Zajazd Lucy'egoTroje to nie tłok

Powadzony przez wilkołaka i dość popularny już lokal, który zasłynął nie tyle z noclegów co z możliwości zamówienia w nim kawy - rzadkiego w Alaranii przysmaku. Pracują tu i odpoczywają przedstawiciele wielu różnych ras, ze znaczącą przewagą naturian i zmiennokształtnych, którym proponuje się tu wiele udogodnień niespotykanych w typowo ludzkich czy elfich domostwach.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Młody Obcy wprawił go w dobry nastrój - jednak nie na tyle, by uśmiechał się przez resztę dnia. Oj nie - uśmiechy przeznaczał na wyjątkowe okazje. Chociażby wizytę ukochanej nie-teściowej, która może byłaby teściową, gdyby nie żyła w nieulegalizowanym haremie, a do Kaiko była podobna jak ocet do cukru. Ale przecież ocet też się przydaje… prawda?

        Gdy do środka zajazdu (jego zajazdu) wbiła ruda murena przynosząc ze sobą szczeżujski grymas zwycięzcy niczego, odchylił tylko głowę, by zerknąć na nią kątem oka. Doprawdy, wejścia tej kobiety nie dało się przegapić. Nawet jeżeli większość tego właśnie by chciała.
        On jednak nie.
        Dlaczego?
        Gdyby ktoś zapytał go czy żałuje (prawie)połknięcia palącej landryny, odpowiedziałby, że nie bardzo. Ostatecznie dzięki temu mógł być wściekły na Theru, planować cichą zemstę i jeszcze marudzić, a wszystko to usprawiedliwiać głupim cukierkiem!
        Wiadomo więc do czego służyła mu teściowa.

        Chwilo jednak ją ignorował, czekając aż sama go wywoła. Po nazwisku oczywiście. Pewnie udławiłaby się, gdyby powiedziała ,,Lucy” - a nie zdziwiłby się, bo niejednokrotnie zaklinał to imię.
        - Dobry? - Odwrócił się w jej stronę powoli. - Och, był taki, aż pewna ruda chmura nie przysłoniła mi nieba i zwaliła się prosto do mego domu. Teraz jest wspaniały - wymruczał, nieprzypadkowo podkreślając do kogo (w całości) należał zajazd. Chęć dzielenia się z Kaiko to jedno, ale irytowanie elfiej wiedźmy zdecydowanie stawało się w pewnych momentach priorytetowe.
        - Z mojej łaski niewiele byś dostała, ale na szczęście za to płacisz… dobrym słowem jak mniemam - odpowiedział uprzejmie, już biorąc się do pracy. Może tylko nieco wolniej niż zwykle. Nie chciał zbytnio nadskakiwać swojej ulubionej klientce. Jeszcze jej się spodoba i zacznie przychodzić częściej?
        - Postaram się, postaram… chociaż nie, za późno. Spojrzałem na ciebie i teraz łzawią mi oczy. Niedosypanie żadnej trutki będzie jedynie kwestią szczęścia - westchnął teatralnie i przetarł ślepia. Jak szkoda by było…

        Wziął się jednak do roboty, dając przy okazji dziewczynom chwilę (słyszalnej) prywatności. Niewinna odpowiedź Kaiko zmusiła go niemal do chichotu. Czegokolwiek poza kawą Irminia stąd chciała, na pewno nie miała szans tego otrzymać.

        - Proszę. Twoja ulubiona. - Po paru minutach przysunął ku niej mleczną fantazję okrytą cieplutką pianką. - Z łez niewinnych mężów palonych na stosie i z kropelką krwi dziewicy. Och, i czekoladową posypką. - Przysunął filiżankę bliżej, uśmiechając się przy tym niemal czarująco. Zaraz też dodał coś rozkosznym szeptem, ale czy było to ,,zdychaj” czy może jednak ,,smacznego” ciężko było określić.

        - Był tu wczoraj smok, prawda, ale głównie pod postacią obrośniętego marynarza. Lecz, że zaczepiał głównie znajomą Irinaia, a nie moją uroczą żonkę, to pozwoliłem mu żyć. - Oparł się o ladę z anielskim uśmiechem i przysunął łebek do syrenki. - Od księcia dostaliśmy zresztą pewien podarek w ramach wynagrodzenia… Niestety mioteł dla ciebie nie mieli, na urodziny będę musiał wymyślić co innego.
        Zaczynał nieźle się bawić, ale goście nie mieli litości i w końcu zaczęły docierać do niego przez wróżki kolejne zamówienia. Musiał się więc odsunąć, ale gdy po parunastu minutach przybliżył się ponownie do strefy ognia, zastał tam już nie tylko kobietki, ale i Lilkę, Minao i siedzącego nieco bliżej białowłosego chłopaka. Irminia jeszcze go nie zauważyła, bo i okręciła się bokiem, a ten siedział sobie w najlepsze z jej plecami, ręce wyciągając przed siebie i w zasadzie się na nich kładąc. Zwiedzanie chyba nieco go wymęczyło, choć nie tracił czujności i z ciekawością przysłuchiwał się zarówno temu o czym gadały dziewczyny jak i słowom elfki. Nawet za bardzo się z tym nie krył, patrząc na nie od czasu do czasu, a także zerkając na Kaiko z coraz większym zrozumieniem. Jakby miał prawo cokolwiek wiedzieć i oceniać!

        Jednak nikomu nie zdawało się to póki co przeszkadzać - nawet wilk zbliżył się spokojnie i tylko czekał aż Irminia zwróci uwagę na niego lub gościa… tymczasem zagadał do niego:
        - Gdzie zgubiłeś skrzydlatego?
        - Ten duży, em… Borg chyba, coś od niego chciał, i skubaniec mi sfrunął. On serio lata! Znaczy… ma skrzydła, ale to i tak niesamowite zobaczyć to z bliska.
        - Cieszę się, że ci się podobało.
        - Aha - mruknął chłopak kąśliwie, ale zaraz pokazał ząbki. Zaczynał przywiązywać się chyba do tego lokalu.
        - W sumie nie wiedziałem, że to twoja żona. - Wskazał syrenkę, choć nie starał się pozyskiwać wcale jej uwagi.
        - Od niedawna w sumie - wyjaśnił wilk wyjątkowo otwarcie. - To było… ciekawe małżeństwo.
        Młody jeszcze raz popatrzył na syrenkę i znowu na niego.
        - Wydaje się ciebie lubić… - przyznał. - Mimo że jest nieco młodsza… Więc jak ,,ciekawe?” Porwałeś ją? Jej rodzice cię nie lubią?
        - Prawie. Głównie jedno z czterech.
        - Hę?
        - Ta kobieta przebrana za prześcieradło. - Wskazał na teściową, nie będąc wiele subtelniejszym od młodocianego, ale i czerpiąc z tego gestu pewną cierpiętniczą satysfakcję. Zupełnie jakby mówił ,,i patrz co mnie tu zostawili - chciałem do ogrodu flaminga, a dali skręconego krasnala bez czapki”.
        - Ahaa… fakt, chyba za tobą nie przepada.
        - Nie przepada!? - Wyrwało się Lilce. - Ona go… - Chciała wyjaśnić nieporozumienie, ale zamarła widząc spojrzenie elfki.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Dla Kaikomi czas odwiedzin Irminii był zawsze trochę trudny i męczący. Lubiła swoją przybraną matkę, bo jednak za życia Hanale obie doskonale się dogadywały, a elfia lekarka zawsze się o nią troszczyła i była bardzo miła. Tak naprawdę do tej pory tak zostało, bo syrenka nigdy nie usłyszała od niej o sobie złego słowa, a wręcz przeciwnie, samo wsparcie i zapewnienia chęci pomocy… Ale za to Lucy obrywał dziesięciokrotnie i to za niewinność. Został wrobiony w to małżeństwo tak samo jak syrenka i jedyną osobą, którą można by w tej sytuacji winić był Hanale… Ale on już przeszedł na tamten świat, więc pretensje - nawet jeśli słuszne - nie znajdowały adresata. Zresztą okazało się, że kontrowersyjny plan trytona tak naprawdę nie był taki zły, bo Kaikomi i Lucy dogadywali się bardzo dobrze… Tylko Irminia tego nie rozumiała i nie docierały do niej argumenty syrenki. Była święcie przekonana, że młoda mężatka po prostu pogodziła się ze swoim losem, jest zastraszona przez męża i potrzebuje jej pomocy, no bo jak to tak, bratać się z oprawcą? Z mężczyzną, który został jej mężem wbrew jej woli?! Tak po prostu ją dostał jakby była przedmiotem! Nie myślała zupełnie o tym, że to działało również w drugą stronę i Kaikomi tak naprawdę zyskała znacznie więcej na tym małżeństwie, bo Lucy był bardzo dobrą - choć gburowatą - partią, a przecież wiadomo było, że syrenka nie ma szans na przejęcie po Hanale jego warsztatu, bo nie miała jego talentu do tworzenia biżuterii a tym bardziej nie miała żyłki do interesów. Dobrze więc, że to Nohea został w pracowni, która teraz doskonale prosperowała, a Kaikomi zaczęła nowy rozdział w życiu, który wbrew podejrzeniom elfki był całkiem szczęśliwy.
        Tylko jak jej to wytłumaczyć? Lucy sprawy nie ułatwiał - dogryzanie Irminii stanowiło dla niego wyśmienity sport, bo miał naprawdę godnego partnera w czynieniu sobie złośliwości. Ciekawe, czy kiedykolwiek któreś z nich się podda?
        Na razie Irminia nie zamierzała odpuszczać.
        - Phi! - parsknęła jakby była zdegustowana przytykami Nilla. - Naprawdę nie musisz na siłę szukać usprawiedliwienia dla swoich… braków - dokończyła kąśliwym tonem, jakby robiła jakąś aluzję do jego męskości.
        Kaikomi między tych dwoje się nie wtrącała, bo życie było jej miłe - nie potrafiła tak fechtować słowami jak oni. Irminia zresztą ledwo Lucy zszedł jej z oczu, z czarującym uśmiechem zwróciła się do swojej podopiecznej (określenie “przybrana córka” byłoby chyba zbyt daleko idącym przejawem optymizmu). Zaskakujące, że tak na zawołanie potrafiła zmieniać twarze. No i też trochę niepokojące…
        - Jak ci się żyje? Schudłaś - zauważyła z troską.
        - Co? - Kaikomi zdawała się być bardzo zaskoczona tą uwagą. Zerknęła na swoje uda, które były tak samo krągłe jak do tej pory. - Nie, nie wydaje mi się…
        - Nie przepracowujesz się?
        - Ależ skąd! - odparła lekko syrenka. - Jest dużo pracy, ale nie jest ciężka, zresztą mam dziewczyny do pomocy na sali, a Therundi pomaga mi w kuchni.
        - A Lucy? - podłapała zaraz Irminia.
        - A Lucy nie mam pojęcia jak daje radę ogarnąć to wszystko i nie zwariować. Wczoraj, gdy już minął deszcz, goście zwariowali, odezwał się w nich zew natury, zaczęli zdejmować ubrania i zamawiać kawy na potęgę. Do tej pory…
        - Słucham?! - Irminia wyglądała na zszokowaną. - Rozbierali się? Wszyscy?
        - No poza tym smokiem i koleżanką Irinaia to tak… - odparła z lekkim wahaniem Kaikomi.
        I tak oto syrenka każdym kolejnym słowem zupełnie przypadkiem pogłębiała to, jak bardzo Irminia nienawidziła swojego prawie-zięcia. Na jakie sceny zgorszenia on narażał swoją żonę, doprawdy! A to taka dobra, niewinna, kulturalna dziewczyna! Że też ona wcześniej nie wiedziała co planuje Hanale, on popamiętałby ją za to, że przez myśl przyszło mu oddać swoją córkę za żonę takiemu troglodycie…
        Troglodyta miał jednak jedną, jedyną zaletę - kawę robił naprawdę dobrą. Oczywiście elfka nigdy by mu tego nie powiedziała, bo jeszcze by pomyślał, że ma szansę zmazać plamę na swoim honorze. Tę jednak w opinii Irminii dałoby radę zmyć jedynie rytualne samobójstwo.

        A gdyby wzrok mógł zabijać, nie żyłby nie tylko Lucy, ale również jego małoletnia, bezczelna kopia - za takie obgadywanie naprawdę mu się należało. I jeszcze za podobieństwo do najbardziej znienawidzonego przez rudą lekarkę mężczyzny pod słońcem - kto wie, czy to maltretowanie niewinnych kobiet nie było dla nich rodzinne.
        - Ależ proszę, dokończ - zachęciła jadowicie Irminia, gdy Lilka spróbowała określić to jak bardzo ona i Lucy się nienawidzą. Za kotką lekarka również niezbyt przepadała, ale na pewno nie tak jak za wilkołakiem. Ona była tylko niemądra, za to on był diabłem wcielonym i wcale się z tym nie krył.
        - Ja tylko bronię mojej drogiej Kaikomi, którą do tego małżeństwa zmusił ten tu jegomość i jej nieżyjący ojciec, którego jakbym dopadła przed śmiercią, to osobiście bym zabiła za takie traktowanie własnej córki…
        - Iri, przestań! - zaprotestowała bardzo nieskutecznie Kaikomi, której wstyd było przez to w jak złym świetle lekarka stawiała jej męża i ojca. - Lucy dał mi przecież wybór…
        - Jaki tam wybór - parsknęła z dezaprobatą elfka. - Sterroryzował cię, byś nawet nie pomyślała, by mu odmówić, gdy nadarzyła się okazja. A teraz zamiast czerpać z życia jak Hally i Tiva siedzisz tu i harujesz od rana do nocy…
        - Ale ja to lubię - broniła się Kaikomi.
        - Bo nigdy nie mogłaś doświadczyć jak to jest żyć inaczej, wyszłaś za mąż prawie jako dziecko…
        - Ale to było rok temu - pisnęła syrenka, ledwo dając radę wtrącić się w tę tyradę.
        - No i właśnie! - Nie wiedziała, że dolała oliwy do ognia gniewu teściowej z powołania. - Jesteś taka młoda i mogłaś z tym jeszcze spokojnie kilka lat poczekać, ale nie, Hanale jak ostatni nieczuły osioł wydał cię wbrew twojej woli za mąż…
        No i można powiedzieć, że nowy gość nie potrzebował już tłumaczeń Lilki czy Lucy'ego - Irminia sama dała popis tego, jak swojego prawie-zięcia nienawidzi.
        - Iri, już to przerabiałyśmy... - wtrąciła Kaikomi.
        - I bez efektu! Ale to nic, pamiętaj, że gdy w końcu zmądrzejesz, ja zawsze cię wesprę w twojej decyzji.
        - Ja bym pilnowała swojej filiżanki przy niej - wtrąciła się nagle jednak z Kropelek, zwracając się przede wszystkim do szefa, ale też przypadkiem mógł usłyszeć ją nietypowy gość.
        - Faktycznie, ponoć rude przy urodzeniu zawierają pakt z diabłem - dodała druga.
        - A ona jako lekarka na pewno zna sporo trucizn...
        - I ma laboratorium, gdzie może je uwarzyć - dokończyła druga, po czym obie szybko ulotniły się na salę, by nie narażać się na gniew obgadywanej Irminii.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Lucy bawił się nie najgorzej - chociaż tego co było między nim i Irminią nie można było nazwać rodzinną miłością, oboje zgodnie się nie znosili i to ich mocno łączyło. Na tyle, że (o ironio!) ich uwadze uciekał dyskomfort samej syrenki. Oczywiście na swoje sposoby zważali przy niej na słowa - strach pomyśleć co by się działo, gdyby postanowiła się nagle oddalić - a tak Irminia w popisowy sposób wyjaśniła wszystkim obecnym słuchaczom o co w tym przedstawieniu chodzi. Narrację miała niezłą - podawała kontekst, przedstawiała bohaterów od razu nadając im charakterystyczne cechy…
        Młody był pod wrażeniem.
        Na koniec zresztą gwizdnął cichutko, wyrażając swoją aprobatę - ale tępy to jednak musiał być, bo postanowił nie odsuwać się od rudej królowej os, zamiast tego nadal zajmując miejsce w pierwszym rzędzie, gdzie jeszcze sięgały jej klątwy… i ręce.

        Kropelki miały rację - należało uważać z trzymaniem przy niej napojów. Zwłaszcza jeżeli komuś zdarzyło się być przez przypadek białowłosym wcieleniem (mniejszej czy większej) bezczelności.
        - Dziękuję, ale obawiam się, że ona nawet nie potrzebuje trucizn. Wystarczy, że splunie tym swoim jadem i będzie pozamiatane - mruknął wilkołak, a wtedy młody przezornie odsunął swój kubek. W co jak co, ale temperament ,,Iri” nie zamierzał wątpić. Wciąż jednak nie ruszył się z miejsca, uśmiechając się do obu kobiet jak dobry kuzyn, który właśnie usłyszał rodzinną historyjkę. Tuż za nim zresztą siedziała reszta przyszywanej rodzinki - szczerząca się Lilka, podkradająca kocimiętkę z doniczki, Mina wpatrzona w swoją szklankę, a nawet Irinai, który zdążył już wrócić i stanął tak, nie wiedząc (jak zwykle) co ze sobą zrobić. Dla niego wizyty przybranej matki syrenki były… specyficzne. Lojalność wobec szefa zawsze kłóciła się w nim z młodzieńczym głosem, który gorąco wtórował wyzwolonej kobiecie. Nie żeby w jego kulturze aranżowane małżeństwa były rzadkością… ale to Kaikomi! Na tej wyspie każdy może wszystko, dlaczego ona jedna nie? I dlaczego do siedmiu wiatrów ten Białowłosy już wszystko wie! On sam musiał dowiadywać się przy okazji (Lilka mu powiedziała) i jeszcze udawać, że go to nie interesuje! (Nikt nie dał się nabrać). A ten? Siedział w najlepsze przy barze, zaczepiał kogo mu się podobało i jeszcze się z tego cieszył!
        Był gorszy niż fellarianin przypuszczał.

        - Dziękuję, że wszystko mu wyjaśniłaś, moja droga. To co, masz jeszcze jakieś pytania? - Lucy najpierw pogratulował Irminii zapału, po czym zwrócił się do swojego nieletniego wcielenia. A to tylko pokręciło głową z uśmiechem.
        - Nie, chwilowo nie… albo jedno, zabierzesz ją? - Wskazał na Lilkę, która właśnie oparła się na jego ramieniu. Dostawał przez to dreszczy, więc odpowiedź była oczywista:
        - Poradź sobie.
        - Ale to twoja… cośtam!
        - Jestem zajęty.
        - Czym?
        - Wymazywaniem z pamięci głosu pewnej wiedźmy. To wymaga skupienia. A poza tym nie chcę jej dotykać.
        - Ja też nie!
        - Ej! - Teraz Lilka już młodego zdzieliła, a on niemal wpadł z rozpędu na pewną wiedźmę. Musiał zeskoczyć ze stołka, by się przed tym uchronić.
        - Grabisz sobie!
        - Przestańcie już… - westchnęła Minao znad wody, ale kotka tylko prychnęła.
        - Nawet nie zaczęliśmy!
        - Proszę…
        - Ooooch! - Usiadła krzyżując ręce na piersi.
        Obcy popatrzył niepewnie na nią i na swój stołek.
        - Mogę już?
        - Nie.

        Taki mniej więcej był poziom rodzinnej rozmowy, który utrzymywał się dzielnie od samego początku. Chociaż kiedy Obcy z powrotem zajął swoje miejsce zmienił nieco tor… może należało się przedstawić?
        - Teraz już w sumie rozumiem… - młody znad ciastka zagadał do Kaiko. - Miło wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Czyli jesteś żoną szefa! Pofarciło ci się - mruknął do wilkołaka, a ten subtelnie przytaknął. - Swoją drogą, jestem Nikodem. Miło mi poznać. - Uśmiechnął się wyciągając rękę, a robiąc to tuż pod nosem Irminii. Na pewno nie celowo.
        - Och i panią też, ma się rozumieć! - Naprawdę nie wyglądał jakby kłamał! - Ale korzystanie z życia jest niebezpieczne. Ja korzystam i co? - Wskazał na szramę na nosie. - A ona? Nawet zadrapania. Pewnie mąż jej nie wypuszcza.

        Omal nie przybili sobie piątki.

        - Naprawdę masz na imię Nikodem? - Lucy wrócił do tematu, wyraźnie w to nie wierząc. Więcej, wydawał się zdruzgotany!
        - Nie podoba ci się?
        - Ej Lucy, ale to zupełnie jak!… - wyrwało się Lilce, ale ta szybko potrafiła sobie z wpadką poradzić. - Niko! Będziesz od teraz Niko!
        - Niko?
        - Tak, to nasza mała tradycja. - Lucy pokiwał głową. - Lili nadaje tutaj imiona… wszystkim z rodziny. Ej, czemu dałaś mu jedno?
        - A nie jest przypadkiem jednym z twoich Niiiil?
        - Nie sądzę.
        - Ej, zatrzymaj mnie! Podoba mi się tutaj.
        Barista uniósł brew.
        - Mamy już pracowników. A ty masz dziwne imię.
        - No weeeź… tak dobrze się dogadujemy!
        - Mówisz?…
        - Tak. Och, wiem co! - Uśmiechnął się, a zgromadzeni nadstawili uszu. - Będę twoim synem! Co ty na to?
        Irinai zaczął się krztusić, a Lilka ledwo utrzymała równowagę. Mina otworzyła szeroko oczy.
        Lucy zachował spokój.
        - … Bo jesteśmy podobni?
        - Nie. Bo masz świetny lokal, sporo ziemi i ciekawe znajomości… kusi mnie taki spadek.
        - Hmm…
        - To co, zgoda? Będzie fajnie. A przynajmniej zdzierżę przez jakiś czas.
        - Ja nie zdzierżę. Ale skoro już tu jesteś… - Zerknął na Irminię. - Zgoda. Dlaczego nie.
        I wilk oraz chłopak podali sobie ręce.
        Naprawdę, mogli wszystko.

        - Tylko… jak ty w zasadzie masz na nazwisko?
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Irminia była skłonna wybaczyć Kropelkom - one w oczach lekarki nie stanowiły części tej zgrai, bo mieszkały poza Zajazdem i tylko przychodziły tu na kilka godzin pracy. Żyły takim życiem, jakiego ona życzyłaby każdej młodej kobiecie: samodzielne, samowystarczalne, bez zobowiązań, których same by sobie nie wybrały. Obie smaliły cholewki do jednego mężczyzny i nie widziały w tym większego problemu, bo między sobą były dogadane. Prawdziwa siostrzana miłość!
        Komentarz ze śliną zasługiwał jednak na ripostę, bo podchodził już pod szkalowanie i to ze strony osobnika, któremu nie można było odpuścić - był wszak jej największym wrogiem.
        - Nie słuchaj go - zwróciła się do Nowego. - Nie lubi mnie, bo jako jedna z nielicznych mu nie przyklaskuję i widzę, że to kawał szowinisty - wyjaśniła, posyłając swojemu zięciowi jadowicie uroczy uśmiech. - Jaka szkoda, że jednak z tą śliną to nie jest takie łatwe… - westchnęła, bo Prasmok jej świadkiem, gdyby tylko się dało, naplułaby mu do kawy, byle tylko uwolnić od niego Kaikomi…
        - Moglibyście przestać? - …Która właśnie się wtrąciła tym swoim niewinnym (i przez to niesłyszalnym) głosikiem.

        Irminia czasami prychała na pracowników Lucy’ego, którzy zachowywali się, cóż, jak to oni, ale w gruncie rzeczy im obrywało się tylko rykoszetem, bo jej głównym celem był Lucy. A gdy akurat nie mogła go męczyć, rozmawiała z Kaikomi jakby nigdy nic. W takich chwilach syrenka wyraźnie się relaksowała, bo nie musiała rozdzielać dwóch jej bliskich, a mimo to walczących ze sobą osób. Nie dostrzegła tego, że oni po prostu czerpią z tego przyjemność, więc może lepiej byłoby po prostu dać im spokój i niech bawią się w swoje słowne przepychanki.
        Syrenka jednak - mimo że rozmawiała z Irminią - pozostawała czujna na otoczenie jak rasowa kelnerka i od razu zorientowała się, że Nowy chce z nią porozmawiać. Wychyliła się lekko na bok, by dać mu do zrozumienia, że go słucha. Elfka nie miała jej tego za złe, bo oczywiście rozumiała, że Kaikomi musi chłopaka traktować jak klienta, który jednakże trochę się tu szarogęsił. I za bardzo był podobny do Lucy’ego, ale no jednak nadal był klientem i trzeba było być dla niego miłą.
        Syrenka wyraźnie się uśmiechnęła, gdy Nikodem pochwalił ją przed Lucym. Trudno powiedzieć, do kogo był skierowany ten komplement, ale najwyraźniej chłopak uważał, że syrenka była dobrą żoną, a na tym zyskiwały zawsze obie strony małżeństwa.
        - Miło mi! - odparła pani Nillowa, z uśmiechem ściskając dłoń Nikodema i posyłając swojej przyszywanej mamie przepraszające spojrzenie za jego zachowanie.
        - Jestem Kaikomi, a to…
        - Irminia Dalou - wtrąciła się elfka, bo Nikodem nagle zorientował się, że z nią również należy się przywitać. Miała dobre intencje, nie zamierzała go skreślać na wstępie i dać mu szansę… Ale niestety, Nowy bezpowrotnie ją utracił, gdy pozwolił sobie na bezczelny, szowinistyczny komentarz.
        - Kaikomi to nie jest rasowy kot, by tak o niej mówić! - prychnęła oburzona. Syrenka zaś może by i chciała sama siebie obronić, ale raz, że nie potrafił, a dwa: musiała już wracać na salę, bo coraz więcej klientów się niecierpliwiło, że ich szkła są puste. Przeprosiła więc towarzystwo i z tacą pognała między stoliki, z niepokojem jednak zerkając za siebie parokrotnie, nim nie porwał jej wir pracy.
        - Phi, ani jednego dnia wolnego - prychnęła Irminia, zerkając za swoją przybraną podopieczną.

        Kaikomi nie zabawiła długo między stolikami - nowych zamówień miała tyle, że po kilku pierwszych skończyło jej się już wolne miejsce na karteczce i musiała wrócić z tym do kuchni, by Therundi zaczął przygotowywać kolejne dania. Przebiegła za plecami Irminii i Nikodema, słysząc przy okazji fragment ich rozmowy (ona zawsze na sali biegała, ale czyniła to z takim wdziękiem, że nikt nie śmiał jej zwracać uwagi). Usłyszała to jak Nowy wspominał o tym, aby zostać adoptowanym przez jej męża - trochę ją to zaskoczyło, ale uznała, że przecież to tylko żart, bo nikt nie mówiłby tak na poważnie. Była ciekawa odpowiedzi Nilla, dlatego troszkę zwolniła, gdy obchodziła bar i zwlekała z wejściem do kuchni.
        Gdy syrenka usłyszała zgodę, pisnęła. Pisnęły. Bo za chórek dla solistki Nillowej robił ukryte za kotarką Kropelki, które zaraz ciekawsko wystawiły głowy po obu stronach przejścia prowadzącego do kuchni.
        - Wiedziałam! - krzyknęła gniewnie Irminia, wstając ze swojego stołka. - Gdy dwaj faceci się dogadują, kobieta nie ma dla was nic do gadania! Zapytałbyś Kaikomi o zdanie, kudłaty wieprzku! - zrugała wilkołaka, rzucając w niego ściereczką, którą syrenka zostawiła na barze obok niej, po czym ignorując napis “tylko dla personelu” wkroczyła za bar, by zająć się obroną swojej podopiecznej.
        - Chodź, kochanie, ochłoniesz chwilę i razem coś wymyślimy na tego bydlaka…
        - Lucy, ty tak poważnie? - upewniła się Kaikomi, która nagle jakby została wybita ze stuporu. Bardzo sprawnie uniknęła opiekuńczych objęć Irminii i podeszła do Nilla, zerkając co jakiś czas kontrolnie na Nikodema, o którym naprawdę nie wiedziała co myśleć. W ogóle nie wiedziała co myśleć o tej sytuacji, bo przecież niemożliwe, żeby jej mąż mówił poważnie, ale ten chłopak na pewno odebrał jego słowa jak najbardziej serio.
        - Przecież on jest niewiele młodszy ode mnie… - mruknęła, oczywiście wybierając ten “najważniejszy” z problemów, jakie wiązały się z potencjalną adopcją bezczelnego młodzika.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Irinai trząsł się z niedowierzania.
        Ot… ot tak!? Ta biała namiastka człowieka tak sobie tu przyszła i od razu wygryzła go w hierarchii!? Bo nie umie się zamknąć, brakuje jej pokory i jeszcze rzuca w szefa wyzywającym spojrzeniem? Naprawdę takim trzeba było być, by zdobyć szacunek wilka?
        To przekraczało próg niesprawiedliwości. Tym bardziej, że własnymi akurat zaletami skrzydlatego było posłuszeństwo i oddanie pracy, czego Nieznajomy w ogóle chyba nie znał. Najpewniej. No dobrze, dopiero co tu przylazł, nie mogli go trafnie ocenić - Iriś nie zapominał tych drobnych gestów jakie w ciągu dnia chłopak wykonywał. I trząsł się jeszcze bardziej, bo ile by się starał - nie umiał nim szczerze wzgardzić.
        Wyliczał sobie w głowie ile razy ten chłopak mu coś miłego powiedział - i przyrównywał do wszystkich zaczepek i pośrednich obelg. Było po równo!
        Albo to on nie umiał liczyć.
        Było jednak coś co przechylało pucharek goryczy - jednym słowem Lucy nadał Obcemu nowe prawa, włączając go do rodziny; tym samym w oczach naturianina wywyższył go ponad jego i Therundiego, a zrównał z Borgiem, Berhe, Lili i Kaikomi, którzy w oczywisty sposób stanowili (różne bo różne, ale jednak) podpory zajazdu. A czym sobie ta chodząca ujma na honorze na to zasłużyła? Niczym!
        Nie musiał rozumieć decyzji szefa by mu wtórować, nie - miał się go słuchać. Ale jednak chciałby choć raz otrzymać spis reguł rządzących tym miejscem. Wiedzieć kto komu naprawdę podlegał, jakie były ich wszystkich obowiązki, jak można było awansować i którzy z facetów uganiali się za innymi facetami. Czułby się wtedy pewniej i nie musiałby zwalać wszystkiego na kaprysy szefa… i przypadkowych tubylców.

        Kiedy on się telepał, a Irminia wściekała, Lilka klasnęła w ręce cała w świergotkach i pacnęła Niko w ramię, wznosząc za niego toast kocimiętką.
        - Przecież to doniczka… - Minao próbowała powstrzymać napad bólu głowy, ale wszechentuzjazm otoczenia wcale nie pomagał.
        - Jaka okazja taki kieliszek! - zawyła kotka radośnie, a zaraz pojawił się przy niej Theru, który wychylił się za Kropelkami, a zaraz wysunął cały, by piać peany na cześć nowego członka zajazdowej rodziny. Po chwili zresztą fala poniosła się dalej i wszyscy goście mieli dziś kolejny powód do świętowania - jak nie Nagi Dzień i Rewolucje, to chociaż usynowienie jakiejś przypadkowej osoby, przez bardzo nie przypadkowego kawiarza! I jakoś mało kto raczył się temu dziwić.
        Wszak Lucy znany był właśnie z tego, że wszystko robi nie tak jak się powinno.
        I nadal działało!

        Podnosząc szmatkę z falban na klacie, wyglądał na niemal zadowolonego. Tym bardziej, że Lilka już pisała nowe hasło na ukrytej za szafą Tablicy Obelg - jeżeli ktoś był na tyle pomysłowy, by obstawić ,,kudłatego wieprzka” miał szansę wygrać darmową kawę i ryjek z kokosa, a może nawet wyciągnąć sobie coś z pudełka z fantami. Lucy jednak był pewny, że tak płodny w antymęskie, a niewulgarne odzywki umysł miała tylko Irminia, łącząca w sobie przerysowaną matczyną troskę z równie karykaturalnym wstrętem do własnego zięcia. Nie mogąc zniżyć się więc przy Kaiko do poziomu rynsztokowych mężczyzn, musiała wymyślić jak kopnąć ich poniżej pasa nie unosząc nogi, co mało kto próbowałby robić.
        Więc zakład trwał.

        Jednak zabawa zabawą, ale Lucy podjął chyba dość ważną decyzję. Dlatego, skoro już wszystko było ustalone, należało przedyskutować ją z żoną.
        Ale jakkolwiek to nie brzmiało, wilkołak (mimo upomnień teściowej) nie czuł się winny znalezienia sobie syna - przecież Myszę i Irinaia także przygarnął z biegu, nikogo o nic nie pytając i nikt nie miał mu tego za złe. A przecież cała ta trójka niewiele się między sobą różniła - zwierzak, pracownik czy syn - na jedno wychodzi. Wszystko mieszkało u niego i poganiane było do roboty.
        Lecz mimo uważania swoich racji za naturalne i słuszne, teraz kiedy Kaiko dopytywała, wilk tak jak zawsze ochoczo spowiadał się ze swoich zapędów - tonem osoby, która właśnie kupiła skrzynię durnostojek na wyprzedaży, a teraz tłumaczy czemu są im one niezbędne do szczęścia.
        - Nie podoba ci się? To okazja! - stwierdził niemal radośnie. - I wybacz, że to mówię, ale nie sądzisz moja mała syrenko - zwrócił się ku niej ujmując jej łapki. - Że trudno znaleźć kogoś nie ,,niewiele młodszego od ciebie”? - zapytał dobrodusznie, patrząc jej w oczy. Nie było co się oszukiwać, niemal każdy nastolatek odpadłby przez to kryterium, a młodszych dzieci Lucy nie trawił. Poza tym…
        - Zwłaszcza jeżeli chce się kogoś kto może pracować - zdradził się swoim swojskim tonem knującego marudy. - Ale jeśli ci podpadnie, będzie spać na zewnątrz - zapewnił, a podsłuchujący młodzik nawet się nie zdziwił. - Jednak daj mu szansę. Jesteście w podobnym wieku, dogadacie się. - Przekręcił jej mały argument przeciwko, na taki całkiem ,,za” i mrugnął porozumiewawczo. Nie miała się czym martwić, przecież nad wszystkim panował!
        Zresztą miał w planach obgadać to z nią dokładniej wieczorem. Bez rozgardiaszu i Irminii chcącej jego łeb powiesić na ścianie od strony śmietnika. Póki co potrzebował jedynie ją udobruchać i zapewnić, że będzie świetnie. Jak zawsze kiedy wpadał na jakiś ,,genialny” pomysł.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kropelki również nie potrzebowały dodatkowej zachęty do tego, by gratulować nowemu tak szybkiej i lukratywnej adopcji. W końcu to nie był ich dom, one tu tylko pracowały i dla nich powiększenie się zespołu było miłą wiadomością - kwestie prawne i tego kto jest nad kim czy pod kim w hierarchii niespecjalnie je obchodziły, bo stały niejako obok tego.
        Toa z zaplecza przyniosła bardzo słodki likier z fig, a Tao z czeluści szafki pod barem wyciągnęła kieliszki. Nie liczyła ile osób pije, po prostu wyciągnęła wszystko co było. Gdy jej siostra już napełniała rozstawione szkła, ona podstawiła jeszcze jedno naczynie - szklankę. Oczywiście, że to było dla Therundiego. Przecież ich Misiaczek miał za wielkie łapy i generalnie był za wielki, by pić z takiego naparstka jak wszyscy!
        - Jaka okazja taki kieliszek - zwróciła się Toa do Therundiego, parafrazując słowa Lilki i uśmiechając się przy tym z zadowoleniem. - To zdrowie nowego domownika!
        - Za powiększenie się rodziny! - zawtórowała jej Tao.
        A butelkę słodkiego likieru policzy się w koszty. Przecież taka okazja nie zdarza się co dzień.

        Syrenka jakoś nie do końca widziała w sytuacji z Niko analogię do tego jak w ich domu pojawiła się Mysza czy Irinai. Kotka to wiadomo - kotka - więc stanowiła coś w typie uroczego i bardzo eleganckiego domownika ozdobnego, była mało absorbująca i nie trzeba było (nie dało się, bądźmy szczerzy) jej wychowywać. Fellarianin był pracownikiem, tylko z Lucym łączyła go specyficzna więź raczej pana-sługi niż ojca-syna. A z Niko… Skoro niby właśnie zaszła jego adopcja, to oboje będą za niego odpowiedzialni. Za jego wychowanie, edukację… Ojej, to nie działo się naprawdę…
        Kaikomi nie była tak żywiołowa jak jej przybrana matka - generalnie stanowiła taką szarą myszkę. To był pierwszy z powodów, dla którego nie urządziła Lucy'emu karczemnej (choć w ich przypadku chyba raczej "zajazdowej") awantury. Drugim było to, że chociaż pomysły Lucy'ego zdawały się być czasem pozbawione logiki, później okazywało się, że on wiedział co robi. Jego umysł po prostu krążył po innych ścieżkach niż te Kaikomi, która nie potrafiła tak kombinować, ale gdy on jej wszystko tłumaczył, w mig pojmowała jego stanowisko. Tylko czasami głupio było zagadać - zwłaszcza przy tylu świadkach. A że do wieczora i możliwości zamienienia kilku słów sam na sam było jeszcze daleko, musiała zastosować jakiś wybieg. Całe szczęście mąż momentalnie ją przejrzał i powiedział znacznie więcej niż jedno zdanie pocieszenia.
        - Ekhm... masz w sumie rację... - zgodziła się z nim, gdy bardzo pośrednio wypomniał jej własny bardzo młody wiek. Faktycznie trudno byłoby osiągnąć stan, w którym Kaikomi byłaby "wystarczająco stara" - liczby mówiły same za siebie. A ona nadal, choć jeszcze tylko rok i kilka miesięcy, miała jedynkę z przodu.
        To jak wilkołak złapał ją za dłonie również działało na jego korzyść - syrenka była bardzo wrażliwa na takie przejawy czułości, zwłaszcza gdy doświadczała ich za dnia. Wtedy nie mieli prawie czasu dla siebie, a poza tym “dzienny Lucy” był tak dostojny, że mizianie się z żoną nie do końca do niego pasowało. Widać więc teraz bardzo mu zależało, by ją uspokoić. To naprawdę słodkie!
        Ale tylko w odbiorze Kaikomi, bo Irminia była wzburzona.
        - Tak nią manipulować, wstydziłbyś się - prychnęła, spłukując niesmak solidnym łykiem kawy. Filiżankę odstawiła z rozmachem, prawie ubijając spodeczek. Widziała, że jej kochana przybrana córka po prostu nie jest w stanie bronić się przed tymi z premedytacją stosowanymi czułostkami, to był naprawdę szczyt bezczelności, by wykorzystywać to przeciwko niej i to w tak ważnej kwestii!
        Ale Kaikomi tego komentarza nie słyszała. A nawet gdyby usłyszała, nie dałaby mu wiary - ona wiedziała, była pewna, że Lucy po prostu o nią dba i chciał ją uspokoić. Tylko tyle. W tym nie było żadnego podstępu. Irminia naprawdę zbyt brała sobie do serca emancypację kobiet i za bardzo myślała jak osoba z portowego miasta. Jednak tu, dalej od cywilizacji, niektóre sprawy załatwiało się inaczej. Czasami bardzo inaczej… Kaikomi powoli się tego uczyła i póki co nieźle jej wychodziło! A tam gdzie jeszcze miała braki, pomagał jej mąż.
        - Och… No dobrze - zgodziła się z propozycją, że to ona będzie miała ostatnie zdanie co do tego, gdzie będzie spał Niko jeśli sobie przeskrobie. - Ale w sumie spanie na dworze niewiele się różni od spania w środku. Tylko komary mocniej tną… - zastanowiła się na głos, bo faktycznie, temperatury w nocy bywały znośniejsze poza budynkiem, gdzie wiatr rozganiał skwar dnia i nie spało się w duchocie. Kaikomi szybko jednak uznała, że to chodzi o symbol i nie drążyła. Skinęła Lucy’emu z uśmiechem głową na znak, że zgadza się z tak postawioną sprawą.
        - Mam nadzieję, że będzie ci u nas dobrze - syrenka zwróciła się do Niko, podając mu rękę. Irminia zaś prychnęła coś o kazirodztwie. Nie była jednak najwyraźniej do końca przekonana czy dobre stosunki adoptowanego syna z adopcyjną matką zaliczają się do tej kategorii, bo w przeciwnym razie piałaby o tym na głos.
        - Trzeba ci przygotować miejsce! - zreflektowała się nagle syrenka. - Irinai, weź idź z Niko na górę, weź może kogoś do pomocy najwyżej i się rozejrzyjcie, ja zaraz do was dołączę!
        Dlaczego nie teraz? Bo w sumie nadal czekała na nią taca z gotowymi zamówieniami, które trzeba było roznieść po sali. Szkoda, by zmarnowało się przygotowane przez Therundiego jedzenie a goście byli przy tym głodni - to nie tak działały zajazdy!
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Impreza zaczynała się rozkręcać. Szczerze mówiąc Niko absolutnie się tego nie spodziewał - wyspa wyspą, zmiennoszktałni zmiennokształtnymi, a jego nowa relacja z wilkołakiem dość specyficzna… ale żeby po paru słowach urządzać przyjęcie!? Starając się nie ogłupieć, a raczej cieszyć z faktu, że wszystko poszło (w zasadzie) po jego myśli, dawał się trącać, odpowiadał wesoło na gratulacje i starał się unikać futrzastych łap Lilki. Tylko… nadal nie wiedział jak do tego doszło!
        Dobra, sam to sprowokował, od samego początku dając ,,Lucy’emu” pewne rzeczy do zrozumienia, a jednocześnie podkopując swój własny sceptycyzm oceniając zajazd. Był pod wrażeniem, bo zastany stan rzeczy wielokrotnie przerastał jego wyobrażenia - zwłaszcza te dobre. Pół dnia spędził zastanawiając się czy właścicielowi można ufać, a gdy poniosły go pozytywne emocje - czemu winna była w zasadzie sama jego natura - od tak palnął kolejną zaczepką. Nie sądził że ktoś, kiedykolwiek weźmie na poważnie tak absurdalną prośbę… jakkolwiek uzasadniona by ona nie była!
        A tymczasem wilk przechytrzył go, i najzwyczajniej w świecie odpowiedział ,,tak”, jak ta przyjaciółka, która usłyszała oświadczyny powiedziane żartem.
        Problem w tym, że o ile zaręczyny byłyby problematyczne dla młodego chłopaka, tak obecna sytuacja nie budziła w nim wielu zastrzeżeń. Dobrze, nie rozegrał tego tak jak chciał, stracił w zasadzie swojego asa… a jednocześnie wszystko toczyło się zaskakująco pomyślnie. Wilk, do którego miał… wiele spraw, nijak nie migał się od kontaktów, a zgromadzeni w znacznej większości po prostu się cieszyli. Z tego co Niko widział to głównie pani Irminia gotowała się w środku i obrzucała właściciela pomysłowymi inwektywami (czy do zakładów można się przyłączyć?), młoda żona nie wiedziała co myśleć (nie dziwił jej się) i to samo dotyczyło cichej minotaurzycy. Ta wyglądała jakby zaraz miała odczołgać się od stolika i wyjść. W sumie jej nikt nie łapał za ręce i nie próbował jakoś udobruchać.
        Ale chłopaka ciekawiło dlaczego osoba tak spokojna i miła (bo tak ją właśnie odbierał) najmniej cieszy się z jego nowego, emm… stanowiska. O ile się zorientował rogata złota rączka nie była mocno powiązana z Lucym, chociaż zaliczała się do grona mieszkających tu najdłużej. Naprawdę chciałby do niej zagadać… ale rozdzielało ich coraz więcej sylwetek, kieliszków i głosów, nie miał więc szans się do niej dostać. Poza tym przyciągał chwilowo zbyt wiele uwagi, by w spokoju porozmawiać. Robił dalej dobrą minę, do gry, która zaczynała mu się coraz bardziej podobać. Choć nie, by nie czuł czasami dreszczy niepokoju. Zadał się z… dziwnymi osobami. Albo wilk wiedział jednak więcej niż on sądził, że wie. Bo jeżeli nie wiedział jaki miałby powód by wkurzać teść… nie, dobra, to się nie liczyło; ale by niepokoić żonę i swoich przyjaciół dla obcego typka? Albo był chrzanionym egoistą, albo durniem, albo jednak wiedział.

        Chłopak nie miał na razie całkowitej pewności, ale wilk nie sprawiał złego wrażenia. Oczywiście lamentami teściowej można by się przejmować, gdyby nie były tak mocno przesadzone i jak na tacy nie widać by było, że sama żona ma zupełnie odmienną opinię w tej sprawie. Skoro więc wilkołak noszący żeńskie imię nie był wcale tyranem, ani nawet ostatnią mendą, a na opóźnionego też nie wyglądał to może Niko miał złe informacje?

        W gwarze i ogólnym zamęcie starał się przypomnieć sobie wszystkie rozmowy dotyczące osoby wilka, które odbył nim przybył na wyspę. I tak nie było ich wiele, ale w chaosie wrzawy wszystkie i tak brzmiały jak bulgot. Nie, tak do niczego nie dojdzie.
        Chcąc nie chcąc oddał się więc zabawie, starając się jak najlepiej zapamiętać twarze i… pyski, głosy i słowa jakimi tubylcy go raczyli. Nie wszystkie zresztą w języku, jaki rozumiał… może pojawiły się nawet dwa obce?
        W końcu wzruszył ramionami i nie zważając na własny wiek sięgnął po likierek. W przeciwieństwie do kawy nie miał najmniejszych problemów z wypiciem go, ale nie szalał, z uśmiechem patrząc na miśka, który ten sam napój pił z porządnej szklanicy.
        Jaki rozmiar taka szklanka… o ironio!

        Wtem Kaikomi wyciągnęła rękę. Zaskoczyła go nieco, bo nie spodziewał się, że naprawdę wszyscy hurtem (z nielicznymi wyjątkami) ot tak zgodzą się na jego wtargnięcie tutaj i zajęcie objętej tabu miejscówki. A jednak dziewczyna uśmiechała się i (chyba z tutejszą manierą) dała się ponieść prądowi wydarzeń. Skoro tak, on nie zamierzał być skałą, na której się wszyscy rozbiją - jeśli taka w ogóle się znajdzie, na pewno nie może mieć z nią wiele wspólnego. Nie po tym jak już odrobinę poznał tych ludzi.
        - Dziękuję. Postaram się nie sprawiać kłopotów. - Serdecznie uścisnął jej drobną dłoń i uśmiechnął przyjaźnie. Tak, te słowa kierował do niej, wilkołak nie miał co liczy na taryfę ulgową - był świrem! Co nie zmieniało faktu, że Niko mocno postanowił sobie nie burzyć spokoju tego dziwnego przybytku.
        Za bardzo.
        Już miał odsunąć się od baru i zagadać do Irminii (czyżby w ramach nie pogarszania sytuacji?), kiedy nagle młoda żona pokazała jak bardzo… żoną potrafi być. Prawdziwa pani domu! Aż uśmiechnął się do niej szerzej, a Lucy prawie zakrztusił.
        Szybka była!
        Doprawdy, Hanale nieźle ich dobrał. Za każdym razem, kiedy świat myślał, że syrenka nie nadąży i zwyczajnie się załamie, ta dotrzymywała mężowi kroku, jeszcze zdążając wymienić pościel i złożyć mu ubrania. Jak to robiła? Nikt chyba nie miał pojęcia, ale Lucy podchodził do tego z nadzwyczajnym respektem.
        - Myślałem, że na początku wepchniemy go do schowka na szczotki - powiedział niemalże bezradnie, bo (jak zresztą sam zasugerował!) to Kaiko miała ostatnie słowo odnośnie tego gdzie młody będzie spać. Jeżeli jej pasowała góra…
Irinai w duchu aż zawył. Faworyzowanie tego Obcego przez Szefa mógł jeszcze przeboleć, ale dogadzanie mu przez biedną, niewinną Kaikomi było nie do zniesienia! Niewybaczalne! Tego intruza należało się pozbyć, zanim zacznie podpalać szafki i wymieniać całą zastawę na sekciarskie kubeczki. A był pewny, że białowłosy jest zdolny do czegoś takiego. Wystarczyło tylko spojrzeć mu w oczy - ukrywała się za nimi dusza mordercy.
        Przez chwilę nadzieją napełnił go komentarz o schowku - ale, że temat nie został pociągnięty, musiał uznać przegraną. Nieważne jak bardzo się starał, jak wierny i przydatny nie był… musiał spać pod schodami, kiedy nowo przybyła szuja miała umościć sobie gniazdo nad jego głową. I tupać, tupać po nocy! Na pewno będzie to robić z jadowitą satysfakcją!
        Spojrzał na Gościa jak na trzyletnią kanapkę - wzrokiem wyrażającym bezdenną odrazę i absolutny brak zaufania. Jednak skoro polecenie padło od tak ważnej osoby, był skłonny ukorzyć się i pokazać tej starej wędlinie gdzie od teraz będzie sypiała.

        Lucy popatrzył za odchodzącą dwójką nieco skonsternowany.
        Ale się porobiło…
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi jako pozostawała w błogiej nieświadomości tego jak wielką niesprawiedliwość mógł czuć w tym momencie Irinai. Dla niej oczywiste było, że nowy domownik - nawet więcej, bo adoptowany syn - będzie spał razem z resztą rodziny. Fellarianin zaś był tylko pracownikiem... I gdyby to był jedyny argument na jego mieszkanie w komórce pod schodami, to pewnie miałaby jakieś obiekcje, ale była święcie przekonana, że jemu to pasuje, że tak się umówili z Lucym. Nawet troszkę dziwiła się Irinaiowi, że sypia akurat tam... Ale zwaliła wszystko na karb dziwnego gustu chłopaka z praktycznie drugiego końca Łuski i nie dopytywała, by nie wyjść na nieobytą i co gorsza na niegrzeczną, bo przecież to tak bardzo osobisty temat.
        Podczas całej tej rozmowy też nie widziała jego oburzenia. Skupiała się głównie na Lucym i Niko, bo oni byli najważniejszymi personami tego spektaklu. W drugim rzędzie była bojowo nastawiona Irminia, której trzeba było, cóż, trochę pilnować by się nie zapędziła. Reszta zaś stanowiła tło. Barwne, gwarne i tak tłoczne, że skromny fellarianin się w nim trochę gubił, bo nawet nie był w stanie nadrobić posturą, tak jak się to udawało Minao.
        Gdy więc wszystkie zadania zostały rozdzielone, chłopcy poszli na górę by rozejrzeć się po włościach, ona pognała wykonywać swoje najpilniejsze prace.
        - Doskonałe wyczucie, pani szefowo, bo już mi miejsca brakowało - zażartował Therundi, gdy stawiał na jej tacy ostatni talerz z przekąskami, jaki się tam zmieścił. Kaikomi odpowiedziała mu przepraszającym uśmiechem. Widać było, że oczy jej błyszczały i była szczęśliwa. Chyba nadal nie do końca do niej docierało, że Niko został przyjęty jako ich syn i wiązało się to dla nich z wielkimi obowiązkami. Zdawało się, że traktowała go póki co jako specjalnego gościa - bardzo ważnego i bliskiego rodzinie, ale takiego, który za jakiś czas sobie stąd pójdzie. Za tydzień, za miesiąc, za pół roku…
        - Lucy, idę na chwilę na górę do Irinaia i Niko - zakomunikowała mężowi, gdy już rozniosła przekąski i prawie w biegu chowała tacę pod bar, by udać się do części mieszkalnej zajazdu.

        - Pani Irminio, ciasteczko? - zaproponowała Toa, starając się w ten sposób zabawić elfią medyczkę pod nieobecność jej przybranej córki, by nie mogła niczego zepsuć.
        Tao po propozycji siostry podsunęła rudej talerzyk ze świeżą tartaletką.
        - Wypiek Kaikomi, jeszcze ciepły, tak schodzą, że niedawno z pieca wyszła druga partia - pochwaliła. Irminia wyglądała na udobruchaną i poczęstunek przyjęła. I nieważne, że to już drugie (albo nawet trzecie) ciastko podczas tej wizyty, bo raz, że elfka uwielbiała słodycze, a dwa: jeszcze bardziej uwielbiała wypieki Kaikomi. To nie były zdrowe przekąski, w jej ciastkach było dużo masła, tłustego mleka, cukru i dodatków, ale właśnie to było w nich takie kuszące. Raz na jakiś czas można było sobie na to pozwolić i zrezygnować ze świeżych owoców, które podawano wszędzie indziej.
        - Dziewczęta, a wy co sądzicie o tym Niko? - podpytała Irminia, nim wbiła zęby w kruche ciastko z kwaśnym kremem.
        Tao i Toa w bliźniaczy sposób z uśmiechem wzruszyły ramionami. Nie mogły powiedzieć tego, co od razu cisnęło się na usta - że to skóra zdarta z Lucy'ego - bo nie po to ugłaskiwały ją ciastkiem, by teraz wkurzyć ją nieprzemyślaną wypowiedzią.
        - Miło jest mieć nowych gości - oświadczyła jedna z nich.
        - A jak ten nie będzie miły, to go Kaikomi wykopie.
        - Albo każe Lucy'emu to zrobić - dodała ta pierwsza i obie zachichotały na tę myśl. A że w rozmowie padło zakazane imię, szybko czmychnęły, by Irminia nie zaczęła agitować ich przeciwko pracodawcy. To były wojny rodzinne, im nie zależało na mieszanie się w to wszystko.

        Kaikomi wbiegła na piętro truchcikiem. Chodziła bez butów, dość cicho, więc odgłos jej kroków na schodach brzmiał jak tupiący kot. Ciekawe, czy kiedykolwiek ktoś pomylił ją z Myszą?
        - Niko! - zwróciła się do bladego chłopaka z drugiego końca korytarza. - A czy ty masz w ogóle jakieś swoje rzeczy? Jakiś swój bagaż? - upewniła się, choć tak naprawdę odpowiedź nie była dla niej istotna. I bez tego miała już dla niego przewidziane miejsce do spania. Żadne luksusy, ale hej, lepsze to niż schowek pod schodami (wybacz, Irinai, to nic osobistego...).
        - Mam pomysł, chodźcie ze mną - odezwała się, gdy była już bliżej nich. Minęła obu kiwając na nich palcem i poszła w tą część zajazdu, gdzie strefa dla gości łączyła się ze strefą mieszkalną. Tutaj znajdowało się pewne szczególne pomieszczenie, które nie miało jasno określonej funkcji. Drzwi do niego znajdowały się za filarem podtrzymującym sklepienie, przez co były prawie niewidoczne. Niemniej nie było tak, że do środka trzeba było się wciskać wciągając przy tym brzuch - można było spokojnie wejść… byle nie we trójkę, bo mogliby się podusić. Nie było wielkie, ale na ten moment dość mocno zagracone. Przez większą część roku stanowiło magazyn na nieuprasowaną pościel i inne tekstylia jak stosy moskitier, jakieś zapomniane firanki, obrusy, koce. W wyjątkowych okresach, gdy na wyspę przybywało bardzo dużo przejezdnych, miejsce to było odgracane i stawało się dodatkowym pokojem dla podróżnych, co więcej takim o podwyższonym standarcie, gdyż była to pełnoprawna, choć dość ciasna “jedynka”, a nie pokój zbiorowy jak większość w zajeździe. Miejsca było tutaj tyle, aby dało się rozłożyć matę do spania (łóżkiem szkoda było zagrać przestrzeń) i wygospodarować jakąś przestrzeń na osobiste szpargały, byle tylko nie było ich za wiele. Fakt, czasami kajuty na statkach bywały większe… Ale nie ma co narzekać.
        - Irinai, trzeba będzie zrobić w pralni miejsce na te rzeczy - zarządziła Kaikomi, machnięciem ręki wskazując na walające się wszędzie pościele. Zaraz część z nich zebrała w ładny stosik (wbrew pozorom były poukładane w kostkę, tylko rzucone byle gdzie) i takie naręcze wepchnęła fellarianinowi w ręce.
        - Niko, tu będziesz miał swój pokój. Wydaje mi się, że to najlepsza na ten moment opcja, najwyżej potem pomyśli się nad czymś innym… A teraz pomóż Irinaiowi. - I to powiedziawszy również białowłosemu wcisnęła stosik prześcieradeł. A co, niech nie myśli, że będzie tu gościem na specjalnych zasadach. Wszyscy domownicy pracowali w zajeździe, więc i on będzie musiał, a to noszenie pościeli niech będzie pierwszym jego zadaniem po tej spontanicznej adopcji.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Iriś cały się burzył wewnętrznie kiedy prowadził tego całego ,,Niko” na górę. Miał niekłamaną ochotę odwrócić się w połowie schodów i kazać mu się wynosić; upokorzyć przed tymi wszystkimi futrzastymi tubylcami i pokazać Lucy’emu, że on też ma głos i umie go używać (w słusznej sprawie oczywiście!). Ale mając w głowie polecenie Kaikomi i jej ufny ton (rozkazująco-ufny. Proszący. Słodki i stanowczy!), a na młodzieńczej duszy pęta uległości narzucone już za dziecięcych lat, czołgał się posłusznie stopień po stopniu, mając za plecami nucącego głupkowato jegomościa o arogancji wielokrotnie przerastającej jego wymiary i wylewającej się przez barierkę na półpiętrze, prosto na głowy niewinnych, choć bezmyślnie zaślepionych gości.
        I co im się tak podobało?
        Biedny fellarianin coraz częściej dochodził do wniosku, że najlepszą walutą na wyspie jest coś co określało się mianem charyzmy, a ta jawiła mu się jako siła ducha i bezkompromisowa stanowczość, niestety przejawiająca się także w bezczelności i nieumiarkowaniu w słowach - bo czy nie to uwielbiali?
        Lucy swoją pozycję zdobył właśnie zasługą charakteru, uporu i braku uległości w stosunku do kogokolwiek - przybył tu jako nikt i stał się praktycznie legendą, bazując jedynie na tym co wewnętrzne i fakcie, że inni to podziwiali. Teraz mała biała glista robiła to samo - wparowała gdzie jej było wygodnie i nawet sam Lucy musiał uznać jej racje! Nie chcąc jednak deprecjonować szefa i jego pozycji, Irinai musiał uznać, że to nie wilk zgłupiał, tylko Nikodem był w jakiś sposób… wyjątkowy. I to było najgorszym elementem w całej tej historii - fakt, że autorytet, na którego Iriś się powoływał, ustanowił jakąś przybłędę synem, bo ten urodził się bardziej zuchwały niż on. Nie zasłużył się niczym innym - jedynie bezceremonialnością i pewnością siebie. Od początku był natarczywy i pyskaty, a teraz jeszcze mógł triumfować cicho za plecami pokornego sługi, który od miesięcy starał się codziennie jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki.
        Ale może nie należało się starać? Nikt tu, w tym opacznym świecie nie doceniał starania. Może należało po prostu rozwalić się na krześle, skrzyżować nogi i kazać sobie usługiwać?
        Nie, NIE! Te myśli to nawet było za dużo! Nigdy, nigdy nie skrzyżuje nóg na krześle przeciwko Lucy’emu!
        Nagle wyczerpany psychicznie dotarł na szczyt schodów i kurczowo złapał się poręczy.
        Przez te cyniczne obrazy poczuł się jak szmata. Niegodny honoru mieszkania w zajeździe!
        - Ej… wszystko w porządku? Wyglądasz blado. Że tak zażartuję - wymsknęło się białemu kompanowi, kiedy przyglądał się opadłemu z sił koledze. Jego troska na szczęście zakryta została przez głupią uwagę, która kazała Irisiowi traktować cały ten komentarz mało poważnie - dzięki temu nie musiał zmieniać kierunku swoich gorzkich zapędów i dalej mógł pławić się w głębinach rozpaczy.
        Nie, nie ma szans by kiedykolwiek zaakceptował tego zarozumialca!
        - Chodźmy. - Pozbierał się i zaszczycił go w końcu formalizmem słownym. Ruszył dumnie jak na prawdziwego pracownika przystało, ale zaraz zachwiał się i całą na nowo opadłą postawą wykazał, że nie ma pojęcia gdzie może dalej iść. Dokąd? Syrenka powiedziała ,,na górę”. Tu już byli. Więc…
        - Na pewno wszystko dobrze? Zgubiłeś się? - zasugerował Niko, nadal wyglądając na całkiem przejętego jego kondycją, ale i nie mogąc się przy tym nie nabijać.
        Iriś zaskamlał w duchu nad całą sytuacją i nad swoim wstydem - gdyby Kaikomi chociaż była na miejscu! Nie, nie - wtedy widziałaby jego zmieszanie. Chociaż mogłaby ich też poprowadzić…
        Ale mówiła coś o rozglądaniu się, prawda?
        - Tu są drzwi. - Wskazał więc Iriś odruchowo, po czym sunąc korytarzem wskazywał każde kolejne, należycie je przedstawiając: ,,To są drzwi do tego, tutaj do tamtego… a to są drzwi po prostu. Po prostu drzwi”. Po pewnym czasie Niko zaczął im się nawet kłaniać, a kiedy kurtuazyjnie uścisnął jedną z klamek, Irinai zatrzymał się purpurowy, pragnąć ochrzanić go za swoją własną głupotę. Co też najlepszego wyprawiali?!
        W krytycznej chwili, kiedy Niko miał minę skończonego błazna i łzy szczęścia w oczach, a Fellarianin wyciągał ręce, żeby go udusić, na piętro dotarła syrenka. Chłopcy uspokoili się w jednej chwili, niemal stając na baczność i powściągając swoje zdziczałe humorki. Przy Kaikomi należało zachowywać się godnie.
        Znaczy na tyle na ile pozwalały ich możliwości.
        - Mój bagaż… został na dole. Z nimi. - Uśmiechnął się Niko, a jego ton zdradzał, że pogodził się z rozpirzeniem wszystkiego po całej sali i sobie to później pozbiera. Cena odejścia od stolika.
        A później, zaintrygowani, poszli za syrenką, bo pomysł jak pomysł, ale jej wydawał się wyjątkowo kuszący - nieważne jaki. Kiedy zaś wskazała drzwi (z tymi Niko się jeszcze nie witał), a potem to co za nimi, bawili się dobrze tylko dlatego, że wciąż stała z nimi.
        Nie no - Niko był zadowolony. Przez chwilę nawet jakby nie dowierzał.
        - Łaaał… nigdy jeszcze nie miałem tylu firanek! - westchnął w nieudawanym zachwycie. - I całe okno dla mnie!
        Tu niechcący wbił nóż w samo serce Irisia, bo on choć kochał okna, w swojej komórce miał tylko niewielki kwadracik wychodzący na korytarz i to z niego wpuszczający światło.
        Niech Lilka trafi przybłędę z oknem!
        Lecz na polecenie Kaikomi skinął tylko posłusznie i przyjął naręcze pościeli. Przynajmniej ich Obcy nie dostanie. Tym pocieszony zaczął się włóczyć ku dołom, kiedy Niko, z własną stertą dogonił go i niemal zupełnie niechcący porównał czyja jest większa. Cmoknął zadowolony.
        - Widać, że dba o ciebie. Nie chce, żebyś się połamał.
        Iriś zatrzymał się i zawrócił. Nie, nie będzie tego tolerował!
        - Kaikomi! - krzyknął nim syrenka rzuciła się w wir dalszej pracy. - Mogę wziąć więcej! Proszę, daj mi więcej!
        - A gdzie się pchasz?! - Niko ramieniem przycisnął go do futryny. - To mój pokój! Też wezmę jeszcze trochę. - Uśmiechnął się do Kaikomi i wyciągnął ręce ze swoim pościelowym dobytkiem. Irinai zaraz zrobił to samo, bo przecież też umiał i tak, utknięci w drzwiach, kazali sobie dokładać; Iriś zdesperowany, a Niko przymilny.


        - Coś długo im schodzi - mruknął Lucy do Therundiego po dłuższym czasie, kiedy przestali sobie wyobrażać, że to co Irminia robiła z kremówką byłaby w stanie zrobić z obojgiem męskich Wassley’ów, gdyby tylko nie byli brudnymi samcami poniżej jej godności i smaku.
        - Może muszą sobie pogaworzyć? Tam we trójkę na pewno ciszej mają niż tutaj, w gwarze. A że wszyscy to ważne nam osoby, na pewno chcieliby sobie to i tamto omówić. Zaprzyjaźnić się tak jak należy!
        Lucy nie miał pojęcia skąd w Therundim przekonanie, że Niko już jest ,,ważną im osobą“, ale skoro tak twierdził nie było co dyskutować. Nie z nim, skoro od lat upierał się, że w sandrie gotowane ryby mają złe wibracje. Poza tym to chyba dobrze, że już polubił nowego członka załogi. Dobrze, bo pewnie będzie go mieć na karku. Tak przynajmniej Lucy sobie planował.
        - Bardzo przyjemnie, ale pamiętasz zasady? Najpierw robota, później przyjaźnie. W pracy rozmowy ograniczyć należy do minimum. - Spojrzał na niego znacząco. - To rozprasza.
        Misiek potulnie skulił się i udawał, że słyszał, ale oboje wiedzieli, że nie było szans, aby faktycznie usłuchał. To jednak jak im szło, było niczym w porównaniu z tym co działo się na górze…


        Chłopcy byli nieugięci w przyjmowaniu kolejnych prześcieradeł i szmatek - rywalizacja skończyła się dopiero, kiedy Niko zza swojej sterty nie mógł zobaczyć korytarza - bo niestety tam gdzie w grę wchodził wzrost tracił wszelką przewagę.
        Irinai, chudy i dumny jak tyczka zerkał znad swojego (o jedno prześcieradło wyższego!) stosu, niby przypadkiem zadzierając głowę i uśmiechając się całkiem niechcący. Tym razem niziołek musiał przełknąć porażkę i wytaszczyć się za Irinaiem z pokoju. Jednak nim zdążyli poprzepychać się w drodze do pralni i wpaść na genialny pomysł sprawdzenia kto dobiegnie tam szybciej, wpadli zagapieni na Berhe, która kończyła obchód pokoi. Zatrzymała ich i zerknęła pytająco na stojącą w drzwiach Kaikomi. Jej zdziwienie ograniczało się wyłącznie do faktu, że chłopcy są tacy nieuporządkowani i wzięli za dużo na raz, nie obejmując już wcale sprzątania pokoju przez w zasadzie nieznajomego jej młodzieniaszka. Plotki najwyraźniej musiały już do niej dotrzeć - pewnie za sprawą Lilki, chociaż wystarczyło na chwilę zejść na dół, by dowiedzieć się co zaszło od praktycznie pierwszej lepszej zapytanej osoby.
        - Wywalicie się na schodach zaraz. Dajcie to, nosz doprawdy… - westchnęła zabierając im pościele tak zręcznie, że niczego nawet nie przekrzywiła kiedy młodzi bezradnie otwierali usta. Ułożyła dwie kupki na swojej ręce, przytrzymała drugą, i poszła dalej, żeby je odnieść, rzucając tylko syrence porozumiewawcze, roześmiane spojrzenie. Ciekawe to czasy nadeszły dla ich domu.


        Therundi także wesół, wrócił w końcu do swoich obowiązków, a z drobną pomocą wilka udało mu się nie zagadać z Kropelkami (przebiegły Szef zgarnął cały jego nie-wolny czas!). Krzątając się po kuchni zauważył jednak, że czegoś mu brakuje. Zastanawiał się, czy ma wszystkie potrzebne narzędzia, czy deski są na miejscu, a zioła w słoiczkach. Może coś przełożył? W zamieszaniu często tak mu się zdarzało, aczkolwiek jego pamięć zwykle go nie zawodziła. Siekając i krojąc starał się rozwiązać jakoś tę zagadkę - przez zapomnienie podrapał się nawet parę razy nożem, ale kto by tam zauważył - i tak we wszystkim były jego kłaki. Poza dniami kiedy gotował w ludzkiej postaci, ale wtedy goście się dopominali i musiał im sypać osobno.
        Pazerni!
        - Ależ! - zakrzyknął nagle, uświadamiając sobie do czego jego myśli doprowadziły, błąkając się od jednego białego kłaka do drugiego - brakowało mu tu czegoś co należało do Nilla.
        Brakowało listu.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi była w ferworze swojej walki, w której bardzo dobrze się odnajdywała. Sprzątanie, urządzanie, gościna - to były zagadnienia, z którymi czuła się dobrze. Gdy wchodziła w tryb gospodyni z misją, zachowywała się właśnie tak jak przed chwilą - zdecydowanie by nie rzec, że bezczelnie. Ale nadal z wrodzonym czarem i urokiem!
        Irinaiowi dała mniejszy stos prześcieradeł w sumie nieumyślnie. A już na pewno nie po to, by mu dać coś do zrozumienia - aż tak cwana nie była! No ale wiadomo jacy są mężczyźni - zwłaszcza ci jeszcze niedojrzali - uwielbiają się między sobą porównywać. I w sumie syrenka powinna spodziewać się takiego zachowania z ich strony, no ale właśnie: ona nigdy nie miała braci. Mężczyznami, z którymi miała najwięcej do czynienia byli Hanale i Nohea, a że ten pierwszy był jej ojcem, a drugiemu… No do mężczyzny trochę brakowało, to nie miała skąd czerpać wzorców. Zwłaszcza przypatrywać się chłopcom w swoim wieku. Tym bardziej pojawienie się Niko i jego interakcja z grzecznym i potulnym (do tej pory?) Irinaiem będą dla niej ciekawym doświadczeniem, a pierwszą ciekawą scenę z ich udziałem miała właśnie zobaczyć.
        Syrenka aż podskoczyła, gdy została zawołana przez fellarianina. Akurat szykowała kolejny stosik, by po powrocie chłopcy mogli od razu iść, a nie czekać na jej ruch, więc nawet dobrze się złożyło - wieżyczka z prześcieradeł była jeszcze na tyle kompaktowa, że Kaikomi mogła ją bez wyrzutów sumienia, a za to z bardzo wdzięcznym uśmiechem, dołożyć na szczyt tego, co on już miał w rękach. Ta sama prośba ze strony Niko również spotkała się z jej uśmiechem, choć tym razem podszytym lekką konsternacją - czuła, że coś się za tym kryło. Ale że nie umiała dociec ich pobudek, a jedynie widziała płynące z takiego zachowania zalety w postaci szybciej posprzątanego pokoju, z zaangażowaniem dokładała im kolejne prześcieradła, firanki i obrusy. Na koniec jej entuzjazm nieco ostygł, bo zdawało jej się, że to już dla nich stanowczo za dużo, ale skoro nalegali, to dostawali po jednej sztuce tego czy owego, aż w końcu padło sakramentalne “dość”.
        - Spokojnie, nie zabraknie - oświadczyła im, po czym gestem kazała już iść. Dopiero gdy odchodzili, a ona dostrzegła jakie spojrzenia sobie posyłali, dotarło do niej, że to była rywalizacja. Jak dwa koguciki, urocze. Aż Kaikomi nie umiała powstrzymać bardzo cichego chichotu, by jednak ich nie obrazić, obróciła się szybko do składania tych bardziej nieporządnie rzuconych szmatek… Ale i to nie na długo, bo na scenę wydarzeń wkroczyła Berhe w całym swoim niedźwiedzio-matczynym majestacie.
        Syrenka aż musiała sobie przysiąść. Nikt, absolutnie nikt, nie zgasiłby tych dwóch chojraków z taką niewymuszoną klasą, jak zrobiła to niedźwiedzica. Dobrze, że pani Wassley jej nie zaklaskała, bo naprawdę niewiele brakowało, pod takim wrażeniem była - mrugnęła tylko do niej porozumiewawczo, gdy ich spojrzenia się spotkały. O tak, ciekawe czasy nastały! I co więcej w tym momencie Kaikomi byłaby w stanie zaryzykować stwierdzenie, że tak jak na początku miała obawy i nie była przekonana co do tej adopcji, tak teraz… Całkiem zaczynało jej się to podobać! Choć nadal trudno było jej myśleć o Niko jak o synu, którym technicznie rzecz biorąc był. Nowy pracownik - bez problemu. Domownik - również! Ale syn? Który był od niej jakieś trzy lata młodszy? Przyroda buntowała się przeciwko takim wynalazkom i ona również. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek uzna go za syna… A zresztą, nawet tak do niego nie mówiła! I on nie mówił do niej “mamo”... O nie! Na to mu na pewno nie pozwoli! Właśnie dotarło do niej jak staro by się w takiej chwili poczuła i jak bardzo sobie tego nie życzyła.
        Co więcej, wyobraźnia podsunęła jej widok samej siebie w ubraniach Irminii i to przeraziło ją jeszcze bardziej.

        Tymczasem na parterze wspomniana elfia medyczka właśnie kończyła zajmować się swoim ciastkiem. Humor miała znacznie lepszy - jeden męski Wassley, ten gorszy, zginął na moment w kuchni, a ten drugi, nowy i jeszcze nieznany, na piętrze. Nic to, że z Kaikomi, jakoś tym razem wyjątkowo ruda wiedźma była przekonana, że córka Hanale sobie poradzi i ze strony tego bladego podlotka nie spotka jej żadna krzywda. Poza tym był z nią Irinai. Elfka nie uważała go co prawda za żaden wzór męskości, bo był dla niej ciepłą kluchą, ale naprawdę gdyby mogła wybierać, wolałaby takiego partnera dla syrenki. Potulny, grzeczny, robotny, Kaikomi miałaby przy nim dużo swobody. Nie to co przy tym tyranie, za którego została wydana wbrew swojej woli. A takiego Irinaia mogłaby sobie sama wybrać i to już byłaby jej sprawa.

        Kaikomi przygotowała nowe stosiki z pościelą dla chłopaków, po czym kazała im je zanieść do pralni “szybko, by Berhe nie musiała na nich czekać”. Okrutna, że tak wspominała przy nich imię tej osoby, która okrutnie zdeptała ich męską dumę. No ale cóż, nawet tak słodkie kobiety bywały okrutne - najlepiej wiedział o tym Lucy, któremu poprzedniej nocy syrenka prawie połamała wszystkie kończyny i kręgosłup… A przynajmniej dla postronnych mogło to tak wyglądać.
        Syrenka miała dla Irinaia i Niko jeszcze po jednym stosie obrusów do zniesienia, a później kazała im przynieść środki czystości ze składzika - na fellarianinie spoczywał obowiązek, by pokazać nowemu gdzie to - i szybko wracać, bo ona będzie musiała wkrótce iść na salę, a chciała ich jeszcze poinstruować co i jak należy zrobić.
        - Niko, ty umiesz sprzątać? - zapytała nagle, ale równie szybko jak ta myśl pojawiła się w jej głowie, tak szybko również znalazło się rozwiązanie. - A nawet jeśli, Irinai ci pokaże, to nie jest żadna filozofia.
        No dobra, niektórzy byliby odmiennego zdania - zwłaszcza niedźwiedzica, która tę dziedzinę życia wyniosła na mistrzowski poziom. No ale w zakresie tych podstawowych obowiązków każdy mógł się jakoś wykazać.
        Gdy więc pomagierzy - choć chyba bardziej podkomendni, bo ona niewiele robiła - wrócili ze środkami czystości, szmatkami i wiaderkami, syrenka powiedziała im co jest do zrobienia. Zamiecenie i umycie podłóg, odkurzenie pajęczyn, przemycie okien (z obu stron!) i zorganizowanie jakiegoś posłania dla Niko - brzmiało całkiem prosto. Kaikomi trochę okrutnie nie rozdzieliła im kto ma czym się zająć, tylko zasugerowała, że najlepiej by sami się dogadali, po czym podziękowała za pomoc, zapewniła, że do nich później zajrzy i nie czekając na ewentualne pytania zbiegła na parter.

        - O, witaj z powrotem, skarbie - ucieszyła się na jej widok Irminia. - Jak wam poszło?
        - Dobrze, bardzo dobrze, Irinai i Niko właśnie sprzątają pokój dla niego… Iri, muszę lecieć do gości - usprawiedliwiła się syrenka, bo już dzierżyła w dłoni tacę i bloczek z zamówieniami, a kątem oka odnotowała pierwsze wyczekujące spojrzenia osób czekających na obsłużenie.
        - Oczywiście, pędź - zgodziła się łaskawie elfia medyczka. - Ach, Kaikomi! Pyszne są te twoje tartaletki - pochwaliła z czarownym uśmiechem, udowadniając, że naprawdę miała cechy, za które dało się ją lubić o ile oczywiście ona sobie tego życzyła.
        - Dziękuję! - zawołała na odchodnym uradowana Kaikomi i poszła zbierać zamówienia, tak jak obiecała. Dość szybko dotarła przy tym do stolika, przy którym wcześniej siedział Niko…
        - Cześć panowie! Czy to kapelusz…
        - Leżał tu! - przerwał jej usprawiedliwieniami tygrysołak, szybko zdejmując z głowy niepasujące mu nakrycie, które mimo wszystko próbował na siebie wcisnąć.
        - To chyba Niko… Podasz mi go? - zapytała Kaikomi, nadal miłym głosem.
        - Oooo, pani Wassley się nie odmawia! - odparł tygrysołak, po czym zamaszystym gestem założył kapelusz na głowę syrenki. Rondo zasłoniło jej oczy, ale zaraz go poprawiła, chichocząc, co jak zawsze wprawiło gości w dobry nastrój. Dzięki temu więcej u niej zamawiali i zostawiali lepsze napiwki.
        - A nie została tu jakaś torba jeszcze? - upewniła się syrenka, a przy stoliku powstał dziwny dwugłos, bo kilka osób zanurkowało w tym momencie pod stolik jakby szukali zguby, a pozostali zaczęli między sobą ustalić czy ktoś coś widział i jaka to mogła być torba... Syrenki o to nie pytali, choć może to i dobrze, bo sama musiałaby się przyznać, że w sumie nie wie.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        To jak dobiła ich Berhe to nic. Niko nawet (bo i tak wcześniej "przegrywał") był pod wrażeniem siły i zręczności niedźwiedzicy. Już wcześniej myślał, że ją lubi, teraz doszedł do tego podprogowy szacunek i przymus schodzenia z drogi, a razem było to połączenie, które sprawiało mu pewną przyjemność.
        No i… była taka wielka! A nadal kobieta! JAK!?
        Za to Irinai cierpiał, zbity na oczach syrenki. Nie mogło być większego wstydu - dał się sprowokować jakiemuś chłystkowi, a kiedy już udało mu się nad nim zagórować (ha!), odebrano mu całą chwałę i przypomniano gdzie jego miejsce. W składziku.
        Dosłownie!
        Bo choć kolejne polecenia Kaikomi wykonywał niemalże równie usłużnie i pokornie co zwykle, to kiedy kazała im przynieść stamtąd wszystkie specyfiki wspominając, że chce ich jeszcze poinstruować… zaczął węszyć niebezpieczeństwo. Gdy zaś wprost zapytała Niko o sprzątanie, a jego wyznaczyła - imiennie! - na instruktora, zawył w duchu, nie wiedząc jak i ONA może mu to robić!
        Chociaż… czy nie było to przypadkiem podkreślenie, kto tutaj ma wyższą rangę i staż? Czy nie miał czuwać nad tym przybłędą, bo on sam sobie nie poradzi? Wyglądał na takiego. Pewnie zaraz założy sobie wiadro na głowę i zacznie z metalicznym odgłosem obijać się o ściany.
        A on (dla Kaikomi) miał do tego nie dopuścić.
        - Eee… no średnio, przyznaję. - Z lekka ospała odpowiedź tego drania dała skrzydlatemu jeszcze więcej nadziei.
        Nie umiał sprzątać! Co z niego za marna…!
        - U nas w domu to raczej kobiety sprzątały; i najmłodsi bracia, kiedy byli za słabi na co innego. My mieliśmy własną robotę - wyjaśnił swoje braki w edukacji, przy okazji serwując koledze metaforycznego kopa poniżej pasa. Na tyle silnego, że ten nie myślał nawet o wspomnianych przez Niko członkach rodziny, a tylko starał się ustać na nogach i powstrzymać jęk.
        Dlaczego ta hańba rasy ludzkiej była zawsze o kilka kroków do przodu!?
        - Ale skoro Iriś mi pokaże, to ja się chętnie nauczę - dodał chłopczyna słodko - słodziej do fellarianina niż syrenki, więc ona odnieść mogła wrażenie, że naprawdę się stara, podczas gdy skrzydlaty pozbierał się i zacisnął pięści gotowy nauczyć go całkiem czegoś innego. Jak leżeć na podłodze z wiadrem na łbie.
        W takich nastrojach wyszli po sprzęt, ale o dziwo wrócili ze wszystkim co trzeba - w tym z gotowością do przyjęcia nowych poleceń. Wyglądali na tyle spokojnie, że chyba można było ich zostawić - albo po drodze się dogadali, albo zdążyli zagrozić sobie śmiercią i permanentnymi ranami co zniechęciło ich nieco do bójek. Tak czy inaczej syrenka nie mogła ich niańczyć i jeszcze zgadywać o czym myślą - miała ważniejsze sprawy, a chłopcy… co najwyżej znajdzie się nowych pracowników. Choć szkoda by było tych dwóch, bo byli całkiem-całkiem wychowani: wysłuchali jej pilnie, podziękowali jej za podpowiedzi, a gdy wyszła… zostali sami.
        Kto by się spodziewał.


        - Więęęc… - Niko przerwał nieco napiętą ciszę, tym swoim ciepłym tonem, który Irinai i tak przyrównywał do jeżdżenia paznokciem po tablicy. - Chcesz to robić?
        Nie zrozumiał pytania.
        - No wiesz… to mój pokój. Poradzę sobie jakoś. Nawet ja nie uważam, że to w porządku, żebyś dla mnie sprzątał. - Uśmiechnął się zadziornie, lecz nie kryło się za tym nic poza zrozumieniem. - Co najwyżej przyszykuję to sobie źle. Co to kogo…
        - O nie, mowy nie ma!
        - E? Dlaczego?
        - Nie będziemy ot tak… tolerować nieporządku! Tylko dlatego, że tak ci się podoba! Zresztą Kaikomi poprosiła. Mam się tym zająć i się zajmę.
        - Aaach… no tak, pani szefowa. - Uśmieszek nadal nie schodził mu z twarzy.
        - A to to co miało znaczyć? - Iriś nastroszył się nagle, gotów już w tej chwili bronić jej honoru i wywalić hultaja za okno.
        - Nic. Tylko tyle, że się jej słuchasz… to chyba dobrze zważywszy na to kim jest. - Wzruszył ramionami - Miło, że jest tu ktoś kto bardziej słucha niż myśli. To się ceni. - Chwycił szmatkę i zerkając na nią ciekawsko, podszedł do okna. - Może za parę lat dostaniesz za to własny pokój. Wiesz, prawie tak duży i jasny jak ten…

* * *


        Nieco skonsternowany Therundi, siekając wielkim nożem bardzo małe roślinki, rozglądał się zaniepokojony po blatach i podłogach, zastanawiając się, czy zostawienie tu papierzyska było naprawdę dobrym pomysłem. Oczywiście była to sama koperta, nic wielkiego, tylko zaadresowana i z resztkami pieczęci. Nic więcej nikt by z niej nie wyciągnął, a gdyby Lucy aż tak chciałby ją ukryć nie dałby jej kucharzowi do przetrzymania. Nie był tak głupi. Ale! Mimo wszystko misiek odczuwał niepokój. Jego ciekawość i rozmowy z panią Wassleyową na ten temat to jedno, ale rzucenie koperty byle gdzie, by po znalezieniu przez kogoś bardziej jeszcze nieodpowiedzialnego została pokazana niezliczonym pyskom, a opatrzona nietrafnymi domysłami dała życie obrzydliwej plotce… to coś już zupełnie innego!
        Całkiem odruchowo i z wprawą przygotowywał następne dania, koordynując nagrzewanie kociołków i odcedzanie dóbr wszelkich, ale myślami dalej błądził… gdzieś bliżej niż zwykle, a intensywniej niż mu się zdarzało. Och, ależ był niemądry! Myślał, że może skusi Kaikomi do rozmowy z wilczkiem jeżeli parę razy jeszcze w ciągu dnia kopertka rzuci jej się w śliczne oczęta. Ale pomylił się wielce - ona w sprawie była zdecydowana i do tematu nie wróciła, za to on nie upilnował, by to głównie jej ukazywała się łupinka od listu. I teraz? Zastanawiał się mocno czy zepsuje Nillowi zabawę w zgadywanki, jeśli nagle więcej osób zacznie go na raz przyciskać. Nie, by wokół niego nie tworzył się teraz szum ze zgoła innego powodu - nawet on w końcu nie codziennie napotykał swoje mniejsze kopie i przygarniał je, bo i miały rozkoszny charakterek.
        Zatroskany zaczął nawet pytać wróżki czy czegoś nie widziały, niedokładnie i bardzo naokoło opisując im czego właściwie szuka, ale kiedy już udało im się go zrozumieć tylko kręciły głowami i zapałem wracały do zbierania sierści czy wyganiania owadów, bądź też dla odmiany relaksującego wypoczynku w rondelku z gorącą wodą, który misiek zostawiał na szafce, tak by Nill przypadkiem nie zauważył.

* * *


        A Nill tymczasem, w błogim nastroju wrednego szefa, wyszedł na krótką chwilę na patio, by zobaczyć czy Mina, która zniknęła z części restauracyjnej, nie zajmuje się przypadkiem tą uszkodzoną ławką, o której wspominał Theru. No, jeśli nie pielęgnuje akurat płotu.
        I prawie zgadł - minotaurzyca zacięcie majstrowała przy daszku od studni - całkiem blisko ławki, więc w zasadzie mógł to sobie zaliczyć. Nie chcąc jej straszyć (co zrobił już rano), wyminął ją cicho dając w spokoju trzeszczeć deseczkom pod naporem jej cielęcej siły. Zadowolony, że ma chwilę spokoju od wrzasków, gratulacji i pytań przeszedł się powoli wzdłuż zachodnich podcieni i skręcił za prawe ramię U-kształtnego zajazdu, skąd widział okna prywatnych pokoi Berhe, Borga i Lilki. Oczywiście ich teraz nie powinno tam być - chociaż po kocicy można się było spodziewać wszystkiego. Że zaraz wychyli się do pasa i krzyknie coś głupiego udowadniając, że nie pracuje albo odwrotnie - zamaszyście wybiegnie z pokoju trzaskając drzwiami, by nawet jej cienia Lucy w oknie nie dostrzegł. Nie, by wierzył, że przejmowała się tym czy ją pogania, ale może nie chciała dawać mu więcej okazji do narzekania i mszczenia się na niej w mało brutalny, ale bardzo konsekwentny sposób.
        Tak, mogła robić w tej chwili wszystko - nawet siedzieć na dachu i próbować włamać się na jego stryszek. Dobrze, że dachówki były porządnie zamocowane, bo inaczej musiałby uważać na - WIADRO!?

        Odskoczył, powiewając kitą i niemal z głupim wyrazem pyska spojrzał za toczącym się nieszczęśnie niedoszłym narzędziem zbrodni. Przeszedł już obok pokoju Lilki więc…
        - EJ, POGRZAŁO CIĘ!? - Usłyszał znajomy mu (od dzisiaj) głos, a barczysta sylwetka oderwała się od okna, by szamotać się ze skrzydlatą chudziną; jednak chyba częściej stukała się w czoło i machała rękami niż rzeczywiście wyprowadzała jakikolwiek atak.
        W urywaną konwersację między młodzikami Lucy nie wnikał - podniósł za to wiaderko, a kiedy znudził się ledwo dochodzącą go kłótnią, zastukał w nie pazurem. Podziałało, bo chłopcy na chwilę umilkli, a zaraz w cieniu okapu pojawił się Irinai, najpierw zaskoczony, a potem pobladły, poczerwieniały i spanikowany:
        - Sz-szefie!
        Lucy pozdrowił go uprzejmym gestem.
        - E, co zrobiłeś…? O ja, rzuciłeś w niego? Ej, rzucił w ciebie? - Niko przepchał się i tak wystraszony jak rozbawiony patrzył na wilkołaka.
        - Prawie. - Lucy starał się być delikatny, bo widział już jak Irinai omdlewa wewnętrznie i wypada przez okno obciążony poczuciem winy. - Udało mu się nie trafić. - Poprawił kaftanik jak gdyby nigdy nic. - Irinai, mogę wiedzieć co… Ej, łap go!
        Niko faktycznie zaraz przytrzymał kolegę, który już zaczął zwisać niemalże bezwładnie.
        - Hej, hej, nie wypadaj mi tu! - Starał się go odciągnąć, ale ciężko mu było przez te wielkie skrzydła i brak koszulki, za którą mógłby chwycić. Może więc pasek…?
        - Pomógłbyś!? - krzyknął do wilka, choć ten na szczęście nie mógł zobaczyć w czym niby miałby mu pomóc.
        - Jak? Przecież nie przyfrunę. A zresztą, serio go nie wciągniesz? To chudzielec.
        - Za mocno się wychylił!
        - Nieco nierozsądnie.
        - Nieco!? AAAA!!! - wrzasnął, kiedy opadłe skrzydła posłuchały nagle mocniej siły grawitacji i wysunięte za okienną ramę zaczęły przeciągać ciało na swoją stronę.
        - Przestań się bawić, robota czeka - ofuknął go z lekka. - I nie puszczaj go, bo muszę z nim jeszcze pomówić. - Całkowicie doszedł już do siebie i sądząc, że Niko mimo dramatyzowania da sobie radę, odpłynął godnie w stronę głównego wejścia, dzierżąc puste wiaderko.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Torba się nie znalazła. Kaikomi chciała się już w pewnym momencie wycofać i nawet powiedziała, że to drobiazg i żeby nie szukali już tego bagażu, lecz panowie poczuli misję. A że nie umieli znaleźć przedmiotu, o który im chodziło, to znosili syrence różne rzeczy. Znalazła się jakaś spódniczka z trawy - raczej nowa, bo po wczorajszej nagiej rewolucji pozbierali na pewno wszystkie fanty, więc tą musieli gwizdnąć któremuś z gości w basenach. Trudno, odda się, to nie pierwszy raz. Później syrence dostała się poduszka z ich zajazdu - najwyraźniej znalazca spanikował i przyniósł pierwszy przedmiot jaki mu w rękę wpadł. To w sumie urocze. Ale to nadal nie był szczyt tego, na co stać lokalnych bohaterów. Zaraz zaczęli pytać znajomych, czy widzieli tę poszukiwaną torbę, a oni znosili kolejne dziwne rzeczy, które torbami nie były. Kilka fantów nawet przypominało bagaż, były to jednak z reguły małe saszetki, które nosili mieszkańcy wioski. I była też jednak bardzo duża torebka…
        - O nie! - pisnęła syrenka na jej widok. - To na pewno nie to, nie, nie. Szybko odnieś to tam skąd to zabrałeś - pogoniła panterołaka, który nieświadomy tego z jakimi siłami igrał, przyniósł torebkę, którą podwędził… Irminii. Nie by elfka nie znała głupich pomysłów lokalnych mieszkańców i nie była na nie częściowo uodporniona, ale teraz, gdy napędzał ją święty gniew teściowej lepiej było z nią nie igrać.

        - Kaikomi, co robisz? - zainteresowała się Toa, widząc jak goście zajazdu znoszą syrence różne rzeczy niczym mrówki swojej królowej.
        - Ekhm… Zapytałam czy nie widzieli torby od Niko i teraz wszyscy wzięli sobie za punkt honoru ją znaleźć.
        - A co to za torba?
        - No nie, wy też? - parsknęła nerwowo syrenka. Naprawdę spodziewała się, że Kropelki mają więcej oleju w głowie.
        - Nie do końca - odpowiedziała Tao z pewną odrobiną chytrości w głosie. - Bo możliwe, że my już ją mamy.
        - Naprawdę? - Kaikomi po równo nie dowierzała i nabrała nadziei, że to koniec tego zamieszania.
        - Dzieciaki od Berhe zainteresowały się jakimś bagażem, dałyśmy im coś innego do zabawy, aby to oddały, bo wyglądało jakby należało do klienta. Takie wiesz, jeszcze nie przechodzone - dodała maie, by nie powoływać się na jakąś kobiecą intuicję, choć nie dało się ukryć, że czasami plecaki podróżników wyglądały jak dwa razy przeżute i wyplute, co kłóciło się z definicją zwrotu “nie przechodzone”. Chyba, że chodziło o wygląd rzeczy, które wpadły w ręce niedźwiadków, wtedy Kropelka użyłaby tego w ramach eufenizmu od słowa “zdemolowane”. Cóż począć, dzieciaki miały dużo energii, jakoś musiały ją spożytkować.
        - To jak wygląda ta torba od Niko? - wróciła do tematu Toa.
        - E, ym… Nie wiem - przyznała po pierwszym zaskoczeniu syrenka. Maie uśmiechnęły się, jakby jej niewiedzę uznały za bardzo uroczą.
        - Niech do nas przyjdzie i sprawdzi czy jego, nie będziesz do niego z tym biegała - uznała Tao bardzo zadowolonym z siebie tonem. Gdyby w tym momencie usłyszała ją Irminia, również byłaby zadowolona, że maie tak subtelnie pokazuje młodemu Wassleyowi gdzie jego miejsce w szeregu.
        - Dzięki, dziewczyny. - Kaikomi była bardzo wdzięczna Kropelkom, których wścibskość czasami naprawdę ratowała jej skórę.
        - Drobiazg. A skąd jest ta muchołapka?
        Syrenka spojrzała na trzymaną w rękach doniczkę z mięsożernym kwiatkiem, którą wepchnął jej jakiś zmiennokształtny.
        - Dobre pytanie - przyznała. To na pewno nie była część wyposażenia zajazdu. Lecz kto zabiera ze sobą do kawiarni roślinkę w doniczce?
        - Może zostaw na barze, ktoś sobie ją odbierze - zbyła lekko temat jedna z sióstr.
        - Gorzej jak zje którąś z wróżek - zauważyła bystro Wassleyowa. - Nie… Lepiej wyniosę ją na dwór.
        Po poczynieniu tych wszystkich ustaleń dziewczyny po prostu rozeszły się do swoich prac. Kaikomi zgodnie z zapowiedzią najpierw zdecydowała się wyprowadzić muchołapkę do ogrodu by uniknąć ewentualnego dramatu. Wyszła innymi drzwiami niż jej mąż wracający do zajazdu i jedynie gdyby bardzo szybko zerknęła w bok, mogłaby dojrzeć jego kitę znikającą za futryną… Ale niestety to nie szlachetny tył jej małżonka zwrócił jej uwagę, a coś, co działo się na górze.
        - Niko?! - pisnęła zaskoczona. - Irinai?! Co wy…
        - Staram się, serio! - zawołał młody Wassley, już obiema nogami zapierając się o parapet by jakimś cudem wciągnąć na górę nieprzytomnego fellarianina.
        - Może lepiej by ktoś ci pomógł?!
        - No nie ma kto!
        Kaikomi przez moment wyglądała na bardzo zdezorientowaną, stała w miejscu przebierając nogami jakby nie wiedziała czy popędzić na górę, uciec, czy zrobić coś jeszcze innego. W końcu wybrała tę ostatnią opcję i… po prostu odeszła w stronę grządek, narzekając coś o tym, że przecież mycie okien naprawdę nie jest tak trudne. Minęła w międzyczasie warzywniak i już wiadomo było, że kroki kierowała w stronę pracującej nad swoimi sprawami minotaurzycy.
        - Minao? - zwróciła się do niej. - Potrzebowałabym twojej pomocy, proszę - zagaiła grzecznie, a gdy wielkie cielęce oczy oderwały się od desek i skupiły na niej, kontynuowała. - Mogłabyś podejść ze mną do zajazdu? To zajmie chwilę.
        - No dobrze - przyznała z ociąganiem Złota Rączka, jakby niechętnie odrywała się od swoich zajęć. To nie była jednak niechęć, ona po prostu taka była. Taka kochana, spokojna Krasula.
        - Dziękuję! - zapewniła z radością Kaikomi. - Tędy.
        Wróciła z nią pod okno, z którego nadal zwisał półprzytomny Irinai i powoli przegrywający z okrutną grawitacją Niko. Dziewczęta jeszcze w drodze spojrzały po sobie i nie musiały nic mówić - trzeba było ratować te dwie fujary. Cóż za upokorzenie męskości.
        - Dobra, możesz go puścić! - oświadczyła w końcu Kaikomi.
        - Co?!
        - Puść go, powiedziałam!
        - Kaikomi…
        - Słucham cię? - Syrenka była lekko zaskoczona tym, że nagle minotaurzyca się nią zainteresowała.
        - Po co ci ta muchołapka?
        - AAAAAA!
        Grawitacja wygrała nim Niko wykonał polecenie i oboje razem z Irinaiem runęli w dół, prosto na Minao, która miała łapać Irinaia, a tymczasem dostał jej się jeszcze w gratisie nowy dziedzic Wassleyów.
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Nie do końca tego się spodziewała, kiedy szła za Kaikomi. Sądziła, że może trzeba będzie coś przestawić w zajeździe, może naoliwić zawiasy od kredensu, czy też coś wyrzucić… Ale łapać wypadającego z okna na piętrze Irinaia?
        Zatrzymała się i zawahała. Niko już wyraźnie nie dawał sobie rady - najchętniej by do nich pobiegła na górę i tam z łatwością wciągnęła kolegę do środka, ale zanim by się tam znalazła… nie było czasu. Zrozumiawszy po co została wezwana zaczęła rozgrzewać nadgarstki i oceniać wysokość, choć i tak uważała to za ryzykowane. Lecz ostatecznie Irinai zsuwał się ładnie po dachu, więc nie powinno być źle. Chociaż gdyby tak raczył zsunąć się bokiem… ech, jedyny tutaj ze skrzydłami! Że też on spadał zamiast wzbić się w powietrze! O ironio, ale co mu się stało, że Niko musiał go trzymać za spodnie dla bezpieczeństwa?
        - No dobrze, puść go… - zaczęła niepewnie i w tym momencie wszystko zadziało się nieco zbyt szybko. Niemal podskoczyła, by ładnie złapać fellarianina, ale zaraz usłyszała dodatkowy łomot i poczuła silne uderzenie. Niech chwalą Prasmoka za spadziste daszki! Dzięki nim Niko przygniótł ją tylko trochę, gdy wyleciał za zemdlonym kompanem. W sumie bardziej martwiła się o plecy Irinaia… och, co też najlepszego oni wyprawiali!

        Chwila jęków i zczołgiwania się z siebie przedłużała się mając za świadka już nie tylko syrenkę i muchołapkę, ale i niedźwiadki i paru innych gapiów, których skusił hałas. Nikt jednak nie był na tyle przytomny, żeby pomóc kupce nieszczęśników.
        Pierwszy o własnych siłach wstał Niko. Zrobił to powoli, rozmasowując obite ramię i mrużąc od tego oko. Nigdy więcej staczania się z dachu… cholera, ma odciski od paska na dłoniach… och, czy to rozcięcie? Otrząsnął się, mało bystro wycierając krwawiącą dłoń w spodnie i stanął najpierw nad, a potem obok leżących współtowarzyszy upadku.
        - Hej, nic ci nie jest? O cholera… - Przejął się nagle, patrząc na bladą twarz fellarianina.
        - Eeeee…
        - Nie ty, weź się odsuń! - zganił go zaraz za jedyną odpowiedź i ściągnął go z minotaurzycy, odtaczając gdzieś na bok.
        - Wszystko w porządku? Przepraszam, nie tak to miało… nie chciałem za nim wypadać - tłumaczył nadal nieco ospale podając jej dłoń.
        Sama zaś Mina wyglądała na bardziej zszokowaną tym gestem niż bliskim spotkaniem z ziemią i dwoma chłopcami, bo dopiero teraz zrobiła wielkie oczy, nie wiedząc co robić. Szczęściem on wiedział i sycząc pochylił się, by ująć jej rękę, bez jej współpracy. Oczywiście naiwnością by było myśleć, że jest w stanie podciągnąć ją i postawić na równe nogi, ale gdy tylko poczuła wspierającą dłoń, sama podniosła się do półsiadu i podniosła, nadal jej nie puszczając.
        Irinai mruknął coś i w końcu się ruszył.
        - Och! Ojej. - Mina odczarowała się i kucnęła przy nim. Razem z Niko zaczęli zręcznie sprawdzać kończyny chudzielca. Wyglądał jakby był cały… skrzydła, skrzydła… z nimi chyba też było w porządku…
        - Co się… zata…ło?
        Gorzej z głową.
        Minotaurzyca już wyglądała jakby miała wytknąć chłopakom głupotę i może nawet ich zganić, ale zamiast tego spojrzała łagodnie i pytająco na młodego Wassleya. Nie, zdecydowanie nie umiała krzyczeć.
        - Cóż… małe nieporozumienie? - Spróbował to jakoś wyjaśnić. - Kurde, jak do mnie skacze to taki pełen energii, a raz rzucił w Szefa to od razu odpadł. No co jest nie tak!? Ej, budź się!
        - Rz… rzucił w Lucy’ego?
        - Tak, tak. Wiadrem.
        - Wiadrem! - Teraz to Mina wyglądała jakby miała ,,odpaść”. Niko nie potrafił tego zrozumieć.
        - No nie przesadzajmy! Już, już, ostatecznie żyjemy, nic się nie stało… może ktoś polecieć po mojego ojca i powiedzieć, że już sobie poradziliśmy? Tak na wszelki wypadek, gdyby planował za parę godzin pomyśleć czy nam nie pomóc? Cholera, co za dom wariatów! Bez urazy Kaiko, eee… to muchołapka?
        Coraz lepiej.

* * *


        Lucy w tym czasie wrócił… popotykać się o masę naznoszonych z nieznanego mu powodu rzeczy i wrócić do swoich obowiązków. Czyli narzekania. Bo czy ktoś mógłby mu wyjaśnić co robi zakłaczona poduszka na podłodze za barem albo stary but w pustej misce po zupie? Nawet tutaj takie rzeczy nie działy się codziennie, więc był to odpowiednio nowy powód do irytacji i marszczenia czoła. W końcu nikt nie chciał popadać w rutynę.
        - Najpierw Irminia, teraz to… - mamrotał pod nosem, przeskakując nad jakimś kocykiem. Pytanie co było gorsze - teściowa czy but w zupie…
        - Och, a gdzie Kaikomi? - zapytał łaciaty wilkołak dzierżąc w rękach wianuszek z jasnego kwiecia i figurkę skaczącej rybki, która do tej pory ozdabiała jedną z półek na fanty, durnostojki i niegrzeczne dzieci. - Mam dla niej… bo szukała.
        - Szukała TEGO?
        - No ymm… - speszył się młodzieniec. - No szukała. Ale jej nie widzę? Poszła na górę?
        ,,Pewnie jak najdalej od was…”.
        - No nic, no nic… proszę! - powiedział uprzejmie, zakładając Lucy’emu wianek jednym pacnięciem i wciskając mu w łapy rybkę. Uśmiechnął się wdzięcznie i podziękował (za co?), po czym odszedł zadowolony, jakby wypełnił swoją część zadania. Co teraz? Portrecista i szantaż?
        - Toa, możesz odstawić to na miejsce? - Po chwili skonfundowania Lucy złapał jedną z Kropelek i przekazał jej statuetkę, wzdychając sobie do czegoś.
        - Oczywiście! - odparła wesoło. - Ładne kwiatki, szefie. Nowa moda?
        - Oby nie. Ten kolor nie pasuje mi do oczu.
        - Ale pasuje do muchołapki!
        - Do czego?
        - Kaikomi ma muchołapkę. Czyż to nie urocze?
        Nie zdążył się nawet dowiedzieć co konkretnie miało być urocze - czy Kaiko z muchołapką, czy fakt, że jego kwiatki będą do niej pasować, gdy maie czmychnęła spełnić jego prośbę. No mniejsza, potem dopyta. Chociaż jeżeli on może przygarniać sobie syna to czemu odmawiać żonie muchołapki? Skoro takie lubi, niech ma - tylko skąd ją wzięła?
        Zastanawiające…


        - Lucy, a wiesz, że słyszałam plotkę?
        Po paru chwilach względnego spokoju na głowie wilka usiadła Louise i wkręcając się w jego futro położyła nogi na wianku.
        - Podobno twój synalek i nasza skrzydlata niedojda wypadli przez okno.
        - Obaj? - zdziwił się.
        - A jakże! Na biedną Minao! Uwierzysz?
        - Niestety tak.
        - Więcej! - zaczęła radośnie się rozkręcać. - Powiadają, że są cali we krwi! I że jęczą i płaczą i…
        Nie zdążył nadstawić ucha, kiedy od frontu wpadły niedźwiadki i z podnieconym zachwytem czy też przejęciem zaczęły wykrzykiwać:
        - Lucy, Lucy, ale oni wypadli!
        - Z takim BAM!
        - Ale Mina ich złapała! Znaczy prawie!
        - Biedna Mina!
        - Zgnietli ją! - Kilu aż klasnął, w czym aż za bardzo przypominał destrukcyjną wróżkę.
        - Ale wstali!
        - No tak, wstali…
        - Wujciu, bo Niko to kazał powiedzieć, żebyś im nie szedł pomóc. Bo sobie już poradzili.
        - Ale są we krwi! O tak! - szary misiek ryknął ku młodszemu, a ten przerażony odskoczył.
        - Nie rób tak! - pisnął, a Lucy zaczął się zastanawiać czy powinien się już przejmować, czy może jednak nie.
        - Co tu się dzieje? Chłopcy! Co wyprawiacie? Słyszałam krzyk.
        Berhe pojawiła się przed ladą niczym kapłanka porządku i figura łącząca zajazd z ziemią. Podparła się pod boki i spojrzała władczo na chłopców, po czym (bardzo podobnie) na Lucy’ego. Ale on umiał tylko rozłożyć ręce i niemo powiedzieć, że ,,nie wie”.
        Wtedy chłopcy powtórzyli całą historię, tylko nieco grzeczniej, a Louise wyjaśniała szczegóły, tym razem już nie koloryzując krwawo. Wyszło na to, że ciamajdy wypadły z okna, a Mina uratowała ich nieszczęsne łby, a teraz już się zbierają i patrzą kto jak się potłukł. Nic specjalnego.
        - Tylko nie ważcie mi się łazić po dachach, jasne? - zwróciła się niedźwiedzica do synów, upominająco grożąc im palcem. - Minao nie będzie w kółko łapać dzieci z głupimi pomysłami.
        - A Niko i Irinai?
        - To był wypadek - ucięła Berhe i zabrała synów by pomogli jej szukać spinaczy do bielizny.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Kaikomi była raczej typem damy do ratowania niż rycerzem, który takie damy ratuje. Owszem, zdarzało jej się niejednokrotnie, że komuś pomagała, ale często ograniczało się to do przyprowadzenia kogoś bardziej kompetentnego. Tak jak teraz zrobiła to z Minao. No bo co sama miałaby zrobić? Na pewno nie złapałaby spadającego Irinaia ani nie byłaby w stanie pomóc Niko go wciągnąć. W najlepszym razie potłukłaby się razem z nimi, a typem męczennika też raczej nie była (opinia Irminii na temat jej małżeństwa się nie liczyła). Gdy więc minotaurzyca wzięła się za pomoc dwóm niedojrzałym ofiarom losu, syrenka tylko z przejęciem przyglądała się całemu zajściu, z wielkim zaangażowaniem pilnując swojej - choć może tylko tymczasowo - muchołapki.
        - Kilu, Toto! - zawołała niedźwiadki, gdy tylko dostrzegła, że te kręcą się w polu rażenia wypadających z okna mężczyzn. Nie mogła im się stać krzywda, bo Berhe by chyba wszystkich za uszy za to wytargała, a syrenkę pewnie zabiłyby wyrzuty sumienia, że dopuściła do tego, by Irinai spadł na dzieciaki. Jakoś tak nie do końca brała pod uwagę, że to były niedźwiedziołaki i z natury były bardziej wytrzymałe niż chociażby ona - dla niej to byli przede wszystkim mali chłopcy. Nim się obejrzy będą od niej więksi i ciężsi, ale póki co mogła udawać, że są delikatnymi malcami.
        Do syrenki nagle dotarło, że tak naprawdę najlepiej byłoby wysłać chłopców do domu, ale na to było już za późno. Wszystko - metaforycznie i dosłownie - ruszyło jak lawina. Kaikomi z wdziękiem i trwogą pisnęła, gdy jej świeżo adoptowany syn i zaprzyjaźniony pracownik jej męża runęli w dół. Co ciekawe bardziej było jej chyba szkoda tego drugiego, ale to przez to, że znała go dłużej, była do niego bardziej przywiązana, no i... Z całym szacunkiem, Niko sprawiał wrażenie gościa, który sobie poradzi, a to fellarianin wymagał większej troski. Zwłaszcza, że teraz był nieprzytomny! Albo ledwie przytomny.
        - Jesteście cali, wszystko w porządku?! - zapytała, podbiegając, gdy już cała trójka leżała na trawniku pod oknami. Dobrze, że akurat tu nie było alejki albo tym bardziej grządki…
        - Chwila, jakim wiadrem? - dotarło po chwili do Kaikomi.

        Irminia słyszała jakieś hałasy dobiegające z ogrodu, ale kto by się tam tym przejmował. W mieście może byłoby to interesujące, ale nie tu, gdzie szalały dzieci, a naturianie mieli najlepsze warunki, by po prostu być sobą. Elfka oczywiście tym nie gardziła ani nie była zniesmaczona – nie brała w tym udziału i tyle, a reszta niech robi co chce. W końcu gdzieś, kiedyś trzeba się wyszaleć. Raz tylko podniosła głowę znad swojej kawy, bo zdawało jej się, że usłyszała znajomy głos Kaikomi, ale że ten nie odezwał się ponownie, wróciła do delektowania się napojem we względnym spokoju. Byłoby lepiej, gdyby nie musiała patrzeć na swojego znienawidzonego zięcia, ale cóż – przynajmniej kawa była słodka.
        Dopiero pojawienie się niedźwiadków sprawiło, że teściowa Lucy’ego zainteresowała się tym, co działo się na zewnątrz. Część rewelacji usłyszała od wróżki pracującej za barem, ale wtedy jeszcze nie połączyła wątków, jednak teraz obraz sytuacji stawał się dla niej bardziej czytelny. A gdy nie miała już żadnych wątpliwości, złapała za swoją torbę i szybko wyszła do ogrodu.
        - Dobra okazja by jej coś dosypać, szefunciu – zarechotał jeden z siedzących przy barze gości, który widział jaką zołzą potrafiła być lekarka.

        Tymczasem mknąc na skrzydłach powołania, Irminia w mgnieniu oka dotarła na scenę dramatycznego upadku z dachu. Zwróciła uwagę na to, że młodemu Wassleyowi raczej nic nie było i pomagał wstać lekko oszołomionej minotaurzycy. Najgorzej wyglądał Irinai, który nie wiadomo, czy uderzył się w głowę, odzyskiwał przytomność czy też właśnie umierał.
        - Och, Iri, akurat miałam po ciebie biec! – zawołała Kaikomi, widząc swoją przyszywaną matkę.
        - Dzieciaki przyniosły wieści – wyjaśniła swoje pojawienie się elfka, mile połechtana, że syrenka pomyślała o wezwaniu jej. Nie wnikała czy tak było naprawdę, nigdy nie podejrzewałaby tej słodkiej istotki o kłamstwo.
        - Minao, nic ci nie jest? – zapytała teściowa szefa, z rozmachem rzucając swoją torbę na ziemię i zaczynając w niej czegoś szukać. Ot, priorytety i kobieca solidarność, to jej samopoczucie uznała za najważniejsze, podczas gdy reszta mogła poczekać. Ale że minotaurzyca przytaknęła, że czuje się dobrze, można było przejść do reszty.
        - Irinai, pobudka – zakomunikowała Irminia, podtykając fellarianinowi pod nos jakąś fiolkę. Zważywszy jak szeroko chłopak otworzył oczy, specyfik musiał być mocny.
        - Sole trzeźwiące z kontynentu – wyjaśniła zadowolona z efektu elfka. – Jak się czujesz, nic cię nie boli, skrzydła całe?
        Choć mogłaby ograniczyć się do pytań, Irminia nie darowałaby sobie, gdyby sama wszystkiego nie sprawdziła. Dlatego nie dając Irinaiowi możliwości protestu, złapała go za skrzydło i sprawdziła jego ruchomość tak jak sprawdza się każdą inną kończynę. Później sprawdziła mu oczy – w jedno patrzyła, a drugie zasłaniała dłonią, po czym szybko ją zabierała, aby stworzyć efekt podobny do przejścia z ciemnego do jasnego pomieszczenia. Biedny fellarianin nie mógł protestować przeciwko takiemu traktowaniu, choć z drugiej strony na pewno był pod fachową opieką – czego by nie gadać o Irminii, fachowcem była dobrym i zawsze miała tłum pacjentów.
        - Wszystko w porządku, jedynie siniaki ci mogą wyjść – oświadczyła, gdy już obdukcji nastał kres.
        - Hm, a ty? – zwróciła się do Niko, no bo niby była zołzą dla męskiej linii Wassleyów, ale poczucie obowiązku kazało chociaż grzecznościowo zapytać. I choć ton jej głosu był oschły, Kaikomi bardzo doceniła ten gest. W głębi ducha tak naprawdę spodziewała się, że mimo wrogości między przybraną matką a mężem, gdyby to jemu coś dolegało, Irminia na pewno również by pomogła. Co najwyżej złośliwie nie dając znieczulenia…
        - Niko, Irinai - wtrąciła się w końcu Kaikomi. - Co się stało, że wypadliście przez to okno?
        I choć syrenka nie potrafiła mówić napastliwie, gdy patrzył na swojego przybranego syna tymi wielkimi, ufnymi oczami, trudno było ją tak łatwo zbyt. Tym bardziej, że z matką się nie dyskutuje!
Awatar użytkownika
Lucy
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Rzemieślnik , Artysta
Kontakt:

Post autor: Lucy »

        Miło było wiedzieć, że Irminia to nie tylko teściowa z powołania, ale i swojego drugiego zawodu nie wykonuje jedynie przez przypadek. Skoro ona poszła do poszkodowanych, Lucy się już nie ruszał - nie dlatego, że tak bardzo nie chciał przebywać w jej szlachetnym towarzystwie, o nie - ale nie było co robić sztucznego tłumu kiedy najbardziej kompetentna osoba już podniosła swe cztery kościste litery. Ona poszła do swojej roboty, on został przy swojej - oboje też byli mistrzami w swym fachu i dlatego niczego nie odwalali.
        - Dosypać? Oj, nigdy nie zepsułbym kawy w ten sposób. - Pokręcił kwiecistym łbem. - Poczekam aż ugryzie się w język i otruje się własnym jadem. Ponoć to się zdarza.

        Zdarzało się też, że Irminia nie była aż tak wężowata jak zwykle - dlatego wszystkim i wszystkimi na zewnątrz zajęła się tak jak należy. Mina nie chciała jej zresztą zabierać czasu - bardziej martwiła ją ręka Niko (miała zresztą jego krew na własnej dłoni) oraz… Irinai. Cały on.
        - Dziękuję, nic mi nie jest. - Skłoniła się w podziękowaniu, zastanawiając się przy tym czy może pozbyć się czerwonych śladów nie opuszczając tym samym rannych chłopaków i nie zawracając głowy lekarce. Jakoś… niezręcznie jej było. Zarówno odejść po wodę jak wycierać krew w trawę czy nadal mieć ją na futrze. Nie odważyła się jednak zapytać o żadną szmatkę i ostatecznie przyglądała się ratowaniu Irinaia tylko z jedną ręką opartą o udo.

        Sam Niko też patrzył na wszystko ciekawsko i z pewnym przejęciem - ostatecznie był świadkiem całego zdarzenia, a na dodatek to on nie utrzymał ptaszyny… noż cholernik, gdyby nie mdlał jak blada arystokratka to by się nie wydarzyło! Mógł chociaż uprzedzić! Czy tak trudno powiedzieć ,,ej, ale wiesz, że tak naprawdę to jestem młodą damą?“. Ciekawe czy boi się piwnic, piszczy przy myszach i kłuje się kołowrotkiem po nocach. Kurczę, trzeba będzie na niego uważać. I ten - nie wypada mu chyba latać z gołą klatą? Tyle problemów…

        Ale skrzydlaty nie był ich teraz świadom - niespiesznie dochodził do siebie i próbował pozbierać jakiekolwiek myśli. Póki co był w stanie nazwać osoby znajdujące się wokół, a to był sukces. Tylko światło raziło go nieprzyjemnie - lecz jak na taki upał było mu nieco chłodno…
        Już obejrzany pozostawiony został sam sobie (czyli był pod opieką Minao, bo kto by go zostawił takiego biednego ciamajdę na trawie), a Niko w końcu zwrócił uwagę lekarki. Na początku tylko się uśmiechnął, gdy Irminia go zagadała - myślał, że wróci do środka skoro obejrzała sobie skrzydlatego, ale miło go zaskoczyła. Zaraz też otrząsnął się i podszedł do niej raźno.
        - Hmm… Tu mi się trochę rozcięło. - Pokazał jej dłoń przeciętą na całej długości i przyjrzał się nadal cieknącej posoce. - Jaki fart, nawet się nie pobrudziło. - Dotknął zaintrygowany, ale widząc odchodzącą skórę dał sobie spokój. - Chce… się tym pani zająć? - spytał jakby nie był pewien czy aby go teraz nie wyśmieje.
        Mina, klęcząca przy Irisiu, aż przechyliła głowę, czując delikatny… szacunek wobec chłopaka. Tego stojącego. Może rozbawiła ją z lekka jego naiwność, ale - jak na zwykłego człowieka prezentował się całkiem nieźle tak mało robiąc sobie ze swego zranienia.
        Dlaczego więc chciał zostać mianowany synem szefa?


        Zbiórka trwała w najlepsze - że nadal widać było trochę krwi nie wszyscy sobie poszli, raczej ciekawiąc się przedstawieniem. Kolejnym tego dnia. Doprawdy - jak tu nie przychodzić, skoro zawsze coś ciekawego się tu może wydarzyć? Mylili się ci, którzy brali przybytek wilkołaka za zwykły zajazd czy jakąś tam oberżę. To była kawiarnia, dom kultury, teatr, cukiernia, schron, miejsce narad, schadzek i spotkań plemiennych w jednym. Dlatego zawsze ktoś przychodził i nikt nie obawiał się nudy - nawet w spokojne dni ktoś się jakoś wydurnił lub zwyczajnie wpadło się na znajomego, z którym dało się napić soku albo podtopić go w sadzawce… tym razem jednak było jeszcze ciekawiej.
        Była opowieść o wiadrach.
        Oczywiście kiedy już chłopcy popatrzyli po sobie, odnawiając w sobie zarówno chęć rywalizacji jak i poczucie solidarności dwóch ofiar. Wtedy Niko zaczął:
        - No więęęc… zostaliśmy ogarniać ten pokój, tak jak poprosiłaś. I zapytałem Irisia czy na pewno chce też sprzątać, skoro to w sumie moja robota. - Rozłożył niewinnie wolną rękę. - A on się oburzył, że jak to ma nie sprzątać skoro go poprosiłaś. No to go wyśmiałem, że nie myśli, a on rzucił wiadrem - opowiadał, tak zręcznie omijając pewne fragmenty i niuanse, że relacja brzmiała jak kompletna prawda, a nawet jeśli ktoś się domyślał przeskoków - to nie chciał dopytywać. Niko był rozsądnym typem łobuza.
        - Rzucił kiedy stałem przy oknie, a że się uchyliłem, no to wyleciało… i jakoś tak się złożyło, że mój ojczulek tędy właśnie przechodził i o mało go nie trafiło - kontynuował białowłosy, a Irinai zrobił się czerwony ze wstydu, po czym znowu pobladł na samo wspomnienie.
        - No więc on zareagował mniej więcej tak... - Niko wskazał go z pretensją, wywracając oczami. Przy okazji zwracał się już do znacznie większego grona, nie tylko syrenki i chyba nawet podobała mu się taka uwaga, bo zaczął być nieco dokładniejszy w opisach i żywiej gestykulować. - Zaczął coś tam do niego mamrotać, już omdlewając, ale nie uprzedził, że zaraz wypadnie! Przechylił się nagle i jeszcze idiotycznie wysunął skrzydła, żeby przeważyły. Już nie miałem go za co złapać, idioty, tylko za spodnie i środek ciężkości mi nie pasował… Oczywiście wszyscy polecieli nam zaraz na pomoc, z szefem na czele, tylko tak prędko, że chyba na siebie powpadali po drodze. Tak czy inaczej skrzydlaty się wysunął, Kaikomi przyprowadziła… jak miałaś…? Och, Minao! Minao, no, i ona miała go złapać, ale puściłem go za późno i też mnie się zleciało… za co przepraszam. Na pewno jesteś cała? - zwrócił się ponownie do Miny, a ta tylko pospiesznie pokiwała łbem.
        - No i to tyle. Co się stało z wiadrem musicie zapytać ojca. Myślę, że dobrze się nim zajął, może nawet adoptował je na moje miejsce. Chodźcie, trzeba mu pokazać, że mimo jego spektakularnej pomocy jeszcze żyję. - Podniósł się, już opatrzony i gotowy poprowadzić najazd wdzięczności na barek.
        Tylko najpierw…
        - Łał, świetny opatrunek! Jest pani genialna. - Uśmiechnął się do elfki, tym razem z całą szczerością. - Niezły szczęściarz z tego mojego tatka. Jeśli mu pani rozwali głowę, będzie umiała ją też zszyć! - Wyraził cały możliwy entuzjazm i uprzejmie podziękował za poświęcony mu czas.
        Teraz można było wrócić.
Awatar użytkownika
Kaikomi
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Syrena
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Kaikomi »

        Irminia nie spodziewała się w sumie, że Niko okaże jakąś słabość - była pewna, że już mu się udzieliła nowa rola i uniesie się dumą. Dlatego przyznanie się do zranienia przyjęła z drobnym zaskoczeniem, ale na pewno również z zaangażowaniem. Złapała go za dłoń i obejrzała rozcięcie, tak na wszelki wypadek, by się upewnić czy potrzebne będzie szycie. Ale nie było - powierzchowne rozcięcie, o tyle jednak uciążliwe, że no właśnie: na dłoni. Dlatego elfka zaraz wzięła się za oczyszczanie rany i robienie opatrunku. I co warto zauważyć - choć miała okazję, nie wyżywała się na chłopaku, na przykład korzystając z jakiś bardzo piekących specyfików odkażających. Nie, że była delikatna, bo trochę boleć musiało, ale też mogło być gorzej.
        Kaikomi miała teraz idealne okoliczności, aby wypytać swojego przybranego syna o to całe zajście, z czego chętnie skorzystała. W końcu nie mógł uciec ani się wymigać, gdy Irminia trzymała go za opatrywaną rękę. A syrence po prostu w głowie się nie mieściło, że zwykłe sprzątanie pokoju może prowadzić do takiego finału - wypadanie z okna, przygniecenie minotaurzycy i krew, omdlenia. Naprawdę chodziło tylko o sprzątanie!
        Prawdomówności Niko nie zamierzała kwestionować – jego wersja wydarzeń wydawała się spójna i jedynie trochę pobieżna, jakby nie chciał wchodzić w nudne szczegóły. Zaskoczyło ją jednak, że Irinai, którego do tej pory brała za takiego grzeczne, potulnego i uległego, mógłby rzucić w kogoś wiadrem. Kogokolwiek! Co go opętało? Aż spojrzała na niego, jakby próbowała pomóc sobie w wyobrażeniu sobie tego… Nie, to było dla niej za trudne. Dlatego w ogóle temat odpuściła.
        - Najważniejsze, że żyjecie, ale uważajcie na siebie - zganiła ich, jakby powoli wczuwała się w swoją nową rolę matki. - I sprzątanie tego pokoju was nie minie! - dodała zaraz szybko, grożąc Niko palcem. - Zrobicie sobie teraz pół chwilę przerwy by dojść do siebie… Iri, ile im trzeba?
        - Niech sobie wypiją po herbatce i starczy - odparła lekko medyczka, bandażując Niko dłoń.
        - No to wypijecie sobie po herbatce i wracacie do pracy - przytaknęła Kaikomi. - Ja tego za was nie zrobię, mam dość pracy. Irinai, jak miałeś jeszcze jakieś prace na dziś to najwyżej zostaw to Niko, chyba sobie poradzi… - dodała, choć w jej głosie słychać było pewne wahanie. - A najwyżej zawoła - zakończyła tak na wszelki wypadek, poprawiając w ramionach swoją doniczkę z muchołapką. Będzie musiała ją nakarmić. A może sama sobie nałapie? Najlepiej zapytać Kropelki albo Theru, oni pewnie będą najlepiej wiedzieć jak karmić takie roślinki.
        - Idźcie, zaraz do was dołączę - zgodziła się, gdy już wszyscy byli opatrzeni i trzeba było zameldować się Lucy’emu. - A, właśnie! - przypomniała sobie nagle. - Niko, pójdź do Tao albo Toi i zapytaj ją o walizkę, ponoć jakąś znalazły i może to twoja.

        - Torba, mówisz? - upewniła się później jedna z bliźniaczek, jakby bardzo głęboko się namyślała. - No nie wiem. A jak wyglądała?
        - I co było w środku? - dodała zaraz druga, opierając brodę o ramię siostry. - Nie myśl, że się wykpisz, nie znajdziesz jej jeśli ci jej nie oddamy - zastrzegła, uśmiechając się rozbrajająco całym arsenałem bialutkich ząbków.

        Wszystko co dobre kiedyś się kończy, więc i wizyta Irminii dobiegła kresu. Teściowa najsławniejszego baristy na wyspie rzadko zostawała w zajeździe dłużej niż do późnego popołudnia - wolała wrócić do siebie nim zrobi się ciemno. I tym razem tak było. Po kolejnej krótkiej chwili rozmowy z syrenką elfia medyczna oświadczyła, że wraca do miasta, a Kaikomi jak zwykle odprowadziła ją do drzwi. Tam jeszcze chwilę rozmawiały, a Irminia dała jej kilka dobrych rad na nową drogę życia jako matka, które można było streścić do "nie daj im wleźć na głowy, trzymaj tego swojego synka krótko". Nie mówiła jednak z taką zajadłością, z jaką z reguły wypowiadała się o Lucym - widać było, że Niko miał póki co neutralną (tylko leciutko chłodną) pozycję w jej sercu i jeszcze była dla niego szansa, że lekarka nie będzie go nienawidzić. Co nie zmieniało faktu, że martwiła się o Kaikomi - biedna będzie się teraz użerać z dwójką facetów w rodzinie. Do elfki jakoś cały czas nie docierało, że po pierwsze: syrenka wcale nie wyszła za tyrana (choć Irinai mógłby się nie zgodzić), a po drugie: nie była aż tak bezbronna jak mogłoby się wydawać. Radziła sobie całkiem nieźle i być może mogłaby zostać uznana za Lucy'ego z łuskami, gdyby swojego zachowanie nie ukrywała za ślicznymi uśmiechami i drobną nieporadnością w życiu codziennym.
        No i właśnie do Lucy’ego po odprowadzeniu medyczki poszła syrenka. O tej porze gości było już mniej, więc i pracy było mniej, a co za tym idzie młode małżeństwo miało chwilę na spokojnie porozmawiać.
        - Co ci powiedzieli? - zapytała wprost Kaikomi siadając na małym taboreciku za barem. - Irinai i Niko. Mieli przyjść się wytłumaczyć - zastrzegła, bo coś jej mówiło, że Lucy’ego mogli wcale nie dotrzeć. Zaraz uznała jednak, że może się mylić, bo kto jak kto, ale Irinai nie zrobiłby nic, co mogłoby rozzłościć jej męża… Czemu więc rzucił tym wiadrem?!
        - Nie słyszałeś na górze żadnego łomotu? - upewniła się jeszcze, na wyczucie wskazując miejsce, gdzie znajdował się na szybko znaleziony pokój dla Niko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zajazd Lucy'ego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości