się wtedy stało. Nigdy nie uciekłam. Nigdy tego nie chciałam.
        "Jak mogłabym chcieć? Przecież cię kocham."
        W oddali dało się słyszeć krzyki. Ophelia drgnęła. Ale potem rozległ się śmiech i wtedy wróciły wspomnienia. Tak się tutaj bawiono. Trenowano się w sile, a ona teraz okazywała słabość. Jak mogła liczyć na szacunek?
Awatar użytkownika
Rheyaen
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Wędrowiec , Łowca
Kontakt:

Post autor: Rheyaen »

        Rheyaen od lat wyobrażała sobie przed snem wiele rzeczy. Moment, w którym jest wychwalana przez pozostałych mieszkańców Głębi, kiedy wygrają wojnę o wolność. Kiedy w końcu znajduje wielki skarb w zatopionych statkach. Toczyła także wiele rozmów przez sen. Ale nie wyobrażała sobie, co zrobi, kiedy wróci jej siostra. Rheyaen zajęła się fantazjowaniem o życiu, w którym jej najbliższa przyjaciółka nigdy nie odeszła. Życie, w którym razem poszukiwały skarbów we wrakach i pływały na skały, aby zaśpiewać wieśniakom zgubną pieśń, wydawało się tak odległe. Jakby to życie nie istniało.
        Syrena nie umiała spojrzeć na całą sytuację z perspektywy Ophelii. Rhey nigdy nie należała do empatycznych osobników. Głębia wypierała emocje z każdego naturianina, jaki do niej trafił albo się w niej urodził. Każdy tutaj był wyrzutkiem. Było to jedyne połączenie emocjonalne, o jakim w ogóle można mówić w mieście wygnańców.
Syrena również odczuła brak miłości w takim miejscu. Od lat wychowywana była tak, aby dbać o siebie i tylko o swoje dobro. Nigdy nie doświadczyła żadnej pomocy, a jedyny moment, w którym Głębia się zgrała, było wspólne pragnienie wolności i zdobycie swojego miejsca w Królestwie. Bękarty w końcu nie były niczemu winne, powinny zatem dostać szansę, żeby sobie na Głębię zasłużyć. Rheyaen nie posiadała tego, co Ophelia przyniosła ze sobą z Królestwa. Miłości. Empatii. Naturianka czuła tylko chciwość. Tęsknotę. Ból. Wszystko, co było negatywne.
Nie odpowiadała za wiele na słowa siostry. Słuchała jej spokojnie, mając nadzieję, że zaraz usłyszy całą historię, co się stało.
Rhey zmierzyła wzrokiem rudowłosą.
        - Mów zatem. Czemu zostawiłaś mn… - zacięła się. Korona bezlitosnej i obojętnej księżniczki na chwilę spadła jej z głowy. Kurtyna odsłoniła to, co naprawdę siedziało w sercu Rhey, a to, czego ona nie rozumiała. - ...Nas. Dlaczego nas opuściłaś - dodała pospiesznie. Syrena poczuła bolesne ukłucie w sercu. Czy to żal? Tęsknota? Z całą pewnością obie te emocje towarzyszyły teraz jasnowłosej. Pierwsze objawiło się w pytaniu, drugie dopiero później;
        - Jesteś zatem wyrzutkiem - zaapelowała obojętnie na informację o wydaleniu siostry z Królestwa. - Tak samo jak w Głębi. Nie wracaj tutaj.
        Rheyaen odwróciła wzrok.

Ciąg dalszy - Rhey
Zablokowany

Wróć do „Dalekie Krainy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość