EfneFeralne wesele

Miasto założone na cześć córki króla Bedusa, która w wieku dziesięciu lat oddała swój wzrok za lud. Uratowała go od zniszczenia. Efne otaczają liczne lasy, góry oraz wzgórza graniczące z Pustynią Nanher.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Saskia
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Inna , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Feralne wesele

Post autor: Saskia »

        Saskia weszła na salę balową pewnym siebie krokiem, a oczy wszystkich gości momentalnie zwróciły się na nią. Długa, sięgająca ziemi, satynowo-czarna suknia opinała doskonałe kształty jej ciała i w hipnotyzujący sposób kontrastowała z bladym, grafitowym odcieniem skóry. Podkreślał go migoczący srebrny pyłek, widoczny na dekolcie oraz dłoniach. Wycięcie spódnicy ukazywało co jakiś czas smukłą nogę i stopę na wysokim obcasie, a mocno zasznurowany gorset podkreślał piersi i talię. Czarodziejka, usatysfakcjonowana wywołanym przez siebie efektem, odgarnęła do tyłu falę białych włosów i uśmiechnęła się uprzejmie do stojącej w dole panny młodej, która wykrzywiła na jej widok umalowane na czerwono usteczka.
- Karmelito, kochana, moje gratulacje! Wybacz, że nie zdążyłam na samą ceremonię! Cieszę się z waszego szczęścia.
”Oraz z tego, że nie musiałam umierać z nudów w tej szarpanej przeciągami katedrze.” dodała w myślach, zachowując przy tym na twarzy uśmiech wpasowujący się w kanony najlepszego wychowania.
- Dziękuję, moja droga. Niezmiernie mi miło, że się pojawiłaś - odpowiedziała Karmelita, a jej policzki pokrył rumieniec, nieładnie kontrastujący z białą suknią. Stojąc obok Saskii, która spłynęła już na dół schodów, wydawała się brzydsza i bardziej ponura niż jeszcze kilka minut wcześniej.
- Mam dla ciebie mały podarunek - oznajmiła czarodziejka, wykonując gest i wyczarowując z powietrza niewielkie pudełeczko.
- To artefakt zaklęty w mojej pracowni. Dzięki niemu twoja biżuteria, listy i sekrety będą zawsze bezpieczne przed niepożądanym wzrokiem.
Uniosła sugestywnie brew, posyłając dziewczynie wymowne spojrzenie. Oczywiście, że wiedziała o romansie z drużbą. Oczywiście, że wiedziała o tym, od jak dawna ten romans trwa. Co z niej byłaby za czarodziejka, gdyby przyszła na ślub nieprzygotowana, bez wiedzy na temat rysującego się w przyszłości skandalu?
        Karmelita pokraśniała jeszcze mocniej i bucząc podziękowania, przyjęła prezent. Pana młodego Saskia litościwie ominęła wzrokiem - dobrze zbudowany poeta przez jakiś czas wzdychał do niej, jednak został bezlitośnie odrzucony. Nie zamierzała pastwić się nad nim w dniu jego ślubu, flirtując z nim lub nawet rozmawiając. Zresztą żeby go pognębić wystarczyła sama jej obecność.
***
        Przez jakiś czas pradawna krążyła wśród gości, wymieniając uwagi i popijając migotliwego szampana z wysokich, smukłych kieliszków. Przyglądała się tańczącym parom, jednak sama nie miała ochoty na taniec. Szampan był słodki, a zamknięta w nim odrobina magii tworzyła urzekające, złote wiry. Czar poprawiał samopoczucie i Saskia, całkowicie świadoma, postanowiła mu się poddać. Zadowolona westchnęła i oparła się o balustradę, podziwiając piękne rzeźbienia balowej sali, na której odbywało się przyjęcie. Posadzka pokryta była biało-różową mozaiką, a rzeźbione anioły i nimfy pięły się aż pod sklepienie. Ich gładkie ramiona i płaskie brzuchy wykute były w najjaśniejszej odmianie marmuru, a nieruchome oczy dobrotliwie obserwowały rozbawiony tłum.
        Nagle twarz jednego z aniołów wykrzywiła się w paskudnym grymasie, ukazując długie, szpiczaste zęby. Palce zagięły się w szpony, a cała rzeźba szarpnęła się na trzymającej ją w miejscu kolumnie.

Sekunda. Jedno uderzenie serca i miraż zniknął, przywracając łagodne, niebiańskie oblicze. Saskia była jednak zbyt doświadczoną egzorcystką, by uznać to za przewidzenie. W tym domu zalągł się duch. I był wściekły.
        Zaintrygowana kobieta odstawiła kieliszek i spokojnym krokiem podeszła do kolumny. Zadarła głowę, wpatrując się w anioła i otaczające go rzeźby. Ani jedna kamienna zmarszczka nie drgnęła na nieruchomych twarzach.
- Gdzie jesteś? - szepnęła do siebie, przesuwając spojrzeniem po stojących nieopodal gościach. Rozgoryczone duchy miewały głupawe pomysły. Jeżeli ten był tak wściekły, na jakiego wyglądał, mógł próbować dostać się do ciała któregoś z ludzi. Musiał być naprawdę zły lub wyjątkowo stary, skoro udało mu się skoncentrować tyle energii, by poruszyć kamienną twarzą.
        Czarodziejka z rozbawieniem stwierdziła, że to dokładnie taki rodzaj rozrywki, jakiego teraz potrzebowała. Śluby, bankiety i plotki były zabawne, kiedy miało się sto lat. Jednak po kolejnych stu wszystko zaczynało się powtarzać. Na tym weselu nudziła się wyjątkowo - nikt jeszcze nikogo po pijaku nie zwyzywał, nie przyłapali też żadnej druhny na obściskiwaniu pana młodego. Ojcowie pary młodej nie dali sobie po pysku. Co jakiś czas rozsiewała ziarna kłamstewek tu i tam, jednak ci ludzie byli zbyt bezosobowi, by coś mogło z tego wyniknąć. Duch zdawał się usłyszeć jej nieme życzenie. Brakowało mu co prawda białego konia, ale taki rycerz też mógł ją dziś uratować. Niech będzie, że była znudzoną damą w opałach.
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        Impreza była milutka.
        Jasno, światła, roztańczeni goście… w tym nie Ruth, bo on ani nie tańczył, ani nie był gościem. Kupiony wraz z ekipą, by z uroczystości zrobić dziełko sztuki i uczynić wspomnienia tej nocy jeszcze bardziej niezapomnianymi, siedział na podeście scenicznym, grzecznie na swoim miejscu, i stamtąd gromił wszystkich ostrym spojrzeniem muzykalnego despoty. Patrzył, jak ignorują go, a na parkiecie mylą kroki i obgadują siebie nawzajem. Ech, uroczo. Na szczęście wielu też śmiało się i bawiło ze szczerą radością, uprzejmie wybaczając błędy partnerom do tańca lub subtelnie prosząc się o uwagę. Państwo młodzi tylko wyglądali coś smętnie i to Amadeusa mocno dobijało. Ech, było się nie hajtać jak niezdecydowani. Ale może…
        - Hej, hej, wiecie że…?
        Krótka przerwa i od razu obok popitki przeleciały soczyste ploteczki. Motylobarwne jak to w artystycznym gronie - ale obrzydliwe jak wyjęte z rynsztoka. Ruth nie mógł już przełknąć oliwek.
        Z drużbą! Panna młoda!

        Dobra, od początku - był tutaj z dwóch powodów, poza zwyczajną pracą - raz, pan młody, teraz nieszczęsny małżonek, był znajomym jego znajomego, a to coś znaczyło. Dwa - pojawić się tu miała pewna osoba, na którą czekał od lat. Około 65 jeśli się nie mylił. Wybyła stąd dawno temu, ale on został (wrócił), więc musieli w końcu spotkać się ponownie. Na to liczył. A że wolał wpaść na nią z własnej inicjatywy niż czekać aż Wiedźma wyjdzie po bułki do jego ulubionej piekarni sama z siebie, to już inna sprawa. Więc tak oto był. Zawiedziony i rozczarowany, bo oto jeden z powodów jego obecności został przekreślony przez powód numer dwa.
        Mały podarunek? Dobre sobie!

        Nie wybijając się z tłumku kolorowych gości, obserwował jak Saskia schodzi po schodach. Z dołu wyglądała na niemal tak wysoką jak ją zapamiętał - tyczka z dwoma melonami na przodach i twarzą o paskudnie niewinnym uśmieszku, patrząca na wszystko z góry, jak zwykle.
        Tak, to była ona.
        Biedna ubrudziła się jakimś błyszczącym szkaradztwem i nie dała rady go zetrzeć - teraz błyszczała jak szalony jednorożec, i to akurat tam, gdzie mężczyźni nie powinni patrzeć - na rękach przede wszystkim. Skóra o dziwnym odcieniu nadal robiła na nim wrażenie zdjętej z płaza, ale trzeba było przyznać, że ta Królowa Ropuch spływała na dół z prawdziwą gracją. Efekt niszczyła jedynie podarta kiecka odsłaniająca nogę - jak żebrak, jak żebrak. Z tym, że ona była czysta i na pewno pachniała zniewalająco… chwila, co to do jasnej cholery!?
        Nie zdołał podejść bliżej, bo właśnie sięgnął zmysłem do czarodziejskiej aury. Tej jednej, jedynej… zniewalającej, zalotnej, przesiąkniętej wonią drogiego, tandetnego seksu - a do tego kadzidłem. Jako dziecko naturalnie tego nie dostrzegał (na szczęście!), ale teraz o mało nie zgięło go w pół. O nemoriańskie czeluści! Toż to bezwstydność i rozpusta na dwóch… trzech masochistycznych Faustów! Podpitych! Rozebranych! Rozochoconych zabawą piórkiem i książkami! FUJ!

        Oszołomiony, hamując mdłości, patrzył jak Wiedźma wita się z państwem młodym. Nadal nie był dość skołowany, żeby nie pojąć. Właśnie był świadkiem jawnej deklaracji, że paskudne plotki rozchodzące się wśród muzycznego grona nie były bezzasadne. Nagle mdłości straciły na znaczeniu - był zdegustowany. Tak bardzo, że rzygać mu się nie chciało na to wszystko. Tak niszczyć najszlachetniejszą ceremonię… krzywoprzysięstwa pod okiem Pana się zachciało, co!? Ostrym spojrzeniem omiótł swą dawną wybawicielkę, teraz już oficjalnie glistę najgorszego sortu, oraz pannę młodą, Tfu! zdzirę w sukience. Popatrzył na znajomego znajomego - pana młodego. Aha - ślepy. Zauroczony bezcenną (darmową) kokotą, kiedy tuż obok ma własną.
        Pięknie.

        Wycofał się, zebrawszy wszystkie potrzebne mu do wkurzenia informacje. Dobra, wiedział od początku, że pani Saskia to Pokusa z gatunku tych, co nie mają skrupułów gdy mogą się zabawić lub pogrozić dziecku włamującemu im się do posiadłości; ale teraz dostrzegł w pełnej krasie jak skorumpowanej moralnie istocie winien jest podziękowania i… przecież że przeprosiny.
        A to ona powinna przepraszać za swój bezczelny strój! Na kolana i błagaj o wybaczenie, jak już zszyjesz se kieckę!
        W sumie on sam mógłby to zrobić…
        Zaproponować jej?

        Ale najpierw wrócić do swoich.

        Przez tłumek przebijał się bez problemu - może dlatego, że nie poskąpił sobie dziś czerni na oczach i wyglądał jak rozeźlona meduza. Powiewając gęstymi lokami parł do przodu jakby chciał koniecznie kogoś przewrócić lub zdeptać, a najlepiej oba i jeszcze się cofnąć, by przejść drugi raz - ale udało mu się nie i jako ta czarna plama na tle barwnej gawiedzi pojawił się w końcu na podeście, zasłaniając światło współpracownikom - lecz nie zwrócili na niego uwagi, aż trzasnął nutami, kopniakiem odsunął krzesło i zatrzasnął futerał definitywnie kończąc pracę na dziś.
        - E, EE! Ruth, co ty najlepszego wyprawiasz!? - Gruby basista aż opluł się okruszkami. - Zostaw to! Przecież jeszcze…!
        - Skończyłem. Nie będę zabawiał kurtyzan.
        - A-ale o co ci chodzi!?
        - Mówiłem, że tak będzie? - Ktoś się wtrącił z uśmieszkiem.
        - Hah!
        - Zamknijcie mordy! I zastąpcie mnie kimś dobrym, bo mamy opłacone z góry za całą noc. Cholera, będę się czuł jak szmata.
        - A gdzie ty leziesz właściwie?
        - Upić się mentalnie i może kogoś zadźgać… będę w jakiś krzakach jakby ktoś mnie potrzebował.
        - Przekąski są tam.
        - O, to jednak tam. Dzięki.
        - Ej, to taki jest twój plan? Wymigasz się od roboty i pójdziesz się najeść? Naprawdę?
        - Poprawka: walę tę robotę, a ze stołu zeżrę im wszystko najlepsze. Taki jest plan! HA!
        I śmiejąc się sadystycznie odszedł w stronę stołów, pozostawiając miejsce na dobitne ,,a nie mówiłem” kolegi skrzypka i ogólne zamieszanie ze zmianą repertuaru, na którą na szczęście byli przygotowani.


        Minęło trochę czasu i dużo zjedzonych owoców, a Ruth trochę się uspokoił. Na tyle, że był w stanie nie straszyć gości podchodzących do stolika i nie rzucać pewnej… lasce zabójczych spojrzeń poprzez utapirowane stada kudłów kręcące się po sali. Nie. Ochłonął i z nudów zaczął się rozglądać - wziąłby i coś zagrał, ale za cenny był by poniżać się pracą dla ludzi bez zasad. Ech. Bez sensu… powinien wrócić do domu i zrobić dziewczynkom kolację. Miały jeszcze trochę kołdunów i barszczu z wczoraj, ale jak nic Angie zapakowała i pożarła większość na mieście. Z kim ona w ogóle się tam spotyka ostatnio? Oby nie z…
        Upuścił zabrane figi kiedy zobaczył. Kryła się po kątach, bo wiedziała, że tu gra, ale kiedy się wyniósł, ostrożnie wylazła z cienia - Angie we własnej osobie! I z kim pod rękę! Cholera, więcej kolczyków w sklepie nie było!? I te morskie kudły! I tatuaż!… a nie, to nadal ona. To już ten jej gach wyglądał lepiej. Ubrany po Pańskiemu, choć jakoś niechlujnie, kudłaty brunet wysoki na tyle, że kopnąć go nawet wygodnie.
        To jeszcze nie tak źle.
        Przez chwilę śledził wzrokiem córeczkę, która nadal rzucała wokół czujne spojrzenia i nieogolonego młodziana, który jej towarzyszył. Przez brodę wyglądał na nieco starszego, ale ciemny zarost zrobiony na modowy debilizm zdradzał, że to jednak szczyl. Oby wrócili do domu wcześnie i osobno, bo jak nie to się z nimi rozprawi!
        Tylko pozbiera figi.

        Akurat się podnosił, kiedy przeszył go znajomy dreszcz. Odwrócił się momentalnie w stronę zjawiska - akurat kiedy ‘aniołek’ wracał do dawnej postaci. Zagapiony, pozostawił córkę w rękach kudłacza, a owoce na stole i podszedł bliżej kolumny. Niczego więcej jednak nie dostrzegł - poczuł za to wpychający się w pamięć zapach kadzidła, a na policzku niemal fizycznie-aksamitny dotyk pewnej aury.
        Szukała.
        Czarodziejka szukała - co prawda nie jego, ale… czyż nie była to piękna okazja?
        Aż poprawił swój wyjściowy golfik, szykując się do zderzenia z tą jędzą.

        - Panna Saskia Lethsalu?

        A jednak… po tylu latach nie mógł się nie uśmiechnąć. Na chwilkę.
        Z bliska czarodziejka wydawała się niższa i bardziej kobieca, ale nie dał się zwieść. Przeklęta wiedźma władała taką magią, że pewnie większość zgromadzonych tu osób zmiotłaby bez problemu (czekaj no kudłaczu!), a jej wieloletnie doświadczenie (w czymkolwiek co ona tam robi) powinno obok niesmaku wzbudzać ogromny respekt. Do tego…
        Kurde, ale serio sądził, że jest wyższa. Gdzieś tak do sufitu? Zawsze do tej pory widział ją na tle sufitu lub nieba!
        A teraz ściany.
        Skurczyła się czy co?

        - Nie przybyło ci wzrostu od ostatniego spotkania. Szukasz zgubionych piędzi? - zapytał uprzejmie, sugerując, że widział, jak się rozglądała. Tak, teraz uśmieszek nie schodził mu z przyciemnionych ust. Dużo, duuużo węższych niż jej własne. Po co jej takie wielkie wargi w zasadzie? Przysysa się nimi do szyby? Jest glonojadem? Bez sensu!
        Ale mniejsza. On sam mógł nie wyglądać tak jak się spodziewała. W zasadzie - pewnie nawet go nie pamiętała, więc jego wygląd w ogóle powinna mieć gdzieś. Teraz zagaduje ją jako obcy, a to, że takim się nie czuł, to jego problem nie jej. Musiał jej zwyczajnie podziękować i dać odejść… spotkają się u niej, jak znów wpadnie do Duszyczek. One przynajmniej gadały z nim przez te wszystkie lata. Aż dziw, że mając je pod ręką naprawdę wybyła na tak długo…
        - Niemalże miło cię widzieć i chętnie pogadałbym trochę od rzeczy, ale mam wrażenie, że czekają nas kłopoty… - W końcu z lekka spoważniał i sam zaczął czujniej przypatrywać się gościom. - Dasz sobie z tym radę? Pamiętam cię jako Pogromczynię Ghuli (do tego jeszcze wrócimy), ale może coś pomyliłem? Jeżeli planujesz rozróbę, daj znać - ,,Muszę wyprowadzić Angie i wypchnąć jednego małolata na środek.” - Może będę umiał ci pomóc. W ramach podziękowania za ocalenie życia, dekady temu, rozumiesz. - Machnął ręką. - Poprzygrywam ci na skrzypcach, chcesz?
Awatar użytkownika
Saskia
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Inna , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Saskia »

        Czarodziejka przerwała na chwilę wypatrywanie ducha i zastrzygła elfickimi uszami, wyławiając w muzyce fałszywe nuty. LICZNE fałszywe nuty. Zerknęła kątem oka na podwyższenie dla orkiestry i ze zdegustowaniem wykrzywiła umalowane usta. Szarpidrut, który pastwił się nad swoim instrumentem, będącym obecnie - o zgrozo - wiodącymi skrzypcami, ewidentnie miał coś ze słuchem. To było coś poważnego i niestety nieuleczalnego.
        A gdzie ten, który grał wcześniej? Saskia nie zwracała na niego co prawda uwagi, ale w tym wypadku był to chyba komplement. Obecny imbecyl rzępolił tak, że kolejni goście zaczęli unosić głowy.
- Jakie wesele, takie małżeństwo - mruknęła do kieliszka, wiedząc, że jej słowa nie są tylko uwagami rzucanymi na wiatr.
        Pan młody także zauważył zmianę nastrojów, bo spanikowanym wzrokiem rozglądał się dookoła. Na chwilę zatrzymał spojrzenie na fiołkowych oczach czarodziejki i nawet przez moment rozważał, czy nie poprosić jej o pomoc - magią porządku mogłaby tu wiele zdziałać - jednak po chwili zaczerwienił się i odwrócił wzrok. Wzruszyła wdzięcznie ramionami i zagarnęła włosy na ramię. Nie to nie. Nie żeby dla niego zamierzała się wysilać. Ale gdyby poprosił, może by zainterweniowała. Ostatecznie zgrzytanie skrzypiec psuło także jej wieczór.

        Ruszyła powoli wzdłuż stołu z owocami, nadal przyglądając się zdobiącym sufit rzeźbieniom. Panował w nich… no cóż, kamienny bezruch. Przechodząc obok pomarańczy, minęła pannę młodą, która stała otoczona wianuszkiem wpatrzonych w nią starszych pań.
- Tak, jestem piątą kuzynką lorda Cromwella - oznajmiła z dumą Karmelita grupie słuchających ją z uprzejmym zainteresowaniem osób. Saskia przewróciła oczami. "Piąta woda po kisielu. Też ma się czym chwalić. Zainteresowałaby się lepiej tym, co dzieje się na jej weselu. Choć to nie jej wina, że jeszcze nic nie zauważyła… Takie dostała geny po lordzie Cromwellu… ".
        Kiedy egzorcystka odeszła już na tyle daleko, by nosowy głosik dziewczyny nie drażnił jej uszu, ktoś zagadnął ją z boku. Odwróciła się, roztaczając wokół siebie zapach perfum - wytrawną, choć słodką nutę jaśminu, zmysłową i ciepłą drzewa kaszmirowego i porywająco lekką kwiatu pomarańczy. Przed nią stał mężczyzna - a przynajmniej za mężczyznę bardzo starał się uchodzić, choć mogła to być także zbuntowana na ideę bycia żywą kobieta. Roboczo czarodziejka założyła jednak, że to facet. Miał delikatne rysy i szczupłą, jakby rozciągniętą figurę, co zapewne było przyczyną przesadnie mrocznej stylizacji - tony białego pudru,czarnych kresek wokół oczu i pomalowanych na siwo ust. Tak, ten osobnik miał w dzieciństwie problem z określeniem swojej tożsamości. Nie zdziwiła się na jego czarną stylizację - w czasach swoich podróży spotkała niejednego ekscentryka. Ten aż buchał artyzmem, takim, jaki trzeba narzucić otoczeniu, żeby go zauważyli. Czyżby właśnie znalazła brakującego skrzypka?
        Uniosła brew, smakując jego aurę - najpierw wzięła odrobinę na podniebienie, bawiąc się nią lekko. Ta momentalnie oblepiła koniuszek języka i zaszczypała delikatną pikanterią. ”Zwinny, bystry… Nic, czego bym się nie domyśliła po tych paluszkach muzyka” stwierdziła. Widziała artystyczne połyski miedzi krążące wokół jego głowy, jasny blask niebianina i aż kłujący w oczy ametyst, odcień “prawości”. ”Może nie kolor skóry, ale już kolor aury na pewno powie mi, kim jesteś. To rasizm dzisiejszych czasów”, stwierdziła sentencjonalnie w myślach, bezceremonialnie analizując go dalej. Robiła to bardzo szybko, sczytując pobieżnie informacje. Większość ludzi nawet by się nie zorientowała.
        Radosna melodia skrzypiec przeplatała się z kakofonią demonicznych dźwięków tworząc trudną do wytrzymania mieszankę. Ciekawe. A więc ten mdły od dobroci osobnik ma też bardziej mroczną stronę. Giętkie ramiona aury pacnęły ją po twarzy, dając odczuć aksamitną fakturę. Aura wyraźnie mówiła, że nie odpowiada jej tak szczegółowa inspekcja. Ale czarodziejka miała to gdzieś.
        Nie pamiętała takiej aury, choć po prawdzie nie pamiętała większośc z nich. Przez jej życie przewinęły się tysiące ludzi i nieludzi. Jeśli nie charakteryzowali się czymś wybitnym, wyrzucała ich z pamięci. A tu nic takiego nie widziała.

        Przekrzywiła głowę, zastanawiając się skąd go zna i po jaką cholerę zawraca jej tyły. Nie wyglądał jak ktoś, kto zamierza ją wielbić, wdzięcząc się bo jest piękna i sławna, więc podejrzewała, że ma do niej jakiś interes. Ludzie zwykle nie zaczepiali jej bez powodu.
        A potem, gwałtownie jak biały szkwał (i równie oślepiająco), coś kliknęło w jej głowie. Turkusowe oczy. Loczki. Dziewczęca buźka. Ten mdły, fiołkowy zapach aury niebianina. I więcej wścibstwa niż jest zalecane, żeby dziecko przeżyło do wieku dojrzewania. To był on. To ten mały skurwiel, przez którego straciła rękę.
        Jej oczy zwęziły się w szparki tak wąskie i złe, że nie patrzyła już na niego powabna elfka. Przez ułamek sekundy wyglądała jak elficka bogini śmierci, gotowa zmieść z powierzchni ziemi jego i całą tę durną salę balową pstryknięciem palca. Jej włosy uniosły się lekko, a między palcami lewej ręki zamigotała ledwie powstrzymywana błyskawica energii.
- To ty! - wysyczała, prostując palce i robiąc głębszy oddech. Odzyskała panowanie nad sobą nim zauważył to ktokolwiek z gości, choć błogosławiony z pewnością to zarejestrował. Na jego opinii jednak absolutnie jej nie zależało.
        Ile czasu spędziła przeklinając bezczelnego dzieciaka, który zakradł się do jej ogrodu i nic nie robiąc sobie z gróźb, otworzył ghulową bramę? I swoją głupotę, która kazała jej rzucić się mu na ratunek, ryzykując życie.
- Powinnam była wtedy zamienić cię w żabę - mruknęła słodko, odzyskując nad sobą całkowitą kontrolę. Sięgnęła po winogrono i skubnęła jedno, rozgryzając chrupiącą skórkę.
- Złotko, jedynym czego chcę to żebyś zabrał swoją bezpłciową buźkę sprzed mojego nosa, zanim spełnię tamtą groźbę.
Nie wiedziała, ile pamiętał i czy był świadom tego, że jego życie kosztowało ją rękę. I owszem - teraz była całkiem sprawna, ale kiedy nadchodziła pełnia, stawała się półprzezroczystym, bezużytecznym kikutem. Wyjątkowo uciążliwie, bo wiele duchów upierało się, żeby straszyć właśnie wtedy.
- Rozróba? Ha - roześmiała się wdzięcznie, opierając o stół - Nie, zamierzam tylko popatrzeć.
Nie była to do końca prawda. Gdyby duch zaczął zagrażać życiu gości i zbytnio rozrabiać, wkroczyłaby do akcji. Nie ma w końcu lepszej reklamy niż egzorcyzm na weselu. Póki co jednak ślad się urywał, zamierzała więc dać duszy czas, żeby ponownie się ujawniła.

        Nie musiała długo czekać. Nawet z tej odległości zobaczyła, jak oczy Karmelity zalśniły złowieszczym blaskiem. Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu ciut zbyt szerokim i ciut zbyt upiornym jak na grymas szczęśliwej panny młodej. Falbany białej sukni zafalowały, mimo że w pomieszczeniu nie było przeciągu, a jej skórę pokryła niepokojąca, bladoniebieska poświata.
- Karmelito, kochanie, czy wszystko dobrze? - zapytał pechowy mąż, podchodząc do swojej wybranki i kładąc jej rękę na ramieniu. Odwróciła głowę i wbiła w niego nieruchome spojrzenie rozszerzonych źrenic.
- Doskonale - odpowiedziała niskim głosem, nadal uśmiechając się od ucha do ucha. Odepchnęła go z taką mocą, że poleciał na podłogę i uderzył o stół z kieliszkami szampana, które strzaskały się o ziemię z efektowym hukiem. Opęta roześmiała się piskliwie i unosząc w górę obie ręce, poderwała się w powietrze. Światła zamigotały i zgasły, pogrążając salę w półmroku. Ludzie zaczęli krzyczeć ze strachu.
- Niech zacznie się ZABAWA! - wrzasnęła i splotła ręce za plecami niczym dobrze ułożona panienka. Wazy z pączem zaczęły pękać jedna po drugiej, pieczony indyk wstał i zatańczył na dwóch nogach, a stojąca obok niego, mocno upudrowana ciotka, imć szanowna Gryzelda, zemdlała z głośnym krzykiem. Potrawy na talerzach zaczęły się obracać, a filiżanki i dzbanki z gorącą herbatą ruszyły w powietrzu za ludźmi, strasząc ich rychłym oblaniem wrzątkiem. Czwarta druhna piątej kuzynki lorda Cromwella pokłusowała z płaczem w stronę drzwi, usiłując wyplątać ze swoich włosów atakujący ją zaciekle widelec.
        Saskia uchyliła się zgrabnie przed przelatującym talerzykiem deserowym i niedbale stworzyła magiczną barierę, zasłaniając się przed nadlatującym kawałkiem tortu. Ciasto ćlapnęło w niewidzialną powierzchnię i zsunęło się w dół kilka centymetrów przed nosem Rutha. Nie chroniła go, jak dla niej mógł dostać tortem w twarz. Ot, po prostu znalazł się w zasięgu stworzonej przez nią bariery.
        Przez chwilę obserwowała spokojnie chaos, szacując, jakie są umiejętności ducha. Telekineza przede wszystkim i to bardzo rozległa. Nieźle. Opętanie, oczywiście. Był dosyć silny albo napędzała go złość.
        Gdy skończyła analizować detale, niczym znudzona nastolatka odepchnęła się od stołu i niedbałym krokiem ruszyła w stronę Karmelity. Wbrew swojej mimice i postawie, uważnie przyglądała się duchowi. Zacisnęła dłonie na zatrzasku torebki.
        Widziała, jak na piersi dziewczyny wykwitła czerwona plama - była pewna, że jest iluzoryczna i już domyślała się, co jest powodem złego humoru zjawy. Najpewniej jakaś inna panna młoda - być może równie nieciekawa jak ta - została pchnięta w pierś właśnie w dzień swojego ślubu. A teraz, krzywdząc wszystkich wokół, chciała się zemścić. Ciekawe tylko dlaczego takie szopki nie zdarzały się tu wcześniej? Może wcale nie była związana z domem weselnym? Może przywlókł ją za sobą któryś z gości?
        Opętana zauważyła Saskię, która stanęła niedaleko i zadarła głowę w górę. Zjawa spojrzała na nią i na stojącego nieco dalej niebianina i wykrzywiła rozmazane usta w smutną minkę.
- Wy nie umiecie się bawić! - burknęła niskim głosem, ale po chwili klasnęła w ręce.
- Przyprowadźcie mi pana młodego! Czeka na niego atrakcja główna! - zawołała, ponownie unosząc ręce. Czarodziejka rozejrzała się uważnie po sali. Jasnym było, że nie chodzi jej o męża Karmelity - jego w pierwszej kolejności posłała pod ścianę. Trzeba było znaleźć kogoś, kto nie wrzeszczy na całe gardło, nie biega jak kurczak bez głowy, zachowuje się inaczej niż reszta i może wyjaśnić im tę całą sytuację...
Awatar użytkownika
Ruth
Błądzący na granicy światów
Posty: 13
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Artysta , Mieszczanin , Opiekun
Kontakt:

Post autor: Ruth »

        ,,Zastąpcie mnie kimś dobrym”… chyba wzięli to sobie do serca. Kochani przyjaciele w muzycznych uniesieniach - trzy szmaty. Będzie się czuł jak trzy szmaty dzięki tym dupkom! A jednak było coś w nowożeńskiej parze i ich otoczeniu, co sprawiało, że Ruth ze spokojem słuchał kaleczenia tego weseliska i nie biegł ratować sytuacji. Urazili go. Wszystkich swoich gości, krewnych i siebie nawzajem potraktowali jak niewiele warte przedmioty służące ich własnej wygodzie i utrzymaniu pozycji - a może jej polepszeniu? Nieważne. Mieli tam jakieś swoje niegodne cele - liczyło się to, że okazali się kłamcami, tym bardziej winnymi, iż właśnie złożyli śluby. Nie no, panu młodemu (znajomemu znajomego) tak wiele do zarzucenia to nie miał, ale ostatecznie zabawa po nieszczerej uroczystości musiała skończyć się źle.

        Póki co jednak skorzysta z tego, że już tu jest…
        Przede wszystkim należało odnowić jedną starą znajomość i domknąć pewną sprawę sprzed lat. Najlepiej podziękowaniami, ale nie był przecież na tyle nienormalny, by podchodzić do kokieteryjnej wiedźmy z prostym ,,dziękuję” na ustach. Nie, lepiej było ją wkurzyć i na bezczelnego przekonać się, że to, za co chciał okazać jej wyrazy uznania, zostało żywe także w jej pamięci. Na tyle że gdy w reszcie poznała kim jest, na moment zatraciła się w gniewie tak wielkim, jakby on sam ją do pamiętnej ghulowej bramy wepchnął. Dobra, ratowała go, ale chyba jej nie kazał? Oczywiście był jej okropnie wdzięczny, ale uznawał za normalne to, co dla niego zrobiła. Tak to jest - za byciem potężnym przyplątują się też obowiązki i odpowiedzialność za słabsze jednostki, które włóczą się po opuszczonych ogrodach i włamują do dworków. Można tym naturalnie szlachetnym odruchom poddawać się z mniejszą czy większą ochotą, ale nie da się całkowicie zignorować tej prostej zasady, tak długo jak chciało się mieć jakieś korzyści społeczne. Bo to właśnie stadne życie i potrzeba relacji sprawiały, że narwane wiedźmy czy szaleni magowie nie rozwalali wszystkiego co im było z lekka nie po drodze i hamowali się, choć fizycznie nikt nie mógł im niczego zabronić. Dzięki temu mechanizmowi używali swoich zdolności do dobrych (z punktu widzenia społeczności) celów częściej niż rzadziej. Coś podobnego wyczytał kiedyś w książce jakiegoś mądrali. Przeinterpretował po swojemu i w zasadzie działało. Panna Lethsalu nie rozwaliła mu teraz łba błyskawicą, bo jej się to w cholerę nie opłacało. Jak miło! Mógł więc z nią pokonwersować bez dalszych przeszkód.
        - To ja - odparł więc, przytakując głową i rozłożył ręce w nobliwym geście ,,patrz i podziwiaj, choć wiem, że nie będziesz”. I tak czuł się połechtany faktem, że tak mocno wbił jej się w pamięć i budził w niej do dzisiaj tak silne emocje. A to, że nie pozytywne to inna sprawa.
        - Będąc żabą byłbym równie upierdliwy jak w oryginale, więc to żaden interes - zapewnił, empatycznie zadowolony z faktu, że czarodziejka nie popełniła jednak podobnego błędu i nie musiała żyć z taką szarą mentą w sadzawce. Oszalałaby wtedy. A tak panowała nad sobą zadziwiająco zgrabnie. Jej obelgi były wszak jak najbardziej celowe i przecież, że przemyślane! Chociaż niekiedy coś jej się omsknęło…
        - Dwupłciową - poprawił, przysuwając się jak na rozkaz bliżej. Właśnie wszedł w strefę, gdzie nie tylko mogli już podać sobie ręce, ale i rozmówczyni była w stanie go palnąć - nawet w twarzyczkę. Ale nie sądził by chciało jej się brudzić rączkę pudrem. O co by go wytarła? O włosy? Chociaż oceniając ją na oko, pewnie posłużyłaby się jego czarnym golfikiem - lub spodniami, gdyby chciała być nieco bardziej zalotna.
        - Skoro tak twierdzisz… - Wzruszył ramionami na artystycznie mroczną modłę i zgodnie, a nie z mniejszym niż ona wdziękiem oparł się o stół. - W takim razie popatrzę sobie z tobą. Tyle akurat umiem. - Ciężko było znaleźć w jego głosie zadowolenie, ale kto go znał mógł widzieć, że czuł się usatysfakcjonowany. A czym… jeden wilk wie. Może faktem, że jeszcze stał na dwóch nogach i nie strzelał w muchy językiem. W końcu można było uznać to za sukces, biorąc pod uwagę nastawienie wiedźmowatej pokusy. Przed sobą zaś musiał przyznać, że choć pogardzał całym wachlarzem jej zachowań i nawyków, a wstrętem napawały go jej ponętne ruchy, to jednak kiedy już podszedł bliżej, z niewiadomych powodów czuł się jak ze starą znajomą. A nie pamiętał jej wcale takiej. Zawsze była mu obca i zwykle do tego wściekła (nie był tylko pewien, czy bardziej czy mniej niż dzisiaj), a teraz… no kurde, miał wrażenie, jakby znał ją o wiele dłużej i lepiej niż w rzeczywistości. Bez sensu. Przecież nawet za nią nie tęsknił! A mimo to wraz z jej powrotem odczuł pewną ulgę. Nie lubił nierozwiązanych spraw.
        Dlatego zamiast cokolwiek wyjaśnić, skubał sobie owocka.
        Ale niedługo.

        Nie zdążył nawet zaproponować Saskii, że wskaże jej zjawę palcem (chyba naprawdę znudziło mu się bycie humanoidem), kiedy dusza postanowiła sama popisowo dać znać o swojej obecności. I tego, co zaprezentowała, Ruth zdecydowanie się nie spodziewał. Nie był przyzwyczajony do podobnie krainoczarskich popisów, bo i zwykle z duszami po prostu gawędził, nie natykając się nawet na tak rozjuszonych fantastów, jakim musiał być niewidzialny gość weselny. I nie udawał, że nie do końca wiedział, co z tym zrobić - z tym, że nie było to teraz problemem. On był jedynie muzykiem; łowczynią duchów i zleceń natomiast - czarodziejka. Dlatego widząc, że chaos choć chaotyczny nie roztrzaskał jeszcze nikomu (zwłaszcza Angie) zastawy na głowie, spokojnie stał obok niej, zastanawiając się, co egzorcystka wymyśli.
        Byłby tylko wdzięczny, gdyby jego córka zechciała się ewakuować, a nie szarpiąc swojego pożal-się-Panie chłopaka za rękaw, z błyszczącymi oczyma patrzyła na efekty magiczne i jeszcze próbowała notować coś na nadgarstku. Zeszytów jej nie kupował czy co? Skąd ten idiotyczny odruch pisania sobie po rękach!?
        Z lekka zmartwiony (zirytowany), że Angie jeszcze bardziej dziwaczeje, złapał w locie jedną z filiżanek i wylewając tylko trochę pachnącego chabrem ukropu na podłogę zaczął popijać swoje własne myśli. Zeszyt. Dużo zeszytów i bluzka z długim rękawem. Dwoma! Bo jego córki mogły to wziąć dosłownie. Wtedy jego kochana średniaczka będzie musiała nauczyć się pisać na kartkach…!
        Otrzeźwił go dopiero kawałek tortu, rozplaćkany na magicznej barierze. Opłacało się stanąć blisko czarodziejki. Same profity. Nawet perfumy miała nie najgorsze, jak już się zapomniało o ich zalotnym znaczeniu i wymieszały się z czystą parą herbacianą.
        - Wróciłaś do miasta i patrz, co się dzieje - mruknął sam do siebie, tak cicho, że w ogólnym rwetesie mogła nawet tego nie usłyszeć, a odłożywszy spodeczek ze zdobną filiżanką (ładna, mógłby sobie kiedyś taką sprawić) machnął ręką ku jakiejś biegnącej dziewczynie, której zaraz też udało uchylić się przed śmigającą tacą. Zaraz też na chwilę skupił się na tej z widelcem, a kiedy sztuciec w końcu znieruchomiał (znaczy targany był już jedynie lokami druchny, a nie mocą zjawy), wrócił uwagą do Sas. Najwyraźniej postanowiła w końcu zadziałać i pokazać, za co zwykle jej płacą. Tego akurat był raczej ciekawy, więc trzymając się odrobinę z tyłu i zagryzając upolowanym po drodze ciastem, ruszył za nią, wychwytując po chwili skierowane ku niemu spojrzenie córki. Niesamowite, ile niemo umieli sobie przekazać:

        ,,Widzisz to!? Co tu się dzieje! Będą z tego genialne wypracowania na uczelnię…”
        ,,Angie!”
        ,,Kiedy już wszystko opanujemy. Spoko tatku. Zrobię co mogę.”
        ,,Ty to lepiej na siebie uważaj!”
        ,,Eee? Bo co? Znowu sądzisz, że sobie nie poradzę? Dzięki!”
        ,,Nie o to chodzi! Zjawa szaleje, a ten twój gamoń chowa się za twoim ramieniem! Cholera, to już nie mogłaś porządnego faceta przyprowadzić? Zresztą, co ty tu robisz w ogóle?”

        Ups…
        ,,Słuchaj kiedy na ciebie patrzę! Pogadamy w domu. Na razie ogarniaj co możesz.”
        ,,Pewnie!”
        ,,I Angie…”
        ,,No?”
        ,,Uważaj na…”
- Pana młodego? - Uniósł brew na kolejny wymysł opętanej i rozmowa im się urwała. Teraz już nie mógł wodzić oczami po sali, bo chyba stanął w jakimś centrum wydarzeń. Ojej. Ale pozwolą mu dokończyć deser? Był dobry, mało słodki, z pikanterią cynamonu i korzennością goździków. Trochę jak piernik, ale…
        Popatrzył na egzorcystkę pytająco. Czegoś chciała? Przełknął i zastanowił się jak może jej… nie zawadzać. Ze swoimi umiejętnościami był w stanie naprawić trochę szkód, ale to pewnie umiała zrobić sama i lepiej; a i nie było co zajmować się tym teraz, skoro zjawa nadal szalała. Zamrugał i popatrzył, czy nie mają jakiegoś wsparcia, ale mało kto z zaproszonych gości parał się magią, albo raczej - był w stanie za pomocą swoich małych sztuczek zrobić coś w obliczu zagrożenia.
        Niech to, było zostać w domu z kołdunami i barszczem. Mniej roboty, dużo lepsze towarzystwo.
        Tylko ciasta nie było.
Awatar użytkownika
Saskia
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Inna , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Saskia »

        Saskia nie zwracała najmniejszej uwagi na Rutha, jego córkę i w ogóle ludzi wokół. Skoncentrowała się na zjawie i nie odrywając od niej wzroku, powoli posuwała się wzdłuż stołu. W końcu natrafiła dłonią na to, czego szukała - elegancka solniczka miała na sobie dziesiątki zdobień w kształcie niewielkich róż. Uniosła ją i powoli obchodząc ducha, zaczęła rozsypywać za sobą strużkę soli. "Dobrze, że ci durni ludzie tak się boją" pomyślała, wycierając drugą dłoń z resztek tortu o haftowany obrus. "Inaczej rozwaliliby mi wzory, biegając jak kurczaki bez głowy w tę i z powrotem."
        Zerknęła w dół i z niezadowoleniem oceniła grubość linii. Mocniej ścisnęła solniczkę w dłoni i trzasnęła nią o blat, tak że zdobiony czubek rozprysnął się w drobny mak. Kilka niewielkich odłamków wbiło się w jedwabistą skórę. Kobieta syknęła, czując jak sól - teraz sypiąca się o wiele grubszym strumieniem - dotyka świeżo powstałych ranek.
        Duch tymczasem namierzył swój cel i siłą woli przyciągnął na środek sali pana młodego. Egzorcystka niespecjalnie przejmowała się jego życiem, choć wiedziała, że jeśli go uratuje, będzie to oznaczało dla niej znaczne profity - ludzie kochają bohaterów rzucających się bezinteresownie na pomoc innym. I niech tak myślą.
        W końcu odrzuciła puste naczynie i sięgając do torebki, wyjęła z niej niewielki, rytualny nóż.
- Dobra. Zaczynamy zabawę.
Rozejrzała się w poszukiwaniu odpowiedniego naczynia. Przed sobą, na podłodze dojrzała nienaruszony dzbanek malowany w wiejską sielankę. Jak znalazł. Podniosła go i postawiła przed sobą. Następnie nacięła nożem dłoń, lecz nawet nie skrzywiła się z bólu. Była w swoim żywiole, a adrenalina pompowana w jej żyłach momentalnie zablokowała negatywne doznania. Uniosła zakrwawioną rękę w powietrze i melodyjnie wypowiedziała inkantację otwierającą. Z początku słowa płynące z jej ust były ciche, ale zawarta w nich moc sprawiła, że ludzie przestali krzyczeć, płakać i biegać. Wszystkie oczy zwróciły się na nią. Wszystkie poza ślepiami ducha, utkwionymi w swojej przyszłej ofierze. Niedoszłej ofierze.
        Mówiła coraz głośniej i potężniej, rysując dłońmi w powietrzu znaki. Solny krąg wokół zjawy zajarzył się błękitnym światłem. Wtedy potępiona dusza zorientowała się, co się dzieje. Ale było już za późno.
        Wraz z ostatnimi - brzmiącymi dosyć mściwo, warto dodać - słowami Saskii, duch zrobił się bledszy i osłabł, przez co pan młody (unoszący się dotychczas w powietrzu), gruchnął o popękaną mozaikę. Upiorna panna młoda próbowała rzucić się na egzorcystkę, ale krąg soli skutecznie trzymał ją w ryzach. Kobieta dobrze znała swoją profesję - najpierw należało zadbać o własne bezpieczeństwo. Po kilku sekundach niewielka trąba powietrza zaczęła wciągać ducha prosto do emaliowanego dzbanka, ustawionego u stóp czarodziejki. Pół minuty potępieńczego wrzasku, ciche pyknięcie i było po wszystkim - duch został zapieczętowany.
        Zmęczona panna Lethsalu podniosła dzbanek i podała go stojącej niedaleko, bladej jak ściana Karmelicie.
- Proszę. Udanego małżeństwa. Sądzę, że pan młody ma ci wiele do opowiedzenia.
I nie odwracając się więcej za siebie, opuściła salę balową.

Dalsze losy Saskii
Zablokowany

Wróć do „Efne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość