Mauria[Mauria i okolice] Pragnienie

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra jakby momentalnie zamienił się w posąg - stał z widelcem w ustach i gapił się na Aldarena, który z tak rozbrajającą szczerością opowiedział o głupich pomysłach Xargana. Jedzenie urosło mu w gardle i nie umiał go przełknąć, bo chcąc nie chcąc wyobraził sobie siebie w takiej niewieściej stylizacji z kokardką we włosach i z falbankami przy fartuchu. Było to z jednej strony groteskowe i obrzydliwe, a z drugiej… Komiczne. Aldaren zaś sprawiał wrażenie jakby wcale go ten pomysł nie pociągał albo szanował Mitrę na tyle, by mu o tym nie mówić, a to podobało się nekromancie.
        - Należało mu się - oświadczył więc tak po prostu, spokojnym tonem. - Następnym razem przypal go mocniej - dodał jeszcze i to był już koniec tematu. Choć nekromanta jeszcze chwilę zastanawiał się co by zrobił, gdyby Aldaren naprawdę zwrócił się do niego kiedyś “Mimi”... Nie, niestety nie, chyba nie puściłby tego płazem. Takie spieszczenie biło się o pierwsze miejsce w kategorii najbardziej znienawidzonych z “aniołkiem”. Dobrze więc, że skrzypek miał zgoła odmienny gust niż zamieszkujący jego ciało demon.

        W oczach Mitry pojawiło się uznanie.
        - Celna uwaga - zgodził się. - Ale moim zdaniem akurat w twoim przypadku ten młody wiek jest imponujący. Najmłodsza w dziejach głowa wampirzego rodu… - powiedział, jakby sprawdzał jak to brzmi. Z zadowoleniem kiwnął głową, bo brzmiało w istocie dumnie. Spojrzał jednak na Aldarena by przekonać się, czy on podziela jego zdanie. A później rozmowa potoczyła się dalej, skrzypek mówił, a nekromanta jedząc słuchał.
        - Przeszło mi to przez myśl, ale szybko poszło - przyznał Mitra, gdy wampir z takim zdecydowaniem zabronił mu odejść od używania zdrobnienia. - Uznałem jednak, że zatrzymam to na chwile, gdy będziemy rozmawiać w cztery oczy. Nie będę robił ci wstydu przed znajomymi - zapewnił. Nie przyznał tego, ale zrobiło mu się przyjemnie gdy Aldaren nazwał go najlepszym przyjacielem i obdarzył go takim przywilejem spoufalania się.
        - Czyli Ren, tak? - upewnił się. - Al… Ren… Dobrze, spróbuję. Podoba mi się brzmienie tego spieszczenia, ale nie wiem czy się przestawię, okaże się - zastrzegł. - Przyznam ci się, że w moim odczuciu Ren jest bardziej szlachetne.

        - Wiesz, ja to dokładnie tak odbieram. Ale brzmi jakbyś dobrze znał Ariszię - zauważył z odrobiną podziwu, gdy Aldaren tak precyzyjnie ocenił wampirzą królową. Przyznał mu w myślach rację w całej rozciągłości, ale to co dla skrzypka było oczywistą koleją rzeczy, z którą się godził, dla Mitry było irytujące i męczące. Zauważył, że w tym miejscu po raz kolejny przejawia się różnica w tym w jakich środowiskach się wychowali.
        - Ach, no tak - przyznał lekko, gdy skrzypek nakreślił mu swój plan zbliżającej się audiencji. - Powodzenia w takim razie w formalnościach… I w naprawianiu świata - dodał po chwili wahania, ale mimo to szczerze. - Naprawdę… oby ci się udało - zakończył, choć chciał powiedzieć coś innego. Na usta cisnęła mu się obserwacja, że w istocie Aldaren dawał swoim postępowaniem dowód tego, że jednak na tym świecie istnieje dobro, nawet jeśli miał on być jedynym tego przykładem w całym dotychczasowym życiu nekromanty. Jak by to jednak brzmiało, gdyby to powiedział? Wyszedłby na sentymentalnego durnia, dlatego zachował tę obserwację dla siebie i tylko w jego spojrzeniu widać było pewien specyficzny blask uznania dla tego jakie wartości reprezentował sobą Aldaren.


        Drzwi przed Aresterrą otworzyła jakaś kobieta o smutnej twarzy, z gładko zaczesanymi krótkimi włosami. Mitra nie wiedział czy to ktoś z członków tej rodziny czy służąca, ale to nie miało dla niego większego znaczenia – nie przyszedł tu na pogaduszki tylko w interesach.
        - Zastałem pana domu? – zapytał. Z kieszeni wydobył płynnym ruchem niewielki liścik i trzymając go między środkowym i wskazującym palcem podał go kobiecie bez żadnych dodatkowych wyjaśnień. Ona przyjęła papier i zerknęła co jest na nim napisane.
        - Proszę poczekać – odparła, ale nie wpuściła go do środka. Mitra zirytował się, że kazano mu czekać na ganku jakby był jakimś bezpańskim kundlem, ale nie awanturował się, bo w końcu przyszedł tu z interesem, po co więc drażnić potencjalnego wspólnika? Poprzednie dwie osoby odesłały go z kwitkiem, nie chcąc pakować się w jakieś szemrane, półlegalne układy z dziwacznym niebianinem, więc Mitra musiał wykrzesać z siebie jeszcze trochę pokory, by i tym razem go nie wykopano. Nie znał więcej egzorcystów w tym mieście.
        Nie przyszło mu jednak długo czekać – nim zaczął spacerować z nudów przed drzwiami, te otworzyły się po raz kolejny, a w progu stała ta sama kobieta co ostatnio. Obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem, jakby liczyła, że tak potraktowany jednak sobie pójdzie.
        - Proszę wejść – oświadczyła, robiąc nekromancie miejsce w drzwiach. Mitra bez słowa skorzystał z zaproszenia, bo kto wie, czy moment wahania nie sprawiłby, że straciłby swoją szansę – to babsko dokładnie tak wyglądało. Kto to był? Nieważne, bo to nie do niej nekromanta miał interes. Skierował więc swe kroki prosto do gabinetu, gdzie spodziewał się zastać Flameta - to do niego przyszedł.
        - Witaj, Aresterra - przywitał się z nim pan tego domu, mężczyzna o pociągłej twarzy i lekko wyłupiastych oczach.
        - Wybacz to najście bez zapowiedzi - odparł grzecznościowo Mitra, choć w jego głosie nie było słychać cienia skruchy. Przyszedł w końcu z propozycją, za którą nikt by nie przepraszał.
        - Co cię do mnie sprowadza? - zapytał gospodarz, wcześniejsze przeprosiny zbywając machnięciem ręki.
        - Interesy - odparł lekko Aresterra. Zareagował na nieme zaproszenie maga by usiąść i zajął miejsce we wskazanym krześle.
        - Konkrety? - poprosił gospodarz.
        - Mam pewien nawiedzony przedmiot, który wymaga egzorcyzmów. To jednak nie jest tak prozaiczna propozycja jak się wydaje - zastrzegł, unosząc dłoń w geście wstrzymania, bo zdawało mu się, że gospodarz ma jakieś obiekcje. Kontynuował po krótkiej, trochę może dramatycznej przerwie. - Zależy mi na odesłaniu w zaświaty dusz, które w nim są... Ale bez subtelności. A wręcz im bardziej będą przy tym cierpieć tym lepiej. Bez obaw, to dusze, których nie obejmują wprowadzone przez Turillego regulacje.
        - Jakim cudem?
        - Skazani na śmierć, wyrok był prawomocny i wykonany. Poza tym nie ma kto wnieść za nich doniesienia na straż. Chcę by było skutecznie i efektownie. Możesz się rozerwać… - dodał głosem jakby kuszącym. Flamet słuchał go z uwagą, ale i ostrożnością, a gdy propozycja już wybrzmiała, chwilę milczał.
        - Zapłacę ci - dodał jeszcze Aresterra i to był argument, który zadziałał na jego korzyść i najwyraźniej przekonał maga. Teraz należało jedynie ustalić cenę, a że egzorcyście zależało na pieniądzach, a nie przysługach czy barterze, więc Mitra poczuł się swobodnie. Wiedział, że wkrótce będzie miał z głowy problem Krazenfirów.

        Później tego dnia Flamet zapukał do drzwi Aresterry, a ten wpuścił go i zaprowadził do piwnicy, gdzie nadal leżał nawiedzony naszyjnik. Mag widział krążące po pomieszczeniu duchy tak samo jak gospodarz.
        - To jest to? - upewnił się egzorcysta, patrząc wymownie na skomplikowane dzieło kreomagii.
        - Owszem - zgodził się Aresterra, który nie zamierzał opuścić piwnicy, bardzo chciał zostać i być świadkiem tego, co się tu wydarzy. Cały czas patrzył to na jednego bliźniaka, to na drugiego i w jego oczach widać było całą nienawiść, jaką ich darzył.
        - Trzeba było ze mną nie zadzierać - warknął przez zęby, a Flamet słysząc tę groźbę jedynie na moment podniósł wzrok na swojego zleceniodawcę, bo domyślił się, że to nie do niego były te słowa skierowane.
        - Czym sobie zasłużyli na taką nienawiść? - zapytał jakby było to bardzo niezobowiązujące pytanie, byle tylko nie było cicho.
        - Za bardzo się szarogęsili - odparł lekko Aresterra, ale słychać było, że nie zamierza rozwijać tematu. - Możesz zaczynać?

        Krzyk rozdzieranych dusz jest dziwny - niepokojący, a choć niemy to ogłuszający, wywołujący lęk i poczucie winy. Mitry z początku ten dźwięk i widok nie ruszały, ale z czasem poczuł dyskomfort. Mimo to jednak nie wyszedł z piwnicy, a został i nadzorował cały proces egzorcyzmów. Radował go sadyzm Flameta i zapał, z jakim zabrał się do roboty - do serca wziął sobie to, że jego ofiary mają cierpieć i odejść na dobre. Aresterra zapytał go jeszcze co stanie się z braćmi Krazenfir, choć nie użył oczywiście ich imion, a egzorcysta wyjaśnił mu, że nie unicestwi ich definitywnie, a jedynie odeśle do świata, do którego już dawno powinni się udać. To jednak wystarczyło niebianowi, gdyż miał przeczucie, że nawet gdyby jakimś cudem wrócili, nie będą już mieli odwagi, by z nim zadzierać. Wystarczyło zobaczyć, jak cierpieli w tym momencie.
        Nagle ból ogarnął również Mitrę. Poczuł się, jakby ktoś rozżarzonymi do białości szczypcami rozdzierał mu serce i wydłubywał oczy. Zabrakło mu tchu, a w uszach usłyszał nieludzki wrzask, z którego nie dało się rozróżnić żadnych słów. To wszystko jednak błyskawicznie minęło, a Aresterra szybko nabrał pewności, że to jeden z braci próbował go opętać, by być może w ten sposób ocalić skórę, nie dał jednak rady utrzymać się w jego ciele. Ten krótki moment cierpienia dał jednak Mitrze olbrzymią satysfakcję, gdyż wiedział już, co przeżywały jego ofiary… Dokładnie to, czego im życzył.

        Egzorcyzmy Flameta trwały raptem godzinę, po której to w całym domu panował pewien rozgardiasz, gdyż cierpiące duchy potrafiły poruszać drobnymi przedmiotami, rozrzucając je gdzie popadnie. Sam naszyjnik jednak nie był już z nimi w żaden sposób związany, to można było wyczuć po jego aurze, która znacznie straciła na sile.
        - Jak się czujesz po tym co zaszło? - zapytał egzorcysta zbierając się do wyjścia.
        - W pełni usatysfakcjonowany - przyznał bez wahania Aresterra, sięgając po przygotowany dla maga mieszek.
        - Nie masz wyrzutów sumienia po tym, co zobaczyłeś?
        - Ani trochę - odparł Mitra. - Ze mną się nie zadziera - dodał, jakby to miało być najlepsze wytłumaczenie jego dobrego nastroju.
        - Zapamiętam. I polecam się na przyszłość - dodał Flamet nim pożegnał się i wyszedł.

        Te godziny, które dzieliły odejście egzorcysty i powrót Aldarena Mitra spędził na odpoczynku, wcześniej zlecając jedynie manekinom, by ogarnęły to, co nabałaganili Krazenfirowie. Miał dobry nastrój, więc po raz pierwszy od bardzo dawna wyciągnął z czeluści biurka swój szkicownik i zaczął rysować. Swojej ulubionej rozrywce oddał się w salonie, siedząc na kanapie i opierając szkicownik na własnych nogach. Nalał sobie szczodrze koniaku, ale swojego, nie ruszył tego co znajdowało się w skrzynce od Zarela, a jedynie łypnął na nią niechętnie. Później zajął się rysowaniem. Jak zawsze robił to bez planu, tworząc wiele małych ilustracji na jednej stronie. Pierwszy powstał naszyjnik Krazenfirów, później niewielkie widokówki z Thulle, jakieś ornamenty, które zapamiętał z grobowców. Ostatnim obrazkiem, który zmieścił się na kartce, były skrzypce - takie zwykłe, na jakich na początku grał Aldaren. Aresterra zaczął w uszach słyszeć muzykę, którą grał wampir i to podsunęło mu pomysł na kolejny rysunek, który zaczął na świeżej kartce i był on znacznie większy niż poprzednie. Aldaren w trakcie gry. Niebianin - ku własnemu zaskoczeniu - zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział go gdy grał, bo zawsze był on w innym pomieszczeniu. To przysparzało pewne trudności - jak wampir trzymał skrzypce, jak układał palce na smyczku, na strunach? Mitra pocił się i kombinował, ale w końcu prawie mu się udało, Aldaren na jego obrazku był uwieczniony od pasa w górę, lekko pochylony w stronę instrumentu, z zamkniętymi oczami. Nekromanta był całkiem zadowolony ze swojego dzieła, choć czuł jednocześnie specyficzny niepokój - to pierwsza osoba, którą narysował od dobrych kilkunastu lat.
        Pukanie do drzwi sprawiło, że Mitra podskoczył w miejscu. Domyślając się, że to Aldaren, Aresterra odrzucił na bok swój szkicownik i podszedł do drzwi.
        - Dobry wieczór - przywitał się ze skrzypkiem i po tonie jego głosu słychać było, że miał za sobą całkiem dobry dzień. Zaraz odsunął się, by wpuścić Aldarena dalej. Gdzieś na końcu korytarza słychać było krzątanie się drewnianych sług, którzy nadal sprzątali.
        - Jak poszło u Ariszii? - zapytał Mitra, gdy już drzwi się za nimi zamknęły. - Napijesz się czegoś?
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Odpowiedź nekromanty w kwestii powodów, przez które demon został przypalony, po części zaskoczyła wampira. Znaczy, domyślał się, że Mitra nie będzie zadowolony gdy dowie się co też Xargan o nim pomyślał, to akurat było do przewidzenia, ale najbardziej zadziwiające było to, że blondyn nie przestraszył się, dalej chciał mieć towarzystwo wampira i ich przyjaźń nie wydawała się zagrożona, choć Aldaren tak impulsywnie, bez najmniejszego wahania czy mrugnięcia okiem podpalił upiora, a co za tym idzie z własnej ręki i inicjatywy sprawił, że ktoś (bez znaczenia jak bardzo zły czy winny karze) cierpiał ogromne katusze. Dopiero po czasie dotarło do skrzypka, że swoją reakcją mógłby zabić przyjaźń z niebianinem, niemałą więc ulgą było dla niego, gdy ten zamiast kazać mu się wynosić wyzywając od psycholi, przyklasnął mu takiego zachowania, a nawet zastrzegł by następnym razem jeszcze bardziej się postarać.
        - "Co z ciebie za anioł do diabła?!" - jęknął wściekle upiór ledwo zbierając się z podłogi, a kontury jego postaci płatami odchodziły i rozsypując się jak popiół niknęły w powietrzu gdy odpadały od jego ciała. - "Khh..." - prychnął cicho z niezadowoleniem gdy spostrzegł, że Aldaren na niego zerka ostrzegawczo ze ściągniętą twarzą w niebezpiecznym wyrazie. Xargan wyparował, uciekł do tej części umysłu skrzypka gdzie mógł się czuć bezpiecznie, choć praktycznie nie miał tam żadnego wpływu na wampira. Był przysłowiowym swędzeniem z tyłu głowy, cieniem jakiejś myśli, z którą nie wiadomo o co tak naprawdę chodzi i jaka ona jest. Po prostu nieszkodliwy cień - niby jest, ale nie ma najmniejszego znaczenia.
        - Mam nadzieję, że nie zostanę do tego zmuszony - odpowiedział z uśmiechem i pobrzmiewającą w głosie ulgą. Naprawdę bał się, że Mitra mógłby się od niego przez to odwrócić. Na szczęście temat został zamknięty, a przynajmniej do następnego wygłupu Xargana.

        - To zależy od punktu widzenia, ale dziękuję - odpowiedział i zaśmiał się krótko z rozbawieniem, gdy Mitra powtórzył tytuł jaki otrzyma po załatwieniu wszelkich formalności związanych z odziedziczeniem rodu Van der Leeuw po Fauście. Najbardziej wampira rozłożyła na łopatki jego aprobata wraz z kiwnięciem głową. Po tym, gdy już opanował śmiech, zaczął opowiadać o zdrobnieniach imienia, jak to wyglądało w przypadku krwiopijcy.
        - Wstydu? - zapytał i wybuchnął śmiechem, kręcąc przy tym głową. - Nie wiem czy ktoś jest w stanie narobić mi większego wstydu niż ja sam - zripostował z rozbawieniem. - Naprawdę nie musisz się tym przejmować, bo jak już wspomniałem obecnie są inne czasy i inne relacje między ludzkie. Znam arystokratów, którzy mają tak dobre stosunki ze swoją służbą, że ta powszechnie zwraca się do swojego pana w pieszczotliwy sposób, a co dopiero przyjaciele. Poza tym wątpię by takie spotkanie było dal ciebie komfortowe - powiedział łagodnie z pełnym uszanowaniem fobii Mitry.
        - To chyba faktycznie do mnie nie pasuje - odparł i znów się zaśmiał na oświadczenie Mitry, że "Ren" jest bardziej szlachetnym zdrobnieniem niż "Al". - Decyzję pozostawiam tobie, bo naprawdę mi miło, gdy skracasz moje imię - dodał szczerze nie tracąc uśmiechu z twarzy. - A u ciebie jak to wygląda? Ktoś kiedyś zdrobnił twoje imię? Przyznam ci się szczerze, że próbowałem, ale nie bardzo mi wychodziło, wybacz. Myślałem nad "Mit" albo "Ra", ale wydały mi się zbyt trywialne. Nie to żebyś był uosobieniem śmiertelnej powagi, surowości i zgorzknienia, ale jednak oba te zdrobnienia wydają mi się być niegodne i według mnie może nieco nawet obraźliwie. Jeśli jednak masz inne zdanie na ten temat i chciałbyś bym inaczej się do ciebie zwracał... to będzie dla mnie czystą przyjemnością. - Uśmiechnął się sympatycznie, naprawdę chciał dobrze, chciał by Mitra był szczęśliwy, bo naprawdę na to zasługiwał. - Według mnie jednak "Mitra" jest wspaniałe i intrygujące podobnie jak czerwona róża. Niby delikatna i niepozorna, ale uzbrojona w niebezpieczne kolce - dodał lekko.

        - Kiedy elita i arystokracja nie ma co robić, urządza bale i wieczorki. By zachować pokój i równowagę w wampirzej części społeczności zapraszane są głowy wszystkich rodów do wspólnej zabawy, co ma zapobiegać konfliktom. Faust mnie dość często zabierał na takie bale z początku po to bym się uczył wymaganej etykiety i tego jak wyglądał ten arystokratyczny świat, bym wiedział jak najlepiej reprezentować i załatwiać sprawy w jego imieniu gdyby z jakiegoś powodu nie mógł uczestniczyć osobiście. Po tym zapraszany byłem już nie jako osoba towarzysząca, a pełnoprawny gość by grać dla gości - wyjaśnił spokojnie nie tracąc uśmiechu z twarzy. Nie przeszło mu nawet przez myśl, by potępiać Mitrę, czy wyśmiewać za jego niewiedzę w tej kwestii, bo gdyby nie Faust, również ona sam nie miałby o tych sprawach zielonego pojęcia. Interesowałaby go zapewne jedynie rodzina i praca czy to w tartaku czy na niewielkiej faremce jako prosty chłop, co do skrzypiec nie wiedziałby zapewne co to w ogóle jest. Chociażby przez to był po części wdzięczny Faustowi, że przyjął go do swojego domu i starał się wychowywać jak własnego syna. Mimo wszystko wciąż bolało wampira to, że zamiast po ludzku zająć się resocjalizacją małej sieroty, on poszedł na łatwiznę i wyczyścił mu kompletnie pamieć, po czym nadał imię jak psu. A może się bał, że przybłęda będzie chciała szukać swoich rodziców... W sumie... miło by było gdyby wiedział chociaż jak miał wcześniej na nazwisko, choćby po to by odwiedzić grób swoich rodziców. Łatwiej byłoby mu też znaleźć wampira, który przemienił jego matkę i się z nią spotkać, ale niestety...
        - Oh, tak. Dziękuję i wzajemnie, Mitro - uśmiechnął się do przyjaciela wyrwany z rozmyślań i odprowadził go wzrokiem do wyjścia z kuchni. Po niedługim czasie od wyjścia nekromanty z kuchni, wyszedł również wampir i skierował się w stronę Czarnego Dworu.

        Załatwiając swoje sprawy całkiem stracił poczucie czasu, przez co był trochę zdezorientowany i zagubiony gdy zaczęło się już robić ciemno, a przecież jeszcze przed chwilą było tak jasno. Po drodze pozwolił sobie zajść jeszcze do dwóch sklepów, by kupić produkty potrzebne do zrobienia faszerowanych ziemniaków. Przeglądając w księgarni książkę kucharską bardzo spodobał mu się ten przepis i chciał go wypróbować, przy okazji przygotowując Mitrze kolację. Miał pewne obawy czy nekromanta nie będzie zły na niego, że specjalnie dla blondyna zrobił nadprogramowe zakupy i jeszcze będzie robił dla niego kolację, której krwiopijca nie będzie nawet w stanie skosztować. A może Mitra zechce razem z nim przygotować zapiekane ziemniaki? To by było bardzo miłe, nawet niewyobrażalnie miłe, jak wtedy, gdy wspólnie przygotowywali jajecznicę. Miał nadzieję, że będzie niebianinowi smakować i będzie zadowolony.
Pochłonięty tymi myślami nie zwrócił uwagi na to kiedy znalazł się z powrotem pod drzwiami przyjaciela przełożył torby z zakupami do jednej ręki a drugą zapukał i czekał cierpliwie, oddając się z powrotem rozważaniom na temat faszerowanych ziemniaków. Nigdy czegoś takiego nie jadł i raczej nigdy nie będzie, nie mniej wydawały się być smaczne z tego co przeczytał.
- Witaj. - Uśmiechnął się do niego ciepło słysząc, że humor dopisywał blondynowi i wszedł do środka gdy Mitra go wpuścił. Na moment przystanął nasłuchując uważnie, po czym poszedł z błogosławionym do salonu.
        - Poszło... - zaczął z uśmiechem tchu, zaraz się jednak zawahał, a jego entuzjazm przygasł, wypuścił powietrze z płuc wzdychając ciężko. - Poszło... - powtórzył nieco zawiedziony. - Ah, poproszę - odparł na propozycję towarzysza i poszedł do kuchni zostawić tam torby z produktami do jedzenia i nową patelnią dla Mitry. Pomarańcze zostawił w salonie. Co do alkoholu nie miał specjalnych życzeń więc zdał się wyłącznie na Mitrę w tej kwestii. - Nie była zbyt zachwycona gdy przyszedłem, miała masę spraw na głowie, co skończyło się tym, że przemyśli moją prośbę jeśli... coś dla niej zrobię. - Westchnął ciężko bez cienia uśmiechu na twarzy i zerknął przez ramie na Mitrę przywdziewając na lico milszy i cieplejszy grymas. - Jadłeś już kolację? Mógłbym skorzystać z twojej kuchni i coś ci przygotować? - zapytał uprzejmie wyjmując z torby mięso mielone, cebulę, ziemniaki i nowiuteńką, żeliwną patelnię.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        W oczach nekromanty widać było, że nie podzielał rozbawienia skrzypka – był trochę zirytowany i trochę zdezorientowany. Wydawało mu się, że Aldaren się z niego nabija, choć on mówił poważnie. Zacisnął jednak zęby i nie odezwał się słowem, spuścił wzrok by nie było widać jego niezadowolenia, które jedynie pogłębiało się z każdym kolejnym słowem. Myślał, że jest miły, wydawało mu się, że naprawdę wybrał najlepszą możliwą opcję i w ten sposób zadowoli i swojego przyjaciela i społeczeństwo… Ale najwyraźniej daremny trud. Naprawdę szkoda się starać by się dostosować, skoro i tak na koniec został za to wyśmiany.
        Mitra spojrzał na Aldarena z wielkim zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, na moment przerwał też wszystko inne co robił. Z trudem przełknął, po czym pokręcił głową i wrócił do posiłku. To oczywiście była reakcja na słowa o róży, które wywołały w nim reakcję, której się nie spodziewał i którą trudno było mu nazwać. Chętnie zmieniłby temat byle tylko o tym nie myśleć, ale nie mógł – w końcu skrzypek zadał mu konkretne pytanie.
        - Nikt nigdy nie skracał mojego imienia – oświadczył cicho, mówiąc do talerza i dla siebie zachowując komentarz, że przecież nawet nie miał kto, bo taka poufałość wymagałaby chociaż szczątkowej zażyłości. Zgorzkniały i nieufny nekromanta odmawiał zamordowanym felczerom, wśród których żył tyle lat prawa do polubienia go i budowania więzi – umocnił w sobie przeświadczenie, że był po prostu pomocny, nic więcej.
        - Jeśli już, to gdy byłem mały wymyślano dla mnie ksywki, takie zwykłe, jak to do dziecka – podjął. – A gdy już miałem te kilkanaście lat i później, zwracano się do mnie bezosobowo albo imieniem… choć Sarazil najczęściej zwracał się do mnie "mój uczniu", gdy miał dobry nastrój - "niebianinie", a gdy coś przeskrobałem... Dopiero wtedy mówił po imieniu. Ale i tak je lubię - przyznał, jakby było to coś, czego powinien się tak naprawdę wstydzić. - Ponoć oznacza "przyjaźń"... - dodał już znacznie ciszej.
        - Zwracaj się do mnie jak chcesz. Jak sam coś wymyślisz to to przyjmę – oświadczył jeszcze, zerkając na Aldarena. – Ale nic ci nie będę narzucał… Tylko nie „aniołku”, za to cię zabiję – dodał mówiąc tym samym tonem co do tej pory, choć była to jak najbardziej poważna groźba.


        Mitra całkiem szybko domyślił się, że Aldaren miał gorszy dzień niż on – słyszał to w jego głosie i nawet dostrzegł w jego sylwetce, stąd też poniekąd wynikała jego propozycja napicia się czegoś. Alkohol zawsze rozluźniał, choćby tylko przez to, że pozwalał przez chwilę niezobowiązująco milczeć i zebrać myśli, szklanka zajmowała dłonie… Więc gdy wampir zgodził się na poczęstunek, Mitra poszedł do salonu i nalał Aldarenowi szklankę koniaku - tego samego, który sam pił - a gdy już wracał z pełnymi szkłami ukradkiem zamknął swój szkicownik, aby skrzypek nie widział, że został przez niego sportretowany. Jeszcze by sobie coś pomyślał, a nekromancie zdecydowanie na tym nie zależało - już i tak ich relacja była budowana na kruchych podstawach. Aresterra nie chciałby po raz kolejny przechodzić piekła kłótni i nieporozumień i dawać przyjacielowi kolejne podstawy do tego, by ten mógł zacząć pałać do niego odrazą. Nadal miał obawy, że jego potencjalne ciągoty mogłyby wywołać w Aldarenie niechęć, choć ten chyba przyznał się do tego, że był w jego życiu pewien wyjątkowy mężczyzna…
        - Czyli… Nie, nie jadłem – odpowiedział zgodnie z prawdą, gdy skrzypek szybko zmienił temat. Nie powstrzymał wyrazu zainteresowania, który pojawił się na jego twarzy na wieść, że wampir chce gotować. Co więcej miał już składniki i nawet nową patelnię. Mitra przyglądał się temu wszystkiemu przez moment z zaskoczeniem, dopiero po chwili przypominając sobie, że w ręce nadal trzyma szklankę koniaku dla Aldarena.
        - Proszę – zreflektował się szybko, podając mu ją. – Mam nadzieję, że nie jest to ciąg dalszy twoich przeprosin, bo wiesz, że w takim razie to zbędne? No chyba, że gotowanie ci się spodobało? Jeśli tak to nie krępuj się, możesz z niej korzystać kiedy tylko najdzie cię ochota… A co to będzie? – zapytał po chwili ostrożnie. Na gotowaniu znał się tylko trochę lepiej niż skrzypek i poza tym, że te wszystkie przyniesione przez wampira składniki można usmażyć nie przychodziło mu nic do głowy.
        - Pomóc ci? – zaproponował. Niekoniecznie zamierzał stać nad Aldarenem jak poprzednim razem i nim dyrygować, mógł pracować z nim ramię w ramię lecz musiał wiedzieć co planuje skrzypek.
        - Skąd przyszedł ci pomysł na to danie? – dopytywał. W międzyczasie umył ręce i podwinął rękawy, by wziąć się do roboty. Zrobił to podświadomie, ale uważny obserwator zwróciłby uwagę, że Mitra bardzo się pilnował, żeby nie odsłaniać nawet tak niewielkich fragmentów ciała - to oznaczało, że znowu zaczął czuć się przy Aldarenie swobodnie.
        - Jakiej przysługi zażądała od ciebie Ariszia? - dopytywał. - Chyba, że nie chcesz o tym mówić?
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Aldaren nie miał pojęcia jak jego rozluźnienie i rozbawienie zostało odebrane przez niebianina. Nie miał nic złego na myśli, chciał mu tylko przekazać, żeby aż tak się nie przejmował jak miałby się zwracać do wampira w towarzystwie osób trzecich, co najwidoczniej przyniosło odwrotne skutki do zamierzonego. Bez wątpienia mógł powiedzieć w prost, żeby Mitra się nie wygłupiał i bez skrępowania zdrabniał jego imię przy innych, ale niestety czasu już nie cofnie. Pogorszenia się humoru przyjaciela przez to nie był w stanie zauważyć bo prowadzili dość dynamiczną rozmowę, która co chwila zmieniała główne elementy obranego tematu. Poza tym zaraz to Mitra stał się mówcą, a Aldaren słuchał go z należytą uwagą i ciekawością. W pewnym momencie jego oczy na ledwie uderzenie serca się rozszerzyły gdy jego uszy wychwyciły coś intrygującego z całej wypowiedzi. Nim zdołał to chociaż w minimalnym stopniu przemyśleć, dał upust swojej ciekawości.
        - Zawsze wiedziałem, że mistrz Sarazil, pokój jego duszy, był dość... intrygującym człowiekiem, ale nie do końca rozumiem jego rozumowanie. W krypcie powiedziałeś mi, że nienawidzisz swojego niebiańskiego pochodzenia, a mistrz Sarazil nazywał cię niebianinem jak miał dobry humor. Biorąc to na prostą logikę, bardziej pasowałoby stosowanie tego określenia właśnie wtedy gdybyś coś przeskrobał, natomiast gdy był na ciebie zły używał twojego imienia. - Nieco się skrzywił starając się rozpracować tę zagwozdkę, ale nie do końca mu dobrze szło. W końcu się poddał. - Niby rozumiem formę stosowania pełnego imienia w ramach reprymendy, bo kilka razy się zdarzyło, że Faust wołał za mną wtedy "Aldarenie Van der Leeuw!", gdy odkrywał, że bawiłem się w jego biurze, albo jak już byłem starszy, gdy wymykałem się z domu bez jego wiedzy i aprobaty. Mój znajomy na przykład miał wymieniane przy tym wszystkie cztery imiona i na końcu nazwisko, ale nadal nie rozumiem mistrza Sarazila.
        W ostatniej kwestii związanej z zastrzeżeniem jakie Mitra miał odnośnie nazywania go jakkolwiek, nawet nie wiedział jak wielki popełnił błąd podając znienawidzone przez siebie przezwisko. Skrzypek nie był nawet w najmniejszym stopniu świadomy niecnego planu w ramach zemsty jaki umyślił sobie Xargan za to, że został przypalony. Co prawda demon miał świadomość, że jego nosiciel może mieć przez to poważne, a nawet śmiertelne kłopoty, niemniej był gotów podjąć i stawić czoła ryzyku konsekwencji swoich działań za zniewagę jakiej wobec niego dopuścił się wampir. W końcu jakaś tam podrzędna pijawka bez jaj nie miała prawa pomiatać tak wielkim wojownikiem jak on. A przede wszystkim prawdziwym mężczyzną jakim demon był za życia!
        - Mógłbym się do ciebie zwracać "Przyjacielu", ale jak już wspomniałem, "Mitra" wydaje mi się być bardziej magiczne - powiedział szczerze, acz uprzejmie, co też podsumował ciepłym uśmiechem.

        - To dobrze - odparł pod nosem i odetchnął z ulgą. Zaraz się jednak uświadomił sobie co powiedział i nieco się zaniepokoił. Spojrzał nerwowo na blondyna. - To znaczy nie dobrze, że nie jadłeś, ale w sumie dobrze, że nie jadłeś, choć niedobrze, że głodny obecnie jesteś... Grrr - zaczął się nieudolnie tłumaczyć i plątać w zeznaniach, co skończyło się wyrazem niezadowolenia na jego twarzy i nerwowym potarciu się po karku. - Pozwolisz, że zrobię ci kolację? Tym razem nic nie spalę, obiecuję - powiedział po prostu, jak każdy normalny człowiek zamiast bawić się w dochodzenia do sedna niemożliwie zawiłą i strasznie długą, dość skomplikowaną drogą. Niemniej dalej był zażenowany swoim faux pas.
        - O, dziękuję - przyjął z uśmiechem podarowaną szklankę z alkoholem i z tego całego zakłopotania niemalże połowę na raz wypił, po czym westchnął ciężko. Trochę mu po tym ulżyło, przez co był niezmiernie wdzięczny Mitrze za poczęstowanie go alkoholem. Zaczął również w niepamięć popychać swoją gafę sprzed chwili, by skupić się na tym co dużo ważniejsze. Na niebianinie i kolacji dla niego. W końcu miał niczego nie spalić, więc musiał poświęcić temu całą swoją uwagę.
        - Co? Nie to nie są przeprosiny - odparł z uśmiechem z początku nieco zaskoczony tak nagłym pomysłem. - Szczerze nawet mi to do głowy nie przyszło, chciałem ci tylko zrobić przyjemność i podziękować, a mam za co dziękować.
        Było w tym sporo racji i nie chodziło w tym momencie o ten alkohol, który pomógł mu zwalczyć chwilę słabości sprzed pięciu minut. W głównej mierze Aldaren miał na myśli przyjaźń z błogosławionym, każdą wspólnie spędzoną chwilę, to, że Mitra wybaczył mu masę przewinień. Również nie mógł zapomnieć o pozwoleniu na spędzenie nocy pod dachem niebianina, a także tak względnie błahej nauce robienia jajecznicy. Tak więc trochę się tego wszystkiego nazbierało i wampir miał świadomość, że jedną kolacją może nie podziękować wystarczająco mocno, jednakże to nawet dobrze się składało, bo będzie miał możliwość jeszcze nie raz podziękować przyjacielowi, w końcu ich przyjaźń cię dziś nie skończy.
        - Chcę zrobić to! - niemal wykrzyknął z entuzjazmem jak dziecko i praktycznie przed twarzą otworzył Mitrze książkę kucharską na zaznaczonej już stronie z faszerowanymi, pieczonymi ziemniakami z ręcznie magicznie nałożoną na stronę przed przepisem ilustracją jak takie danie powinno wyglądać.
        - Byłoby mi niezmiernie miło gdybyś zechciał zrobić to razem ze mną - powiedział mając oczywiście na myśli przygotowanie kolacji, co warto zaznaczyć, bo akurat tak niefortunnie sformułowane zdania zazwyczaj były rozumiane dwojako i niejednokrotnie potrafiły ściągnąć kłopoty na głowę wypowiadającego.
        - Przez przypadek. W księgarni przeglądałem pobieżnie książkę ciekawy czy jest w niej coś interesującego i to przykuło mój wzrok w pierwszej kolejności. Wyglądało na tyle apetycznie i od razu mnie sobą urzekło, że nawet przez moment miałem wrażenie, że czułem jak przepysznie to pachnie. Wierz mi, że aż mi ślinka pociekła - zaśmiał się krótko z rozbawieniem. - Od razu więc pomyślałem, że może tobie posmakuje skoro tak ładnie wygląda. Zazdroszczę ci - powiedział z ciepłym uśmiechem i uszykował im miejsce pracy, wszystko staranie już układając tak by to co potrzebne w pierwszej kolejności było jak najbliżej pod ręką. Co najmniej jakby się przygotowywał do skomplikowanej operacji, a nie zwykłego pichcenia.
        Po tym jak Mitra skończył myć ręce i on poszedł to zrobić, wcześniej jednak zdjął płaszcz i podwinął rękawy koszuli, rozpinając przy tym dwa guziki pod samą szyją. Kamizelki nie miał potrzeby zdejmować w końcu akurat ona w żaden sposób nie krępowała ruchów, nie to co taki płaszcz. Zaraz też zabrał się z niebianinem do pracy, jemu dając do przekrojenia i włożenia do gotowania ziemniaków oraz doprawienie odpowiednio mięsa na farsz, w końcu Mitra najlepiej będzie wiedział czy lubi bardziej słone, czy pieprzne, a może ostre albo słodkie mięso - Aldaren nie ograniczał się podczas zakupów jedynie do pieprzu i soli i pozwolił sobie kupić ze cztery niewielki mieszki z różnymi przyprawami, a jedno nawet z mieszanką przypraw. On sam natomiast podjął się niewdzięcznego zadania związanego z obraniem i pokrojeniem cebuli, od której znów łzy lały mu się z oczu strumieniami, a wierzch jego dłoni po chwili był tak mokry, że ocieranie nim oczu nie miało już większego sensu. Ale czego się nie robi dla przyjaciela.
        - Nie mówiła nic, że są to jakieś poufne informacje - odpowiedział i przez moment się zastanowił, sprawdzając pamięć czy może czasem mu coś nie umknęło. Na jego twarzy jednak nie było widać nawet minimalnego entuzjazmu czy radości z tego co miał zrobić w zamian za wydanie mu pozwolenia na przebudowę rodowego zamku na nowy miejski szpital i przytulisko, nie tylko dla mieszkańców, od których szczęście się odwróciło, ale nawet dla przejezdnych. Nie zamierzał przed nikim zamykać drzwi zamku jeśli jego marzenie się ziści.
        - Mam być gońcem i dostarczyć do Trytonii jakiś list, podobno niezwykle ważny. W drodze powrotnej natomiast mam udać się do Rapsodii, gdzie chce abym zagrał na balu jej przyjaciółki. To spory kawał i... - westchnął ciężko pochmurniejąc co wraz z płynącymi łzami i spuchniętymi lekko od cebuli oczami wyglądało dość mizernie, a nawet jakby wampir był na skraju załamania. - Nie zrozum mnie źle, bo dla niejednego wydałaby się to śmieszna cena za możliwość otworzenia własnego szpitala z przytuliskiem, ale... Co najmniej miesiąc mi zejdzie zanim znów będę mógł cię zobaczyć. - Przerwał krojenie i przez moment po prostu stał i smutno się wpatrywał w pokrojoną drobno, acz miejscami nierówno cebulę. - Zastanawiam się czy nie zrezygnować ze swoich planów - dodał bo wydało mu się dość ważną kwestią. Poza tym... w Maurii szpital wydawał się tak samo potrzebny dziura w moście, natomiast ich przyjaźń mogła nie przetrwać tak długiego okresu czasu. Zrobił by absolutnie wszystko by tylko do tego nie doszło i to nie ważne za jaką cenę, byleby tylko móc spędzić czas z niebianinem i by ten miał choć trochę w życiu szczęścia, bo naprawdę na nie zasługiwał.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra parsknął z irytacją.
        - Intrygujący, dobre sobie - mruknął, ale dał Aldarenowi skończyć mówić jak on to rozumiał. Co chwilę mruknął jakieś “yhm” albo pokiwał głową, bo tak, wampir miał rację ze swojego punktu widzenia… Ale jednocześnie nie wiedział wszystkiego. Aresterra nie zamierzał zachowywać prawdy dla siebie, bo skoro już zaczął temat, musiał go skończyć.
        - On nie wiedział co ja czuję… Albo go to nie obchodziło - dodał. - Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ja sam z siebie nic nie mówiłem, bo co by to dało? On był… Tak zafiksowany na tym jak bezcenną istotą byłem, że niespecjalnie było dla niego ważne co czuję. Byłem aniołem, który żył pod jego dachem i mógł zostać wykorzystany gdy tylko było to konieczne. I miałem talent do nekromancji, mógł mnie uczyć. A że coraz bardziej się zamykałem, coraz bardziej ukrywałem, tak dosłownie, to nic. Nie liczył się mój nastrój tylko jego, a gdy miał dobry humor tym bardziej cieszył się tym co posiadał.
        Aresterra wzruszył ramionami, jakby już dawno się z tym pogodził. Przypomniał sobie jednak to jak Sarazil potrafił tak po prostu wsunąć mu dłoń pod koszulę, by dotknąć skóry pokrytej tatuażem skrzydeł albo jak czasami przeczesywał mu włosy palcami jakby był jakimś długowłosym kotem.
        - Więc niech będzie po imieniu - zgodził się w końcu, odpychając nieprzyjemne wspomnienia. Podniósł wzrok na Aldarena. - Będzie mi miło - przyznał.

        Mitrę nawet bawiło to jak skrzypek nagle zaczął się motać w swoich wyjaśnieniach. Tym razem wyjątkowo zrozumiał o co chodziło wampirowi i nie trzeba było go udobruchać, ale nie przerywał mu… Odetchnął, kręcąc z rozbawieniem głową.
        - Rozumiem, gotuj - zgodził się z Aldarenem i by jakoś go ugłaskać poklepał go po ramieniu, a później zajął się alkoholem dla niego i dla siebie. Atmosfera w końcu się rozluźniła, a wręcz skrzypka ogarnął zadziwiająco świeży, młodzieńczy entuzjazm. Mitra pomyślał, że gotowanie faktycznie musiało mu się bardzo spodobać, skoro oczy tak mu się świeciły na samą myśl o tym, że może poszaleć w kuchni.
        Mitra cofnął się o włos, gdy Aldaren podstawił mu pod twarz książkę z przepisem. Zaraz jednak się rozluźnił i ogarnął wzrokiem tekst, po czym delikatnie wyjął księgę z rąk wampira i dokładniej doczytał recepturę, co jakiś czas podnosząc wzrok na skrzypka, który tłumaczył mu jak wpadł na pomysł gotowania. Wspólnego gotowania, gdyż Aresterra zamierzał mu przy tym pomóc.
        - To faktycznie wygląda całkiem apetycznie... Po tylu latach nadal tęsknisz do bycia człowiekiem? - zapytał cicho, gdy Al wspomniał o tym jak zazdrości mu możliwości jedzenia.
        O dziwo całkiem nieźle dogadywali się podczas pracy - zadania zostały rozdzielone, każdy zajął się swoją działką, ale nie wtrącali się sobie do garów i robota szybko posuwała się do przodu. Mitra dostał proste zadanie - ziemniaki akurat umiał przygotować, a na przyprawach znał się na tyle, że może daleko mu było do wirtuozerii, ale przynajmniej dało się to zjeść. No chyba, że ktoś nie lubił pikantnego jedzenia, bo Aresterra przepadał za jedzeniem, które piekło w język i paliło w przełyku.

        Mitra w milczeniu czekał na odpowiedź Aldarena, co jakiś czas zerkając na niego z zainteresowaniem. Nie znał Ariszii, nie miał nawet żadnych przypuszczeń jaka mogła być jej cena za przysługę względem świeżo upieczonej głowy rodu, Aldaren zaś przyznał, że nie było żadnych przeciwwskazań, by podzielić się informacjami o czekającym go zadaniu… Ale mimo wszystko milczał. Nekromanta go nie poganiał i w końcu w ciszy się doczekał. Skinął głową. W jego ocenie zrobienie z Aldarena gońca było oznaką, że wampirza królowa prosiła go o przysługę jedynie dla formalności, no bo nie było to nic wymagającego, trudnego. A gra na balu u przyjaciółki - o to akurat mogłaby go poprosić pewnie i bez żadnego pretekstu. Skrzypek grał przepięknie i sam przyznał, że niejednokrotnie swoimi umiejętnościami umilał czas na balach i wieczorkach arystokracji. Aldaren miał więc bez większego wysiłku dostać to, czego pragnął… A mimo to nie wyglądał na szczęśliwego. Mitra przerwał na moment pracę przy przygotowywaniu ziemniaków i obrócił wzrok na wampira.
        - Ren… - wezwał go szeptem, widząc jak bardzo zmarnowany wyraz twarzy miał wampir. Coś przeskoczyło w sercu Aresterry i nagle poczuł gwałtownie narastający niepokój. Nie wiedział, co kryło się za tym urwanym zdaniem i czy być może Ariszia miała jeszcze jedną prośbę, znacznie trudniejszą od poprzednich i Aldaren miał problem jak ubrać w słowa to co usłyszał od królowej. A to jak w końcu zaczął - słowami “nie zrozum mnie źle”, wcale nie napawało optymizmem. Mitra był coraz bardziej zaniepokojony. Nie mogąc opanować emocji wrócił do mieszania mięsa, by czymś zająć ręce. Gdy jednak skrzypek w końcu wyraził powód swojego wahania, Aresterra wyglądał, jakby tego nie usłyszał - zawzięcie maltretował mięso łyżką i nawet mu powieka nie drgnęła… Ale wszystko słyszał. I zrobiło mu się dziwnie nieswojo. Aldaren w bardzo specyficzny sposób ujął swoje wątpliwości - powiedział “miesiąc, nim znów będę mógł cię zobaczyć”. Nie tak po prostu, że miesiąc nim wróci do domu, że miesiąc go nie będzie, cokolwiek. Nie, powiedział konkretnie “nim będę mógł cię zobaczyć”. Jakby mu zależało. Nie, co za głupota - żadne “jakby” tylko po prostu mu zależało i to był główny powód tego, że się wahał. Gdy to dotarło do Mitry zacisnął mocno wargi i skulił ramiona. Stali tak obok siebie przy kuchennym blacie i milczeli, po czym błogosławiony pokręcił głową, odłożył gwałtownie łyżkę i obrócił się w stronę Aldarena.
        - Jesteś śmieszny - zarzucił mu. - Możesz spełnić swoje pragnienie, założyć ten szpital i przysłużyć się tylu osobom… A ty się wahasz. I to przeze mnie? - dodał z niedowierzaniem, wskazując samego siebie dłonią.
        - Powinieneś jechać - oświadczył. - Myśl szerzej. Przecież to twoja przyszłość. Będziesz mógł pomagać ludziom, a chyba to sprawia ci radość. Ten miesiąc… Naprawdę chcesz dla tego miesiąca wszystko zaprzepaścić? Być może setki lat twojego przyszłego życia? To nie jest tego warte, Ren - dodał, znowu kręcąc głową. Obrócił się w stronę blatu.
        - Twoje szczęście jest ważniejsze - powiedział ze zwieszoną głową. Nie dodał dla kogo: dla wampira czy dla niego samego, bo chyba miał oboje na myśli. Nie mógł obiecać skrzypkowi, że ten miesiąc niczego nie zmieni, bo tego nie wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego jak krucha była ich relacja i nie mógł nawet sam sobie obiecać, że wytrwa ten miesiąc, by po powrocie Aldarena móc podjąć jej budowanie od tego miejsca, a nie od samego początku. Sam się tego obawiał… Ale nie zamierzał stawać na drodze pragnieniom przyjaciela. Wiedział, że to dla niego ważne i być może szpital stanie się celem jego życia, dlaczego miał mu stawać na drodze? Tak, być może go straci, ale to nieistotne, skoro skrzypek miał być spełniony i szczęśliwy przez następne stulecia, nawet wiele lat po jego śmierci.
        - Nie rezygnuj z tego szpitala - podjął po chwili milczenia, tonem już ewidentnie proszącym. - Nie przeze mnie, bo… Być może rozłąka zniszczy naszą więź, być może… Ale wyrzuty zrobią to na pewno - wyjaśnił.
        Cały przyjemny nastrój trafił szlag.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Parsknięcia nekromanty oraz jego pełnej niechęci uwagi wobec zmarłego mistrza, Aldaren nie usłyszał, zbyt skupiony na z trudem przywoływanych wspomnieniach związanych ze starszym nekromantą. Nie mniej gdy skończył i dał Mitrze okazję się wypowiedzieć w tym temacie, zaczął żałować, że w ogóle go podjął. Słów nie mógł już cofnąć, ale przynajmniej mógł zrobić dla przyjaciela to, że zapomni o tej kwestii i zakończy rozmowę o tym. Nie można jednak było pominąć tego milczeniem, więc szczerze postanowił się z tego wycofać.
        - Wybacz, nie wiedziałem... Naprawdę bardzo mi przykro - powiedział karcąc się w myślach, że nieświadomie zmusił blondyna do powrotu do tych nieprzyjemnych wspomnień.
        Co prawda zakiełkowała mu w umyśle refleksja, że niektóre aspekty ich przeszłości były podobne - obaj wychowywani byli przez obcych, niespokrewnionych z sobą ludzi i to nawet takich niespełna rozumu, a przynajmniej nie do końca, których inni unikali z różnych względów. Obaj również byli skarbami dla swoich opiekunów, lecz w zupełnie innych znaczeniach - Mitra przez to jedynie cierpiał, a Aldaren przynajmniej do pewnego momentu żył beztrosko i szczęśliwie, niczym pączek w maśle. Przez moment też wdarła mu się do głowy niechciana analiza tego, jak mogłoby się to dla Mitry skończyć gdyby zamiast do Sarazila trafił do Fausta, a Aldaren do starszego nekromanty. Czy można by sądzić, że niebianin byłby wtedy szczęśliwszy i zupełnie inną osobą niż jest teraz? To go najbardziej zastanawiało niż swój własny los, który podejrzewał, że zakończyłby po prostu na ulicy w wieku pięciu lat nie obchodząc nikogo, ot po prostu kolejna ofiara konsekwencji wojny.

        W końcu jednak się oderwał od tego, takie rozmyślanie nie miało większego sensu, gdyż teraźniejszości nic nie zmieni, a błogosławiony mógłby się jedynie zdenerwować, gdyby tylko poznał o czym myślał krwiopijca. Skrzypek przywrócił się mentalnie do porządku i uśmiechnął ciepło oświadczając przyjacielowi, że będzie mu mówił dalej po imieniu. Może nekromantę to niewiele satysfakcjonowało, ale dla Aldarena osobiście posługiwanie się pełnym imieniem niebianina było po prostu czystą przyjemnością. Można by powiedzieć, że zwrócenie się do niego "Mitra" wywoływało u niego to samo błogie i rozkoszne uczucie co gra na skrzypcach. Samym jego imieniem mógłby się upajać długimi godzinami, ale... może lepiej będzie nie uświadamiać o tym przyjaciela. Ot dla bezpieczeństwa nieumarłego i ich ciężko wypracowanej relacji, którą można by przyrównać do drogi pod bardzo stromą górę i to jeszcze przez gęsto rosnące ciernie.

        Po dość żenującym wygłupieniu się powstałym w wyniku prośby o pozwolenie na udostępnienie mu na ten moment kuchni i samo pozwolenie by cokolwiek gotować, Aldaren uśmiechnął się z niemałą ulgą i wdzięcznością, gdy blondyn dla uspokojenia poklepał go po ramieniu i za niedługo przyniósł szklanki z alkoholem, który okazał się być dla skrzypka dodatkowym zbawieniem. Było miło i beztrosko. Znów zawisło nad nimi roztargnione widmo wspólnego gotowania i to nawet nie musiał przekonywać Mitry czy nie chciałby mu potowarzyszyć. Również pokazana przez wampira potrawa, którą planował mu uszykować, spodobała się jego przyjacielowi, a przez to Aldaren omal nie odleciał ze szczęścia.
        - Wierz mi, denerwującym jest mieć czulszy niż człowiek węch na otaczający cię świat, zwłaszcza gdy przechodzisz rankiem ulicami miasta w dzień handlowy, ale nie możesz przy tym zjeść niczego czym za młodu zajadałeś się tak łakomie, aż brzuch nie zaczynał cię boleć, inaczej skończy się to silnym zatruciem, a w późniejszym rezultacie nieznośnym osłabieniem i odwodnieniem - przyznał z żalem, lecz nie tracił pogody ducha. W końcu atmosfera stanowczo miała się pogorszyć dopiero po tym.

        Współpraca z Mitrą była czystą przyjemnością, zwłaszcza, że tak niewiele trzeba było, jedynie pobieżnie określić co kto robi, a później sami już niemal instynktownie zajmowali się swoimi zadaniami i pobocznymi z nimi związanymi. Nie wadzili sobie, ani też nie wchodzili w drogę. Dla wielu taka współpraca to jedynie wyidealizowane marzenie, tym bardziej, że mając przepis przed nosem w pewnym momencie zdawało się jakby rozumieli się bez słów i przygotowywane danie szło bardzo sprawnie. Kuchnię zaczęły wypełniać pierwsze aromaty sprawiające, że kiszki od samej woni skręcały się z głodu, a z ust leciała przysłowiowa ślinka. No, przynajmniej taki stan wywołany został u skrzypka, który w pewnym momencie chciał nawet zaryzykować i spróbować podsmażanej cebulki, doprawionej jego własnymi łzami, na szczęście (albo raczej nieszczęście) jego myśli zostały od tego odwiedzione, gdyż zaraz miał wyjawić czegóż to Ariszia od niego zażądała w zamian za wydanie pisemnego pozwolenia na budowę miejskiego szpitala, niemalże chwilę po tym jak zakończyła doprowadzanie spraw do porządku po zlikwidowaniu starej lecznicy, która dla niej była zbędną instytucją w mieście z przeważającą liczbą mieszkańców nieumarłych.

        - "Aldaren wyprowadza nieśmiało prawego sierpowego, lecz Mitra zwinnie unika ciosu, kontratakuje i... Uuuuła! To musiało boleć!" - naśmiewał się Xargan aż nadto wczuwając się w rolę bokserskiego komentatora, choć oczywiście walka mężczyzn była czysto metaforyczna.
        Niemniej ten fragment jasno dawał do zrozumienia, że upiór miał kiedyś jakiś związek z bójkami. Czy byłe one nielegalne, czy parał się nimi zawodowo było obecnie mało ważne. Zwłaszcza, że skrzypek własnie dostał psychicznego liścia i został mu na dokładkę wylany na głowę kubeł zimnej wody dla sprowadzenia go na ziemię. Całe jego ciało momentalnie jakby zwiotczało, a demona napawało niepokojem wrażenie jakby z jego nosiciela została jedynie pusta, szmaciana lalka, poruszająca się i wypchana w środku czymkolwiek tylko dla zachowania jej walorów estetycznych.

        Natomiast nagły, rozbawiony, acz z nutką zdenerwowania w sobie śmiech Aldarena, choć krótki wywołał u demona coś w rodzaju ciarek, choć fizycznie było to nie możliwe w przypadku upiora.
        - Masz rację, dureń ze mnie - zaczął wesoło, tylko po to by dokładnie ukryć gorycz, którą odczuwał. - Musiałbym nie mieć serca by położyć na szali może nawet tysiące żyć, dla jednego. Dałeś się nabrać.
        Zakończył swoją wypowiedź lekko i przemieszał cebulę, którą zaraz zdjął z ognia i pozostawił do wystudzenia. Może i Mitra potrzebował maski by ukryć swoje emocje. Będąc arystokratą również jest się zmuszonym w niektórych sytuacjach do jej zakładania, ale nie w znaczeniu fizycznym i namacalnym. Aldaren już dawno nauczył się udawać, że wszystko jest w porządku, byle by uszczęśliwić swoje najbliższe otoczenie, choć wewnątrz mógł go trawić niewyobrażalny ból.
        - "Hej, wszystko dobrze? Nie chciałbym cię dobijać" - oświadczył szczerze i z faktyczną troską, - "ale ostrzegałem cię, że znajomości z nekromantami nigdy nie kończą się dobrze."
        - "Daj mi spokój, proszę" - odparł mu bez życia i choćby cienia emocji, gniewu na demona, czy poirytowania, że znów zaczyna, choć na zewnątrz wciąż się uśmiechał i nieobecnym spojrzeniem skupiał się przygotowaniu kolacji dla Mitry. W końcu skoro ją zaczął musiał ją skończyć... A za kilka dni to samo spotka jego przyjaźń z nekromantą. Z taką pieczołowitością przygotowywaną by ostatecznie jednorazowo ją skonsumować i po prostu zapomnieć, tym bardziej kiedy zostanie po jakimś czasie kompletnie wydalona wraz z innymi niepotrzebnymi organizmowi składnikami i produktami przemiany materii.

        - O! Ziemniaki się już gotują. Mógłbyś przełożyć cebulę do farszu i wymieszać? Ja przekroję i powydrążam ziemniaki, bo są gorące. Zaraz przełożymy do nich farsz. Przygotowałbyś też piec? - spytał unikając jego spojrzenia.
        Starał się najlepiej jak potrafił udawać, że nic się nie stało, zapomnieć o tej przykrej sytuacji i po prostu skupić się na gotowaniu, skoro wszystko inne było już "ustalone". Miał ogromną ochotę napić się krwi i spędzić całą noc w "Trupiej Główce", Nihima z pewnością zechce uczcić to, że jeden z jej stałych, do niedawna, klientów został głową rodu, nawet jeśli jeszcze kilka dni temu wolała go unikać by dalej pozostać bezstronną karczmarką ceniącą sobie spokój i stroniącą od kłopotów politycznych jaki może na nią ściągnąć nawet najlepszy przyjaciel. Teraz nie było z tym problemu skoro Aldaren nie był już zdrajcą swojego mistrza i rodu Van der Leeuw, a za to był jego głową. Z głowami rodu wypadało mieć dobre stosunki by rueny się zgadzały, a biznes dalej kręcił. Skrzypek nie mógł więc obiecać, że i tej nocy zostanie w domu blondyna, w którym obecnie miał wrażenie, że się dusił.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Aldaren w zadziwiający sposób przedstawił swoje problemy z apetytem na normalne jedzenie - z jednej strony mówił lekkim tonem, jakby nie był to wielki dyskomfort, a z drugiej jego słowa świadczyły o zupełnie czym innym. Mitrze było go trochę szkoda. Fakt, wiedział, że wampiry nie mogą spożywać normalnych pokarmów - to akurat wiedział każdy, kto mieszkał chociaż chwilę dłużej w Maurii - ale wydawało mu się, że przez te kilkaset lat mógł po prostu zapomnieć o przyjemności jedzenia i o tym jakie naprawdę były tamte smaki. Naszło go przy tym pytanie, czy przypadkiem w krwi ofiar nie czuje czasami posmaku tego co spożywali, ale nie zapytał o to. Poruszanie takich kwestii wydawało mu się idiotyczne, pozwolił więc, by temat naturalnie wygasł.


        Ten śmiech był jak cios. Mitra spodziewał się jakiejś dyskusji, prób negocjacji, wyrzutów, goryczy, nawet kolejnej awantury, które przecież tak łatwo między nimi wybuchały. Aldaren jednak wyśmiał jego słowa. Lecz czy to było złe? Nekromanta osiągnął wszak swój cel - jego przyjaciel miał spełnić swoje marzenie o otwarciu szpitala… Tylko szkoda, że Aresterra nie umiał cieszyć się z tego bardziej. Że to rzucone lekkim tonem “dałeś się nabrać” było bardziej bolesne niż oczekiwał. Bo tak, dał się nabrać. Jakaś dopiero kiełkująca część jego duszy, która za namową skrzypka tak bardzo chciała wierzyć innym i w końcu poczuć czym jest ciepło, została teraz na nowo zduszona. Mitra zaś obiecał sobie, że już nigdy nie będzie taki głupi i nie pozwoli jej na nowo się podnieść. Gdy nadejdzie noc wytnie ją i zaleje własną krwią, by nie nachodziły go ponownie pomysły, że być może dla kogoś coś znaczy.
        Dlaczego jednak tak bardzo się nad sobą użalał? Przecież sam to podsunął skrzypkowi. Sam uważał, że jego życie nie stanowi żadnej zmiennej w tym równaniu… Lecz dla niego najważniejsi nie byli ci, którzy mogli przeżyć dzięki temu szpitalowi, a ten, który go założy. Aldaren. Jasno oświadczył, że chodzi o jego szczęście. On chyba nie tak to odebrał… Ale nie było już sensu tego tłumaczyć. Cel został osiągnięty. Poboli i przestanie. Zawsze przestawało.

        Milczeli, a jedynym dźwiękiem, który roznosił się po kuchni, było mdłe mlaskanie łyżki w mięsnym farszu i stukot ostrza noża o deskę. Mitra nie podnosił wzroku znad blatu, bojąc się spojrzeć na Aldarena. Ręce mu drżały. Musiał się jednak uspokoić, bo bez tego nie odzyska apetytu, a przecież wampir przygotowywał dla niego kolację. Może ostatnią, jaką spożyje w jego towarzystwie. Wkrótce wyjedzie, a gdy wróci pewnie nawet nie zajrzy do tego domu, zajmie się swoimi sprawami, pilnymi planami, całą tą papierologią i załatwianiem związanym ze szpitalem. Życie Aresterry wróci zaś do normy, do rutyny skupionej na badaniach, księgach, nauce.
        Skrzypek nawet nie wiedział jak wielką przysługę wyświadczał Mitrze nie dając mu żadnego zadania, które wymagało używania noża. Jeszcze by nie wytrzymał presji i przejechał sobie ostrzem po nadgarstku. Albo chociaż po palcu - to by w sumie wyglądało bardziej wiarygodnie. W ręce miał jednak tylko łyżkę, a nią nie można było zrobić sobie krzywdy.
        Aresterra nagle drgnął, gdy usłyszał głos wampira. Odruchowo na niego zerknął, lecz już po chwili odwrócił wzrok. Odsunął od siebie mieszany farsz i wytarł ręce o brzuch, choć te i tak były czyste.
        - Oczywiście - odpowiedział. Wychylił się by sięgnąć po patelnię, lecz przyszło mu do głowy, że powinien zrobić to w odwrotnej kolejności: najpierw rozpalić pod piecem, a później zająć się tym farszem, wtedy zaoszczędzą trochę czasu. Dlatego zaraz cofnął rękę i w końcu ruszył się z miejsca. Po raz pierwszy od kiedy zaczęli wspólnie gotować nastąpiło drobne zamieszanie, bo obaj zmierzali w przeciwnych kierunkach. Nekromanta chcąc szybko uniknąć krępującej sytuacji przecisnął się między wampirem a kuchennym blatem niczym kot, powtarzając sobie w myślach, by nie podnosić wzroku, by nie patrzeć na Aldarena, by nie zdradzić się spojrzeniem jak bardzo paskudnie się czuje. Udało mu się, nie spojrzał. Dopiero gdy był już po drugiej stronie kontrolnie zerknął na skrzypka. I zaraz znowu uciekł spojrzeniem. Całe szczęście miał czym się zająć, by mieć jakiś pretekst, aby się z nim unikać. Przykucnął więc przed piecem i otworzył do niego drzwiczki. W środku już było ciepło od ognia rozpalonego pod patelnią, komora wymagała jednak oczyszczenia, bo nie była dawno używana. Mitra sięgnął po długą miotełkę, podobną do tej, której używa się do czyszczenia kominków, i szybko uporał się ze sprzątaniem. Zamknął drzwiczki do tej komory i przeniósł się kawałeczek w bok, by zająć się paleniskiem. Pogrzebaczem przegarnął żar bliżej piekarnika i dołożył trochę drewna.
        - Jak bardzo ma być rozgrzane? - upewnił się by nie przesadzić. Na moment nawet podniósł na Aldarena wzrok, by ten miał pewność, że pytanie było skierowane do niego. Postąpił zgodnie z jego słowami, dokładając więcej drewna albo już sobie odpuszczając i tylko zamykając drzwiczki. Później znowu umył ręce, bo były całe w sadzy, a miał znowu mieszać w jedzeniu.
        Cebulka zdążyła już trochę przestygnąć, Mitra szurnął ją więc bez zastanowienia do reszty farszu. Zapamiętale zaczął ją mieszać. Palcami skubnął surowe mięso i spróbował czy jest dobrze doprawione. Pokiwał sam do siebie głową - smakowało mu, było dość ostre i wyraziste.
        - Coś jeszcze do tego idzie? - zapytał, bo to Aldaren tym razem był szefem kuchni. Trochę jakby odpuściły mu nerwy, zajęty gotowaniem zdołał się w miarę uspokoić i pomyślał, że może warto sprawić, by ta ostatnia kolacja we wspólnym gronie była chociaż trochę przyjemna. Ukradkiem zaczął zerkać na zajętego ziemniakami skrzypka jakby walczył sam ze sobą czy podjąć jakiś temat. Nie odezwał się jednak w żadnej sprawie, która nie dotyczyła gotowania tak długo, aż gotowe ziemniaki nie trafiły do pieca. Wtedy po raz kolejny umył ręce i wiedząc, że czeka ich chwila oczekiwania, aż kolacja dojdzie, doszedł do wniosku, że w końcu należy się odezwać, bo siedzenie w ciszy zamęczy ich na śmierć.
        - Kiedy wyruszasz? - zapytał ostrożnie. Po raz kolejny napełnił ich szklanki koniakiem i podał jedną z nich wampirowi. Dopiero teraz odważył się podnieść na niego wzrok dłużej niż tylko na chwilę. Patrzył z mieszaniną prośby i nadziei, jakby nie pytał o plany na drogę tylko o to, by mu wybaczono.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        Atmosfera w kuchni tak zgęstniała, że nawet pazury samego Prasmoka nie dałyby rady przeciąć powietrza otaczającego nekromantę i wampira. Ciężko również było ocenić, który z nich był bardziej przybity zaistniałą sytuacją, jedyne co było najbardziej pewne w tej sytuacji to to, że pomieszczenie wypełniało się charakterystycznym zapachem smażonej na maśle młodej i świeżej cebulki, skwierczeniem jej na patelni i bulgotaniem gotujących się ziemniaków. Przynajmniej poszczególne elementy przygotowywanego dania oddawały się żywej dyskusji, gdyż ze strony mężczyzn, sądząc po ich zmarnowanych samopoczuciach, nie można było na to liczyć. Dla wampira najcenniejsza była przyjaźń z Mitrą i możliwość zapewniania mu towarzystwa, dla nekromanty natomiast liczyło się szczęście i realizacja marzeń tego pierwszego. Zdawać by się mogło, że byli jak magnes o tych samych, dodatnich biegunach, oboje chcieli dla siebie jak najlepiej, ale gdy tylko skrzypek chciał się zbliżyć do Mitry, ten albo sam uciekał, albo odpychał od siebie krwiopijcę.
        Przez moment zakwitła w umyśle Aldarena niepokojąca myśl czy czasem to wszystko co zaszło między nimi od zakończenia zadania związanego z Czarną księgą i ruinami w Thulle nie było jedynie stratą czasu i niewyobrażalną torturą dla nekromanty. W końcu Mitra niejednokrotnie dawał do zrozumienia, że nikt mu do życia nie jest potrzebny, a im mniej osób ma w swoim towarzystwie tym lepiej. Tym bardziej jeśli są one całkowicie zbędne, a przecież po powrocie do Maurii takim zbędnym towarzystwem był skrzypek, który nie ważne coby błogosławiony zrobił i tak nie chciał się od niego odczepić.
        Wampir na moment przerwał swoją pracę, zrobiło mu się jednocześnie niedobrze i poczuł długie oraz okrutnie zimne palce zaciskające się boleśnie na jego gardle, pozbawiając go tchu.
        - "Ziemniaki imbecylu!"
        Warknięcie demona rozsadzające krwiopijcy czaszkę skutecznie sprowadziło go z powrotem na ziemię i przynajmniej na ten moment pomogło skrzypkowi nie dać pochłonąć się bezdennej ciemności. Zaraz przywdział na twarz może nieco wyjałowioną, ale przedstawiającą sympatyczny uśmiech maskę i zapytał czy Mitra nie mógłby dokończyć farszu i zająć się piecem. Co prawda nie przemyślał tego do końca, bo przez niego musieli się minąć, ale nekromanta już się zgodził na nowy przydział zadań, a Aldaren wprowadziłby jedynie jeszcze większe zamieszanie niż obecnie powstało, gdyby teraz próbował to jakoś odkręcić, musiało więc zostać już tak jak jest.
        Z lekkim niepokojem zerknął na piec po swojej przeciwnej stronie niż miał blondyna, a po tym na niego samego i przez chwilę się zamotał, bo nie wiedział jak ten zechce przejść. Odstawił patelnię i z początku maksymalnie jak tylko mógł zbliżył się do blatu aż drewno niemal boleśnie nie zaczęło wbijać mu się w biodra i podbrzusze. Widząc jednak, że to Mitra stara się iść jak najbliżej blatu chciał się cofnąć jak najdalej by zapewnić mu komfortową ścieżkę do celu, lecz kipiąca woda od ziemniaków wylewająca się powoli z garna udaremniła jego zamiar zmuszając wampira by ją wyłączyć. Szybko się z tym uporał i może nazbyt gwałtownie oraz nerwowo się cofnął, ale Mitra dał sobie radę i zwinnie niczym kot przeszedł między Aldarenem a blatem, po czym zaczął zajmować się piecykiem.
        Skrzypek przez moment stał z głową odwróconą w przeciwną stronę i trzymając się za kark. Znów Drugi służył mu pomocą i przypomniał zdezorientowanemu, czy może raczej nazbyt rozkojarzonemu wampirowi co teraz miał zrobić. Krwiopijca przemył ręce i zabrał się do dalszej pracy. Jedno konkretne zadanie, no może dwa zostały zakodowane w głowie nieumarłego i zajął się nimi bez większej refleksji niemal jak ożywiony trup, którym jakby nie patrzeć po części był. "Wziąć, przekroić, wydrążyć, odłożyć, wziąć, przekroić, wydrążyć, odłożyć, wziąć..." - wkoło przewijało się przez jego umysł, gdy nekromanta walczył z pyłem i sadzą swojego pieca, jeśli przy tym pokasływał, nie zostało to zarejestrowane przez świadomość Aldarena, najważniejsze to skupić się na ziemniakach.
        - Przekroić, wydrążyć... hm? - podniósł na niego spojrzenie wyrwany nagle od swojej pracy, co skończyło się niestety tym, że jeden z ziemniaków skończył swój żywot przebity łyżeczką na wylot. Raczej już się nie nada do nafaszerowania i zapieczenia. Aldaren westchnął i odłożył go ostrożnie jak jajko na bok. Później zostawi je na dworze by ptaki zjadły albo jakiś pies, w końcu jedzenia nie należało wyrzucać, jeśli Mitrze nie spodoba się pomysł "śmiecenia" pod jego domem, najwyżej wampir sam zje tego ziemniaka, skoro to on go zepsuł i zmarnował. - Wybacz, zamyśliłem się. Mógłbyś powtórzyć? - uśmiechnął się blado, ale uprzejmie, jak to Aldaren.

        - Żar, niedogasający, niepalący, gorący żar - powiedział zaraz po zerknięciu do receptury.
        - "Jak rozumiem wybijesz sobie z głowy raz na zawszę nekromantów, niebian i wszelkie inne tałatajstwo, które nie ma pięknych krąglutkich kształtów i smukłej sylwetki? Polecam Pokusy, goooorące laski, będzie pan zadowolony, polecam Xargan Krwaworęki" - zasugerował złośliwie demon i zaraz się zmaterializował, by z ostentacyjnym znudzeniem się przeciągnąć i odejść w stronę kanapy, na której potężnej postury cień legł się jakby był u siebie. Pocieszającym był fakt, że przynajmniej jemu humor dopisywał w tej całej sytuacji.
        - "Dla mnie chrupiące z wierzchu z niedopieczonym mięskiem!" - rzucił do nich obu jak do swoich służących, nawet jeśli w obecnej postaci nie miał możliwości by zjeść cokolwiek materialnego. Szybko mu się jednak znudziło takie leżenie i postanowił pokręcić się po domu w poszukiwaniu Żabona, którego mógłby pognębić. Tego nie musiał długo szukać, gdyż pokraka czaiła się ukryta na korytarzu zwabiona smacznym zapachem wydobywającym się z kuchni, jednakże widząc, że wampir tam urzęduje nie podchodziła obawiając się powtórki z poranka, że zaraz znów zostanie nakarmiona jakimś paskudztwem zabijającym na miejscu samym wyglądem.
        - Napisali tylko, że jeszcze ten miąższ z ziemniaków - odpowiedział posłusznie i zbliżył się na moment do przyjaciela, by zostawić mu miseczkę miąższem.
        Po tym w ciszy zajął się ostrożnie nakładaniem farszu do ziemniaków i układaniem ich na blasze. Nie podnosił głowy całkowicie skupiony na obecnej pracy, a gdy już wszystko było skończone i pozostało jedynie czekanie aż wszystko podochodzi, nie miał najmniejszego pojęcia co ze sobą zrobić po umyciu dłoni z ziemniaczanych wnętrzności.

        - "No chodź tu paskudo! Wiem, że chcesz się ze mną pobawić. Kici, kici szkarado!" - rozlegało się cały czas gdzieś w domu, a to na piętrze, a to w salonie, wraz z przeraźliwym skrzekiem uciekającego potworka i stukotem przewracanych przez niego mniejszych mebli jak stołki czy krzesła, a goniący go dym jedynie przelatywał przez wszystko jak duch. Aldaren wolał nie myśleć jaką to zabawę miał na myśli tak wiekowy i "poważny" upiór, wolał zachować te resztki zdrowego psychicznie umysłu jakie mu jeszcze zostały, choć było tego niewiele po tym wszystkim co go spotkało w ostatnim czasie i czego dowiedział się ze swojej przeszłości.

        Aldaren nie siadał, nie wiedział czemu, po prostu naprawdę lepiej się czuł stojąc nieco oparty o blat, po które tak łatwiej było doglądać piekących się ziemniaków by "nie zaspać" i nie dopuścić do ich spalenia, więc nekromanta musiał mu to wybaczyć. Podziękował cicho Mitrze za podanie mu napełnionej szklanki z koniakiem, acz nie miał za specjalnie ochoty by pić. Niemniej trzymanie czegoś w dłoniach niezwykle pomagało skupić się na rzeczywistości i nie pozwolić świadomości ulecieć jak balonik w bliżej nieokreślonym kierunku i celu.
        - Myślę, że za dwa dni, może i wampiry, podobnie jak inne długowieczne rasy są niezwykle cierpliwe, jednakże władcy nie grzeszą tą cechą. Nie będę wystawił cierpliwości Ariszi na próbę, zwłaszcza, że jedyne co obecnie muszę to przygotować się do podroży i poinformować ją o swojej decyzji... - uśmiechnął się do niego ciepło acz niepewnie, jakby bał się przesadzić z okazaniem szczerszego grymasu. Wyglądało też jakby chciał dodać coś jeszcze, ale wahał się. Chciał rozładować nieco napięcie i żartobliwie zauważyć, czy nekromanta aż tak nie może się już doczekać odejścia skrzypka, ale... to jedynie pogorszyło by sprawę, a przecież nikt nie mówił, że te ostatnie chwile ich znajomości nie mogą być szczęśliwe. Takie właśnie zamierzał teraz spędzić z blondynem.
        Dotarło też do niego, że przecież obiecał Mitrze pomoc przy otworzeniu mu grymuaru, ale... Nekromanta jakoś przestał o tym wspominać i Aldaren nie był pewien czy blondyn zechce się tym w ogóle zająć w nadchodzących dniach. Prawda była taka, że błogosławiony ostatnio wiele przeżył i niejednokrotnie był zmuszony do poważnego nadwątlenia swoich sił, powinien poważnie odpocząć nim znów się zajmie czymś tak wyczerpującym jak choćby rytuał otworzenia Księgi. To właśnie dlatego mało prawdopodobne wydawało się krwiopijcy by Mitra przed jego wyjazdem zechciał wrócić do tematu grymuaru.
        - Nie martw się, książkę kucharską ci zostawię, bo mi się ona do niczego nie przyda - powiedział nieco pogodniej, widząc minę błogosławionego.
        Potwornie się wygłupił tym całym milczeniem, dystansowaniem się od niego i unikaniem spojrzeń. Przecież nigdy nawet przez chwilę nie byli razem, w tym sensie jak dwoje ludzi darzących się uczuciem, a ich relacja, teraz to sobie uświadomił, polegała na zwyczajnym koleżeństwie, tak jak na przykład przyjaźnił się z grabarzem czy Nihimą, a przecież krytyka czy odtrącenie towarzystwa skrzypka ze strony, któregoś z nich nigdy nie spowodowało, żeby zachowywał się tak jak niedawno po nakazie Mitry, by Aldaren się nie wygłupiał i by zrobił wszystko dla realizacji swoich marzeń oraz otworzenia tego szpitala. Nigdy też żadne z nich nie spowodowało by czuł się tak paskudnie, więc skoro Mitra był dla niego jedynie takim samym przyjacielem jak oni, dlaczego miałby się aż tak nad sobą użalać? Tym bardziej, że akurat nekromanta chciał dla wampira dobrze, chciał by bez względu na wszystko podążał za swoim marzeniem, a tak przecież postąpił by każdy prawdziwy PRZYJACIEL. W prawdzie już kilka dni temu Aldaren nie chciał mieć Mitry TYLKO za przyjaciela, chciał mieć w nim kogoś więcej, zaczął go darzyć uczuciem jak Lorelin gdy ją poznał, jak Fausta jakiś czas po swojej przemianie, jak Gregeviusa... Ale było to uczucie jak krzak cierniowy, za bardzo wszystkich dokoła, albo go samego raniło i trzeba było je po prostu wyciąć nie wiedząc czy kiedykolwiek coś pojawią się na nim pączki róży.

        - Hej, wszystko dobrze - zaczął w końcu łagodnym tonem, patrząc szczerze na blondyna. Poczuł się o niebo lepiej gdy to wszystko w końcu sobie poukładał, choć nadal siedziała mu cierniem w boku świadomość, że jego uczucia znów tylko doprowadziły do konfliktu i jego własnego cierpienia, niemniej to była jego wina i Mitra nie powinien się tym zadręczać. Mitra miał rację, Aldaren był chyba jednym z najgorszych egoistów na całym świecie, sam w końcu mu to jakiś czas temu powiedział. - Zachowałem się jak głupi młodzik, a przecież chciałeś dobrze. Jesteś wspaniałym przyjacielem i człowiekiem, jeśli nie pozwalasz by druga osoba od tak porzuciła swoje marzenia. Dziękuję ci za to - powiedział z niemałą wdzięcznością i uniósł lekko swoją szklankę do góry jak w toaście, po czym upił część bez pośpiechu, faktycznie delektując się trunkiem. Wcale nie udawał zrelaksowanego u całkowicie już spokojnego, bo naprawdę było mu już lżej, gdy pogodził się z takim stanem rzeczy.
        - Wybacz, że prawdopodobnie nie będę w stanie towarzyszyć ci podczas otwierania grymuaru, ale jestem pewien, że świetnie sobie sam poradzisz, jesteś niezwykłym nekromantą i nie jeden Starszy Lich powinien się od ciebie uczyć. - Nie mówił tego by się podlizać czy udobruchać blondyna, bo znał dość lichy i nekromantów by móc stwierdzić z czystym sumieniem, że Mitra był od nich nieporównywalnie lepszy, nie tylko pod względem moralnym, ale i przebijał ich swoimi umiejętnościami. Gdyby był lichem, Aldaren bez wahania namawiałby go do pretendowanie do miana Arcylicha, na pewno stałby się bogatszy i sławniejszy od Fausta i jego rodu.
        - Wiem, że przez niedotrzymanie obietnicy nie powinienem być na tyle bezczelny by o cokolwiek cię prosić, ale czy mógłbym zostać u ciebie jeszcze przez te dwa dni? Wiem, że mógłbym pójść do karczmy, ale wierz mi, choćby nie wiem jak droga i renomowana ona by nie była i tak ciężko jest się w jakiejkolwiek porządnie wyspać czy w spokoju spędzić ostatnią noc przed podróżą. Ale wiesz... nie chcę się narzucać, jeśli chciałbyś w końcu samemu w spokoju odpocząć, nie krępuj się zrozumiem. W końcu przecież zamek nie jest aż tak zrujnowany bym nie mógł do niego wrócić na te ostatnie noce w Maurii przed podróżą, szczególnie, że przecież jeszcze przed wyprawą do Thulle nie miałem problemów ze spaniem tam.
        I znów było po staremu, choć może nie do końca. Aldaren rozgadał się o pierdole, lecz ani przez moment nie było w jego wypowiedzi chwili wahania czy zakłopotania, które normalnie mogłyby się pojawić. Mówił normalnie, swobodnie, po prostu jak do dobrego znajomego. Bez żadnych ukrytych intencji, bez drugiego dna prosto i konkretnie.
        - "Jakbyś nie mógł tak od razu. To oszczędziłoby wielu konfliktów i moich nerwów wiesz?" - burknął z niezadowoleniem demon i nawet nie chodziło, że faktycznie mniej by się wściekał gdyby Aldaren od samego początku postanowił Mitrę traktować tylko jak przyjaciela, a nie miłość swojego życia, czy choćby biedniejszą wersję pewnego Żniwiarza. Najbardziej Xargana bolało to, że wampir stanowczo za szybko się uspokoił i po wszystkim pozbierał, a co za tym idzie popsuł cieniowi całą zabawę. Ale! Nie ma tego złego, upiór jeszcze będzie się śmiał z tej dwójki, albo przynajmniej nekromanty. Już nawet miał umyślony misterny plan, acz będzie musiał położyć na szali swoją dumę, jednakże czego nie robi się dla słodkiej satysfakcji, jeszcze słodszej zemsty (w końcu wampir kilka razy boleśnie go podpalał) i psującej zęby nieziemskiej zabawy. Już się nie mógł doczekać.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra nie kaszlał zajmując się piecem - tak skupił się na pracy, że jego ruchy stały się niezwykle precyzyjne, przez co nie wzniecał tumanów sadzy, a nawet gdy trochę pyłu mimo wszystko uniosło się w powietrze, błogosławiony na moment wstrzymywał oddech. Na koniec jedynie brzegi jego rękawów były nieco przybrudzone, a dłonie czarne, ale wystarczyło spłukać je wodą - brud nie był tłusty, więc łatwo schodził. Co więcej nie było to nawet specjalnie uciążliwe dla Aresterry, gdyż miał on odruch częstego mycia rąk, gdy nimi pracował - wymagała tego higiena zarówno lekarska, której nauczył się będąc dzieckiem, jak i nekromancka, która tak naprawdę niewiele różniła się od postępowania podczas zabiegu chirurgicznego. W warunkach polowych co prawda nie zawsze była możliwość, aby umyć porządnie ręce po każdej czynności, ale i tak jego nauczyciele starali się robić to jak najczęściej. Do tego w najmłodszych latach przydawał się Mitra - latał z ręcznikiem i miską z ciepłą wodą między łóżkami, bo wtedy jeszcze nie umiał niczego przydatnego. Słodkie czasy dzieciństwa.
        Po ocknięciu się ze wspomnień Mitra zwrócił się do Aldarena i momentalnie spostrzegł, że ten również był pogrążony we własnych myślach - nawet coś z początku zaczął bredzić nie na temat. Nekromanta cierpliwie czekał jednak, aż skrzypek zbierze myśli, nawet się nie zdenerwował, gdy musiał powtórzyć. Nie miał już siły bardziej się denerwować.
        - Pytałem jaka ma być temperatura w palenisku - powtórzył spokojnym tonem. Patrzył nie na twarz wampira, a na jego dłonie, które wodziły po stronie z przepisem w poszukiwaniu odpowiednich informacji.
        - Jasne - przytaknął nim wrócił do pieca. Musiał odgarnąć ten stos opału, który zdążył już nagarnąć bliżej komory, trochę bardziej strategicznie porozmieszczać nowy opał. - Jak na ziemniaki z ogniska? - zagadnął, upewniając się, czy dobrze interpretuje ten trwały, ale leniwy żar.

        - Zamknij się - wycedził pod nosem, gdy Xargan zaczął im dogadywać. Nie wiedział, że nie powinien się tak do niego odzywać, gdyż demon już kręcił na nich bat. Był przekonany, że jeśli nie opęta on Aldarena i nie przejmie nad nim kontroli, pozostanie zupełnie niegroźny. A tymczasem skrzypek jasno okazywał, że nie da sobą już pomiatać, można było więc odpowiadać pięknym za nadobne. Teoretycznie.
        - Zostaw ten dziurawy, dam go Żabonowi - zasugerował Mitra, widząc jeden ziemniak, który ucierpiał podczas wydrążania. Nie zastanawiał się nawet nad tym, czy mały demon może jeść takie rzeczy, bo skoro przeżył poranną jajecznicę Aldarena, pewnie może zeżreć nawet gruz z kitem.
        W milczeniu nekromanta pomógł skrzypkowi nadziewać ziemniaki, lecz gdy nadeszła chwila, aby wsunąć blachę do pieca, zostawił to w jego rękach. W końcu miał tylko pomagać, a szefem kuchni był tym razem wampir.
        - Masz rację, lepiej jej nie denerwować - zgodził się i choć próbował nadać swoim słowom lekki ton, czuł, że wcale tak nie brzmiał. Że jego wypowiedź wypadła sztucznie, jak jakaś pusta grzeczność. Nic nie potrafił poradzić na to, że nadal był zdenerwowany, nie pomógł nawet alkohol, którego nalał dla ukojenia nerwów. By mieć czym zająć ręce i myśli, by mieć pretekst do długich chwil milczenia, które pewnie niejednokrotnie się pojawią. Nekromanta tak skupiał się na tej szklance, że ledwo zerkał na Aldarena, bojąc się chyba, że dostrzeże w nim niechęć, lecz zamiast tego za każdym razem witał go miły, pokrzepiający uśmiech. Może jednak wampir się nie gniewał, nie miał problemu z tym, że nekromanta kazał mu jechać? To byłoby trochę pocieszające. Może zrozumiał, co Mitra chciał mu powiedzieć.
        - Całe szczęście - parsknął w żartobliwym wyrazie ulgi, ale bez przekonania na wieść, że Aldaren zostawi mu książkę kucharską. Głupio było się w tym momencie zacząć kłócić, że Aresterra nie był specjalnym entuzjastą gotowania i z reguły zostawiał to służbie, a przez te ostatnie kilka dni spędził w kuchni tyle czasu tylko dlatego, że gotował w dobrym towarzystwie…
        Następne słowa ścięły jednak błogosławionego z nóg. Spojrzał na wampira z zaskoczeniem, jakby były to słowa zupełnie dla niego niezrozumiałe i obce. Po chwili jednak jego oblicze się wygładziło, a w oczach pojawiła się wdzięczność. Chyba po raz pierwszy tak zakończyło się nieporozumienie między nimi - nie walką, a takim zapewnieniem “wszystko będzie dobrze”. Mitra z jednej strony bardzo chciał w to wierzyć, a z drugiej chyba był bliski poddania się. Przecież jeszcze chwilę temu obiecał sobie, że już nigdy nie podda się tak głupim emocjom i marzeniom i nikomu nie zaufa, bo będzie przez to cierpiał. A jednak wystarczyło to jedno krótkie zdanie wypowiedziane przez Aldarena, by naprawdę poczuł się lepiej. Był tak cholernie słaby i naiwny.
        - Chcę dla ciebie dobrze - przyznał cicho, podnosząc również szklankę do toastu. Wydawało mu się, że ten szpital to największe marzenie skrzypka, coś, co pozwoli mu się spełnić. Nie wiedział, że wcale tak nie było. Może trochę zapomniał o tym, co mówił mu wampir w kryptach - że jego pragnieniem jest rodzina, przyjaciele, dla których mógłby grać i z którymi spędzałby przyjemne dni. A nawet jeśli o tym pamiętał, to nie brał pod uwagę, że on mógłby spełnić to marzenie - może obaj chcieli być dla siebie przyjaciółmi, ale nekromanta nie wierzył, by spełnił wszystkie warunki. No bo jaką przyjemnością dla tak towarzyskiej osoby mogłoby być przebywanie z kimś takim jak on? Pełnym dziwactw odludkiem, który nie lubił tłumów? Gdyby Aldaren miał ochotę pobyć z kimś sam na sam, to wtedy Mitra byłby towarzystwem dla niego, ale nie gdy grono miałoby być szersze. Z tym błogosławiony by sobie nie poradził.
        A coś więcej? O tym w ogóle nie było mowy. Może w Aresterrze rodziły się jakieś pragnienia i może z czasem by się otworzył, ale znowu: nie wierzył, by skrzypek był zainteresowany takim rozwiązaniem. Był w końcu zakochany.

        - Dzięki za wiarę… Ale przesadzasz - odparł po prostu skromnie. - Mam ledwie kilkadziesiąt lat doświadczenia, nie mam co mierzyć się z bardziej doświadczonymi liszami. Jedyne co mnie wyróżnia to upór - przyznał szczerze. Napił się koniaku, łyk był jednak trochę za duży i palił go w przełyk, przez co musiał odkaszlnąć.
        - Wybacz - mruknął. - A grymuarem się nie przejmuj. Poradzę sobie z tym, spokojnie - przyznał. Zawsze jakoś sobie radził. Do tej pory radził sobie bez niczyjej pomocy, więc i tym razem da sobie radę. Tym bardziej, że nie zamierzał powstrzymywać Aldarena przed ruszeniem w drogę. Nie miał pomysłu jak zabrać się za otwieranie księgi, musiał coś wymyślić, no i jeszcze zebrać siły. To mogło zająć kilka dni, może nawet tygodni, więc szkoda by skrzypek czekał - w międzyczasie zdąży dotrzeć do Trytonii i nawet zacząć wracać.
        - Ależ oczywiście, że możesz zostać - odparł, jakby wręcz oburzyła go myśl, że Aldaren mógłby chcieć się od niego wynieść.
        - Tą obietnicą się nie przejmuj, naprawdę. Już i tak wiele dla mnie zrobiłeś… I miło mi będzie, jeśli zostaniesz, że dobrze się u mnie czujesz… - przyznał. - Twoje towarzystwo mnie nie męczy, wręcz przeciwnie… Możesz zostać jak długo będziesz chciał - dokończył. Znowu napił się trochę koniaku, tym razem ostrożniej, by się nie zakrztusić.
        - I… gdybyś tylko chciał… zawsze będziesz mógł tu wrócić - przyznał, wzrok wbijając w swoje dłonie otulające kieliszek. Trudno było mu czynić takie deklaracje, bo choć były szczere, zdawało mu się, że się narzuca. Czuł się jakby skomlał o atencję. Dlatego tak bardzo się starał zaznaczyć, że to wszystko zależy od chęci Aldarena.
        - Czegoś ci jeszcze będzie trzeba? - upewnił się. - Dwa dni na przygotowanie do drogi to niewiele, może będę mógł pomóc… O, już pachnie - mruknął, bo właśnie dotarł do niego zapach pieczonych ziemniaków. To dało mu kolejny pretekst do tego, by czymś się zająć: wstał od stołu, by przygotować talerze. Gdy po nie sięgał, poczuł ból w lewej dłoni, dlatego ciężar pracy przełożył od razu do prawej ręki. Skarcił sam siebie, że powinien się tym zająć wcześniej, ale cały dzień był zajęty innymi sprawami. Musiałby wyleczyć do końca rękę, uzupełnić zapasy mikstur, które poprzedniego dnia tak mocno uszczuplił, uzupełnić też to, co zniszczyło się tego dnia podczas egzorcyzmów. Sporo pracy, ale wiedział, że da radę: nie wszystko musiało być gotowe na już, a wkrótce znowu zostanie sam ze swoją pracą.
        - A o tym tajemniczym Z. czegoś się dowiedziałeś? - zagadnął.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        - Jak ziemniaki z ogniska - powtórzył lekko przytakując w ten pytaniu blondyna, a to mimo woli wywołało melancholijny uśmiech na twarzy wampira. Co prawda Mitra na niego nie patrzył, a nawet sam krwiopijca nie podnosił głowy, ale mimo wszystko było słychać weselszy ton w jego wypowiedzi.

        - "Jak sobie aniołek życzy" - wycharczał przebiegle demon w odpowiedzi na rozkaz Mitry, leżąc wygodnie na kanapie, lecz zaraz zajął się zabawą z mniejszym demonem.
        - Oh, zapomniałem o nim. Masz rację - zgodził się wampir i nieco oprzytomniał. Całkiem zapomniał o Żabonie, który raczej nie pogardzi niczym co jest do jedzenia i o ile nie było to coś pokroju porannej jajecznicy.
        Przez moment nawet zastanawiał się czy gremlin mu wybaczy, ale w sumie nie miało to obecnie większego znaczenia. A przynajmniej nie dla żabiej pokraki, która zajęta była w tym momencie uciekaniem przed upiorem, który upodobał sobie wchodzenie w ciało małego, przerażanie go pojedynczymi wizjami i zostawianie w spokoju by znów go gonić i albo na moment opętywać, albo po prostu przez niego przelatywać i pozostawiać tym samym jedynie nieprzyjemne, niepokojące uczucie. Nawet coś gorszego niż ciarki.

        Przyznanie racji ze strony Mitry odnośnie nie wystawianie cierpliwości Ariszi na próbę choć niewątpliwie sytuacyjnie naturalne, wydało się w pewnym stopniu krwiopijcy wymuszone i może nieco zbyt smutne niż powinno. Nie drążył jednak, bo w sumie nie było takiej potrzeby, w końcu nekromanta chciał jedynie wyjść na dobrego przyjaciela, a on zamknął się w sobie i postanowił ukarać go milczeniem jak ostatni kretyn. I to za nic! Naprawdę powinien zacząć lepiej panować nad emocjami, w końcu miał już pięć wieków na karku, nie siedemnaście lat, by zakochiwać się we wszystkich napotkanych osobach na tyle interesujących by poświęcić im chwilę, a po tym obrażać się na nie za odrzucenie. Skrzywił się poirytowany do swoich myśli. Przecież Mitra od samego początku nie dał mu powodów do tego, by w wampirze zakiełkowało jakiekolwiek uczucie, mieli trudne początki, a do tego nekromanta niejednokrotnie przyznawał i dawał dowody na to, że najlepiej czuje się sam ze sobą z dala od jakiegokolwiek towarzystwa. Ba! Nawet z niemałym trudem jakby nie patrzeć przyszło mu uznanie Aldarena za swojego przyjaciela i zgodzenie się na bycie nim dla krwiopijcy. Skrzypek był naprawdę głupi wyobrażając sobie przez cały ten czas niewiadomo co i doszukując się ciągle drugiego dna we wszystkim co blondyn mówił i robił, a przecież ustalili, że są jedynie przyjaciółmi. Z Nihimą nigdy nie flirtował, a to jego przyjaciółka od przynajmniej trzech i pół wieku, więc czemu miałby się tak zachowywać wobec nekromanty?! Blondyna spotkało w życiu zbyt wiele krzywdy ze strony innych, silniejszych od niego osób. Jeśli kiedyś by się przełamał do związku z kimś, czy się w kimś zakochał, powinna tym kimś być prosta kobieta, drobniutka, może nawet nieco nieśmiała i bojaźliwa, która muchy by nie skrzywdziła w obawie przed konsekwencjami a co dopiero błogosławionego. Najpewniej nabrał by przy niej pewności siebie i byłby szczęśliwy w gronie kochającej go rodziny: żony, dzieci. Aldaren nie mógł mu tego odbierać, nie mógł wypaczać przyjacielowi obrazu idealnego świata i przyszłości przez swój egoizm, a może i nawet widzimisię. W końcu nie był już beztroskim młokosem, w okresie dojrzewania i młodzieńczych buntów. Niebianin miał rację, wampir najlepiej zrobi jeśli wypełni polecenie Ariszi, a po tym zajmie się swoim szpitalem. To wiele ułatwiało. Co prawda nie chciał kończyć tej przyjaźni, ale to było najlepsze rozwiązanie by uchronić się przed przemianą niej w coś poważniejszego i nienaturalnego, przecież obaj byli mężczyznami! I o ile Aldarenowi to nie przeszkadzało, doskonale pamiętał swoją własną wściekłość i obrzydzenie, nie tylko do Fausta, ale i również samego siebie, że był w stanie odczuwać przyjemność nawet w tak patologicznej sytuacji. Ale niestety, świeżo przemieniony w wampira, pragnął jedynie krwi swojego mistrza, a dla niej zrobiłby absolutnie wszystko... I oto jest... Nie chciał tego dla Mitry, dlatego świadomość tego, że w trakcie jego nieobecności ich przyjaźń umrze śmiercią naturalną w równym stopniu go radowała, co smuciła i rozrywała serce. Po prostu chciał dla blondyna jak najlepiej, więc nie powinien już więcej odstawiać takiej szopki jak po usłyszeniu polecenia Mitry, by skrzypek jechał i się nie wygłupiał. To było naprawdę pokrzepiające, acz mimo wszystko i tak nieznośnie bolało. Na szczęście, choć milczeli, w końcu to wszystko sobie wyjaśnili i faktycznie powinno już być lepiej aż do wyjazdu krwiopijcy. A przynajmniej on tak myślał.
        - Wiem to przyjacielu, dlatego przepraszam za to jak się zachowałem. To będzie również dla ciebie najlepsze rozwiązanie, a to mnie bardzo cieszy. Wybacz mi, że wcześniej tego nie zauważyłem i narobiłem niepotrzebnych kłopotów - odpowiedział z ciepłym i naprawdę sympatycznym uśmiechem, ale w porównaniu do tego, który cały czas do tej pory zdobił jego twarz, ten był bardziej zdystansowany. Albo inaczej - był po prostu zwyczajny, serdeczny dla dobrych przyjaciół i znajomych. Aldarenowi spadł kamień z serca, choć część jego dalej żałowała takiego stanu rzeczy, ale mimo wszystko był szczęśliwy, że tym sposobem Mitra będzie jeszcze szczęśliwszy w życiu.

        - Wierz mi, że nie przesadzam. Dla nich po tych setkach lat nekromancja, zgłębianie wiedzy i historii zamierzchłych czasów jest jedynie lekarstwem na nudę, niezobowiązującą do niczego zabawą i starym hobby, o którym można zapomnieć kiedy coś nie wychodzi albo okazało się zbyt skomplikowane. W tobie jest pasja i prawdziwe zamiłowanie do tego co robisz i chociażby przez to jesteś od nich nieporównywalnie lepszy - wyjaśnił, może jeszcze bardziej komplikując to wszystko, ale to była pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy i była względnie najprostsza, inne po prostu co chwila stawały się coraz bardziej skomplikowane aż wampir sam się zaczął w tym gubić, więc skupił się na rzeczywistości.
        - W porządku, wiem, że ci się uda - zapewnił przyjaźnie upijając kolejny łyk koniaku. - Dziękuję za miłe słowa i gościnę - mruknął uśmiechnięty, że wszystko wydawało się być znów takie jak dawniej, a nawet jeszcze lepsze, bo tym razem wampir nie doszukiwał się drugiego dna.
        Odstawił szklankę na blat za sobą i spojrzał na nekromantę z łagodnym i promiennym wyrazem twarzy, gdy padła z jego ust propozycja, że może do niego wrócić w każdej chwili, choć wampir wątpił by po jego podróży ta oferta nadal była aktualna, zwłaszcza, że Mitra najpewniej znów się w sobie zamknie. Nie mniej Po zakończeniu swojego zadania nie omieszka odwiedzić błogosławionego choćby po to by się jedynie przywitać.
        - To naprawdę miłe z twojej strony, ale wątpię bym po powrocie dalej siedział ci na głowie. Choć zamek będzie przechodził gruntowny remont, wątpię bym cokolwiek chciał zmienić w swojej komnacie, więc choćby przebudowa miała trwać i pięć lat będę miał swój własny kąt, nie martw się o to - powiedział uprzejmie, bo zawsze było to lepsze wytłumaczenie, niż proste wytknięcie zalatujące złośliwością "Ciekawe czy powtórzysz to gdy wrócę po miesiącu". W żadnym wypadku nie chciał być złośliwy i niemiły, dlatego postawił na tę, a nie inną formę odmowy propozycji Mitry. Choć ta, która zamknięta została jedynie w myślach wampira była prosta i konkretna, nie była owijaniem w bawełnę, ale nadal była dużo bardziej okrutna, a to działało na jej niekorzyść i dlatego w ogóle nie wziął jej pod uwagę, by tak to nekromancie przedstawić.
        - Myślę, że raczej nie, dziękuję. Powiem ci szczerze, że tak się jedynie wydaje, ale w rzeczywistości... - Nie dane mu było dokończyć przez zwyczajną złośliwość losu, ale może to i lepiej, bo pewnie gdyby miał się teraz rozgadać, całkiem zapomniałby o tym, że w ogóle coś się piecze i to z jego inicjatywy. Był niezmiernie wdzięczny Mitrze za sprowadzenie go na ziemię.
        Przypominająca się kontuzja Mitry nie uszła uwadze Aldarena i przez moment przyglądał się kontrolnie przyjacielowi, czy na pewno mimo to wszystko w porządku i da sobie radę z talerzami. Dopiero gdy miał pewność skupił się na piecyku, z którego wyjął przez ścierkę blachę z ziemniakami i położył na blacie pozwalając żarowi w swoim tempie dogasać i jednocześnie przy tym delikatnie ogrzewać kuchnie. Stojąc nad ziemniakami kilka razy zaciągnął się unoszącą nad nimi parą i lekko uśmiechnął. Odszedł na moment umyć ręce, w końcu nimi najwygodniej będzie przełożyć ziemniaki na talerze.
        - Niby tak, ale raczej jest to ślepa uliczka zabarwiona do tego toną plotek, ale one lgną do artystów jak ćmy do ognia, jak się można było domyślić był skrzypkiem, dość sławnym i popularnym i to nie tylko w tych rejonach, gdyż cały czas podróżował, nigdzie nie zagrzewał miejsca na dłużej niż tydzień. Specyficzny człowiek nie powiem, ale tylko człowiek, a obecnie jedynie zanikające, przelotne wspomnienie, bo żył za czasów rządów nieumarłych a sławę zdobył kilka lat przed wojną Maurii z Miastami Andurii. Zawarcia paktu podobno nie dożył, choć miał opatrzność i błogosławieństwo Śmierci, jakkolwiek to rozumieć. Może chodziło o to, że jakiś wampir go przemienił... to by tłumaczyło te wszystkie pakunki od niego, ale wtedy przynajmniej bym chociaż o nim słyszał, a tak na wszystkich, których zaczepiłem tylko jeden lich był w stanie cokolwiek mi o nim powiedzieć, tylko dlatego, że przegrał z nim w kości któregoś wieczoru, a na następny dzień ślad po skrzypku zaginął - odpowiedział przekładając na talerze ziemniaki, robiąc co chwila krótkie przerwy i trzepiąc dłonią w powietrzu, bo były strasznie gorące.
        Mówił lekko i bez przekonania, jakby to była jakaś bardzo stara i żałośnie trywialna legenda miejska, albo właśnie po prostu zwykła plotka urodzona w głowie jakiejś znudzonej życiem przekupki na targu. Po pierwsze o ile mógł uwierzyć, że facet był skrzypkiem i żył pięćset lat temu, o tyle już ciężko było mu z należytą powagą uwierzyć w tą całą misterną opaczność i błogosławieństwo Śmierci. Po drugie jeśli był taki sławny, czemu tylko jeden z przepytanych przez wampira mieszkańców Maurii w ogóle o nim słyszał i skoro był zwykłym człowiekiem, skąd mógłby mieć dostęp do osobistej biblioteczki i barku Fausta. I to on i Mitra mieli z tym wspólnego, że zasłużyli sobie na takie podarki. To zwyczajnie wystarczyło by Aldaren nie brał tego wszystkiego na poważnie i jedynie przez grzeczność powstrzymywał się od wyśmiania takiej głupoty. Zwykła bajka dla naiwniaków, ot co! Wampir nie ukrywał swojego poirytowania w tej sprawie.
        - Myślę, że to ktoś inny, pewnie Zaborowi się nudzi i stroi sobie takie żarty - powiedział na odczepnego, acz w to również jakoś ciężko było mu uwierzyć. Przełożył ostatniego ziemniaka i westchnął ciężko. Nie wykazywał zbytniego entuzjazmu, że będzie musiał się taką pierdołą zająć, ale jednocześnie były w tym wszystkim takie elementy, które niezbyt mu pasowały a co dopiero się podobały. - Jak będę w zamku poszukam dzienników Fausta z tego okresu, może coś w nich będzie, a z tego co zauważyłem on akurat z tych okresów dość dużo i szczegółowo pisał - dodał, ale miał niebezpiecznie ścięty wyraz twarzy. W tych faustowych dziennikach już wystarczająco znalazł na swój temat i choć było to niedorzeczne, obawiał się, że w tych z wcześniejszych lat też może coś znaleźć. Poza tym wszystko co miało jakikolwiek z nim związek napawało go obrzydzeniem. Naprawdę wolałby pozostać w błogiej nieświadomości, ale przynajmniej nie zabić do końca tej resztki prawdopodobieństwa, że jeszcze kiedyś będzie szczęśliwy jaka mu została.
        - "Mięczak z ciebie" - prychnął z pogardą Xargan znów z Żabonem pojawiając się w kuchni, ale tym razem zostawił już małego, padającego na paszczę demona w spokoju. - "Przeczytałeś tylko dwa zdania o tym jak to twoja mamusia cię zostawiła i chciała opróżnić z krwi, a kochany mistrzunio przygarnął do siebie, wykąpał, nakarmił, dał imię jak psu i wielkoduszny w swej łaskawości wyczyścił ci pamięć i to wystarczyło byś zaczął się krzywić na wszystko co ma w sobie jakiekolwiek literki. Doprawdy podziwu godne" - burknął z ironią, nawet nie starając się przekierować tej wiadomości jedynie do Aldarena. Wiedział, że tak będzie dużo zabawniej, a do tego choć w jednej dziesiątej zrewanżuje się za to, że był przypalany.
        - "I nie...!" - Wskazał gwałtownie w jego stronę czarnym palcem. - "Nie waż się nawet próbować mnie uciszyć, czy w akcie zemsty za tę zniewagę znowu spopielić, bo jak babcię kocham zawładnę twoim blond mieszańcem i będziesz musiał spalić nas obu, bo już z niego nie wyjdę" - zagroził, aż nazbyt pewny tego rozwiązania, co sprawiło, że Aldaren szybko zwątpił i faktycznie zrezygnował z takiego rozwiązania. Czy naprawdę chcąc spalić i wygnać demona, mógłby skrzywdzić przez to Mitrę gdyby został opętany? Nie wiedział, ale wolał nie ryzykować.
        - "Dobry chłopczyk" - wymruczał z pogardą Xargan i zmaterializował się jako cień, oparty o blat, przyglądając się mężczyznom i przedstawieniu jakie zainicjował.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        ”Aniołek”... Szlag, dlaczego Mitra o tym wspomniał? Zupełnie nie pomyślał, że ten przeklęty Xargan to wykorzysta - mówił to z przeznaczeniem tylko dla uszu Aldarena, by przypadkiem nie użył tego zwrotu, na który miał taką alergię, choć dla większości brzmiało pewnie niewinnie. Tymczasem sam na siebie ukręcił bat, zapominając, że z wampirem cały czas kręci się ten przeklęty demon, który nie służył do niczego innego jak tworzenia kłopotów. Aresterra opanował się jednak i nie pozwolił się sprowokować - może jeśli demon poczuje, że nie robi to na nim wrażenia, to odpuści. Chyba każda odpowiedź na zaczepkę stanowiłaby dla niego pretekst do dalszego metaforycznego dźgania patykiem.
        Jednocześnie do Mitry dotarła jeszcze jedna myśl: zawsze gdy zdawało mu się, że był z Aldarenem sam na sam, nigdy tak nie było. Otwierając się przed wampirem, otwierał się też przed demonem, z którym nie chciałby mieć nic wspólnego. Czy gdyby ich znajomość posunęła się dalej, byłby w stanie jakoś to przeskoczyć? Czuł się nieswojo na myśl, że gdy skrzypek go obejmował, obejmował go również Xargan. Nie wiedział, że wtedy w piwnicy byli sami. Ale gdyby później, gdy to on przytulił wampira spełnił to swoje gwałtowne, irracjonalne pragnienie… ”Nie”, skarcił się zdecydowanie w duchu. Nie mógł dać się ponieść tym przemyśleniom, bo od tego już zaczynały go swędzieć nadgarstki. A miało być przyjemnie.

        - Mów do mnie “Mitra”, proszę - zwrócił się do wampira, gdy ten nazwał go “przyjacielem”. - Wolę, gdy zwracasz się do mnie po imieniu, naprawdę. W twoich ustach to brzmi tak szczerze. Czekaj… Dla mnie? - zapytał z zaskoczeniem, gdy dotarł do niego sens dalszej wypowiedzi wampira. Spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem. Nie zadał wprost pytania co to znaczy, co miał na myśli… Chyba nie chciał usłyszeć odpowiedzi. Nie chciał kolejnej awantury, bał się. Ich relacja wisiała na włosku i naprawdę nie trzeba go było jeszcze nadwyrężać, bo pęknie nim jeszcze skrzypek opuści Maurię… Po prostu starał się sobie wmówić, że Aldaren chce dla niego dobrze.

        - Och, to… Dziękuję - odparł, gdy skrzypek wyjaśnił jaka była jego przewaga nad liszami. Naprawdę mu to schlebiało, bo rzadko chwalono jego sztukę tak po prostu, bez kontekstu jego rasy. Wampir tymczasem ocenił go po prostu jako adepta sztuki nekromancji, nie anioła uprawiającego czarną magię, docenił jego upór w dążeniu do celu. Widać było, że zrobiło mu się miło, bo choć się nie uśmiechał, skromnie spuścił wzrok, by po chwili znowu zerknąć na Aldarena z wyrazem prawdziwej wdzięczności w oczach. Splótł dłonie i wyłamał palce.
        - To dla mnie wiele znaczy - wyznał. Jeszcze chwilę temu był gotów, by porzucić kwestię grymuaru, ale teraz słowa Aldarena dały mu wiele motywacji, by jednak postarać się go otworzyć. Może swoją determinację odzyskałby z czasem, ale nie wiadomo ile by to zajęło, a po słowach Aldarena mógłby nawet zaraz wstać od stołu, by pójść pracować nad Czarną Księgą. Humor poprawił mu się nawet na tyle, że nie zauważył jak dyplomatycznej odpowiedzi udzielił wampir na propozycję gościny po jego powrocie. Skrzypek całe szczęście nie powiedział tego samego wprost, bo to skończyłoby się pewnie awanturą albo chociaż bolesnym żalem - to by oznaczało, że wampir już teraz skreślił to, co ich łączyło. Czy sam błogosławiony był przekonany o tym, że ich znajomość przetrwa próbę czasu… Nie. Ale łudził się. Wiedział, że jego ponowne zamknięcie się w sobie jest bardziej niż prawdopodobne, ale może późniejsze otwarcie go nie będzie takie trudne? W końcu Aldaren i tak zaszedł już dalej niż ktokolwiek inny w kontaktach z nekromantą - jeśli ktokolwiek miał go uzdrowić i sprawić, by zaznał szczęścia w uczuciach, mógł to być tylko on. Nawet, jeśli miałaby to być tylko przyjaźń, choć Mitra skrycie, bardzo skrycie liczył na coś więcej. Był jednak realistą - on nie zasługiwał na to coś więcej, więc powinien zadowolić się tym, co było w jego zasięgu. W nauce mógł sięgać dalej, ale nie w uczuciach, bo to zawsze go surowo karało. No ale nekromantą był za to świetnym - to powiedział Aldaren.

        - Mmm… Świetnie pachnie. Może zamiast szpitala powinieneś otworzyć karczmę? - pochwalił Mitra, gdy wampir wyciągnął z pieca zaproponowaną przez siebie kolację. Zbliżył się i jeszcze raz zaciągnął się zapachem. Naprawdę zrobił się głodny i miał wielką ochotę spróbować co wyszło z ich współpracy w kuchni. Ale wiedział, że musi jeszcze trochę poczekać, bo inaczej się poparzy. W ten sposób wyciągnięty został dyżurny temat tajemniczego Z., który ostatnio podrzucał im dość nietypowe, ale wyjątkowo trafione prezenty.
        - Ostrożnie - mruknął Aresterra, gdy Aldaren pierwszy raz zaczął tak machać dłonią po przekładaniu ziemniaków na talerze.
        - Wiesz… Wyśmiej mnie, ale to naprawdę brzmi, jak jakieś twoje poprzednie wcielenie albo twój ojciec. Czasowo się zgadza, wspominałeś, że w tamtych czasach się mniej więcej urodziłeś. I te skrzypce… Ale to na pewno nadinterpretacja, no bo dlaczego ktoś taki miał czekać aż do teraz by się ujawnić? I to w taki nietypowy sposób? Może masz rację z tym Zaborem - dodał spolegliwie, by nie przysparzać już skrzypkowi domysłów i zmartwień przed wyruszeniem w podróż. Bardzo go ten temat zaintrygował, ale widział, że Aldaren jakoś spinał się gdy o to pytał, dlatego wolał odpuścić. Nawet nie nalegał na przeszukiwanie dzienników Fausta, bo choć skrzypek sam rzucił tę propozycję, sprawiał wrażenie, jakby czynił to wyjątkowo niechętnie.
        - Wiesz, to nie wygląda na nic pilnego… - zauważył ostrożnie nekromanta, by jakoś poprawić humor wampirowi i odwieść go od planów, które wprawiły go w aż tak zły nastrój, ale nim dokończył, w rozmowę wtrącił się Xargan. Mitra na końcu języka miał rozkaz, by ten się wynosił i im nie przeszkadzał, ale to co usłyszał odebrało mu mowę. Nie wiedział o sytuacji Aldarena i jego matki, nie wiedział też o tym, że została mu wymazana pamięć. I co więcej od razu zorientował się, że skrzypek również do niedawna o tym nie wiedział. Nie rozumiał co prawda o co chodziło w tej całej paplaninie o literkach, ale domyślił się, że Ren musiał coś przeczytać po powrocie z Thulle. Pewnie dziennik Fausta - to by pasowało do tej jego niechęci sprzed chwili. A skąd go wziął, tym już Mitra się nie przejmował, bo mógł go nawet zdobyć gdy był w pałacu - mógł leżeć na biurku albo gdzieś na półce w biblioteczce. Nie domyślał się, że ten Zarel mógł mieć z tym coś wspólnego, ale to było w tym momencie najmniej istotne.
        No a na koniec oberwało się samemu nekromancie. Aresterra poczuł się, jakby dostał w twarz tym “mieszańcem”. Jeśli Xargan chciał uderzyć tak by zabolało, osiągnął swój cel, bo Mitra niczego nie nienawidził tak bardzo, jak swojego pochodzenia. Dałby się obedrzeć ze skóry, gdyby to pozwoliło mu zapomnieć o tym, że był wynikiem jakiejś żałosnej chwili słabości anioła, który pewnie nawet nie wiedział, że jego żądze miały jakieś konsekwencje… Ale teraz starał się zachować zimną twarz. Na moment obrócił wzrok, po czym łypnął tylko spode łba na demona i podszedł do Aldarena. Delikatnie położył mu dłoń na ramieniu i przesunął się tak, aby skrzypek widział jego, a nie tego kundla Xargana.
        - To prawda? - upewnił się. - Przykro mi, Ren. Rozumiem co znaczy taka zdrada. Rozumiem…
        Aresterra zacisnął lekko wargi, po czym wyciągnął ramiona i przygarnął do siebie skrzypka. Nie przytulił go, ale jasno zasygnalizował, że jeśli ten potrzebował, mógł się przytulić albo chociaż oprzeć na nim głowę. Teraz, gdy wiedział, że wkrótce pewnie go straci, chciał mu chociaż okazać wsparcie i zrozumienie w chwili, gdy poznał bolesną prawdę na temat swojego najwcześniejszego dzieciństwa.
        - Ren… - zwrócił się do niego szeptem, tak by Xargan nie słyszał. - Nie masz czego się bać, nie masz czego się wstydzić. To co było nie zmieni tego, jaki jesteś. Wiele się wydarzyło i ta świadomość pewnie boli, ale jesteś wspaniały. Nie martw się tym jaka była twoja matka, co zrobiła. I tym co zrobił Faust. Poradziłeś sobie z nimi i teraz jesteś tu gdzie jesteś. Jesteś najlepszą osobą na jaką w życiu trafiłem… - zapewnił, po czym odetchnął jakby sygnalizował zmianę tematu. - Nie przeglądaj tych dzienników przed wyjazdem. To nie ucieknie. Wrócisz do nich, gdy uznasz, że nadeszła pora.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        - Wybacz, nie chciałem cię urazić, jedynie podkreślić, że to, że chcesz dla mnie dobrze jest naturalne dla przyjaciół. Ja również chcę dla ciebie jak najlepiej, dlatego myślę, że moja nieobecność, wyjdzie ci bardziej na zdrowie niżbym miał przez ten czas zostać. Przede wszystkim przez to, że ostatnio wydarzyła się masa rzeczy. Od wyprawy do Thulle praktycznie nie było dnia żebyś był sam i nie mówię, że przeze mnie nie odpocząłeś, bo widzę, że nie słaniasz się ze zmęczenia i sam powiedziałeś, że moje towarzystwo ci nie przeszkadza, a wręcz korzystasz z tego z przyjemnością. Niemniej chodzi mi o to, że przy kimś nie da się odpocząć tak samo jak samemu, a przecież i taki odpoczynek, choćby na medytacji, czy oddaniu się niezobowiązującym refleksjom jest dla zdrowia i dobrego samopoczucia niezwykle ważna - wyjaśnił uprzejmie, choć nie był pewien czy jedynie nie skomplikował sprawy jeszcze bardziej. Chyba powinien w końcu zacząć najpierw odpowiednio analizować to co chciał powiedzieć, a później dopiero to mówić i przekazywać na chłopski rozum. Nie było jednak żadnej presji i był gotów z pełną wyrozumiałością odpowiedzieć na każde pytanie błogosławionego, czy postarać się przekazać swoją myśl dużo prostszymi słowami jeśli zajdzie taka potrzeba. W końcu podstawą dobrych relacji z innymi jest zrozumienie, bez niego powstają konflikty, dlatego tak bardzo zależało wampirowi na tym, by Mitra go dobrze zrozumiał.

        - Drobiazg, mówię tylko jak jest i jak ja to widzę - powiedział ze szczerym uśmiechem, gdy nekromanta podziękował mu za miłe słowa odnośnie swoich umiejętności magicznych i nie tylko - ogólnego zapału do dziedziny nekromanci i badań w tym zakresie.
        Cieszył się niezmiernie widząc, że swoimi słowami poprawił przyjacielowi humor, a nieprzyjemności sprzed chwili związane z wyprawą Aldarena i czekająca ich rozłąka odeszły w niepamięć, albo przynajmniej na drugi plan. Nie domyślał się jednak, że jego słowa zmotywowały błogosławionego do pracy nad grymuarem, którą zamierzał odłożyć w czasie, lecz za sprawą wyznania wampira był gotów choćby i w tej chwili się za to zabrać. Ale był to tylko nieplanowany efekt uboczny wzniecenia w nekromancie pewności siebie i poprawienia mu nieco humoru, co również radowało krwiopijcę.

        - He, he... - zaśmiał się krótko z rozbawieniem, ale nie miało to na celu wyśmiania nekromanty i jego pomysłu o przebranżowieniu się. Po prostu od razu wyobraził sobie taką wizję siebie i, no cóż, nie mógł nie dać upustu swojemu rozbawieniu. - Żabon mi świadkiem, że nie byłby to najbezpieczniejszy pomysł dla najbliższej okolicy. Poza tym chyba nie wytrzymałbym presji. Wiesz to ciągłe zabieganie, dogadzanie kaprysom nawet najbardziej wybrednych czy złośliwych ludzi, ciągłe zmartwienie czy będzie to innym smakować, czy się nie pochorują... Wydaje się to być nawet bardziej stresujące od pilnowania by pacjent przyjął odpowiednią dawkę leku o starania się by stanął na nogi, bo jeśli tradycyjne środki nie pomagają, zawsze można takiemu dać odrobinę wampirzej krwi, która potrafi postawić na nogi nawet obłożnie chorego delikwenta. Pichcąc w karczmie musiałbym mieć stale oczy dookoła głowy, czy nikt nic nadprogramowo nie wrzuca do gara z zupą, co mogłoby się skończyć tragicznie dla wszystkich klientów, który danego dnia skosztowaliby felernej zupy. Poza tym, doprawianie zawsze byłoby na oko i według moich przekonań, czyli może się okazać zupełnie niezjadliwe, bo niestety spróbowanie choćby samej wody z gotujących się warzyw, mogłoby się skończyć dla mnie całym dniem niedyspozycji. A kucharzenie wyłącznie dla wampirów czy reszty nieumarłych w ogóle nie miałoby sensu. Chciałbym gotować wyłącznie dla ciebie i wyłącznie w twoim towarzystwie jeśli kiedyś jeszcze zajdzie taka sposobność. - Uśmiechnął się serdecznie wyjaśniając tę kwestię, a po tym już z mniejszym entuzjazmem zaczął opowiadać o Zarelu.
        Słuchając wypowiedzi i spostrzeżeń Mitry na temat Zarela, Aldaren przez moment przerwał to co robił i spojrzał oniemiały z zaskoczenia na blondyna. Czy to mogłaby być prawda? Znaczy w poprzednie wcielenie w ogóle nie wierzył bo nawiedzanie siebie samego zza grobu i obdarowywanie podarkami przeczyło wszelkiej logice i raczej nie miało najmniejszego sensu. Najbardziej jednak poruszyła wampirem wieść, że tajemniczy skrzypek mógłby być ojcem krwiopijcy. Nawet przez myśl mu to nie przeszło aż do tej chwili, a teraz nie był pewien. Wydawało się to prawdopodobne, ale czy nie podchodziłoby pod zarozumialstwo gdyby nieumarły w to uwierzył i zacząłby szukać odpowiedzi pod tym kątem? Może faktycznie odpowiedź znajdzie w Faustowych dziennikach, ale... po tym co ostatnia w nich znalazł obawiał się czego jeszcze mógłby się dowiedzieć, a to go przygnębiało i tworzyło swego rodzaju blokadę, która miała go odciąć od wszystkiego co złe i traumatyczne. Wiedział, że to irracjonalne podejście, dystansować się od wszystkiego co zostało napisane przez Fausta, a mimo to, nie mógł jakoś się przemóc i przestać przejmować jego zapiskami.
        Ani trochę pomocny przy tym był demon, który tylko wbił szpilę jednemu i drugiemu i jeszcze ustawił się tak, że Aldaren był w stosunku do niego całkiem bezsilny, bo jak to inaczej nazwać, jeśli Xargan opęta Mitrę, gdy tylko wampir będzie chciał go spalić? Poza tym niewielkie miało to znaczenie, dla załamującego się skrzypka, którego po tej jednej uwadze opuściły wszelkie siły i jakakolwiek chęć, czy to do życia czy do podróży. Upiór mając na tę chwilę dość rozgrywki, niezwykle usatysfakcjonowany zniknął i zostawił mężczyzn rzeczywiście samych. Oczywiście, chciał wiedzieć jak się to rozwinie, ale nie czując w powietrzu wściekłości i innych, destrukcyjnych, negatywnych emocji, jedynie ogromny smutek i współczucie, czym prędzej wyparował, chcąc oszczędzić sobie ckliwej scenki rodem z podrzędnego romansidła. Jeśli będzie miał ochotę na trochę czułości, nie omieszka przejąć kontroli nad Aldarenem czy jakimś półgłówkiem przechadzającym się nieszczęśliwie ulicami miasta i skieruje swe kroki w materialnym ciele do najbliższego zamtuzu by pokorzystać z uroków życia, bez znaczenia czy Aldaren będzie miał mu to później za złe, jeśli to jego ciało postanowi tak zbezcześcić. Poza tym, kto by się tam przejmował zdaniem jakiegoś żałosnego wampirzydła, który był jedynie naczyniem i elementem potrzebnym jedynie do realizacji własnych celów. Niemniej jednak na męskie przytulańce nie miał zamiaru patrzeć, a co dopiero w nich uczestniczyć. Co prawda nie mógł się zbyt daleko oddalić od Aldarena, inaczej albo zostanie znów uwięziony w Otchłani, albo po prostu wyparuje, a żadne z tych mu się nie podobało, ale zawsze mógł przejąć kontrolę nad biednym, wymęczonym i zestresowanym wcześniejszą pogonią Żabonem, by następnie powłóczyć się po domu, może znaleźć coś interesującego w pokoju Mitry, a może przeczytać do końca dziennik Fausta by później móc męczyć tymi informacjami Aldarena. W sumie mógłby mu wmówić, że przeczytał dziennik, a opowiadać same brednie, w końcu póki co wampir nie przejawiał najmniejszej chęci by z powrotem zaglądać do zapisków martwego mistrza. Ogólna kwestia była taka, że Xargan pojmał Żabona i zostawił mężczyzn samych sobie.

        Aldaren stał podłamany ze spuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami, cały był spięty, a gdy poczuł dotyk na swoim ramieniu, wzdrygnął się nie bardzo nad tym panując. Podniósł wzrok, a widząc przyjaciela, zamiast demona poczuł się nieco lepiej.
        - Nie wiem jaka jest prawda - odparł żałośnie, stojąc po prostu sztywno jak wbity w ziemię palik. - Tak było napisane w dzienniku Fausta, ja... nie pamiętam czy coś takiego miało miejsce - westchnął ciężko, po czym spojrzał z zaskoczeniem na Mitrę gdy ten go do siebie przygarnął. Był tym szczerze mówiąc oszołomiony, bo wydawało mu się, że mają ten etap dawno za sobą i że nigdy się to już nie powtórzy skoro Mitra, według Aldarena, chce poprzestać jedynie na przyjaźni z czym wampir się mentalnie pogodził.
        Teraz miał mętlik, ale z wdzięcznością przyjął ten rodzaj wsparcia ze strony nekromanty i mrucząc niewyraźne "przepraszam" przytulił go ostrożnie, wtulając policzek w jego włosy. Potrzebował czyjejś bliskości jak jeszcze nigdy w życiu, niestety od ostatniego czasu miał z tym wiele problemów co ostatecznie skończyło się tym, że skrzypek pozostał w tym świecie sam jak palec. Mitra był wspaniałym przyjacielem i pomocą od kilku dni, ale przy nim wampir musiał się pilnować i kontrolować praktycznie na każdym kroku, by nie zrazić do siebie blondyna ani też nie zrobić mu krzywdy. Był więc niezmiernie wdzięczny za możliwość, że mógł się do niego chociaż przytulić, czego i tak raczej wolał nie przeciągać i puścił oraz cofnął się na komfortową dla nich obu odległość nim błogosławiony skończył mówić i pocieszać wampira.
        - Dziękuję ci Mitro za to, że jesteś i mogłem cię poznać - uśmiechnął się wciąż nieco smutno, ale naprawdę poczuł się dzięki przyjacielowi lepiej. Zaraz się też nawet gwałtowniej otrząsnął, gdy przypomniał sobie o ziemniakach. Co prawda miały ostygnąć, ale nie aż tak! Zapewne były już zimne. - Przepraszam cię za Xargana, nie martw się jednak, policzę się z nim. Ale! Nie myślmy już o tym, proszę - postawił ostrożnie na stole talerz z ziemniakami i podał Mitrze sztućce.
        - Chciałbym móc znów ci je zrobić gdy wrócę, jeśli przyszłość i ty mi na to pozwolicie - powiedział cicho, jakby do siebie, a w jego oczach lśniła niezmierzona wdzięczność oraz szczęście, że mógł nazywać Mitrę swoim przyjacielem i cieszyć się jego towarzystwem. Nie było również wątpliwości co do tego, że nekromanta nie był wampirowi nawet w najmniejszym stopniu obojętny.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        Mitra słuchał Aldarena bardzo uważnie. Jego początkowe obawy zastąpił spokojny, lecz czujny wyraz twarzy - skrzypek dobrze zaczął swoje tłumaczenie. Nekromancie przyszło do głowy, że jego przyjaciel już postawił krzyżyk na ich znajomości i chodziło mu o to, że dzięki temu przynajmniej rozstaną się w miarę bezboleśnie. Może nawet ukrył to w swojej odpowiedzi, ale to nieważne - błogosławiony nie miał już siły się doszukiwać. Musiał Aldarenowi przyznać rację, że był przyzwyczajony do samotności i wtedy najlepiej wypoczywał. Przyzwyczaił się do tego stanu rzeczy przez ostatnie kilkadziesiąt lat, a wcześniej również najlepiej się czuł, gdy był sam - nie musiał wtedy na nikogo uważać i się pilnować. Towarzystwo skrzypka nie było mu niemiłe, ale jednak pewnie minie jeszcze wiele czasu nim będzie przy nim absolutnie swobodny. A może nigdy to nie nastąpi… Najbliższe miesiące pokażą.
        - Dziękuję - odpowiedział mu tylko.

        Aresterra z początku nie wiedział co tak bardzo w jego komplemencie na temat gotowania Aldarena go rozbawiło, ale szybko pojął o co chodziło.
        - No tak, jajecznicę z jadłospisu powinieneś wykreślić - zgodził się, przypominając sobie traumę biednego małego demona z rana. Zaczął wizualizować sobie te wszystkie zastrzeżenia skrzypka na temat wad prowadzenia karczmy: musiał się zgodzić, że byłaby to spektakularna katastrofa, ale może czasami całkiem zabawna? Nie musiałby zresztą zawsze sam stać za garami, mógł mieć do tego ludzi i tylko jak prawdziwy szef kuchni chodzić i doglądać. Jedyny problem stanowiło to próbowanie… Faktycznie w tym układzie leczenie ludzi mogłoby się okazać łatwiejsze niż karmienie. I co więcej Mitra gdyby musiał wybierać, również wolałby cerować rannych niż gotować. W medycynie miał wprawę, a jego oschłe i wręcz może brutalne podejście na pewno by się sprawdziło… No i czułość, którą potrafił wykrzesać jedynie względem umierających. Pytanie jednak czy w normalnym szpitalu była to umiejętność pożądana? Polowy lazaret to co innego, tam ranni odchodzili co jeden pacierz, ofiary były nieuniknione. W takim miejskim przybytku zaś śmiertelność była pewnie nieporównywalnie mniejsza, a widok śmierci nie tak opatrzony, nadal obcy i niepokojący.
        - Prywatny kucharz? - podłapał momentalnie błogosławiony, porzucając swoje myśli o pracy przy rannych. - Jakże mógłbym się gniewać…

        Pytanie o prawdziwość kpin i wyjawianych przez Xargana sekretów było retoryczne, lecz Aresterra nie mówił mu o tym. Niech się wygada, bo nie ma co kopać leżącego. Chodziło o to, by skrzypkowi pomóc…
        Mitra rozumiał za co przepraszał go wampir - za to, że zamierzał go dotknąć - lecz nie zareagował na to w żaden sposób. Sam bez słów zaproponował mu ten rodzaj wsparcia, fizyczne pocieszenie, więc Aldaren nie miał za co go przepraszać. Fakt, trochę nerwów go to kosztowało, ale dał radę. Nawet nie spiął się jakoś bardzo mocno. Położył dłonie na plecach skrzypka i skupiając się na własnym oddechu pozwolił, by wampir się do niego przytulił tak jak chciał i tego potrzebował. Lekko przechylił głowę w jego stronę, czując przytuloną do włosów twarz - prawie jakby się łasił.
        Co sam czuł? Lekki dyskomfort, ale nie strach. Dziwne, bo Aldaren był od niego większy - wyższy, szerszy w barkach - i na pewno silniejszy, co więcej nie można było ignorować jego natury drapieżnika. A jednak ufał mu na tyle, by tak się z nim przytulać. I co więcej to naprawdę nie było takie złe. Nie na długą metę, ale błogosławiony nie zdenerwował się nim skrzypek z własnej woli odpuścił. Chyba było mu lepiej, bo nie miał już na twarzy takiego wyrazu boleści. I… to jak powiedział “Dziękuję ci Mitro” brzmiało tak, że Aresterra poczuł jakieś niesamowite bicie serca.
        Miłe chwile trwały jednak - no właśnie - chwilę. Zaraz wampir gwałtownie obrócił wzrok na ziemniaki, o których obaj zapomnieli przez ten moment i Mitra już wiedział, że temat zaraz się zmieni. Lecz nim to nastąpiło, Aldaren przeprosił go jeszcze za Xargana. Aresterra wzruszył ramiona.
        - Nie musisz mnie przepraszać za jego słowa - zapewnił go, nie dodając już “o ile sam tak nie myślisz”, choć dwa dni temu może by to powiedział. Lecz w końcu skrzypek wielokrotnie obwieszczał mu, że widzi w nim tylko człowieka i za to nekromanta był mu naprawdę wdzięczny.
        - Dziękuję - Mitra przyjął od wampira podane sztućce i zasiadł do stołu. Zabrał z głównego talerza jednego pieczonego ziemniaka i przełożył go na swój talerz. Rozkroił na cztery, bo choć już trochę przestygł, w środku nadal pewnie był gorący - świadczyło o tym to jak parował. Pachniał wyśmienicie. Aresterra nabrał sobie całkiem szczery kęs na widelec i spróbował. Z wyraźnym zadowoleniem pokiwał głową.
        - Naprawdę dobre - oświadczył gdy już przełknął. Zaraz wziął do ust kolejny kawałek, dając tym samym Aldarenowi czas by mógł coś powiedzieć. Patrzył na niego przez moment badawczo, tym swoim w dość zwierzęcy sposób czujnym wzrokiem, ale po chwili wyraz jego twarzy złagodniał.
        - Gdy wrócisz chętnie to powtórzę - zgodził się, po czym skupił się już na jedzeniu. Dopiero teraz dotarło do niego jaki był głodny, a to było naprawdę dobre. Pierwszą połówkę ziemniaka można powiedzieć, że wręcz wciągnął nosem, nawet nie musiał mówić, że mu smakuje, to było widać. Dopiero gdy zaspokoił pierwszy głód na spokojnie nałożył sobie kolejną połówkę i spojrzał kontrolnie na wampira. Chwilę dziobał widelcem w zapieczonym farszu.
        - Wiem co myślisz - odezwał się w końcu. - I chyba wiem co chciałbyś ode mnie usłyszeć… Znasz mnie. Mam do ciebie… prośbę. Trochę w związku z tym. Byś się nie poddawał.
        Wypowiedź nekromanty była chaotyczna i enigmatyczna, bo trudno mu było prosić, by Aldaren z niego nie zrezygnował. Wolał ująć to bardziej ogólnie. Sam zamierzał się starać, ale też niestety doskonale znał siebie i wiedział, że czeka go trudna walka, może nawet trudniejsza niż te wszystkie próby, które musiał przejść w kryptach Krazenfirów.
        Aresterra wrócił do jedzenia, tym razem jedząc powoli, niemalże delektując się posiłkiem, chociaż nie było to nic wykwintnego - ot, nadziewane ziemniaki, bardzo prozaiczne danie. Ale chyba najważniejsze było towarzystwo.
Awatar użytkownika
Aldaren
Poszukujący Marzeń
Posty: 411
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Arystokrata , Uzdrowiciel , Artysta
Kontakt:

Post autor: Aldaren »

        - Jajecznica będzie traumatycznym daniem już po wsze czasy! - zgodził się i omal nie posiał ze śmiechu. Co prawda nie było w tym nic śmiesznego, bo byle dziecko potrafiło usmażyć jajeczną breję, a porażka wampira w tej kwestii stawiała go w hierarchii nawet niżej od dzieci, wskazywała jak nieudolny może być w swoich działaniach i staraniach, co raczej powinno być wzięte za bolesny cios w swoją godność i dumę. Aldarena natomiast to bawiło i nie miał najmniejszych wątpliwości, że zawsze będzie z przyjemnością wracał do tej klęski kulinarnej, a nawet nie omieszka się podzielić tą informacją w miłym towarzystwie, ot dla rozbawienia swoich rozmówców. Nie mniej, choć tu się śmiał było to dla niego niezmiernie cenne przeżycie, bo gdyby nie ono nie przygotowywałby teraz z przyjacielem faszerowanych ziemniaków, nie czułby tej przyjemnej satysfakcji z idealnej współpracy z drugą osobą, a przede wszystkim Mitrą u swego boku.
        Spojrzał po chwili na nekromantę, gdy się odezwał odnośnie Aldarenowego kucharzenia tylko dla niego, a słysząc jego odpowiedź uśmiechnął się radośnie jak dziecko i zamknął kartofle w piecyku.

        Po dość dramatycznym i mało przyjemnym momencie zaistniałym podczas niezwykle miłego wieczoru, znów zapanował względny spokój i beztroska, a wszystko niewątpliwie dzięki Mitrze i piekącym się ziemniakom, które apetycznym zapachem wydobywającym się ze szczelin pieca, nie dały o sobie zapomnieć i dobrze! Kto wie czy ta gastronomiczna próba wampira również nie skończyłaby się totalną porażką, a co gorsza puszczeniem z dymem całego domostwa niebianina. Wprawdzie blondyn na ulicy by nie wylądował - Aldaren by na to nie pozwolił - i w najgorszym wypadku skończyłby ze skrzypkiem w jego zamku, ale wiadomo, że nic nie zastąpi i nigdy nie będzie lepsze niż własny kąt i dach nad głową, z którego w każdej chwili przez zwykłe widzimisię można wszystkich wyrzucić za drzwi, choćby po to by polatać sobie po mieszkaniu w samych bokserkach albo i bez... jak kto lubił, wampir nie wnikał. Na szczęście ten kulinarny epizod doczekał się szczęśliwego zakończenia, a Mitra nawet przez moment nie krył tego, że mu smakuje. Nie starał się nawet kręcić, ot dla zwykłej złośliwości i rozrywki, że coś z potrawą mogło być nie tak. Chyba najlepszym dowodem na to było to, że błogosławiony wciągnął pierwszą połowę ziemniaków jak szalony i bez opamiętania. Aldaren nawet z początku się przeraził i zaczął nakłaniać przyjaciela by się nie spieszył i jadł spokojnie, bo przecież on mu tego nie zabierze, a Żabona nawet nie było słychać. Bał się, że Mitra się zadławi, nabawi wrzodów, albo poparzy, choć z drugiej strony to było nawet całkiem miłe. Po pierwsze właśnie przez fakt, że mu smakowało, chociaż dla wygłodniałego to i ekskrementy przepływające rynsztokiem będą największym w świecie delikatesem, ale po drugie i chyba najważniejsze, to z jakim zapałem Mitra wciągnął pierwszą część ziemniaków dawało po części dowód na to jakim zaufaniem darzył wampira. Fakt, przygotowywali razem tę potrawę i nekromanta widział co było robione, ale wampir został pozostawiony sam sobie gdy ziemniaki miały trafić do pieca i wtedy na upartego mógłby dodatkowo czymś danie doprawić. Nie należał do tego typu osób i nigdy nie zrobiłby czegoś takiego najlepszemu przyjacielowi, ale z Mitrą znali się zaledwie tydzień, a przez tydzień można stwarzać jedynie pozory dla ukrycia prawdziwej osobowości i zamiarów. Nekromanta nie był głupi i zapewne doskonale zdawał sobie z tego sprawę, tym bardziej, że tu niby na pierwszy rzut oka przyjazny, miły i ufny, a jednak bywały chwilę gdy patrzył, czy odnosił się do Aldarena z ostrożnością. Jego ciało natomiast cały czas pozostawało czujne i gotowe na odpowiednią reakcję w każdej chwili. Niby niepocieszający fakt, ale skrzypek to doceniał, a nawet cieszył się, bo wiedział, że gdyby mu coś odbiło, czy Xargan coś sobie umyślił, Mitra mógłby w porę zareagować i się uchronić przed nieumarłym pozbawionym kontroli.
        - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ci smakuje, acz dalej uważam, że nie musiałeś się na nie rzucać jak wataha wygłodniałych wilków na samotne jagnię. - Uśmiechnął się rozbawiony, w jego słowach pobrzmiewała przy tym troska. - To będzie dla mnie przyjemność móc ci znów coś upichcić po powrocie - podziękował, choć nie wprost za danie mu choćby nadziei na to, bo wiedział, że podczas jego nieobecności wiele może się wydarzyć, ale sama myśl, że na tę chwilę Mitra nie miałby z tym żadnego problemu i miał jego zgodę, napawała serce skrzypka niezmierzonym szczęściem.

        Po tym nastała chwila ciszy, podczas której Mitra jadł, a on napawał się tym widokiem jak zahipnotyzowany dopóki nie spostrzegł, że blondyna coś gniecie na wątrobie gdy zaczął gmerać bez przekonania w farszu. Słysząc jego słowa, Aldaren przez moment wpatrywał się w niego zszokowany, po prostu wyrwany gwałtownie z zamyślenia, wybudzony, a na dodatek przejrzany. Mitra czytał z niego w tej chwili jak z otwartej księgi i to Aldarena najbardziej zaskoczyło, bo nie spodziewałby się, że takie podejrzenia mogłyby nekromancie przyjść do głowy, a jeśli już to na pewno nie zostałyby podsumowane taką prośbą, prędzej: "wybacz, bycie z facetem jest wbrew jakiejkolwiek naturze, odpuść sobie wolę kobiety". To co błogosławiony powiedział było niebywale miłe, nawet jeśli sprawiła, że sadzonka, którą Aldaren chciał zakopać żywcem i zapomnieć, na nowo przebiła się na powierzchnię. Miał świadomość, że gdy nieco podrośnie podczas tej wyprawy może zostać przez blondyna brutalnie wyrwana, ale tym skrzypek nie zamierzał się obecnie przejmować. Mitra dał mu nadzieję i póki co krwiopijca będzie o nią dbał i ją pielęgnował z należytą troską. Dlaczego? Bo przy tym mężczyźnie jego martwe, pokryte niezliczoną ilością blizn serce potrafiło na nowo bić i rozlewać przyjemną falę po całym ciele wampira.
        - Nie będę, jeśli sam się nie poddasz - obiecał łagodnie, zapewniając przy tym, że choćby ze względu na szacunek i przyjaźń do nekromanty da mu spokój, albo się bardziej stonuje, jeśli to on nie będzie się czuł na siłach, lub stwierdzi, że jednak najlepiej czuje się samemu i nie potrzebny mu ktokolwiek, czy towarzysz, czy przyjaciel, czy choćby maskotka.

        Sytuacja między nimi się wyraźnie uspokoiła. Mitra zjadł, Aldaren z braku konkretniejszego zajęcia zmył talerze po kolacji i przepraszając Mitrę oraz życząc mu dobrej nocy udał się do Ariszi w celu powiadomienia ją o swojej decyzji. Jego błędem było to, że nawet do głowy mu nie przyszło, iż wampirza królowa mogła mieć o tej porze ważniejsze, bardziej przyziemne i dużo przyjemniejsze dla władczej kobiety sprawy na głowie niż użeranie się choćby i z samym Prasmokiem, a co dopiero z synem znienawidzonego kuzyna. Co prawda Aldaren niczym jej nie zawinił by i go miała obdarzać wszelką nienawiścią i pogardą, tym bardziej, że przez swoje usposobienie i chęć niesienia wszelkiej pomocy mógł być niezwykle przydatny. Innych wampirzych arystokratów, czy głowy rodów niekiedy ciężko jest zrobić z nich choćby jednorazową dupę na posyłki. Z Aldarenem było inaczej, bo nawet mu nie powiedziała, że da pozwolenie na zarządzanie miejskim szpitalem, a jedynie, że się nad tym zastanowi jeśli wampir zrobi dla niej przysługę.
        Gdyby wiedział, że pół nocy zejdzie mu czekanie na nią, w pierwszej kolejności udałby się do zamku by się wstępnie spakować i może się przejść po całej rezydencji, przejrzeć wszystkie komnaty i korytarze, przemyśleć czy przemiana swojego domu w szpital to dobry pomysł i czy podoła odpowiedzialności, którą na własne życzenie będzie chciał przyjąć na swoje barki. Niestety to nastąpiło dopiero nad ranem, gdy już nie miał praktycznie na nic ochoty przez spotkanie z Ariszią. Cały czas starała się go zbyć, albo zlekceważyć, a po tym przełożyć dopełnienie formalności na inny dzień, konkretnie na dzień, w którym wampir powróci ze swojej wyprawy. To była piekielnie ciężka noc, a rozmowa z królową gorsza niż przeprawa przez Mgliste Bagna, a po tym ruiny Thulle, przemilczeć należałoby również, że skrzypek dał się wrobić w eskortę mauriskich panien z powrotem do domu z balu w Rapsodii, ale czego się nie robi dla świętego spokoju i domknięcia wszelkich spraw przed wyjazdem. Tym bardziej, że udało mu się załatwić by zamek był powoli odbudowywany do końca i przebudowywany już na szpital i przytułek podczas jego nieobecności, a prace mogłyby ruszyć choćby i z samego rana. To akurat lazurowooki przełożył na następny dzień, bo chciał opracować odpowiednie plany i uzgodnić je z szefem budowy.
        Obecnie gdy miał już spotkanie z Ariszią z głowy, wszelkie zgody i dokumenty wskazujące na to, że ma do dyspozycji cały majątek Fausta i jest pełnoprawną głową rodu Van der Leeuw miał już załatwione, udał się do zamku po mały zapas, tak profilaktycznie, ziół i mikstur na drogę oraz opatrunków, mu co prawda zbędnych, ale nigdy nic nie wiadomo, a okrucieństwem było by zostawienie rannego z dala od cywilizacji na pastwę losu. Jak zostało już wspomniane, przeszedł się jeszcze po zamczysku planując i wyobrażając sobie jak najlepiej ulokować i zagospodarować poszczególne pomieszczenia. Na sam koniec odwiedził ukrytą spiżarnię z zapasami na czarną godzinę, którą Faust zrobił wyłącznie dla skrzypka po jego przemianie w wampira i gdzie składował dla niego butelki wyłącznie ze swoją krwią. Przez te wszystkie lata sporo ich się tu zebrało, ale również wiele albo się potłukło przy pierwszym zburzeniu zamczyska, albo zostało opróżnionych dawno temu przez skrzypka. Zostało ich tuzin, z czego nie wiadomo ile tak naprawdę z nim jeszcze nadaje się do spożycia. Mimo wszystko było ich stanowczo za mało na resztę wieczności jaka czekała wampira, a korzystać z zapasów oferowanych przez banki krwi, nie chciał, podobnie jak nie zamierzał nigdy i z nikim podpisywać kontraktu krwi. To co zostało musiało wystarczyć mu jak najdłużej, właśnie przez to wziął jedną butelkę i porozlewał jej zawartość na sześć innych - pustych - czekających na stojakach na ponowne napełnienie, po czym podolewał do nich wody i schował dwie do plecaka, który postanowił wziąć z sobą w podróż. Resztę doprawił odpowiednią mieszanką ziołową mającą odpowiednio zakonserwować zawartość, by długo i powoli dojrzewała niemalże jak wino, mogąc być zdatną do spożycia nawet dziesiątki lat później od dnia dzisiejszego.
        Padał praktycznie na twarz, lecz jeszcze wiele przed nim. Zaszedł do "Trupiej Główki" gdzie wypił dwa kieliszki z Nihimą i kilkoma znajomymi, przy czym wśród nich poprosił kilku o nadzorowanie rozpoczynających się jutro prac remontowych pod jego nieobecność, przy czym obiecał im sowitą zapłatę, nie tylko pieniężną, ale również podarował im po butelce Faustowej krwi - nie tych rozrobionych z wodą - które im później przyniósł. Ostatecznie zostało mu ich dziesięć, nierozcieńczonych.
        Wrócił do domu nekromanty i zajął się przygotowaniem dla niego śniadania. Dania jajeczne w książce kucharskiej od razu przekartkowywał obawiając się powtórki z jajecznicą, więc skończyło się na świeżym chlebie z paskami wołowiny zapiekanymi pod kozim serem z bogatym bukietem ziołowym. Towarzyszył mu podczas śniadania, po którym później posprzątał, niestety skończyło się na tym, że niedługo po tym zniknął na piętrze wyżej niż pokój blondyna i zaczął grać. Problem jednak polegał na tym, że melodia szybko się urwała, nawet nie w połowie, a wycieńczony wampir usnął w fotelu z instrumentem w dłoniach na przeciw okna rozpościerającego się na panoramę miasta.

        Przebudził się późnym popołudniem i przygotował przyjacielowi klasyczny gulasz warzywny. Na wieczór znów opuścił jego domostwo by się wykąpać w zamczysku i wziąć z niego czyste ubrania oraz kilka na drogę. Poszedł też do architekta by zamówić u niego odpowiednie plany i połowę nocy miał wolną. Wrócił do domu nekromanty i uważając by go nie obudzić poszedł do zajmowanego przez siebie pokoju, gdzie oddał się relaksowi i cichej, łagodnej grze na ukochanych skrzypcach. Melodia mogła być równie dobrze kołysanką.

        Nazajutrz, jeszcze przed wschodem słońca poszedł spotkać się z szefem budowy i przekazać mu plany, zastrzegając by w ogóle nie tykali się podziemi, a przede wszystkim znajdujących się tam rodowych krypt. Po tym gdy wrócił przyszykował Mitrze ostatni przed swoim wyjazdem posiłek. Był już uszykowany do wyjścia i z niebywale ciężkim sercem było mu opuścić przyjaciela, jednakże wiedział, że już to ustalili i że ich rozłąka wcale nie musi być końcem.
        - Wrócę najszybciej jak się da i odwiedzę cię po powrocie, obiecuję - powiedział uśmiechając się ciepło do przyjaciela, gdy był już po śniadaniu, a talerze i naczynia schły umyte nad zlewem.

        W końcu pojawiła się chwila, na którą Xargan tak długo czekał, moment jego zemsty za zniewagę i już miał przejąć nad wampirem kontrolę by znów wgryźć się w szyję błogosławionego, gdy nagle poczuł wahanie ze strony swojego nosiciela oraz to, że on sam coś kombinuje, tylko nie jest pewien czy zrealizować swój plan.

        - Czy... mógłbyś zamknąć oczy jeśli mi ufasz? - spytał z niemałym zakłopotaniem, praktycznie tak samo jak wtedy, gdy pierwszy raz chciał przytulić Mitrę, co prawda wtedy Krazenfirowie wprowadzili zamęt i przez nich był późniejszy konflikt między nekromantą i wampirem, ale teraz błogosławiony nawet słowem o nich nie wspominał, wydawało się nawet tak dziwnie spokojniej w całym mieszkaniu, więc domyślał się, że po wszystkim musieli po prostu odpuścić i się wynieść. W takiej sytuacji powinno być obecnie dużo bezpieczniej, dlatego Aldaren postanowił raz jeszcze spróbować.
        Skrzypek zbliżył się do przyjaciela, objął go i przytulił do siebie, a po tym... na zaledwie ułamek uderzenia serca musnął swoimi ustami jego.
        - Nie wiem jak ty, ale ja na pewno będę tęsknił - powiedział cicho, jakby to miała być jakaś największa na świecie tajemnica, po czym w mgnieniu oka go puścił, cofnął się i wyszedł na zewnątrz. Tam odwiązał uzdę wypożyczonego konia. Przywołanie zmory, podobnie jak przemiana w kruka i lot w tej postaci kosztowałyby go masę energii a on musiał ją oszczędzać mając do dyspozycji na cały miesiąc jedynie dwie butelki rozcieńczonej krwi, która wynosiła zaledwie jedną piątą całej objętości; ponadto demoniczny koń mógłby sprowadzić na niego kłopoty poza terenami Mrocznych Dolin, a chciał drogę przebyć jako zwykły człowiek.
        - Do zobaczenia Mitro. Bądź zdrów! - pożegnał się, tak jakby nic się nie stało, jakby w ogóle go nie pocałował. Zaciągnął kaptur na głowę, dosiadł konia i odjechał.
Awatar użytkownika
Mitra
Splatacz Snów
Posty: 357
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje: Mag , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Mitra »

        - Nic mi nie będzie - zapewnił Aldarena, gdy ten zaczął go przekonywać, by jadł trochę mniej łapczywie. - Wiesz, w sumie od południa nie miałem nic w ustach, umieram z głodu, a to jest naprawdę dobre. Nic mi nie będzie, ja nie Żabon, by napchać się bez umiaru - zażartował nim dołożył sobie kolejny kawałek ziemniaka. To się samo napędzało: Al był zadowolony, że nekromancie smakowało, a błogosławionego satysfakcjonowało zadowolenie wampira. Żałował, że nie może go poczęstować, ale doskonale wiedział, że jego rasa nie tolerowała stałego pokarmu i więcej byłoby szkody niż pożytku z takiego zaproszenia. Nie czuł się o dziwo jak zwierzę pod obserwacją, chociaż Al cały czas się w niego wpatrywał. Po prostu tak było mu dobrze. Dlatego też zebrał się na odwagę, by wymusić na skrzypku obietnicę, lecz on zamiast po prostu na nią przystać, odbił sprytnie piłeczkę. Na twarzy Mitry na moment pojawił się nerwowy tik.
        - Zrobię co w mojej mocy - obiecał. Teraz presja utrzymania tej relacji spoczywała już definitywnie na nim. Wiedział, że od początku to on i jego barwny zestaw fobii stanowił główny czynnik powodzenia albo klęski, ale teraz przyznał to poniekąd na głos. Powiedział coś, co oboje i tak wiedzieli. Ale czy mu się powiedzie, to okaże się za miesiąc. Na razie było między nimi nareszcie dobrze.
        - Uff… Dziękuję - zwrócił się do wampira, gdy już uznał, że ma dość jedzenia. Zostało jeszcze kilka nietkniętych kawałków ziemniaków, ale on najadł się za wsze czasy.
        - Już dobrze, dobrze - zbył jego troskę. - Naprawdę mi smakowało, dziękuję.
        Tym razem Mitra nie oponował, gdy wampir uznał, że chce posprzątać - podziałał na niego argument, że skrzypek musi znaleźć sobie jakieś zajęcie. Pomógł mu trochę ogarnąć, po czym przywołał do kuchni biednego, umęczonego wątpliwym towarzystwem Xargana Żabona i nakarmił go wszystkimi resztkami, jakie powstały podczas gotowania - zaliczał się do tego nie tylko przedziurawiony ziemniak, ale również niewielka resztka farszu, który nie został zużyty oraz różne obierki. Mały demon z początku nieufnie podszedł do jedzenia, ale gdy zorientował się, że jest to jadalne, a co więcej nawet smaczne, z entuzjazmem spałaszował wszystko, co mu podsunięto pod nos. Mlasnął, oblizując się aż po samo czoło i jeszcze zaglądał, czy nie dostanie czegoś więcej.
        - Nie masz dość? - zapytał zaskoczony Mitra. - No dobra, niech będzie. Co ty możesz jeść…
        Aresterra podrzucił jeszcze demonowi jakieś surowe warzywa, które miał w kuchni i kiełbaski. Oczywiście Żabon szczególnie chętnie rzucił się na mięso, ale widząc to błogosławiony zabrał mu część najlepszych kęsów, by zmusić go również do zjedzenia reszty. Demon protestował tylko chwilę, po czym szybko wsunął wszystko w takiej kolejności, w jakiej mu to podano i ze znacznie lepszym humorem poszedł znaleźć sobie ciepły, miękki kąt, by oddać się przyjemnemu trawieniu.

        Po wyjściu Aldarena Mitra nie miał żadnych planów na spędzenie wieczoru. Włóczył się więc chwilę po posiadłości, sprawdzając jak poszło jego manekinom ogarnianie bałaganu, jaki powstał po egzorcyzmach. Wyglądało już dobrze, można było nawet brać się do pracy w piwnicach, lecz Aresterra nie miał na to specjalnej ochoty. Czuł się zmęczony i nawet boląca ręka nie była go w stanie zmusić do roboty. Poszedł więc do siebie i przygotował do snu. Aldaren poszedł do Ariszii i coś nekromancie mówiło, że nie ma najmniejszego sensu, by na niego czekać, a on potrzebował w końcu porządnego odpoczynku. Leżał jednak jeszcze chwilę i rozmyślał o tym wszystkim co się wydarzyło przez ostatnie dni, jak i tylko tego wieczoru. I co jeszcze go czeka. Z lekkim zaskoczeniem przyjął to, że teraz nie czuł już tak złych emocji, jak jeszcze kilka godzin wcześniej w kuchni. Nie miał potrzeby, by sięgnąć po nóż. I nawet sen przyszedł do niego znacznie szybciej, niż by się tego spodziewał. Zasnął i tym razem spokojnie przespał całą noc - nie obudził go ani ból, ani powrót Aldarena nad ranem. Gdy już się obudził zszedł do skrzypka, który już urzędował w kuchni i z wielką chęcią spałaszował przygotowane przez niego śniadanie, choć parokrotnie powtarzał, że naprawdę nie musiał się tak kłopotać i czegokolwiek przygotowywać. Podziękował jednak za grzanki i znowu zjadł prawie wszystko, co zostało dla niego ugotowane. Zagadnął jak minęła mu noc, co udało mu się załatwić i pogratulował tak owocnie spędzonego czasu. Nie powstrzymał się przy tym od pewnej niechętnej uwagi pod adresem Ariszii, która najpierw prosiła o przysługę, a później się migała. Widział jednak, że wampir wręcz słania się na nogach, więc nie zatrzymywał go dłużej - pozwolił mu udać się do sypialni, a sam udał się do piwnicy. Miał na dziś całkiem poważne plany.
        Pierwszym ważny zadaniem na ten dzień było dla niego doprowadzenie w końcu do porządku swoich rannych rąk, które nadal dawały mu się we znaki. Przygotował sobie odpowiednie eliksiry i maści, po czym pieczołowicie zaczął regenerować tkanki magią, wspomagając się świeżymi dekoktami. Na koniec poczuł naprawdę wyraźną ulgę - niby wszystko było w porządku, ale jednak dopiero teraz poczuł jak napięta była skóra na jego dłoniach i jak wiotkie mięśnie i kości pod nią. Teraz wszystko było w porządku i można było zabierać się za kolejne prace. Czyli tak naprawdę niewiele się zmieniło, gdyż Mitra musiał uzupełnić poważnie uszczuplone zasoby swoich eliksirów. To zajęło mu kilka godzin i nawet się nie spostrzegł, gdy dawno minęło południe, a do piwnicy zszedł Aldaren, by zaprosić go na obiad. Znowu doskonały, choć nie wiadomo, czy to przez wrodzone wyczucie wampira, czy też przez samo jego towarzystwo…

        Dzień minął bardzo szybko. Wieczorem, gdy Aldaren wyszedł, Mitra zajął się znowu swoimi sprawami, wiedząc jednak, że wampir następnego dnia wyjeżdża, przygotował dla niego na drogę kilka mikstur. Były to jego specyfiki wzmacniające - głównie te poprawiające kondycję magiczną. Aresterra zabezpieczył dokładnie fiolki, każdą z nich wsuwając w skórzaną przegródkę - nie było mowy, aby w drodze któraś się stłukła. Nie zdążył jednak dać paczki skrzypkowi, gdyż ten wrócił bardzo późno do posiadłości, gdy Mitra udał się już na spoczynek. Spał jednak płytko i przebudził się, słysząc sączącą się z piętra wyżej muzykę. Leżał więc długi czas i słuchał jej z nostalgią myśląc o tym, że nie usłyszy jej przez kolejny miesiąc. Aldaren naprawdę grał tak pięknie… Jego spokojna muzyka ponownie ukołysała nekromantę do snu.

        Tego ostatniego dnia Mitra nie spał już od bardzo wczesnych godzin porannych. Gdyby nie to, że w Maurii prawie nigdy nie świeci słońce można by powiedzieć, że wstał przed jego wschodem. Nie od razu jednak zwlókł się z łóżka - nie słyszał, by ktokolwiek w posiadłości się poruszał i jakoś nie chciał sprawdzać czy to przez to, że Aldaren jeszcze odpoczywał u siebie, czy też może wyjechał gdy ona spał, aby oszczędzić obojgu ciężkiego pożegnania. Czy jednak naprawdę będzie ono takie ciężkie? Mitra był o dziwo całkiem spokojny. Obiecali sobie, że to nie koniec i postarają się przetrwać tę rozłąkę, a Aresterra zamierzał słowa dotrzymać. Chyba, że faktycznie okaże się, że skrzypek stchórzył i już wyjechał - wtedy go zabije jeśli znowu go spotka…
        Dźwięk otwieranych drzwi sprawił jednak, że nekromanta zaraz podniósł się z łóżka. Usłyszał kroki w środku i poznał, że to wampir - to znaczy, że jeszcze nie wyjechał. Pewnie jeszcze coś załatwiał na ostatnią chwilę… Z pewną ulgą Mitra wstał i zaczął się ubierać by dołączyć do Aldarena. Gdy już opuścił sypialnię i zszedł na parter, zastał wampira w kuchni, jak to zresztą często bywało w ostatnich dniach. Aresterra nieraz żartował, że wkrótce jego przyjaciel przekwalifikuje się ze skrzypka na kucharza, bo najwyraźniej odnalazł w sobie nowy talent.
        Błogosławiony nie zasiadł jednak do śniadania. Gdy już wszystko było uszykowane, posiłek został na stole, a oni obaj przenieśli się w stronę wejścia do domu. Mitra zaparł się, że chce pożegnać Aldarena i nie przedłużać tej chwili. Był spięty tak samo jak skrzypek, ale w duchu powtarzał sobie, że będzie dobrze.
        - Trzymam za słowo - odparł, gdy wampir obiecał mu szybki powrót i odwiedziny. - Będę czekał. Powodzenia - dodał, otwierając przed przyjacielem drzwi na ulicę, by wyprawić go już w drogę.
        - Hm… Dobrze - zgodził się bez cienia obawy, przymykając jednak drzwi, by nikt z zewnątrz się na nich nie gapił. Postąpił słusznie, ale tego jeszcze nie wiedział. Zgodził się tak bez oporu, bo wydawało mu się, że to po prostu takie nawiązanie do sytuacji sprzed paru dni, ot, może jakiś niewinny rytuał, który się między nimi tworzył. Zamknął więc oczy i lekko wyciągnął przed siebie ręce, a gdy otoczyły go ramiona Aldarena, przytulił się do niego bez oporu. Wiedział, że to ostatni raz na bardzo długi czas, a w międzyczasie ich relacja układała się na tyle dobrze, że zaczął wręcz czerpać pewną drobną przyjemność z bliskości wampira. Nawet troszkę żałował, że skrzypek tak szybko się od niego odsunął, gdy nagle…
        Gdy Mitra otworzył oczy - w których widać było bezbrzeżne zaskoczenie - Aldaren już wypuszczał go z ramion. Nekromanta stał jak słup soli, a on zapewnił, że będzie tęsknił i wyszedł. Jakby to było takie normalne. Albo nawet nie - jakby to się w ogóle nie wydarzyło. Oszołomiony Aresterra wyszedł za wampirem na zewnątrz i patrzył na niego gdy dosiadał swojego wierzchowca.
        - Do zobaczenia! - odpowiedział machinalnie, podnosząc rękę w geście pożegnania. Stał chwilę, aż Aldaren się nie odwrócił i nie odjechał kawałek, po czym szybko wrócił do środka, zatrzasnął za sobą drzwi i zsunął się po nich aż usiadł na podłodze. Obiema dłońmi zasłaniał swoje usta i głęboko oddychał przez nos, patrząc przed przed siebie szeroko otwartymi oczami.
        Czy Aldaren naprawdę go pocałował?

Ciąg dalszy: Aldaren i Mitra
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości