ArrantalisNajczystsze złoto najłatwiej traci blask

Arrantalis leży daleko na Oceanie Jadeitów, zajmuję dwie wyspy – Arrante i Talianis, których jedynym połączeniem jest kamienny most. Rządzi mim piękna anielica królowa Delia.
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Najczystsze złoto najłatwiej traci blask

Post autor: Delia »

Od wyjazdu Dżariego i oficjalnego przedstawienia księżniczki minął cały rok. Delia nawet nie zauważyła, jak czas szybko leciał, tak wiele działo się wokoło, owszem tęskniła i to bardzo, nieraz w nocy, gdy była sama pojedyncza łza spłynęła po jej policzku połączona ze wspomnieniem pożegnalnej pieśni Dżariela. Wiedziała jednak, że musi być twarda i wierzyć, że jeszcze trochę i jej ukochany powróci, a wtedy w końcu będą mogli być razem. Starała się teraz jak najwięcej czasu poświęcać Evangeline, ona była jej szczęściem i siłą. Podczas tych parunastu miesięcy naprawdę poczyniła spore postępy. Na pierwszy ogień poszła nauka czytania i pisania co poszło bardzo sprawne, oczywiście księżniczka wciąż ćwiczy, głównie przez przepisywanie wierszy i ich recytowanie zgodnie z zaleceniem nowego tymczasowego opiekuna. Został on zatrudniony kilka dni po odejściu Lakiego. Przedstawiał się jako Zik i był najlepszym kandydatem, poważny, odpowiedzialny oraz niezwykle oddany swej pracy. No i warto również dodać, że dobrze wykształcony. Zawsze chodził elegancko ubrany, miał krótko podcięte czarne włosy i dwubarwne tęczówki, jedna była brązowa, a druga niebieska. Czasem również udawało się z nim pożartować i pośmiać mimo surowego stylu bycia, bardzo chętnie rozmawiał, łatwo mu się dogadywało ze wszystkimi bez względu na wiek, płeć czy rasę. Niezwykle efektownie uzupełniał wiedzę księżniczki w aspekcie etykiety, aby zapobiec drastycznym gafom.

Delia zaś po pierwszych dwóch miesiącach od wyjazdu Dżariela zdecydowała się nauczyć Evangeline latać, była za duża, by wciąż z tym zwlekać. Na początku tylko co kilka dni latały nisko nad plażą, by w razie czego młoda spadła na miękki piasek, gdyby Del nie zdołała jej złapać. Później wychodziły niemal każdego ranka i wieczoru, by szlifować umiejętności latania, a gdy były zmęczone, wchodziły orzeźwić się w morskiej wodzie, która również nie uchroniła złotej anielicy przed nauką nowych rzeczy, królowa zadbała także o to, by jej córeczka pewnie czuła się wśród fal i nie miała problemów z pływaniem. Gdy w końcu do tego doszło, wybierały się na lotnicze wycieczki wokół niezaludnionego wybrzeża.

Po powrocie do zamku prawie zawsze witały ich kociaki, Róża i Ventus, znacznie podrosły i teraz ganiały po korytarzach chętne do psot. Najgorzej miał Valak, gdy maluchy go znajdowały. Uznawały go za mysz i mogłyby ganiać w nieskończoność, miał szczęście, że przez czarodzieja skończył ze skrzydłami i miał jak się ukryć gdzieś wysoko. Yro był skłonny zrozumieć szczura, tyglewiątka bardzo często skakały na niego, chcąc się bawić, przez co kończył z podrapanymi do krwi nogami i porozdzieranym ubraniem. Nie miał im tego za złe, ale wolał ich unikać. Ponadto lwio-tygrysie hybrydy przyciągały wzrok służby i również o nich rozeszła się plotka po wyspach. Skutkiem tego było kilka propozycji kupna kociaków, na które Delia stanowczo odmawiała. Apokalipsa była jej przyjaciółką, nie mogłaby tak po prosto sprzedać jej dzieci. Pewnie ze względu na swą wyjątkowość mogłyby się zmarnować w jakimś cyrku. Rodziny nie powinno się rozdzielać, Del tylko utwierdzała się w swej stanowczości na ten temat, gdy widziała, jak Eden wraz z lwicą bawią się ze swoimi dziećmi, tu było im najlepiej. Piorun natomiast jeszcze bardziej wziął sobie za cel pilnowanie niebianek i systematycznego doglądania co u nich, nawet gdy spały. Szmer zaś wcale się nie zmienił.

Na pierwszy rzut oka wszystko się układało, ale to nie była prawda. W miarę upływu czasu coraz więcej łez przelewała Delia każdej nocy zaniepokojona brakiem wieści od ukochanego. Popełniła też okropny błąd. Wprawdzie starała się poświęcać córce jak najwięcej czasu i nawet asystowała jej ona przy królewskich sprawach, zadbała nawet, by księżniczka miała swój własny tron, ale nie zauważyła, że od czasu tamtego pierwszego, oficjalnego przejazdu ulicami Arranty wewnętrzny blask Evangeline jakby osłabł.

Niestety kolejne wydarzenia wcale nie ułatwiały niczego, za długo było spokojnie więc w końcu przez Arrante przeszedł niewielki wstrząs, ale nie mógł zostać zignorowany, klątwa ponownie dała o sobie znać. Rozpoczęła się więc migracja ludności na drugą wyspę, Delia pilnowała, aby Evangeline była wtedy przy niej, za żadne skarby nie chciała jej pozostawiać pod cudzą opieką, nawet jeśli bardzo ufała w kompetencje Zika.
Najpierw wydała rozkazy i zarządziła, jak ma przebiegać sprawna ewakuacja wyspy, strażnicy uwijali się z tym, jak mrówki i zostali też wysłani ludzie, którzy mieli uspokajać tych spanikowanych. Wprawdzie większość Arrantalian już przywykła do tej klątwy, ale wciąż byli tacy, którzy bali się tego jak ognia, a ostatnie czego chcieli to wybuch ogólnej paniki w sytuacji kryzysowej.
Gdy wszyscy wiedzieli już co robić, Delia przykazała córce, by leciała wraz z nią pod niebo gdzie mogły objąć wzrokiem większość Arranty. Anielica użyła wtedy swej magii, ponieważ potrzebowali jeszcze trochę utrzymać ląd nad powierzchnią wody, a wstrząsy pojawiały się coraz częściej, z każdym kolejnym wyspa była coraz niżej. Evangeline była obok swej mamy, a ludzie, mimo iż przerażeni zadzierali głowy do góry i strażnicy nawet musieli ich poganiać, bo nadal znajdowali się tacy, co chcieli załapać się na darmową garść złotego pyłu.
Ostatecznie jednak wszystko odbyło się dość sprawnie. Najważniejsze rzeczy z zamku również zostały przewiezione na Talianis do starego pałacu. Delia była już wtedy naprawdę zmęczona i trochę przygnębiona, gdyby tylko znała sposób na pozbycie się tej klątwy. Dobrze, że wielu ludzi przyjmowało Arrant, którzy nie mieli gdzie się podziać pod swoje dachy. Dawne podziały na szczęście niemal całkiem odeszły w niepamięć.
Władczyni nie przepadała za pobytem w starym pałacu, biła od niego nieprzyjemna aura, która kojarzyła się jej z przeszłością Arrantalis oraz kryzysami związanymi z klątwą. Del podczas pobytu na Talianis dużo opowiadała Evangeline, która teraz rozumiała już znacznie więcej o historii dwóch wysp. Musiała w końcu się wytłumaczyć, dlaczego Arranta zatonęła, a jakoś wcześniej nie miała czasu wspomnieć o przypadłości tej wyspy.
Na szczęście całe zamieszanie trwało zaskakująco krótko, raptem kilka dni więc ludzie uznali to za dobry znak i powiązali w jakiś sposób ze zbliżającą się rocznicą przybycia do nich złotej księżniczki. Zaczęli plotkować o tym, że jest ona darem dla ich kraju od samego Prasmoka, niektórzy zaś wspominali o Panu lub innych bogach, których czcili.

Każde zatopienie nawet krótkie wywoływało pewne szkody, więc ludziom zajęło trochę czasu, by dojść do siebie po tym wszystkim. Tego dnia jednak nikt nie myślał o nieprzyjemnym incydencie, ponieważ wieczorem miał się odbyć królewski bal na cześć Evangeline, która już cały rok jest księżniczką oraz Delii, której urodziny wypadały kilka dni temu. Złotowłosa niebianka teraz miała już w czym wybierać, co chwilę dostawała jakieś nowe sukienki od Ediana. Mimo to nawet dziś służące przyniosły jej nowe odzienie. Kreacja bardzo jej pasowała, miała kolor ciemnego złota, a pył krążący wokół księżniczki tylko nadawał jej blasku. Na dodatek błękitne, drobne kokardki, aby pasowały do znaków na jej ciele. Poza tym miała dość klasyczny krój, miała wyróżniać się kontrastowymi kolorami i idealnym dopasowaniem do właścicielki.
Zik czekał pod drzwiami do komnaty swej podopiecznej, był już adekwatnie do balu ubrany, ale nie niecierpliwił się, nie przebierał nogami, nie bawił się rękami. Zwyczajnie stał prosto z lekko uniesioną głową niemal bez ruchu.
W środku prócz służek były jeszcze Ventus z Różą, z zainteresowaniem przyglądały się procesowi ubierania.

- A dlaczego ludzie potrzebują pomocy przy zmienianiu skóry? – zapytał Ventus.
- Aleś ty głupi! – pacnęła go Róża – Ona jest aniołem, nie widzisz skrzydeł? Ludzie nie zmieniają skóry.
- Czyli anioły tak? Ale przecież widziałem, że niektórzy mieli inną czasami, a czasem wracali do swoich starych… jak to działa? – dopytywał zaciekawiony.
- Nie bądź niegrzeczny Ventus – fuknęła na niego – Mi się bardzo podoba ta nowa skóra – połasiła się do nóg Evangeline, licząc, że za komplement zostanie pogłaskana albo Evangeline się z nimi pobawi.

Tymczasem w komnacie Deli było zdecydowanie mniej tłoczno, była już ubrana i patrzyła w lustro, zastanawiając się, czy wygląda dobrze. Towarzyszyła jej Apokalipsa i Eden. Oni oboje również byli przygotowani na bal, czyści, wyczesani. Ich obecność była obowiązkowa na balu, w końcu byli podarowani od najzamożniejszych rodzin z Arranty i Talianis. Byli więc kolejnym symbolem zjednoczonego królestwa. Fakt ten podkreślały ich dzieci, ale były zbyt psotne i ruchliwe by również mogły przebywać na sali balowej.

- Czy wyglądam dobrze? – spytała Del, spoglądając na swe odbicie, jej włosy były upięte w zgrabny kok i miała na sobie czerwoną suknię usianą maleńkimi diamencikami.
- Pięknie – stwierdziła lwica, a tygrys jej przytaknął.
Królowa uśmiechnęła się lekko i wykrztusiła z siebie ciche „dziękuję”, po czym usiadła na krawędzi swego łóżka.
- Chodzi o Dżariego? – zapytał Eden, widząc zatroskanie na twarzy kobiety.
- Tak, nie… Nie wiem.
- Przejrzysta odpowiedź – westchnęła lwica.
- Po części tak, ale też martwi mnie Evangeline, wydaje mi się, że coś jest nie tak, ale nie wiem co, a ona na nic się nie skarżyła, ale mam takie dziwne przeczucie…
- Kochana, nie szukaj problemu tam, gdzie go nie ma. Postaraj się zwyczajnie cieszyć wieczorem, to wasza noc – poradziła Apokalipsa.
- Dziękuję. – Del faktycznie zrobiło się trochę lepiej na sercu i ruszyła ze swymi zwierzęcymi przyjaciółmi w stronę sali balowej.

Przed wejściem poczekała chwilę na Evangeline, którą przyprowadził Zik. Rozpromieniła się na widok córki, aż lekko poruszyła skrzydłami.

- Ślicznie wyglądasz kochanie.
- Obie wysokości wyglądają zjawiskowo – dodał Zik kłaniając się królowej. – Proszę się nie obawiać o umiejętności taneczne, dołożyłem wszelkich starań, by księżniczka nikomu nie deptała po nogach – uśmiechnął się wesoło.
- Dziękuję Zik, myślę, że już za chwilę się przekonamy czy twoje nauki nie poszły w las.

Tygrys i lwica zasiedli przy tronach bardzo dumni ze swego znaczenia, nim jednak zaczęły się tańce, trzeba było przejść nudny rytuał powitania wszystkich gości, których imiona były odczytywane, jak tylko przekraczali próg. Trochę to trwało, ale Delia dzielnie to wytrwała, w końcu można było dać znać orkiestrze, aby zaczęła grać muzyka.

- Evangeline – Del dała jej znać by zeszła na parkiet i znalazła czym prędzej partnera do tańca.

Nie było to trudne, bardzo szybko poprosił ją do tańca pewien młodzieniec o zielonych oczach, ciemnych włosach i mocno piegowatej twarzy.

- Eryk von Kuehdihn, bardzo mi miło — przedstawił się, gdy tylko zaczęli tańczyć. — To dla mnie zaszczyt księżniczko — wyraźnie cieszył się poznaniem Evangeline i patrzył jej prosto w oczy, o dziwo nie zwracał najmniejszej uwagi na złoty pył.
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

        Nadszedł dzień bardzo wielkiej uroczystości, która była czymś niezwykle ważnym dla każdego mieszkańca Arrantalis, bez względu na status i pochodzenie. Właściciele karczm i restauracji, handlarze, a nawet przewoźnicy morscy spodziewali się znacznie zwiększonych obrotów, przez co w bardziej zaludnionych częściach wysp panował nieustanny zgiełk. Prości ludzie uznawali ten dzień za święto, i to jedno z najważniejszych w kalendarzu, przez co wyciągano pamiątkową zastawę, stoły przykrywano najdroższymi obrusami, a i zapraszano najbliższych pod jeden dach. Nawet siły zbrojne miały zajęcie, choć były to rzeczy bardziej skupione na dopilnowaniu, aby na ten jeden dzień obie wyspy były równie mocno chronione jak królewski zamek. Tylko dwie anielice na całej wyspie mogły z całą szczerością powiedzieć, że ten szczególny dzień jest dla nich ważny z innego powodu.

        Delia już kilka dni temu osiągnęła wiek stu dwudziestu lat. Kiedyś zostałoby to uczczone w dokładnie ten sam dzień, coby urodziny istoty, dzięki której obie wyspy zawdzięczają harmonię i dobrobyt, były zarazem ukazaniem tego, jak wdzięczny jest lud Arrantalis dla swojej wybawicielki. Teraz jednak, w ten dokładnie dzień, miała zostać świętowana wraz z urodzinami Delii inna, całkiem nowa rocznica - minął bowiem cały rok, odkąd oczy Delii spoczęły na złotej anielicy w klatce. Evangeline, choć wiele razy była pytana, nie znała daty, kiedy przyszła na świat - ta informacja była nic niewarta dla bandytów, którzy ją przetrzymywali, więc nigdy o tym nie mówili, więc złotoskrzydła nigdy nie usłyszała tej wyjątkowej daty. Nic więc dziwnego, że rolę urodzin zastąpiła rocznica przyjęcia Evangeline w królewskie progi.

        Poranek był bardzo ruchliwy - Evangeline została zbudzona, nim jeszcze pierwsze promienie słońca łaskawie otuliły królewskie mury. Nie była tym zdziwiona, a wręcz przeciwnie, już była przyzwyczajona do realiów życia jako członkini rodziny królewskiej. Przez jeden rok przewinęło się wiele mniej lub bardziej oficjalnych uroczystości, na których to Evangeline musiała się adekwatnie prezentować. Rzecz jasna, ona sama nie musiała robić praktycznie nic - służki, które ją zbudziły, a których to liczne sylwetki krzątały się po jej pokoju, bezbłędnie przeprowadzały córkę królowej przez kolejne etapy szykowania do uroczystości, która miała nadejść. Nic nie było bezpieczne od burzy szczotek, perfum, oraz zwinnych rąk, w wyniku czego o ciało młodocianej dbano niczym o świątynie.

        Podczas tego wszystkiego znalazł się moment, kiedy księżniczka została ustawiona przed wysokim lustrem, na tyle dużym, by gładka tafla zajęła niemal całe pole widzenia złotowłosej Po drugiej stronie lustra stała przepiękna kobieta, złota anielica ze skrzydłami, wokół której to szalały służki próbujące dokończyć szykowanie na czas. Wracając jednak do anielicy, Evangeline zaczęła przyglądać się temu, jak sylwetka w lustrze zmieniła się przez ostatni rok. Już wtedy jej ciało było po okresie zwanym dojrzewaniem, więc nie dało się dostrzec drastycznych zmian. Bez wątpienia niebianka zyskała dwie piąte palca w wysokości, a może i trochę więcej. Jednocześnie nie było wątpliwości, że jej ciało zyskało po roku królewskiej diety - wcześniej uformowana figura nabrała jeszcze lepszych proporcji, zyskując tam, gdzie było to potrzebne, aby jeszcze bardziej upiększyć tą, która dla wielu już wcześniej była niczym z najsłodszego snu. A tymczasem skrzydła zyskały odrobinkę na rozpiętości, jakby dopasowując się do zmian, jakie to zaszły w pozostałych rejonach.

        Nie tylko te zmiany złotowłosa dostrzegła w zwierciadle, było tego bowiem o wiele więcej. Obecnie anielica była ubrana w najznakomitsze odzienie prywatne, równie piękne, co wygodne. Wkrótce jednak miało to zostać zakryte przez kreację, która musiała być albo krawieckim arcydziełem, albo też darem od samego Najwyższego Pana - doskonale dopasowana suknia o kolorze ciemnego złota może i nie miała wykwintnego kroju, ale dzięki uroczym błękitnym kokardkom oraz temu, jak idealnie kreacja pasowała do otaczającego anielicę złotego pyłu, była ona wprost idealnym wyborem dla księżniczki. Długa niemal do ziemi, ale przy tym niekrępująca ruchów i lekka, ta konkretna kreacja była idealnym wyborem na królewski bal, podczas którego przewidziany był taniec.

        Evangeline skierowała wzrok na jedyny widoczny w odbiciu niebieski tatuaż, znajdujący się na prawej części jego lica. Wiedziała, że te symbole mogące zniszczyć niemal wszystko w kwestii kilku minut są o wiele liczniejsze i że w większości są schowane pod suknią, a mimo to się nie bała. Wiedziała, że zarówno ta sukienka, jak i setki innych, które otrzymała przez ostatni rok, były nasiąknięte ochronną magią, która niwelowała niechciany efekt wzorów na jej ciele. Tę samą magię wpleciono w każdy przedmiot w jej pokoju, a nawet we wszystkie zamkowe mury. Wszystko, co tylko zostało uznane, że może kiedykolwiek mieć jakikolwiek kontakt z księżniczką, zostało zawczasu na nią uodpornione, co choć nie było ani łatwym, ani też tanim przedsięwzięciem, to jednak prace zostały ukończone dziewięć miesięcy po zjawieniu się Evangeline.

        Rzuciła przelotnie okiem na służki - nie bezpośrednio, a poprzez lustro oczywiście - po czym bezgłośnie uznała, że choć twarze ich się zmieniają, nieraz na te należące do całkiem innych kobiet, to jednak zarówno jakość ich pracy, jak i oddanie, z jakim wykonują zlecone im zadania, nie zmieniły się ani trochę, co było bardzo pozytywnym komentarzem w obliczu tego, jak doskonale wszystko przebiegało. To jednak, co bardziej rzucało się w oczy, to dwie puchate kuleczki na słodziutkich łapkach, od których to obecności aż milej robiło się na sercu. Ventus i Róża byli dla Evangeline jak bliska rodzina - może nie był to odpowiednik rodzeństwa, ale bez wątpienia traktowała ich bardzo dobrze i uwielbiała spędzać z nimi wolne chwile, przez co można by powiedzieć, że dla Evangeline byli niczym bardzo bliskie kuzynostwo. Ich rodzice, a także pozostałe zwierzaki Delii, także były integralną częścią otoczenia księżniczki, nawet jeśli obecnie nie znajdowali się w jej komnacie.

- Jesteście uroczy... A i dziękuje za komplement Różo. - przemówiła do malutkich niby-kociąt, patrząc się na nie wzrokiem, jakby zaraz miała się rozpłynąć nad tym, jak niewinne i urokliwe są z nich stworzenia. Pewnie by i pogłaskała i wytarmosiła obydwoje, ale nie miała jak w obecnej sytuacji. - Teraz nie za bardzo jest na to czas, ale jestem pewna, że wasi rodzice prędzej czy później wytłumaczą wam, co mam na sobie i czemu tak często to zmieniam.

        Szykowania, choć trwały znaczną chwilę, w końcu dobiegły końca. Evangeline, przyodziana w swoją nową suknię oraz z dokładnie zaczesanymi włosami, które to opadały niczym mieniący się złotem wodospad na jej ramiona, została zaprowadzona przed służki pod same drzwi komnaty. Gdy te zostały otworzone, po drugiej stronie już czekała elegancka sylwetka mężczyzny w kwiecie wieku - Zik już trwał w lekkim ukłonie, z dłonią wyciągniętą ku Evangeline, był on bowiem odpowiedzialny za przyprowadzenie gotowej księżniczki prosto w ręce królowej w ten szczególny dzień.

        W normalne dni ten człowiek o doskonałych manierach i poczuciu taktu graniczącym z jasnowidzeniem był nowym opiekunem Evangeline. Dżariel Laki, pierwszy opiekun księżniczki, już od wielu miesięcy przebywał daleko, gdzieś na kontynencie, uganiając się za osobą, która zagrażała całemu Arrantalis. Evangeline pamiętała Dżariego, tak jak księżniczka uwięziona w wieży pamięta swego wybawiciela posiadającego białego wierzchowca. Dżari zdawał się wkładać całe swoje serce, całą swoją wiedzę w to, co mówił do księżniczki. Zachowywał się w sposób, który Evangeline kiedyś nie rozumiała, a który obecnie mogłaby opisać jako ojcowski i wyjątkowo opiekuńczy. Jakby tego było mało, Laki wykraczał poza bycie opiekunem - był on zarazem przyjacielem, a może i nawet nieoficjalnym członkiem rodziny. Każda chwila z nim, której to wspomnienie przebiegało przez umysł Evangeline, była czystą radością, która to do dziś objawia się ciepłem w miejscu, gdzie znajduje się złote serce młodej anielicy.

        Tymczasem Zik był... inny. Jego wiedza bez wątpienia była ogromna, niemal na pewno bardziej obszerna i dokładna niż to, co oferował Dżari. Zachowanie jego było bezbłędnie oficjalne i pozbawione niepotrzebnych dodatków, przez co łatwo było skupić się na tym, o czym mówił i wpoić to w pamięć długoterminową. Wszelkie lekcje pod jego okiem, choć nieraz trwały długo, nigdy nie uleciały z głowy Evangeline, pomimo tego, jak wiele informacji, faktów, zasad i reguł potrafił on przekazywać w swych słowach. Jakby tego było mało, w chwilach odpoczynku pozwalał sobie na luźną pogawędkę z księżniczką, dzięki czemu nawet najbardziej intensywne okresy nauki nie były wyzwaniem.

        Miał on też jednak cechy, które w oczach Evangeline z góry przekreślają jego szansę na zostanie godnym zastępstwem Dżariego. Choć maniery jego były bezbłędne, a i nie unikał on kontaktu ze złotą anielicą, to jednak nie był on niczym więcej, niż świetnym nauczycielem czy pracowitym opiekunem. Nie licząc tych dwóch kwestii, Zik to była kompletnie obca osoba, którą nieszczególnie obchodzą emocje kotłujące się wewnątrz serca księżniczki. Inną kwestią było to, że jego nauczanie było pozbawione spersonalizowania. Dżari próbował zrobić z Evangeline mądrzejszą, bardziej doświadczoną osobę, ale wciąż dbał o to, co czyniło z niej właśnie Evangeline, a nie kogoś innego. Tymczasem Zik próbuje z marnej księżniczki zrobić doskonałą księżniczkę, przez co nie wszystko, czego nauczał, było szczególnie “łatwostrawne” dla Evangeline.

        Pod jego opieką opanowała czytanie i pisanie w zadowalającym stopniu, choć jeszcze były drobne niedociągnięcia, nad którymi wciąż pracowała. Jeśli chodzi o etykietę, to tą niemalże znała na pamięć, przynajmniej te fragmenty, które mogą kiedykolwiek tyczyć się jej osoby, ze wszystkim innym zaś została zapoznana na tyle mocno, by czuć się pewnie w każdej sytuacji, która może nastać w królewskim dworze. Wszystkie inne aspekty życia codziennego, zbyt liczne, by je wymienić, także przestały być jej obce, coby godnie reprezentowała siebie w miejscach mniej lub bardziej publicznych. Z wiedzy teoretycznej miała wiele do nadrobienia, jednak to po prostu oznaczało, że czeka ją jeszcze wiele nauki. Na razie była zapoznawana z niezbyt szczegółowym opisem tego, co można by nazwać zbiorczo światem. Rośliny, zwierzęta, geografia, magia i wiele, wiele innych tematów, o których to wiedziała bardzo niewiele albo nic, wciąż były uwzględniane w jej lekcjach, choć nie były one priorytetem. Zamiast tego, ostatnimi czasy szczególną uwagę Zik poświęcał na tematy, które dla Evangeline były niemal kontrowersyjne, jak na przykład polityka oraz wszystkie jej aspekty, z których to niektóre podpadały pod manipulację czy oszustwo, czy też zagwozdki kontaktów międzyludzkich, które różniły się w każdym miejscu, a które to nie zawsze współgrały ze zdrowym rozsądkiem. Najbardziej księżniczka kwestionowała tak zwane “Arystokrackie Szachy”, jak to zwykł zwać Zik, czyli wszelkie rzeczy, których dopuszczają się i dopuszczać się będą liczni przedstawiciele wysokich warstw społecznych w celu spełnienia swoich planów i zachcianek. Szczególnie drastyczne wydawało się krótkie wyjaśnienie nazwy, którym została uraczona.

- Pionkami jesteśmy ja, ty, cała rodzina królewska i wszyscy, którzy są na tyle wpływowi, aby być znani przez pozostałe pionki. Planszą to szlachecki dwór, a także każde miejsce, w którym można znaleźć co najmniej dwa pionki. Stawką zaś, o którą się gra, jest status społeczny oraz dobrobyt, można to wszystko bowiem zarówno zdobyć, jak i stracić, poprzez ledwie jedną decyzję, zupełnie jak w prawdziwych szachach. - Te słowa Zika, wciąż rozbrzmiewały w głowie Evangeline, księżniczka rozmyślała bowiem każdego wieczoru nad tym, i nad innymi implikacjami tego, co wpajał jej Zik.

        Niemal nigdy nie była u Delii w sprawie tych lekcji. Delia ufała Zikowi, może i równie mocno co Dżarielowi, dlatego też po prostu próbowała zaakceptować nowe nauki bez względu, jak nagłą zmianę w stosunku do metod Lakiego one reprezentowały. Nigdy nie wyraziła otwartego sprzeciwu wobec czegokolwiek, co mówił Zik, po części dlatego, że wiedziała, że to po prostu surowa prawda, pozbawiona drobnych ułagodnień, którymi bez wątpienia uraczył ją niejednokrotnie pierwotny opiekun. Z tego też powodu, mimo iż tęskniła za Lakim, nie miała tego za złe Zikowi, wiedziała bowiem, iż stara się on jak tylko może, co by nadrobić ponad piętnaście lat utraconej nauki.

- Zik. - Stała przed nim jeszcze chwilę z poważną miną, lecz po chwili przełamała się, racząc go łagodnym powitalnym uśmiechem. Nawet złoty pył zawirował wokół Evangeline szybciej jakby popchnięty odrobiną wesołości. - Dziękuje ci, za wszystko. Bez ciebie nigdy nie zdołałbym uczestniczyć w nadchodzącym balu. - Położyła swoją lewą dłoń delikatnie w objęciach jego wyciągniętej prawej, pozwalając, aby poprowadził ją na spotkanie z najważniejszą osobą w zamku, Królową Arrantalis, Delią.

        Nim jednak doszło do spotkania właściwego, coś innego przykuło oko Evangeline. Szli do sali balowej, kiedy to nagle przeleciał obok ogromny, otyły papugo-szczur, który zarówno w paszczy, jak i w łapkach trzymał kawałki sera wielkości jego samego. Lotny gryzoń, widocznie zadowolony ze swej zdobyczy, uciekł w kierunku przeciwnym do królewskiej kuchni, a tuż za nim biegł jego pościg, złożony z tutejszych kucharek, które były nieoficjalną jednostką do spraw zwalczania Valaka w spiżarni.

        Oprawiony w papuzie skrzydła szczurkowaty, choć sprawiał problemy w zamku, stał się najlepszym, jeśli nie jedynym, bliskim przyjacielem księżniczki w ciągu ostatniego roku. To z nim spędzała wiele odpoczynków, to z nim ganiała po korytarzach, gdy nadarzyła się okazja, to jemu oddawała nadmiar sera i podobnie smacznych produktów, gdy sama już najadła się posiłkiem. To jemu też zwierzała się z emocji, lęków i wątpliwości, które targały jej duszą od dłuższego czasu. Odkąd bowiem ujrzała prawdę o ludzkiej naturze, nie zdołała w pełni zaakceptować tego, jaka jest prawda.

        Musi podtrzymywać siłą negatywne emocje przy ludziach, którzy to w jej oczach wydają się napędzani przez żądzę posiadania. Czy to bogactwo, czy też wiedza, czy też miłość, a nawet jej złoty pył, każdy przedstawiciel ras rozumnych zachłannie pragnie czegoś i jest gotowy poświęcić wiele, a w szczególności inne istoty, aby osiągnąć swój cel. Fakt ten z początku był szokujący, obecnie jednak budził w anielicy gniew, przechodzący momentami w obrzydzenie. Każda interakcja ze służbą, arystokracją czy też kimkolwiek innym wywoływała niemalże mdłości, z którymi Evangeline musiała aktywnie walczyć. Z tego też powodu każdy uśmiech wobec kogoś takiego, jak na przykład ten, którym obdarowała Zika, był zazwyczaj wymuszony, nie potrafiła już bowiem uśmiechać się tak często, jak dawniej. Jedynym wyjątkiem od tego była jej przybrana mama oraz Dżariel - oni bowiem byli w jej oczach nie tylko wyjątkiem od okropnej reguły, ale i bardzo bliską rodziną, więc nigdy nie odważyłaby się porównać ich do zwykłych osób - oraz właśnie Valak.

        Papugo-szczurowi było daleko do bycia świetlistym przykładem zachowania i samokontroli, szczególnie w kwestii jedzenia, ale mimo to Evangeline czuła się dobrze w jego obecności, odkąd go tylko poznała. W głębi duszy widziała w gryzoniu kogoś, kto nigdy nie pozwoliłby, by ktokolwiek cierpiał przez jego obżarstwo. Jakby nie patrzeć, królewskie spiżarnie były obszerne i niemal zawsze wypełnione po brzegi, więc bez względu na to, co mówią kucharki, nawet armia Valaków nie zrobiłaby różnicy w kwestii zamkowego dobrobytu, dlatego też nawet jego regularne kradzieże sera nie były dla księżniczki problemem.

        Valak był więc kimś, z kim Evangeline omawiała tematy, którymi nie chciała zadręczać swojej mamy - ostatnie bowiem, co chciała robić złotowłosa, to zniszczyć szczęście Delii swoimi osobistymi sprawami. On ją wysłuchiwał, a kiedy mógł, to próbował doradzić, a jeśli nie, to była z niego na tyle dobra przytulanka, że dzięki niemu anielica mogła, choć na chwilę zapomnieć o swoich zagwozdkach. Czasami jednak było nieco inaczej między zwierzęciem a adoptowaną księżniczką, były bowiem chwile, kiedy to Valak przemawiał, a księżniczka uważnie się wsłuchiwała.

        Evangeline wiedziała, że Zik nie nauczy jej wszystkiego - było wiele rzeczy, które choćby i kontem oka zaobserwowała za czasów, gdy była więziona w klatce przez bandytów, a o których to przez cały rok Zik nawet nie napomknął. Dlatego też nie raz prosiła o pomoc Valaka. Szczur, jeszcze przed nabyciem skrzydeł u królewskiego czarodzieja, był w wielu miejscach. W wielu z nich gryzoń miał okazję być świadkiem wielu zachowań czy czynów, o których nigdy nie powinno się mówić księżniczce. Mroczne, nieraz złe sekrety skrywane przez ciemne alejki, opuszczone magazyny oraz piwnice czarnoksiężników spływały do Evangeline pod postacią słów Valaka, pozwalając jej na posiadanie wiedzy, która niejednokrotnie graniczyła z tabu nawet dla najbardziej plugawych bandytów. Nie wszystko mile się słuchało, o niektórych rzeczach wolała nigdy nie słyszeć... Ale dzięki temu miała pełen, niezakłamany obraz tego, jaki jest świat. To te informacje sprawiły, że przykładała się z całych sił do wszelkiej nauki - musiała bowiem być najlepszą osobą, jaką mogła zostać, jeśli miała w przyszłości zaradzić niegodziwościom tego świata.

        W końcu nadszedł moment, kiedy Evangeline, pod opieką Zika, znalazła się pod drzwiami do sali balowej. Tam też czekała już na nich Delia: Królowa Arrantalis; która zjednoczyła obie wyspy; Anielica, która dba o dobrobyt swoich poddanych; Przybrana matka złotej niebianki; Stęskniona kochanka Dżariela Lakiego. Delia była i jest symbolem wszystkiego, co w świecie dobre, szczególnie dla przybranej córeczki. Królowa ofiarowała bowiem wszystko, co mogła złotoskrzydłej i wciąż stara się, by nic a nic w życiu jej nie zabrakło. Księżniczka docenia te starania i w zamian za bezwarunkową miłość pochodzącą od jej mamy stara się, aby Delia nigdy nie była smutna, gdy Evangeline jest w pobliżu. To dla niej jest w stanie wykrzesać z siebie najszczerszy, najprawdziwszy uśmiech, pod którym nie skrywa się ani jedna zła myśl czy intencja.

        Gdyby nie obowiązki królowej, Delia pewnie spędziłaby każdą sekundę swego życia w obecności swej adoptowanej córki. Nic więc dziwnego, że pomimo natłoku obowiązków, królowa stara się przejąć jak najwięcej aspektów wychowania swojej przybranej córki na siebie. Wspólne lekcje latania i pływania, odbywające się głównie w okolicy zapierających dech w piersiach plaż Arrantalis, przypominały bardziej rodzinny odpoczynek niż lekcje. Delia nie oczekiwała efektów - ona po prostu spędzała miło czas ze swoją córką, ciesząc się zarazem z każdego uśmiechu Evangeline. To, że w międzyczasie coraz lepiej szło jej zarówno w powietrzu, jak i w wodzie było jedynie przydatnym dodatkiem do chwil, podczas których matka i córka cieszyły się nawzajem swoim istnieniem. To także przez te chwile Evangeline postanowiła milczeć w kwestii swoich prywatnych problemów - nie chciała kiedykolwiek odebrać swej mamie tej bezgranicznej radości, jaką widziała w niej podczas wspólnych lotów oraz godzin spędzonych na wspólnym pływaniu.

        Nie tylko jednak te chwile były ważne, czy też raczej ważne dla Evangeline. Równie mocno zapadł jej w pamięć okres otaczający tymczasowe zatonięcie Arranty, co miało miejsce ledwie kilka tygodni temu. Była pozytywnie zaskoczona tym, jak bardzo Delia poświęcała się dla ludu - widok jej mamy utrzymującej całą wyspę, co by ostatnie osoby mogły ją bezpiecznie opuścić, był inspirujący, a nawet piękny. Patrzyła na nią, dumna, że może być jej córką, aż nawet nie zauważyła chciwości tych, którzy szli pod nią. Dopiero czas, podczas którego przenieśli się na stary zamek Talianis, przypomniał jej o korupcji serc ludzkich. Delia odkryła przed nią okropny fragment historii, zabarwiony krwią postronnych i niewinnych. To był pierwszy raz, kiedy Evangeline zostały wyjaśnione realia powiązane z konfliktem na większą skalę, kiedy to ilość ofiar sprawia, że zamiast nazwisk bliskich słychać bezimienne liczby. Tego dnia Evangeline płakała do końca dnia i przez całą noc, ciężar śmierci bowiem był zbyt duży, a i bezduszność tych, co tę śmierć zadali, przerosła najśmielsze domniemania anielicy. Wtedy też zaczęła ona wątpić, czy dla rasy, która zdolna jest do wyniszczania siebie nawzajem w tak bezduszny, jest jakikolwiek ratunek.

- Dziękuje, ale to nie mnie powinnaś chwalić mamo. Gdyby nie służące, nigdy nie byłabym tak gustownie wystrojona - odpowiedziała Evangeline na komentarz swej przybranej matki. Wysłuchała cicho zapewnień Zika o jej zdolnościach tanecznych i w myślach przyznała mu rację, lekcje tańca bowiem były nie tylko każdego dnia przez ostatni czas, ale też i każda była jeszcze bardziej wymagająca od poprzedniej. Złotowłosa była pewna, że lepiej przygotowana być nie mogła.

        Po wejściu na salę balową Evangeline szła u boku swej matki w stronę królewskich tronów, które były po przeciwległej ścianie z perspektywy głównego wejścia, na drobnym podwyższeniu pozwalającym wszystkim podziwiać rodzinę królewską, a rodzinie królewskiej nacieszyć oczy widokiem reszty sali. Wewnętrzna część sali, oddzielona od części wewnętrznej poprzez barierki obniżenie, wymuszające obecność schodów, była parkietem przeznaczonym do tańca. W jednym z rogów parkietu stworzono miejsce dla dziesięcioosobowej orkiestry. Zewnętrzna część sali zawierała rozstawione pod ścianami krzesła oraz stoliki, na których to rozstawiono niezbędne elementy takie jak jadło, napoje oraz ozdoby, coby cieszyć oczy szlachciców i arystokracji. Wszystko to rozświetlały liczne żyrandole nad częścią taneczną, świeczniki w części zewnętrznej oraz ogromny witraż, przedstawiający Delię unifikującą obie wyspy, który znajdował się za tronami, a który to zajmował niemal całą ścianę.

        Gdy nadszedł czas właściwego balu, najpierw trzeba było przebrnąć przez żmudne ogłaszanie nadchodzących gości. Evangeline, tak jak się tego spodziewała, niemal ziewnęła na oczach szlachty, gdy do środka weszła kolejna osoba, której tytuł wymawiało się, tak długo, że kolejni w kolejce musieli z niecierpliwością czekać. Pamiętając nauki Zika, jak i również swoje własne dotychczasowe doświadczenia z ludźmi, wiedziała, że większość z nich pewnie nawet nie chce tu być. Po prostu przyszli, żeby zaprezentować się, tak jak paw prezentuje swoje pióra. W ten oto sposób mogli mówić, że byli na balu u królowej, co podobno było argumentem, który potrafił przeważać przy wielu negocjacjach. Czasami też celem takowych było odnalezienie wpływowych ludzi i zaskarbienie sobie ich wdzięczności poprzez czułe słowa i piękne, wyuczone na pamięć gesty... Na myśl o tym mdłości zaatakowały Evangeline, lecz na szczęście księżniczka była już na tyle przyzwyczajona do tego, że zdołała stłamsić to uczucie, upychając je w najdalszy kąt swojego umysłu. Do momentu zakończenia balu musiała zachowywać się bezbłędnie, inaczej może zagrozić temu, jak wyższe warstwy społeczne spoglądają na rządy Delii. Ludzie bowiem są płytcy i powierzchowni, więc mogą przenieść to, jak zachowuje się księżniczka, do tego, jak Delia zarządza krajem. A królowa, która straciła zaufanie i poparcie poddanych, nie jest królową.

        W końcu powitania dobiegły końca, a bal mógł zostać oficjalnie rozpoczęty. Nie minęło długo, nim miały rozpocząć się pierwsze tańce, nie zaskoczyło więc złotowłosej to, że Delia dosyć szybko dała jej znak, aby udać się na parkiet. Uważając na kreację, która zdobiła jej ciało, wstała z tronu i skierowała się schodami w stronę parkietu, na którym wkrótce będzie musiała zatańczyć z pierwszą osobą, która ją o to poprosi. Każdy krok czyniła z gracją, przez co jej suknia zdawała się płynąć wraz z nią, choć w międzyczasie niepewność sprawiała, że ręce Evangeline drżały. Jej postawa była nienaganna, plecy wyprostowane, głowa uniesiona, skrzydła przy ciele tylko okazjonalnie drgnęły w rytm bicia serca księżniczki. Mimo tego Evangeline musiała przełknąć ślinę, która od stresu zapełniła jej usta. Na jej twarzy gościła pewność siebie, uśmiech, a okazjonalne skinienia głowy witały tych, których mijała, lecz jej emocje opanował strach i nieład. Gdyby nie to, że obecność ubrań zakrywających znaczną część jej ciała obniża ilość złotego pyłu, który ją otacza, to wokół niej panowałaby złota burza, pełna szalejących od nadmiaru emocji drobin złota, gotowych porysować parkiet i zniszczyć każdą tkaninę w zasięgu wzroku. Na całe szczęście drobiny były na tyle nieliczne, że ich ruchy wyglądały losowo, ale nie chaotycznie, a co za tym idzie, ciężko było odczytać z nich prawdziwy stan emocjonalny Evangeline.

        Gdy nastał ten moment, Evangeline nie miała zbyt wielu oczekiwań. Eryk von Kuehdihn zdawał się kimś, kto uczył się pod osobami takimi jak Zik przez całe swoje życie. Jego maniery były nienaganne, słownictwo płynne niczym poezja zaś postawa podręcznikowa. Mówiąc w skrócie, był kolejnym arystokratą, którego przycięto tak, aby pasował idealnie w to środowisko. Przez pierwszą sekundę księżniczka miała nadzieje, że może spotka kogoś takiego jak ona, ale ta nadzieja umarła, była bowiem pewna, że młody chłopiec przed nią nie różni się absolutnie niczym od wszystkich dorosłych, którzy przybyli na ten bal. Z tego też powodu, bez słowa zaakceptowała jego zaproszenie do tańca - chwyciła jego dłoń, pozwalając, aby prowadził ją w tańcu. Dopiero gdy nastał moment przywitania, odpowiedziała mu tym samym.

- Evangeline... Z rodu Antelion. - Niemal zapomniała, by dodać tytuł, który zyskała wraz z chwilą, gdy została zaadoptowana przez Delię. Byłby to błąd, co gorsza taki, którego nie da się ukryć. Na całe szczęście zdążyła dopowiedzieć brakujące słowa, nim Eryk się zorientował. - Dziękuje ci, zarówno za twe ciepłe słowa, jak i za zaproszenie do tańca.

        Patrzył jej prosto w oczy, a z jego własnych ciężko było odczytać coś więcej niż szczęście. Jego taniec był idealny, Evangeline ledwo nadążała za nim, szczególnie przez kocioł emocji, który rozrywał jej serce. Ledwie kilka chwil minęło, a już wiele oczu spoglądało na nich. księżniczka czuła, jak wzrok zgromadzonych przeszywa ją na wskroś, oceniając wszystko, co robi, każdy najmniejszy oddech. Musiała się postarać, aby nie popełnić błędu, od niej zależała reputacja Delii. Musiała zadowolić tych wszystkich ludzi. Bezwzględnych, ślepo podążających za swoimi pustymi prag-!

        Potknęła się. W ostatnim momencie tańca, kiedy tancerze powinni powoli zwalniać swój obrót, po czym obie strony wykonują ukłon, gdy już zatrzymają się w miejscu. Zaczęła spadać do tyłu, z dala od Eryka. Całe jej starania, cały trud Zika, cała wiara Delii przeznaczona na nią z okazji tego tańca. To wszystko miało runąć wraz z nią na podłogę. Przy odrobinie szczęścia, roztrzaska się na tak wiele kawałków, że pozostanie po niej tylko pył. Nie poczuła jednak upadku. Zamiast tego, ciepło i bliskość. Jej talię podpierała ręka, obejmująca ją mocno. Prawa dłoń wciąż była trzymana przez jej partnera, który nie puścił i nie zamierzał puścić. Tuż przed jej twarzą była jego twarz, tak blisko, że czuła każdy jego oddech. Mogła się wpatrywać bez trudu w głębie jego zielonych oczu, które z jednej strony przemawiały o zmartwieniu, a z drugiej wyrażały ulgę. Był pochylony nad nią, jego ciało tak blisko, że na granicy tego, co było poprawne na królewskim balu. Po chwili ciszy rozległy się rozmowy na sali. A może wiwaty? Wszyscy teraz na nich patrzyli. Nie byli zszokowani, może co najwyżej onieśmieleni tym, co zobaczyli... Tylko co oni zobaczyli?

- Co się... Czemu...?
- Mój nauczyciel nauczył mnie mniej oficjalnej wersji tego tańca. Podobno jego kroki są przeznaczone tylko dla zakochanych. Nigdy nie sądziłem, że jego końcówka zostanie przeze mnie wykorzystana, coby ocalić taką piękność jak księżniczkę - wyszeptał Eryk, tak, by tylko do uszu księżniczki doszły jego słowa.

        Momentalnie umysł anielicy zalały myśli i emocje. Nagłe i burzliwe, jak to, co ją spotkało. Taniec tylko dla zakochanych? Piękność? To, połączone z tym, jak zmysłowy wydawał się jego szept, oraz fakt, że wciąż był niepoprawnie blisko niej, sprawiło, że umysł księżniczki zalała fala wyobrażeń, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Jej twarz przybrała o wiele intensywniejszy złoty kolor - co było dla Evangeline odpowiednikiem rumieńca - a ona sama spuściła wzrok na bok. To, co insynuowała sytuacja, było bardzo niepoprawne. Bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo. Szczególnie dla kogoś takiego jak ona. Była onieśmielona, zawstydzona, ale najmocniejszym uczuciem było to, jak bezbronna się czuła w jego objęciach... W myślach przeklinała wiedzę, którą przekazał jej Valak, a która teraz zaśmiecała jej myśli obrazami, których imienia nie wolno wymawiać. Przynajmniej mogła podziękować Najwyższemu, że nie dał aniołom mocy czytania w myślach, w przeciwnym wypadku Delia nie dałaby jej żyć, gdyby się dowiedziała, z czym to jej córka już została zaznajomiona.

Z pomocą Eryka wstała na własne nogi, po czym ukłoniła się w podziękowaniu za taniec, w międzyczasie próbując ukryć rumieniec wielki na całe jej lico.

- Dziękuje za taniec, Eryku von Kuehdihn. Bez twojej interwencji... - wyszeptała w jego stronę Evangeline, lecz nie zdołała dokończyć, gdyż Eryk przerwał jej skinieniem dłoni.
- Nie masz za co dziękować, księżniczko Evangeline. To byłaby plama na moim honorze, gdybym pozwolił, aby moja partnerka ucierpiała. Choć mam nadzieje, że zatańczymy pełen taniec, już bez zmiany stylów, w niedalekiej przyszłości.

        Gdyby miała czerwoną krew, Evangeline od stóp do głów miałaby prezencję świeżo umytego buraka. W pośpiechu graniczącym z kompletną paniką skinęła głową w stronę Eryka, wyszeptując na prędko “z miłą chęcią”, po czym zaczęła oddalać się z parkietu z prędkością na tyle niską, by nie zwrócić na siebie uwagi, ale też na tyle dużą, aby nie marnować ani sekundy. Gdy tylko mogła, dosiadła się do Delii, siadając na swój tron. Z trudem zachowując jakiekolwiek pozory, odezwała się cicho do swej matki.

- Chyba miało miejsce moje pierwsze zauroczenie. I chyba zgodziłam się na kolejne spotkanie z obiektem mojego zauroczenia. I chyba jestem pewna, że on mnie pożąda. I chyba nie mam nic przeciwko...
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Delia »

W głowie Delii kotłowało się mnóstwo myśli. Ciężkie, trudne do odgonienia przyćmiewające te drobniejsze wesołe. Jednakże Evangeline, sama jej obecność, widok jej uśmiechniętej pozwalał, choć na chwilę pozbyć się trosk.

- Masz rację, ale nawet nie zważając na strój, bije od ciebie piękno zewnętrzne, a także wewnętrzne, z czego jestem bardzo dumna – powiedziała z matczynym uśmiechem.

Nie miały jednak zbyt dużo czasu na rozmowy, zaraz po zakończeniu witania gości, orkiestra zaczęła grać. Przyjemna melodia wzywała do tańca. Wkrótce na parkiecie mieniło się od barwnych sukni, a także złotego pyłu, którego drobinki pozostawały tu i ówdzie dodając temu przyjęciu blasku. Delia obserwowała to cudowne widowisko, szczególnie wodząc wzrokiem za swą ukochaną córeczką.
Ucieszyła się, widząc, że do tańca poprosił ją młodzieniec w podobnym wieku. Zawsze to raźniej z rówieśnikami.
Eryk uśmiechał się do Evangeline w sposób, który jednoznacznie wskazywał, że wpadła mu w oko. Nawet ucałował jej dłoń na powitanie, starał się pokazać z jak najlepszej strony. Mimo to pozostał czujny i w porę złapał księżniczkę, ratując ją przed upadkiem.
Ich usta prawie się przez to zetknęły. Pocałunek jednak w tej chwili nie byłby zbyt odpowiedni, zwłaszcza, że ledwo co się poznali, dlatego młodzieniec mimo wyraźnej pokusy obdarowania nim niebianki, zwyczajnie się do niej uśmiechnął.
Serce Delii w tym czasie przyśpieszyło, patrzyła na tę scenę z obawą, zmartwieniem i ulgą. Oceniające szepty przetoczyły się po Sali, na szczęście szybko zniknęły, a Evangeline już bez obciążenia nadmiarowych spojrzeń mogła spokojnie usiąść na tronie obok swej matki. Nim ta jednak zdążyła zadać pytania, uzyskała już odpowiedź.

- To nic złego być zakochanym – stwierdziła pogodnie Delia. – Eryk von Kuehdihn to młodzieniec z dobrego domu, nie mam jego rodzinie nic do zarzucenia, więc nie widzę przeciwwskazań co do kolejnego spotkania. Tylko pamiętaj, młodzi chłopcy mogą być nieprzewidywalni w takich sytuacjach, musisz pamiętać, by zachować zdrowy rozsądek – pouczyła córkę.

Nie nagadały się jednak długo, bo wkrótce jedni z dostojników postanowili wciągnąć władczynie w jakże interesującą rozmowę na temat wynalazków pana Krachiego. Dla kogoś niewtajemniczonego na pewno byłoby to interesujące, ale anielica już dobrze znała nowoczesne sprzęty. Absolutnie każdy miał jakiś defekt mniej lub bardziej niebezpieczny, a w najlepszym wypadku po prostu nieuzdatniający do użytku. Mimo to z uśmiechem słyszała przechwałek o samojezdnej karecie.
Nie wiedziała nawet, że w tym czasie, gdy większość twarzy była zwrócona ku niej, czarnowłosy młodzieniec podszedł do księżniczki i rzucił jej spojrzenie, w którym zawarł skrytą prośbę by wyszła za nim do ogrodu.
Na zewnątrz było spokojnie, letni wiatr, większość osób była w środku. Więc gdy tylko Evangeline znalazła się obok byli prawie sami, nie licząc służących będących tu i ówdzie.

- Słyszysz to księżniczko? – zapytał. – Ten szum miasta, echo ludzkich rozmów, bijące o skały fale. Czyż to nie piękne? – uśmiechnął się do niej, po czym chwycił za dłoń i zaczął ciągnąć poza mury zamku na plaże, nie miał zamiaru odpuścić najwyraźniej za wszelką cenę chciał być sam z Evangeline.

Gdy już zeszli na brzeg Eryk zrobił coś nieprawdopodobnego, chwycił anielice za ręce, tak bez skrępowania z niezwykłą pewnością siebie.

- Muszę przyznać, że zawsze chciałem cię poznać wasza wysokość. Proszę, wybacz mi moją bezpośredniość, ale na balach wśród tak licznych gości trudno o chwilę spokojnej rozmowy, zachowując przy tym pewne zasady. Wiesz, wszyscy zawsze są tacy zajęci, mają swój świat, obowiązki… Moi rodzice przykładowo stale są na niezwykle ważnych spotkaniach z różnymi ważnymi osobistościami i oczywiście nie mogę im przeszkadzać, a mi brakuje towarzystwa, tobie pewnie też, czyż nie? W końcu królowa…
- Nie będzie zadowolona, gdy odkryje, że zniknęłaś księżniczko – przyleciał do nich Piorun, jak zawsze czujny pilnował otoczenia i zauważył, jak się wymykają. Niestety Eryk nie był w stanie zrozumieć słów orła, jedynie zdziwił się, że tak dumny ptak wylądował tuż obok nich.
- O! Jaki wspaniały okaz i… nie boi się? – stwierdził na głos, spróbował go dotknąć, ale orzeł miał swoją godność i cofnął się, ostrzegawczo otwierając dziób. – Ale chyba mnie nie lubi – dodał, odpuszczając. – Ptaki bywają kapryśne, wiem coś o tym, bo sam mam, tyle że jastrzębia, a ty księżniczko? – zapytał o zwierzęcych towarzyszy.
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

        Jej matka wiedziała o tym i nawet zaaprobowała ten rozwój wydarzeń. Dlaczego więc każdy krok skierowany w stronę ogrodu zdawał się przerażający? Może to wina tego, że nie wiedziała co dalej - to wykraczało daleko poza jakiekolwiek nauki, jakie mógł jej przygotować Zik. Valak pewnie służyłby radą, ale prawdopodobnie byłoby to coś zbyt ekstremalnego dla kogoś jej statusu. Powinna być sobą, gdy znajdzie się z dala od ciekawskich oczu? A może bardziej poprawne byłoby trwanie w pajęczynie poprawnych zachowań, która to przez ostatnie miesiące była niemal nieodłączną częścią życia Evangeline.

- Księżniczka Evangeline, cóż za zaszczyt! - rozbrzmiał głos, a mężczyzna, do którego on należał, znajdował się tuż przed nią. Pewnie by i na niego wpadła, gdyby nie to, że on pierwszy ją zauważył. - Aulubus z rodu Rosy, jestem pewien, że słyszałaś tę nazwę, to my produkujemy białe wino, zwane Perłą Talianis. Czy zechce Księżniczka zaszczycić swym towarzystwem mnie i moje córki stojące nieopodal? Choćby przywitanie będzie wystarczającym darem dla nich od ciebie!

        Evangeline zlustrowała go spojrzeniem, przy czym niemal instynktownie najpierw spojrzała na jego oczy, sprawdzając po czym dokładnie błądzi jego wzrok. Gdy tylko zrozumiała, że z wyraźnym trudem ignoruje drobinki złotego pyłu, które ją otaczały, odezwała się powierzchownie ciepłym tonem.

- Z miłą chęcią, lecz najpierw muszę zająć się sprawą niecierpiącą zwłoki. - Kipiała w środku. Pchały jej się na usta różne słowa. Była pewna, że człowiek przed nią jest taki sam jak wielu innych, z którymi została zapoznana z powodu różnych okazji. Mogła niemal przysiąc, że pod zapachem pachnideł skrywa się smród chciwca. Nawet jeśli widać było, że jej rozmówca naprawdę stara się powstrzymać swe pierwotne odruchy, to fakt pozostawał faktem… Była w jego oczach niezwykle poręczną sztabką złota. Ludzie już tak mają, że widzą w niej głównie to. - Przepraszam, że będzie musiał pan czekać na mnie.

- Ależ księżniczko, na rozmowę z tobą warto i zatopienie Arranty przeczekać w bezruchu! Proszę się nie spieszyć, jestem pewien, że byle spotkanie towarzyskie może poczekać w obliczu czegokolwiek, do czego księżniczkę tak goni.

        Ruszyła tak szybko, jak tylko rozmowę można było uznać za zakończoną, przy czym kroki jej stały się bardziej spanikowane. Stres przebywania w takim tłumie nie był czymś łatwym. Musiała dostać się na ogród, tam czekał Eryk, w ciszy i świetle gwiazd. Pierwsza osoba od dawna, która patrzyła na nią jak na osobę nie przez grzeczność, a z własnej, nieprzymuszonej woli.

“.. A co jeśli to tylko gra? Maska, której po prostu nie zdołałam przejrzeć?”

        Stawiała pierwsze kroki wśród zielonej trawy, gdy przeszyła ją ta myśl. Czyżby to było to? Czyżby jej naiwna nadzieja na to, że znajdzie ludzi równie dobrych, jak Delia zaślepiła ją na niezwykle dopracowaną grę aktorską młodzieńca, którego lico mogła teraz ujrzeć w świetle księżycowej łuny?

        Jej serce nie wiedziało, czy zabić mocniej, czy zamilknąć na wieki. Roztargana między siłą zakorzenionych w niej przesądów, a romantyzmem niedawnych chwil, księżniczka nie wiedziała co zrobić. W końcu jednak, czy tego chciała czy też nie, zmniejszyła odległość między sobą a nim. Kultura na dworze obowiązywała, nawet gdy logika i emocje odmawiały posłuszeństwa, tak nauczył ją jej nowy opiekun i za to była wdzięczna, nie chciała bowiem swoją bezczynnością wprowadzić niemiłej atmosfery między sobą a urodziwym szlachcicem.

        Jego słowa były nasycone pięknem chwili… Lecz nie wszystko, o czym wspomniał, było piękne. Natłok ludzkich głosów zdawał się krzyczeć za złotem, zaś szum miasta niemal na pewno skrywał gorzką prawdę o ludzkich niegodziwościach, które odbywały się w ciemnych uliczkach i mało uczęszczanych zakamarkach. Tylko wizja wody zdawała się kojąca, nawet mimo tego, że fale były zarazem symbolem tragedii, jaką była nieustająca klątwa Arranty. To właśnie dzięki skupieniu się na kojącym szumie oceanu oraz wyczuwalnej w powietrzu bryzie, Evangeline nie odskoczyła, gdy poczuła, jak jego lewa dłoń splata się z jej prawą w czułym, lecz mocnym uścisku. Nie protestowała, gdy młodzieniec niemal bezbłędnie zaciągnął ją przez labirynt, jakim potrafiły być królewskie ogrody, wprost na plażę.

        To tutaj nauczyła się latać pod troskliwym okiem matki. Swej przybranej matki. To tutaj wszystkie troski i zmartwienia odchodzą w niepamięć. To tutaj ludzka natura przestaje być cierniem w złotym sercu. Evangeline nie wiedziała czy to przeznaczenie, czy też zwykły przypadek, że właśnie tutaj ją zabrał. Zapomniała o swoich domysłach, pozwalając, by działo się to, co dziać się chciało. Nic więc dziwnego, że nie paniką, a nieśmiałym uśmiechem przywitała po raz kolejny dłonie Eryka otaczające jej własne. Czuła się bezpieczna… Czy to właśnie te uczucia rozbrzmiewały w Delii, gdy była ona blisko Dżariego?

        Wysłuchiwała jego słów, podświadomie wciąż szukając w nim oznak czegokolwiek, co by sugerowało, że jego zamiary nie są równe jego słowom. Nic jednak z tego nie wyszło, zamiast tego bowiem z coraz bardziej zadziwionymi oczami wysłuchiwała jego wyznania. Chciał ją poznać od dawna? Jak wiele razy widział ją, a ona była nieświadoma? Jak bardzo musiała być zaślepiona tym, co myślała o większości ludzi, że nigdy nie poczuła tak szczerych uczuć bijących z oczu jej obserwatora? Chciała go przeprosić za swoje myśli. Chciała go uściskać i nigdy nie puścić. Była gotowa tu i teraz wyznać mu dozgonną wdzięczność, a może nawet i miłość. Wystarczyłyby choćby dwa słowa…

        Wtedy też nadleciał Piorun. Jego słowa niemal karcące, aż złotowłosa nie mogła powstrzymać westchnienia, które graniczyło z marudzeniem. Orzeł momentami traktował ją jak pisklę, jeśli nie jajko - wiecznie czuwał nad nią, nawet gdy nie było to konieczne. Było już tak źle, że czasami cały dzień dostrzec można było cień orła dzielnie krążący w okolicy złotej księżniczki. Teraz jednak Piorun uznał, że sytuacja jest na tyle poważna, że musi wylądować tuż obok i patrzeć gniewnie na młodzieńca, który w błogiej nieświadomości wpierw próbował nawiązać przyjacielski kontakt ze zwierzęciem. Gdy tylko to nie odniosło oczekiwanego rezultatu, Eryk zaczął chwalić się własnym kompanem, równie upierzonym, choć prawdopodobnie nie tak nadopiekuńczym.

- Na twoim miejscu to ja bym się bała jego. Piorun jest bardzo przewrażliwiony na punkcie mojego bezpieczeństwa. Więc nie tyle, co cię nie lubi co… nie ufa ci. - Mówiąc to w stronę Eryka, Evangeline rozprostowała prawe ramię na bok, a orzeł, rozumiejąc ten gest, wdzięcznym trzepotem skrzydeł zdołał wzbić się w powietrze, tylko po to, by z gracją wylądować na kończynie anielicy. Może i bowiem ta dwójka nie była najlepszymi przyjaciółmi, ale nie dało się zaprzeczyć, że łączyła ich więź, dzięki której obydwoje, jeśli już byli razem, to byli blisko siebie i nie narzekali szczególnie z tego powodu.

        Wracając jednak do teraźniejszości… Ostatnie pytanie Eryka wzbudziło niemiłe uczucie w anielicy. Coś między mdłościami a gniewem. Wiedziała, że to nie było celowe z jego strony, ale i tak nie mogła zignorować tego, jak jej rozmówca odnosił się do zwierząt w sposób, który kłócił się z czymś wewnątrz niej.. Może to przez to, że praktycznie została wychowana wśród zwierzaków towarzyszących Delii, a może też to, że posiadanie zwierząt przez ludzi kojarzyło się z chciwością… a od tego tylko kilka słów brakowało do najgorszych, najczarniejszych myśli, jakie przepełniały zakamarki umysłu księżniczki.

- Piorun to przyjaciel. Moja m… Królowa Delia ma wielu przyjaciół takich jak Piorun. Gdy tylko tu zamieszkałam, wszyscy oni stali się zarazem moimi przyjaciółmi, na dobre i na złe. Jestem im za to wdzięczna, każdemu z osobna - powiedziała, spoglądając na orła. Nie chciała rozmawiać z Piorunem wiedząc, że Eryk nie zrozumie połowy konwersacji, ale wiedziała, że jej czułe słowa zrekompensują to pierzastemu na tyle, by ten nie zaczął wydziobywać jej włosów.

        Niestety, żadna ilość przymilania się nie zmieniłaby jednego faktu - Piorun miał rację w swoich pierwszych słowach. Delia bez wątpienia wpadnie w panikę, gdy tylko zbyt długo nie będzie wiedziała gdzie znajduje się jej przybrane dziecię. Evangeline do dziś pamiętała dzień, kiedy to królowa nieomal nie rozkazała całej armii wyruszyć na poszukiwania.

“Będę musiała wrócić na bal… Ale nie chce! Nie chce być wśród tych ludzi, nie chce odpowiadać na ich pytania! Chcę być tutaj, z Erykiem!”

        Emocje wzbierały na sile z każdą negatywną myślą. Cały ten bal coraz bardziej wydawał się problemem, a nie wspaniałą uroczystością. Aż chciała móc zniknąć tak jak Valak, który dzięki swoim rozmiarom dawał radę nawet w małych i pustych pomieszczeniach być niewidocznym na tyle, że znalezienie go było praktycznie niemożliwe. Żałowała, że nie mogła robić tego tak jak on.

“Ale… jest za to coś innego, co mogę zrobić.”

        Piorun mógł poczuć moment, w którym Evangeline niemal podskoczyła z radości. Na jej twarzy malował się uśmiech, który był niebezpiecznie podekscytowany. Tymczasem lewitujące drobinki pyłu zaczęły orbitować z szaleńczą prędkością, jakby nie mogąc zwolnić od nadmiaru pozytywnych emocji. To wszystko oznaczało, że złotowłosa prawdopodobnie wpadła na pomysł tak genialny, że orzeł znów będzie musiał odciągać Delię od rozsyłania straży królewskiej na wszystkie strony świata.

- Wróć do Delii i przekaż jej, że wszystko jest dobrze - odezwała się, tym razem bezpośrednio do ptaka na swoim ramieniu. Piorun rzecz jasna nie kupował tego, co próbowała ona mu wcisnąć, nie od razu. - Spokojnie, jakby co będę w dobrych rękach…

        Piorun już miał dopytać co to ma niby znaczyć, lecz po chwili dotarło do niego, co ta niebiańska nastolatka właśnie do niego wygaduje. Jeśli miał być szczery, to było stanowczo za dużo nawet jak dla niego. Dlatego też, nie tracąc czasu na bezowocne dyskusje z młodocianą, zatrzepotał skrzydłami, po czym poleciał prosto do królowej, którą miał zamiar tym razem popierać w kwestii natychmiastowego zmobilizowania jednostki poszukiwawczej…

- Eryku… - przemówiła Evangeline, gdy już byli po raz kolejny sami. Jej oczy lśniły od ekscytacji, która rozbrzmiewała w jej sercu. To, co zaraz zrobi, zagwarantuje jej zakaz wychodzenia z pokoju na miesiąc, jeśli nie dłużej. Ale coś jej mówiło, że dla niego było warto. - Jako twoja księżniczka rozkazuje ci… zamknij oczy.

        Wiedziała, że to zrobi, może przez jej autorytet, może przez uczucie, jakie do niej żywił. W każdym razie, gdy tylko to się dokonało, przemówiła dalej.

- Oddaję się tobie. Ja, całe ciało moje, cała dusza moja. Zaopiekuj się mną i sercem moim... Pokaż mi, że zasługujesz na księżniczkę Arrantalis.

        Głos jej rozgrzał swym romantycznym brzmieniem zarówno atmosferę, jak i samego Eryka. Szlachcic trwał w niecierpliwości, oczy zamknięte, usta przyszykowane na przyjęcie pocałunku od największego skarbu, jaki kiedykolwiek znajdował się w tym Królestwie. Szybko jednak zrozumiał, że zaszło jakieś nieporozumienie - zamiast słodkiego smaku ust… czuł, jak powietrze przed nim nabiera na prędkości. Nie wiedział, co się dzieje, ale z każdą chwilą miał wrażenie, jakby księżniczka wymykała się spod jego dłoni, kawałek po kawałku. Zupełnie jakby ich spotkanie to był sen, który właśnie dobiega końca. Tylko drapiące go po rękach drobinki złotego pyłu przypominały o tym, że to nie nocne mary, a rzeczywistość.

        W końcu jednak tajemniczy proces dobiegł końca - wiatr przybrał ponownie swoją naturalną siłę, jego skóra przestała być atakowana przez nieprzyjemne zadrapania, a w jego lekko otwartych dłoniach spoczywały nie dłonie księżniczki, a metaliczny przedmiot.

“Wszystko gotowe. Śmiało, otwórz oczy. Chce zobaczyć, czy dobrze wyglądam."

        Młodzieniec, zbyt zauroczony radością w głosie Evangeline, nawet nie zauważył od razu, że głos ten rozbrzmiewał nie na zewnątrz, a wewnątrz jego umysłu. Zamiast tego, po prostu posłusznie wykonał jej polecenie. Dzięki temu mogły jego oczy spocząć na przepięknej, złotym karwaszu z litego złota. Powierzchnie zdobiły perfekcyjnie ukształtowany wzór, przedstawiający parę rozłożonych anielskich skrzydeł. Poza tym, charakterystyczne niebieskie wzory przebiegały w różnych miejscach, emanując ledwo widocznym w księżycowym świetle blaskiem.

        Evangeline przez ostatni rok dużo ćwiczyła swoją zdolność przemiany. Niemal natychmiast zaczęła próbować ograniczyć chaos tego, co się działo podczas przyjmowania innej formy - nie chciała bowiem za każdym razem niszczyć swoich ubrań, jak i również wszystkiego, co znajdowało się w jej otoczeniu. Teraz, gdy widziała owoce swoich wysiłków, miała ochotę skakać, choć teraz było to fizycznie niemożliwe - jej suknia, oraz wszystkie inne elementy jej odzienia, spoczywały na piasku bez widocznych śladów zniszczenia czy podziurawienia w wyniku burzy złotego pyłu. Sam Eryk także był praktycznie nietknięty, nie licząc bowiem delikatnie obtartych rąk, był praktycznie nietknięty przez skutki uboczne transformacji księżniczki.

- “Na co czekasz? Przymierz mnie!” - rozbrzmiał w jego umyśle pełen szczęścia głos złotowłosej, która nie czekała nawet na jego opóźnione w wyniku szoku reakcje. Gdy tylko księżniczka trafiła na przedramię Eryka, nie zwlekała ona z dalszą częścią swojego kompletnie nieprzemyślanego planu. - “A teraz… Ukryj mnie do czasu zakończenia tego całego balu. A gdy będzie po wszystkim i znajdziemy się poza murami zamku… Zabierz mnie w najpiękniejsze miejsce, jakie znasz i tam wyznaj mi swoje uczucia.”

        Evangeline sama już nie wiedziała, co w ogóle wyprawia. Po prostu pozwalała, by jej usta mówiły to, co im się tylko żywnie spodoba, a ciało to, na co akurat ma ochotę. Sam fakt, że zmieniła formę przy niemalże obcej osobie, zdając się zarazem na łaskę tejże, doskonale świadczył o tym jak bardzo młodzieńcze serce przejęło stery podczas tego wieczoru. Ale co się dziwić - przy szlachcicu, który zauroczył już po jednym wspólnym tańcu, każda chwila trwała wieczność, a zarazem każda rozmowa kończyła się, nim zdążyła się porządnie zacząć. Evangeline nie wahała się nawet nad tym, by, mówiąc wprost, zaplanować swoje własne porwanie. Choć możliwe, że dużą inspiracją były te wszystkie księgi w bibliotece, przepełnione wątkami miłosnymi i równie szalonymi scenami między dwojgiem zakochanych. Co jak co, ale musiała podziękować kiedyś mamie za stworzenie tak pięknej kolekcji romansów!
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Delia »

Podczas gdy Delia oddawała się rozmowom ze szlachtą o rzeczach mniej lub bardziej ciekawych, Evangeline właśnie miała swoją pierwszą randkę. Eryk był wniebowzięty możliwością rozmowy z księżniczką sam na sam.

- O, to ciekawe – stwierdził Eryk, przyglądając się Piorunowi, podobnie jak orzeł jemu. – Nadzwyczajne, takiego zachowania prędzej oczekiwałbym po psie. Mimo wszystko wierzę, że się zaprzyjaźnimy – uśmiechnął się do orła, z podziwem patrząc, jak ten rozłożył skrzydła i wylądował na ręce anielicy. – Nie wątpię księżniczko, mój jastrząb też jest mym przyjacielem. To wspaniałe, że takie niebezpieczne zwierzęta jak lwica i tygrys mogą być tak oswojone – odwołał się jedynie do Apokalipsy i Edena, bo to ich widział na balu, o wilku natomiast nie wiedział. – Normalnie to gdyby spotkać takie dzikie, to by połknęły w całości – zaśmiał się, żeby nie było zbyt poważnie.

Orzeł natomiast rzucał Erykowi pogardliwe spojrzenie, młodzieniec go denerwował i nie zmieniły jego podejścia nawet czułe słowa Evangeline. Nadal uparcie stał przy swoim i próbował namówić niebiankę do powrotu na salę balową. Jednakże nagła fala entuzjazmu u dziewczyny wcale nie wróżyła, że w końcu przystała na jego nalegania, niestety.
Piorun nawet tego nie skomentował, poleciał zawiadomić Delie o sytuacji, zostawiając parę samą na plaży. Młody szlachcic był bardzo rad z tego powodu.

- Tak? – spytał z uśmiechem, a widząc w oczach złotowłosej ekscytacje, sam poczuł dreszczyk emocji. – Wedle rozkazu – odpowiedział zalotnym głosem i zamknął oczy.

Eryk był niemal pewien, że księżniczka chce go pocałować, bo co innego miałaby na myśli? Choć nie spodziewał się tego tak szybko, ale w żadnym wypadku nie śmiał narzekać. Chociaż to, co powiedziała niebianka, brzmiało dość dziwnie i niepokojąco poważnie oraz zobowiązująco. Nadal jednak zaślepiony zauroczeniem szlachcic uznał to po prostu za jakieś dziwactwo, w końcu każdy jakieś ma, nawet księżniczki.
Niestety upragniony pocałunek nie nadchodził, a kolejne sekundy mijały bezowocnie i w niewiedzy. Coś się działo, to wiedział, a nawet czuł. Nagle wszystko ustało, miał coś w dłoniach i mógł już otworzyć oczy.
Miał naprawdę bardzo głupią minę, rozejrzał się wokół zdezorientowany zniknięciem księżniczki, która dosłownie przed chwilą do niego mówiła i dałby sobie rękę uciąć, że to wcale nie był głos z oddali. Dlatego dopiero teraz zauważył złoty karwasz, był niewątpliwie piękny, ale Eryk kompletnie się pogubił.
Zaczął powoli łączyć wątki, gdy spostrzegł ubrania niebianki leżące na piasku, znowu usłyszał jej głos, ale tym razem już wiedział, że rozbrzmiewa on w jego głowie. Chłopak bez słowa założył karwasz nie do końca pewien, czy to nie jakiś absurdalny sen.

-… CO JEST Z TOBĄ NIE TAK?! – ryknął nagle, jakby ocknął się z transu, a w jego głosie wybrzmiewały różne emocje, między innymi strach i rozczarowanie. – Zmień się, zmień! – niemalże ją błagał. – Nie mogę, nie mogę, dopiero się poznaliśmy, co oczywiście było moim marzeniem, ale to jest chore! Po prostu chore! Ja cię jeszcze nawet dobrze nie znam i mam… mam cię porwać? Narażając się samej królowej? Czyś ty postradała rozum? – mówił dość szybko i głośno, coraz bardziej zdenerwowany.

W końcu, gdy trochę odetchnął, ruszył do zamku, tylko zastanawiał się jak podrzucić królowej księżniczkę będącą złotym karwaszem bez tłumaczenia, tego, co zaszło na plaży i że w ogóle ośmielił się przebywać tam sam na sam z księżniczką. Młody szlachcic powolnym krokiem zbliżał się do ogrodu, zastanawiając się kogo bać się bardziej, królowej czy swego ojca.
- W sumie królowa to anioł, ona mnie przynajmniej nie zabije... mam nadzieję – myślał i wciąż zmieniał wersję swoich tłumaczeń na każdy możliwy rozwój sytuacji. W końcu zwyczajnie zostawił karwasz na ławce w ogrodzie i wrócił na salę.

Tymczasem Delia zawiadomiona przez Pioruna, który wleciał do zamku, trzymając się jak najbliżej sufitu, by nie wpaść na gości, postanowiła pozwolić swojej córce na chwilę swawoli. Była pewna, że może zaufać młodej anielicy, w końcu była bardzo grzeczna i posłuszna, nawet jeśli orzeł kręcił głową na to łagodne podejście.
Jej przekonanie co do odpowiedzialności swej córki jednak diametralnie się zmieniło, gdy spostrzegła Eryka, który ukradkiem przemyka pod ścianą sali balowej i zatrzymuje się w pewnym momencie, udając, że nic się nie stało, choć jego dziwne zachowanie i trupio blada twarz wręcz krzyczały, że jest inaczej.

- "Gdzie jest Evangeline?" – Delia rozejrzała się wokół zaniepokojona, nie chciała siać paniki ani nagle bez słowa ruszyć jej szukać dlatego nakazała Piorunowi sprawdzić teren.

Orłu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zamachnął skrzydłami i wyleciał w podobny sposób jak przedtem, wysoko nad głowami tu obecnych, oczywiście kilka osób z podziwem spojrzało na niego i zaczęło się rozwodzić nad pięknem i dostojnością ptaków tego gatunku.
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

        Evangeline chciała być wściekła na szlachcica. Chciała powiedzieć rzeczy, które nie powinny nawet przyjść na myśl porządnemu aniołowi. Chciała powrócić do swej pierwotnej formy i ulać złote łzy. To były głupie zachcianki księżniczki, która nie potrafiła zaakceptować rzeczywistości. Wszystkie bez wątpienia zrodzone od emocji, które objawiły się podczas romantycznego pierwszego tańca z Erykiem. Teraz gdy złota anielica leżała porzucona na ogrodowej ławce, wciąż zaklęta pod postacią karwasza, emocje te wydawały się odległe, z każdą chwilą zanikające z jej metaforycznego serca.

        Czemu to zrobiła? To, co się stało, było sprzeczne ze wszystkimi zasadami panującymi na dworze królewskim, które jej wpajano. Gdzie zapodziało się przemyślenie swoich działań? Gdzie zniknęła ostrożność? Gdzie rozsądek, który powstrzymałby ją od tak pochopnej, nierozważnej, możliwie tragicznej w skutkach… Głupiej decyzji?!

        Jej umysł płonął, pochłonięty przez chaos, który zazwyczaj był ledwie odległym blaskiem. Gdy była pod formą przedmiotu, pozostawiona samej sobie, była sama. Nie było świata zewnętrznego - ni światło, ni dźwięk były w stanie wedrzeć się do samotni będącą owocem zdolności Evangeline. Przebywanie w tym stanie było nieprzyjemne, a momentami graniczyło z torturą. Ale to właśnie tutaj anielica mogła z pełną klarownością zastanowić się nad sobą i swoimi czynami. To tutaj mogła w spokoju rozmyślać nad zagadnieniami, które były zbyt trudne, albo dla których potrzebowała dłuższej chwili, aby móc je przetrawić w należyty sposób. To tutaj miała szansę, by odzyskać kontrolę nad swoimi uczuciami, które obecnie reprezentowały wulgarną antytezę harmonii.

        Zagłębiając się w swoje myśli, księżniczka powoli zapanowała nad chaosem, zarazem pozwalając sobie na zrozumienie jego struktury. Bal był przytłaczający, w każdym tego słowa znaczeniu. Wszędzie dookoła ludzie, skore do chciwości istoty, wobec których Evangeline żywiła tak wiele nienawiści, ile jej w miarę niewinne serce potrafiło wykrzesać. Jakby tego było mało, każdy, najmniejszy krok czy choćby najciszej wypowiedziane słowo było testem jej zdolności, manier i ogłady. Pomyłka mogła oznaczać ośmieszenie w oczach ludu, a to nadszczerbiłoby reputację Królowej, jej przybranej matki, i złota anielica była tego aż nazbyt świadoma.

        Wtedy też pojawił się Eryk niczym postać z książki. Wydawał się nierealnie idealny - niczym marzenie Evangeline, które ktoś uformował w śmiertelną formę. Miły, urodziwy, a na dodatek pozbawiony tego, co wzbudzało w księżniczce Arrantalis niechęć do ludzi. Wtedy też młoda anielica momentalnie zaczęła się zatracać w tym, co przedstawiał sobą szlachcic, a linia między rzeczywistością a czymś wyjętym z baśni o dwojgu zakochanych zaczęła się zamazywać. To dlatego nie przemyślała swoich akcji. To wszystko, jeszcze kilka chwil temu, było dla niej niczym sen, w którym zdrowy rozsądek był ledwie możliwą do zignorowania wskazówką.

        Gdy to wszystko legło w gruzach, Evangeline nie była zaskoczona - może wcześniej nie była tego świadoma, ale to, co robiła, było z góry skazane na porażkę. Eryk był dobrze wychowanym młodzieńcem, to było oczywiste od pierwszych wspólnych chwil. Jego reakcja była oczywista, do tego stopnia, że aż nie była na niego zła. Prędzej zawiedziona, że to, czego pragnęło jej serce, nie przeżyło spotkania z rzeczywistością. To dlatego, gdy młodzieniec zaczął niezbyt przychylnie reagować na całą tę sytuację, anielica po prostu milczała. W milczeniu pozwoliła, aby ją porzucił. Słyszała po jego głosie to, jak bardzo zszargała jego nerwy swoim wyczynem. Pozostawało mieć nadzieję, że sprawa nie wyjdzie na światło dzienne… Skandal byłby gwarantowany.

- ...wyania w czasie balu? Ktoś mógłby pomylić cię ze zwykłą ozdobą i byłoby nieciekawie. - Nagła fala bodźców wystraszyła Evangeline, która to aż zapiszczała w umyśle nieznajomego, którego słowa usłyszała. Głos był męski, głęboki, a co gorsza kompletnie nieznany dla księżniczki.

“Kim jesteś, co się dzieje?! Zostaw mnie!” - Spanikowana anielica wykrzyczała w umyśle mężczyzny, w którego to łapskach obecnie się znajdowała. Szok sprawiał, że nie była w stanie skupić się na przemianie w zdolną do wołania o pomoc formę. Pewnie by spróbowała skupić się na bodźcach dochodzących z oczu i uszu jej rozmówcy, gdyby nie to, że była na skraju histerii.

- Evangeline - powiedział głos stanowczo, a księżniczka niemalże odruchowo zaprzestała popadania w głębiny paniki, uciszając sztorm swych myśli. Sposób, w jaki jej imię zostało wypowiedziane, przypomniał jej o tych wszystkich momentach, kiedy to Delia, Zik czy nawet Dżariel musieli ją upomnieć lub pouczyć. Donośność, za którą kryły się dobre intencje. - Nic się nie dzieje i nic ci nie zrobię. Ale też nie zostawię cię, bo trwasz w tej formę dłużej, niż to konieczne, więc uznałem, że potrzebujesz.

“Nadal nie odpowiedziałeś mi na to, kim jesteś” - stwierdziła, nadal zachowując ostrożność względem nieznajomego.

        Teraz kiedy nie rzucała się w umyśle nieznajomego na wszystkie strony, mogła w spokoju skorzystać z tego, co widzi i słyszy tajemnicza osoba. Dźwięki wskazywały, że nadal byli gdzieś w ogrodzie - przytłumione odgłosy balu mieszały się z odległym szumem fal oraz dźwiękami nocnych owadów. Obecnie nieznajomy patrzył się na swoje rozłożone i wyraźnie naznaczone ciężką pracą dłonie, w których trzymał obecną postać Evangeline. Dzierżył ją tak delikatnie, jakby była ze szkła i pod ryzykiem zniszczenia od mocniejszego podmuchu wiatru. Wszystko inne było delikatnie rozmazane, ale anielica szybko dostrzegła, że stoi on tuż przed ławką, na której została zostawiona. Jego strój, jeżeli miała oceniać po rękawach, nie pasował ani do żadnego z gości, ani tym bardziej do zamkowej służby. Cień, rzucany dzięki światłom z balu odbywającego się za nimi, ukazywał potężną, muskularną sylwetkę w czymś, co mogło być płaszczem czy innym odzieniem, które sięgało poniżej linii pasa. To jednak, co było interesujące, to cienie rozciągające się na boki. Mogłaby przysiąc, że to…

- Jestem twoim aniołem stróżem - odrzekł mężczyzna po kilku chwilach ciszy, a głos jego uspokoił Evangeline. Tajemnicze kształty były skrzydłami, tyle że częściowo złożonymi, przez co kontury nie były jednoznaczne dla złotej księżniczki.

“Nie wiedziałam, że mam takowego... Domyślam się, że jesteś tutaj z woli mojej matki?” - Ciekawość zastąpiła strach, co dało się rozpoznać po spokojnym tonie słów rozbrzmiewający w umyśle jej anioła stróża.

- Tak, wolą twojej matki jest, abym chronił cię, choćby i za cenę własnego życia. - Słowa, które wydobywały się z jego ust, były pełne ciepła i troski, do tego stopnia, że anielicy aż zrobiło się milej na sercu. W międzyczasie tych słów jej rozmówca odwrócił się i usiadł na ławce, spoglądając w stronę budynku, gdzie odbywał się bal. Byli wystarczająco głęboko wśród zieleni, by panował tu względny spokój, nie mówiąc o tym, że na razie ani śladu było po służkach, które prawdopodobnie były bliżej przejścia między salą balową a ogrodem. - Czy coś cię trapi, Evangeline? Jestem tu, jeśli potrzebujesz porozmawiać.

“To… skomplikowane”

- Co dokładnie jest skomplikowane? To, że zostawiłaś swoje ubrania na plaży i nie masz jak ich odzyskać bez paradowania na golasa, czy to, że twój niedoszły kochaś cię porzucił, zarówno w przenośni, jak i dosłownie? Nie wiem, co dokładnie się między wami stało, ale na wieczorną herbatkę to nie wyglądało. - Mężczyzna brzmiał na bardzo, ale to bardzo niezadowolonego, gdy mówił o Eryku, aż złotowłosa poczuła ciarki, choć nawet nie posiadała na chwilę obecną skóry.

“Ty… Widziałeś wszystko?”

- Co ze mnie byłby za Anioł Stróż, gdybym nie miał cię na oku o każdej porze dnia i nocy? Choć przyznać muszę, że czasami jest to bardzo trudne, choćby i ze względu na twoje okazjonalne wybryki czy też to, że bycie niewidocznym to nie lada wyzwanie na dworze królewskim… Nawet nie wiesz ile razy ten twój papugo-szczur mnie prawie odkrył! - Jej Anioł Stróż zaśmiał się pod nosem, a Evangeline aż nie mogła się powstrzymać od dołączenia na myśl o tym, że jej obrońca ledwo daje radę ukryć się przed Valakiem. - Wróćmy jednak do tematu. Evangeline, czy czujesz się dobrze?

“Tak” - odpowiedziała natychmiast, i niemal od razu poczuła ukłucie w sercu. Tak często nie mówiła Delii o dręczących ją myślach, że refleksem stało się kłamanie na ten temat. To nie mogło trwać, nie jeśli miała zmienić się na lepsze. - “... Nie, nie czuje się dobrze.”

- To ten chłopak, prawda? Już ja mu…

“Nie, skądże!” - wtrąciła się Evangeline, głos mężczyzny bowiem kipiał złością i gniewem do tego stopnia, że księżniczka zmartwiła się o Eryka. Najwyraźniej jej Anioł Stróż brał bardzo poważnie swoje obowiązki, jeśli był gotowy karać za niewłaściwe czyny wykonane przeciwko Evangeline.- “To, co się stało… jak sytuacja się rozwinęła z Erykiem to znaczy, było w całości z mojej winy. Po prostu on sprawił, że poczułam się niczym w baśni, z dala od problemów i zmartwień, wtedy straciłam wszelkie zahamowania… zatraciłam się w chwili”

- Brzmisz, jakbyś miała na sercu więcej, niż po tobie widać… Czy podzielisz się ze mną swoim brzemieniem? - Czekał na odpowiedź, lecz głos w jego głowie milczał, przez co anioł stróż księżniczki odetchnął, zawiedziony, lecz wyrozumiały. - Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała mi wyjawić więcej, jestem do twojej dyspozycji. A teraz wybacz, ale czas na mnie, by wrócić do cieni, a dla ciebie, by wrócić do królowej i uspokoić jej krwawiące z rozpaczy serce, zrozumiano? Podrzucę tutaj twoje ubrania, co byś nie musiała iść po nie sama.

“J-już odchodzisz? Kiedy będziemy mogli znów porozmawiać?” - Głos jej mówił wszystko. Nie chciała, by ją zostawił. Rozmowa z nim była kojąca, a sama jego obecność była niczym emocjonalna kotwica na morzu czarnych myśli. Nie wspominając o tym, że miała co najmniej milion pytań do tego, który sprawował nad nią pieczę.

- Nigdzie nie odchodzę Evangeline. Zawsze będę przy tobie, tak blisko, jak to tylko możliwe. Wystarczy, że zawołasz moje imię, a zjawię się tuż obok, noc czy dzień, w zamku czy na pustkowiu.

“Oh.” - Evangeline nie mogła ukryć zawstydzenia w swym głosie. Ciężko było zaakceptować fakt, że ciągle była pod jego baczną obserwacją. Ciekawe od jak dawna jest pod jego nadzorem? Rozmyślała nad tym chwilę, a w międzyczasie anioł wstał, a dźwięk rozkładanych skrzydeł zasygnalizował, że wkrótce odleci po jej rzeczy. Nim jednak została odstawiona na ławkę, anielica uświadomiła sobie, że nie wie czegoś bardzo ważnego. - “Zaraz! Nie wiem, jak masz na imię!”

- Nazywam się Solythue. Bądź grzeczna, Evangel...- Końcówkę jej imienia uciął fakt, że przyjazny dotyk opuścił jej formę, pozostawiając ją z powrotem w samotności jej umysłu.

        Evangeline niemal natychmiast rozpoczęła proces przemiany. Chciała ujrzeć Solythue, podziękować mu za wszystko i uściskać, choć nawet to nie byłoby wystarczające za te kilka ciepłych chwil, które zostały jej ofiarowane. Karwasz rozbił się w chmurę pyłu, która pośpiesznie, a przy tym nieostrożnie względem biednej drewnianej ławki, rozpoczęła formowanie ciała Evangeline. Gdy proces dobiegł końca, a księżniczka mogła skorzystać z własnych zmysłów, było już za późno - po jej rozmówcy nie było ani śladu, a na ławce tuż obok czekały jej ubrania. Była niezadowolona, ale pozwoliła, aby te emocje nią zawładnęły. Zaczęła się natychmiast ubierać, co nie było łatwe, gdy nie było licznej asysty ze strony królewskiej służby.

        W końcu, gdy złoty pył nie musiał już służyć za osłonę dla jej młodego ciała, Evangeline ruszyła w stronę sali balowej. Kątem oka spojrzała na jeden z wielu licznych zacienionych miejsc w ogrodzie - tak pozbawiony światła, że nie głupie byłoby stwierdzenie, że ktoś mógł się tam ukrywać.

- Dziękuje ci. Za wszystko - wyszeptała w stronę cieni, a twarz jej zdobił uśmiech. Nie fałszywa podróbka, mająca na celu zmylić arystokrację, czy nawet efekt szalejących hormonów, a prawdziwy, niezaprzeczalny symbol radości. Jakby nie patrzeć, miała anioła stróża, który był gotowy zrobić dla niej wszystko… jak mogłaby być smutna w obliczu tej rewelacji?
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Delia »

Nim Evangeline zdążyła powrócić na salę balową, jej uwagę mógł przykuć trzepot skrzydeł. Niestety nie należały one do jej anioła stróża, tylko do Pioruna, który jak tylko ją ujrzał, wylądował tuż przed nią.

- Księżniczko, królowa się niepokoi – powiedział tonem pełnym powagi, po czym z szybkością godną swego imienia powrócił zawiadomić Delię, że z jej córką wszystko w porządku.

Wtem gdzieś w krzakach coś zaszeleściło. Po chwilę w drugim. Coś ewidentnie w nich skakało, na szczęście nie trzeba było długo czekać na rozwiązanie tej sprawy. Tyglewiątka, miały świetny ubaw, gdy Szmer usiłował je jakoś złapać i zabrać gdzieś, gdzie nie narobią bałaganu. Byli tak zaaferowani, że nawet nie spostrzegli niebianki i szybko zniknęli w dalszych zakątkach ogrodu.
Gdy weszła na salę balową, nikt nie spoglądał na nią dziwnie, wręcz przeciwnie. Eryk nic nikomu nie powiedział. Nawet stał niedaleko pod ścianą, trzymając szklankę soku. Gdy zobaczył księżniczkę, pośpiesznie dopił to, co miał i się ulotnił, a przynajmniej skutecznie zniknął z oczu złotowłosej. Nie chciał i nie miał odwagi na rozmowę z anielicą.
Był jednak ktoś, kto wręcz wymagał wymiany zdań. Delie ogarnął spokój, gdy zobaczyła Evangeline idącą w jej stronę.

- Dość długo cię nie było – stwierdziła, a na jej twarzy wypisane było zmartwienie. – Wszystko w porządku? – spytała z troską. – Proszę, nie znikaj tak w trakcie balu. Na chwilkę jestem w stanie zrozumieć, ale nie tak długo, że zaczynam rozważać, czy wciąż czekać, czy już ruszać na poszukiwania. Nie zrozum mnie źle, wiem, że jesteś młoda i chcesz się wyszaleć, ale świat jest pełen niebezpieczeństw, dlatego bardzo ważne byśmy sobie ufały, bym w razie czego wiedziała, w którą stronę lecieć z pomocą. – Del odgarnęła parę złotych kosmyków opadających na twarz córki i uśmiechnęła się do niej pełna matczynej miłości. – Kocham cię córeczko. – Gdyby tylko wiedziała, że jeszcze niedawno jej niewinna Evangeline chciała uciec bez słowa z ledwo co poznanym chłopakiem.

Bal trwał do późna. Ludzie prowadzili ożywione rozmowy ze sobą, chwilami z królową, która oczywiście swą uwagą chciała obdarować jak największą ilość gości. Księżniczkę również co rusz ktoś włączał do rozmowy czy tego chciała, czy nie. Większość osób była dorosła, ale oprócz Eryka była też jedna dziewczyna w wieku niebianki. Gdy przez moment księżniczka miała święty spokój podeszła do niej właśnie ta czarnowłosa.

- Nie ugryzą mnie, jak spróbuję pogłaskać? – zagaiła do Evangeline, wskazując na Apokalipsę i Edena, bez przywitania czy przedstawienia się.

Zwierzaki popatrzyły na siebie zaskoczone, jednakże zgodnie z zasadami same nie podchodziły do gości. W końcu były drapieżnikami i to nie byle jakimi.

- Księżniczko Evangeline, jestem Wiktoria z rodu Trefonds. To zaszczyt móc Cię poznać – zaczęła mówić, gdy tylko ktoś z dostojników obok niej przeszedł. Gdy znowu było w miarę spokojnie, zachichotała cicho. – Potwornie się nudzę – stwierdziła z uśmiechem. – Ty też? Dobrze, że bal dobiega końca.

Wiktoria była bardzo rozmowna. Nie starała się wcale mówić, jak przystało na kogoś z wyższych sfer, chyba że ktoś słuchał. Mówiła o wszystkim i o niczym. Czas zaczął wręcz lecieć szybciej. Goście powoli opuszczali pałac. W końcu jedyne osoby, jakie pozostały na sali to służące zajmujące się jej porządkowaniem. Inne natomiast zajmowały się królową i księżniczką. Było już dość późno.
Jednakże, gdy Evangeline położyła się w swoim królewskim łożu i drzwi od jej komnaty zostały zamknięte, coś pod nią stuknęło i chyba się poruszyło. W ciemności dostrzec mogła wstającą z podłogi sylwetkę dziewczyny. To była Wiktoria z szerokim uśmiechem stała tuż obok niej. Gdy jej rodzina prawdopodobnie już była w domu albo dojeżdżała.
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

- Rozumiem, udam się w takim razie bezpośrednio do niej.

        Evangeline próbowała ukryć to, jak bardzo zawiodła się na widok Pioruna. Nie, żeby nie lubiła orła ani tego, że stanowi szybką linię kontaktu między nią a Delią. Młoda anielica z całego serca wdzięczna była za rolę, którą pełnił upierzony towarzysz jej przybranej matki. Mimo wszystko, trzepot skrzydeł dał jej nadzieję, że to jej anioł stróż postanowił się ujawnić, a gdy do tego nie doszło, to nieszczególnie była z tego zadowolona. Co by dłużej nie myśleć o tym, złota księżniczka postanowiła szybkim krokiem przedostać się do królowej, przy okazji uciekając od niedawnych wydarzeń.

        Gdy tyglewiątka wyskoczyły z krzaków, pełne energii i radości, anielica zatrzymała się na moment, by popatrzeć na Różę i jej braciszka. Ta dwójka była miodem na jej serce… oraz bezsprzecznym źródłem zmartwień Szmera, który był tuż obok, próbując nadążyć za dwoma kulkami bezgranicznej energii. Po chwili jednak futrzaki znikły w kolejnych roślinach, pozostawiając złotowłosą.

“Gdyby tylko ludzie byli tacy jak wy. Prości i bezwarunkowo uroczy...”

        Nie wiedziała, czy dziwić się tym, że bal trwał w najlepsze. Z jednej strony spodziewała się, że w ramach czegoś, co ludzie uwielbiają nazywać “sprawiedliwością”, a co w rzeczywistości byłoby zemstą, Eryk rozpowiedziałby o wszystkim - o jej karygodnym, lekkomyślnym zachowaniu. Rozsianie tej wiedzy w publikę byłoby politycznym odpowiednikiem zabójstwa, o czym była w pełni świadoma za sprawą ścisłej nauki pod okiem Zika. Rozglądnęła się szybko, aż dostrzegła szlachcica, o którym myślała. Ich oczy się na chwilę spotkały… Po czym młody szlachcic uciekł daleko od niej, tak szybko, jak pozwalały na to warunki. To, co ujrzała, wzbudziło w niej poczucie winy. Chłopak wyglądał, jakby przed chwilą ledwo uszedł z życiem, i ona była za to odpowiedzialna, w ten czy inny sposób. On był niewinną ofiarą jej karygodnego - wulgarnego nawet - zachowania. Nic dziwnego, że zaczął unikać ją jak ognia.

“Zik i matka nie odpuszczą mi, jeśli kiedykolwiek dowiedzą się, co dokładnie próbowałam z nim zrobić. Oszczędzę im nerwów i powiem im kiedy indziej… ”

        Na całe szczęście zdołała przedostać się do Delii bez zwracania na siebie uwagi co zdołało zadziwić anielicę. Ludzie z wysokich sfer potrafili zagłębić się w swoich własnych sprawach i rozmowach tak mocno, że było to aż absurdalne dla niebianki. Wciąż pamiętała zbirów i bandytów, wiecznie analizujących swoje otoczenie w obawie, i choć taka skrajność też nie mogła być zdrowa na dłuższą metę, to jednak bez wątpienia gwarantowało dłuższe życie niż absolutna ignorancja, jaką przedstawiała większość zgromadzonych.

- Matko. - Gdy tylko znalazła się tuż przed Delią, pochyliła głowę, zarówno w geście szacunku, jak i przeprosin, po czym zamilkła, pozwalając swej mamie przemówić.

        Odezwała się pierwsza, co by zwrócić na siebie uwagę królowej. Ta zaczęła od wytknięcia jej nieobecności, na co Evangeline zareagowała poprzez odwrócenie wzroku od swej matki. Nie lubiła sprawiać przykrości osobie, które dała jej wszystko, przez co wina ściskająca jej serce bolała mocniej. Nie chciała, aby starsza anielica zamartwiała się jej osobą, dlatego też, gdy tylko rozległo się pytanie o to, jak się czuje, niemal natychmiastowo przytaknęła. Gest może i był fałszywy, ale złota anielica uznała, że tak będzie lepiej.

        Kolejne słowa Delii pełne troski, choć wciąż wiodła nimi logika. Ona po prostu chciała, by Evangeline była bezpieczna, co wyrażała w każdym słowie czy poczynaniu, odkąd tylko się poznały. Księżniczka nie zakwestionowała ani jednego słowa, które było do niej kierowane, wiedząc, iż jest w nich mądrość, do której ona sama wciąż dopiero dorastała.

- Rozumiem, przepraszam za wszystko. Postaram się przekazać ci jak najwięcej informacji następnym razem, gdy postanowię zniknąć z twoich oczu - odezwała się, gdy królowa zaczęła poprawiać jej grzywkę. W tym momencie Evangeline podniosła głowę, by móc spojrzeć w oczy swej opiekunki. Uśmiech był nieskazitelny, szczery. Nie mogła powstrzymać swego własnego uśmiechu, nawet jeśli ten był ledwo widoczny. - Ja ciebie też, najmocniej na świecie.

        Dalsza część balu była pozbawiona przygód, których wcześniej mogła skosztować złotowłosa, i to nie tylko przez to, że Eryk najprawdopodobniej uciekł z balu tak wcześnie, jak tylko mógł. By nie kusić losu, Evangeline nie opuszczała tronu, który został jej przydzielony, w wyniku czego dotrzymywała towarzystwa zarówno swej matce, jak i Apokalipsie i Edenowi. Okazjonalnie ktoś podchodził do królowej, coby porozmawiać. Co jakiś czas były wizyty kogoś z królewskiej straży, kto zdawał Delii krótkie raporty czy informacje, które najwyraźniej nie mogły poczekać. Nie było to jednak ani razu nic interesującego - głównie potwierdzenie tego, że nie doszło do żadnych nieprzewidzianych incydentów, albo też informacja o tym, że taka czy inna osoba kazała przekazać podziękowania za zorganizowanie tego balu, przy okazji przepraszając za przedwczesne opuszczenie królewskiego dworu.

        Evangeline była… znudzona. Rozmowy, do których ją wciągano, miały charakter oficjalny, momentami czysto polityczny. To było coś, czego anielica nie potrafiła przetrwać pod presją i w dużych ilościach. Na początku balu było jeszcze dobrze, teraz jednak każde kolejne zdanie zdawało się zlewać z poprzednim dla niebianki, która zaczęła odpowiadać coraz krócej, by uniknąć poplątania się we własnych słowach. Tyle dobrego, że znaczna część rozmów składała się z niepotrzebnie długich tytułów, którymi każdy się prezentował, niczym paw stroszący pióra. Złotowłosa poczułaby się zgorszona tym elementem ludzkiej natury, gdyby nie to, że była już stanowczo zbyt zmęczona na jakiekolwiek większe emocje.

        Rutyna królewskiego balu trwałaby jeszcze pewnie przez kilka godzin, gdyby nie nagły wyjątek w regule. Dziewczyna, choć ubrana tak jak wszyscy inni - czyli elegancko i bardzo drogo - była młoda, być może w wieku Evangeline. Młoda niewiasta, zamiast zacząć tak, jak wszyscy inni, rozpoczęła rozmowę od czegoś tak nietypowego, że aż zdołała tym rozbudzić księżniczkę.

- Czy pogryzą? … Nie? Jeżeli nie mają nic przeciwko głaskaniu, to znaczy… - Evangeline wpatrywała się na nią jak na ducha, ale by nie być niegrzeczna, zaprzestała tego, odwracając głowę w stronę zwierząt. W jej spojrzeniu było pytanie, na które Apokalipsa odpowiedziała skinieniem swej głowa, a Eden jej wtórował. - Pozwalają. Nie będzie problemu, tak długo, jak będziesz delikatna i nie przesadzisz - pouczyła, nie wiedząc, czego może spodziewać się po dziewczynie, która nie zaczyna rozmowy z księżniczką w należyty sposób.

“Hipokrytka ze mnie… na jej miejscu pewnie zrobiłabym dokładnie tak samo” - skarciła się Evangeline, gdy tylko dotarło do niej, w jaki sposób oceniała nieznajomą.

        W końcu jednak Wiktoria - bo tak najwyraźniej nazywała się szlachcianka - przedstawiła się, choć widać było, że tylko ze względu na presję otoczenia. Szybko jednak spróbowała zapoczątkować luźną konwersację z anielicą, gdy tylko nie było nikogo obok, kto by mógł otwarcie wyrazić oburzenie takowym zachowaniem.

- Nie ty jedna… - powiedziała księżniczka, czując się o wiele swobodniej po kilku sekundach wpatrywania się w to, jak szczere były emocje na twarzy czarnowłosej. Nie była może uśmiechnięta, ale otwarcie wyraziła to, jak bardzo chce iść spać, rozkładając się w tronie bardziej, niż to przystoi córce królowej. - Wolałabym, aby koniec nadszedł nieco szybciej. Jeszcze chwila a zacznę wyrywać sobie pióra z niecierpliwości. A gdy nie będę już miała żadnych, to będę nimi rzucać w osoby z najbardziej gburowatymi minami.

        Wiktoria była interesującym powiewem świeżości. Zupełnie nie podobna do Delii, Eryka, czy też innych osób szlacheckich obecnych na balu. Zachowywała się karygodnie jak na kogoś w obecności rodziny królewskiej… ale to było dobre. To była jej prawdziwa osobowość, nie maska mająca na celu postawienie jej w należytym świetle. To była rzadkość, którą ciężko było znaleźć w ludziach, którzy zazwyczaj odwiedzali mury królewskiego zamku. Dlatego też księżniczka cieszyła się każdą chwilą rozmowy, choć w dużej mierze tylko Wiktora mówiła - niebianka czuła się o wiele lepiej w roli słuchacza, śmiejąc się z każdego żartu, oraz pytając o szczegóły każdej niewiarygodnej historii. Nawet liczne przerwy w konwersacji, wynikające z obecności kogoś innego w okolicy, nie psuły humoru złotej anielicy. Czas aż przestał się trzymać jej, i tak oto bal dobiegł końca, choć wydawać się mogło, że minęły ledwie minuty, odkąd czarnowłosa zaczęła jej towarzyszyć.

- Dziękuje ci za wspaniałą rozmowę - przemówiła do Wiktorii, gdy nadszedł czas niechybnego rozstania. Księżniczka nie była zdolna do zamęczania się dzisiejszymi błędami, zamiast tego jej umysł był ukojony przez nowo poznaną osobę. - Nie mogę się doczekać, aż znów nastąpi okazja na wspólną pogawędkę między nami.

        Gdy Wiktora, jak i również ostatni goście balu, udali się w swoje strony, księżniczka rozmyślała nad tym, aby porozmawiać z matką na spokojnie, bez niechcianych uszu i oczu w okolicy. Nim jednak zdołała choćby zwrócić na siebie uwagę, została otoczona przez tłum służek, które niemal natychmiast zagoniły ją z dala od królowej, co by móc ją naszykować do snu. Dopiero wtedy zrozumiała, że było już bardzo późno - to była pora na sen, a to bez wątpienia oznaczało, iż jest późno, aby odbierać Królowej jakże cenny czas.

“Jutro też jest dzień. A jeśli nie jutro, to pojutrze…”

        Tak jak zawsze, księżniczka była bierna w szykowaniach do spania. Służki doskonale wiedziały, co robią, i były w tym dobre, więc jedyne co musiała robić Evangeline, to pozwalać by zaopiekowały się one jej ciałem. Dzięki temu, choć minęło ledwie kilkanaście minut, ona była już w swoim pokoju, czysta, ubrana i gotowa do snu. Rzecz jasna nie można było powiedzieć, że była sama, głównie ze względu na papugoszczura, który siedział w klatce, obrażony na świat.

- Domyślam się, że ser był smaczny? - odezwała się, przypominając sobie z uśmiechem na ustach wcześniejszy pościg, którego fragmentu była świadkiem. Nie zdziwiła się, gdy pierwszą odpowiedzią, jaką uzyskała od Valaka, był oburzony pisk, który przetłumaczyć można było na równie oburzone “HMPH!” - Oj już nie bądź taki. Jakby nie patrzeć, to twoja wina, że minęło kilkanaście miesięcy, a ty nadal się nie nauczyłeś, że tylko to cię czeka za obrabianie królewskiej spiżarni.

- Tak? A ty co, tyle miesięcy pod skrzydłami Delii, tyle czasu pod czujnym okiem tego całego Zika, a jedyne co potrafisz to udawać księżniczkę, którą nie jesteś! - odgryzł się szczur, ostrzej niż zwykle. Dla kogoś, kto nie znał zwierzęcej mowy, był to jedynie ciąg głośnych pisków. Dla Evangeline tymczasem to była prawda.

        Zapadła niezręczna cisza, gdy papugoszczur zrozumiał, że powiedział więcej, niż powinien. Był to wrażliwy, temat, który zazwyczaj złotowłosa anielica zaczynała samodzielnie. Na początku, jeszcze spory czas temu, była to tylko niepewność, czy podoła zadaniu, jakim było bycie księżniczką. Do dziś Valak pamiętał zapłakane oczy Evangeline, która nie chciała zawieść Delii. Z czasem jednak uczucia anielicy zmieniły się na gorsze - każdy kolejny dzień bycia członkiem rodziny królewskiej był coraz większym dyskomfortem, szczególnie odkąd zaczął ją uczyć Zik. Polityka, etykieta, skomplikowane zasady dworu, to wszystko było męczące, głównie psychicznie, ale czasem i fizycznie. Lekcje tańca, według słów, jakie Valak otrzymał od złotej niebianki, były dla niej torturą. Zmuszanie ciała do wykonywania tych samych, ściśle określonych ruchów to nie był taniec, który pragnęło jej serce.

        A jednak mimo to brnęła dalej. Starała się zrozumieć i przestrzegać zasady, których nie zawsze potrafiła zaakceptować. Tańczyła tak, jak jej kazali, choć chciała tańczyć po swojemu. Była najlepszą księżniczką, jaką tylko mogła być… Nawet jeśli od środka zżerało ją uczucie, że nigdy takową nie zostanie. Słowa Zika mówiące o tym, jak status adoptowanej księżniczki jest nic niewarty w obliczu prawdziwej królewskiej krwi, dręczyły ją po nocach, chociaż wiedziała, że nie chciał jej urazić tym, a jedynie stwierdzał fakt.

- Ej, coś tak ucichła? Chyba nie wzięłaś na poważnie mojego żartu... prawda? - odezwał się ponownie papugoszczur, próbując uratować sytuację. Na całe szczęście, Evangeline, zamiast uronić łzy, kiwnęła głową oraz spróbowała się uśmiechnąć, choć ten nie udał się ani trochę. Valak odetchnął w duchu, dziękując za to, że chęć uszczęśliwienia Delii płonąca w sercu młodej była wciąż silniejsza, niż najczarniejsze z jej obecnych myśli. Gdyby nie to, niebianka pewnie już dawno poddałaby się w swoich staraniach, ignorując naukę, którą jej oferowano.

        Już miał panować spokój, gdyby nie to, że jedna ze służek otworzyła drzwi i weszła. Nie było to nic dziwnego - Delia, która niejednokrotnie doświadczyła tego, co się dzieje, gdy jej córki nikt ściśle nie pilnuje, już dawno wydała rozkaz, aby służba królewska eskortowała Evangeline do samego łóżka, jeżeli ta wciąż nie śpi o później porze.

- Wiem, wiem, już idę spać - odezwała się szybko Evangeline, nie dając służce choćby dojść do głosu. Może i było to niemiłe, ale nic nie było tak denerwujące, jak nigdy niekończące się pouczenia ze strony osób, które wymuszały uśmiech na swe twarze przy kontakcie z nią. Bo co jak co, ale taka była prawda - nie pracują tu dla przyjemności, ani z miłości do rodziny królewskiej, a co za tym idzie, ciężko było oczekiwać, aby to, co sobą prezentowały, było szczere.

        Gdy tylko się położyła, a jej ciało spowiła pościel, Służka opuściła jej pokój, zamykając drzwi, które wydały z siebie trzask pomimo tego, jak delikatnie były poruszane. Evangeline przez chwilę rozważała nocną rozmowę z Valakiem, tak jak zazwyczaj to robili, ale ten plan runął w gruzach, gdy tylko dotarło do niej chrapanie dochodzące z klatki zwierzaka.

“I tak jestem zmęczona... po balu...”

        Już zaczęła odpływać, lecz nim całkiem zapadła w sen, spod jej łóżka rozległ się łomot, a chwilę później słychać było odgłos czegoś trącego o drewnianą podłogę. Panika skutecznie rozbudziła księżniczkę, która przestała leżeć, zamiast tego siedząc w łóżku, jednocześnie wpatrując się w krawędź tego mebla.

“Valak? Nie, on śpi. Może mój stróż, Solythue? Nie… on raczej nie hałasowałby w ten sposób. Kto w takim razie…”

        Gdy tuż obok łóżka zaczęła wynurzać się okryta w ciemność jej pokoju postać, złotowłosa zaczęła rozważać krzyczenie w panice, co by jej anioł stróż, jak i również straż królewska, pozbyły się intruza w jej komnacie. Nim jednak do tego doszło, światło księżyca w końcu zdołało oświetlić twarz osoby, która jakimś cudem znajdywała się tuż przy krawędzi jej łóżka. To była…

- W-Wiktoria?! Na Najwyższego, co ty tutaj robisz?! - Księżniczka nie była wcale ucieszona wizytą. Zamiast tego, przerażenie sprawiło, że z trudem powstrzymywała swój szept przed zamienieniem się w krzyk. - Straż nie będzie miała litości, jeśli dowie się, że zakradłaś się tutaj… Jakim cudem w ogóle się tutaj dostałeś? Nie, czekaj, nie odpowiadaj, to nie jest ważne. Musisz jakoś wydostać się z zamku, ale jeśli ktoś cię zobaczy, to będę musiała cię jakoś obronić, inaczej...

        Evangeline złapała się za głowę, popadając coraz głębiej w panikę. Dopiero dłoń, która znalazła oparcie na jej ramieniu, sprawiła, że jej serce przestało wariować, a oddech spowolnił. Wiktora była uśmiechnięta, spokojna… a co najważniejsze, patrzyła na nią w podobny sposób, co Delia, kiedy coś poszło nie tak. Ten wzrok, który dawał radę przemówić do jej duszy, zapewniający ją, że wszystko będzie dobrze, wystarczył, aby księżniczka odetchnęła z ulgą.

- Lepiej? - zapytała czarnowłosa, jej szept niezmącony zmartwieniami, jeszcze mocniej koił nerwy niebianki.

- T… Chyba. Nadal nie dowierzam, że tu jesteś. - Niepewny uśmiech zrodził się na twarzy Evangeline, kiedy ta przypomniała sobie, jak miło wcześniej spędziła czas z kruczowłosą dziewczyną. - Czyżby panna Wiktoria z rodu Trefonds tak bardzo nie mogła się doczekać kolejnej rozmowy, że aż postanowiła ryzykować swoim zdrowiem i życiem?

- A żebyś wiedziała, że jestem gotowa walczyć z całą armią Arrantalis w zamian za spotkanie, przy którym połowa tutejszej szlachty nie próbuje podsłuchać - odrzekła jej rozmówczyni, a zaraz po tym usadowiła się na krawędzi łóżka, którego miękkość od razu wypróbowała, dociskając rękę do jego powierzchni. - Nawet moje łoże nie jest takie wygodne, a jestem niemal pewna, że mój ojciec sprzedał za nie duszę i połowę rodzinnego dobrobytu, co bym mogła odczuć komfort podczas snu.

- Mama... królowa Delia też zdaje się nie mieć zahamowań, gdy próbuje zagwarantować mi komfort życia. To cud, że starcza na cokolwiek niezwiązanego ze mną - odezwała się Evangeline. Rozmowa odciągnęła jej myśli od “co jeśli” i innych rzeczy, którymi mogłaby się przejmować. Zamiast tego zaczęła w końcu cieszyć się z obecności Wiktorii, dzięki czemu szczery uśmiech utrwalił się na jej twarzy. - A teraz zdradź mi swój sekret… co za czarna magia sprawiła, że wyszłaś spod mojego łóżka jak potwór, którym zazwyczaj straszy się dzieci?

- Ta zakazana magia nazywa się… Wspinaczką! Ściany zamku są na tyle stare i nierówne, że moje cienkie palce bez trudu dają radę znaleźć uchwyt. Reszta to czysta formalność - wyszeptała Wiktoria, dumna zarówno ze swoich zdolności, jak i z tego, że wykorzystała je do wkradnięcia się do komnaty Evangeline. - Nawet znalezienie twojego pokoju to była drobnostka. Po prostu podążałam za narastającymi odgłosami lamentującego szczura. Szczerze, do dzisiaj myślałam, że plotki o nim jako twoim zwierzaku nie mają w sobie ani krztyny prawdy.

        Obydwie obróciły głowy w stronę klatki, z której cały czas wydobywało się chrapanie tak mocarne, że niejeden smok by pozazdrościł. Nie minęło długo, nim obydwie zachichotały, nie mogąc wytrzymać absurdu, jakim był Valak.

- Zgaduje, że tak marudził na swój los, że nawet nie zwrócił na ciebie uwagi?

        Wiktoria odpowiedziała delikatnym skinieniem głowy, potwierdzając słowa księżniczki. Zaraz po tym zakryła usta dłonią, co by ukryć oznakę narastającego zmęczenia.

- Na mnie już czas. Postaram się wkraść w twe komnaty po raz kolejny, gdy tylko sytuacja na to pozwoli księżniczko Evangeline. Wtedy porozmawiamy więcej, dobrze?

- Moje okno zawsze otwarte będzie dla ciebie, Wiktorio z rodu Trefonds.

        Zachichotał obydwie, tym razem od nadmiaru formalności w ich pożegnaniu. Chwilę później czarnowłosa zniknęła za oknem, nie pozostawiając za sobą nic poza miłymi wspomnieniami. Evangeline mogła w końcu opaść spokojnie w pierzyny, które czekały na nią z utęsknieniem. Sen przyszedł łatwo, wszystkie zmartwienia bowiem skutecznie odgoniła Wiktoria.





        Zik był dumny ze swojej pracy. Jego metody oraz ich efekty, sprawiły, że był jednym z najlepiej znanych nauczycieli wśród wysoko urodzonych. Był szanowany, a co najważniejsze, jego usługi były pożądane przez każdego. Szczególnie odkąd został stałym bywalcem królewskiego dworu, który stał się praktycznie jego drugim domem. Królowa Arrantalis była bez wątpienia unikatowym pracodawcą, tak bardzo, że aż słów brakowało, by opisać, jak wielkim zaszczytem jest nauczanie jej przybranej córki.

        Nic dziwnego, że odczuwał niechęć do tego, co musiał teraz zrobić. Musiał być bezwzględny, a co najważniejsze, obiektywny, a przynajmniej tak obiektywny, jak to tylko możliwe… Nawet jeśli kosztem tego, że praktycznie splunie w twarz władczyni kraju, w którym mieszka on i jego rodzina. Tyle dobrego, że Delia była znana ze swej iście anielskiej natury, co szczególnie widoczne było przy bezpośredniej rozmowie z niebianką. Ten fakt był jego ostatnią ochroną przed tym, że to, co zamierzał zrobić, nie odbije się negatywnie na jego karierze. Chociaż kto wie, może nie docenia racjonalności królowej? Choć z drugiej strony, to nie tylko królowa, ale też matka… a matki nigdy nie są racjonalne, nie kiedy chodzi o ich dzieci, nawet te przybrane.

- Moja Królowo? - odezwał się, kiedy w końcu nogi zaniosły go pod drzwi, za którymi przebywała Delia. Miejsce to miało wiele miejsc, szczególnie wśród służby. Samotnia, Pisownia, Lochy Królowej, to wszystko to były jedynie synonimy miejsca, w którym Delia mogła w ciszy i spokoju wertować przez setki dokumentów i pergaminów, które z tego czy innego powodu wymagały czyjejś uwagi. Nie wszyscy rozumieli, czemu Delia nigdy nie oddawała całego nakładu pracy swoim doradcom czy innym kompetentnym osobom, mimo że odpowiedź była oczywista. Władczyni Arrantalis po prostu była zbyt dobra, by zrzucić na kogoś cały ciężar, który odziedziczyła wraz z koroną. - Przybyłem, aby jak co miesiąc, zdać raport o postępach Evangeline.

        Odpowiedziała mu cisza, którą dopiero po chwili przerwał dźwięk pióra ciągniętego po pergaminie. Normalna osoba nie odważyłaby się wejść do pomieszczenia, gdzie przebywała Królowa, a do którego nie zostało się zaproszonym, ale Zik już zbyt długo przebywał w towarzystwie Delii, by postępować w ten sposób. Zamiast tego otworzył drzwi i wszedł do środka, wiedząc, że anielica, którą oświetlał blask popołudniowego słońca, umysłem całkiem zatraciła się w pracy. Rzecz jasna szybko okazało się, że miał całkowitą rację, królowa ze zmęczonym spojrzeniem wertowała kolejne listy, choć widać było, że gdyby mogła, to wolałaby robić cokolwiek innego. Pewnie nie zauważyłaby jego obecności, jeśli stałby w ciszy i bezruchu.

- Rozumiem, że królowa jest zajęta swoimi obowiązkami, i dlatego najmocniej przepraszam za najście… ale to, co mam do powiedzenia, to sprawa niecierpiąca zwłoki, którą królowa musi wysłuchać, choćby w międzyczasie mury tego miejsca próbowały runąć nam na głowę. - Użył dość drastycznego porównania, ale wiedział, że tylko w ten sposób zyska to, czego potrzebował, czyli pełnej uwagi ze strony Delii. To było konieczne, jeżeli jego słowa miały cokolwiek zdziałać. - Przechodząc od razu do rzeczy… Królowo, nie jestem w stanie dłużej świadczyć moich usług, bez względu na wynagrodzenie, twoją wolę, czy moje własne chęci.

        Ciszę, która zapanowała w pomieszczeniu, można było kroić mieczem, a następnie rzeźbić w wyciętym kawałku nożem, tak jak rzeźbi się kawałek suchego drewna. Zik zawsze był znany ze swojego opanowania i spokoju, ale w tej sytuacji nie był w stanie ukryć zmartwionej miny. Można by pomyśleć, że martwi się o siebie, ale monolog, który nastąpił chwilę później, wyklarowały sytuację dla Królowej Delii.

- Zgodnie z tym, co mówiłem za każdym poprzednim razem, Evangeline bardzo chce… chciała sprostać wymaganiom, które zostały na nią narzucone, gdy została księżniczką, jestem tego pewien. Nie jest geniuszem, a i jej emocje są bardzo łatwe do wzbudzenia przez trudniejsze tematy, ale widać, że mimo wszystko widać było, że starała się z całych sił. Każda pochwała działała na nią pozytywnie, szczególnie gdy wspominałem, że to ty będziesz dumna z jej postępów, gdy tylko się o nich dowiesz. Z tego też powodu jej nauka szła do przodu z każdym dniem… Aż do czasu balu.

        Zrobił pauzę, by odetchnąć oraz aby Delia mogła na spokojnie przetrawić informacje, które były jej podawane. Na twarzy mężczyzny malował się smutek, a przynajmniej coś o smutek zakrawającego.

- Evangeline przestała się starać, moja królowo. Zaczęło się niewinnie, czasami była zamyślona, a momentami uciekała wzrokiem zarówno ode mnie, jak i od wszelkich materiałów, z którymi pracowaliśmy. Z początku obarczyłem winą jej zmęczenie, które też stało się widoczne w tym samym czasie. A teraz, kiedy już miesiąc minął? Jest tylko gorzej. Wszelki zapał i chęci, jakie okazuje, to w najlepszym wypadku ledwie iskra tego, co było kiedyś, a w najgorszym fasada czy nawet, proszę mi z góry wybaczyć moją bezpośredniość, kłamstwo, które z jakiegoś powodu podtrzymuje. Z trudem skupia się na czymkolwiek, a postępów nie ma już absolutnie żadnych. To nie jest coś, co przystoi nawet zwykłemu uczniowi… a co dopiero księżniczce Arrantalis!

        Jego głos stał się bardziej donośny pod koniec, gdy momentalnie owładnęła nim frustracja… i bezsilność, która od kilku tygodni była nieustanną drzazgą w jego sumieniu. Postanowił zakończyć to spotkanie, póki jeszcze nie doszło do czegoś nieprzyjemnego.

- Nie wiem, co się dzieje królowo… Ale wiem jedno. To, czego ona potrzebuje, to nie nauczyciel, przy którym jedynie zmarnuje czas i energię, stojąc przy tym w miejscu, moja królowo. Cokolwiek się okaże źródłem jej nieadekwatnego zachowania, oby okazało się czymś, co można zwalczyć… W przeciwnym wypadku tytuł księżniczki będzie dokładnie tym… tylko tytułem, pod którym skrywa się nieadekwatna osoba. - Odwrócił się i zaczął kierować się w stronę wyjścia z pomieszczenia. - Jeśli kiedykolwiek sytuacja zostanie zażegnana, zgodzę się na powrót. Do tego czasu jednak, królowo, moja noga nie postanie przed Evangeline, z szacunku do niej, do ciebie, jak i do mnie samego. Mam nadzieje, że dzięki temu zrozumiesz powagę sytuacji.

        Gdy zamknął za sobą drzwi, odetchnął z ulgą. To było bardziej stresujące niż cała reszta jego życia razem wzięta. Całe szczęście, że teraz jego grafik stał się o wiele luźniejszy. Mógł sobie pozwolić na chwilę odpoczynku, nim włosy mu posiwieją, a serce utknie na stałe w gardle…





- Nie starczy ci już? Ostatnimi czasy niemal cały czas błagasz mnie o kolejne informacje, a ja już nie mam o czym mówić! Jestem Szczurem z papuzimi skrzydłami, nie encyklopedią wszystkiego, co plugawe i brzydkie.

- Jesteś jedyną osobą, która powie mi o takich rzeczach! - odpowiedziała marudnym głosem Evangeline, którą zaczynał drażnić uparty, niechcący gadać szczur. Ostatnimi czasy większość wolnego czasu spędzała na ucieczce od własnych myśli, a jednym ze sposobów był Valak oraz nieraz drastyczne obrazy tego, co dzieje się w różnych miejscach Alaranii. Zazwyczaj były to rzeczy, które papugoszczur jedynie usłyszał, coś, co równie dobrze było plotką, ale nawet te były wciągające. Dzięki temu dawała radę nie myśleć o tym, jak bardzo zawiodła Zika ostatnimi czasy… I jak bardzo zawiedziona będzie Delia, gdy tylko dotrą do niej szczegóły tego, jak jej przybrana córka podupadła w nauce. Wtedy zaczną się pytania, przy których ciężko będzie się uśmiechać. Będzie musiała wyjawić, choć ułamek tego, jak się czuje, a to bez wątpienia złamie serce Delii, albo gorzej, całkiem załamie niebiankę, która bezgranicznie wierzyła w to, że Evangeline będzie zdolną księżniczką.

- Ta, jedyną… A ta cała Wiktoria? Nie daje ci, a co najważniejsze, mi, spać po nocach, przez to, jak często wpada w niezapowiedziane odwiedziny po zmierzchu. Bez wątpienia zna kilka pikantnych opowiadań o tym, co dzieje się w ciemnych zaułkach Arrantalis. Szlachta zawsze była dobra w wyłapywaniu takich rzeczy.

        Evangeline, niezadowolona z odpowiedzi papugoszczura, położyła się na trawie, w której dotychczas siedziała. Była obecnie w królewskim ogrodzie, w jednym z jego bardziej prywatnych zakamarków. Jej komnata jedynie w nocy była bezpieczna od niechcianych oczu i uszu, dlatego też, jeżeli chciała posłuchać Valaka za dnia, bardzo często udawała się tutaj. Zarówno członkowie służby, jak i gwardii królewskiej, rzadko kiedy przychodzili tak daleko w ogród, a i Delia nigdy nie miała problemu z wyrażeniem zgody na to, aby jej córka pobawiła się z Valakiem na świeżym powietrzu wśród roślin. Jedynym problemem były zwierzęta, ale te zazwyczaj zawczasu oświadczyły swoją obecność poprzez głośne zachowanie.

- Nawet jeśli tak… To ja nie chce, by ona o tym mówiła. Rozmowy z nią są miłe, wesołe, pełne żartów i niezobowiązujące... I chce, by to tak zostało. Plus nie wyobrażam sobie by ktoś o tak szczerym uśmiechu, jak ona mówił o tym, o czym ty opowiadasz bez przymrużenia oka.

- Hmph. Jak uważasz… A co z tym całym aniołem stróżem? Skubaniec skrada się jak nikt inny. Kilka razy jak próbowałem go przyłapać na byciu w zamku i jedyne co zyskałem to zmarnowanie czasu. Ktoś taki jak on bez wątpienia wie to i owo o rzeczach, które zazwyczaj są przekazywane wyłącznie szeptem.

- Nie potwierdzę, ale też nie zaprzeczam.

        Głos Solythue zjawił się znienacka i był na tyle niespodziewany, że zarówno Evangeline, jak i Valak, wydali z siebie piski. Jeden szczurzy, jeden anielski, ale oba równie urocze dla osoby postronnej.

- Ej, może by tak bez straszenia? Słowo daję, kiedyś umrę przez ciebie - stwierdził Valak. Który nigdy nie polubił anielskiej istoty, która jest z rozkazu królowej osobistym ochroniarzem Evangeline. Szczególnie, że bardzo często pojawiał się znikąd tak jak teraz. Choć słowo “Pojawiać się” było wyolbrzymieniem w obecnej sytuacji, jedyne bowiem, z czym mieli do czynienia, to głos, który dochodził z pobliskiego cienia rzucanego przez mury zamku. Mrok był nienaturalne czarny jak smoła, nie licząc pary blado srebrzystych oczu, które jako jedyne wyłoniły się z tego bez wątpienia magicznego zjawiska.

- Ja was nie straszę, to wy nigdy nie jesteście na tyle uważni. - Anioł stróż Evangeline był… specyficzną osobą. Nie trzymał się go humor, a i był niezwykle sztywny, gdy w pobliżu był ktoś inny niż księżniczka. Gdy tylko jednak znalazł czas by na osobności z nią porozmawiać, objawiała się jego osobowość. Złotowłosa jak dotąd nie ujrzała jego twarzy, czy też jakiejkolwiek części ciała innej niż jego ręce, a mimo to miała wrażenie, że jest bardziej zatroskany o nią niż Delia, tyle że na swój własny sposób. Czuła jego spojrzenie na sobie zawsze, odkąd tylko objawił się jej w dzień balu. Miała wrażenie, że powinna czuć się przez to dziwnie, ale zamiast tego czuła się… bezpiecznie. Jakby żadne zło tego świata nie było w stanie dosięgnąć jej tak długo, jak długo w cieniach zamku czai się jej strażnik.

- Zawsze tak mówisz. - Evangeline rozglądnęła się dookoła. Nic nie sugerowało, że wcześniejsze piski zwróciły czyjąkolwiek uwagę. Odetchnęła, wiedząc, że nic nie ukróci zawczasu pogawędki z Solythue. - Można wiedzieć, czemu się ujawniłeś? Czyżbyś usłyszał naszą rozmowę i chciał coś opowiedzieć? - zgadła anielica, choć podejrzewała, że nie jest to poprawna odpowiedź.

- Nie teraz, może kiedyś, gdy będziesz faktycznie na to zasługiwać. - Jego słowa brzmiały nadzwyczaj surowo jak na niego, co bardzo szybko wywołało smutek na twarzy złotej anielicy, która z bólem serca zaczęła się domyślać, o co chodzi. - Evangeline, starałem się być neutralny, ale teraz widzę, że to był błąd. Nie możesz zaprzepaścić swojej przyszłości, a dokładnie to robisz. Nic nie zyskasz, poddając się i uciekając od swoich problemów.

- Łatwo ci mówić. Delia pewnie płaci ci nie mniej niż Zikowi za to, że to mówisz. - Evangeline usiadła na trawie, obejmując swoje kolana i opierając na nich swoją głowę. - Nigdy nie będę taka idealna jak mama. Nie mam nawet szans, by dorównać ludziom, istotom, które z definicji są pełne wad i niedociągnięć. Jestem anielicą z urodzenia i księżniczką z tytułu, ale to tylko puste słowa.

- … - Anioł stróż zamilkł, jego oczy w ciszy wpatrywały się w księżniczkę, z której zaczęły wyciekać wszystkie negatywne myśli i emocje. Valak postępował mądrze i nie wtrącał się między dwóch niebian, jedynie obserwując interakcję między nimi. Minęło kilka sekund, nim męski głos wydobył się po raz kolejny ze smolistej ciemności. - Mylisz się.

- Jak niby?

- Królowa Delia nie jest idealna. Nigdy nie była.

        Zarówno Valak, jak i Evangeline, zaczęli wpatrywać się w srebrzyste oczy, z których niemożliwe było wyczytanie jakichkolwiek emocji. Tymczasem Evangeline nie wiedziała co myśleć. Czy on próbował przez to obrazić Delię? Może się mylił? Co… Co chciał jej przekazać przez te słowa?

- Nie rozumiem. - Przemówiła w końcu Evangeline.

- Zapytaj Delię, ile istot zgładził jej miecz… a ile faktycznie na ten los zasługiwało.

        Po tych szokujących słowach srebrzyste oczy znikły, a wraz z nimi magia. Jedyne co pozostało to najzwyklejszy cień. Valak obrócił się w stronę Evangeline, by wyrazić to, jak bardzo uważał słowa Solythue za bzdury… ale ujrzał jedynie ugniecioną trawę, w miejscu, gdzie do niedawna znajdowała się Evangeline.





        Nie minęło wiele czasu od odwiedzin Zika, ledwie pół godziny. Delia wciąż znajdowała się w pomieszczeniu pełnym dokumentów, czy to z szoku, czy też ze względu na chęć dokończenia pracy. Jakiekolwiek myśli krążyły jej po głowie, prawdopodobnie wszystkie rozgonione zostały w momencie, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Evangeline stała w wejściu do pomieszczenia, na jej twarzy szok, niedowierzanie… i swoisty gniew.

- Matko. Czy ty… Czy ty kiedykolwiek zabiłaś kogoś, kto nie musiał umrzeć?! - Złotowłosa łapała głębokie oddechy, najwyraźniej przybiegła tu, i to prawdopodobnie nie od razu. Bez wątpienia musiała przeszukać kilka innych miejsc, nim znalazła się tutaj. Była też roztrzęsiona, ale to najprawdopodobniej był efekt emocji. Jakby nie patrzeć, Delia była do tej pory ideałem w oczach Evangeline. Istotą najwyższego autorytetu, która nigdy nie popełniłaby tak tragicznego błędu...prawda?
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Delia »

Delia odetchnęła na widok córki, nie omieszkała jednak darować jej rodzicielskiego wykładu na temat nieznikania na dłużej, bez uprzedniego poinformowania co, jak i gdzie. Przynajmniej widać było, iż Evangeline rozumie swój błąd i żałuje.

- Dziękuję – odrzekła z uśmiechem, gdy złotowłosa obiecała poprawić się na przyszłość. Cieszyło ją, że nie ma takich problemów z wychowaniem córki, jak co niektórzy rodzice. Nieraz słyszała różne jakby niestworzone opowieści o tym, jak dzieciaki potrafią być krnąbrne i trudne do utemperowania.

Delia była rada, że niebianka siedzi teraz obok niej, nie mogły jednak swobodnie porozmawiać, bo starsza anielica co chwilę miała innego ważnego rozmówce, ale nie umknęło jej znudzenie Evangeline, więc zapewniła ją dyskretnie, że jeszcze trochę i będzie po balu. Później natomiast spostrzegła dziewczynę podobną wiekiem do księżniczki, nawet ją to ucieszyło, byłoby miło, gdyby złotowłosa znalazła sobie koleżankę w swoim wieku.
- Rozumiesz je? – spytała z podziwem, głaszcząc oba duże koty. – Pff, no tak, zapomniałam, że anioły tak mają. No ale wiesz, jak jest. Nie na co dzień spotykasz anioła… - w tym momencie rzuciła okiem na Delie i dodała: – Oczywiście, jeśli nie bywasz stale w tym zamku. – Czarnowłosa dziewczyna uśmiechnęła się od ucha do ucha.
Gdy tylko ktoś przechodził, natychmiastowo poważniała, wpasowując się do otoczenia, tak jak tego wymagała etykieta. Na szczęście nie musiało to trwać zbyt długo. Mało kto był zainteresowany rozmową z jakąś niesławną małolatą, częściej przychodzili do księżniczki, przerywając dziewczynom rozmowę.

- Phff... — Szlachcianka usiłowała powstrzymać śmiech, słysząc stwierdzenie księżniczki. — Nie wiem, czy by ci piór starczyło — zachichotała.

Wreszcie dobiegł wcześniej upragniony, a teraz tak nieoczekiwany koniec balu. Wiktorii również dobrze było w towarzystwie księżniczki, pożegnały się, ale na ostatnie słowa anielicy, czarnowłosa puściła jej oczko i zniknęła gdzieś wśród tłumów.
Tymczasem Delia wiedziała, że młoda anielica jest zmęczona tym wydarzeniem, więc choć miała ochotę przyjść do jej komnaty i porozmawiać, uznała, iż dziewczyna pewnie jest już pogrążona w głębokim śnie. Choć wciąż nie dostrzegała błędów, jakie popełnia, jako rodzic jej serce podpowiadało, że coś jest nie tak. Gdyby tylko wiedziała co.
Nim się położyła, wyjrzała za okno, patrząc w gwiazdy i wspominając melodyjny głos Dżariego. Często tak robiła, koiło to jej zmartwienia. Choć czuła, że z każdym dniem narastają. Dziś w jej komnacie nie było zwierząt, może spali na zewnątrz, może gdzieś w zamku. Z tym akurat nie było problemu.
Niebianka wiele się nie pomyliła, jednak nie wszyscy spali. Piorun latał w pobliżu komnaty Evangeline i widział Wiktorie. Nawet dyskretnie obserwował dziewczyny przez okno. Nie zawiadomił jednak Delii, nie chcąc jej niepokoić, zwłaszcza, że nie było to nic groźnego.

Od balu minęło już niemal miesiąc, tego dnia królowa otworzyła oczy bardzo niewyspana. Całą noc męczyły ją jakieś dziwne koszmary, których parę chwil po obudzeniu nawet nie umiałaby już opowiedzieć, mimo to nieprzyjemne emocje z nocy wciąż się jej trzymały. Ponadto męczyło ją wrażenie, że ten dzień nie będzie najlepszy. Najchętniej pospałaby do południa. Wiedziała jednak, że nie może, musi się wziąć w garść. Dzielnie wstała ze swego łoża, po czym ziewnęła przeciągle i… znów padła na miękkie poduszki. Dobrze, że jeszcze służące nie przyszły i nie musiały oglądać tej osobistej niesubordynacji anielicy.

- No dalej… - Niebianka ponownie się podniosła i z nietęgą miną spojrzała w wielkie lustro w swojej komnacie. Musiała się nieźle rzucać w nocy, bo wyglądała jak istne czupiradło.

Nic dziwnego, że ten poranek trwał trochę dłużej niż zwykle, ale w końcu królowa została doprowadzona do porządku. Przynajmniej zewnętrznie. Po śniadaniu spędzonym z przybraną córką było trochę lepiej. Choć tym razem to również uśmiech Delii zdawał się jakiś taki przygaszony. Na dodatek nie była zbyt rozmowna, choć starała się zagadywać Evangeline o różne błahostki. Jak się czuje, czy jest wyspana i tak dalej.
Później Delia postanowiła zająć się przeglądaniem starych dokumentów w archiwum. W miarę upływu czasu robiło się tu coraz bardziej przejrzyście, ale wciąż potrzeba było ogromu pracy. Tym razem anielica zabrała się za zwoje i księgi na górnych półkach, będące na tyle wysoko, że musiała użyć skrzydeł, by je ściągnąć. Ledwo zdążyła usiąść przy swoim biurku i rozłożyć wszystko, przyszedł do niej Zik. Jednakże bardzo szybko wciągnęły ją dokumenty i nie usłyszała mężczyzny, przez chwilę nawet nie spostrzegła, że wszedł.

- Oh, wybacz Zik, całkowicie mnie to zajęło – odpowiedziała, gdy tylko uświadomiła sobie, że nie jest sama. – Słucham cię więc uważnie – odparła z pełną powagą, a wcześniejszy uśmiech, którym obdarowała opiekuna Evangeline, całkowicie znikł jej z twarzy.

Słowa mężczyzny całkowicie ją zaskoczyły, aż otwarła usta ze zdumienia. Spoglądała na niego zdumionymi oczami i nawet nie zdołała wykrztusić prostego „dlaczego”. Przez chwilę zapanowała nieprzyjemna cisza. Mężczyzna na szczęście przerwał i zaczął wyjaśniać. Królowa była początkowo zmieszana, wszystko wyglądało w porządku, dopóki nie wspomniał balu, który odbył się jakiś czas temu. To, co mówił, było ciosem w matczyne serce. Królowa z trudem skinęła głową na koniec, nie mogła wydusić z siebie nic. Czuła się okropnie winna, że sama nie zauważyła niepokojących oznak, co z niej za matka. Musiała natychmiast polecieć do Evangeline, musiała to naprawić, ten jeden, a może wiele błędów, które zrobiła jako rodzic.

- Nie, nie, nie. Nie może mnie zobaczyć w takim stanie – powiedziała do siebie na głos, wiedząc, że wokół i tak nikogo nie ma. – Jeszcze pomyśli, że mam jej to za złe i będzie gorzej. Nie mogę…

Jej monolog przerwało trzaśnięcie drzwiami tak głośne, że Delia mimowolnie chwyciła za niewielki sztylet skryty w niewidocznej kieszeni wszytej w jej suknie. Nie spodziewała się, że to będzie tylko Evangeline. Instynktowne zachowanie królowej, jej broń, choć niewielka i tak niespodziewane pytanie od złotowłosej było wstępem do katastrofy.
Obie niebianki stały, patrząc na siebie pełne emocji. Gdy do Delii dotarł sens słów jej córki, wypuściła sztylet z rąk, którego upadek stał się jedynym dźwiękiem przerywającym ciszę przed jeszcze większą emocjonalną burzą.

- Evangeline… - Delia do niej podeszła i objęła swoim skrzydłem. – To nie takie proste… Usiądź, proszę – zaprowadziła księżniczkę do swojego krzesła, na którym jeszcze kilka chwil temu siedziała.

Usiłowała brzmieć jak najłagodniej, ostatnie czego chciała, to żeby jej własna córka miała ją za morderczynie i się jej bała.

- To było bardzo dawno, wszyscy walczyli. Podczas wojny tego się nie uniknie. Ktoś musi zginać, żeby ktoś mógł żyć. Nie ma wtedy czasu na sądy, na więzienia… Jeśli w ogóle działają… - mówiła z powagą i wymuszonym spokojem, choć coraz bardziej zaczęły nią targać nerwy. – Taki jest świat Evangeline – dodała z podniesionym głosem.
– Poza tym, byłam wtedy niewiele starsza od ciebie, a musiałam zaprowadzić pokój pomiędzy skłóconymi od lat krajami. Ciekawe co ty byś zrobiła w takiej sytuacji?! – poniosło ją i po raz pierwszy nakrzyczała na swoją córkę. Po raz pierwszy nie dała rady się opanować, zachować twarzy.

Zaraz po tym dotarło do niej, co zrobiła. Wzięła głęboki oddech i westchnęła. Podeszła co córki i ją przytuliła.

- Wybacz mi… Nie chciałam na ciebie nakrzyczeć. Każdy z nas ma coś na sumieniu, nikt nie jest idealny, nawet anioły. I… myślę, że ty również masz mi coś do powiedzenia, nie mylę się prawda? – spojrzała na córkę ze smutkiem, obie potrzebowały szczerej rozmowy, nawet jeśli miało to być bolesne.
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

        Delia była Anielicą. Najczystszą formą dobra, jaką może przybrać życie. Białe skrzydła były synonimem łaski i litości na całym kontynencie. Królowa Arrantalis była skrawkiem nieba, który istnieje dla ludu, a nie wraz z nim. Jej serce było równie wielkie, co jej rozwaga podczas władania terenami, które znajdowały się pod jej opieką.

        Każdy tak mówił. Służki, gdy myślały, że księżniczka nie podsłuchuje. Ludzie na balu. Zik podczas lekcji. Wiktoria od czasu do czasu, gdy ich rozmowy schodziły na przybraną matkę księżniczki. Każdy obecny na królewskim dworze w mniej lub bardziej bezpośredni sposób wyrażał swój zachwyt nad - mówiąc wprost - moralną wyższością władczyni w porównaniu do jej podwładnych. Nawet Evangeline tak uważała, widząc bezgraniczną miłość, którą od niej otrzymywała za sam fakt życia u jej boku.

        Dlatego też słowa, które usłyszała, brzmiały okropnie. Obelga wobec Delii i jej ciągłych starań, aby każdy był szczęśliwy. Solythue nie miał powodu, by kłamać w kwestii osób… czemu więc mówił tak fałszywie brzmiące rzeczy? Czemu sugerował, że… że…

        Evangeline musiała znaleźć swoją matkę, by ta z głębi swego serca zaprzeczyła. By zaśmiała się w obliczu tak absurdalnych oskarżeń wobec jej osoby. Tok roztrzęsionych myśli przerwało odnalezienie anielicy, zakończone niekontrolowanym wykrzyknięciem ze strony księżniczki. To, co zobaczyła złotowłosa, gdy tylko skończyła mówić, sprawiło, że natychmiast zaczęła kwestionować realność obecnej sytuacji. Jej matka była pełna bliżej niesprecyzowanych emocji, z ciałem gotowym do ataku. Do tego ledwo widoczny sztylet, wokół którego rękojeści oplecione były palce jej przybranej matki.

        Widok był przerażający. Przez ułamek sekundy młoda anielica bała się, że faktycznie zostanie zaatakowana przez swoją matkę. Była to instynktowna reakcja na widok kogoś gotowego do ataku… a zarazem coś, co natychmiast zgorszyło Evangeline. Gdy tylko rozległ się metaliczny dźwięk broni upuszczonej na posadzkę, Evangeline zdołała opanować strach. Wciąż jednak nie była spokojna. Wpatrywała się w Delię, a w złocistych oczach widać było chaos. Niedowierzanie, niema prośba o to, by to był tylko zły sen - te i multum innych emocji sprawiało, że księżniczka Arrantalis drżała, niczym zdezorientowane zwierzę w sidłach.

        Delia w końcu zareagowała. Z początku to była dobra reakcja. Jej imię, wypowiedziane z troską i delikatnością, którą tylko Delia zdołała wykrzesać w swych słowach, przebudziło iskierkę nadziei, aż złote tęczówki zabłysły nieco jaśniej, gdy wpatrywały się w nadchodzącą anielicę. Białe skrzydło, które ją otaczało, zdawało się bardziej nieskalane niż jej złociste. Pióra jej matki zdawały się błyszczeć, gdy drobinki złotego pyłu przelatywały wystarczająco blisko. W dotyku były miękkie, niczym poduszka, gdyby takowa była w stanie martwić się o osobę, której daje swój komfort.

        Evangeline poddała się poczuciu bezpieczeństwa. Zamknęła się od swoich złych myśli, ślepo powierzając swój los w ręce przybranej matki. Przestała panicznie oddychać, nabierając głębiej i pewniej powietrza w swe płuca. Nie była w stanie zmusić się do uśmiechu, na samą myśl o wyrażaniu radości przypominało jej o tym, jak bardzo źle się czuła. Pozwoliła się zaprowadzić na miejsce siedzące, z którego bez narzekania skorzystała. Jej ciało, bez jej zgody, przyjęło pozycję, którą w nią wpojono na dworze królewskim - plecy prosto, nogi razem, dłonie splecione razem i spoczywające na jej udach. Zamiast pomóc, fakt ten sprawił, że sytuacja wydawała się poważniejsza dla Evangeline. Jakby nie była w obecności swej matki, a Królowej, która zaraz miała wydać werdykt. Serce zaczęło bić mocniej, a błagalny wzrok księżniczki wbił się w oczy Delii, czekając na jej słowa, które unicestwią troski młodej niebianki.

        Delia zaczęła mówić. Z każdym kolejnym zdaniem, młoda anielica coraz bardziej odwracała wzrok z dala od swej matki. Coraz bardziej odchylała głowę dół, nie mogąc znieść ciężaru, jaki niósł ze sobą monolog Delii. Jej matka wyjawiła jej swoje grzechy, swoje przewinienia… skazy w ideale, jakim była anielska Królowa Arrantalis. Złotowłosa aż nie mogła ukryć szoku na swej twarzy. Z każdą chwilą jej światopogląd, oparty w dużej mierze o perfekcję jej matki, coraz bardziej popadał w ruinę. Głowa Evangeline była całkiem pochylona, ukryta przed wzrokiem starszej niebianki, w momencie, kiedy władczyni nie zdołała zapanować nad swoimi emocjami.

        Złote łzy zaczęły spływać po drżących policzkach. Palce zacisnęły się na materiale zaczarowanej sukni, wbijając jednocześnie paznokcie w drogocenną skórę skrytą pod spodem. Sylwetka siedzącej księżniczki zaczęła drżeć z każdym nierównym oddechem, z każdym zduszonym w ciszy łkaniem, które z całych sił próbowało się wydostać. Niebianka wylewała z siebie rozpacz, lecz jej głównym źródłem nie był ani brak perfekcji królowej, ani też nagły wybuch gniewu ze strony jej matki. Zamiast tego płakała, ponieważ znała odpowiedź na pytanie, które zostało wykrzyknięte w jej stronę.

"Zrobiłabym… nic. Nie dałabym rady ocalić kogokolwiek"

        Łez tylko przybywało, aż te, zamiast spływać wzdłuż krzywizny jej twarzy, zaczęły opadać prosto w dół. Tam, gdzie zderzyły się one z suknią, materiał natychmiast zmieniał kolor, przesiąknięty złocistą cieczą, Evangeline nie była w stanie dłużej powstrzymywać niegodnych księżniczki odgłosów. Jej szlochanie, choć wciąż stłumione, wypełniło pomieszczenie. Przez jej myśli przechodziło wspomnienie, odległe, lecz wciąż wyraźne. Walka między jej pierwotnym opiekunem a ojcem Delii. Choć minął ponad rok od tych wydarzeń, Evangeline była w stanie perfekcyjnie odtworzyć ciąg wydarzeń, wliczając w to swoją własną bezsilność. Spróbowała wyobrazić sobie, co by było, gdyby historia zatoczyła koło i znów nastała ta sytuacja. To, co zobaczyła, to drżąca ze strachu księżniczka, niezdolna do reakcji, sparaliżowana strachem od samego oglądania walki. Gdyby zamiast pojedynku miała nastać wojna…

"Miałabym na rękach krew wszystkich, których nie zdołałbym ocalić! Wszystkich, których mogłabym obronić, gdybym cokolwiek umiała! Gdybym nie była bezużyteczna!"

        Szlochanie nasiliło się, a płacz księżniczki był niczym deszcz. Spód jej sukni był niczym pokryty złotą taflą, która mieniła się od wilgoci zawartej w łzach. Emocje były nie do zniesienia. Ból zarówno psychiczny, jak i ten narastający wewnątrz głowy, był nie do zniesienia. To, że to wszystko działo się na oczach jej matki, którą bez wątpienia zasmuci swoim zachowaniem… to było nie do zniesienia. Niebianka łkała coraz głośniej, nie dając sobie rady z emocjami, które szalały niczym sztorm na otwartym morzu.

        Niewielkie ukojenie przyniosła bliskość królowej, która uklękła tuż obok i przytuliła do siebie przybraną córkę. Odgłosy smutku ucichły, a łzy straciły na liczebności. Wciąż nie było dobrze, ale teraz była w ramionach Delii, które mimo wszystko wciąż były źródłem bezpieczeństwa i miłości. Jej słowa były znowu delikatne i troskliwe, takie, jakie powinny być, nawet jeśli wieści, które ze sobą niosły, one były tym, co Evangeline nie chciała usłyszeć. Evangeline nie miała siły kwestionować tego, że najwyraźniej nawet anioły nie są bezpieczne od brzydoty tego świata. Nie miała już siły, by skrywać wszystko, co zjadało ją od środka, odkąd zjawiła się u boku Delii, odkąd jej świat powiększył się poza metaliczną klatkę. Dlatego też, gdy Delia zadała kolejne pytanie, ostatnie mury runęły i na świat uwolnione zostały wszystkie emocje złotowłosej

        Księżniczka, dotąd jedynie pasywnie obecna w objęciu swojej matki, rozkleiła się całkowicie. Pochwyciła materiał ubrania Delii, i trzymając się go tak, jakby dorosła anielica miała w przeciwnym wypadku zniknąć, po czym oparła swoją głowę o ramię królowej. W tej pozycji księżniczka całkowicie poddała się emocjom, w wyniku czego zaczęła zawodzić na cały głos. Był to brzydki, niechlujny, głośny, i co najgorsze, żałosny lament, który wydobywał się z księżniczki. Całe pomieszczenie wypełnione było rykiem smutku i rozpaczy, który to też przez szeroko otwarte drzwi niósł się echem przez korytarze zamku. Służki zatrzymały się w miejscu, a strażnicy, zarówno ci na stacjonarnych posterunkach, jak i patrolujący wnętrze zamku, spoglądali na siebie nawzajem. Niemal wszyscy, do których dotarło zawodzenie księżniczki, wiedzieli co je wywołało i walczyli z niemal instynktowną potrzebą podbiegnięcia do adoptowanej córki Królowej. Oni bowiem też, w znacznej części, mieli dzieci i rozumieli doskonale, że są rzeczy, z którymi tylko matka da sobie radę. Emocje młodej anielicy były ciężarem, który Delia musiała sama unieść.

        Przez wiele minut ze złotej anielicy wydobywał się jedynie płacz i zawodzenie. Jej łzy zaczęły farbować na złoto prawą część odzienia królowej, do której księżniczka wciąż lgnęła niczym skrzywdzone dziecko. Z każdą chwilą głos pasierbicy cichł, powoli, aż w końcu jej smutek i towarzyszące jemu odgłosy były ledwie kwileniem, które słyszała tylko Delia. Księżniczka pociągnęła nosem, próbując się opanować, ale nie była w stanie. Dlatego też, przez łzy i emocje, zaczęła spowiadać się ze wszystkiego, co leżało jej na sercu.

- P-przepraszam! Naprawdę chciałam być… T-taka jak ty. Chciałam być twoją idealną księżniczką, żebyś była ze mnie dumna. Starałam się, przysięgam! Ale to… t-to trudne.

        Evangeline wcisnęła mocniej swoją twarz w ciało Delii. Nie mogła patrzeć w oczy swojej matce, nie kiedy będzie jej mówiła same okropne rzeczy.

- Na początku było fajnie. Chwaliłaś mnie, inni też, każdy był ze mnie d-dumny! I chciałam, aby zawsze było f-fajnie. By każdy był ze mnie dumny - pociągnęła nosem, gdy wywołany płaczem katar zaczął za bardzo przeszkadzać - i myślałam, że skoro ty jesteś taka wspaniała, a jestem aniołem tak jak ty… myślałam, że to naturalne dla aniołów. M-myślałam, że będzie to łatwe. Że nigdy cię nie zawiodę.

        Widać było, jak wielki dyskomfort odczuwała pasierbica Delii, która pociągnęła za odzienie mamy mocniej, szukając komfortu wśród emocjonalnego chaosu.

- Ale jedyne co robię, to cię zawodzę. Nie c-chciałam, żebyś była smutna, więc… nie mówiłam ci. Bo nie mogłam znieść myśli o tym, że byłabym źródłem twoich zmartwień po wszystkim, co dla mnie bezinteresownie zrobiłaś. Przepraszam, naprawdę myślałam, że tak będzie lepiej!

        Zaczęła łkać, tuż po tym, gdy przyznała się do okłamywania Delii. Złote plamy barwiły w większości odzienie obydwu anielic, kilka jednak zdołało opaść na posadzkę pod ich stopami. Były otoczone symbolem bogactwa, a mimo to Evangeline czuła się bezwartościowa. Jej ciało było na wskroś uformowane ze złota, a mimo to nie potrafiła w tej chwili wykrzesać z siebie choćby jednej wartościowej cechy. Jedyne, co mogła zrobić, to mówić dalej, jakby któreś słowo miało w końcu uwolnić ją od uczuć, które napierały na jej serce.

- Już w dniu, gdy… gdy Laki nas opuścił, już wtedy zaczęłam być okropna. Gdy wyjechaliśmy do ludzi, ja… nie mogłam ich znieść! Oni nie cieszyli się, że po prostu jestem tak jak ty. Nie wiwatowali dlatego, że byłam uśmiechnięta, że byłam ku nim miła! Oni byli zupełnie jak… jak bandyci, którzy mnie przetrzymywali. Byłam jedynie złotym posążkiem, bogactwem na wyciągnięcie ręki, niczym więcej. Nie lubię tego, nie cierpię tego, nienawidzę tego… Gardzę nimi! - wykrzyczała, a zaraz po tym wybuchu złości zalała się łzami po raz kolejny. Jej serce było szeroko otwarte dla Delii i choć nie było to bezbolesne, to jednak młoda księżniczka mówiła dalej. - Ja wiem, że to źle. Ż-że nie powinnam tak myśleć. Wiem nawet, że nie wszyscy są tacy, że to zależy od osoby do osoby. Ale… wciąż tak czuje. I nie mogę tego zmienić. I za każdym razem, gdy widzę twoją dobroć wobec każdego, czuje się jakbym z-zbeszcześciła twoje imię i wszystko, na co pracujesz jako królowa Arrantalis, nie będąc w stanie być taka bezgranicznie miła jak ty.

        Nastała chwila ciszy, którą Evangeline spędziła na wypłukiwaniu się w ramię swej matki. Płacz nie był jednak już tak intensywny, jak wcześniej, a i księżniczka nie lamentowała już na pół zamku. Ból głowy był już nie do zniesienia dla złotowłosej, przez co ciężko było oczekiwać, aby jej wcześniejszy, niemal histeryczny stan, utrzymał się bez trudu. Jeśli pasierbica Delii miała być szczera, to była wykończona, i jedyne czego chciała to zasnąć. Wpierw jednak postanowiła choć raz nie zawieść swojej matki i dotrwać do samego końca, co by wyjawić wszystko, co leży jej na sercu.

- Próbowałam mimo wszystko ignorować to. Uśmiechać się, gdy tego wszyscy oczekiwali, nawet w obliczu chciwych istot, jakimi byli ludzie. Udawać, że wcale nie płoną we mnie emocje, od których nie wiedziałam co myśleć. Kiedy pojawiło się więcej nauki przede mną… to było miłe, przynajmniej na początku. Dzięki temu łatwiej było ignorować te złe emocje. Szczególnie gdy uczyłaś mnie latać albo gdy robiłyśmy coś razem, mogłam wtedy zapomnieć o moich skazach.

        Te zdania Evangeline mówiła z niejakim spokojem. Było słychać gorycz i smutek w głosie złotowłosej, ale nie były to potężne fale tak jak wcześniej a spokojna tafla. Gdy mówiła o lataniu, to nawet uśmiechnęła się delikatnie, nawet jeśli na sekundę.

- Kiedy jednak trafiłam pod opiekę Zika, to przestało być fajne. On się stara i jest bardzo dobrym nauczycielem, i przysięgam ci matko, nie żałuje, że to on był moim nauczycielem. Ale… To, czego musiał mnie nauczyć, nie było ani łatwe, a na dodatek nie zawsze dla mnie zrozumiałe. Czułam się nie na miejscu z każdym kolejnym dniem dworskiej etykiety, której sensu nie potrafiłam zrozumieć. Z każdym kolejnym krokiem tańca, gdzie nie było miejsca na wolność, czułam, jakbym miała nogi z waty. Każda lekcja ucząca mnie o realiach dworu królewskiego, kontaktu ze szlachtą, polityką… na samą myśl o tym wszystkim robi mi się fizycznie niedobrze. Ale brnęłam, bo wiedziałam, że to jest to, co chcesz, nawet gdy sama już tego nie chciałam.

        Kolejna niezręczna cisza, tym razem jednak rutyna płaczu została przerwana. Evangeline puściła Delię, odsuwając głowę z dala od niej. Niebianka była cała zapłakana, a jej włosy były rozburzone od kontaktu. Przód jej sukni, szczególnie przy szyi oraz poniżej pasa, był skąpany w złotych łzach, które wciąż pojedynczo ulatywały z czerwonych od podrażnienia oczu. Księżniczka pociągnęła nosem po raz kolejny, w międzyczasie próbowała poprawić swoją grzywkę, by zachować choćby pozory tego, że nie jest w obecnej chwili emocjonalnym wrakiem, trzymanym razem tylko dzięki obecności Delii. Młodsza anielica spróbowała spojrzeć Delii w oczy, poczucie winy jednak natychmiast zmusiło ją, by spojrzeć w bok, uciekając od fizycznej konfrontacji. Zamiast tego, postanowiła kontynuować wymienianie swych przewinień, które dotychczas ukryte były pod maską idealnej księżniczki.

- Krótko po tym, gdy po raz pierwszy trafiłam pod skrzydło Zika… Zaczęłam częściej rozmawiać z Valakiem. Czy też raczej, prosiłam go, aby to on przemawiał. By mówił mi o rzeczach, o których nie powinnam wiedzieć. O znaczeniu słów, które dawniej były dla mnie po prostu zabawnymi słówkami, które bezmyślnie powtarzałam. O tym, co się dzieje, gdy nikt nie patrzy, lub nie powinien patrzeć. Po części robiłam to z ciekawości, bo gdy pytałam Zika, słyszałam, że jestem za młoda albo że księżniczce nie przystoi wiedzieć czegoś tak wulgarnego. Ale byłam ciekawa, więc dowiadywałam się tego mimo wszystko. A przynajmniej tak sobie wmawiałam. Większość czasu chciałam wiedzieć okropne rzeczy, aby zmotywować się wbrew temu, co czułam. Myślałam, że jeśli zapoznam się z brzydotą tego świata tak bardzo, jak to możliwe, to będę zdeterminowana, by to naprawić. Aby zostać najlepszą mną, jaką mogłam. Taką mną, która nie przyniosłaby hańby ani tobie, ani tronowi Arrantalis.

        Evangeline dawała radę mówić do tej pory ze względnym spokojem, okazjonalnie tylko ocierając łzy z policzków czy oddychając głębiej, zarazem powstrzymując się od kolejnego wybuchu płaczu. Mimo tego wyraźne było to, iż z każdym kolejnym zdaniem była coraz bardziej podłamana. Niebianka bowiem już teraz żałowała, że łamie serce Delii w tak okrutny sposób. Niestety, nie widziała innej drogi, więc brnęła dalej, pogrążając się w hańbie.

- Przez długi czas było dobrze. Dawałam radę uciszyć wszystkie złe myśli, wszystkie złe uczucia. Ledwo, ale spełniałam wymagania Zika, nawet wtedy, kiedy całą sobą miałam ochotę wykrzyczeć, że tego nie zrobię, że nie chcę tego robić. Ale dawałam radę i on to docenił. I ty byłaś za każdym razem zadowolona, gdy wracałam z jego lekcji. I ja chciałam, by tak ciągle było. Ale znów zawiodłam. Bo zatraciłam się w emocjach podczas balu.

        Wciąż świeże wspomnienia rozbrzmiały w głowie Evangeline, wzbudzając negatywne emocje. Przez moment myślała, że nie da rady mówić dalej. Że lepiej będzie, jeśli zamilknie. Nie mogła spojrzeć matce w oczy, ale doskonale wiedziała, czego mogłaby się spodziewać - bezgranicznego smutku. Delia była ucieleśnieniem dobra, które nigdy nie miałoby za złe nawet najgorszego przewinienia. To jednak wcale nie pocieszało młodej niebianki, która wiedziała, że nie wybaczy samej sobie przez długi czas za to, jak bardzo prawda załamie jej przybraną matkę.

- Gdy znikłam ci z oczu… byłam z chłopakiem w ogrodzie, jak pewnie wiesz. Ale później wymknęliśmy się na plażę, gdzie zawsze uczysz mnie latać. A tak naprawdę to ja zaciągnęłam go tam. - Ta część była wyjątkowo… prywatna i niekomfortowa, a przynajmniej tak to odczuwała złotowłosa. Objęła się rękoma, czując nagły napływ wstydu. To, co wtedy zrobiła, było niepoprawne w każdym tego słowa znaczeniu. - Pokazałam mu swoje moce, przemieniłam się w przedmiot. I błagałam go, by wykradł mnie jak najdalej stąd, tak jak czasami robią to w tych książkach z twojej kolekcji.

        Evangeline musiała przerwać. Była czerwona na twarzy, oznaka tego, jak bardzo nie chciała, by ktokolwiek usłyszał o jej absurdalnie bezmyślnym zachowaniu na plaży. Czuła się zażenowana, ale to nie było tak ważne, jak to, że bez wątpienia zszokowała swoją matkę. Próbując ukryć swoją hańbę, okryła się swoimi złotymi skrzydłami, które częściowo zasłoniły ją i pomogły odzyskać resztki godności. Dzięki temu księżniczka mogła mówić dalej, nawet jeśli miała wrażenie, że każde słowo było niczym gorący pręt, który musiała przecisnąć przez swe gardło.

- Gdyby nie Solythue, to bym została w ogrodzie, dopóki ktoś inny by mnie nie znalazł, ale o tym pewnie wiesz - stwierdziła, nieświadoma tego, jak bardzo Delia nie miała pojęcia o jej aniele stróżu. - Jeszcze tego samego dnia, nim otoczył mnie sen, Wiktoria, czarnowłosa szlachcianka z balu, wkradła się do mej komnaty. Chciała porozmawiać, więc rozmawiałyśmy. Podniosła mnie na duchu, po tym, gdy… gdy uświadomiłam sobie, że nie nadaje się na księżniczkę.

        Nastała niezręczna cisza po tych słowach. Chwilę później, królowa mogła zauważyć, jak jej przybrana córka powoli podnosi ku niej wzrok, w międzyczasie zaprzestając skrywania się pod skrzydłami. Złote łzy powróciły, zalewając oczy i policzki młodszej anielicy. Po chwili dołączyło do tego łkanie, przez które złota istota próbowała z całych sił dokończyć wysławianie swoich grzechów, przewinień i niedociągnięć.

- J-ja naprawdę chcę, byś miała powód do dumy. Ale wszystko jest źle, wszystko j-jest trudne, wszystko jest okr...okropne! Dlatego przestałam się starać, dlatego mam już tego wszystkiego dość! B-bo już nie mogę znieść tego, że pomimo w-wszelkich moich starań nie potrafię być taka jak ty! - wykrzyczała przez łzy, ból, smutek i gniew. - D-do dziś jakoś dawałam radę to znieść. Zaakceptowałam to, wmawiając sobie, że jestem po prostu wadliwa w porównaniu do ciebie. Że to część klątwy, którą noszę, bycie nieadekwatną… ale teraz, gdy w-wiem, że każdy, nawet anioły, nie są idealni? Co czyni to ze mnie, skoro ty dajesz radę być królową mimo rzeczy, które w przeszłości zrobiłaś, a ja nie p-potrafię nawet być durną księżniczką z powodu swoich własnych emocji?!

        Miała ochotę znów znaleźć się w objęciach matki, poczuć bicie jej serca i pozwolić by emocje nią zawładnęły. Chciała schować zapłakaną twarz w swych dłoniach, by nie torturować już dłużej przybranej matki swym smutkiem. Ale nie mogła przestać, nie kiedy zabrnęła już tak daleko. Musiała powiedzieć wszystko… nawet swój najgłębiej skrywany strach.

- P-poza tym… V-valak zdradził mi kiedyś, że Najwyższy Pan unicestwia anioły, które… nie spełniają jego rozkazów. A j-ja nawet nigdy nie byłam w Niebie! Dopóki nie spotkałam cię, nie byłam w żaden sposób oddana Panu i nie modliłam się do niego. Nie jestem taka jak t-ty czy d-dziadek albo babcia… Co, jeśli On uzna, że moja klątwa jest zła? Co, jeśli nie będzie zadowolony z mojego istnienia? Co, jeśli postanowi mnie unicestwić, bo nie jestem normalnym aniołem? J-ja… Ja nie chcę umrzeć!

        W końcu zdołała dobrnąć do końca. Była wykończona tak, jak nigdy wcześniej nie była. Zapłakana i wyczerpana, wpatrywała się w Delię, przed którą ujawniła wszystko, co do tej pory ukrywała. Nie miała już nawet sił, by powstać, więc na klęczkach zbliżyła się do królowej, wciskając swoją głowę pod jej własną, szukając komfortu i pocieszenia.

- Nie chce być n-nieudolną księżniczką. Nie chce być m-miernym aniołem. Nie chce dłużej u-udawać, że coś lub kogoś lubię, kiedy tak nie jest. Nie chce zniknąć mamo, nie chce... - załkała młoda niebianka, pogrążając się po raz kolejny w płaczu i lamencie młodego, cierpiącego serca. Mimo tego, teraz było lepiej. Serce jej biło pewniej, a myśli przestały błąkać się od jednej złej myśli do kolejnej. Już nie była sama i nawet jeśli o tym teraz nie myślała, to jest dzięki temu szczęśliwsza… a przynajmniej mniej pogrążona w rozpaczy.

        Tymczasem, w korytarzu, w bezpiecznej odległości od szeroko otwartych drzwi gdzie odbywał się prywatny moment między matką a córką, Solythue odetchnął. To nie było to, czego chciał, ale Evangeline tego potrzebowała. Nie czekając, aż ktoś przyłapie go na podsłuchiwaniu prywatnego momentu między królową a księżniczką, użył magii iluzji, aby zniknąć w cieniu, a następnie korzystając z tej nietypowej kryjówki, rzucił silniejsze zaklęcie z dziedziny przestrzeni, dzięki czemu rzeczywiście zniknął z obecnego miejsca, przenosząc się w mniej uczęszczane zakamarki zamku, w których mógł odpocząć. Musiał zebrać siły, jeżeli miał zacząć wkrótce poważniej ingerować w życie księżniczki. A ingerować poważnie musiał i to szybko, bo kłamałby, gdyby nie udzieliły mu się zmartwienia jego rodzonej córki...
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Delia »

Delia nie chciała takiego rozwoju spraw. Prawie zaatakowała swoją ukochaną córkę. Na dodatek widząc strach w oczach młodej niebianki, zaczęły ją dręczyć myśli, co jeśli nie zdołałaby powstrzymać odruchu obronnego. Z trudem odgoniła te okropne wizje, musiała przecież uspokoić Evangeline. Zaczęła dobrze. Jednakże jej emocje również szalały, wiedziała, co pragnie usłyszeć złotowłosa, ale nie chciała jej oszukiwać. Prędzej czy później to by wyszło. Tylko dlaczego tak szybko? Delia wciąż zadawała sobie to pytanie.
Jako królowa wciąż musiała okazywać spokój i opanowanie w najgorszych nawet sytuacjach. Jednakże ta negatywna energia musi czasem znaleźć ujście, nie jest zdrowo dusić to wszystko w sobie. Niestety pytanie Evangeline w połączeniu z treścią jej pytania przybrały formę tej jednej kropli, która przepełnia kielich.
Szybko pożałowała ostrych słów, skierowanych ku złotej anielicy. Zwłaszcza gdy spostrzegła jej łzy. Czuła jakby nie nadawała się na matkę, jakby wręcz nie zasługiwała na to miano. Jedyne co teraz mogła zrobić, to przytulić księżniczkę i pozwolić jej się wypłakać. Nie obchodził ją w tej chwili nikt prócz córki. Jej lament był głośny i na pewno wszyscy w zamku go słyszeli, ale to nieważne. Dziewczyna najwyraźniej też długo skrywała swoje emocje. Del żałowała, że wcześniej nic nie zrobiła, nawet gdy miała pewne przypuszczenia.

- Evangeline… Nie musisz być ideałem, bym była z ciebie dumna. Kocham cię taką, jaką jesteś. Nie chcę, byś próbowała być taka, jak ja, ani jak nikt inny. Najważniejsze byś była sobą, przynajmniej przed najbliższymi – rzekła, przytulając mocniej córkę. – Rozumiem, że życie księżniczki nie jest łatwe – dodała, wyciągając z szuflady biurka chusteczkę i podając ją złotej anielicy.

W miarę jak słuchała kolejnych zwierzeń swej córki czuła jednocześnie ból serca, ale i ulgę, że w końcu mogą być wobec siebie szczere. To był trudny moment, wyznać wszystkie swe przewinienia. Nie od dziś jednak wiadomo, że po burzy wychodzi słońce.

- Ludzie czasem są nieznośni, to prawda – powiedziała szeptem do Evangeline z lekkim uśmiechem. – Czasem też miewam takie myśli. Wiesz, co pozwala mi to znosić? Jest takie wiejskie powiedzonko, co zasiejesz, to zbierzesz. Jeśli okażesz komuś dobroć, możesz zainspirować tę osobę, by zrobił to samo wobec innej.

Gdy księżniczka wspomniała o Ziku, królowa przypomniała sobie, jak ten jeszcze chwilę temu przyszedł do niej, by ogłosić, iż nie będzie już jej uczyć. Nie była pewna czy złotowłosa o tym wie, czy nie i lepiej w tym konkretnym momencie jej o tym nie wspominać.

- Wiesz, dlaczego chciałam, byś chodziła na te lekcje? To nie chodziło o zrobienie z ciebie idealnej księżniczki. Po prostu chciałam, żebyś nie czuła się źle wśród dworskiego towarzystwa. Tylko tyle i aż tyle.

Gdy Evangeline wstała i próbowała ułożyć włosy, Delia pomogła jej troszkę. Wciąż jednak wymagało to użycia grzebienia, ale mogło już spokojnie poczekać. Ciemnowłosa niebianka westchnęła na wspomnienie o Valaku, ten szczur naprawdę nie umiał trzymać języka za zębami. Przez myśl jej nawet przeszło, by na noc, klatkę wraz z nim w środku, wynosić poza komnatę młodej, ale nie mogła tego zrobić swojej córce. Bądź co bądź ten gryzoń był jej przyjacielem.
Dalej więc uważnie słuchała słów księżniczki, wytykając sobie, jak bardzo była ślepa jako matka. Zaskoczyło ją to, co dziewczyna zrobiła podczas balu, ale objęła ją po prostu mocno, okazując zrozumienie. Księżniczka miała ledwo naście lat i to wszystko musiało ją przytłoczyć, nic dziwnego, że chciała uciec jak najdalej. Młodość ma to do siebie, popełnianie głupich błędów. Czasem niestety skutkują one na całe życie, Delia nieznacznie westchnęła na wspomnienie o kimś bardzo jej bliskim.
Wtem usłyszała imię, które brzmiało dla niej obco. Zdziwiło ją to, zwłaszcza że córka uznała, iż to ktoś wysłany przez nią. Jej myśli owładnął lekki niepokój. Musiała o to zapytać, ale może trochę później jak księżniczka skończy mówić. Nie chciała jej przerywać czymś takim.
Wieść o włamaniu młodej szlachcianki nie była najgorsza, właściwie nawet po części ucieszył Delie fakt, iż Evangeline znalazła sobie koleżankę w swoim wieku i to taką od serca.

- Córeczko moja – zaczęła anielica. – Jestem z ciebie dumna – powiedziała stanowczym tonem. – Jestem dumna, że się starasz, że masz takie dobre i niewinne serce, że znalazłaś w sobie siłę, by mi to wszystko powiedzieć. Nie jesteś wadliwa w żadnym stopniu. – Ostrożnie otarła łezkę spływającą po jej policzku. – Daję radę być królową. Teraz po niemal stu latach. Na początku, gdy objęłam tron… Też uważałam, że się do tego nie nadaję. Od dziecka szkoliłam się przecież głównie do walki z piekielnymi. Nie miałam nic wspólnego z polityką. To było dla mnie równie niepojęte i trudne. Popełniałam błąd za błędem… Gdybyś mnie wtedy widziała – lekko się uśmiechnęła.

Mina jej jednak zrzedła, gdy usłyszała obawy córki odnośnie do Pana i unicestwienia jej. Chciałaby jej powiedzieć, że to się nie stanie, ale szczerze mówiąc, nie miała pojęcia i to również ją zmartwiło. Uznała, że może wyjawienie pewnego od lat skrywanego sekretu pomoże Evangeline się z tym uporać.

- Posłuchaj kochanie. Nie uważam, żeby Pan chciał unicestwić kogoś takiego jak ty tylko z powodu klątwy. Niemniej jednak nie będę kłamać. Nie wiem, co On uważa… - W tym momencie Delia podeszła, by na wszelki wypadek zamknąć drzwi. – Ale wiem, że można uniknąć unicestwienia – dodała nieco ciszej, dając w ten sposób znać, że złotowłosa powinna zachować tę wiedzę dla siebie. – Chciałabym ci opowiedzieć pewną historię, o której nie mówiłam jeszcze nikomu. Kiedyś, dawno temu miałam kogoś, kto był dla mnie jak siostra. Choć tak naprawdę była moją kuzynką. Miała na imię Sakura. Urodziłyśmy się tego samego dnia i w miarę jak dorastałyśmy wszystko, robiłyśmy razem, nauka, zabawa. Jednakże, gdy anioły kończą dwadzieścia jeden lat, dostają od Pana specjalną misję. Moja kuzynka była raczej delikatna i niezbyt silna, a jednak to ona dostała zadanie, by tępić piekielnych, a moim stało się Arrantalis, co już wiesz. Nasze drogi się rozdzieliły. Mimo to od czasu do czasu dostałam od niej list, ale później nic już nie przyszło. Mój ojciec pewnego dnia wyznał mi dlaczego. Sakuriela zakochała się w jednym z upadłych aniołów, przyłapał ich w lesie. To było jawne sprzeciwienie się Panu, karane unicestwieniem. Mimo to zdołała uciec, stając się upadłym aniołem i jestem pewna, że żyje gdzieś w ukryciu. – Uśmiechnęła się na jej wspomnienie, poczuła niesamowitą ulgę, jakby kamień spadł jej z serca, gdy wyjawiła tak długo skrywany sekret. – W każdym razie zmierzam do tego… Że zawsze można uciec – westchnęła. Czuła, że nie powinna była tego mówić, ale jeśli faktycznie miało to kiedyś uchronić Evangeline, wolała jej to powiedzieć.

Tyle rzeczy się wydarzyło w przeciągu tego dnia, królowa widziała jak złotowłosa ledwo już stoi, zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Chcąc trochę poprawić jej humor, z zaskoczenia wzięła ją na ręce, w taki sposób jak Dżari ją, gdy zemdlała po bliskim spotkaniu z koniem. Rozłożyła skrzydła i zaczęła lecieć w stronę komnaty.

- A teraz dla ukojenia nerwów osobista eskorta do łóżeczka – zażartowała Delia, nie miała żadnych problemów z uniesieniem nastolatki, więc Evangeline mogła czuć się bezpiecznie, choć sufit ograniczał wysokość lotu. – Powinnyśmy spędzać razem więcej czasu – powiedziała, gdy wylądowały dosłownie przy łóżku złotej niebianki, na którym została ostrożnie położona. – I pamiętaj, dla mnie jesteś najlepszą księżniczką, bo jesteś moją córką. Nieważne co mówią inni – dodała z uśmiechem, całując dziewczynę w czółko. – Zdrzemnij się, dobrze ci to zrobi…

Gdy już miała opuścić jej komnatę, przypomniała sobie o czymś niezwykle ważnym, nie mogła tego ot tak zostawić.

- Jeszcze jedno Evangeline… Kim tak właściwie jest Solythue…?
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

        Evangeline czuła się ociężała. Powieki z trudem zdołały utrzymać się w górze, przez co księżniczka nie mogła wpatrywać się w swoją przybraną matkę, choć tego mocno chciała. Ręce i nogi były niczym z ołowiu, a nie złota, przez co nie zdołała wyściskać królowej Arrantalis tak mocno, jak ta na to zasługiwała. Nawet złociste skrzydła nie miały sił, choć nowo odnalezione ciepło w jej sercu kazało nimi zatrzepotać i wznieść się pod sam sufit. Złoty pył, choć nieliczny ze względu na obecność ubrań, także wydawał się niezbyt skory do ruchu, a zamiast tego był zawieszony w powietrzu tak, jak gwiazdy na nocnym niebie - cierpliwy obserwator z wystarczająco bystrym okiem zdołałby zauważyć i odnotować nieznaczny ruch, z którego wynikało, iż złoty pył planował orbitować młodą niebiankę.

        Ostatnie kilkanaście minut było najcięższymi chwilami w dotychczasowym życiu niebianki. Lata bezczynności, zarówno fizycznej, jak i emocjonalnej, które przeżyła wewnątrz klatki, były w porównaniu do tego rajem na ziemi. Mimo tego nie żałowała choćby jednej sekundy swojego lamentu. Każda łza, każde pełne goryczki słowo, każda wyciągnięta na wierzch zła myśl, wszystko to było warte swojej ceny. W zamian bowiem otrzymała słowa i bliskość Delii, której to serce nie było wielkie, a przeogromne. Teraz kiedy Evangeline mogła w spokoju przetrawić wszystko, co usłyszała przez ten czas od Delii, każde zdanie, za którymi kryła się najszczersza matczyna troska, było warte nawet i wieczności spędzonej na wypominaniu swych przewinień.

        Jej mama pragnęła tylko i wyłącznie jej szczęścia i dobrobytu. Wszystko, co robiła, było nie z myślą o niej, a dla niej. Mało tego, Delia dała jej coś więcej, niż tylko swoją bezgraniczną miłość. Ofiarowane zostało jej bowiem spojrzenie na świat, którego potrzebowała. Nawet istoty, które są z definicji dobre, znają smak zła. Nawet od przeznaczenia, które niesie ze sobą cudzy rodowód, można uciec. Nawet najwyższa w hierarchii istota jest niczym innym, jak po prostu kolejnym stworzeniem, które nie jest w stanie osiągnąć nieosiągalnego, jakim jest perfekcja. Nikt nie zaczyna żyć w gotowości na to, co go czeka w przyszłości. To wszystko to były mądrości, które zdołała wyłuskać z wypowiedzi, które echem rozbrzmiewały w jej głowie.

        Chciała wysłuchać więcej mądrych zdań od swej matki, ze szczególnym uwzględnieniem opowiadań dotyczących kuzynki Delii - czyli jej cioci - o ciekawie brzmiącym imieniu. Jakby nie patrzeć, królowa nie ukrywała tego, że nie wiadomo co czeka na nią w przyszłości, a to oznaczało, że być może Evangeline będzie musiała uciec, tak samo, jak Sakura. Dlatego chciała wiedzieć… nie, musiała poznać szczegóły. Jedyne, co ją powstrzymywało od zdobycia tej wiedzy, to jej własne, umęczone ciało, które nieubłaganie zaciągało jej świadomość w objęcia snu. Już teraz jej powieki, ciężkie niczym kowadła, próbowały odebrać jej zaszczyt, jakim było wpatrywanie się w oblicze przybranej matki.

        Była tak zmęczona, że nawet nie zarejestrowała momentu, w którym Delia postanowiła polecieć z nią wprost do jej komnaty. Dopiero gdy byli już w powietrzu, latając po szerokich korytarzach zamku, mijające ich powietrze uświadomiło złotą anielicę o tym, co się działo.

- Lubię latać… z tobą - wyszeptała księżniczka z uśmiechem na ustach. Łzy były niczym odległe wspomnienie, choć ślady po nich do teraz barwiły jej odzienie. Młoda niebianka odnajdywała w tej “eskorcie” swoisty komfort. Nie było po niej widać strachu przed prędkością, z jaką przemierzali długie zamkowe korytarze. Zamiast tego obecne było ukojenie, które objawiało się tym, że przytulała się do swojej matki, póki miała taką możliwość.

        Moment, w którym została odstawiona na łóżku, nie był mile widziany. Jasne, jej poduszki były miękkie niczym chmurki, a jej ciało niemal natychmiast rozpoznało, że tutaj może w spokoju zasnąć, ale księżniczka o wiele bardziej wolała być przy Delii, czuć bicie jej serca i wysłuchiwać przepełnione matczyną miłością słowa. Gdyby mogła, to by pewnie trzymała się Delii z całych sił, niczym uparte dziecko, którym poniekąd była. Niestety, na ten dzień nie była już w stanie wykrzesać choćby i najmniejszej iskry oporu, dlatego też z lekkim grymasem pozwoliła, by królowa oddała ją w objęcia pościeli.

- Mhm… - odpowiedziała, gdy tylko wspomniane zostało wspólne spędzanie czasu. Co jak co, ale tego było stanowczo za mało w jej życiu, co teraz dobrze rozumiała nawet pomimo tego, że jedną nogą była już głęboko w objęciach bogów nocy. Nie miała też problemu z usłyszeniem ostatnich słów starszej anielicy, którym towarzyszył niezwykle miły gest. - Zapamiętam… Kocham cię mamo.

        Evangeline była świadoma, że to nie jest jeszcze oficjalnie pora na spanie - słońce wciąż było na niebie, a jego promienie oświetlały jej komnatę kolorami popołudnia. Mimo tego pozwoliła sobie zatracić się w zmęczeniu, zapadając w czeluście swej świadomości. Była gotowa zasnąć w ten sposób niemal natychmiast, ale gdy tylko królowa zadała kolejne pytanie, plan ten legł w gruzach. Niezbyt przytomna księżniczka potrzebowała chwili, by w ogóle zrozumieć to pytanie, co nie było łatwe, gdy skupienie wymagało więcej energii, niż ona miała pod ręką.

        Nim złotoskrzydła zdołała odpowiedzieć, dotarło do uszu anielic odległe echo, niesione długimi korytarzami zamku. Na początku wiedziały tylko tyle, że to swego rodzaju zgiełk, z czasem stało się to na tyle głośne, by dało się rozróżnić słowa. Wciąż jednak było to na tyle daleko, że leżąca w łóżku księżniczka nie zareagowała w żaden poważniejszy sposób.

- Powstrzymać go!

        Jeden z głosów, który bez wątpienia był krzykiem jednego ze strażników zamkowych, był ledwie głośniejszy od szeptu, gdy zdołał dotrzeć do uszu królowej i księżniczki. Wraz z nim było wiele innych, wszystkie przywodziły na myśl oddanych im rycerzy, których zadaniem było strzeżenie tego zamku.

- Jest zbyt szybki!

- Mój oręż nie może go dosięgnąć! Lata za blisko sufitu!

- Skrzydła… Celujcie w skrzydła!

- Kieruje się w stronę komnaty księżniczki! Nie możemy dopuścić, by tam dotarł!

        Towarzyszyły temu inne, liczne wykrzyknienia, większości “Powstrzymać go!” i pokrewne temu zdania, momentami korzystające z niezwykle… barwnego języka w celu wyrażenia ewidentnej frustracji i paniki. Z każdą chwilą głosy były coraz głośniejsze, a i nawet zaczął towarzyszyć im łomot zbroi, towarzyszący jednostkom zbrojnym w trakcie biegu. Rzecz jasna efekt potęgował fakt, że zamiast pola bitwy, przemierzali oni posadzki korytarzy, gdzie echo tylko potęgowało łoskot metalu.

        Źródło licznych dźwięków było na tyle blisko, że można było to uznać za ewidentny hałas. Było na tyle głośno, że Evangeline, czy tego chciała, czy nie, nie była już na skraju zaśnięcia. Miało to pozytywny efekt, szybciej bowiem zdołała zrozumieć, o co dokładnie zapytała Delia. Niestety, zaowocowało to tym, że na twarzy księżniczki rozkwitła mina pełna przerażenia.

- M...Mówił, że służy tobie! - wypowiedziała Evangeline, horror w jej oczach narastał z każdą chwilą. - Ale jeśli ty go nie znasz, to… Z czyjego rozkazu obserwował mnie dzień i noc?!

        To, co powiedziała na głos, nie było jej głównym zmartwieniem. Serce jej w międzyczasie zaczęło bić niczym młot kowalski o metal z powodu tego, że ktokolwiek był ścigany przez strażników, kierował się w tę stronę… i miał skrzydła.

        Strach przed tym, jakie mogą być prawdziwe zamiary Solythue, opanował ją całkowicie. Nie płakała, ale zamiast tego powstała z łóżka, i na drżących nogach, zasilanych głównie adrenaliną krążącą w jej złocistej krwi, stanęła za Delią, tak by schować się drzwiami do jej komnaty, gdzie mogło wkrótce pojawić się zagrożenie. Nawet w obliczu tak szokującej informacji… Evangeline wierzyła, że Delia da radę sprawić, by koniec końców wszystko było dobrze, tak jak zdołała tego dokonać wcześniej.

        W końcu dotarł do Delii i Evangeline charakterystyczny dźwięk skrzydeł. Wcześniej zagłuszany przez strażników, teraz ten, do kogo należały skrzydła, był blisko i zbliżał się. Ledwie kilka sekund minęło, a dźwięk trzepoczących skrzydeł był tuż przy drzwiach. W końcu istota, za którą goniła straż, ukazała się przed anielicami…!

- Valak?!

        Krzyk, czy też raczej wrzask Evangeline był nagły i bardzo, ale to bardzo głośny. Mało tego, księżniczka wydawała się… sfrustrowana, łagodnie to ujmując. Złoty pył drżał, gwałtownie i chaotycznie, reprezentując gniew księżniczki skierowany na magiczne zwierzę. Rzecz jasna była to reakcja jak najbardziej na miejscu - jakby nie patrzeć, spodziewała się tajemniczego Solythue, gotowego ją zabić, a nie swojego papugoszczura, który wleciał do jej pokoju z ogromnym kawałkiem sera, który z trudem trzymał się w jego złodziejskich łapkach. Miała prawo być zła, że o mało co nie umarła ze strachu bez powodu.

        Sam zwierzak zatrzymał się w powietrzu, trzepocząc skrzydłami, by utrzymać się nad podłogą, gdy tylko przekroczył próg pokoju złocistej niebianki. Spodziewał się, że znajdzie tutaj swoją najlepszą, bo jedyną, przyjaciółkę, jaką była Evangeline, ale nie sądził, że ta będzie na niego zła. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy ukradł coś ze spiżarni, księżniczka powinna być według niego przyzwyczajona do jego apetytu. To jednak, na co kompletnie nie był gotowy, to fakt obecności Królowej Delii. Władczyni już od początku nie była zbyt… przyjazna w obliczu jego zbrodni jedzeniowych, więc bez wątpienia będzie czekać go kara. Pewnie mógłby spróbować się wycofać, ale…

- Jeżeli okno jest zamknięte, to nam nie ucieknie! Miecze w ruch! Musimy się go pozbyć, nim królowa bądź księżniczka się dowie...

        Piątka strażników - wszyscy noszący proste zbroje pozbawione zdobień, wskazujące na najniższy możliwy stopień w hierarchii - zatrzymała się przed wejściem do komnaty. Z mieczami w dłoni i w pozycjach gotowych do tego, by zakończyć żywot szczurzego złodzieja. Po ich czerwonych minach widać było, że pościg musiał trwać o wiele dłużej, niż rodzina królewska była w stanie go usłyszeć. Ich oczy były na początku wbite w nieruchomego szczura, ale na całe szczęście zauważyli, że coś jest nie tak, skoro uskrzydlony szkodnik nie uciekał dalej. Niemal jednocześnie przenieśli wzrok nieco na bok, co pozwoliło im na ujrzenie zarówno Delii, jak i wciąż obecnej za nią księżniczki, która wychylała głowę zza bezpiecznej barykady, jaką była jej matka. Pewnie by przeżyli, gdyby była obecna jedynie królowa… ale to, jakie spojrzenie posłała im księżniczka sprawiało, że poczuli strach o własne życie. Nikomu w zamku nie był bowiem obcy fakt, że Valaka i złocistą anielicę łączy przyjaźń, nawet jeśli kosztem dobrobytu królewskiej spiżarni…

- K-królowa Delia! - Pierwszy z brzegu strażnik wydusił z siebie te słowa z trudem. Jego głos przebudził pozostałych, którzy odzyskali zmysły po nagłym ataku paniki. Cała piątka jak jeden mąż zaczęła w panice chować miecze do pochw. Gdy tylko im się udało pomimo drżących dłoni, wszyscy uklękli przed obliczem królowej, każdy z zaciśniętą pięścią nad sercem. - Najmocniej przepraszamy! M-my próbowaliśmy poz… Powstrzymać uskrzydlonego szczura przed kradzieżą! Nie sądziliśmy, że natkniemy się na ciebie… w pokoju księżniczki...

        Z każdym kolejnym słowem mina coraz bardziej zrzedła na twarzy tego, który przemawiał. Jak każdy strażnik z jego rangą, nie posiadał on hełmu. Dzięki temu widać było moment, w którym uświadomił sobie, że każde kolejne słowo tylko bardziej pogrąży jego i pozostałych. Dlatego też zamilkł, a inni nie odważyli się odezwać.

- Mamo… - odezwała się Evangeline, a głos jej, choć wyraźnie zmęczony, niósł ze sobą niepokojąco dużo gniewu. Bez wątpienia po części była w złym humorze, bo była wycieńczona, a po części przez to, że doskonale rozumiała, iż piątka ludzi, obecnie na klęczkach, próbowała zabić... jej... przyjaciela. - Niegrzeczne szkodniki zamyka się w klatce, prawda? - W tym momencie dało się usłyszeć żałosny pisk Valaka, który wiedział, że to mowa głównie o nim. - Myślisz, że zdołamy znaleźć dodatkowe pięć klatek dla nowych kolegów Valaka?

        Dało się usłyszeć, jak jeden ze strażników zaczął się trząść na tyle mocno, że jego zbroja zaczęła klekotać. Dźwięk był równie zabawny, co żałosny, złocista anielica aż westchnęła, a przynajmniej to chciała zrobić, ale zamiast tego ziewnęła. Jej serce było w końcu spokojne, a to oznaczało, że jej ciało przypomniało sobie o tym, jak bardzo potrzebuje snu.

- Porozmawiajmy o… Solythue… jutro, dobrze mamo? Teraz, po tym, co się stało wcześniej i teraz, nie mam już… sił. - wyszeptała Evangeline, po czym niemal natychmiast obróciła się w stronę łóżka. Postawiła dwa kroki, a przy próbie wykonania trzeciego runęła jak kłoda wprost na swoje łóżko. Nie minęło pół minuty, a księżniczka była głęboko zanurzona w świecie snów, z dala od zgiełku i absurdów rzeczywistości.
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Delia »

Delia czuła, że zaskoczenie Evangeline w sprawie Solythue nie jest niczym pozytywnym. Nim jednak sprawa się wyjaśniła, z korytarza dobiegły równie niepokojące okrzyki rycerzy. Wieść o napastniku zmierzającym do komnaty księżniczki wystraszył anielicę. Wyciągnęła swój sztylet i nakazała córce, aby się ukryła. Sama rozłożyła skrzydła niemal na pełną ich szerokość i w pozycji gotowej do ataku czekała przed drzwiami. Broń godna pożałowania w stosunku do niezwykle groźnego sądząc po odgłosach intruza. Królowa postanowiła w razie większych problemów użyć magii. Żałowała jednak, że nie ma w tej chwili przy sobie swojego miecza.

- Co…? – Delia nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Ktoś obserwował jej małoletnią córkę dniami i nocami? I jeszcze śmiał twierdzić, że z jej rozkazu? Przez głowę przepłynęła jej cała ławica okropnych i przerażających myśli. Doprowadziło to do szybkiej na razie niewypowiedzianej na głos decyzji o stałym pilnowaniu księżniczki.

Kolejna burza emocji, ten dzień stawał się coraz gorszy. Natomiast zobaczenie w drzwiach złodziejskiego papugoszczura zamiast groźnego latającego zabójcy przyniosło ukojenie, ale tylko na chwilę. Delia czuła narastającą irytację zarówno na tego gryzonia, ale znacznie bardziej na straż, która zrobiła z igły widły. Evangeline również nie kryła niezadowolenia, lekko mówiąc. Wtem owi genialni strażnicy stanęli przed obliczem władczyni, która spojrzała na nich z oburzeniem i gniewem.

- Nim dowiemy się o czym? – spytała, spoglądając na nich groźnie. Rzadko kiedy widziano ją w takim stanie. Zwykle opanowana i łagodna, ale teraz kompletnie wyprowadzona z równowagi, niech no jeszcze zaczną wymyślać jakieś wymówki to marny ich los – Powstrzymać?! Czy ja dobrze rozumiem, że cały wasz oddział nie może okiełznać jednego gryzonia?! – podniosła głos.

Ten dzień naprawdę był okropny dla Delii i wystawiał jej cierpliwość na ogromną próbę. Miała coś jeszcze dodać, ale w tym momencie wtrąciła się Evangeline.

- Tak Evangeline? – spytała Delia już nieco bardziej opanowanym głosem, nie chciała przenosić swoich emocji na córkę. Zwłaszcza, że księżniczka również była bardzo rozgniewana, może nawet bardziej. – Myślę, że nie będzie problemu – odpowiedziała na pytanie córki, znacząco spoglądając na strażników.

Królowa westchnęła, słysząc, jak bardzo przerażeni są tą sytuacją strażnicy. Wykonała ręką gest każący im odejść, a zawziętość, z jakim go wykonała, mógł jeszcze dopowiadać, że lepiej niech jej się na oczy nie pokazują przynajmniej przez najbliższe kilka godzin. Teraz musiała być przy Evangeline, później wyznaczy im karę za to, co zaszło.
Królowa przykryła złotowłosą niebiankę i przystała na prośbę dziewczyny. Tego wszystkiego było za dużo, a słońce wciąż jaśniało na niebie, więc mogło być tego więcej. Del usiadła na krześle i ciężko westchnęła. Nie minęło nawet kilka minut, jak do komnaty księżniczki wpadł Yro.

- Wasza wysokość, jesteś oczekiwana…
- Yro, odwołaj wszystko na dziś.
- Ależ moja królowo!
- Nie mam sił. Potrzebuje trochę czasu.
- Oh… No dobrze, postaram się wszystko przeorganizować — powiedział, choć sama myśl o tym go przerażała. — Czy jest coś, co jeszcze mógłbym zrobić moja pani?
- Nie – odparła Delia, opierając się łokciami na biurku i kryjąc twarz w dłoniach.

Yro westchnął zatroskany, ale nie chcąc denerwować królowej, poszedł zrobić to, co do niego należało. Delia siedziała jeszcze długą chwilę w komnacie córki, nie będąc w stanie nic zrobić. W końcu jednak musiała wyjść, nim jednak to zrobiła, poprosiła Pioruna, który zwykle czuwał gdzieś za oknem, o sprowadzenie Edena by we dwóch pilnowali Evangeline przed tajemniczym nieznajomym.
Sama natomiast wpierw skazała na tymczasowy areszt tych kilku strażników, którzy zapewne mieli nadzieję, że jednak im się upiecze to absurdalne zachowanie. Następnie nakazała podwoić straż szczególnie w okolicach komnaty księżniczki zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz zamku. Nie mogła dopuścić, by ten mężczyzna raz jeszcze zbliżył się do jej córki.
Gdy słońce zaczęło zachodzić, księżniczka wciąż spała i pozostała w tym stanie aż do wschodu. W komnacie zastała swą matkę. Znów siedziała na tym krześle, a jej oczy były niesamowicie podkrążone. Przy pasie natomiast miała swój miecz. Całą noc nie zmrużyła oka nawet na chwilę, wszystko dla bezpieczeństwa Evangeline. Niestety akurat wtedy jak na złość nic się nie wydarzyło, nawet Wiktoria nie próbowała wpaść w odwiedziny.

- Dzień dobry – powiedziała do złotowłosej z uśmiechem, choć widać było w jej oczach zmęczenie.

Tygrys tymczasem pochrapywał sobie przy nogach księżniczki na łóżku, w przeciwieństwie do Pioruna, który siedział za oknem na parapecie równie czujny, jak królowa. Od czasu do czasu tylko spoglądał na Valaka w klatce, w taki sposób jakby miał ochotę na potrawkę z papugoszczura.

- Jak się czujesz? – spytała, podchodząc do niej i siadając na łóżku. – Myślałam trochę o tym wszystkim i zdecydowałam o jednej rzeczy, która może ci się nie spodobać. Nauczę cię walczyć – powiedziała tonem niecierpiącym sprzeciwu, znacząco spoglądając na miecz, który miała u boku.

Delia była przy przygotowaniach Evangeline do kolejnego dnia, razem poszły na śniadanie, razem zjadły, a następnie poszły do ogrodu. Ciemnowłosa anielica dość często przecierała zmęczone nocnym czuwaniem oczy.

- Nim jednak cokolwiek zaczniemy, musisz mi powiedzieć wszystko o tym Solythue, to bardzo ważne.

Tyglewiątka wesoło biegały, ciesząc się ładną pogodą, jak zazwyczaj, Apokalipsa ich doglądała. Natomiast Piorun krążył gdzieś nad głowami niebianek, obserwując okolicę z góry.
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

        Noc minęła szybko dla księżniczki. Nie naszedł ją sen, a koszmary najwyraźniej zapomniały o niej. Po prostu zasnęła, a następnie wstała, a z wieczoru zrobił się poranek następnego dnia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pierwsze chwile świadomości Evangeline postanowiła spędzić na przewracaniu swej godności z boku na bok, a jej myśli kusiła absurdalna wręcz wygoda, jaką została obdarzona przez jej prywatne pierzyny.

        Niestety, to tylko bardziej ją rozbudziło, aż w końcu otworzyła oczy. Jej komnata mieniła się od promieni słońca, które dopiero rozpoczęło swoją tułaczkę po nieboskłonie. Chrapanie, które wydobywa się z papugoszczura, a które można by przypisać rosłemu smokowi, było na całe szczęście przytłumione przez to, że pierzasty futrzak zwinął się w kłębek na czas snu. Poza tym, jedynymi odgłosami, które docierały do Evangeline, był jej własny oddech oraz ledwo słyszalne odgłosy królestwa, które docierały do jej oka jako niewyraźne szmery.

        Niechętnie przestała leżeć, siadając na swoim łóżku i zrzucając z siebie pierzyny. Zdążyła się nawet rozprostować, wymierzając rękami wysoko w górę oraz rozprostowują swoje złociste skrzydła, nim zobaczyła wyraźnie zmęczoną anielicę obecną w jej komnacie. Jej pierwsza reakcja była nieprzemyślana - nim jej ospały umysł zrozumiał, że to Delia, Evangeline przybrała spanikowany wyraz twarzy, a nieliczne w powietrzu drobinki złotego pyłu podskoczyły, zdradzając emocje księżniczki. Dopiero po sekundzie czy dwóch złotowłosa odetchnęła, uspokoiła się, po czym odpowiedziała uśmiechem na słowa swej przybranej matki.

- Dobry mamo… dalej jesteś królową, prawda? Bo wyglądasz, jakbyś za straż królewską pracowała. - Młoda księżniczka była zaniepokojona stanem Delii, ale zdołała obrócić to w niejaki żart, coby nie psuć z samego rana nastroju sobie bądź starszej niebiance.

        Dopiero wtedy zwróciła uwagę na ogromny kłębek tygrysiego futra, który wraz z nią rozkoszował się ciepłem i wygodą królewskiego leża. Z zachwytem w oczach - bo jak można nie zachwycać się ogromnym kotem - przysunęła się bliżej niego, po czym zaczęła go głaskać i czochrać, aż w końcu wielki kot zamruczał się przez sen. W międzyczasie Delia postanowiła nawiązać rozmowę ze swoją córką.

- Chyba dobrze?... wiem, że nic mi nie grozi, nie gdy jestem pod twoją opieką, ale nadal jestem w szoku, że ktoś obcy był tak blisko mnie przez tak długi czas, a ja nawet o tym nie wiedziałam.

        Myślenie o Solythue skutecznie zabrało uśmiech z jej twarzy i tylko to, że kontynuowała pieszczenie Edena, sprawiało, że na jej twarzy gościło zamyślenie, a nie smutek. Gdy królowa usiadła na łóżku i wypowiedziała słowa, które były kompletnie niespodziewane, a przez to drastyczne według Evangeline, której to szeroko otwarte oczy zaczęły się wpatrywać w Delie. Na twarzy złocistej niebianki malował się strach i chęć sprzeciwu, lecz jej wola szybko uległa pod spojrzeniem Delii. Odwróciła wzrok, próbując nieudolnie schować to, jak bardzo skręcało ją od środka na myśl o własnoręcznym sprowadzeniu na kogoś krzywdy.

- Jak sobie życzysz matko. - Próbowała zdusić swoje emocje pod formalnym słownictwem, ale i tak głos jej zadrżał. Nawet jeśli po wczoraj rozumiała, iż jest to konieczne… nie myślała, że jest w stanie to zrobić. Nie chciała tego robić.

        Zarówno przygotowanie na resztę dnia, jak i śniadanie, minęły w mgnieniu oka głównie dlatego, że Evangeline nie mogła skupić się ani na służkach, które swoją ciężką pracą zadbały o jej wygląd i higienę, ani na przepysznym śniadaniu, które przepełnione było różnymi smacznymi kąskami. Przez cały ten czas jej myśli błądziły nad tym, co miało nastąpić.

"Czemu chce mnie nauczyć walczyć? Przecież jest przy mnie… a nawet jeśli nie będzie mogła być, nie mogła po prostu oddelegować część straży jako moją całodobową eskortę? Czy… Czy będę musiała dzierżyć miecz? Jak… Jak trening walki mieczem w ogóle wygląda?!"

        Była zestresowana i niezbyt miała sposób na rozładowanie napięcia. Valak był zamknięty na cały dzień w klatce za wczorajszą akcję, Solythue zaś nie zjawił się w cieniu ani razu… nie żeby chciała go zobaczyć, na pewno nie po tym, czego się dowiedziała, ale skłamałaby, gdyby stwierdziła, że mężczyzna nie był dla niej kimś bliskim. Jego obecność wcześniej była kojąca, a rozmowy z nim umiały czas. Tęskniła za osobą, za którą się podawał - tęskniła za aniołem stróżem, którego najwyraźniej nigdy nie miała.

        Pójście do ogrodu, gdy śniadanie zostało zakończone, było niespodziewane. Księżniczka była świadoma istnienia sal treningowych, z których korzystają strażnicy, choć nigdy nawet nie była w ich pobliżu. Czyżby jej matka nie chciała, aby fakt, iż księżniczka uczy się walczyć, wyszedł na światło dzienne? To miałoby sens, Zik bowiem już spory czas temu nauczył ją, że kobiety z rodziny królewskiej powinny stronić od typowo męskich zajęć, wliczając w to walkę.

        Tylko jak to by wyglądało, Delia miała przy sobie swój miecz, ale nic poza tym. Może dzisiaj zapozna ją tylko z podstawami? Może dzisiaj nie będzie ani krztyny przemocy w lekcji przed nią? Nadzieja Evangeline była jedną z niewielu rzeczy, dzięki którym zdołała zachować większość, ale nie całość, negatywnych emocji, które ją toczyły od środka. Pomocne było też to, że rozbiegane tyglewiątka były niczym miód na serce, bez względu na okoliczności.

- Wszystko? No dobrze... - odpowiedziała w reakcji na słowa królowej, choć gdyby mogła, to odstawiłaby ten temat na później. Niestety, zarówno słowa Delii, jak i jej własne z poprzedniego wieczoru, nie pozostawiały jej wyboru.

- Pierwszy raz spotkałam go...czy też raczej pierwszy raz ujawnił się przede mną po tym, gdy chłopak z balu, o którym ci już wspominałam wczoraj, pozostawił mnie samą w ogrodzie, na jednej z ławek. Byłam pod postacią przedmiotu i byłam pełna niemiłych emocji i… i… moje ubrania, które spadły ze mnie po przemianie, nadal były na plaży. I leżałam tam aż w końcu… ktoś mnie dotknął.

Na twarzy księżniczki widać było jej wewnętrzny konflikt. To, co zaraz opowie, malowało Solythue w świetle, który nie pasował do kogoś, kto chciał ją skrzywdzić i wykorzystać… czemu więc tutaj był?

- Na początku byłam przestraszona, ale uspokoiłam się po kilku wymienionych słowach. On był miły, brzmiał, jakby martwił się o mnie… i miał anielskie skrzydła. Nie widziałam go bezpośrednio, mogąc tylko widzieć to, co on widzi. Miał dłonie jak… trochę jak Laki, naznaczone przez blizny i ciężką pracę. Sądząc po rękawach, nosił coś niepasującego do kogokolwiek, kto mógł zostać zaproszony na bal. To po jego cieniu widziałam, że jest uskrzydlony… a po chwili stwierdził, że jest moim aniołem stróżem.

Usta złotowłosej wykrzywiły się w złości, a jej oczy zalśniły, zapowiadając łzy.

- Spytałam się go, czy moja matka, czyli ty, go wysłała. Nigdy nie nazwał cię po imieniu… ale stwierdził, że wolą mojej matki jest, aby chronił mnie za wszelką cenę… Okłamał mnie, a ja ślepo mu uwierzyłam! I-i otworzyłam się przed nim, powiedziałam mu, jak się czuje, zaufałam mu tak bardzo, że powiedziałam mu to, co ukrywałam przed tobą!

        Nie była zła na tajemniczego anioła. Była zła, bo nie rozumiała, czemu ktoś, kto był dla niej tak dobry i miły i z kim nie raz podzieliła się śmiechem, miał nagle okazać się potencjalnym zagrożeniem. Czemu ktoś, kto poświęcił dla niej swój czas na rozmowy o jej uczuciach, miał okazać się kłamcą. Czemu ktoś, kto obiecał, że zjawi się przy jej boku bez względu na czas i miejsce…!

        Zamarła w miejscu, gdy dotarło do niej, że być może jest sposób na to, by uzyskać odpowiedzi na wszystkie jej pytania. Pierwsze łzy już zaczęły spływać po jej policzkach, gdy jej zaćmiony emocjami umysł postanowił zrobić coś, co mogło mieć tragiczne skutki.

- Sol… - na początku był to ledwie szept, który został przerwany, gdy księżniczka postanowiła nabrać powietrza w płuca. Jej kolejne słowa były najgłośniejszym krzykiem, jaki mogła z siebie wydusić. W jednym słowie, jednym imieniu, słychać było wszystkie emocje, które zaczęły napierać na serce złotej niebianki.

- SOLYTHUE!

        Ciszę, która nastała po nagłym krzyku księżniczki, można było pokroić mieczem. Echo jej słów, odbite od wysokich murów królewskiego zamku, rozniosło się po okolicy. Dopiero po kilku chwilach, gdy nie było żadnej reakcji na jej słowa, złota niebianka zaczęła łkać.

        Co w ogóle chciała przez to osiągnąć? Evangeline sama nie była pewna, ale nie mogła dłużej znieść sprzecznych emocji, które uderzały w nią siłą morskich fal podczas sztormu. Potrzebowała wyjaśnień, odpowiedzi… potrzebowała swojego anioła stróża tu i teraz, żeby dowiedzieć się, kim on tak naprawdę jest.

        To, co stało się chwilę później, stało się niemal natychmiast. Za Evangeline, wprost z jej cienia, zaczęła wyłaniać się skąpana w kompletnej czerni sylwetka, która rosła i rosła, aż w końcu przybrała zarys rosłego, umięśnionego mężczyzny, który wysoki był na trzy kroki, co było widać szczególnie mocno przy o wiele niższej młodej anielicy, która nieświadoma niczego dalej zalewała się łzami.

        Czerń zaczęła, niczym mokry atrament, spływać po sylwetce, wnikając w cień Evangeline, a zarazem odsłaniając ukryte wcześniej szczegóły i kolory. Pierwsze co się rzuciło w oczy to ubiór przybysza - czarny, najwyraźniej skórzany płaszcz z długimi rękawami sięgał aż za kolana, a który to niedopięty spoczywał na sylwetce. Materiałowe spodnie, które w przeciwieństwie do płaszcza nosiły liczne ślady po cięciach i spotkaniu z żywiołami czy magią, były w kolorze szarości, choć równie dobrze mógłby to być kiedyś kolor biały. Proste buty z brązowej skóry, które też najwyraźniej miały za sobą sporo przeżyć, wyglądały nadzwyczaj przeciętnie.

        O wiele ciekawsza była osoba, na której spoczywało to odzienie. Zgodnie z wcześniejszymi słowami Evangeline, jego dłonie, które obecnie swobodnie spoczywały u jego boku, były naznaczone wieloma bliznami i śladami życia przepełnionego praca fizyczną. Podobnie zresztą prezentowały się pozostałe widoczne połacie skóry. Jego odsłonięty tors - bo najwyraźniej płaszcz był jedyną rzeczą, którą nosił powyżej pasa - nosiła ślady walki. Paskudne blizny po wszelakich broniach czy atakach magicznych były niczym mozaika na jego ciele, przy czym niektóre z nich wydawały się świeże.

        Głowa także nie była oszczędzona. Na Delie spoglądała para pozbawionych emocji oczu, jedno czerwone, drugie zaś spowite było białą mgłą, która sugerowała ślepotę. Ślady po dawnych cięciach oraz cisach przeciwnika rozciągały się od brody aż po czoło, nie oszczędzając niczego po drodze. Nawet jego karmazynowe usta, obecnie wykrzywione w grymasie niezadowolenia, nosiły na wargach kilka paskudnych blizn. Kwadratowa szczęka, krótkie włosy, o które dawno nikt nie zadbał oraz ostre rysy twarzy sprawiały, że na jego widok pierwszym skojarzeniem była twarz bandyty czy innego rzezimieszka.

        Zza jego pleców wystawały czarne jak noc skrzydła, które obecnie przylegały do jego ciała. Sądząc po ich obecnej wielkości, musiały one być ogromne po pełnym rozłożeniu, nawet biorąc pod uwagę to, jak masywne było jego ciało.

        Od momentu, gdy coś zaczęło się wynurzać z cienia księżniczki do chwili, gdy czerń całkiem zanikła z ciała upadłego anioła, minął ledwie ułamek sekundy. Nim ktokolwiek zdążył jakkolwiek zareagować, jegomość poruszył się… i położył swoją prawą dłoń na ramieniu złotowłosej, która w tym momencie zamarła, a na jej twarzy natychmiast zjawił się szok.

- Nie płacz, Evangeline - odezwał się, a głos jego był stanowczy i głęboki. - Jestem tutaj, tak jak ci obiecałem. Przysięgam ci, wszystko będzie dobrze.

        Natychmiast po tych słowach posłał Delli spojrzenie, które było cichą groźbą. Niestety, nie dało się stwierdzić, dlaczego jej groził, ani jakie będą konsekwencje przeciwstawienia się jego niewypowiedzianej woli. To jednak, co dało się zauważyć, to zaskakujący spokój Evangeline, która, choć nadal zszokowana, iż jej słowa miały zamierzony efekt, nie wyglądała na spanikowaną. Nawet ręka upadłego spoczywająca na jej ramieniu nie była źródłem strachu czy dyskomfortu. Można by pomyśleć, że szok, którego doznała, całkiem oderwał ją od rzeczywistości, ale prawda była zupełnie inna.

Evangeline wierzyła bowiem, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli nie było pewności, czy dobro, o którym wspominał Solythue, było tym samym dobrem, które oferowała jej Delia.
Awatar użytkownika
Delia
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 79
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Władca , Wojownik
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Delia »

Delia ziewnęła dyskretnie i uśmiechnęła się, słysząc słowa córki. Chyba faktycznie powinna ciut więcej sypiać, ale tym razem nie mogła sobie na to pozwolić. Nie chciała dopuścić tego obcego upadłego do Evangeline, a jeśli się zjawi, to wolała bezpośrednią konfrontację.

- Chciałam mieć całkowitą pewność, że nic ci nie grozi, to był najlepszy sposób – powiedziała. – "Zwłaszcza po ostatnich wyczynach, niektórych strażników" – westchnęła w myślach, po czym, słysząc słowa Evangeline, dodała: – Ja również i nie mogę sobie wybaczyć, że tego nie zauważyłam.

Na twarzy królowej malowało się poczucie winy, które jeszcze długo będzie jej ciążyć na sercu. Eden niechętnie częściowo zszedł z łóżka, robiąc miejsce anielicy, nie chciał jednak przerywać bardzo przyjemnego głaskania, więc głowę wciąż miał przy księżniczce.
Starsza anielica westchnęła, słysząc odpowiedź złotowłosej. Chyba wolałaby jakąś formę odmowy, szczere wyrażenie niechęci, a tymczasem młoda zgadzała się na wszystko, to nie było naturalne dla nastolatki.

- Evangeline, wiem, że tego nie chcesz – powiedziała – ale życie jest trudne. Nie mogę ci obiecać, że zawsze zdołam cię obronić, nie mogę obiecać, że strażnicy nie zawiodą. Pragnę jedynie, żebyś w trudnej sytuacji nie była bezsilna – wyjaśniła.

Po śniadaniu wyszły do ogrodu, atmosfera była dziwna, królowa nie miała sił na podtrzymywanie rozmowy, choć w razie pytań nie zamierzała milczeć, a księżniczka popadła w zamyślenie. W efekcie między niebiankami zapanowała nieprzyjemna cisza, a dla osoby trzeciej wyraźnie nienaturalna.
Delia wbiła wzrok w trawę, patrzyła jak przy każdym kroku, źdźbła uginają się pod jej ciężarem, by następnie wrócić do dumnego pionu. W tej chwili im zazdrościła, bo towarzyszyło jej okropne uczucie bezsilności wobec ostatnich zdarzeń.
Mimo to cierpliwie wysłuchała wszystkich szczegółów o tym Solythue. Na jej twarzy malowała się powaga, a w głowie szalała burza emocji, wewnętrznie krzyczała, nie na tego mężczyznę, nie na córkę tylko na siebie. Z drugiej jednak strony wszystko mącił fakt, że obcy jegomość prawdopodobnie nie chciał skrzywdzić złotowłosej.
Gdy księżniczka wspomniała o „woli jej matki” Del zmarszczyła brwi, rozważając to i owo. W pewnym momencie szeroko otworzyła oczy, jakby coś do niej dotarło. Wzięła głęboki oddech. Już prawie zapomniała, że przecież nie jest biologiczną matką Evangeline. Z jednej strony targał nią gniew, z drugiej strach, że jeśli prawdziwi rodzice złotowłosej żyją, to może ją stracić. Akurat w momencie, gdy ich relacje zaczęły wychodzić na prostą, nawet jeśli na razie dość koślawą.

- Evangeline… - zaczęła mimowolnie bardzo cicho. Nim jednak cokolwiek dodała, złotowłosa niebianka zawołała na cały głos tego tajemniczego anioła.

Królowa z niepokojem położyła dłoń na rękojeści miecza, ale gdy nikt nie przyszedł podeszła do córki i ją mocno przytuliła.

- No już… Nie płacz – powiedziała z troską w głosie. Chyba nawet jej ulżyło, że ten intruz nie przyszedł.

Niestety za szybko oceniła sytuacje. Zajęta uspokajaniem dziewczyny początkowo nie zauważyła, że jednak ktoś nadchodzi. Jego głos był jak kubeł zimnej wody. Szybkim i pewnym ruchem królowa ukryła Evangeline za sobą. Sama natomiast wyciągnęła swój oręż. Nie zaatakowała, ale była na to gotowa. Może to zmęczenie, może emocje przysłoniły jej dokładny obraz sytuacji. Nawet nie zauważyła, że obecność upadłego pozytywnie wpłynęła na księżniczkę.

- Można wiedzieć, jakim prawem śmiesz tu przychodzić i czego chcesz od mojej córki? – spytała zdenerwowana, oddalając od siebie przypuszczenia, w których możliwość nie chciała wierzyć.

Mimo to nie wołała strażników, nie chciała z nim walczyć, widać to było po jej oczach. Kiedyś upadli i diabły byli dla niej tacy sami, bez wahania zabiłaby tych i tych. Teraz jednak wiedziała, że to nie jest słuszne. Poza tym, jak mogłaby zrobić coś takiego na oczach Evangeline. Jakkolwiek to wszystko nie byłoby niepokojące, to Solythue był dla niej ważny.
Awatar użytkownika
Evangeline
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 67
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Anioł Światła
Profesje: Szlachcic
Kontakt:

Post autor: Evangeline »

        Evangeline nie wiedziała co robić, co myśleć… co powiedzieć w obliczu tego, co się właśnie działo. Solythue przybył, a głos jego był taki sam jak wtedy, gdy pierwszy raz go usłyszała. Dotyk jego zaś, zamiast wystraszyć, był źródłem spokoju dla skłóconego ze sobą umysłu. Jej anioł stróż był tutaj i złotowłosej nawet nie przyszło na myśl to, jakoby jego przysięga była pustymi słowami, fasadą, za którą skrywa się zagrożenie.

“Czy to prawda? Czy też moja naiwność zakrzywia to, co powinnam odczuwać? Czy on… czy on naprawdę się o mnie troszczy? Jeśli tak, to dlaczego? Dlaczego czuje się, jakby jego obecność była łudząco podobna do tego, co oferuje Delia?”

        Z tych myśli wyrwało ją gwałtowny ruch, który był zakończeniem zarówno uścisku, w jakim była trzymana przez swoją matkę, jak i również kontaktu, jaki utrzymywała z nią ręka Solythue. Bardzo szybko przetarła wciąż łzawe oczy, po czym w końcu skupiła się na otoczeniu. Jej matka stała przed nią, miecz w dłoni, a poza jej wzbudziła wspomnienia z dnia, kiedy Dżariel pojedynkował się z jej dziadkiem. Mama chciała walczyć? Czy chciała po prostu upewnić się, że nic jej nie grozi? Druga opcja miała sens, ale póki nie miała jak tego potwierdzić. Królowa Arrantalis była obrócona plecami do niej, a swoim ciałem skutecznie blokowała pole widzenia księżniczki na tyle, że nie mogła z obecnego miejsca ujrzeć mężczyzny.

        To, co wypowiedziała Delia, to były słowa matki zmartwionej o swoją córkę. Evangeline była wdzięczna za tą bezwarunkową miłość i troskę. Nie oznaczało to jednak, że widziała obecną sytuację tak samo, jak starsza anielica. Złote skrzydła rozłożyły się nieco bardziej, dowód tego, że strach i niepewność pozostawiła za sobą.

“Nic mi nie grozi”

        Korzystając z tego, że jej przybrana matka była skupiona na potencjalnym przeciwniku, Evangeline przeszła kilka kroków w bok, na tyle, by sylwetka jej matki nie chowała jej już przed wzrokiem nowo przybyłego. Rzecz jasna, działało to także w drugą stronę, w wyniku czego, Evangeline zatrzymała się, wciąż bardziej za niż obok Delii. Jej szeroko otwarte ze zdziwienia oczy wpatrywały się w upadłego anioła. Na początku skupiła się na jego czarnych skrzydłach, a jej ciało instynktownie zrobiło krok do tyłu. Drobinki pyłu przyspieszyły, a ich orbity stały się nieuporządkowane, wręcz chaotyczne.

“Nic mi nie grozi. Mama sama mówiła, że upadłe anioły nie są równoznaczne ze złem. Solythue nie zrobiłby mi krzywdy, jestem tego pewna”

        Odzyskując spokój, złotowłosa odetchnęła głęboko, po czym podeszła do przodu, aż w końcu była u boku swej matki. Z tego miejsca zaczęła przyglądać się upadłemu dokładniej, kończąc swe obserwacje na jego twarzy, która obecnie wyrażała bezgraniczny gniew, który skierowany był wprost na Delię. Czerwone oczy nie przerywały choćby przez chwilę kontaktu wzrokowego z królową, a emocje skryte za tym spojrzeniem nie zapowiadały niczego miłego.

        Niedopowiedzeniem było, że martwiło to Evangeline. Był zły na jej mamę? Dlaczego? Czyżby przez to, że dowiedziała się o jego istnieniu? Jeśli tak… Czy to była jej wina? Szukając odpowiedzi na coraz to kolejne pytania, przeniosła swój wzrok na swoją matkę. Zmartwioną, bojącą się o życie swojej córki matkę, która była gotowa bez wahania zgładzić wszelkie zagrożenie. Powróciła wzrokiem do upadłego, akurat w momencie, kiedy ten także postanowił poświęcić jej nieco uwagi. Jego spojrzenie natychmiast złagodniało i przyniosło na myśl to, jak patrzył na nią Laki, gdy był o nią zatroskany. Wystarczył ten jeden moment, by sytuacja stała się jasna dla księżniczki.

        Zarówno Delia, jak i Solythue, to były dwie strony tego samego medalu. Obydwoje wiedzieli drugą stronę jako źródło zagrożenia dla Evangeline. To jednak pozostawiało jedno pytanie… Co takiego zobaczył w Delii piekielny, że postanowił patrzeć na nią przychylnym wzrokiem? I dlaczego Był tylko jeden sposób, by się dowiedzieć.

- Solythue - odezwała się księżniczka. Domagała się odpowiedzi, wyjaśnień, przez co głos jej był bardziej stanowczy, niż planowała. Nie była jednak zła, co najwyżej zaniepokojona tym, że w powietrzu wciąż wisiał potencjalny konflikt. Miała też cichą nadzieję, że jej matka nie będzie uparta i nie spróbuje znów stanąć między nią a upadłym.

- ... - Jedyną odpowiedź, jaką uzyskała od niego, była cisza, oraz to, że gniew całkiem spłynął z jego twarzy. Jedyne, co zostało, to stanowcze spojrzenie, które niemal natychmiast wykrzywiło się w niezadowoleniu, gdy tylko obrócił głowę w stronę starszej anielicy. Zaczął przemawiać w stronę królowej, a jego słowa nie miały przyjaznego tonu - Przybyłem tutaj, gdyż tego chciała Evangeline. Nie pozwolę, aby jej wołanie pozostało bez odpowiedzi. A skoro o niej mowa…

        Upadły był szybki oraz silny, co bardzo dobrze pokazał, gdy tylko lewą dłonią złapał za środek klingi, którą dzierżyła królowa. Jego uścisk był niczym imadło, można było usłyszeć, jak metal wygina się pod naciskiem jego palców. Rzecz jasna nie miał jak uniknąć ostrza, przez co krew zaczęła sączyć się z jego nabytej rany. Nie ubywała ona szybko - przy jego posturze, taka rana była bez wątpienia niewiele groźniejsza niż zacięcie od papieru. Mało tego, gdy tylko Delia spróbowała ruszyć ostrzem, dłoń Solythue poruszała się w tym samym kierunku, unikając pogłębiania już obecnej rany, a zarazem skutecznie utrzymując broń anielicy w swej dłoni.

- Jak śmiesz nazywać ją swoją córką!

        Wrzask upadłego był nim ryk zwierzęcia. Furia znów zagościła na jego twarzy, a jego czerwone oczy wbijały się oskarżycielsko wprost w królową. Ostrzegał ją, by go nie sprowokowała jeszcze bardziej, a przynajmniej tak można było zrozumieć jego obecne spojrzenie. Rzecz jasna to wszystko widziała Evangeline, która w szoku patrzyła na krew, nie wiedząc, co zrobić w tej sytuacji. Delia na pewno chciała dobrze… Solythue chyba też. Ale co, jeśli w upadły uzna za konieczne skrzywdzenie mamy? Wyglądał teraz na kogoś, kto byłby do tego zdolny. Rozglądnęła się niepewnie, nie wiedząc, co powinna zrobić. Piorun krążył nad nimi, spoglądając z powietrza. Apokalipsa stała w gotowości do walki, ale głównie dlatego, że za nią obecne były wystraszone tyglewiątka. Szmer krążył dookoła anielskiej trójki, czekając na znak od Delii do ataku. Eden był nieobecny, pewnie dalej spał, albo pałętał się po korytarzach zamku.

        Czy powinna pozwolić, by sprawa rozwiązała się bez jej udziału? Czy powinna wtrącić się między dorosłych, póki jeszcze nie stało się nic poważniejszego? Ale co powinna wtedy zrobić? W najlepszym wypadku zdoła zaspokoić zarówno Królową, jak i Solythue… w najgorszym może dojść do tragedii z jej udziałem, jeśli spróbuje wejść między dwie, bez wątpienia doświadczone w walce osoby. Bo Evangeline nie łudziła się już, że anielica i upadły są gotowi rzucić się sobie do gardeł tu i teraz.

- Widziałem pokusy, które byłby lepszymi matkami od ciebie - wycedził przez zaciśnięte zęby Solythue. Wolną ręką zaczął gestykulować, a każdy jego gest był nagły i pełen emocji. - Nie byłem w pobliżu od wczoraj, od momentu, kiedy w końcu Evangeline zaczęła z tobą rozmawiać. Myślałem, że skoro zostałem wspomniany, to zachowasz się adekwatnie. Tymczasem co zastaję na miejscu, gdy tylko zostaje przywołany?

Głos jego coraz bardziej zaczął przypominać jad, którym spluwał na królową bez względu na potencjalne konsekwencje.

- Evangeline przebywająca na zewnątrz, gdzie łatwo przeprowadzić atak. W ogrodzie, do którego łatwiej się dostać i z którego łatwiej uciec. Ani jednego strażnika w zasięgu słuchu i wzroku, nie licząc obecnych tu futrzaków, z którymi byle zbir by się rozprawił. Ty, tymczasem, wyglądasz, jakbyś oka nie zmrużyła. Jakim prawem śmiesz myśleć, że jesteś w stanie ją obronić przed potencjalnym zagrożeniem, gdy, to co do tej pory widzę, to co najwyżej bardzo kiepski żart? Jakim prawem śmiesz nazywać się jej matką, gdy pierwsze, co słyszę po przybyciu tutaj, to jej pełny goryczki płacz?!

- Przestań natychmiast, Solythue! - Jego wywód przerwała Evangeline, która najwyraźniej nie mogła dłużej wytrzymać tych cierpkich słów, którymi Delia była brutalnie obrzucona przez upadłego. Złotowłosa podbiegła bliżej dorosłych, a jej mina mówiła wszystko o tym, jak się czuła w obliczu tej sceny. Księżniczka miała dość patrzenia na gotowy do ataku miecz. Miała dość spoglądania na wciąż spływającą po zabliźnionej dłoni krew. Delikatnie złapała jego okaleczoną rękę swoimi dłońmi, spoglądając na niego przez resztki łez. - Przestań, błagam cię. Jeżeli naprawdę przybyłeś tu na moje zawołanie… To uszanuj to, że Delia jest moją mamą! Jeżeli jednak masz zamiar dalej umniejszać czyny kogoś, kto jest za mnie gotowy życie oddać… To ja już nie chcę cię na oczy widzieć!

Interwencja księżniczki była zaskakująco skuteczna. Piekielny, wyraźnie zaskoczony tym, że młodociana zainterweniowała, jak i również słowami, które wypowiedziała w jego stronę, oderwał wzrok od królowej. Przez chwilę widać było, jak jego gniew toczy walkę z rozsądkiem, aż w końcu zamknął oczy i zaczął kiwać głową w geście niedowierzania. Pozostawało tylko pytanie, czy nie dowierzał w słowa złotej nastolatki, czy też w to, że poddał się argumentacji księżniczki?

- Masz rację. I tak pewnie marnuje tylko czas i energię, twoja… matka… nie wygląda na kogoś, kto dobrze przyjmuje krytykę.

Wypuścił miecz królowej ze swojego uścisku, po czym cofnął się o dwa kroki. Evangeline nie planowała puszczać jego ręki, ale upadły zdołał mimo wszystko oderwać ją od siebie. Wiedział bowiem, że Delia nie byłaby z tego zadowolona. Następnie obydwie ręce podniósł ponad głowę, dłonie otwarte. Pokazał królowej, że nie jest uzbrojony i że nie zamierza już walczyć.

- Zacznijmy od nowa, dobrze? Królowo Delio, nazywam się Solythue i przybyłem tutaj na zawołanie księżniczki, a więc zgodnie z jej wolą - zaczął przemawiać piekielny, choć widać było, że to nie była sytuacja, w której chciał się znaleźć. O wiele pewniej wyglądał, gdy był o krok od stoczenia walki z anielicą. - A teraz tłumacz się… czemu uważasz, że w obliczu potencjalnego zagrożenia, dobrym pomysłem jest przebywanie na zewnątrz z Evangeline, bez choćby jednego strażnika w zasięgu wzroku i słuchu? - Ton Solythue stał się bardziej oschły niż wcześniej. Nie był agresywny, a przynajmniej nie przejawiał tego otwarcie. Jego szkarłatne oczy co jakiś czas spoglądały na złotoskrzydłą, która zaczęła się uspokajać. A gdy ona była spokojna, on też odetchnął, kojąc swoje emocje.

Zapowiadał się paskudnie długi dzień, ale musiał to przeboleć.

Wszystko dla Evangeline.



        Niedaleko zamku znajdował się specyficzny budynek. Wykonany z kamienia, nie był to ani dom, ani sklep. Drobne okiennice posiadały rdzawe od morskiej wody kraty, drzwi wejściowe były zaś wykonane tak, aby przeżyć spotkanie z rozwścieczonym smokiem. Budynek ten, od parteru w górę, służył straży królewskiej i siłom zbrojnym za opcjonalne kwatery, jak i również zapasową zbrojownię. Tymczasem w podziemiach tego budynku urządzone było więzienie, gdzie szumowiny, które ominęła kara śmierci, odsiadywały swoje wyroki w ciszy i spokoju. Dzisiaj jednak cisza, zamiast spokoju, zapowiadała zło.

        Krzesło, na którym zazwyczaj siedział strażnik, zajmował obecnie bezgłowy trup do takowego strażnika należący. Rozbryzg krwi skutecznie zabarwił kamienną podłogę i ściany na rubinowy kolor, a leżąca niedaleko głowa wciąż miała na sobie wyryty szok i zaskoczenie. Każda z cel była otwarta, ale ich dotychczasowi mieszkańcy skończyli w niewiele lepszym stanie. Wyprute flaki, rozczłonkowane ciała, to była tylko namiastka tego, co się stało z obecnymi tu więźniami. Jedynie po jednym więźniu nie było widać ciała. Człowiek, znany pod imieniem Helianos po prostu zniknął i nie było po nim ani śladu. Jedyne, co można było zastać w jego celi, to jeden wyraźny zapach.

Plugawy odór siarki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Arrantalis”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości