Opuszczone KrólestwoOdyseja Alarańska

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Odyseja Alarańska

Post autor: Luna »

Spotkanie Cat, Luny, Vestry i Velathy

Wszystkie w końcu zasiadły na wozie, Luna była nieco spięta, starała się siedzieć jak najbardziej na skraju, odsunięta od reszty na tyle, na ile mogłaby i nie wyglądałoby to dziwnie, choć pewnie i tak już było. Początkowo niewiele mówiła, raczej oglądała widoki i przysłuchiwała się słowom reszty. Dzięki temu wyłapała między innymi, że Vestra to tak naprawdę chochlik, a nie wróżka, jak wcześniej zakładała. Dobrze, że jej nie zdążyła błędnie nazwać, maleńka najwyraźniej nie lubiła takowych pomyłek.
Wtem naturianka się odezwała, a Luna nie wiedziała chwilowo co odpowiedzieć. Dlaczego tam zmierza? Bo chce złamać klątwę, ale czy powinna o niej mówić już teraz? Czy może, bo spotkała Cat i po tylu latach samotności po prostu chciałaby podążać z kimś, kogo nie udało jej się jeszcze zabić i kimś, kto nie zabił jej, choć zasługiwała? A może po prostu nie chciała wracać do domu, w którym nigdy nie poczuje tego ciepła, które płonie w sercu? Zdała się w tym momencie na Cat i jej odpowiedź, jakoś się pod nią podpisze. Próbowała przy tym nie myśleć o problemach wejściem i żyć w słodkim przekonaniu, że może jednak jakimś cudem uda się im wejść. Niespodziewanie wilczyca wspomniała o klątwie, cóż, przynajmniej wybór odpowiedniego momentu już nie stanowi problemu, aczkolwiek niebieskowłosa była nieco zaskoczona, taka szczerość w stosunku do osób poznanych ledwie przed chwilą…

- A jeśli można spytać, co takiego im się stało, że chcesz poszukać odpowiedzi w tak niedostępnym miejscu? – pradawna zwróciła się Vestry zaciekawiona, próbując zmienić temat, odszukała też w głowie zamglone wspomnienie jej ojca i portret jej matki, który utworzyła z opowieści i opisów taty.

Po chwili znów miała się do kogo odezwać, coś niesamowitego. Powoli otoczka nieśmiałości spowodowanej większą grupą znikała, a czarodziejka czuła się coraz lepiej i weselej.

- Ponoć można tam znaleźć odpowiedzi na wszystko, pradawne księgi z zakazaną magią, rozwiązania największych zagadek wszechświata… Co tylko chcesz! – Starała się patrzeć na elfkę, ale jej wzrok podświadomie kierował się w stronę tego, kto naprawdę mówił, czyli Stworka.

Przejechała ręką po karku w poszukiwaniu nietoperza. Nie znalazła go jednak i już miała zacząć się martwić, gdy ten wylądował jej na ramieniu, a pradawna odetchnęła z ulgą i pogłaskała go paluszkiem po łebku. Wtedy też Cat zaczęła bardziej szczegółowo rozjaśniać, o co się rozchodzi z tym całym klasztorem.

- Chwileczkę… To niemożliwość wejścia zależy od jakiegoś faceta? Myślałam, że klasztor chronią jakieś potężne czary… - Przeczesywała pamięć, jednakże wciąż miała gdzieś wizję potężnego zaklęcia, które zabezpiecza mury klasztoru.

Trochę porozmawiały, woźnica chętnie się im przysłuchiwał. Wokół były piękne widoki do podziwiania, drzewa, które powoli mijane, działały jak liczenie owiec przed snem. Pradawna szybko odpadła i przysnęła prawie na siedzącą. Był co prawda wieczór, ale wciąż wczesny. Dopiero gdy zrobiło się całkiem ciemno, Luna wstała, przeciągając się porządnie. Powoli zbliżali się do rzeki Tyron, a starzec narzekał, że nie ma czym oświetlić drogi. Pradawna nie czekając długo, sprawiła, że jej róg zalśnił mocnym jasnobłękitnym światłem. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w nią zszokowany, ale w końcu udało mu się wycedzić ciche „dziękuję” i mogli już spokojnie jechać.
Droga strasznie się dłużyła, a nie byli nawet w połowie, co tam, ćwiartce trasy, którą miał przebyć z nimi woźnica. I w tym momencie niebieskowłosa znów postanowiła pomóc. Gdy droga była prosta, czarodziejka z całkowitą pewnością teleportowała wszystkich spory kawał do przodu i tak co jakiś czas. Dzięki temu bardzo szybko minęli Jezioro Czarodziejek. Natomiast rankiem, zmęczona pradawna nie miała już siły na sztuczki i zasnęła. Na szczęście akurat wtedy dotarli do Nandan-Theru. Tam woźnica zrobił postój, pozałatwiał parę swoich spraw i zorganizował posiłek dla każdej z dziewcząt. Najwyraźniej interesy mu szły dobrze, skoro szarpnął się na tak hojny gest.
Po południu znów wyruszyli, Luna jednak wróciła do snu, więc ich podróż ponownie zwolniła. W dodatku wokół była równina, mało drzew, kompletne pustki, nic ciekawego. Na dodatek całkowite odsłonięcie w razie ataku drapieżnika. Jednakże woźnica zdawał się bardzo pewny siebie teraz, prawdopodobnie przeczuwał, że przy takiej gromadce nic mu nie grozi. Tak też im minął kolejny dzień, dotarli do kolejnej rzeki – Javis, tym razem, gdy półksiężyc górował już wysoko na nocnym niebie. Jak tylko weszli na most, w oddali spostrzegli zarysy miasta Meot, dzięki czemu wyspana już Luna mogła ich teleportować pod same mury. Tam również zatrzymali się na strawę i odpoczynek, rankiem zaś, zaraz po śniadaniu starzec zawiózł je na brzeg Nefari, załatwił też łódź. Na szczęście tu prąd nie był na tyle silny, więc mona było płynąć pod prąd.
Po kilkukrotnym pożegnaniu i słowach wdzięczności oraz różnych takich wsiadły do łódki. Luna jednak rozprostowała skrzydła i zadeklarowała się, by lecieć nad nimi i w razie czego ostrzegać przed niebezpieczeństwami. Szybko jej się to znudziło, ponieważ była to bardzo spokojna rzeka, aż za spokojna. Złapała więc tył łodzi i zaczęła pchać. Najgorzej było ruszyć, ale gdy już nabrały pędu, to można było to nawet uznać za dobrą zabawę. Czarodziejka starała się utrzymać tempo jak najdłużej, ale w końcu przerzuciła się na teleportację, zwłaszcza, iż zbliżał się wielki piaskowy teren.
Pustynia Nahner. Piękna, oblana żarem z nieba. Niestety nie teraz. Dotarły tu w nocy, a więc było chłodno, a nawet niemożliwie zimno. Dodatkowo rzeka, miejscami niebezpiecznie płytka, jak na ich środek transportu, potęgowała uczucie mrozu przez wilgoć, która się nad nią unosiła.
Luna była już zmęczona, ale nie miała ochoty na przystanek w takim nieprzystępnym miejscu, więc wysiliła się, ile mogła. Zrobiły kilka skoków teleportacyjnych, aż w końcu wylądowały na trawie. Nefari płynęła sobie oczywiście obok, aczkolwiek zmęczenie pradawnej sprawiło, iż nieco źle wymierzyła, gdzie mają się znaleźć. Na szczęście nikt nie trafił w jakąś ścianę.
Powoli wschodziło słońce, a one były… gdzie? Na pewno nie u celu, gdzieś w Opuszczonym Królestwie, wśród nicości. Gdzie tylko wiatr niósł ze sobą niemal niesłyszalne echo przeszłości tego miejsca.

- No to… Połowa drogi za nami! – Położyła się na trawie zmęczona tym wszystkim i ziewnęła przeciągle. – To, co teraz, płyniemy, idziemy czy…? – Spojrzała na resztę, w duchu prosząc, by znalazł się ktoś pokroju staruszka i zaoferował im jakiś miły nocleg albo choć rozłożyste drzewo.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

        "Tak, to całkiem prawdopodobne, że na tych dwóch ciąży jakaś klątwa”, rozmyślała Vestra, podskakując na tobołkach przy co większym kamieniu i słuchając słów Cat. Nie znała się co prawda na ludziach, ale blondynka z całą tą niedźwiedzią skórą na głowie i szorstkim głosem śmiało mogła pretendować na zmiennokształtną. A niebieska? Diabli wiedzą. Z tą już solidnie coś musiało być nie tak. Mimo wszystko kobiety nawet przypadły jej do gustu — miały w sobie dokładnie taką dozę dziwactwa, jaką uważała za interesującą. Pokiwała więc tylko głową i bez słowa słuchała dalej opowieści Cat. Oczami wyobraźni zobaczyła setki tysięcy zwojów unoszących się w powietrzu i pokrywających co sekundę skrupulatnym, pochyłym pismem, uwieczniającym życie każdej istoty w Alaranii. Ciarki przebiegły jej po plecach, gdy dotarło do niej, że na jednym z takich zwojów być może znajduje się także cała jej historia. Niektórych epizodów, zwłaszcza związanych z kradzieżami, wolałaby nie uwieczniać na piśmie. Potrząsnęła głową i na chwilę wróciła do rzeczywistości. W końcu opuszczały Leonię. Po ostatniej przygodzie zdecydowanie nie będzie tęsknić za tym miejscem!
        Ponownie dała się porwać opowieści przemienionej, wyobrażając sobie ludzi błąkających się po nieskończonych korytarzach biblioteki z błędnym wzrokiem i zakurzone szkielety, ściskające w martwych dłoniach książki. Przyjemne miejsce, nie ma co!
        Na wzmiankę o czystych intencjach zatrzepotała zaniepokojona skrzydłami. Czy jej intencje były czyste? Chciała pomóc Yardanowi odnaleźć inne Kanotisy, ale z drugiej strony… Tak naprawdę chciała odnaleźć rodzinę. Albo przynajmniej dowiedzieć się co się z nimi stało. Jeśli będzie musiała wybierać między swoją przeszłością a przyszłością ducha… Pospiesznie uniosła ciężkie, powiększające gogle, które opadły jej na nos, gdy powóz podskoczył na zbyt dużej dziurze. Zadowolona, że nie musi rozstrzygać tego dylematu teraz, przystąpiła do kontemplowania krajobrazu. Drzewa przesuwały się monotonnie po obu stronach drogi, a ścieżka, którą jechali była zdecydowanie zbyt dziurawa jak na gust małej naturianki. Pytanie Luny, które dobiegło jakby z daleka, wyrwało ją z zamyślenia.
        - Zniknęli, kiedy byłam jeszcze małą larwą — odparła lekceważąco, starając się nie okazywać żadnych emocji. Rzadko kiedy zdarzało jej się mówić o swojej przeszłości, nie była więc do końca pewna, jak bardzo może zaufać swojemu głosowi.
        - Wieczorem zasnęłam, a rano pozostała po nich tylko dziwna, zimna mgła. Tak jakby dopiero co tam byli — naczynia i ubrania leżały rozrzucone na ziemi, ogniska były jeszcze ciepłe. Myślę… że to ta mgła ich zabrała. Ale nie rozumiem dlaczego. I czemu oszczędziła mnie… Jestem zwyczajnie ciekawa, czy żyją, choć pewnie i tak bym ich nie poznała. — W jej tonie odmalowała się doza goryczy, której zdecydowanie nie zamierzała okazywać.
        Opowiedzenie o tym komuś niemalże obcemu było zadziwiająco oczyszczające. Dotychczas Vestra nigdy nie uważała się za zbyt otwartą osobę. Wręcz przeciwnie — gdy tylko temat schodził na jej przeszłość, obracała go w żart albo zbywała machnięciem ręki. Porozmawianie o rodzinie stanowiło bardzo orzeźwiającą odmianę. Kobiety słuchały z uwagą, a ona miała poczucie, że jeśli tylko poczuje się zagrożona, może natychmiast odlecieć. Nie, żeby zamierzała. Ale może.

        Świetlny pokaz, jaki zafundowała im niebieska, nie był jedyną niespodzianką, jaką miała w zanadrzu. Przez jakiś czas Vestra obserwowała w zamyśleniu błękitne światło dobywające się z rogu. Niesamowita poświata i rześkie, nocne powietrze skłaniały do rozmyślań, zwłaszcza z bladą połówką księżyca zawieszoną nad ich głowami. Podróż przebiegała dużo lepiej, niż się spodziewała. Towarzystwo było miłe a okolica spokojna. Przynajmniej do czasu kiedy Luna postanowiła użyć teleportacji.
        - Nie lubię teleportacji — marudził chochlik, mając w pamięci ostatnią podróż, jaką zafundował jej Yardan. Mało brakowało, a zostałaby wtedy rozdeptana przez zupełnie przypadkowego (!) przechodnia. Podróży towarzyszyło też bardzo silne osłabienie i obawiała się, że nastąpi ono także teraz.
        - Niedobrze mi — mruknęła po pierwszym skoku, na wszelki wypadek łapiąc się za brzuch i kuląc na brzegu wozu. Szybko odkryła jednak, że to, co wzięła za mdłości to tylko lekkie zawroty głowy, a z każdym kolejnym skokiem było coraz lepiej.
        - Muszę przyznać, że robisz to dużo lepiej niż mój przyjaciel Yardan. Choć z drugiej strony on był… umierający.
Być może słowo “umierający” nie jest najlepsze w przypadku ducha, jednak nie bardzo wiedziała jak inaczej określić jego ówczesny stan. Ponadto nie chciała wdawać się w szczegóły. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że kobiety nie są jeszcze gotowe na spotkanie Kanotisa.

        Rozstanie z woźnicą przebiegło dla Vestry bez większych emocji. Co prawda podobało jej się myszkowanie między jego tobołkami i pozwoliła sobie nawet zwinąć kilka błyszczących drobiazgów (”Kto zwróciłby uwagę na jedną, małą perełkę i buteleczkę mikstury uspokajającej? I jeszcze koraliki, tak małe, że mogą pasować tylko na elfa? A poza tym przecież nikt nie będzie podejrzewać, że istota mniejsza od kota gwizdnęła zwój liny i niewielki, kolorowy witraż. Gdzie miałaby to schować? Myślmy logicznie!”), ale sam mężczyzna nie stanowił obiektu jej zainteresowania. Pożegnała się więc uprzejmie (”Nie, po raz kolejny, nie mam magicznego pyłku!”) i razem z resztą wsiadła do łódki. Widok otaczającej ją wody, w której bardzo szybko (zbyt szybko) zniknęło dno, sprawił, że żołądek podszedł jej do gardła. Niedawna przygoda w jeziorze, gdzie o mało co się nie utopiła, z trudem unikając pożarcia przez (te paskudne, krwiożercze!) ryby była nadal bardzo niemiłym wspomnieniem. Z niewyraźną miną trzymała się kurczowo burty, gotowa w razie najmniejszych problemów poderwać się w górę i odfrunąć. Gdy Luna zaczęła napędzać łódkę, skuliła się w torbie Cat, unikając tym samym rozbryzgów wody i niebezpiecznych kropli, które w pędzie mogłyby ją posłać za burtę.

        Ostatnim przystankiem ich wędrówki było miejsce, które według swojej wiedzy Vestra sklasyfikowała jako Opuszczone Królestwo. Cieszyła się, że opuściły Pustynię Nanher, ale to miejsce nie cieszyło się lepszą sławą. Zauważyła, że skrzydlata czarodziejka jest bardzo zmęczona. Mimo imponującego tempa ona również miała ograniczone możliwości.
        Chochlik rozejrzał się uważnie dookoła, oceniając otaczającą ich faunę i florę. O ile to drugie występowało w zadowalającej ilości — wokół wyrastało morze traw, które nakrywały gęste pasma białej mgły (wzdrygnęła się na myśl, co może się schować w tak wysokiej trawie), o tyle w powietrzu wokół nich nie było słychać żadnych ptaków ani owadów. W oddali majaczyły kontury pojedynczego drzewa, a jego czarne, uschnięte konary ociężale chyliły się ku ziemi. Daleko na horyzoncie, rozmywając się w błękicie nieba, można było dojrzeć jasne zarysy gór. To w tamtą stronę powinny się kierować.
        - Byłam w Opuszczonym Królestwie tylko raz — powiedziała cicho, podlatując bliżej Velathy. Już nawet upiorny Stworek nie przeszkadzał jej aż tak bardzo w tym niepokojącym otoczeniu. — Ale to była krótka wizyta i ograniczała się głównie do Ostatniego Bastionu. Mają tu parę bardzo rzadkich ziół, z których można zrobić świetne napary na zapalenie trzustki…
        Przerwała natychmiast, gdy powietrze przeszył złowrogi świst. Zielony kamień na jej szyi zawibrował ostrzegawczo, ale było już za późno. Choć znała się na zwierzętach jak mało kto (w końcu samą określała siebie mianem Smokoryniarza), ten dźwięk nie przypominał niczego, co dotychczas słyszała. Duża, ostro zakończona strzałka świsnęła koło ucha Velathy i przeleciała nad głową Vestry tak blisko, że skrzydlata mogła niemalże policzyć wszystkie doczepione do niej piórka. Z całą pewnością nie była celem strzału (najpewniej strzelec nawet jej nie zauważył), jednak wydała z siebie donośny pisk i w panice zakręciła piruet w powietrzu.
        Z mgły wyłoniło się kilkanaście wysokich sylwetek, początkowo bardziej przypominających oniryczne zjawy niż ludzi. Kiedy podeszły bliżej, przekonała się jednak, że są to stworzenia nieco podobne do driad, choć ich skóra była cała pokryta łuskami. W dłoniach trzymali dmuchawki i noże, a niektórzy z nich celowali w podróżniczki z prymitywnie wykonanych łuków. Do przodu wysunął się jeden z mężczyzn, o łysej czaszce i ostrych, szpiczastych zębach. Vestra zaczęła rozważać w myślach szybką ucieczkę, ale białe oczy kilkorga z nich spoczęły na chochliku, upewniając go w przekonaniu, że dobrze posłana strzałka przyszpiliłaby go do ziemi. Ostrożnie przysiadła na ramieniu Cat i powoli sięgnęła po rapier, gotowa w razie konieczności bronić siebie i towarzyszek. Może i była mała, ale zaciekłością było jej zdecydowanie bliżej do osy niż pchły.
Awatar użytkownika
Velatha
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Elf Górski
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Velatha »

        Tak, ten klasztor mógł skrywać odpowiedzi na wszystkie jej pytania, ale czy dane jej będzie kiedykolwiek je poznać? Czy zdoła przekroczyć mury biblioteki i czy nie zgubi się w jej korytarzach, jak bohaterowie opowieści Cat? Velatha nie była pewna powodzenia tej podróży, ale postanowiła chociaż spróbować. A nuż czegoś się dowie. Podjąwszy decyzję, wspięła się zwinnie na wóz i przywiązała wodze Miłej do belki tuż obok siebie. Stworek po chwili zajął miejsce na jej ramieniu, niemal chowając się pomiędzy pasmami gęstych, czarnych loków. Z ciekawością wsłuchiwała się w opowieści swoich towarzyszek, ale sama niewiele mówiła. Czy też raczej nie dawała Stworkowi powodów do mówienia. Zwyczajnie obawiała się przytaczać swoją historię. Nie chciała pytań, nie chciała też być oceniana. Nie umiała się przemóc, zupełnie nie nawykła do przebywania w towarzystwie. Wprawdzie okazało się, że Cat i Luna obciążone są klątwami, co niejako mogło zbliżyć do nich Velathę, ale kobieta jakoś wciąż bała się zaufać na tyle, by cokolwiek o sobie powiedzieć. Zawsze wolała słuchać.
        Gdy na wozie zapadała cisza, elfka przyglądała się mijanym pejzażom, wspominając swoją małą chatkę na uboczu, do której wciąż zamierzała kiedyś powrócić. Nie chciała wiecznie podróżować ani osiadać w nowym miejscu. Miała cichą nadzieję, że Los oszczędzi jej tego typu niespodzianek. Nagła teleportacja gwałtownie wyrwała ją z rozmyśleń. Miła, do tej pory grzecznie stąpająca za wozem, spłoszyła się nagle, rżąc z niepokojem. Alasse szybko chwyciła za wodze i przyciągnęła klacz ku sobie, uspokajająco gładząc jej chrapy. Nie spodziewała się, że ich podróż będzie tak urozmaicana. Spojrzała na niebieskowłosą czarodziejkę, niepewna, czy to nie koniec atrakcji i, na wszelki wypadek, uspokoiła Miłą zaklęciem, by przygotować ją na kolejne skoki. Na szczęście intuicja ją nie zawiodła, dzięki czemu jej wierzchowiec przetrwał teleportacje bez nagłych zrywów i stresu.
        Woźnica, dzięki któremu pokonały sporą część drogi, okazał się na tyle troskliwy, że nie tylko użyczył im swojego wozu, ale również zadbał, by towarzyszące mu kobiety nie były głodne, czym mile Velathę zaskoczył. Gdy żegnali się, parę dni od poznania, ciemnowłosa podarowała mężczyźnie kompas, który nie tylko wskazywał kierunki świata - w razie potrzeby miał też zabrać mężczyznę prosto do domu, niezależnie od tego, w którym zakątku świata by się znajdował. Z początku nie chciał przyjąć jej daru, tłumacząc, że jest zbyt cenny, ale Velatha nie zamierzała słuchać jego sprzeciwów. Włożyła mu kompas w dłoń, uśmiechnęła się lekko i poprowadziła swoją klacz do barki, na którą już weszły jej towarzyszki. Na pokładzie rozpięła popręg i zsunęła siodło z grzbietu Miłej, którą po chwili zaprowadziła na rufę, gdzie najmniej zawadzała. Zachęciła zwierzę, by położyło się na lekko wilgotnych deskach i sama przysiadła obok, wysunąwszy wędzidło z miękkiego pyska klaczy, by mogła odpocząć. Ledwo jednak odbili od brzegu, Luna znów postanowiła urozmaicić ich podróż. Wpierw pchała łódź, czym zaskoczyła elfkę, a później wróciła do teleportacji, czym kolejny raz zaniepokoiła Miłą. Alasse westchnęła pod nosem, uspokajając swoją klaczkę, ale nie zamierzała narzekać. Krótsza podróż była sporym udogodnieniem. Jedynie ostatni skok okazał się nie do końca udany.
        - Nie powinnaś nas teleportować, gdy jesteś zmęczona - upomniała Lunę ustami Stworka. - To niebezpieczne. - Zmarszczyła brwi i rozejrzała się dokoła. Jej siodło i tobołki leżały kawałek dalej, a prychająca nerwowo Miła podnosiła się właśnie na nogi. Na szczęście nie wyglądała, jakby coś jej się stało.
        Niestety, nie dane jej było osobiście sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Nagły świst tuż przy uchu zaniepokoił ją na tyle, by elfka skupiła na nim całą swoją uwagę. Spojrzała przez ramię w stronę, z której nadleciał nieznany jej pocisk, a gdy dostrzegła uzbrojone istoty nadchodzące w ich stronę, całkiem automatycznie cofnęła się o krok. Kątem oka dostrzegła płoszącą się Miłą, ale nie zareagowała, by ją zatrzymać. Wiedziała, że klacz znajdzie ją, gdy wszystko się uspokoi. Uniosła dłonie na wysokość piersi, jakby chcąc się zasłonić i wbiła uważne spojrzenie w intruzów. Chętnie powiedziałaby im, że nie mają złych zamiarów, ale obawiała się, że Stworek mógłby wywołać efekt odwrotny do zamierzonego. Krótko zerknęła na swoje towarzyszki, w myślach już mając zaklęcie obronne.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Cat zerknęła na Lunę, gdy ta zadała pytanie i na moment zmarszczyła brwi. Po chwili jednak, jakby zdała sobie sprawę, że mogła źle ująć temat, rozluźniła się i skinęła głową.
        - Sam Klasztor chroni magia. Ale najpierw spotykasz się z jakimś strażnikiem, czy mnichem, zwał jak zwał. – Wzruszyła ramionami pod niedźwiedzią skórą. – Ważne, że to on cię ocenia i jeśli „zdasz”, to możesz wejść. A jeśli nie, a będziesz próbowała go ominąć… cóż. Historie pewnie słyszałyście.
        Też nie było tak, że nie szukała luki. Chociaż początkowo zależało jej na dobrym wrażeniu i do Klasztoru przybyła oficjalnie, to później, gdy odmówiono jej wstępu, próbowała dostać się tam w inny sposób. Prób nie było jednak wiele, jako że każda kończyła się dość ciężkimi do zniesienia skutkami ubocznymi i Cat postanowiła poszukać jednak innej drogi, używając głowy zamiast mięśni, a w tym wypadku – magii.
        Opowieść chochlika zaś była równie interesująca, co depresyjna. Początkowo jednak zyskała pełne zainteresowanie wilczycy chwytliwym hasłem „gdy byłam larwą”, czego nie słyszało się zbyt często. Później zaś nastąpiła ta część historii, po której zapada niezręczna cisza, gdy nie wiadomo, co powiedzieć lub czy w ogóle się odzywać. Jednak szukanie odpowiedzi na takie pytania było tak samo dobrym powodem na wizytę w Klasztorze, jak każdy inny. Elfka zaś milczała, ale była niema, więc brak wyjaśnień z jej strony był w pełni usprawiedliwiony, nawet jeśli zdarzało się, że gadała za nią jakaś kukła.

        Drogi nie podziwiała, oszczędzała siły. Przysiadła więc na swoim miejscu, z nogami wyciągniętymi przed siebie i splecionymi w kostkach, tak by nikomu nie przeszkadzać, a plecy oparła o bandę wozu, przymykając oczy. Przespała nawet kilka teleportacji, chociaż wyczuwała je i unosiła czujnie jedną powiekę, a złote ślepie błyskało podejrzliwie w stronę Luny. Być może wilczyca była zbyt surowa w swojej ocenie, ale na pewno nie bezpodstawnie. Znała czarodziejkę krótko, ale ta zwyczajnie nie zaprezentowała się, jako mistrzyni w żadnej dziedzinie poza sianiem chaosu, a za to się niestety sympatii Cat nie zyskiwało. W sumie sama nie wiedziała, jaki na tę chwilę ma stosunek do Niebieskiej. Czy podróżują wciąż razem, bo zwyczajnie podążają do tego samego miejsca, wilczyca naprawdę chce pilnować dziewczyny, by zapobiec kolejnej masakrze, czy o zgrozo przyzwyczaiła się do tej nieobliczalnej skrzydlatej?
        Pomoc Luny okazała się jednak nieoceniona. W ciągu raptem kilku dni przemierzyły ponad połowę kontynentu. Cat coraz bardziej ożywiała się podczas podróży, nawet w swojej flegmatycznej zazwyczaj naturze nie potrafiąc zignorować mijanych widoków, rzek i lasów, przemykających przed ich oczami. Mroków nocy, rozjaśnianych przez błyszczący na czole dziewczyny róg, który wywoływał takie samo zdziwienie u Cat, która widziała już naprawdę wiele, jak u prostego woźnicy. Pustynia, cicha i pusta pod bezchmurnym nocnym niebem, upstrzonym tysiącami gwiazd. I ciągle niezastąpiona pomoc Luny, która najwyraźniej z nudów postanowiła nawet pchać łódkę. Jedyne co Morgan mogła zrobić to wesprzeć dziewczynę swoją magią, podobnie jak wcześniej czarodziejka jej pomogła. I tak jak wcześniej Cat sięgnęła delikatnie zmysłem do Vestry, kojąc jej początkowo złe samopoczucie wywołane teleportacjami. Ugryzła się też w język, słysząc, że Niebieska jest w tym przenoszeniu od kogoś lepsza. To naprawdę musiał być dramat, z tym Yardanem, czy jak mu było. Teraz wróżka chowała się w jej torbie, ale wilczyca nie widziała w tym większego problemu, cierpliwie znosząc pasażera na gapę.

        Gdy po raz kolejny wylądowały w nowym miejscu, nawet Cat miała dosyć. Chciała już usiąść gdzieś i się napić. Łeb napieprzał ją, jak sto diabłów, albo jakby zwyczajnie wcale nie miała na sobie swojej skóry. Szybko powiązała to z licznymi teleportacjami i przebyciem ogromnej odległości w tak krótkim czasie. Zakwalifikowała to jednak, jako typowy skutek uboczny, jaki ma wszystko, co dobre. Nie ma nic za darmo w przyrodzie i takie wykorzystanie daru natury musiało się na nich odbić w jakiś sposób.
        Miejsce, do którego przybyły nie sprzyjało jednak relaksowi. Wilczyca nie była wybredna, mogła się w swojej zwierzęcej postaci zwinąć w kłębek gdziekolwiek, ale to miejsce… może nie przyprawiało jej o ciarki, ale zdecydowanie wywoływało niepokój i wzbudzało konieczność bycia nieustannie czujnym. Rozglądanie się w poszukiwaniu zagrożenia nie jest jednak w stanie przed nim uchronić. Świst strzałki zwrócił uwagę wszystkich niczym smagnięcie batem. Cat jednak zamarła, zamiast rzucać się gdzieś w bok. Jeden strzał. Na razie, tylko ostrzegali, a w takich sytuacjach lepiej było czekać i pertraktować niż rzucać się głupio do ucieczki przed czymś, czego się jeszcze nie zna. Sylwetki wyostrzały się powoli, nabierając kształtów i tajemniczości, jako że wilczyca jeszcze nigdy wcześniej nie widziała takich istot.
        W uspokajającym geście uniosła dłonie do góry, tym samym maskując fakt, że jedną z nich zgarnęła siedzącą na jej ramieniu Vestrę i wciskając ją nieco bezczelnie do torby. Tam jednak będzie bezpieczna, chociaż jedna z nich, a mniej martwiła się zranioną dumą uzbrojonego w jakąś igłę chochlika, co jej faktycznymi obrażeniami, gdyby jednak doszło do walki. Uniesione znów obie dłonie nie drżały, gdy Cat delikatnie rozlała wokół siebie uspokajającą aurę, łącząc dziedziny emocji i umysłu. Nie atakowała, próbując wpłynąć na myśli napastników, a jedynie roztaczała wokół siebie i towarzyszek łagodną falę, która może nie zmieniłaby śmiertelnego wroga w nagłego sympatyka, ale z pewnością potrafiłaby zjednać sceptycznie nastawionych, którzy wkroczą w jej obręb.
        - Nie mamy złych zamiarów. Jesteśmy tylko podróżniczkami – powiedziała powoli we wspólnej mowie, nie wiedząc jednak na ile to się zda. Strzelali do nich z dmuchawek, na litość, cywilizacja ewidentnie zgubiła się po drodze, próbując tu dotrzeć.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Po drobnym zaskoczeniu na wspomnieniu o byciu larwą, na twarzy Luny pojawiło się współczucie. Pojawiło się również mgliste wspomnienie jej ojca i jego opowieści o mamie, która zmarła po jej narodzinach oraz… Sendii. Miała siostrę, tak wiele lat, wieków minęło, prawie o niej zapomniała. Nie wiedziała nawet, czy żyje. Westchnęła w myślach. Przynajmniej miała jednego z rodziców przez jakiś czas no i oczywiście starszą siostrę, dzięki której nie odczuwała tak mocno braku mamy.
Chochliczka miała pod tym względem zdecydowanie gorzej, ale jak widać, poradziła sobie, twarda dziewczyna.
Podróż dłużyła się okropnie, dlatego Luna postanowiła użyć swoich zdolności, co nie przypadło do gustu naturiance.

- Ale dzięki nim wszystko pójdzie szybciej – wyjaśniła pradawna i odetchnęła, gdy maleńka skrzydlata przestała narzekać na złe samopoczucie, ba, nawet pochwaliła czarodziejkę w pewnym sensie tylko… - Kim jest…był...? Yardan? Co się stało? – Czarodziejka nie chciała być wścibska, jej pytania wynikały z najzwyklejszej troski.

Po drodze zdążyła zauważyć, że milcząca spiczastoucha jest bardzo hojna, ten kompas co dostał woźnica to całkiem niezłe cacko. Niebieskowłosa przez dłuższy czas myślała, skąd coś takiego niemowa miała, od kogo dostała, czy też zrobiła. Nie chciała jej jednak męczyć pytaniami, nie wyglądała na dość rozmowną, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi.
Następnie nastał czas, że skończyła się podróż w powozie i zaczęła w łódce. Tu również czarodziejka mogła pomóc, czuła się przydatna, ponadto nie męczyło jej to zbytnio. Aczkolwiek po dłuższym czasie dopadła ją utrata sił, co chwilę ziewała, była bardzo senna. Miała ochotę na porządną drzemkę.
Podobało jej się otoczenie, przypominało Mroczną Puszczę. Jeszcze tylko znaleźć jakieś wygodne drzewo albo coś, jak ktoś jest śpiący, to nie wybrzydza. Jedno nawet było widać gdzieś w oddali.

- Ja chyba tu nigdy nie byłam… chyyyba – zmrużyła oczy i zaczęła przeczesywać wspomnienia sprzed wieków, ale nic nie mogła dopasować, więc wzruszyła ramionami. – Wybaczcie za ten ostatni skok, chciałam dobrze, nie sądziłam, że aż tak brakuje mi już sił – powiedziała, częściowo ziewając i zwracając się głównie do Velathy.

Nie dany był jej jeszcze odpoczynek, tuż obok przeleciała jakaś strzałka, ktoś ich właśnie atakował. I były to naprawdę dziwaczne łuskowate stworzenia. Sądząc po ich zachowaniu i broni byli na tyle prymitywni i agresywni, że rozmowy pokojowe nie wchodziły w grę, trzeba było walczyć.

- Chyba będę musiała wykrzesać z siebie jeszcze trochę – pomyślała i zaczęła planować jakiej magii użyć i jakich czarów.
Cat próbowała rozmawiać, tłumaczyć się, ale czy to w ogóle miało sens? Luna okryła się iluzją niewidzialności i ostrożnie podeszła do wilczycy.
- Nie jestem pewna czy to dobry pomysł, nawet nie wiemy co to za stworzenia. Mogą bronić swojego siedliska i nie akceptować niczego… Ha! Czy oni w ogóle znają wspólną mowę? – zastanawiała się, mogąc wprawić kogoś w niemało konsternację, ponieważ głos było słychać, a nikogo nie widać.

Nie czekając na odpowiedź, stworzyła mnóstwo iluzji będących idealnymi kopiami Cat i Velathy, Vestry natomiast nie widziała, więc uznała, że się schowała. Natomiast sprawienie, że zniknęłyby z widoku, tak jak ona mogłoby wprowadzić… pewne komplikacje w postaci wpadania na siebie nawzajem. No właśnie. W celu bezpieczeństwa czarodziejka uniosła się nieco ku górze z pomocą skrzydeł.
Była zadowolona z efektu, wszystkie te dziwadła zatrzymały się zmieszane, iluzje bowiem robiły dokładnie to samo co osoby, które przedstawiały. Na razie obyło się bez rozlewu krwi i aktywowania klątwy, była chwila na ucieczkę, ale… Czarodziejka i tak miała złe przeczucia.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

- Yardan to… przyjaciel. Jest, nie martw się. Po prostu był bardzo mocno… ranny, kiedy mnie teleportował. Podejrzewam, że w pobliżu Klasztoru nas znajdzie. To typ mądrali, na pewno nie odpuściłby sobie wizyty w takim miejscu - odpowiedziała na pytanie Luny, nie zamierzając jednak opowiadać więcej o samym Kanotisie. Tłumaczenie do jakiej rasy należy mogłoby być zbyt męczące. Jak zobaczą to zrozumieją. Chyba.

        Reakcja tubylców na zapewnienia pokojowych zamiarów być może byłaby zgoła odmienna gdyby nie zachowanie Luny. W pierwszym odruchu łuskowate stwory tylko patrzyły bez słowa na osobliwą grupę, która znienacka pojawiła się na ich terytorium. Kiedy jednak “ta skrzydlata” zniknęła, a dwie kobiety rozmnożyły się w kilkanaście, powtarzających niczym w lustrze swoje ruchy (lustra, czy ta rasa kiedykolwiek widziała lustra?), jaszczury poczuły się zagrożone. Przyjęły pozycje obronne, wydały z siebie złowrogi, donośny skrzek i rzuciły się do ataku.
Kilkoro z nich przeszyło strzałami powietrze zabarwione iluzją, a dwóch, atakując nożem, z głośnym hukiem wylądowało na ziemi po drugiej stronie. Istoty potrząsnęły zdezorientowane łbami i z powracającą zaciekłością ponownie rzuciły się w stronę iluzorycznych przeciwniczek. Na szczęście atakowały te, które były najbliżej, nie zdając sobie sprawy, że aby dosięgnąć oryginałów, należy wejść w środek identycznego tłumu.

        Vestra tymczasem, gotowa poderwać się do ataku i zanurzyć rapier w pokrytym bielmem oku najbliższego łysolca, została bezczelnie wepchnięta z powrotem do torby Cat. Boleśnie uderzyła o leżącą na dnie buteleczkę i przez chwilę trzymała się za głowę, nim dotarło do niej, co właściwie się stało.
- Hej! - wrzasnęła z wnętrza torby, patrząc złowrogo na górującą nad nią przemienioną - Co ty sobie wyobrażasz!
Już szykowała się do błyskawicznego lotu w górę, tak, by blondynka nie zdążyła jej ponownie złapać (a niech tylko spróbuje, to Vestra odgryzie jej palec!), kiedy jej wzrok padł na buteleczkę, o którą zahaczyła podczas upadku. Wypełniał ją jakiś proszek, a to z kolei podsunęło chochlikowi pewien pomysł.
Jak szalona zaczęła grzebać w swojej wszystkomieszczącej torbie, zanurzając się w niej aż do pasa, tak że widoczne były tylko zadarte w górze nogi i końcówki skrzydeł. W końcu z okrzykiem tryumfu wyciągnęła to, czego szukała. Sakiewka wielkości jej głowy wypełniona była fioletowym proszkiem, który połyskiwał spokojnie w półmroku. Zamknęła torbę, objęła sakiewkę ramionami i ostrożnie uniosła się w górę.
- Mam pomysł jak unieruchomić te pokraki! To bardzo silny proszek usypiający, którego używam gdy zwierzaki…. Ooo… - zamarła w pół słowa, gdy jej oczom ukazał się otaczający ją widok. Luna zniknęła, Cat i Velatha się… zmultiplikowały, a pokryte łuskami mutanty ruszyły do ataku. Dziewczyna pisnęła, widząc jak jeden z nich przebija nożem elfkę. Toporne ostrze przeleciało jednak na drugą stronę, a niemowa jakby w ogóle tego nie zauważyła. Iluzja? Sprytne!
Nie mając czasu na czcze gadanie, skrzydlata zaczerpnęła dużą garść proszku i z brzękiem skrzydeł, w błyskawicznym locie wyminęła przelatującą obok niej strzałę. Teraz, gdy nie wzięli jej z zaskoczenia, nie zamierzała dać im się nabrać na łuki i dmuchawki! W końcu nie bez powodu nazywa się Vestra Szybkoskrzydła!
Zgrabnie uniknęła ciosu nożem i znalazła się na wysokości nosa jednego z napastników.
- A masz, brzydalu! - zawołała, sypiąc mu w oczy garść proszku. Mężczyzna kichnął potężnie, jako że część fioletowych kryształków osadziła się także na jego wąskich nozdrzach i momentalnie zapadł w sen, przewracając się ciężko na ziemię.
- Ha! - krzyknęła tryumfalnie naturianka, ruszając w stronę kolejnego przeciwnika. Po chwili, w fioletowym obłoczku wyrastającym wokół twarzy, kolejny łuskowaty padł jak rażony gromem. Vestra nie martwiła się tym, że zużyje większość drogocennego specyfiku, który był niezawodnym sposobem sedacji. Dawno już nie bawiła się tak dobrze!
Być może nie chciała sama przed sobą tego przyznać, ale czasy, kiedy parała się złodziejstwem, były takie ekscytujące. Teraz, czując podobny dreszcz, bez strachu ruszyła przed siebie, gotowa samej położyć cały oddział łuskowatych!
Awatar użytkownika
Velatha
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Elf Górski
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Velatha »

        Wszystko działo się tak nagle! Nawet nie była do końca pewna, co się stało. Miała nadzieję pójść w ślady Cat i spróbować wyjść z sytuacji bez uciekania się do przemocy, ale ten plan bardzo szybko okazał się niemożliwym do zrealizowania. Gdy Luna zniknęła i powieliła ich mała grupkę, a tubylcy rzucili się do ataku, Velatha rozejrzała się dokoła, w pierwszej chwili zdezorientowana wydarzeniami. Całkiem automatycznie cofnęła się parę kroków, by zachować dystans, gdy nagle poczuła lekkie szarpnięcie w barku, a mgnienie oka później, w zgiełku panującym wokół usłyszała cichy, charakterystyczny dźwięk kawałka drewna uderzającego o skałę. Spojrzała w tamtą stronę, całkiem bezwiednie unosząc dłoń do ręki, w której poczuła uderzenie, lecz nie wyczuła żadnej rany, czy stłuczenia. Zauważyła za to Stworka przeszytego prymitywną strzałą, który to usilnie próbował odlecieć z kamienia, na który upadł. Niestety uniemożliwiał to grot tkwiący w jednym z delikatnych skrzydeł konstruktu.
        W tej samej chwili Vestra postanowiła poczęstować ich agresorów usypiającym pyłkiem, dzięki czemu stwory jeden po drugim zaczęły padać na ziemię, wprawiając w osłupienie swoich towarzyszy. Część wręcz zaniechała walki i zaczęła się wycofywać, niestety nie wszyscy. Alasse postanowiła więc nieco pomóc w zakończeniu tego konfliktu. Uniosła dłoń, umysłem sięgając wiatru i uchwyciwszy go, jak wstęgę, poprowadziła pomiędzy łuskowate istoty, podrywając resztki pyłku, którego użyła Vestra. Fioletowe drobinki pomknęły z wiatrem zgodnie z myślą ciemnowłosej elfki, dzięki czemu te ze stworów, które nie zdołały uciec, padły na ziemię między swoich towarzyszy, pogrążone we śnie.
        Dopiero wówczas, gdy wokół zapanował względny spokój, Velatha wypuściła podmuch wiatru, pozwalając mu wrócić na poprzednie tory i podeszła do kamienia, na którym utknął Stworek, by ostrożnie wziąć swój konstrukt w dłonie. Delikatnie wyciągnęła strzałę, jakby chciała oszczędzić kukiełce bólu, którego ta i tak nie odczuwała, i uważnie przyjrzała się jej obrażeniom. Staw barkowy Stworka był niemal w drzazgach, ręka trzymała się dosłownie na pojedynczych włóknach, a w skrzydle była dziura na tyle duża, by zupełnie uniemożliwić latanie. Będzie musiała poświęcić swojemu małemu towarzyszowi trochę czasu, by wrócił do dawnej sprawności.
        Odwróciła się do reszty kobiet ze Stworkiem na rękach.
- Powinnyśmy ruszyć w dalszą drogę, póki proszek Vestry działa - odezwała się ustami konstruktu. - Tu nie jest bezpiecznie, a przydałoby się znaleźć bezpieczne schronienie na noc. Nie wiemy, co jeszcze może nas tu spotkać - zauważyła.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Cat nie ruszała się, spokojnie czekając aż tubylcy zbliżą się na tyle, by objęło ich działanie czaru. Miała ograniczone możliwości, nie sięgała więc nim dalej niż było to konieczne, bo tylko straciłoby na mocy. Po chwili jednak usłyszała koło ucha głos, a chociaż umknęło jej zniknięcie Luny, teraz nie widziała jej kątem oka i na siłę powstrzymała się od drgnięcia ze zdziwienia, gdy dotarł do niej tylko głos czarodziejki.
        - Nie wiem, ale czegoś trzeba spróbować – warknęła przez zęby, zirytowana zachowaniem Niebieskiej. To nie był dobry pomysł.
        Tubylcom też nie spodobało się zniknięcie jednej z intruzów i poruszyli się niespokojnie, a gdy wokół zaczęły pojawiać się kopie wilczycy i elfki, Morgan już zaklęła ze złością, sięgając po bat. Oczywiście, że poczytali to jako atak! „Luna, do cholery, przestań pomagać, bo nas przez ciebie zabiją”, warczała w myślach, uchylając się przed nadlatującymi strzałkami.
        Bat był doskonałą bronią, nie tylko wtedy, gdy zależało jej na niepochlastaniu przeciwnika. Przydawał się do obezwładniania napastników bez rozlewu krwi, to prawda, ale miał jeszcze jedną, zasadniczą zaletę. Był imponujący. Trzask bicza rozlegał się echem, paraliżując agresorów nawet, jeśli nie dotarł jeszcze do nich cios. Coś w tym dźwięku sprawiało, że nawet ludzie i inne istoty stawały dęba, rozglądając się w przestrachu i poszukując źródła charakterystycznego odgłosu, podobnie jak działało to na konie. W odpowiednich rękach bat wywierał ogromne wrażenie, a Cat umiała się z nim obchodzić.
        Teraz doceniła stworzone iluzje, które podobnie jak ona zamachiwały się z gracją, by posłać wężopodobną broń w ruch, powalając jednego napastnika i dekoncertując kilkoro pobocznych. Tylko jej bat ranił, ale wszystkie hipnotyzowały, dając jej i innym czas na zaatakowanie kolejnej istoty. Zobaczyła Vestrę wyfruwającą z jej torby, ale nie powstrzymywała już jej, zajęta jednym z barbarzyńców. Bat owinął się wokół jego kostki, a szarpnięcie wyrwało ją w górę, posyłając mężczyznę na ziemię. Drugi cios chlasnął go przez twarz pozbawiając na moment przytomności. Kolejny napastnik nie miał już tyle szczęścia i zaszedł Cat od boku, otrzymując nieszczęśliwie cios nożem pod żebra i upadając z jękiem na ziemię. To tyle jeśli chodzi o pokojowe załatwienie sprawy.
        Zerknęła w górę spostrzegając rozsypujący się w powietrzu pyłek, szybko poniesiony odpowiednimi podmuchami we właściwych kierunkach, zgrabnie omijając walczące kobiety i trafiając jedynie do atakujących je istot. Cat nie miała czasu zastanawiać się nad właściwościami proszku, umykając przed kolejnym przeciwnikiem, którego również oplotła batem, posłusznym jej poleceniom, po czym przyciągnęła do siebie, aż nadział się na nóż. Przysłonięte bielmem oczy błysnęły strachem, a po chwili zgasły, powodując znajomy ciężar na sercu Morgan. Nie lubiła zabijać. Ten na szczęście był ostatni, reszta uciekła, była martwa lub nieprzytomna.
        - Niezła sztuczka – rzuciła do chochlika, po czym odnalazła spojrzeniem Lunę i skinęła jej głową, niemo dziękując za nieurządzanie krwawej masakry z udziałem klątwy pradawnej.
        Cat rzuciła kątem oka na Velathę, niosącą w dłoniach sponiewieranego lekko stworka, ale powstrzymała się do empatycznej uwagi, dochodząc do wniosku, że kukła raczej bólu nie odczuwa, więc i jej troska jest zbędna. Odruchowo wzrokiem policzyła, czy wszyscy są cali i skinęła elfce głową.
        - Najlepiej jak najdalej stąd – mruknęła i przytroczywszy na powrót bat i nóż do pasa, ruszyła przodem, omijając ostrożnie ciała łuskowatych.

        - Wybacz to upchnięcie do torby, nie chciałam żeby ci się coś stało – odezwała się po drodze do Vestry.
        Mimika i ton głosu wilczycy nie świadczył o trosce, którą właśnie wyrażała, ale taki był jej urok, lepiej było się przyzwyczaić. Beznamiętne spojrzenie dzikich złotych ślepi wciąż taksowało czujnie otoczenie, jako że kobiecie nie podobało się bardzo zostawianie zagrożenia za plecami. Nie są w stanie oddalić się przed zmrokiem na tyle, by ich nie dogoniono, pozostawało więc mieć nadzieję, że łuskowate cudaki zaniechają pościgu albo że kobietom po raz kolejny uda się wyjść z potyczki obronną ręką. Nie było to satysfakcjonujące rozwiązanie, ale nie miały wyboru. Wszystkie były wyczerpane podróżą, nawet jeśli znaczną jej część pokonały w sposób magiczny, dzięki Lunie. Cat odnalazła wzrokiem czarodziejkę.
        - Trzymasz się? – zapytała, spoglądając na nią uważniej i starając nie traktować zbyt protekcjonalnie. Wciąż jednak zastanawiała się, czy ich towarzyszki nie powinny dowiedzieć się o ciążącej na Lunie klątwie. Nie była to jej tajemnica do zdradzenia, więc Morgan trzymała pysk zasznurowany, ale zdawała sobie sprawę, że wystarczyło, by elfka omyłkowo wpadła na skrzydlatą i rzeźnia murowana. Losie, co z nich za banda.

        Ściemniło się już, a one wciąż nie znalazły odpowiedniego miejsca na odpoczynek. Teren był absurdalnie odsłonięty, a wszelkie ewentualne zagajniki mogły stanowić większe zagrożenie niż otwarta równina. Jednak to właśnie mrok sprowadził dla nich nadzieję, gdy w oddali dostrzegły światło bijące przez okna jakiegoś domostwa. Nawet nie musiały się naradzać – cokolwiek lub ktokolwiek tam mieszkał, nie był groźniejszy niż to, co mogły spotkać na otwartym terenie. Gdy podeszły bliżej okazało się, że jest to prosta chata, zapewne ledwie dwuizbowa, otoczona niewielkim płotkiem, mającym na celu chyba bardziej estetykę i oznaczenie granic ziemi niż faktyczną barierę przed intruzami. Cat bezceremonialnie otworzyła sobie furtkę i ruszyła do chaty, powoli wchodząc po drewnianych stopniach na werandę i zatrzymując się przed drzwiami. Tam już kulturalnie zapukała, chociaż gdyby miała być szczera, raczej nie przyjęłaby do wiadomości odmowy gościny.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna nie drążyła już tematu towarzysza chochliczki, choć interesowało ją, czym on właściwie jest, ale skoro go zobaczą, to wystarczy jedynie trochę poczekać. Mieli teraz jednak na głowie tubylców. Miała wrażenie, że może reaguje zbyt impulsywnie, ale nie chciała ryzykować, skąd miała wiedzieć, że aż tak bardzo nabroi?
Miało być łagodnie, iluzje nie mogły nikogo bezpośrednio skrzywdzić, czarodziejka liczyła, że dziewczyny nie będą na nią zbytnio złe, mogła poczekać ciut dłużej, bo teraz to już ewidentnie było za późno, stwory zaszarżowały, nie bardzo wiedząc od kogo zacząć, przynajmniej te prawdziwe miały czas na odparcie ataku lub ucieczkę. Pradawna chętnie by im pomogła, ale wtedy mogłaby zabić wszystkich, nawet swoje towarzyszki, była zmuszona oglądać wszystko z góry i trzymać się z dala od tego zamieszania, które było coraz groźniejsze, bo przecież nikt nie lubi, jak jego przeciwnik jest nie do zdarcia, ani nawet tknięcia.
Pradawna wypatrzyła nawet Vestrę, która walczyła z pomocą jakiegoś dziwnego proszku usypiającego. Nagle niebieskowłosa wyczuła magię, która emanowała z jednego miejsca, podleciała tam nadal skryta pod iluzją niewidzialności. To Velatha używała swoich mocy, Luna zniżyła lot, jak tylko najbardziej mogła, aby się temu przyjrzeć, co miała do roboty, przecież i tak nie mogła walczyć. Zerkała też ukradkiem na Cat, która świetnie sobie radziła z batem.
Bitwa dobiegała końca, stwory popadały na ziemię, zapadając w sen, ale nie wieczny, być może niestety. Najważniejsze jednak, że nikt nie ucierpiał, chyba że liczyć niepokojącą kukiełkę, która nieco oberwała. Na szczęście Stworek wciąż spełniał swoje zadanie i spiczastoucha nadal mogła mówić z jego pomocą.
Czarodziejka wylądowała obok swoich towarzyszek, ich niematerialne klony zniknęły, a ona sama stała się znów widoczna, mogła przez to kogoś wystraszyć, bo dość po cichu do nich powróciła, niespecjalnie oczywiście, tak wyszło.

- Zgadzam się, mogłoby być, choć jakieś wysokie i rozłożyste drzewo, może oni nie potrafią się po nich wspinać… - spojrzała na całe stado śpiochów, byli teraz tacy bezbronni, czarodziejka poczuła coś dziwnego, jakby klątwa próbowała wymknąć się jej spod kontroli. Było to jednak chwilowe uczucie i szybko minęło, ku ucieszę skrzydlatej.

Przynajmniej przemieniona nie wydawała się zła, reszta raczej też, była pewna, iż za chwilę wybuchnie awantura, zamiast tego jednak wilczyca chyba okazała jej troskę. Zdziwiła się nieco.

- Tak – uśmiechnęła się lekko, nie musiała się z nikim bić, więc było bezpiecznie, przynajmniej na razie. Nie wiedziała, co odpowie, jeśli ktoś spyta, czemu tak sobie zniknęła, zamiast pomóc bezpośrednio, powiedzieć prawdę? Trochę się tego obawiała.

Trzeba było znaleźć schronienie, ale teren tego nie ułatwiał. Luna leciała kawałek nad ziemią, wypatrując jakiegoś dogodnego miejsca z góry. Czarodziejka wraz z resztą niemal w równym czasie wypatrzyła chatkę, wylądowała na ziemi i nakryła iluzją swoje skrzydła i róg, by nie straszyć ludzi, którzy mogliby ewentualnie je ugościć.
Cat bezceremonialnie weszła na cudzy teren, ale przynajmniej grzecznie zapukała, niebieskowłosa weszła na drobne schodki i oczekiwała. Dało się słyszeć zgrzyt klamki i drzwi otworzyły się lekko, skrzypiąc przy tym nieznośnie. Z drobnej szpary po chwili wychylił się sztylet.

- Kim jesteście i czego chcecie? – spytał męski głos.
- Kto to tatusiu? – zawołała jakaś mała dziewczynka sądząc również po głosie.
- Nikt, proszę, idź stąd – mężczyzna próbował przekonać dzieciaka, ale nie wyszło i kilkuletnia na oko dziewczynka wyszła na ganek, otwierając drzwi na oścież. Młoda miała jasną cerę, ciemne loki i szmaragdowe wielkie oczęta.

– Whooaa… - otworzyła usta ze zdziwienia, patrząc na Cat, a raczej na niedźwiedzią skórę – To prawdziwe? O! A ty masz niebieskie włosy! Też takie chcę! – krzyknęła, zerkając teraz na Lunę, po czym zwróciła uwagę na Velathe i to, co trzymała ona w rękach – Oh nie! Twoja zabawka się popsuła? Naprawię ją! – chwyciła Stworka, nie przyjmując sprzeciwu i zawołała dziewczyny, by weszły do środka, a sama pobiegła do innego pokoju. Nie zdołała zauważyć jeszcze chochliczki, ale może to i lepiej. Wiadomo, jakie bywają dzieci...

W tym czasie jej ojciec trzymał sztylet za plecami, nie chciał straszyć młodej, ani też wyganiać gości, których dziewczynka już zaprosiła. Westchnął ciężko i wpuścił ich do środka.

- Kim jesteście i czemu nachodzicie mnie w nocy? – spytał podejrzliwie i po cichu by mała nie słyszała.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

        Vestra należała do istotek obrażalskich, ale bardzo żywiołowych i jej irytacja na Cat szybko zniknęła, pod wpływem adrenaliny.
- Rozumiem - mruknęła na przeprosiny przemienionej - To miło z twojej strony.
Choć jej chłodny ton nie świadczył o tym, żeby faktycznie było jej miło, doceniała troskę blondynki. W końcu jeszcze nie znały się na tyle dobrze żeby wiedziała, że skrzydlata potrafi sama o siebie zadbać.
- Ale więcej tak nie rób - powiedziała, puszczając do niej oko i przysiadając na jej ramieniu. Co jakiś czas zezowała na Stworka, który teraz wyglądał bardziej żałośnie niż przerażająco. Co prawda twarz kukiełki ciągle ją niepokoiła, jednak instynkt uzdrowiciela kazał jej współczuć nawet temu dziwnemu stworzeniu.
- Czy twój… Stworek potrzebuje jakiejś pomocy medycznej czy wystarczy, że go… hm, połatasz? - zapytała Velathę, wskazując na zwisające smętnie ramię - Od lat zajmuję się uzdrawianiem, jeśli to jakoś pomoże.

        Troska Cat o Lunę wydawała się uzasadniona - czarodziejka była krucha i delikatna, a przez róg i skrzydła przypominała mityczne stworzenie, które może zniknąć, jeśli tylko dmuchnie na nie zbyt mocny wiatr. Oczywiście Vestra nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń, ale rozumiała pytanie przemienionej. Zmysł empatii krzyczał jednak w jej głowie, sygnalizując, że za tym pytaniem stoi coś więcej, coś czego należy się obawiać. Nie zamierzała o nic pytać, ale obiecała sobie, że zwróci większą uwagę na zachowanie niebieskowłosej.
        Gdy zbliżyły się do chaty, chochlik przezornie cofnął się za plecy Cat. Skoro wyrwała się pierwsza, to niech dalej stoi na samym przedzie. Vestra zamrugała zdziwiona, widząc jak róg i skrzydła Luny znikają. Dziewczyna musiała być bardzo uzdolniona w dziedzinie iluzji, skoro pozwalała sobie na takie sztuczki. Pokiwała z uznaniem głową, wyrażając swoje poparcie dla takiego rozwiązania. Banda obcych kobiet proszących o pomoc, w dodatku tak specyficznych, mogła już sama w sobie stanowić duże przeżycie. Nie było sensu jeszcze bardziej tego komplikować.

        Gdy drzwi się uchyliły i w szparze pojawił się sztylet, Vestra była niemal pewna, że nie otrzymają tu gościny. Po chwili jednak małe cudo z ciemnymi, lśniącymi lokami i pyzatymi policzkami ufnie wypadło na ganek, zapraszając je do środka i porywając “usta” Velathy. Bezradny ojciec opuścił ostrze i z ciężkim westchnieniem wskazał im wnętrze chaty.
- Podróżujemy w stronę Szczytów Fellarionu. Nie szukamy kłopotów - wyjaśniła skrzydlata, podlatując bliżej niego, tak by dojrzał ją w przyciemnionym świetle lampy. Mężczyzna przez chwilę patrzył na nią zdziwiony, po czym jego oczy uśmiechnęły się ciepło, okrywając kąciki siateczką zmarszczek. Twarz jednak nadal nie wyrażała niczego poza nieufnością.
- Wróżka, niedźwiedzica, anioł i elfka. Jest w naszym regionie taka legenda. Gdybym was nie przyjął, ściągnąłbym na siebie olbrzymie nieszczęście. Ale nie myślcie, że możecie skrzywdzić moją rodzinę - ostrzegł, chowając sztylet za pas i zamykając za nimi drzwi. Vestra przełknęła pomyłkę dotyczącą wróżki i bez słowa rozejrzała się po pomieszczeniu. Czasami ludzie popełniali ten błąd (ostatnio nawet dosyć nagminnie), ale tym razem zadziałał na ich korzyść, więc nie było sensu wyprowadzać gospodarza z błędu.
Wnętrze izby było urządzone prosto, ale bardzo przytulnie. Przy kominku stał głęboki fotel z zielonymi poduszkami, a na ścianach wisiały namalowane amatorską ręką obrazy. Dziewczynka siedziała na dywanie pośrodku pomieszczenia, obracając w dłoniach kukiełkę. Wokół niej leżało całe mnóstwo klocków, pluszaków i parę narzędzi, zapewne zabranych ojcu podczas pracy. Dziecko w zamyśleniu wystawiło czubek języka, oglądając naderwaną rękę Stworka i zastanawiając się w jaki sposób mogłoby ją przymocować. Przymierzyła do niego czerwoną wstążeczkę, po czym pracowicie wzięła się za owijanie przedramienia zabawki.
Awatar użytkownika
Velatha
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Elf Górski
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Velatha »

        Gdy ruszyły w drogę, Velatha rozejrzała się dokoła, próbując spojrzeniem odnaleźć swoją kaczkę. W końcu uniosła dłoń do ust i - może trochę nieelegancko - zagwizdała przeciągle, mając nadzieję, że Miła ją usłyszy. Na całe szczęście nie odeszła daleko i wkrótce wyszła zza niewielkiego pagórka, wciąż niespokojnie strzygąc uszami. Elfka wyszła jej naprzeciw i pogładziła czule miękkie chrapy, nim nie chwyciła wodzy, by ruszyć za swoimi towarzyszkami. Usłyszawszy pytanie Vestry, ciemnowłosa uśmiechnęła się bezwiednie i spojrzała na spoczywającego w jej dłoni Stworka, czule gładząc kciukiem jego chropowatą skórę.
- Wystarczy go połatać - odpowiedziała ustami kukiełki. - Zajmę się tym, tylko znajdziemy miejsce, by odpocząć. - Podniosła wzrok na chochlika, wciąż łagodnie uśmiechnięta. - Dziękuję za troskę o niego.
        Samotna chatka pośrodku pustkowia wydawać by się mogła dla nich ratunkiem, choć Alasse nigdy by nie przypuszczała, że już samo przestąpienie progu będzie ją kosztować tyle nerwów. Nim podeszła do werandy, przywiązała Miłą do płotku i w końcu podeszła do drzwi wraz z pozostałymi kobietami. Nieufność gospodarza była jak najbardziej zrozumiała, choć bezpośredność jego córki mocno elfkę zaskoczyła. Tym bardziej, gdy dziewczynka wyrwała jej z dłoni Stworka i pognała z nim wgłąb domu. Velatha aż w pierwszej chwili wyciągnęła się w jej kierunku, mając ochotę krzyknąć, by się zatrzymała, ale w ostatniej chwili przysłoniła usta dłonią, by nie użyć własnego głosu. Wolała nawet nie zastanawiać się, co mogłoby to spowodować. Spojrzała po swoich towarzyszkach nieco spanikowana, ale szybko się uspokoiła, choć jej wzrok często uciekał do dziewczynki. Nie mogła zaprzeczyć, że była przywiązana do Stworka. Stanowił emanację najwcześniejszych przejawów jej mocy i był z nią niemal od zawsze. I nawet mimo tego, iż nie miał własnej świadomości, był dla Velathy jedynym przyjacielem. Jedynym powiernikiem jej sekretów. Przygryzła dolną wargę, zupełnie tego nie rejestrując, a po chwili wahania podeszła do córki gospodarza i niepewnie przyklęknęła obok. Dziewczynka podniosła na nią wzrok i uśmiechnęła się szeroko. Nie miała kilku zębów, najwyraźniej czekając na nowe.
- Nic się nie martw, naprawię twoją zabawkę! - zapewniła niejako z dumą. - Znam się na tym!
Elfka w głębi ducha jakoś w to wątpiła, ale zapewne było to spowodowane nikłą wiarą w ludzkie, a już w szczególności w dziecięce umiejętności. Przez chwilę pozwalała dziewczynce owijać ramię Stworka wstążką lecz gdy nie przyniosło to zamierzonego efektu, sięgnęła po swój konstrukt i rozwiązała "opatrunek", by lepiej przyjrzeć się szkodom.
- Naprawisz ją? - zapytała dziewczynka. - Potrzebujesz narzędzi?
Velatha zaprzeczyła ruchem głowy i delikatnie przesunęła opuszkami po drewnianych włóknach stanowiących ciało Stworka. Wystarczyło tylko skupić się i połączyć zerwane "nici", by kukiełka odzyskała dawną sprawność.
        Kobieta wahała się przez chwilę, ale w końcu pozwoliła części swojej magi przepłynąć przez ciało i rozgrzać koniuszki palców. Podczas, gdy jej towarzyszki rozmawiały z gospodarzem, ona zaczęła cicho nucić, płynnymi gestami dłoni odtwarzając włókno po włóknie, łącząc je na nowo i wzmacniając. Szmaragdowe oczy dziewczynki zrobiły się naraz wielkie, jak spodki, gdy z otwartą buzią obserwowała ten pokaz magii. Stworek tymczasem grzecznie oczekiwał końca swojej "operacji", którą Velatha przeprowadzała z wyjątkową dbałością. Mimo to wystarczyło ledwie parę minut, nim kukiełka odzyskała pełną sprawność. Delikatne skrzydełka zaszemrały cicho i Stworek, jak nowy, wzbił się w powietrze, by zająć miejsce na ramieniu swojej pani.
- Ojej, ojej! Tato, zobacz! Zobacz! Ta lalka żyje! - wowłała zachwycona dziewczynka, podrywając się na nogi. Zaraz przypadła do Velathy, uważnie przyglądając się niezwykłej kukiełce, którą jeszcze tak niedawno sama miała w rękach.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Cat spoglądała beznamiętnie we wrogie spojrzenie. Zdziwiłaby się, gdyby mężczyzna zareagował inaczej. Odpowiedź też była raczej przewidywalna, gdyż nawet gdyby miała złe intencje, raczej by się nimi nie chwaliła od wejścia.
        - Szukamy tylko schronienia i noclegu. Nie stwarzamy zagrożenia, znikniemy przed świtem – odparła spokojnie, zupełnie ignorując błysk ostrza skierowanego w jej stronę.
        Na dziewczynkę spojrzała odruchowo, kierując wzrok za źródłem dźwięku, ale nie odpowiadając na ten zaskakujący zachwyt. Wiele reakcji na swoją skórę spotykała, ale takiego jeszcze nigdy. Nie zdążyła jednak nawet mruknąć twierdząco, a uwaga młodej przeskoczyła kolejno po każdej z przybyłych, by ostatecznie ufiksować się na „rannym” Stworku. Dosłownie porwała go w objęcia, wyrywając z ramion zaskoczonej elfki i zniknęła, a one dalej musiały mierzyć się z wystraszonym gospodarzem. Cat miała zamiar po prostu przeczekać jego szok, bo nie sądziła, by ich nie wpuścił. Może i wyglądały dziwacznie w takim składzie, ale nie niebezpiecznie. Poza tym mężczyźni mieli tendencję do niedoceniania kobiet i nawet uzbrojona wilczyca o mało towarzyskiej aparycji wywoływała mniejsze obawy niż najzwyklejszy mężczyzna o pogodnym usposobieniu. Stereotypy działały czasem na ich korzyść.
        By nie psuć działań dziewczynki i dalszych starań Vestry, wilczyca zamilkła już i spokojnie weszła do środka, rozglądając się czujnie po izbie. Złote ślepia przesuwały się po skromnym, ale zadbanym wnętrzu, ślizgając po przytulnych poduszkach, rozsypanych zabawkach i praktycznych narzędziach. Wszystko w zasięgu wzroku, cały świat w czterech ścianach. Spojrzała na gospodarza, słysząc o tej „niedźwiedzicy”, ale nawet nie kwapiła się do poprawiania go. Niedźwiedziołaki były tępe jak obuch siekiery, ale z jakiejś przyczyny traktowane, jako groźniejsze niż wilkołaki, które większość ludzi (nie widząc nigdy żadnego na własne oczy) wyobrażała sobie, jako normalne zwierzęta. Cóż, w takie też się zamieniali, ale to forma hybrydy służyła do siania postrachu. O ile się taką posiadało… W każdym razie zignorowała nieporozumienie wywołane przez skórę na jej głowie, które chwilowo było jej na rękę. Na nazwanie zaś Luny aniołem musiała się postarać, by nie prychnąć pogardliwie. Anioł. Też coś. Zniszczenia chyba.
        Szum wokół naprawiania kukiełki zignorowała, zajęta wyglądaniem przez okno w poszukiwaniu śladów jakiegoś pościgu, ale jej uwagę zwrócił nowy głos. Odwróciła się z błyskiem zaskoczenia w zwierzęcych ślepiach, pierwszy raz słysząc mowę elfki. A więc nie była niema. Albo była, a przemawiała przez nią tylko magia? Tylko, że w ten sposób powinna umieć też wykorzystywać ją do normalnej komunikacji. Co oznaczało, że milczała z wyboru. To zaś nie wzbudziło zaufania Morgan, która z niezrozumiałych nawet przez siebie powodów zrobiła się w tej chwili podejrzliwa.
        W pomieszczeniu zaś pojawiła się kolejna osoba – kobieta z ciężką bańką mleka w ręce, zatrzymała się zaskoczona w drzwiach prowadzących na tyły domostwa. W jej kierunku pospieszył już gospodarz, jednocześnie odbierając ciężar z dłoni i szeptem tłumacząc sytuację. Kobieta spojrzała lękliwie w stronę córki, takim samym spojrzeniem obrzucając zaraz trzy kobiety, gdy dojrzała nagle Vestrę i jej spojrzenie momentalnie złagodniało. Ludzie niesamowicie reagowali na widok wróżek i Cat głowę dałaby sobie uciąć, że gospodyni też nie rozpoznałaby różnicy między wróżką właśnie, a chochlikiem, jednak pewnie nasłuchała się tylu bajań i legend o drobnych magicznych stworzeniach, że nie było to już istotne. Na ich domostwo oficjalnie spłynęło błogosławieństwo natury i kobieta czym prędzej wytarła dłonie w fartuszek, podchodząc do nich by się przywitać.
        - Nazywam się Elen Brodie, to mój mąż Frank, a to nasza córka Beca; witamy w naszych skromnych progach.
        - Catherine Morgan – przedstawiła się wilczyca uprzejmie, wyjątkowo pełnym imieniem i nazwiskiem w odpowiedzi na podobne zachowanie ze strony gospodarzy, a Elen skinęła jej z lekko wymuszonym, ale zrodzonym z szczerych chęci uśmiechem.
        - Napijecie się może czegoś? – zapytała, gestem zapraszając je do solidnego stołu i Cat skinęła głową z uprzejmym podziękowaniem, zajmując jedno z krzeseł. Kobieta zakrzątała się przy palenisku, wstawiając wodę na herbatę, mężczyzna przysiadł naprzeciwko wilczycy, a dziewczynka nie odpuszczała Velathy nawet na krok, z rozdziwioną w zdziwieniu buźką śledząc każdy najmniejszy ruch ożywionej zabawki.
        - Szczyty Fellarionu powiadacie? A co czeka tam na tak barwną grupę? – zagaił Frank, przywołując na siebie wilcze spojrzenie i odchrząknął, splatając dłonie przed sobą. – Proszę wybaczyć mi wścibstwo, to po prostu rzadko kiedy jest kierunek sam w sobie, ludzie tylko przeprawiają się przez te góry, albo dążą do okolicznych miast…
        Gospodarz umilkł, ewidentnie nie wiedząc, jak ubrać w słowa fakt, że wyłapał zawoalowaną tajemnicę wokół wypowiedzi Vestry, a jednocześnie zabrnął już tak daleko, że głupio było mu teraz porzucić temat. Cat początkowo nie wyglądała, jakby miała zamiar ułatwiać mu sprawę, ale w międzyczasie przeskanowała szybko umysły domowników, dochodząc do wniosku, że są to tylko prości ludzie o dobrych sercach, nawet jeśli w tej chwili zdjętych nieco lękiem. Dodatkowo zwierzęca natura często dyktowała wilczycy zachowanie bardziej instynktowne niż zdroworozsądkowe, co tym razem prowadziło do szczerości. Poza tym zobaczyła w myślach małżonków coś, co warte było ryzyka.
        - Kierujemy się do Klasztoru Mrocznych Sekretów – powiedziała wprost, niespecjalnie przejmując się możliwą reakcją reszty grupy.
        Tak jak się tego spodziewała, Elen i Frank momentalnie spojrzeli na nią z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc powstrzymać również odruchu porozumiewawczego spojrzenia na siebie nawzajem. Milczeli, zastanawiając się pewnie, co powinni w tej sytuacji odpowiedzieć, ale o dziwo wyręczyła ich córka, która na to hasło nagle zainteresowała się rozmową.
        - Klasztor Mrocznych Sekretów? Mój braciszek tam pracuje! – zawołała przeszczęśliwa, a jej ojciec przymknął lekko oczy, słysząc dalszy potok słów. – Jedziecie tam? Zobaczycie się z nim? Przekażecie mu ode mnie uściski?
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna skrzywiła się lekko, widząc, jak chochliczka podleciała do gospodarza, może i dobrze władała swoją drobną bronią, ale była taka mała i czarodziejce już przez myśl przeszło jak dziewczynka chwyta naturiankę i zaczyna traktować niczym lalkę, w końcu dzieci miewają różne pomysły. O ile wcześniej ten mężczyzna by jej nie załapał, co mogłoby być jeszcze gorsze w skutkach.

- Cóż to za legenda? – spytała zaciekawiona Luna, po czym dotarło do niej, że została nazwana aniołem, co było tak absurdalne, że miała ochotę parsknąć, śmiechem maskując poczucie winy, które boleśnie przypomniało jej o wszystkich zbrodniach – Nie mam zamiaru nikogo skrzywdzić – powiedziała pradawna zgodnie z prawdą, licząc, że tak też w istocie będzie.

Czarodziejka rozejrzała się po pomieszczeniu, gdy tylko weszła, ale by się rozsiadła w tym fotelu. Nie mogła jednak tego zrobić ot tak. Po chwili jej wzrok powędrował na obrazy, wnikliwie się im przyjrzała, myśląc, czy arkana, którą władała, mogła być swego rodzaju magicznym malarstwem. W końcu i tu, i tu tworzyło się obrazy z pomocą wyobraźni, czyż nie?

- Maluje pan? – spytała, chcąc nawiązać rozmowę, aby rozluźnić atmosferę.

W tym czasie Velatha odzyskała Stworka od małej złotej rączki. Niebieskowłosa uśmiechnęła się nieco, ale po chwili dotarło do niej cichutkie nucenie, spojrzała na Velathe, a po chwili stworek był już naprawiony, co kompletnie zafascynowało dziewczynkę i zaciekawiło Luną. To nucenie nie przypominało głosu, jaki wydałaby z siebie kukiełka, czyli spiczastoucha jednak miała głos. Dodatkowo wyglądało na to, iż używa jakichś czarów, co potwierdziło się, gdy Stworek na powrót stał się sprawny.
Luna patrzyła zdziwiona na Velathe myśląc, dlaczego do normalnej rozmowy używa tej lalki zamiast własnych strun głosowych. Naprawdę chciała o to zapytać, ale to raczej nie był najlepszy moment, o ile w ogóle by odpowiedziała, mogłaby zaniepokoić mężczyznę.
Niespodziewanie do ich wesołej gromadki dołączyła kobieta, prawdopodobnie żona gospodarza, który nim ta doznała ciężkiego szoku, podbiegł jej wytłumaczyć zaistniałą sytuację. Czarodziejka miała tylko nadzieję, że to nie jest ten niemiłosiernie zazdrosny typ kobiet. Takie to mogłyby nawet za samo spojrzenie na inną zabić, a co dopiero jakby zobaczyły całą czwórkę i to w ich domu. Na szczęście głównie martwiła się o córkę, co było całkowicie zrozumiałe, szybko jednak się uspokoiła. Luna zerknęła, co było tego powodem. Chochliczka. Zdziwiło to lekko pradawną, ale skoro to i tak było im na rękę, to nie zamierzała kwestionować.
Po chwili kobieta się im przedstawiła, najszybciej odpowiedziała jej wilkołaczka, a w jej ślady poszła niebieskowłosa.

- Luna – powiedziała, uśmiechając się ciepło, wprawdzie przez niektóre istoty zwana była księżniczką nocy, ale czy posiadała jakieś nazwisko? Nie pamiętała, była zbyt młoda, gdy straciła rodzinę.

Nie chciała teraz o tym myśleć i wraz z Cat po prostu zasiadła do stołu, szybko dosiadł się do nich także Frank najwyraźniej zainteresowany miejscem ich wyprawy. Zaczął dopytywać, ale czarodziejka nie była pewna czy mu powiedzieć, spojrzała na swą towarzyszkę i po chwili rozwiała ona, jej wątpliwości wyznając mężczyźnie, dokąd naprawdę zmierzają. Nastała niekomfortowa cisza, którą przerwała dziewczynka.
Luna uradowana obrotem spraw, cóż za okazja, może ten jej brat będzie w stanie im jakoś pomóc wejść albo… no cokolwiek, w każdym razie wszelkie możliwe ułatwienia się liczyły. Podeszła do córki gospodarza i nieco się pochyliła, by w miarę możliwości nie patrzeć na nią zbytnio z góry.

- Naprawdę? – spytała Bece, przybierając na twarz nieco przerysowane zaskoczenie połączone z niedowierzaniem i potwierdziła skinieniem głowy, że właśnie tam chcą dotrzeć – A zdradzisz nam, jak on się nazywa? Bo inaczej możemy przekazać uściski nie temu, co trzeba — uśmiechnęła się do niej, puszczając oczko.
Awatar użytkownika
Vestra
Błądzący na granicy światów
Posty: 18
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje: Uzdrowiciel , Opiekun , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Vestra »

        Mała naturianka z zainteresowaniem przyjrzała się dziecku, które bez najmniejszego skrępowania wyjawiło im tajemnicę fachu wykonywanego przez swojego brata. Rodzice wymienili zmieszane spojrzenia, a Vestra zwróciła się bezpośrednio do Beci.
- Pracuje jako bibliotekarz? - zapytała, dołączając się do subtelnego przesłuchania, jakie rozpoczęła Luna.
- Nie! - odparła mała z absolutnie rozbrajającą dumą - Jako strażnik! Odgania wszystkich, którzy nie są godni! A nazywa się Alec.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, ponownie prezentując szpary między zębami i skupiła całą swoją uwagę na chochliku. Obecność latającego stworzenia, w dodatku takiego wielkości lalki, wprawiła w ruch wyobraźnię dziecka i urzeczywistniła obawy Cat oraz Luny.

        Gdy tylko Vestra odwróciła wzrok, jej uszy wyłowiły kroki dziewczynki skradającej się za nią z absolutnie bezczelnym zamiarem schwytania fascynującego stworzenia. Zielony medalion zawieszony na szyi naturianki zatrząsł się ostrzegawczo, informując o niebezpieczeństwie. Istotka zatrzepotała spanikowana skrzydłami i korzystając z jego magicznych zdolności… zniknęła!
        Zdezorientowane dziecko zastygło w bezruchu, z dłońmi uniesionymi do chwytu i rozglądało się za jakimkolwiek śladem swojego celu. Vestra zachichotała pod nosem i podleciała do małej, szczypiąc ją w płatek ucha.
- Ała! - zawołała Beca, rozcierając zaczerwienione miejsce.
- Może to cię nauczy, że nieładnie jest kłaść na kimś łapska bez pytania - powiedział chochlik, materializując się tuż przed jej nosem i pstrykając palcami zaróżowiony, perkaty koniuszek.
Frank pokręcił głową i położył dłoń na ramieniu małej szatynki, która nadal dąsała się, masując uszczypnięte ucho.
- Przepraszam za nią, panno wróżko. To dobre dziecko, tylko nieco rozbrykane.
- Nie szkodzi - odpowiedziała Vestra i lekko wylądowała na stole. Po drobnej, ale satysfakcjonującej psocie nawet pomyłka w rasie jej nie irytowała. Zanim jednak rozsiadła się na dobre, coś niepokojącego zwróciło jej uwagę.

        Podeszła do leżącej na blacie cukiernicy, wyjątkowo ładnej jak na tak prostą chałupkę. Powoli, z trudem uniosła pokrywkę rzeźbioną w kwiaty i spojrzała sceptycznie na skrzące się dumnie kostki białego cukru.
- Często miewacie gości? - zapytała, zauważając kolejne, niepasujące do otoczenia detale. Obraz był zdecydowanie za dobry, a dywan zbyt wzorzysty, by mógł sobie na niego pozwolić chłop żyjący pośrodku niczego.
- Czasami… Ludzie tacy jak wy, którzy gubią się w Opuszczonym Królestwie zostawiają nam coś w podziękowaniu za gościnę… Są też kupcy…
Mężczyzna ewidentnie gubił się w zeznaniach. I choć szósty zmysł Vestry mówił jej, że to poczciwy facet, wyczuwała kłamstwo na milę. I strach.
Elen zerknęła niepewnie na męża i westchnęła ciężko.
- Są tutaj tacy ludzie… Jakkolwiek subtelnym by nie być, trzeba ich nazwać przestępcami. Mordują przyjezdnych, napadają karawany, polują na zwierzęta i chwytają tubylców… Czasami zatrzymują się u nas. Nigdy nas nie skrzywdzili, a od czasu do czasu zostawiają po sobie przedmioty takie jak… ta cukiernica - kiwnęła głową w stronę chochlika, dając do zrozumienia, że dostrzegła spostrzegawczość naturianki.
- Chcieliśmy im odmówić, wiele razy! Ale… dziecko… Same rozumiecie! Rozumiecie, prawda?
O nie!” Vestra przewróciła oczami i zastygła w bezruchu. Powinny wyjść z tej zapyziałej chałupki! Wyjść z niej natychmiast, zanim…!
- Pomożecie nam się ich pozbyć? - zapytała Elen zduszonym szeptem, jakby sama przestraszyła się własnej śmiałości.
Awatar użytkownika
Velatha
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Elf Górski
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Velatha »

        Ciemnowłosa elfka podniosła się z kolan i podeszła do gospodarzy oraz swoich towarzyszek podróży, po chwili wahania również zajmując miejsce przy stole. Słysząc o problemie małżeństwa, przez chwilę rozmyślała, ale w końcu postanowiła dołączyć do rozmowy. Stworek sfrunął z jej ramienia na stół i skierował swoje węgielkowe oczy na zatroskaną kobietę.
- Mogę pomóc — odezwała się ustami swojego tworu. - Nazywam się Velatha Alasse, a kukiełka, którą wasza córka tak ochoczo próbowała naprawić, jest konstruktem, którego strun głosowych mogę używać zamiast swoich — wyjaśniła od razu, widząc zaskoczone spojrzenia pary. - Jestem zaklinaczką i mogłabym stworzyć dla was swoisty amulet ochronny, który trzymałby nieproszonych gości z daleka, bądź zakląć taki, który już posiadacie.
- Mogłabyś... mogłabyś to zrobić? - zapytał skonsternowany Frank, nie bardzo wiedząc, czy podczas rozmowy patrzeć na kobietę, czy też na nieco przerażającą, gadającą kukiełkę.
- Ale jak się za to odpłacimy? - odezwała się nieco zmartwionym głosem Elen. Jej córka w tym czasie wpatrywała się w Stworka szeroko otwartymi oczami, po raz kolejny rozdziabiając buzię.
- Moja towarzyszka wspomniała już, że szukamy noclegu — kontynuował Stworek podług myśli Velathy. - Ale możecie pomóc nam również w innej kwestii — zauważyła Alasse i spojrzała krótko po swoich towarzyszkach. - Skoro wasza córka wspomniała już, czym zajmuje się jej brat... czy moglibyście powiedzieć nam, co zrobić, by dostać się do Klasztoru?
        Wiedziała, że pytanie było ryzykowne, ale takiej okazji nie można było przepuścić. Nie, kiedy cała ich wyprawa mogła okazać się bezowocna. Czuła napięcie, jakie zapanowało pomiędzy małżeństwem, ale czy gra nie była warta świeczki? Garść informacji za spokój i bezpieczeństwo? Kiedy cisza, jaka zapadła po jej słowach przedłużała się, elfka ponownie podjęła temat.
- Mogę sprawić, by każdy, kto w jakiś sposób mógłby wam zaszkodzić, nie był w stanie przekroczyć progu tego domu. Co więcej, amulet przeze mnie stworzony wymazywałby wspomnienia dotyczące całej waszej rodziny, co zapewniłoby wam większe bezpieczeństwo. Wam i waszym dzieciom. Czy nie jest to godna oferta?
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Uwaga wilczycy rozpraszała się momentami, gdy słyszała za sobą poruszenie, nie odwracała się jednak, skupiona na rozmówcy. Żadne niebezpieczeństwo jej nie groziło, by musiała pilnować pleców, w tej chwili przynajmniej, a i to rozmówek z maluchem nie miała zamiaru dołączać. Nie przepadała specjalnie za dziećmi. Delikatnie mówiąc. Były zbyt małe i niedoświadczone, by z nimi o czymkolwiek porozmawiać. Cat była wyjątkowo cierpliwa, jeśli było trzeba, ale jeśli chodziło o dzieci, to nie miała tego spokoju, który pozwalał na wielogodzinne wysłuchiwanie bełkotu w zdecydowanie zawyżonej tonacji, kształtującego niestworzone historie. Była chyba ostatnią osobą, która siedziałaby z dzieckiem na dywanie, robiąc śmieszne miny i udając zainteresowanie. Poza tym jak najbardziej była za edukacją młodzieży od najwcześniejszego wieku, ale ona sama nie przykładała do tego ręki, wiejskie dziewczynki i chłopców omijając niczym biegające po podwórkach kury. Nie była złą osobą, po prostu wolała spożytkować swój czas na ważniejsze rzeczy, jak chociażby wyleczenie czyjejś choroby, odebranie porodu czy okazjonalne rzucenie klątwy. Jeśli któreś z nastolatków zaglądało jej przez ramię, wyrażając zainteresowanie medycyną to chętnie odpowiadała na pytania, uzupełniając wiedzę kogoś, kto umie złożyć pełne zdanie. Ale dzieci… małe dzieci zadają durne pytania, beczą bez powodu, ślinią się i… uh, nie. Przedłużenie gatunku, ot co.
        Tylko kątem oka obserwowała więc potyczkę dziewczynki z chochlikiem i nawet uniosła lekko kącik ust rozbawiona, gdy mała zderzyła się z rzeczywistością, tak bardzo rozmijającą się z bajkowymi wyobrażeniami dziewczynki. Zaraz jednak Luna zabrała się za rozmowę z Becą, Vestra wylądowała na stole i kilkoma trafnymi uwagami sprawiła, że uwaga wilczycy spoczęła czujnie na gospodarzach. Sama nie wyłapała tych niuansów, nie przyglądając się zbytnio wnętrzu, ale gdy chochliczka wytknęła nieprawidłowości, złote ślepia błysnęły ostrzegawczo. Na szczęście Elen i Frank nie byli dobrymi kłamcami i szybko zdecydowali się przedstawić sprawę. Oraz prośbę.
        Cat milczała, wpatrując się w gospodarzy, nim oparła się w krześle, mrużąc ślepia. Nikt nie mógł zarzucić jej braku empatii; całe swoje „nowe” życie poświęciła na pomaganiu innym… Ale była już tak blisko tego, czego poszukiwała od tak dawna i jej pozornie niewyczerpana cierpliwość zbliżała się jednak do granicy. Ostatnia ciężka podróż, nietypowe towarzyszki, jakkolwiek barwne, jednak wciąż w pewien sposób ciężkie dla samotniczki – to wszystko zbierało się powoli gdzieś w środku, wywołując niecierpliwość i irytację. Teraz prośba ludzi, którym normalnie pomogłaby bez mrugnięcia okiem, była jak kolejny bagaż wrzucony na grzbiet i Morgan walczyła z własnym ciętym językiem, milcząc dla dobra wszystkich.
        Tym razem uratowała ich elfka. Catherine spojrzała na Velathę, podczas gdy maskotka przekazywał im jej słowa. Podczas negocjacji wciąż milczała, nie chcąc niczego zepsuć, ale gdy milczenie po stronie gospodarzy przedłużało się, pochyliła się nad stołem, opierając na nim przedramiona. Jak można się było spodziewać, spojrzenia Franka i Ellen momentalnie spoczęły na niej, lekko zlęknione.
- To jest godna oferta – powiedziała spokojnie, ale dość dobitnie. – Zostanie wam zapewniona ochrona, a my nawet dłużej nie będziemy was niepokoić – rzekła opanowana, kątem oka zerkając tylko na towarzyszki.
        Wszystkie były zmęczona, ona sama już czuła, że także niewyspanie i ciągły niepokój mają wpływ na jej rosnącą irytację. Ale jeśli była szansa, że uda im się dostać do Klasztoru dzięki tym ludziom, trzeba było kuć żelazo, póki gorące, nawet jeśli oznaczałoby to dla nich kolejną bezsenną noc. Poza tym miała swoje podejrzenia…
- Wasz syn nie jeździ do klasztoru konno, ani wozem – bardziej stwierdziła niż zapytała. – To zbyt niebezpieczne, zwłaszcza dla kogoś tak istotnego w ich szeregach. Nie wątpię jednak, że odwiedza was regularnie, sądząc po emocjach waszej córki. Dzieci szybko zapominają – dodała, widząc zaskoczone spojrzenie Ellen.
Więcej nie musiała mówić. Dziecko mogło mieć od sześciu do ośmiu lat. Gdyby jej brat pojawiał się tu raz na rok czy dwa, nie traktowałaby go z taką miłością, a ledwo pamiętała i była bardziej zachowawcza.
- Po prostu przyjmijcie pomoc i odwdzięczcie się, pokazując nam drogę. To wszystko. Więcej nas nie zobaczycie – przekonywała, chociaż ton jej głosu wciąż brzmiał bardziej jak polecenie niż prośba, ale na to nic już nie mogła poradzić. Może i lepiej. Frank w końcu położył uspokajająco dłoń na ramieniu małżonki i wstał.
- Chodźcie tędy – powiedział i ruszył w głąb izby. – Beca, zostań z mamą.
- Ale ja też chcę…!
- Zostań, powiedziałem.
- Chodź kochanie – Ellen zawołała córkę z uśmiechem i ta, chcąc nie chcąc, rzuciła ostatnim spojrzeniem na ich gości, po czym posłusznie podeszła do matki. Cat zaś ruszyła przodem, zaraz za gospodarzem.
        Poprowadził ich do korytarza wiodącego do tylnego wyjścia, ale nie opuścili domostwa. Po prawej stronie były niewielkie drzwiczki; gdyby zielarka miała strzelać to powiedziałaby, że to spiżarka czy jakiś schowek. Okazało się, że wejście prowadzi stromymi schodami do piwnicy – dość niespodziewane rozwiązanie w tak ubogim domostwie. Kobieta nie zawahała się jednak i ruszyła za Frankiem, spoglądając tylko przez ramię, czy jej znajome podążają za nimi.
        W piwnicy było ciemno i chłodno, ale gospodarz szybko zapalił lampkę, niosąc ją przed sobą w uniesionej dłoni. Pomieszczenie było zagracone rupieciami, którym nawet nie chciało jej się przyglądać. Uwagę przykuwał fakt, że kurz i graty urywały się w jednym miejscu, w narożniku, gdzie rozłożony był niewielki, ale barwny dywan. Frank postawił lampę na stoliku obok i przyklęknął, odwijając wykładzinę na bok i odsłaniając ryciny. Cat dopiero teraz zainteresowała się bardziej, przechylając głowę i obchodząc mężczyznę, by odczytać znaki. Te runy były jednak jej zupełnie obce.
- To jest portal. Nasz syn, Micah, przychodzi tędy w odwiedziny. Przejście po drugiej stronie znajduje się poza zamkiem, ale przy samych jego murach. Niestety dalej będziecie musiały pójść same. Ale oczywiście możecie się na nas powołać – dodał szybko, napotykając złote ślepia wilczycy. Spojrzenie mu złagodniało. – Micah to dobry i mądry chłopak. Na pewno wam pomoże.
Frank Brodie wciąż zawieszał głos, jakby coś cisnęło mu się na usta, a niemająca żadnego wyczucia Cat tylko wbijała w niego spojrzenie, jakby prowokując, by powiedział, co go nęka. Spodziewała się słów „nie róbcie nam/jemu krzywdy”, „nie mówcie o tym nikomu”… mężczyzna jednak milczał i wilczyca skinęła głową.
- Dziękujemy wam za pomoc.
        Teraz pozostawało tylko dotrzymać danej obietnicy przez Velathę i mogą ruszać dalej. Już pod sam klasztor. Była tak blisko zerwania klątwy. Wcześniej Klasztor był jedną z opcji, odległą nadzieją, ostatnią deską ratunku i marą, którą pocieszała się, gdy wszystko inne zawodziło. Teraz jednak miała coraz większą pewność, że to właśnie wśród największego zbioru ksiąg znajdzie odpowiedź i rozwiązanie problemu. To zaś sprawiło, że wilczyca zaczęła się lekko uśmiechać.
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości