Ruiny Nemerii[Zamek górujący nad miastem] Czy w Nemerii mieszkali Nemorianie?

Miasto które niegdyś tętniło życiem, zniszczone po Wielkiej Wojnie dziś jest miastem nieumarłych... tutaj za każdym rogiem czai się cień. Długie ulice, tajemnicze zakamarki opuszczonych ogrodów i domów. Wampirze zamki, komnaty luster, rozległe katakumby i tajemne mgły zalegające nad miastem. Jeśli nie jesteś jednym z tych którzy postanowili żyć wiecznie strzeż się, bo możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata!
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

[Zamek górujący nad miastem] Czy w Nemerii mieszkali Nemorianie?

Post autor: Loraneel »

        Po nieprzewidzianych komplikacjach dalsza część podróży przebiegła bez zakłóceń. Lorannel, choć początkowo lekko się otworzyła, znów nabrała wody w usta i z dystansem traktowała próby zagadnięcia czy wyciągania z niej informacji. Sama tłumaczyła się tym, że przecież kotowaty też swoje sekrety ma i nie jest skłonny się z nimi podzielić, choć w rzeczywistości nie była ich zbytnio ciekawa. Obopólne tajemnice pasowały jednak czarodziejce, która nie czuła potrzeby zwierzania się ze swoich planów nikomu.
        Ostatni swój nocleg mieli, gdy Nemeria już była widoczna na horyzoncie. Co prawda, mieli czas i mogli rozbić obóz bliżej, na upartego nawet i pod samymi murami... Ale Koris nie zaprotestował, gdy zaproponowała nocleg w tym miejscu, więc chyba oboje czuli się trochę nieswojo i nie chcieli spać bliżej. Loraneel wyjątkowo wzięła pierwszą wartę i nieco ją przedłużyła, by najemnik nie był zbytnio zmęczony w ciągu dnia.
        W miarę, gdy zbliżali się do murów, mogli obserwować, jak bardzo ponuro i przygnębiająco to wszystko wygląda. Miasto było szare, zakurzone, bez śladów życia, architektura przestarzała, straszyły wybite, puste okna i wywalone drzwi. Może i kiedyś było to ładne miasto, ale obecnie trudno to było sobie nawet wyobrazić.
        Brama była otwarta albo, żeby być bardziej konkretnym, wywalona. Odrzwia butwiały gdzieś rzucone w bok, zostały z nich tylko smutne odłamki, a przed nimi znajdowała się szeroka główna ulica. Czarodziejka sięgnęła do juków i wyciągnęła notatnik, z którego przewertowała kilka kartek, by zatrzymać się na jednej. Postukała w stronę paznokciem, który, jak zauważyła, był już milimetrowo za długi jak na jej standardy.
        - Przynajmniej szukanie nie będzie długie. Mamy jechać prosto, aż natrafimy na wysoki zamek, nic prostszego - stwierdziła zadowolona. Obok tekstu widniał też szczegółowo przerysowany herb z głową wilka i gwiazdami. Cmoknęła na konia, który z niechęcią stawiał kopyta po brukowanej drodze w zaskakująco dobrym stanie. A może właśnie nie zaskakująco? W końcu, co niby miałoby ją zniszczyć, prawda? Bardziej niepokoił brak jakieś poprawnej roślinności. Trawa była blada i wyschnięta, po ścianach co prawda pięły się bluszcze, ale były dziwnie szarawe, drzewa w większości były uschnięte. Być może na tyłach posiadłości wyglądało to lepiej, na razie jednak brakowało zieleni.
        Loraneel, widocznie niezrażona tym widokiem, poprawiała co chwilę łańcuszek, na którym zawiesiła swój pierścionek, by zapięcie leżało symetrycznie na karku, oraz strzepywała pyłki ze spodni i ramion, co zdawało się nie mieć końca i nie mieć większego sensu. Wydawała się kompletnie nie przejmować otoczeniem, choć w rzeczywistości dość czujnie strzelała oczami dookoła i wyczuliła zmysł magiczny. W mieście tak przesiąkniętym magią nieumarłych to oczywiście niewiele dawało, wolała jednak dmuchać na zimne.
        Okrągły plac z nieczynną fontanną zdawał się być centralnym miejscem w mieście, zbiegało się tu kilka głównych arterii, co oznaczało, że musieli już widzieć swój cel. Czarodziejka uniosła głowę i szukała najwyższej budowli, zamku, widocznego zza budynków... I w pewnym momencie jej wzrok utkwił na czarnej bryle na południu. Jeszcze raz wyciągnęła notatnik.
        - To tam - powiedziała z pewnością siebie w głosie. - Najwyższy budynek widoczny z placu Różanej Fontanny. Jak będzie miał herb przed bramą, to jesteśmy w domu - dodała całkiem wesoło.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

        Z drugiej strony spodziewał się nieco więcej od całej przygody z Loraneel. No, była walka i coś się tam działo, ale kiedy ją po raz pierwszy zobaczył i zrozumiał jej aurę - zaczął od razu spodziewać się, że w ciągu kilku dni chociaż raz spróbuje go okaleczyć lub zabrać mu duszę w imię badań. Czarodzieje tak zwykle robili... Chociaż w sumie, to robili tak dopiero po zrozumieniu kim jest Koris i jaką posiada specjalną, wyróżniającą go ponad... pobratymców? Tak, wyróżniającą go i stawiającą ponad innymi kotowatymi cechę jego krwi. Ale to jest jakaś fajna wizja na świat, na siebie. Narkotyki z Korisa.
        Kto by nie chciał zostać zapamiętanym, kto by nie chciał zostać unieśmiertelnionym? A że cię przy okazji wykrwawią... Może i taka jest cena wielkości.
        I co prawda urocze było przyznanie się Loraneel do jakiejś słabości, czy to nieumiejętności, skoro przyznała się, że nawet jej rytuały nie przyprawiłyby mu rąk... to jednak wolał nie dowiadywać się, czy jej rytuały pozwoliłyby przerobić go na narkotyki.

        Chociaż nie, wróć. I tak najzabawniejszy i najciekawszy był wykład profesor Loraneel na temat „Demony to nie piekielni”.
        Nikt nie jest w stanie pojąć, jak ciężko było Korisowi nie skwitować całości jedną krótką puentą, a mianowicie „nie robi mi to różnicy”. Ale grzecznie wysłuchał, udając nawet zainteresowanie, ciekawe tylko, z jak wymiernym skutkiem... Bo coś tam do głowy wchodziło, ale dalej, jeśli można to zabić...
        - Nie lubię przemian. Znam taki jeden przypadek, przemiany z człowieka w, tfu!, drakona. Z naprawdę świetnego gościa zrobił się ostatni lamus i mokry ręcznik. Ciekawe, czy jak się jest przemienionym, tym twoim demonicznym, to też ci tak tragicznie siada charakter i fajność spada do zera, czy nie? - To stwierdzenie padło gdzieś w nieokreślonej, nawet w przybliżeniu, chwili podczas ich podróży, ale długo po pierwotnej rozmowie. - Nie chciałbym się zmieniać. Jestem idealny.
        Co jednak nastąpiło zupełnie w tym samym czasie, co odmowa zabawy w pytania i odpowiedzi, to stwierdzenie Korisa pod tytułem: „To najgorszy miesiąc miodowy jaki miałem”. Takie wygaszenie chęci zabawy w Korisie na pewno przyniosło Loraneel wiele godzin upragnionej ciszy i spokoju... i nieco naburmuszonego kota obok.

        Już gdy widoczny był ich cel, Koris postanowił wrócić do kolejnego tematu, który był poruszony tak mocno kilka dni wstecz.
        - Nie odpowiada mi fakt, że mam wrażenie, że myślisz, że ja, dlatego, że umiem walczyć, to, że jestem gorszym w magiczne klocki od ciebie osobnikiem. To zdanie brzmiało jakbym się jąkał, tak, z premedytacją. Co nie zmienia faktu, że po prostu różni nas styl magii. Ty jesteś rytualistką, a ja intuicyjnie... Plus, mam dostęp do dzikiej magii. Spotkałaś kogoś kiedykolwiek w swoim zapewne usianym magią życiu, kogoś, kto umiałby sięgnąć do samego serca Alarani, do dzikiej magii płynącej w żyłach wszystkiego, co istnieje? - Wypchnął policzki jak naburmuszony chomik, nieco zbyt pewny siebie, dumny i blady... Chociaż ładnie opalony przecież. - Byłem z tym u co najmniej czterech czarodziejów i kilku innych magicznych istot i żadne nie rozgryzło, skąd to się bierze. - I kropka, nie powie więcej. Może chociaż w ten sposób uda mu się zaciekawić Loraneel na tyle, by się wreszcie dała pociągnąć za język. Zwłaszcza, że już ostatnie słowa padły, kiedy byli blisko murów Nemerii, a Koris pokazał jak bardzo zapomniał lekcji savoir-vivre i skupił się na savoir-faire, więc będąc w zasięgu czegokolwiek, mogącego żyć w tej okolicy, dobył tobołka dobrze już znanego, odpinając go od konika.
        Odwinął materiał z Bratana i włożył weń dłoń, szykując się na wszystko, co może się wydarzyć. Rozejrzał się raz, a potem odetchnął, wytężając wszystkie zmysły. Smak, węch, wzrok, słuch, magię.
        Zwrócił uwagę na to, jak Loraneel strzela wszędzie oczami i rozgląda się nerwowo.
        - Jestem prawie pewny, że natłok śmierci, jaki oboje wyczuwamy nie wynika z tego, że to Nemeria, a z tego, że jesteśmy bacznie obserwowani. Musisz skupić wzrok w jednym punkcie i obserwować peryferyjnie. Ruch, w martwych miejscach ruch. To dobrze, jeśli mam być szczery. Oznacza, że nie będziesz mi płaciła za nic. - Ciężko nadążyć za Korisem, wyłapać momenty, w których bardzo zgrabnie z rozwydrzonego dzieciaka, który zadaje głupie pytania przechodzi w tryb dorosłego faceta skupionego na swojej pracy, jakby od tego zależało jego życie. Ha, w sumie trafne!
        - Ale nie przestawajmy rozmawiać. Świadomość obserwacji bez zasygnalizowania tejże wiedzy da nam taktyczną przewagę. Może opowiesz mi o różnicy między mieszkańcami piekła i otchłani, co, Loraneel? - Jego dłoń zacisnęła się na Bratanie. Drugą także na nim położył, przesuwając wielokrotnie, powoli, mrucząc coś pod nosem i wytężając wzrok na ostrzu, jakby próbował je zgiąć siłą woli. Swobodne umagicznienie, nawet jakiś drobny efekt, da asa w rękawie, może... Nie musi być długotrwały ani silny, aby był. Oczywiście, gdyby poświęcił temu czas i starania, mógłby osiągnąć coś wspaniałego...
        Ale też nie wziął pod uwagę, że Opuszczone Królestwo będzie nie do końca opuszczone, a ich krok, ku zamkowi o imponujących rozmiarach i parametrach wielkości i bogactwa, dosłownie każdy krok, będzie czujnie pilnowany.

        A mimo to droga była dość spokojna. Żadnych wrażeń, żadnych gości.
        Aż stanęli przed swoim celem, dostrzegając herb przed bramą. Koris nerwowo zacisnął pięść wewnątrz Bratana, skupiając się na materializacji jego efektu umagicznienia, by móc go łatwo wywołać, gdy zajdzie potrzeba.
        - Z bliska wydaje się jeszcze większy - rzucił, patrząc wysoko w górę na ich cel, na zamek. - W sumie dość często to słyszę. Wiesz, od kobiet. - Na sam koniec lubieżny chichot. I spojrzenie pełne oczekiwania, co powie Loraneel? Wchodzimy? Pukamy? Tutaj coś robimy? Dekonstrukcja zamku cegła po cegle!?
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

        Loraneel przelotnie spojrzała na nieco pochmurną twarz Korisa, zastanawiając się, czy wspomniana przez niego osoba była mu bliska. O drakonach miała pojęcie dość nikłe - stanowiły niejako krąg jej zainteresowań jako rasa rozmnażająca się przez przemiany, ale była to metoda na tyle drastycznie inna, że odpadli na samym początku badań. Z podobnego powodu odpadli też nieumarli, jak i zmiennokształtni, ich przemiana była po prostu bardziej... organiczna. Ciekawiły ją jedynie historie powstania niektórych zmiennokształtnych, a dokładniej rytuały do tego potrzebne, jako antagonistyczne do jej celu. Drakoni byli jeszcze niezręczni z powodu ich niedostępności, która czyniła z nich marny materiał badawczy.
        - Nie wiem, nie spotkałam go jeszcze - odpowiedziała na jego pytanie dość wymijająco, po czym faktycznie cieszyła się godzinami cichej jazdy, niezbyt się przejmując nastrojami towarzysza, a wręcz wydając się z nich nieco zadowolona. Bo nie musiała rozmawiać, rzecz jasna.
        Tuż przed samym wjazdem do miasta Koris znalazł jednak temat do rozmowy. Czarodziejce aż brew drgnęła, słysząc bezczelne słowa zmiennokształtnego.
        - Wyczarowanie szklanki to jeszcze nie magia. Intuicyjne zdolności ciężko w ogóle nazywać magią, nie mają nic wspólnego z kontrolowanym kształtowaniem świata. - Skrzywiła się, wspominając o tym. - A ty zakładasz to bardzo pochopnie, że jesteśmy na zbliżonym poziomie. W końcu nie wiesz, ile lat studiuję magię ani nawet nie widziałeś do tej pory, jak się nią posługuję. A czarodzieje mogą żyć kilka tysięcy lat. Magię studiowałam, kiedy jeszcze ciebie nie było na świecie - zauważyła, wcale nie zadzierając nosa. - Inny czarodziej na moim miejscu pewnie by cię wyśmiał - jakby ona sama tego właśnie nie robiła - albo przyprawił ci kocie uszy, albo coś podobnego w ramach nauczki - zakończyła, pewna swojej puenty i nawet nie zająkując się na temat owej dzikiej magii. W czasie tej zimnej i wzniosłej przemowy, zdążyli już wjechać do miasta. Gdyby nie te hordy nieumarłych, czarodziejka mogłaby pewnie tu żyć. Cisza, spokój... Brak rozpraszających jednostek dziamgających nad uszami...
        - Za dnia powinniśmy być... względnie bezpieczni - mruknęła, opierając się na swojej nikłej znajomości nieumarłych. - To mam mówić cokolwiek, byle gadać? - upewniła się, zerkając na Korisa. - Niezbyt wiele wiem o piekielnych, ale oni zamieszkują Piekło i są... przeciwieństwem Niebian albo upadłymi, stworzonymi zazwyczaj przez najstarszego z nich. Demony zaś wywodzą się od spontanicznego przybrania formy przez energię magiczną w Otchłani... - zaczęła wykład, w którym jednak Piekielni stanowili tylko krótki wstęp. W końcu była demonologiem, nie zajmowała się Piekielnymi.
        Nadzwyczaj spokojna droga miała w końcu swój finał. Loraneel zeskoczyła z konia, poprawiła kubrak i rękawy, po czym z juków wyciągnęła swoją torbę. Zostawiła rzeczy typowo obozowe, wzięła wodę i jedzenie, a samego rumaka uwiązała lekko przy kępce żółtawej trawy. Na tyle lekko, by spłoszone zwierzę mogło się łatwo uwolnić. Następnie podeszła do bramy i z delikatną obawą jej dotknęła, jakby się spodziewała, że ją porazi.
        Nic takiego się nie stało.
        Ośmielona czarodziejka próbowała ją popchnąć, potem ciągnąć - na nic. Zapukała w drewno, które wydało z siebie solidny odgłos - z pewnością nie było zbutwiałe. Czarodziejka oblizała usta i zmarszczyła brwi.
        - Powinna dawno ulec zniszczeniu... - mruknęła, wytężając zmysł magiczny - Coś ją chroni... Nie wiem, jak daleko sięga ta ochrona, ale rzucanie zaklęć na zaklęcie często nie kończy się dobrze - kontynuowała, po czym ruszyła wzdłuż muru, dotykając go jedną ręką. Przeszła kilkanaście metrów, nim przystanęła.
        - Tu... jest znacznie słabsze. Ktoś, kto rzucał zaklęcie, nie miał siły, by rzucić je na całe mury, robił to partiami. Tu jest łączenie, słaby punkt - powiedziała zadowolona, po czym sięgnęła do torby, wyciągając kredę.
        Zgrabnym ruchem ramienia, wytrenowanym od lat, narysowała na ścianie idealny okrąg, a w nim mniejszy i kilka symboli, wszystko tak szybko i sprawnie, jak się dało. Następnie odłożyła biały kawałek skały i przyłożyła rękę do środka, by wszystkie symbole dotykały jej palców i w tym momencie... zaczęły ciemnieć. Kiedy stały się całkiem czarne, niczym wypalone, zdecydowanym ruchem nadgarstka przekręciła dłoń. Wydawać by się mogło, że rozmaże tylko wszystko, ale raz z jej dłonią poruszyły się też cegły pod nią, falując, ustąpiły pod naciskiem. Następnie kolistym ruchem poprowadziła je na zewnętrzną krawędź kręgu i strzepnęła palcami. Cegły zastygły, pokazując kolisty portal, wyglądający tak solidnie, jakby był tu zawsze.
        - No, to w drogę - powiedziała, ironicznym gestem zapraszając kotowatego do środka, po czym starannie otrzepała ręce z kredowego pyłu.
        Wylądowali w środku jakiejś sali, wyglądającej jak hol. Drzwi, zaryglowane od środka, teraz nie miały przed nimi tylu sekretów, ale sama budowla była dość dziwna. Jakby... zbyt...
        - Czysto - powiedziała na głos swoją pierwszą myśl. Rzeczywiście, zamek nie sprawiał wrażenia bardzo zaniedbanego. Nawet nie był zbytnio zakurzony, zasłony nie były zjedzone przez mole... Niejeden zamieszkany zamek był w gorszym stanie. Czarodziejka ruszyła w stronę dywanu po środku holu, ciągnącego się od drzwi aż po schody. Sama powędrowała w ich stronę. Miała kilka teorii dotyczących tego, gdzie szukać swojego celu. Pierwszą był gabinet właściciela zamku, drugą jego prywatne komnaty, obie na górnych piętrach. Trzecia zakładała skarbiec, zapewne w piwnicy i tego raczej wolała uniknąć, jeśli miała rację co do rasy mieszkańców.
        - Zacznijmy szukać od góry. Gabinet albo prywatne komnaty. - Postanowiła nie dzielić się ostatnią myślą z Korisem, który zapewne nie będzie nią zachwycony, jak i ona. Zaczęła wspinać się po schodach, początkowo pięknych, szerokich i marmurowych. Piętra przeszukiwali pobieżnie - odpuścili sobie komnatę balową, która zajmowała niemal całe pierwsze piętro, i nie interesowały ich komnaty służb, kuchnie, garderoby i pokoje gościnne na drugim i trzecim piętrze. Dopiero czwarte okazało się interesujące, przynajmniej dla Loraneel, dla której taka biblioteka była jak mekka. W swoim domu miała olbrzymi księgozbiór, ale ten był jeszcze większy, niestety w większości dość nudny, patrząc pobieżnie. Nie zawierał tomów o magii, a przez to był mało użyteczny. Poszukali tu dokładniej, jednak nie natrafili na artefakt. Ruszyli dalej.
Piąte piętro zawierało komnaty prywatne domowników. Było tu kilka pokoi - apartamentów raczej, a każdy mógł zawierać coś ciekawego.
        - Rozdzielmy się - zaproponowała czarodziejka, kierując się do pokoi na lewo, jak się okazało - komnat damskich, pani domu.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

        Kiedy tylko Loraneel stwierdziła optymistycznie i radośnie, że za dnia powinni być względnie bezpieczni Koris jedynie prychnął. Miał swoje lata, nie żył może tysiące, jak niektórzy, ale jego rasa żyła średnio trzykrotnie dłużej od ludzi, a to i tak dla wielu za długo, i w końcu pojawi się nuda.
        - Nie wiem, skąd ten pomysł. Jeśli boisz się tylko wampirów, to fakt, one nam niestraszne. Na twoje nieszczęście, mamy jeszcze szansę napotkać dhampiry, zjawy albo nawet lisza. Za tym ostatnim, za możliwością napotkania tychże, przemawia możliwość, iż artefakt, którego szukamy, jest magiczny. One lgną do magii. No, i miasto, kraina, taka jak Nemeria... Prawdopodobnie wkurzony lisz mógłby reanimować sporo zwłok przeciwko nam w razie czego. I to wszystko w świetle słońca, bo ono działa zabawnie tylko na wampiry z tego, co wiem, albo inaczej, z tego, co mi opowiadano, od kolegi kolegi trzecia woda. I tak, dobrze gadać cokolwiek, utrzymywać dobry nastrój, by zachować pozory niezorientowania się. - Koris kompletnie nie skomentował całej pajacerki dotyczącej potęgi Loraneel, kiedy ona się przechwalała. Uśmiechał się jedynie radośnie.
        Bo i po co komentować? Loraneel była typową przedstawicielką magicznych - przerost ego nad siłą. Kiedy ona świrowała z magicznymi drobiazgami przy bramie i murach, Koris usiadł na tyłku, zwijając nogi po turecku, przodem do miasta, obserwując czujnie, czy tam się coś dalej na nich nie czai. W końcu teraz, w formalnym martwym zaułku, byliby idealnym celem.
        - Powiem ci, Loraneel, jesteś całkiem pociągająca, kiedy włącza ci się tryb wyższości nad wszystkimi innymi. Taka władcza i twarda, pewnie w naszym związku ty byś nosiła dwie pary spodni na raz. Chyba zacznę ci mówić „o, Pani”. - Wybuchnął śmiechem i podniósł się na rękach, stając na nich, przeszedł tak kilka kroków i z pełnym gracji pół-fikołkiem wrócił do stania na nogach, w pobliżu Loraneel.
        - Niestety, to na mnie nie zadziałało. Za wielu takich jak ty spotkałem. Problem z wami, długowiecznymi, jest taki, że jesteście zbyt mocno przekonani o swojej potędze. Powiedz mi, co ci po twoich rytuałach, jeśli postanowiłbym cię teraz zamordować albo zgwałcić? Nim ty osiągniesz cokolwiek, ja intuicyjnie wyczaruje ci głaz nad głową, a z ogłuszoną zrobię, co będę chciał. - Wzruszył ramionami, opierając się nieco o mur i patrząc na nią kątem oka, nie patrząc jej w oczy bezpośrednio. Ani w jego postawie, ani w głosie nie było żadnej realnej groźby, a jeśli Loraneel umiała czytać aury, bez wątpienia wiedziała, że Koris, choć chaotyczny, niestety, jest dobry do szpiku aury i nie zrobiłby nic złego ot, tak, dla zasady.
        - Dlatego czuję się trochę urażony twoim stwierdzeniem, że magia intuicyjna to nie magia. Trzeba silnej woli, by zmuszać świat do wypełniania twoich pragnień bez misternego przygotowywania jakichś śmieci. Ale spokojnie, ja poczekam aż zrobisz jakiś rytuał i zrobisz mi kocie uszy. Będę miał drugą parę. - Zachichotał, stając kilka kroków za Loraneel i czujnie śledząc wzrokiem jej poczynania.
        - Niedobrze. Obecność silnej magii mogłaby potwierdzać tezę o obecności lisza. A i ty, jako wszechpotężna czarodziejka, byłabyś dobrym kąskiem i dla lisza, i dla zjaw. W sumie fajnie, z liszami jeszcze nie walczyłem. Na ile to autor magii mógł nie mieć siły, a na ile zaklęcia mogły po prostu wyblaknąć? - Cały czas gdzieś z tyłu głowy, w myślach, próbował ocenić siłę potencjalnego oponenta. Do każdego trzeba by było dobrać inną strategie walki. Definitywnie inną. Potężnych trzeba zniszczyć od razu najszybciej i najprościej, jak to możliwe, przy największym zużyciu zasobów, by cel został zdezintegrowany, słabych można potraktować lżej. Włożyć mniej starań, zaryzykować, ale też nie wyrluć się z sił wszystkim, co w arsenale.
        Kiedy jednak ocknął się ze swojego taktycznego rozważania sytuacji za i przeciw - wejście stało otworem. Wkroczył do środka, ignorując stwierdzenie o czystości. Jeśli jest magia, to jest i coś, co ją pasywnie podtrzymuje. Artefakt albo właściciel. Definitywnie więc fakt, że jest czysto, naprawdę nie był poza spektrum możliwych okoliczności i rzeczy.
        - Najciekawsze zabawki zawsze są bardziej w skarbcach albo w ukrytych komnatach. Gabinet może być ciekawy, jeśli miałby jakieś ukryte przejścia - rzucił po drodze, podążając obok Loraneel krok w krok, pozostając w stanie pobudzenia i pełnej gotowości, gotów do akcji z Bratanem w każdej sekundzie, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
        Nie wchodził nawet do biblioteczki, do której wkroczyła Loraneel. Nie wyczuł tam ani ruchu, ani dźwięku nikogo żywego, ani tym bardziej żadnej aury czy magii. Kompletnie czyste miejsce. Strata czasu.

        Dopiero przy komnatach prywatnych Loraneel popisała się przejawem głupiej odwagi, proponując rozdzielenie się. Rozejrzał się. Wytężył wszystkie zmysły, chciał poznać i zrozumieć całe piętro. Chciał się na tyle spiąć, by wchłonąć całą aurę tego zamku i zrozumieć, czy mają z czymś do czynienia, czy nie, zwłaszcza, że całą budowlę przeszywała raczej lodowata cisza i pusta aura, jakby powietrze było wyozonowane.
        - Dobrze - odpowiedział dopiero, gdy był prawie pewny, że pomieszczenie, do którego kobieta chce wejść, nie ma w sobie aur żywych istot i nie nosi żadnych śladów obecności tychże w środku w danym momencie. - Uważaj na siebie.
        Bez dalszego marudzenia poszedł do przeciwległego pomieszczenia, kierując swoje kroki w głąb komnaty. Ciężko było określić płeć właściciela po pierwszym rzucie oka.

        Masywne łoże, toaletka ze zbitym w rożku lustrem, szafki i komody, stojak z pancerzem. Prawdopodobnie więc mężczyzna. Nie wyczuł nic magicznego, ale może jakieś złoto... albo artefakt maskujący swoją aurę. Ostrożnie, rozglądając się dookoła i mając broń w gotowości, podszedł do toaletki. Dostrzegł za kotarą przy łożu okno. Podszedł i sprawnym ruchem odsłonił okiennice, wpuszczając do pomieszczenia światło. Nic się nie stało. Zero poruszenia i ukrytych pomieszczeń. Chyba.
        Zaczął czubkiem buta opukiwać ściany, by spróbować wysłuchać potencjalnej zmiany tonacji świadczącej o ukrytych pomieszczeniach, lecz kompletnie na próżno. Skrzynia przy łożu była pusta, a szafa pełna tylko starych szat. Wrócił do toaletki, wysunął szuflady, lecz dopiero w trzeciej znalazł coś, co przypominało szkatułę ze skomplikowanym zamkiem, którego w słabym świetle nawet nie mógł zrozumieć. Chwyciwszy przedmiot w wolną rękę, podszedł z nim do okna, próbując dzięki większej ilości światła zrozumieć mechanizm.
        Jego myśli skupiały się wyłącznie wokół tego, co robił. Urok bycia profesjonalnym poszukiwaczem przygód. Umiał się nie rozpraszać, to i magia przychodziła mu bardzo zgrabnie i łatwo. Siłą woli zmaterializował kamienny kształt, wypełniając zakamarki zamka szkatuły. Puknął całą szkatułą o parapet pod okiennicą i zamek ustąpił, umożliwiając otwarcie.
        Mimowolny rzut oka za okno.
        W bramie prowadzącej na dziedziniec zamku stała kobieta. Dosłownie w bramie, pręty i konstrukcja jakby zatopione w jej ciele. Postąpiła krok. Kotowaty spiął się cały. Czyli jednak byli obserwowani, tak jak sądził - smutne pocieszenie, że miał rację, kiedy wolał jej nie mieć.
        Mrugnięcie i kobiety nie ma. Przywidzenie? Złudzenie?
        Spojrzał do szkatuły, widząc w niej kilkanaście pierścieni różnej wartości i srebrną bransoletę łańcuchową, grubą i mocną. Wysypał wszystko, bransoletę zapinając na nadgarstku, do kieszeni. Odstawiając szkatułę, kątem oka ujrzał na parapecie stopy.
        Po drugiej stronie okna. Odskoczył do tyłu ze znacznym łoskotem, robiąc przewrót. Jedynie przez chwilę dane mu było ujrzeć powód swojej reakcji. Po drugiej stronie okna na parapecie stała kobieta.
        Młoda, czarnowłosa, o bladej cerze i bladoniebieskich oczach. Nawet ładna, na dobrą sprawę. Ale smutna. Być może przez dziurę ziejącą na wysokości serca. A może przez to, że jej ciało zdawało się przepuszczać światło, nadając jej nienaturalnego, nieziemskiego blasku.
        Utrzymanie kontaktu wzrokowego. Smutek, przeszywający i lodowaty. I żal, zawód, złość, strata. Wpatruje się w Korisa, jego oczy zaczynają się męczyć i piec.
        Mrugnięcie. Nic już nie ma, wszystko zniknęło. Za oknem nikogo nie ma.
        Kotowaty podniósł się szybko, czując, jak jego skórę zrosił pot. Mając Bratana na podorędziu, wyskoczył z pokoju jak oparzony i skierował się do pomieszczenia, w którym usłyszał, że znajduje się Loraneel.
        - Kobieta, za oknem. Niematerialna. Dziura na wysokości serca. Zniknęła - wystrzelił z siebie, ale dość cicho, tak, by nie alarmować całego zamku. Lepiej, żeby jego „rytualistyczna potężna czarodziejka” wiedziała o zagrożeniu, biorąc pod uwagę, że może być głównym celem.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

        - Dlatego powiedziałam „względnie” - mruknęła w odpowiedzi na słowa Korisa. Względnie nie znaczy przecież całkowicie, prawda? Wampiry stosunkowo mogły być najgorszym zagrożeniem, bo jakoś nie spieszyło się jej zostać czyimś pożywieniem, a reszta... nie miała takiego powodu, by ich zabić, co najwyżej przepędzić. Jednak to nie ona miała się na tym znać, a jej ochroniarz, tym lepiej, że się na tym znał. Zmarszczyła brwi na stwierdzenia Korisa, które ten odebrał widocznie opacznie.
        - Nie czuję się lepsza od wszystkich - poprawiła go. - Stwierdzam, że na magii znam się lepiej niż ty. Znam swoje słabości, zdaję sobie z nich sprawę. I dlatego cię zatrudniłam - dodała bez większego namysłu. - Gdybym umiała bronić się sama, nie wynajmowałabym kogoś do ochrony. - Wzruszyła ramionami, ale musiała jeszcze go w czym poprawić. Uniosła delikatnie brwi.
        - Zmuszanie świata do reakcji przez silną wolę to Rozkazy. Niestety, Intuicja nie ma z nimi nic wspólnego. Opierają się jedynie na emocjach i chęci wydarzenia się czegoś, dlatego jest nieprzewidywalna i nieokiełznana. Nie masz wpływu na to, jak się zdarzy to, co chcesz, by się wydarzyło. - Kolejny mikro wykładzik profesor Loraneel. - Przykro mi burzyć twoje wyobrażenia o sobie - skończyła lekko rozbawiona. Przygotowanie tego rytuału było akurat prościutkie, a sam kotowaty nie kwapił się jakoś dać innego rozwiązania, więc... Co innego pozostało?
        - Ciężko ocenić. Ja bym nie strzelała. Może po prostu odnawiał zaklęcie co jakiś czas, kto wie. - Wzruszyła ramionami, nie chcąc strzelać. Nie wiedziała też, czy zabezpieczenia stawiał obecny mieszkaniec tego uroczego lokalu, o ile oczywiście taki jest, więc nadal nie dawało im to jakieś wiedzy.
        Westchnęła głęboko, z lekkim zawodem.
        - Też tak sądzę, ale najpierw lepiej sprawdzić łatwiejsze opcje. Skarbiec na pewno będzie lepiej zabezpieczony - potwierdziła jego przypuszczenia. Nie chciała zaczynać od najgorszej możliwej opcji, jeśli były łatwiejsze drogi. Piętro po piętrze, sprawdzali kolejne komnaty, aż dotarli do bardziej interesujących.
        - Nie będę ryzykować - zapewniła Korisa już w drodze. Drzwi uległy już lekkiemu naciskowi, pozwalając jej wkroczyć. W środku było przede wszystkim... ciemno. Nieco na oślep, przesuwając się wzdłuż ściany, dotarła do okna i odsunęła ciemne zasłony, wpuszczając do środka promienie słońca, oświetlając wnętrze.
        Były to komnaty raczej kobiece, choć ciemne meble i kolory początkowo temu przeczyły. Jednak na toaletce leżały typowo damskie przedmioty - ozdoby do włosów, szczotka, kosmetyki, perfumy w kryształowym flakoniku. To do tego miejsca podeszła najpierw, sprawdzając szuflady i szkatułkę na biżuterię, jednak poza kosztownościami nic tam nie było. W szafie i skrzyniach również, sprawdziła za zasłonami, obrazami, a na koniec zostawiła sobie łoże. Sprawdzała właśnie zagłówek, kiedy do środka wpadł Koris, wystrzeliwując kolejne słowa.
        - Zapewne zjawa - odpowiedziała, czując, jak zaczepia palcami za coś schowanego i sięgnęła dalej za łóżko, marszcząc czoło. - Miejmy nadzieję... że nie jest... - mówiła urwanie, próbując to złapać i w tym samym momencie udało się jej oderwać przedmiot zza łóżka, jak i poczuła, jak coś zaciska się na jej przedramieniu. To nie był zwykły uścisk, nigdy jeszcze nie czuła czegoś tak zimnego i nienaturalnego, jakby sięgnęła na drugą stronę. Z krzykiem szarpnęła rękę, z hukiem lądując na podłodze, przyciskając do siebie rękę, zaciśniętą w sztywnym uścisku na przedmiocie. W miejscu, gdzie poczuła ten dziwny dotyk widoczny był czarny znak, pulsujący. Czarodziejka była chyba zbyt zaszokowana, by czuć ból.
        - To... nie należy... do ciebie - wysyczała zjawa, wychodząc z łóżka. Całkiem dosłownie, jej nogi znajdowały się w środku mebla, a dłoń wskazywała na Loraneel, która oddychała ciężko. Obie nie odrywały od siebie oczu, jak królik od ofiary, aż w końcu powoli czarodziejka sięgnęła i z zesztywniałych palców wyszarpnęła cienkie pudełko, które było przedmiotem sporu. Mimo sytuacji odzyskiwała jasność myśli, ból pomagał trzymać się rzeczywistości.
        - O tym mówisz? - zapytała zjawę trzęsącym się głosem, jednak nie czekała na odpowiedź. Bez większego zamachu rzuciła pudełkiem w stronę kotowatego, by teraz on zajął się problemem.
        Za to mu przecież płaciła.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

        Ależ, Korisie, ty głupi, tępy, koci dzbanie! Jak ty możesz się mierzyć z kimś tak wspaniałym jak Loraneel wielka czarodziejka, skoro nawet nie wiesz sam do końca, czym władasz! To nie intuicja, to rozkazy, a ty jesteś głupim losowo umagicznionym glinianym naczyniem! Bla, bla, bla. Loraneel stanowczo mówiła za dużo słów, godzących w delikatną kocią duszyczkę i delikatną kocią dumę. Nie odpyskiwał jej więcej, gdy go zgasiła.
        Wolał sobie wymyślić własne rozwiązanie. Oczywiście, że był posiadaczem magii intuicyjnej. Intuicyjnie rzucał rozkazami. Proste, jakże proste, a jakże doskonałe! Swoją drogą, to musiało zupełnie śmiesznie wyglądać. W jednej chwili, gdy go opalała na rożnie obelg i pomówień, wyglądał jak kot, który wpadł do wanny i się zmoczył, naburmuszony, wypchnięte policzki i żadnej mowy o uśmiechu, przez wygląd głębokiego zamyślenia i zastanowienia, malujący się na twarzy, sugerujący naprawdę głębokie procesy myślowe albo wylew krwi do mózgu pacjenta... kończąc na szerokim uśmiechu, okalającym twarz niczym kolia, gdyby kolię nosić pod nosem, oczywiście. Od zera do bohatera - znowu!
Zwłaszcza zabolało go stwierdzenie, że jest od niego lepsza. Mówi się trudno, Koris ma przed sobą jeszcze wiele lat życia, a przy złych wiatrach delikatna i puciasta Loraneel złamie obcas na schodach, upadnie i nieskazitelny ryjek sobie na amen rozbije. A Koris na to - pora na kankana.
        Co nie zmienia faktu, że może się okazać, że prócz zmiany właściwości przedmiotów, ich materializowania i wpływania na prawa fizyki Koris włada czwartym rodzajem magii - cholernym jasnowidzeniem. Ma te swoje łapki takie ładne, a tak je pcha, gdzie nie powinna...
        Kiedy tylko wkroczył, poinformować ją o widziadle, przed jego oczami pojawiła się plansza - trzy sekundy przed apokalipsą, będzie kontynuowane. Nie zdążył zareagować, nie zdążył nic. Jej łapa już była za łóżkiem.
        Zostało patrzeć jak jakaś pułapka jej upierdzieli łapę w nadgarstku i się okaże, że Koris przewidział niechybny zgon czarodziejki z niesamowitą precyzją. I jeszcze to cyniczne stwierdzenie „zapewne zjawa”!
        Niestety, pułapki nie było.
        Niestety, bo z zaciśniętym na łapie żelastwem można łatwo sobie poradzić, a najgorsze, co się może wydarzyć, to amputacja palucha czy dwóch - co nie jest tragedią, biorąc pod uwagę, że ma się po pięć u każdej dłoni. Nie, to, co ich postanowiło zaszczycić swoją obecnością, było dużo gorsze.
        Ta sama zjawa, którą kot widział w tamtym pokoju, lecz mu umknęła. Teraz zrozumiał. Ona nie patrzyła na Korisa tylko ZA Korisem, bo za nim po linii prostej na przestrzał była myszkująca w pokoju, prawdopodobnie należącym za życia do zjawy, Loraneel.
        Zjawa. Dotknęła Loraneel. W głowie Korisa przeleciało „kurwa, mój kontrakt”. Tak łatwa śmierć jego zleceniodawczyni nie była mu na rękę, z drugiej strony, jeśli zostanie opętana, a ta zjawa da się zbajerować, to może podniesie stawkę...
        ~ Koris, do kurwy, o czym ty myślisz! ~ Aż się prosiło o mentalny policzek po mordzie od prawej do lewej, tak, żeby mu czachę na lewo wykręciło. Skup się, głupi kocie!
        Kobieta wylądowała na tyłku z hukiem. Koris postąpił, mimo strachu przed tym, co właśnie wyłazi z łóżka, krok lub dwa do przodu, i wsunął dłoń pod pachę Loraneel. Napiął biceps i przedramię, całym tułowiem wykonując przegięcie w przeciwległą stronę i do tyłu, odsuwając Loraneel centymetry nad ziemią - obok siebie, by była mu jak najbliżej, gdyby trzeba było szybko wiać z nią na rękach. Zjawa wysyczała coś, na co Koris nie zwrócił uwagi, bo nie lubił słuchać, jak ktoś się jąkał czy wstawiał przerywniki w trakcie wypowiedzi. Lorka podjęła super decyzję i postanowiła dokonać pogaduszek z cholernym potworem. Nawet ładnym potworem, tak się przyglądając z bliska...
        Przesunął dłoń po swoim udzie, lekko kucając, by potem tę dłoń położyć na ramieniu kobiety. Jego mina pytała „czy wszystko z nią w porządku?”, chociaż ani jej mina, ani wielka czarna plama w miejscu zetknięcia ze zjawą nie stanowiły o możliwie pozytywnej odpowiedzi, toteż jej nie oczekiwał, choć miał szczerą nadzieję, że jednak powie mu, że wszystko w porządku. Ciężko było zgadnąć, co teraz czuje, Koris osobiście nigdy nie był dotknięty przez zjawę!
        Za to zrobiła coś, za co znielubił ją jeszcze bardziej. Pudełeczko, o które ból niematerialnej rzyci najprawdopodobniej miała zjawa, zostało mu podrzucone.
        Złapał je i odruchowo schował za plecami, spinając tułów i pochylając się lekko do przodu.
        - Pudełko? Nie ma. Pobite gary. A tak na poważnie. Porozmawiajmy. Jesteś piękną kobietą. Widzę, że ktoś ci złamał serce. - Sugestywne spojrzenie na serce, a raczej na ziejącą dziurę, czarną jak smoła na niematerialnym ciele. Odłożył miecz, poprawił spodnie, lekko je podciągając. Znów przesunął dłonie za plecy, stając na paluszkach i lekko się kiwając. - Samotnie musi być w takim zamku, prawda? Smutno samej snuć się tak po takich wielkich przestrzeniach. Przywiązanie do niematerialnych rzeczy ci tego nie wynagrodzi, nie zabierze samotności. - Smutna minka. Naprawdę solidnie smutna. Ściągnięte brwi. Skupienie. Ignorowanie Loraneel. Skupienie na zjawie, tylko i wyłącznie.
        - Jesteś piękną kobietą. Każda piękna kobieta ma swoje potrzeby. - W tym momencie zjawa chyba była bardziej skonfundowana niż Loraneel... pewnie, chociaż ciężko osądzić. Sam Koris był nieco skonfundowany tym, co wyprawiał, ale ten plan, mimo że chory, to miał szanse powodzenia. Jakieś. Przy użyciu swojej potężnej intuicyjnie rozkazującej magii zmaterializował piękną, kryształową różę w swoich ustach, łapiąc ją zębami.
        - Z racji na niematerialność twojego pięknego, zgrabnego ciała ciężko sprawić, byś znów się poczuła kobietą z krwi i kości... Ale możemy porozmawiać, mogę cię zabawić swoją obecnością. Mogę to robić nago. - Wyciągnął rękę do przodu, napinając muskuły. Zaczął się prężyć jak kulturysta, pokazując swoją fizys i trzymając w dłoni pudełko.
- Ja... chcę tylko... swoją własność. - W głosie zjawy było już mniej złości i wściekłości, niż wcześniej. Czyżby wyczuła, że Koris nie ma wobec niej żadnych złych zamiarów? A może to po prostu współczucie jego głupocie, uznała go za niepełnosprawnego umysłowo?
        - Rozumiem, kochanie, ale naprawdę nie chciałbym pozwolić, by taka piękność musiała cierpieć, chociaż chwilę dłużej sama. Oddam ci, oczywiście, to pudełeczko i przepraszam za moją niewychowaną klientkę, chyba nie wie, że nie pcha się dłoni po czyjeś skarby ot, tak, bezkarnie! - Znów podciągnął spodnie. Wydobył z ust różę. Postąpił krok do przodu. - Pozwolisz, ukochana, że odłożę twoją własność tam, skąd ją wzięła moja znajoma, dobrze? Róża jest twoja, położę ją na twym łożu, by ci o mnie przypominała. A jeśli tylko uda ci się znaleźć jakieś materialne ciało, to możesz wziąć mnie na przejażdżkę. Nie, nie może to być ciało tej tam. Na nią mi nie stanie, nie mój typ totalnie. Najlepiej, by to ciało było tak piękne chociaż po części, jak ty. - Kolejne kroki. Zjawa była zmrożona. Po części zapewne bezczelnością Korisa, po części jego - w końcu to też kobieta - powabem... a po części z natury zjaw, które mają jakiś cel w swoim istnieniu, a ją widocznie bardzo zabolała możliwość utraty swojej własności, którą właśnie posłusznie i grzecznie Koris odstawiał na miejsce. Kolejne kroki. Obrót na pięcie, dalsza prezentacja. Zgrabnym ruchem przewinął się przez wezgłowie, sięgając tam, gdzie wcześniej Loraneel, i przytwierdzając pudełko do jego prawowitego miejsca spoczynku.
        Przystanął kolanem na łożu zjawy, wzdychając ciężko.
        - Chciałbym móc rozgrzać twoje złamane serduszko w tym łożu. Niestety, na razie to musi wystarczyć. - Położył na poduszce kryształową różę i grzecznie wstał. Zjawa, do tej chwili nieruchoma i tylko obserwująca z lekkim zainteresowaniem, zdziwieniem i czymś jeszcze w oczach, zadrżała w miejscu.
        - Będę... obserwować. - Po tych słowach, dość mrocznych i raczej zwiastujących kolejne spotkanie, widziadło zatopiło się w podłodze, znikając im z oczu. Koris odetchnął ciężko i szybko podszedł do Loraneel, kucnął przy niej.
        - Wszystko w porządku? Zniknęła, nie czuję jej aury nigdzie w pobliżu, ale jeśli dobrze rozumiem, jej kotwicą jest to pomieszczenie i dobrze byłoby je zwyczajnie opuścić.
        Pomógł wstać kobiecie, po drodze chwytając Bratana, chcąc ją jak najszybciej jak to możliwe wyprowadzić z tego pokoju. Znów chwycił się za spodnie po wyjściu z pokoju. Ruch.
        Wielki i czarny obiekt przesunął się po ciele Korisa.
        ... Ogon?
        Wielki, czarny i długi panterzy ogon właśnie wysunął się z poluzowanych spodni kotowatego, owinięty wokół szkatułki, którą rzuciła mu Loraneel. Chwycił dłonią szkatułkę i podał ją Loraneel.
        - Masz, na pocieszenie. Jej stworzyłem kopię. INTUICYJNIE, PRZY UŻYCIU ROZKAZÓW - dodał na sam koniec z gigantyczną pewnością o swojej fajności. Spojrzał na ranę na ciele Loraneel. - Chcesz to jakoś zawinąć, czy masz swój węgielek? Medykiem nie jestem. Jeśli nie dasz rady, możemy odpuścić eksplorację na dzisiaj. Jeśli chcesz dalej iść - powinniśmy ruszać. Nie chcę tu być po zmroku, naprawdę nie chcę. Waham się też, czy jest sens szukać na tym piętrze. Nie ma tu aury niczego magicznego. Nie wiem do końca, czego szukamy, ale miałoby to chyba jakąś swoją określoną aurę, czy nie?
        Tak, przejdźmy naturalnym tokiem rzeczy i obrotem spraw do porządku dziennego. Nie mówmy o tej twarzy Korisa. Pięćdziesiąt twarzy kociego podrywacza. Teraz trzeba wziąć się w garść i kontynuować.
        - Na bank będziemy ją jeszcze spotykać. Nie jest zła, nie ma złej aury, jak potwory. Jak tamci potępieńcy. Ale nie wiem, co ją może tu trzymać. I nie zasugeruęe, żeby jej pomóc. Widziałem twoją reakcję, jak chciałem pomóc żywej, to co dopiero martwej kobiecie! - powiedziane pół żartem, pół serio, próbował trochę rozweselić Loraneel, trochę odciągnąć jej myśli od tego, że stała się posiadaczką czarnej blizny do końca życia.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

        Pytające spojrzenie Korisa... Loraneel była zbyt zaszokowana, by jakoś w składny sposób na to odpowiedzieć. Sama jeszcze nie wiedziała, co czuje, a co dopiero miałaby to wyartykułować? Bolało, wiedziała, że musiało, ale jeszcze nie czuła tego tak, jak powinna. Tym bardziej nie rozumiała też, co wyprawia kotołak, on sam chyba tego nie wiedział... Zjawa także nie wiedziała, co się dzieje, jednak plan czarodziejki, choć częściowo się powiódł, nieumarła po przekazaniu pudełka swoją uwagę skupiła całkowicie na zmiennokształtnym, a kobieta niemal cieleśnie odczuła zdjęcie z niej ciężaru jej spojrzenia. Nie odważyła się, nawet nie chciała zerkać na swoją rękę, bojąc się tego tego, co może zobaczyć. Z drugiej strony, patrzenie na Korisa także było w pewien sposób bolesne - tak bardzo współodczuwała żenadę z powodu tego, co miała robić. Kiedy w jego ustach zmaterializowała się róża, mało brakowało, że prychnęłaby mimo powagi sytuacji. Mimo dziwności sytuacji zdawało się, że to działa, a przynajmniej nie wzmagało wrogości zjawy. Wielkimi oczyma patrzyła, jak jej najemnik zbliża się do zjawy, odkłada pojemnik na miejsce, po czym się powoli oddala. I to wystarczyło. Nieumarła mimo wyraźnego ostrzeżenia zostawiła ich samych.
        - Zimno mi. Palce mi zdrętwiały - powiedziała drżącym głosem, pokazując mu rękę z palcami skurczonymi w kształt dziwnych szponów i czarny ślad odbitej dłoni na przedramieniu. Wyglądało to na zwęglone, jak oparzenie, a do tego przeszywało dziwnym chłodem. Z pomocą Korisa wstała i wykuśtykała z pokoju, zerkając za siebie.
        - Chodźmy - zgodziła się zaskakująco potulnie, podpierając się na mężczyźnie. I wtedy zauważyła ogon wysuwający się ze spodni, w dodatku, który coś trzymał. Zaskakująco znajomy przedmiot.
        - Zabrałeś to?! - Niedowierzanie z powodu bezczelności i głupoty Korisa mieszało się z zachwytem naukowej części jej natury, która to wiedziona złudną ciekawością, chciała zwyczajnie sprawdzić, czego zjawa tak zawzięcie broniła. Ugryzła się w język i ustrzegła przed dalszym komentowaniem, które w tym momencie byłoby co najmniej nierozsądne. Nie chciała tego przedmiotu więcej brać do rąk, nie wyciągnęła więc po ciekawostkę ręki.
        - Nie... nie wiem, czy byłoby na to skuteczne. To magiczne obrażenie, a nakładanie magii na magię może mieć nieciekawe konsekwencje - mruknęła niepewnie. - Lepiej to po prostu opatrzyć i zobaczymy, jak będzie się goiło. - Westchnęła i przysiadła na schodach piętro niżej. Wyciągnęła z torby bandaż, który niezręcznie przyłożyła do ręki i obwiązała wokół. Powoli owijała ranę, rozerwała końcówkę bandaża na dwie części, o których zawiązanie musiała poprosić kotowatego. Po tym poprawiła rękawy, otrzepała suknię z pyłków, które się mogły do niej przylepić, kiedy wylądowała na potencjalnie niezbyt czystej posadzce, i pomyślała w tym czasie nad pytaniem zadanym przez towarzysza.
        - Jeśli nie jest używany, jego aura może być znikoma, zbyt słaba, by wyczuć na większą odległość. Inaczej od razu wiedzielibyśmy, gdzie szukać. To bardziej przekaźnik magii, niż jego źródło. - Przygładziła lekko włosy - Ale masz rację, trzeba ruszać dalej, najlepiej prosto w dół.
        Czucie w palcach wracało, ale bardzo powoli. Na razie to było bardziej mrowienie niż czucie, ale przynajmniej była pewna, że nie jest to na stałe. Zeszli do głównego holu i zaczęli szukać zejścia niżej... I to okazało się trudniejsze niż sądziła.
        - To, że wziąłeś to pudełko, nie pomoże w unikaniu jej - stwierdziła dość ponuro. Przypomnienie o zjawie wcale nie poprawiło jej humoru, a nawet wręcz przeciwnie. Wcale nie miała ochoty na ponowne spotkanie, nawet jeśli nie jest zła. Co jej z tego, że nie jest zła, skoro jest niestabilna, nieprzewidywalna i dosłownie żywi się żywym organizmem.
        W wysuszonej i pozbawionej produktów spiżarni znaleźli wejście do piwniczki na wina, także pustą, więc niestety nie była to ich droga.
        - Zaczynam się zastanawiać, czy tu na pewno jest jakaś piwnica - zamarudziła Lorannel, kiedy obeszli cały parter i wrócili do punktu wyjścia. - Masz jakiś pomysł?
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

        Dopiero po odpędzeniu zjawy... A raczej po szarmanckim i zmysłowym przekonaniu jej co do czystości serca i prężności lędźwi Korisa, udało mu się na dobrą sprawę zobaczyć, cóż takiego zjawa uczyniła Loraneel. Ta, jakby chcąc, by mężczyzna znalazł z rękawa jakieś rozwiązanie na jej aktualny osłabiony i ranny stan, wyciągnęła ku niemu rękę.
        - To mi pieprzy kontrakt, kobieto. Ustalaliśmy, że to ja ryzykuję i obrywam; jak będziesz wpychała ręce w jakieś dziwne miejsca, to nie ma opcji, byś to przeżyła. Trzeba było magią przesunąć całość. Wystarczyłaby tam głupia pułapka na niedźwiedzie i nie miałabyś ręki w ogóle. Ech - mruknął niezadowolony. Chwycił jej dłoń, próbując rozgrzać lodowato zimną kończynę. Dopiero, kiedy przyjrzał się ranie, olśniło go.
        A raczej wywołało coś w nim gigantyczne zdumienie. Gigantyczne, przerażająco wielkie zdumienie. Oczy jak pięć złotych monet stopionych i wylanych w jedną wielką monetę. I tak na każde oko. Usta lekko rozchylone w zdziwieniu, kiedy przyjrzał się dobrze ranie. Jej fakturze, kolorowi i wszystkiemu.
        - Kurna olek! Czarny olek! A więc to mogło nie być kłamstwo! Czarny olek nie był kłamstwem! MÓGŁ NIE BYĆ KŁAMSTWEM, KORIS, CZARNY OLEK! - wydarł się z dzikim niezrozumiałym entuzjazmem. O co mogło chodzić na moment wypowiadania tych słów wiedzieć mógł tylko Koris. A także bywalcy karczmy na krańcu świata, wszyscy obecni tej pamiętnej nocy, gdy podczas rozpijania kolejnej beczki alkoholu zebrało się na przechwałki stałym bywalcom. A także na przechwałki w walce, mierzeniu się na rękę i popisywaniu artefaktami i bronią. Mogło się skończyć rozlewem krwi, ale zeszło na zupełnie inne tory, ku uciesze zdrowia i życia wielu zgromadzonych... Swoją drogą, naprawdę niezłych wojaków, których prawdopodobnie Koris mógłby zawezwać do pomocy, gdyby zaszła taka potrzeba. Niestety, rzadko kiedy ludzie szukają bandy wagabundów do obalenia monarchii czy podbicia miast. A szkoda, bo w sumie siłę bojową taką odpowiednią przedstawiali, a najważniejszą cechą była ich ignorancja. Bo są podobno władcy nie do obalenia. Wystarczy znaleźć wagabundów z dużą ilością broni i odpowiednią ilością głupoty, którzy tego nie wiedzą, i to po prostu zrobią. Ale powracając do tematu...
        - W mojej ulubionej karczmie raz mordobicie prawie się stało, ale ktoś rozluźnił temat opowieścią o tym, jak kochał się z piekielną. Ogólnie przewijały się różne dziwne mistyczne istoty i gatunki, ja podbiłem stawkę, wspominając randkę ze smoczycą w smoczej formie, ale zamiótł nas koleś, który zsunął spodnie i pokazał... w tamtych okolicach podobne ślady, co ty masz na przedramieniu. Opowiadał nam o tym, że swoim własnym olkiem wyegzorcyzmował zjawę z ciała swojej kochanki. Legenda o czarnym olku. No, nie sądziłem, że tak wyglądają obrażenia od zjawy naprawdę. Czyli mógł nie kłamać. Niepojęte. To może znaczyć, że więcej opowieści jakie się słyszy od pijaków w karczmach może miec w sobie sporo prawdy. Oznacza to też tyle, że nie będzie szło tego wyleczyć niemagicznie, a jedynie zaleczyć skutki. Podobno.
        Po okazaniu jej pudełka, niestety, nie była zachwycona na tyle, by przechwycić przedmiot i potraktować jako co najmniej swój nowy rodowy skarb. Mówi się trudno, choć Koris był trochę zawiedziony. Spodziewał się lepszego docenienia jego umiejętności prestidigitatorskich i zwinności kocio-zmiennokształtnej.
        - Przesączone jest jej aurą, jeśli się wytężysz w postrzeganiu. Gdyby to była trucizna magiczna, prawdopodobnie znajomość jej aury pozwoliłaby na dużo zgrabniejsze opracowanie kontr-trucizny czy nawet antidotum. Ale to była zjawa z nie krwi i z nie kości, a z tego, co wiem, to ogólnie one tak mają, bo wysysają życie jak lisze. W sumie do tej pory wiedziałem tylko, by nie dotykać zjaw ani nie dać się dotknąć, a nie widziałem na żywo efektów. Codziennie coś nowego, dzięki, Lorka. - Kiedy zrobili przerwę, by opatrzyć ranę, pomagał jej z tą czynnością, jak tylko potrafił, próbując „być przydatnym Korisem”. Będąc szczerym między prasmokiem a prawdą, to czuł się ciut winny i odpowiedzialny ze względu na to, że na razie to Loraneel prowadziła w rankingu bardziej okaleczonych podczas ich wyprawy. Jemu rana barku się już zagoiła praktycznie całkiem, a ona będzie miała pamiątkę na długo. Teraz zostaje podbić stawkę i dać sobie upieprzyć jakąś kończynę. W końcu za coś ma płacone, nie?
        Dopiero po dłuższych poszukiwaniach Loraneel musiała się zebrać na niemiły komentarz co do nowej dziewczyny Korisa.
        - Nie widzę potrzeby, by jej unikać. Wyglądała na skrzywdzoną. Coś ją musi trzymać na naszym świecie. Co, jeśli właściciel tego zamczyska był obrzydliwym kazirodczym gwałcicielem, który znęcał się nad swoją rodziną i poddanymi dawno, dawno temu, a potem, jak Nemeria jebnęła, to został wampirem i teraz, z racji, że mamy dzień, śpi sobie w trumnie, unikając słoneczka, a ona, nie pomszczona z wydartym podczas obrzydliwego aktu sercem, nie może zaznać spokoju? I jedynie jego głowa i serce w ustach jego przebite kołkiem u jej stóp rzucone, pozwolą zaznać jej spokoju i odejść? - Po wszystkim wybuchnął śmiechem, pośmiał się chwilę i zakończył wszystko prychnięciem.
        - Fakt, trochę mnie poniosło. Ale wizja świetna. Totalnie możliwa. Kupujesz to, Lorka?
        Tak, Koris dużo gadał podczas szukania. Chyba pomagało mu się zrelaksować. Gdy tu weszli po raz pierwszy, był spięty i zestrachany, a teraz, gdy nawijał jak nakręcony, to wyglądał na wyluzowanego, jakby był w odwiedzinach u własnej rodzonej babci. Babuszki. A właśnie...
        - No. Możemy nie znaleźć sami. Poprosimy moją kobietę? - Rodzi się w tym momencie pytanie o poziomy szaleństwa. Kto był bardziej szalony: ktoś, kto robi takie rzeczy, jakie Koris do tej pory, czy Koris w tym momencie, który właśnie rozwiązał swoją kamizelkę, ukazując tors i przyzwoite, lecz nabite mięśnie z tłuszczykiem, dające mu wygląd bardziej niedźwiedzi, niźli żylastego i zwinnego kota? Ile sił w płucach zagwizdał.
        - Kochanieeeeeeeeeeeeeeeee - rzucił przeciągle w przestrzeń. - Różo moja, której serce, gdyby bić mogło, to by dla mnie biło, wspaniałej miłości nic by nie przyćmiło, a która nawet po śmierci sprawia, że w głowie niegrzeczna myśl się wierci i rozbawia... zuchwałością? Zgubiłem rym - westchnął smutno i o ile Loraneel pewnie będzie miała go za jeszcze większego idiotę, niż do tej pory...
        To zadziałało. Z pomieszczenia za korytarzem, który wiódł do spiżarni i piwniczki, wychyliła się nieśmiało czarnowłosa, eteryczna poświata, a za nią dość ładna buzia, jak na martwą poświatę kogoś, kto powinien nie być w ogóle na ich świecie.
        Sunęła w powietrzu bezszelestnie, bez żadnego dźwięku, czy efektu - nawet nie poruszając jednym obłoczkiem kurzu. Koris uśmiechnął się szeroko na jej widok, wyprężając jak kot na gorącym dachu, by się prezentować uwodzonej kobiecie jak najkorzystniej.
        - Dzień dobry, kochanie. Już się stęskniłem za tobą, wyobraź sobie. W całym tym zamku, aniele mój, nie ma żadnego ciała, które mogłabyś przywdziać, by namacalnie nacieszyć się moją miłością. Duszko moja, chcielibyśmy wyjść już stąd na poszukiwanie odpowiedniej skorupy, coby była chociaż w części równie piękna, co ty i ją dla ciebie przeznaczyć... Jednak nie możemy zaprzeczać, że z daleka czuć niepokojące zło bijące z serca tego zamku. Wampiry? Lisze? Coś złego i plugawego tu jest. Czy to któreś z nich cię skrzywdziło, moja ukochana? Nie da się nie zauważyć ziejącej dziury w twoim sercu. - Przysunął dłoń ku ciału zjawy, która nie drgnęła ani nie szepnęła nawet słowa, wpatrzona zaciekawionym wzrokiem w popisy Korisa. Zatrzymał dłoń milimetry od jej serca, trzymając dłoń blisko mostka. Nawet tak czuł ten chłód.
        - Jednak nic nie znaleźliśmy. Ani ja, ani moja służąca czarodziejka o wątpliwej urodzie. A jednak to zdaje się być pod nami. Tunel? Ukryte przejścia? - Zjawa się cofnęła, słysząc o tym, że Koris chce się dostać pod zamek.
Zaczęła energicznie, jak na zjawę, kręcić głową na zaprzeczenie. Kotowaty podchwycił temat.
        - Czyli ty też to czujesz, skarbie? - Przybliżył się do niej znów, nie pozostawiając jej nawet niepotrzebnych milimetrów swobody i przestrzeni osobistej. - Tak, definitywnie gdzieś pod nami jest zło. I to zło, które także odpowiada za ciebie. Za twoją krzywdę. Muszę je zabić! Muszę pomścić twoją krzywdę! Choćbym miał zginąć i do ciebie dołączyć, ukochana. Jestem gotów. Pozwól mi! Muszę! Jeśli nie chcesz mi pomóc, będę się zadręczał w nieskończoność! Lepiej, byś sama mnie od razu zabiła! - Zjawa znów się odsunęła.
        Gołym okiem było widać gigantyczny dyskomfort, złość, smutek i wiele innych emocji w niej. Na raz. Jej poświata eteryczna wydawała się skrzyć i dygotać, jakby nagle stała się ogromnie niespokojną duszą, która chce zabijać. Zasłoniła twarz dłońmi, jej włosy zaczęły pełzać we wszystkie strony, część ciała od pasa w dół zdawała się rozpłynąć w bezkształtnym obłoku mgły. Przeszywający krzyk, mrożący krew w żyłach wydobył się z niematerialnego ciała zjawy.
Rozpłynęła się, tylko po to, by pojawić się kilka metrów dalej. Z bardzo nienaturalnie rozciągniętą głową i ciałem, ziejące otchłanią czarne dziury zamiast oczu i ust. Pędząca na Korisa z dużą prędkością.
        Kot zamknął oczy, wypychając do przodu pierś. Zdążył tylko pokazać dłonią Loraneel, by NIC nie robiła, bo wszystko ma pod kontrolą.
        Zjawa, zamiast uderzyć w Korisa, rozpłynęła się, wnikając pod ziemię tuż przy jego stopach.
        - Odważny... albo głupi... tak czy siak... samobójca - szepnęła nagle, pojawiając się przy schodach prowadzących na wyższe piętra. Na jej twarzy znów obecny tylko smutek, wyglądała tak, jak gdy po raz pierwszy ją spotkał. Wyciągnęła dłoń w bok, a ta, zamiast rozpłynąć się w schodach... trafiła na pustą przestrzeń? Po wszystkim zjawa rozpłynęła się, znikając w ścianach zamczyska. Koris, nie czekając ani sekundy na reakcję Loraneel, przełożył pierścień z jednej ręki na drugą, wywołując rozbłysk jasnego, jarzącego się światła ze złotawego, osadzonego weń kamienia. Zarzucił luźno kamizelkę po drodze, zmierzając tam, gdzie pojawiła się zjawa.
        Za schodami znajdowała się kilkucentymetrowa szczelina. Mimo poprzednich nauk dla Loraneel, zrobił taką samą głupotę i wsunął dłoń do środka... Poczuł coś pod palcami i wydobył to szybko, ukazując swojej towarzyszce solidny klucz. Jako jedyna rzecz w zamku niepokryty kurzem. Często używany. Rozświetlił bok schodów, sunąc po nim dłonią, aż znalazł szparę wyglądającą idealnie jak miejsce na klucz.
        - Loraneel, możesz czynić honory i zgodnie idziemy do piwnic i skarbca umierać, tak? - Uśmiechnął się do niej dość ciepło na sam koniec. Dumny jak sto pięćdziesiąt ze swojego osiągnięcia. Nie trzeba, jak widać, być potężnym magiem, który patrzy na wszystkich z góry, by być super. A Lorkę w końcu rozboli kark od tego patrzenia z góry.
Ta, dalej go bolała rozmowa przed wejściem tutaj.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

        Lorannel potulnie, jak na siebie, słuchała opieprzania Korisa, bo, niestety, miał w tym sporo racji. Tym razem dostała „delikatną” nauczkę w postaci oparzenia i blizny na prawdopodobnie całe życie, ale mogło być gorzej, mogła to być pułapka albo trucizna, coś, co mogłoby ją okaleczyć lub zabić... I to tylko przez jej nieostrożność. Powinna zostawić szukanie Korisowi, to on miał tu ryzykować. Dlatego nie dyskutowała nawet z jego słowami, posykiwała tylko z bólu przy próbie rozgrzewania rany. Mimo dotyku ciepłej dłoni, nie wydawała się wcale robić cieplejsza. Samo to zimno nie wydawało się naturalne, to może odgonić go nie było tak łatwo.
        Ale z kotowatym nie mogło być nawet chwilę spokojnie. Ledwo zdążyła się uspokoić, a ten wrzasnął na cały regulator, czarodziejka z nerwami napiętymi jak postronki odpowiedziała mu krzykiem i wyrwała rękę z jego uścisku, rozglądając się dziko. Nie wiedziała, o co mu chodzi z tym czarnym olkiem i chyba nie chciała wiedzieć, ale pewna była jednej rzeczy.
        - Nie strasz mnie tak więcej! - warknęła podniesionym głosem, chyba pierwszy raz tak naprawdę tracąc cierpliwość do wybryków zmiennokształtnego. Podniosła się gwałtownie, przyciskając wierzch dłoni do piersi, by uspokoić serce, które przez niego właśnie chciało z niej wyskoczyć.
        I to wcale nie przez jego wpływ i nie w taki sposób chciał doprowadzać kobiety do palpitacji!
        Przyłożyła dłoń do czoła, zastanawiając się, jak przekazać swojemu najemnikowi, że jego zachowanie daje jej niemal tyle samo nerwów co przebywanie w tym miejscu, i że jeśli nadal będzie tak robił, to w końcu przy najbliższej okazji wypchnie go przez okno, aby połączył się ze swoją „ukochaną” zjawą. Jego obecność miała być ubezpieczeniem, bezpieczeństwem dla niej, nie zaś dodatkowym ryzykiem! Przecież krzycząc bez powodu, mogli ściągnąć na siebie jeszcze więcej niebezpieczeństw! Ona, co prawda, też krzyknęła, ale było to spowodowane bólem i jego zachowaniem. W tym czasie Koris zaczął wyjaśniać, o co mu chodziło z czarnym olkiem i gdyby nie sytuacja, to może i by się zaśmiała, ale teraz jedynie spojrzała na niego zachmurzona.
        - Na razie lepiej nie kombinować z żadnym leczeniem, tylko jak najszybciej znaleźć to, po co tu przyszliśmy i znaleźć kogoś, kto się na tym zna - zasugerowała czarodziejka, siłując się z bandażem i ostatecznie oddając go najemnikowi. - Wolałabym nie być źródłem tego typu wiedzy - dodała lekko jękliwym tonem, bo opatrywanie także bolało. W sumie to wolałaby wcale nie musieć wiedzieć takich rzeczy, a chyba będzie zmuszona powiększyć zasób swojej wiedzy o nieumarłych. Jakby miała mało rzeczy do nauki...
        Skrzywiła się, słysząc słowa Korisa, bo i jego opowieść była z deczko... mało prawdopodobna?
        - Albo była wampirzycą, ktoś postanowił skończyć jej życie - podała mu inną wersję opowieści, która dodatkowo tłumaczyła tę dziurę w piersi w bardziej racjonalny sposób. W końcu kołek w serce to dość tradycyjna broń na wampiry, prawda?
        Jednak jej tłumaczenia i jawna niechęć nie odwiodły go od swojego pomysłu. Loraneel westchnęła cicho i założyła ręce na piersi, licząc, że zjawa będzie miała CHOCIAŻ CIEŃ godności i szacunku do samej siebie?
        - Gdybym była na jej miejscu, zrzuciłabym ci żyrandol na głowę - zasugerowała życzliwie, licząc, że może gdzieś ich słucha i doceni jej wyjście, choć brutalne. Może wtedy, w ramach odwdzięczenia się za pomysł jak się pozbyć natrętnego wielbiciela, pokazałaby jej, gdzie jest artefakt? Czarodziejka była gotowa się układać, a nawet zaproponować sprowadzenie tutaj jakiejś niewinnej duszyczki, którą mogłaby się najeść... Może tę dziewczynę po drodze? O ile się nie potknęła i nie zabiła jej zawartość pudełka. Jej rozważania przerwało pojawienie się zjawy, która nie posiadała honoru i dziwaczne pohukiwania Korisa jej wystarczyły. Odsunęła się całkiem na bok, nie chcąc się wtrącać w to nietypowe przedstawienie i rodzącą się coraz głębszą chyba relację. Nawet nie prychnęła, kiedy nazwał ją „służącą o wątpliwej urodzie”. Była nawet... trochę zainteresowana, jak to się dalej potoczy.
        Jej krzyk doprowadził do tego, że jej rana zdawała się pulsować.
        Mimo iż czarodziejka duchowo pożegnała ekscentrycznego kotowatego, nieumarła po raz kolejny okazała słabość do niego i dała mu wskazówkę. Może naprawdę wierzyła w zapewnienia o zemście? Klucz tak czy siak był tym, czego szukali, co pozwoli im ruszyć dalej. Uśmiechnęła się do Korisa krzywo.
        - Ty przynajmniej trafisz prosto w objęcia swojej panny, bez obawy o nabawienie się czarnego olka - stwierdziła kwaśno, dając tym samym dowód temu, że mimo pozorów wywyższania się, to jednak go słucha. Albo że mimo szczerej woli tej opowiastki nie jest w stanie tak szybko zapomnieć. Zajrzała za drzwi zza pleców Korisa, by w nikłym świetle bijącym z pierścienia obejrzeć przejście, ale jedyne, co zobaczyła, to niknące w mroku schody.
        - Pan przodem? - zaproponowała, wcale nie kwapiąc się, by przecierać szlaki, a on ze swoimi kocimi zmysłami może widział coś więcej.
        Zaczęli schodzić, a Loraneel długo nie widziała końca. Szybko okazało się, że nie można oddać się rutynie, a wszystko przez delikatne nierówności wysokości schodów - co zdążyli się do nich przyzwyczaić, to się okazywało, że stopa spada kilka milimetrów niżej niż powinna albo schodek pojawia się za wcześnie i wstrząs niemal niszczył im zęby. Nie było to wielkie utrudnienie, ale skutecznie ich rozpraszało.
        Pod koniec napotkali pierwsze kości. Na ciemnym tle schodów bielały z daleka i wydawały się być humanoidalne, choć rasa była niemożliwa do określenia. Nie sposób było też określić, jak długo tu leżały, czy był to jakiś śmiałek przeszukujący te rejony, czy mieszkaniec zamku przed czy po upadku Nemerii? Nawet obrażenia były ciężkie do wywnioskowania, bo nie wiadomo było, czy powstały przed śmiercią, czy po latach przewracania się po schodach. A dalej było ich coraz więcej, a to piszczel, a to czaszka gdzieś w rogu... Nie wyglądało to ciekawie, a mimo tego udało się im zejść. Na dole nie czekały ich drzwi, zeszli prosto do przestronnej sali, rozchodzącej się na cztery korytarze.
        Loraneel rozejrzała się, próbując znaleźć jakąś wskazówkę, ale...
        - Jedyne, co je różni, to różne kolory dywanów - stwierdziła z pewnym niesmakiem, bo porządkowanie ważnych rzeczy po kolorach było raczej domeną dzieci w wieku lat kilku. Poza ubraniami oczywiście, które to sama miała w domu uporządkowane kolorystycznie, co się, rzecz jasna, nie liczyło. Kremowy, a w domyśle chyba czerwony, purpurowy, biały przetykany złotą nicią i błękitny odcień na podłodze mógł znaczyć wszystko albo i nic. Czy złoty oznaczał skarbiec? Może tak. A może pasował im pod kolor ścian, kto ich wie. Wysilając zmysł magiczny, największe ciągoty czuła ze strony, w którą prowadził czerwony korytarz, ale nie spodziewała się silnej magicznej aury z artefaktu, którego poszukiwała. Ale może składuje je wszystkie razem?
        - Niebieski? - rzuciła pytająco w stronę najemnika.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Stał sobie dumnie przy zejściu do upragnionych podziemi zamczyska.
-W sumie teoria o wampirzycy się chyba też wykopyrtniła i ryj rozbiła. Nie sądzisz, że gdyby za życia była zła to teraz też by była? A jednak, nie ukrywajmy, pomogła nam. I nie zrzuciła mi żadnego żyrandolu na głowę. Nie jestem pewien, czy zjawy mogą robić takie dość wymagające jednak fizycznie czynności. - Wzruszenie ramion, pierścień pozostał na palcu by dawać jasne, potrzebne tak bardzo w tej chwili (i za chwile, jak się okaże, zresztą też) światło.
-"Swojej panny". Kek. Nie bądź zazdrosna o uwagę. Do każdej kobiety można tak dotrzeć. Wychodzę z założenia, że ogólnie nie ma złych ludzi, a prawie na pewno nie ma złych kobiet. Jeśli kobieta chce zamordować faceta to widocznie ma ku temu dobry powód i trzeba coś zrobić by ją naprawić. Do smoka, do zjawy, do wampirzycy. Do wszystkich kobiet da się trafić urokiem osobistym. Pochodzę z domu gdzie matka była sukubem, coś wiem o uwodzeniu, nie? - Loraneel w tym czasie podeszła do schodów, a swoim stwierdzeniem o tym, że ma iść przodem nieco się zirytował i mruknął. Ale, nie z tego powodu o którym pomyśleć mogła czarodziejka. Po prostu obecność światła, nawet niezbyt mocnego w tak ciemnej okolicy działała niespecjalnie z jego cechą panterołactwa czyli z widzeniem w ciemnośći. Pieprzony świerścień w takiej mogilnej ciemnicy wyglądał jak latarnia morska zza skały. Jak pół dupy zza krzaka.
Przełożył dłoń za plecami, by dawać światło nisko i bardziej za Siebie niż przed Siebie.
-Widzę w ciemności, jak już mówiłem. Ty patrz pod nogi, by nie spaść ze schodów prosto na mnie. Z drugiej strony jak już masz spadać to do przodu, nie do tyłu, to trochę cię zamortyzuje. - Zamrugał kilkukrotnie akomodując wzrok do drobin światła przedzierających się zza pleców, wyłapując je w mroku i, dzięki swojemu pochodzeniu, widząc jak w normalnie oświetlonym świecami pomieszczeniu. Chciałby odetchnąć z ulgą, ale to by z kolei mogło zasugerować, że nie był pewny do końca jak to działa... i w sumie do tej pory nie wykorzystywał widzenia w ciemności do zwiedzania ruin i podziemi, zawsze była jakaś pochodnia czy coś...
-Problemem jest to, że klucz był używany. To sugeruje, że nie jest to tajne przejście, a dość używane. Oznacza to też, że może być jednostronne, bez wyjścia nigdzie na dole, a to z kolei oznacza, że posiadanie pochodni tutaj mogłoby nam bardzo szybko wypełnić powietrze czadem albo innym dymem i byśmy się podusili. I tak śmierdzi starością i stęchlizną, wystarczy krzywd na dzisiaj. - Nagle Koris przeteleportował się kilkanaście centymetrów w dół z łoskotem i głośnym szuraniem. Zatrzymał się w miejscu jak oparzony.
-Poczekaj. - Kucnął po środku korytarza schodowego prowadzącego do samej otchłani i oświetlił światłem stopnie. Kamienny kształt wykończony... koścmi? Masą imitującą kości? Delikatne puknięcie palcem. Głuchy, krótki dźwięk.
-Czujesz, że ktoś wykończył stopnie schodów glinianymi ozdobami przypominającymi kości? Właśnie stanąłem na jednej i się skruszyła. Wysokie poczucie żenady mnie właśnie ogarnęło. Gorsze już chyba by tylko były w siedzibie wilkołaka ozdoby w kształcie księżyca, taka sztampa wysokiej klasy żenady. - W głosie nieskrywana zbytnio pogardla dla dekoratora lub tego krawędziowego ktosia który chciał takie schody do swoich tajemnych zakamarków piwnicznych.
Podróż wyjątkowo się dłużyła... albo korytarz schodów był diabelnie długi, ale na - szczęście? - dopiero pod jego koniec napotkali coś, co wcześniej służyło za słabą dość gustem ozdobę. Koris dał znak machnięciem dłoni Loraneel by poczekała, schował pierścień w pięści by na chwile wygasić światło - naprawdę nie chciał widzieć, co odgarnia - po czym z gracją tarana, składając dwie dłonie do kupy i zmuszając świat do ruchu w jednym określonym miejscu w jednym określonym kierunku - zdmuchnął kości telekinetycznym pchnięciem, część z nich ścierając na drzazgi... ważne, że oczyszczając korytarz. Odkrył pierścień by Loraneel zobaczyła jego dłoń i znów dał jej znak, by ani nie drgnęła.
-Nie wiemy co zabiło tego nieszczęśnika, ale wiemy, co mogło by właśnie zabić nas. - Postąpił stopą na wysuniętej płycie do tej pory zasłoniętej przez kości. Z zauważonego przed chwilą otworu na ścianie pomknęła strzała i zniknęła w otworze w przeciwległej ścianie.
-Wolałbym nie dostać w łeb losową strzałą ze starego zamku. Ale to dobrze, świadczy o tym, że mamy dobry kierunek w poszukiwaniu naszego skarbu. - Zaraz za pułapką, w rzeczy samej, znajdowało się pomieszczenie i rozgałęzienie dróg, na cztery korytarze. Koris wyciągnął wysoko pośliniony palec.
-Cug. Jest ruch powietrza, możemy zapalić pochodnie. Może w jej świetle będzie cokolwiek więcej widać. - Nie wzięli zapasów takich jak pochodnia, ale dostępne Korisowi rodzaje magii szybko pozwoliły zmienić piszczel w pochodnię, kawałek dywanu w szmatę łatwopalną, a kawałek gruzu - w krzemień którym nakrzesał iskier i rozpalił pochodnie.
Zaczął od oświetlenia wszystkich korytarzy i przestrzeni dookoła nich i nad nimi. Zero znaków szczególnych prócz kolorów dywanów.
-Problem jest taki, że w którymś może czekać śmierć. Wole nie ryzykować. - Podał jej pochodnię do ręki, by miała źródło światła. - A miał to być mój as w rękawie na dużo późniejszą część naszej historii. Ale, lepiej użyć go teraz niżli ta historia miałaby się skończyć cokolwiek za wcześnie, na pułapce w którymś z źle wybranych korytarzy.

Na oczach Loraneel, w słabym ale jednak świetle, rozwiązał kamizelkę i bandanę, ukazując okrągłe, śmieszne uszy bardziej misiaczka niźli kotka przyozdobione różnymi ozdobami. Przeciągnął się nieco prostując i wyginająć... i skoczył do przodu na szczupaka, jakby skakał do basenu. Szybki ruch, sekunda lub kilka ciekawych połowicznych hybryd i nagle ubrania spadły z Korisa do reszty, zostawiając Loraneel w podziemiach z naprawdę pokaźnych rozmiarów czarną jak zagłada panterą. O fiołkowych, kocich oczach. Uśmiechnął się - chyba to był uśmiech - w stronę Loraneel i przy użyciu swojej magii odwrócił dla Siebie grawitację - chociaż częściowo - by spenetrować pierwsze naście-dziesiąt metrów każdego z tuneli... poruszając się po suficie. Po kilku minutach powrócił, wkocił się prosto w spodnie i przemienił znów w człowieka.
Odwrócił się przodem do Lorki, sznurując kamizelkę i chwytając spowrotem Bratana, przytraczając go do pasa.
-Magia w czerwonym korytarzu robi się coraz mocniejsza i wyraźniejsza, z każdym metrem. Skręca w lewo, co oznaczałoby, że wychodzi poza teren zamku. Purpurowy cholernie zaczyna od kilku metrów w głąb walić śmiercią, ale taką żywą śmiercią, nie rozkładem. Jak całkiem ruchawi nieumarli. Biały ma od cholery płytek naciskowych na ziemi, a niebieski jest nudny jak flaki z olejem. Możemy nim iść. - Skwitował swój dość dokładny raport, czekając na decyzję Loraneel bogatszej o nowe informacje. W końcu powiedział jej więcej. Mieli światło, mieli broń. Jak kobieta podejmie decyzje to oczywiście Koris ruszy pierwszy, unikając wszelkich pułapek.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Skrajnie różna opinia o zjawie mogła oczywiście wynikać z faktu, że Koris nie miał odciśniętej jej łapy na przedramieniu, a jego palce nie przypominały zaciśniętych szponów wiedzmy. Dlatego i spojrzała na niego zachmurzona.
- Nie ma złych kobiet? A to jest co? Bo raczej nie świadectwo czystej woli - pomachała mu przed nosem niezbitym dowodem na poparcie swojej teorii, to znaczy zabandażowaną ręką - Poza tym, na pewno nie każda kobieta ulega takim.. - skrzywiła się lekko -..zalotom. Na mnie to nie działa i zapewne na żadną inną szanującą się niewiastę również - na takie głodne kawałki to mogłyby się skusić tylko naprawdę wygłodniałe osobniczki, zdaniem Lorannel, bardzo zdesperowane. Zmiennokształtny był zapewne jednym mężczyzną od bardzo, bardzo dawna, który w jakikolwiek sposób zobaczył w niej kobietę. Wykorzystywanie tego było nieco poniżej pasa, ale ważniejsze, że było skuteczne. Sami mogliby tego klucza szukać jeszcze długo i namiętnie, choć zapewne w końcu by na niego wpadli i bez udziału nieżywych mieszkańców zamku. Poza tym, Lorannel miała dziwne przeczucie, że jak będą się nią tak wysługiwać to może się okazać, że i ona sama może uznać, że może wpadać do nich, a tego by raczej nie chciała.
- Mam nadzieję, że nie spotkamy osoby, co go używa - schodziła powoli, schodek po schodku, wykorzystując nikłe światło z pierścienia Korisa, a on sam wykorzystywał do tego swój koci wzrok. Ozdoby w kształcie kości to była jednak delikatna przesada, skrzywiła się lekko.
- Nie dość, że to strata środków, to i jeszcze można przez to zęby rozbić - podsumowała pod nieco innym kątem. Sam rodzaj ozdób to była kwestia gustu, to czarodziejka była sceptyczna do samego ich użycia. Była dość ascetyczna pod tym względem i wolała minimalizm, ograniczając wszelkie niepotrzebne elementy, a jej posiadłość przy tym zamku wyglądała wręcz na nieukończoną, a przynajmniej część, którą zamieszkiwała. Jej przodkowie mieli do tego różne podejście, widoczne w różnych częściach domu. I tak schodzili w miarę spokojnie, aż napotkali po drodze kości, bynajmniej nie w formie ozdóbek. Nim jednak zdążyła się przyjrzeć, Koris zabrał światło, na co Loraneel głęboko odetchnęła i wypuściła powietrze ze świstem.
Nie to, żeby bała się ciemności, ale jednak czuła dyskomfort będąc w podziemnym korytarzu pełnym kości bez źródła światła. Usłyszała jedynie klaśnięcie, a po nim podmuch, który omiótł jej twarz i włosy, aż czarodziejka zmrużyła oczy i zbliżyła się do ściany, nie wiedząc co się dzieje.
Nie trzymał jej jednak w tej niepewności zbyt długo, bo niedługo znów żółtawy promień bijący z pierścienia oświetlił schody, już pozbawione wszelkich przeszkód.. No prawie, bo mieli jednak jedną pułapkę przed sobą. Była niemal symboliczna, jakby właściciel chciał tylko zaznaczyć swoją niechęć wobec obcych, ale tak w sumie to nie przejmował się tym za bardzo. Dziwne, jak na osobę co zadbała nawet o ozdoby na stopniach, ale co ona się znała na właścicielach zamków z nieumarłymi mieszańcami? Albo resztę pułapek ktoś już wcześniej aktywował, kto zginął po drodze - a śmiałków nie brakowało.
Najciekawsze tego dnia jednak dopiero miało ją czekać. Co prawda wiedziała, że jest zmiennokształtnym kotowatym, a jeszcze wcześniej to podejrzewała - teoria jednak to jedno, a praktyka drugie. Sama jeszcze do tej pory nie widziała z tak bliska takiej przemiany - i gdyby mrugnęła, to pewnie i tą by przegapiła, tak szybko się to odbyło. No i nie był jednak kotem, jak się spodziewała i co było chyba najbardziej powszechnym zmiennokształtnym - a tu niespodzianka. Czarna pantera niemal zlewała się z ciemnością korytarzy, a jedne w czym przypominała Korisa to oczy, które były tak samo fiołkowe i bezczelne jak zawsze. Jak dobrze pamiętała, z jakiegoś powodu pantery były nawet czasem ścigane, ale nigdy się tym szczególnie nie interesowała, więc nie nie wiedziała czemu.
- Przynajmniej w tej formie nie gadasz - pocieszyła się czarodziejka, znajdując choć jedną pozytywną rzecz w tej nietypowej metodzie zwiadowczej. Nie mając nic do roboty, rozglądała się po komnacie, poprawiała ubranie, układała włosy, które i tak całkiem nieźle to zniosły. Przykurcz ręki ustępował, choć palce jeszcze nie dały się do końca wyprostować. Kiedy wrócił, Loraneel dyskretnie odwróciła się do niego tyłem, pozwalając mu ubrać się w spokoju, odwróciła się, kiedy się do niej odezwał.
- Czerwony wydaje się najbardziej prawdopodobny - mruknęła po wysłuchaniu go - Aż za bardzo, gdybym była fatalistką. Jednak, najwięcej pułapek jest w innym korytarzu, więc on może ukrywać coś cennego. Ahhh.. - westchnęła na koniec, lekko sfrustrowana. Myślała przez chwilę w ciszy, rozważając wszelkie opcje.
- Niech i będzie czerwony, najwyżej się wrócimy - postanowiła w końcu i nie czekając, ruszyła od raz w odpowiednim kierunku. Miała nadzieję, że tym razem droga nie będzie długa, choć wszystko tutaj wydawało się być jakoś nienormalnie czasochłonne i długie.
Koniec końców nie było tak źle. Co prawda kompletnie już zgubiła rachubę czasu ile tak szli, bez słońca ciężko było to ocenić, ale nareszcie dostrzegli przed sobą rozszerzenie korytarza. A niemal równocześnie z nim - jakieś odgłosy.
- Nie.. To też nie.. - jakieś marudzenie, głosem suchym jak papier, było pierwsze. W dodatku jakieś szuranie i pomruki, znacznie głębsze i bardziej nosowe, wydawało się, że wydaje je coś znacznego rozmiaru. Loraneel spojrzała na Korisa, pytająco unosząc brwi. Nie wiedziała, co to było, ale chyba nie mieli jak inaczej się dowiedzieć jak tam wejść.. Chyba, że panterołak miał inny pomysł rzecz jasna. Czarodziejka była otwarta na propozycje.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Loraneel nie mogła się powstrzymać od przytyku wobec jego... dość niekonwencjonalnych, acz wysoce skutecznych i ekscentrycznych metod radzenia sobie ze wszystkimi problemami - zaloty. Metoda zalecania sie. I to skrytykowana metoda zalecania się. Koris jedynie w odpowiedzi wzruszył ramionami - co do zalotów, bo tą pierwszą musiał wstępnie przemyśleć, bądź co bądź blizna zostanie z Loraneel na długo, dobrze byłoby to obrać w jakąś solidną lekcję życia. Jak coś niesie morał i puentę to łatwiej to jest znieść.
-To dobrze, że żadna szanująca się kobieta na mnie nie poleci. Bo nawet takie nie są moim celem. Dziwki. Ta, definitywnie mój pułap zadaniowości. Miłość i tak nie istnieje, więc po co się starać i kombinować by ubrać kopulację w romantyczną otoczkę, skoro i tak chodzi tylko o to by skopulować, poczuć się dobrze i mieć z głowy na jakiś czas?
Koris prychnął w stronę Loraneel mocno wydymając policzki, gdy wrócił ze zwiadu, a ona już praktycznie odzyskała czucie w dłoni i palcach i miała nad nią spowrotem władzę.
-W sumie po drodzę mnie olśniło. Miałaś rację. To nie tak, że zjawa jest złą kobietą, a jednocześnie fakt, to nie świadectwo dobrej woli. To świadectwo tego, że nie przestrzegałaś podstawowych zasad. Wynajęłaś mnie, a ryzykujesz. Jestem najemnym ochroniarzem, kucharzem, bajarzem, a jeśli potrzeba to kochankiem ale nie niańką potrzebujących specjalnej umysłowej opieki. Mnie mama uczyła by nie wpychać łap gdzie nie wolno, ale wiesz, ja jestem z takich terenów, że jakbym wepchnął łapę tam gdzie nie trzeba to bym został śmiertelnie ukąszony na śmierc albo coś by mi odgryzło łapę przy samej dupie. - Zakończył zapinanie swojego stroju, pieczołowicie wiązanego i spinanego tu i tam. Musiał nadrobić mówieniem, bo przez jakieś pół godziny się nie odzywał. W sumie nie był pewny, czy jako pantera nie umie mówić. Jakoś po prostu wolał tego nie robić. Psułoby mu to imersję. Człowiek gada, zwierzak nie gada. Człowiek ma kciuki, pantera ma okrągłe uszka. Imersja to podstawa by się wczuć w rolę, a rola jest najważniejsza. Dodaje naturalności i instynktowności do obranych działań.
-Żadnych pytań? Nic? Nawet odkrycie zatrudnienie panterołaka miast kotołaka nie robi na tobie wrażenia? Tak żem myślał. I możemy iść czerwonym. Jest mi to wysoce obojętne. W tunelu z pułapkami jest łącznie dwadzieścia siedem różnych pułapek. Po drodzę tutaj mineliśmy jedną aktywną, czaszki około siedmiu osób i szesnaście wciśniętych płyte naciskowych.
Możemy sobie przybić piątke, ze wszystkich zbłąkanych wędrowców zaszliśmy najdalej. - Podrapał się po obu uszach i zawiązał bandanę znów chowając swoje okrąglutkie kociaśne uszka. - Byłoby nieźle, gdyby nie ta jedna rana. Wiesz, jako dla najemnika ważne jest dla mnie czuć, że wypełniam założenia i postanowienia kontraktowe. To jest ważne. Dobra, wygadałem się, nadrobiłem. Muszę dużo gadać. Taka klątwa. Klątwa braku uwagi. Wiesz, starzy może mnie zaniedbywali i masz Loraneel placek, muszę mówić.
Ale najwyraźniej chociaż jedna rzecz z tego wszystkiego była prawdą. Ta, że się wygadał. Bo praktycznie całą drogę był całkowicie cicho. Nasłuchując. Wyszukując pułapek i zmian w aurze. Pucha, nuda, ciemność, dupa, szarość, czas przeciekający solidnie przez palce.
Aż do zmiany - do odgłosów. Loraneel spojrzała na niego, oddając mu ster decyzji. Koris odpiął łańcuch z nadgarstka, owinął go dookoła palcy, wyznaczając kłykcie jako granice owinięcia, po czym przy użyciu jednej ze swojej magii - zestalił bransoletę z ruchomej w stałą płytę tworząc coś na wzór kastetu. Drugą ręką chwycił Bratana, tętniącego dziką magią chaosu, czekającego na impuls od Korisa by - definitywnie coś odjebać. Nie wiedział, co jego broń zrobi, ale na pewno zrobi coś solidnego. To też chyba naładowało Korisa odpowiednią dawką pewności Siebie by ruszyć przed Siebie dziarsko. Aczżekolwiek nie spodziewał się chyba w co się pakuje.

Korytarz rozwinął się w dość spore pomieszczenie, przypominające przepastne archiwum, ale nie książek, a bardziej notatek i ręcznie sporządzonych dzienników sprytnie poukładanych na półkach i biurkach stojących wzdłuż ścian, zostawiając na środku sporo miejsca, kilkanaście metrów na kilkadziesiąt, z bardzo skomplikowanym pod względem różnorodności symboli kręgiem rytualnym w samym sercu pomieszczenia.
Jednak definitywnie ciekawsze było to, że pomieszczenie było oświetlone, ujawniając kogoś o fizys niezwykle bladej, wręcz białej, przerzucającego notatki i szukającego tego, co mu jest do szczęścia potrzebne. A jegomość na widok wchodzącego jak do Siebie krezusa Korisa obnażył kły z agresją. Dobry refleks.

Mniej wkroczeniem przejął się jego kolega, humanoidalny niedźwiedź. Tutaj pozszywany, tutaj trochę nadgniły, tutaj trochę zepsuty i zdekoloryzowany na wszystkie odcienie szarości i spierdolonego eksperymentu nekromanty. Wszystko glancyś i super gdyby nie to, że mierzył sobie bite pięć metrów, dobiegając nawet do sześciu. Jego lewa łapa przypominała połączony śrubami i łańcuchem młot do burzenia ścian.
-Ahoj. Mistrz zamawiał to pudełko. Należy do zjawy, która nęka go w jego eksperymentach i wpływa negatywnie na zaklęcia i przywoływanie. Podobno z nim uda mu się ją wypędzić i mieć spokój w eksperymentowaniu. - Na twarzy bladego dhampyra pojawiło się... zdziwienie? I to głębokie. A potem jeszcze głębsze zirytowanie niż głębokie było to zdziwienie. Pierdzielenie głupot przez Korisa zdawało się źle na niego działac, jak zazwyczaj na Loraneel. Niedźwiedz-golem zdawał się nie bardzo przejmować sytuacją.
-Zabij go, Mora. I ją też, jak uda ci się wciśnąć do tunelu. Z daleka śmierdzi magią. A ja pójdę przeglądać notatki mistrza. Tutaj musi być to, czego szuka. Sam przecież to spisywał, w transie czy nie.. - Po tych słowach dhampyr zniknął w korytarzu na drugim końcu pomieszczenia, a niedźwiedziołak się wkurzył. Ciało opatrzone bardziej blachami niźli prawidłowym pancerzem, łapa-młot... Definitywnie Koris nie miał pomysłu jak podejść do jegomościa. Magią odwrócił swoją grawitację, przyczepiając się do sufitu. Wtedy też odkrył, gdy zahaczony, zleciał na niedźwiedziołaka, odbił się i wylądował na biurku w burzy papierzysk, że przeciwnik sięga do sufitu i nie jest tak niemobilny jak mogłoby się zdawać.
-Loraneel kupuję samogłoskę. Pomysły? Obok piekielnych nieumarłe przywołańce potężnych magów to druga rzecz z którą raczej mam małe doświadczenie praktyczne. Zwłaszcza tak dojebanie wielkie. - Mruknął, skacząc to po suficie, to po ścianach, odbijając się jak konik polny i unikając trafienia, a jednocześnie przyciągając sto procent uwagi i atencji bestii.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Spojrzała na niego przelotnie kiedy wypowiedział swoją opinię o miłości i zalecaniu się, po czym prychnęła delikatnie rozbawiona. Jego wypowiedz bynajmniej jej nie obraziła, aczkolwiek była dość znamienna.
- Cóż, dostajesz efekt zgodny z tym o co się starasz - stwierdziła lekko - Skoro zalecasz się do nieumarłych i dziwek to rzeczywiście, na miłość nie ma co liczyć - wzruszyła ramionami, winą za jego podejście w sumie oskarżając tylko i wyłącznie jego. Bo jak miał z takim podejściem znaleźć kogo, kto go pokocha, skoro on sam woli skakać z kwiatka na kwiatek, a na początku ich znajomości stwierdził, że woli szklanicę wody zamiast dzieci? Rodziny zakłada się właśnie po to by, między innymi, mieć potomstwo i wspierać się, a przynajmniej jednej z tych rzeczy panterołak nie chciał.
Na jego oskarżenia jedynie prychnęła głośno.
- Przeszukiwałam pokój i znalazłam coś ciekawego. Jak inaczej miałam to sprawdzić? - spytała retorycznie, przewracają oczyma. Już wyobrażała sobie jego odpowiedź, że miała czekać na niego, bo po to go wynajęła. Ona jednak wynajęła ochronę, najemnika do obrony przed wrogo nastawionymi istotami, nie zaś rycerza na białym koniu, za którym będzie się tylko snuć, wzdychać i wydawać polecenia. To pozostawało w strefie mokrych marzeń Korisa.
- To co z tego, że panterołak? Większy kot, nie robi mi to różnicy - lekko się zdziwiła, to fakt, ale ostatecznie.. Nigdy nie wgłębiała się w to, jakie dokładnie zwierzątko zatrudniła. Im większe tym lepsze podobno, więc skoro i kotek jest roślejszy, to tylko na plus. Ale żeby jakoś to głębiej rozważać, że jest z tej rasy, a nie innej? A niech sobie żyje w spokoju.
Po tym jak Koris się przygotował do walki, oboje wkroczyli do sali, czarodziejka za plecami zmiennokształtnego, wychylała się zza jego ramienia. Rozejrzała się szybko. Pomieszczenie było marzeniem rytualisty - olbrzymi krąg, mnóstwo miejsca na notatki i wszystko co potrzebne.. Krytycznym spojrzeniem obrzuciła symbole wyryte w podłodze, ich wyrycie świadczyło głównie o tym, że były bardzo często używane, choć nie kojarzyła konkretnego zaklęcia, do którego mogło być użyte. Na pewno nie były używane w magii demonów ani w przemian. No i oczywiście notatki też mogły być sporo warte, jeśli ten, kto jest stworzył znał się na tym, co robił.
W pomieszczeniu były jeszcze ważniejsze rzeczy, niż te nieożywione.. Cóż, może ożywieni w przypadku tej dwójki to również nie było najlepsze określenie - zarówno niezdrowa bladość i kły jednego jak i odpadająca pasmami skóra drugiego skłaniały do przekonania, że są nieumarłymi. I o ile wampiropodobne, wątłe coś, co wyszczerzyło na nich zęby nie wyglądało na jakieś wielkie zagrożenie dla pantery, tak jednak owa.. Mora.. No, to była zupełnie inna para butów. Loraneel co prawda niedzwiedzie widywała jedynie wypchane, to była przekonana, że nie powinny osiągać takich rozmiarów, nawet jeśli był jakimś ożywieńcem. Koris próbował zastosować swoją standardową sztuczkę z zagadaniem przeciwnika, ale widać było, że tym razem to nie zadziała, dlatego czarodziejka od razu sięgnęła do torby i zacisnęła palce na kawałku węgielka. To była jej jedyna broń, jedyne czym mogła się bronić.. Żałośnie mało jak patrzyła na zagrożenie, ale była zdeterminowana. Teraz nie mogli się wycofać.
Jak się spodziewała, tym razem ofiara nie chwyciła przynęty i aż ją zjeżyło. Koris się na niego rzucił, a ten cisnął nim jak szmacianą laleczką o biurko. Na jego prośbę wysiliła zmysł magiczny, próbując znaleźć jakiś słaby punkt lub może coś pomocnego.. I był traf.
- On ma coś na łapie, tylnej! - krzyknęła, wypatrując co to dokładnie było - Jakąś obręcz lub bransoletę! Coś zaczarowanego! Spróbuj mu to zdjąć - dodała, sama się wycofując kilka kroków, jednak nie po to, by się wycofać. Potrzebowała więcej miejsca.
Rytualistyczny sposób rzucania zaklęć niezbyt nadawał się do rzucania w pośpiechu ani w warunkach bitwy, ale Loraneel była w końcu mistrzynią, z olbrzymim doświadczeniem - a temu potworowi należało się coś równego. Dlatego zaczęła rysować kolejne znaki na ścianie, nie zapominając o ochronnych. Niestety nie mogła poświęcić na to dużo czasu, a zabezpieczeń nigdy nie było dość, zazwyczaj była z tym bardziej ostrożna. Ostatecznie pozwoliła sobie na dość prymitywną, ale z zasady bezpieczną metodę zabezpieczenia, stawiając na własną wolę. Do tej pory jej nie zawiodła.
Odsunęła się na kwa kroki od ściany, wyciągnęła przed siebie dłonie i wypowiedziała formułę.
Układające się w okrąg znaki najpierw zamigotały, po czym błysnęły ostrym światłem, zlewając się ze sobą i rozciągając. Czarodziejka wstrzymała oddech, gotując się na pierwszą bitwę. Owal zafalował, po czym nagle wybrzuszył się, jakby nie był na kamiennej ścianie, zza błony zobaczyła łapę wyposażoną w wielkie pazury. Wypowiedziała drugą część zaklęcia, a bariera.. Pękła.
Uderzenie opancerzonej stopy o posadzkę było zaskakująco głośne. Demon, choć duży, należał do tych głupszych, a przez to łatwiejszych do kontrolowania. Z wyglądu przypominał skrzyżowanie wiwerny z drapieżnym ptakiem, pokryty łuskowatymi tworami, nastroszonymi na całym ciele i tworzącym koliste wypustki dookoła wąskiej głowy, z paszą najeżoną gęstymi, cienkimi zębami. Oczy miał żółte, z okrągłą źrenicą otoczoną czarnymi kropkami.
Pierwsze spojrzenie w oczy jest kluczowe w podporządkowaniu sobie demonów, czytała kiedyś Loraneel i ona się z tym zgadzała. Nawet jeśli się go zdominuje, to jeśli zobaczy w tym słabość, to nigdy nie przestanie drążyć i szukać okazji by odwrócić role. Choć po prawdzie, demony i tak zawsze szukają możliwości wyzwolenia się...
Wyglądało to, jakby Loraneel i demon patrzyli się na siebie bez ruchu, jednak wewnętrznie, między nimi trwał właśnie pojedynek o władzę. Przepychanka i próba przebicia swojej woli i podporządkowania sobie drugiej istoty i zgodnie z jej przewidywaniem, demon nie należał do najpotężniejszych. I nawet takiego nie potrzebowała, chciała tylko wesprzeć Korisa w walce. W końcu demon spuścił wzrok, warknął, ale ukorzył się, przychylając głowę do ziemi.
- Tam jest coś, co pozwoli ci się wyżyć. Tylko mężczyzny nie ruszaj - poleciła mu czarodziejka, nie tracąc skupienia, by nie uciekł jej spod kontroli. Czarne bydle ruszyło w stronę niedźwiedzia, cokolwiek lekko opornie i miała nadzieję, że walka i rozlew krwi będzie dla niego wystarczającą pokusą by bardziej się zaangażował.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

A to w sumie zabawne. Loraneel, zdaje się, była tylko i/lub aż czarodziejką, a nie - jak się zaraz okaże - wróżbitką. Chociaż fakt faktem może to właśnie najlepszy znak, że możliwe, a wręcz wskazane, jest przekierowanie swojej kariery na inne tory? Kotek nie skomentował jej stwierdzenia dotyczącego tego, że "dostaje to, na co się stara". Jedynie na dyskryminację nieumarłych i dziwek zareagował prychnięciem świadczącym o tym, że jest wysoce zdegustowany takim umniejszaniem ich wartości. Dziwka to dziwka, fakt, ale nie każdą należy piętnować. Co, jeśli dziwka jest dziwką bo lubi seks? To co, mamy nią gardzić tylko dlatego, że się spełnia w tym, co kocha? A co z tymi które nie miały innego wyjścia i wolą to, niż śmierć? To poświęcenie godności dla największej wartości - dla życia!

Ale to już chyba naturalnie kwestia tego, że Koris miał styczność ze znacznie większa ilością dziwek w swoim życiu niż czarodziejek. A Loraneel pewnie ze znacznie większą ilością... kogokolwiek niż dziwek. Dlatego zwyczajnie nie miała tutaj, no tego, zaplecza informacyjnego do rozmowy o dziwkach. Dziwna sprawa. Z drugiej strony, i nie dość napominać i przypominać to przy każdej okazji, nie miała też chyba zbyt wielkiego doświadczenia z nieumarłymi i zjawami, bo inaczej nie pchałaby łapy tam, gdzie nie wolno.

Westchnął ciężko na zadane pytanie, które dla niego wcale nie było pytaniem retorycznym, a jedynie głupią zaczepką, na którą musiał, czuł fizyczną potrzebę wręcz, odpowiedzieć.
-Zawołać mnie. Coś jest na widoku to jasne, działaj. Ale wpychanie łap gdzieś, gdzie nie ma możliwości zbadania przestrzeni pod kątem pułapek i innych nieprzyjemnych rzeczy zostaw mi. Wybacz za uwagę o panterołakach, chyba przeceniłem twoją wiedzę dotyczącą świata. Fakt, panterołaki z natury są większe od... wszystkich innych kocich łaków prócz leonidów. Nie widziałem najmniejszego sensu informować cię o moim pochodzeniu w sytuacji gdy podpisywaliśmy umowę, nie zakładałem też wtedy takiego poziomu zagrożenia. Spodziewałem się raczej przeciwników pokroju siepaczy z hanzy, szkieletów, nie wiem... jakiś pomniejszych piekielnych. Nieumarli to inna liga w większości przypadków. Tak czy siak, panterołaki są nie tylko większe, ale też, jako jedyne, szczycą się niesamowicie silną zdolnością samoregeneracji. Dlatego przeszycie ciała kolcem potępionego nie zrobiło na mnie wrażenia. Dlatego to ja powinienem wtykać łapy tam, gdzie niebezpiecznie. - Nie panował nad tym do końca, ale z każdą kolejną częścią tej wypowiedzi w jego głosie pojawiała się coraz bardziej narastająca złość, agresja. Rosła irytacja, buzując w nim. Nie do końca na Loraneel, raczej na całą tę sytuację. Koris nie lubił nieumarłych i demonów. I jedno i drugie wyjątkowo ciężkie do ubicia konwencjonalnymi sposobami. Kot wolałby armię żołdaków rasy ludzkiej niż jednego słabego demona czy nieumarłego. Bo to trzeba ubijać, egzorcyzmować, odsyłać i smok wie jeden co jeszcze. A rasy żywe? A wystarczy wiedzieć gdzie chlasnąć i jak głęboko, proste.

Jego irytacja nie zmniejszyła się też ani ciut chwilę później, gdy został przez nieumarłego ciśnięty na meble jak śmieć do wyrzucenia. "Dostaje się to, na co się stara!" niby to jest bardzo fajne, profetyczne stwierdzenie, jednak Koris chyba nie do końca się starał na to, co dostał, albo - nie przyśpieszając zbytnio trybów zegara czasu - zaraz dostanie. Uniki były fajne, do pewnego czasu, z naciskiem na części - były i do pewnego czasu. Bo Koris unikał dzielnie.

Koris unikał bardzo dzielnie. Ale chyba wypadł z momentum, kiedy pancerna łapa przeleciała centymetry od niego i jego ciała. Gorzej się zrobiło, kiedy Mora zamarkował cios jedną łapą po czym zadał cios od góry drugą.

Kot zdążył jedynie skrzyżować ręce nad głową, skupiając się na tym, że BARDZO, ALE TO BARDZO DOMAGA SIĘ JEBUTNEJ TARCZY NAD SWOIM PUSTYM ŁBEM. ŚWIECIE, DZIAŁAJ. Rozkaz wpuszczony w eteryczne nici rzeczywistości, niczym jad węża we krwi. Jad, który ścina krew na ciało stałe, tak i rozkaz zmaterializował efemeryczną, niematerialną magię w utwardzoną powierzchnię od której cios Mory jedynie się odbił z pustym huk-łoskotem. Korisowi zaskrzypiały stawy w łokciach i kolanach, pod jego stopami pojawiły się pęknięcia. Cios byłby śmiertelny gdyby doszedł do celu. Pot zrosił czoło biednego kota, któremu ktoś chce pogonić kota.

Kiedy Loraneel krzyknęła o tym, że czuły punkt Mory może być na jego tylnej łapie, i ma to być jakiś przedmiot, Koris rzucił okiem. Rzeczywiście jakaś solidna obrączka tam była. W tej sytuacji jednak Koris nie miał zbyt wielkiego pola do popisu - udało mu się przejść kilka metrów i spadł na niego kolejny cios, zatrzymując się o centymetr bliżej ciała kota niż poprzedni. Tarcza wytworzona ze zbroi magicznej zaczynała słabnąć - tak jak i słabnął Koris od ciągłego oblężenia.

Loraneel w tym czasie postanowiła coś zrobić, coś działać. Korisowi do tej pory udawało się tylko przyjmować ciosy na klatę i przesuwać się bliżej pod bestię. Mógłby pewnie po zamarkowanym ciosie od razu wsunąć się Morze pod łapę i uniknąć kolejnego by od razu zniknąć za jego plecami... jednak ryzyko, że wtedy niedźwiedziołak, bądź co bądź nieumarły, zwróci uwagę na Loraneel było zbyt wielkie.
-Muszę dać się bić. Ten tępy śmieć jak tylko mnie straci z oczu, to zaatakuje ciebie. Dlatego jeśli masz jakiś pomysł, to się sprężaj albo uciekaj w korytarz!
Loraneel jednak coś działała. Pojawiło się coś...

A potem coś.
Z ust Korisa samo wymsknęło się "łokurwamaćczemu" jednym szybkim ciągiem. Ktoś pamięta jeszcze czego nienawidzi Koris? Tak, to teraz jest kumulacja. Szóstka w loterii nieszczęść. W jednym pomieszczeniu nieumarły, A TAKŻE PLUSEM JESZCZE DEMON! czy inny czort.

Przyzwany przez Loraneel potwór ruszył szarżą na Morę, który mimo pokaźnych rozmiarów demona dalej, mając ponad szesć metrów, był potężniejszy - i siłą, i posturą. Dał on jednak duże pole do działania Korisowi, gdy tylko niedźwiadek postanowił się zająć przyzwańcem.
Koris prześlizgnął się pod nogami bestii - i jednej, i drugiej - lokalizując bransoletę na tylnej łapie. Mora i demon wymieniali w szaleńczej, potwornej furii potężne ciosy, a Koris jak szczęśliwa buła wskoczył na nogę niedźwiedziołaka.
Porażający niczym piorun cios pancernej łapy przewrócił demona na ziemię kilka metrów dalej, aż za kręgiem, dając sekundy na to, by misio podniósł nogę próbując zrzucić panterę.

Kolejna okazja by użyć magii. Odwrotnej niż wcześniej. Wtedy Koris użył zmiany grawitacji by móc śmigać jak mała wiewióreczka po suficie, a teraz po to by kilkunastokrotnie zmienić swoje przyciąganie do ziemi.
Czego nie wziął pod uwagę to dzikiej szarży przyzwanego demona, który wpadł jak dzik w pokrzywy w Morę, a gigantyczne obciążenie nogi bestii sprawiło, że odeszła ona wraz z całym ciałem, odrywając się od tułowia. Przyzwany nie zatrzymał się, tylko wpadł w Morę, pozbawiając jednonogą bestię także potężnej łapy. Ułamek sekundy, w którym nastąpiło bardzo wiele rzeczy.

Machnięcie łapy i przewrócenie regału pod ścianą na przywołańca, oderwanie nogi i przerwanie działania magii bransolety. Reszta cielska - prócz owej łapy - lecąca na Korisa, choć już dwukrotnie mniejsza i przygniatająca go.

Złożenie dłoni. Rozkaz. Magiczna tarcza.
Krystaliczny trzask.
Opadający kurz i drzazgi.
Luźne cegły i kamienie ze ścian osłabionej sali.

Stojący przywołaniec, unurzany w zielonej, zgniłej posoce. W jego łapie oderwana masa mięsa, która służyła Morze za łapę-obuch. Przed nim przewrócony regał, gruz i ponad trzy metry zgniłego nieumarłego mięsa, a pod tym gdzieś Koris.

I cisza.
Długa.
Kilkosekundowa, ale dla niektórych trwająca wieczność.
I nagle słyszalny, niezbyt zachwycony głos.
- Chrzanię to i zostaję tutaj, dopóki twoje bydle nie zniknie. Nie będę walczył z drugim. I mam tą bransoletę. Cały czas wali od niej magią, aż mnie ręce pieką z wrażenia. - Choć stwierdzenie wysoce... sarkastyczne i w stylu Korisa, słychać zza jego słów ból. I widoczne próby wygrzebania się spod rumowiska i cielska.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Ta dyskusja dotycząca tego co kto powinien robić była kompletnie bezcelowa. Czas się nie cofnie, a ona nie zamierzała więcej wkładać rąk w dziwne miejsca.. Zresztą, prawdopodobnie nie było tutaj drugiej zjawy ukrywającej czegoś za meblami. Prychnęła więc tylko cicho pod nosem, nie chcąc się dłużej tym zajmować. Gdzieś w głębi umysłu zanotowała zdolności panterołaków, które faktycznie wydawały się jej interesujące, jednak nie na tyle, by w niech drążyć. Nie odchodziła myślami daleko od swojego celu, choć kiedy w końcu go spełni.. Kto wie.
Wiedząc o tym czym zajmuje się Lorannel i jaki ma zawód, nie powinno dziwić w którą stronę się skieruje w sytuacji dość podbramkowej. Koris walczył dzielnie, ale nie trzeba było wiedzy ani doświadczenia w pojedynkowaniu się, żeby zobaczyć, że w tej walce jest na przegranej pozycji od samego początku. Ratował się używaniem magii, ale przeciwnik był większy, silniejszy, a niemal tak samo szybki i nie wyglądało na to, żeby miał się zmęczyć.. W dodatku był nieumarłym, więc tak naprawdę diabli jedni wiedzą co trzeba dokładnie zrobić, aby go pokonać.. Wyrwać mu serce? Rozwalić głowę? Spalić w całości? Poczęstować srebrem, żelazem, czosnkiem? Czym ta gnijąca masa tak w sumie była? Przyzwanie czegoś, co nieco wyrówna szanse wydawało się najlepszym pomysłem, a na pewno jednym które dawał im wysokie szanse powodzenia. Mogła zawsze jeszcze spróbować coś przemieniać, sprawić, że podłoga stanie się kleista albo że się w niej zapadnie.. Ale to tylko by go zahamowało, a nie zatrzymało. Tak więc, choć zmiennokształtny nie był nim zachwycony, demon został sprowadzony, i to w miarę sprawnie. W przeciwieństwie do zmiennokształtnego, demonolożka z zadowoleniem patrzyła na furię demona i na to, że Mora zajął się bardziej nim niż Korisem, co zwiększało jego szanse na przeżycie. Jego szarża była imponująca i od razu zajął się tym, do czego go przyzwała - a to nie było takie oczywiste, że tak łatwo ulegnie. Może również nie lubił nieumarłych? Demony miały nieraz swoje antypatie. Od przyzwania go pojedynek szybko zmierzał ku końcowi, a właściwie, wszystko rozegrało się błyskawicznie. Po chwili okładania się ciosami niedźwiedź zdołał odrzucić od siebie demona na chwilę, dając mu możliwość kolejnej szarży. Koris przyszpilił nogę, na której wcześniej coś zauważyła - to był na pewno mądry ruch. Kolejna szarża pchnęła Morę tak mocno, że jego noga, najwyraźniej niezbyt mocno przyczepiona do ciała, oderwała się, a następnie cielsko zostało rzucone w stronę Korisa. Loraneel przeklęła brzydko i w sposób nie przystający damie ani czarodziejce, po czym powoli zaczęła otrzepywać palce. Już miała wydać polecenie bestii, by oddała łapę, ale ze sterty odezwał się głos. Aż uniosła brwi ze zdumienia.
- No proszę, przeżyłeś. A ja myślałam, że już muszę sobie znaleźć nowego ochroniarza - stwierdziła zaskakująco lekko, zważywszy na okoliczności. Jednak zgodnie z jego prośbą, skierowała swoją uwagę na demona, wzmacniając swoją kontrolę nad nim.
~ Kiedy.. Nagroda? - wycharczał zaskakująco sprawnie.
- Nie teraz. Chyba, że chcesz to zgniłe - odpowiedziała mu czarodziejka, marszcząc brwi - Ale niedługo. Będziesz zadowolony - dodała jeszcze z pewnością siebie. Bestia wydała z siebie cichy pomruk, który przerodził się w ryk. Trudno było powiedzieć, czy wyrażał akceptacje czy sprzeciw, ale wyboru za wielkiego nie miał. Albo wystarczy mu obietnica albo walka, gdzie różnica w poziomach była wyczuwalna. Powoli, krok po kroku kierował się w stronę portalu, wciąż świecącego bladym blaskiem, który stawał się coraz jaśniejszy. Tuż przed przejściem obejrzał się na czarodziejkę, szczerząc zęby.
~ Zapłata - warknął, zapewne w formie ostrzeżenia i przypomnienia. Nie zamierzała jednak o tym zapomnieć, pewnych spraw trzeba było pilnować i tej także nie zamierzała zapomnieć. Po chwili bestia znikła, a portal zgasł.
- Wyłaź Koris, już go nie ma - powiedziała, podchodząc do niego i patrząc na jego próby wygrzebania się - Ten przedmiot jest interesujący.. Ale nie jest tym, którego szukam. Zadanie się nie kończy, a jest jeszcze blady jegomość - dodała.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Największym bólem całej tej potyczki nadal chyba pozostawało to, że Koris nie miał najmniejszej okazji do wykorzystania Bratana. Bratan, jak to broń typowo piękna i krwi żądna, zniósł to nadzwyczaj dobrze i z honorem, choć w głębi metalicznego rdzenia pewnie z ciężkim bólem i zawodem.
Sprawa jednak wyglądała tak, że tutaj przejaw - zaistnienie rozsądku i pomyślunku Korisa - nieużywania broni wynikał z natury przeciwnika. Sterczące z niemartwoniedźwiedziołaczego kawałki metalu mające zwiększyć jego wartość bojową, dziwne elementy pancerza przynitowane prawdopodobnie do niegdyś żywej tkanki...
To wszystko dawało jeden bardzo prosty komunikat - nie ma sensu atakować go bronią białą. W najlepszym przypadku niespecjalnie przejąłby się atakiem, a w najgorszym okazałoby się, że w gnijącym cielsku gdzieś znajduje się diabelnie mocna płytka albo segment łańcucha i Bratan pęknie - a część broni utknie w gnijącym zewłoku i weź potem rób temu sekcje i próbuj wydobyć część swego kompana.

Oznaczało to jednak wyjątkowo niskie pokłady szczęścia w całej sytuacji Korisa, który był idealnym przeciwnikiem dla takiej bestii, bo ze swoją mocno rozwinięta magią rozkazów był w stanie dość długo wymuszać na rzeczywistości i materii wszechświata wypełnianie swoich potrzeb, planów i zachcianek... by nie zginąć.
Ale, fakt faktem nie powie tego Loraneel prawdopodobnie nigdy, a przynajmniej nie przed pierwszym wspólnie obalonym litrem samogonu, nigdy nie był bardziej przekonany, że przygoda ni chybi zakończy się śmiercią. Wynikało to po części w małą wiarę w rytualną magię Loraneel, a po części z tego, że nigdy wcześniej nie miał jeszcze do czynienia z bydlakiem o wzroście ponadprzeciętnym i ciężkiej ręce. A nie, wróć, stary też był bydlakiem o ponadprzeciętnym wzroście. Ale no, nie miał, stary Korisa, nieszczęśnych sześciu metrów bez kapelusza. Sześciu metrów niezadowolenia równo wymieszanego z gnijącym obiadem sprzed tygodnia i obleczonych w futro z misia, tego misia.
Misia, którego nie wiadomo jak ubić. Bo starego to prosto, po łbie i cześć, a tutaj? Łeb odpadnie w większości, a misio będzie parł dalej. Widząc jednak, że Loraneel ma plan - skupił się na przeżyciu i czekaniu na ten jedyny moment by działać.

Moment nadszedł wraz z wielkim przywołańcem - tutaj pewna doza szacunku dla Loraneel za przyzwanie tak wielkiego skurwysyna, większego to już chyba nie miała. Ale, okazał się skuteczny. Jak na gust Korisa - zbyt skuteczny, bo nagła teleportacja bez teleportacji, mordą w beton i gnijącą masę, nie była czymś, co chciał przeżyć tego dnia. Na dobrą sprawę, to jakby go zapytać o zdanie - wolałby nie przeżyć czegoś takiego nigdy. Ale to własnie skutek uboczny bycia ciężkim do ubicia. To, że zamiast zdechnąć i sobie spocząć w spokoju wiecznym i wietrznym.... musi pamiętać wszystkie krzywe akcje i dźwigać ten coraz to cięższy krzyż na swoim kocim grzbiecie.
-Z natury panterołaki nie mają potomstwa, rzadko się łączą w pary, rzadko przeżywają. A mnie uczyła życia sprytna panterołaczka. Gdyby nie to, że przemieniłem się w panterę w momencie uderzenia pewnie byś musiała zawrócić ze względu na brak zebranej drużyny i znaleźć nowego przydupasa. Wiesz, kota ciężko połamać, bądź co bądź.
Kot poświęcił więc tą chwilę, gdy Lorka pozbywała się demonicznego kolegi do tego by się wygrzebać do reszty. Czuł się... obolały, ranny i lżejszy o kilkadziesiąt gram. Ale, wydostał się. Brudny jak jasna cholera. Ledwo i powolutku chwycił większy kawałek gruzu, unosząc go nad swoją głowę i przemieniając w wiadro pełne wody. Wylał na Siebie całość, oczyszczając się na tyle, na ile się w obecnej chwili dało. Z rąk, głowy i po nogawce popłynęła krew.

Kiedy normalny człowiek obficie krwawi, wszędzie śmierdzi żelazem i mokrym metalem z rdzą.
Zapach krwi Korisa był... słodki, lepki jak miód, a nie jak słodki zapach zgnilizny. Był... zaskakująco przyjemny i pociągający, tak, jakby mógł pachnąć słodki napój na bazie dosładzanej miodem nalewki podanej w nieco przyśniedziałym, metalowym pojemniku.
Szybki rzut oka po swoim ciele. Popękana skóra na obolałych do granic moźliwości rękach, w jednym miejscu rozcięta, sina od obicia. Rozcięta głowa, w zaskakująco podobnym miejscu, co ręka - jakby w momencie pęknięcia magicznej tarczy uderzył się w pierwszej chwili własnymi rękami napędzanymi cielskiem Mory.
Korisa zmroziło, jakby nagle przeszedł go lodowy dreszcz. Rozcięte spodnie. Wsunął w nie dłoń, rozsuwając nieco pasek. Krew, oblepiająca dłoń.
-Nokurwamaćjapierdolę. - W dłoni trzymał ogon. Niestety krótszy o kilkanaście centymetrów, zmiażdzony na końcówce więc prawdopobnym jest, że będzie musiał go skrócić o jeszcze kilka centymetrów by się nie paskudziło. Odpiął pasek ze swojego bicepsa i mocno zacisnął go na ogonie, centymetry przed zmiażdzeniem. Po tym niezwłocznie podał bransoletę Loraneel.
-Bransoleta. Rany nie są poważne. A teraz idziemy. Zatłukę na kotleta sprawcę tego nieumarłego ścierwa.

Ach, złość i wściekłość. Cudowna siła napędowa. A może przekonanie o docieraniu do własnego limitu wytrzymałości i chęci załatwienia wszystkiego najszybciej jak to tylko będzie możliwe? Rany nie krwawiły mocno, ale musiały doskwierać.
Dzięki prasmokowi Loraneel nie była tym typem pracodawcy któremu by to jakkolwiek przeszkadzało i raczej nie będzie marudzić - zwłaszcza, gdy Koris jako awangarda i conajmniej forpoczta wpadł do tunelu gdzie zniknął widziany wcześniej dhampyr krokiem dwukrotnie szybszym niż schodząc do tego pomieszczenia.
-Ja cię gnoju zajadę. - Wydobyło się cichym, oddalającym się tonem, z wnętrza korytarza. Kot pędził ruchem tuptająco-sprintującym na pohybel drugiemu przeciwnikowi, na którym się wyżyje za wszystkie ostatnie krzywdy całego swojego życia.

Loraneel mogła usłyszeć dźwięk opadającej kraty blokującej część korytarza, potem kilka magicznych wyładowań zwieńczonych ciężkimi uderzeniami, a na końcu metalicznym łoskotem. I ledwo słyszalne "tym mnie gnoju nie zatrzymasz" dochodzące dużo dalej w głąb podziemii.

Koris, w swoim pościgu, dotarł do kolejnej sporawej salii - tym razem dwupiętrowej z drugim piętrem ustanowionym na przybudówce zbudowanej na szczytach półek z książkami. Tysiącami ksiąg. Chyba ktoś panicznie kumulował wszelką wiedzę, jaką tylko mógł mieć w zasięgu swoich rąk. W sercu przybudówki zniknął dhampyr, którego znikającą sylwetkę zobaczył Koris.
Postanowił jednak poczekać na Loraneel i dopiero gdy ta do nich dojdzie, zaproponuje dwa rozwiązania. Albo przewrócenie regałów magią, by połamać i pogrzebać dhampyra... kosztem książek, albo będzie musiała zostać na dole, nie dać się zabić i ubezpieczać Korisa okiem coby nie dał się zajść od tyłu gdy będzie się wdrapywał po lichej drabinie, lepiej przystosowanej do zasuszonych, drobnych nieumarłych niż do tak solidnych facetów jak panterołak.
Chociaż w duchu bał się podejścia Loraneel do niszczenia wiedzy i chyba znał jej rozwiązanie...
Zablokowany

Wróć do „Ruiny Nemerii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości