Szlak Ziół[Szlak i okolice] Kłopoty dla trojga

Szlak którym podążają druidzi do swoich mieszkań położonych wysoko w górach. Pustelnicy zbierają tu najrzadsze zioła. Ten właśnie szlak jest miejscem gdzie znaleźć można rośliny których poszukują druidzi z innych cześć świata, jednak żaden z nich nie ma odwagi wypuszczać się z wyprawą w te niebezpieczne góry.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Po prawie udanej próbie wywołania u Conana zawału, niedźwiedzica dała znak chłopcu by z niej zsiadł. Dźwięk jaki przy tym wydała, wydawał się dość zmęczony przez co był on niczym pieśń zwycięstwa dla najstarszego czarodzieja. Zarówno zaniepokojony jak i dumny z siebie podniósł się i zbierał w drogę. Niestety nie w tą właściwą. Gdy został upomniany, zawrócił. Wtedy też zobaczył, że Lotta zamierza się znów przemienić. Z tego powodu zgarnął chłopca odwracając swój i jego wzrok od widowiska, które dla dzieci przeznaczone nie było. Co prawda opiekun może i miał 116 lat, ale w sercu wciąż był dzieckiem, co dało się zauważyć po jego zachowaniu.

         Przez krótki czas chłopiec z Coconem szli na czele grupy, od Caina i Lotty oddzielała ich nieduża odległość. Była to sytuacja dość niekomfortowa dla prowadzącego, ponieważ nie wiedział gdzie ma iść. Zazwyczaj podróżował tam gdzie poniosły go nogi, lecz teraz było inaczej. Grupa zmierzała w konkretnym kierunku, którego nie potrafił obrać. Wtedy też wpadł na dobry pomysł jak z tego wybrnąć.

- Wiesz gdzie idziemy, Jeremy? - zapytał chłopca.
- Na północ! - odpowiedział.
- A więc prowadź. Musisz się nauczyć wyznaczać kierunki w podróży - wybrnął czarodziej obserwując przy tym chłopca.

         Nie minęło dużo czasu a grupa była znów razem. Rozmowy zeszły na dość błahy temat jakim było tworzenie uczesań.

- A ty Cocon potrafisz wiązać kucyki? - zapytał zaciekawiony chłopiec.
- Pewnie, że potrafię. Wiązanie kucyków jest bardzo łatwe! Łatwiejsze niż wiązanie dużych koni, nie mówiąc już o tych dzikich. Wszystko przez to, że kucyki są z natury łagodne, a więc nie ma problemu żeby je okiełznać, a tym bardziej gdzieś przywiązać - powiedział czarodziej.
- Ale ona nie ma żadnego kucyka… - odpowiedziało skonsternowane dziecko.
- Ano… to że go nie widać to nie znaczy, że go nie ma. Potrafi się zmieniać w niedźwiedzia to i może kucyka gdzieś chowa albo ma coś co pozwoli jej go przyzwać. Nie taką magię już widziałem. Może powinieneś jej zapytać. - Starał się brzmieć najmądrzej jak mógł.

         Na te słowa Jeremy udał się w stronę kucykowej panny, by zacząć ją zadręczać pytaniami. Wtedy też jego opiekun zdał sobie sprawę, że sam jest pierwszy, więc wypadałoby, aby szedł właściwą drogą. Co prawda nie interesowało go to gdzie towarzyszka podróży chowa tego kucyka, ale wolał się tego dowiedzieć niż co chwila być upominanym, że źle idzie. Z tego powodu zrównał się z chłopcem i Lottą. Zanim zaczęły się pytania i cała rozmowa, coś poruszyło się w krzakach. Przykuło to uwagę najstarszego. Zatrzymał się, spiął i oczekiwał co się wydarzy. Wyskoczył z nich wilk. Pradawny szybkim ruchem złapał Jeremy'ego za rękę i przeciągnął za swoje plecy. Serce biło mu jak oszalałe, a słowa towarzysza podróży o uspokojeniu nie pomagały. Wilk, którego widział aktualnie, różnił się od tego, z którym kiedyś się starł, był znacznie mniejszy i miał inne oczy. Mimo tego wspomnienia Conana trochę odżyły. Ostatnie spotkanie tego typu zwierzęcia mocno dało mu kość, ale teraz sytuacja wydawała się inna. Zwierzę było zainteresowane czymś innym. Po chwili pojawiło się ich więcej, jednak wszystkie pobiegły w stronę miejsca gdzie był obóz podróżnych. "A więc polują w grupie… będzie trzeba uważać", pomyślał Cocon po czym powiedział do chłopca:

- Nie oddalaj się zbyt daleko od nikogo z nas. Te zwierzęta nie wydają się być równie groźne jak osobnik którego kiedyś spotkałem, ale wciąż mogą stanowić dla nas zagrożenie.

         Głowę czarodzieja zaczęły zaprzątać myśli czy wilki, które ich minęły, były zwykłymi wilkami czy może nie rozwiniętą formą osobnika, który go kiedyś zaatakował. A może byli druidami? Oni chyba też potrafili zmieniać się w zwierzęta no i ogólnie byli dziwni. A jeżeli to byli druidzi to może był tam też ten któremu skradziono magiczny przedmiot. Jeżeli tam był to co z pozostałą czwórką? Byli jego znajomymi? I czy im też skradziono różdżki? A może to jakiś druidzki wyścig? Kto wie… na pewno nie Conan. Jako że ciężko mu było to określić to doszedł do wniosku, że dopóki nie ma ich zbyt blisko to nie ma czym się martwić.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Nie można powiedzieć, że po usłyszeniu szczerego ostrzeżenia Caina (groźby, groźby!) miała co do niego jakieś wątpliwości, które dłużej zaprzątałyby jej głowę. Chociażby dlatego, że Cocon nie zrobił z pierścieniem niczego głupiego (och, to nawet nowość) i Cain nie musiał swoich mrocznych obietnic spełniać. W ogóle wydawało się, że relacje między nimi nie uległy żadnemu pogorszeniu, więc i Lotta uznała, że wszystko jest w porządku.
        Choć nie - nie do końca. Gdyby wszystko było dobrze, to Conan nie odwróciłby się i tym razem. W zasadzie zwiał! Przed nagą czarodziejką… przed widokiem nagiej czarodziejki. Skoro magia zaklętego amuletu i przemiana nie mogły go zachęcić do pozostania… musiała wyglądać okropnie! Ta myśl zmroziła ją i jeszcze chwila, a biedna dziewczyna chyba ukryłaby się w krzakach, żeby jej mili towarzysze nie musieli męczyć się z jej szkaradnością. Nie zdążyła jednak uznać planu tego za słuszny, gdyż wzrok drugiego maga przykuł jej uwagę i nakierował myśli na nieco inne tory. Nawet… Cain nawet nie odwrócił się z niesmakiem. Jak miło!
        Uśmiechnęła się, rozpogodzona i pocieszona, że nie została uznana za maszkarę równo przez wszystkich chłopców z drużyny. Chociaż kto wie, może czarodziej chciał po prostu być uprzejmy? Jednak i to się liczyło. Zawsze to lepsze niż paniczna ucieczka, byle dalej od niej.

        Choć Conanowi nie miała jej za złe. Ostatecznie nikogo nie można było do niczego przymuszać. Nawet do minimalnej grzeczności względem estetycznie upośledzonych. Ech, czasem naprawdę chciała być piękna…

        Zostawiła ten temat w spokoju, aby jej nie przybijał i z łatwością wprawionego rozpraszacza zajęła się czymś innym. Na początku małą konwersacją, dzięki której dowiedziała się, że ktoś tutaj trzyma kucyki (ciekawe kto?), a także, że chyba już irytowała Caineratha, mówieniem na niego Cainerath. Szkoda! Była pewna, że zapomni jego imienia jeżeli przestanie go używać, ale jeżeli chciał… oby tylko nie zapomniała o tym, że teraz musi używać krótszego, bo to zapomnienie byłoby już bardzo nieporęczne. Nie zdążyła sobie w myślach powtórzyć go odpowiednią ilość razy, bo następny temat do drużynowego omówienia wpadł już sam - a konkretniej wypadł, z krzaków.
        - Wilczek! - oznajmiła radośnie, zbliżając się z błyszczącymi oczami na ile tylko mogła do małego stworzonka. Jej zdaniem małego. Wilki przeważnie nie stanowiły dla niej żadnego zagrożenia, nawet całą sforą, bo i zwykle wyczuwały w niej to co ona w nich - stworzenie z kłami, które nie zaatakuje bez powodu, a które nie jest potencjalną ofiarą. Gdyby zaś instynkty drapieżców okazały się zwodnicze lub jakiś osobnik zbytnio był zaczepny zawsze mogła udowodnić, że należało słuchać się starszych i nie szarżować.
        Pozbawiona była więc obawy, ale grzecznie przylgnęła do pleców Caina, skoro już wystawił się, aby jej bronić. Naprawdę był z niego dżentelmen!
        Nieco na niego (z wdzięcznością!) napierając, przyglądała się odchodzącym stworzeniom z uśmiechem, aż nie przypomniała sobie, że zwierzę, które wcześniej wyczuła to nie był wcale wilk… postanowiła jednak nie niepokoić towarzyszy, bo ślad po nim chwilowo zginął. Prędzej powinna ostrzec pieskowate, ale obawiała się, że jej oświadczenia, nie ważne jak dobrze wyszczekane, nie wygrają w umysłach watahy z krwistą sarenką. Sama by się na taką złapała.

        - Tak, chodźmy! - poparła więc Caina i wysunęła się (ku prawdopodobnej uldze Cocona) na prowadzenie.
        - Twój mentor ma rację Jeremy, lepiej się nie oddalaj - przytaknęła słowom czarodzieja i pokiwała głową. Miała w sobie na tyle rozsądku, by odróżniać możliwości swoje (rosłej kobiety) od umiejętności patykowatego chłopca. Chociaż jak na niego patrzyła to miała wrażenie, że nie z takimi niebezpieczeństwami sobie potrafił poradzić. Na nieszczęście dla świata i ku uciesze Loci Jeremy był małozniszczalny. A jeszcze gdyby miał procę!
        - Mówiliście coś o jakiś kucykach? - zagadnęła nagle, nadal prowadząc. - Umiecie jeździć? Zresztą! Wiecie, że kucyki są całkiem smaczne?
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Dobrze, że pozostali posłuchali go i raczej nie zareagowali nagłą paniką albo ucieczką na wilki, które pojawiły się na ich drodze. Zwierzęta nie chciały ich zaatakować, więc głupim byłoby dawać im powód, żeby jednak zrobiły to, zamiast udania się w stronę, z której wyczuły jedzenie – teraz chyba już wszyscy wiedzieli, że celem leśnych drapieżników była polana, na której jeszcze niedawno siedzieli i jedli właśnie oni. Chociaż i tak najbardziej zaskoczyła go reakcja Lotty.
Spodziewał się, że wilk, do którego się zbliżyła, zacznie warczeć i ogólnie dawać jej znać, że nie powinna podchodzić bliżej, jeśli nie chce mieć rozszarpanego gardła. Tymczasem zwierzę stało spokojnie i patrzyło się na czarodziejkę – może wyczuwało w niej zwierzęcego „ducha” niedźwiedzia polarnego. Białe niedźwiedzie przecież także były drapieżnikami i to większymi od wilków, a także groźniejszymi od nich. Może właśnie dlatego wilk nie zaatakował… ale Cain i tak „wtrącił się” i stanął między Lottą i wilkiem, samemu narażając się na to, że stworzenie jednak zdecydowałoby się rzucić na niego. Na szczęście – zarówno dla wilka, jak i dla pradawnego – ten postanowił udać się w stronę zapachu zwiastującego posiłek. Przy okazji Cainerath mógł też poczuć, jak Lotta przylgnęła do jego pleców, może nawet trochę za bardzo, bo przecież mogła po prostu za nim stać, a nie od razu przylegać swym ciałem do jego. Dlatego też poczuł, jak dziewczyna odwraca siebie i swój wzrok za oddalającym się leśnym drapieżnikiem, a także za jego towarzyszami, którzy pojawili się chwilę później.

Gdy potencjalne zagrożenie minęło, Cain najpierw zaproponował, żeby ruszyli dalej – chciał też powiedzieć, że Lotta nie musi już stać przy nim, i to tak blisko, że granice przestrzeni osobistej na pewno zostały już naruszone… ale ona sama wyszła z inicjatywą ponownego prowadzenia grupy, więc wtedy też odeszła od niego i wyszła na sam przód.
Pradawny postanowił do niej dołączyć, tym samym sprawiając też, że znowu poruszali się wcześniejszą „formacją”. Wcześniej też szedł przy niej albo za nią, gdy droga była na tyle wąska, że musieli iść jedno za drugim. A jeśli miałby być szczery, to chyba rozmawiało mu się z nią trochę lepiej niż z Conanem czy chłopcem, który mu towarzyszy i który tymczasowo jest też członkiem tej grupy, którą stworzyli.
         – Podstawy jeździectwa, chyba, są czymś przydatnym dla każdego. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba przemieścić się na grzbiecie wierzchowca, zamiast w jakiś inny sposób – odezwał się po chwili. Mimo że on sam jakoś nigdy nie przykładał wagi do tej umiejętności, głównie chodziło tu o to, że albo poruszał się pieszo, albo wykorzystywał do tego magię, chociaż podejrzewał, że nauka „utrzymania się w siodle i niewypadnięcia z niego, gdy koń zacznie się ruszać” nie zajęłaby mu wiele czasu i szybko opanowałby te podstawy, o którym wspomniał.
         – Co do jedzenia… Nigdy nie jadłem mięsa konia i raczej go nie spróbuję, chyba że sytuacja będzie na tyle zła, że będę musiał to zrobić – dopowiedział, było też widać, że naprawdę nie miałby zamiaru jeść mięsa konia lub kucyka. A ta sytuacja, o której wspomniał, musiałaby składać się z utknięcia gdzieś właśnie razem z wierzchowcem i to w miejscu, w którym blokowana byłaby jego magia, bo w innym wypadku przecież po prostu przeniósłby się w inne miejsce, nawet z koniem, na którym podróżował i z którym został uwięziony. I oczywiście musiałyby skończyć mu się wszystkie racje żywnościowe i pokarm, który mógłby znaleźć tam, gdzie wtedy by przebywał. Tak… wtedy sytuacja na pewno należałaby do takich, które z łatwością można byłoby określić jako złe, a nawet bardzo złe.
         – Może zmieńmy temat… - zaproponował, na chwilę nawet odwracając się w stronę Conana i Jeremy'ego. Sprawdzając, czy także chcieliby to zrobić. Nie oczekiwał jednak, że jeden z nich zaproponuje coś, o czym mogliby porozmawiać teraz, bo właściwie sam miał już coś na myśli i chciałby wspomnieć o tym właśnie teraz.
         – Hmm… Może nie macie nic przeciwko temu, żeby porozmawiać trochę o naszych bliskich? O rodzicach? Może macie jakieś rodzeństwo? - odezwał się chwilę później. Znów rozejrzał się po pozostałych członkach grupy, w której podróżował. Patrząc na to, że była to tylko propozycja i nie miał zamiaru zmuszać ich do tego, żeby zgodzili się na rozmowę na takie tematu, to i tak nie miałby nic przeciwko, jeśli ktoś zaproponowałby coś innego. Reszta raczej domyśliłaby się, że osoba ta nie chce rozmawiać o swoich rodzicach lub rodzeństwie i wydawało mu się, że zrozumieliby to, nie naciskając na daną osobę i od razu zmieniając temat na ten, który zaproponowała. Tym razem Cain nie zaczął mówić, najpierw chcąc zobaczyć, jak na taki temat zareagują pozostali, a także chciał sprawdzić, kto zdecyduje się odezwać jako pierwszy.
        
        
W tym czasie, gdy oni spokojnie szli leśną ścieżką i rozmawiali o różnych rzeczach, śledzący ich łowcy zmagali się z przekradnięciem się w okolicy wilków, które wpadły na polanę i od razu zabrały się za spożywanie mięsa pozostałego na truchle sarny. Mimo że mieli przewagę liczebną nad zwierzętami, to i tak nie chcieli z nimi walczyć, a przynajmniej ich przywódca nie rozkazał im walki, jasno dając do zrozumienia, że priorytetem jest śledzenie pradawnych, a wilki mają zostawić w spokoju, skoro leśni drapieżnicy nie zaatakowali ich i woleli zająć się jedzeniem.
Elfi zwiadowca zniknął już w leśnej gęstwinie, wyprzedzając resztę swojej grupy i odnajdując tych, których miał pilnować. Obserwował ich z bezpiecznej odległości – bezpiecznej na tyle, że nie powinni go zobaczyć i wyczuć. Zresztą, miał przy sobie dość pomocne świecidełko, które zawsze nosił na szyi, schowane pod ubraniami – otóż naszyjnik ten tłumił jego aurę na tyle dobrze, że tylko ktoś naprawdę dobrze wyszkolony w czytaniu i wyczuwaniu aur mógłby, przy pomocy magii oczywiście, znaleźć go i powiadomić resztę grupy o tym, że są śledzeni. Elf wiedział, że wśród pradawnych raczej nie ma nikogo takiego, bo osoba ta już mogłaby wyczuć jego obecność… chyba, że czuje się ona na tyle bezpiecznie wśród towarzyszy, że raz na jakiś czas nie sprawdza, czy ktoś za nimi podąża.
Przywódca i reszta najemników, dotarli już na ścieżkę i zaczęli nią iść. Nadal utrzymywali odległość, z której nie można by było ich dojrzeć, bo teraz mogli sobie na to pozwolić, mając swojego człowieka bliżej śledzonej przez nich grupy i doskonale wiedząc, że ten zostawi im jakiś znak, gdyby pradawni zdecydowali się skręcić w konkretną stronę albo nagle zejść ze szlaku.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Po wyskoczeniu zwierząt każdy z podróżnych przybrał jako taką pozycję obronną, nawet Jeremy, który był dzieckiem, wiedział co robić w takiej sytuacji. Niestety jedyna niewiasta w zespole nie posiadała tej wiedzy. Radośnie wypowiadając nazwę zwierzęcia zaczęła się do niego zbliżać. Całe szczęście Cain zaszedł jej drogę i tym samym zniweczył jej kolejną próbę zabójstwa Conana, którą ofiara sobie wmówiła. Wykorzystanie wilków było sprytnym posunięciem, dzikie zwierzęta zabijały wiele podróżnych, więc takie wypadki nie budzą żadnych podejrzeń. Po tej sytuacji czarodziej był już pewien, że brakuje jej kilku klepek. Ilu dokładnie? Tego nie był w stanie stwierdzić przez swoje złe relacje z matematyką. Jedno było pewne: było ich za dużo, żeby mógł je zliczyć. W każdym razie mimo jej dziwnego zachowania zwierzęta odeszły i wszystko wróciło do tego samego schematu, który obowiązywał przed ich spotkaniem. No prawie wszystko. Zmienił się szyk grupy. Ku swojej uciesze Conan już nie prowadził ani nie wykorzystywał do tego celu Jeremy'ego przez co miał nawet dobry humor. Prysnął on jednak szybciej niż bańka mydlana na wietrze, gdy prowadzenie objęła Lotta. Po ostatnim incydencie nie wiedział co o tym myśleć. Troszeczkę bardziej uważny niż wcześniej kontynuował podróż próbując podłapać jakiś temat do rozmowy.

- Pssssss…. Co z tym kucykiem? – zapytał szeptem Jeremy ciągnąc przy tym Conana z rękaw.
- Mówiłem ci, żebyś zapytał… ja nie wiem wszystkiego - odpowiedział pytany.

         W tej samej chwili Lotta zapytała o umiejętności jeździeckie, po czym stwierdziła, że konina jest bardzo smaczna. Wtedy też los kucyka stał się jasny zarówno dla najstarszego w grupie jak i jego podopiecznego. Słysząc słowa o smaku spojrzeli na siebie porozumiewawczym wzrokiem, zrobili smutne miny i spuszczając głowy oraz lekko wzdychając stwierdzili zgodnie:

- Biedny kucyk - powiedzieli do siebie półgłosem, po czym wrócili do normalnej wędrówki.

- Pewnie, że potrafię jeździć! Nauczyłem się jak byłem mały… Mój pierwszy koń nazywał się…. Nazywał się… Okoń! Nie… nie to na pewno nie był okoń… Szczupak! Nie… raczej też nie szczupak… Pstrąg! Nie… ale chyba też coś na P… Płotka! Tak, nazywał się Płotka! A nie, to koń mojego opiekuna tak się nazywał… Mój się nazywał Grzmot! Tak pamiętam. Nazwaliśmy go tak dlatego, że co na niego wsiadłem to mnie musiał grzmotnąć o ziemię. To był naprawdę wredny koń. Kopnął mnie trochę mniej razy niż mnie zrzucił, a i co jakiś czas musiał też ugryźć… To były dobre czasy! Teraz takich koni to już nie ma. Może i miał swoje humory, ale jak on szybko gnał… nie było szybszego od niego! Ech, fajnie by było znów na nim pojeździć - powiedział rozmarzony czarodziej wracając myślami do swojej przeszłości.
- Musimy kiedyś na nim pojeździć! - powiedział Jeremy.
- Niestety nie da rady – powiedział ze spokojem Cocon.
- Dlaczego? Też go zjadłeś? - zapytał zdziwiony chłopiec.
- Nie, jest to niemożliwe, ponieważ ten koń dawno już zdechł.
- Do kitu… - skwitowało zawiedzione dziecko.
- Ano, taka jest jedna z wielu wad długiego życia. Wracając jeszcze do twojego pytania o zjedzenie wierzchowca… jeździec i koń zazwyczaj są jak przyjaciele, a tych się nie zjada, prawda?
- Pewnie, że tak! Ale on chyba tak o tobie nie myślał skoro tak cię traktował.
- Myślę, że było wręcz przeciwnie. Między przyjaciółmi może być różnie, ale nieważne jak będzie, na niego zawsze możesz liczyć, tak samo było w tym przypadku. Nigdy mnie nie zwiódł - powiedział przypominając sobie raz jeszcze te wszystkie chwile spędzone razem z Grzmotem.

         Wspomnienia w nim odżyły po raz kolejny. Najpierw stało się to za sprawą dzikich zwierząt. Przypomniały one czarodziejowi czym jest strach, bezradność i walka o życie. Bez wątpienia nie należały one do najprzyjemniejszych, ale i takich potrzebował. Przypominały mu one o tym, że pomimo swojego wieku nie jest nieśmiertelny i że niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku. Tym bardziej były one użyteczne teraz, gdy zajmował się Jeremym i był za niego odpowiedzialny. Wiedział, że coś musi się zmienić w jego zachowaniu jeżeli chłopiec będzie miał zamiar kontynuować swoją podróż. Teraz wspomnienia z walki o życie ustąpiły miejsca tym bardziej przyjaznym. Mimo że należały one do radosnych wydarzeń, to były również przesiąknięte smutkiem i żalem wynikającym z pożegnaniem przyjaciela. One z kolei przypominały czarodziejowi, że z każde miłe wspomnienie związane z kimś, będzie przyczyną smutku podczas pożegnania. Mimo wszystko nie próbował z nimi walczyć, lecz akceptował wszystko jakim było. Każde z tych wspomnień ukształtowało go jako osobę, którą aktualnie był, więc nie widział sensu by próbować je od siebie odsunąć. Po krótkiej chwili wyrwał się z zamyślenia.

- Miałem trzech członków rodziny. O jednym z nich właśnie opowiedziałem, był szybki, był wredny, był niezawodny, ale przede wszystkim był przyjacielem – skwitował trochę nostalgicznym tonem czarodziej.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Locia z uwagą przysłuchiwała się historii Pana Cocona. Jak dobrze go rozumiała! Też często nie umiała sobie przypomnieć imion. Co prawda nie wiedziała co ma Pstrąg do Grzmota, ale reszta wydawała jej się logiczna. Z uśmiechem pokiwała głową, bo i ona miała wspomnienia z ludźmi i zwierzętami, których już nie mogła zobaczyć. Nawet nie o to chodziło, że nie żyli… po prostu wiedziała, że z wieloma się nie spotka. Zgubiła ich. Ale kto wie - może kiedyś kogoś odnajdzie? Miała wielu znajomych biegających po kontynencie! Yuki, Vincenta… i no, innych. Jeszcze do tego dojdzie.

        Przytaknęła również, gdy czarodziej dodał coś o zjadaniu przyjaciół - ona także tego nie robiła, a przynajmniej tak twierdziła. Ale kto by tam ufał kobiecie. Nie była na tyle niemiła, by mogła zdobyć takie biodra na diecie z samych tylko wrogów.
        - Och? - zwróciła się do Caina, gdy ten wyraził swoją opinię na temat jeździectwa. - Ja w sumie umiem trochę jeździć… ale to dla mnie nieco dziwne siadać na inne zwierzę. Mam własne nogi. - Uśmiechnęła się. - I wolę kontrolować to gdzie idę. - Choć ,,kontrolą” w jej przypadku trudno było to nazwać. Zasadniczo jednak chodziło jej o to, że nie odróżniała siebie od mniej rozumnych istot (może słusznie) i skoro przeważnie nie jeździła na ludziach czy czarodziejach bez ich pozwolenia, to nie chciała też na kucykach. Oczywiście to nie tak, że nie sprawiało jej to radości - gdy ktoś chciał ją ponosić, w tym jakiś konik, godziła się bez wahania - ale dla wielu mężczyzn była za ciężka, a zwierzęta wierzchowe potrafiła spłoszyć. Jakoś dziwnie się czuły niosąc na grzbiecie kogoś, kto mógł je dziabnąć w kark. Rozumiała to i pełna braterskiej miłości najczęściej podróżowała pieszo lub na bardzo oswojonych osiołkach. Z takich też trudniej było spaść niż z ogierów, nawet jak chętniej gryzły.
        Ale jeśli miała być szczera to najbardziej lubiła podwozić innych na własnym grzbiecie. Czuła się wtedy naprawdę potrzebna - lubiła wykorzystywać swoje umiejętności i siłę do pomocy. Nie miała więc nic przeciwko, by kiedyś Jeremy znów skorzystał z niej jako środka transportu, choć na razie postanowiła kontynuować podróż pod ludzką postacią.
        - Szkoda, jest całkiem niezłe - stwierdziła a propos mięsa, bo i nie do końca zrozumiała, że Cain patrzy na konie podobnie jak Cocon - jak na towarzyszy. Dla niej jeden koń mógł być kompanem, a drugi nie i ten drugi spokojnie mógł zaspokoić jej głód… choć kiedy ostatnio próbowała koniny to w kraju, w którym zwyczajnie podawano ją na talerzach. Nie ganiała kopytnych po sawannach, bo nie były jej ofiarami. No i nie dogoniłaby ich. Wolała foki.
        Nie dopowiadając historii o gospodzie serwującej koniki, nie rozwiewała też wątpliwości współpodróżników co do jej niedźwiedzich zapędów. Była pewna, że wszystko zrozumieli. W końcu byli mądrzy!

        Kiedy Cain zmienił temat, aż przyklasnęła. Och, miała całkiem sporo do opowiedzenia! Poczekała jednak, bo pierwszy był Pan Cocon, który rozgadał się… nie bardzo. Ale pojęła, że lubił swojego zwierzęcego przyjaciela i traktował go bardzo uczciwie. To mu się chwaliło.

        - To teraz ja, teraz ja! Mogę? - Wyrwała się radośnie i popatrzyła na zebranych błyszczącymi oczyma. - Ja nie mam rodzeństwa, przynajmniej czarodziejskiego. Moja mama i tata są oczywiście czarodziejami, ale tatko służył w jakiejś organizacji i wychowywała mnie właśnie mama. A właściwie dwie. Jedna to ta moja prawdziwa, czarodziejska, a druga była kotołaczką. Obie uczyły mnie odmiennych rzeczy, bo były bardzo różne. Ta pierwsza jest bardzo zabawna i lubi mężczyzn, ale nie ma do nich cierpliwości. Mówi, że trzeba na nich uważać. - W zamyśleniu przyłożyła palec do brody. - Jest niższa ode mnie i woli mieć krótsze włosy, nie wiem też czy nie wygląda na młodszą… tak czasami mówią. A kotka to była bardzo zaradna i sprytna! I bardzo ładna. Umiała walczyć i polować i zawsze ogrywała matkę (tą pierwszą) w zdobywaniu uśmiechów. Ja też nie umiałam z nią wygrać - przyznała rozkosznie, jak gdyby z dumą. - Długo razem podróżowałyśmy i strasznie to lubiłam! No, ale potem tatko powiedział, że nie mogę się nie znać na magii, skoro jestem czarodziejką i zabrał mnie na nauki. W sumie też mi się podobało, ale wolałam podróże. Ale tatko jest bardzo mądry, bo i należał do tego stowarzyszenia i umie tak wiele, wiele rzeczy… och, no i właśnie go teraz szukam! - Przypomniała sobie gwałtownie i potknęła się o szyszkę.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Wydawało mu się, że rodzina to w miarę dobry temat na rozmowę, zwłaszcza, że nikt nie miał nic przeciwko niemu i nie chciał go zmienić, co przecież też zaproponował Cain, gdyby akurat komuś rozmowa ta nie pasowała, bo… może przywołuje złe wspomnienia czy coś takiego. Taki tok myślowy wywołany był głównie wypowiedzią Conana, który odpowiedź na pytania pradawnego zamknął w tylko jednym zdaniu. Po prostu spodziewał się, że mężczyzna opowie coś – nawet krótko – o każdym ze swoich członków rodziny, jednak nie miał też zamiaru naciskać i zmuszać go do odpowiedzi. Jedynie chciał zapytać o to, dlaczego tak krótko, ale jego uwagę zwróciła na siebie Lotta, która z entuzjazmem zgłosiła się na kolejną ochotniczkę do mówienia.
Ona akurat chciała mówić i mogłoby nawet wydawać się, że czekała tylko na ten moment. Opowiedziała im o swoich rodzicach, oczywiście była to para czarodziei, ale później pojawi się też „druga matka”, która prawdopodobnie była dobrą znajomą tej prawdziwej matki Lotty, a także o rodzeństwie, a raczej tym, że takiego nie miała. Chociaż i tak zrobiła to w odwrotnej kolejności, bo na samym początku wspomniała o braku siostry lub brata, no i dopiero po tym zdaniu zaczęła mówić o swoich rodzicach. Oczywiście, zwrócił uwagę na to, że ojciec czarodziejki należał do „pewnej organizacji” i był zajęty sprawami tej grupy tak, że nie mógł być przy jej dorastaniu – zachował to w pamięci i na pewno zapyta ją o to. Co prawda byłby to naprawdę duży zbieg okoliczności, ale Cain miał… może nie tyle podejrzenia, co przeczucie, że ta organizacja może być tym samym, co ta, do której on… kiedyś należał. Znaczy, niby całe życie będzie już Dzierżycielem, jednak z tego co wiedział, żaden z członków nie przeżył nalotu i eliminacji ich wszystkich, jego rodziny, przyjaciół, znajomych, więc sam Cain już jakiś czas temu przestał uważać się za członka Dzierżycieli, bo grupa ta praktycznie już nie istniała. Na sam koniec Lotta wspomniała im też, że jej aktualnym celem jest właśnie odnalezienie ojca i wydawało mu się, że właśnie teraz pierwszy raz wspomniała o celu swojej podróży. A gdy potknęła się o szyszkę… Cóż, pradawny doskoczył do niej i złapał ją, zanim się wywróciła i spotkała z leśną ziemią, a później pomógł jej z powrotem stanąć na nogach i utrzymać równowagę.

         – To teraz moja kolej – odparł, ciągle mając w głowie pytania, które chciałby zadać towarzyszce. Jednak postanowił z nimi poczekać i zadać je dopiero, gdy sam udzieli pewnych informacji pozostałych, które oczywiście związane będą z tematem, który sam zaproponował.
         – Moi rodzice także byli czarodziejami i, jak jedno z twoich rodziców Lotta, oboje należeli do pewnej organizacji, do której zresztą ja też… Należałem. Wiele rzeczy, które wiem i umiem, nauczyłem się właśnie od nich, jednak nie byli oni moimi jedynymi nauczycielami. Organizacja ta cechowała się między innymi tym, jakimi dziedzinami magii posługują się jej członkowie. Mój ojciec, oprócz tego, że był bardzo mądry, był też jednym z najlepszych magów wśród członków ugrupowania. Mówię o nich jako o przeszłości, bo wszyscy nie żyją już od długiego czasu, a ja sam przeżyłem dzięki… szczęściu i temu, że Przywódca bardzo lubił moją rodzinę, będąc też jednym z moich nauczycieli – opowiedział trochę, przerywając na chwilę, jednak nie był to koniec opowieści. Po prostu wspomnienia znowu w niego uderzyły i przez krótką chwilę zatęsknił za bliskimi, tak po prostu. Dawno już tego nie czuł i wydawało mu się też, że tak samo dawno pogodził się z ich śmiercią, jednak właśnie teraz okazało się, iż nie do końca jest to prawdą. Trwało to tylko krótką chwilę, po której był gotowy na kontynuowanie swej opowieści.
         – Ktoś postanowił zniszczyć naszą organizację właśnie poprzez zabicie każdego jej członka w naszej ukrytej siedzibie, a także wytropienie tych, którzy akurat wtedy przebywali poza nią. Jeśli natkniecie się kiedyś na grupę zabójców, którzy mają dłonie wytatuowane słowami w czarnej mowie, to módlcie się do Prasmoka o to, żebyście nie byli ich celem – dokończył. Postanowił też nie zgłębiać się w szczegóły, nie mówić im, że po jakimś czasie udał się na zgliszcza swojego domu i znalazł tam pierścień, który od tamtego dnia był jednym z jego największych skarbów. Nie wspominać o tym, że kilkukrotnie – albo nawet więcej razy – musiał walczyć o swoje życie właśnie z tymi najemnikami albo z innymi, których wynajęli przywódcy tamtych „wytatuowanych dłoni”. A także o tym, że próbował znaleźć osobę odpowiedzialną za całą akcję, jednak nie udało mu się tego zrobić. Przez całą tę swoją opowiastkę, patrzył wyłącznie przed siebie i dopiero po tym, jak skończył, spojrzał w końcu na Lottę, jednocześnie przypominając sobie o tym, o co chciał ją zapytać.

         – Mam do ciebie ważne pytanie – zaczął, jednak mówił to normalnym tonem głosu, więc Cocon i Jeremy także mogli to usłyszeć, jak zresztą pewnie cały dialog, który za chwilę zacznie sam Cain.
         – Czy organizacja, do której należał twój ojciec, nazywała się „Dzierżyciele Mocy”? - zapytał w końcu. Nawet w jego uważnym i wyczekującym spojrzeniu było widać, że jest to dla niego naprawdę ważne. Cain był doskonale świadom tego, iż może chodzić o jakąś inną organizację, w końcu na terenie Alaranii było ich naprawdę dużo, i to oczywiście też takich, o których albo nie powinno się mówić, albo w ogóle nie można, bo za coś takiego może coś niedobrego grozić osobie, która złamała taką przysięgę. Zresztą, w latach istnienia nawet sami Dzierżyciele Mocy mieli przecież taką zasadę i każdy z nich się tego trzymał – Cain teoretycznie złamał ją przed chwilą i nie byłby to pierwszy raz, jednak przecież i tak nie poniesie za to konsekwencji, nie miałby kto go za to ukarać.
        
        
W czasie rozmowy pradawnych na tematy związane z ich rodzinami cała grupa – no, prawie cała – podążała za nimi, ciągle trzymając się bezpiecznej odległości, którą narzucał im Przywódca. Tylko jedna osoba się od nich odłączyła i był to elfi zwiadowca, który trzymał się bliżej grupy, aby ciągle obserwować ich, nie narażając przy tym pozostałych członków „oddziału” na to, że zostaną wykryci – czy to przez magię, czy to przez oczy jednego z czarodziei.
         – Szefie… Kiedy zamierzamy na nich uderzyć? - zapytał głos z tyłu, prawdopodobnie należący do jednego z najemników, który szedł bezpośrednio za przywódcą całej tej grupy.
         – Wtedy, gdy będziemy mieli na to odpowiednią okazję – odpowiedział mu męski głos, wyraźnie było słuchać, że może mówić to przez zęby, będąc przy tym lekko zdenerwowany tym, że ktoś pyta go o takie rzeczy.
         – Wiem, że zaczynają się powoli niecierpliwić, ale przekaż im, że jeśli zaatakowalibyśmy ich teraz, to prawdopodobnie pozabijaliby nas swoimi zaklęciami. Zwłaszcza ten ze świecącymi oczami, bo pod względem magii jest z nich najsilniejszy – dopowiedział po chwili. Nie chciał tym przestraszyć swoich wojowników, jedynie chciał im uświadomić to, z jakim przeciwnikami mogą mieć do czynienia i że naprawdę powinni poczekać i zaufać osobie, która prowadzi całą grupę i, która będzie też odpowiadała za znalezienie najlepszego momentu na atak. Po chwili dało się też słyszeć szept towarzyszący przekazywanej informacji.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

         Conan słuchał z zaciekawieniem tego o czym opowiadali jego towarzysze. Tematem tej rozmowy była rodzina. Było to coś co posiadał, ale nie do końca. Co prawda Ricardo opiekował się nim niczym ojciec, ale to nie to samo. Nie łączyły ich więzy krwi, nie posiadali żadnych cech wspólnych, ani żadnych zobowiązań wobec siebie, a mimo tego żyli razem. Choć bywało różnie to nikt nigdy się nie uskarżał. Conan znał wielu ludzi, którzy pomimo posiadania prawdziwej rodziny nie doznali nawet połowy tego szczęścia, którego on doświadczał codziennie. Może to przez fakt, że nie byli prawdziwą rodziną przyczyniał się do tego dziwnego zjawiska? Tego nie wiedział i w sumie nie chciał poznawać na to pytanie odpowiedzi. Świat, w którym żył czarodziej, był prosty, dlatego nie zastanawiał się nad tym. Rozmowy dwójki towarzyszy sprawiły, że Cocon pogrążył się w myślach o swoim opiekunie. Nie minęło jednak wiele czasu, a uporał się z nimi. Najpierw jego uwagę zwróciła wypowiedź o dwóch matkach. Wydało mu się to co najmniej dziwne, teraz już chyba wiedział dlaczego chciała go zabić tyle razy. Wywnioskował to po tym, że choć nie spędził z nią nawet całego dnia to trochę działała mu na nerwy, więc skoro ona spędziła wiele, wiele lat z dwoma kobietami to niemożliwym było wyjść z tego bez skazy na psychice. Choć był dumny ze swojego odkrycia to nie dawał tego znać po sobie. Czekał cierpliwie, aż każdy skończy opowiadać, żeby nikomu nie przerwać w międzyczasie wsłuchując się uważnie.

- Skoro miałaś dwie matki to musiałaś mieć dobre obiady! – rzucił czarodziej bez namysłu gdy nastała chwila ciszy. – Ricardo zawsze gotował coś co gwarantowało zatrucie pokarmowe co najmniej na dwa dni! Mówił, że przez to, że ciężko mu było się odnaleźć w kuchni, dlatego często gotowała nam pani Hementz. Jej obiady były najlepsze! W życiu nie jadłem lepszego jedzenia niż od niej. Co prawda nigdy jej nie widziałem, ale musiała być najlepszą kucharką w całej Alaranii. Gotowała lepiej niż my z Ricardem we dwoje. Skoro jedna kobieta potrafiła tak dobrze gotować to jestem ciekaw co by się stało gdyby gotowały dwie…

- A może Ricardo nie mógł się odnaleźć w kuchni, bo pani Hementz specjalnie przed nim wszystko chowała? – zapytał Jeremy.

- Jeżeli tak było naprawdę to by oznaczało, że dwie kobiety w kuchni to katastrofa… czyli lepiej może się nad tym nie zastanawiać… - W tej samej chwili zamilkł, ponieważ zdał sobie sprawę z tego, że nieodpowiednio się zachował, próbując żartować przy takich tematach.

- No to jeżeli idzie o mnie i Jeremy'ego to nasza historia jest podobna. Ja swoich rodziców nie znałem, zostałem znalezionych w lesie jako niemowlę przez Ricarda, który był moim opiekunem. Wychował mnie i teraz jest stary, lecz mimo tego ostatnio gdzieś wybył. Ot, tyle co mogę powiedzieć o rodzinie. Rodzice chłopca natomiast zginęli. Po ich śmierci mieszkał w wiosce, a później mieszkańcy poprosili mnie bym go zabrał. To też uczyniłem. Dobrze, że zdążyłem przed tym jak wytresował niedźwiedzia… - skłamał mówiąc o prośbie mieszkańców.

        Postanowił mówić w imieniu chłopca, ponieważ nie wiedział czy byłby w stanie o tym powiedzieć. Chciał się podzielić informacjami zarówno o swojej rodzinie jak i podopiecznego, ponieważ czuł się zobowiązany do tego po wysłuchaniu historii towarzyszy. Niestety skrócił je do minimum ponieważ gdy zaczynał mówić, często schodził na błahe i lekkie tematy. To było powodem przedstawienia przez pradawnego tylko najważniejszych informacji.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        - Dziękuję. - Uśmiechnęła się już po raz któryś, gdy Cain nie pozwolił jej upaść. Jego ramię stawało się powoli nieodzownym narzędziem w jej wędrówce i zaczynała się przyzwyczajać, że czarodziej zjawi się przy niej wtedy, gdy odezwie się jej niezawodna gracja. Może przez to zamiast zwyczajnie podziękować i puścić towarzysza przytrzymała go chwilę i opierała się na nim przez parę następnych kroków. Miło było tak iść z kimś pod rękę, ale jako osoba nie zadająca się przeważnie z dżentelmenami z wyższych sfer, którzy mieli takie gesty w zwyczaju, Locia rzadko miała okazję na taką przyjemność. Caina naciągnęła na nią bez pytania, więc i w końcu zwolniła uścisk, by mógł iść dalej sam. Skoro nie zmuszała kuców, by użyczały jej grzbietów, nie mogła wymuszać na mężczyźnie bycia jej podpórką. Przynajmniej niezbyt często.
        - Obiady? - zwróciła się z uśmiechem do Cocona, a żal, że musiała puścić Caina rozwiał się na zefirkach beztroski. - Bywało bardzo różnie! Moja kocia mama (Tan) umiała polować, ale Ana nie lubiła jeść szczurków z rożna. Ja tam uważam, że były bardzo pyszne. Chyba, że robiłyśmy z nich zupę - nasze zupy były niejadalne. Mama uwielbiała jeszcze kupować świeże rzeczy na targu albo od razu dostawać gotowe dania, ale nie zawsze byłyśmy dość blisko… czasami po takie śniadanie szłyśmy z pół dnia i po drodze Tan i tak mnie karmiła. Bardzo dobrze, bo inaczej pewnie zostałabym taką ością. W sumie to dzięki niej mogę jeść teraz praktycznie wszystko co się nadaje. Ale lubię też takie ciepłe, dobrze przygotowane obiady. Wiecie - dosmażone, bez robaków i piasku… ale sarnina to nam się udała! Jesteśmy świetnymi kucharzami! - pochwaliła grupowo, co obalało teorię Conana, że dwie kobiety będą gotować lepiej niż dwaj mężczyźni, dziecko i niedźwiedź.
        - Chociaż to dziwne, że nigdy nie widziałeś pani Hementz. Była niewidzialna? Ale skoro mimo tego dobrze gotowała, to świetnie! Sama chętnie bym spróbowała! I Ana też, jestem pewna! Uwielbiała gdy ktoś jej gotował. Pewnie dogadałaby się z pana opiekunem i panią Hementz - ona też mówi, że nie odnajduje się w kuchni, za to uwielbia jak jej ktoś gotuje! Za to Tan chyba wolałaby aby ten ktoś nie był niewidzialny, bo zwykła patrzeć kucharzom na ręce - pozgadała się w najlepsze i nie zamierzała się krygować, chociaż tematy zaczynały zbaczać na poważniejsze ścieżki:
        - O, to pewnie pan Ricardo jest dla ciebie jak ojciec? Też chcesz go odnaleźć? Może przydałaby mu się pomoc. Jak już znajdziemy mojego tatę to chętnie poszukam także twojego! - ogłosiła radośnie. - Caine… em, Cain, tak Cain, pomożesz nam, prawda? Och, ale ty możesz mieć wtedy już inne plany, przepraszam! Ale ja chętnie poszukam pana Ricarda! - Obnażyła przed Conanem ząbki, zapewniając go niesłownie o swojej dobrej woli.
        - I Jeremy, ty to masz szczęście, że przygarnął cię ktoś tak mądry i doświadczony jak pan Cocon. To prawie tak fajnie jak kiedy ja, Ana i Tan podróżowałyśmy razem! Chociaż może przydałby się wam jeszcze ktoś… nie chciałbyś mieć brata? To by było zabawne! Chociaż we dwójkę też nie będziecie się nudzić (nie, wspominając zabawę purchawką). A póki co i tak jesteśmy tu wszyscy. I następnym razem ja pomogę ci tresować niedźwiedzia. Choć może lepiej by nie był zbyt duży, co? Przygarnijmy niedźwiadka! - rzuciła nagle, całkowicie dając się porwać własnemu pomysłowi. Co prawda mówiąc ,,niedźwiadka” miała na myśli zarówno młodego niedźwiedziołaka, który mógłby być braciszkiem dla Jeremy’ego, jak i zwyczajnego miśka, który mógłby potem zostać ich towarzyszem, ale pomysł i w jednej i drugiej wersji byłby trudny do realizacji. Za to jaki ciekawy!
Na szczęście dla grupy i samej Loci, Cain zabrał głos, a dziewczyna zamiast w błyskotliwą myśl zmieniła się w słuch. Widać było, że przejmuje się jego relacją, ale nie traciła humoru. Gdy na krótką chwilę przerwał, wzięła go za to pod rękę i w ten sposób, zamiast się smucić, chciała okazać mu swoją empatię. Poza tym czarodziej opowiadał nie tylko o przykrych przeżyciach, ale i o ciekawych rzeczach, co nie pozwalało jej się nachmurzyć.
        - Dobrzy nauczyciele to skarb! - podsumowała, choć kiedy wspomniał o grupie zabójców ścisnęła go mocniej i mimowolnie rozejrzała się po okolicy. - Dobrze… miejmy nadzieję, że teraz ich nie spotkamy! - Wróciła do dawnego tonu. - Ale masz jeszcze przyjaciół, prawda Cain? Zawsze ma się jakiś przyjaciół! A prawdziwi przyjaciele są jak rodzina! W końcu Tan to była właśnie przyjaciółka. Taka bardzo, bardzo dobra. W zasadzie mam też drugą rodzinę i to wszyscy to przyjaciele. - Przypomniała sobie, że jeszcze tego nie mówiła. - Mam dużo przyjaciół i bardzo dużą rodzinę! Więc ty też kogoś masz, prawda? - Zapytała z nadzieją, ale jej ton sugerował, że tak, Cain na pewno ma jakiś przyjaciół.
        - Ale właściwie… wiesz czemu ci ludzie na was napadli? Przecież nie mogli tak chyba bez powodu? - dopytała, bo nawet ona potrzebowała znać motyw, żeby historia się jej kleiła. - Może już dali sobie spokój? W końcu ile mogą tak ścigać… czy oni nadal cię śledzą? - spytała, bo wyjątkowo udało jej się połączyć fakty. Co prawda wątpiła, by ktoś latał za czarodziejem tak długo (o ile nie była to zauroczona niewiasta), ale może sam miał inne przekonania.

        Potem z kolei to on zapytał ją - o coś ,,ważnego”. Sama nie wiedziała dlaczego to pytanie miało być takie ważne, ale skoro tak twierdził to chyba musiał mieć rację. Głupio jej było, że nie umiała przejąć się pytaniem tak jak przejęła się spojrzeniem czarodzieja, ale ostatecznie liczyło się to, że była równie przejęta jak on. I może gdyby nie to to wygrzebałaby z pamięci nazwę, którą ojciec powtarzał jej wielokrotnie. Jednak cóż to było za powtarzanie, skoro miała potem nikomu nie mówić, a ona nie zapamiętywała inaczej! Teraz przejęta i nic nie mówiąca, nie potrafiła nawet myśleć, choć bardzo się starała. Ale im bardziej chciała usatysfakcjonować Caina tym większą pustkę miała w głowie. Nieszczęsna przypadłość dam, które zbyt blisko znalazły się przystojnych panów.
        - Och… nie pamiętam - przyznała w końcu, z wyraźnym żalem. Chwilę szła w milczeniu, czując, że czarodzieja zawiodła, ale nagle rozpromieniła się, odskoczyła i nawet nie przewróciła:
        - Ale mój tatko będzie wiedział! No przecież! Jak go znajdziemy to na pewno ci powie! O, albo powie mi! Albo nam obojgu! Tak, on będzie wiedział, bo jest bardzo mądry!
        A przecież trzeba być bardzo mądrym, by zapamiętać nazwę organizacji, do której się przynależy.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Kolejny raz zrobił to, co w sumie obiecał czarodziejce gdzieś na początku ich znajomości – złapał ją i ochronił przed upadkiem, a także bliskim spotkaniem z leśną ziemią i ewentualnym pobrudzeniem sobie rąk i oczywiście ubrań. Możliwe, że nie zawsze uda mu się to zrobić, bo w końcu jego oczy nie rejestrowały wszystkiego, więc zwyczajnie mógłby nie zauważyć któregoś z jej potknięć, poza tym… kiedyś w końcu nadejdzie moment, w którym każde ruszy swoją drogą i wtedy Lotta albo sama będzie musiała zacząć uważać na swoje przypadkowe upadki, albo nadal być sobą i traktować je jako część swojej osoby tak dla niej zwyczajną, iż po prostu nie wymagało to zmiany. Dopiero po chwili zauważył, że dziewczyna nadal opiera się na nim i, co więcej, przez chwilę szła z nim pod rękę. Było to dziwne i dość niespodziewane, no i dziwiło go też to, że dostrzegł to dopiero po jakimś – co prawda bardzo krótkim – czasie, a nie od razu, bo zmiana taka wydawała się czymś, co powinien zauważyć od razu i jakoś na to zareagować, może nawet niekoniecznie tak, jak chciałaby sama Lotta. Tymczasem ona zdążyła go już puścić i znowu szli obok siebie, a nie pod rękę jak jakaś para albo bliscy sobie towarzysze. Znaczy, może dla niej takie zachowanie nie było czymś niezwykłym i nie utożsamiała go z takim, na które mogą sobie pozwolić osoby o… odpowiednim stopniu znajomości. Dla Caina właśnie tak było i dlatego kolejny raz poczuł się „dziwnie” w towarzystwie młodszej od niego pradawnej.

Właściwie, jakoś niekoniecznie czuł potrzebę włączenia się do rozmowy, tym samym zachowując swe opinie wyłącznie dla siebie. Jedna z nich dotyczyła kobiety – pani Hementz – o której Conan powiedział im, że była bardzo dobrą kucharką. Pradawny miał wrażenie, że osoba ta mogła w ogóle nie istnieć, o czym mogłoby świadczyć na przykład to, że Cocon nigdy jej nie widział. Cain miał osobistą teorię, iż panią Hementz mógł być tak naprawdę opiekun „najstarszego” członka ich niedużej drużyny, który gotował tak dobrze, gdy nie robił tego z Conanem. Oczywiście, mógł się mylić, co nie byłoby czymś niezwykłym i na pewno nie zaskoczyłoby go, jednak wydawało mu się, że kobieta ta raczej nie ukrywałaby się przed młodym czarodziejem, bo chyba nie miałaby ku temu powodów.
Pomysł Lotty o tym, żeby „przygarnęli niedźwiadka” też niekoniecznie przypadł mu do gustu, bo nie dość, że nie był pewien, czy wbrew jego woli, dziewczyna dodała go do osób, które by takie stworzenie przygarnęły, czy może niekoniecznie – wolałby to drugie, bo czuł, że ostatecznie to on musiałaby próbować się nim zaopiekować i dbać o to, żeby takiemu niedźwiadkowi nic się nie stało. A Cain… po prostu nie chciał tego, bo nigdy nie był dobry w opiekowaniu się dziećmi, co pamiętał jeszcze z czasów, gdy żyli jego pobratymcy i przyjaciele. Wątpił w to, żeby coś w tej kwestii się zmieniło – chociaż mogło, ale to jedynie na gorsze.
Później przyszła jego kolej i Lotta ponowie zaskoczyła go, bo krótko po tym, jak zaczął opowiadać, podeszła do niego i znowu wzięła go pod rękę. Cain zajął się opowiadaniem i wspomnieniami, które przywróciły słowa jego opowieści, więc niekoniecznie przejął się tym, co zrobiła i zaskoczony nie zareagował tak, jakby mógł – próbując zabrać rękę i robiąc krok w bok, żeby znowu szli obok siebie, ale nie tak pod rękę.
         – Mam kilku, których poznał już po ataku zabójców, ale z szeregów Dzierżycieli, cóż… nie przeżył żaden z ludzi, których mógłbym nazwać przyjaciółmi – odezwał się po chwili. Przypomniało mu to też o tym, że właściwie to dość dawno się z nimi spotkał i może przydałoby się to zmienić, żeby mieli pewność, że nadal o nich pamięta i żeby on sam miał pewność, iż nadal są oni jego przyjaciółmi.
         – Nigdy nie udało mi się tego dowiedzieć, a uwierz mi, że próbowałem. Może komuś przeszkadzało to, że po prostu istnieliśmy, może komuś nie podobało się to, jaką mocą władamy i jaką wiedzę posiadamy… A może jeszcze coś innego – odparł, nawet dało się wyczuć w jego głosie nutę prawdziwej niepewności, a także to, że naprawdę żałuje, że nie zna prawdziwego powodu tej napaści i wybicia członków organizacji, w której urodził się, dorastał i, której był – i niby nadal jest – członkiem.
         – Wcześniej ścigali mnie dość często, ale po tylu latach myślę, że już dawno dali sobie spokój. Wtedy równie często walczyłem z nimi i, jak widać, wygrywałem te walki – dopowiedział. Od ostatniego starcia z kimkolwiek powiązanym z oryginalną grupą, która przyczyniła się do wybicia Dzierżycieli Mocy, minęło naprawdę dużo czasu, więc Cain szczerze uważał, że ludzie ci dali już sobie z nim spokój. Chociaż, z drugiej strony, mogliby też takim zachowaniem próbować uśpić jego czujność i zaatakować go niespodziewanie wtedy, gdy już będzie miał całkowitą pewność, iż już go nie ścigają, nie próbują znaleźć i oczywiście nie próbują też pozbawić go życia.

Później postanowił zadać jej pytanie, które męczyło go od momentu, w którym opowiedziała o swoich rodzicach i… trochę zawiodła go odpowiedź, którą usłyszał. Z drugiej strony, nie wiedział dlaczego, ale spodziewał się, że Lotta odpowie tak, jak może chciałby, żeby odpowiedziała. Znaczy, to, że zapomniała tej nazwy nie oznaczało od razu, że całkowicie zniknęła szansa na to, iż jej ojciec mógłby być kimś, komu udało się jakoś przeżyć „czystkę” wykonaną na Dzierżycielach. Właściwie, szansę na to, że jest kimś takim, nadal były takie same, jak wcześniej, tylko teraz Cain będzie z niecierpliwością czekał na to, aż Lotta przypomni sobie nazwę, o którą ją zapytał.
         – Nic się nie stało. Najwyżej dasz mi znać, gdy sobie ją przypomnisz – odparł, nawet nie dając po sobie poznać, że był trochę zawiedziony taką odpowiedzią z jej ust. Nawet dobrze, że postanowiła od niego odskoczyć, poprawiając sobie tym humor, bo zaczął czuć się trochę niezręcznie przez takie właśnie zachowanie.
         – Wtedy zapytamy go osobiście i oboje dowiemy się, jaka jest odpowiedź na moje pytanie – dopowiedział. Może nawet bez słowa ojca Lotty uda mu się tego dowiedzieć, bo może uda mu się rozpoznać (albo nie) tego mężczyznę jako kogoś, kto należał do Dzierżycieli.

Po chwili namysłu postanowił, że i tak wspomni o czymś, o czym chciał powiedzieć wcześniej. Chodziło oczywiście o to, na co wcześniej – i to dwa razy! – pozwoliła sobie Lotta względem jego osoby. Znaczy się, nie chciał jej obrazić albo sprawić, że będzie smutna – chciał tylko, żeby znała jego zdanie na ten temat.
         – Lotta… Może takie chodzenie z kimś pod rękę jest dla ciebie czymś normalnym, nawet z kimś, kogo słabo znasz, ale dla mnie… Cóż, ja patrzę na to trochę inaczej i po prostu mam świadomość tego, że gesty i sposób chodzenia przy drugiej osobie dotyczy raczej osób, które znają się bardzo dobrze albo… takich, które coś do siebie czują. I przypominałem sobie o tym, gdy uświadamiałem sobie, że bez żadnego skrępowania idziesz ze mną właśnie pod rękę, a przez to z kolei… czuję się niezręcznie – powiedział w końcu, a raczej tak trochę wyrzucił to z siebie. Akurat to zahaczało o tematy, o których niekoniecznie lubił mówić, a gdy już to robił, to nierzadko mógł plątać mu się język, a słowa nie przychodziły mu tak łatwo, jak przy rozmawianiu o czymś innym. Przez to także ostrożniej dobierał słowa, żeby nie urazić rozmówcy, a to sprawiło też, że zdarzało mu się zaciąć na krótką chwilę i po prostu nie odzywać. Gdy z jego ust nie padały żadne słowa, w jego myślach były one ostrożnie dobierane tak, żeby mieć pewność, że nikogo nie urazi.
         – Nie chodzi o to, że uważam to za coś złego i coś, czego nie powinnaś robić… Po prostu chciałem, żebyś wiedziała, jakie jest moje zdanie na ten temat – dopowiedział na koniec, a przez jego oblicze przemknął cień (ładnego) uśmiechu, którym chciał ewentualnie załagodzić lekko sytuację, jeśli jednak Lotta poczuje się urażona. Wydawało mu się, że lubił ją i miała też ciekawą osobowość, którą chciałby poznać w pełni, no i właśnie dlatego nie chciał jej urazić albo obrazić.
         – Przepraszam, nie przepadam za rozmowami na tego typu tematy, które związane są z bliskością, uczuciami i podobnymi rzeczami – wytłumaczył się jeszcze. Czuł, że powinien to powiedzieć, chociaż zrobił to i tak dopiero po chwili, jakby przypomniał sobie o tym, że chciał do tego wszystkiego dodać coś jeszcze i było to właśnie to zdanie. Teraz chyba interesowało go to, jak zareaguje na to czarodziejka i, ewentualnie, co odpowie.
        
        
Tymczasem łowcy ciągle podążali szlakiem, jednocześnie cały czas idąc tropem trójki czarodziejów i chłopca, który był towarzyszem jednego z nich. Jeden osobnik odłączył się od nich już wcześniej i był to elf-zwiadowca, który nie dość, że ukrywał swoją obecność przed wzrokiem pradawnych, to jeszcze robił to także ze swoją magiczną „obecnością”, żeby nie mogli wyczuć go przy pomocy magii. W głównej grupie panowała cisza, a niektórzy najemnicy – ci, którym wcześniej zdarzało się narzekać na długość marszu i samego zlecenia – ucichli krótko po tym, jak ich Przywódca dość jasno dał im do zrozumienia, że nie przeżyją starcia, jeśli zaskoczenie nie będzie po ich stronie i, jeśli nie będą wyczekiwali odpowiedniego momentu na atak. Niektórzy nawet zajęli się jedzeniem, głównie pochłaniając suszone mięso i suchary, uszczuplając lekko swoje racje żywnościowe. Oczywiście, czekali też na nocny odpoczynek, gdy będą mogli zjeść coś lepszego, co zresztą „obiecał” im dowódca. Wiedzieli też, że na pewno będą świętować po tym, gdy w końcu uda im się pozbyć ten trójki pradawnych, bo wtedy humor Przywódcy na pewno się poprawi, przynajmniej w jakimś stopniu.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

        Conan nie był specjalistą od analizowania zachowania innych osób, ale już wcześniej wiedział, że z Locią jest coś nie tak. Teraz wszystko wydawało się jasne. Miała dwie matki, które się kłóciły… z tego nie można było wyjść bez uszczerbku na psychice tym bardziej, że miała na karku już tyle lat. Cocon widział już wielu myślologów (tak nazywał psychologów) w akcji, dlatego też sformułował następującą tezę: „Jako dziecko ciągle musiała wybierać, którą stronę w konflikcie poprzeć toteż musiała być ciągle rozdarta i to spowodowało rozdarcie myślowe (na nasze psychiczne), a przez to była pewnie wkurzona i właśnie dlatego mu się obrywało”. Po swojej mistrzowskiej dedukcji, której nie powstydziłby się nawet najlepszy myślolog, wychwycił coś bardzo niepokojącego. Użyła słowa „ość” patrząc się na niego. Zupełnie jak gdyby chciała pokreślić różnicę w budowie ich ciał i jeszcze do tego się uśmiechała. Miał wrażenie, że chciała powiedzieć, że to ona ma tutaj przewagę. W oczach Conana zachowanie to trochę przypomniało zwyczaje zwierząt. Uważał też, że nawet po przemianie w człowieka ma coś z niedźwiedzia. To z kolei mogło oznaczać, że nie wszystkie niedźwiedzie nawyki zniknęły, a to z kolei znaczyło, że był zagrożony. To ona tu była drapieżnikiem, a on po prostu ofiarą. Swoją rolę miał opanowaną ponieważ od zawsze był ofiarą, tyle że losu, ale jeszcze nigdy nie był ofiarą dziwnej czarodziejki.

- A więc to dlatego… - powiedział Conan, który starał się ukryć swoje gdybania. – To by wiele wyjaśniało. Jej niewidzialność wynikała pewnie z tego, że była bardzo nieśmiała. W końcu nigdy się do mnie nie odezwała.

- Pewnie! Jest najlepszym prawie-ojcem na świecie. Nie ma rzeczy, której nie potrafiłby zrobić. Sam nas znajdzie, bo w końcu zna się na wszystkim. Zawsze mnie znajdywał jak bawiliśmy się w chowanego to i teraz mnie znajdzie.

         ”Chwila… jak to „chętnie poszukam pana Ricarda”? Czyli nie dość, że chce zabić mnie to i jeszcze jego? Co ja jej zawiniłem? I czym zawinił Ricardo? Pewnie myśli, że się nie domyślę, ale ten okrutny uśmiech ją zdradził! Nie ma opcji nie pójdziemy do mojego opiekuna. Po moim trupie go znajdziesz… a no w sumie taki ma chyba zamiar… w każdym razie nigdy więcej nie będę uciekał w stronę przypadkowych przechodniów….

- Ricardo pewnie jest zajęty, więc nie powinniśmy mu przeszkadzać!

- Nie! Żadnych niedźwiedzi! Nie potrzebujemy, więcej niedźwiedzi! – wykrzyczał czarodziej.

- Ale ja zawsze chciałem brata! – powiedział zawiedziony Jeremy. – Razem wytresujemy każdego niedźwiedzia!

- Żadnych tresur… Po co ci brat jak masz taką fajną siostrę jak Lotta? – Ledwo przeszło mu to przez gardło. – Jest też niedźwiedziem.

         Jeden niedźwiedź mu w zupełności wystarczał, a raczej niedźwiedzica… Była tylko jedna, a już chciała zabić jego i jego opiekuna, strach było myśleć co chciałby zrobić drugi. To o czym mówił Cain brzmiało niepokojąco. On był silny, więc inni członkowie też tacy musieli być. A jednak zginęli… to wystarczyło Conanowi by wiedzieć, że może nie być w stanie ochronić chłopca czy nawet siebie w sytuacji zagrożenia. Co do chodzenia pod rękę to tu Cocon się nie zgadzał. On czuł coś do Lotty, mianowicie strach i niezrozumienie, a to raczej nie powód, żeby chodzić z nią pod rękę.

- Spokojnie, Cain, każdy za czymś nie przepada. Ja na przykład nie lubię grzybów, bo po nich kiedyś się parę razy pochorowałem, najgorzej było po tych czerwonych w białe kropki. Od tamtej pory nie jadam grzybów. Do tej pory mi się przewraca w żołądku na samą myśl o tym… w każdym bądź razie dopóki nie będę musiał jeść grzybów to się gniewać nie będę – próbował jakoś rozwiązać jego zdaniem niezręczną sytuację jaka miała miejsce.

- A ja nie lubię mleka! – zadeklarował Jeremy.

- I dlatego jesteś taki niski – zaśmiał się czarodziej.
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        Lotta z uśmiechem słuchała jak Jeremy chwali swojego opiekuna. Bardzo słusznie! Za to strapiła się, gdy zrozumiała, że nie pozna opiekuna opiekuna. Pana Ricarda. Ale skoro był zbyt zajęty, żeby przyjąć pomoc… chyba jednak czarodziej wiedział co mówi.
        - Szkoda… - westchnęła, po czym zaskoczona odwróciła się w jego stronę, gdy krzyknął, że nie chce więcej niedźwiedzi. Czyżby bał się, że jeżeli jakiegoś włączą do drużyny to zajmie całą jej uwagę? Bo oboje będą miśkami? Ale ona jest i pradawną i niedźwiedzicą! Może dzielić swoje zainteresowanie między czarodziei i zwierzęta! Biedny Cocon… przecież nie ignorowałaby go tylko dlatego, że miałby większą konkurencję. Wręcz przeciwnie - może to on wtedy chętniej by z nią rozmawiał. Ale skoro ani on ani Cain nie byli zachwyceni jej pierwszym dobrym pomysłem (poza sarniną) to nie nalegała. Grunt, że Jeremy chciał mieć brata. Brata mu znajdzie!
        - Och, ale siostra to nie to samo! - odpowiedziała z radością Conanowi, przytulając młodego. - Nie, Jeremy? Zwłaszcza, że jestem starsza! Ale starszą siostrę też fajnie mieć! - zapewniła, choć tak naprawdę nie miała zbyt dużego doświadczenia w temacie. - Na pewno nie będziesz marzł w nocy ani chodził głodny. Zajmę się wszystkim! - Wyprostowała się z niedźwiedzią dumą i ruszyła raźniejszym krokiem.

        Rozmowa z Cainem zrobiła się za to poważniejsza i zmusiła ją do wolniejszego, "uważnego" marszu.
        - Jeżeli ty nie wiesz dlaczego… to chyba nikt tego nie odgadnie - stwierdziła zarówno z podziwem jak i lekkim niepokojem. - To właśnie dzięki tej… organizacji jesteś taki silny? I mądry! Wszyscy tam tacy byli? Nie, pewnie nie… ale na pewno wasi wrogowie nie mogli być dużo gorsi. Dobrze, że już cię nie szukają. Może będziesz mógł dzięki temu gdzieś osiąść? Może też dłużej zostawać u swoich przyjaciół! Czy może lubisz podróżować? Bo wiesz… ja nigdy nie mogłam zbyt długo być w jednym miejscu. Znaczy - trochę byłam w jednej krainie, ale też miałam tam duużo do zrobienia. Uczyłam się magii i poznawałam osoby… no i przyzwyczajałam się do klimatu! Ale w końcu wróciłam. Och! Ale ja nie o tym… tak czy inaczej dużo chodzę, ale nie dlatego, że ktoś mnie ściga, ale bo tak lubię. A ty? Jak już wiesz, że nikt nie będzie ci przeszkadzał, nie chciałbyś gdzieś zamieszkać? Mieć własny domek?… Och! W sumie ja to bym chyba chciała! Jakiś w górach. Niewielki, bo pewnie potrzebowałabym kilku. W różnych miejscach. - Uśmiechnęła się. - Wiesz, żeby od czasu do czasu zmienić otoczenie i móc wędrować od jednego do drugiego… i zapraszałabym was oczywiście! Lubicie drewniane chałupki? Ba ja takie bym chciała. No i może jedną na równinach, ale większość właśnie w takiej okolicy… - Rozejrzała się. - No, może troszeczkę innej. Ale podobnej! - Ucieszyła się na samą myśl i klasnęła w dłonie.

        Jednak żeby kiedyś zapraszać och jako starych przyjaciół, najpierw musiała ich do siebie nie zrazić. Na dobry początek zawiodła Caina odpowiedzią, ale że się nie obraził, postanowiła nieświadomie naruszyć jego przestrzeń osobistą. Drugi raz.
        - Och… przepraszam! - Niemal ją zatkało, bo naprawdę zrozumiała o co pradawnemu chodzi, a jednocześnie sama by na to nie wpadła. Kiedy się go trzymała myślała, że dobrze robi, bo raz było jej po prostu przyjemnie, a drugi chciała jakoś go wesprzeć. Tylko nie wyszło…
Stropiła się i nieco skuliła, kiedy tłumaczył jej, że czuł się niezręcznie. Wyjątkowo nie chciała, by ktoś się tak czuł, ale jak się okazało nie wiele wystarczyło, by spłoszyć Caina. Niechcący przylepiła się do niego… chyba za bardzo. A nawet się jeszcze nie rozkręciła! Och, przecież on ją znienawidzi…!
        Ale kolejne zdanie okraszone przyjemnym uśmiechem załagodziło jej kiepski humor. Czyli jednak nie był tak rozgniewany jak był przystojny… to dobrze, bo choć wolałaby pogodnego przystojniaka, przystojniak spokojny był lepszy niż rozgniewany brzydal.
        - R-rozumiem, przepraszam… - kajała się. - Nie sądziłam, że ci to przeszkadza… - zaczęła tłumaczyć, ale nim się pogubiła, czarodziej dopowiedział coś jeszcze, po czym wtrącił się Cocon.
        Aż się rozpromieniła i szczęśliwa, że wziął jej stronę pacnęła go przyjaźnie w łopatkę.
        - Musisz kiedyś spróbować innych grzybów - wyszczerzyła się. - Zdradzę ci, że nie wszystkie są niejadalne! - ,,Taki mądry, więc pewnie nie grzebie się dużo przy ziemi… hah, czyli faktycznie nie można być dobrym we wszystkim!”
        - A ty Jeremy jeżeli nie chcesz pić mleka to możesz przynajmniej jeść ryby! Tłuszcz jest ważny! - I z dumą zerknęła na swoje ciało. Co prawda ryby jadło się dla inteligencji, ale jej zawsze szło w biodra. Opłacało się!
        Ruszyła wesoło, by przypomnieć sobie, że jeszcze nie skończyli rozmowy i okręcając się w miejscu wpaść w ramiona tego z pradawnych, którego miała nie dotykać. Spojrzała na niego przepraszająco, po czym odsunęła, by pokazać, że pamięta (i respektuje!) jego stanowisko.
        - Ten… rozumiem i… wybacz. Dla mnie to chyba nie aż takie… albo może… - zastanowiła się. - Ale rozumiem. Już nie będę - zapewniła i uniosła dłonie w geście, że zamierza trzymać je przy sobie. Uśmiechała się przy tym, bo i nie czuła się urażona - może jedynie nieco smutna, bo chodziło jej się przy nim tak naturalnie… ale widocznie to jednostronne zapędy. Skoro nie chciał się tak spoufalać to i miał do tego prawo - co prawda nikt poza Coconem i Jeremym ich nie widział, ale… skoro ,,bliskość i uczucia” nie były ulubionymi tematami czarodzieja to być może nie lubił ich też poza rozmowami? Wielka szkoda…
        Choć ciekawe dlaczego. Może kiedyś ktoś go wystawił? A może to przez to, że już nie ma rodziny?
        Ale wolała nie pytać.

* * *


        Wędrówka mijała spokojnie, a teren obniżał się stopniowo, mieszając w powietrzu zapach liści z żywicą; i w końcu dzień ustąpił zmierzchowi przepędzającym błękity różem i czerwienią w granatowym płaszczu. Ciemniejące sylwetki drzew odcinały się mrokiem od nieba, na które z nadzieją spoglądała Lotta. Kolejny dzień przybliżył ją do celu - do spotkania z ojcem.
        Ale w końcu trzeba było zatrzymać się na spoczynek i odetchnąć wieczornym chłodem. Aż nie mogła się doczekać nocnej przemiany w niedźwiedzia.
        - Heej - zaczepiła kompanów. - Może rozbijemy tu obóz? - zaproponowała odwracając się i z troską zerknęła na Jeremy’ego. Był najmłodszy, a nogi miał jak gałązki, więc pewnie całodzienny marsz dał mu się we znaki. A i ona choć mogła jeszcze iść, chętnie zjadłaby kolacjowe zapasy i… zagryzła czymś jeszcze. Miała też nadzieję, że któryś z pradawnych opowie jakąś ciekawą historię i dzięki temu będzie mogła się czegoś o(d) nich dowiedzieć.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Zastanowił się przez chwilę nad słowami Lotty. Na jej pytanie, a przynajmniej te związane z jego wiedzą i umiejętnościami, najpewniej odpowie twierdząco, chociaż pewnie rozwinie to też, żeby nie ograniczyć się do krótkich „tak” i „tak”. Zresztą, nawet jakby tak krótko odpowiedział na te pytania, to później jego wypowiedź i tak rozwinęłaby się, zahaczając o to, co w swoich słowach poruszyła czarodziejka. Przy okazji sprawiając też, że Cain mógł stwierdzić, iż właściwie naprawdę rzadko kiedy zastanawiał się nad tym, czy może chciałby gdzieś osiąść na stałe, znaleźć sobie jakieś jedno… albo kilka miejsc w Alaranii i to takich, w których miałby jakiś niewielki domek, w którym zawsze może się zaszyć lub ukryć przed światem i pobyć w samotności, będąc wtedy otoczonym wyłącznie przez naturę.
         – Hmm… W większej części tak, ale też sam doskonaliłem swoje umiejętności i zdobywałem wiedzę na własną rękę, gdy już organizacja ta przestała istnieć. No, prawie przestała – odparł, tym ostatnim i krótkim zdaniem odnosząc się do siebie samego i tego, że jako jedyny przeżył atak najemnych zabójców, chociaż i tak przez to napotkał pewne konsekwencje i wszystkie nie pojawiły się od razu.
         – Znaczy, nie wiem, czy mnie nie tropią, ale tak mi się właśnie wydaje, bo naprawdę sporo czasu minęło od mojego ostatniego „spotkania” z nimi… Ale to nie oznacza przecież, że tego nie robią i dlatego też nie chciałbym zatrzymywać się na dłużej u kogoś, na kim mi zależy, bo przez to mógłbym narazić taką osobę na niebezpieczeństwo. Dlatego jeśli miałbym gdzieś osiąść, to chyba samotnie – odpowiedział. Dla niego miało to sens i było bezpieczniejszą wersją wydarzeń, o które zapytała go Lotta, więc wydawało mu się, że właśnie w ten sposób by to przebiegło. Chyba, że miałby pewność, że nikt na niego nie poluje i nie żyją wszyscy ci najemnicy, którzy brali udział w mordowaniu jego znajomych, przyjaciół i rodziny.
         – Poza tym lubię też podróżować po świecie i przyzwyczaiłem się już do takiego trybu życia tak mocno, że ciężko będzie mi to zmienić i zatrzymać się w jednym miejscu na dłużej niż… powiedzmy, że kilka lub kilkanaście dni – dopowiedział na koniec. Przypomniał sobie, że na samym początku naprawdę nie lubił podróży i takiego przemieszczania się z jednego miejsca w drugie, zostając przy tym nie dłużej niż kilka dni w każdym z nich. Nie lubił tego, bo kojarzyło mu się to z ucieczką i ukrywaniem się, unikając przy tym pościgu i osób, które mogą i chcą go zabić. Dopiero później, gdy już chyba pogodził się ze stratą, uznał wtedy, że przy aktualnym stanie rzeczy i tak nie uda mu się nigdzie zatrzymać na dłużej lub nawet na stałe i wtedy też zaczął powoli przekonywać się do ciągłego bycia w ruchu, a także zaczął to lubić.
         – Ech, mam dziwne wrażenie, że jeszcze sporo czasu musi minąć, żebym był pewien, że nikt mnie nie ściga. Może, gdy już będę miał co do tego pewność, może wtedy zacznę myśleć o tym, czy chcę mieć jakieś miejsce, do którego zawsze mógłbym wrócić i wiedziałbym, że właśnie tam jest mój nowy dom – dodał jeszcze, już chyba definitywnie kończąc ten temat. Nie miał też już nic do dodania. Chyba. Przynajmniej tak mu się wydawało, że powiedział im tyle, ile aktualnie mógł i chciał. Zresztą, oni wszyscy – Lotta, Conan, a także Jeremy – powoli zdobywali jego zaufanie i sprawiało to, że mógł wyznać im więcej niż komuś, kogo poznał przed chwilą.

Później zmienili, a raczej to on zmienił, temat rozmowy. Nie chciał, żeby Lotta zareagowała w taki albo podobny sposób, bo miał wrażenie, że jego słowa źle na nią zadziałały i może sprawiły coś niepożądanego w postaci, na przykład, lekkiego ochłodzenia ich relacji.
         – Nic się nie stało. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała, jak ja na to patrzę i co o tym myślę – wytłumaczył się znowu. Oczywiście, że nie chciał, żeby czarodziejka źle go zrozumiała. Właściwie, gdy tak o tym pomyślał przez chwilę, to może nawet nie do końca przeszkadzało mu to, że tak ładna dziewczyna sama z siebie podchodziła do niego i przez jakąś część wędrówki po prostu szła z nim pod rękę, nie przejmując się tym i zachowując się tak, jak zachowywała się wcześniej. Owszem, mógłby jej powiedzieć o czymś takim, jednak… no właśnie, chyba to jeszcze nie był odpowiedni czas na coś takiego, chyba, że ubrałby to w nieco inne słowa, a nie wypowiedział dokładnie to, o czym przed chwilą pomyślał.
         – Naprawdę nic się nie stało, nie masz mnie za co przepraszać – odezwał się, chcąc nieco poprawić jej humor. Uśmiechnął się też przyjemnie, może nawet trochę czarująco. Co prawda nie kłamał i dało się to bez problemu usłyszeć w jego głosie, jednak wydawało mu się, że uśmiech ten jeszcze lepiej wskaże jej, że naprawdę nie ma go za co przepraszać, a on w ogóle nie gniewa się na nią za coś takiego.
         – No tak, w końcu każdy ma rzeczy, które lubi i te, za którymi nie przepada. Każdy i nie ma tu wyjątków, więc jakbyście kiedyś trafili na osobę, która mówi wam, że nie ma rzeczy, której by nie lubiła… albo na taką, która powie wam, że nie lubi wszystkiego, to nie wierzcie jej i ją obserwujcie. W końcu dostrzeżecie coś, co będzie zaprzeczało temu, co mówili i co próbowali wam wmówić – powiedział, właściwie dzieląc się z nimi jedną z mądrości, które znał i którą kiedyś sam usłyszał, chociaż już nie pamiętał od kogo. I, cóż, musiał przyznać przed samym sobą, że słowa te zawsze się sprawdzały i nie trafił na osobę, która jednak byłaby ich zaprzeczeniem.

W końcu dopadł ich wieczór, co oznaczało, że powinni rozglądać się za miejscem na obóz, w którym będą mogli zjeść kolację i pójść spać, aby móc odpocząć. Tego wieczora niebo było naprawdę ładne, a przez to Cain zapatrzył się na nie przez długą chwilę, po prostu idąc przed siebie i właściwie nie zwracając uwagi na to, gdzie idzie – tyle dobrego, że szli wtedy prostym odcinkiem drogi i nigdzie nie skręcali. Z tego stanu wyciągnął go głos Lotty.
         – Nie mam nic przeciwko – odezwał się Cain. Co prawda on mógł iść dalej, bo jeszcze nie czuł się zmęczony, jednak wiedział, że pozostali mogą czuć się inaczej i może na postój czekają bardziej niż on. I oczywiście na odpoczynek, a także na kolację. Rozejrzał się jeszcze w okolicy, żeby może zidentyfikować to „tutaj”, o którym wspomniała wcześniej dziewczyna.
         – Chodziło ci o tamto miejsce? - zapytał, dłonią wskazując niedużą polankę oddaloną tylko kilkanaście kroków od drogi, którą podróżowali. Już stąd mogli dostrzec, że znajduje się na niej powalony pień drzewa, na którym albo mogliby usiąść, albo oprzeć się o niego plecami. Sama polana była dość gęsto porośnięta trawą, więc możliwe też było, że będzie się tam spało dość wygodnie. Czarodziej rozejrzał się ponownie, jednak nie widział w pobliżu innego miejsca na obozowisko niż to, które wskazał. Dlatego też uznał, że właśnie o tamtą polankę chodziło pradawnej i właśnie dlatego też zszedł teraz z leśnej dróżki, a później ruszył w stronę miejsca na obóz.
         – Chcecie rozpalić ognisko? - zapytał, gdy wszyscy znajdowali się już na terenie polany. Nie wydawało się, że noc będzie zimna – tym bardziej, że wieczór taki nie był – ale może pozostali chcieliby podgrzać nad ogniem racje żywnościowe, które przygotowali wcześniej albo zrobić coś innego, albo po prostu czuliby się bezpiecznej, gdy w pobliżu płonąłby ogień.
        
        
Grupa łowców – ze zwiadowcą idącym trochę z przodu – poruszała się przed siebie, utrzymując raczej stałą prędkość, a przez to też zachowywali stałą odległość od grupy pradawnych, których tropem podążali. Oni także dostrzegli, że zbliża się wieczór i na pewno niejeden pomyślał o zaproponowaniu postoju, wcześniej oczywiście szukając odpowiedniego miejsca na obóz dla całej grupy. Myśleli o tym, jednak żaden tego nie zaproponował, bo wszyscy w ciszy czekali na to, aż Przywódca powie coś na ten temat.
Nagle z zarośli w pobliżu Szefa wyszedł elf-zwiadowca i zaczął rozmawiać z przełożonym, który tylko kiwał głową, przyswajając nowe informacje. Na sam koniec zasygnalizował postój całej grupie i w końcu zabrał głos.
         – Wygląda na to, że czarodzieje postanowili zatrzymać się na noc, więc my zrobimy podobnie. – Po tym słowach na twarzach niektórych z najemników pojawiły się małe lub większe uśmiechy. Niektórzy pewnie od razu pomyśleli o ognisku, mięsie i kolacji, która na pewno będzie lepsza niż suszona wołowina w soli i sucharki, którymi zajadali się przez większość dnia.
         – Nasz zwiadowca mówił, że w drodze powrotnej natknął się na sporą polanę, na której będziemy mogli odpocząć, więc udamy się właśnie tam. Za mną – dokończył mówić i dał im znak, żeby ruszali, co sam także zrobił. Niedługo po tym dotarli do miejsca, które nie dość, że otoczone było dość gęstymi zaroślami, to wyglądało też tak, jakby ktoś powbijał spore kamienie w losowych miejscach na polanie. Tylko, że pozostałe jej miejsca pokryte były gęstą i miękką trawą, w której próżno było szukać jakichś drobnych kamyczków. Najemnicy rozeszli się w cztery mniejsze grupy, które zebrały się i rozpaliły niewielkie ogniska, nad którymi szybko wylądowało mięso – przy trzech z nich siedziało po kilku mężczyzn, a przy czwartym siedział sam Przywódca, jego zastępcy, a także elf będący zwiadowcą w drużynie. Najemnicy rozmawiali, jednak robili to przyciszonymi głosami, doskonale zdając sobie sprawę, że nie mogą dawać niepotrzebnych znaków swojej obecności w okolicy.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

"Pewnie, że szkoda: więcej niedźwiedzi to więcej sojuszników, a to znacznie obniża moje szanse na przeżycie. Doskonale wiem o co ci chodzi…" – pomyślał Conan.

         Kiedy usłyszał, że „starsza siostra to nie to samo” uznał, że niedźwiedzica powoli przeciąga strunę. Chciała i nadal chce go zabić? Proszę bardzo, z jego pechem i tak nie uda mu się przedwcześnie opuścić tego świata. Chce znaleźć Ricardo i też go załatwić? Cocon jakoś to przełknie, w końcu jego opiekun był najbardziej uzdolnią osobą jaką znał. Ale podważanie jego autorytetu wychowawczego… tego już było za wiele. Jego wieloletn… wielodzienne doświadczenie w wychowaniu musi zostać niezachwiane, bo inaczej sobie później nie poradzi (teraz już też sobie nie radził, czyli jak zawsze). Może nie był najbardziej rozgarnięty ze wszystkich oraz może jego kontakt z dziećmi ograniczał się od parunastu do kilkudziesięciu godzin, ale wewnątrz siebie czuł, że mógłby o tym napisać już wiele książek. Już nawet znał tytuł pierwszej „Błędy w wychowaniu dzieci, jak ich uniknąć i dlaczego niedźwiedź nie jest dobrym pomysłem na pierwsze zwierzątko dla twojej pociechy”.

- Myślę, że to jednak to samo – zaoponował czarodziej. – Starsza siostra jest niczym starszy brat tylko ma długie włosy, a jeżeli brat ma długie włosy to starsza siostra jest jak starszy brat, bo nie ma rzeczy, której starsza siostra nie da rady zrobić, a które brat by mógł zrobić.

         Zastanowił się co chciał przekazać, ale po krótkiej próbie zrozumienia zaczęła go boleć głowa dlatego zostawił tą wypowiedź w spokoju. Słysząc ofertę Lotty, która powiedziała, że zajmie się chłopcem, miał wrażenie jakby zarzucała mu, że do tej pory jego podopieczny chodził głodny i zmarznięty. Kolejny atak wymierzony w jego rodzicielsko-opiekuńczy autorytet. Postanowił, że nie będzie jej ustępował pola w opiece nad chłopcem.

- Z pewnością kiedyś ich spróbuję, ale to pewnie wtedy kiedy zapomnę o ostatnim incydencie z nimi... – „Czyli nigdy” dodał w myślach.

         Conan zrozumiał jej ukryty przekaz. Skoro nie wszystkie są jadalne to znaczy, że niektóre są trujące, a skoro ona chce mu dać grzyby do zjedzenia to z pewnością poda mu te, których jeść się nie powinno, dlatego też postanowił nie brać od niej żadnych grzybów. Nie wiedział dlaczego mu o tym powiedziała, czyżby uważała, że się nie domyśli? I wtedy zrozumiał, że ten komunikat był bardziej złożony niż zakładał na początku. Są w lesie więc grzyby to podstawa diety tych rejonów dla podróżników, on nie zje żadnego, bo wie że Lotta chce go otruć, a to będzie skutkowało śmiercią głodową biednego ciapciaka. Zrozumiał, że jest mądrzejsza niż się wydaje. Ale jak to zwykle u Cocona było nie przejmował się tym zbytnio.

- Kiedy ryby mają ości… - zaczął marudzić chłopiec
- Ości to część ryby, a te są bardzo zdrowe, więc nie możesz narzekać.
- Dlaczego nie mogę narzekać? Ty na druida narzekałeś! – powiedział lekko oskarżającym tonem.
- Bo druid to co innego – ledwo wydukał Cocon nie wierząc, że chłopiec mu coś zarzuca.

Zły wpływ niedźwiedzicy zaczął zbierać żniwa. Chłopiec zaczął się sprzeciwiać, Cocon nie wiedział jaki miała ona na to wpływ, ale na pewno musiała jakiś mieć, w końcu wykorzystywała każdą okazję by zrobić mu na złość.

        Słuchał historii Caina z zaciekawieniem i lekkimi obawami, kiedy usłyszał, że ktoś może go nadal tropić postanowił się baczniej rozglądać. Niestety zawsze jego uwagę przykuwało coś niepożądanego. A to motyl przeleciał, a to zobaczył śmieszny kształt drzewa, a to jakiś ptak rozproszył jego uwagę przez co nie mógł nic zauważyć, chociaż nawet jakby chciał i tak by pewnie nic nie dostrzegł. Słowa Caina utwierdziły w przekonaniu Cocona co do Lotty. Ona wydawała się być taką co lubi wszystko.

        Conanowi było smutno z powodu tego co przydarzyło się Cainowi. Miał miejsce do którego należał, które mógł nazwać domem, miał przyjaciół, miał naprawdę wiele. Niestety wszystko mu odebrali, wszystko co nie było mu w życiu obojętne, a przynajmniej tak wywnioskował czarodziej. Najgorsze było to, że nawet gdy stracił wszystko to nie mógł dostać kolejnej szansy by znaleźć szczęście, ponieważ ta cała organizacja go ścigała. To bardzo złościło Conana i zostawało gdzieś głęboko w nim. Uczucia te rzadko kiedy mu towarzyszyły, a jeszcze rzadziej nie mógł ich się pozbyć. To przemawiało tylko za tym, że nie godził się na to by tak dalej było. Niestety w obecnej sytuacji mógł zrobić niewiele, bez mocy i umiejętności najlepsze co mógł zrobić to nie zawadzać.

- Obóz będzie dobrym pomysłem – Conan przystał na propozycję towarzyszy.
Znalazł dobre miejsce po czym rzucił się na plecy rozłożył ręce i leżąc wpatrywał się w niebo.
- Dobrze jest czasem się zatrzymać…
Awatar użytkownika
Lotta
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Lotta »

        - A co jeśli siostra ma krótkie włosy? Wtedy jest bratem? - zapytała Conana zaciekawiona, bo wyglądało na to, że w jego otoczeniu przebywały fascynujące osoby. Dziwne siostry i bracia, których nie miał.
        - No i jednak nie wydaje mi się, żeby siostry i bracia byli tacy sami… - Przyłożyła w zamyśleniu palec do usteczek. - Kiedy starsze siostry dorastają sprowadzają chłopców do domu, a bracia tego nie robią. Och! I noszą sukienki! - Ucieszyła się, bo poza sukienką i długimi włosami w zasadzie faktycznie potrafiła to co przeciętny brat - bić się, brudzić i głupio szczerzyć. Dobrze było wiedzieć, że jednak jest siostrą. Mimo braku rodzeństwa.

        - U niektórych ryb łatwo oddzielać mięso od ości - uśmiechnęła się do Jeremy’ego. - Kiedyś chętnie ci pokażę! Bo wiesz… niedźwiedzie lubią ryby, a jeżeli chcesz mieć kiedyś niedźwiedzia to też powinieneś lubić! To, mięso i jagody. - Uśmiechnęła się, bo na takiej diecie dało się utrzymać ładną figurę.

        Potem już patrzyła jedynie na Caina i drogę. To co przeszedł… i nadal przechodził i jej wydawało się nie w porządku. Gdyby mógł osiąść w jednym miejscu, mogłaby go przynajmniej odwiedzać, a tak? Póki był ścigany ani nie można było go na dłużej zapraszać, ani wprosić siebie. Do kitu układ, tym bardziej, że chciałaby się z nim pewnie widywać nawet kiedy przestaną już razem podróżować. Tak czuła - od niego i pana Cocona mogłaby się naprawdę wiele nauczyć. Tata byłby zadowolony.
        Właśnie, Tata… czy on też przypadkiem nie uciekał przed kimś, jak Cain? Ciągle przenosił się z miejsca na miejsce, a Mama twierdziła, że to niebezpieczne długo z nim przebywać. Hah! Zastanawiające podobieństwo sytuacji. Ale Cain zapewne nie miał córki, którą matka trzymałaby z daleka dlatego, że jego ktoś ściga. Ba - pewnie nawet nie będzie mógł się ożenić skoro ważne dla niego osoby stale będą zagrożone!
        Jak nic trzeba było z tym skończyć.

        Pokiwała głową do samej siebie, robiąc zaciętą minę. Tak - jeżeli ci wstrętni łowcy się pokażą to ona im… ale nie lubiła się bić… ale… byli źli! Tak, należało ich pozamrażać. Tak żeby Cain mógł w spokoju znaleźć sobie domek. Och - i może nawet uda im się powstrzymać tych co gonią Tatę?

        Zapalona do pomysłu, chętnie przyjęła czarowny uśmiech czarodzieja i tym bardziej postanowiła sobie, że pomoże mu pozbyć się problemu. Chce w końcu kiedyś przyjść do niego na herbatkę! I prażone szaszłyki.

* * *


        Kiedy dotarli na miejsce noclegu, zaczęła rozglądać się dookoła - było całkiem romantycznie, po leśnemu gwarno i bardzo przyjemnie. Wszyscy zgodnie udali się na nieodległą polankę i tam zaczęli się rozpakowywać.
        Pan Cocon miał jednak jeszcze cwańszy plan. Padł na ziemię, a Locia zaintrygowana pochyliła się nad nim, wpatrując się w niego błękitnymi oczami. Długo to analizowała, ale w końcu musiała zapytać:
        - Dlaczego leży pan na mrowisku?
        Bardzo była ciekawa. To jakaś technika łapania mrówek? Chce je potem zjeść? Nie, pewnie dał się im, by nie pokąsały jej, Caina i Jeremy’ego. Ależ on był dobry!

        Rozradowana, że ma u boku tak wielkoduszne osoby, nucąc podtruchtała do Caina.
        - Ja nie potrzebuję ogniska, ale nie mam też nic przeciwko! - Uśmiechnęła się. Dym już dawno nie drażnił jej niedźwiedziego nosa, a choć jej drapieżczy zapach odpędzał zwierzęta, ogień nie wydawał jej się taki znowu zbędny - miło się przy nim opowiadało historie!
        - Jak chcecie to mogę rozpalić - zaoferowała, pamiętając, że Coconowi sprawiało to pewne problemy. Nie chciała by musiał się męczyć i teraz, choćby wyjmowaniem narzędzi - ale nadal przydałoby się nazbierać drewna.

        Jedzenia dla siebie nie musiała podgrzewać - wszystko co miała, mogła zjeść od ręki, byle mogła przy tym usiąść, bo jedzenie w drodze podchodziło pod akrobatykę.
        Klapnęła na ziemi czekając na decyzję odnośnie ogniska i zaczęła rzuć kawałek odmrożonej magią ryby. Nagle wyciągnęła rękę i palcem wskazała niedalekie zbocze.
        - Patrzcie, dymki!
        Miło było wiedzieć, że nie są jedynymi wędrowcami na tym pięknym szlaku.
Awatar użytkownika
Cain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 126
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Mędrzec , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Cain »

Ognisko, wiele osób uważało je za niezbędną część obozowiska. Może tak było rzeczywiście, bo w końcu zapewniało ono przyjemne ciepło, lepszą widoczność towarzyszy i także odpędzało dzikie zwierzęta od miejsca, w którym się je rozpaliło. Owszem, niektóre sytuacja wymagały tego, żeby jednak go nie rozpalać – gdy, na przykład, ucieka się przed kimś i nie ma się pewności, czy zgubiło się pościg, czy może ludzie wchodzący w jego skład nadal cię szukają. W innym przypadku, raczej dobrze by było jednak rozpalać ogień i pozwolić mu trzaskać, gdy pochłaniał kolejne kawałki drewna.
         – To ja zajmę się nazbieraniem opału – odezwał się, rozglądając się wokół.
Cain zaczął zbierać drewno, które – według niego przynajmniej – najbardziej nadawało się do tego, żeby rozpalić z niego ognisko. Co prawda nie znał się na tym zbyt dobrze, bo najczęściej rozpalał ogień przy pomocy magii… i właśnie teraz przypomniał sobie, że Lotta przecież także robi to w ten sposób i właściwie nie musi nawet szukać wyłącznie suchych gałęzi. Magiczny ogień był inny od tego, który rozpalało się przy pomocy krzesiwa, był silniejszy, ale też łatwiej mógł wyrwać się spod kontroli, dlatego trzeba było zadbać o odpowiednie środki ostrożności, gdy chciało się rozpalić ognisko magią. Najpierw należało wyznaczyć na nie miejsce – albo ułożyć krąg z kamieni, albo wykopać niewielki dołek, w którym ogień będzie mógł się palić i nie będzie istniało niebezpieczeństwo, że przypadkowo zapali się też trawa i wybuchnie pożar.

Na polanę wrócił po niedługim czasie, niosąc ze sobą naprawdę dużo mniejszych i większych gałęzi, które znalazł na leśnym podłożu. Akurat w okolicy było ich naprawdę sporo, dlatego też zebranie ich nie zajęło mu wiele czasu. Rozejrzał się za odpowiednim miejscem na ognisko, jednak możliwe, że w międzyczasie pozostali już je wybrali, mimo że może nawet nie myśleli o tym, gdy siadali w określonej części polany. Pradawny podszedł do nich i położył drewno na ziemi. W okolicy nie było kamieni, z których można było zrobić bezpieczny krąg, więc najpewniej będzie musiał wykopać niewielki dół. Wykopać… raczej nie, bardziej można byłoby to nazwać stworzeniem go, patrząc na to, jaki pomysł pojawił się w jego głowie. Wyciągnął dłoń przed siebie, a jego oczy zaczęły się świecić, reagując na przepływ magii przez ciało. Wykonał ręką kilka szybkich gestów i tak samo szybko opuścił ją w dół, sprawiając, że w ziemi obok niego powstało nieduże wgłębienie. Co zrobił? Wykorzystał magię mocy i jej aspekty, żeby uderzyć mocą w powierzchnię polany, „uderzenie” formując w kulę tak, żeby powstało półokrągłe wgłębienie. Do środka wrzucił część drewna, które przyniósł.
         – Gotowe, można rozpalać – oświadczył, odzywając się pierwszy raz od momentu, w którym powrócił na polanę.
Jeszcze zanim ktoś się za to zabrał – on albo Lotta, która wcześniej zaproponowała, że się tym zajmie – dziewczyna nagle wskazała kierunek i powiedział im też, co tam zauważyła.

Dym. Wąskie strugi dymu wskazywały na ognisko, a raczej ogniska, bo było ich tam kilka. To oznaczało, że w okolicy znajdują się też inni podróżnicy. Wydawało mu się, że raczej nie chcą ukrywać swojej obecności – inaczej albo w ogóle nie rozpalaliby ognisk, albo może znaliby sposób, w który mocno ograniczyliby widoczność dymu na nocnym niebie.
         – Miejmy nadzieję, że nie są to jacyś bandyci – odezwał się, nadal przyglądając się temu, na co zwróciła uwagę pradawna czarodziejka. Cain nie wątpił w to, że poradziliby sobie z nimi bez problemu, nawet jeśli było ich kilkunastu – na co zresztą wskazywała liczba ognisk. Wśród zwyczajnych bandytów rzadko można było znaleźć silnych wojowników albo mocnych magów, władających potężnymi zaklęciami.
         – Mogliby zauważyć nasze samotne ognisko i zdecydować się na atak, żeby nas obrabować. Lepiej będzie dla nich, jeśli jednak tego nie zrobią – dopowiedział po chwili. Słowami tymi doceniał też zdolności towarzyszy i to, że razem stanowili silną grupę.
         – Mniejsza z tym… co będzie, to będzie. Teraz może zjedzmy kolację – zaproponował krótko po tym. Wyciągnął już nawet te porcje mięsa w liściach, które zabrał wcześniej, gdy jedli za dnia. Podniósł jedną z gałęzi, która wydawał mu się być lekko zaostrzona i nabił na nią jedną porcję, a później przeniósł nad ognisko, aby potrzymać to nad nim przez jakiś czas, na koniec siadając przy ognisku. Rozpiął też guziki płaszcza, pod którym ukrywała się koszula. Wydawało mu się, że ciepłe jedzenie będzie lepiej smakowało, mimo że to było już przygotowane wcześniej i można było je jeść na zimno.
         – Chcecie o czymś porozmawiać? A… może opowiedzieć jakąś ciekawą historię ze swojego życia? - zapytał, zabierając kij z jedzeniem znad ogniska. Ostrożnie ściągnął porcję mięsa w liściach i położył przed sobą, dając jedzeniu trochę czasu na to, żeby przestygło.
        
        
Najemnicy jedli kolację i rozmawiali, czasem śmiejąc się, chociaż wszystko to robili raczej cicho. Piekli mięso nad ogniskiem i później zjadali je, korzystając z odpoczynku i tego, że mogli posilić się czymś innym niż suszone mięso z jakimiś przyprawami albo suchary, ewentualnie jeszcze coś innego, co miało długi termin przydatności do spożycia, ale przy tym nie było też tak dobre, jak świeże pieczyste albo dopiero co zrobiony posiłek. Jakby ktoś im się przyglądał, mógłby nawet odnieść wrażenie, że jest to grupa poszukiwaczy przygód albo najemników, a nie zabójcy podążający za swoim celem, którego tak bardzo chce się pozbyć ich przywódca. Niektórzy nawet sięgnęli po drugie bukłaki – te z alkoholem, żeby jeszcze bardziej umilić sobie czas odpoczynku.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Zapowiadało się sielsko i… zorganizowanie. Cain sam zgłosił się do zbierania gałęzi, Conan zaczął biegać gryziony przez mrówki, Jeremy się zaśmiewał, a Locia klaskała, nie wiedząc co się dzieje. Dopiero gdy czarodziej numer jeden wrócił, towarzystwo nieco się uspokoiło - wskazali miejsce na ognisko i podziwiali jak Cain robi z niego faktyczny dół - a nie jakiś tam zapiaszczony placek. Lotta jak zwykle patrzyła wtedy ciekawsko na jego błyszczące oczy i gesty - robiły wrażenie, nawet kiedy zaklęcie nie było duże.
        Z chęcią przyłączyła się do magicznego pożytecznościowania zdolności i wysuszyła drewienka, by zraz podpalić je i cieszyć się z sukcesu. Potem w spokoju podzielili między siebie zapasy, rozsiedli się i zaczęli piec…

        Było przyjemnie, na tyle, że czarodziejka i Jeremy niezbyt przejęli się domniemanymi bandytami - może trudno było im uwierzyć, by czatowało tutaj aż tylu, a może zwyczajnie tak ufali swoim towarzyszom, że mogli tylko pokiwać głowami na stwierdzenie, że to lepiej dla zbirów, aby się do nich nie zbliżali. Bo doprawdy, kto ośmieliłby się napadać na bardzo mądrego Pana Cocona, który co prawda chwilowo pozbawiony był magii, ale nadal emanował obyciem i doświadczeniem życiowym oraz Caina, który potrafił świecić oczami. O nie, Locia by się nie poważyła! A zresztą jeżeli ktoś będzie grozić młodemu Jeremy’emu to ona zmieni się w niedźwiedzia. A co zrobi potem to…
        Mniejsza z tym! Trzeba jeść kolację!

        Zadowolona wgryzła się w podgrzane, pachnące ziołami pieczyste i z apetytem modelki pożarła ile się dało nim młodszy-straszy czarodziej znów przykuł jej uwagę. Wpadł na bardzo ciekawy pomysł!
        - O, ja chcę, ja! - wyrwała się od razu, ale nagle zmieniła front. - Panie Coconie, a może pan coś opowie? Pan powinien pierwszy! Bo jest pan najstarszy, potem może być zmęczony… no i jesteśmy z Jeremym bardzo ciekawi! Prawda?
        Chłopiec przytaknął i oboje wyczekująco spojrzeli na czarodzieja.

        Chcąc nie chcąc Conan zabrał się do mówienia… czy też do myślenia o czym to może opowiedzieć. A gdy już nadumał się, wymyślił i zdecydował, otworzył… się za nim portal. Rozdarcie w przestrzeni syknęło, zagrzmiało, a uderzenie wiatru zmusiło do zaciśnięcia powiek. Ognisko zgasło liżąc płomieniami skraj Lotcianej sukienki, Jeremy krzyknął i… pusta cisza.
        Cain i Lotta otworzyli oczy i opuścili podniesione ręce - ale Conana i chłopca już nie było. Zniknęły ich zapachy i aury. Pozostało tylko echo głosów i opadający popiół - a wraz z nim zapisana karteczka… Zszokowana Locia drżącą dłonią złapała ją i przyjrzała się jej z nagłym poczuciem, że to na pewno musi być odpowiedź. Kiedy ludzie znikali w portalach pojawiały się znaki. To musiał być jeden z nich!

”Głos w mojej głowie mówi mi, że chyba mogę coś do ciebie czuć, a ja w myślach się z nim zgadzam. Nie wiem tylko, kiedy odważę się, żeby powiedzieć ci o tym i zapytać, czy czujesz to samo.
C.”


        Po paru długich chwilach marszczenia brwi i skupienia odczytała wiadomość. Tak bardzo… nie zrozumiała co to może znaczyć!
        - O nie, Cainerath! - zawołała z przejęcia jego pełne imię. - To list od Pana Cocona! Mówi, że słyszał jakiś głos w głowie i że zgodzili się, że on coś może czuć… do jednego z nas! Ale że nie wie kiedy odważy nam się to powiedzieć! A przecież zniknął! To jak ma się odważyć? I jak mamy zapytać jeżeli będziemy ciekawi? No wiesz, co czuje i do którego z nas… Och, i przecież mu nie odpowiemy! Bo nie zapyta! - Wstała machając kartką i przedstawiając coraz to nowe problemy. Była tym zaaferowana bardziej niż samym portalem - takie rzeczy w końcu się zdarzały, zwłaszcza magom. Ale żeby zostawiać taki nierozwiązany liścik!?
        - My też coś czujemy! - krzyknęła gdzieś w niebo, jakby pewna, że Conan usłyszy i dzięki temu nie będzie się martwić. A miał czym.
        Zostawił sarninkę…
Zablokowany

Wróć do „Szlak Ziół”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości