Wielka Pustynia Słońca[Wielka Pustynia Słońca] Słodycz miodu i gorycz kawy

Znajdująca się daleko na południu kontynentu, za Sawanną Nurwijską, pustynia, ciągnąca się od Gór Słonecznych za zachodzie, aż po Lwi Wąwóz na wschodzie. Granicząca na południu z tropikalnymi puszczami. Dzięki licznym oazą nie jest to jednak jedynie morze gorącego piasku. Przez pustynie przechodzi bowiem kilka szlaków handlowych.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

[Wielka Pustynia Słońca] Słodycz miodu i gorycz kawy

Post autor: Nahír »

        Złota jaskółka była tym znakiem, na który czekała grupa wędrownych aktorów. W prażącym na karmelki słońcu każdy dowód życia przypominał, że warto zrobić kolejny krok do przodu. Tapirany, ciągnące kryty jasnozielonym materiałem wóz, nie rozumiały znaczenia jakie niósł ze sobą widok tej drobnej ptaszyny, ale na swój niezwykły sposób również wyczuwały, że cel jest blisko.
- Karawanseraj!
        Rudowłosa czupryna wyglądająca z nietęgą miną spomiędzy połów materiału zniknęła raptem we wnętrzu wozu, by po chwili jej właściciel wyskoczył na parzący stopy piach i pognał na przód - do powożącego Mahińczyka.
- Rohan, już jesteśmy, co nie? - zagadnął go wskakując obok na ławeczkę.
- Jesteśmy. Nie krzycz tak, tylko podaj mi bukłak.
        Chłopak posłuchał, odszukując pojemnik z wodą niemal po omacku. Nie chciał oderwać wzroku od zabudowań na horyzoncie - bał się, że mogą okazać się fatamorganą, jeśli tylko na chwilę zaniedba ich obserwowanie. Kiedy Rohan pił, chłopak zrozumiał jednak, że naprawdę są blisko, bo na końcu starszy aktor nie pozostawił ani kropli. To oznaczało, że nie muszą już oszczędzać wody, gdyż wkrótce uzupełnią zapasy.

        Początkowo Nahír nie mógł powstrzymać ekscytacji, zwiedzając nowe miejsce i zaglądając we wszystkie kąty. W karawanseraju było spokojnie, a szybko nadciągający wieczór nie budził żadnych obaw. Zmęczeni podróżą ludzie byli bardziej skupieni na regenerowaniu sił niż wdawaniu się w interakcje z nieznajomymi. Płonące równo pochodnie oświetlały kolorowe mozaiki i zasadzone w dużych donicach rośliny, wydobywając z nich niesamowite barwy i cienie.
        Chłopcu nie dane było jednak rozglądać się zbyt długo, bo już po paru chwilach donośny, nieznoszący sprzeciwu głos Ermidy przywołał go do porządku. Pokornie poczłapał w stronę przygotowanego dla nich noclegu, z każdym krokiem czując jak coraz bardziej kleją mu się oczy. Ostatecznie jeśli miejsce okaże się ładne, będą tu mogli zostać jeszcze jutro. To kochał najbardziej w wędrownym życiu - nigdzie się nie spieszyli i mogli dobrze poznać okolicę, nim zostawią ją za sobą.
        Miał tylko nadzieję, że tej nocy nie nawiedzą go złe sny. Odetchnął głęboko pachnącym kwiatami powietrzem przystani i z lekkim uśmiechem ułożył się na kolorowym posłaniu.

        Karawanseraj budził się razem z pierwszymi, bladymi promieniami słońca. Niebo nadal przesycone było granatem i snem, a nad Pustynią Słońca wciąż połyskiwały szybko niknące gwiazdy.
        W powietrzu rozległy się odgłosy pierwszych przechodniów, kupców rozstawiających swoje kramiki i budzących się zwierząt. Wśród nich była także para tapiranów, nurkujących nosami w korycie ze świeżo przyniesioną paszą i wydających zadowolone pochrumkiwania.
        Stworzenia te były wielkie i ociężałe, bardziej podobne do hipopotamów niż koni. W ruchach swoich masywnych cielsk i solidnych, umięśnionych nóg miały jednak energię, która pozwalała im pokonywać nie tylko piaskowe wydmy, ale także skały i rzadko uczęszczane trakty. Głowa, osadzona na długiej, szerokiej szyi, przypominała łeb konia, jednak zakończony długim, delikatnym nosem tapira.
        Para należąca do Ptaków pustyni, wędrownej trupy artystów, patrzyła teraz przed siebie łagodnymi, czarnymi oczami w kształcie łez, odpoczywając i czekając na ponowne wyruszenie w drogę. Lubiły podróżować tam, gdzie wskazali im opiekunowie. Odpoczynek w karawanseraju był przyjemnym przystankiem w dalszej wędrówce przez nagrzane, złote piaski pustyni.
        Lekkim, tanecznym krokiem zbliżył się do nich wysoki, rudowłosy satyr, z okrągłym kolczykiem w prawym uchu. Jego kopyta stukały cicho o wyłożoną kamiennymi płytami ziemię. Stworzenia momentalnie ożywiły się na jego widok i zamachały przyjaźnie krótkimi ogonami.
- Wy też już nie śpicie, moje żarłoki? Macie, przyniosłem wam coś dobrego - powiedział z uśmiechem, rzucając w ich stronę dwa soczyste jabłka. Przykucnął przy wielkich łbach i zaczął drapać je za uszami. Zwierzęta szturchały go zakrzywionymi nosami, okazując zadowolenie i domagając się kolejnych pieszczot. Po chwili jeden z nich z zainteresowaniem zanurkował głową w jego torbie, tropiąc kolejne smakołyki. Zahid zdzielił go lekko po nosie i cofnął się, ratując swoje instrumenty przed niechybnym przeżuciem. W torbie miał z resztą nie tylko flety i fujarki, które zamierzał sprzedać w najbliższej oazie, ale także piękny, nietypowy kawałek białego drewna, z którego chciał zrobić małą lutnię.
- Cześć, Zahid… - rozległ się raptem cichy, lekko zachrypnięty głosik. Kiedy Satyr obejrzał się w jego kierunku, zobaczył zmierzającego w jego stronę Nahíra. Widać było, że wyszedł prosto z łóżka, to co zresztą dziwiło, to pora o jakiej to zrobił. Było zdecydowanie zbyt wcześnie jak na niego i cała chłopięca aparycja zdawała się o tym krzyczeć: ogrodniczki miał zaledwie wsunięte na nogi, a jeszcze nie zapięte szerokimi szelkami na ramionach, włosy potargane, oczy maleńkie i mrużące się od słońca, a policzki zarumienione. Pociągał lekko nosem, jak zwykle z rana, ale wkrótce ta drobna dolegliwość jak zawsze mu przejdzie.
- Mógłbyś czasem z własnej woli zerknąć w lustro - powiedział satyr rozbawiony widokiem małego. On sam wyglądał w ten sposób tylko po dobrze zakrapianej nocy.
- Coo? - chłopak chyba jeszcze nie do końca kontaktował, ale dołączył do przyjaciela i zaczął głaskać zwierzaki. - Głodny jestem.
- I tylko dlatego wstałeś?
- Tak. Śniło mi się, że jestem lisem i poluję. Nie złapałem żadnej sarny.
- Cóż, może dlatego, że lisy nie polują na sarny.
        Chłopak nie odpowiedział, zrobił to za niego żołądek burcząc wystarczająco głośno, by Zahid to usłyszał. Satyr znów się zaśmiał, po czym sięgnął do torby.
- Trzymaj - powiedział wręczając rudowłosemu kilka monet. - Idź kup nam śniadanie, niedługo wszyscy spotkamy się przy stolikach. Tylko nie wydaj za wiele - na koniec wygładził jeszcze włosy chłopaka i pchnął go w kierunku jadłodajni.
        Nahír nie powiedział już ani słowa. Ziewając powoli ruszył we wskazaną stronę, nie mogąc się doczekać słodyczy melona w ustach.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Wiatr pognał Kinalalego na wschód. Lecąc nad morzem zieleni, nad pofalowaną powierzchnią, którą tworzyły liczne korony drzew, maie był pewien, że wraca do domu, do Efne. Widział w tym jakiś znak - być może niepotrzebnie ruszył w podróż, miał raczej siedzieć w miejscu i czekać aż jego ukochany pierwszy do niego przyjdzie. I być może stąd brała się jego wieczna niepewność czy dobrze uczynił? Wiatr wysłał go na tę podróż, by zaspokoił swoją być może próżną potrzebę przejęcia inicjatywy, a teraz wziął za rękę i prowadził do domu…
        Lecz nie, nie zmierzali do Efne. Jeszcze nad majestatycznym przestworzem Szepczącego Lasu przewodnik poety ucichł i zniknął, a jego rolę przejął kolejny wiatr, wiodąc złocisty obłok pyłu tym razem na południe… I tak to trwało. Kinalali nie kłócił się z wiatrem, choć przecież w każdej chwili mógł powiedzieć “dość”, zlecieć na ziemię i przyoblec się w ciało, by dalej samemu kierować swoim losem. Lecz po prostu nie chciał. Lubił swoją energetyczną formę prawie tak samo jak tę cielesną, każda miała swoje zalety. W tej ostatniej był piękny i dysponował łatwością wyrażania swoich myśli i uczuć, która stała się sensem jego życia. W tej pierwszej zaś był prawdziwie wolny, a jego myśli płynęły swobodnie, wiatr oczyszczał go ze wszystkiego co negatywne, z gorzkich myśli i cierpkich wspomnień, z żalu i niepewności. Tego teraz potrzebował, więc pozwalał, by to tchnienie Matki Natury prowadziło go dalej, podczas gdy on pielęgnował swoje umęczone wnętrze.
        I tak trafił na rozgrzane do białości przestrzenie Wielkiej Pustyni Słońca.

        Przed karawanserajem niespodziewanie pojawiła się postać. Wiatr przygnał pod ściany zabudowań obłok kurzu i piasku, który lśnił złotem jakby ktoś zmieszał go z drobinkami miki. Połyskujące na pomarańczowo w świetle wschodzącego słońca drobinki wspięły się po ścianie, na którą zostały rzucone, a później miękko po niej spłynęły, już wbrew temu jak wiał wiatr. Zebrały się w obłok i zagęściły, wirując spiralnie nad drogą prowadzącą do bramy wjazdowej. Powstała z nich smukła kolumna niewiele wyższa niż sążeń i tak chwilę trwała, aż nagle cały ten złoty pył opadł, a na rozgrzanych kamieniach stała postać bajkowego młodzieńca. Był to delikatny młody mężczyzna o skórze białej jak mleko, pełnych ustach barwy moreli i lekkich jak puch kręconych włosach, których naturalne miedziane refleksy zostały jeszcze podkreślone światłem zachodzącego słońca i złotą opaską przecinającą jego czoło i niknącą wśród miękkich loków. Jego kruche ciało okrywała sięgająca ziemi i ciągnąca się za nim szata ze zwiewnego materiału w barwach błękitu i jasnej zieleni z subtelnymi różowymi refleksami w postaci niewielkich malowanych na jedwabiu kwiatów. Był jak z bajki i przyciągał spojrzenia wszystkich, którzy widzieli to w jak niezwykły sposób pojawił się przed karawanserajem. Szeptano później, że być może to ifrit albo dżinn, pozwolono mu jednak wejść między zabudowania, a tam już stał się nie postacią z baśni, a po prostu jednym z podróżnych, wśród których każdy miał swoje tajemnice.

        Kinalali nie potrzebował snu ani odpoczynku, cały czas od pojawienia się spędził więc na rozmowach z podróżnymi, podczas których to głównie słuchał, bo akurat miał taki nastrój. Gdy jednak miał poczynić jakiś komentarz, czynił to jak zawsze w bardzo kwiecisty, piękny sposób, który jednych urzekał, drugich zniechęcał, gdyż wśród wszystkich ozdobników i zabiegów stylistycznych po jakie sięgał, czasami tracił się sens wypowiedzi. Jego rozmówcy więc przychodzili i odchodzili, a poeta za nimi nie gonił, bo nie miał tego w nawyku - to zawsze działało tak, że to inni zabiegali o jego względy, a nie on o cudze. Chyba, że się zakochał… Ta myśl jak zawsze sprawiła, że spuścił wzrok na swoje dłonie, których smukłe palce zdobił tylko jeden skromny pierścionek z ciemnozielonym prążkiem.

        Choć ranek był rześki jak to zawsze na pustyni, wkrótce zaczęło robić się gorąco. W tej chwili nie wiadomo skąd w dłoni poety znalazł się wachlarz wypleciony z liści palmy, którym wachlował się z wyraźnym zadowoleniem, co rusz poprawiając przy tym opadającą z ramienia szatę, gdyż materiał, z której była wykonana, był tak lekki, że byle podmuch był w stanie ją poruszyć.
        - Może potrzebowałby panicz jakiejś zapinki by nie walczyć tak cały czas z rozchełstanym ubraniem? - zaproponował mu jeden z kupców, nawet w taki niewinnej sytuacji dopatrując się okazji do zarobku. Nos mówił mu, że ma do czynienia z kimś bogatym, gdyż szaty maie były wykonane z dobrej jakości materiału i cechował je tak dalece idący brak praktyczności, że mógł nosić je tylko ktoś, kto nigdy nie skalał się normalną pracą.
        - Och, wielce to miła propozycja z pana strony, lecz jednocześnie szalenie bezcelowa, gdyż nie jest to wada, a jedynie cecha noszonej przeze mnie odzieży. Jako dziecko wiatru nie lubię, gdy cokolwiek mnie krępuje choćby w najmniejszym stopniu, wliczając w to mą własną odzież - wyjaśnił uprzejmym tonem poeta.
        - Ależ czy piękna broszka albo jakiś paseczek aż tak by panicza krępowały? - kusił dalej kupiec.
        - W istocie tak - odparł mu La’Virotta, nadal miło się do niego uśmiechając. - Gdyż…
        - Ostrożnie! - upomniał go nagle kupiec, gdyż spacerując poeta oczywiście nie był w stanie kontrolować wszystkiego wkoło i skupiwszy się na rozmówcy zapomniał o całej reszcie. W konsekwencji prawie wpadłby na jakiegoś zaspanego chłopca, który wyłonił się zza rogu. Katastrofa wisiał na włosku, bo za późno było już na jakąkolwiek reakcję… Poza tą magiczną, gdyż na chwilę przed tym, jak poeta wpadłby na bogu ducha winnego młodzieńca, przemienił się w złoty pył, przez który chłopak mógł przejść jak przez zwykły tuman kurzu, który jednak nie właził do ust, oczu i nie osiadał na ubraniu. Nikomu nic się nie stało, a Kinalali zmaterializował się dwa kroki dalej, w bezpiecznej odległości.
        - Najmocniej proszę o wybaczenie za moje niewysłowionych wręcz rozmiarów roztargnienie - zwrócił się do rudego chłopca poeta, nie przerywając wachlowania się plecionką z palmowego liścia. Skłonił się lekko, wolną ręką przytrzymując swoją szatę z wręcz niewieścim wdziękiem, po czym podjął niespieszy spacer. Zaś kupiec, który go wcześniej zagadywał, stał oniemiały i gapił się na smukłe plecy poety jakby nie wierzył w to, co przed zaszło na jego oczach - w to, że ten młodzieniec tak nagle przemienił się w rzuconą na wiatr garść złota, by po chwili znów być istotą z krwi i kości.
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nahír »

        Poranek, choć powinien być najklarowniejszym momentem dnia, bardzo często zasnuwała mgiełka niepewności. Czyste światło wzeszłego niedawno słońca wydobywało z cienia kontury przedmiotów, ale też zasnuwało delikatnym tiulem jak kurtyną. Być może chodziło o oświetlone drobinki kurzu, wirujące w powietrzu, a może o coś jeszcze… Magię? Co jeśli ta przygotowywała dopiero scenę dla dnia, który zaraz miał ruszyć z kopyta? Ostatnie gorączkowe przygotowania, powtórzenie scenariusza, dopinanie przegapionego guzika - w tym wszystkim łatwo było o pomyłkę i uchylenie rąbka tajemnicy. Świadkami tego bywały ranne ptaszki, zbyt wcześnie pojawiające się na deskach teatru. Kiedy wiatr zawieje w odpowiednią stronę, podwiewając tiulową zasłonkę, świadkowie ci mogą na jawie zobaczyć istoty snu - zapowiedź nadchodzącej przyszłości lub tajemnicze siły kreujące los.
        Kiedy Nahír oprzytomniał nagle po tajemniczym spotkaniu ze stworzeniem (z wyglądu wydawało się dziwną kobietą, ale głos miało męski) pięknym, jak duch oazy, przeszło mu przez myśl, że właśnie stał się świadkiem przypadkowego obnażenia tajemnicy. Przed chwilą, stojąc jeszcze jedną nogą w łóżku, pomyślał, że właśnie spotkał istotę ze snu… Która chwilę potem już zniknęła za rogiem, wachlując się listkami palmowymi. Zamiast więc spoglądać na jej lekkie ruchy i kolorowe, jak u Ermidy na scenie szaty, gapił się z otwartymi ustami na robiącego to samo kupca. Zaraz się jednak otrząsnął i skoczył za nierzeczywistą postacią, ale tej już nigdzie nie było. Nie pozostało mu więc nic innego, jak wykorzystać ściskane kurczowo rueny i w końcu napełnić żołądek. Z resztą ten szybko przywołał go do porządku, po raz kolejny obwieszczając wszystkim dokoła, że rudowłosy młodzieniec nie spożywał jeszcze posiłku.
        Wyszeptał bezsensowne przeprosiny i przemknął obok mężczyzny naprzeciw, biegnąc ku jadłodajni.

        Gdy tylko otworzył drzwi, szaleństwo zapachów zaatakowało jego nos. Choć pora była wczesna, kilku podróżników pochylało się już nad wypełnionymi po brzegi talerzami. Powietrze wypełniała ostra woń curry, smażonego mięsa, soczystych melonów i siekanego imbiru.
        Sama jadłodajnia przypominała obszerne patio, otoczone ze wszystkich stron rzeźbionymi w jasnym piaskowcu kolumnami i krużgankami. Jej podłogę zdobiła piękna mozaika, przedstawiająca odziane na kolorowo postacie w tańcu. To tutaj, siadając przy niskich stolikach, posilali się kupcy i wędrowcy, popijając intensywnie słodką, miętową herbatę i paląc fajki wodne. Pusty plac na środku przeznaczony był właśnie do tańca, ale także dla muzyków, bajarzy i artystów takich jak Ptaki pustyni.
        Nahír podbiegł do kilku rozstawionych pod ścianami stoisk, wybierając co apetyczniejsze kąski.Gdy jego talerz zapełnił się szaszłykami i owocami zawijanymi w liście winogron, szybko usadowił się pod szeroką, kamienną donicą, z której wyrastała wysoka palma. Dużą część ich finansów pochłaniał żołądek przemienionego, jednak Ermida, która zarządzała ich finansami, zawsze z westchnieniem oddawała mu ciężko zarobione rueny. Wiedziała, że chłopcy w tym wieku intensywnie rosną i są wiecznie głodni.
        Jakby na potwierdzenie tych słów, Nahír łapczywie wbił zęby w jasny kawałek melona o słodkim zapachu miodu. Aromatyczny sok pociekł mu po brodzie. Mały artysta był teraz całkowicie szczęśliwy. I nawet nie pamiętał już o niepokojącym skurczu, który przebiegł po dnie jego serca.

        W ciemności otworzyło się jedno pomarańczowe oko. Potężna, lisia paszcza ziewnęła szeroko, ukazując szereg ostrych zębów. Jeden z zabarwionych krwią ogonów Nar-Speth Chnuma poruszył się niespokojnie. Denerwował go ten wietrzny duszek, z jego ezoteryką i złotym pyłkiem. Przerwał mu drzemkę, a teraz wpychał swoją nachalną obecność prosto pod nos tego dzieciaka… Jego dzieciaka.
        Demon prychnął głośno, powodując drżenie, które dotarło aż do serca Nahíra. Zwinął się w kłębek i wrócił do snu. Zobaczymy…


        Reszta trupy pojawiła się na miejscu, akurat, kiedy chłopak znosił ostatnie naczynie, wypełnione lekkim warzywnym sosem i postawił je pomiędzy tacą z cienkimi chlebkami, melonem i czterema czarkami z harną - zbożową kawą spożywaną tylko na Pustyni Wielkiego Słońca. Nie wystarczyło mu jednak pieniędzy na miód, który - choć nieobowiązkowy - nadawał napojowi cudownej słodyczy. Zamiast tego chłopak kupił melona, całkowicie zapominając o słodzeniu kawy.
        Zahid przysiadł się do niego z szerokim uśmiechem i sięgnął po cieniutkie pieczywo. Placki chlebowe wypiekane przez ludy pustyni miały tę wspaniałą właściwość, że łączyły w sobie zarówno jedzenie jak i talerz. Były szerokie, idealnie płaskie i bardzo powoli nasiąkały płynem. Satyr zamaszystym ruchem nałożył kilka sosów obok siebie, upuszczając parę kropli na płócienną, haftowaną koszulę.
- Uważaj! - fuknęła Ermida, ujmując w obie dłonie czarkę z parującą harną - Dopiero co ją wyprałam. Poza tym jest elementem przebrania do naszego nowego występu, pamiętasz?
Piękne, bogato zdobione stroje trupa trzymała jedynie na wyjątkowe okazje. Czasami, przy odtwarzaniu ról prostych ludzi lub służących, wykorzystywali jednak także to, co nosili na co dzień.
        Słysząc jej słowa mała dziewczynka w długiej, jasnej sukience podbiegła do nich zaciekawiona. Miała piękne, czarne oczy i dużą szczelinę między zębami. Wbiła w nich ciekawskie spojrzenie, szczególną uwagą obdarzając mieniące się różnymi kolorami, szklane koraliki kobiety.
- Ojej, jesteście aktorami? - zapytała ciekawie, bezceremonialnie przysiadając się do nich. Jej zachowanie charakteryzowała bezpośredniość typowa dla dzieci, które nie zostały jeszcze zepsute przez sztywne ramy konwenansów.
- A jesteśmy! Nazywamy się Ptaki pustyni - odparł Rohan, uśmiechając się ciepło. Ten wielki, zawsze opanowany mężczyzna, był w stanie obronić ich sam przed bandą rabusiów, ale dziecięca buzia w ciągu kilku sekund topiła w jego sercu wszystkie lody.
- Jak ładnie! Zagracie coś dla mnie? - zapytała, a w jej zachwyconych oczach zamigotały jasne iskierki nadziei. W tym też momencie aktorka niemal wypluła łyk kawy, krzywiąc się niezadowolona.
- Niedługo będziemy wyruszali w drogę, kochanie - odpowiedziała Ermida, głaszcząc dziewczynkę po głowie.
- Proooszę!
Jej zakłopotane spojrzenie przesunęło się po towarzyszach. Nie czuła się dziś na siłach, by wystawiać którąś z ich sztuk, poza tym obiecali sobie, że jak tylko zjedzą, wyruszą w dalszą drogę. Na domiar złego, gdy tylko spróbowała gorzkiej kawy, zaraz miała ochotę ją wypluć. Spiorunowała wzorkiem chłopaka wyszeptując „- Na litość smoczą, Nahir!” Nie mogła jednak zawieść małej, która wpatrywała się w nią z jawnym uwielbieniem. Ratunek nadszedł sam. Zarówno dla dobrodusznej, ale zmęczonej Ermidy, jak i Nahíra, dla którego prośba dziewczynki okazała się wybawieniem z opresji. Mógł zignorować temat kawy,
- Mogę ci coś zagrać. Chcesz? - zapytał Zahid, siadając po turecku i wyciągając z torby niewielką fletnię pana. Biały kawałek drewna, z którego zamierzał zrobić lutnię, błysnął jasno w promieniach wschodzącego słońca.
        Słodka, skoczna muzyka wypełniła całą jadłodajnię. Ludzie przestali rozmawiać i z zainteresowaniem przysłuchiwali się wygrywanej przez satyra melodii. Zahid poznał ją jeszcze w mateczniku, lesie, w którym się wychował. Przywodziła na myśl rozbiegane rusałki i skoczne driady, budzące do życia kolejne drzewa. Harmonijne nuty przerywały od czasu do czasu krótkie dźwięki, przypominające skrzeki ptaków. Za każdym razem wywoływały radosny chichot wśród dzieci, które obsiadły artystów.
        Gdy naturianin skończył grać, po patio przetoczyła się burza braw. Mężczyzna wstał i skłonił się kilka razy, po czym z zadowoleniem wrócił do przerwanego posiłku. Nahír poszedł w jego ślady, w duszy żałując, że to nie on mógł tak spontanicznie zaimponować dziewczynce i zyskać brawa reszty jedzących. Na szczęście jeszcze będzie wiele okazji. Na tym polegała magia ich wędrownego życia.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali lubił robić wrażenie, nawet gdy wcale nie był tego świadkiem - po prostu czuł na swoich plecach te spojrzenia wyrażające zainteresowanie, uwielbienie, ciekawość swojej osoby. Spodziewał się, że takie wrażenie zostawił po sobie przemieniając się w swoją energetyczną formę. W końcu to było coś, czego nie widziało się co dzień - jak w pełni materialne i namacalne ciało przemieniało się nagle w trudny do uchwycenia, ale też piękny nie do opisania obłok złotego pyłu. Magia w najczystszej postaci, przemiana, która przypominała o tym, że nie był to szary, prosty świat.
        La’Virotta nie od razu spostrzegł, że nie ma już towarzystwa. Zadowolony, że nie zbłaźnił się wpadając na tamtego chłopca, a wręcz może zrobił na kimś wrażenie swoją zmianą formy, szedł przed siebie napawając się tym uczuciem, aż zorientował się, że wokół nastała cisza - już nikt nie namawiał go do zakupu galanterii i błyskotek, nikt nie wyrażał swojego zachwytu nad jego delikatną urodą… Szkoda, ale niewielka, bo jednak tamten kupiec był dość nieciekawy i pewnie wkrótce jego nachalne nagabywanie przestałoby bawić poetę.
        W końcu maie podczas swego spaceru dotarł w ciche rejonu karawansaraju, gdzie wśród zieleni palm i krzewów obsypanych barwnym, delikatnym kwieciem, cicho szemrała fontanna. Wolnym krokiem dotarł nad jej brzeg i tam przysiadł, a jego długa szata ciągnęła się po nagrzanych porannym słońcem kaflach i rozpościerała niczym barwny pawi ogon. Zapatrzył się rozmarzonym wzrokiem na kropelki wody, które w tym świetle wyglądały jak szczodrze rozrzucane przez nimfy kryształki i perły. Na jego wargach błąkał się tajemniczy uśmiech - od jakiegoś czasu woda kojarzyła mu się wyjątkowo przyjemnie. Wszak jego ukochany podpisał się pod listem “twoja rybka”, więc nieważne czy pisał dosłownie - mając na myśli swoją rasę - czy też bardziej metaforycznie - odnosząc się do wykonywanego dachu albo rodzinnej ksywki - musiał mieć jakiś związek z tym środowiskiem. I miło było myśleć, że choć nie potrafili się odnaleźć i być może oboje błądzili po tym ogromnym kontynencie w poszukiwaniu swej drugiej połowy, ta woda stanowiła pewne medium, które ich łączyło…
        Nagle Kinalali podniósł swój zamglony marzeniami i nostalgią wzrok znad powierzchni sadzawki i spojrzał w stronę, z której nadszedł - głównych zabudowań karawansaraju. Zdawało mu się, że dotarł do niego dźwięk muzyki, skoczna melodia wygrywana na flecie, która kojarzyła mu się z festynem. Wydawało mu się to jednak nieprawdopodobne w tym miejscu, więc potrząsnął głową, jakby chciał od siebie odgonić widmo wspomnień. Lecz o dziwo melodia nie zniknęła - zmieniła się odrobinę, ale nadal trwała. To na swój sposób rozczuliło La’Virottę, który dawno nie miał do czynienia z cudzą sztuką. Czując się jak spragniony podróżnik słyszący szum strumienia wstał z obrzeża fontanny, zapatrzony w budynki jakimś niewidzącym albo może widzącym za dużo wzrokiem. Na moment nawet przerwał wachlowanie się, w końcu jednak - gdy pojawił się jeden z celowo wtrąconych jakby fałszywych tonów - ocknął się i w końcu ruszył z miejsca, idąc jednak niespiesznie i to nie tylko po to, aby godnie wyglądać, ale też po to, by zwyczajnie się nie wywrócić. A może głównie po to…

        W jadalni Kinalali pojawił się już pod koniec występu satyra o dość poczciwym obliczu. Nie pchał się do pierwszego rzędu, a po prostu przystanął tuż za progiem, słuchając wygrywanej na flecie melodii z rozmarzonym uśmiechem na ustach, zupełnie odruchowo wachlując się przy tym plecionką z liści. Gdy chwilę później muzyka ucichła poeta westchnął lekko i dołączył do oklasków, lecz chwilę później, gdy większość słuchaczy jakby nigdy nic wróciła do swoich zajęć (głównie do przerwanego posiłku), on zebrał się w sobie, poprawił szatę i powoli zaczął przesuwać się w stronę miejsca, gdzie siedział muzykalny satyr. Dostrzegł po drodze, że razem z muzykiem przesiadywał chłopiec, z którym niemal się zderzyli nie tak dawno temu - to go zaintrygowało, bo jako istota zrodzona z magii nie zwykł ignorować takich zbiegów okoliczności. Tym bardziej zainteresowany poeta tak zapatrzył się na tę grupę podróżników - być może artystów - że nie zorientował się w porę w swoim otoczeniu i potknął się o jeden z tych niskich stolików, przy których siedziało się na poduszkach, a nie na krzesłach. Usłyszał brzęk naczyń i z trwogą spojrzał w dół, by przekonać się jakich zniszczeń dokonał, lecz okazało się, że całe szczęście skończyło się tylko na lekko rozchlapanej słodkiej herbacie z miętą. Mimo to Kinalali przykucnął przy podróżnikach, których tak nieumyślnie napadł.
        - Najmocniej przepraszam za moje gapiostwo, nie było moim celem iżby przeszkadzać wam w posiłku i wprowadzać chaos w ten spokojny poranek, taka już jednak moja wada, że wiecznie na coś wpadam. Proszę, mam nadzieję, że nie żywią państwo do mnie urazy?
        Zaskoczeni kwiecistymi i recytowanymi z takim przejęciem przeprosinami podróżni z początku nie umieli znaleźć języka w gębie i gapili się na nieznajomego zaskoczonym wzrokiem, w końcu jednak jeden z nich ocknął się z zaskoczenia i zapewnił, że nic się nie stało.
        - Jest pan cały? - zapytał przy tym, kontrolnie zerkając w stronę kostek maie, by upewnić się, że ta krucha istota nie ucierpiała w kontakcie z tak ciężkim w porównaniu do niej meblem. Kinalali co prawda z łatwością nabijał sobie siniaki, ale też jednocześnie szybko je leczył, gdy był w pełni sił - teraz akurat zaistniała taka sytuacja, bo przez ostatnie tygodnie nic tylko latał na wietrze, który nasycał go nowymi siłami. Gdy więc zapewnił, że nic mu nie jest i nieskromnie odsłonił nogę, by w ten sposób potwierdzić swoje słowa, na jego alabastrowo białej skórze nie było najmniejszego śladu nieprzyjemnego kontaktu ze stolikiem. To uspokoiło podróżnych i sprawiło, że wszyscy mogli rozejść się w zgodzie. Jedyny minus tej sytuacji był taki, że La’Virotta swoim potknięciem narobił drobnego rabanu i nadal kilka osób się na niego gapiło, teraz już chyba głównie kierowani zainteresowaniem tą ni to kobiecą, ni to męską, ale za to niesłychanie piękną postacią.
        A tymczasem, nic sobie nie robiąc z tych wszystkich spojrzeń rzucanych wokół, Kinalali dotarł do satyra, który nie tak dawno zwabił go swoją muzyką. Skłonił się mu z szacunkiem, unosząc lekko rąbek swej szaty, by nie ubrudzić jej w kurzu, który zalegał na plac.
        - Proszę przyjąć moje najszczersze gratulacje i wyrazy zachwytu, których przyczyną stał się pana występ - zwrócił się do niego poeta. - Dawno nie było mi dane słyszeć muzyki tak przyjemnie znajomej i jednocześnie naturalnej, jakby nie był to dźwięk wydobywany z instrumentu, a zaklęty w dźwięk fragment życia jednego z zagajników na zachód stąd. Nostalgia i wspomnienia wywołane tą melodią to dla mnie niezwykły powrót do miejsca mych narodzin… Moje gratulacje - powtórzył, ponownie skłaniając głowę. - Czy dane będzie mi poznać twe imię, panie, bym w przyszłości mógł go wypatrywać na afiszach? Och, jednocześnie najmocniej proszę o wybaczenie, że sam nie przedstawiłem się pierwsze. Kinalali La’Virotta z Efne, miłośnik sztuki i twórca zarazem - oświadczył, po czym uśmiechnął się lekko, w duchu licząc na to, że być może ktoś z tej trupy go rozpozna, choć trudno było mu ocenić czy byli to ludzie czytujący poezję.
        - Czy będą mieli państwo jakieś obiekcje przeciw temu, bym mógł z wami spocząć i chwilę jeszcze nacieszyć się towarzystwem artystów? - zapytał, licząc się z tym, że być może przeszkodził w jakiś przygotowaniach do występu albo po prostu nie będzie tu mile widziany, choć ta druga opcja wydawała mu się wyjątkowo niedorzeczna i bardzo mało prawdopodobna.
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nahír »

        Zmierzający w ich stronę Kinalali narobił wokół siebie tyle rabanu, że oczy wszystkich aktorów spoczęły bezpośrednio na nim. W głowie każdego z nich pojawiła się inna myśl: Ermida zachwyciła się kolorem i zwiewnością jego szat, Rohan zmarszczył brwi, widząc jak mężczyzna nieopatrznie rozlał czyjąś herbatę. Ta istota, ze swoją chaotyczną ulotnością, musiała być uosobieniem kłopotów. Było w niej jednak coś poczciwego, coś co nakazywało zaakceptować potencjalne szkody. Nahír otworzył ze zdumienia buzię, a jego oczy zaokrągliły się jak dwa spodki. A więc to nie był sen! Zahid wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i skłonił, dziękując za słowa uznania.
- Bardzo miło mi to słyszeć, bałem się, że wyszedłem już z wprawy. Od paru tygodni widzieliśmy tylko piach… Nazywam się Zahid. - Wyciągnął silną dłoń o ogorzałej skórze w stronę Kinalalego.
- Zapraszamy do naszego stolika - powiedziała Ermida miłym tonem, wskazując wolną poduszkę. Nawet ona pasowała do maie, zupełnie jakby czekała na jego przybycie - była haftowana w delikatne, błękitne kwiaty i przyozdobiona złotymi frędzelkami.
- Nazywam się Ermida, to jest Rohan, a to… Nahír! Zamknij buzię! No co za niewychowane dziecko! - ofuknęła chłopca, zdzielając go po uchu. Na co dzień tolerowała wygłupy małego lisołaka, jednak jego reakcja uwłaczała zwiewnej istocie powietrznego ducha.
- Więc jesteś artystą… - zagadnął satyr. - A co tworzysz, jeśli można zapytać?
         Zahid spojrzał na niego z ciekawością znad czarki z gorzką i nieco już wystygłą kawą. Bez skrępowania chrupnął melona, po czym zreflektował się i zaproponował gościowi poczęstunek.
- Jeśli śpiewasz lub grasz, moglibyśmy skomponować coś razem.
- A może jesteś aktorem, jak my? Nazywamy się Ptaki Pustyni i wędrujemy po Alaranii z naszymi przedstawieniami - objaśniła Ermida, cały czas ciekawie przyglądając się nietypowemu przybyszowi.
        Nahír tylko jednym uchem przysłuchiwał się prowadzonej przez nich rozmowie. Jego lisi ogon poruszał się miarowo w jedną i drugą stronę, wyrażając całkowite zaintrygowanie. ”Jak ten człowiek zamienił się w złoty pył? Czy to był jakiś rodzaj magii? Jeśli tak to jaki?
- To ciebie spotkałem rano, prawda? - zapytał cicho, a pozostali zamilkli i spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Myślałem, że mi się przyśniło - wyjaśnił krótko, wzruszając ramionami.
        Przez chwilę zastanawiał się, czy wyjawić towarzyszom jak Kinalali zniknął na wietrze, doszedł jednak do wniosku, że jest to rzecz, o której artysta powinien powiedzieć im sam. Ostatecznie nie wiedział czy La'Virotta jest dumny z tej umiejętności. Zawsze mógł go wypytać kiedy skończą śniadanie, skoro już stanął na jego drodze. Poza tym to dobry motyw na piosenkę lub scenariusz, którym będzie mógł zaskoczyć swoich towarzyszy. Lubił, kiedy go chwalili za piękne, liryczne refreny. Nie, zdecydowanie powinien zachować na razie tę magię dla siebie.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        - Och, w żadnych wypadku, była to naprawdę uczta dla mych uszu… A jeśli faktycznie był to tylko ułamek pańskich umiejętności, tym większy mój podziw dla pana, aż nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by tę melodię można było zagrać lepiej, z radością jednak w przyszłości bym tego doświadczył! - zapewnił od razu gorliwie Kinalali, gdy tylko Zahid skromnie uprzedził, że mógł wyjść z wprawy przez tygodnie spędzone na pustyni. Serce maie śpiewało, gdy mogło karmić się sztuką i towarzystwem innych artystów, których w Efne widywał na co dzień i przyjmując ich jako rutynę nie doceniał tak jak teraz, podczas swej wędrówki w poszukiwaniu ukochanego.
        Poeta przyjął wyciągniętą na powitanie rękę i podał Zahidowi dłoń, wsuwając ją w wyciągniętą prawicę satyra niczym niewiasta, która oczekuje szarmanckiego pocałunku na powitanie. Zacisnął jednak palce w męskim lecz bardzo subtelnym uścisku zdradzającym, że nigdy w życiu nie skalał się pracą fizyczną i największym ciężarem jaki zdarzyło mu się unieść był pełen kieliszek wina.
        - Serce me jest wielce rade za to zaproszenie - zapewnił z oszałamiającym uśmiechem Ermidę, gdy ta podsunęła mu poduszkę, by mógł z nimi usiąść. Spostrzegł, że materiał poszewki bardzo dobrze komponował się z jego zwiewną szatą, co bardzo przyjemnie połechtało jego wręcz nadwrażliwy zmysł estetyczny i tym bardziej poszerzyło jego uśmiech. Z przyjemnością spoczął, eleganckim gestem przytrzymując swoją szatę by się w nią nie zaplątać. Nogi trzymał razem, odwiedzione w bok jak niewiasta, ich smukły alabastrowy kształt odznaczał się na tle rozłożonego niczym wachlarz trenu jakby faktycznie był jakąś figurką z kości słoniowej zdobiącą salon jakiejś księżniczki. Realności nadawało mu to, że gdy nieustannie wachlował się swoją plecionką z liści palmy jego szata i loki nieustannie falowały poruszane podmuchem wiatru. Uśmiechnął się ciepło do chłopca ofukniętego przez jego towarzyszkę z trupy - jemu to spojrzenie nie przeszkadzało - po czym gestem i cichym pomrukiem odmówił poczęstunku, który zaoferował mu Zahid. Nie musiał jeść by żyć, a jedzenie z reguły nie sprawiało mu przyjemności i nie lubił próbował nowych rzeczy, więc nieznany mu mleczno-żółty owoc niespecjalnie go nęcił.
        - Och niestety, ani jedno, ani drugie, ani trzecie - odpowiedział domysłom rzucanym przez pozostałych artystów. - Oczywiście niejednego się w życiu próbowało i z cytrą w ręce bym się nie zbłaźnił, lecz do występów przed szerszą publicznością a tym bardziej w tak doborowym towarzystwie bym się nie nadawał… No chyba, że jako kontrast, by podkreślić twoją piękną grę - dodał uśmiechając się zniewalająco do Zahida. - Do aktora również mi daleko, choć z pewnością bliżej niż do muzyka, bo w naturze mam dramatyzowanie, a i materia w której tworzę bliższa jest aktorstwu niż muzyce… Jestem poetą - wyjaśnił, robiąc odpowiednią pauzę, by nikomu ta informacja nie umknęła. - Mowa więc i słowa to oręż, którym władam z największą łatwością i dbałością, czy to kwestia odpowiedniej dykcji czy wyrażania emocji… Gorzej niestety sprawia się miewa jeśli chodzi o ruch sceniczny, bo jak już z pewnością zdążyliście zauważyć, jestem równie niezgrabny co rozgadany…
        Gdy Kinalali nabrał tchu, by kontynuować swój koronkowy wywód, Nahír idealnie wyczuł moment i wtrącił się wtedy ze swoim pytaniem. Maie skupił na nim swoją uwagę i obdarzył go nieco przepraszającym uśmiechem. Wolną ręką poprawił wysmykujące się spod złotej opaski włosy.
        - W istocie, to byłem ja - przyznał. - Najmocniej przepraszam jeśli cię przestraszyłem, mam nadzieję, że nic ci się nie stało? Zdawało mi się, że nawet cię nie dotknąłem, ale byłem bardzo zajęty rozmową, a niestety moja uwaga jest raczej niepodzielna i zauważyłem cię w dosłownie ostatniej chwili, jako że wcześniej nie kontrolowałem co dzieje się wokół mnie. Miło mi jednakże, że zostałem uznany za senne widzenie… O ile nie był to koszmar? - dodał jakby domagał się komplementów.
        - Och, więc jesteście grupą wędrownych aktorów, tak? - zagaił, wracając do tego, co powiedziała wcześniej Ermida. - To musi być piękne życie, wolność, którą wyraża również nazwa waszej trupy. Jakie przedstawienia gracie? Niestety z żalem muszę się przyznać, że nigdy was nie widziałem i nie słyszałem o was, a jestem pewien, że zapadlibyście mi w pamięć - oświadczył kategorycznie, spoglądając na każdego członka grupy z osobna, bo na ich wyjątkowość składała się i piękna muzyka Zahida i strój oraz uroda Ermidy i chłopięcy urok rudowłosego Nahíra. Rohan był jedyną postacią, co do której nie miał pewności czym mógłby się odznaczać, ale na pewno miał coś w sobie. Może na przykład piękny głos? Wydawało mu się, że to mógł być ten typ, przez którego szept mdlały kobiety…
        - Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć jedynie, że przez lata nie opuszczałem mojego ukochanego Efne, więc może po prostu nasze drogi nie miały jeszcze szansy się skrzyżować… Tym chętniej to nadrobię, poznając was i waszą twórczość - zapewnił gorliwie, a jego oczy błyszczały zainteresowaniem.
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nahír »

        Kinalali z całą pewnością wyróżniał się na tle… Każdego. Naprawdę niewiele było tak urzekających i zdumiewających urodą, sposobem bycia i wysławiania się osób, a nawet jeśli ci nieliczni ukrywali się właśnie pod plakietką “artystów”, to w tym wypadku Kinalali kontrastował nawet z nimi. Nahír rzecz jasna nie myślał o tym, czy to jego trupa jest odmienna i czy dziedzina sztuki, którą się zajmowali, jakoś ich określała - skupił się po prostu na różnicach, które go tak zaintrygowały. Grupa aktorów złożona była z osobników prostodusznych, poza sceną wysławiających się wręcz po chłopsku i z naturalną szczerością, określającą ich energiczny i bezpośredni sposób bycia. Kinalali zaś był przy nich niczym arystokrata przy rolniku. Ubrany jak na bal, z nienagannymi manierami, skórą delikatną jak u dziecka i słownictwem tak uroczystym i kwiecistym, że aż ciężko było uwierzyć, że naprawdę wierzy w to, co mówi. I to było w zabawny sposób piękne.
        Chłopak nie mógł się napatrzyć i postanowił, że dowie się o tej przedziwnej istocie jak najwięcej - dokładnie pozna jej świat, o ile tylko mu na to pozwoli. Czuł się jak małe dziecko - z zachłannością chłopca chciał dowiedzieć się wszystkiego i wszystko zobaczyć.
        Zahid natomiast aż poczerwieniał z zadowolenia, słysząc tyle pochwał skierowanych w swoim kierunku. Uważał się za wyjątkowo utalentowanego koziołka, jednak usłyszenie tego z ust tak barwnej osoby jak Lali mile połechtało jego ego. Uśmiechnął się szeroko, już wiedząc, że La'Virotta został jego ulubionym poetą. Nie ze względu na swoje dzieła - ten osąd byłby przedwczesny. Jednak istniała wśród znanych i dobrze sytuowanych artystów tendencja, by prostolinijnych, wędrownych aktorów traktować z wyższością i pobłażaniem. Kinalali był zaprzeczeniem wszystkich tych stereotypów. Jego zainteresowanie było szczere, a przez to i sama pochwała brzmiała bardziej słodko.
Nawet dziwny uścisk dłoni w niczym już nie przeszkadzał.
        Ermida patrzyła jak urzeczona na mlecznobiałą cerę poety, gdy ten usiadł koło niej. W głębi ducha pozazdrościła mu zwiewnej, eterycznej kobiecości, jakiej ona nigdy nie będzie posiadać. Szybko odepchnęła jednak od siebie tę myśl, koncentrując się na tym jak uroczy i uprzejmy jest ten dziwny człowiek.
        Na wiadomość, że człowiek ze snu jest poetą, trupa zareagowała uprzejmym entuzjazmem. Może ciekawszy byłby bard albo iluzjonista, ale poezja to w końcu także sztuka, prawda? Gdyby chociaż pisał teksty do ballad…
        Konsternacja nie zdążyła jednak rozejść się w powietrzu, bo na pytanie o koszmar Nahír zachichotał głośno.
- Nie, po prostu myślałem, że śnię na jawie. Poza tym nie mam pojęcia w jakim koszmarze mógłbyś się pojawić - przyznał bez skrępowania, wyrażając zachwyt swój oraz towarzyszy. Już otworzył usta, żeby powiedzieć coś o ich twórczości, kiedy na plac jadłodajni wybiegł odziany w biały turban, mocno zdenerwowany mężczyzna.
- Złodziej! - zawołał, wskazując na ubranego w szarą kamizelkę chłopaka, który pędził po kolorowej mozaice z niewielkim zawiniątkiem pod pachą. Rohan, niewiele myśląc, bohatersko podniósł się z miejsca i bez słowa skoczył w stronę chłystka. Chwycił go za kark i nim ten zdążył zaprotestować, przycisnął go do ziemi, wyciągając z jego rąk jednocześnie zakutany materiałem przedmiot. Zrobił to ze spokojną, skupioną miną, przypominającą, że nabyte w przeszłości odruchy nigdy do końca nie zanikają. Odszukał wzrokiem kupca i przywołał go gestem do siebie, nadal przytrzymując dłonią złodzieja. Jednak uwięziony mężczyzna okazał się zwinny jak wąż i raptem uwolnił rękę, palcami niemal dźgnął Rohana w oczy i wykorzystał jego chwilę słabości, by wziąć nogi za pas - razem z pakunkiem! Niedoszły bohater zaklął pod nosem.
        Zahid jeszcze poderwał się, by rzucić w pogoń za uciekinierem, ale każdy mógł dostrzec, że to na nic. Rudowłosy chłopak również stanął na nogi, ale tylko by stanąć i w szoku patrzył na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był złodziej.
- Czy mi się wydaje, czy on miał chustę Ermidy?
Kobieta zaś dopiero teraz jakby się całą sytuacją przejęła, a może po prostu dotarło do niej, co się wydarzyło.
- Na litość piasków! Rohan!
Spojrzała z dezaprobatą na męża, który zbyt często jak na jej gust grał bohatera bez wyraźnego powodu. Później przesunęła wzrok na kupca, na którego twarzy malował się nieprzyjazny wyraz podejrzliwości.
        Po chwili wrócił Zahid wyraźnie strapiony.
- Nie mam pojęcia, gdzie się podział. Był niewiarygodnie szybki i… - Popatrzył na aktorkę. - Chyba miał twoją chustę.
- Tak, słyszałam - burknęła kobieta, zwracając się do handlarza. - Chusta suszyła się rano na sznurku obok naszej kwatery. Jeśli tam pójdziemy, na pewno znajdziemy nawet miejsce, w którym ją zerwano… Nie wiem dlaczego ten złodziej zabrał akurat moją chustę - tłumaczyła, choć jej mina i założone na piersi ręce sugerowały, że nie zamierza przed nikim się kajać.
- Chyba nie posiedzimy razem zbyt długo, panie poeto… - mruknął rudowłosy do Kinalalego z żalem przewidując szybsze opuszczenie karawanseraju.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Oj podobało się tu Lalemu. Jakże inaczej, skoro każde z nich patrzyło na niego z jakimś indywidualnym zainteresowaniem? Uwielbiał być w centrum uwagi, zwłaszcza gdy wyczuwał, że była ona ogólnie raczej pozytywna. Jednocześnie jednak lubił, gdy to go nie omija - nie chciał siedzieć na postumencie by podziwiano go z daleka, przeciwnie, chciał wchodzić w interakcję, słyszeć to w głosie albo wręcz w słowach tych, z którymi rozmawiał. Ta grupka tutaj na dodatek była bardzo sympatyczna, różnorodna, ciekawa. Tak, chciałby z nimi dłużej posiedzieć - znudziła mu się samotność.
        - Och, sny z natury są tak przewrotne, że wierzę, iż każdego byłyby w stanie obsadzić zarówno w roli sennego marzenia, jak i najgorszego koszmaru - zauważył z szerokim uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy w reakcji na chichot rudego chłopca obdarzonego tak rozbrajającą szczerością. Nim jednak poeta nabrał wdechu i znowu zaczął gadać, wydarzenia przybrały zupełnie inny obrót.

        Tak, Kinalali nie mylił się w ocenie Rohana - to był mężczyzna, o którym marzyły kobiety. Wystarczyło na niego teraz spojrzeć - na placu było tylu mężczyzn, którzy powinni zareagować, a jednak tylko on się poderwał. I to jeszcze z taką śmiałością, bez zastanowienia, jakby bohaterstwo miał we krwi! Poecie to imponowało. Sam prędzej by się zabił wstając, niż byłby w stanie zareagować, a poza tym był tak zszokowany, że nie pomyślał o tym, że może magią mógłby chociaż trochę opóźnić złodzieja… Gapił się wielkimi oczami na to, jak jego nowy znajomy dopadł złodzieja i rozbroił go tak bez problemu, jakby miał w tym ogromne doświadczenie… Ciekawe…
        Kinalali aż krzyknął z rozemocjonowania jak niewiasta na spektaklu, gdy nagle złodziej zdołał się jednak wyswobodzić. To było za wiele dla jego serca, tyle emocji! I jednoczesny żal, że dobro jednak nie wygrało… Jednakże strata była w jego odczuciu niewielka, gdyż mimo przepychu z jakim potrafił się nosić i lubowania się w prezentach, nie przywiązywał wielkiej wagi do dóbr materialnych i tak samo jak z radością je przyjmował, tak samo rozdawał. Wydawało mu się więc, że chwilowy niesmak nie wpłynie specjalnie na to, co działo się w karawanseraju - każdy wkrótce wróci do swoich spraw i tylko jeden kupiec pozostanie przybity przez dłuższy czas… Gdyby nie jedna chusta.

        Kinalali podniósł wzrok na Zahida, jakby był zaskoczony, że zwrócono się do niego. Choć wzrok miał przez moment nieobecny, rozumiał co się działo i zaraz pojął, co ma na myśli rudowłosy mężczyzna - jakiś winny tej sytuacji musiał się znaleźć, a zamiast szukać prawdziwego sprawcy, łatwiej było skupić się na osobach, które były z tym związane jedynie bardzo, bardzo, bardzo luźno… Poeta nie pojmował nigdy takiego sposobu rozumowania, ale wiedział, że był popularny, a na dodatek gdy miało się pod ręką grupę wędrownych artystów, tym łatwiej było rzucać bezpodstawne oskarżenia na podstawie krzywdzących stereotypów.
        - Och, no tak… - mruknął zasmucony tym faktem Kinalali. Zaraz jednak przyszło mu coś do głowy. Wstał, by nie mówić do Zahida z dołu, poprawił szatę, która oplotła mu się wokół nóg prawie go przepraszająco i odrzuciwszy drobne loczki z czoła, podjął.
        - Proszę o wybaczenie, jeśli będzie to prośba zbyt śmiała, jednakże czy nie możemy spędzić razem jednak więcej czasu we wspólnej podróży? - zagaił. - Nie zmierzam w żadnym konkretnym kierunku, błądzę po świecie szukając pewnej wyjątkowej dla mnie, choć nieznanej mi osoby, a że nie wiem gdzie może się ona znajdować, każdy kierunek wydaje się być równie dobry… Jednakże ten przez was obrany miałby dla mnie tę wielką zaletę, że właśnie to wy byście tam zmierzali. Me serce od tygodni nie zaznało towarzystwa bratnich dusz i choć jeszcze nie dopomina się boleściami swoich praw, łaknie ukojenia, którego mógłbym przy was zaznać… Przyznam szczerze, że pożytek ze mnie będzie raczej niewielki, gdyż nie ma na świecie gorszego niezdary niźli ja, a i siłą przewyższy mnie każdy mężczyzna i większość niewiast, jednakże przy tym jestem również wyjątkowo niewymagającym towarzyszem. Jedynie czego mi trzeba, to drugiej osoby, z którą będę mógł zamienić słowo.
        Kinalali mówiąc zwracał się po równo do wszystkich członków grupy, nawet do Nahira, którego niejeden dorosły pewnie by ignorował, uznając go za dziecko. Poeta jednak nie dostrzegł, by ktokolwiek traktował go z góry, więc i on nie zamierzał - najwyraźniej rudzielec był dojrzały jak na swój wiek.
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nahír »

        Znacie to uczucie ekscytacji, które przebiega po kręgosłupie jak rząd mrówek? Łaskotanie znajdujące się tuż pod skórą, niczym linia łącząca nas ze wszechświatem? Linia pociągana przez bogów, by powiedzieć nam, że coś się za chwilę wydarzy. To właśnie poczuł Nahír, kiedy Kinalali zaproponował im wspólną podróż. Przez sekundę zapomniał o złodzieju i dziwnym zbiegu okoliczności, rzucającym na nich podejrzenie. Nie przeszło mu nawet przez myśl, że to nieuczciwe zgadzać się na wspólną wędrówkę z poetą, kiedy ciążą na nich nadal słowa kupca. Uśmiechnął się szeroko i z entuzjazmem pokiwał głową.
        Zanim chłopiec zdążył otworzyć buzię odezwała się jednak Ermida, widząc czające się w oczach maie niezrozumienie i żal.
- Zaraz, to nie tak jak myślisz. Zahid nie zamierzał sugerować, że masz coś wspólnego z kradzieżą. Gada byle gadać.
Zerknęła surowo na satyra i wróciła spojrzeniem do poety.
- Chodziło mu o to, że musimy wyjaśnić tę sprawę i nie chciał cię w nią wciągać. Żadne z nas nie zna tego złodzieja - po prawdzie nie znamy tu nikogo poza tobą i ludźmi, którzy przyjęli od nas opłaty za nocleg i jedzenie. Trzeba sprawdzić czy nic więcej poza moją chustą nie zginęło.
W tym momencie kupiec, który milczał niczym nadciągająca chmura gradowa, nie wytrzymał i machnął ze złością rękami. Widać było jak jego oblicze się zmienia, z podejrzliwego na gniewne.
- Nie obchodzi mnie czy się znacie czy nie! Ten złodziej zawinął mój przedmiot w twoją chustę! Powinniście mi za niego zadośćuczynić!
- Co za bzdura! - oburzyła się Ermida, podpierając pod boki. - Moja chusta w rękach tego chłystka dowodzi tylko tego, że jestem taką samą ofiarą kradzieży jak ty!
Wyciągnęła smukły, ciemnoskóry palec i dźgnęła kupca w pierś.
- Nasze ubrania suszyły się po porannym praniu - wyjaśnił spokojnie Zahid.
- A co do pana, panie poeto, to będziemy więcej niż zaszczyceni jeśli będzie pan chciał nam towarzyszyć… mimo okoliczności - dodał satyr.

        Nahír patrzył jak dorośli się kłócą, choć jego wzrok cały czas wędrował w stronę maie. Tak bardzo chciał go zapytać o przemianę w złoty pył! Kiedy w końcu opuszczą to miejsce i będą mogli spokojnie porozmawiać? Jak na dziecko przystało, niewiele robił sobie z kłótni dorosłych. Był pewien, że Ermida to załatwi. Obdarzał ją tym niezachwianym rodzajem pewności, jakim dziecko obdarza matkę.
”Może ja to załatwię?", syknął głos w głębi jego duszy. Chłopiec potrząsnął gwałtownie głową i zwrócił się w stronę kupca.
- A może pokażemy ci gdzie wisi nasze pranie? Zobaczysz, że chusta została zerwana, a my sprawdzimy czy nic więcej nie ukradziono.
Ta propozycja była tak prosta i oczywista, że wszyscy na chwilę zamilkli. Otoczył ich odległy gwar rozmów, jako że karawanseraj widział niejedną taką sytuację i nie zamierzał wstrzymywać przez nią tchu. Kupiec pokiwał głową i odwrócił do Ermidy swoją pokrytą wypiekami twarz.
- Prowadźcie!
- Chodź - nakazał Nahír, łapiąc Kinalalego za rękę i ciągnąc w stronę ich namiotu.

        Namiot, w którym spali artyści nie wyróżniał się niczym na tle pozostałych. Otaczały go jedynie kolorowe tkaniny rozwieszone na sznurkach nad niedużą balią. W jednym miejscu sznurek był zerwany, a smętnie zwisająca z niego drewniana klamerka opierała się nosem o ziemię. Nadal przytrzymywała fragment fioletowego materiału, najwyraźniej oderwanego przy bezczelnej kradzieży.
        Kiedy Ermida rozpoczęła dyskusję z kupcem, pokazując mu niezbity dowód swojej niewinności, Rohan wszedł do namiotu i rozpoczął przegląd inwentarza. Nie było tego dużo - do środka wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy, podczas gdy stroje i rekwizyty nadal leżały na wozie. Po wstępnych oględzinach mężczyzna stwierdził, że nic nie zginęło. Najprawdopodobniej chusta Ermidy znalazła się po prostu w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
- Mamy szczęście. Nic więcej nie zginęło - oznajmił niskim głosem, podchodząc do żony i kładąc rękę na jej ramieniu.
- Pewnie! Wy macie szczęście! - fuknął niezadowolony kupiec i czując, że nic już na tym nie ugra, odwrócił się na pięcie i odmaszerował.
- Ciekawe co takiego ukradł ten złodziej, że musiał to zawinąć w chustę? Jak myślisz? - zastanowił się Nahír, siadając bezceremonialnie na ziemi. Zerknął pytająco na maie, ciekaw jakie on ma na ten temat zdanie.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Artyści zaczęli go przepraszać, choć nie musieli - Kinalali nie miał im nic do zarzucenia i o nic ich nie podejrzewał, a wszelkie jego czarne myśli brały się z obserwacji ogółu, a nie tej konkretnej grupy.
        - Och, nic się nie stało… - zaczął więc skromnie, starając się wstać tak, by nie przewrócić się o własne szaty. Odgarnął ją przez to trochę za mocno na bok, odsłaniając kolana i spory kawałek ud. Zaraz jednak je zakrył, bo wiedział, że to niestosowne i w tym konkretnym momencie może mu bardziej zaszkodzić niż pomóc.
        - Ja w swych myślach nigdy nie przypisałbym wam czynów niecnych, tak samo i myśli, nie tylko pod mym adresem, ale też kogokolwiek innego. Nie znam was dłużej niż żywot motyla, a jednak jestem przekonany, że w swej ocenie się nie mylę i wasza grupa choć z pozoru barwna, jest w istocie harmonijna i ku harmonii dążąca, w co nie wpasowuje się zło i niegodziwość czynione innym…
        Lali mógłby tak gadać i gadać, lecz nadal był do rozwiązania problem kradzieży. Podniesienie przez kupca kwestii zadośćuczynienia sprawiło, że Kinalali jakby się uspokoił - wiedział już doskonale, jak sprawić, by ten napastliwy mężczyzna dał spokój bogu ducha winnej grupie artystów. Że też wcześniej na to nie wpadł - wystarczyło dać mu coś, co go udobrucha i pomoże zaspokoić jego poczucie materialnej straty. Dla maie nie istniało nic prostszego i już nawet podnosił ręce, by na dobry początek negocjacji, a może nawet na pomyślne zamknięcie tej kwestii, zdjąć ze swoich włosów złotą opaskę i podarować ją kupcowi. Mógłby to zrobić - dla niego ta biżuteria była tylko przedmiotem, z którym z łatwością by się rozstał. Biżuterii miał na pęczki, a takiej, która byłaby dla niego cenna, wyjątkowo niewiele - dwie, może trzy sztuki. Resztę przyjmował i rozdawał, zawsze kierowany uczuciami: albo odbierał ofiarowany mu dowód uznania, albo sam wyrażał w ten sposób uznanie albo wdzięczność. Ten przypadek byłby jednak o tyle wyjątkowy, że nie rozstałby się ze swoją biżuterią po to, aby dać ją miłej sobie osobie, ale by takową uchronić przed niemiłymi konsekwencjami - słowem działał na rzecz grupy artystów, a nie kupca. Jego uczucia miał trochę w nosie, ale nie chciał by jego nowi znajomi cierpieli.
        Próba maie została jednak zduszona w zarodku nim tak naprawdę na dobre się zabrał za jej realizację - zdecydowany sprzeciw Ermidy sprawił, że poeta nie zamierzał z nią dyskutować. Jednocześnie poczuł przypływ zachwytu nad tą kobietą - nie dość, że była tak pięknie, barwnie ubrana, to jeszcze miała tak silny charakter! Aż przez chwilę patrzył na nią maślanymi oczami, bo mu imponowała, ale w porę się ocknął, bo to nie była pora na prawienie komplementów. Nie wtrącał się jednak z jeszcze jednego powodu - tak samo jak Nahír, tak i on był głęboko przekonany, że rezolutna kobieta najlepiej sobie poradzi w tej dyskusji z rozeźlonym kupcem.
        Prawdziwe rozwiązanie nadeszło jednak ze strony rudego chłopca, po którym to nikt się tego nie spodziewał. Wszyscy jednak przytaknęli chętnie jego propozycji, a Kinalali skinął mu z zadowoleniem głową, bez oporu pozwalając się złapać za dłoń i prowadzić razem z resztą w barwnym i nietuzinkowym orszaku, który odprowadzały tuziny spojrzeń gości karawanseraju.
        Już przy namiotach grupy Kinalali tylko stał, słuchał i obserwował, bo i więcej nie mógł uczynić - to oni najlepiej wiedzieli co posiadali i co mogłoby zginąć… A jednak nie ograniczył się do roli dekoracyjnej, gdyż za bardzo lubił mówić.
        - W istocie widać, że ten zerwany sznur to jedyna wyspa chaosu na morzu ładu, że zbiegłym młodzieńcem nie kierował plan a pośpiech, inaczej zawczasu przygotowałby sobie chustę, a nie czynił szkód, by ją w ostatniej chwili pozyskać - skomentował, nim Rohan obwieścił, że im nic nie zginęło. To była już kropka nad i, dobitny argument, który doprowadził do kapitulacji okradzionego kupca. Grupa artystów została pozostawiona w spokoju, a poeta zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią zdecydował trzymać się z nimi.
        Zapytany o zdanie Kinalali zerknął w stronę miejsca, gdzie zniknął okradziony kupiec, jakby jeszcze chciał go uchwycić wzrokiem i być może wyczytać z niego odpowiedź na to pytanie. Mężczyzna jednak zniknął na dobre, co nie wybiło poety z rytmu - poprawił on przód swojej szaty, który jak zawsze podstępnie się rozchylił, po czym z czarownym uśmiechem zwrócił się do Nahira.
        - Trudno mi to ocenić, gdyż wydaje mi się, że chusta mogła być tu zarówno istotna, jak i zbyteczna, a jej kradzież wynikała jedynie z impulsu chwili niźli wyrachowanego planowania - zaczął. - W mojej jednak ocenie nie mogło to być nic tak naprawdę materialnie cennego, gdyż w przeciwnym razie właściciel bardziej zapalczywie dociekałby swych praw i domagał się ukarania złodzieja i odzyskania swojej własności. Cóż to mogło być… Możliwości jest tyle, ile osób na świecie. Mnie zastanawia jednakże fakt, że, cóż, zgódźcie się ze mną bądź nie, w takim miejscu relatywnie trudno się ukryć, gdyż droga prowadzi w to miejsce jedna, a wokół roztacza się jedynie ocean piasku skąpany w słońcu. Złodziej więc ze swym łupem pozostać musiał w obrębie tychże zabudowań, oczywiście o ile nie salwował się magią podczas swej ucieczki, co mogłoby mieć sens, gdyż sprawiał wrażenie raczej dobrze przygotowanego, a już na pewno zdeterminowanego, by swój cel osiągnąć, miał więc raczej plan na to, jak uciec z miejsca, które mu tego w istocie nie ułatwiało. Jeśli jednak tenże kupiec będzie dość uparty i metodyczny w swych czynach, dojdzie prawdy gdzie i w jaki sposób zginęła jego własność, musi działać jednak szybko i jednocześnie z rozwagą… A tejże wydaje mi się, że nie posiada - zakończył z westchnieniem, tocząc wzrokiem po całej grupie artystów. - Niemniej radość ma jest niezmierna, że podejrzenia tak niesłusznie na was rzucone szybko zostały odsunięte! - zapewnił z entuzjazmem. - Szkoda jednakże, że sama coś przy tym utraciłaś, dzielna Ermido - zwrócił się konkretnie do ciemnoskórej kobiety, splatając przy tym dłonie we współczującym geście, który był wielce teatralny, lecz do niego pasował jak ulał.
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nahír »

        Rudowłosy piegus patrzył na poetę z wyrazem niemego zachwytu. Jego oczy błyszczały, a szczęka wędrowała z każdą sekundą coraz niżej. Tylko w głębi umysłu demon prychał lekceważąco, utrudniając tym samym dobór odpowiednich słów swojemu opętanemu.
- Ach! - westchnął w końcu Nahír. - Nie wiedziałem, że można tak kwieciście mówić o niczym!
        Wszyscy zamilkli i spojrzeli na chłopaka zapatrzonego w Kinalalego. W końcu Zahid parsknął śmiechem i mówiąc coś o pakowaniu się, klepnął chłopca w ramię, po czym zniknął we wspólnym namiocie. Rohan jak zwykle milczał - nie marnował energii na drobiazgi. Ermida za to pacnęła podopiecznego po głowie, po czym uśmiechnęła się do maie.
- Cokolwiek to było… to już nie nasza sprawa. - Kobieta machnęła ręką za oddalającym się kupcem. - Lubiłam tę chustę, ale jakoś bez niej przeżyję. Szykujmy się lepiej do wyjazdu. Za miarkę piasku chcę ruszyć.
        Jako że większość dobytku artystów znajdowała się już na wozie, spakowanie się nie było trudne. Zahid troskliwie uniósł wór w którym trzymał instrumenty. Biały, delikatny niczym jedwab kawałek drewna, który znalazł podczas ostatniej wyprawy, wychylił się ciekawie z płóciennego worka, po czym zniknął ponownie w środku, otoczony przez inne konary, które już otrzymały kształt fletów oraz lutni.
        Satyr odwrócił wzrok w stronę poety i uśmiechnął się do niego, omiatając spojrzeniem zgrabne, jasne nogi, piękne dłonie i przyjazną twarz. Ten dziwny nieznajomy był na swój sposób wyjątkowy - rzadko kiedy za urzekającym ciałem szło równie doskonałe wnętrze.
- Zamierzałem sprzedać tu parę instrumentów, ale równie dobrze mogę to zrobić w najbliższej oazie. Mam wrażenie, że po awanturze z kupcem ludzie mogliby odnosić się do nas… co najmniej podejrzliwie. Nikt nie chce mieć do czynienia ze złodziejami, a zwłaszcza takimi, co do których nie dosłyszał dokładnie, jaka jest ich wina.
        Uśmiechnął się lekko pod nosem i posłał La’Virotcie ciepłe spojrzenie.
- Jeśli chcesz z nami jechać - tym razem odezwał się niedoszły bohater, mąż Ermidy. - To pora na pakowanie się. Gdzie mieszkasz? Nahír może przynieść twoje rzeczy, jeśli masz takie życzenie.
        Rohan podejrzewał, że tak strojny jegomość jak Kinalali zapewne będzie miał ze sobą pokaźny bagaż, choć to by nasuwało pytanie, dlaczego nie ma własnego środka transportu i jak właściwie się tu dostał. Wyglądał na bogatego... Co więc właściwie tu robił sam? Tak naprawdę jednak to nie była ich sprawa. Sami prowadzili dość wyjątkowy tryb życia i połączył ich ciężki los oraz marzenia. Nie pytali więc o zbyt wiele innych, doskonale rozumiejąc, że nie o wszystkim chce się mówić. Każdy mógł być tym, kim chciał i robić co chce. Byle tylko nie sprawiał innym przykrości.
        Rudowłosy chłopiec machnął z ekscytacją ogonem i zdławił wiercącego się w duszy demona, oferując swoją pomoc.
- Zaprowadź mnie do swojego namiotu, pomogę ci przynieść rzeczy. Podróżujemy na wozie, na który będziesz mógł położyć swoje bagaże. Zobacz, to nasze tapirany, Aza i Ero. - Wskazał dwa stworzenia, które na ich widok ożywiły się i zaczęły machać ogonami. Widać było, że darzą swoich opiekunów wyjątkową sympatią - ich duże, ciemne oczy przybrały łagodny wyraz, a trąbki wyciągnęły się do nich z zainteresowaniem.
- Są silne i wytrzymałe, bez problemu dadzą radę unieść i twoje rzeczy… To jest, o ile nie masz ich zbyt dużo - dodał speszony, rumieniąc się. W wędrownym życiu nie mogli pozwolić sobie na zbytek dóbr materialnych - mogli zatrzymać tylko tyle, ile byli w stanie zabrać ze sobą. Bogato odziany artysta wydawał się jedną z tych osób, które mają inną szatę na każdy dzień tygodnia. Nahír spojrzał na niego ciekawie, czekając na rozporządzenia.

        Demon kłapnął paszczą poirytowany, słysząc propozycję dziecka, wypowiedzianą ewidentnie bez jego zgody. Będzie musiał wezwać go na rozmowę, smarkacz zapomniał już kto ma tu najwięcej do powiedzenia. Maie irytował go wszystkim - bezsensowną ilością słów nie wyrażających niczego, aurą tak słodką, że prowadziła do mdłości i wstrętnym, pogodnym sposobem bycia. Takie istotki zjadał na kolację, kiedy jeszcze był panem Otchłani… To spowodowało, że przez myśl przemknęła mu bardzo apetyczna wizja. Dawno już, ooo, jak dawno nie zamordował żadnego ducha. Uśmiechnął się szeroko, a w ciemności zalśniły pomarańczowe oczy o źrenicach zwężonych z ekscytacji. Po szeregu ostrych kłów przesunął się długi, śliski język, po czym demon zniknął w głębi duszy Nahíra. "Chodź, mały maie, dołącz do naszej karawany…"
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        O, jak bardzo pochlebiało Kinalelmu to spojrzenie Nahíra! Zachęcony tą cudowną młodzieńczą fascynacją gadał i gadał i napawał się własnymi słowami i brzmieniem głosu, które smakowały wielokroć lepiej dzięki widowni - to spojrzenie młodego lisołaka było jak szafran, który nadał szlachetnego smaku daniu z jego słów.
        Komentarz zaś był… brutalny. I poetę aż zatkało, gdy go usłyszał - zamarł i patrzył na Nahíra, jakby wcale nie tego się spodziewał i nie umiał wyjść z zaskoczenia. Dopiero śmiech Zahida przywrócił mu świadomość i wywołał na jego własnych ustach piękny, choć nieco skrępowany uśmiech.
        - Gdy ktoś słucha mnie z tak szczerą uwagą to bywa silniejsze ode mnie - przyznał uśmiechając się czarująco do grupy aktorów. - Słowa są wszakże sednem mego istnienia i największą miłością, ale wiem też, że używanie ich w nadmiarze niejednego już zmęczyło czy wręcz zirytowało, więc nie krępujcie się, by zwrócić mi uwagę, postaram się wtedy je ograniczyć bądź zamilknąć - przedstawił sprawę jasno i to bez żadnego oporu. Rzadko obrażał się, gdy proszono go o przejście do sedna, zwłaszcza gdy czynił to ktoś, względem kogo czuł sympatię, a to tyczyło się stojącej przed nim trupy.
        I już po chwili temat się zmienił. To niezmiernie fascynowało Kinalalego. Nie to, że tak szybko stracono zainteresowanie nim, ale to, że tak szybko ta grupa potrafiła się otrząsnąć po niezbyt przyjemnych doświadczeniach i ruszyć w dalszą drogę, jakby tu nic ich nie trzymało, a słodki zew szlaku był dla nich wręcz nie do przezwyciężenia. Fascynowały go takie dusze: miał je za czyste i szczere, bo nie przywiązywały się ani do miejsc, ani do rzeczy, a to co nimi kierowało to zew serca i wolności. Och jakże się radował, gdy mógł kogoś takiego poznać i mu towarzyszyć. Tak cieszył się, że dane mu będzie spędzić kilka dni z Ptakami Pustyni, że aż widać to było na jego obliczu, które zdobił uśmiech i świecące radością oczy. Ich spojrzenie podążyło za satyrem, który pakował na wóz worek z kawałkami drewna - ich klekot był tak odmienny, że zwracał na siebie uwagę. Zaraz jednak jakby przywołany tym wzrokiem, w jego stronę obrócił się Zahid. Kinalali na jego uśmiech odpowiedział również uśmiechem i postąpił krok w jego stronę. Wyglądał na zachwyconego, gdy satyr wspomniał o tym, co mieścił w sobie worek.
        - Och, nie tylko więc grasz, ale też wytwarzasz własne instrumenty? - zapytał nie kryjąc zachwytu. Zaraz jednak westchnął z boleścią.
        - Masz rację… - odniósł się do wzmianki o złodziejach. - Co się jednak odwlecze, to nie uciecze, czyż nie? - zagaił, uśmiechając się pokrzepiająco. Odwrócił się jednak natychmiast, gdy do rozmowy wtrącił się Rohan. Słuchał jego uwag pilnie jak uczący się szczeniak, choć na koniec zaczął się mimowolnie uśmiechać z lekką, ale przy tym czułą pobłażliwością. Z cierpliwością słuchał zapewnień o chęci pomocy, które padły najpierw z ust starszego mężczyzny, a potem rudowłosego chłopaka. Ten jednak mówił jakby o stu rzeczach na raz, po swojej propozycji wspominając jeszcze o wozie, ciągnących je zwierzętach (Kinalali skłonił się im po krótkiej prezentacji, co wcale nie wyglądało wbrew pozorom groteskowo), a na koniec wspominając o tym, że jednak pakowność ich wozu miała pewne ograniczenia.
        - Och, nie, nie mam za wiele rzeczy - oświadczył w końcu poeta, uśmiechając się szeroko jakby z lekką dumą. - W zasadzie nie mam przy sobie nic podczas tej podróży, nie licząc szat, w które aktualnie jestem ubrany… I wachlarza, który… Ach, nawet nie wiem, gdzie go zostawiłem, cóż ze mnie za gapa! - zauważył, śmiejąc się sam z siebie.
        - Co się jednak z tym wiąże, jestem gotów ruszyć w każdej chwili i wszędzie, bo nic ani nikt mnie tu nie trzyma - oświadczył już łagodniejszym tonem. - Jak wspomniałem, nie jestem problematycznym towarzyszem podróży, o ile nikomu nie przeszkadza gadulstwo. To co, możemy ruszać? - upewnił się, po czym niczym panna podkasał lekko swoją szatę i zwrócił się w stronę wskazanego przez Nahíra wozu, po drodze przelotnie głaszcząc jednego z tapiranów i klepiąc go czule po boku.
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nahír »

        Nahír kończył pakowanie, do załadowania zostało jeszcze tylko parę niewielkich tobołków. Pragnąc popisać się przed artystą, uniósł jeden z nich przy pomocy zgrabnego podmuchu powietrza i umieścił równo na wozie. Zerknął kątem oka na Kinalalego, upewniając się czy ten na niego patrzy i powtórzył sztuczkę z pozostałymi pakunkami. Skupiony na czarowaniu, poruszał miarowo swoim lisim ogonem.
        Chłopiec był wyjątkowo dumny ze swoich umiejętności i uważał za niezwykle istotne, by natychmiast je zaprezentować. Często używał ich w czasie występów, ale na to na razie nie było szans. Do najbliższego miasta mieli znowu kilka ładnych dni drogi przez pustynię, gdzie będą skazani tylko na swoje towarzystwo.
        Po skończonym pokazie przepchnął się obok Zahida, który burknął na niego poirytowany, i wskoczył na wóz obok poety. Zajęli miejsca na górze, skąd mogli obserwować widoki. Rohan z satyrem weszli do środka taboru, a Ermida chwyciła za lejce.
- Ruszamy, moi mili - zarządziła i tapirany posłusznie ruszyły w zalane złotym blaskiem piaski pustyni.

        Gdy wyjechali z karawanseraju, chłopiec spojrzał na maie ciekawie, a jego pomarańczowe oko zalśniło złowrogim blaskiem. Z wnętrza jego duszy demon obserwował i analizował, wyszukując najsłabsze punkty ezoterycznego poety. Pionowa źrenica zwęziła się szyderczo, gdy z ust chłopca padły nie jego własne słowa.
- Będzie zabawa - mruknął niskim, niepokojącym głosem.
Po sekundzie odchrząknął i spojrzał na Kinalalego zdziwiony.
- Mówiłeś coś? - zapytał niewinnie, a pomarańczowa tęczówka jakby przygasła. Rozejrzał się dookoła i odgarnął z czoła zakręcony kosmyk. Ermida zaśmiała się głośno - odrobinę za głośno - usiłując odwrócić uwagę artysty od niepokojącego zdarzenia.
- Ach te dzieciaki, zawsze się wygłupiają. A ty, panie poeto, masz dzieci? My z Rohanem niestety nie zostaliśmy nimi obdarzeni, ale mały Nahír zapewnia nam wystarczająco dużo rozrywki.
- Nie jestem mały! - obruszył się piegus, protestując głośno.
- Oczywiście, że nie - przytaknęła z czułością Mahinka.
- Podróżujemy razem od lat i jesteśmy tak naprawdę rodziną. Zahid dołączył do nas jako ostatni, ale nie wyobrażam już sobie Ptaków Pustyni bez niego - wyjaśniła. Z wnętrza taboru dobiegł głośny śmiech obu mężczyzn.
- Właśnie w takich chwilach jestem najszczęśliwsza, wiesz? Mając pod ręką wszystkich moich chłopaków.
Kobieta wbiła spokojne spojrzenie w niebo, a bezkresny błękit odbił się jasno w jej ciemnych oczach. Kolorowe kolczyki i korale na jej szyi pobrzękiwały cicho gdy wóz przetaczał się po nierównościach terenu. Na twarzy miała błogi uśmiech osoby, która dostała od życia wszystko, co tylko mogła sobie wymarzyć.
- A ty, przyjacielu? Gdzie masz swoją rodzinę?
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Nie ma co, rudzielec podświadomie wiedział jak zaimponować swojemu nowemu znajomemu. Kinalali uwielbiał magię, a w szczególności tę, którą zaprezentował Nahír - pokaz tak mu się spodobał, że aż zaklaskał w dłonie.
        - Magia powietrza! - zachwycił się. - Och jakie szczęście przepełnia me serce, gdy mogę ją widzieć w wykonaniu innym niż moje własne! Nahír, mój drogi magu, zdradzisz mi czym jeszcze możesz mnie zachwycić, jakie arkana są w twoim władaniu? Słyszę dźwięki, które cię otaczają, są one jednak dla mnie niezrozumiałe i nie chcę spekulować na ich podstawie, wolę usłyszeć od ciebie jakimi atutami jeszcze dysponujesz.
        Kinalali mówił tonem bardzo miłym, już nie tak wysokim z zachwytu, a bardziej stonowanym. Oparł ręce na skrzyni obok siebie, a na nich złożył policzek. Nogą, którą zwiesił swobodnie przez burtę wozu, kręcił niewielkie ósemki - jego smukła łydka i stopa sprawiały wrażenie tak lekkich, że ich ruch wydawał się być spowodowany jedynie przez poruszający je powiew wiatru, a nie siłę mięśni.

        Gdy ruszyli, Kinalali jakby się ocknął i podniósł głowę ze skrzyni, na której ją wspierał. Poprawił włosy i ostatni raz spojrzał na karawanseraj, który opuszczali. Uśmiechał się tajemniczo, bo choć nic go nie łączyło z tym miejscem, to właśnie tu poznał tę grupę artystów, a przeczucie mówiło mu, że nie będzie to przypadkowa znajomość, która zakończy się i przeminie. To będzie coś więcej, czuł to już teraz. Nie spodziewał się jednak tego dziwnego zachowania Nahíra, który odezwał się jakimś takim dziwnym głosem… W tłumaczenie Ermidy uwierzył jednak bez cienia protestu, no bo dlaczego miałby węszyć podstęp? Ufał im, dobrze im z oczu patrzyło, byli sympatyczni, a on być może był trochę bardziej naiwny, niż to na pierwszy rzut oka wyglądało.

        - Och, nie, nie - odpowiedział na zaskakujące pytanie Ermidy, jak na niego bardzo szybko i treściwie, swoje słowa popierając gestem skrzyżowanych rąk i lekko skruszonym spojrzeniem.
        - Niestety, czy też stety, bo przyznam szczerze, w mojej prywatnej ocenie ojcem byłbym fatalnym, bo ledwo siebie jest w stanie ogarnąć, a dziecku obawiam się, że mógłbym wręcz uczynić krzywdę, a wtedy niechybnie pękłoby mi serce. Straszliwa ze mnie niezdara. Jest to jednak temat nadający się jedynie do czysto teoretycznych dywagacji, gdyż ja dzieci mieć nie mogę. Moja rasa nie zna uroków macierzyństwa, gdyż rodzimy się z tchnienia Matki, stanowimy czystą energię, którą sami ubieramy w ciała, by móc żyć w ludzkim społeczeństwie… Za to moim skromnym zdaniem, ty doskonale się nadajesz na matkę, Ermido - dodał. - Czuć w tobie tę jakże wyjątkową kobiecą stanowczość, to niezwykłe połączenie zdecydowania i czułości. I przyznam szczerze, że choć widać, że fizycznie nie stanowicie rodziny i nie łączą was więzy krwi, widać też, że to co łączy wasze dusze jest niezwykle silne, znacznie silniejsze niźli zwykłe koleżeństwo.
        Kinalali podkreślił swoje słowa bardzo miłym uśmiechem, a o dziwnym zachowaniu Nahíra niemalże natychmiast zapomniał. Zerknął przelotnie w dół, w tym samym momencie, w którym zrobiła to Ermida, słysząc śmiech mężczyzn. Pytanie o rodzinę sprawiło jednak, że Kinalali podniósł na nią wzrok, znowu jakby lekko zaskoczony. Poruszała w rozmowie z nim bardzo… kobiece tematy. Co oczywiście mu nie przeszkadzało, odwykł jednak od tego typu prostych zapoznawczych historii - zawsze dyskutował o sztuce, modzie, miłości. Kiedy ostatni raz ktoś zapytał go o rodzinę? Dawno, dawno nic takiego się nie wydarzyło. Czasami ktoś opowiadał mu o swoich bliskich - chociaż Asayi potrafił gadać jak najęty, gdy tylko zadało mu się banalne pytanie “co słychać u twoich dzieci?”, a jego oczy były wtedy pełne szczęścia i spełnienia. Jego bliscy jednak…
        - Ja mam tylko rodzinę, którą sam sobie wybrałem - zaczął w końcu lekko nostalgicznym tonem, twarz zwracając ku zachodowi, jakby wydawało mu się, że dzięki temu będzie w stanie dojrzeć Efne. - Nie dzielę z nikim krwi, bo jak wspomniałem, jestem maie, stworzonym a nie zrodzonym. Nie mam też żadnej drugiej połowy… jeszcze… - dodał ostrożnie, z czułością zerkając na swoją dłoń ozdobioną obrączką z wodorostowym pyłem. Zaraz jednak się ożywił i spojrzał na Ermidę świecącym oczami. - Mam jednak cudowną rodzinę, którą sam sobie wybrałem, najlepszych przyjaciół na jakich można trafić. A wśród nich jedną, najważniejszą, mą najbliższą przyjaciółkę, Yuumi - dodał, nieświadomie przysuwając się do Ermidy, taki był przejęty. - Yuumi to cudowna dziewczyna, choć wiele lat ode mnie młodsza, ledwie nastolatka, która staje się kobietą. Nie znam jednak drugiej osoby, która łączyłaby w sobie tak wspaniałe sprzeczności! Ma w sobie i artystyczną duszę, gdyż jest rysowniczką, ale też twardo potrafi stąpać po ziemi, jest doskonałą organizatorką, ale też gospodynią domową i maginią. Och, jakże wiele ma oblicz, a wszystkie tak dobrze ze sobą grają! Wiem też już teraz, że wyrośnie na kobietę na pewno nietuzinkową, zarówno pod względem urody, talentu, jak i intelektu. Miałem szczęście, że na nią trafiłem… Aż być może głupio się przyznać, gdy jest się mężczyzną z kilkoma stuleciami na karku, ale to ona wprowadza do mojego życia ład i potrafi zapanować nad jego prozą bez porównania lepiej ode mnie. Chciałbym, byście mogli ją kiedyś poznać, jednakże czy Ptaki Pustyni są w stanie wzlecieć między górskie szczyty, wśród których położone jest Efne? - zapytał w nieco metaforyczny sposób. Później zaś lekko westchnął i znów spojrzał na swoją dłoń z obrączką. Lekko poruszał palcami, podziwiając jak ostre pustynne słońce gra na zatopionym w żywicy, intensywnie zielonym pyle.
        - Teraz jest dla mnie czas, gdy szukam mej drugiej połowy - wyznał. - Miałem kiedyś kogoś, komu oddałem serce, lecz niestety wszystko ma swój kres… Wiele lat po jej utracie pozostawałem sam, lecz teraz zaświeciła dla mnie nadzieja. Otrzymałem list z wyznaniem, który poruszył mnie tak do głębi, że… Aż nie potrafię nazwać tego uczucia, tak wspaniałego, wyjątkowego, bo boję się, że jeśli nazwę je zbyt wcześnie, uleci, okrzepnie i już go nie odzyskam. Szukam jednak po omacku, bo los nie pozostawił na mej drodze żadnych wskazówek. Liczę po prostu, że skoro los nas sobie przeznaczył, w końcu się spotkamy.
Awatar użytkownika
Nahír
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Artysta , Uczeń , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Nahír »

- Używam tylko magii powietrza, cały czas się uczę. Podstaw nauczyła mnie siostra, ale to było dawno temu - zawiesił głos, mając nadzieję, że artysta będzie na tyle taktowny, że nie pociągnie dalej tego tematu. Nie chciał mówić teraz o Reence, starszej siostrze, którą utracił na skutek masakry, choć nigdy nie odnalazł jej ciała. Bardzo brakowało mu jej ciepłego śmiechu i małych uszczypliwości, kiedy uczyła go jak gotować, tkać magię powietrza i grać na flecie.
- Potrafię ukierunkować wiatr, co jest świetne podczas występów. Rozpalam ognisko, przesuwam przedmioty... O, czasami daję pokazy kuglarskich sztuczek na festynach, magia powietrza ułatwia mi też śpiew. Dużo lepiej mnie słychać i głos dociera znacznie dalej. Zobacz!
Chłopiec wyprostował się i zaśpiewał czystym, wysokim głosem krótką zwrotkę o małym koziołku. Jednocześnie delikatnie poruszał dłońmi, które spowodowały, że melodia poniosła się daleko nad piaskami pustyni.

        Ermida czuła się dumna z uwagi Kinalalego. Sama uważała się za świetną matkę i była szczęśliwa w tej roli - Ptaki Pustyni traktowała jak swoje stadko kurcząt, dbając by wszyscy mieli co jeść i włożyć na grzbiet. Dodatkowo starała się pilnować, by Nahír nie popełniał zbyt wielu głupstw i wyrósł na porządnego mężczyznę. Do tego było jeszcze daleko - i po prawdzie nie wyobrażała sobie, że mógłby kiedykolwiek wyrosnąć z tego smarkatego ciałka, które pokochała, ale wiedziała, że kiedyś tak się stanie. Rohan dostarczał mu prawidłowego męskiego wzorca, a Zahid był jego starszym bratem. Trochę niepoprawnym, lubiącym używki i wdającym się w przelotne romanse, ale w końcu taka rola starszego brata - robić głupstwa i dawać wsparcie bratu w sprawach, o których niezręcznie rozmawiać z dorosłymi. Dzięki temu, że nie byli związani prawdziwymi więzami krwi i poznali się na zakrętach swojego życia, ich relacja była jednak nieco luźniejsza i pozwalała na pewną swobodę. Każde z nich chodziło własnymi ścieżkami, a wieczory spędzali rozmawiając, śpiewając i paląc przygotowane przez Zahida zioła. Mimo to byli zżytą rodziną i dbali o siebie nawzajem.
        Mahinka zwróciła uwagę na to, z jaką otwartością poeta mówi o swojej rasie. Jako osoba bystra, choć niezbyt dobrze wykształcona, nigdy wcześniej nie słyszała o maie, ale z chęcią pociągnęła ten temat.
- Więc jesteś duchem natury? - zapytała z zainteresowaniem. - Wielu jest takich jak ty? Nigdy nie spotkałam dotąd żadnego maie.
- I naprawdę umiesz zmieniać swoją postać? Czyli to, że rozwiałeś się w złoty pył nie było tylko moim snem? Co jeszcze potrafisz? - zapytał z zainteresowaniem Nahír, całkowicie odsłaniając karty. Zapomniał już, że miał być taktowny, zresztą w świetle tego, że Kinalali nie miał nic do ukrycia, nie było już takiej potrzeby. Odwrócił się ponownie w stronę poety i podparł z zainteresowaniem dłonie pod brodę. Teraz, kiedy skończyli nudny temat rodziny, mógł znów zacząć słuchać co ma do powiedzenia ich nowy znajomy. Zaraz jednak jego słowa znów pomknęły w tę samą stronę, a zirytowany chłopiec zajął się czyszczeniem jednego z rekwizytów - niewielkiej różdżki, której używała Ermida, kiedy grała wróżkę. Oczywiście nie miała ona żadnych mocy, była jedynie atrapą, jednak chłopiec lubił sobie wyobrażać, że rzuca przy jej pomocy potężne czary. Teraz machnął nią nad głową, a przez nieuwagę z jego rąk wyleciała szmatka, której używał do pracy.
- Zatrzymasz się? Nie widzę gdzie upadła! - zawołał, wychylając się przez krawędź wozu.

        Ermida uśmiechnęła się na opowieści o Yuumi, dziewczynce, która brzmiała na niezwykłą osóbkę. Widać było, że znaczy wiele dla Kinalalego - nie tylko z jego słów, ale również gestów, jakie wykonywał w trakcie jej opisywania. Uśmiechał się lekko, a jego dłonie poruszały się bezwiednie, uzupełniając opowieść o tym, jak wyjątkową panienką była jego dawna przyjaciółka.
- Faktycznie brzmi jak niesamowita osoba. Mam nadzieję, że wasze drogi nie rozeszły się na dobre. Góry… nigdy jeszcze nie zawędrowaliśmy tak daleko. Naszym domem była pustynia, nie wiem czy dalibyśmy sobie radę. Z drugiej strony nasza podróż nigdy nie ma końca. Kto wie, gdzie zaprowadzi nas Bogini.
Ermida, tak jak jej matka i babka, wierzyła, że pieczę sprawuje nad nimi dobra i łagodna bogini Senkhet, matka Mahińczyków i bogini płodności. Nie narzucała swojej wiary innym Ptakom, modląc się samotnie do małej figurki, którą nosiła w jedwabnej sakiewce i paląc dla niej kadzidełka. Ufała, że bogini ich chroni i swoim dobrym ramieniem prowadzi nieopisaną drogę ich wędrówki. Nie przeszkadzało jej to jednak rysować na czole Nahíra znaku Senkhet kiedy oddalał się sam od obozowiska, nawet jeśli uważał to za obrzydliwe i zawsze się przed tym wzbraniał. Odrobina przezorności nigdy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Co z tego, że robiła to przy pomocy śliny?

        Uwadze Ermidy nie umknęło także zerknięcie na umieszczony na palcu poety pierścień. Wyjątkowo nietypowy, należało zauważyć - piękny, ale wodorosty nie były zwyczajową ozdobą, przynajmniej nie taką, z którą by się spotkała. Ale z drugiej strony kto ich tam wiedział, tych maie? Miała natomiast pewność, że był on darem albo miał styczność z kimś, kogo Lali darzył żywym uczuciem. Położyła ciemną dłoń na jego długich, delikatnych palcach i powiedziała łagodnie:
- Mam nadzieję, że odnajdziesz tę osobę jak najszybciej. Tylko pamiętaj, że jeśli już uda ci się ją spotkać, nie warto czekać zbyt długo. Zapowiedź uczucia nigdy nie będzie tak piękna jak samo uczucie, nieważne jak się skończy.
Obdarzyła go ciepłym uśmiechem i ponownie poświęciła całą uwagę jego słowom. Jednocześnie odruchowo skorygowała lekko tor jazdy tapiranów. To zawsze stanowiło dla Nahíra całkowitą tajemnicę - skąd jego opiekunka wiedziała, gdzie powinna jechać skoro otaczały ją jedynie złote i jednolite piaski pustyni. Dopiero na krzyk chłopca zatrzymała zwierzęta i kiwnęła mu głową.
- Tylko się pospiesz, mamy jeszcze spory kawałek do pokonania.

Dalsza wędrówka Ptaków Pustyni...
Ostatnio edytowane przez Nahír 4 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali, choć często zachowywał się w sposób mało rozsądny, nie bywał przy tym nietaktowny i gdy ktoś zawieszał głos sugestywnie to wiedział czy jest to sugestia “powiedz więcej tylko jeśli mnie zapytasz”, czy “nie chcę o tym gadać, może kiedyś, ale na pewno nie teraz”. Teraz to było to drugie, on był tego pewien. Dlatego tylko uśmiechnął się do Nahíra, zachwycił niemo nad jego umiejętnościami i skupił zaraz na magii, żeby przypadkiem nie wejść na drażliwy temat w rozmowie z tym coraz ciekawszym młodzieńcem.
        - Za to kocham magię, w rękach każdego może być taka, jaką sobie wymarzymy - oświadczył. - Praktyczna albo rozrywkowa, czego tylko nam trzeba. Czyż to nie piękne?
        Kinalali miał mówić dalej, lecz wtedy Nahír zaczął śpiewać, a jemu zabrakło języka w gębie. Słuchał jak urzeczony, choć była to prosta przyśpiewka, on jednak miał dużą słabość do takich czystych, młodzieńczych głosów. Aż splótł ręce jak do modlitwy.
        - Jak wspaniale móc znowu trafić między swoich - szepnął, mają na myśli nie tylko artystów, ale też magów. Czuł się naprawdę jak wśród rodziny, choć znał tych ludzi ledwie chwilę.

        - Tak! - odpowiedział Kinalali Ermidzie na pytanie o maie, jakby przynależność rasowa była dla niego powodem do dumy i radości. - W istocie bywamy nazywani duchami natury… Nie ma nas niestety tak wielu, jak mogłoby się wydawać, zważywszy jak wielki, niezamieszkany i dziki jest ten świat, a jeszcze mniej z nas przywdziewa materialne ciała. Sam przez dziesięciolecia nie widziałem takiej potrzeby, aż nagle nie poczułem, że mam serce, serce, które bije i przejmuje we władanie umysł i zmysły, których zdawało mi się, że nie posiadałem… Niewielu jednakże mych braci czuje ten sam zew i pozostają czyści, wolni, czysta energia wśród gór, lasów i mórz. Mogłaś więc, Matko Pustynnych Ptaków, natrafić na jednego z nas nie wiedząc o tym, bo albo go nie widziałaś, albo nie poznałaś. Jak widać ciała nasze, gdy chcemy, do złudzenia przypominają ludzkie, mamy kontury, ciężar i ciepłą skórę… Być może któryś maie na twojej drodze zwyczajnie ci się nie przedstawił - podsumował z czarownym uśmiechem, nim przeniósł swoje zainteresowanie na rudego chłopaka.
        - Och nie, w żadnym razie, to zdarzyło się naprawdę - rozwiał jego wątpliwości. - W istocie jest tak, że to właśnie ten złoty pył jest formą, którą nadano mi w dniu narodzin, a każdą kolejną wybierałem sobie sam... Me ciało utkano z czystej energii, którą kształtuję wedle potrzeb, jednakże też nie bez ograniczeń. Gdy raz wybrałem me fizyczne ciało, trudno mi będzie je zmienić. Zmiana chociażby barwy mych włosów jest dużo trudniejsza teraz, gdy moja sylwetka okrzepła, lecz to nic, gdyż dobrze się czuję w tej postaci i choć zarzuca jej się wiele wad, a i sam niejedną dostrzegam, nie zmieniłbym jej. To mój charakter ubrany w kształt, jest idealny, a każda zmiana byłaby jak przywdzianie maski... Nie jest to jednak ostatnia forma, którą jestem w stanie przyjąć, bo są jeszcze dwie. Jedną z nich jest ciało zwierzęcia, drugą zaś ciało... Bestii, jak zwą to ludzie uczeni, lecz sam się przekonasz, że to określenie do mnie nie pasuje. Lecz nie teraz, mój drogi płomiennowłosy śpiewaku, gdyż nie chciałbym spłoszyć w trakcie jazdy waszych tapiranów, a nie jestem w stanie przewidzieć ich reakcji.
        Mimo swoich słów, Kinalali spojrzał na Ermidę, jakby pytał ją o pozwolenie - może gdyby zapewniła, że nie ma czego się obawiać i niech się nie krępuje, przemieniłby się, by zaspokoić ciekawość Nahíra i własną próżność. Spodziewał się zachwytu i bardzo ich pragnął, bo żył po to, by inni mogli go podziwiać, to sprawiało mu radość.
        - Ach! - ocknął się nagle. - Lecz pytałeś co jeszcze potrafię, czyż nie? W mym zasięgu są wszelkie efekty, które wymagają ukierunkowania energii, z której się składam. Mogę nią leczyć, mogę się teleportować, choć nieczęsto to czynię, wszak nigdzie mi się nie spieszy. Słyszę wiatr i rozumiem jego zew, słowa Matki szemrzą do mnie niczym czuły szept, choć inni pozostają na niego głusi. Zwykłem go słuchać i jak to z prawdziwą matką, poddawać się jej woli. Przez to właśnie wiatr stał się ręką, która pcha mnie w drodze i która wybiera dla mnie kierunek. Ja nie mam żadnego, nie wiem gdzie iść, rozkładam więc ręce i zawierzam naturze…
        Kinalali mógłby tak jeszcze długo, naprawdę długo, jednakże tematy same płynęły dalej, a on nie zamierzał z tym walczyć. Poza tym przywykł już do tego, że z reguły to inni nadawali rytm rozmowie, by nie utknąć na zbyt długo przy jednym temacie, co jemu na pewno by się zdarzyło. Z tą dwójką jednak nie miał szans się nudzić, wręcz przeciwnie: przyjemnie płynął mu z nimi czas.

        - Dziękuję - odezwał się szczerze przejęty poeta, gdy Ermida nawiązała do jego poszukiwań ukochanego. - I za dobre życzenia i za radę. Znam jednak swoje serce. Gdy go spotkam, gdy nasze spojrzenia spotkają się gdzieś po dwóch stronach ulicy, przepadnę i wyznam mu co czuję tak jak będę stał. Tak… Już się kiedyś stało… - mruknął, a jego ton stał się głuchy i nieobecny, tak mocno zatonął we wspomnieniach. Nie kłamał. Gdy przyszło mu stanąć przed jego drogą czarodziejką słowa “kocham cię” były pierwsze jakie wypowiedział. I na długi czas ostatnie, lecz ostatecznie było tak, jak mówiła Ermida: zapowiedź nie była tak słodka jak uczucie, które między nimi rozkwitło.
        Kinalali jakby dopiero teraz zwrócił uwagę na Nahíra, który zeskoczył z wozu po upuszczoną różdżkę. Przechylił się na wozie i wyjrzał za nim, a wtedy jego wzrok przykuło coś wystające spod piachu niedaleko młodego lisołaka.
        - Nahír! - wezwał go. - Iskro młodości odziana w czerwień, poczekaj! Spójrz tam, widzisz ten kształt? Co to? Podasz mi to? - dopytywał, mało kulturalnie ale za to z dużym wdziękiem wskazując to, co zwróciło jego uwagę.
        Przedmiot ten okazał się być gałęzią… Bardzo dziwnie uformowaną przez wiatr, piach i słońce albo też przez ludzką rękę. Mianowicie ci, którzy mieli bujniejszą wyobraźnię, w kawałku drewna mogli dojrzeć twarz o tajemniczym, złowieszczym wręcz uśmieszku. Kinalali wziął ten kawałek gałęzi niewiele dłuższy niż stopa z ręki lisołaka i z pomocą magii wiatru pomógł mu się wspiąć z powrotem na wóz, a później zaczął przyglądać się znalezisku. Było dziwne, poeta nie umiał się zdecydować czy to coś niezwykłego czy prozaicznego. Uznał jednak, że drewna nie warto wyrzucać.
        - Zdawało mi się, czy wasz drogi towarzysz zbiera takie rzeczy? - upewnił się. - A nawet jeśli nie, wieczorem będzie można tym rozpalić. Ach, wyobraźnia, a byłem pewny, że to coś wyjątkowego...
        Kinalali przez moment przestał wierzyć swojej intuicji, ona go jednak nie zawodziła. Tylko on jeszcze nie wiedział na co trafił...
        Z zamyślenia wyrwała go kartka, która niesiona wiatrem pacnęła go w twarz. Poeta wzdrygnął się i już sięgał, by zdjąć ze swojego oblicza kawałek papieru, lecz on sam uciekł. Maie być może by go zignorował, ale w ostatniej chwili dostrzegł na nim znajome pismo, a wśród liter wychwycił swoje imię. Czyżby to możliwe? Musiał się dowiedzieć czy mu się nie przywidziało. By więc złapać tajemniczą wiadomość, przemienił się w obłok złotego pyłu i popędził za listem, niesiony na wietrze. Wyglądał lekko i zgrabnie, jakby tańczył bez wysiłku. Oddalał się jednak i oddalał, a gdy już zbliżył się do kartki, odzyskał swoją cielesną postać i ujął ją zgrabnie w ręce. Przebiegł wzrokiem litery, który widok wprawił go w nostalgię. To był list. List od jego najdroższej, cudownej Funtki. Ponoć była blisko... Jakim cudem zdołała wysłać do niego tę wiadomość? Och, musiał go...!
        Lecz gdzie podziały się Ptaki Pustyni? Kinalali tak bardzo oddalił się od drogi, czy też oni tak popędzili? Może pomylił kierunki? Szukał ich, lecz ślad po nowych znajomych zaginął. Maie z żalem kręcił się jeszcze jakiś czas po pustyni, później jednak wrócił do swojej energetycznej postaci i pozwolił, by wiatr poniósł go dalej - uznał, że to znak, iż nie powinien tu zostawać.

Ciąg dalszy: Kinalali
Zablokowany

Wróć do „Wielka Pustynia Słońca”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości