Księstwo KarnsteinDworek Emireya

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Dworek Emireya

Post autor: Erremir »

>>Kontynuacja wątku z [Anperia] Przepraszam, gdzie mogę znaleźć...<<


Dworek Emireya został zbudowany głęboko w lesie. Początkowo miała to być zwykła chatka lub zwykłe domostwo, ale Medard nieugięcie twierdził, że upadły powinien być dumny z własnych korzeni. Żadne argumenty też nie wpłynęły na ostateczną decyzję wampira i dworek powstał.
        Sam wygląd budynku został zainspirowany przeszłością byłego króla upadłych, chociaż co prawda nie był idealną kopią tamtego rzemiosła architektonicznego, a jedynie podobizną stworzoną ze wspomnień. Mimo wszystko budowla zawsze wprawia właściciela w nostalgiczny nastrój. Jedno z niewielu miejsc, w których czuł się naprawdę jak w domu.
        Dworek otaczają wysokie, pionowe, leśne skarpy, z których spływa woda do jednego koryta niewielkiej rzeczki. Dzięki obecności wodospadów, jak i drzew, powietrze jest świeże i wilgotne, a samo otoczenie po prostu malownicze. Dotarcie do tego miejsca nie jest łatwe, ale sam widok wynagradza wszelkie trudy podróży. Jest również możliwe dotarcie do tego miejsca przez specjalny krąg teleportacyjny, ale położony on jest w dobrze strzeżonym zamczysku Medarda.
        Towarzysząca budowli aura jest nie tylko tajemnicza, co początkowo budząca niepewność. Z oddali można odnieść wrażenie, że żyje on własnym życiem z powodu wykończeń dachów przypominających dłonie sięgające w stronę nieba.
        Do tego brak strażników w najbliższej okolicy wejścia źle świadczyło o samym upadłym, ale to nie znaczyło, że ich nie było w okolicy. Budynek jest strzeżony przez elfich najemników opłacanych z kieszeni Erremira. W oddali dworku można nawet zauważyć dalsze światła innego budynku, który jest niczym innym jak barakami dla najemników. Budynek wielkością wcale nie ustępuję dworkowi, a nawet wydaje się trochę większy, wybudowany w identycznym stylu.
        Opiekę nad budynkami pełniła dosyć liczna służba w postaci pokojówek, chociaż bardziej pasowałoby je nazwać uniwersalną służbą. Prawie siedemdziesiąt procent służby stanowią zmiennokształtni (głównie wszelakie drapieżne), resztę stanowią głównie wampiry, a nawet ludzie (jednak w sporej mniejszości). Na dworze nie panuje też żaden zakaz zabraniający romansów pomiędzy obiema płciami, więc w gruncie rzeczy mimo sporych rozmiarów jest on upakowany życiem po brzegi. Mieszka tu wiele rodzin z dziećmi, a widok biegających po korytarzach dzieci jest tutaj codziennością. W gruncie rzeczy upadły jest w trakcie zbierania funduszy, aby dołożyć następny obiekt w obrębie swojej włości w postaci biblioteki i szkółki, aby młodociani mogli się rozwijać blisko rodziny i mieli też szansę podejmować własne decyzje. Nikt nie był trzymany na siłę, ale upadły się przyzwyczaił, że nawet odchodzący często wracają, jak spełnią swoje życiowe cele. Dla nich to prawdziwy dom.
        Oczywiście upadły trochę ściągał monet za wszelkie dogodności, ale robi to sprawiedliwie i inteligentnie, stąd ogólna satysfakcja i zadowolenie jego „poddanych” stoi na wysokim poziomie. Rzec można, że jest to jego małe królestwo, w którym jeszcze jest prawdziwym królem. Elfy, jak i służba mają wiedzę o pochodzeniu upadłego i jego przeszłości, chociaż sam Erremir nie jest z tego specjalnie zadowolony. Nim zdążył się zorientować, wszyscy zaczęli się do niego zwracać królu i milordzie na terenie jego włości. Nie nienawidził tego, a może trochę to nawet go cieszyło.


        Upadły zgarnął zataczającą się zwierzołaczkę na ręce i po prostu ruszył przed siebie. W międzyczasie miała okazję zdążyć trochę wytrzeźwieć i zaczęła się szarpać, a nawet próbowała go pogryźć i podrapać. Co za niewdzięczna kobieta. Sam nie rozumiał, po co się pchał w ów rynsztok, ale było za późno na jakiekolwiek wycofanie się z gry. Jakby teraz pokazał słabość, zaczęłaby mu wchodzić na głowę podczas podróży z Medardem, a na to pozwolić nie mógł.
        — Jesteśmy prawie na miejscu — przerwał ciszę, która już panowała od dłuższego czasu między dwójką — Nie radzę próbować uciekać, elfy wiedzą, że mają cię zatrzymać. Żywą… — zamilknął na krótką chwilę — lub martwą. — dodał bez większego przejęcia jej losem.
        Rzeczywiście okrutnie blefował, ale wątpił, aby chciała sprawdzić prawdziwość jego słów. Z drugiej strony nie do końca kłamał. Gdyby oddaliła się od niego wystarczająco daleko, prawdopodobnie zostałaby pojmana przez stróżujące lasy elfy, a w najgorszym wypadku ustrzelona z łuku jak zwykła zwierzyna. Nie wysłał żadnej wcześniejsze informacji o tym, że powróci z kimś do posiadłości. Nie wspominając o tym, że ostatni raz odwiedził posiadłość pięć lat temu.

        Otaczał ich najzwyklejszy szumiący las, wypełniony dźwiękami ptaków. Wschodziło słońce, więc ptaki powinny jeszcze być w miarę ciche. Głos jednak tylko narastał, a nim upadły czy jego uparta towarzyszka zdążyli zareagować, byli otoczeni. Nie było widać przez kogo, ale aury były wyczuwalne, a Łapa powinna wyczuć przynajmniej zapach lub oddzielić niecharakterystyczny dźwięki.
        Za jednego drzew na wprost nich wyszedł wysoki, piękny młodzieniec. Długie uszy i prawie kobieca uroda od razu zdradzały jego elfie korzenie. Co prawda na twarzy miał parę blizn, ale świadczyło to tylko o tym, że nie był to ktoś, z kimś można żartować.
        — Wybaczcie, ale nie pozwolimy dalej wam przejść. Nasz Pa… — Elf przez chwilę wyglądał, jakby zobaczyły ducha, ale migiem uklęknął na jednym kolanie i obniżył głowę z szacunkiem.
        — Panie, witam w domu — dodał.
Na owe słowa zza innych drzew, z gałęzi czy z krzaków powychodziła reszta uzbrojonej grupy. Składali się na nią osoby walczące rożnami typami broni białej, łukami, a nawet magowie. Grupka około dwudziestu elfów otoczyła ich i wykonała podobny gest do pierwszego elfa, który najwidoczniej był liderem grupy. Erremir nawet nie drgnął, najzwyczajniej przyzwyczajony. Plus znał na pamięć aury swoich podwładnych.
        — Pozwól, że odeskortuje cię do posiadłości, Emirey — zaproponował lider, wstając już z ziemi z łagodnym wyrazem twarzy, jakby zobaczył starego przyjaciela po latach.
        — Nie widzę problemu. Jakbyś mógł, chciałbym usłyszeć raport czy coś działo się pod moją nieobecność w posiadłości.
        — Ależ oczywiście! — Elf machnął dłonią i reszta elfów jak cienie znów rozpierzchły się po lesie, znikając w jego gęstwinach jak duchy.
Upadły z długouchym prowadzili rozmowę z przodu grupy, a Keli ociągała się z tyłu. W końcu dotarli do posiadłości, która rosła tylko w oczach im bliżej się znajdowali. Nasuwało się mnóstwo pytań, między innymi, jak takie ilości materiału zostały przeniesione na budowę do gęstego lasu i ciężkiego do poruszania się w nim terenu.

        Gdy weszli do środka, Erremir dosłownie został stratowany przez sporą grupę dzieci w obszernym przedsionku, które wieszały się na nim, wchodziły na głowę, a niektóre się tuliły, gdy on siedział na ziemi z mało poważną miną. Oczywiście były to dzieci mieszkających na jego włościach rodzin, a z nudów czasem się z nimi po prostu bawił. Nic więc dziwnego, że pamiętały upadłego, ani nie traktowały go bardzo poważnie. Elf, którym im towarzyszył do tej pory, splótł tylko dłonie na klatce piersiowej, patrząc łagodnym wzrokiem na ten obrazek. Nie wyglądał też, jakby się śpieszył, aby uratować własnego Pana od bandy dzieci.
        Gdy zamieszanie trwało w najlepsze, na miejsce zdążyła pojawić się osoba w stroju pokojówki. Wzorowe maniery i jej wyszkolenie było widać z daleko, a do tego miała wokół siebie aurę surowości. Jedno jej spojrzenie wystarczyło, aby dzieci rozbiegły się ze śmiechem, krzycząc rzeczy typu „Uciekajmy, ona nas zje”, „Aaaa, wiedźma rzuci na nas złe czary” i tym podobne. Kobiecie drgała jedna brew na te wszystkie komentarze, ale z opanowaniem zwróciła się do Erremira, witając go przy tym niepochlebnym spojrzeniem.
        — Milordzie, nie możesz pozwalać dzieciom na wszystko.
        — Przestań, przestań — pomachała w powietrzu lekceważąco dłonią, wstając i otrzepując się po chwili — To tylko dzieci, po prostu się cieszyły.
        — Uhm, rozumiem — ukłoniła się ledwo widocznie, kierując od razu nieprzychylne spojrzenie na Łapę. Nie kryła nawet widocznego grymasu, bo kobieta najzwyczajniej pachniała jak rynsztok i beczka alkoholu. — Czy powinna pokazać — przez chwilę się zastanawiała jak się zwrócić do tego żartu kobiety — damie pomieszczanie do kąpieli? — Wróciła spojrzeniem do Erremira, jakby nalegając na zgodę tym cichym gestem.
        — Pokazać? Zaciągnij ją tam siłą, ten uparty kot po dobroci do bali nie wejdzie. Doprowadź ją do porządku i daj jakieś normalne rzeczy. — Podsumował krótko Erremir i zniknął na schodach na piętro razem z elfem, kontynuując poprzednią rozmowę o stanie posiadłości.
        — Jak sobie życzysz — pokojówka pstryknęła palcami, a obok kobiety stały dwie inne pokojówki uśmiechnięte od ucha do ucha. Keli jeszcze nie wiedziała, że ta dwójka miała stać się jej „katami” w nadchodzących chwilach. — Wiecie co robić? — zapytała dla pewności.
        — Tak jest, proszę pani! — odpowiedziały bliźniaczki i chwyciły Łapę pod ramiona, aby po chwili ciągnąć wyrywającą się kobietę w stronę pomieszczenia, gdzie stała przygotowana już bala ciepłej wody.

        Gdy cała trójka weszła już do owego pomieszczenia, Łapa została potraktowana jak najzwyklejszy worek ziemniaków, rzucona bezceremonialnie na drewnianą podłogę. Dziewczyny stały pomiędzy nią a drzwiami będącymi jedynym wyjściem. W pomieszczeniu było wszystko, czego dusza zapragnie do kąpieli. Nie tylko środki higieny osobistej, ale też na przykład ręczniki czy szlafroki. Znad pobliskiej bali pełnej wody unosiła się para, a pomieszczenie było oświetlone magicznymi lampami, więc było w nim wystarczająco jasno.
        — Jestem Dalia! — stwierdziła lewa z wielkim uśmiechem.
        — A ja Delie! — zawtórowała druga, a następnie wyciągnęła dłoń do Łapy z jednym palcem w górze. — Twój pierwszy wybór to kąpiel po dobroci — powiedziała niewinnym głosem, wciąż trzymając dłoń przed twarzą kobiety.
        — A drugi z delikatną perswazją z użyciem siły — dopowiedziała tym razem Dalia, również z dłonią z wyciągniętym jednym palcem, co dawała zmiennokształtnej jedną opcję z dwóch.
Bliźniaczki oparły się o siebie bokami, obserwując leżącą tyłkiem na ziemie kobietę.
        — Co wybierasz? — zapytały w perfekcyjnie synchronizacji, śledząc każdy jej ruch. Dostały pozwolenie na użycie siły wobec tej „pachnącej” damy, więc nie omieszkały jej użyć, jak będzie stawiała opór. Nie zamierzały zawieść w powierzonym im zadaniu, zwłaszcza po powrocie milorda do domu! Miały zamiar się wykazać, rzecz jasna kosztem biednej Łapy.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Planowany spacer do jakiegokolwiek miejsca, gdzie Emirey chciał zabrać Kelishę zdecydowanie nie miał wyglądać tak, jak wyglądał. Właściwie nic, co wydarzyło się jak dotąd na ziemiach wampirów nie zgadzało się z panterołaczą wizją. Jedyną, jak dotąd, zaletą była metoda niesienia biednej zmiennokształtnej. Upadły okazał nieco więcej zrozumienia dla delikatnej kocio-kobiecej dumy i nie przerzucił jej przez ramię jak worek ziemniaków z ogonem, jak Saaviel. W pierwszej chwili była zbyt przerażona, by w ogóle zareagować na podniesienie. Cała sytuacja za mocno kojarzyła jej się z nie tak dawnym spotkaniem z dwójką innych skrzydlatych. Kolejna dawka stresu ułatwiła pozbycie się częściowo alkoholowej mgły zalegającej w jej umyśle.
        Najemniczka ani myślała czekać grzeczniej, by przekonać się, czy ten anioł miał równie paskudne plany co do jej osoby. Należało działać, póki wszystkie kości miała jeszcze całe. A przynajmniej nie były w gorszym stanie, niż rano. Kelisha zaczęła się szarpać, usiłując wyrwać na wolność, ale ile by się nie wierciła i próbowała odepchnąć, kończyła w tym samym położeniu, co początkowo. Piekielny uzdrowiciel był jednak znacznie silniejszy i przytrzymywał ją pozornie bez wysiłku. Zdawał się też głuchy na inwektywy, groźby, rozkazy, warczenie a nawet jedno ryknięcie. Reagował wyraźniej dopiero na próby wydrapania oczu i wgryzienia się w szyję. Nieudane, swoją drogą. Po pewnym czasie taka szarpanina zmęczyła zmiennokształtną, która ograniczyła się do zaciśnięcia zębów na koszuli mężczyzny, patrzenia spod byka i cichego warkotu.

        Groźba Emireya spowodowała tylko wywrócenie oczu i prychnięcie ze strony kobiety. Jakby nie potrafiła wymknąć się w lesie kilku długouchom! I to jeszcze nocą. Jakby nigdy nie polowała choćby na terenie Danae. Podczas dalszej wędrówki Kelisha zaczęła strzyc co jakiś czas czujnie uszami a nawet otwarcie węszyć. Coś było bardzo nie w porządku. Wypuściła na chwilę ze szczęk koszulę towarzysza i odruchowo oblizała górą wargę, próbując sięgnąć nosa, by lepiej czuć zapachy. Zesztywniała lekko i już miała ostrzec o zasadzce, gdy oboje zostali otoczeni. Na widok elfów naciągnęła nerwowo kaptur na twarz. Być może to była jej szansa aby czmychnąć z ich pomocą! Niestety, długousi zamiast zaatakować piekielnika, uklękli przed nim. Cholerne niedorobione wiewiórki były na usługach upadlaka. Czy wszyscy w tym przeklętym księstwie postradali zmysły? Tyle dobrze, że znalazła się wreszcie na ziemi. Pospiesznie oceniła własne szanse. Zbyt wielu szybkich przeciwników, by próbować ucieczki. Nie wtedy, gdy doskonale ją widzieli. Zostałaby przerośniętą poduszką na igły, zanim dopadłaby pierwszych krzaków. Niechętnie powlokła się za skrzydlatym, wbijając wściekły wzrok w jego plecy. Gdzie on chował te wielgaśne skrzydła? Chociaż elfy nie były już widoczne, bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z ich obecności. A to nie były rozpieszczone paniska i książątka podczas polowania na białe jelenie, czy inne poronione pomysły, tylko porządny oddział. Mogła tylko iść przed siebie, klnąc pod nosem.

        W wielkim budynku, które zwierzołaczce kojarzyło się tylko z więzieniem o zaostrzonym rygorze, odskoczyła do tyłu jak oparzona na widok grupy dzieci. Tyle dobrze, że zainteresowały się wyłącznie piekielnym. Przez chwilę obserwowała całą scenę z szeroko otwartymi z przerażenia oczami. Pomijając już samą niechęć do bandy smarkaczy, niepokoił ją widok tylu młodych istot skażonych na tyle, by podchodzić i przymilać się do Upadłego. Co, do mrocznej cholery, było nie tak z wszystkimi w okolicy?! Nie wiedzieli, kim był Emirey? Nie czuli, że należało trzymać się od niego z daleka?
        Najwyższy, ratuj przed takim spaczeniem!
        Powolutku, kroczek za kroczkiem, panterołaczka zaczęła wycofywać się. Szła na samych koniuszkach palców, czujnie zerkając na elfa, skupionego na obrzydliwym przedstawieniu z repertuaru "nadchodząca rzeź nieświadomych niewiniątek". Chociaż, może nie były to takie znowu niewiniątka. Czuć było od nich zapach chyba wszystkiego, czego się tylko dało. Nawet tego dziwnego wampirzego pachnidła. Zanim łuczniczka dotarła do drzwi i mogła uratować skórę, w holu pojawiła się jakaś kobieta, która rozgoniła dzieciarnię i zwróciła uwagę na biedną Keli, która musiała przerwać próbę cichej ucieczki. Na grymas zareagowała całkowicie bezmyślnie - wykrzywiła własną twarz, upodabniając się natychmiastowo do rozwścieczonego drapieżnika.
        - Ej! Nie pozwalaj sobie, koguciku! - zawołała za znikającym na schodach Emireyem. Nakaz zaciągnięcia jej do balii odebrała jako osobistą urazę. Pojawienie się kolejnych pokojówek tylko jeszcze bardziej rozdrażnił zmiennokształtną. Chwycona pod ramiona szarpnęła się, ale już po chwili robiła to tylko dla lepszego wrażenia, bez szczególnego entuzjazmu. Coś bardzo nie pasowało jej w zapachu kobiet i musiała dowiedzieć się, co takiego to było. Dodatkowo z tylko tą dwójką u boku miała większą szansę na ucieczkę.

        - A myślałyście o tym, żeby iść do diabła? - Kelisha zaproponowała uprzejmie, siedząc na podłodze. Jakoś nie spieszyło jej się do wstawania, dopóki nie miałaby pewności, z kim znalazła się w pokoju. Zerknęła niechętnie na balię z wodą. Dopiero wilgotne powietrze wzmocniło woń pokojówek na tyle, by mogła rozpoznać ich rasę. Pokręciła ze zrezygnowaniem głową i wstała powoli. - To już przesada. I ciężka obraza. Szarak na panterę...
        Zmiennokształtna podeszła do blondynki po swojej lewej, poruszając lekko ramionami dla rozluźnienia. Już przy niej zdjęła powoli kaptur, ukazując oczy o pionowych źrenicach i czarne uszy.
        - Gratuluję ludzkiej formy. I nie zamierzam tam włazić - kiwnęła głową na balię. - A teraz z drogi. Jeszcze nie jadłam śniadania, a królika, nawet tak wielkiego, chętnie zjem na surowo. Wyjdę stąd. Choćby po uroczych puchatych trupkach. Won! - ryknęła, szczerząc zęby i biorąc zamach, by chwycić jedną z pokojówek, JakJejTamByło czy też JekJajTemByło, za szyję.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Bliźniaczki z beztroskim wyrazem twarzy obserwowały wszystkie poczynania nieznajomej, bo w końcu nie znały nawet jej imienia. Do tego ów gość zachowywał się dosyć wulgarnie, co przyjmowały z opanowaniem tylko ze względu na zajmowaną przez nich pozycję. W końcu jako córki upadłego, co prawda przygarnięte z ulicy, musiały mimo wszystko szanować wolę ojca. Jakiś powód musiał mieć, że przytaszczył ze sobą taką kulę u nogi.
        — A myślałyście o tym, żeby iść do diabła? — nieznajoma zaproponowała z dziwną uprzejmością, która całkowicie im nie pasowała do sytuacji. Po chwili jeszcze coś dodała, ale wydawała się mówić sama do siebie, więc nie zwróciły na to większej uwagi.
Po owej kwestii sytuacja powoli zaczynała się wymykać spod kontroli, a bliźniaczki tylko przelotnie spojrzały na siebie, gdy Łapa podchodziła do jednej z nich.
        — Gratuluję ludzkiej formy. I nie zamierzam tam włazić — kiwnęła głową na balię. — A teraz z drogi. Jeszcze nie jadłam śniadania, a królika, nawet tak wielkiego, chętnie zjem na surowo. Wyjdę stąd. Choćby po uroczych puchatych trupkach. Won! — ryknęła, zaskakując całkowicie jedną z nich, gdy złapała Delie za szyję. Dziewczyna ze zdziwieniem, ale też złością patrzyła kobiecie w oczy, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa przez zaistniałą sytuację. W końcu żadna z nich nie spodziewała się rękoczynów ze strony gościa, chociaż w ich oczach to już był niebezpieczny gość, dlatego tym razem zamierzały potraktować ją poważnie.
        Dalia zareagowała z lekkim opóźnieniem, ale gwałtownie ruszyła się z miejsca. Z perspektywy Łapy to stało się tak szybko, że nie mogła nadążyć i zareagować w czas na jej działania, chociaż próbowała. Dziewczyna na cel obrała sobie miejsce zgięcia nóg, uderzając w jedno z nich. Chwila utraty równowagi panterołaczki wystarczył, aby uchwyt na szyi Delie się rozluźnił. W tym samym czasie Dalia próbowała założyć dźwignię, kryjąc się za plecami najemniczki, ale spóźniła się i zamieniło się w to lekką szarpaninę pomiędzy próbującą unieruchomić a broniącą.
        Łapa jednak była skazana na porażkę, bo ich było dwie, a ona sama. Co prawda próbowała się bronić przed nadchodzącą od przodu drugą bliźniaczką, ale ta o włos owe próby ominęła. Delie kipiała ze złości, ale odetchnęła głęboko i nie uderzyła szarpiącej się kobiety z pięści w brzuch, jak planowała. Nie chciała mieć na koncie topielca, więc wybrała dogodny moment i złapała szarpiącą się kobietę zgięcia kolan. Dalia zrozumiała się z siostrą bez słów i w tym samym momencie złapała najemnika pod ramionami. Wspólnymi siłami zaciągnęły rzucającą „mięsem” i agresywną zmiennokształtną w pobliże bali. Rozpoczynając kołysanie bezbronną, zaczęły wesoło odliczać, nie ukrywając satysfakcji w ich głosach.
        — Raz! — Delie krzyknęła.
        — Dwa! — Dalia dodała, gdy kobieta unosiła się jeszcze wyżej w powietrzu przez ich kołysanie.
        —Trzy! — Głosy bliźniaczek się wzajemnie pokryły. Puszczona przez nie Łapa poszybowała w powietrzu i wylądowała w bali z pluskiem, rozlewając ciepłą wodę na wszystkie strony. Królikołaczki zdążyły odskoczyć, unikając zamoczenia i odetchnęły z ulgą widoczną na twarzach.

        W tym samym czasie upadły siedział w biurze na krześle za biurkiem, spoglądając na stojącego przed nimi lidera najemników, głęboko nad czymś myśląc. Pokój nie był za duży, ale idealnie nadawały się na małe biuro. Przy jednej ze ścian ustawione były meble wypełnione po brzegi księgami i dokumentami różnej maści. Wszystko usystematyzowane i utrzymane w porządku. Pokój nie posiadał naturalnego oświetlenia, a jedynie magiczne o dosyć zimnej barwie. Na podłodze rozłożony był dywan w jednolitym kolorze ze skromnymi zdobieniami.
        — Kupcy zażądali sobie dodatkowych opłat za transport dóbr przez las? — Erremir zapytał.
        — Tak, cena praktycznie poszybowała dwukrotnie w górę.
        — Zerwij kontrakt z nimi natychmiast, chciwy głupcy. Daj palca, a wezmą całą dłonią. Rozwiążemy ten problem w najbliższym czasie. Zapasy powinny nam jeszcze wytrzymać na dłuższą chwilę — mruknął upadły, lustrując leżące przed nim dokumenty. — Kontaktowałeś się odnośnie do tego z Medardem? — Upadły przeniósł wzrok ponownie na elfa, najwidoczniej zaniepokojony jakiej odpowiedzi się spodziewać.
        — Nie.
        — Dobrze, niech tak zostanie. Bez dwóch zdań są winni, ale znam się z tym wampirem na tyle długo, aby wiedzieć, że skończyliby marnie. Nawet ja im tego nie życzę. — westchnął ze zrezygnowaniem, gdy rozległo pukanie się do drzwi.
        — Wejść — odrzekał Emirey, a następnie zwrócił się do swojego aktualnego rozmówcy — Porozmawiamy o tym jeszcze później.
Taya niepewnie weszła do środka, mijając się z wychodzącym najemnikiem, który kiwnął do niej głową z uśmiechem. Drzwi się zatrzasnęły za nim, ale smoczyca odezwała się dopiero jak kroki elfa ucichły za drzwiami.
        — Tato, czemu przyprowadziłeś ze sobą tą kobietę? — Ruszyła w stronę ojca, omijając biurko po drodze jakby nigdy nic, a upadły odsunął się od niego, aby lepiej ją widzieć.
        — Na pewno nie do łoża — Upadły odpowiedział z rozbawieniem. — Obawiasz się czegoś? — zapytał, czując, że córka miała jakiś powód. Do tego odkryła gościa szybciej, niż się spodziewał. Cieszył się, że skończyła u niego w biurze, a nie z pięściami na Łapie.
Taya lekkim grymasem na twarzy usiadła wygodnie na kolanach ojca, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz w świecie dla niej do zrobienia. Miała już swoje lata i mogła wyruszyć w świat, ale po prostu nie czuła takiej potrzeby. Życiem z upadłym nie było złe, a nawet ciekawe. Do tego nie musiała przy nim być poważne, bardziej przychylając się w zachowaniu do swojej infantylniejszej części charakteru. Nie, ona po prostu zawsze chciała być dla niego czepialską córką, która ma go na oku zamiast Heretique. Nigdy nie widziała upadłego jako mężczyzny, jak i dobrze wiedziała, że on nie widział jej jako kobiety. Stąd nigdy nie czuła wstydu, zachowując się tak bezpośrednio, bo wiedziała, że upadły przymknie oko na jej zachcianki. Zawsze był pobłażliwy w jej przypadku.
        — Chciała ci zrobić krzywdę ojcze, zapomniałeś już o tym? — Dziewczę zapytało ze zrezygnowaniem w głosie.
        — Nie lubisz jej, co? — Upadły zapytał bezpośrednio, doskonale wiedząc, że nie przepadała za Łapą.
        — To też… — speszyła się trochę i oparła o Erremira, kładąc głowę na jego ramieniu. Dłoń upadłego jednostajnymi ruchami gładziła ją po ognistych włosach z opiekuńczą czułością. — Chcę być jej partnerką do treningu.
        Upadły nic nie powiedział, doskonale wiedząc, że to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie. Co prawda trochę się obawiał, ale lepiej, aby kobiety załatwiły to między sobą. On sam też nie przepadał za przemocą wobec kobiet, chociaż też nie traktował ich jako gorszych podczas walki. Zawsze miał skomplikowane uczucia odnośnie do tej sprawy, ale własne i bliskich bezpieczeństwo traktował z priorytetem przed jakimkolwiek dżentelmeństwem. W gruncie rzeczy był pewny, że już bliźniaczki wpadły w jakieś rękoczyny z ową kobietą. Tak mu podpowiadało przeczucie, biorąc jej zachowanie pod uwagę do tej pory...
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Cóż było poradzić, czy szarpanina już się rozpoczęła? Chwycenie królikołaka za szyję może nie było zbyt rozsądne, gdy tuż obok stał drugi, ale Łapa w ciągu ostatnich godzin za często czuła się poniżana i zwyczajnie gorsza od towarzystwa, aby dokładnie rozważać swoje zachowanie. Dodatkowo była zmęczona, skacowana i powoli zaczynała być głodna.
        Przyciągnęła bliżej siebie trzymaną zmiennokształtną, po czym warknęła nisko, zwierzęco wprost w jej twarz. Zanim zrobiła cokolwiek więcej, zarejestrowała kątem oka ruch i oberwała w kolano, które ugięło się pod jej ciężarem. Blondynka wyrwała się z uchwytu panterołaczki, a druga próbowała ją chyba udusić, korzystając z tego, że drapieżnik niemal uklęknął. Na szczęście kocica miała na tyle rozumu we łbie, aby nie czekać potulnie aż zostanie unieruchomiona. Wepchnęła dłoń pod ramię panieneczki i usiłowała odepchnąć je od siebie, drugą rękę zaciskając na jej nadgarstku. Co rusz musiała jednak zamachnąć się pazurami lub niezgrabnie kopać w kierunku uwolnionej bliźniaczki, która próbowała frontalnego ataku. Dalia oraz Delie miały przewagę liczebną a ich przeciwnikiem była jedna znacznie osłabiona kobieta. Wynik starcia był więc łatwy do przewidzenia.
        Po niezbyt długiej szarpaninie, która Kelishy wydawała się trwać niemal godzinę, dziewczęta wygrały. Podstępnie chwyciły panterołaczkę za kończyny i uniosły.
        - Raz! - Czy ta wariatka miała radosny ton?
        - Puszczaj! - zawołała ofiara spisku.
        - Dwa! - Kołysanie przybrało na sile i nie wróżyło nic dobrego.
        - Pozabijam! - Do głosu łuczniczki zakradła się histeria.
        - Trzy! - Na to już mogła tylko pisnąć, zanim z pluskiem wylądowała w balii. Czarnowłosa wyskoczyła z niej jak oparzona, choć niezbyt zgrabnie. Przez kilka uderzeń serca stała po prostu na czworaka na podłodze i ciężko łapała powietrze z szeroko otwartymi oczami. Następnie otrzepała się gwałtownie i starannie strząsnęła wodę ze wszystkich kończyn. Powoli wstała, by przybrać stabilną postawę na szeroko rozstawionych nogach i aż dysząc z wściekłości. Spojrzała na pękające z dumy blondyneczki i sięgnęła powoli po miecz przytroczony do pasa. Ze zgrozą popatrzyła na strumyczek wody, który wylał się z przechylonej nagle pochwy. Zerwała z siebie plecak, pas z przytroczonym kołczanem, pospiesznie zaczęła oglądać swoje rzeczy, ale wszystko było przemoczone. Tylko zawartość schowanego za pazuchą mieszka z pieniędzmi od Jeżozwierza zachowała pierwotną wartość. Z przerażeniem w oczach Keli przesunęła palcami po drewnie całkiem nowego łuku i nawet nie musiała sprawdzać stanu cięciw.
        Górna warga kobiety zaczęła nerwowo drgać, gdy podniosła wzrok na królikołaczki.
        - Drewno się wypaczy... Jednak was pozabijam. I gówno mnie obchodzi, co na to jakikolwiek upadlak - obiecała cicho, po czym zerwała się z miejsca. Wściekła dopadła do balii, która odgradzała ją od dziewcząt i przewróciła ją, choć nie bez problemów. Huku było przy tym co nie miara a zaraz potem dołączył do niego ryk rozwścieczonego kota. Kelisha nawet nie bawiła się w przemiany. Uwolniła tylko ogon dla lepszej równowagi, wskakując na leżące na boku, niedoszłe miejsce "kaźni". W palcach jednej dłoni ściskała nóż myśliwski i z wściekłym warkotem skoczyła w kierunku blondynek. Zamiast jednak je zaatakować, rzuciła się w kierunku drzwi i otworzyła je uderzywszy bokiem. Miała niemal pewność, że zmiennokształtne rzucą się za nią w pogoń, a we dwie miały przewagę, ot choćby z racji szybkości. Należało więc wypaść na korytarz i popędzić do drzwi wejściowych. Najemniczka miała nadzieję, że jedna z sióstr będzie odrobinę wolniejsza od drugiej i dzięki temu dopadnie je pojedynczo. Po popijawie w Mamucie zdecydowanie nie czuła się na siłach na nierówną walkę. Dodatkowo nie chciała mimo wszystko napatoczyć się na Emireya po zabiciu jego służących, wolała już zaryzykować elfickich strzelców, a hałas pewnie zaalarmował już połowę mieszkańców posiadłości. Wszystko to popychało ją przed siebie, w kierunku podwórza i obietnicy wolności.
        Byle nie wpadła prosto w oczekujące ramiona cholernego czarnoskrzydłego tuż za rogiem.
Awatar użytkownika
Władykost
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lich
Profesje: Mag
Kontakt:

Post autor: Władykost »

        Pierwsze zderzenie z cywilizacją dobitnie uświadomiło Władykostowi, że powinien zacząć uważać. Zasadniczo tylko przewrotnie dopisujące mu szczęście sprawiło, że nie został spalony po raz drugi — a wcześniej zapewne podziurawiony widłami i wymłócony cepami. Prości mieszkańcy wsi zdecydowanie nie potrafili znaleźć współczucia dla nieumarłego w potrzebie. Znajdując się w pozycji niepozostawiającej miejsca do negocjacji, lich zmuszony został do ucieczki i przemyślenia swojego położenia.
        Wciąż nie do końca zregenerowany mózg początkowo nie chciał współpracować i nieumarły potrzebował zdecydowanie za dużo czasu, by dojść do tego, które aspekty jego wyglądu budzą niepokój prostych ludzi. Nim to nastąpiło, przekradał się przez mijane przez siebie wioski niczym złodziej, starając się unikać jakiegokolwiek kontaktu.
        Wreszcie, po wielu próbach się udało. Szczelnie okryty iluzją przedstawiającą go jako siwego starca zdołał nie tylko zostać wpuszczony za bramę niewielkiego miasteczka, ale też wejść do stojącej tam karczmy. Takiego miejsca potrzebował. Zapłaciwszy za piwo garścią płaskich kamyków, które prosty czar czynił tymczasowo nieodróżnialnymi od miedziaków, usiadł przy jednym ze stołów i po prostu chłoną.
        W pierwszej kolejności chłoną informację. Głód energii życiowej częściowo już zaspokoił, więc początkowo wstrzymał to pragnienie i wytężając swój nadwątlony słuch, zbierał strzępy informacji o tym, co się dzieje wokół. Wiele się zmieniło, odkąd ostatni raz był wśród ludzi. Nawet język brzmiał nieco inaczej, inne panowały maniery. Nie wspominało się nazw i imion, które kiedyś były na ustach wszystkich, zastępując je nowymi, niemówiącemu Władykostowi absolutnie nic. Z każdą chwilą rozumiał, że ma wiele do nadrobienia. Nie umiał określić, jak długo go nie było, bo w międzyczasie wprowadzono nową rachubę czasu. Był w kropce.
        Wytężanie zmysłów szybko go wyczerpało. Wpatrując się w mętne piwo na dnie glinianego kubka, lich pozwolił zachłannemu sercu wydostać się z okowów pętającej je woli. To była zwykła karczma w małym miasteczku. Nie było w niej żadnego maga, żadnej istoty zdolnej wyczuć co się będzie działo. Zresztą nie był to proces gwałtowny.
        Prowadzone wokół rozmowy w pierwszej chwili stały się mniej entuzjastyczne i cichsze. Ludzie zaczęli ziewać, pocierać oczy. Kilka osób postanowiło wcześniej wyjść do domu — dopiero następnego dnia dowiedzieli się, jakie mieli szczęście. Reszta bawiła się dalej. Coraz bardziej markotnie, coraz senniej. Ci którzy stali, usiedli. Siedzący wygodniej rozparli się na swoich miejscach. Kolejne głowy stopniowo osuwały się na ramiona, opierały o już śpiących kompanów lub upadały wprost do misek z gulaszem.
        Gdy Władykost podniósł się ze swojego miejsca, w gospodzie panowała cisza. Leżący na stołach, ławach i podłodze ludzie mieli białe włosy i pomarszczone twarze starców. Lich wyszedł, nie poświęcając im ani jednego spojrzenia. Musiał się śpieszyć. Wieczór był jeszcze młody, więc ktoś mógł w każdej chwili zechcieć wstąpić do gospody na szklankę piwa. Lepiej było nie sprawdzać, jak szybko powiązano by nagłą śmierć bywalców tawerny z pojawieniem się samotnego starca.
        Nekromanta wędrował dalej. Nigdzie nie zatrzymywał się dłużej, bo plotka o człowieku przychodzącym z północy i przynoszącym śmierć zaczynała podążać jego śladem. Liczył, że po kilku takich występach przeraźliwy głód, jaki czuł w sercu, choć na chwilę się uspokoi. Jednak wyraźnie ofiara kilkudziesięciu osób to było za mało by nasycić zatopiony w piersi licha kryształ.

        - Zamknij się, głupie — warknął Władykost, zaciskając rękę na piersi, wbijając ostre paznokcie w wysuszoną jak pergamin skórę. - Swoją zachłannością wreszcie nas zabijesz!
        Był sam. Jakiś czas temu zszedł ze szlaku i teraz leżał na niewielkiej polanie pośród obumierającej wokół niego trawy. Nie pamiętał, jak długo był już w drodze, ale bezkresna dolina skończyła się, ustępując stromym górskim zboczom. Posępna aura Mrocznych Dolin została setki kilometrów w tyle, zupełnie niewyczuwalna z tej odległości. Może powinien zawrócić? Dokąd właściwie szedł? Odkąd wrócił z wygnania i zasiadł na tronie swojego ojca, nie musiał mierzyć się z takimi pytaniami. W ogóle nie musiał myśleć. Od tego miał Eriana.
        Sięgnął po medalik zawieszony na cienkim rzemyku. Zdecydowanie zasługiwał na coś szlachetniejszego, złoty lub srebrny łańcuszek, ale Władykost przezornie unikał większych miast.
        - To strasznie egoistyczne z twoje strony, tak sobie umrzeć i zostawić mnie tu samego — powiedział do mrocznego elfa na małym, wyblakłym portrecie. - Co ja mam teraz…
        Urwał, bo skamieniałe serce zapulsowało boleśnie, manifestując swój głód.
        - Och, mówiłem ci, zamknij się! Usiłuje myśleć!
        Było nad czym. Dobrze pamiętał, do czego doprowadziło go ostatnio zabijanie ludzi na lewo i prawo. Ludzie nie lubią być mordowani. Nie lubią się bać. A źródła swoich lęków najchętniej wypalają ogniem.
        Przekręcił się na bok i zwinął do pozycji embrionalnej, zaciskając szponiastą dłoń na medaliku z portretem. W tej pozycji spędził resztę nocy.
        Gdy rano wstał, miał już w głowie zarysowany plan. Przede wszystkim musiał znaleźć miejsce, w którym będzie mógł bezpiecznie zorientować się w sytuacji na świecie. W międzyczasie powinien nauczyć się kontrolowania własnego serca na tyle, żeby nie zostawiać za sobą trupów, których nie planuje wykorzystać. Gdy uda się wykonać te dwa punkty, znajdzie nową kryjówkę dla swojego serca i jakieś źródło życiowej energii pozwalające, chociaż na jakiś czas nasycić jego głód.

        Brzmiało to ambitnie, ale nie niemożliwie. Ten nowy start Władykost postanowił rozpocząć po drugiej stronie gór. Nic tak nie odcinało od niechcianych plotek, jak porządny masyw skalny. Samotna wędrówka przez strome zbocza sprzyjała też ponownej nauce koncentracji. Gdy po kilku tygodniach znów schodził w doliny, był już w stanie nie zostawiać za sobą śladu z martwych roślin i zwierząt.
        Powracając na zamieszkane tereny, zmienił przebranie. Zrezygnował z pomarszczonej sylwetki starca i przywrócił sobie wygląd z czasów młodości. Drobny młodzieniec z wiecznie podkrążonymi oczami zdecydowanie bardziej pasował do kogoś łapczywie poszukującego wiedzy o świecie niż wiekowy starzec, który powinien już znać okolicę lepiej od własnych onuc. Cały czas lich starał się unikać głównych miast. Co prawda kusiły one uniwersytetami, gildiami magów i uczonych — ale stanowiły też miejsce, gdzie łatwo mógł trafić na kogoś, kto przejrzy jego iluzje. Wplątanie się w otwartą konfrontację z kimkolwiek absolutnie nie wchodziło w grę.
        Długo wypytywał, nim znalazł miejsce i osobę, które wydały mu się odpowiednie. Ryzyko nadal było spore, ale nie mógł więcej tracić czasu. Z każdym dniem coraz trudniej było mu panować nad skrywanym w piersi artefaktem. Podjął podróż.
        Im bardziej zbliżał się do obranego przez siebie celu, tym bardziej wątpił, czy w ogóle powinien tam trafić. Szedł otwarcie, nie ukrywając się. Wcześniej wysłał wiadomość, gospodarz powinien się go spodziewać — o ile ta dotarła. I o ile została prawidłowo odebrana, bo Władykost nie wyjaśnił wszystkiego wprost. To przecież nie była sprawą, którą się załatwia listownie!
        Nie wiedział, czego do końca spodziewać się po osobie znanej jako Emirey, uzdrowiciel. Osoby parające się tą profesją zwykle nie były zbyt przychylnie nastawione do nieumarłych — ale jeśli uda się uniknąć pierwszego złego wrażenia istniała szansa, że człowiek ten zdoła mu pomóc. Choć, jak mówiły plotki, to nie koniecznie był człowiek.
        Kimkolwiek był Emirey, na pewno nie klepał biedy. Inaczej nie byłoby go stać na posiadanie tak dużego obszaru ziemi w tak ładnej okolicy. Słaby wzrok Władyskota nie pozwalał w pełni docenić jej uroku, ale czuł go przez skórę. To miejsce tętniło życiem, jego energia była aż upajająca, wielobarwna, niezwykła. Skały, stare drzewa, szumiące wodospady. Miejsce zachwycało.
        Poza dziką przyrodą las skrywa coś jeszcze. Władykost nie mógł dostrzec uważnie śledzących każdy jego krok elfów, ale wyczuwał na sobie ich spojrzenia. Myśl, że jest obserwowany, nie dodawała mu otuchy. Zaciskając dłoń na portreciku Eriana, szedł z każdym krokiem mniej pewnie. Gdy dotarł do miejsca, z którego dało się dostrzec dwór, cały już drżał dostrzegalnie. Zapewne byłby też zlany potem, gdyby jego gruczoły potowe nie obumarły dawno temu.
        Zatrzymał się, patrząc na dwór. Zapewne w innych okolicznościach zachwyciłby go ten styl architektury, ale w tej chwili widok szponiastych budowli wycelowanych w niebo zatrzymał się, czując, że nie da rady zrobić ani kroku dalej. Gdy usłyszał za sobą trzask łamanej gałązki, wrzasnął jak panienka. Odwrócił się.
        To była tylko sarna. Spłoszona krzykiem, uciekła w popłochach na jego widok. Władykost był jednak niemal pewien, że spośród drzew wyczuł nagłą wesołość. Zagryzł wargi. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, sam nie wiedział przeciwko komu skierowane, szybko ruszył w stronę bramy.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »


        Erremir rzadko miał okazję na spędzenie spokojnego, ojcowskiego czasu z Tayą. Biorąc pod uwagę smocze pochodzenie dziewczyny, była jeszcze nastolatką, a w najgorszym wypadku młodą kobietą. Nie widział jej jako kobiety i obiektu prymitywnych, jak i charakterystycznych dla mężczyzn żądzy.
        „Wygląda jak jej matka, więc tak wyglądałaby młoda Heretique”. — pomyślał z zamkniętymi oczami, wygodnie ułożony w fotelu. Taya niedawno wróciła z treningu, więc nie brała jeszcze kąpieli. Lekko tłuste włosy i zapach kobiecego potu mu nie przeszkadzały, a wręcz wprawiały w nostalgiczny nastrój.
        „Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakuje”.
        Po tylu wiekach dopadała go najzwyklejsza samotność, bo doskonale wiedział, że nigdy nie będzie miał okazji spojrzeć w uparte oczy swojej smoczej kochanki. Rozłączyła ich śmierć i tylko ona mogła ich połączyć, o ile coś istniało po śmierci dla kogoś tak skalanego krwią. Nawet niektóre demony przy nim wydawały się jak potulne kociaki, ale czego innego się spodziewać po istocie, które w poprzednim świecie była „Pół-bogiem Wojny”. Określenie swojego aktualnego stanu cieniem dawnego siebie była delikatnym określeniem, ale zdążył się już przyzwyczaić do życia w tym świecie.
        Rozmyślania i słodki rodzinny czas został przerwany nagłym poruszeniem na dworku. Hałasu było co niemiara, a nawet się domyślał, kto miał czelność do tego dopuścić. W gruncie rzeczy była tylko jedna osoba na dworze, która bezmyślnie zrobiłaby burdę. Oczami wyobraźni już widział, co mogło się wydarzyć piętro niżej.
        — Zejdź na parter i ogarnij tę zwierzynę, bo nie mam już do niej siły. — poprosił córkę, która wydawała się spokojniejsza od niego. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy smoczycy, aby wiedzieć, że ma ochotę dosłownie siłą wbić rozsądek w kotołaczkę.
Taya się uśmiechnęła dosyć niebezpiecznie, tak że upadłego przeszedł zimny dreszcz.
        — Nie przesadź, martwi niczego się nie nauczą. — dodał dla pewności, aby później nie natknąć się na trupa najemnika gdzieś na dworze. Na samą myśl o tym się skrzywił, zniesmaczony sam sobą, że mógł sobie to tak szybko wyobrazić.
        — Mmm, dobrze… tatko. — skwitowała krótko, nie ukrywając zawiedzenia na twarzy, ale szybko się uśmiechnęła. — Ah, ktoś dzisiaj ma odwiedzić dwór, dosyć specyficzny. Może wyjdź i osobiście zajmij się przyjęciem owej osoby? — Zaproponowała przy wstawaniu, a w jego trakcie ucałowała policzek upadłego. Ostatnim spojrzeniem pożegnała się z ojcem i wybiegła z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
        — Jest zła jak wszystkie diabli. Współczuje Keli, stanowczo — wymamrotał i oparł dłonie o oparcie przy podnoszeniu się z siedziska. Spojrzał przez okno na malowniczy krajobraz otaczający małe skrawek ziemi, którego był posiadaczem.
        Z uśmieszkiem i dosyć dobrym nastroju również wyszedł z pomieszczenia, wiedząc już gdzie szukać zapowiedzianego gościa.

        Bliźniaczki przygotowane do następnego starcia stały chwilę zmieszane, patrząc się na siebie nawzajem, gdy panterołaczka uciekła. Były zaskoczone niespodziewanym biegiem wydarzeń, do którego doprowadziła lekko dzika kobieta. Do tego narobiła zamieszania bez potrzeby, a im dodała dodatkowej pracy.
        — Będzie na nas zły?
        — Nie sądzę, lepiej posprzątajmy pomieszczenie.
        — Racja, nie ma szans zwiać, gdy na dworze znajduje się jednocześnie ojciec i najstarsza siostra.
        — Naiwne.
        — Tak, stanowczo naiwna, siostro.
        — Uwiniemy się z tym szybko i poszukajmy kotka.
Zaśmiały się jak małe diabliki, powoli porządkując panujący w pomieszczeniu chaos.

Łapie prawie udało się opuścić budynek. Prawie.
        Pomiędzy jedynym wyjściem a nią stanęła Taya, która blokowała wyjście z bardzo zadowolonym wyrazem twarzy. Córka upadłego przekrzywiła głowę, badawczo się przyglądając.
        — Wyglądasz jeszcze paskudniej niż zazwyczaj, śmierdzisz kotem — parsknęła prowokująco, powstrzymując się przed rzuceniem na najemniczkę. Nie zapomniała ani przez chwilę, że próbowała zabić ojca. Zniżanie się jednak do zachowania pół-dzikiej kobiety było poniżej jej godności, stąd pozostała przy zdrowym rozsądku.
        — Łazienka jest nie w tę stronę, kotku. — Pokręciła palcem, aby wskazać przeciwny kierunek z nieukrywaną złośliwością na twarzy. — Jeżeli chcesz postać na dworze, musisz się jakoś prezentować. Idziemy! — dodała wesoło.
        Podeszła do niej i nie cackając się, chwyciła ją za ubrania, a gdy starała się wyrywać lub coś kombinować, dla zasady zdzieliła ją po głowie płaską dłonią jak niegrzeczne dziecko. W sumie ciężko było coś więcej pomyśleć, patrząc na jej przykry stan.
        Ciągnąc ją jak worek ziemniaków przez korytarz, trafiły razem z powrotem do miejsca zbrodni. Wszystko było już uprzątane wewnątrz, bala stała na swoim miejscu, a po wodzie na podłodze nie było śladu. W drzwiach minęły się z paroma innymi służącymi. Pozostała tylko Taya, Łapa i bliźniaczki.
        — Trzymajcie ją, a ja rozbiorę. Ubrania doprowadźcie do porządku, przynieście jakieś na zmianę. Najlepiej pożyczcie od służby. Co prawda obojętne mi czy będzie latała nago, ale szkoda mi dzieci — podsumowała, zanim rzuciła Łapę w stronę bliźniaczek.
        — Oczywiście! — odpowiedziała jedna z nich, łapiąc rzuconą w ich stronę przesyłkę pod ramie mocno.
        — Już się robi — dodała druga, zabezpieczając wyrywającą się kobietę z drugiej strony.
Taya uśmiechnęła się niewinnie i małym krokami zbliżała się coraz bliżej i bliżej.
        — Tym razem nic tobie nie pomoże, kotku — zaśmiała się niebezpiecznie Taya.

        Córka upadłego westchnęła z ulgą, zanurzona po samą szyję w wodzie. Oprócz niej w bali znajdowała się cała śmietanka towarzyska. Bliźniaczki, a pomiędzy nimi Kelisha. Dokładnie ją wyszorowały, a nawet użyły drogiego szamponu z ziół, aby doprowadzić zaniedbane włosy najemniczki do porządku. Szczerze wątpiła, aby Łapa chciała znać wartość owych luksusów w monetach, ale było warto. W końcu wyglądała, jak należy.
        Taya nigdy się dokładniej jej nie przyglądała, ale była po prostu atrakcyjna. Ona jako kobieta potrafiła to nawet stwierdzić, a nawet trochę jej zazdrościła. Nie przywiązywała się specjalnie do ludzkiego ciała, ale stanowczo przegrywała pod względem posiadanych „atutów”. Cała trójka wpatrywała się w biust zanurzonej z nimi zmiennokształtnej z niemą zazdrością. Jedna z bliźniaczek nawet dotykała się po biuście, aby porównać odczucia po tym, jak niedawno wymacały Kelishę.
        — Uhh, co jeść, aby mieć takie duże jak ty? Czuje, jakbym przegrała jako kobieta… — Dalia mruknęła, zerkając ponownie na skryty pod wodą biust Łapy.
        — Nie przejmuj się Dalia, jak dodamy twoje i moje to mamy tyle, co ona! Nie poddawaj się. — próbowała ją pocieszyć Delie, która z całego otoczenia najmniej przeżywała nielegalne rozmiary u gościa upadłego.
Po tych słowach rzuciła się na siostrze bliźniaczce na szyję i pocierała policzkiem o jej policzek jak kot.
        — Przestań! Ale z ciebie głuptas — zaśmiała się.
Nie trzeba było długo, aby zanurzone po szyję bliźniaczki zaczęły tykać paluchami atuty najemniczki,
        — Myślisz, że jakby się utopiła, unosiłaby się na wodzie?
        — Stanowczo, ale jak ona z nimi walczy?
        — Tak, to musi być niewygodne.
Pokiwały do siebie siostry z poważaniem, jakby odkrywały właśnie nowy ląd. Taya przyglądając się temu wszystkiemu, w końcu zaśmiała się szczerze, nie mogą dłużej wytrzymać owej scenki.
        — Wyglądasz uroczo, drapieżnik w łapkach dwóch króliczków. Czemu wybrałaś życie najemnika? Niczego tobie nie brakuje, jako kobiecie. Znaleźć dobrego samca, prowadzić spokojne życie. Nie byłoby tobie łatwiej? Nie jesteś specjalnie — zamilknęła na chwilę, szukając dobrego słowa — utalentowana jako najemniczka. Nie cenisz swojego życia czy jak? — podpłynęła bliżej i oparła ramię o ramię zanurzonej panterołaczki.
        Bliźniaczki były dalej w swoim żywiole, wymyślając najróżniejsze rzeczy związane z atutami Łapy.
        — Przestań się burmuszyć, jak pogadasz z ojcem, to dostaniesz nowy sprzęt. Zachowujesz się jak dziecko, które straciło najlepszą zabawkę.

        Władykost ruszył w stronę bramy, w której już stała sylwetka właściciela dworu. Miał delikatny uśmiech na twarzy, bo był świadkiem niedawnego zajścia. Erremir miał specyficznego gościa i to bez dwóch zdań. Pierwszy raz był świadkiem nieumarlaka, który krzyczał jak panienka. Cały światopogląd runął w pył.
        — Jak mniemam Władymir Michałow? — wypowiedzenie imienia sprawiło upadłemu trochę problemów. Dosyć niespotykane w tych stronach. Nieważne, imię to imię. Równie dobrze mógłby się nazywać Ziemniak Lemniak, nie robiłoby mu to różnicy.
        — Od razu ostrzegam, tknij kogoś z moich ludzi, a skręcę kark. Wieści szybko docierają z różnych miejsc. Na przykład barów… — podkreślił, zanim wyciągnął dłoń, aby przywitać się z przybyszem już kulturalnie. Chciał po prostu mieć z nim jasność, że będzie miał go na oku. — Mów mi Emirey, chociaż nie wiem, czego może chcieć ode mnie nieumarły. Uzdrawiam żywych, nie żywe trupy, ale może zmieńmy miejsce. Proszę. — Puścił gościa przodem i razem ruszyli w stronę dworu.

        Weszli razem do biura, gdzie upadły zaproponował coś do picia albo delikatne przekąski, ale Władymir nie wydawał się specjalnie zainteresowany. Cisnęło mu się na usta, że nikogo ze swoich podwładnych mu do „zjedzenia” nie da, ale powstrzymał się przed tą złośliwością. Był ostrożny wobec niego, ale to nie znaczyło, że powinien od razu go skreślać.
        — Siadaj, proszę. Pewnie jesteś zmęczony po podróży, przynajmniej mentalnie — zaproponował z manierami, które wypływały na wierzch w jego wypadku tylko podczas interesów albo „interesów”.
        Gdy tylko nieumarły usiadł w wygodnym, grubo ciosanym krześle, były król wznowił rozmowę.
        — Listy listami, czego ode mnie oczekujesz? Treść wiadomości nie za bardzo mi rozjaśniła twą sytuację, a jedynie zarysowała. Nie twierdzę, że nie jestem zainteresowany, ale musisz się lepiej sprzedać niż samym listem. Słucham więc uważnie. — Wsparł się łokciami o blat biurka i splótł dłonie przed twarzą z poważnym wyrazem twarzy. Spojrzeniem lustrował reakcje gościa i jego nawet najmniejsze ruchy. Nie ufał mu ani trochę, pałającym się magią śmierci nigdy się nie ufa, a przynajmniej póki się jeszcze oddychało.
Ostatnio edytowane przez Erremir 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Władykost
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lich
Profesje: Mag
Kontakt:

Post autor: Władykost »

        Władykost nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś zwrócił się do niego tym imieniem.
        — Władykost — poprawił odruchowo, po czym zaraz się zreflektował. — Z resztą, poprzednie imie też może być.
        Z wahaniem odwzajemnił uścisk, z całych sił starając się powstrzymać drzemiący w sobie głód. Nie wątpił, że gospodarz bez trudu odparłby jego atak, ale nie mógł wyobrazić sobie większego nietaktu przy powitaniu. Poczuł ulgą, gdy uścisk się skończył. Tym razem się udało.
        — Obawiam się, że skręcenie mojego karku byłoby tylko stratą czasu. Nie sądzę, bym posiadał nadal jakiekolwiek nerwy, które można by zerwać. Choć może? Nie sprawdzałem. — Lich zamyślił się na chwilę, ale niezbyt długą. - Poniekąd przychodzą właśnie w tej sprawie. Ale faktycznie, nie jest to temat do dyskusji w plenerze.

        Po drodze do gabinetu nieumarły starał się iść w miarę szybko, żeby gospodarz nie musiał na niego długo czekać. W rezultacie potknął się kilka razy. Na szczęście nie przewrócił się i nic mu nie odpadło. Tym razem.

Wreszcie usiadł.
        — Masz opinię mądrego i życzliwego człowieka. Osoby, która wiele wie i wiele potrafi. — zaczął niepewnie, nerwowo wykręcając palce. Jeden z paliczków odłamał się z cichym trzaskiem. Władykost zbeształ się w myślach, zaciskając go w dłoni. Wziął głębszy oddech. — Przepraszam, zdecydowanie wyszedłem z wprawy w rozmowie. Chodzi o to, że dla osoby w mojej sytuacji istnieją dwie możliwe ścieżki kariery: mogę, jak przystało na potwora mojego pokroju, zacząć tworzyć zastępy żywych trupów i próbować podbić, jeśli nie świat, to jego fragment, albo też mogę zginąć, obrócić się w pył i przestać obrażać wszystko, co żyje swoim istnieniem. Paradoksalnie pierwsza możliwość mnie nie interesuje. Sprawdzałem ją, ale z przyczyn osobistych w pewnym momencie przestała mnie cieszyć. Druga możliwość natomiast wydaje się mało satysfakcjonująca.

        Zrobił pauzę, bezwiednie obracając w palcach ułamany paliczek.

        — Wpadłem na pewien pomysł, który, według mojej wiedzy, może dać się zrealizować. Pragnę w pewien sposób powrócić do życia. Oczywiście nie mam na myśli pełnoprawnego wskrzeszenia. Gdyby było ono osiągalne, takich jak ja w ogóle by nie było. Kto nie wolałby pięknego, zdrowego, śmiertelnego ciała niż sypiącej się skorupy, którą w całości trzyma tylko magia? Chcę odwrócić proces, w wyniku którego stałem się lichem. Mam wiedzę pozwalającą przypuszczać, że jest to możliwe. W wyniku tego powinienem umrzeć. Umrzeć śmiercią śmiertelnika i trafić tam, gdzie trafiają duszę śmiertelnych. Jednak, jak możesz się domyślać, nie poradzę sobie z tym sam. To znaczy z samym procesem tak, a jeśli nawet nie, to do pomocy będę potrzebował drugiego nekromanty, którym jak wiadomo, nie jesteś. Przepraszam, jeśli za bardzo to komplikuje. Chodzi mi o to, że muszę zyskać na czasie. Zabrzmi to niedorzecznie, ale nie chce kolejnych trupów. To za bardzo zwraca uwagę. Jeśli ludzie znów zaczną się mnie bać, znajdą też sposób, żeby mnie zniszczyć. A ja nie chce być zniszczony, tylko umrzeć. Dla tego potrzebuję alternatywnego źródła energii dla pewnego istotnego dla mnie artefaktu. Lub chociaż wskazówki, czym mogłoby ono być, tak by jego energia była możliwie najbliższa energii życia!

        Przy ostatnich słowach Władykost mocniej zacisnął pięść. Paliczek z suchym trzaskiem rozkruszył się na kilka mniejszych kawałków. Nekromanta, speszony, wsunął je do kieszeni szaty.

        — Jeśli jesteś w stanie mi pomóc — kontynuował — jestem w stanie odwdzięczyć się całą posiadaną przeze mnie wiedzą i umiejętnościami. Jeśli to nie wystarczy, jestem w stanie odzyskać część swojego majątku w ruin mojego zamku. Najgłębsza część skarbca pozostała nienaruszona. Wiem, bo to w niej się przebudziłem. Zrobię, co będzie trzeba, to dla mnie spraw śmierci i śmierci — zapewnił gorliwie.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

        Kelisha w myślach wyklinała wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, z samą sobą na czele. Biegła ciężko, a oddychała jeszcze gorzej. Adrenalina zdecydowanie za szybko przestawała działać, ale wydawało jej się, że była blisko wyjścia z dworku. Potem musiała jeszcze tylko przekraść się niepostrzeżenie lasem pilnowanym przez elfów z łukami. Albo ich prześcignąć.
        - Ta... Łatwizna, kretynko - sapnęła do siebie, dopadłszy ostatniego zakrętu. Wypadła zza rogu, dysząc przez usta tylko po to, by zatrzymać się gwałtownie. Zamachała rękami i odruchowo smagnęła powietrze ogonem, by nie stracić równowagi. Drogę zagradzała jej zapoznana w Mamucie córuchna gospodarza. Taya stała pewnie i wyglądała na zdecydowanie zbyt zadowoloną z siebie. - Zasługa waszej służby. Wiem, gdzie. Wystrój nie przypadł mi... do gustu.
        Nawet panterołaczka potrafiła ocenić, kiedy przegrała. A przynajmniej, kiedy potrzebowała chwili oddechu. Pochyliła się i oparła dłonie nad kolanami. Obserwowała rudą spod mokrych włosów oblepiających czoło, ani na chwilę nie przestając szczerzyć zębów. Na widok zbliżającej się kobiety nawet nie drgnęła. Za to chwycona za koszulę na karku, spróbowała odwinąć się, złapać napastniczkę za bark i wykręcić jej rękę. Instynkt działał może niezawodnie, ale mięśnie zawiodły zmiennokształtną. Zamiast wyrwać się i zaryzykować oberwanie kilkunastoma elfimi strzałami w plecy, dostała w łeb. Nawet niezbyt mocno, ale kocia duma zabolała znacznie bardziej. Niemal tak bardzo jak podczas ciągnięcia przez korytarze, jakie nastąpiło później.
        Już w łaźni, Kelisha przestała nawet warczeć. Wciąż próbowała się uwolnić, ale jakby z mniejszym zapałem. Bliźniaczki były szybsze od niej, a córka upadłego znacznie silniejsza, niż na to wyglądała. Dała się przytrzymać królikołaczkom, mamrocząc niezrozumiale pod nosem, choć ton wyraźnie sugerował, że nie było to nic miłego.
        - A mogłam do zagryźć jak miałam okazję - szepnęła, widząc przez ramię zbliżającą się Tayę. Dopiero wtedy szarpnęła się do tyłu i zaraz zrozumiała, dlaczego blondynki tak łatwo pozwoliły jej wyślizgnąć się z ich uścisku. Wpadła plecami prosto w ramiona rudej.

        Najbliższy czas przepełniony był wściekłymi warknięciami, bezsensownymi próbami podrapania którejś ze służących, przekleństwami rodem z najemniczych obozów, protestami, upomnieniami a nawet okazyjną wesołością. Najwidoczniej króliczołaczki musiało bawić znęcanie się nad biedną panterołaczką. Najgorszy dla Łapy był chyba moment, gdy próbowała wbić pazury w podłogę i nie dać zaciągnąć się do wanny. W efekcie połamała jeden czy dwa paznokcie, co trójka sadystek wykorzystała jako pretekst do przycięcia i wypiłowania wszystkich. Mniej-więcej wtedy Kelisha miała już serdecznie wszystkiego dosyć i obraziła się na cały świat, co demonstrowała zaprzestając walki. Czasem wtrącała tylko, że sama potrafiłaby doskonale doprowadzić się do porządku.
        - Woda by nie starczyła? Pokrzywa najwyżej... Przecież to aż śmierdzi - łuczniczka burknęła, powąchawszy trzymany w dwóch palcach kosmyk włosów. Pomijając ten komentarz siedziała raczej cicho, z rękami skrzyżowanymi na piersi i uszami położonymi płasko wzdłuż czaszki. Starannie, choć niby przypadkiem omijała wzrokiem wszystkie trzy kobiety. Absolutnie nie robiła tego ze wstydu, czy poczucia przyzwoitości! Ot, prezentowała po kociemu jak bardzo czuła się urażona, a jej oprawczynie nie zasługiwały nawet na pobieżne spojrzenie żółtych oczu. Na komentarze bliźniaczek i bezczelnie tykanie jej osoby zaczęła aż drgać jej warga, ale uparcie udawała, że ich nie zauważała. Spojrzała dopiero na Tayę, gdy ta zbliżyła się do niej.
        - A co ty możesz wiedzieć o moich zabawkach? - warknęła nieprzyjaźnie i odsunęła się trochę, ale po chwili przestała się aż tak krzywić i westchnęła ciężko. - Jestem najemnikiem, bo to bardziej dochodowe, niż ciągłe polowanie i sprzedawanie skór. Utalentowana jestem, tylko walczę łukiem, a nie w zwarciu. Jakby te dwie puste główki nie zniszczyły mi łuku!
        W ramach drobnej zemsty uszczypnęła kolejno obie blondyneczki w policzek. Nie za mocno, żeby nie rozsierdzić rudej za uszkadzanie służby.
        - Możecie się odczepić? Nie lubię, jak mnie ktoś dotyka. Ani jak się gapi - syknęła, po czym znów spojrzała na córkę pana na włościach. - Pilnuj lepiej, kogo ty do łóżka wpuszczasz, a moim się nie interesuj - burknęła i dopiero po chwili kontynuowała znacznie mniej butnie, odwracając wzrok - bo nie mam ochoty mnożyć dziwactw takich, jak ja. Całe życie łażę po Łusce i dobrze mi z tym. Całe życie strzelam z łuku i to chcę robić. W tym jestem świetna. Miecz noszę dla picu, nikt mnie nigdy nie uczył jak walczyć inaczej, niż na dystans. Tyle, co zrobię instynktownie.
        Zamilkła na kilka uderzeń serca, zanim znów się skrzywiła i wróciła do swojego zwyczajowego, nieprzyjemnego tonu. Nachyliła się nawet to Tayi, prezentując jeden kieł.
        - Byłam świetna w łucznictwie, jak już tak bardzo chcesz wiedzieć. Bo ostatnie co dostałam od upadłego to złamana ręka, która się źle zrosła - uniosła lewe ramię, by udowodnić swoje słowa. Wszystko wyglądało na pierwszy rzut oka dobrze, ale wystarczyło się przyjrzeć, by zauważyć, że jedna z kości faktycznie była delikatnie skrzywiona. - Więc nie mam zamiaru nic więcej od żadnego dostawać, ani z żadnym rozmawiać. Nawet z tym, którego nazywasz ojcem, chociaż od ciebie nie czuć pierza.

Ciąg dalszy - Kelisha
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Upadły przyjął dosyć wygodną i nieskrępowaną pozycję w fotelu za biurkiem, wbijając spojrzenie w gościa. Przymrużone powieki podkreślały wcześniejsze słowa o braku zaufania do nieumarlaka przed nim. Co prawda oboje należeli do światopoglądowo złych ras, ale to nie był powód, aby od razu się bratać i współpracować. Były król upadłych miał na to własne spojrzenie i opinie.
        — Daruj sobie zbędną kurtuazję, wiesz o mnie tylko to, co sądzą o mnie inni. Nic o mnie nie wiesz, jeżeli kierowałeś się słowami obcych mi istot. — Bez pardonu ugasił słodkie słowa, wydobywające się z ust nieumarłego. Zignorował cichy trzask, uznając to za coś normalnego, biorąc stan ciała gościa. Delikatnie się skrzywił, ale nie wyeskalował to do czegoś poważniejszego. Druga natura w postaci uzdrowiciela dawała sobie znać. — Ciężko nie zauważyć, liczę na to, że nie będę musiał cię wynosić w jakimś pojemniku, bo się rozsypiesz. Wyglądasz tragicznie, nawet jak na nieumarłego. Chyba widziałeś lepsze dni — skwitował dosyć brutalnymi słowami i uśmiechnął się pod nosem. Bawiła go trochę sytuacja, w której istota nieżywa szukała pomocy od żywych. Widział wiele w życiu, ale to był dla pierwsza taka.

        W gruncie rzeczy przyjął go na dworze bardziej z ciekawości, co może od niego usłyszeć. Wsłuchując się w monolog towarzysza rozmowy, postanowił się w końcu odezwać, aby rozjaśnić parę rzeczy, wynikających z tego, co usłyszał.
        — Pierwsze zakrawa na cud, przynajmniej moim zdaniem. Jesteś o wiele za słaby, wystawiłbyś głowę i równie szybko zostałbyś jej pozbawiony, ujmując dosyć kolokwialnie. Nie wiem, czy twoja… rasa, może żyć bez głowy — Wzruszył ramionami, rozumiejąc swoją niewiedzę w dziedzinie nieumarłych, a zwłaszcza takiego typu jak jego gość. Nie były to raczej istoty wychylające się ze swoich terytoriów, gdzie królowały.
        — W naszym aktualnym świecie żyje na tyle potężnych istot, że skończyłoby się na ambicjach i bardzo marnym zakończeniu. Rzecz jasna tylko dla ciebie.

        Z jakiegoś powodu nie czuł specjalnej empatii wobec nieumarłego. Czy był złym gospodarzem? Nic z tych rzeczy, po prostu otwarcie okazywał swą nieprzyjazną podstawę. Skrzywił się mocniej, słysząc dalszy ciąg rozmowy. Nie podobało mu się to, co właśnie usłyszał.
        — Nie wiem, za kogoś się uważasz, ani jakie masz cele. Szczerze mówiąc, mam to po dziurki w nosie. Snujesz i snujesz, ale zapominasz o bardzo ważnym detalu w tych negocjacjach trupie. — Uspokoił się i wyrównał swój oddech, składając razem palce dłoni. Erremir nie chciał mówić głośno o dziurach w planie nieumarłego, a był dziurawy jak cedzak.

        Przymknął oczy i skupił się na rozwiązaniu nieprzyjemnej sytuacji. Miał ochotę tego śmieszka wyrzucić za drzwi, bo odnosił wrażenie, że traktował go jak niesprawnego umysłowo. Jednak ostatecznie zdecydował się poprowadzić negocjacje, chociaż miał najmniej do zyskania w owej sytuacji, ale mógł zyskać coś, co normalnie jest poza zasięgiem żywych. To miało swą wartość, niewielką, ale jednak. Otworzył powieki, zamrugał parę razy nimi i poprowadził leniwie rozmowę dalej. Próbował takim zachowaniem ukryć irytację wcześniejszym słowami.
        — Nawet ja nie wiem wszystkiego. Wiem tylko to, co wiem. — rozpoczął tymi słowami, robiąc dłuższą pauzę — Jednak tak się składa, że moja aktualna wiedza nie posiada tego, co mogłoby pomóc — Uśmiechnął się przepraszająco, ale na tym nie poprzestał — Znam jednak kogoś, kto byłby w stanie pomóc. Jednak czy będzie chciał to już inna bajka. Plus co ja z tego będę miał? — Poruszył sedno sprawy, licząc na solidne konkrety z przeciwnej strony.

        Pierzasty odetchnął z ulgą, bo nieumarły gość w końcu zahaczył o konkrety. Teraz stanowczo mogli rozmawiać, a nawet zaczął kiwać głową z zadowoleniem.
        — Teraz możemy rozmawiać — skwitował krótko z szerszym uśmiechem niż do tej pory — ale wciąż mam pewne obawy. Co prawda nie pomogę ci bezpośrednio, ale wciąż się przysłużę twojemu celowi. Nie oszukujmy się też, nie mam najmniejszego pojęcia czy jest w nim jakaś etyka. Jesteś liszem, jedyne co kojarzę z wami to śmierć i rozkład. — Więcej konkretów musisz przedstawić, zanim będę miał pewność, że warto ciebie przedstawić owej osobie. Jest na tyle specyficzna, że sam wolałbym się nie zbliżać do miejsca jej bytowania. Sam rozumiesz. — wzruszył bezradnie ramionami i oczekująco badał go spojrzeniem.



        Tymczasem w łaźni czwórka kobiet dalej korzystała z jej dobrodziejstw, a co z co najmniej jedną wręcz zmuszoną do tego aktu. Taya nie do końca rozumiała oburzenie kobiety.
        — Przestań marudzić, dostaniesz lepszy osprzęt od ojca. — westchnęła ciężko, nie mogąc uwierzyć, że przedstawicielka jej płci nie potrafiła wykorzystać faktu, że upadły pewnie bez zająknięcia dostarczyłby jej to, co by chciała. — Twoja ignorancja mnie zadziwia albo może głupota… — zamruczała pod nosem na tyle głośno, żeby i druga strona mogła to usłyszeć.

        Na akt pokarania bliźniaczek nie zareagowała w żaden sposób. Pobierały nauki u upadłego, więc panterołaczka pewnie nie zdawała sobie z tego nawet sprawy, jak takie młodociane tak ją uziemiły. Miały więcej doświadczenia praktycznego, bo czerpały je ze studni. Bliźniaczki zareagowały jednak niespodziewanie, bo obie jednocześnie spoważniały.
        — Obowiązki wzywają, wybaczcie — stwierdziły razem spójnie, gdy ich głosu się na siebie nałożyły. Taya zawsze czuła podziw na harmonię między tą dwójką, a jeszcze większy, bo pamiętała dokładnie, jakie były bezużyteczne, zanim zostały przygarnięte przez skrzydlastego.

        Gdy tylko królikołaczki opuściły w pośpiechu pomieszczenie (już ubrane), Taya zerknęła znowu na gościa ojca z szerszym uśmiechem. Co prawda w normalnych warunkach zjadłaby ją żywcem za akcję w uliczce, ale była nawet sympatyczną osobą. Trochę nieokrzesaną, tak troszeczkę.
        — Popatrzcie jakie posłuszne, kot się napuszył i od razu dały dyla. Widzisz ile respektu i władzy masz w tej bali? — Skomentowała dosyć ironicznym głosem zaistniałą sytuację, ale w końcu się skrzywiła. — Do stu smoków, kobieto. Dbasz ty o włosy?! — Spojrzała na nią karcąco, gdy złapała ją stanowczo za ramiona i obróciła ją plecami do siebie. — Nie zauważyłem wcześniej, ale strasznie je zaniedbałaś. Najemnik czy nie, musisz więcej dbać o swój wygląd. Próbujesz się upodobnić do facetów czy jakiego pioruna. Okropne, jak je doprowadziłaś do tak żałosne stanu — smoczyca bezlitośnie zaczęła komentować stan włosów kobiety, sięgając dłonią po szampon ze świeżych ziół, który leżał na wysokim stoliczku przy balii.         Jako dobro wręcz luksusowe i ze słabą dostępnością, najemniczka raczej nie miała z tym styczności. — Zamknij oczy, umyje twoje włosy, a jak naleci do twoich ślepi, to będziesz piła do mnie. Nie… jestem tego wręcz pewna. Zamykaj oczy, nie patrz na mnie tym spojrzeniem. Nie wyjdziemy z tego pomieszczenia, póki nie będziesz przypominać pierwiastka zadbanej kobiety. — Nie czekając na odpowiedź, wylała trochę szamponu na dłonie i spieniła, nakładając następnie na włosy Łapy.
        Masują i rozprowadzając pianę po jej włosach, postanowiła w końcu się odezwać, chociaż do tej pory unikała tematu związane z walką i tymi podobnymi. Kobieta jednak wydawała się z tego dumna.
        — Życie nie kończy się na walce i rozlewie krwi. Wiem, że to nieodłączna część tego szalonego świata, ale powinnaś chcieć od życia więcej niż naciągać tylko cięciwę. — Posmutniała widocznie po owej wypowiedzi, marszcząc nosek i wpatrując się nieprzytomnie w plecy łapy.

Z tego stanu wyrwały ją szorstkie słowa kotowatej wobec upadłych.
        — Erremir to wspaniały upadły, jakbym miała wybierać partnera, to musiałby go chociaż trochę przypominać, więc poprzeczka jest wysoko — zaśmiała się cicho, nie przerywając ani na chwile rytuału mycia włosów. — Wyleczy cię, zobaczysz. Widziałem, jak patrzy na ciebie. Obserwował twoją źle zrośniętą rękę, ba. Jestem pewna, że już myśli, kiedy i gdzie się tobą zająć dokładnie. — Położyła się na jej plecach i oplotła ramiona wokół jej szyi, szeptać jej to na ucho.
        Czuła satysfakcję, że niszczyła jej wszelkie nadzieje przed brakiem konfrontacji z jej ojcem. Prawdopodobnie sama lekka myśl o takim czymś z upadłym, którym gardziła, rozwścieczyłoby ją. Była ciekawa reakcji, bo Łapa raczej należała do otwarcie wyrażających emocje osób, dlatego łatwo się z nią rozmawiała, jak i równie łatwo manipulowało.
Awatar użytkownika
Władykost
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Lich
Profesje: Mag
Kontakt:

Post autor: Władykost »

        Słuchając odpowiedzi gospodarza, Władykost w milczeniu zaciskał wąskie wargi. Przychodził z opuszczoną gardą i po prośbie — spodziewał się więc pogardy, co niestety nie oznaczało, że zniesie ją lekko. Gdyby był żywy, zapewne twarz miałby całą czerwoną, być może nawet zmuszony byłby powstrzymywać łzy. Na szczęście w obecnym stanie jego mocno emocjonalna natura pozostawała ukryta pod bielą pergaminowej skóry i akwamarynowym blaskiem martwych oczu.
        Słowa o potencjalnym marnym zakończeniu nie zrobiły na nim wrażenia. Nie wielkich tego świata się obawiał. W swoich czasach mierzył się z wielkimi, ale to maluczcy przywiedli go do upadku. Zresztą nie zamierzał nikomu rzucać się w oczy — ani wielkim, ani małym, jak długo nie będzie do tego zmuszony, by osiągnąć swój cel. Był zdeterminowany na tyle, że mimo uszu puścił pogardliwy ton i obraźliwe określenia. Tylko on jeden wiedział, ile go to kosztowało. Jednak, skoro już tu przyszedł, nie mógł odejść z niczym tylko ze względu na urażoną dumę.
        - Wybacz, jeśli cię zmęczyłem swoją osobą. W moich czasach rozmowy miały nieco inną dynamikę i zasady — powiedział, powstrzymując się przed wyrażeniem swojej opinii na temat kultury gospodarza obrażającego gościa, którego z własnej przecież woli przyjął w progi swojego domu. - Jakich szczegółów oczekujesz, aby ocenić, czy jestem "wart"?
        Nie dodał nic więcej. W głębi swojego skamieniałego serca czuł coraz mocniej, że przyjście tu mogło okazać się błędem. Nadzieja, choć na tę chwilę jedyną, mogła być złudna. Być może za bardzo się pośpieszył — może należało najpierw zaszyć się na pustkowiach, odzyskać siły. W mroczniejszych zakamarkach umysłu licha pojawiła się wizja tej samej rozmowy w sytuacji, w której to on patrzyłby z góry na swojego rozmówcę. Wizja była przyjemna, ale odpędził ją szybko. Czarna magia zawsze wiązała się z pragnieniem potęgi i władzy, ale on jej nie potrzebował. To była strata czasu, niepotrzebne ryzyko. Poza tym już podjął decyzje, musiał być konsekwentny.
        Mimo że nie musiał, odetchnął powoli. Skóra na żebrach zaskrzypiała cicho. Musiał zachować spokój, przynajmniej do chwili opuszczenia tego domu, niezależnie od tego, czy zdoła ugrać cokolwiek. Trafił na istotę potężną, ale też zadufaną w sobie i kapryśną. To oznaczało, że musi uważać na każde słowo.
Awatar użytkownika
Erremir
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Inna , Wojownik , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Erremir »

        Rozmowę pomiędzy upadłym a gościem przerwało gwałtowne otworzenie drzwi. Erremir wyraźnie prosił, aby mu nie przeszkadzano teraz, ale stan sprawcy owego zajścia załagodził rosnący w nim gniew. W drzwiach stał jeden z najemników odpowiedzialnych za szeroko pojętą ochronę terytoriów, którymi władał.
        — Straszna rzecz się stała, porwali, wszystkie porwali! — krzyknął najemnik. Opierał się o drzwi, ledwo trzymając się o własnych nogach. Na lekkim pancerzu i stroju było widać liczne, świeże rany. Płytkie i bardziej poważne, ale nie zważając na swój stan, przybiegł aż na piętro do upadłego. Mógł równie dobrze przekazać informację liderowi.
        — Kogo porwali i kto? — Skrzydlaty wykazywał nie lada spokój w danej sytuacji, trzymając dłonie na krawędzi solidnego, dębowego biurka. Opierając się o nie, powoli powstał z własnego siedzenia. — Mów — poprosił, aby kontynuował.
        — Dzieci i kobiety. Napadli nas, gdy wracaliśmy z wioski. Wszyscy mężczyźni nie żyją, a dzieci i kobiety porwali. Ledwo udało się mi uciec, aby dostarczyć tą wiadomość panie. Porwali i moją rodzinę! Błagam, panie… zlitujcie się i zróbcie coś. — Paniczny bełkot trwał nieprzerwanie, ale upadły tylko westchnął. Nie pierwszy raz widział kogoś w takim stanie.
        Spokojnie wysunął się za biurko i stanął przy mężczyźnie, aby najzwyczajniej w świecie uderzyć go solidnie w twarz. Jak ocucony z majaczenia albo ze snu, mężczyzna się uspokoił.
        — Jesteś mężczyzną, ogarnij się. Poinformuj lidera o sytuacji, podnieść poziom ochrony. Przekaż Tayi i bliźniaczkom, aby przygotowały się do opuszczenia dworu natychmiastowo. Ruszaj. — Poklepał go po ramieniu, a najemnik tylko skinął głową ze zrozumieniem, mając w oczach już całkiem inne spojrzenie. Odbił się ramieniem od drzwi i ruszył ciężkim krokiem przez korytarz, znikając w końcu gdzieś za rogiem.
Erremir odwrócił się do gościa i uśmiechnął przepraszająco.
        — Wybacz, ale wydarzyła się sytuacja wymagająca mojej personalnej interwencji. Ostrzegałem ich, że jak jeszcze raz tkną moich ludzi… — Zacisnął dłonie na futrynie i drzwiach, które aż zatrzeszczały pod naciskiem. — Tym razem nie popełnię tego samego błędu, co ostatnio. Dałem wam szansę szczury — mruknął rozgniewany i opuścił swego gościa. Ktoś się nim w końcu zajmie, jak sprawa się rozejdzie po dworze, więc tym się nie martwił.

Niedługo po tym Erremir wraz z bliźniaczkami zniknął na grzbiecie Tayi pod postacią smoka w przestworzach.

Ciąg dalszy: Erremir
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości