Ostatni Bastion[Uboga dzielnica] Przed wyruszeniem w drogę...

Kraina Górskiej Twierdzy, jedynym zamku jaki pozostał po Wielkiej Wojnie. Tutaj spotkać Cię może wszystko, napotkasz na swojej drodze złodziei i hulaków, ale także nadobne panny i dostojnych rycerzy. Pamiętaj jednak że jedyną osoba której możesz ufać jesteś Ty sam.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

[Uboga dzielnica] Przed wyruszeniem w drogę...

Post autor: Loraneel »

Karczma "Pod zakręconym ogonem" nie cieszyła się dobrą sławą, nawet zważywszy na okolicę w której się znajdowała. Nie były to może slumsy, ale niewiele im do tego brakowało - zamieszkiwało tu głównie ubóstwo, drobni rzemieślnicy, służba której nie jest dane mieszać w miejscu pracy, podejrzane elementy chcące się ukryć przed wzrokiem władz, które rzadko w te okolice zaglądały. Zajazd ten zaś do tej pory przyciągał najgorszą część mieszkańców, tą lubiącą popić, dać sobie w ryj, pozaczepiać jakieś panienki. Wydawać by się mogło, że to ostatnie miejsce gdzie można byłoby szukać czarodziejki z upodobaniem do porządku i czystości.
A jednak przy jednym stoliku (i to jedynym czystym, warto dodać), przy kieliszku z czerwonym winem siedziała tak niepasująca do otoczenia figura w ciemnozielonej sukni z długimi rękawami. Założyła nogę na nogę, a spod rąbku spódnicy co jakiś czas migał brązowy, skórzany trzewiczek ze srebrnymi sprzączkami, wartymi zapewne tyle co cała wyposażenie tego szlachetnego lokalu. I choć co jakiś czas goście łypali na nie spod oka łapczywie, czarodziejka kupiła sobie solidną kwotą lojalność karczmarza, który był gotów wykopać natrętów przeszkadzającej wielkiej czarodziejce, gotowej zamienić ich wszystkich w żaby. Większość śmiałków odpuszczała jednak już widząc migoczące spojrzenie, wyczuwając kłopoty większe niżby chcieli wywołać.
Sama zaś rytualistka co jakiś czas poprawiała to ubranie, to włosy, to ułożenie kieliszka na stole, przyglądając się wchodzącym tu osobom - i to nie bez przyczyny, bowiem kogoś oczekiwała. Problem polegał na tym, że jeszcze nie wiedziała na kogo.
W okolicy porozwieszała kilka ogłoszeń, licząc na odpowiedni odzew. Szukała poszukiwacza przygód, najemnika, który zechce za sowitą opłatą towarzyszyć w dalekiej wyprawie. Oczywiście przez towarzyszenie miała na myśli bycie ochroniarzem, w czasie gdy ona pozyska to czego zamierzała znaleźć. Nie chciała jednak tego tak brutalnie ujmować, nie chcąc kogoś spłoszyć takim określeniem zadania. Nie bez powodu także szukała w tej okolicy, nie zaś w centrum - nie potrzebowała bowiem rycerza w złotej zbroi, który stanie w obronie jej czci, tylko zabijaki, który nie zawaha się użyć brudnych metod ani wykonać polecenia.. Wątpliwego moralnie. Sam fakt, że ogłoszenie należało przeczytać było pierwszym testem dla kandydatów, do tej pory jednak nie miała szczęścia. Przychodzili jak nie jacyś pijacy, to chuderlaki. Raz nawet pojawił się ktoś, którego aura nawet bez wysilania zmysłu magicznego wypełniła pomieszczenie dziwnym, niezidentyfikowanym zapachem, który ciężko było do czegoś porównać, a jeszcze ciężej pomylić. Czarodziejka zdążyła wstać, zmierzyli się krótko wzrokiem. Nie był to słabiaczek, ale najwidoczniej realnie oceniał swoje szanse - ona miała czas już się przygotować i zabezpieczyć, on zaś musiałby działać w biegu, natychmiast. Demon skinął krótko głową, po czym się wycofał, błyskawicznie teleportując. Loraneel nie uważała się za łowczynię demonów, nie zamierzała także ścigać nieznajomego osobnika, od tamtej pory pozostając jednak nieco ostrożniejszą. Nie opuściła jednak stanowiska, cierpliwie czekając. Tego jej z pewnością nie brakowało.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Sprężysty chód z daleka zdradzał dość dobrze przystosowane do wojaczki ciało mężczyzny. Mimo specyficznego wyposażenia, lub jak co bardziej złośliwi by określili, specyficznie wypchanego i zbędnego, poruszał się z gracją. Miast ociężałości - elastyczność kroku, zdradzająca przyzwyczajenie ciała do noszenia na dłuższe dystanse większych ciężarów. Lecz krok nie może być na pusto, nawet jeden. Nawet jeden, jeśli bez celu - jest krokiem i chwilą zmarnowaną, a Koris nie mógł sobie pozwolić na marnowanie czasu, zwłaszcza teraz, gdy od kilku dni miał dziwne wrażenie bycia obserwowanym ciągle przez te same postacie - poruszanie się w podobnych okolicach przez kilka dni jak i wyglądanie na dość dobry cel i smakowity łup także mogło mieć wpływ na nadmierne zainteresowanie kotowatym. Problemem jest jednak sam Koris, który, nie mogąc doprowadzić do konfrontacji i nie poznając motywów swoich obserwatorów - coraz bardziej się irytował, mając wysoce palącą potrzebę rozwiązania sytuacji w formie zapisanego w gwiazdach epickiego pojedynku. A do takiego doprowadzić można tylko w jeden sposób. Upijając się na umór, całkowicie opuszczając gardę, stępiając do zera własną czujność... i wtedy sobie radzić, jak fekalia uderzą w wiatrak.
A wtem, jego okrągłe, puchate uszka skryte pod bandaną zaalarmowały właściciela. Ogon, równie puchaty co uszy lecz bardziej bezużyteczny, aż zesztywniał z wrażenia. Wydarzyło się coś znaczącego, aurę świata przeciał złoty nóż lub nawet złoty grot potężnej strzały. Dla Korisa tą strzałą ze złota jest oczywiście złota moneta, a gdy postępował kolejny krok - ktoś użył słów "można zarobić". I to w najpiękniejszy sposób, jaki zdarzyć się mógł, bo nie jako propozycję, lecz jako oznajmienie faktu. Obrócił się na pięcie skórzanego obuwia, wiercąc w błotnistej, kociołbowej drodze dziurę od własnego ciężaru i dźwiganego na plecach tobołka i plecaka, a do nich przytroczonego obiektu długości ponad metra, zawiniętego dość szczelnie w lnianą płachtę, centrycznie schodzącą się u samej góry, jak gdyby po to, by móc umożliwić zgrabne sięgnięcie do środka owej płachty. Poprawił skórzaną kamizelkę na lnianym bezrękawniku, podciągnął wyżej spodnie robiąc zamaszysty i nieco cudaczny ruch udem coby ogon mocniej owinąć względem krępującej go opaski na wewnętrznej stronie uda... I wyostrzył panterołacki wzrok wlepiając go w obiekt zainteresowania dwóch pachołków, stojących przy tablicy na której znajdowało się ogłoszenie. Napisane ładnie, mądrym językiem i słowem który spotykany jest zazwyczaj u dobrze usytuowanych czy posługujących się magią i piszących magiczne księgi, jak onegdaj nauczyciel Korisa. A najważniejsze, nie było tam "Kurwę ubić trzeba na śmierć, bo to bladź jedna piniondz wisi..." co by od razu odstręczyło Korisa na długość dziesięciu staji lub ośmiuset czterdziestu łokci... chociaż to w sumie to samo, jakby nie patrzeć. Nie lubił typowo charakterniackich zadań w których nie potrzeba finezji i umiejętności, w tym specjalistycznych jakie posiadał Koris, a jedynie obeszłoby się dużym obwodem bicepsa i umiejętnością mówienia za co osobnik zostaje obity na kwaśne jabłko.
Przewertował ogłoszenie, studiując je. Po czym, uznając zadanie za przyjęte - i nie doczytując do końca, bo nie czyta tak szybko - rozsunął dwóch osobników z krótkim komunikatem "nieaktualne", tylko po to by zerwać ogłoszenie z tablicy, zwinąć w pokraczny rulonik... kur, jak to wygląda, jak sopelek... rozwinąć i zwinąć ponownie, tak ze dwa razy... Ekhem, z ogłoszeniem w posiadaniu skierował się do wspomnianej karczmy, którą dla lepszego efektu otworzył pchnięciem nogi - nie robiąc na nikim wrażenia, bo zamaszyste wejścia buców były tu o pewnych godzinach i w pewnych dniach kalendarzowych całkowicie normalne i dla w szystkich już opatrzone setki razy. Nieco speszony brakiem namacalnego efektu łał u zebranych ochlejmord, skierował się do karczmarza, rozwijając ostrożnie wymęczoną życiem materię pergaminu, którą sam nadwątlił zwijając i rozwijając jak ostatni półgłowek zmęczonymi życiem kocimi rączkami.
-Gdzie? - FUNDAMENTALNA! kwestia by przyjąć zlecenie. Gdzie znajduje się zleceniodawca. Ale, że Koris wiedział iż piechotą w tym świecie za darme chodzi tylko kurczak tudzież kogutek, obok pergaminu położył kilka monet, kupując uwagę i informację jednocześnie, przekupując karczmarza który zapewne przy mniej upośledzonym wejściu nie potrzebowałby przekupienia i wystarczyłaby uprzejmość. A może i nie? Mężczyzna podniósł dłoń, wskazując siedzącą w samotności kobietę. Poprawił plecak, jeszcze raz, brzęcząc milionem niewyjaśnialnych przedmiotów które ze sobą taszczy jakby były jego jedynym dobytkiem (ostrzeżenie przed zepsuciem zabawy - na ten moment są) i skierował swoje kroki do kobiety, zabierając krzesło ze stolika obok, stawiając je przy jedynym czystym stole z jedyną czystą i pachnącą tutaj w tejże karczmie personą.
-Można? - Krótkie pytanie wynikające ze szczątkowej kurtuazji Korisa. A nuż może nie chce jegomościni na ten moment mieć towarzysza? Spytać można, a nawet trzeba - chyba, bo o ile Koris miał z manierami, kulturą osobistą i kulturą bycia na bakier, tak jednak tak kontrastowy obrazek uderzył w jego zmysły dość solidnie. Dookoła obszczymur obdartusa ochlejusem pogania, a tutaj Ona, cała na bia... zielono kobieta w drogich (na oko!) ciuszkach. Takie spotkania się nie zdarzają przypadeczkiem, takie postacie jak Ona też nie wchodzą do takich miejsc bez dobrego powodu. Chyba, że to podpucha i ona nie jest bezbronną białogłową, a towarzyszy jej szeroki jak szafa wojownik gotów do reakcji. Rozejrzał się nerwowo, ale nie dostrzegł na pierwszy rzut oka pleców kobiety w postaci ociekających krwią zabijaków z bronią większa od mózgu.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Dzień się wyjątkowo dłużył. Nie działo się nic wyjątkowego - nikt nowy się nie pojawił, a stali klienci byli grzeczni, żadnych burd ani awantur. Czarodziejka początkowo cierpliwie czekała, popijając z kryształowego kieliszka wino.
Nie był to byle jaki trunek z gatunku podawanych w podrzędnych karczmach, jakiego można by tu oczekiwać. Pierwszego dnia kiedy się tu pojawiła od razu ustawiła wszystkich pracowników do pewnego standardu, zaś pierwszy zaleceniem po nakazaniu wyczyszczenia całego pokoju i kupieniem nowej pościeli było właśnie wysłanie ich po prawdziwe wino do prawdziwej winnicy, o odpowiednim roczniku i bukiecie. Tego samego dnia została tym winem oblana, przez co zrezygnowała z ich obsługi i sama sobie napój polewała.
Dlatego też na stole oprócz kieliszka stała w ćwierć opróżniona butelka z herbem znanej w okolicy winiarni odbitym w wosku, mimo tego rytualistka wyraźnie się nudziła. Poprawiony nasty raz mankiet i tak nie chciał się ułożyć, mimo jej zabiegów, co było głównym jej zajęciem i gdyby nie dobre wychowanie, ziewałaby jak kot. Loraneel nie była przyzwyczajona do nieróbstwa i nie miała zamiaru tych przyzwyczajeń zmieniać, dlatego też w pewnej chwili wstała i przyniosła ze swojego pokoju grubą księgę oprawioną w ciemną skórę bliżej niezidentyfikowanego zwierzęcia, na którym oprócz dziwnego symbolu nie znajdował się żaden tytuł, a oprócz tego zestaw kreślarski oraz gruby zwój. Stolik okazał się za mały dla takiego wyposażenia, dlatego kazała wyczyścić drugi i dostawić. Ostrożnie i niemal z czułością rozłożyła wiekowy manuskrypt, opuszkami palców dotykając czarnych zawijasów, które skrywały tajemnice demonów i demonologii.
Ta wyjątkowa cenna rzecz, warta zapewne więcej niż kilka okolicznych domów razem, była jej najnowszym nabytkiem i dopiero zaczęła ją analizować. Dla porządku tworzyła coś, czego jej brakowało - spis treści. Powoli i metodycznie zapisywała od kilku dni kolejne punkty na liście w zwoju, który miał pozwolić jej skutecznie korzystać z bogatych zasobów wiedzy w niej zawartych.
Otwarte kopniakiem drzwi nie zwróciły jej szczególnej uwagi, nie oderwała wzroku od liter, pochłaniając ich treść. Takie przedstawienia niczym nowym tu nie były, a i były gorsze sposoby by do tej karczmy wpadać, nie chciała też zgubić wątku, na którym się skupiała. Jedną dłoń trzymała na obwolucie, drugą zaś opierała delikatnie na policzku, trzymając w niej pióro. Delikatne włoski łaskotały ją w policzek, po zakończeniu akapitu zaś wyprostowała się i poruszyła głowa na boki, by rozruszać zdrętwiałą szyję. Zanurzyła końcówkę eleganckiego pióra w kałamarzu, nabierając atramentu i otarła jego nadmiar o brzeg pojemnika, stukając trzy razy. Krytycznie przyjrzała się stalówce, choć nie dalej niż kilka godzin wcześniej sama pióro ostrzyła, nie dostrzegła jednak uchybień. I wtedy ktoś dostawił krzesło do jej stolika, czy może bardziej stolików. Czarodziejka podniosła głowę, by zmierzyć wzrokiem nowego przybysza, długie kolczyki delikatnie zabrzęczały.
Ciemna cera, włosy, oczy.. To były rzeczy drugorzędne, uroda nie była potrzebna w zadaniu do którego chciała go nająć, tak samo zresztą jak i elokwencja. Oczywiście, byłoby lepiej gdyby oczy nie łzawiły po spojrzeniu na niego i dało się z nim wymienić kilka logicznych zdań, ale nie miała wygórowanych oczekiwań w tym względzie. Bardziej szukała jakiś oznak tego, że mężczyzna się będzie do zadania nadawał - a sam fakt, że miał na sobie chyba pół złomowni świadczył o tym, że jest jakimś podróżnikiem lub obieżyświatem.. Choć chyba lepiej byłoby, gdyby mniej brzęczał przy poruszaniu się. Leciutko zmarszczyła brwi, kiedy doleciał do niej jego zapach - chyba niedawno zszedł z konia, bo czuć było delikatnie sierścią, ale nie było to nic na co nie pomogłaby kąpiel, ale co najważniejsze, nie czuła przemożnej woni taniego alkoholu. To mogła być odrobina hipokryzji, biorąc pod uwagę, że sama właśnie piła, ale nie tani alkohol! No i nie miała być sprawnymi mięśniami operacji. Dalej spojrzała mu przez ramię, dostrzegając jakieś długie zawiniątko na plecach: mogła być to broń (to dobrze!) lub koc (to trochę gorzej). Nie było jednak nadal powodu do dyskwalifikacji.
- Zależy co masz na myśli - odezwała się, odwracając od kotowatego wzrok i odkładając pióro na podkładkę. Poprawiła ją, by stała bardziej prostopadle do zwoju i przy okazji przesunęła też kałamarz o ułamek kąta, by był bardziej symetrycznie ułożony.
- Jeśli chcesz się przysiąść by zawracać mi głowę, to nie, nie można. Jeśli przeszedłeś w sprawie ogłoszenia, to usiądź - kontynuowała, sięgając po chusteczkę i wycierając o nią dłonie, choć nie było na nich nawet drobinki tuszu, przy okazji przetarła też skraj stolika, o który opierała dłonie.
- Od razu zastrzegam, że nie będzie to mała robótka w mieście, więc jak gdzieś płaczą za tobą dzieci to raczej odpuść - jeszcze raz otaksowała nieznajomego powątpiewającym spojrzeniem. Nie, nie wyglądał na kogoś, kto szukał roboty, bo miał gromadę gęb do wykarmienia, i dobrze.
- Nazywam się Lorannel Evihaen - miała zamiar podać mu dłoń, ale po spojrzeniu na jego dłonie.. Po prostu sobie odpuściła i tylko uprzejmie skinęła głową.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Szybka obserwacja miny i wyglądu potencjalnej zleceniodawczynini. Nie wyglądała ani na zaskoczoną, ani zdegustowaną, podnieconą ni oczarowaną. Czyli z wielką dozą prawdopodobieństwa można uznać, że nie zauwuażyła sposobu w jaki Koris dostał się do karczmy, że tak się wyrażę ekspresyjnie na bogato pod względem efektowności. Może to i lepiej? Po dłuższym przemyśleniu tego co uczynił, sam doszedł do wniosku, że było to nieco niepotrzebne. Normalne dla Korisa, by dopiero po fakcie do czegoś dochodzić. To się jakoś tak profesjonalniej nieco nazywa... Najpierw robi potem myśli? Tak, w wielu przypadkach jest to bardzo trafna i taka dość dobrze wymierzona wycena charakteru kotowatego.
A może to ona była ciut odrealniona, siedząc sobie na takim slums-dupiu, fajne połączenie slumsów i zadupia, coś tam skrobiąc w książce, ubrana jak milion monet... nie pasując do otoczenia ani pół ciuta. I to, że dopiero podniosła na niego wzrok jak się przysiadł, a raczej - podszedł z zamiarem. A jakby był kimś, kogo zamiarem jest ją zabić zamordować i wykorzystać resztki? To przy takim refleksie i tempie reakcji na zmiany zachodzące w otoczeniu... pewnie by już nie żyła czy coś. A może to jest dobra mina do dobrej gry i kobieta nijak nie jest bezbronna? Zauważył dziwną dozę szacunku u karczmarza, gdy pokazał jej ogłoszenie, jakby... albo go finansowała albo była dość straszna by była konieczność się jej bać. I tutaj nawet Aura nie była zbyt pomocna - za dużo ludzi, za dużo smrodów by mógł się dobrze skupić i wyłapać drobne niuanse i nuty smakowo-zapachowe. Jak przecież gdyby chciał jej nutę wyczuć to rykoszetem wpuściłby do płuc czyjegoś piarda albo oddech niosący koktajl potu, taniego alkoholu i odbeków z wątroby przeżartej na wylot przez etanol w wielu miejscach, jak sito.
Najzabawniejsze, że zanim nastąpiło chociażby be czy chociażby me to już go zdążyła zlustrować jak komornik szafę. Wypchnął klatkę piersiową do przodu, prezentując mięśnie, cofając za to miednicę w tył by nie rzucił się jej w oczy ogon czy inne dziwne elementy jak brak uszu, pod tym kątem może i niewidoczny przez burzę włosów i bandanę dobrze zawiązaną. Oby niewidoczny. Kiedy ona zaś zmarszczyła brwi, on nieco ją spapougował, marszcząc obie i robiąc nimi taniec robaka, po czym uśmiechnął się szeroko, pokazując same koniuszki kłów. Tak mikroskopijnie rozchylone usta, by się garniturem zębów nie chwalić zbytnio i zazdrości nie wywoływać, bo większość tutejszych bywalców to raczej kompletem zębów pochwalić się nie mogła.
-W pełnym rynsztunku i ogłoszeniem które wywiesiłaś przyszedłem zaprosić cię na randkę, droga Pani, na pewno. Oczywiście, że chodzi o wspomniane ogłoszenie pod kątem raczej jego wykonania po przyjęciu, niźli zalecaniu się do ogłoszeniodawczyni. - Usiadł na przygotowanym sobie krześle, zbytnio nie przejmując się tym, że ona tak wszystko pedantycznie ściera. Nikt nie ma dość chusteczek ni magii, by wymyć tą dzielnice lub chociażby tą karczmę. Ale niech próbuje, jak chce.
-Dzieci nie mam. Stosuje skuteczną metodę zabezpieczania się. - Mili-sekundowe skupienie wzroku na swojej dłoni. W tej. Dłoni. Jest. Kubek. Z. Wodą. JEST. I KURCZE JEST. Mrugnięcie. W jego dłoni znajdował się kubek wypełniony przeźroczystym płynem. Świat poddał mu się po raz kolejny bez żadnych oporów i robienia pod górę.
-Szklanica wody zamiast. - Zaśmiał się krótko, z lekkim chrypiącym chichotem na koniec po czym napił się wody i odstawił szklanicę.
-Koris. Po prostu Koris. A teraz do sedna. Możesz powiedzieć cokolwiek więcej o zadaniu? Czas potrzebny na wykonanie, co będzie konieczne, możliwość dalszej współpracy, perspektywy zarobkowe. Trzeci raz rzuciłaś okiem odkąd się pojawiłem na zawiniątko przy moim plecaku. Mam je odwinąć? - Spytał z lekkim, sympatycznie otwartym i ciepłym uśmiechem.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Mimo iż chłopak uśmiechnął się sympatycznie, nie odpowiedział mu uśmiech czarodziejki, która bez wzruszenia obserwowała dziwne tańce brwi oraz inne grymasy. Sprawność mięśni twarzy niestety nie była gwarantem sprawności pozostałych części ciała, a i dobre wychowanie nie pozwoliło jej na reagowanie na tak dziecinne zaczepki. Dobrze jednak, że miał komplet zębów - mogło to oznaczać, że jest na tyle sprawny fizycznie, że nikt nie zdołał jeszcze mu ich wybić.
Nawet potrafił mówić! Nie tylko pojedycze słowa, ale zdania i to złożone, a nawet posługiwać się ironią. No proszę, jaki się jej wyedukowany zbir trafił, prawdziwa perła w gnoju. Poprawiła się delikatnie na krześle, poprawiając fałdy sukni.
- Zdziwiłby się Pan - odpowiedziała mrukliwie, nie chcąc wchodzić w szczegóły dotyczące tego ile to takich czarusiów potrafiło się zjawić w lepszych dzielnicach. Nawet rynsztunek i ogłoszenie nie były tutaj żadnymi wyznacznikami, a ona nie chciała marnować czasu na kogoś, kto miał inne intencje niż chęć zarobku i ewentualnie przygody. Tym bardziej nie obchodziły ją jego metody zabezpieczania się, dlatego już nawet podniosła dłoń, chcąc zaprotestować przed kontynuacją tego tematu.
- Bez niepotrzebnych szcze.. - urwała, widząc pojawiającą się w jego dłoni szklankę wody, z której zaczął pić. A więc do tego posiadał jakąś formę magii! Czarodziejka szybko oceniła, że zapewne nie był to poziom wysoki, jednak sprawność w posługiwaniu się nią była na zadowalającym poziomie. Wzrokiem odprowadziła szklankę, kiedy ta wylądowała na stoliku tuż obok jej księgi i spoglądała jak kropla wody spływa powoli po szkle, prosto na blat po którym mógł się dostać na okładkę. Nie zamarła jednak w bezruchu w obliczu tego zagrożenia co to, to nie! Szybkim ruchem złapała chusteczkę, którą otarła wilgoć z boku czarki i dna, blat oraz brzeg księgi, po czym odstawiła napój znacznie dalej. Następnie zaczęła powoli zwijać zwój, uznając, że i tak dalej nie będzie się tym zajmować, a przebywanie w pobliżu tego mężczyzny jest dla nich niebezpieczne.
- Jakieś inne umiejętności, poza sztuczkami godnymi ucznia pierwszej klasy akademii? - zapytała poważnie, równo i dokładnie układając na sobie warstwy papieru. Zanim zdradzi mu szczegóły zadania, musiała mieć potwierdzenie, że się do niego nadaje, że nie ucieknie po usłyszeniu jaki był jego cel, a był on iście wyjątkowy. Odłożyła zwinięty i zawiązany zwój, składając też księgę i odkładając ją na bok. Oczywiście, skoro to się przemieściło, to i kałamarz, pióro i inne przybory zostały w odpowiedni sposób poprawione, by nie niszczyły harmonii i symetrii stołu.
Pytania jednak musiały paść, więc i musiała udzielić pierwszych informacji.
- Czas wykonania zadania zależy od sprawności uporania się z nim. Przewiduję, że zajmie to nie krócej niż miesiąc, maksymalnie dwa, oczywiście ze wszelkimi podróżami. Konieczny będzie na pewno wszelki osprzęt obozowy, broń w razie problemów, umiejętności rozbrajania pułapek też może być przydatna.. - Zaczęła wyliczać, spoglądając w sufit, stukając powolnym rytmem w przedramię. Zerknęła na niego lekko z góry, czując drapanie paznokci o tkaninę.
- Co do zarobków i dalszej współpracy, panie Koris, sprawa przedstawia się tak: nie jest to moja pierwsza taka wyprawa i zapewne nie ostatnia, jeśli więc się pan sprawdzi, to niczego nie wykluczam. Zarobki natomiast, wpłacam zaliczkę przed wyruszeniem, pokrywam koszta podróży, wyżywienia, noclegu, resztę żołdu zaś wypłacam po powrocie. Nie musi się Pan martwić, pańska płaca nie jest uzależniona od sukcesu mojego zadania. Moi poprzedni pracownicy największy zarobek mieli jednak nie z mojej kieszeni, a z tego, co udało im się zdobyć po drodze. Ponieważ mam specyficzne zainteresowania, może być Pan pewny, że nie będę rościć sobie praw do wszelkich niemagicznych kosztowności, złota, broni czy co się tam trafiła i do magicznych z pewnością nie wszystkich, jeśli o to chodzi - zakończyła ten przydługi wstęp, po czym sięgnęła po kieliszek wina, przyjrzała mu się krytycznie i wypiła łyk, odkładając go później w dokładnie to samo miejsce. Nerwowym gestem poprawiła minimalnie przekrzywiony pierścień i odchrząknęła.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Zostaje mieć szczerą nadzieję, że jednak zleceniodawczynini jest sztywna tylko i wyłącznie dla zachowania pozorów i profesjonalizmu przy szukaniu najemnika do wykonania mokrej roboty, bo jeśli będzie taka... zdystansowana, zmanierowana cały czas, to Koris będzie strasznie kontrastowo od niej odstawał. Z każdą chwilą im dłużej przy niej przebywał, tym większą miał pewność, że o ile kobieta zapewne włada potężną bronią czy to magią, to nie ma rozpoznawania aur. Koniec końców nie rzuciła "Jesteś panterołakiem!", a podobno bardzo silni są w stanie odróżnić aure kotowatego od aury pantery - różnica jest diamentralna w praktyce co które potrafi. Koty nie mają leczniczej krwi, która czyni ich smakowitym kąskiem dla praktycznie wszystkich - przedłuża życie lecząc rany i choroby, daje panterołakom długowieczność i średnią długość życia stanowiącą trzykrotność ludzkiego, zwykłośmiertelnego życia. Kumulacja wygrywu, tak na dłuższą metę.
No, nieważne.
-Może rzeczywiście jak najbardziej i tak. Nie chciałem brońże prasmoka sugerować, że do Pani się nie zalecają, ma Pani pare rąk, nóg i wszystko inne na miejscu. Niestety w tych okolicach to wystarczające warunki do zainteresowania płci męskiej, ale niestety także wraz z niskimi wymaganiami ręka w ręke idą niskie oferowane standardy wspomnianych osobników. - Wzruszył ramionami, wykonując lekko zamiatający ruch po całości karczmy i zwracając jej uwagę na to, że za pięknych jednostek to tutaj nie było. W większości mordy takie, że ja cię przepraszam, jakby ktoś chciał się odchudzić to wystarczy chwile się tu i tam powpatrywać w tą pobekującą, pochrząkującą masę i jedzenie od razu się cofnie tam skąd przyszło.
Zaskoczyła go jednak dość mocno, łapiąc chusteczkę i łapiąc samotną kroplę wody.
-To jest jakiś tik? Dolegliwość? Jak będę zabijał dla Ciebie to mam uważać, żeby nic na ciebie nie skapło, droga Pani? - Spytał dość... odważnie i nieco wrednie, ale z lekkim nadal uśmiechem, pełnym ciepła i otwartości. Nie chciał jej dogryźć, raczej bawiło go to, co ona robi i przez to z automatu patrzył na nią nieco bardziej opiekuńczo niż na normalnego człowieka. Straszny kontrast z tej Lorki, nie dość, że wyglądem nie pasuje do okolicy to jeszcze zachowaniem próbuje chyba kontestować rzeczywistość, robiąc wszystko najbardziej jak to możliwe na odwrót. Nie przeszkadzał jej, gdy robiła porządek w swoich zabawkach, ale nie przestawał się też nieco pobłaźliwie uśmiechać.
-Cięty język. Dobrze. Mhm. Inne umiejętności? - Podrapał się palcem po brodzie, nieco przechylając głowę w bok. Drapał się dalej, poświęcając szklanicy kilka spojrzeń. Oparł się łokciem o blat stołu, przesuwając go kilka centymetrów w bok, powoli i ostrożnie. Wszystko się przesunęło bez żadnego problemu, poddając się przesunięciu stołu... prócz szklanicy, przed chwilą przywołanej. Ta zawisła w powietrzu, nie będąc nijak przejętą siłą grawitacji, która postanowiła wykluczyć szklanicę ze swojego spisu "które rzeczy trzeba ściągać w dół". Uśmiechnął się, z lekką dozą pewności Siebie. To nie wszystko co umiał.
-Siły. Jest jeszcze Struktura. - Szklanica upadła. Rozbiła się na popiół i tłuczonkę. Kolejne sekundki skupienia, świat musiał ugiąć się do zdeterminowanej woli Korisa, w ten czy inny sposób... Bo w tym momencie Koris bardzo chciał, by stłuczona szklanica, która upłynniła się od jego woli, a potem przekształciła w szeroką paterę o pofałdowanej artystycznie falbankowo krawędzi. Podniósł ją i położył na stole.
-Pod wino, można postawić sobie, by na cenne skarby Pani nie kapnęło nic. - Tak. Lubił popisy. Był kłamczuchem i strasznym popisywaczem. To jest całkowity fakt, nie dało się go skryć.
-Oprócz tego dość dobrze walczę. Ponawiam, mogę pokazać Pani zawartość zawiniątka. W plecaku są rzeczy typowo przetrwaniowe, taki zestaw moich zabawek. Tak, wiem, ironiczne biorąc pod uwagę fakt magii jaką władam, ale lubie mieć coś na plecach. To dobre ćwiczenie. - Wysłuchał uważnie szczegółow zadania przedstawionych mu przez zleceniodawczynię. Poświęcił jej naprawdę sporo uwagi, chłonąc każdy najmniejszy fragment wypowiedzi i memoryzując go. Cóż, to taka pierwotna umowa ustna, nie?
Pstryknął palcem, materializując w dłoni mały arkusz pergaminu i pióro.
-Dwa miesiące. Osprzęt obozowy sam zapewniam jak i wszelkie inne potrzebne wspomniane umiejętności. Zaliczka przed wyruszeniem, opłacasz wszystkie poniesione koszta, a potem reszta po powrocie. Niemagiczne kosztowności, złoto i broń którą sam uciułam po drodze są moje i nie są objęte umową, nie podlegają rozliczeniu. Ja z kolei zapewniam panience przetrwanie i bezpieczeństwo, wyręczając tam, gdzie diabłu nie po drodze tam Korisa pośle. Mniej więcej to jest na zwoju. - Rozwinął pergamin, pokazując jej, że zmaterializował go już “zapisanego” po swojemu i swoją umową.
-Wystarczy podpisać i komu w drogę temu smocza łuska w nogę. - Położył pergamin na stole wraz z piórem i złapał za ramiączka plecaka poprawiając go. Ruch tobołów wywołał w środku plecaka poruszenie i dziwny trzepoczący dźwięk. Ekscytacji.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Cała myśl była w tym, że Loraneel nie czuła potrzeby sprawdzania z jakiej to rasy wywodzi się jej najnowszy pracownik. Wynajęty pracownik nie był demonem, na nich było wyjątkowo wyczulona, a wobec innych nie miała ani uprzedzeń ani preferencji. O ile solidnie wykonywał swoje zadanie to mógłby być sobie i piekielnym i nieumarłym czy kimkolwiek sobie życzy. Zmiennokształtny, naturianin czy inne cudo - naprawdę nie robiło jej żadnej różnicy, o ile potrafił pokonać zagrożenie. A czy to zrobi kulą ognia, machając mieczem czy zamieniając się w smoka? Przy dobrym efekcie tak czy siak na jedno wychodzi. Po co więc marnować siły? Chyba tylko dla zaspokojenia żałosnej ciekawości, która wiąże posiadaną wiedzę z tak bardzo mylnym poczuciem własnej wyższości.
Machnęła lekko w stronę kotowatego, aby odpuścił sobie tą tyradę, a także na znak, że tą insynuacją wcale jej nie uraził. Rozumiała co miał na myśli - w każdych innych okolicznościach zapewne i z jej strony nie padłoby pytanie z czym się do niej fatyguje - ale byli, gdzie byli i okoliczności wymusiły takie zachowanie. Niemniej temat był zbyt trywialny by go kontynuować, nudny i żenujący. Dokładnie tak.
Skrzywiła się nieznacznie, słysząc rozbawiony komentarz zmiennokształtnego. No tak, bo przecież woda na bezcennym woluminie to szczyt radości! Kto by się nie cieszył gdy zdobytego z trudem białego kruka zalewa ciecz, bo ktoś nie umie dobrze pić ze szklanki ani jej po sobie wytrzeć. Oczy błysnęły jej niebezpiecznie, kiedy spojrzała na winowajcę tej sytuacji z ukosa.
- Dolegliwość. Dokładnie to alergia na niedbalstwo. Ale nie martw się, o ile nie zamierzasz bryzgać na tysiącletnie księgi za które można kupić posiadłość ze służbą... To nie musisz na nic uważać, poradzę sobie - rzuciła ironicznie, przejeżdżając czule dłonią po skórzanej obwolucie. W duchu Lorannel już się godziła z myślą, że będzie podróżować z ignorantem, który nie uszanuje cennych pergaminów, co zaś oznaczało, że nie będzie mogła ich zabrać ze sobą. Przy takim człowieku zbyt łatwo mogłyby ulec zniszczeniu. Musiała je gdzieś przechować do swojego powrotu i była to kolejna rzecz do załatwienia przed wyjazdem. Westchnęła lekko tym znużona.
Ponownie złapała za księgę, gdy Koris zaczął przesuwać stolik. Asekurowała ją i bardzo nieufnie obserwowała szklankę, która sobie nic z tego machania stołem nie robiła. Nie wygląda jednak jakby sztuczki kotowatego robiły na niej jakiej wrażenie, poza rzecz jasna tym ujemnym. Czy nie wspominała już o cyrkowych sztuczkach? To co robił chłopak tym właśnie było - igraszkami, na poziomie uczniaków. Nie tego szukała, nie to było jej potrzebne - gdyby tego właśnie oczekiwała to zamiast być w tej obskurnej karczmie pojechałaby nieco dalej, na Równiny Theryjskie i przyjęła jedną z adeptek magii pod swoje skrzydła. Byłby z pewnością lepiej wychowane, posłuszniejsze swojej mistrzyni, a ich zdolności na wyższym poziomie. Kiedy jednak szklanka runęła w dół, czarodziejka się zerwała. Szkło i woda poleciały po podłodze, te pierwsze szybko zatrzymane przez sztuczekmistrza (nie mylić ze sztukmistrzem), a płyn chlusnął po materiale, jak i trzewikach, rozlewając się dalej po podłodze. Mistrzyni rytuałów stała zaś z ciężkimi fałdami sukni w dłoni, unosząc ją ponad kostki by nie szurała po mokrej podłodze, pokazując gładkie, ciemne, jedwabne pończochy ponad butami. Przez chwilę powietrze wokół niej niemal się zelektryzowało, wydawać by się mogło, że wybuchnie - gniewem, krzykiem, rzuci jakieś mordercze zaklęcie - ale na szczęście mordercze było tylko spojrzenie jakim mierzyła Korisa. Sięgnęła powolnym gestem do sakiewki przy pasie i wyciągnęła coś, co wyglądało jak zwykły kawałek skały wulkanicznej, pumeksu, który następnie przyłożyła do miejsca zachlapania, najpierw sukni, potem butów. I jakimś sposobem, pod wpływem tego niepozornego przedmiotu, woda.. Znikła. Został czysty materiał, bez żadnych zabrudzeń. Czarodziejka odsunęła krzesło z dala od rozlanej wody i usiadła na nim z westchnieniem. Wzięła do ręki wyprodukowaną przez niego podkładkę, obracając ją w dłoni.
- Panie Koris.. - westnęła jeszcze raz, zastanawiając się jak ując to co zamierzała powiedzieć - Doceniam pański... Entuzjazm.. W pokazywaniu mi swoich umiejętności, ale naprawdę nie trzeba pokazywać. Uwierzyłabym na słowo - powiedziała nieco już tym znużona - Jeśli pan nalega, niech pan pokaże to zawiniątko.. Tylko bez dalszych sztuczek - zastrzegła, obserwując go cokolwiek nieufnie.
Chwyciła w dłonie zwój, ostrożnie, w dwa palce, odstawiając wcześniej figurkę. Szybko ją przeczytała, zerkając po tym na niego spod oka.
- Zauważył pan jednakowoż, że zwój miałam już przyniesiony? - zauważyła, po czym chwyciła pióro, zanurzyła w atramencie i ostukała trzykrotnie o brzeg kałamarza, po czym dopisała coś na dole.
- Nieco się pan pośpieszył. Co najmniej dwie ważne kwestie nie zostały omówione - powiedziała chłodno, po czym spojrzała na kotowatego spokojnie - Jaką zapłatę za taką usługę pan chce? I czy w razie gdyby coś poszło nie tak.. Czy mam kogoś powiadomić? - dopytała, po czym zapisała żądaną kwotę. Bez targowania się, bez pytania, bez większych oporów. Po czym podpisała się, i przekazała wraz z piórem swojemu już bardzo niedługo najemnikowi.
Oprócz kwoty została dopisana jeszcze jedna rzecz, krótkie zdanie, informujące o celu podróży. Coś, o co Koris nie zapytał, a było istotną kwestią, bo przecież kto wie co czarodziejka sobie wymyśliła? Cel był istotnie dość wymyślny, znany i były opowiadane o nim liczne legendy. Dopisek określał go jako: Posiadłość na terenie ruin Nemerii.
Loraneel czujnie obserwowała reakcję zmiennokształtnego, składając dłonie na kolanach razem.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Dziwnym było, że albo Lorka słynęła z niesamowicie wyczulonego zmysłu magicznego i umiejętności widzenia aur bez żadnego przygotowania ni przykładania się do tego… Albo nie obchodziła jej jego aura, co było karygodne. Karygodnie nie wypełniało narcystycznych potrzeb autozajebistości Korisa. Nie zauważył by jakkolwiek mu się przypatrywała mocniej, by próbowała go zniuchać czy posmakować - tak, jakby nie chciała w ogóle poznać z czym lub z kim ma naprawdę do czynienia. To ty, człowie… kocie, całe życie się ukrywasz, ogon kulisz i uszy zakrywasz by nikt nie poznał możliwości twojej magicznej krwi, a tutaj pojawia się proszę bardzo jakaś pannica z nikąd i proszę bardzo w ogóle ma to w dupie kim ty jesteś pajacu. Ech, nic tylko dokonać samoupodlenia i się iść ogonem pobawić, tudzież uchem przystrzyc okrągłym pięknym i puchatym jak i tak niektórzy mają to calkowicie gdzieś.
Niespecjalnie zrozumiał znak jaki mu dała - te machnięcie. Co to miało znaczyć? Przyjdżże bliżej? Nic się nie stało? Polej? Muchę zabijam? Zabiłabym Ciebie jak muchę? Koris przez swoje dziesiąt lat widział już tyle różnych intencji stojących za prostym machnięciem ręki, że uznał tą razą, że najbezpieczniejszym będzie zignorować gest w całości i na niego nie reagowac ani pół ciuta. Wyjaśnił jej - wytłumaczył to co się stało - wszystko stało się zupełnie jasne. Nie znieważył jej, ni nie poddawał jej urody w wątpliwość… Chociaż niewiele jej widział, bo prócz ładnej buźki to niewiele dało się zaobserwować na stosunkowo obszernej i niewiele dającej do zobaczenia sukni o przesadnych właściwościach zasłaniających. Rzeknijmy tylko, że Koris przyzwyczajon do bardziej skąpo ubranych rozmówczyń i kobiet w samym sensie płci przeciwnej - wszelkiej maści i rasy bo każda ma jakiś określony urok i wartość dodaną z tego, kim jest. Zazwyczaj.
-Nie zamierzam na nic bryzgać. No to dobrze, jakoś mi raźniej, ze świadomością, że nie tylko ja tutaj jestem nieidealny i mam jakieś dolegliwości. Zaryzykuję jednak, że moje są nieco bardziej wymyślne niż przejmowanie się niedbalstwem. Ale to dobrze, przeciwieństwa dobrze ze sobą współgrają, uzupełniają się. Zaryzykuję po raz drugi stwierdzeniem, że Panna Loraneel niespecjalnie w swoim życiu miała okazję nabyć sawuar feru, że się tak wyrażę wiedzy praktycznej o życiu u podstaw, przeżycia w dżungli jak i w dżungli metropolii, gdzie nożownik zza rogu niebezpieczny równie jak dzika pantera o ostrych jak szable pazurach, tylko… pantery rzadko podróżują w stadzie, nożownicy płci menelskiej i ulicznickiej jak najbardziej wręcz w watahach. - Uśmiechnął się, uznając, że to koniec jego aktualnej nauki przeżycia i nie musi więcej mówić. Loraneel i tak wyglądała jakby była trzy ligi ponad to, co w sumie go niesamowicie bawiło. Będą, podróżując, strasznie kontrastowi względem Siebie. Może to i dobrze?
Potem cały pokaz umiejętności magicznych, w którym Koris zapomniał o najważniejszym. O płynie w szklanicy. Ale tak się zaaferował pokazem, że w ogóle nie przejął się tym, że właśnie napaskudził. Wodą, bo wodą, ale jednak. Z lekkim zainteresowaniem podziwiał cały ceremoniał Loraneel.
-Szczwane. Magia czy jakiś rzadki minerał? - Nie miał zamiaru przeprosić. Niech przyzwyczai sie, że podróże są wymagające i niekiedy brudne. I bryzgająca woda to najlepsze co może ją spotkać, gdy wokół będą FONTANNY KRWI! - Ta, entuzjazm to moje drugie imię. Koris Entuzjazm Nicpoń. Nie mam na nazwisko nicpoń, po prostu nie mam nazwiska. Moi ludzie ich nie używają zbytnio. - Wyjaśnił po prędce, próbując uciec od tematu i jej piorunującego spojrzenia, na które to zareagowało kilku bardziej upodlonych bywalców karczmy, patrząc na kobietę i czekając na znak, że Korisa trzeba wyprowadzić.

Szybki rzut oka po sali. Kilku osobników wyglądało jakby próba wyprowadzenia nicponia za drzwi w kawałkach najlepiej była dla nich świetną rozrywką i tylko czekali na sygnał od Loraneel. W głębi serca Koris zdawał sobie sprawę, że jeśli kobieta podłapałaby ten moment za chwilę to miałaby idealnie namacalny dowód umiejętności Korisa, nasyłając na niego osiłków jednym pełnym żalu okrzykiem kobiety w opałach.
-Przyzwyczajenie. Większość klientów lubi takie sztuczki, jak do tej pory zawsze korzystali z osiłków, a tu proszę, osiłek z magią. Dodaje kolorytu. Zauważyłem zwój, ale po tym jak jeden mag poczęstował mnie zmieniającym treść zwojem to nie ufam za bardzo w zwoje inne niż te, które sam posiadam. Zapłata brzmi dobrze, ale jeśli Panna obiecuje po drodze możliwości wzbogacenia się to to samo jest zapłatą per se, zwłaszcza, że nie potrzebuję zbytnio zaliczki, jestem wyposażony i mam trochę zapasu. No i są rzeczy których nie zrobie i takie, które zrobię tylko za dodatkową gratyfikacją, ale to wyjdzie w praniu. Nie, nie trzeba nikogo powiadamiać. Wszyscy nie żyją. Ciach. - Wykonał dłonią w okolicy szyi ruch podżynania gardła i niechybnie gdyby takowe miał w dłoni to właśnie byłby na najlepszej drodze do walnięcia samobója.
Kiedy jednak padł ich cel podróży, ruiny Nemerii, z jego ust wydobyło się mimowolne ciche miauknięcie które mogła Loraneel wyłapać.
-Trupozjeby. Wampiry, zjawy i inni nieumarli. Świetnie. Będę się mył potem dwa dni. - Mruknął z dezaprobatą co do celu podróży, ale wyglądał jakby nijak go to nie zraziło skuteczniej niżli będąc tylko lekką niedogodnością. Poprawił ramiączka plecaka, gotów do drogi w każdej chwili. Czekał tylko na jej znak. Choćby już, zaraz!
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Koris był.. Gadatliwy. To przede wszystkim. Loraneel nie musiała w tej rozmowie się bardzo wysilać, nie musiała jej podtrzymywać, chłopak sam nawijał, wystarczyło tylko, że od czasu do czasu się wtrąciła i odpowiedziała na coś wyraźnie skierowanego do niej. Z lekkim zainteresowaniem (oraz nieco z niepokojem) obserwowała zamieszanie jakie dookoła czynił energiczny mężczyzna, biorąc je za dobrą monetę oraz mając nadzieję, że w walce spełnia się równie dobrze co w zasypywaniu ją zdaniami. Uniosła lekko brew i rozejrzała się po tym.. Lokalu o nie pierwszej czystości oraz nie najlepszej opinii, a jednak sobie jakoś radziła, prawda? Nie wiedziała skąd kotowaty brał takie stwierdzenia czy opinie jakieś pięć minut po tym jak ją poznał, ale były to z pewnością za szybko i za daleko wysunięte wnioski.
- Tyle bzdur wyciągniętych tylko z faktu, że nie lubię brudu - stwierdziła bezkompromisowo i sucho, podsumowując swoją opinię na temat przydługiego wywodu o tym jakoby nie miała zdolności przeżycia samodzielnego w mieście i dżungli. O ile w tej drugiej mogłaby mieć kłopot, to na pewno nie aż tak duży jak sobie panterka wyobrażała. Śmieszne było to jego stwierdzenie w sytuacji gdy to na niego ostrzyli sobie zęby tubylcy, by go wywieźć na taczkach kiedy to pannica z wyższych sfer poczuje się urażona, ona jednak taka prędka do tego nie była. Stoickość była tak wrośnięta w jej charakter, że ciężko było ją w jakiś znaczący poruszyć, a na pewno nie była w stanie tego zrobić szklanka wody.
- Czy to robi jakąś różnicę? - zapytała z powątpiewaniem w głosie - Po trochu jedno jak i drugie, skoroś jednak ciekaw. Ta skała ma naturalnie porowatą strukturę, co w połączeniu z odpowiednim, dość czasochłonnym rytuałem..- zaczęła wyjaśniać czarodziejka, pokazując mu podziurawioną powierzchnię kamienia, ale urwała nagle - Ale pewnie nie jesteś zainteresowany szczegółami produkcji takich drobnostek i nie po to tu jesteśmy - skończyła, chowając go z sakiewki przy pasie i zawiązując ją. Nie musiała mu się przecież tłumaczyć z tego jak produkuje swoje drobiazgi! Na dodatek, była to formuła, którą ją kilkukrotnie próbowano od niej odkupić za niebagatelną cenę, głupotą byłoby wygadać się w jakiejś karczmie pierwszemu lepszemu wędrowcami. Sama nie wiedziała, chyba jednak gadatliwość Korisa nakładała jaką presję by i ona się odzywała.
- Nie jestem klientem jak większość - powiedziała większość klientów zapewne z jakimi kotowaty miał kontakt, jednak to nie powstrzymało jej przed wypowiedzeniem tej dość oklepanej kwestii. Fakt, że nie miał rodziny było też plusem, w razie jego śmierci nie musiała się przejmować rodziną, zarówno informowaniem jej jak i ewentualnie zemstą wściekłych jej członków. Wszystko w porządku zatem. Na szczęście cel podróży nie wzbudził paniki w najemniku, więc wypuściła powietrze z płuc bezgłośnie, z ulgą. Wstała powoli, wyciągając przed siebie rękę w uniwersalnym geście.
- Zatem umowa została zawarta - potwierdziła swój zamiar słowami - Potrzebuję z dwie, trzy godziny na uregulowanie swoich spraw, po czym możemy ruszać. Załatwię nam także transport. Może się Pan przez ten czas stołować, na mój koszt - skinęła głową, po czym zaczęła zbierać swoje rzeczy. Zaraz podleciała do niej jedna z kelnerek, pytając się chwiejnym głosem czy jej pomóc. Loraneel krytycznie spojrzała na jej trzęsące się dłonie, ale koniec końców pozwoliła jej zabrać część rzeczy, sama zabierając w swoje ramiona tylko księgę, którą była gotowa z takim poświęceniem bronić.
- Do rychłego zobaczenia zatem - rzuciła do zmiennokształtnego, po czym ruszyła na górę, do swojego pokoju, a zestresowana pracownica rzuciła mu nerwowe spojrzenie i podreptała za nią. Po dłuższej chwili znów słychać ciężkie kroki i sapanie - pracownica krok po kroku znosiła z góry drewnianą skrzynię z metalowymi okuciami, zamkniętą na solidny zamek. Ze wszystkich sił starała się jej nie upuścić i delikatnie odstawić na ziemię już na dole, cała czerwona twarz i załzawione oczy mówiły, że to nie jest łatwe. Czarodziejka zgrabnie zeszła za nią, prezentując się w nowym stroju, wyraźnie podróżnym - męskich spodniach, prostej koszuli, w dłoniach zaś trzymała granatowy płaszcz podszyty ciepłą tkaniną, z czarnym futrem przy kołnierzu i głębokim kapturze. Nim się jednak w niego odziała, podeszła do karczmarza, tylko nawet odstawił na bok pucowaną szklanką na chwilę rozmowy z Loraneel. Ta przekazała mu mały mieszek, zamieniła kilka cichych zdań i wskazała na skrzynię, właściciel gorliwie pokiwał głową, a jego wzrok uciekał w stronę pieniędzy. Kiedy więc ona się ubierała, z zaplecza został zawołany pracownik - młodszy chłopak, będący synem właściciela i w zależności od okazji barmanem, kelnerem, wykidajło oraz tragarza i właśnie w tej ostatniej roli potrzebowała go demonolożka. Miał zanieść jej kufer tam, gdzie kazała, by mogła go w spokoju zostawić w miejscu co do którego miała pewność, że będzie bezpieczny i żadne grube, zbyt ciekawskie paluchy nie zechcą go oglądać. Przelotnie spojrzała na kotowatego gdy wychodziła, po czym znikła na dwie bite godziny. Młodzieniec wrócił wcześniej, czerwony jak pomidor, ale za to z kilkoma monetami w dłoni. Loraneel poza zostawieniem swojej własności w zaufanym miejscu była jeszcze na swoich zakupach jak i wróciła z dość cennym nabytkiem - dwoma uposażonymi końmi. Jeden był jej własnością już od jakiegoś czasu, na zgrabnym siwku się tu zjawiła. Ciemny gniadosz zaś był nowo nabyty i lekko nerwowy przez to i miał służyć jako środek transportu dla najemnika. Przecież czarodziejka nie będzie taki kawał drogi przemierzać pieszo, to byłaby głupota i strata czasu.
- Panie Koris - rzuciła czarodziejka tuż po przekroczeniu, miała nadzieje po raz ostatni, progu tego niezbyt chlubnego budynku - Jestem gotowa, możemy ruszać w każdej chwili - Skończyła, poprawiając pas i zaczepiając za niego koniec końców kciuki. Jeśli mieli ruszać to powinni już teraz, póki słońce było wysoko i mieli szansę jakąś drogę pokonać.
Awatar użytkownika
Koris
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Najemnik , Ochroniarz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Koris »

Możnaby na upartego sprowadzić człowieka do bycia bardziej wysublimowaną zabawką na sznurkach - pociągasz jeden sznurek to robi określoną rzecz, pociągniesz za inny - robi inną, również określoną rzecz. Na dobrą sprawę tak można opisać każdą czynność jakiej podejmuje się zarówno lalka jak i człowiek. Akcja i reakcja. Ale od każdej reguły jest odstępstwo. Takim odstępstwem definitywnie jest Koris, który plecie trzy po trzy i jedno reakcje i akcje są jakoś totalnie niepowiązane. Coś jak ładna kukiełka tylko, że bez sznureczków - na wolności pajacyk. Bo nie ma innego wytłumaczenia dla jego słowotoku, który zdawał się solidnie udzielać Lorce niż to, że coś mu się wylało w mózgu gdzieś między korą, a czwartym płatem lewej półkuli od prawa. Ale, to był definitywny sukces, Lorka prawie podzieliła się informacjami, ale potem znów się zacięła. Jeszcze będą z niej jacyś ludzie. Coraz za to mocniej korciło go wcisnąć w nią nochal i powąchać jej aurę - trzymała głowę wysoko i zachowywała się jak typowa arystokratka. Ale byłoby śmiesznie, jakby okazało się, że włada jakąś bezużytecznie głupią magią nie pasującą zupełnie do jej zachowania i wyglądu. Wielka czyściocha i pociski z błota. To byłoby prześmieszne. Ale trochę rozczarowujące.
-Mało sama mi mówisz, droga Panno, to lepię z tego co mam. A wiesz, z takiej ilośći gliny arcydzieła nawet... no i tak dalej. - Ubodło ją to stwierdzenie, że może nie być ekspertką od czegoś. Bo jak to tak, ona, Loraneel Evih... jak to leciało? Nie jest ekspertką w jakiejś kategorii? Przecież dla kogoś tak pewnego Siebie i swoich umiejętności na pewno nie ma rzeczy niemożliwych - łamane na - niewykonalnych. Tak, ta wyższość aż od niej parowała. A może to kwestie otoczenia, gdzie smród, brud i ubóstwo i naprawdę nie ciężko "być ponad to"?
-Jestem ciekaw. Sam w ramach hobby zajmuje się wytwórstwem magicznych przedmiotów. Na nieco innych jednakże zasadach. - Przełożył pierścień o jeden palec w lewo i cytryn zapłonął światłem świecy. Bardzo ciepłym dla oka i ducha, przyjemnym do obserwowania i do czytania przy tymże świetle, gdyby tą ręką trzymać księgę lub przewracać strony. Ciepłe, spokojne światło rozświetlające mroki nocy by móc czytać i rozświetlić mroki tępoty i niewiedzy. Mocne stwierdzenie.
Ale, z przyjemnością obserwował taką, nawet jeśli krótką, prezentację umiejętności śmiesznego czystego kamyka Loraneel. Mogłaby sę dać pociągnąć za język mocniej. Jej rytuały i to, na co pozwalają, mogą być ciekawym zagadnieniem.
-Oczywiście, jesteś wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Wy, kobiety, często tak lubicie sądzić. Większość z was okazuje się właśnie niestety "jak większość". - Rzucił z lekkim zrezygnowaniem, tracąc nieco humoru, a przynajmniej na chwilę. Czyżby przez ułamek chwili na jaw wyszła jakaś walka, odwieczny konflikt Korisa z płcią przeciwną? A może fakt spotykania kobiet które nie mają nic do zaoferowania prócz własnego ciała nieco spaczała pogląd na całą grupę? Kochał i szanował kobiety, ale nie widziałby się chyba nigdy u boku jakiejś na dłużej. Przynajmniej jeszcze nie teraz i być może nie w specjalnie najbliższym czasie.
-Yup. - Potwierdził zawarcie umowy na swój sposób i wysłuchał jej "co będzie dalej". Załatwia transport, załatwia wszystko? Huh, to zadanie będzie chyba jeszcze prostsze niż Koris myślał. No to dobrze, pieniądz się będzie zgadzał... A i on miał coś do zrobienia przed wyruszeniem. Stołować się? Średnio był glodny, ale zamówił jedną potrawę i jedną rzecz ekstra, nie wyjaśniając po co i dlaczego. Z rozbawieniem oglądał pokaz noszenia kufrów, rzeczy i nadskakującej jej obsługi karczmy. Był raczej przyzwyczajony do samodzielnego dźwigania własnych śmieci.
Pomachał jedynie kobiecie kiedy wymęczyła każdego kogo dało się wymęczyć w karczmie, zarzucił nogi na stół odchylając się do tyłu na krześle i czekał na swój zamówiony posiłek.
Kiedy wreszcie, po długim czasie, wróciła, Koris wyprostował się, przeciągnął, ziewnął, podrapał po uchu, wsuwając palec pod bandanę i udając, że drapie się po głowie, choć zepsuć efekt mógł metaliczny dźwięk jego kolczyków... i wstał, kierując swoje kroki w stronę Loraneel.
Dopiero na zewnątrz mógł w spokoju zrobić to, co chciał zrobić od dłuższej chwili. Zaciągnął się mocno powietrzem które przeszywało Loraneel na wskroś, a razem ze swym zapachem niosło wiele ciekawych wieści. Posmakował powietrze ustami, przyjrzał się... Rtęć. Kobalt. Miękkie ściany zamku. Wszystko giętkie i ruchome, zmieniające się, a jednak... Uderzenie.
Koris postąpił krok w tył. Przyjrzał się dziewczynie, oblizał usta. Pociągnął nosem w którym znikąd pojawił się katar. A na twarzy wymalowane solidne zdziwienie.
- Stary zamek i stare księgi. Świece. A potem coś wypełniającego nieziemskim uczuciem i wibracja. Miękkie korytarze. Rtęć i turmalin. Sól. Czarodziejka, demonolożka z magią struktury, znajomością alchemii... - Pominął fizyczną słabość wynikającą z wszechobecnej "miękkości" odczuwanych wizji. Nie chciał być nieuprzejmy. - Wibracje mocniejsze, niż moje. Jesteś bardziej zaawansowana w magii struktur niż ja. No i Rtęć jest mi dobrze znanym kolorem, wszak moja aura sama się nim cechuje, przez alchemię. Urocze połączenie. - Uśmiechnął się ciepło i uprzejmie. Zwrócił uwagę, spojrzeniem, że jego aurę, jeśliby chciała, ciężko będzie odczytać. Otrzymał swoje zamówienie od karczmarza. Wielki i długi warkocz czosnku który zarzucił sobie na szyję. A przecież mogła czytać jego aurę, aurę Bratana...
-Jedziemy do nieumarłych. Przyda się. - Wskazał paluchem na czosnek i zdjął plecak z masywnego grzbietu i zamontował go na przydzielonym mu koniu. Podszedł najpierw do konia Loraneel i złożył dłonie razem, tworząc stopień.
-Pomogę, Pani. - Kolejny zawadiacki uśmiech. Niezależnie od rozwoju wydarzeń wskoczy potem na własne zwierze, całkowicie gotów do drogi do królestwo trupiastego.
Awatar użytkownika
Loraneel
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Badacz , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Loraneel »

Loraneel z pewną wyższością spojrzała na zmiennokształtnego, kiedy ten wykluł swój wniosek. Dobrą zasadą było, żeby nie oceniać książki po okładce, a ludzi po pięciu minutach znajomości – i w jednym i w drugim przypadku można się było okrutnie pomylić. I tak jak Koris sobie domyślał rzeczy, które o niej nie znał, tak mógł ją przecież obrazić i tyle byłoby ze znajomości i zarobku. Ryzykowna to była gra, ale najwidoczniej mógł sobie na to pozwolić. I miał dodatkowo szczęście, że czarodziejka miała niemal niewyczerpane zasoby cierpliwości.
- Dlatego lepiej nie lepić wcale – urwała ostro jego tłumaczenia, może nawet zbyt ostro. Nie wykazywała jednak zbytniej chęci do kontynuowania tego tematu. Tak samo jak i tematu swojego wytworu, którego tajemnicy strzegła tak zazdrośnie. Co innego było robić coś dla hobby czy dla zabawy, a co innego na własne potrzeby lub na sprzedaż. Zresztą, miała też swoje powody by tego nie ujawniać. Spojrzała na jego świecący pierścionek z lekką, zawodową ciekawością i kiwnęła głową. Mały, ale przydatny przedmiot, podobnie jak i jej, dla kogoś z boku mogły się wydawać zabaweczką, ale w określonych sytuacjach były bardziej przydatne niż magiczne miecze lub zaklęte zbroje.
Zignorowała stwierdzenie o większości kobiet. Sam fakt, że była tutaj, wybierała się do ruin Nemerii i go zatrudniała powinien mu dać do myślenia, nie zamierzała się tutaj wykłócać o swoją wyjątkowość, to byłoby jedynie wyjątkowo żenujące. Loraneel nie upadła aż tak nisko by się do takiego poziomu zniżać.
Zakupy poszły jej w miarę sprawnie, nie zajęły zbyt długo. Sama wiedziała, że nie było powodu by opóźniać wyjazd jeśli ten miał się odbyć jeszcze tego samego dnia, musieli przebyć jakiś kawał drogi. Juki obciążały nieco jej rumaka, który jednak mimo tego szedł dziarsko i sprężyście, zadowolony z tego, że w końcu wychodzi z boksu. Co jakiś czas trącał czarodziejkę w ramię i dłoń, dopominając się jakiś smakołyków, ale ta była chyba zbyt zamyślona by mu coś dać, idąc z delikatnie zmarszczonym czołem.
Mimo przygotowania do drogi, to zamiast ruszać to kotowaty zaczął coś węszyć i się oblizywać. Początkowo tego nie zauważyła, zajęta wyjmowaniem z juk jeździeckich rękawiczek, niezbędnych przy jeździe dłuższej niż staja lub dwie, jednak kiedy się cofnął odwróciła się głowę w jego stronę, na moment przerywając układanie mankietów na delikatnej skórze. Uniosła delikatnie brew, czekając na jakieś wyjaśnienia, jednak zamiast tego z ust mężczyzny wyleciało coś początkowo przypominającego bełkot. Zdążyła pomyśleć „Tak szybko stracił poczytalność!”, gdy ją oświeciło. Policzki pokryły się bladym różem.
- Bardzo uprzejmie, Panie Koris, że zechciał mi pan przerecytować moją aurę – wycedziła, wyraźnie niezadowolona. Zacisnęła dłoń mocniej na lejcach, pociągając za nie nieco za mocno. Siwek potrząsnął głową i parsknął, nie wiedząc skąd ta nagła irytacja czarodziejki, zadreptał kilka kroków. Odetchnęła głębiej i pogłaskała go po szyi, próbując uspokoić siebie i jego. Odwróciła się od mężczyzny, poprawiając coś w jukach, zupełnie niepotrzebnie.
- No oczywiście, jak coś spotkamy w ruinach Nemerii to możesz nimi próbować rzucać, będzie nieumarły i wkurzony – rzuciła sarkastycznie, nie siląc się już na uprzejmość. Zignorowała pomoc najemnika i sama wskoczyła na grzbiet konia, sprawnie i bez problemów. Poprawiła płaszcz na ramionach i skróciła lejce, bo koń zaczął znów tańczyć w miejscu. Nie spojrzała na kotowatego i ruszyła przed siebie, początkowo powoli, a gdy zauważyła, że ten ostatni też rusza to pośpieszyła konia, by tym szybciej wydostać się z tej przeklętej okolicy.


Ciąg dalszy: Loraneel, Koris
Zablokowany

Wróć do „Ostatni Bastion”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość