FargothŚlepy los.

Miasto położone na granicy Równiny Drivii i Wschodnich Pustkowi, jedno z głównych miast środkowej Alarani, położone na szlaku handlowym, prowadzącym przez Opuszczone Królestwo aż do Wybrzeża Cienia.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Poszło im fatalnie. Nie była właściwie zaskoczona, to było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, jednak Esha i tak wydawała się rozczarowana i zdenerwowana tym, co miało miejsce. Zabici, oczywiście, że byli zabici! Rzucali się na więźniów na ślepo, wytresowani by udaremnić ucieczkę, nawet jeśli sami mieliby polec. Daya nawet nikogo nie zabiła. Młody rudy zupełnym przypadkiem stał się tarczą, ale to jego kamrat wystrzelił w jego pierś trzy bełty. Sama elfka podczas próby ucieczki tylko nokautowała tych, którzy stali na jej drodze. Całkiem miłym zaskoczeniem było też wsparcie Freyra, który ostrzegł ją przed jednym z napastników. Najwyraźniej wcześniej szczerze mówił o współpracy, bo teraz nie zastosował klasycznego po ucieczce manewru „od teraz każdy troszczy się o siebie”. Ostatecznie jednak i tak interweniowała Esha i reszta najemników. Chwilę później Daya wylądowała na ziemi, zaraz obok elfa.
        Skrzywiła się bez słowa - spętane pod nią dłonie wbijały jej się w brzuch, gdy jeden z najemników przytrzymywał elfkę, klękając na jej plecach, a drugi chyba tylko dla satysfakcji docisnął jej głowę butem do ziemi, by nawet nie próbowała się podnieść. Z policzkiem przyciśniętym do murawy oddychała wściekle przez nos, spoglądając na leżącego obok niej Freyra i kątem oka usiłując dojrzeć twarz Nary’ego. Nie zdążyła jednak ani dojrzeć zamroczonego wojownika, ani nawet zacząć zastanawiać się nad dalszymi ruchami, gdy usłyszała słowa białowłosej. Wcześniej biernie przysłuchiwała się raportom o poległych, niespecjalnie przejmując się własnym losem. Bazując na swoim doświadczeniu zakładała, że najzwyczajniej w świecie spuszczą jej ostry łomot i wrzucą na powrót do klatki. Tego nie przewidziałaby i za sto lat, zwłaszcza od kobiety, jakkolwiek seksistowsko by to nie zabrzmiało.
        Zaskoczenie odebrało jej mowę na tak długo, że klęczący na niej wcześniej mężczyzna zdążył poderwać elfkę do pionu. Spojrzała wtedy krótko na swoją oprawczynię, która chociaż nie uśmiechała się już tak wesoło jak zazwyczaj, nie wyglądała też na specjalnie poruszoną własnymi rozkazami. Daya szarpnęła się odruchowo, gdy jeden z najemników złapał ją za ramię, ciągnąc w stronę karczmy, ale zaraz znalazł się następny, który popchnął kobietę w plecy, zmuszając do przyspieszenia kroku. Widmo nie miotała się zbytnio. Przeciągała drogę, oczywiście. Strzelała skupionym spojrzeniem, szukając dla siebie jakieś szansy na ucieczkę, czegokolwiek co dałoby jej przewagę… Gówno.
        Nieważne, jak twarda jest kobieta, są rzeczy które mogą złamać ją ponownie. Uniwersalne zasady, żadna tajemnica. Otumaniony bodźcami umysł przez moment zaczął rozważać czy aby gwałt nie pojawił się w ogóle przed stosunkiem za obopólną zgodą, ale Daya otrząsnęła się szybko, wymuszając spokojny oddech i skupienie. Policzyła szybko mężczyzn. Ośmiu. Kuźwa. Zajebią ją. Prawie parsknęła śmiechem do własnych myśli. Niezbyt dobry moment na gry słów. „Dobra, opanuj się dziewczyno, panika ci nie pomoże.” Dwóch poszło z Freyem. Pewnie wrócą, ale… będzie się tym martwiła później. Czyli sześciu. Esha kazała nie zostawiać jej samej z mniej niż trzema strażnikami (słusznie), więc optymistycznie można by założyć dwie tury po trzech. W porządku. Dobra wiadomość jest taka, że pierwsza trójka nie ma na co liczyć. Zła wiadomość jest taka, że nieważne, jak wielu uda jej się unieszkodliwić, to na pewno nie wszystkich, więc nieprzyjemnego losu nie uniknie. A więc… głęboki oddech i nie panikować.
        Póki co, szło po jej myśli. (Względnie oczywiście, bo nie wzgardziłaby małym meteorytem rozwalającym całą tę budę w perzynę). Jakkolwiek obojętne było mężczyznom ilu naraz jest ich w pokoju, sama izba miała swoje ograniczenia i gdy wepchnięto elfkę przodem do środka, weszło za nią tylko trzech najemników, wcześniej z zadowoleniem ustalając kolejność z kamratami. Daya zgrzytnęła zębami, ale cofnęła się pod ścianę, aż nie natknęła się na nią plecami. Później się uspokoiła. Jak przed kolejnym zleceniem.
Zanim którykolwiek zdążył zrobić krok w jej stronę, elfka płynnym ruchem złapała skraj koszulki i ściągnęła ją szybko przez głowę. Opuściła skrępowane ręce, owinięte teraz materiałem i spojrzała na zaskoczonych strażników.
- Jak będziecie dla mnie mili, to ja też będę miła – mruknęła tylko i wysunęła palce spod koszulki, gestem przywołując pierwszego z mężczyzn. Jak można było się spodziewać, mięśniak wielkości dębu pierwszy wyszedł przed szereg. Dobrze, zawsze najlepiej załatwić to co najgorsze na początku.
Obleśnie uśmiechnięty, bujając się jak pingwin, wzrokiem taksując sylwetkę elfki, posłusznie schylił się pod jej uniesionymi ramionami, pozwalając by skrępowane dłonie spoczęły na jego szyi. Złapał dziewczynę za biodra, podniósł, przyciskając do ściany i zaczął ją łapczywie obmacywać, gdy objęła go nogami. Krew już dawno opuściła jego mózg i facet chyba naprawdę nie zauważył, gdy dłonie elfki z jego szyi przeniosły się na głowę.
        Trzask skręcanego karku na moment zaskoczył gapiów, ale Dayanara i tak miała mało czasu, by wyplątać się z pomiędzy kończyn martwego najemnika, zwłaszcza wciąż ze spętanymi rękami. Strażnicy jeszcze nie wołali o pomoc, prawdopodobnie dopiero przetwarzając sytuację, a dla wojownika naturalnym odruchem jest przecież atak. Pierwszemu brunetka przywaliła z główki, łamiąc mu nos i grając na zwłokę. Drugiego odepchnęła kopniakiem, momentalnie opadając do ziemi i podcinając mu nogi. Gdy on upadał, ona skoczyła na równe nogi i ciężkim butem zmiażdżyła mu krtań. Niestety zbyt zapatrzyła się na krwawe bąbelki uchodzące z jego ust, bo ten z rozwalonym nosem zdążył już do niej dopaść i niestety krzyknąć o ratunek. Z tego jednak skorzystała, zabierając mu nóż od pasa i najpierw wbijając go mężczyźnie w pierś aż po rękojeść, a później próbując szybko rozciąć swoje więzy. Nie zdążyła.
        Zamroczyło ją na moment, gdy kolejny dryblas, wielkości wozu z sianem (gdzie oni ich znajdują!?) dosłownie cisnął nią o ziemię, wpadając na kobietę całym swoim ciężarem. Zdążyli ją rozbroić i rzucić na stolik. Na ślepo zasadziła w tył kopniaka, którego nie powstydziłby się młody koń, a po głuchym jęku i następującej po niej absolutnej ciszy, przynajmniej ze strony tego jednego, domyśliła się, że trafiła. Czyli trzech martwych i jeden niezdolny do służby w alkowie przez co najmniej dwa dni. Jeszcze tylko czterech. Szlag.
- Tylko pogarszasz swoją sytuację, szmato – syczał jeden z najemników, próbując utrzymać wierzgającą się dziewczynę. A ta za punkt honoru postanowiła sobie unieszkodliwić tych dwóch, zanim wrócą strażnicy od Freyra, więc czas naglił.
Trzymający ją mężczyzna w końcu stracił cierpliwość, odwrócił dziewczynę i zwyczajnie przywalił jej z pięści w żołądek, posyłając złamaną w pół elfkę na ziemię. Zbierała się z podłogi widząc już podwójnie i potrząsnęła głową, chwiejąc się na nogach i podpierając o stół związanymi rękami. Nieważne co by teraz wymyśliła i powiedziała, już jej nic nie pomoże. Tamtych załatwiła z zaskoczenia, ale to wciąż byli wytrenowani zabójcy, po prostu gorsi niż ona. No i w tej chwili mający trudności ze skupieniem się, jako że Daya wciąż była bez bluzki i ich krew nie wiedziała w którym kierunku ma już płynąć.
Najemnik zamachnął się po raz drugi, ale udało jej się zrobić unik. Niestety tylko przez moment myślała, że to dobrze, bo zaraz została pchnięta na łóżko, a ręce skrępowano jej drugą liną do metalowego wezgłowia. Jako że z tym walczyć nie mogła, znowu zapodała kopniaka w przyrodzenie drugiego, który już pchał jej się między nogi. Poczucie zwycięstwa trwało tylko do momentu, aż nie dostała w brzuch drugi raz i nie otworzyły się drzwi, wpuszczając do pokoju kolejnych dwóch mężczyzn z wiązanką przekleństw na ustach. I niestety, kolejną liną.

        Esha stała przy klatce spoglądając na leżących więźniów. Z całej jej postawy biła wściekłość, której do tej pory nigdy nie okazywała. Nawet teraz usiłowała zachować spokój, ale coś wyjątkowo wyprowadziło ją z równowagi. Widząc, że elf jest przytomny, oparła się o klatkę plecami i westchnęła z irytacją, splatając ramiona na piersi.
- Koleżanka zaraz do was dołączy, będziesz mógł jej podziękować za obrażenia. Tych dwóch z irytacji chyba by cię na śmierć zachlastało – mruknęła, znów wypuszczając powietrze przez nos.
Białowłosa wyraźnie musiała się komuś wygadać, a na swoich ludzi była tak wściekła, że wolała się do nich nie zbliżać, bo bat znów znalazłby się w jej ręce. Ta cała wyprawa od początku nie szła tak jak powinna, a teraz zaczynało to już zakrawać na kpinę. Tej dwójki w ogóle nie powinno tu być, a przez nich straciła już połowę ludzi. Zaklęła pod nosem.
– Miałam ją wysłać do medyka, ale zamiast tego wylądowało tam dwóch moich ludzi, sama sobie winna. Wyobrażasz sobie, że ta cholera odgryzła jednemu…
- Szefowo!
Jeden z najemników biegł w jej stronę, przerywając kobiecie w pół zdania. Esha odepchnęła się od klatki i ruszyła w stronę swojego człowieka tak agresywnie, że ten zwolnił kroku.
- Czego znowu?
- Wszyscy gotowi, możemy ruszać. Tylko Timon… no…
- Niech jedzie na wozie – warknęła białowłosa, wymijając najemnika. - Kurwa mać, baby nie umieją zgwałcić! Ruszać się do cholery, bo was wszystkich wybatożę!
        Przed karczmą momentalnie zrobiło się zamieszanie. Cztery wolne nagle konie uwiązano u tyłu wozu, a z karczmy wyszła reszta ludzi. Dwóch najemników doprowadziło jednego jęczącego do kozła i posadziło koło woźnicy. Sami dosiedli swoich wierzchowców. Kolejny kulejąc doczłapał do swojego konia i wsiadł na niego z bólem tak widocznym, że koledzy spoglądali na niego współczująco. Ostatni wyszedł niosąc na ramieniu tobół, którym okazała się nieprzytomna elfka, owinięta w koc. Facet podszedł do klatki i otworzył swobodnie drzwi, widząc, że na pewno nikt nie będzie uciekał. Dziewczynę z pełną premedytacją rzucił na deski jak worek z owsem. Koc opadł lekko odsłaniając nagie ciało elfki, na którym zaraz wylądowały w nieładzie jej ubrania. Krata trzasnęła i mężczyzna zniknął z zasięgu wzroku.

        Dayanara była nieprzytomna jeszcze parę godzin. Pobita i sponiewierana wyglądałaby na martwą, gdyby nie lekko unosząca się od oddechu pierś, chociaż medyk stwierdziłby, że oddech i tak ma zbyt wolny. Kazano jej trwale nie uszkodzić, więc twarz względnie oszczędzono, ale na nagim ciele szybko wykwitały coraz to nowe sińce. Usta, brodę i szyję zaś pokrywała zaschnięta krew i to nie jej. Nikt jednak nie pofatygował się o umycie dziewczyny.
Gdy Daya się ocknęła, słońce na dobre rozgościło się już na niebie. Przez pierwszą godzinę tylko leżała z zamkniętymi wciąż oczami, niepomna na bodźce z zewnątrz, a gdy zdobyła się na to, by w ogóle podnieść powieki był już znowu wieczór. Umyła się śniegiem, rezygnowała z posiłków. Dopiero następnego dnia ogarnęła się na tyle, by przykryć kocem, a jeszcze następnego dopiero miała siły wciągnąć spodnie. Kolejnego dnia Esha uspokoiła się na tyle, by rozwiązać dziewczynie ręce chociaż na tą chwilę, by elfka mogła założyć bluzkę. Nie bez satysfakcji białowłosa obserwowała potulność swoich jeźdźców.
- Oszczędzajcie siły, za dwa dni będziemy na miejscu.
Awatar użytkownika
Freyr
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Mroczny Elf
Profesje: Zabójca , Skrytobójca , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Freyr »

        Elf nie mógł zdecydowanie myśleć o uciecze; nie mówiąc już nawet o tym, że nie mógł zbytnio drgnąć. Kiedy więc Daya wylądowała obok niego, nie zdołał choćby rzucić na nią okiem. Nie żeby tak czy siak miał taką możliwość. Za to wsłuchał się. Jej oddech był urywany, gwałtowny, bolesny. Freyr skrzywił się, teraz nie tylko z powodu własnego bólu. Leżeli więc tak, dwa bezwładne ciała, aż w końcu powóz nie ruszył. Zabójca stęknął, gdy pęd przeszedł na jego ciało, szarpiąc i jego plecy. Był pewien, że jeden z bandaży się poluzował, a po chwili poczuł także na skórze krew. Niezbyt wiele, jednak zanim te rany się zregenerują, razem z tymi ze starcia ze zmiennokształtnym... zdecydowanie minie trochę czasu. Dopiero za kilka dni będzie w stanie pewnie w ogóle walczyć, a co dopiero mówić o odzyskaniu wcześniejszej sprawności. Elf poczuł strach, jednak nie miał sił, aby go tłumić, aby odrzucić gdzieś na bok. Widział już społeczności niewolników i wiedział, jak bardzo siła jest w nich potrzebna. A on... zagryzł zęby i spróbował się podnieść. Nerwy przeszyły błyskawice bólu, paraliż natychmiast owładnął jego członkami, a on sam opadł ponownie na podłogę.
        Wieczór przyniósł pewne ukojenie. Rany na jego plecach zdążyły „ochłodnąć”, co dla elfa znaczyło tyle, że każdy ruch przestał wywoływać fale ognistego bólu w całym ciele. Dlatego udało mu się w końcu dźwignąć. Spróbował oprzeć się o kraty i o dziwo nie spowodowały, że upadł ponownie w agonii. Prawda była taka, że ich chłód przynosił dla niego swoistą ulgę, nacisk także był przyjemny – pomimo pieczenia przy kontakcie. Jedynie brak oczu powstrzymywał go od wpatrywania się w elfkę. I rzucania ponurych spojrzeń Nary'emu. Za to słuchał. Milczał, z podkulonymi kolanami, rękami opartymi na nich, a podbródkiem na przedramionach, skupiając się na wszystkich sygnałach, jakie mógł odebrać. Potrzebował skupić się na czymś, bo inaczej jasny szlag by go trafił. Więc słuchał. Słuchał oddechu Dayi, słuchał stukotu koni, słuchał płatków śniegu opadających na biały puch, słuchał świstu wiatru w koronach mijanych drzew i wody płynącej pod zamrożonymi strumieniami. Dużo mu to nie dawało, ale wszedł w trans, w którym o wiele łatwiej było mu znieść upływ czasu. Przesiedział więc tak cały dzień, także następny, śpiąc także w pozycji niewiele się różniącej od tej przybranej. Reagował tylko na ruchy pochodzące od elfki, bielmo na jego oczach wtedy wykonywało niewielkie ruchy. Obydwa elfy więc pozostawały mało aktywne. Delikatnie mówiąc. Doprowadzało to na skraj Nary'ego, który jako jedyny chodził po klatce, nie potrafiąc znaleźć sposobu, aby samemu zapanować nad targającymi go emocjami. Freyrowi było go szkoda. Jego ciało było potężne, ale umysł zdecydowanie nie nadający się do radzenia sobie z problemami Alaranii. Zastanawiałby się, skąd mężczyzna pochodzi, ale zbytnio był zajęty powstrzymywaniem ochoty, aby wydrapać mu żyłę z szyi. Nie wiedział, co z nim najlepszego ma zrobić. Już teraz okazał się ich słabym ogniwem, co się będzie działo, kiedy dotrą na miejsce? Elf zdecydowanie nie miał ochoty przebywać w ograniczonej przestrzeni z berserkerem ogarniętym załamaniem emocjonalnym.
        Trzeciego dnia zaczęło robić się nieprzyjemnie. Freyr nie mógł dostrzec śnieżnego pustkowia, na które się dostali. Nie żeby inni mogli – wichura szalała w najlepsze, a w połączeniu z intensywnymi opadami śniegu powstawała zamieć, z którą nawet Esha wydawała się mieć problemy. Nawet strażnicy byli trudni do dostrzeżenia, a ich głosy dla sprawnego ucha elfa jawiły się jak zza ściany. Nie było więc mowy, aby oni mogli usłyszeć ich. Mroczny elf westchnął, po czym wstał po raz pierwszy od trzech dni, podnosząc się na równe nogi – Nary aż spojrzał na niego z niedowierzaniem, na co elf obrócił głowę w jego kierunku, po czym dopadł do niego błyskawicznie. Mężczyzna cofnął się z zaskoczeniem i błyskiem strachu, którego Freyr nie mógł dostrzec. Ale słyszał jego przyspieszone bicie serca. Co prawda po tak gwałtownej akcji mięśnie od razu mu zapłonęły, ale zdołał to znieść. Nawet bez stęknięcia. Za to efekt był wart – Nary, przyzwyczajony do widoku nieruchomego elfa, przeraził się jego nagłym „atakiem”. Elf jednak zatrzymał się tuż przed nim, ich twarze były całkiem blisko. „Wpatrywał się” w oczy człowieka, na co ten przełknął. Zabójca zdążył się nauczyć, że dwa pokryte bielmem oczy potrafią naprawdę wywoływać zgrozę. Na spojrzeniu się jednak skończyło, bo po chwili odsunął się, po czym opadł na podłogę sprawnym ruchem, lądując na dłoniach i zaczął ćwiczenia. Plecy zaczynały mu płonąć na nowo, ale musiał się przyzwyczaić, no i bez ognia zamarzłby. Jego mięśnie tego potrzebowały, choć krzyczały z bólu o to, aby przestał.
        - Byłaś kiedyś wśród niewolników? - mruknął w stronę Dayi. - Niektórzy mają dobrze. Są rzeczami, ale ich właściciele lubią udawać, że uważają ich za ludzi. I niemal są ludźmi. Ale w najgorszych warunkach wszyscy stają się zwierzętami. A wątpię, aby wysłali nas gdzieś, gdzie kogokolwiek będziemy obchodzić. Nie mówiąc o tym, że na tych pustkowiach raczej nie ma czegoś takiego, jak „porządne warunki”. Byłaś kiedyś w miejscu, w którym wszyscy to zwierzęta? Dzikie, zrozpaczone, więzione w jednym miejscu, wykorzystywane, zdesperowane?
        Freyr poczuł powrót wspomnień z dzieciństwa; slumsy miasta mrocznych elfów, morderstwa, których dokonał tylko za kromkę chleba, smak mięsa jednego z jego gatunku, kiedy został przyparty do krawędzi. On i tak długo się opierał. Nie wiedział, czy to, co ich czeka, może być gorsze od tego. Jak dotąd nie uważał, aby gdziekolwiek mógłby przeżyć gorsze chwile, więc strach nie uderzał w niego aż tak, jak robiłby to w przypadku zwykłego człowieka. Był po prostu przekonany, że nic nie jest w stanie zapewnić mu gorszych chwili niż te, które poznał jeszcze za dziecka. Zmienił ćwiczenie, chwycił się metalowych prętów i zaczął podciągać.
        - Nie wiem nawet, czy muszę ci to mówić. Słyszałem, jak strażnicy szeptali między sobą, co zrobiłaś z ich towarzyszami. Związana. W tym zawodzie nie robi się, jeżeli nie potrafi się dostosować do trudnych warunków. To jednak nie pomogło nam w ucieczce... i nie wiem, czy pomoże tam. Więc chcę uniknąć wszelkich wątpliwości. W chwili, gdy tam trafimy, będziemy mieć tylko siebie. Łączeni brakiem łączeń z innymi. A jeżeli nie dostosujemy się do tego szybko... cóż, mnie pewnie będą tłuc dopóty nie zdechnę. Ty masz gorzej. Więc jeżeli nie chcesz wciąż przeżywać tego, co trzy dni temu, to... cóż, pewnie nie muszę ci tego mówić, co powinniśmy robić, aby przetrwać. Chcę tylko być pewien, że dalej chcesz walczyć. Dla mojego i twojego dobra.
        - Emmm...? - Człowiek chrząknął, ale Freyr go zignorował ostentacyjnie, po czym zmienił ćwiczenie. I tak dalej, przez większość dnia, z przerwami na odpoczynek.
        Następnego nie dał rady zbytnio tego kontynuować, jedynie z rana odbył ćwiczenia, aby rozgrzać organizm. Potem musiał już tylko siedzieć i pozwalać mięśniom odpoczywać. Za to pogoda się zmieniła. Wichura przeszła i teraz śnieg powoli padał, zapewniając wcale dobrą widoczność, a przed południem przestało kompletnie śnieżyć. Niedługo potem na horyzoncie pojawiło się dwóch jeźdźców, stojących na poboczu „drogi” z trzecim koniem. Freyr słyszał oddechy zwierząt. Kiedy karawana do nich dojechała, zatrzymała się, a Esha wyjechała im na powitanie.
        - Hej, chłopaki, jak tam?
        - Oh, no pięknie, jeszcze ciebie tutaj brakowało – mruknął jeden. Obydwaj byli opatuleni w futra, również na twarzy. - Właśnie wyprowadzamy na spacer Iris.
        - Ohhhhhhhh... -W kpiarskim z reguły i beztroskim głosie Eshy dało się dostrzec nową, gorzką nutę, nieobecną nawet w chwili, gdy wściekała się na Dayę. - A więc...
        Koń Eshy zarżał z przerażeniem, gdy śnieg tuż obok niej eksplodował nagle; ona sama błyskawicznie się odwróciła i wycelowała ostrzem prosto w szyję dziewczyny, która wyłoniła się spod niego. Dziewczyny dosyć młodej, o długich, białych włosach, w zasadzie do złudzenia przypominającą dowódczynię karawany – była odziana tylko w pasmo materiału wokół klatki piersiowej i cienkie spodnie; rozpościerała ramiona z szerokim uśmiechem.
        - Esha! - krzyknęła głosem tak słodkim, że potrafiłby licha przyprawić o cukrzycę.
        - Iris – odpowiedziała Esha, przeciągając nieco imię, nie opuszczając miecza. - Doooobrze cię widzieć. Widzę, że pobyt u wujków ci służy?
        - Oj tak! - zawołała tamta, po czym próbowała minąć ostrze, ale Esha je przesunęła. - Oj, daj spokój, chcę cię tylko przytulić! Chyba mogłam się stęsknić za siostrą, prawdaaaaa?
        - O to chodzi – mruknęła ta na koniu. - Widzisz...
        - Uuuuu, a kogo tu wieziesz?!
        Iris szybko straciła zainteresowanie Eshą i popędziła do klatki, mijając tę z blondynką opatuloną w koc bez większego zainteresowania, od razu przechodząc do elfów. Zbliżyła się na niebezpieczną odległość do krat. Teraz Daya mogła dostrzec, że połowa jej ciała jest w tatuażach, które także znajdowały się na połowie jej tułowia. No i dosyć rzucający się w oczy był także obłęd w jej oczach, gdy przyglądała się więźniom.
        - Uuuuu, ale zakapiory! Oprócz tamtego. Tamten w sumie będzie świetny do pracy! Mięśniak, ale pewnie intelektu zero albo niżej, prawda? Ten to mi się podoba! Hej, czemu mnie... ooo, jesteś ślepy? Ej, to będzie z ciebie beznadziejny niewolnik. Chyba, że do alkowy! Muszę przyznać, niektórzy u nas lubią blizny... No i ślepy chyba wie, jak poużywać innych zmysłów, co? Ooooo, zaraz, ty masz tatuaże! U nas lubią, wiem coś o tym, tak ciężko odgonić się od wzroku tylu osób... Hmmmm.... Esha, te elfy będą beznadziejnymi niewolnikami. Co oni tu robią?
        - Podpadły ojcu – mruknęła półelfka, podjeżdżając do siostry.
        - Aaaaaaaaaa – spojrzenie Iris powróciło na nich. - Cóż, szkoda, zdążyłam was polubić. Hej, poprawię wam humor! Może i wkrótce traficie to przedsionka piekła, który z jakichś powodów znajduje się na ziemi, osamotnieni, z waszą egzystencją ograniczoną do tego, aby zadać wam jak najwięcej bólu i która się urwie, kiedy tylko wujcio dojdzie do wniosku, że nie przydacie się do niczego i nie da się wam bardziej dokopać, ale hej, lubię was! To powinno chyba wam nieco pomóc w trudzie, co?
        Roześmiana półelfka odeszła, skoczyła na karawanę i ta po chwili ruszyła dalej. Freyra przed chwyceniem irytującej flądry za szyję powstrzymała jedynie jej aura – bardzo hałaśliwa aura. Elf był przekonany, że tamta zmiotłaby mu rękę z tego planu egzystencji, zanim w ogóle zdołałby ją sięgnąć. Szczególnie, jeżeli miała refleks swojej siostry. Cóż, rzucało to zdecydowanie nowe światło na wszystko. A ich powóz jechał dalej. Śnieg zaczął znowu padać, podczas gdy dwa powozy i kilkunastu jeźdźców zaczęły powoli znikać w oddali, nareszcie zbliżając się do celu ich podróży, wciąż skrytego przed ich wzrokiem czy słuchem, ale czającego się tuż za rogiem kolejnego ciągu zdarzeń.
Awatar użytkownika
Dayanara
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Skrytobójca , Najemnik , Kolekcjoner
Kontakt:

Post autor: Dayanara »

        Elfka zazwyczaj była małomówna i zachowawcza a jej piękne oczy dawały się poznać tylko przez pryzmat łypania na innych spode łba. Tak było na co dzień, znacząco nasilając się, gdy Daya miała zły dzień… Ten czas był zaś najgorszy w jej życiu od bardzo dawna. Nie najgorszy, ale wciąż wystarczająco uciążliwy, by przemienić i tak ponurą na co dzień elfkę w prawdziwy sopel lodu. W przenośni i niemal dosłownie. Wściekłym spojrzeniem obrywało się wszystkim i wszystkiemu. Nary nawet nie spoglądał już w jej stronę, bo gdy ostatnim razem za długo jej się przyglądał, kobieta dosłownie obnażyła zęby.
        Shaw była teraz wściekła na wszystko. Na siebie, na swoich towarzyszy, na ich oprawców, na tę białowłosą cipę, na parskające konie, na zimno, na wiatr, na świergolące wesoło ptaki, jakby było się z czego cieszyć, i na to pieprzone białe gówno sypiące się nieustannie z nieba. Włosy miała już mokre od roztapiającego się na nich śniegu i chociaż własnej odporności nigdy nie mogła nic zarzucić, podejrzewała, że niedługo przejdzie swoje pierwsze w życiu przeziębienie.
        Od przebudzenia, a właściwie ocknięcia się, nie odezwała się słowem do swoich towarzyszy. Stan całej ich trójki reprezentował poziom porażki, której doświadczyli, więc nie było sensu tego komentować. Freyr zdążył się już pozbierać, ale i tak wyglądał marnie. Rany zasłaniała mu teraz odzież, ale teraz niemal cała przesiąknięta już krwią. Poza tym nie wątpiła, że po tym numerze, który wywinęła, tych dwóch, którzy do niego dopadli, wyżyło się za wsze czasy. Nie współczuła mu, bo nie miała na to siły. Sama była w tej chwili pokonana i najchętniej by stąd zniknęła, ale nie było takiej opcji. A bezsilność stawała się coraz potężniejszym ładunkiem jej wściekłości.
        Gdy więc ślepy się w końcu do niej odezwał, zaprezentowała mu spojrzenie, od którego mroziło do szpiku kości. Nie umyślnie, elf i tak jej nie widział, to Daya zwyczajnie się już nie kontrolowała. Pierwsze pytanie przemilczała, chociaż mogła udzielić odpowiedzi twierdzącej. Na razie jednak próbowała odsunąć od siebie oślepiającą wściekłość i uspokoić się. Takie emocje były nieprofesjonalne i nie mogły w niczym pomóc, a tylko przeszkodzić. W milczeniu obserwowała więc ćwiczącego elfa, co wyglądało niemal zabawnie, gdy ten ćwiczył, nieustannie gadając, a Widmo siedziała w milczeniu, poruszając tylko spojrzeniem za poruszającym się mężczyzną.
- Wiem co nieco – mruknęła, nie spuszczając z elfa wzroku. Zastanawiała się, czy ten mówi z doświadczenia własnego, cudzego, czy po prostu powtarza co słyszał. Nigdy nie była nadto rozmowna, jeśli chodziło o jej doświadczenia, a w tej chwili nie było szans, by wyciągnąć z niej coś więcej. Może przy bardziej sprzyjających okolicznościach można by pociągnąć ją za język, ale w tej chwili czuła tylko zew krwi.
Zacisnęła zęby, słysząc o strażnikach, i zgrzytnęła nimi mimowolnie, gdy elf bezczelnie przedstawił jej perspektywy. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już leżałby trupem. Ale nie mogło, więc Daya tylko wylewała na niego swoją frustrację, czego i tak nie mógł zobaczyć. Więc wszyscy szczęśliwi. Mniej więcej.
- Możesz na mnie liczyć elfie, o to się nie martw. Wiem, jak to działa – powiedziała w końcu, poruszając lekko barkami. Sama nie potrzebowała ćwiczeń, jej psychika ucierpiała bardziej niż ciało, a tej nie da się aż tak szybko zregenerować.
- Wyrżnę wszystkich w pień, jeśli będzie trzeba – mruknęła już bardziej do siebie niż do niego.

        Gdy karawana w końcu się zatrzymała, Dayanara przesiadła się lekko, by lepiej widzieć wydarzenia. Nie miała zamiaru dać się już zaskoczyć… co oczywiście i tak się stało, gdy śnieg eksplodował, wypluwając z siebie dziewczynę łudząco podobną do Eshy. Siostra, jak się wkrótce okazało. Niechęć ich oprawczyni na widok rodziny była niczym, przy samopoczuciu elfki, więc to jej humoru nie poprawiło. Niechętnie spojrzała też na stukniętą Iris, jak nazywali drugą bliźniaczkę, która z fascynacją w oczach doskoczyła do klatki. Trajkotała jak nakręcana zabawka, składając zdania jak dziecko, słowami jednak wywołując ciarki na plecach. Nie brzmiało to jak banalne groźby, dla zwykłego zastraszenia. Dziewczyna zdawała się zbyt niepoczytalna by posuwać się do takich taktyk. Ona przedstawiła im sprawę prosto i bez słodzenia, jednocześnie gasząc kolejny płomyk na świeczniku nadziei. Gdy odbiegła, Widmo spojrzała na swojego niewidomego towarzysza, pierwszy raz faktycznie czując z nim więź, jak do współtowarzysza niedoli.
- Ją też zabiję – warknęła i otuliła się na nowo kocem.

Ciąg dalszy: Freyr i Daynara
Zablokowany

Wróć do „Fargoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości