Jezioro CaraTylko martwi nie kłamią

To właśnie władczynią tego jezioro według legendy miała zostać księżniczka Cara, najmłodsza z trzech sióstr. Wody tego jeziora mienią się zawsze kolorem czerni.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Tylko martwi nie kłamią

Post autor: Eldrizze »

Prawda lubi uciekać

        Tylko martwi nie kłamią. Zakon Skały wiedział o tym doskonale, był jednak na tyle wygodny (a może oszczędny?), by ścieżkę prawdy przez kłamstwa poznawać, gdy serce jeszcze bije, a dopiero gdy przestanie, przypieczętować informacje znakiem jakości. Jeśli twoje oczy stawały się puste, mroczni mieli pewność, że każda kolejna odczytana wiadomość będzie najszczerszą ze wszystkich, które w życiu dałeś.
        Oczy te barwą przypominały metalową chochlę, zbyt długo nieużywaną, by pozostać czystą. Rdza plamek zżerała je, by kiedyś całkiem pochłonąć i uczynić bezużytecznym. Zbyt długo nieużywane ujście prawdy doczekało się ratunku. Eldrizze zatrzymała postępującą korozję, by ostatnim wspomnieniem oczu była używalność. Zanurzyła chochlę w prawdzie. Wykorzystała oczy na tyle, ile jeszcze to było możliwe i pozwoliła im gasnąć, nie narażając się na ośmieszenie.
        Ślepia istot powierzchni zbyt często ulegały chorobie nieprzydatności. Niektórzy rodzili się z tęczówkami poznaczonymi niepożądaną barwą. W ich głowach to nic nie znaczyło, ale właścicielka ognistoczerwonych oczu znała prawdę. Znała podłą naturę swych upadłych braci, dlatego... czy nie była miłosierna?
        Ostrze znajdowało się niecały palec od osierdzia. Mroczna elfka nie czuła już oddechu ludzkiej kobiety, wytrzeszczającej na nią ślepia. Wstrzymała go, gdy tylko poczuła, jak śmierć zanurza się w jej klatce piersiowej, lecz teraz zatrzymała się, więc źrenice przeskoczyły z jednego ognistego punktu na twarzy oprawczyni, na drugi. Nadzieja?
- Masz jeszcze szansę powiedzieć mi prawdę.
        Mroczna elfka musiała używać mowy szczurów powierzchni, by zostać zrozumianą, ale nie musiała myśleć i działać jak one. Wiedziała jednak, że w obliczu końca – nawet jeśli ma być wybawieniem – ludzie zrobią wszystko...
        Z gardła przygniatanej kolanem do ziemi kobiety wydobyło się rzężenie, gdy ta spróbowała wydobyć dźwięk z zalewanej krwią krtani. Wzięła głębszy wdech, przełknęła własną posokę, z oczu poleciały kolejne łzy. Ledwo widocznie skinęła głową. Nacisk na żebra zelżał.
- Szybko – zażądała Eldrizze, schodząc z ciała kobiety, lecz nadal trzymając nóż wbity w jej pierś.
- To... koniec. Wytropią was... wy... i zniszczą. Jest oddział do walki... z wami.
- Gdzie?
        Kobieta milczała. Zakaszlała, ale to tylko pogorszyło jej stan. Ból zintensyfikował się i tylko dzięki nagłemu przerażeniu, którym powstrzymała kaszel, nie przekuła własnego serca na wylot.
- Gdzie stworzono oddział?
- S-Serenaa.
- Kto dowodzi?
        Kobieta pokręciła głową.
- Nie wiem! Nie znam jego imienia. Nie wiem, nie...
        Eldrizze pochyliła się nagle. Znów nie poczuła oddechu tamtej, za to ona mogła dokładnie poczuć jej.
- Po co im Salazar?
- To mroczny. I... zbyt ważny. M-myślą, że jest waszą... - kobieta raptem zakrztusiła się, jakby coś odebrało jej na moment powietrze z płuc, a potem oddało z dodatkiem śmieci.
        Eldrizze puściła nóż, uważnie obserwując ofiarę. Nie odwracając się wstała i machnęła na stojącego za nią kleryka. Wzięła go ze sobą, by leczył ją po starciu w Meot i na takie wypadki jak te. Był zdrajcą upadłych, pracował dla Zakonu.
- Napraw to.
        Mężczyzna dopadł kobiety w jednej chwili. Eldrizze odwróciła się. Spojrzała między drzewa na lśniącą pomiędzy nimi taflę jeziora. Było czarne, a w świetle zachodzącego słońca wydawało się zbiornikiem wypełnionym po brzegi krwią. Czarna woda skrzyła się czerwienią. Była piękna. I niebezpieczna. Mimowolny chłód ogarnął elfkę, gdy zdała sobie sprawę jak rozległy i głęboki był ten akwen. Świat nigdy nie pozwala zapomnieć o strachu. Nikomu. Śmierć uśmiechała się do każdego.
        Głęboki wdech, mokry kaszel, bulgot. Mroczna po raz kolejny odwróciła się i spojrzała na kobietę i kleryka.
        Nóż tkwił w sercu po rękojeść. Ofiara wypluwała ostatnie chwile życia. Krew zalewała ją, a nie mogąc już wsiąknąć w ubranie, spływała na ziemię i w niej znikała. Kleryka nie było.
        "Nie"! W jednej chwili znów dopadła do umierającej. Chciała coś zrobić. Rozejrzała się za mężczyzną. Pusto. Chwyciła głowę kobiety. "Miałaś umrzeć, ale nie teraz. Potrzebuję twoich kłamstw! To nie jest miłosierdzie". Jej przekrwione oczy w ostatniej chwili połączyły się z ognistymi członkini Zakonu Skały. Wypluła ostatnie tchnienie. Potem nagle przestała się ruszać. Zrobiła się lekka i uległa. Oczy przymknęły się, głowa opadła w bok. Fala krwi zalała dłonie elfki.
        Eldrizze puściła ją. Zdrajca upadłych zdradził wybrańców. Kleryk uciekł. Teraz pozostała tylko chłodna prawda, bez ścieżki prowadzącej od jednej informacji do drugiej. Ale stało się to zbyt wcześnie. Zbyt wiele kłamstw nie zostało jeszcze obnażonych. Głos opowiadający swoją historię zamilkł, ale wciąż był potrzebny. Na co jednak przyda się to martwe ciało bez odpowiednich znajomości? Tu, w środku lasu, nad Jeziorem Cara nie mogło stać się nic więcej. Żadna nowość nie zostanie już odkryta. Eldrizze nie będzie w stanie zrobić niczego więcej. Kobieta była jej już niepotrzebna.
        Wstała i wzięła głęboki wdech. Mogłaby utopić ciało, ale nie ufała wodzie. Była zbyt zdradliwa. Jedynie ogień był godzien zaufania. Białowłosa przymknęła oczy i zacisnęła dłoń.
        Trup zajął się łagodnym ogniem.
Awatar użytkownika
Morviles
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Morviles »

        Spojrzał z wyrzutem na podsunięty mu pod nos gulasz. Nie uniósł wzroku na tłustego karczmarza, który wracał już za swój kontuar, tylko wpatrywał się w miskę z posiłkiem. Wyraźnie widział, że danie zostało przygotowane nad wyraz nieumiejętnie, a jego składniki z pewnością nie były pierwszej świeżości, a raczej stanowiły zgraję resztek z innych specjałów tutejszej kuchni.
        Morviles westchnął, leniwie obracając łyżką wzdłuż miski. Ostatnie dni należały do niesamowicie uporczywych. Poczynając od trudnej i zdecydowanie zbyt długiej podróży, która uszczupliła jego wątłą sakiewkę oraz odzywała się pulsującym bólem pęcherzy na stopach, a na przewianym uchu, mokrym kaszlu, bólu stawów i przeziębieniu, których nabawił się właśnie na trasie kończąc. Teraz, kiedy ujrzał ten bynajmniej apetyczny posiłek, poczuł jak ciężar zawodu opada mu na barki.
        Mocno nachylony nad stołem siorbał każdą łyżkę okropnego gulaszu, co jakiś czas przerywając, by nie przemęczyć swoich kubków smakowych oraz by zerknąć do obszernego tomu "Almanachu Niemartwych", co ogółem robił w każdej wolnej chwili, chcąc przyswoić jak najwięcej nauk z księgi. Oczytywał właśnie rodział dotyczący nadawania tudzież pozostawiania możliwości magicznych w ożywionym ciele. Opisany na wielu stronach skomplikowany rytuał był wręcz niezbędny dla nekromanty, który chciałby zasilić swoje szeregi nieumarłych jakimś wprawnym magiem. Morviles co chwilę odrywał wzrok od drobno spisanego na starym papierze tekstu, by zerknąć na sporządzoną niedbałym, kanciastym pismem notatkę. Jakiś czas temu dostał ją w zamian za pomoc od pewnego ubogiego wampira o smutnej historii.
        Kartka zawierała informacje na temat pewnych wykopalisk nieopodal Demary, gdzie trafiono na ślady niezwykle starego kultu. Jego wyznawcy czcili jakąś nieopisywalną siłę, która sprawiała, że martwi stawali się żywymi, a żywi martwymi. Przynajmniej tak twierdził tamten wampir, który spisał mu wszystko, co wiedział na ten temat. Nekromancie więcej nie było trzeba.
        Zaraz po zapoznaniu się z odpowiednimi rozdziałami "Almanachu", spakował się i ruszył w drogę. Tak pochopnej decyzji zaczął żałować dopiero trzeciego dnia, gdy nie znalazł żadnego schronienia na noc i musiał spać pod gołym niebem, co skończyło się paskudną gorączką. Pozbył się jej dopiero następnej nocy spędzonej w gospodzie, szprycując się odpowiednimi substancjami zakupionymi od wioskowego medyka. Wtedy było, jego zdaniem, już zbyt późno by wracać i kontynuował podróż, nieświadom jak daleko od Maurii leży Demara.
        Tak w końcu trafił do rybackiej wioski położonej nad Carą, gdzie czekał na lokalnego przewoźnika w jakiejś paskudnej i przeludnionej jadłodajni. Planował udać się wpierw do miasta, gdzie załatwiłby sobie jakiś tani nocleg i dorywczą pracę, a w międzyczasie dowiedziałby się czegoś na temat wykopalisk. Jakkolwiek pomocne by nie były informacje zawarte w notatce, brakowało w nich nazwy jeziora, nieopodal którego wspomniane wykopaliska miały się znajdować. Dopiero tu, na miejscu, Morvilesa uświadomiono, że akweny są aż trzy i to całkiem pokaźnych rozmiarów. Ta wieść także dodała ciężaru do złego nastroju nekromanty.
        Cel był jednak wart tego wszystkiego, o ile rzeczywiście istniał. Przemianę martwych w żywych za sprawą tej tajemniczej siły można było spokojnie zrozumieć jako ożywianie, ale dalsza część zapisków od wampira mówiła o zamianie życia w śmierć. Oczywiście, mogło to być zagmatwane przetłumaczenie po prostu zabijania, lecz jeśli kultyści mieli coś wspólnego z nekromancją, to istniała szansa, że to może być to, czego Morviles poszukiwał: wieczne życie w śmierci. Dlatego właśnie zapoznawał się ze sposobami na wskrzeszanie magów, co mogłoby mu się przydać przy dokonywaniu przemiany, o której marzył.
        Skończywszy posiłek dalej przebywał w zacienionym kącie przybytku, całkowicie pochłonięty lekturą. Ku jego oburzeniu, otyły karczmarz przerwał mu tą przyjemność, bezczelnie uderzając knykciami w stół. Morviles wzdrygnął się zaskoczony, a następnie uniósł wzrok znad książki i przełknął narastającą w nim złość, patrząc mniej więcej w kierunku twarzy mężczyzny.
        - Barkę już widać - odezwał się tubalnie. - Długo czekać na brzegu raczej nie będzie, to bym radził się pośpieszyć.
        - Em... - Morviles zastanowił się chwilę, myślami wciąż pozostając przy najkorzystniejszych układach gwiezdnych w najbliższym miesiącu. Pociągnął głośno nosem czując jak spory smark powoli zbliża się do opuszczenia nosa. - Dziękuję.
        Zamknął księgę i wcisnął ją do leżącej na stole sakwy, po czym przewiesił ją sobie przez ramię i pospiesznie opuścił karczmę. Na zewnątrz było chmurno i ponuro. Pomimo dość wczesnej pory, widocznie zaczynało się już ściemniać, a chłodny wiatr szarpał połami podróżnego płaszcza nekromanty i o mało co nie zwiał mu z głowy kapelusza. Westchnął ciężko i przygarbił się jeszcze bardziej, gdyż wiedział, że czeka go jeszcze długa droga nim w końcu wypocznie i zyska trochę czasu, by wyzdrowieć.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Eldrizze »

        Swąd palonego ciała rozchodził się między wiotkimi gałęziami brzóz i uciekał nad czarną taflę wody wraz z resztkami popiołu, który też zaraz nikł w czarnym kotle. Kocioł pełen smoły. Jeden nieostrożny ruch i połknie cię na zawsze i nikt nie usłyszy twojego krzyku. Może tylko desperaci transportujący się barką z jednego brzegu jeziora na drugi, dostrzegą, jak twoja dłoń niknie pod wodą i pomylą ją z nurkującą wydrą.
        Wiatr był chłodny i zacinał przyjemnie skórę. Białowłosa była czujna.
        Nie było późno, ale wydawało się, że dym ze spalenizny wzniósł się aż do atmosfery i utworzył nad Jeziorem Cara gruby obłok. Takich rzeczy nie powinni oglądać postronni, a już z pewnością nie naiwne oczy istot Powierzchni. Tutaj dzieci odgradzano od rzeczywistości, od małego wciskając im słodkie kłamstewka na temat dobroci otaczających ich istot i łatwości, z jaką się żyje. Oczywiście, nie wszyscy, ale kto nie pragnął takiego losu dla swojego dziecka? Z pewnością nie mroczne elfy, które już dawno nauczyły się, że aby przeżyć, należy w każdej chwili być gotowym na najgorsze. Dzieci zamiast słodkich misiów w prezencie dostawały łańcuchy i stępione noże. Uczyły się i dzięki temu szybko mogły walczyć o swoje, nawet o „dobre” życie. Nie snuły nierealnych marzeń, lecz planowały swoją przyszłość. Wiedziały, że jeśli chcą coś osiągnąć, nie mogą chować nosów w książki i życzyć sobie prezentów pod choinkę, lecz skrupulatnie przygotowywać się i dążyć do realizacji założeń. Jeśli więc chciałaś zostać księżniczką, najłatwiej było odpowiednio się wżenić, ale najlepiej pozbyć się aktualnej rodziny królewskiej. Oczywiście w świetle prawa nie było to legalne, bo prawo ustanawiają rządzący, ale to czy poniesiesz konsekwencje swoich czynów zależało przecież od twojej skuteczności. Nie zasłaniano więc dziecięcych oczu. W Podziemiach nigdy nie było ciemnych chmur, które zasłaniały aniołom ziemskie masakry. Tutaj było inaczej. Ciemna chmura od razu zwiastowała coś, od czego dobrze jest odwrócić wzrok.
        Kobiecy korpus był już nagi i barwy węgla.
        Mroczna rozejrzała się, ale wyglądało na to, że póki co nikt jej jeszcze nie zauważył. Dobrze. Wkrótce jednak ktoś wyczuje smród palonego mięsa i włosów, ale jej już wtedy tutaj nie będzie.
        Kleryk nie miał zbyt dużego wyboru. Uciekł, zniknął z oczu Eldrizze, lecz ta domyślała się dokąd mógł się udać. W terenie dogoniłaby go zbyt szybko, ale mężczyzna niestety miał już okazję podczas wspólnej podróży poznać jej słabość – wodę. Tam mógł się poczuć względnie bezpieczny, dodatkowo przeprawa na drugą stronę oznaczała również cywilizację, gdzie może znalazłby sobie dalszy szybki transport tam... gdziekolwiek zmierza. Nie miała więc wyjścia. Musiała postawić krok ku krawędzi kotła ze smołą.

        Na barkę pierwszy wszedł ciężko łapiący oddech mężczyzna w szarym skórzanym płaszczu, spod którego wystawała niegdyś błękitna, lecz teraz zbyt już brudna i sprana szata. Na ogolonej głowie miał grubą czapę, która mimo mrozu była chyba delikatną przesadą. Jego oczy były rozbiegane, i choć nie był stary, twarz przekreślały mu zmarszczki. Przez ramię przewieszoną miał solidną torbę medyka o pękatych kształtach.
- Kiedy wyruszamy? – rzucił od razu do przewoźnika, akurat, gdy ten mocował pojedynczą cumę do polera, mrucząc coś pod nosem.
- ...diabli by wzięli tych palantów...
- T... Zzznaczy kiedy?
- No rybaków panie! Łowią, co popadnie, zapominają, że jezioro tylko tu jest czarne i potem wyrzucają, co złowili ze strachu. Diabli by ich wzięli! A potem problem, bo...
        Kleryk przełknął ślinę. Nie miał pojęcia o co chodzi i nie chciał wiedzieć. On też nie wiedział za wiele o Jeziorze Cara. Słyszał oczywiście legendę o trzech córkach, z których każda zamieniła się w jedno jezioro, ale nie miał pojęcia czemu akurat to, nad które przybyli musiało być tak niepokojąco czarne. Niemniej ludzie tu żyli, nie? Normalnie. A on i tak niedługo opuści tę okolicę. Rozejrzał się dokoła. Białowłosej wciąż nie było widać, za to dostrzegł, jak spomiędzy drzew unosi się kłąb dymu. Niedobrze.
- Panie, ile... – zaczął znów, ale tamtego już nie było. Znikał właśnie za drzwiami karczmy, a kleryk zaczął rozważać zmianę planów. Minął go kolejny człowiek, cholernie niepoprawiający mu nastroju swym wyglądem. Było w nim coś, co kojarzyło się z tamtą szaloną wiedźmą. Miał na sobie długi ciemny płaszcz, śmieszny kapelusz, jakąś taką posępną twarz i cuchnął śmiercią, choć teoretycznie nie było na to dowodów. Kleryk jednak znał się na tym. Mimo to chwycił go raptem za ramię.
- Panie, wiesz za ile odpływamy?
- Zaraz, napaleńcu – odpowiedział mu kobiecy głos, na który mężczyzna musiał się odwrócić. Jakimś cudem nie zwrócił uwagi na kobietę, która siedziała na barce oglądając głębokie zadry w wiosłach. Była postawna, z pewnością silna. Może nordka? Ubrana była podobnie do przewoźnika.
- To znaczy kiedy?
- Zjemy coś, zbiorą się ludzie i płyniemy.
- Pani, nie ma czasu na jedzenie! Zapłacę potrójnie, tylko płyńmy już zaraz.
- No przecież mówię, że „zaraz”! Czekamy na resztę, nie ma „ale”.
- Ale...
        Kobieta uniosła raptownie wiosło. Jedną ręką, z zaskakującą łatwością. Spojrzała na niego bardzo wymownie. Kleryk zamilkł. Kobieta zeszła z barki, a na jej miejscu pojawiła się niewiasta z dzieckiem.
        Kleryk usiadł, uważając jednak, by nie znajdować się zbyt blisko tego, którego złapał za ramię. Łypał wokół oczyma, wyglądając stracenia. Myślał, czy czekać, czy lepiej uciekać. Odpowiedź nadeszła sama. Wyłoniła się spośród drzew. Od razu poznał jej rozwiewane przez wiatr białe włosy, morderczy błysk w oku i ten chód... Zawsze chodziła jakby każdym krokiem podbijała księstwo. Ich spojrzenia spotkały się. To koniec.
        Poderwał się momentalnie z miejsca. Rozejrzał spanikowany, myśląc, co ma zrobić, ale wiedział, że na lądzie już nie ucieknie, a w starciu nie ma szans. Była więc tylko jedna opcja.

        Eldrizze zobaczyła jak szczur wyciąga nóż i piłuje cumę. Trzask. Puściła. Barka powoli zaczęła oddalać się od brzegu.
        Zaczęła biec.
        Ktoś krzyknął, z karczmy wybiegł przewoźnik, a właściwie ich dwójka, bo kobieta pracowała razem z mężem. Po chwili wszyscy stali na brzegu. Przekleństwa rzucane w stronę kleryka w niczym nie pomagały.
- Wróci – powiedziała mroczna elfka, a przewoźnik popatrzył na nią, jakby dopiero teraz zauważając jej obecność. Zmierzył ją wzrokiem. Nie odpowiedział. Rzucił się w stronę stojącej niedaleko łódki. Eldrizze poszła za nim.
- Popłynę z tobą, mężczyzna jest niebezpieczny.
        I popłynęli. Chwycili za wiosła i wkrótce oboje znaleźli się na otwartej przestrzeni. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, z tego, co właściwie zrobiła. Jej ruchy robiły się coraz mniej regularne.
- Co robisz?! Równo!
        Zmusiła się, by drżącymi rękoma zanurzyć wiosło po raz kolejny w wodzie, ale łódka i tak zakręciła się i zmieniła kierunek. Mężczyzna wyrwał jej kawał drewna z rąk i zaczął sam napędzać łódkę.
        Powietrze wokół jej ciała gwałtownie podskoczyło.
Awatar użytkownika
Morviles
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Morviles »

        Każde życie zaczyna się w ten sam obrzydliwy sposób. Nowa istota niczym pasożyt po pewnym okresie przestaje żerować i opuszcza ciało nosiciela w akompaniamencie wrzasków bólu i fali posoki. Następnie w swojej maleńkiej, zakrwawionej powłoce dalej pasożytuje na swoich rodzicach, będąc całkowicie od nich zależne, póki jest słabe. Nie potrafi nawet w pełni wyrazić swoich myśli, tylko bełkocząc i płacząc.
        Morviles darzył dzieci specyficzną mieszanką pogardy i obrzydzenia z domieszką szczerej nienawiści. Uczucie to było zarezerwowane tylko dla tych nieporadnych, śliniących się stworzeń. Od momentu wejścia na barkę co chwila zerkał na dziecko, które w uroczy sposób spało w ramionach młodej kobiety z niezwykle szerokimi biodrami. Patrzył na niemowlę tak, jak doświadczeni żeglarze spoglądają na horyzont, gdzie ciemne kłębowiska chmur zapowiadają sztorm lub gradobicie. To znaczy, bez strachu, lecz z pełną świadomością tego co nadciągnie.
        Drugą połowę jego uwagi przykuwał wyraźnie zaniepokojony mężczyzna, który wcześniej go zaczepił. Nie przepadał za obcym od samego początku. Jego zachowanie było zbyt chaotyczne oraz dość niegrzeczne i przede wszystkim naruszył prywatność nekromanty, ordynarnie szarpiąc go za ramię i pytając o coś pospiesznie. Morviles nie miał ochoty z nikim rozmawiać, a wtedy był zbyt zajęty rozmyślaniami, by cokolwiek mu odpowiedzieć. Po uiszczeniu opłaty i zajęciu swojego miejsca na barce, dostrzegł sprzeczkę między nieznajomym i zapewne żoną przewoźnika. Nekromanta miał wtedy szczerą nadzieję, że postawna kobieta użyje wiosła i należycie ukarze mężczyznę o rozbieganym spojrzeniu.
        Zostali na barce tylko we troje. Karczmarz ostrzegł Morvilesa, by ten się pospieszył, za to przewoźnicy wyraźnie się ociągali, jakby na złość nekromancie. Zresztą, nie tylko jemu. Niespokojny mężczyzna zrobił rzecz skrajnie niespodziewaną. Dobytym znikąd nożem odciął linę cumującą i kopniakiem odepchnął barkę od brzegu. Przerażona kobieta zareagowała krzykiem, który wnet zbudził jej dziecko, ono zaś od razu zawtórowało jej płaczem. Na lądzie została jego sakwa z zapłatą za przewóz, a wszystko wskazywało na to, że nigdzie nie popłyną. Nekromanta w tym momencie miał szczerą ochotę wyładować narastającą w nim furię poprzez wrócenie do starego zwyczaju zgrzytania zębami.
        - Co ty wyrabiasz?! - krzyknęła matka drącego się potwora.
        - Nie ma czasu, ona tu idzie… - wysapał, sięgając po wiosło. Wykonał nim kilka machnięć w wodzie, o mało go nie upuszczając przez pośpiech. Barka zaczęła nieznacznie skręcać, lecz nic poza tym. Mężczyzna spojrzał prosto w oczy nekromanty, które aż nazbyt wyraźnie mordowały go wzrokiem. - Ty tam, pomóż mi z tym, no... Szybko, ona nas zabije!
        Zzzgzt-chrup.
        Morvilesowi zdawało się, że ukruszył sobie ząb.
         - Na co czekasz, szy…
         - Nie. - Odpowiedź nekromanty była szybka, jak na niego nawet głośna i pozbawiona wyrazu. - Ty odciąłeś cumę, to se wiosłuj.
        Kobieta pokiwała głową z uznaniem i zbliżyła się do nekromanty, zapewne widząc w nim potencjalnego obrońcę. Morviles skrzywił się na widok trzymanego przez nią rozpłakanego bękarta i z każdym jej krokiem oddalał się, by zachować stałą odległość. Zauważywszy to, młódka przystała zdziwiona, a następnie z rozzłoszczonym sapnięciem po prostu usiadła na najbliższym wolnym miejscu. W międzyczasie porywacz ponownie sięgnął po nóż, którym wycelował w nekromantę.
         - Zrób to! - rozkazał, wolną ręką wskazując na wiosło.
         - Nie. - Morviles ani myślał męczyć się dla jakiegoś natarczywego chama. - Jeśli chcesz mnie zabić, zrób to. Skoro ta cała “ona” i tak ma to zrobić, to będę szczęśliwy, wiedząc, że ty i ten bachor też zdechniecie.
Uzbrojony mężczyzna widocznie nie spodziewał się takiej reakcji po wychudzonym współpasażerze. Zbaraniał na moment, wciąż mierząc nożem w nekromantę.
        Barka nie poruszała się zbyt prędko, w przeciwieństwie do napędzanej przez potężne ramiona łodzi, która z każdą chwilą zbliżała się coraz bardziej. Narwaniec był zbyt zajęty swoimi ofiarami, by ją dostrzec. Dopiero, gdy do jego uszu dotarł triumfalny śmiech stojącej na łodzi kobiety, obrócił się w stronę nadciągającego właściciela barki z obstawą. Ujrzawszy ją, gotową do ataku niczym żmija czekająca aż ofiara znajdzie się odpowiednio blisko, najzwyczajniej odrzucił swój nóż i w panice wskoczył w czarne odmęty jeziora Cara, by móc uciec choćby wpław.
        Morviles przyjrzał się kobiecie na łodzi. Faktycznie, wyglądała na niebezpieczną. Może rzeczywiście też powinien się bać o swoje życie? Odrzucił tę myśl zaraz po jej powstaniu. Nie płynęłaby w towarzystwie właściciela barki, by wybić mu wszystkich klientów. Wyraźnie narwany mężczyzna był jej wrogiem i to jego chciała zabić. Nie było to pewne, ale nekromanta żywił szczerą nadzieję, że to właśnie porywacz był jej celem. Liczył także, że nie umrze zbyt szybko. Przez niego ten dzień był kompletnie zrujnowany.
        Zzzgzt.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Eldrizze »

        Woda. Nieprzenikniony drapieżnik – cierpliwy, zdradziecki i stonowany. Czarny kocioł czekał tylko na swoją ofiarę.
        Czym jest strach? Czymś niedopuszczalnym. W świecie mrocznych elfów to dowód twoich słabości, a gdy się takie posiada, bardzo łatwo można skończyć w kałuży własnej krwi czy jako wygnaniec. Strach zawsze prowadzi do rzeczy niepożądanych. Nie mówiąc już nawet o wątpliwościach, które mogą się narodzić pod jego wpływem, i które nielicznych mrocznych zdradziecko pchnęły ku Powierzchni, przede wszystkim lęki to porażki indywidualne. Gdzieś w wychowaniu musiał nastąpić błąd, a ty nie zdołałeś go naprawić w codziennej pracy nad sobą. A może nie próbowałeś, nie starałeś się wystarczająco mocno?
        Strach brał się z braku zaufania i pewności, a przecież te były podstawą indoktrynacji szlachetnych istot Podziemi. Kontrola zaś była nadrzędnym celem. Jej brak był godzien pogardy, zaś zaprowadzanie porządku i wymaganie od siebie więcej i więcej, by w pełni wykorzystywać własne możliwości, był szeroko pochwalanymi praktykami. Przeszkody nigdy nie były nie do pokonania. To tylko kolejne wyzwanie. Od tego, jak skutecznie będziesz sobie z nimi radzić, zależała twoja pozycja w świecie.
        Eldrizze za każdym razem walczyła ze sobą, ale przecież była wojowniczką, więc chyba wiedziała co robi i powinna być w tym dobra… Niekoniecznie – czasem starcie z hordą nieumarłych wydaje się łatwiejszym zadaniem, niż pokonanie własnych ograniczeń. Nie wolno było ich jednak ignorować i pozwalać przejmować kontroli nad twoim życiem. Lęki były codzienną przeszkodą, którą trzeba było pokonywać na drodze samodoskonalenia. Członkini Zakonu Skały nigdy nie przestawała tego robić. A mimo to… Czy aby na pewno w swych wędrówkach nie pozwalała wodnej fobii kierować swoim życiem? Kiedy ostatnio była nad rzeką, jeziorem, o morzu już nie wspominając? Tym razem nie miała wyboru. Jej śledztwo zaprowadziło ją tutaj, choć nie mogła być pewna, że była to jedyna ścieżka. Bardzo możliwe, że została zmanipulowana przez kleryka, który celowo zdradził ją właśnie w tym miejscu. Zatem musiała mu pokazać, że jej nie docenia…
        Musiała pokazać, że nie wolno z nią zadzierać, w szczególności próbować oszukiwać, bo to może się skończyć tylko źle. Była gotowa na stawienie czoła swojemu największemu lękowi, w imię wyższego celu.
        Była?

        Białowłosa odłożyła wiosło i wstała. Byli już wystarczająco blisko, by bez dodatkowego napędzania łodzi zbliżyć się do barki. Była skupiona tylko na jednym – na szczurze, któremu należało wymierzyć karę. Patrzyła tylko na niego, nie spuszczała z oczu choćby na chwilę. A powinna, bo plotki przewoźnika nie były tylko marudzeniem, a strach bywa uzasadnionym ostrzeżeniem. Ale to ten sam strach nie pozwalał jej patrzeć na czarną taflę dłużej niż sekundę. Niecodzienny kolor wody pozwalał myśleć, że ciemne tło w rzeczywistości jest czymś innym, lecz z drugiej strony wzbudzał jeszcze większy niepokój. Był esencją strachu Eldrizze, tak jakby ktoś wyjął jej koszmar z głowy i uczynił namacalnym.
        Byli coraz bliżej, jeszcze chwilę i postawi krok na barce.
        Szaruga wieczora przechodziła przez każdy odcień szarości i granatu. Ciężko było dostrzec zachodzące słońce, gdyż jezioro otaczał las, mimo to skądś przedostały się ostatnie promienie tworząc na wodzie krwawe refleksy.
        Eldrizze wiedziała, że nie może sobie pozwolić na zbyt duże emocje. Usilnie próbowała uspokoić ogień w żyłach, obniżając temperaturę wokół ciała. Niemniej mężczyzna za nią już widocznie spocił się bardziej niż powinien, ale zrzucił to wyłącznie na zbyt intensywny i gwałtowny wysiłek fizyczny. Kobieta stojąc do niego tyłem, jednym ruchem odwinęła z bioder manriki-gusari. Ogniwa zabrzęczały. Przewoźnik zmarszczył brwi. Również uważał, że kleryk musi zapłacić za swój czyn, ale wszystko należało rozwiązywać w ramach pewnej przyzwoitości. By nie stać się takim samym, jak chuligani i przestępcy. Ona zaś… W niej było za dużo mroku. Zbyt konkretnie się do wszystkiego zabierała. Ale czego można się spodziewać po mrocznej elfce?
- Chyba go nie zabijesz?
        Eldrizze jak wyrwana z transu zerknęła na mówiącego kątem oka. Krople potu perliły mu się na czole.
- Nie.
        "Nie teraz".
        Jeśli jednak przewoźnik nie uwierzył, to w kolejnej chwili mógł uzyskać inną gwarancję. Gdy byli już zdecydowanie zbyt blisko, kleryk raptem rzucił wszystko i skoczył do wody. Zniknął pod ciemną powierzchnią. To był znak. Eldrizze już nie czekała, za to wskoczyła na barkę i odpychając wstającą właśnie kobietę z dzieckiem, a nekromanty nie zaszczycając nawet spojrzeniem, rzuciła się do przeciwległej burty.
- Lirfa du! – zaklęła przez zaciśnięte zęby, stając tuż przy samej burcie. Zwykle słowa te uważała za zbyteczne. Odruchowo miała ochotę skoczyć za swoim celem, ale w porę się opanowała. Z odrazą i przerażeniem spojrzała na wzruszoną taflę, w której nawet nie było widać kleryka. Zanurkował? Magicznymi sztuczkami mógł w ten sposób oddalić się od niej na bezpieczną odległość, ale w końcu i tak będzie musiał się wynurzyć. Powinna może za nim skoczyć. Powinna… Ale nie potrafiła. Właśnie obnażała przed szczurami Powierzchni swoją słabość. Co prawda w okolicy nie było żadnego mrocznego elfa, który mógłby tym samym zrozumieć, że jej nieskazitelny wizerunek ideału mrocznych elfów właśnie pękł w jednym miejscu. Gdyby miała pod swoim dowodzeniem kogoś, mogłoby to zasiać w ich głowach wątpliwość. A ona mogłaby się tylko wstydzić. Swojej fobii i emocji, które ta w niej wzbudzała. Dawała się ponieść emocjom.
Brennt! – wypluła jeszcze na koniec, zaciskając gwałtownie pięści na łańcuchu i w tym też momencie dookoła rozeszła się gwałtowna fala gorąca, sięgając czarnej tafli i wyciągając z niej gęste obłoki pary. Jakiś bury kształt rozjaśnił na chwilę wodę, coś zabulgotało. A może tylko jej się wydawało? Z pewnością jasne, ludzkie twarze zapłonęły rumieńcami i sperliły potem. Ale nie stało się nic więcej. Przecież woda z jeziora nie wyparuje, nie miała aż takiej mocy. A jednak miała cichą nadzieję, że wyciągnie tym samym uciekiniera na powierzchnię. Najwidoczniej jednak znajdował się zbyt głęboko. Już miała się odwrócić i dać sobie spokój, ale w ostatniej chwili znów coś dostrzegła. Odwróciła się znowu.
        Na powierzchnię wynurzył się dziwaczny kształt. Długi, obły, dwumetrowy, z rzędem płetw… Ryba? Wypłynęło bokiem, demonstrując drobniutkie łuski w kolorze sosnowej kory. Z jednej strony zwężało się ku przypieczonemu ogonowi, a z drugiej… Z drugiej zaciskało szczęki na innym kształcie obleczonym w materiał.
        Eldrizze umieściła łańcuch na swoim miejscu i rzuciła po wiosło. Potem…. Potem wychyliła się sięgając wiosłem do przodu, ku kształtowi i z zaciśniętymi zębami zaczęła przybliżać je do barki. Po chwili jednak zbladła, gdy wiosło nieomal wysunęło jej się z dłoni. Odchyliła się z powrotem do tyłu, by wziąć głębszy oddech, a potem znów spróbowała. Wkrótce materiał znalazł się tuż przy barce. "Trzeba to wyciągnąć". Ale nie. Nie. Ona tego nie zrobi. Nie dotknie tej wody, tego byłoby zbyt wiele. Nie…
- Hej ty – rzuciła do nekromanty. – Pomóż mi wciągnąć te ciało.
        A jeśli tamten nie był skory do pomocy, Eldrizze dodała:
- Pomóż albo wokół zaroi się od potworów.
        Wtedy też dostrzegła, że nigdzie nie widać przewoźnika.
Awatar użytkownika
Salazar
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Złodziej , Wędrowiec , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Salazar »

Minęło już trochę czasu od wydarzeń w Serenai, które sprawiły też, że Salazar postanowił przez jakiś czas po prostu nie odwiedzać tego miasta, pozwalając na to, żeby wydarzenia związane z kultem tam przebywającym nie były ostatnią sensacją, o której rozmawiają praktycznie wszyscy. Przed opuszczeniem go zdążył jeszcze kupić sobie nowy zestaw ubrań, który kolorystycznie identyczny był do tego, co nosił na sobie wcześniej – jedynie poszczególne części ubioru były świeże, a przez to kolory na nich nie były tak wyblakłe, jak na „starym” zestawie ubrań. Znajomy karczmarz wyposażył go jeszcze w trochę racji żywnościowych, aby miał co jeść w trakcie podróży, a później Salazar opuścił miasto tak cicho i niepostrzeżenie, jak do niego wszedł.

Mroczny elf znalazł się teraz w niedalekiej okolicy trzech jezior, według legendy nazwanych na cześć trzech córek dawnego króla. Z mapy okazało się, że droga, którą aktualnie podążał, doprowadzi go do jeziora Sitriny. Mógłby skierować się do Demary, jednak to będzie wiązało się z przeprawieniem się barką przez dwa jeziora… albo mógł też wybrać dłuższą drogę, obchodząc mniejsze jezioro i okrężną drogą docierając do miasta. Z jednej strony nie narzekał na lekką sakiewkę, więc bez problemu mógłby zapłacić za dwie „wycieczki” barką, a z drugiej… nie spieszył się nigdzie, więc nie musiał dotrzeć do miasta jak najszybciej. Właściwie, równie dobrze mógłby po prostu obejść oba jeziora i znaleźć się w Demarze za… jakiś czas. Zresztą, bez różnicy jaką drogę wybierze, i tak miał zamiar zahaczyć o punkt handlowy znajdujący się na terenie, który z jednej strony stanowił część linii brzegowej jeziora Sitriny, a z drugiej był tym samym dla jeziora Cary. Uzupełniłby tam zapasy, może odpoczął w łóżku, zamiast gdzieś na szlaku czy w lesie, a także zjadł coś lepszego – i zdecydowanie cieplejszego – niż pokarm wchodzący w skład diety podróżnika.
Patrząc na to z innej strony… przecież i tak miał zamiar zatrzymać się na chwilę w Demarze, więc tam też może skorzystać z udogodnień, które gwarantowane są przez miasto i odpocząć w dobrej karczmie z tak samo dobrej jakości łóżkami. Różne możliwości i różne drogi przeznaczenia, z których mógł wybrać właściwie taką, jaką chciał – nie gonił go czas, nie musiał się z nikim spotkać, nie miał też ważnych spraw do załatwienia. Dopiero teraz zrozumiał, że właściwie minęło trochę czasu od momentu, w którym ostatnio tak po prostu podróżował i szedł przed siebie, niekoniecznie obierając sobie jakiś konkretny cel. Uświadomił sobie też coś jeszcze, że… w sumie, to coś takiego było mu potrzebne. Przez jakiś czas nie zajmować myśli niczym konkretnym, czy to celem podróży, czy jeszcze czymś innym, a jedynie iść wzdłuż szlaku albo po prostu tam, gdzie cię nogi poniosą. Może, gdy już będzie w Demarze, to pokusi się o jakiś mały rabunek, a może tego nie zrobi i w czasie jego krótkiego pobytu w mieście nikomu nie zginie nic wartościowego. Nad tym będzie zastanawiał się dopiero, gdy już dotrze do Demary.

Był dzień, a nad brzegiem jeziora Sitriny przywitała go niewielka przystań, przy której akurat stała barka. Pech – albo szczęście – chciał, że akurat szykowali się do odpłynięcia, więc Salazar odruchowo przyspieszył i pomachał do marynarza zwijającego liny, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Mężczyzna spojrzał na niego i na chwilę zaprzestał robić tego, co robił.
         – Znajdzie się jedno miejsce na barce? - zapytał, gdy podszedł bliżej. Elfie oczy w kolorze krwi patrzyły uważnie na marynarza, śledząc każdy jego ruch.
         – My-myślę, że tak. Jeżeli ma pan pieniądze, żeby za nie zapłacić, ma się rozumieć – odparł mężczyzna. Na początku mógł się nieco przestraszyć Salazara, jednak później chyba nabrał nieco odwagi, bo wrócił do zwijania liny, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że ma niewiele czasu na namyślenie się, czy chce płynąć, czy może poczeka sobie na następną barkę.
         – Ile kosztowałoby to miejsce? - mroczny zadał mu kolejne pytanie, licząc na raczej szybką odpowiedź.
         – Srebrnego orła – odpowiedział mu marynarz, powoli kończąc już zwijać linę. W tym czasie Salazar sięgnął po sakiewkę i odszukał w niej srebrną monetę, którą po chwili wręczył mężczyźnie.
         – W takim razie zapraszam na pokład. Tylko proszę się pospieszyć, bo odpływamy za kilka chwil – dodał jeszcze, przyjmując od złodzieja należność za przewiezienie go na drugą stronę jeziora. Mroczny elf, nie czekając dłużej, w kilku krokach znalazł się przy trapie, który stanowił wejście na barkę, i przeszedł po nim, dostając się na jej pokład.

Podróż minęła spokojnie, głównie przez to, że wody jeziora także takie były, a wiejący wiatr nie był na tyle silny, aby wzburzyć je tak bardzo, że zaczęłyby kołysać barką. Oprócz niego, na pokładzie znajdowało się jeszcze kilka osób – nie licząc załogi oczywiście – i sporo skrzyń z towarem, które transportowali na drugi brzeg. Całą podróż Salazar spędził oparty o lewą burtę barki, przyglądając się samemu jezioru albo brzegowi, wzdłuż którego płynęli.
Drugi brzeg był… trochę inny od tego, na którym wsiadł na pokład barki. Przede wszystkim przystań była tylko częścią grupy zabudowań. W skład tej grupy – oprócz przystani oczywiście – wchodził spory magazyn, karczma, warsztat kowala i szewca, nieduży dom połączony ze straganem, na którym wyłożone były owoce i warzywa, warsztat krawca, a także dwa budynki mieszkalne mające parter i jedno piętro. Żyła tu mała społeczność, co było widać na pierwszy rzut oka. Salazar podjął decyzję i dlatego też, gdy już zszedł z barki, udał się w stronę budynku wyglądające na karczmę. Wystarczyło, że przeszedł kilka kroków, a szyld był dość dobrze czytelny i wyglądało na to, że tawerna nazwana została „Karczmą na Brzegu Dwóch Jezior”.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Eldrizze »

        Zaledwie trzy tygodnie temu, Eldrizze można było uznać za dowódcę i bohaterkę. Choć miała swoje słabsze chwile, ostatecznie odeszła po pokazie siły i sprytu. Nie wiedziała co prawda, jak cała sytuacja się zakończyła bez jej pomocy, właściwie los zabójczyni i złodzieja nie bardzo ją też interesował, ale czuła, że sobie poradzili. Niemniej nie daliby rady bez niej. Tak jak ona bez nich. W zgranym zespole z dobrym przywódcą zawsze tkwi siła.
        Teraz mroczna elfka znów musiała poradzić sobie z zagrożeniem, które nieme i skryte, jak złe przeczucie, patrzyło na nią spod czarnej tafli wody. Po raz kolejny też stawić czoło niebezpieczeństwu i słabości musiała w grupie. Jeśli tak można było nazwać losowy zbiór ludzi na barce - kobietę z dzieckiem, nekromantę i ją. Być może gdyby to była faktycznie grupa problemów by ubywało, albo przynajmniej ich liczba nie rosła, jednak histeria i brak chęci współpracy ze strony reszty wykluczała jakąkolwiek możliwość pomocy.
        Poproszony o pomoc nekromanta żachnął się tylko, jak gdyby w ogóle nie odczuwał powagi sytuacji. Przy jego wyglądzie nawiedzonego obdartusa wyglądało to tym komiczniej. Eldrizze była wściekła. Wszystkiemu musiała dać sobie radę sama. Przeklęci idioci powierzchni...
        Oparła się o burtę i czując, jak serce pragnie wyrwać się z piersi spojrzała na swój cel. Potrzebowała tego ciała. Jeszcze mogło przemówić, a ona potrzebowała informacji.
        Przez moment, który wydawał jej się wiecznością obserwowała dziwaczne cielsko ogromnej ryby. Wyciągnęła nawet sztylet, którym z trudem manewrowała złączonym z potworem ludzkim ciałem. I w pewnym momencie zobaczyła - szczęki z szerokimi jak łuski zębiskami, zaciśniętymi na udzie ofiary, z którego gęsto toczyła się krew. Zobaczyła i zrozumiała, że nie wyjmie ciała, bez rozwarcia tej pułapki. Lecz wkrótce problem rozwiązał się sam.
        Zęby zacisnęły się na ludzkim mięsie, uwalniając ściganego przez elfkę. Ta wyprostowała się od razu. Matka krzyknęła. Przez chwilę było znów spokojnie... a potem barka zakołysała się gwałtownie, dziecko rozpłakało, a Eldrizze jako jedyna wpadła prosto do wody.

        „Karczma na Brzegu Dwóch Jezior” była najbliższą siedzibą ludzką, do której można było skierować swe kroki. Była też najbardziej zagospodarowaną i rozwiniętą, dzięki idealnemu położeniu i obrotnemu zarządcy. Stara szkapa, która raptem zaryła kopytami pod wierzejami przybytku sapnęła ciężko, a nogi jej zadrżały. Była oddaną pomocą, ale przypłacała za to zdrowiem.
        Na dworze było już ciemno a podróżni szykowali do spania, gdy właściciel przystani nad Jeziorem Cara zeskoczył z konia i nie tracąc czasu wbiegł do karczmy. Drzwi otworzyły się z hukiem, wpuszczając do ciepłego i niemal pustego już wnętrza chłód i grozę nocy. Idealnie współgrało to z wieściami, które przynosił.
- Ludzie! Pomocy! Na Carze potwór uwięził ludzi... Na środku jeziora. Kobieta i dziecko... I inni.
Awatar użytkownika
Salazar
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Złodziej , Wędrowiec , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Salazar »

Mroczny elf zdążył zamówić posiłek – kawałki rybiego mięsa pokrapiane cytryną podane z gotowanymi warzywami – a nawet zdążył go w jakimś stopniu zjeść, gdy do karczmy wpadł mężczyzna, który oznajmił każdemu jej bywalcowi, że jakiś potwór uwięził pasażerów promu na jeziorze i najpewniej ten sam osobnik szukał też jakichś odważnych poszukiwaczy przygód lub nawet mieszkańców tego kawałka lądu. W końcu nawet w jego głosie dało wyczuć się, że chciałby, żeby ktoś poszedł z nim i uratował tych ludzi. Cóż… Salazar na pewno nie wyglądał na wojownika, a bardziej na jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy, który zabija na zlecenie lub w inny sposób działa w półświatku przestępczym. Dlatego też westchnął sam do siebie, że w ogóle taki pomysł przyszedł mu do głowy – z drugiej strony widział w tym możliwość zarobku, bo na pewno nie był jakimś rycerzem czy innym honorowym osobnikiem, aby zająć się czymś takim za darmo i powiedzieć, że wystarczy mu wdzięczność pasażerów i mężczyzny, a także ich uratowane życia. Nadal trochę nie wierząc w to, że naprawdę to robi, mroczny elf wstał i podszedł do mężczyzny.
         – Pomogę ci, ale po wszystkim zapłacisz mi… Jeszcze nie wiem, ile, ale na pewno zażądam za to zapłaty – oświadczył Salazar. Rozmówca spojrzał na niego, jego oczy trochę powiększyły się, jasno dając do zrozumienia to, że elf go zaskoczył. Chociaż nie wiedział, czy bardziej przez jego żądanie zapłaty, czy może przez to, że chce mu pomóc ktoś taki, jak on. Nie wyglądało na to, żeby ktoś inny postąpił podobnie, więc albo musiał przyjąć taką pomoc, albo szukać jej gdzieś indziej i ryzykować, że potwór ten zniszczy barkę i zabije pasażerów.
         – Dobrze, niech będzie – w końcu zgodził się mężczyzna. Elf od razu ruszył za nim, gdy tylko ten odwrócił się i wyszedł z budynku. Od razu poszukał wzrokiem drugiego konia, gdy zobaczył, że tamten dotarł tu konno. Podejrzewał, że w tej sytuacji czas był najważniejszy i trzeba było działać jak najszybciej, więc lepiej będzie, jeśli on także znajdzie sobie wierzchowca. Przy karczmie stały trzy konie, które prawdopodobnie można było wypożyczyć. Pilnował ich młody i umięśniony mężczyzna, pewnie syn karczmarza – Salazar rzucił mu srebrną monetę, a także słowa, którymi powiedział mu, że pożycza jednego konia na chwilę i zwróci go całego i zdrowego. Chłopak pokiwał tylko głową, a mroczny wskoczył na siodło – tak szybko, jak mógł – wierzchowca, do którego miał najbliżej.
         – Będę jechał za tobą – powiedział do mężczyzny, a ten od razu ruszył. Mroczny zrobił to, co powiedział, że zrobi i pojechał za „zleceniodawcą”.

Szybko dotarli na brzeg jeziora, przy którym czekała już niewielka łódka – spokojnie zmieściłaby na pokładzie trzy osoby i raczej nie więcej niż ta liczba. Salazar zeskoczył z konia i przywiązał go do wbitego w ziemię kija, co zresztą też zrobił mężczyzna, z którym tu przybył.
         – Zajmę się wiosłowaniem – od razu zaproponował tamten, a elf nawet nie miał zamiaru zmieniać jego zdania. Dzięki temu on będzie mógł skupić się na obserwacji otoczenia i wypatrywania barki, a także potwora, który jej zagraża. Jej i oczywiście pasażerom, chociaż ich życia mrocznego niezbyt obchodziły. Bardziej ciekawiło go, co też może pływać w tym jeziorze i jak duże problemy sprawi mu zabicie tego stworzenia. Niby dłuższa walka oznaczała, że do jego sakiewki wpadłoby więcej monet, jednak Salazar mógłby też zabić go szybko, jeśli dałoby się to zrobić – drugą stroną medalu było właśnie to, że on wcale nie narzekał na to, że ma mało ruenów i musi oszczędzać, żeby nie skończyć z pustą sakiewką.
Obaj weszli na łódkę, a mężczyzna zaczął wiosłować, wiedząc już, w którą stronę płynąć. Mroczny elf w tym czasie zdjął pelerynę, torbę podróżną i mniejsze od niej sakiewki… Po prostu pozbywał się zbędnego ciężaru, w razie, gdyby nagle musiał wskoczyć do wody. Wszystkie swe sakwy zawinął w płaszcz – w razie, gdyby łódka utonęła i jego rzeczy znalazłyby się w wodzie, nie będzie musiał ich szukać po całym jeziorze, bo wystarczy, że tylko znajdzie to „zawiniątko”. Wiosłujący mężczyzna przyglądał się temu wszystkiemu, jednak nie odezwał się słowem, mimo że najpewniej chciał to zrobić.
W końcu dopłynęli w pobliże barki i… sporej ryby, która pływała wokół niej, czasem swym cielskiem obijając się o statek. Wyglądało to tak, jakby próbowała ona wywrócić barkę albo zakołysać nią na tyle mocno, że pasażerowie zaczną z niej wypadać. Wzrok mrocznego elfa zauważył też dryfujące na powierzchni tafli jeziora ciało – z tej odległości nie mógł ocenić praktycznie niczego z nim związanego, więc nie wiedział, czy to kobieta, czy może mężczyzna i jakiej jest rasy.
         – Podpłyń bliżej, ale nie za blisko. Lepiej, żeby nie wywróciła tej łódki – rozkazał Salazar, a wiosłujący kiwnął głową i zaczął ostrożnie zbliżać się do barki.
         – Tyle wystarczy – odezwał się ponownie elf. Gdy stanął w łódce, poczuł jak wzburzona przez „potwora” woda uderza w jej burtę i buja nią w stopniu, który jeszcze nie groził tym, iż ta się wywróci, ale równocześnie sprawiał, że trudniej było utrzymać na niej równowagę. Salazar postanowił sobie, że jednak zamoczy się i podpłynie do ciała, które widział – może ta osoba jeszcze żyje i w ramach wdzięczności też mu jakoś zapłaci, co nie byłoby czymś złym.
Mroczny wytężył wzrok, aby móc przyjrzeć się rybie, gdy ta przepływała między barką i łódką, na której teraz stał. Łuski pokrywające ciało tego stwora były tylko odcień albo dwa jaśniejsze od praktycznie czarnych wód jeziora, jednak nadal były to rybie łuski, więc nie zapewniały dużej ochrony. Salazar już wiedział, że dwie lub trzy Rzutki, odpowiednio wycelowane i wyrzucone w odpowiednim momencie, powinny sprawić, że ryba zatrzyma się i umrze uderzenie serca później. Najlepiej będzie oczywiście celować w głowę – albo w oczy lub ich okolicę, albo w czoło i czubek głowy, albo… we wszystkie te cele, na co zużyłby przynajmniej pięć noży do rzucania, ale miałby też pewność, że stwór na pewno jest martwy. Nie martwił się nawet o odzyskanie ostrzy, bo przecież te i tak po czasie wrócą do miejsca, z których je powyciągał.

Dwie z pięciu Rzutek już znajdowały się w dłoniach Salazara, tylko czekając na to, aż zostaną użyte. Nie musiały długo czekać, bo gdy tylko elf zobaczył wielką rybą, rzucił nimi w przód jej łba, a ostrza wbiły się prosto w środek czoła. Gdy stwór podniósł głowę, przy okazji wydając z siebie ryk bólu, kolejne (dwa) noże powędrowały w jego stronę, tym razem wbijając się w oczy… a przynajmniej jednej „się to udało”, bo druga Rzutka trafiła nad okiem ryby. Ostatni rzut był nieco trudniejszy, bo elf najpierw musiał wyskoczyć w górę – co zresztą zrobił – i rzucić nożem w dół, gdy z góry będzie widział czubek głowy „potwora”.
Rzut. Ostrze przecięło powietrze i wbiło się w miejsce, w które celował jego właściciel w momencie, w którym ten wylądował na łódce. Tylko na krótką chwilę spojrzał za siebie, gdzie zobaczył wytrzeszczone oczy mężczyzny, z którym tu przypłynął. Był on wyraźnie pod wrażeniem umiejętności mrocznego, jednak sam elf miał teraz inne sprawy na głowie niż to, że komuś imponowały jego umiejętności.
         – Podpłyń tam – powiedział, ręką wskazując miejsce, w którym nadal widział unoszące się ciało.
         – Możliwe, że ta osoba jest tylko nieprzytomna – dopowiedział, ciągle spoglądając w tamtą stronę, jakby oczekując, że może jednak nagle ruszy się i wystarczy, że jedynie podpłynął tam i pomogę nieznajomemu lub nieznajomej dostać się na łódkę. Salazar i tak był już trochę rozebrany, więc zdecydował się na wskoczenie do wody i popłynięcie wpław. Okazało się, że nawet on – znający zaledwie podstawy pływania – porusza się szybciej niż łódka. W końcu podpłynął do ciała i chwycił je, dopiero teraz czując, że jest to kobieta. Zaczął płynąć w stronę łódki, chociaż było to trudniejsze niż wcześniej – później nawet „zleceniodawca” musiał mu trochę pomóc, głównie ze wciągnięciem nieprzytomnej kobiety na łódkę.
         – Kieruj się w stronę brzegu – powiedział do mężczyzny, a sam przewrócił ją na plecy.

Na samym początku nie rozpoznał jej, bo przecież sporo czasu minęło, od kiedy widzieli się ostatni raz, jednak gdy ta chwila minęła… już wiedział, kim była ta kobieta. Ciemna skóra i białe włosy wskazywały na przedstawicielkę rasy mrocznych elfów, jednak to nie one sprawiły, że ją rozpoznał. To cechy wyglądu jej twarzy sprawiły, iż rozpoznał w niej Eldrizze. Swoją przyjaciółkę z czasów, gdy żył Pod Powierzchnią i… chyba jedyną osobę, o której mógł powiedzieć, że coś do niej czuł.
Teraz jeszcze bardziej nie miał zamiaru pozwolić jej na to, żeby umarła. Domyślał się, że może być na niego zła za to, że opuścił swój i jej dom, aby udać się na Powierzchnię i wieść swój żywot właśnie tam, ale… nie chciał pozwolić na to, żeby woda i jakaś wielka ryba była powodem jej śmierci. Położył dłoń na jej szyi, aby palcami sprawdzić puls – wydawało mu się, że go wyczuł, ale z drugiej strony zanikał… jakby był urwany. Jakby elfka nadal walczyła o życie, ale żeby jej się to udało, najpierw ktoś musiał jej pomóc. Ostrożnie położył dłonie na jej klatce piersiowej i zaczął w regularnych odstępach czasu uciskać ją. Do jej płuc mogła dostać się woda, która utrudnia oddychanie albo nawet całkowicie je blokuje. Rozchylił też jej usta i zatkał nos, a później podzielił się z nią swym własnym oddechem… Jednak to nie pomagało, ale on nie poddawał się i próbował nadal.
Później, gdy już łódka dobiła do brzegu, a Eldrizze nadal się nie budziła, mroczny podniósł jej ciało, wyniósł z łódki i położył na trawie i ziemi, a później ponownie ucisnął kilkukrotnie jej klatkę piersiową i podzielił się oddechem, licząc na to, że w końcu usłyszy jej kaszel i zobaczy wodę, która wypłynie z jej ust. Dopiero teraz pomyślał, że na pewno wolał zobaczyć to, niż uświadomić sobie, że umarła… Dlatego też ponowił swoje działania, jeśli nadal nic się nie stało i to nawet, jeśli później zdecyduje się go zaatakować, czy to słownie, czy od razu fizycznie.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Eldrizze »

        Wyobraź sobie, że jesteś na środku Oceanu Jadeitów. Zrywa się sztorm i nagle wypadasz za burtę podczas silniejszego przechyłu, a twój koniec przypieczętowuje przykrywająca pokład fala, zmywająca resztki nadziei. Koniec. Możesz miotać się wśród fal, ale prawda jest bezlitosna, a przyszłość czeka pod twoimi stopami – czujesz jej lodowaty zew.
        Wkrótce nie masz już sił, by walczyć z przeznaczeniem. Z ulgą rozluźniasz spięte mięśnie, wypuszczasz z płuc powietrze i zamiast do góry, wędrujesz nieodwołalnie w dół. Opadasz w nieprzenikniony mrok, w którym nawet twoje elfie oczy nie są w stanie zobaczyć nic więcej. Pamiętając jednak, że w ciemności zawsze znajdzie się twarda posadzka, na której – choćby ze śmiertelną prędkością – wylądujesz, jesteś spokojna. Oddajesz się mrokowi, z którego się narodziłaś.
        Lecz czas mija, a jedyne co czujesz, to pragnienie wzięcia jeszcze jednego oddechu. W końcu ulegasz – i to jest grom z jasnego nieba uświadamiający ci twoje beznadziejne położenie. Powietrza nie ma, jest tylko woda wdzierająca się do płuc i rozrywająca je w niewyobrażalnym dotąd bólu. Kolejny wdech – kolejna porcja zabójczego płynu. A potem zostaje ci już tylko opadanie, bo orientujesz się, że oczekiwane podłoże nie zbliża się, a ty już zawsze będziesz spadał. Powoli wędrujesz coraz niżej i nic nie możesz z tym zrobić. Ból rozrywa ci pierś, bezsilność umysł, chłód ciągnie w dół. I wiesz, że tak będzie już zawsze – nawet po śmierci, bo nie znasz już nic innego.

        Eldrizze wypluła śmierć z płuc. Potem zrobiła wdech tak gwałtownie, że aż ją to zabolało. Poderwała się przy tym tak gwałtownie, że niemal uderzyła czołem pochylającą się nad nią postać... postać będącą niebezpiecznie blisko niej. Ledwo co widziała, ale w przypływie paniki i działania instynktu jej dłonie wystrzeliły do góry i zacisnęły się na szyi obcego, by po chwili jednak osunąć się z powrotem na ziemię. Nie miała sił. Przewróciła się więc na bok i wypluła jeszcze trochę wody.         Niebezpiecznie blisko zamajaczyła jej czarna tafla wody i brązowy kształt łódki z kimś obok. Ten ktoś odezwał się w barbarzyńskiej wspólnej mowie, mówiąc coś, że trzeba wrócić na jezioro po resztę. WRÓCIĆ NA JEZIORO. Eldrizze drgnęła, zdała sobie sprawę, że jest jej bardzo zimno, a przecież jej nigdy nie bywa zimno.
        Była słaba i roztrzęsiona, nie była pewna, czy nie umarła. Było jej więc przez moment wszystko jedno, a przecież jej nigdy nie bywa wszystko jedno.
        Przetarła oczy i powoli spróbowała usiąść, tak jakby była zupełnie sama. Kiedy mgiełka z oczu zaczęła ustępować, znów zobaczyła ciemny akwen. Chciała odsunąć się od niej z dala, wróciły wspomnienia dziwnego snu. Jak ranny jeleń chciała czmychnąć z dala od wilgoci. I wtedy jakby na kogoś wpadła... Zamarła. A potem poderwała się chwiejnie na nogi, ściągnęła z bioder manriki-gusari i...
- Það getur ekki verið þú!
        Wtedy po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że przez te wszystkie lata spędzone na Powierzchni, podążała za celem, w który już dawno przestała wierzyć.
Awatar użytkownika
Salazar
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Złodziej , Wędrowiec , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Salazar »

Mroczny dziwnie czuł się z myślami, które pojawiły się w jego głowie tylko na krótką, naprawdę krótką chwilę i dotyczyły… cóż, po prostu tego, że mógłby nie podjąć próby ratowania elfki i pozwolić na to, żeby prawdopodobnie umarła. Na szczęście – dla niej i dla niego równocześnie – szybko przestał tak myśleć i skupił się na tym, że mimo wszystko jest ona kimś, kogo kiedyś mógł nazywać przyjaciółką, a może nawet wtedy liczył też na to, że staną się dla siebie kimś więcej. Wtedy był młodszy, miał mniej doświadczenia życiowego i nie zasmakował też życia na powierzchni, no i innych rzeczy, którymi teraz się zajmował i czerpał z tego korzyści, zarówno te fizyczne w postaci złota i tego, że nigdy nie zazna biedy, jak i te psychiczne, dzięki którym dobrze czuł się, gdy zajmował się szeroko pojętymi kradzieżami różnej maści. Teraz był inną osobą i był pewien, że Eldrizze dość szybko to dostrzeże. Właściwie, ciekawiło go to, jak na to zareaguje i jak w ogóle zareaguje na ich dość niespodziewane spotkanie. Ostatecznie wiadomo, co zrobił i było to właśnie ratowanie jej i jej życia, ze względu na to, że się znali i na to, kim była dla niego przed opuszczeniem Podziemi.

Udało mu się, czego sygnałem był kaszel mrocznej elfki i to, że zaczęła wypluwać wodę z płuc.
         – Wracaj, ja muszę zostać z nią – odpowiedział mężczyźnie Salazar, a tamten kiwnął tylko głową i wsiadł na łódkę, a później odpłynął w niej w stronę barki, a konkretniej w miejsca, gdzie można było dostrzec osoby, które z niej wypadły. Szczerze mówiąc, jego samego tamte osoby mało obchodziły – nie znał ich i nie był dobrym bohaterem z opowieści, który ratował każdego i także do każdego był pozytywnie nastawiony, zawsze widząc jakieś dobre w osobach, które spotykał na swojej drodze. Salazar był chyba przeciwieństwem kogoś takiego... Może nie dokładnym przeciwieństwem, ale był naprawdę blisko, bo przecież to on zawsze miał się na baczności w obecności nieznanych mu osób i nigdy im nie ufał.
Właściwie, gdy tylko dostrzegł, że Eldrizze odzyskuje świadomość i powoli orientuje się w całej sytuacji, zrobił mały krok w tył w razie, gdyby jednak jej reakcja związana była z rzuceniem się na niego i to na pewno nie w przypływie zaskoczenia i szczęścia związanego z tym, że widzi go po tak długim czasie. Dziwnie się poczuł, gdy nagle wpadła na niego, a także – w mimowolnym i wyuczonym odruchu – chciał przejść do obrony przed ewentualnym zagrożeniem, już przygotowując się do tego, aby (w razie czego) obezwładnić białowłosą kobietę. Zrobił kolejny krok w tył, gdy tylko dostrzegł, że sięga po broń i niemalże przygotowuje się do zaatakowania go. No właśnie, niemalże – bo właśnie wtedy, tuż przed niepotrzebnym rozpoczęciem walki, jakby opamiętała się i dostrzegła, kto przed nią stoi.
Później usłyszał jej głos i zdanie wypowiedziane w mowie mrocznych elfów, której również nie słyszał od dłuższego czasu, a także sam w niej nie mówił, chociażby słowa czy przekleństwa przez tyle samo czasu.
         - Og enn er það ég – odezwał się po chwilowej ciszy, w trakcie której przypomniał sobie język własnej rasy. Wtedy też wydało mu się strasznie dziwne to, że naprawdę musiał przypominać sobie mowę, którą biegle władał, zanim jeszcze w ogóle usłyszał o czymś, co zwie się „mową wspólną“ albo „językiem wspólnym“, który był i jest uniwersalny dla istot zamieszkujących powierzchnię Alaranii.
         - Ég bjóst ekki við að hitta þig á Yfirborðinu – odezwał się ponowie, tym razem pewien swych słów i wiedząc też, co chciał jej przekazać. Poza tym, mówił też prawdę, bo nie spodziewał się tego spotkania. Już prędzej obstawiałby, że natkną się na siebie w czasie, gdy Salazar postanowi odwiedzić swój dom rodzinny.
         - Hvað ertu að gera hérna? Eftir Yfirborðið? - zapytał w końcu, bo musiałby skłamać, jeśli powiedziałby, że nie jest tym zainteresowany nawet w małym stopniu. Z tego, co pamiętał o Eldrizze to wątpił, żeby udała się „na górę“ tak bez powodu, tylko po to, żeby zobaczyć, jak wygląda życie tutaj, w Alaranii.
         - Það er staðsett nálægt gistihúsi, þar sem við getum talað og getur hvíla – powiedział, przy okazji rzucając propozycją, a także sprawdzając, czy Eldrizze w ogóle będzie chciała z nim rozmawiać. Salazar miał też dwa wypożyczone konie, które czekały w pobliżu i podjadały trawę. Dzięki temu będą mogli szybciej dostać się do punktu handlowego, gdzie także znajduje się wspomniana przez niego karczma.
         - Ert þú huga, byrjuðum við að tala sameiginlegt? - zapytał w końcu. Przy okazji mógłby dowiedzieć się też, czy Eldrizze w ogóle zna mowę wspólną. Jeśli nie, to cóż... i tak dogadają się, ale będą ze sobą rozmawiać w języku mrocznych elfów. Jeśli kobieta zgodzi się na propozycję wyruszenia w stronę karczmy, po prostu zaprowadziłby ją do koni, na którym pojechaliby w stronę celu.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Eldrizze »

        A jednak stał przed nią. On - z krwi i kości. Wyraźnie zarysowana szczęka, szerokie ramiona, idealna postawa dumnego mrocznego elfa... I te oczy, których blask czasem przewidywał jej się, gdy samotnie przesiadywała przy ognisku. Od razu przypomniała sobie, jak razem wymykali się z miasta i polowali na pajęcze giganty, wielogodzinne wspólne treningi. Ale przede wszystkim pamiętała jego zdradę. Dlatego każde kolejne słowo wypowiadała nadmiernie wręcz dokładną mową mrocznych elfów. Pocieszeniem było to, że Salazar nie zapomniał swoich korzeni.
- Jestem tu z misją, na pewno o nas słyszałeś. I ja wiedziałam, że cię spotkam. Od lat cię poszukuję. Jesteś zdrajcą.
        Zachowywał się dziwnie. Nie na miejscu. Z drugiej jednak strony jak oboje powinni zachować się podczas spotkania po tylu latach? Wydawało się, jakby nie widzieli się raptem rok. Złodziej był wyraźnie ostrożny, gotowy na wszystko ("Dobrze, tego nas uczyli. Nie ufać nawet najbliższym", pomyślała kobieta), jednak to co mówił za bardzo przypominało codzienną pogawędkę. Eldrizze nie mogła znieść każdego kolejnego słowa z jego ust. Były hańbą dla języka ich rasy, a mimo to tak bardzo chciała słuchać tych bluźnierstw. W końcu jednak nie wytrzymała:
-To tak nie działa, Salazarze. ZDRADZIŁEŚ mnie. Nas. Swoją rasę. Wyrzekłeś się nas na rzecz... - Eldrizze zacisnęła zęby. Na chwilę odwróciła wzrok, ogień w jej oczach przygasł, pojawiło się zaś zmęczenie. - Myślisz, że po czymś takim możemy na spokojnie usiąść przy mjöður i porozmawiać? Nie tak szybko.
        Wdzięczność za ratunek z pewnością nie była pierwszym, co pojawiło się w głowie elfki. W gruncie rzeczy bardzo rzadko zdarzało się, by nawet w przypadku uratowania jej życia, powiedziała komuś "dziękuję". Skoro ktoś przyczyniał się do przedłużenia życia istoty takiej jak ona, musiał mieć w tym korzyść, czy to moralną, czy materialną, Eldrizze nie wierzyła w bezinteresowność. Czy za coś takiego należy dziękować? Ale z Salazarem było nieco inaczej. Ich łączyła... szczególna więź, która sprawiała, że w przeszłości podejmowali irracjonalne działania. Czy jednak po tylu latach uczucie mogło być takie samo? Równie dobrze mogło się okazać, że jest już dla niej obcym elfem. Musiała być na to gotowa.
        Temperatura powietrza zaczęła się podnosić. Eldrizze momentalnie zaczęła schnąć. Wciąż jednak czuła upiorne kłucie w płucach i pieczenie w przełyku. Czuła się słabo, ale nie mogła znowu opuścić gardy. Mierzyła się z przyjacielem wzrokiem... Zastanawiała się, która nuta, jaki gest go zdradzi i będzie wiedziała, że nie ma co mu pobłażać. Pochyliła się delikatnie i zgięła nogi, manriki-gusari zaczęło zataczać koła u jej boku. Czekała na jego słowa. Była niczym drapieżnik gotowy skoczyć na swoją ofiarę. Jedno nieodpowiednie słowo, jeden podejrzany ruch i jej przedłużenie ramienia zaciśnie się na szyi tamtego. O ile nie użyje tych swoich sztuczek. Dobrze pamiętała, co potrafił jej przyjaciel z Podziemi.
Awatar użytkownika
Salazar
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Złodziej , Wędrowiec , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Salazar »

Im bardziej Eldrizze odzyskiwała przytomność, a także pojęcie o tym, gdzie się znajduje, co stało się wcześniej i też o tym, kto ją uratował i teraz stoi przed nią, próbując z nią rozmawiać, tym bardziej wydawało mu się, że to ich spotkanie jednak nie przebiegnie w sposób, w który liczył, że przebiegnie. Nie chciał z nią walczyć ze względu na ich wcześniejszą relację i na to, że nadal nie byli sobie obcymi osobami, jednak… im więcej słów padało z jej ust, tym bardziej wydawało mu się, że chyba powinien być gotowy na jakąś potyczkę z elfką. Miał też zamiar mówić do niej językiem mrocznych elfów tak długo, aż ona sama nie zdecyduje się na to, że będą rozmawiać ze sobą mową wspólną – dlatego też odpowiedź na jej słowa padła właśnie w języku rasy, do której należał.
         – Nie nazwałbym siebie zdrajcą… To, że zdecydowałem się wyjść na Powierzchnię po długim czasie życia w naszej ojczyźnie nie oznacza, że nigdy już tam nie wrócę i nie czyni też ze mnie zdrajcy – powiedział jej to, co sam uważał na swój temat. On naprawdę nigdy nie czuł się zdrajcą własnej rasy tylko dlatego, że… na powierzchni Alaranii żyło się o wiele ciekawiej niż w podziemnej ojczyźnie mrocznych elfów. Zdawał sobie sprawę z tego, iż jego rodzice też woleliby, żeby jednak zmienił zdanie na ten temat i oczywiście żyły też osoby pokroju Eldrizze, które otwarcie uważały go za osobę, którą wprost nazwała go kobieta. Oczywiście, nie miał też zamiaru na głos wypowiadać tego, co sądzi na temat życia „na górze”, bo najpewniej jeszcze bardziej zdenerwowałby tym samą mroczną elfkę.
Obserwowali się wzajemnie, czując też od siebie ostrożność i… jakby nieufność względem drugiej osoby. Dla niego nie było to nic dziwnego, bo przecież nie widzieli się przez długi czas, przez który w ich życiach mogło się zmienić naprawdę dużo. W duchu szanował nawet swego rodzaju zrozumienie wobec jego własnej ostrożności, które na pewno czuła Eldrizze – chyba nie spodziewała się, że zaufa osobie, która otwarcie nazywała go zdrajcą i powoli zaczynała też wyglądać tak, jakby chciała go zaatakować i to mimo, że kiedyś byli dla siebie kimś naprawdę bliskim i w pełni sobie ufali. Cóż, to było kiedyś, a teraz wyglądało na to, że sytuacja jest inna.

Niemalże – bo ostatecznie powstrzymał się przed zrobieniem tego – przewrócił oczami o kolorze krwistej czerwieni, gdy usłyszał jej kolejne słowa. Na początku wydawało mu się, że z tego wszystkiego czyni rzecz grupy, do której należy i – może – też rzecz jego rodziny, która mogła ją też poprosić o to, aby go odszukała. Tylko, że te jej słowa sprawił, że zaczął uważać, iż to dotyczyło także wyłącznie jej i wplotła w to wszystko swoje własne uczucia, czyniąc też z tego sprawę osobistą.
         – Nie można wyrzec się swoich korzeni i pochodzenia. Można udawać, że jest się kimś innym, niż naprawdę albo zwyczajnie pałać negatywnymi emocjami do przedstawicieli swojej rasy… Tylko, że ja nadal uważam i będę się uważał za mrocznego elfa. To, że jako jeden z niewielu postanowiłem opuścić Podziemia na dłużej, nie powinno od razu czynić ze mnie zdrajcy własnej rasy. – Kolejne słowa padały z jego ust, nadal w mowie mrocznych elfów. Nie kłamał, bo tego był pewien, po prostu mówił jej o swojej prawdzie. O tym, jak to wygląda z jego perspektywy i o tym, co on uważa na ten temat. Wiedział, że najpewniej Eldrizze nie zgodzi się z takim punktem widzenia i może też ją on zdenerwować, jednak i tak wypowiadał te słowa.
         – Przez ciebie mam wrażenie, że to „wy” zdradziliście i wyrzekliście się mnie, a nie ja was – dodał po chwili, uważając, że takie słowa także są właściwe i na pewno powinny tu paść. Elfka pewnie będzie zaprzeczała i może nawet zdenerwuje się bardziej, ale ważne było, żeby wiedziała, że on nie uważa się za zdrajcę rasy i, jeśli jest tak postrzegany, to przez to, że ktoś go tak nazwał.
         – Nawet o tym moglibyśmy rozmawiać, siedząc w karczmie przy stoliku i pijąc mjöður albo coś innego… ale widzę, że ty masz inne plany – powiedział dopiero chwilę później, gdy zobaczył powoli rosnące w niej nastawienie bojowe i gotowość do walki z nim, z przyjacielem z dawnych lat i dawnym znajomym. Z nim, którego teraz uważała za zdrajcę i kogoś, komu chyba powinna dać nauczkę.

Wyczuł rosnącą temperaturę powietrza i wiedział, co może to oznaczać. Pamiętał o jej związku z ogniem i jej umiejętnościach powiązanych z magią tego żywiołu. Co prawda ich ubrania wyschły, jednak kobieta na pewno nie podnosiła temperatury otoczenia tylko po to, żeby wysuszyć ich rzeczy. Po Salazarze nie było widać, że jest gotowy zaatakować w każdej chwili – już dawno temu nauczył się tego, że nie powinien zdradzać takich rzeczy przeciwnikowi, nawet jeśli jest on tylko potencjalny. Dlatego też teraz mierzył się wzrokiem z Eldrizze, jednak stał w raczej swobodnej pozycji, która mogłaby nawet wskazywać, że on nie chce z nią walczyć. Tak naprawdę doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie ma możliwości, gdzie na jego ciele znajdują się niewielkie noże do rzucania i także z tego, że może błyskawicznie sięgnąć po nie, aby rzucić nimi lub zaatakować ostrzami z bliska, wcześniej rzucając się do przodu i unikając łańcucha z ciężarkami, którym elfka zaczęła przed chwilą kręcić. Właściwie miał nad nią pewną przewagę, bo wiedział o jej umiejętnościach więcej niż ona o jego. Wątpił w to, żeby wachlarz jej zdolności powiększył się o jakieś nowe (jednak nie zdziwiłby się, gdyby tak było), jeśli już, to lepiej nauczyła się tych, które posiadała już wcześniej. On natomiast… miał kilka asów w rękawie, z których najlepszym prawdopodobnie będzie magia przestrzeni, której nauczył się dopiero na Powierzchni, gdy uznał, że w zawodzie złodzieja niektóre zaklęcia z tej szkoły mogą się mu przydać. Zamierzał wykorzystać swoje sztuczki, aby obezwładnić elfkę i jednym, celnym uderzeniem wytrącić łańcuch z jej dłoni. Wiedział, jak to zrobić, tylko teraz musiał działać z wyczuciem, dostrzegając odpowiedni moment na taką akcję, a później działać od razu, żeby nie stracić szansy.
         – Nie chcę z tobą walczyć, ale jeśli mnie do tego zmusisz, to zrobię to. Nie zabiję cię, ale nie oczekuj też, że będę wyłącznie unikał – odezwał się, wyraźnie zaznaczając to, że ma też zamiar zadawać ciosy, a nie tylko czekać na to, aż jakieś spadną na niego, aby mógł ich unikać. Postarał się też wypowiedzieć to w taki sposób, aby brzmiało to jak ostrzeżenie i może sugerowanie, że zna nowe sztuczki i na pewno ma teraz więcej doświadczenia bitewnego, a także lepsze umiejętności.

Później… Później po prostu skoczył przed siebie i zniknął nagle, rozpływając się w powietrzu i unikając też łańcucha z ciężarkiem, jeśli Eldrizze postanowiła wysłać swoją broń przed siebie, próbując zawiązać łańcuch na jakiejś części jego ciała.

Pojawił się tuż za mroczną elfką, najpierw uderzając ją dłonią w nadgarstek, w którym trzymała manriki-gusari. To powinno sprawić, że kobieta zwyczajnie upuści swoją broń. Chwilę później objął ją jedną ręką z tyłu, przyciskając lekko do siebie i unieruchamiając też obie jej ręce. Nie chodziło tu o jakąś chwilę czułości czy delikatności – po prostu chciał ją obezwładnić, nie wywracając jej przy tym. Przez chwilę nawet mógł poczuć zapach jej włosów, jednak nie zaprzątał sobie tym głowy, bo w końcu musiał skupić całą swoją uwagę na tym, co dzieje się właśnie teraz.
         – Naprawdę nie chcę z tobą walczyć i wolałbym, żebyśmy zwyczajnie porozmawiali. Puszczę cię, jeśli powiesz, że mnie nie zaatakujesz ponownie i dotrzymasz tego słowa – powiedział trochę ciszej, w końcu jego usta znajdowały się bliżej jej ucha niż wtedy, gdy stali naprzeciw siebie. Był też gotów na to, żeby puścić ją nagle i odskoczyć w tył – albo nawet ponownie użyć teleportacji – w razie, gdyby postanowiła użyć magii ognia i, na przykład, podpalić powietrze wokół nich albo podłoże tak, żeby płomienie sięgnęły jego i mogły go spalić albo poważnie poparzyć.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Eldrizze »

        Oczywiście, że nie uważał się za zdrajcę. Nie pozwoliłby przecież na wydanie wyroku przez własne sumienie. Można było skazać się na skreślenie przez innych, ale ze sobą trzeba było być w dobrych stosunkach. A przynajmniej tak musieli myśleć zdrajcy, to ich posuwało do godnych pogardy czynów. Ona jednak kręciła tylko głową na takie myślenie, po czym ściągała łańcuch, by przedstawić własną - i jedyną słuszną - wizję świata. Zdrajca to zdrajca i nic tego nie usprawiedliwiało...
        Lecz kolejne słowa, choć tak typowe dla tych przeniewierców, niosły nadzieję. Jeśli wierzyć słowom Salazara, ten nie wyrzekł się swojej rasy, pozwolił się tylko skusić wygodami i błyskotkami Powierzchni. Eldrizze zdała sobie sprawę, że ta nieśmiała jeszcze myśl przynosi jej ogromną ulgę. Jeśli była nadzieja, nie będzie musiała go od razu zabijać. Ta dziwna myśl, że będzie mogła spędzić z nim trochę więcej czasu... czy raczej przetestować jego oddanie własnej rasie, szczerość, opóźniła jej atak na rzecz wysłuchania kolejnych tłumaczeń...
        A jej dawny przyjaciel tłumaczył się jak mógł. I trzeba przyznać, że szło mu to całkiem nieźle, ale członkini zakonu dobrze już znała te wszystkie słowa. Mogłaby je recytować wraz z mówiącym, mogłaby z nich drwić, mogłaby od razu zaprowadzić ciszę. Ale tym razem słuchała każdego bluźnierstwa wypowiadanego przez jej dawnego przyjaciela i dla dźwięku jego głosu, mogłaby słuchać go jeszcze dłużej. I była pewna, że wierzy w to co mówi. Zbłądził, ale wciąż był szlachetnie szczery. Nie został kłamcą, lecz dał się oszukać. I zostawił ją. Zostawił.
- Jak śmiesz...
        Ostatnie promienie słońca wyciągały z cienia wysokie czoła. Skóra dwóch mrocznych elfów lśniła ponurym, lecz ciepłym blaskiem. Ogień dotykał ich i pozwalał poczuć ostatnie tchnienie nadziemnej bogini dnia. Na kobietę padało więcej cienia otaczających ich drzew, lecz równocześnie nie była jedynym ogniem tej przestrzeni i musiała się z tym liczyć. Słońce wpadało do jej źrenic i ginęło w ich mroku. Za to połowę sylwetki mężczyzny oblewały ciepłe, pomarańczowawe promienie. Krew gnała w ich żyłach, uwijając się, by dotrzeć tam, gdzie nie mogło jej nigdy zabraknąć. Jej bieg rozgrzewał ciała. Emocje krzyczały. Eldrizze czuła jak jej wewnętrzny żar zamienia się w wulkan. Nie mogła już go słuchać. Ani słowa więcej.
        Wykonane ze srebra ramię wystrzeliło przed siebie. Kobieta wiedziała, że najpewniej nie uda jej się ten atak, tak naprawdę był on tylko symbolem. Powinna była to zrobić. I zrobiła. "Taka jestem, pamiętasz? A czy ty wciąż jesteś taki sam"?
        Był. Choćby w pewnej części, ale był tym człowiekiem, którego znała. Uniknął ciosu w ten zachwycający i irytujący sposób - po prostu znikając. Eldrizze podejrzewała, że tak się stanie. Na wszelki wypadek, wraz z wyrzuceniem jedną ręką łańcucha do przodu, drugą sięgnęła po sztylet.
        Mroczny elf pojawił się znów. Lecz dużo bliżej, niż podejrzewała. Lubił to robić. Czasem po prostu przesuwał się z pomocą magii odrobinę w bok, by ją drażnić, a czasem po prostu musiał pokazać przewagę i sprawowaną kontrolę stawiając ją w niezręcznej sytuacji. Nikt inny poza nim nie zbliżał się do niej tak blisko. Uderzył ją w nadgarstek, a ona wypuściła broń. Drugą zaś rękę, w której trzymała ostrze - unieruchomił.
        Poczuła jego oddech na karku. Niski głos sprawił, że podniosły jej się włoski na karku. Nie do końca przyjmowała to, co się z nią działo, ale zwyczajnie sprawiło jej to przyjemność. Poczuła się jak podczas wspólnych, uczniowskich treningów sprzed setek lat...
        Ale nie dała się melancholii, nie było na nią czasu.
- To twoja słabość Salazarze - powiedziała, uśmiechając się. - Może powinieneś mnie zabić od razu.
        I w tym momencie krzyknęła, a jej ręce buchnęły płomieniami. Gorąc zmusił Salazara do zwolnienia uchwytu. Odwróciła się od razu w jego stronę i jeśli w tym czasie nie teleportował się - gwałtownym ruchem przytknęła mu sztylet do brzucha. Spojrzała mu w oczy. Uśmiechała się. Był to uśmiech potężny, pełen niebezpieczeństwa, ale też można było w nim zobaczyć wspomnienie dawnej radości. Eldrizze cieszyła się z tego starcia, jakikolwiek nie byłby jego wynik. A choćby zarys takiej emocji u niej był czymś naprawdę wyjątkowym.
- Zgodzę się na twoją propozycję, Salazarze. Dam Ci szansę, a ty mi czas. Jeśli jednak uznam, że nie byłeś tego wart - zabiję cię. I dobrze wiesz, że dotrzymuję słowa.
        Po czym opuściła broń.
Awatar użytkownika
Salazar
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Złodziej , Wędrowiec , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Salazar »

Udawało mu się kontrolować sytuację, a raczej walkę, chociaż on sam do końca by tego tak nie nazwał. Normalnie najpewniej zachowałby się inaczej, co prawda nadal wykonałby unik i pojawił się tuż za przeciwnikiem, jednak od razu osobie takiej wbiłby ostrze jednego z noży w dolną część pleców, przebijając jeden z ważnych narządów, których znajdowało się tam więcej niż tylko jeden. Tylko, że Eldrizze nie uważał za przeciwnika, znaczy, nie chciał z nią walczyć i sytuację tą chciał rozwiązać tak, żeby nie musieć poważnie jej ranić albo nawet zabijać. Tego ostatniego zdecydowanie nie chciałby zrobić. Spotkanie z nią… przypomniało mu o tym, że zachowuje się trochę inaczej, gdy spotyka kogoś, kogo znał i z kim łączyła go ważna więź. Salazar zresztą uważał, że nadal takowa istnieje między nim i kobietą, która teraz niemalże opierała się plecami o jego przednią część ciała. Panował nad „polem walki” przynajmniej przez jakiś czas, bo w końcu udało mu się zrobić to, co chciał – uniknąć ataku i pozbawić broni Eldrizze.
         – Nie… - wypowiedział tylko to jedyne słowo, bo pozostałych zwyczajnie nie zdążył. Musiał skoczyć do tyłu, a także puścić rękę mrocznej elfki, bo inaczej jej płomienie poparzyłyby go i może nawet podpaliły jego ubranie. Zaskoczyła go też tym, jak szybko odwróciła się i doskoczyła do niego, przy okazji przystawiając mu też ostrze sztyletu do brzucha. Stał w miejscu, nawet nie drgnął, gdy to zrobiła i wyglądało też na to, że nie zamierzał kontratakować – domyślał się, że nagły ruch z jego strony może zadziałać jak sygnał, który sprawi, że zostanie zaatakowany. Dlatego też stał w bezruchu, czekał na to, aż zacznie mówić, bo wiedział, że coś takiego zrobi. Jednocześnie też obserwował ją, bo chciał być gotowy na to, żeby uniknąć sztyletu, który mógłby go zabić, jeżeli zdecydowałaby się popchnąć go dalej. Na szczęście nie zrobiła tego, bo rzeczywiście słowa zaczęły wypływać z jej ust, a Salazar słuchał jej, nadal nie zmieniając miejsca, w którym stał i właściwie w ogóle nie ruszając się, chociaż, oczywiście gotów był na to, żeby zareagować. Wiedział też, że Eldrizze była tego świadoma i na pewno wiedziała, iż nie pozwoliłby jej tak po prostu wbić ostrza prosto w swój brzuch.
         – Wiesz, że nie pozwolę ci się ot tak zabić. Byłoby to zbyt łatwe – odpowiedział jej, a przez jego oblicze przemknął cień uśmieszku. Ona mogła tego nie podejrzewać, jednak Salazar w dalszym ciągu nie planowałby pozbawiać jej życia. Walczyłby z nią i może nawet zranił, jednak dążyłby do tego, żeby pokonać ją tak, aby jej nie zabijać. Najpewniej w jakiś sposób sprawiłby, że straciłaby przytomność, a nie życie. Później musiałby to wykorzystać i uciec, bo wątpił w to, żeby chciała z nim rozmawiać po tym, jak by się obudziła. Prędzej ponownie by się na niego rzuciła i próbowała dokonać tego, co chciała zrobić wcześniej.
         – Ruszajmy. Wiem, gdzie będziemy mogli porozmawiać – powiedział do niej i zaprowadził ją w miejsce, w którym czekały dwa osiodłane konie. Tamten mężczyzna, z którym tu przybył, raczej nie powinien mieć mu za złe tego, że „odprowadzi” wierzchowce do stajni przy karczmie, z której je na chwilę wypożyczyli.
         – Utrzymasz się w siodle? - zapytał ją. I nie chodziło tu o to, że martwił się fizycznym stanem jej ciała, a bardziej o to, że pytał ją, czy zna przynajmniej podstawy jeździectwa i czy poradzi sobie z koniem i siedzeniem w siodle, nawet jeśli droga do karczmy była krótka. Nie zamierzał proponować jej, że może zająć miejsce za jego plecami, co jednocześnie oznaczałoby też wspólną podróż – doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że odmówiłaby mu i może jeszcze wypowiedziałaby też parę innych słów dezaprobaty.

Po jakimś czasie dotarli do miejsca, w którym oprócz karczmy, która była ich celem, znajdowało się też kilka innych budynków – niektóre gospodarcze, a inne mieszkalne, gdzie swe domy miały osoby pracujące w tym miejscu. Najpierw zajechali do stajni, w której mogli zostawić wypożyczone wcześniej wierzchowce. Przejął je od nich chłopiec, prawdopodobnie syn właścicieli karczmy, który odprowadził je i zajął się nimi. Dwójka mrocznych elfów mogła udać się teraz do karczmy i właśnie tam skierował kroki swoje i także Eldrizze, która szła za nim. Nie czuł się zbyt dobrze z nią za swoimi plecami, bo wolałby, żeby szła obok niego, jednak podejrzewał, że ona wolała iść za nim i mieć go ciągle na oku.
Nieduży budynek był dwupiętrowy i zadbany – na piętrze znajdowały się pokoje do wynajęcia, a na parterze stoliki, krzesła, lada z barem, nieduża scena i przejście do kuchni. Gdy weszli do środka, mogli zobaczyć, że wewnątrz nie znajduje się zbyt wielu klientów, chociaż przy pierwszym stoliku od wejścia siedziało trzech mężczyzn, którzy uważnie im się przyglądali. Wyglądali na silnych, a pałki przy ich pasach jasno wskazywały na to, że robią tu za strażników. Za ladą stał mężczyzna w średnim wieku o brązowych włosach na głowie i bujnej, ale jednocześnie przystrzyżonej brodzie, która także miała ten sam kolor. Ubrany był raczej tak, jak karczmarz powinien być, chociaż jego ubranie również było zadbane. Drewniana, nieduża scena była aktualnie pusta, a po sali kręciła się jedna młoda kelnerka, która właśnie zebrała zamówienie od dwóch siedzących razem mężczyzn. Salazar rozejrzał się po pomieszczeniu i wypatrzył stolik pod ścianą, który zresztą otoczony był przez inne, również puste. Skierował się w jego stronę, jednak z zajęciem miejsca poczekał na to, aż Eldrizze wybierze sobie to krzesło, które będzie wydawało jej się lepsze ze względu na to, gdzie stoi. Jedno stało niedaleko ściany, a drugie naprzeciw tego pierwszego.
         – Pytaj. Odpowiem na twoje pytania, jeżeli jakieś masz – powiedział do niej, gdy już usiadł naprzeciwko. Czuł na sobie wzrok tamtych „strażników”, jednak uczucie to szybko zniknęło. Może domyślili się, że wybrał to miejsce właśnie dlatego, że nie chciał, żeby ktoś słyszał ich rozmowę.
Awatar użytkownika
Eldrizze
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Eldrizze »

        "Wiesz, że nie pozwolę ci się ot tak zabić. Byłoby to zbyt łatwe". O tak, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Każda komórka jej ciała przygotowywała się na tę możliwość, od momentu, kiedy Salazar opuścił Podziemia. Jednocześnie jednak uczucia podpowiadały jej, że nigdy nie będzie na to gotowa, bo przez te wszystkie lata rozłąki uczucia obrosły w nowe kolce i nabawiły się kolejnych dziur. Urosły. To one sprawiały, że nie była gotowa na ich ostateczne starcie. Ale stojący przed nią mroczny elf również doskonale wiedział, że postawa kobiety była identyczna z jego. Nie dałaby się ot tak zabić. To tworzyło z nich istne tornado. Niebezpieczne, śmiercionośne i doskonale się rozumiejące. Zespolone. Wirujące splecionymi wstęgami pełnych wyładowań elektrycznych wokół cichego centrum, które ich napędzało, ale które nigdy nie zostało w spokoju zbadane. Wstęga była ich więzią, a oko uczuciem.
        Patrzyła na niego chwilę, zaglądała w źrenice, jakby mogła w nich zobaczyć sam rdzeń jej wytęsknionego i znienawidzonego istnienia. Im dłużej patrzyła tym bardziej czuła, jak znów ich istnienia się łączą. Przypominała sobie, jak lubiła patrzeć w jego oczy. Oczy mrocznych elfów to często jedyne punkty, które można zobaczyć w ciemnościach. Przez to nabrały one jeszcze większego komunikacyjnego znaczenia. Zarówno drapieżnikowi, jak i ofierze żyjących pośród skał, które doskonale niosą każdy dźwięk, zależy na tym, by generować ich jak najmniej. Podczas polowań, treningów i misji mroczne elfy porozumiewają się więc często samym spojrzeniem. Wydają sobie w ten sposób polecenia, informują o tym, co widzą. Ale moc tych spojrzeń przenosi się również do życia codziennego. Mroczni czasem zamiast mówić, wolą pokazać. Gdy kogoś kochają lub nienawidzą, przekaz o tym zaczyna się od spojrzeń. Dla kogoś z zewnątrz może to wyglądać jak jakieś mistyczne połączenie i może coś w tym jest, ale przede wszystkim jednak chodzi o mowę ciała. Moc tego zachowania jest niezwykła. Ale też czasem na miarę ludzką dość nieprecyzyjna. Eldrizze i Salazar nigdy do końca nie nazwali tego, co przekazywali sobie za pomocą spojrzeń.
- Wiem, że nie pozwolisz - powiedziała w końcu a jej usta drgnęły w uśmiechu.
        Chwilę później byli już na koniach. Członkini Zakonu Skały nie skomentowała pytania o to, czy utrzyma się w siodle. Odpowiedziała wskakując na wierzchowca i po chwili oboje byli w drodze. Miał rację - nie zgodziłaby się jechać z nim na jednym koniu, dopóki potrafiła jeszcze utrzymać się na własnych nogach. Mimo to poczuła ulgę, gdy ciężar samodzielnego poruszania się został z niej zdjęty.
        Drogę przebyli w milczeniu, a Eldrizze starała się nie patrzeć kątem oka na znajomy zarys silnych ramion i dumnie uniesiony podbródek.

        Karczma wydawała się odrealniona, a mroczna elfka niemal nigdy nie pozwalała sobie na takie odczucia. Wolała stać twardo na ziemi a przestrzeń czuć zawsze bardzo wyraźnie i rzeczywiście. Tylko co z tego, że się coś woli, jeśli nie zawsze na wszystkie odczucia mamy wpływ.
        Zabudowa była typowa dla ludzkiej rasy, więc najpewniej to właśnie ludzie ją prowadzili. W swej prostocie robiła jakieś wrażenie - pyszniła się nawet, gdy dach świecił dziurami, a szyld był już mocno wyblakły. Dumny pozostawał też karczmarz za obtłuczoną ladą i strażnicy z nędznymi w oczach elfki pałkami u boku. Żłopali piwo na służbie, a jednak próbowali w tym zachować godność.
                Kiedy patrzyło się na to w jakich warunkach ludzie próbują zachować uniesiona głowę, wyglądało to niezwykle żałośnie. Mimo to Eldrizze w duchu musiała przyznać, że podziwia te nędzne istoty za siłę z jaką trwają przy swoich marnych życiach i podtrzymują iluzję. W im gorszych warunkach żyli, tym bardziej dumni pragnęli być. A duma była dla niej czymś bardzo dobrze znanym i rozumianym. Należało cenić swój porządek świata.
        Nie mogła oczywiście nie zmierzyć się spojrzeniami z trójką zabijających ich spojrzeniem strażników. Na tym poziomie już doszło między nimi do porównania sił. Eldrizze jednak nie zaszczyciła ich zbyt dużą ilością uwagi. Nie zasługiwali na nią, a jeśli będzie im się wydawało, że jest inaczej, bez trudu przypomni im ich miejsce. Czy Salazar w obecnych czasach zrobiłby to samo? Czy może zrobił się bardziej ugodowy i przede wszystkim starał się nie rzucać w oczy?
        Atmosfera w karczmie zgęstniała, jak zawsze, gdy mroczni przekraczali próg jakiegokolwiek pomieszczenia zdominowanego przez niższe im rasy. Nikt się jednak nie ruszył. Dwójka przybyłych w spokoju dotarła do stolika. Kobieta poczuła, że ostatnie dni ją wykończyły. Zapragnęła ciepłego jadła, trunku i przyjemnie twardego łóżka. I choć teoretycznie nie miała głowy do organizowania sobie takich rzeczy, to zmusiła się, by emocje nie przejęły nad nią kontroli. Salazar nie mógł widzieć, jak bardzo w tym momencie stoi na krawędzi, jak blisko jest do tego, by jej budowany przez ostatnie lata świat rozpadł się na kawałeczki. Musiała przejść tę próbę wzorowo.
        Machnęła na kelnerkę, ale ta nie od razu pokwapiła się do zbliżenia do ich stolika. Eldrizze zamówiła kubek zaparzonej pokrzywy, piwo dla Salazara i miskę kaszy z mięsem. Nie zadała ani jednego pytania. Milczała wciąż, przeciągając moment, w którym znów rzuci oskarżenia. Z jednej strony pokazywała w ten sposób, że więź z Salazarem nie ma nad nią kontroli, że wciąż jest opanowana i silna, ale z drugiej strony chciała się rozkoszować tą zwykłą obecnością mężczyzny, dla którego przemierzała całą Alaranię. Raptem zapragnęła zapomnieć o celu, w jakim to robiła.
         Zachowywała się dziwnie. To nie było do niej podobne. Z reguły od razu przechodziła do rzeczy, mówiła krótko, na temat i nie przebierając w słowach. Ale pierwsze słowa już padły, tam nad jeziorem i teraz pozwoliła sobie na dziwną ucieczkę od samej siebie. Później się będzie z tego rozliczać.
        Nie patrzyła na niego, kiedy zadała pierwsze pytanie. Nie przeszła od razu do tych, na które oboje czekali. Obserwowała salę, w której się znajdowali. Użyła wspólnej mowy.
- Czym się teraz zajmujesz?
Awatar użytkownika
Salazar
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 120
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Złodziej , Wędrowiec , Skrytobójca
Kontakt:

Post autor: Salazar »

Gdy tylko zajęli miejsca przy stoliku, Salazar postanowił zdjąć kaptur z głowy. Jego białe włosy w dalszym ciągu sięgały mu do barków, były też zaplecione w pojedyncze warkocze. Nie ukrywał też uszu, w którym wciąż znajdowały się trzy kolczyki o właściwie identycznym wyglądzie – były to zwyczajne, małe, srebrne obręcze. Widać było, że mroczny nie próbuje ukrywać tego, do jakiej rasy należy, co mógłby osiągnąć zakrywając szpiczaste uszy włosami. Z drugiej strony, w przypadku tej konkretnej rasy elfów, ukrywanie uszu raczej nie miało sensu, bo przecież można było rozpoznać ich po wyjątkowym kolorze skóry i oczu.
Salazar, po tym, jak podeszła do nich kelnerka i zapytała o zamówienie, które zresztą złożyła Eldrizze, dodał jeszcze do niego smażoną rybę z warzywami – też chciał coś zjeść, chociaż może trochę dziwne wydawało się to, że po ostatnich zdarzeniach ma ochotę właśnie na coś, co pływa w wodzie. W końcu nie tak dawno sam w niej pływał, walczył z potworem morskim i wyłowił z jeziora osobę, którą mógłby nazwać przyjaciółką… Tylko, czy ona też myślała o nim w ten sposób? Teraz wydawało mu się, że nie do końca, chociaż może z czasem się to zmieni – z czasem, w którym powrócą do niej wspomnienia i usłyszy od niego to, co jej powie. Gdy czekali na zamówione jedzenie i napoje, mogli rozmawiać, chociaż w tym czasie oboje obserwowali też salę – oboje byli ostrożni i woleli panować nad otoczeniem, jednak to on był tym ostrożniejszym. W końcu to u niego to wszystko rozwinęło się i stopiło z jego osobą tak, że ta „salazarowa ostrożność” mogła być uważana po prostu za paranoję. Tylko, że on znał różnicę, między tym, że nierzadko bywał bardzo ostrożny i zwyczajną paranoją. W końcu z ust kobiety padło pierwsze pytanie. Salazar właściwie nie był pewien, jakiego pytania się spodziewał, więc raczej nie zareagował na to, o co go zapytała.

         – Kradzieżą – odpowiedział krótko i jednocześnie zgodnie z prawdą. Jednak na pewno nie były to jego jedyne słowa i na pewno chciał to rozwinąć.
         – Głównie kradzieżą. Okradam bogatych z różnych ciekawych artefaktów, które czasem są magiczne, a czasem niekoniecznie. Szybko odkryłem, że wychodzi mi to naprawdę dobrze, więc zacząłem to robić, ciągle podnosiłem też swoje umiejętności i porywałem się na coraz trudniejsze skoki… Cóż, poniekąd to był też jeden z powodów, dla których postanowiłem pozostać na Powierzchni – dopowiedział. Nie tłumaczył się jej, nie próbował też uciekać wzrokiem od jej oczu. Patrzył się prosto na nią i także w jej oczy, tak podobnie do jego, ale jednocześnie także odmienne. Po prostu odpowiedział na jej pytanie. Wiedział też, że Eldrizze już wcześniej znała te pozostałe powodu, dla których postanowił opuścić miejsce, w którym się urodził i tym samym rozgniewał też niektóre osoby, które go znały.
         – Zdarza mi się też korzystać z trochę innych umiejętności i… zabijać na zlecenie – dodał jeszcze, chociaż te ostatnie słowa wypowiedział ciszej, tak, żeby tylko wyostrzony słuch Eldrizze je wyłapał. Nie chciał mieć na głowie kogoś, kto mógłby usłyszeć, że jest on nie dość, że złodziejem to jeszcze czasami zabójcą. Z jednej strony ciekawiło go, jak zareaguje na to jego rozmówczyni, a z drugiej… Czy na pewno chciał zobaczyć i usłyszeć jej reakcję? Zadała mu pytanie, a on odpowiedział jej i nawet nie próbował kłamać.

         – Teraz ja – odparł, właściwie dlatego, że przypomniał sobie o jednej rzeczy, która ciekawiła go od dnia, w którym usłyszał, że ktoś usiłuje go znaleźć i podąża jego tropem. Wcześniej nie był pewien, czy to na pewno była osoba, o której myślał, jednak teraz miał już pewność.
         – Przez ten cały czas… Naprawdę próbowałaś mnie odszukać? Mój wybór aż tak wpłynął na ciebie i moją rodzinę, że postanowiliście mnie odnaleźć i sprowadzić „do domu”, nawet jeśli odnalezienie mnie zajęłoby wiele lat? - zapytał w końcu. Wcześniej, już po tym, jak zapowiedział, że chce ją o coś zapytać, przez chwilę wahał się jeszcze, jakby nie był pewien, czy na pewno chce ją o to zapytać albo, jakby próbował dobrać odpowiednie słowa.
Krótką chwilę po tym przeszkodziła im kelnerka, która najpierw przyniosła im napoje, a także zapowiedziała, że za chwilę będą gotowe dania, które zamówili. Salazar kiwnął tylko głową i sięgnął po drewniany kufel z piwem. Właściwie, nieszczególnie przepadał za tym rodzajem alkoholu, jednak nie zamierzał wybrzydzać i ryzykować, że nawet coś takiego może zdenerwować Eldrizze. Aktualnie ich relacja była… dość chaotyczna i ciężko było ją jednoznacznie określić. Napił się, a jasnobrązowe ale zwilżyło jego usta i gardło. Nic nie mówił, spojrzał tylko w stronę elfki. Liczył na to, że też postanowi mu odpowiedzieć i to zgodnie z prawdą – on właśnie to zrobił, więc od niej też oczekiwał tego samego. Usłyszał też zamykające się drzwi, a także kroki zbliżające się do ich stolika. Po chwili znowu pojawiła się przy nich kelnerka, która niosła ze sobą tacę z ich jedzeniem. Postawiła je na stoliku elfów i życzyła im smacznego, a później odeszła dalej wypełniać swe obowiązki.
Zablokowany

Wróć do „Jezioro Cara”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości