Mauria[Miasto] Nagły przypadek

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

[Miasto] Nagły przypadek

Post autor: Dérigéntirh »

Wydarzenia poprzedzające

        Odrapane ściany pokoju, zabrudzony panterołaczą, cenną krwią dywan, nieprzytomny mężczyzna leżący w kącie – wszystko to zniknęło, a przez ułamek sekundy całą przestrzeń zapełniała biel, z której nagle, zupełnie jakby ktoś poderwał kurtynę do góry, wyłoniły się zarysy kolejnego pomieszczenia, jakże jednak różniącego się od poprzedniego. Pojawili się pół cala w powietrzu, ale delikatnie opadli na gruby, miękki dywan utrzymany w zimniejszych barwach, którą teraz zaburzyły resztki czerwieni wydostającej się z rany Creviego – ta krew, która jeszcze nie obróciła się w czerń. Ozdobny, bez wątpienia drogi materiał bez wątpienia wymagał teraz odnowienia, aby móc ponownie dobrze się prezentować. Znajdowali się w czymś, co wyglądało na salon – wokół nich znajdowały się sofy oraz kanapy wyścielane aksamitem o zielonej brawie - wysoko nad ich głowami wisiał wykonany ze srebra żyrandol, zamocowany na wysokim suficie. Dalej w pomieszczeniu znajdowały się dwie klatki schodowe, prowadzące na dwa tarasy po obu stronach; na bogatych meblach znajdowały się ozdoby, wykonane z cennych minerałów rzeźby, wazony, a na ścianach rozwieszone były obrazy, z których niejeden musiał być dziełem sztuki. Dérigéntirh odetchnął. Udało im się, teraz powinno wszystko już być dobrze.
        - W porządku po teleportacji? Nie czujesz czegoś... dziwnego? Oprócz tego... no wiesz...
        Spojrzał na panterołaka, który zamglonymi oczami rozglądała się, nie wiedząc, gdzie się znajduje; smok położył mu dłoń na czole, nie, aby sprawdzić temperaturę, bo doskonale wyczuwał stan zapalny, który zapanował w organizmie, ale żeby w ten sposób spróbować go pokrzepić. Jego druga dłoń znajdowała się wciąż na klatce piersiowej, przez którą starał się przesyłać do ciała Creviego energię życiową. To w połączeniu z powstrzymywaniem magicznej zarazy było całkiem obciążające nawet dla smoka. Czuł, jak się poci.
        ”Czemu to tyle zajmuje...?”, pomyślał zdenerwowany, zaglądając na wejścia do korytarzy prowadzących do pomieszczenia; jego pojawienie się było na tyle magicznym aktem, że nie mogło ujść uwadze gospodarzowi, który powinien już tu być. Dérigénitrh ponownie spojrzał na Sanayę, przyglądając się jej twarzy z niepokojem.
        - San? Nie mogę się oddalić od Creviego, bo muszę podtrzymywać magię. Czy mogłabyś wstać i rozejrzeć się za...
        - Nawet proszeni goście często trafiają za drzwiami, dlatego lepiej, abyście mieli dobry powód, aby tu być – odezwał się kobiecy głos za ich plecami, który jednak miał w sobie coś mrocznego i nadnaturalnego. Dérigéntirh obejrzał się i ujrzał postać ciemnej szacie utrzymanej w połączeniu zieleni z fioletem, ale nie jakiejś prostej, typowej dla mnichów; była opięta pasami i przylegała do ciała – pod pasem rozdwajała się na dwie części, dając większą swobodę dla nóg odzianych w zwiewne spodnie oraz wysokie buty; kaptur zasłaniał większość twarzy, jednak nie na tyle, aby ich spojrzenia nie mogły się spotkać.
        W jej oczach pojawił się błysk zaskoczenia, i wyraźny znak na to, że czeka na wyjaśnienia; zniknął, gdy tylko dostrzegła leżącego w drgawkach panterołaka. Dotychczas stała w przejściu jednego z holi odchodzących od salonu, ale teraz podbiegła, przykucając i szybko lustrując zmiennokształtnego – gdy jej wzrok padł na dłoń, zrozumiała.
        - Odsuńcie się – powiedziała twardym głosem nieznoszącym sprzeciwu, w którym jednak dało się poczuć nutkę poddenerwowania. Dérigéntirh położył dłoń na ramieniu San i lekko odciągnął od Creviego, tak, że obydwoje stali teraz w pobliżu jednej z sof.
        - Silna magia śmierci może być szkodliwa dla żywych osób w jej pobliżu – powiedział smok do Sanayi, chcąc jej wytłumaczyć, dlaczego musiała zostawić panterołaka w takiej sytuacji – pochylała się nad nim teraz kobieta w szacie, a po chwili wokół nich pojawiła się ściana z magii – fioletowa, przezroczysta energia wystrzeliwała od podłogi do sufitu, sprawiając, że skóra na ciele smoka drżała – mało istot uznawało kontakt z tym rodzajem magii za przyjemny, a w tak silnym stężeniu tym bardziej.
        Chwila trwała kilka uderzeń serca, aż smok nie poczuł, jak nacisk niszczycielskiej magii w ciele Creviego słabnie – mógł już bezpiecznie przerwać powstrzymywanie zarazy od rozprzestrzeniania się. Światło zgasło, a kobieta chwyciła panterołaka za nogi i szyję, po czym bezpiecznie przeniosła go na kanapę i położyła – jego głowa wylądowała na poduszce, tuż obok Sanayi. Crevi był nieprzytomny – spał, zupełnie, jakby nic się nie działo.
        - Zdołam ją powstrzymać przez jakiś czas, ale nie wiem, jak długo dokładnie – odezwała się magiczka do smoka, który pokiwał głową. - Obawiam się jednak, że...
        - Wiem, jak na to poradzić. Wystarczy, że nie pozwolisz mu umrzeć.
        - Oh... oczywiście, że masz pomysł. A kim jest twoja towarzyszka?
        - To Sanaya – powiedział smok, odsuwając się nieco od alchemiczki i wskazując na nią ramieniem. - Jest alchemiczką, ona... chce zaadoptować tego panterołaka wraz z jego bratem, jesteśmy prosto z Menaos, ale zdarzył się wypadek... San, to...
        Postać spojrzała na alchemiczkę, a ta dopiero teraz mogła dobrze przyjrzeć się twarzy pod kapturem i dostrzec przypominającą skałę „skórę”, przypominająca maskę oraz dwa oczodoły, w których płonęły magiczne ogniki o jasnofioletowej barwie. Kobieta wyciągnęła rękę, a materiał jej długiego rękawa osunął się, ukazując kościstą dłoń. Na ulepionej jakby z gliny twarzy pojawił się niewielki uśmiech.
        - Jestem Leastafis. Żałuję, że nie spotykamy się w lepszych okolicznościach. Współczuję tego, przez co musisz przechodzić, ale bądź pewna, że zatrzymam od twojego syna śmierć tak długo, jak tylko jestem w stanie.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Już raz mając za sobą przenoszenie się za pomocą magii Sanaya wiedziała czego się spodziewać, nie sprawiła więc żadnego problemu. Mocno trzymała jednak przy sobie Creviego, by dać mu poczucie komfortu i ewentualne oparcie, gdyby zakręciło mu się w głowie albo zrobiło mu się niedobrze. Cały czas obserwowała go z niepokojem - widziała jak jego stan gwałtownie się pogarszał mimo zaklęć Kaonitesa. Martwiła się tak bardzo, że coraz trudniej było jej to ukryć, ale nadal w miarę się trzymała – aż dziw skąd brała w sobie tę całą odwagę. Chyba po prostu nie myślała o żadnych konsekwencjach: liczyło się tylko to, by Crevi nie cierpiał i by z tego wyszedł…
        Na moment teleportacji Sanaya zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, znajdowali się już w zupełnie innym pomieszczeniu. Alchemiczka odruchowo się po nim rozejrzała, od razu zauważając, że pokój był większy niż cały jej dom, a jego wyposażenie z pewnością pochodziło z wyższej półki. Gdzie trafili? Z pewnością do siedziby jakiegoś maga – dość mrocznej, choć urządzonej z gustem.
        Głos Kaonitesa pozwolił Sanayi ponownie skupić myśli na tym, co działo się tuż przed nią. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, gotowa zrobić wszystko, o co ten ją poprosi – przecież chodziło o życie Creviego. Mimo to poczuła drobne ukłucie żalu na myśl, że miałaby chłopca tu zostawić. Wiedziała, że był pod dobrą opieką i że Kaonites dołoży wszelkich starań, by nie stała mu się krzywda, ale jednak… Sanaya zdołała jednak sprężyć się w sobie i kiwnęła głową na znak, że rozumie i zrobi co trzeba, lecz w tym momencie okazało się, że nie było takiej konieczności – ta, której miała szukać, sama do nich przyszła. Alchemiczka obróciła się gwałtownie i spojrzała z zaskoczeniem na – jak się domyślała – panią tego domu, której to widok wywołał u niej jeszcze większe zaskoczenie. Kobieta wyglądała dość nietypowo, a ton jej głosu mógł przyprawić o ciarki, choć na razie jedynie uprzejmie ich ostrzegała. Sanaya z niepokojem pomyślała, czy faktycznie przez naruszenie miru domowe nie zostaną wyrzuceni za próg, bo jak wiadomo, magowie bywali jeszcze bardziej ekscentryczni niż alchemicy, lecz jej obawy okazały się niezasadne – kobieta zorientowawszy się w sytuacji bez żadnych dodatkowych wyjaśnień i przejęła inicjatywę. Tai umknął przy tym wyraz jej oczu, gdy spojrzała na Kaonitesa.
        Sanaya podniosła na maginię pełen rozpaczliwego sprzeciwu wzrok, gdy ta kazała jej się odsunąć. Dlaczego nie mogła zostać przy Crevim? Nie przeszkadzałaby przecież, a tak bardzo nie chciała zostawiać go samego, chciała, by był przy nim ktoś znajomy… Dopiero interwencja elfa pomogła jej spełnić polecenie i w końcu alchemiczka – nadal z pewnym wahaniem – odpuściła. Wstała i odsunęła się, lecz ani na moment nie spuściła oka z panterołaka. Wyjaśnienia Kaonitesa dotarły do niej jak przez mgłę, ale przyjęła je z niemrawym „yhm”. Wzdrygnęła się, gdy chłopca i pochylającą się nad nim kobietę otoczyła kolumna magicznej energii – przeszedł ją bardzo nieprzyjemny, niepokojący dreszcz. Zaraz spojrzała pytająco na elfa i dostrzegła, że on również się skrzywił, lecz nie wyglądał na bardziej zaniepokojonego niż do tej pory i to ją trochę uspokoiło. Stała więc w miejscu nerwowo przestępując z nogi na nogę i patrząc to na Creviego, to na Kaonitesa. W końcu obróciła się w stronę elfa i oparła głowę na jego ramieniu, niemo prosząc o pocieszenie, bo pod warstwą farby z pewnością była już cała siwa ze strachu.
        Przygaśnięcie fioletowej poświaty było sygnałem, że cokolwiek się działo, dobiegło już końca. Sanaya ostrożnie zerknęła w tamtą stronę, a gdy zobaczyła egzotyczną kobietę przenoszącą panterołaka na kanapę, obróciła się już całkowicie i nie pytając nikogo czy może, podeszła do niego. Przykucnęła przy podłokietniku, na którym oparta była głowa chłopaka i patrzyła na niego z troską, nie dotykając go jednak na wszelki wypadek, bo nie wiedziała jaka magia została na nim zastosowana - nie chciała niczego zepsuć. Trochę uspokoił ją wyraz twarzy Creviego - prawie jakby odpoczywał… Prawie jakby nic mu nie było.
        Rozmowa między Kaonitesem a maginią toczyła się jakby nad głową alchemiczki, która ocknęła się dopiero słysząc swoje imię. Wtedy to wstała i ostatni raz zerkając na panterołaka odwróciła się w ich stronę. Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się gospodyni… Kim lub czym ona jednak była, tego nie wiedziała. Ta twarz, oczy, skóra - wyglądały jak sztuczne, jak pergamin. To magia tak ją zmieniła? A może należała do rasy, której alchemiczka po prostu nie znała? Nie wypadało pytać, tym bardziej, że kobieta wykazała się tak wielkim sercem pomagając im i nie zadając wcześniej żadnych pytań. Zresztą to wszystko nie było aż tak zaskakujące jak imię, które padło. Leastafis. Sanaya przez moment zastanawiała się co ją w sumie tak zaskoczyło - przecież wiedziała, że ta kobieta to nie byle kto, a na dodatek była z Kaonitesem blisko, więc w sumie jej wybór był na swój sposób logiczny. Mimo to perspektywa spotkania z nią zdawała się być dziwnie nierealna - jakby stanęła przed jakąś mityczna postacią - lecz jakimś cudem alchemiczce udało się trzymać fason.
        - Sanaya Tai – przedstawiła się, choć Kaonites dokonał już prezentacji. Uścisnęła Leastafis dłoń, był to jednak uścisk dość lekki, gdyż alchemiczka bała się, by nie sprawić jej bólu. Wybranka elfa wyglądała na osobę bardzo delikatną, choć oczywiście potężną: świadczyło o tym nie tylko to, czego dokonała przed chwilą, ale również to co o niej mówiono…
        - Wiele o tobie słyszałam – oświadczyła alchemiczka, co zabrzmiałoby jak pusta grzeczność gdyby nie lekko cwaniacki uśmiech i wymowne spojrzenie na leżącego na kanapie chłopca, które poprzedziły drugą część wypowiedzi. – Ponoć doskonale drapiesz po głowie.
        Oczywiście Tai wiedziała o Leastafis więcej niż tylko tę śmieszną obserwację poczynioną przez Creviego, lecz atmosfera i tak już była tak ciężka, a ona tak skrajnie nerwowa, że musiała chociaż trochę spróbować to rozładować. Oby pani tego domu nie miała jej tego za złe.
        - Dziękuję – odpowiedziała tak po prostu, gdy magini zapewniła o dołożeniu wszelkich starań do utrzymania panterołaka przy życiu. Jej wzrok co chwilę uciekał w jego kierunku, a wtedy w jej łatwych do rozczytania oczach malowała się prawdziwa matczyna troska.
        - On jest z “Dobrej nadziei” z Menaos - wyjaśniła, choć zdawało jej się, że Leastafis i tak to już wiedziała. - To cudowny chłopak, dobrze wychowany i taki energiczny. I troskliwy, bardzo troskliwy… Nie byłoby go tu, gdyby taki nie był… - spróbowała wytłumaczyć, lecz głos jej zadrżał. Zacisnęła zęby i pokręciła głową. Kontynuować mogła dopiero po nabraniu głębokiego tchu.
        - Jeszcze nawet nie wiedział, nie rozmawiałam z nim, że chcę by ze mną zamieszkał razem z bratem, ale już i tak traktował mnie jak swoją… Dla niego naprawdę…
        Sanayi znowu głos uwiązł z przejęcia w gardle. Spojrzała na Kaonitesa i samym spojrzeniem poprosiła go, by coś zrobił, powiedział, bo ona była na cokolwiek zbyt roztrzęsiona.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Gdy Sanaya podeszła do panterołaka, spojrzenie zarówno smoka, jak i liszki skierowało się na kobietę, obserwując przez chwilę w milczeniu, z jaką to troską ta spoglądała na twarz Creviego i jakie emocje odbijały się na jej własnym licu. Para bez słów w tej chwili się porozumiewała, jedynie za pomocą niewielkich, aczkolwiek bardzo znaczących słów mowy ciała – ktoś obok mógłby pomyśleć, że muszą rozmawiać telepatycznie, widząc, jak wyrazy ich twarzy przybierają oczekujący, pytający, prowokujący, czy też rozbawiony. Prawda była jednak taka, że po prostu znali się zbyt dobrze, aby nie wiedzieć, co to drugie właśnie sobie myśli – możliwe, że to jednak był jakiś rodzaj magii.
        Płonące ogniki będące oczami Leastafis zdawały się prześwietlać alchemiczkę na wylot – pomimo iż było to coś zupełnie innego niż spojrzenie żywych istot (a nawet sporej części tych z umarłych), dało się dostrzec w tym magicznym wzroku wielkie życiowe doświadczenie, wiedzę, ale także i potęgę – cała sylwetka liszki zdawała się emanować autorytetem. Na spękanych ustach pojawił się niewielki uśmiech pobłażania, gdy poczuła delikatny uścisk kobiety – zbyt często miała z takim styczność, by nie wiedzieć, co oznacza. Jej wzrok podążył za spojrzeniem Sanayi, gdy ta wspomniała, że ponoć świetnie drapie. Próbowała nie sympatyzować najbardziej z obcą osobą, jednakże alchemiczka trafiła w jej słaby punkt.
        - Miło to słyszeć – odpowiedziała, a jej głos balansował gdzieś na granicy przyjaznego tonu, a formalnego brzmienia. - Mało kto to docenia w dzisiejszych czasach; ludzie robią się o wiele bardziej pragmatyczni.
        - Zaczynasz marudzić na teraźniejszość, moja droga. Starzejesz się – mruknął smok, na co Leastafis posłała mu lekko zaciekłe spojrzenie.
        Dérigéntirh przez cały czas stał z boku, przyglądając się temu, jak dwie kobiety się poznają – gdyby nie mało radosna sytuacja, na jego ustach z pewnością malowałby się szeroki uśmiech, jednak w tym momencie musiał się ów ograniczyć do nieśmiałego grymasu. Kiedy jednak Sanaya spojrzała na niego, wyraźnie szukając pomocy, zrozumiał, że pewnie powinien wkroczyć; otworzył usta, ale zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, na ramieniu alchemiczki pojawiła się dłoń Leastafis, delikatnie zaciskając się w krzepiącym uścisku.
        - Spokojnie, rozumiem – powiedziała tak przekonująco, jak tylko była w stanie; a w istocie rozumiała. - Masz do czynienia z panem życia i panią śmierci. Z pewnością damy radę temu zaradzić. Zabierzesz go wraz z bratem do domu. Teraz jednak przenieśmy twojego syna do łóżka, nie może zostać tutaj; potem zajmiemy się tym, jak go uratować, dobrze? Powoli, bez pośpiechu – wiem, że przechodzisz teraz naprawdę straszne chwilę, ale potrzebuję, abyś spróbowała się chociaż uspokoić. Déri?
        - Oczywiście.
        Smok podszedł do kanapy i chwycił delikatnie ciało Creviego, podnosząc go – Leastafis mogłaby to zrobić sama, ale obydwoje zdawali sobie sprawę, że do niego Sanaya powinna mieć większe zaufanie – jej komfort był teraz ważny, ich dwójka przecież nie przez takie rzeczy już przechodziła, a ta młoda latorośl naprawdę teraz cierpiała. Panterołak wyglądał spokojnie i słabo na rękach smoka, który podszedł do ich dwójki – przez chwilę stali tak, pozwalając alchemiczce ochłonąć z myślą, po czym ruszyli; obydwoje doskonale znali drogę.
        Jeżeliby alchemiczka skupiła się nie na panterołaku, ale jej wzrok mógłby paść na otoczenie i skupić się na nim, mogłaby dostrzec, w jak wspaniałym miejscu się znalazła – korytarze pełne były ozdobnych zbrój rożnego rodzaju, pięknych nawet dla kogoś, kto nie interesował się takimi sprawami – cały sufit był ozdobiony malunkami, przedstawiającymi otwarte niebo, po którym latały kruki, niekiedy polując na jakieś mniejsze ptactwo. Wszelkiego innego rodzaju ozdoby – jedwabne dywany, piękne arrasy, rzeźby z cennych materiałów, obrazy wielkich artystów – były obecne niemal za każdym zakrętem. Drzwi nie było tak wiele, co by wskazywało na to, że pomieszczenia są nielichych rozmiarów.
        - Kim jest ta nowa dusza? - spytał smok, zagajając rozmowę.
        - Szybko zauważyłeś. Irialianna Margrina dei Velvet, moja nowa uczennica.
        - Dei Velvet?
        - Owszem. - Nie przerywając zmierzania naprzód, liszka obrzuciła go surowym wzrokiem; postanowiła jednak zmienić temat. - Chcesz użyć panaceum, prawda?
        - Domyślna jak zawsze.
        - Nie powinno być AŻ tak trudno... Zależy ci na tym małym.
        - Wiem, że tobie również, nawet bez patrzenia, jak radosnym potrafi być.
        Dalszą rozmowę przerwało im dotarcie na miejsce; liszka otworzyła drzwi i wszyscy weszli do sporego pomieszczenia, pośrodku którego znajdowało się podwójne łóżko, wyglądające na szalenie wygodne – Dérigéntirh powoli położył na nim Creviego, po czym przykrył go grupą kołdrą - nie musiał przykładać mu ręki do czoła, aby wiedzieć, że ciepło teraz jest mu potrzebne. Następnie cofnął się, stając z boku, obok Leastafis. Ta zwróciła się do Sanayi:
        - Myślę, że udamy się teraz aby się naradzić co do dalszego działania. Możesz zostać tutaj, jeżeli chcesz przy nim być. Zapewniam jednak, że nic mu tu nie grozi – przed pokojem postawię nawet podwójną straż, tak na wszelki wypadek. Jeżeli postanowisz jednak tutaj zostać, gdy będziesz czegoś potrzebować, po prostu zadzwoń tym dzwonkiem. - Leastafis wskazała niewielki, srebrny dzwoneczek położony na taborecie obok łóżka; cały pokój był wyposażony nie gorzej niż salon, nawet na dworach szlacheckich, więc Sanaya naprawdę nie powinna cierpieć na ubogość tego pomieszczenia. - Podejrzewam, że nie miałaś wcześniej wiele styczności z tego rodzaju magią, więc proszę cię, abyś się nie przestraszyła, kiedy to zrobisz. Jesteś moim gościem w tym domu, nie ma prawa tutaj stać ci się krzywda. Niektórzy z moich służących mogą być... nieco niepokojący, ale nie przejmuj się tym.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanayi było trochę głupio, że tak bardzo nie potrafiła się wysłowić przed Leastafis. Rzadko jej się to zdarzało - była wygadana i odważna w dyskusji, a że nie wiedziała z kim tak naprawdę ma do czynienia i jak potężna kobieta przed nią stoi, tym bardziej nie powinien jej się plątać język. A tu proszę: emocje zupełnie wzięły nad nią górę, tak bardzo, że aż musiała prosić o pomoc. Miała jednak szczęście, że wybranka Kaonitesa była bardzo domyślna i znacznie bardziej empatyczna, niż można by się tego spodziewać po nieumarłej magini. Gdy Leastafis położyła dłoń na ramieniu alchemiczki, ta spojrzała na nią z nieśmiałym uśmiechem wdzięczności. Zapewnienia brzmiały bardzo śmiało, ale ona i tak w nie uwierzyła i to nie tylko przez to, że desperacko chciała w to wierzyć. Kaonites był potężnym magiem - dał już tego dowód - więc jego wybranka musiała być również utalentowana w swojej dziedzinie… Dziedzinie śmierci? Sanaya nie pytała, choć bardzo ją to nurtowało - wszak darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a bardzo nie chciała zrazić do siebie magini, by ta nie zrezygnowała z pomocy Creviemu.
        - Dziękuję - mruknęła szczerze, ale bez werwy. - Bardzo w was wierzę…
        Sanaya nie dyskutowała więcej - przytaknęła słowo Leastafis i odwróciła się do nieprzytomnego Creviego. Nim jednak choćby się do niego nachyliła, ubiegł ją Kaonites, który bez większego wysiłku podniósł chłopaka z kanapy. Alchemiczka mu nie przeszkadzała, jedynie poprawiła ogon panterołaka, by ten nie plątał się elfowi pod nogami.
        Sanaya westchnęła - była naprawdę przerażona, ale wiedziała, że musiała się opanować. To nie był moment na użalanie się nad sobą i zapewnienia, że będzie dobrze. Dobrze, że byli przy niej ludzie, którzy lepiej potrafili sobie poradzić w takich sytuacjach, bo ona ze swoimi skromnymi umiejętnościami pewnie już dawno straciłaby Creviego… Teraz jednak szybko odgoniła od siebie negatywne myśli, nasadami kciuków przetarła szklące się od łez oczy i poszła razem z Kaonitesem i Lestafis.
        Gdy już cała trójka ruszyła, Sanaya szła obok srebrnowłosego elfa nioącego na rękach Creviego. Zerkała na nich prawie nieustannie, czasami tylko rozglądając się by nie potknąć się na schodach czy nie przeoczyć jakiegoś zakrętu. Trochę zwracała uwagę na otoczenie i niezwykłą posiadłość, do której trafili, ale jakoś nie potrafiła jej w pełni docenić, chociaż przecież architektura była jej konikiem, a tutaj miała wiele przykładów kreatywnego i pięknego jej wykorzystania. Na przykład sufity - im akurat przyjrzała się dokładnie, bo były naprawdę niebywałe. Przyjrzała się również przelotnie schodom w tamtym pierwszym pomieszczeniu, bo ktoś odwalił wspaniałą robotę sprawiając, że konstrukcja była jednocześnie bardzo stabilna i lekka, nie dominowała reszty pokoju. Zbroje, obrazy, arrasy - to również zauważała, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. Może Leastafis będzie miała do niej o to żal, ale może też zrozumie, że w tym momencie do Sanayi niewiele docierało poza tym, co było związane z Crevim. Na zachwyty nad domem magini przyjdzie jeszcze czas, gdy najgorsze minie…
        Rozmowa między Kaonitesem a Leastafis niewiele alchemiczce mówiła - chyba chodziło o jakąś wspólną znajomą, może uczennicę, służącą albo kogoś w tym stylu, bo jak inaczej można interpretować słowo “dusza”? Raczej nie dosłownie. Chociaż… Reszta zaś dotycząca Creviego nie wymagała jej udziału.
        - Och… to by mu się spodobało - skomentowała mimo wszystko, gdy weszli do pokoju gościnnego i zobaczyła to wielkie, już na pierwszy rzut oka wygodne, łóżko. Młodemu panterołakowi podobało się nawet jej skromne posłanie w domu asystenta, a gdyby wiedział, gdzie będzie mógł teraz sobie wypoczywać… Byłby z pewnością w siódmym niebie i mościłby się z olbrzymim zaangażowaniem, w mgnieniu oka przemieniając eleganckie posłanie w barłóg.
        Gdy już Crevi został złożony wśród bajecznej pościeli, Sanaya przysiadła na skraju łóżka. Pomogła Kaonitesowi nakryć panterołaka i jeszcze poprawiła mu trochę poduszki pod głową, w przeciwieństwie do elfa sprawdzając chłopakowi temperaturę, ale uczyniła to raczej odruchowo niż z niewiedzy - również dostrzegła jak był blady i rozdygotany.
        Gdy przemówiła Leastafis, Sanaya zaraz podniosła na nią wzrok, a po chwili wstała, bo nie chciała okazać się nieuprzejma. Wysłuchała magini cierpliwie do końca, zerkając to na nią, to na nieprzytomnego chłopaka. Zacisnęła lekko wargi, wyraźnie zastanawiając się nad słowami Lei, bo nie wszystko było dla niej zrozumiałe. Że mogła się martwić o stan Creviego, to było jasne, ale o co chodziło ze służącymi, których mogłaby się przestraszyć albo co miałoby być dla niej niepokojące? Chyba nie wypadało pytać… A zresztą czy to ważne?
        - Pójdę z wami - przyznała cicho, choć troszkę niechętnie. - Chyba nie ma potrzeby, bym przy nim siedziała… Bo nie obudzi się jeszcze długi czas, prawda? Ktoś będzie do niego zaglądał? - upewniła się, jakby miała jednak zmienić zdanie.
        - Idę z wami - powtórzyła, by nie pomyśleli, że waha się bardziej, niż to już było po niej widać. Bo że chciałaby pilnować Creviego nie musiała nawet mówić, to było widać jak na dłoni, ale uznała, że żeby mu pomóc, nie może siedzieć w miejscu tylko musi działać razem z Kaonitesem. On miał plan, musiała go więc poznać.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Leastafis spojrzała na Sanayę i choć jej twarz - która siłą rzeczy nie mogła być obdarzona największą mimiką (inne lisze z reguły miały szczęście, jeżeli były w stanie pozbyć się wiecznego, upiornego uśmiechu) - nie zmieniła się zbytnio, to coś - może taniec cieni na masce - sprawiało, że odnosiło się wrażenie, iż jest zdziwiona. Spoglądała przez chwilę na alchemiczkę, przyglądając się jej uważnie, podczas gdy Dérigéntirh zza pleców ukochanej posyłał pokrzepiające uśmiechy dla nowej znajomej. Wiedział, że spojrzenie liszki może być naprawdę ostre i sprawiające, że człowiek zastanawia się, który z jego grzechów właśnie odbija się w magicznych płomieniach. Sam uważał, że to w większości przypadków komplement - nieumarła nie każdego obdarzała takowym wzrokiem.
        - Oczywiście - odezwała się, w końcu, po czym pstryknęła palcami. - Viria?
        - Tak, pani? - dobiegł ich dźwięk znad ich głów, który przypominał, szelest wiatru; gdy spojrzeli do góry, ich oczom ukazała się niewielka głowa zwisająca na tułowiu wyłaniającym się z sufitu, który zdawały się powstrzymywać dwie ręce - dłonie były zanurzone w sklepieniu, zupełnie jakby istota wisząca do góry nogami (niewidocznymi nogami) zaczepiała się nimi o nie. A była to istota z pewnością ciekawa - wyglądała jak dziewczyna, na oko piętnasto, może czternastoletnia, z tym, że jej skóra była niezwykle blada - tak, że wręcz przezroczysta. Emanacja zjawy była wyjątkowo silna jak na te istoty, jednak wciąż było przez nią doskonale widać wzory na suficie. Spoglądała swoimi wielkimi oczami bez białek czy źrenic na liszkę w oczekiwaniu - jej wzrok następnie przesunął się na gości, do których posłała ciepły uśmiech, a następnie na panterołaka, co wywołało u niej otwarcie ust ze zdumieniem.
        - Och!
        Wykonała przewrót, lądując stopami na żyrandolu, na którym następnie przeszła kawałek, krocząc z rozpostartymi niczym cyrkowiec na linie rękami, po czym założyła je za plecy i wykonała swobodny spadek, zaczepiając się stopami o żyrandol i po chwili zwisając za nie, ponownie do góry nogami, jednak znacznie niżej - jej średniej długości, szare włosy opadały niemalże na kołdrę, w którą owinięty był zmiennokształtny, którego obdarzała zaciekawionym spojrzeniem.
        - Virio, będziesz zaglądać do tego panterołaka i upewniać się, że wszystko z nim w porządku; jest ciężko chory i jest gościem, dlatego jeżeli zacznie się z nim dziać cokolwiek złego, masz natychmiast poinformować mnie bądź Dérigéntirha.
        - Oczywiście, moja pani. Czy on… czuć od niego śmierć i…
        - Wiem, ale sprawimy, aby wrócił do zdrowia.
        Zjawa uśmiechnęła się.
        - Oczywiście, moja pani.
        - W porządku, chodźmy już.
        Leastafis opuściła pokój, a smok poczekał przy drzwiach na Sanayę; kiedy ta znalazła się blisko niego, do niego samego zbliżyła się zjawa, która opadła na podłogę, uniosła jedną nogę i podjechała do mężczyzny niczym na łyżwach rozpędzonych na lodzie.
        - Miło cię widzieć, złocisty - powiedziała radośnie. - Zawsze po twojej wizycie pani częściej się uśmiecha.
        - Ty też jesteś miła dla oka, duszyczko, ale teraz zmykaj.
        Viria roześmiała się, po czym rozłożyła ramiona i poleciała w tył, opadając swobodnie na plecy, z tym, że jej ciało nie zatrzymało się na podłodze, a zamiast tego przeniknęło przez nią, znikając z ich oczu. Dérigéntirh spojrzał na Sanayę.
        - Zjawa. Leastafis przyciąga je, stara się także im pomagać w miarę możliwości. Większość z nich to istoty, które zginęły tragiczną śmiercią, ale niektórym wystarczy sama wola do istnienia, aby móc powrócić. Taka jest Viria. Opowiem ci więcej później, jeżeli chcesz, możesz nawet zapytać o nią Leastafis, ale teraz lepiej nie dajmy jej czekać.
        Tym razem jednak nie szli zbyt długo, aż dotarli do okrągłej klatki schodowej, po której zaczęli się wspinać - minęli dobre trzy piętra, zanim dotarli do innego pomieszczenia - tutaj schody się kończyły, wtapiając się w podłogę kulistego pomieszczenia, w którym od razu po wejściu dostrzegało się zmianę oświetlenia - chwilę potem wzrok w poszukiwaniu jego źródła padał na wielką mapę Alaranii ułożoną w mozaikę czy też witraż, służący za jedna ze ścian - lekko zakrzywiony, wysoki na dobre piętnaście stóp - przezroczyste, różnokolorowe szkło było oświetlane z drugiej strony, co nadawało mapy mistyczny efekt. Przed nią znajdował się półokrągły stół pełen szuflad, za którym zaraz usiadła Leastafis. Smok spojrzał na krzesła ustawione pod ścianą, a następnie magią przesunął je tak, aby znajdowały się po drugiej stronie - liszka była teraz w centrum półokręgu, a ich dwójka musiała zająć miejsce po jego zewnętrznej stronie, plecami do niezwykłej mapy. Leastafis oparła się ramieniem o blat, po czym spojrzała na smoka i San badawczo.
        - Pacaneum - powiedziała w końcu. - Legendarna niemal substancja, którą udało się stworzyć niewielu mistrzom alchemii. Widziałam w swoim życiu trzy takie.
        - Ja pięć - przypomniał jej smok. - Większości widziałem też receptury. Mogę je spisać z pamięci bez problemu.
        - Fakt, ale nie dasz rady go przygotować, receptura jest mapą, ale do odnalezienia tego skarbu potrzebny jest też talent i umiejętności - odpowiedziała liszka, po czym przeniosła wzrok na Sanayę. - Na ile oceniasz swoje umiejętności, alchemiczko?
        Receptura ułatwiała wiele, jednak wciąż do stworzenia panaceum potrzebny był ktoś o umiejętnościach co najmniej mistrzowskich. Po chwili jednak liszka dotknęła kolejnego problemu.
        - Jeżeli chcesz stworzyć panaceum, będziesz potrzebował…
        - Nie - odrzekł smok od razu. - Nie zabijemy nikogo.
        - Czasem…
        - Wiem, jak tego uniknąć.
        - Będziesz musiał szukać w takim razie składników po całej Alaranii. Tę recepturę sama kojarzę, przynajmniej te najbardziej ekscentryczne składniki.
        - Dobrze więc, że trafiło na kogoś takiego jak ja. Latanie po kontynencie to dla mnie nie nowość.
        - No tak…
        - Sanaya pójdzie ze mną. Będę jej potrzebował w kilku przypadkach. - Smok odwrócił się do kobiety. - O ile oczywiście się zgodzisz. Twoja pomoc naprawdę będzie bardzo na rękę.
        - Ile zajmie ci napisanie receptury?
        - Godzinę, półtorej?
        - Świetnie. - Liszka wstała i spojrzała na Sanayę. - Nie możesz wybierać się w świat w takim ubraniu, przykro mi. Nie z tym tutaj. Dobrze będzie ci też zapewnić trochę wyposażenia, w sumie dla was obydwojga. Nie mogę opuścić miasta, bo zaklęcia powstrzymujące klątwę osłabną, ale co powiesz na to, aby Déri zajął się pisaniem, a my dwie przejdziemy się po mieście i kupimy wszystko, czego będziecie potrzebować?
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Tak, Sanaya czuła się, jakby Leastafis ją przesłuchiwała i szukała przewin, z których istnienia alchemiczka nawet nie zdawała sobie sprawy. Była przekonana, że powiedziała coś nie tak, lecz nie wiedziała co konkretnie nie spodobało się jej rozmówczyni. Może jej zdaniem za bardzo roztkliwiała się nad Crevim?
        Pojawienie się wezwanej przez Leę służącej sprawiło, że alchemiczka gwałtownie się rozejrzała. Nie słyszała otwierających się drzwi, a wcześniej też nikogo w pomieszczeniu nie dostrzegła, stąd to zaskoczenie. A gdy dotarło do niej, że głos dobiegał z góry, zaraz podniosła tam wzrok, tym razem o dziwo znacznie mniej zaskoczona. Chyba powoli zaczynała się uodparniać na rewelacje, które ją dosięgały w towarzystwie Kaonitesa… A poza tym coraz skrupulatniej dodawała do siebie kolejne fakty i z rozsypanki części zaczęła powoli wyłaniać się ciałość.
        Sanaya nie miała nic do dodania, gdy zjawa - Viria, jak to wynikało z rozmowy - rozmawiała z Leastafis. Patrzyła na służącą z pewnym zainteresowaniem, ale głupio było jej się gapić, dlatego czasami zerkała na pozostałe osoby w pokoju. Z dziwnym spokojem zostawiła Creviego pod opieką tej nietypowej opiekunki, ostatni raz pogłaskała go po głowie i wyszła pośpiesznie, by Kaonites nie musiał na nią długo czekać. Z drzwi ostatni raz spojrzała na zjawę. Nie odzywała się w trakcie drogi, pogrążona we własnych myślach i troskach, próbując poskładać do kupy to, co wydarzyło się w tej posiadłości. Kaonites udzielił jej drobnych wyjaśnień, tłumacząc czym była Viria, choć tego Sanaya już częściowo się domyślała. Mimo to podziękowała mu za informacje.

        Widać było, że osobliwy gabinet z mapą zrobił na alchemiczce wrażenie - po opuszczeniu schodów przystanęła przez moment, by się rozejrzeć i chwilę móc podziwiać mozaikę, którą pewnie niejeden alarański władca chciałby mieć w swoim gabinecie. Do Sanayi dopiero teraz z całą mocą dotarło coś, z czego wcześniej może i zdawała sobie sprawę, ale nie zaprzątała sobie tym głowy: Leastafis musiała być bardzo dobrze usytuowaną osobą. Nie chodziło tylko o dobra materialne, ale też o pozycję w społeczeństwie i o szacunek. Była potężną czarodziejką, czego nie dość, że dała dowód powstrzymując klątwę rzuconą na Creviego, to jeszcze sama mówiła o tym z pewnością, która kazała dawać wiarę jej słowom, a dodatkowo również Kaonites chwalił jej umiejętności. Pewnie właśnie z tą mocą powiązana była cała reszta, włącznie z tą pełną przepychu posiadłością, która na Sanayi robiła takie wrażenie.
        Przez ten moment, gdy alchemiczka pochłonięta była podziwianiem wnętrza, do którego trafiła, Kaonites przysunął dla nich krzesła do stołu zajmowanego przez Leastafis. Tai szybko się ocknęła i zajęła jedno z tych miejsc. Gdy czarodziejka się do nich nachyliła i tak patrzyła na nich w milczeniu, Sanayi przyszło na myśl, że chociaż nigdy nie uczęszczała do publicznej szkoły, to pewnie tak właśnie wspominałaby wizytę u dyrektora po tym, jak coś by przeskrobała… Ukochana Kaonitesa chyba lubiła tak wnikliwie obserwować swoich rozmówców, gdyż robiła to już któryś raz z rzędu, a alchemiczkę powoli zaczynało krępować to, że nie wiedziała, co się za tym kryje - czuła się jak na egzaminie, który nie wiedziała, jak jej idzie, bo choć udzielała w jej odczuciu prawidłowych odpowiedzi egzaminator cały czas dopytywał “jesteś pewna?” i drążył. Dlatego z ulgą powitała to, że Leastafis w końcu się odezwała. Słuchała, bo rozmowa póki co nie wymagała jej udziału. Jednak dopiero teraz zaczęło do niej docierać jakie zadanie mogło przed nimi stać i jaka będzie jej w tym rola… I w tym momencie Lea, jakby czytając jej w myślach, zapytała o jej umiejętności. Sanaya odruchowo poprawiła się na swoim krześle, jak wywołany do odpowiedzi uczeń.
        - Wysoko - odparła niemal natychmiast. - Lecz czy tak wysoko, by poradzić sobie z panaceum… nie znam tej receptury, ale nie brakuje mi precyzji i wiedzy teoretycznej, jestem więc zdania, że sobie poradzę, jeśli będę miała przepis - doprecyzowała, spoglądając na Kaonitesa. Skoro on znał aż pięć przepisów, wydawało jej się, że wszystko jest możliwe, musiałabym tylko z nim porozmawiać co to za receptury… Temat został jednak natychmiast podjęty przez Leastafis, a choć nie mówiła niczego wprost, Sanayę przeszedł dreszcz niepokoju.
        - Przepraszam? - wtrąciła się. - O jakim zabijaniu mowa? Nie zgadzam się na coś takiego - oświadczyła twardo, nim jeszcze Kaonites zastrzegł, że do tego nie dojdzie. Spojrzała na niego z wdzięcznością i jednocześnie zrobiło jej się głupio, że znając już go trochę mogła dopuścić do siebie myśl, że on mógłby do czegoś takiego dopuścić.
        - Przepraszam, to nerwy - usprawiedliwiła się, nim Kaonites zwrócił się do niej z prośbą o współpracę.
        - Oczywiście, jeśli faktycznie się przydam, to z tobą pójdę - przyznała. W końcu sama była mocno zaangażowana w całą sytuację i nie mogła jedynie polegać na innych, chciała być przydatna gdy tylko mogła, bo czekanie chyba by ją zabiło.
        Gdy Lea wstała, Sanaya również podniosła się ze swojego miejsca, jakby był to sygnał do zakończenia rozmów. Z zaskoczeniem przyjęła komentarz na temat swojego ubrania i aż przyjrzała się temu co miała na sobie. Przeszło jej nawet przez myśl, czy to nie chodziło o to, że ma nie paradować z gołym brzuchem przy jej mężu, ale nie, niemożliwe. To jednak było nic w porównaniu z tym, co po chwili zaproponowała Leastafis.
        - O… Oczywiście, chętnie - przyznała natychmiast, choć czy faktycznie była taka chętna by przebywać z tą kobietą sam na sam, sama miała problem jednoznacznie stwierdzić. Chyba trochę się jej obawiała, bo trudno było jej ją rozgryźć. - Ale, hm, to będzie głupie pytanie, ale co będę potrzebować? Może część rzeczy już mam… tylko w Menaos - zastrzegła, bo nie miała pojęcia o co może chodzić. Nie spodziewała się, by chodziło o jakieś rzeczy do dalekich, skomplikowanych technicznie wędrówek, bo przecież ponoć naglił ich czas.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Coś w spojrzeniu liszki się zmieniło, kiedy Sanaya zaczęła udzielać odpowiedzi - wcześniej spoglądała na nią w chłodnym oczekiwaniu, teraz w chłodnej satysfakcji profesjonalnością i pewnością jej odpowiedzi. To zdecydowanie ułatwiało sprawę, więc Leastafis skinęła jej głową z uznaniem - zdecydowanie lubiła, kiedy wszystko układało się tak, jak powinno, a to był naprawdę dobry zbieg okoliczności; może nawet i nie zbieg, skoro smok podjął właśnie taki cel - pewnie spodziewał się, że alchemiczka będzie w stanie to zrobić. Myślenie skojarzeniami zawsze było dla niego naprawdę charakterystyczne. Ona rozważyłaby inne przypadki, ale… jeżeli nie chciał zabijać… niewiele jej w sumie pozostawało niż zaakceptować ten plan. Co zaś do zabijania… na ustach liszki pojawił się nieco poirytowany uśmiech, kiedy Sanaya zaprotestowała nawet, zanim zrobił to Dérigéntirh - ten posłał w jej stronę ciepłe spojrzenie podziękowania i dumy.
        - Wyobrażam sobie, że nerwy mogą być naprawdę kłopotliwe - odpowiedziała, a rozmowa toczyła się dalej, aż w końcu nie uzgodnili wszystkiego, co najistotniejsze. Szczegóły każde z nich jeszcze dogada, domyśli, byli przyzwyczajeni do pracy w biegu. Dopiero ostatnie pytanie alchemiczki sprawiło, że kobieta na chwilę się zawahała, wybita z planów przez kwestię, którą już oznaczyła w notatniku myśli jako “obmyślone”. - Kilka drobnostek. Zazwyczaj zaufałabym Dériemu, jednak jako, iż nagli nas czas, a zdobycie tych składników w związku z tym zdecydowanie może was zaprowadzić w niebezpieczne miejsca. W jego towarzystwie mało co jest ci w stanie realnie zagrozić, jednak nie wiemy, jak mogą rozwinąć się wypadki. Przy tym kilka rzeczy zwyczajnie będzie służyć twojej wygodzie i zdrowiu, które w podobnym wyścigu można zaniedbać, a które później mogą mieć złe skutki. Rozumiem, że prawdopodobnie takie rzeczy rozpatrujesz jako nieistotne, jednak zaznaczam, że zajmując się nimi nie marnujemy czasu, zmuszone tak czy siak czekać na spisanie receptury. Dlatego też prosiłabym, abyś mi zaufała; wyjaśnień wolałabym ci udzielić już na zewnątrz, w drodze. I nie martw się o koszty, to naprawdę drobnostki.
        Dérigéntirh przez ten czas wyjął z jednej z szuflad stos kartek, które zaraz wyrównał i położył na stole, po czym zdjął jedną; kolejne było pióro wraz z kałamarzem, podleciało po chwili i wylądowało tuż pod ręką smoka, a ten wziął je, zamoczył, przyłożył końcówkę do materiału, po czym odetchnął i zamknął oczy. Po chwili jego dłoń zaczęła się ruszać, rozpoczynając wędrówkę atramentu po papierze, tworząc kolejne litery receptury ukradzionej przez niego dzięki prostemu spojrzeniu. Widok ten satysfakcjonował Leastafis, która zbliżyła się do schodów, a następnie spojrzała zachęcająco na Sanayę.
        Tym razem szły na sam parter, wobec czego musiały pokonać całe wijące się niczym wąż schody; w trakcie dosyć spokojnego, a jednak szybkiego kroku, Leastafis co chwila wypowiadała poszczególne imiona, na które zaraz rozlegał się głos: “Tak, pani?”, a czasem można było dostrzec parę lśniących ślepi unoszących się obok głowy liszki. Ta wydawała im polecenia, takie jak na przykład “powiadom Irialiannę, że wychodzę” albo “odwołaj dzisiejsze spotkanie z Migrinem”, aż w końcu powiedziała: “Virio”. Znajoma zjawa nie pojawiła się tak, jak pozostałe; zamiast tego zjechała szybko z góry, po kolumnie znajdującej się pośrodku klatki schodowej, rękami i nogami się jej obejmując. Zwolniła, kiedy znalazła się na ich poziomie, obracając się razem z tym, jak szły, ciągle utrzymując tę samą wysokość nad schodami. Uśmiechnęła się tak ciepło, jak tylko umarły może.
        - Tak, pani?
        - Jak u chłopaka?
        - Śpi niczym najśliczniejszy, najniewinniejszy pod słońcem kociouszaty aniołek - powiedziała zjawa z zachwytem. - Jest rozpalony, więc zrobiłam mu okład.
        - Świetnie - odpowiedziała liszka. - Przyrządzisz posiłek dla dwóch osób. Jednodaniowy, za to ma być gotowy w ciągu dwóch godzin. Coś lekkostrawnego, dobrego do teleportacji, ale jednocześnie zapewniającego długotrwały zastrzyk sił. Nie zaszkodziłoby pewnie, gdyby przy tym było smaczne…
        - Czy dla pana Dé…
        - Tak, dla niego duża porcja. Chyba, że ty też masz podobny apetyt? - Uśmiechnęła się Leastafis do Sanayi. - Będzie wam potrzebny zastrzyk sił, aby od razu ruszać w teren. Ach, jeżeli chcesz poprosić Virię o coś jeszcze, nie krępuj się.
        Zjawa spojrzała na alchemiczkę swoimi wielkimi, pustymi oczodołami, jednak z naprawdę szczerym uśmiechem na przezroczystych ustach. Po chwili, kiedy już przyjęła wszystkie polecenia, zjechała kolumną na dół, ponownie nabierając prędkości i obracając się dookoła. Leastsfis śledziła ją spojrzeniem, które jednak co chwila zahaczało także o Sanayę; liszka była zaciekawiona, co ta uważa o nietypowej zjawie, dlatego też zaraz podchwyciła temat rozmowy, starając się przy tym możliwie ciekawie wprowadzić alchemiczkę w swoje tematy:
        - Aby człowiek powrócił jako zjawa, potrzebuje posiadać bardzo silną determinację do tego, aby kontynuować życie. Tragiczne śmierci, niedokończone sprawy, niespełnione ambicje… spotykam się z tym cały czas, jednak Viria jest inna. Virię do tego świata przykuwa ciekawość, ale nie taka zwyczajna ciekawość. To najbardziej wnikliwa istotą, jaką spotkałam, czerpiąca szczyt euforii z poznawania nieznanego, z prób dosięgnięcia nowego. Zazwyczaj pomagam zjawom opuścić ten świat, ale… dla niej oznaczałoby to, że musi stracić tę pasję. To byłoby naprawdę marnotrawstwem, a poza tym… podejrzewam, że się do niej przywiązałam. Gotuje u nas, ale zabieram ją też, dokądkolwiek się udaję. Jest naprawdę cennym towarzystwem.
        W międzyczasie dotarły na sam parter, a co za tym szło - na pokazowy hol znajdujący się tuż przed wejściem do dworu; oczywiście nie odbyło się tutaj bez wystawy przepychu, szczególnie srebro było szczodro użyte. Leastafis zeszła po schodach ciągnących się w półkole po obu stronach pomieszczenia, po czym zbliżyła się do ozdoby na samym jego środku - lewitującego nad niewielkim zbiornikiem wody kija wykonanego z żelaza, o nietypowym kształcie i zdobieniach; wyciągnęła rękę, a ten po chwili się w niej znalazł. Liszka zacisnęła dłoń na znajomym kosturze, po czym ruszyła do drzwi, gestem dłoni przywołując jeszcze z sąsiedniego pokoju czarny płaszcz z bladą czaszką, który od razu podała Sanayi.
        - Załóż to, nalegam. Dosyć ciasno najlepiej, bez tego będziesz się straszliwie wyróżniać, a w dodatku z nagą skórą będziesz przyciągać uwagę wampirów. Nie żeby miało ci coś przy mnie grozić, ale wolałabym nie musieć zabijać jakiejś grupy napaleńców. Choć o tej porze jest ich mniej na ulicach. Ach, nie przejmuj się czaszką, wszyscy ludzie ją noszą. Bez niej nie ma mowy, abym cię wypuściła na zewnątrz.
        Leastafis w tym akurat nie miała zamiaru iść na żaden kompromis, dlatego też zaczekała, aż alchemiczka się odzieje, a dopiero potem otworzyła drzwi, zapraszając ją na świeże powietrze. Choć niekoniecznie “świeże” było takim dobrym określeniem… Po wyjściu Sanaya mogła ujrzeć szare niebo, chmury przysłaniające słońce, wznoszące się ponad strzelistymi wieżami wykonanymi z czarnego budulca bądź też białych kości - szczególnie imponująca wznosiła się na zachód, na horyzoncie, przerastając wszystkie pozostałe zarówno jeżeli chodziło o wysokość, jak i objętość. Poniżej widać było kanciaste piramidy, w większości przypadków znacznie wyższe od normalnych domostw, które to znajdowały się w cieniu wielkich dworów, między innymi tego, który właśnie opuścili. Wszystko było w czerni bądź bieli, w ponurym kontraście barw, jednak największą uwagę przyciągali mieszkańcy - na ulicy panował dosyć mały ruch, ale za to wszędzie dało się dostrzec ożywieńców. Trupy, w większości szkielety, nosiły różne rzeczy i zajmowały się wszelkim rodzajem prac fizycznych, od budownictwa poczynając, na prowadzeniu wozów skończywszy. Zapach unoszący się w powietrzu… zdecydowanie należał do specyficznego - nie był wiele gorszy od woni większości miast, jednak kompletnie się różnił, miał w sobie odór śmierci, który w jedną sekundę potrafił wypełnić płuca.

        Szły ulicami przez dobre kilka minut, Leastafis kroczyła pewnie, prowadząc Sanayę po labiryncie ulic zdobionych czarnym brukiem, kładąc jej dłoń na ramieniu za każdym razem, kiedy dostrzegła, jak jakiś osobnik przygląda jej się uważniej. Głównie były to wampiry, które w istocie, dostrzegając twarz kobiety spod płaszcza, szczerzyły do niej swoje kły, ale na widok ognistych oczu liszki, czym prędzej kierowały wzrok gdzie indziej. Kiedy wkroczyły w dzielnicę handlową, najwidoczniej przeznaczoną dla wyższej klasy (sklepy wyglądały na straszliwie zadbane, a i osobników było tu zbyt mało jak na zwykły rynek), Leastafis w końcu się odezwała.
        - Przede wszystkim trzeba dla ciebie kupić ubranie. Wygodne. Jestem pewna, że będziecie musieli udać się w dzicz, a tam jednak twoje ubrania, jakkolwiek bym nie doceniała stylu, nie będą sprawiać się zbyt dobrze. Potrzebujesz też ochrony przed magią, przynajmniej podstawową, te składniki będą miały sporo z nią do czynienia, a nie możesz zawsze polegać na reakcjach Dérigéntirha. Oprócz tego także… och, to już tutaj.
        Już zewnątrz sklep robił wrażenie, budynek wykonany z ciemnego drewna, elegancki, z witrynami zapełnionymi strojami na manekinach, pachnący wyjątkowo przyjemnie pośród smrodu śmierci, ale to wnętrze było najbardziej imponujące - wszędzie pełno było różnego rodzaju strojów, od sukien balowych, na skórzanych zbrojach kończąc, a także najrozmaitszych materiałów, starannie zawieszonych i wydzielających przyjemną, choć nieco uderzającą mieszankę zapachów. Pomieszczenie nie było jednak duże, zdecydowana większość sklepu musiało stanowić zaplecze; Leastafis podeszła do lady, za którą zaraz pojawił się nietypowy jegomość - był lichem, lewitującym dobrą stopę nad ziemią, odziany w elegancki strój przypominający próbę połączenia garnituru z szatą, co - choć brzmiało na straszliwy związek dwóch osób, które nigdy nie powinny próbować być razem - wyglądało nawet zaskakująco dobrze. Położył kościstą rękę na klatce piersiowej i ukłonił się.
        - Ach, pani Leastafis, to zaszczyt cię gościć w moich progach, niezmiernie mi pochlebia także, że przyprowadziła pani przyjaciółkę. Miło mi i ciebie tutaj widzieć, moja skromna osoba nosi imię Vaeklor, mam nadzieję, że będę mógł ci dzisiaj służyć swymi usługami.
        - Mi zawsze schlebiają twoje słowa - odpowiedziała liszka. - W istocie, potrzebuję dla niej solidny strój terenowy.
        - Ochh, cudoooownie. - Lich wyleciał zza lady i zbliżył się do Sanayi, chwytając jej płaszcz i uprzejmie go zdejmując, łapiąc ją równocześnie delikatnie pod dłonią. - Pani pozwoli za mną.
        - Tylko uważaj, żeby przypadkiem nie zrobić mu krzywdy - wtrąciła Leastafis, która kroczyła tuż za nimi.
        - Niestety nie wszystkie lisze mogą pochwalić się takim szczęściem, jak pani - odpowiedział na to jej, choć teraz w jego głosie dało się dosłyszeć pewną gorycz. Zaprowadził Sanayę na niewielkie podwyższenie, na które następnie poprosił, aby weszła. Z trzech stron otaczało ją pięć luster, tworzących razem dosyć specyficzny wygląd; lisz wyjął taśmę, po czym zaczął zbierać wymiary Sanayi.
        - Potrzebuję mieć go skończonego w przeciągu najwyżej trzech godzin. Przystosowany do wielu warunków - odezwała się Leastafis, stająca z założonymi rękami z tyłu.
        - Naturalnie. A panienka ma jakiekolwiek wymagania czy uwagi? Jakiekolwiek preferencje? Jeżeli przekraczam granicę przyzwoitości, proszę o wybaczenie, ale może chciałaby panienka porozmawiać o czymś? Nie twierdzę, że jestem dobrym materiałem na rozmówcę, ale miejsce jest odpowiednie; spokojnie, lustra nie mają uszu, a wielu klientów lubi w ten sposób zabijać tu czas.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Do zobaczenia.
        Sanaya szła za Leastafis w milczeniu. Po pierwsze nie za bardzo wiedziała o czym mogłaby rozmawiać z partnerką Kaonitesa, a po drugie, ta zdawała się być na razie zajęta wydawaniem dyspozycji swoim… Powiedzmy, że służącym, bo alchemiczka nie była pewna, czy w tym jakże nietypowym domostwie można było ich tak nazwać. Na przykład tamta zjawa, która miała pilnować Creviego… Do alchemiczki dotarło nagle, że nie dość, że jej zachowanie odbiegało od tego jak postępowałby typowy podwładny to jeszcze… Niech to, zjawa? Sanaya zachodziła w głowę jakim cudem przyjęła to tak spokojnie. To chyba przez to, że najpierw była w szoku, a później już było za późno na okazywanie zdziwienia.
        I nagle, jakby panna Tai sobie to przepowiedziała, Leastafis wezwała ciekawą zjawę. Ta po raz kolejny pojawiła się w dość zaskakujący sposób, zupełnie inny niż reszta służby, swoim zjazdem po kolumnie wywołując uśmiech na twarzy alchemiczki, który jeszcze bardziej się poszerzył, gdy nazwała Creviego kociouszatym aniołkiem. Samo jej spojrzenie wyrażało, że myśli o nim dokładnie to samo.
        - Dziękuję – odpowiedziała na wieść, że Virio zrobiła chłopakowi okłady. Nawet jeśli chciała dodać coś więcej, nie miała ku temu okazji, gdyż gospodyni tego domu zaczęła wydawać kolejne dyspozycje. Sanaya była jednak wdzięczna zjawie za to, że zajmowała się panterołakiem, jak również za to, że swoim szczerym entuzjazmem poprawiła jej nieco nastrój. Dzięki temu szła za Leastafis już lżejszym krokiem, choć nadal w milczeniu. Atmosfera tego miejsca jak i sama gospodyni nie budowały atmosfery sprzyjającej pogawędkom – zupełnie odwrotnie, niż to było przy Kaonitesie.
        - Nie, nie. Jemu zapewne mało kto dorównuje apetytem – podzieliła się swoim spostrzeżeniem, choć zaraz przyszło jej na myśl, że Crevi również potrafił sporo zjeść. – Nie mam żadnych dodatkowych wymagań, dziękuję – dodała jeszcze, kiwając na koniec głową zjawie, choć może gdyby wiedziała gdzie trafiła, poczyniłaby jakieś zastrzeżenia. Wszak kuchnia Maurii potrafiła być naprawdę specyficzna.
        Sanaya śledziła zjeżdżającą w dół Virię wzrokiem, tak samo jak Leastafis. Nie wiedziała, że gospodyni jej się przygląda, ale to, że zaczęła wyjaśniać historię powstania tej nietypowej zjawy wcale jej nie zdziwiło. Spojrzała z zainteresowaniem na mówiącą czarodziejkę, po czym słuchała kiwając od czasu do czasu głową. Przez moment na jej twarzy malowało się niedowierzanie, ale raczej z gatunku tych pozytywnych - taką minę ma się wykrzykując “coś niesamowitego!”.
        - Bardzo ciekawe - zgodziła się, naprawdę będąc pod wrażeniem. Viria była naprawdę wyjątkowa, nic dziwnego, że Leastafis zrobiła dla niej wyjątek i zatrzymała ją przy sobie… Takie towarzystwo na pewno było miłe, a w każdym razie byłoby miłe dla Sanayi. Jak odbierała ją partnerka Kaonitesa, to już trudniej było ocenić, bo co prawda przyznała, że ma do Virii słabość, ale jednocześnie nie była typową osobą, mogła więc doceniać inne walory młodej zjawy niż inni…
        W przedpokoju Sanaya nie ukrywała tego, że rozglądała się po pomieszczeniu - było to piękny przykład projektu, którego nie ograniczał ani budżet, ani przestrzeń, architekt z pewnością popuścił tu wodze fantazji. Tai próbowała przejrzeć te wszystkie ozdobniki, by zobaczyć co się kryło pod nimi, jaka była bryła budynku i czy do jej postawienia była użyta magia czy tylko praca ludzkich rąk, ale nie miała na to za wiele czasu - Leastafis już była gotowa do wyjścia, a jej kazała się przygotować, podając jej bardzo specyficzne okrycie.
        Sanaya nie zamierzała w ogóle sprzeciwiać się pomysłowi założenia płaszcza, który podała jej Leastafis, nawet jeśli ta nie poczyniłaby takiego zastrzeżenia, choć gdy go ubierała, zastygła na moment w bezruchu, podnosząc wzrok z guzików na swoją rozmówczynię. W jej oczach widać było pewien niepokój pomieszany z irytacją. W końcu jednak nie odezwała się, skończyła się ubierać, ciasno zapinając płaszcz i zaciągając na głowę kaptur. Na wyszytą na piersi czaszkę nie zwróciła specjalnej uwagi - to była naprawdę jedna z najnormalniejszych rzeczy, na jakie trafiła od momentu, gdy Crevi został ranny.
        Na zewnątrz jednak zrobiło się jeszcze dziwniej. Sanaya - choć nie patrzyła do tej pory przez okna - wiedziała, że trafili gdzieś bardzo daleko od Menaos, lecz okolica zupełnie ją zaskoczyła. Mrok, marazm, przygnębienie. Miasto, do którego trafiła, było dziwne i nieprzyjazne dla takich jak ona. I jeszcze te stworzenia, które chodziły po ulicy… Sanaya przez moment gapiła się na jeden z mijających je szkieletów, jakby chciała dojrzeć poruszające nim nitki albo cokolwiek, co zdemaskowałoby kuglarską sztuczkę, lecz nic takiego nie dostrzegła. To dało jej sporo do myślenia… Ale nie mogła wiecznie gdybać. Skoro jednak nie otrzymywała wyjaśnień bez proszenia o nie, postanowiła się upomnieć.
        - Przepraszam bardzo, ale... Gdzie ja jestem? - zapytała w końcu. - Dérigéntirh nie powiedział mi za wiele ani o pani, ani o tym gdzie chce nas przenieść, nic nie wiem.
        Później już nie było atmosfery do rozmowy. Sanaya czuła, że była w tym mieście jak żuraw na środku wybiegu dla tygrysów - pod czujną obserwacją drapieżników, które cały czas miały ją na oku i kalkulowały czy opłaca im się podnieść by ją upolować. Otulała się więc szczelniej, prawie jakby było jej zimno, nie rozglądała się też, by nie prowokować niepotrzebnie wampirów do zaczepek, do najprostszego i najskuteczniejszego w świecie “co się gapisz?”. Tak, Leastafis obiecała, że przy niej alchemiczce nic nie grozi, lecz ona jednoczesnie nie chciała tego nadwyrężać - jej również nie zależało na rozlewie krwi. Szkoda jednak, że nie wiedziała z czym wiąże się jej zgoda na to wyjście na zakupy - może wtedy zastanowiłaby się dwa razy nad odpowiedzią.
        Sanaya odrobinę się rozluźniła, gdy trafiły do zupełnie innej dzielnicy, gdzie nie było już tylu osób. W tym samym momencie Leastafis również musiała poczuć się swobodniej, bo przerwała milczenie i przedstawiła swoje plany na ekwipunek, jaki musiały kupić dla alchemiczki.
        - No to buty mam dobre - oceniła, słuchając jej domysłów, planów i spekulacji. Fakt, nie była ubrana na eksplorację, ale cóż się dziwić, skoro ten dzień miała spędzić w mieście. Założyła jedynie te swoje trepy, bo wiedziała, że czeka ją dużo chodzenia.
        Na temat magicznych przedmiotów Sanaya nie zdążyła się wypowiedzieć, gdyż Leastafis wkroczyła do jakiegoś mijanego sklepu. Alchemiczka w biegu nieco się odchyliła, aby spojrzeć na szyld i wystawę, choć to nie było potrzebne by zorientować się, że miało się do czynienia z krawcem - to było widać od razu po wejściu do środka. A dla kogoś, kto tak lubi nowe ubrania jak ona, był to prawdziwy raj. Nie dość, że sklep był bardzo dobrze zaopatrzony, to jeszcze było to zaopatrzenie bardzo różnorodne, nie ograniczające się tylko do tego co modne albo stylowe. Właściciel musiał mieć w sobie coś z artysty, skoro otaczał się takimi przedmiotami…
        Poprawka - właściciel był liszem. To akurat Sanaya poznała od razu i jakby dopiero teraz zorientowała się również, że towarzysząca mu partnerka Kaonitesa była przedstawicielką tej rasy, choć nie wyglądała aż tak sztampowo jak właściciel tego miejsca… Ta myśl sprawiła, że zrobiło jej się nieswojo. Niby nie ocenia się książki po okładce, ale jednak stereotypy skądś się brały, a na dodatek Sanaya z reguły ufała swojej intuicji, która przy Leastafis cały czas kazała jej mieć się na baczności… A może to przez to miejsce tak reagowała? Może gdyby obie spotkały się na bardziej neutralnym gruncie nie byłaby aż tak zaniepokojona? Niemożliwe do zweryfikowania domysły - z tego co panna Tai pamiętała, Lea nie mogła opuścić miasta.
        - Sanaya Tai, miło mi - przedstawiła się odruchowo, gdy lisz-krawiec podał jej swoje imię. Skinęła mu głową, lecz nie podała ręki na powitanie, od razu zajmując się zdjęciem z siebie płaszcza, bo skoro miała coś mierzyć, prędzej czy później będzie musiała go zdjąć. Vaeklor zaraz się przy niej zjawił i pomógł jak na dobrze wychowanego mężczyznę przystało, a alchemiczka nie robiła z tego powodu scen: nie wzdrygała się ani nie obracała z niepokojem, nie zapierała się, że sama sobie poradzi. Przecież i tak nie mogła zrobić nic innego jak płynąć z nurtem i zaufać Leastafis i temu, co ją otaczało. Pomagała jej na pewności świadomość, że zaufała już Kaonitesowi, więc skoro on ją tu zabrał, wiedział, że nic jej się nie stanie, nawet jeśli uda się na jakieś dziwne zakupy w jeszcze dziwniejszym miejscu…
        - Oczywiście - mruknęła, gdy Leastafis upomniała ją, by nie uszkodziła krawca. Czy wyglądała na taką, która zrobiłaby mu krzywdę? Gdy teraz Sanaya sobie o tym pomyślała, nawet witając się z obecną tu liszką starała się jak najbardziej delikatnie uścisnąć jej rękę, choć wtedy była przekonana, że ma do czynienia z osobą chorą…
        Sanaya ustawiła się we wskazanym przez lisza miejscu. Nigdy nie była w tak ekskluzywnym miejscu - tam, gdzie zaopatrywała się w ubrania, stawała zawsze na prostym stołku, a lustro było jedno, z reguły przesłonięte jakimś niedbale rzuconym wykrojem, który czekał na swoją kolej. Tu było elegancko, czysto i z rozmachem.
        - Wymagania? Nie… Nie mam pojęcia, na co mam się przygotować, dlatego zdaję się na wasze wyczucie… Nie lubię wysokich stójek, kapeluszy i noszę biodrówki - oświadczyła nagle, bo zmieniła zdanie, że jednak ma coś do dodania. - I te buty zostają.
        Sanaya mogłaby jeszcze wiele powiedzieć na temat ubrań, jakie lubiła nosić, na przykład o tym, że śmiało podchodziła do kolorów i nie bała się odsłaniać ciała, lecz skoro miał to być praktyczny strój terenowy, takie fanaberie odpadały. Co więcej mogła sprecyzować pod swój gust, tego nie wiedziała - nigdy nie była u aż tak ekskluzywnego krawca, który jeszcze musiał być chyba jakimś magiem, bo niemożliwe, by tradycyjnymi metodami dało się uszyć coś tak szybko, jak życzyła sobie tego Leastafis.
        - Podoba mi się to, co ma pan na sobie - powiedziała, gdy został jej oddany głos i możliwość ewentualnego prowadzenia pogawędki. - Eleganckie i awangardowe, doceniam gust. Mogę mieć pytanie? Pan jest liszem, czyż nie? Skąd taki dobór zawodu? Zdawało mi się, że tacy jak pan są mocno ukierunkowani na uprawianie magii.
        Sanaya nie znała się wcale na nieumarłych rasach - nigdy w życiu nie miała z nimi do czynienia, a to co przed chwilą powiedziała było jedynie stereotypem, który zdarzyło jej się słyszeć gdzieś w karczmie albo przeczytać w jakiejś księdze.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Leastafis o mało się nie zatrzymała, kiedy Sanaya zadała jej pytanie, lecz liszka opanowała się na tyle, że postąpiła jedynie kilka wolniejszych kroków i zajrzała przez ramię, spoglądając na kobietę swoimi ognistymi oczami, a następnie obróciła się i kontynuowała podróż.
        - Dziwię się, że ci nie powiedział, ale podejrzewam, że okoliczności były na tyle rozpaczliwe, że nie było czasu na wyjaśnienia – odezwała się po chwili, choć na sekundę w jej głosie dało się wyczuć wahanie, widocznie chciała powiedzieć coś innego z początku. - Cóż, lepiej późno niż wcale; znajdujesz się w Maurii, mieście umarłych, krainie skrytej w cieniu śmierci, która chce się rozlać na cały kontynent, jeżeli tylko jej na to pozwolić. Kilka razy w zasadzie próbowała, jeżeli nie orientujesz się zbytnio w historii tego regionu. Na południu zagrożenie armii umarłych wydaje się straszliwie nierealne, zdaję sobie z tego sprawę. Więc... mam nadzieję, że miło spędzisz tutaj czas.
        W ostatnim zdaniu dało się wyczuć żartobliwą nutę, ale po tym liszka zamilkła, skupiając się bardziej na swoich myślach, odzywając się dopiero wtedy, kiedy przedstawiła Sanayi założenie; na wzmiankę o jej butach zerknęła na nie przelotnie, choć na jej twarzy obmalowała się akceptacja – choć niezaznajomiona z mimiką nieumarłej alchemiczka mogła mieć problem z poprawną interpretacją tego wzroku. Kolejnym przystankiem był sklep z odzieżą, gdzie sprawy nabrały całkiem szybkiego obrotu, choć zdecydowanie przyjemnie było znaleźć się w jakimś przytulniejszym i dającym nieco prywatności miejscu.
        Kiedy Sanaya odpowiedział na jego pytanie, lich skinął głową bez wyrazu na czaszce, choć kiedy nagle coś dodała, kącik jego „ust” nieco się uniósł, a on sam powstrzymał się od lekkiego, przyjaznego zachichotania, które w przypadku nieumarłych trudno było odróżnić od kpiarskiego jeszcze bardziej niż u ludzi.
        - Oczywiście, pani życzenia to dla mnie rozkazy – powiedział, napawając się chwilą, szczególnie gdy alchemiczka pochwaliła jego strój, na co z najwyższą wylewnością podziękował; oklapł jednak nieco, gdy padło pytanie o jego zawód, jednak nie przejął się tym szczególnie mocno. - Cóż, całkiem bystre spostrzeżenie, szczególnie, że – jak podejrzewam – nie pochodzi pani z tej okolicy. Otóż prawda, aby w ogóle osiągnąć stan, w jakim się znajduję, to jest utrzymania w ciele zdolności mechanicznych po śmierci z zachowaniem pełni władz umysłowych, wymagana jest szczytowa znajomość w sztukach magicznych. Dlatego też przeważająca część naszej rasy bardziej przypomina pani wspaniałą przyjaciółkę – mistrzowie magii, mogący wolą naginać świat wokół jakkolwiek zechcą, posiadający w swych dłoniach władzę nad życiem i śmiercią, posiadający wspaniałe dwory, w których mogą bez problemu praktykować sztuki tajemne, mając u swoich stóp rzesze żywych i martwych, jednym słowem mogący spełniać swe zachcianki, nieograniczeni...
        - Jak pewnie zdążyłaś zauważyć, Vaeklor to niepoprawny komplemenciarz – powiedziała z rozbawieniem Leastafis, spoglądając w oczy Sanayi przez odbicie w lustrze. - Nie daj się jednak zwieść jego urokowi osobistemu, bo wpadniesz w pułapkę niekończących się pochlebstw.
        - Tak czy owak... - Lich wydał z siebie odgłos trzęsących się kości, który chyba był odpowiednikiem kaszlnięcia. - Pożycie zdecydowanie okazało się dla mnie większym wyzwaniem, niż przypuszczałem wcześniej, hmmm, wrodzona konkurencja była nadzwyczaj... wymagająca i... pojawiły się swoiste problemy, z których zupełnym przypadkiem udało mi się wyjść dzięki zachwyceniu jednego z radnych stworzonym dla niego strojem – zyskałem jego mecenas, a po pewnym czasie i wielu innych znacznych osób. Owszem, to nadzwyczaj korzystny uśmiech losu, jednak... wielkich panów i panie nieszczególnie interesują moje usługi magiczne, więc... fakt, sklep jest cudowny i pewnie każdy krawiec mógłby o takim pomarzyć, jednak przyznaję, że przywiązanie do takiej dziedziny w połączeniu z oczekiwaniami związanymi z moją rasą... wywołują pewien dyskomfort. Ale niech pani się nie obawia, czerpię z tego radość, pomimo wszystko. Och, już, gotowe! Pani wybaczy, chyba się zapomniałem.
        Lich schował taśmę do kieszeni, po czym zaprowadził Sanayę z powrotem do lady, po drodze pomagając uprzejmie nałożyć płaszcz na jej ramiona, a następnie spędził tylko chwilę z Leastafis, uzgadniając kilka szczegółów i wymieniając grzeczności, po których liszka podziękowała, pożegnała się, a następnie ruszyła w stronę drzwi, dając jeszcze chwilę dla alchemiczki, jeżeli chciałaby coś od Veaklora. Po chwili ponownie znalazły się na ulicy, a Leastafis bez zbędnej rozmowy ruszyła dalej – następnym przystankiem był sklep wypełniony biżuterią, w której za ladą stał blady jegomość, widocznie wampir – dodatkowo upewnił w tym jego szeroki uśmiech. Nie odezwał się, zamiast tego zaczął ruszać rękami w dziwny sposób, na co Leastafis przystąpiła do podobnych zabiegów.
        - To Ilgridiah, nie mówi, jak możesz usłyszeć. Przedstawiłam cię mu, odpowiedział, że miło mu gościć cię w sklepie. Jeżeli chcesz coś powiedzieć, mogę przetłumaczyć. Choć tutaj minie nam szybciej. - Po tych słowach szybko wybrała jeden z medalionów, przekazała wampirowi kilka srebrnych monet, a następnie przekazała kawałek biżuterii Sanayi. - Ten medalion chroni przed czarami wymierzonymi w twoją osobę, jednak jest w stanie zrobić to tylko raz w ciągu kilku minut. I tak jest to coś, co zapewni ci nieocenione minimum ochrony, nie pozwoli zaatakować z zaskoczenia twojego ciała, duszy czy umysłu. Poczujesz dziwne, dyskomfortowe uczucie, kiedy to się stanie, ale dzięki temu przynajmniej zostaniesz zaalarmowana. Dérigéntirh powinien wtedy sobie poradzić z dalszą sytuacją. Ach, i nie martw się, on sobie poradzi z tym, jeżeli będzie musiał użyć zaklęcia na tobie.
        Kolejny sklep był wypełniony bronią, ale różnił się od dwóch poprzednich czymś innym – wewnątrz znajdowały się wyłącznie szkielety, pozbawione zbytniego rozumu, dlatego zakup ograniczał się jedynie do transakcji; żadnego przywitania, żadnej pogawędki. Leastafis zakupiła pas z kilkoma sakwami, ale tym razem wręczyła go alchemiczce dopiero po wyjściu ze sklepu.
        - Pamiętam, że nie chcesz nikogo zabijać, jeżeli jesteś w połowie tak uparta jak Déri, to cię nie zdołam szybko przekonać do zmiany podejścia, ale miej przynajmniej to. W środku są okrągłe przedmioty, nazywają je bombami ogłuszającymi. Czysta alchemia, po rozbiciu wydzielają huk, dym i oślepiają, jedynie do samoobrony. Działają całkiem dobrze na każde żywe stworzenie, na sporo martwych pewnie też.
        Leastafis chciała ruszyć dalej, ale zawahała się na chwilę, po czym spojrzała na Sanayę.
        - Chciałabyś kupić coś dla Creviego? Wykorzystać okazję? Zapewniam cię, że sporo tutaj cudów, także takich mniej powiązanych ze śmiercią.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Czy Sanaya musiała bronić Kaonitesa i go usprawiedliwiać? Nie, raczej nie - Leastafis najwyraźniej sama wiedziała, że nie było czasu na wyjaśnienia i wystarczająco dobrze znała swego partnera by wiedzieć dlaczego miałby nie wtajemniczyć alchemiczki gdzie zamierza ją zabrać. Tai też nie miała mu tego za złe, bo sama była wtedy tak przejęta i przerażona, że nie interesowało jej gdzie trafi, jeśli miałoby to pomóc Creviemu - mógłby to być nawet ostatni krąg piekła.
        A jednak Mauria ją zaskoczyła, co było tym dziwniejsze, że nawet sama zaczęła podejrzewać, że trafiła do tego królestwa śmierci na ziemi. Wnioskowała przede wszystkim na podstawie architektury miasta, która była unikalna dla tego rejonu, a poza tym na podstawie własnego płaszcza z czaszką… I nieumarłych chodzących swobodnie po ulicach oczywiście. Czym innym są jednak podejrzenia, a czym innym brutalna prawda. Sanaya aż z wrażenia zgubiła krok, choć zaraz pośpieszyła dalej za Lestafis. Jeszcze raz rozejrzała się po ulicy i mijanych grupkach przechodniów. Prawie żadna z nich nie była - cóż - normalna, w każdej znajdował się ktoś o niepokojąco bladym obliczu, z ziejącymi pustką oczami albo innymi nietypowymi cechami wyglądu. Osób, które alchemiczka zaklasyfikowałaby jako normalnych ludzi, było naprawdę niewiele. Pomyślała jednak, że sama też nie zaliczała się do normalnych, bo choć jej cera miała bardzo zdrowy kolor marcepanowo-złotej opalenizny, jej twarz pokrywały tatuaże, które mogły wskazywać na jej związki z jakimś nietypowym odłamem magów, o co czasami bywała podejrzewana. Zabawne tym bardziej, że nigdy magii nie praktykowała.
        Sanaya zdobyła się na uśmiech, gdy Leastafis zakończyła swoją wypowiedź prawie jak gospodarz w jakimś luksusowym zajeździe - czuj się jak u siebie, zrelaksuj się. Cóż za ironia, w takim miejscu… Tai nawet jakby chciała, nie potrafiłaby się rozluźnić, bo zdawało jej się, że wystarczy moment zapomnienia, by jedna z tych osób dosłownie pożerających ją wzrokiem ją złapała… I po niej. ”W życiu bym nie pomyślała, że będę używać zwrotu “pożerać wzrokiem” w tak dosłowny sposób…”, skonstatowała alchemiczka w przypływie poczucia humoru wyjątkowo słabej jakości.

        Jej nietęgi nastrój szybko się poprawił, gdy weszły razem z Leastafis do zakładu krawieckiego. Sanaya uwielbiała ubrania - to było zresztą po niej widać. Miała setki różnych kreacji, takich awangardowych, ale też takich klasycznych na dni, gdy było jej to akurat potrzebne albo akurat miała ochotę na coś prostego. Rzadko jednak można było posądzić ją o nudę, gdyż w jej garderobie roiło się od przeróżnych kolorów, deseni i materiałów. Tu zaś miała wszystko czego dusza zapragnie, a nawet więcej, bo niektóre zestawienia nigdy nie przyszłyby jej na myśl. Gdy jednak patrzyła na znajdujące się tu elementy zbroi przypomniała jej się jedna dziewczyna, którą kiedyś widziała w Turmalii - nastolatka z fantazyjnym koczkiem, w intensywnie różowej sukience sięgającej ledwie połowy ud i butach, które wyglądały jak kozaki na szpilce wykonane ze zbroi płytowej, dzieło pewnie jakiegoś kowala-fetyszty. O tak, ona na pewno piszczałaby tu z radości stokroć bardziej niż alchemiczka...
        Z gospodarzem zaś bardzo łatwo było nawiązać nić sympatii, chociaż ten był z wyglądu najbardziej sztampowym liszem, jakiego można spotkać. Maniery miał jednak nienaganne, a przy tym również wysoki poziom kultury osobistej, więc pewnie to pozwoliło Sanayi tak z miejsca go polubić. Zastanawiała się jednak patrząc na jego ubranie, jak mógł wyglądać za życia. Tego typu oryginalne szaty nie pasowały w jej odczuciu do poważnego, groźnego maga, jacy z reguły kojarzyli się z nieumarłymi czarnoksiężnikami… Dlatego najpierw zapytała o jego niecodzienny fach i co więcej nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, jaki wywołały na jej twarzy tłumaczenia Veaklora. To faktycznie burzyło utrwalony w kulturze obraz przebiegłych mrocznych magów - okazało się, że i tacy mogli mieć problem ze znalezieniem swojego miejsca w zastanej rzeczywistości. Zaśmiała się cicho, słysząc przezabawną w jej odczuciu grę słów - “pożycie”. Ciekawe czy faktycznie funkcjonowało tu takie słowo, czy był to jego własny mały neologizm? Sanaya chętnie jeszcze by go trochę powypytywała o jego przeszłość, ale wyczuła, że to dla niego wyjątkowo wstydliwy temat, więc nietaktem byłoby drążyć. Zamiast tego - gdy pomagał jej zejść z podwyższenia - zadała inne pytanie.
        - A skąd pan pochodzi? Urodził się i całe życie mieszkał tu, w Maurii? - upewniła się. - Pytam przez wzgląd na ten oryginalny strój, może był czymś inspirowany? A może to tylko pańska wyobraźnia? W takim wypadku winszuję pomysłowości - dodała z uśmiechem. Chętnie jeszcze by pogawędziła, lecz Leastafis dała do zrozumienia, że powinny już ruszać dalej, a ona nie zamierzała kłócić się z jej wyczuciem czasu.

        W kolejnych sklepach alchemiczka była już o wiele bardziej rozluźniona i łatwiej przychodziło jej radzenie sobie z osobliwościami, jakie napotykała. Z wampirem niemową przywitała się skinieniem głowy i zapewnieniami, że jej również jest bardzo miło. Chwilę oglądała różne zgromadzone w gablotach cudeńka, czytając ustawione przy nich maleńkie karteczki z naniesionymi na nie treściwymi opisami właściwości magicznych - te bileciki przypominał jej opisy eksponatów w muzeum. Nie zdążyła jednak przyjrzeć się wszystkiemu, gdy Leastafis zajęła się już tym, po co tu przyszła i zaraz wręczyła jej naszyjnik - Tai wysłuchała opisu właściwości medalionu dokładnie mu się przyglądając. Był zupełnie nie w jej guście - pentagram z oksydowanego, lśniącego srebra, które wyglądało tak naprawdę jak hematyt albo antracyt. Niemniej darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a skoro miał ją dodatkowo chronić, tym bardziej nie zamierzała narzekać. Dziękując założyła go sobie na szyję - łańcuszek przy nim był krótki, dlatego pentagram wypadał tuż poniżej dołka między obojczykami. To również nie była jej ulubiona długość, ale jak wspomniano: nie zamierzała narzekać. Najwyżej kiedyś znajdzie inny łańcuszek.
        Kolejny przybytek nie wywołał już jej specjalnego entuzjazmu - kuźnia, zbrojownia, słowem miejsce, do którego z własnej woli nigdy by nie weszła, bo i nie miałaby po co. Zdawało jej się jednak, że Leastafis zrozumiała jej awersję do przemocy i broni i miała to na uwadze, postanowiła więc jej zaufać zamiast zapierać się w progu twardo twierdząc, że do środka nie wejdzie. Dobrze zrobiło, gdyż faktycznie liszka (do Sanayi nadal nie docierało, że to prawdziwa nieumarła magini) wybrała coś akurat dla niej.
        - O, granaty błyskowe - zauważyła z zaskoczeniem, gdy tylko je dojrzała. Przyjęła pas niczym dorodną kiść winogron, podbierając pociski nieco od dołu, jakby bała się, że spadną na ziemię. Znała ich właściwości i nawet wiedziała jak takie przygotować, musiała tylko trochę przyjrzeć się ich budowie aby upewnić się z którym typem granatów ma do czynienia. To, że nie sama nie popierała przemocy i użyła trochę innej nazwy niż Leastafis nie oznaczało, że ten temat był jej obcy - w końcu w fachu takim jak alchemia trzeba było znać różne właściwości tworzonych substancji, nie tylko te pozytywne, ale również negatywne. A gdy znało się również te drugie - wiedzieć, do czego mogą być zastosowane i po części również jak je neutralizować. Ale to akurat w przypadku bomb ogłuszających było niewarte zachodu, bo tak naprawdę wielkiej krzywdy nikomu nie robiły.
        - Na pewno się przydadzą - zapewniła alchemiczka chowając granaty do torby.

        Ciekawie patrzyło się na zmiany mimiki na twarzy Sanayi. Najpierw, gdy Leastafis zatrzymała się i zamyśliła, alchemiczka przyglądała jej się wyczekująco. Później, na dźwięk pierwszych słów, zareagowała lekkim zaskoczeniem i dezorientacją, a zaraz potem, gdy dotarło do niej co jej zaproponowano, jej oblicze rozpromieniło się w uśmiechu.
        - Naprawdę mamy czas? - upewniła się. - Możemy? Och, z chęcią bym mu coś kupiła! - zapewniła zaraz. - O, w Maurii robi się te takie mleczne karmelki, prawda? Na pewno by je polubił.
        Powód, dla którego Sanaya w pierwszej kolejności pomyślała o słodyczach, nie był przypadkowy - kawałek przed nimi znajdował się sklep, którego witryna kusiła wysokimi słojami pełnymi słodkości i girlandami ciastek, a momentami, gdy akurat ktoś wchodził do środka bądź stamtąd wychodzi, upojna woń łakoci niosła się po całej ulicy. To najsilniej podziałało na proces decyzyjny Sanayi, chociaż nie bez znaczenia było również jej własne zamiłowanie do kulinariów oraz to jaki apetyt miał młody panterołak. Zresztą komu nie byłoby miło, gdyby w trakcie powrotu do zdrowia dostał jakieś dobre słodycze? No właśnie.
        Sklep ze słodkościami był więc pierwszym przystankiem na ich nowej trasie zakupów robionych dla przyjemności, a nie jedynie z powodów praktycznych. Sanaya - choć na początku wspomniała jedynie o charakterystycznych dla Maurii karmelkach - nie ograniczyła się tylko do takiego zakupu. Nie wiedziała, co Crevi lubi, więc brała po trochu wszystkiego, co wpadło jej w oko. Do papierowych tutek trafiły więc również charakterystyczne dla tego miejsca lukrecje (w kształcie nietoperzy!), nieprzyzwoicie słodki i lepki biały nugat z orzechami oraz słodko-kwaśne owocowe galaretki powstałe ze zredukowanego soku obtoczonego w cukrze. Podobną lecz trochę mniejszą paczkę Sanaya skomponowała dla Arutio, by podarować mu ją po powrocie - tym zamiarem podzieliła się z Leastafis.
        - Crevi gdy tracił przytomność poprosił mnie, bym zajęła się jego bratem - powiedziała z czułością, gdy wychodziły ze sklepu ze słodyczami. - Chyba dla siebie samego nie widział już nadziei, ale starał się ze wszystkich sił, by Arutio miał dom, bo gdy mi go przedstawiał, mówił o nim jak o największym cudzie świata. Polubiłam ich obu, a zresztą… Rodzeństwa się nie rozdziela, niech sobie nie myśli - oświadczyła jakby buntowała się przeciw jego pomysłowi. - Głupio mi teraz trochę, że być może pomyśli sobie, że to jego prośba zaważyła na mojej decyzji, ale tak naprawdę już wcześniej ją podjęłam… Chciałabym mieć dzieci, a że swoich mieć nie mogę, dam dom chłopcom - oświadczyła z czułością, patrząc gdzieś przed siebie. Zaraz jedna ocknęła się z marzeń i przypomniała sobie po co tu były - zakupy!
        - O, a jest tu gdzieś może w pobliżu miejsce, gdzie mogłabym kupić księgi magiczne? - zainteresowała się. - Crevi jest bardzo utalentowany w iluzjach, chciałabym mu sprawić może coś ciekawego z tej dziedziny… Potrzebowałabym tylko pomocy w wyborze, bo sama się na tym zupełnie nie znam - wyznała.
        I tak chodziły od sklepu do sklepu, a Sanaya zdawało się, że ma niespożyte pokłady pomysłów na prezenty dla braci i co więcej zamierza je wszystkie zrealizować. Czasami jednak opamiętała się w porę - wiedziała na przykład, że Crevi raczej nie nosił żadnej biżuterii, więc niczego takiego dla niego nie szukała, wstrzymała się również przed szukaniem ubrań. Na jednym ze straganów znalazła jednak figurki czarnych rycerzy i choć może Crevi był na takie rzeczy “za stary”, to jego brat na pewno nie - i na pewno z czegoś takiego się ucieszy.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Lich bardzo wyraźnie cieszył się z towarzystwa Sanayi i rozkoszował się każdą chwilą z nią spędzoną - widać to było po szerokim uśmiechu malejącym się na jego czaszce przez cały czas, gdy alchemiczka znajdowała się w pomieszczeniu!

W porządku, Vaeklor w przeciwieństwie do Leastsfis nie był w stanie w najmniejszym stopniu zmieniać mimiki swojej “twarzy”, ale tak czy owak uważał ludzką kobietę za bardzo miłe towarzystwo, szczególnie w tym mieście, gdzie większość osób szybko przyjmowała nastrój pogody i była dosyć ponura. Zmartwiło to to go właściwie - co taka istota robiła w takim miejscu? Szkoda mu było jej miłej podstawy, którą ludzie prędko tracili w królestwie umarłych. Jednak postanowił odrzucić to na bok, utrzymując mimo to swój uroczy uśmiech na… w porządku, to nie było zbyt trudne.
        - Nie, pochodzę z bardziej południowych stron Alaranii, właściwie nie urodziłem się na kontynencie. Jestem wyspiarzem, choć muszę przyznać, że nigdy zbytnio nie potrafiłem dopasować się do środowiska moich współziomķów. Zabawna w ogóle historia z moim pojawieniem się na kontynencie, wszystko przez pewnego futrzastego złodzieja, który… - Lich umilkł, kiedy Leastafis wydała z siebie dźwięk pocierających się o siebie kości; można było się zorientować, że to najwidoczniej liszy odpowiednik chrząknięcia. - Ah, fakt, nie o to pani pytała. Strój… szczerze trudno mi powiedzieć, skąd uzyskałem inspirację na ów projekt. Może diabelskie moce za tym stały?
        Lich zaczął się trząść, wydając z siebie klekot trzęsących się kości; Sanaya mogła w tym momencie zauważyć zmianę na twarzy Leastsfis, która po raz pierwszy od chwili spotkania z alchemiczką wydała się zmieszana i w sumie całkiem pośpiesznie, choć grzecznie opuściła sklep. Kolejny raz alchemiczka mogła to ujrzeć niedługo potem, kiedy liszka rozpoczęła wyjaśnianie, co kupiła dla kobiety, a ta nagle przerwała jej długi wywód - Leastsfis zamilkła, spoglądając na Sanayę w milczeniu, po czym wręczyła jej granaty, odchrząknęła, a następnie szybkim krokiem ruszyła dalej, nie nawiązując z człowiekiem kontaktu wzrokowego.
        Po chwili jednak znowu się odezwała, rzucając propozycję, zupełnie jakby od niechcenia, ale reakcja Sanayi sprawiła, że liszka spojrzała na nią nieco inaczej, otrząsając się z zażenowania. Uniosła łuki brwiowe, gdy ludzka kobieta bardzo szybko podjęła propozycję i nawet wpadła na pomysł, co takiego mogłaby zakupić dla panterołaka. Leastafis postanowiła więc, aby Sanaya przejęła inicjatywę, zmierzając w stronę sklepu ze słodyczami. Liszka co prawda zatrzymała się przed nim na chwilę, spoglądając na wychodzącą z niego parę młodych wampirów w objęciach, które rzuciły jej zaskoczone spojrzenie, a płomienie w jej oczach na chwilę zmieniły się na żółć, ale w końcu zdecydowała, że nie może tak zostawić kobiety na pożarcie, szczególnie w sklepie z łakociami, dlatego też wkroczyła za nią. W środku starała się zbytnio nie rzucać w oczy, ale trudno o to było - zdołała usłyszeć rozmowę dwóch kobiet w rogu, kiedy Sanaya pochylała się akurat, aby wybrać słodycze, liszka odwróciła się w stronę gadatliwej parki, a jej oczy rozbłysły krwawą czerwienią, która zdołała całkiem uciszyć plotkary - choć liszka doskonale wiedziała, że potem za to ich języki tym bardziej będą pracowały. Na całe szczęście towarzyszka smoka szybko dokonała wyboru - nawet całkiem imponującego - i mogły opuścić w końcu nieszczęsny przybytek; Leastafis mocniej naciągnęła kaptur na głowę, choć wiedziała, że nic to nie pomoże.
        Kiedy jednak Sanaya zaczęła mówić, liszka spojrzała na nią, a jej płomienie nabrały jakby zielonkawego odzieniu, który zaraz zamienił się na żółć, gdy tylko padły słowa “rodzeństwa się nie rozdziela”. Jej ruchy zrobiły się dosyć nerwowe, a ona sama jakby odpłynęła myślami, uchyliła usta, aby coś powiedzieć, ale milczała tylko, nie słysząc nawet zbytnio, co mówi alchemiczka. Otrząsnęła się jednak dostatecznie szybko, a sens komunikatu Sanayi dotarł do niej z opóźnieniem.
        - Trudno znaleźć tu miejsce, w którym nie można by znaleźć ksiąg magicznych - mruknęła Leastafis, zaczynając prowadzić ponownie. - Różnica rynków. Księgi magiczne są tutaj jak amulety w innych stronach. - Minęły stragan pełen książek wyglądających na prastare i naprawdę imponujące. - Całkowicie jak amulety. Większość z nich… na szczęście jednak masz mnie.
        Liszka zaprowadziła Sanayę w nieco inną część miasta - część, która była jeszcze bardziej uboga w jakichkolwiek przechodniów, a większość postaci tutaj prezentowała się w równie wyszukanych stronach, co sama Leastafis. Dotarły do stóp sporego rozmiaru wieży, której wejścia strzegły potężne ożywieńce, jednak towarzyszka alchemiczki bez problemu została przepuszczona, zabierając ze sobą do środka również ją. Znalazły się po chwili w olbrzymiej księgarni przeznaczonej tylko dla bardzo wąskiego grona - księgi znajdujące się tutaj podlegały wielkiej kontroli i ich jakość była zapewniona, cena nawet nie wygórowana, ale dostęp do takiej pewności przy zakupie zależał od pozycji. Leastafis nie spędziła tutaj zbyt dużo czasu, od razu skierowała się w konkretne miejsce, bez problemu trafiając na poszukiwaną księgę, po czym zakupiła ją i wręczyła alchemiczce, a obie prędko opuściły przybytek. Księga prezentowała się imponująco, z twardą, błękitną okładką i miedzianymi srebrnymi klamrami, w środku znajdowały się zarówno ściany tekstu zapisane eleganckim, ale wcale czytelnym pismem, a także strony wypełnione starannymi rysunkami.
        - To powinno dostarczyć mu aż nadto informacji o iluzjach - powiedziała Leastafis. - Choć wykorzystanie tej dziedziny tylko w ten sposób… Dérigéntirhowi na pewno się podoba. Możemy się tutaj zatrzymać na chwilę?
        Przechodziły właśnie obok ogrodu i Leastafis wyraźnie nalegała, aby wkroczyły do niego - nie był wyjątkowo duży, ale na pewno większy niż większość osób w mieście mogło sobie pozwolić. Miał nawet altankę. Wypełniony był barwnymi kwiatami, tworzącymi wspaniały, jedyny swego rodzaju krajobraz… szczególnie, że w większości były bardzo trujące. Liszka szła, dłońmi przejeżdżając po płatkach, które miały w sobie dostatecznie dużo toksyny, aby położyć w chwilę byka. Obejrzała się na Sanayę - podejrzewała, że kobieta może się wahać, dlatego rzuciła:
        - Nie bój się, nie chcę cię uśmiercić; nie użyłabym do tego kwiatów. Po prostu wszystkie czasem potrzebujemy się nieco pochwalić.
        Po drodze do altanki natknęły się na kilku ogrodników, wszyscy byli wampirami z dość oczywistych przyczyn - sam budynek był niewielki, ale zbudowany charakterystyczne, niemalże na elfi styl, choć z brutalnością nieumarłych, z czarnego drewna. W środku rosła rozłożysta jabłoń, której gałęzie zasłaniały w zupełności sufit, a pod jej pniem znajdowała się ławka, na której spoczęła Leastafis, gestem zachęcając do tego też Sanayę. Magią zerwała jedno z jabłek, które następnie wyciągnęła w stronę alchemiczki. Owoc posiadał nietypową skórkę o ciemnofioletowej barwie, na której pięknie odbijało się światło.
        - Nie martw się, smakuje znacznie lepiej niż wygląda - powiedziała liszka, a jej kącik wargi uniósł się nieco. - W dawnym życiu byłam blisko związana z naturą… jabłka były moim małym zamiłowaniem. Wiedziałaś, że na kontynencie Alarańskim można znaleźć ponad pięć tysięcy gatunków jabłek? Większość ludzi wierzy, że jabłko to po prostu jabłko. Ten gatunek jest specyficzny, rośnie jedynie na odpowiedniej glebie. Glebie przepełnionej śmiercią. Spróbuj śmiało, w tym owocu jej nie znajdziesz.
        Leastafis oparła się wygodniej o tył ławki, spoglądając to z zainteresowaniem na kobietę, to na koronę drzewa wznoszącą się nad nimi. Płomyki w jej oczach przybrały barwę delikatnej zieleni, walczącej jednak wciąż z fioletem.
        - Jak właściwie poznałaś to chodzące źródło kłopotów? I nie mam na myśli kota - pozwoliła sobie na drobny żarcik. - To biegające źródło kłopotów. Podejrzewam, że jedno ma związek z drugim. Skąd chęć przygarnięcia panterołaka? I to razy dwa? Uporanie się z nimi potrafi być naprawdę wyzwaniem. A jest pełno ludzkich i elfich dzieci potrzebujących rodziny… Masz właściwie z kim ich wychowywać? Obawiam się też, że warunki dla nich będą… wymagające. Widzę, że już się przywiązałaś, ale czy racjonalna część ciebie także mówi, że to dobry pomysł?
        Leastafis zaczęła się robić wnikliwa, ale przypominając sobie, że to właściwie ona zarządza całym tym systemem adopcji i że Crevi wraz z bratem w praktyce znajdują się pod jej opieką, nie było się chyba czemu dziwić.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya z dużym zainteresowaniem dała się poprowadzić Leastafis w miejsce, gdzie mogły nabyć jakieś księgi dla Creviego. Wartościowe księgi - to było ważne. Dopiero po uwadze liszki alchemiczka zwróciła uwagę na to, że faktycznie na każdym rogu sprzedawane były tu tomy przypominające magiczne grymuary, więc takiego laika jak ona na pewno łatwo byłoby oszukać… Całe szczęście miała przewodniczkę i ekspertkę… I najwyraźniej również członkinię jakiegoś elitarnego klubu intelektualistów, bo wyglądało na to, że miała dostęp do ściśle strzeżonych zbiorów. Sanayi aż się w głowie zakręciło na myśl z jak cennymi woluminami musiała mieć do czynienia w murach tej księgarni - już samo otoczenie na to wskazywało.
        - Och, jakie to piękne - westchnęła, z lubością oglądając księgę wybraną przez Leastafis. Nie rozumiała z niej ani słowa, ale była pewna, że Creviemu się spodoba.
        - Wydaje mi się, że to zastosowanie idealnie współgra z jego charakterem - zauważyła z uśmiechem. - Nie widziałabym go równie dobrze w innej dziedzinie.
        Biedna, naiwna Sanaya, nie wiedziała nawet jak bardzo ofensywne mogą być czary należące do tej samej grupy, co iluzje…

        - Och, oczywiście… - zgodziła się lekko zdezorientowana alchemiczka, gdy nagle Leastafis z takim uporem zaczęła nalegać by wejść do mijanego ogrodu. Nie trzeba było jej specjalnie namawiać, bo obudziła się w niej ciekawość co to za egzotyczne miejsce i dlaczeko liszce tak na nim zależało. W mig zorientowała się, że nie trafiła do miejsca specjalnie bezpiecznego dla takich jak ona - niektóre z jadowitych roślin rozpoznała gdy tylko na nie spojrzała i łatwo było jej dopowiedzieć, że reszta reszta musi mieć równie ciekawe zastosowanie…
        - To twoje dzieło? - zapytała z mieszaniną zaskoczenia, fascynacji i zainteresowania, jeszcze raz patrząc na barwne kwiaty. Korciło ją, by dotknąć któregoś z tych mięsistych kielichów tak jak robiła to Lea, ale wiedziała, że nie skończyłoby się to dla niej dobrze, dlatego trzymała ręce przy sobie. Ba, nawet starała się nie oddychać za głęboko tak na wszelki wypadek. Lecz mimo tych środków ostrożności widać było, że to miejsce ją fascynowało, bo dostrzegała pasję ogrodnika, który je stworzył.
        - Och, przepraszam… To twoje dzieło? - zapytała, gestem ogarniając ogród. Nie musiała nawet mówić, że była pod wrażeniem, to było widać w jej oczach, mimice, gestach, było słychać w jej głosie. Była chyba najbardziej ekspresyjną i żywiołową osobą aktualnie przebywającą w Maurii…
        - W poprzednim życiu również zajmowałaś się ogrodnictwem? I takimi trującymi roślinami? - zagaiła tak, jakby rozmowa o życiu przed śmiercią była tak samo naturalna, jak na przykład rozmowa o życiu przed wyjściem za mąż albo przed przeprowadzką w dane miejsce. Po tym jak pierwszy szok i związany z nim dyskomfort minęły, Sanaya z zadziwiającą łatwością przyjęła to gdzie się znalazła i jakie obowiązywały w tym miejscu standardy, choć z oczywistych względów nie pod każdym względem była w stanie się dostosować.
        Sanaya prawie jak zahipnotyzowana patrzyła na lewitujące w jej stronę jabłko, a gdy zorientowała się, że ono naprawdę leci prosto w jej kierunku, wyciągnęła rękę, by uchwycić jej w locie. Zrobiła to delikatnie jakby nie miała do czynienia z owocem, tylko jego imitacją z dmuchanego szkła. Z ciekawością przyjrzała się fioletowej skórce i po chwili przytknęła jabłko do nosa by sprawdzić, czy pachnie jak prawdziwe. Zerknęła z zainteresowaniem na Leastafis, która zaczęła opowiadać o owocu i swoim związku z przyrodą. Już miała ugryźć kęs jabłka, gdy usłyszała uwagę o tym skąd wziął się jego kolor. Odsunęła je po raz kolejny od ust.
        - Ależ oczywiście, że jabłko jabłku nierówne - obruszyła się, jakby ktoś obraził jej dumę narodową. - Mieszkam we wsi nazywanej Sady i wiem jak wielkie różnice między nimi występują… Ale takie spróbuję pierwszy raz - zauważyła i w końcu odgryzła kęs. Nim zaczęła go przeżuwać, zerknęła na miąż owocu. Tuż pod skórką był różowy, a głębiej już bielutki i kruchy jak beza. W smaku zaś owoc był winno-słodki, dość twardy, przez co świetnie nadawałby się do ciast, choć Sanaya przypuszczała, że nikt nie poważyłby się na profanację tak rzadkiego owocu przez użycie go do jakiejś przaśnej szarlotki. Przy drugim kęsie alchemiczka dostrzegła jednak coś, co niezwykle przykuło jej uwagę.
        - Ono nie ma gniazda nasiennego - zauważyła z niemałym zaskoczeniem. - Niesamowite… To pewnie również ma związek z tym, na jakiej glebie rośnie? Powstało z ziemi tak przesiąkniętej śmiercią, że nie jest w stanie dać życia, dobrze to rozumiem?
        Sanaya po raz kolejny wgryzła się w owoc, z zainteresowaniem rozglądając się po ogrodzie. Naprawdę fascynowało ją to miejsce i miała tak wiele pytań, że aż lepiej by się nie odzywała, bo przez tydzień by stąd nie wyszły. A jednak to było silniejsze od niej…
        - Czy ta śmierć, którą jest przesiąknięta ziemia się, powiedzmy, wyczerpuje? Wyjaławia? Tak jak zwykła ziemia traci wartości odżywcze i trzeba ją nawozić to tu jest tak samo? - dopytywała ostrożnie, jakby poruszała drażliwy temat. Nie była przekonana, czy w istocie tak nie jest, bo choć spodziewała się, że dla Leastafis rozmowy o śmierci nie są naruszeniem tabu, to nie była pewna czy już zdradzanie tajemnic swojej sztuki już jej nie ubodnie - tak jak Miguela zirytowałyby pytania o jego eksperymenty. Choć nie, o nim lepiej nie myśleć, bo co Sanaya przypomniała sobie na jaką minę wpakował ją jej “ukochany” nauczyciel i jak wiele miał za uszami, to aż dygotała z gniewu. Oj pozna on czym jest kobiecy gniew, pozna…

        Sanaya pozwoliła sobie na krótki śmiech, gdy Leastafis z tak rozbrajającą szczerością nazwała bądź co bądź swojego partnera “chodzącym źródłem kłopotów” - było w tym coś rozczulającego.
        - Przypadkiem w szklarni - odpowiedziała zgodnie z prawdą. - Zrobił na mnie wrażeniem tym jak potrafił się obchodzić z bardzo delikatnymi roślinami i tak się w sumie zaczęło. Tak, to on przyprowadził mnie do Nowej Nadziei i dzięki niemu spotkałam Creviego…
        Przed odpowiedzią na serię pytań dotyczących właśnie nastoletniego panterołaka i jego brata Sanaya na chwilę zamilkła, by dokładnie temat przemyśleć. Nie, by wcześniej intensywnie o tym nie myślała, ale teraz musiała te myśli ubrać w słowa i to najlepiej w miarę treściwie. Dotarło do niej zresztą, że jest to być może jej rozmowa kwalifikacyjna na matkę zastępczą - wiedziała, że jeśli zrobi na Leastafis złe wrażenie, może ona z łatwością zablokować potencjalną adopcję.
        - Wiem, że to będzie wyzwanie - przyznała. - Dwóch chłopców dowolnej rasy może przysporzyć wiele problemów, a co dopiero panterołaki, które są uzależnione od faz księżyca… Ale to porządni chłopcy, wydaje mi się, że damy radę sobie z tym poradzić. Mam, to zabrzmi oczywiście mało wiarygodnie, ale mam przeczucie, że będzie dobrze. Bardzo ufam swojej intuicji, bo jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. I zamierzam dowiedzieć się wszystkiego co tylko będzie konieczne nim wezmę ich ze sobą, nie zamierzam zostawiać niczego przypadkowi - zapewniła. - Nie będę zresztą sama. Mam partnera, z którym co prawda nie konsultowałam jeszcze tego pomysłu, ale jestem pewna, że zgodzi się na to, by adoptować chłopców i pomóc mi w ich wychowaniu. Jestem o tym przekonana, to bardzo dobry i troskliwy mężczyzna, a poza tym sam był swego czasu przygarnięty więc jestem pewna, że będzie umiał postawić się w ich sytuacji. A o warunki nie ma co się martwić, mieszkam na wsi i mam bardzo duży dom. Chłopcy będą mieli gdzie się wyszaleć, zresztą, będą też mieli z kim, bo w sąsiedztwie jest wiele dzieci w bardzo różnym wieku. A dom będzie co prawda wymagał przeróbek, bo został postawiony z myślą o jednym domowniku, ale to nie problem, można powiedzieć, że mam drugi fakultet z architektury, to po prostu mój konik, więc już wiem jak należy go przebudować, by wszystko było dostosowane dla dwóch zmiennokształtnych chłopaków. Będą mieli każdy swój pokój i salon też zamierzam przerobić tak, by mieli również gdzie się wylegiwać w swoich kocich postaciach, będę jeszcze musiała przerobić kuchnię i w końcu wydzielić z niej pracownię, bo teraz to jest wszystko w jednym… W każdym razie mam na to plan i to tylko kwestia czasu, gdy go zrealizuję - zapewniła z taką pewnością siebie, z jaką wcześniej mówiła o swoich alchemicznych umiejętnościach. Później jednak odetchnęła i trochę spuściła z tonu, mówiła już łagodniej.
        - Wiem co robię - zapewniła. - Czuję to, po prostu to czuję. Wiem, że przez moment może być trudno, ale jestem przekonana, że mi się uda. Zapewnię im godne życie, mam oszczędności, a i dochód niezgorszy, na pewno byłabym w stanie utrzymać siebie i chłopców, a z pomocą mojego partnera już na pewno nie byłoby problemów. Chcę tym chłopcom dać dobry dom i dobre dorosłe życie. Wiem, że w przytułkach jest wiele ludzkich dzieci i może ze względu na moją własną rasę powinnam szukać tam, ale z drugiej strony… Wydaje mi się, tak z czysto pragmatycznego punktu widzenia, że taki zwykły chłopiec ma większe szanse na znalezienie rodziny niż zmiennokształtny, jeszcze tak specyficzny jak panterołak. Nawet Crevi był tego świadomy, on dla siebie w ogóle nie widział już nadziei, bo jest już starszy i, no właśnie, jest panterołakiem. Ale ja chcę im dać dom, jestem przekonana, że oni na to zasługują, należy im się to. I to nie jest kwestia litości, to… Zakochałam się w tych chłopcach - wyznała, wzruszając ramionami i spuszczając skromnie wzrok, choć nie potrafiła powstrzymać ciepłego uśmiechu cisnącego się jej na usta. Oczywiście była pewna, że Leastafis zrozumie jaki rodzaj miłości przez nią przemawia i nie zarzuci jej jakiś podłych pobudek.
        - Wiem, że to też kwestia środowiska - zauważyła. - Przyznam, że nie mogę mówić za innych, ale moim zdaniem chłopcy nie będą mieli problemów w Sadach. Żyją tam wbrew pozorom bardzo otwarci ludzie, którzy dobrze mnie przyjęli, gdy się tam sprowadziłam. Są ciekawscy i kochają plotkować, ale nie są przy tym szkodliwi. Uważam zresztą, że mam wśród nich na tyle duży autorytet i szacunek, by być spokojną o to, że dobrze przyjmą chłopców, którzy będą pod moją opieką.
        Alchemiczka podniosła wzrok na Leastafis by przekonać się, czy powiedziała wszystko, co ta chciała usłyszeć. No i by poznać werdykt.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        - To dzieło moje oraz wielu innych istot. Nie ja zapoczątkowałam to, nawet nie ja dałam pomysł, to miejsce istniało już wcześniej, ale było znacznie… mniej zadbane. A rosnące tutaj rośliny o wiele mniej interesujące. Ale tak, można chyba powiedzieć, że w największym stopniu to ja za nie odpowiadam. I ja przede wszystkim je posiadam - odpowiedziała Leastafis kiedy wkroczyły do ogrodu; niedługo potem kobiety znalazły się w altanie, a rozmowa ciągnęła się dalej - pojawiło się także kolejne pytanie do odpowiedzenia. - Nie wiem, czy ogrodnictwo to w pełni dobre określenie. Nie oddzielaliśmy przestrzeń na ogrody, cały świat praktycznie był dla nas nim. Przynajmniej ten, gdzie żyliśmy. Trudno, aby elfka nie posiadała związku z naturą, szczególnie w dawnych czasach. Nie, oczywiście, że nie - pomimo pozorów wcale nie śpieszyło mi się do umierania. Dopiero jakiś czas po śmierci odkryłam, jak wiele ograniczeń zostało ze mnie zdjętych. A trujące kwiaty naprawdę stały się czymś… interesującym. Nie możesz chyba odmówić takiemu zajęciu nieco… pikantności. Może i w moim przypadku element ryzyka zniknął, ale wciąż jest to swoiste igranie z naturą. Myślę, że to do mnie pasuje.
        Następnie Leastafis umilkła, przyglądając się jak San kosztuje jabłko z twarzą opartą o dłoń - dało się na niej dostrzec żywe zainteresowanie. Początkowo nie odpowiedziała na jej pytania, dostrzegłszy już, że alchemiczka miała w zwyczaju sporo ich zadawać, więc jedynie uniosła brwi zachęcając, aby spożywała i napawała wzrok otoczeniem dalej, spodziewając się, że wkrótce otrzyma jeszcze więcej pytań - i się nie myliła. Dopiero wtedy położyła dłonie na kolanach i odpowiedziała:
        - Śmierć bardziej związana jest z trucizną, która napawa tę glebę. Wsiąka w nią, zabijając to, co w niej żyje, przepełnia powietrze oraz wodę. Oczywiście w powietrze w najmniejszym stopniu, ale jeżeli pobyłabyś tu kilka godzin, to z pewnością zaczęłabyś odczuwać. Ogród oczywiście przez to wymaga dodatkowej pielęgnacji, w końcu gdyby pozwolić po prostu glebie wyjałowić, to niewiele by z niego pozostało. Nie naważamy jedynie ziemi, na której rośnie owa jabłoń. Prawda jest taka, że jest to najcenniejsza roślina w tym ogrodzie. Jako, iż mało kto przykuwa tutaj uwagę do ogrodnictwa, śmiem stwierdzić, że najcenniejsza roślina w całym państwie. Umarli nie doceniają siły, którą może zrodzić życie zmieszane ze śmiercią. Jabłko, które właśnie jesz, jest w stanie stać się źródłem energii dla wielu rytuałów nekromanckich. Ale spokojnie, dla ciebie powinno mieć tylko specyficzny smak, nic ci nie grozi. Musiałabyś naprawdę sporo ich zjeść. Ach, tutaj także masz sporo racji. Jednak sęk w tym, że dla owego drzewa nasiona są zbędne - wiąże swoje przetrwanie bardziej z użytkownikami magii śmierci niż z samorzutnym rozmnażaniem. To może ci się wydać dziwne, ale weszliśmy po prostu w zasadniczą syntezę z tym specyficznym gatunkiem. Nic dziwnego, w końcu najprawdopodobniej sami go stworzyliśmy.
        Płomienie w oczach Leastafis rozpaliły się na chwilę na zieleń; owszem, w znacznym stopniu można by powiedzieć, że bawiła się ludzką kobietą, jednak jej działania miały nieco głębszy sens - to zaskakiwanie jej na każdym kroku i sprawianie, że rzeczy okazywały się czymś, o co mało kto mógłby je podejrzewać. Wiedziała, że podróżując z Dérigéntirhem, alchemiczka z pewnością trafi na wiele podobnych - w dodatku w środowisku najprawdopodobniej mniej przyjaźnie nastawionym. Wolała zaskoczyć Sanayę teraz, niż pozwolić, aby zrobiło to coś niebezpiecznego. Po chwili poruszyła kolejny dosyć dotkliwy temat, a następnie ponownie położyła twarz na dłoni, oczekując odpowiedzi kobiety. Którą otrzymała. I to niekrótką. Liszka słuchała tego w milczeniu, a jej twarz specjalnie się nie zmieniała. W końcu jednak Sanaya skończyła mówić, a spojrzenie, które posłała Leastafis, sprawiło, że ta uniosła brwi, po czym przeciągnęła się i wstała.
        - Interesujące - stwierdziła, po czym ruszyła w stronę wyjścia z altany. - Jeżeli nie masz nic przeciwko, chciałabym ci jeszcze pokazać odrobinę ogrodu.
        Znalazły się po drugiej stronie - tutaj znajdowała się niewielka rzeczka o kryształowej wodzie, leniwie przepływająca - woda przez częste spadki chlupała w rytmie przyjemnym dla ucha. Znajdowały się tutaj także specjalne dzwonki zawieszone na niektórych gałęziach, wydające z siebie miękki dźwięk przy każdym podmuchu wiatru. Leastafis szła w milczeniu, z rękami założonymi za plecami, ogarniając spojrzeniem kolejne mijane rośliny.
        - Pewnie pomyślałaś sobie, że to pytanie było testem dla ciebie, prawda? - spytała w końcu, oglądając się, a płomyki ponownie na chwilę błysnęły zielenią. - Nie, nie zablokuję ci możliwości adoptowania ich. Mijałoby się to z moim pierwotnym celem. W dodatku mam duszę dobrego kupca - chcesz przejąć utrzymanie dwójki nadzwyczajnych rozrabiaków, kto by się na to nie zgodził? - Uśmiechnęła się wypowiadając żart. - Całkowicie poważnie, ufam, że jeżeli Dérigéntirh cię popiera w tym, to wie, że dobrze się nimi zajmiesz. Po wysłuchaniu ciebie podejrzewam, że powinnam mu podziękować za popchanie tych maluchów w twoje ramiona. Wygląda na to, że zapewnisz im dobry dom. A jeżeli o domu mowa, wspominałaś, że masz tam pracownię, prawda? - Liszka zerknęła na alchemiczkę, nagle zmieniając temat. - Dobrze wyposażoną? Słyszałam już o twoich umiejętnościach, ale gdyby razem z nimi przychodził dostatek, to żyłybyśmy w lepszym świecie. Więc?
        Ich rozmowa trwała jeszcze chwilkę, aż ktoś jej nie zakłócił - w sposób niezwykle subtelny, gdyż dopiero zwrócenie przez dwie kobiety uwagi na niewielką istotkę zwisającą do góry nogami na gałęzi jednego z drzew przed nimi sprawiła, że temat nagle się urwał. Leastafis spojrzała na zjawę dziewczynki, czekającą na nich, a ta uśmiechnęła się i zgrabnym ruchem okręciła ciałem, wskakując na gałąź na dwie nogi.
        - Pan Dérigéntirh prosił o przekazanie, że przepisywanie receptury zostało zakończone. Moja kucharska duma zaś kazała przekazać, że danie gotowe, a pan Dérigéntirh czym prędzej rozpoczął posilanie się, więc wnioskuję o najwyższy pośpiech w celu odbicia przynajmniej jednej porcji dla panny Sannayi. Dla panny zaś przekazuję, że koci aniołek śpi spokojnie. W zasadzie coraz spokojniej. Jego stan chyba powoli się poprawia.
        - To w zasadzie niewiele znaczy, ale dobrze, że dodatkowo się nie męczy - stwierdziła liszka.
        - Ohh… - powiedziała cicho Viria. - Tak czy owak, obecność pań w rezydencji jest zalecana. Przybył także posłaniec z ubraniami dla panny Sanayi. To chyba wszystko.
        - W porządku, niedługo będziemy.
        Zjawa zaczęła odmaszerowywać, a kiedy tylko wiatr sprawił, że liście sąsiedniej gałęzi przesłoniły ją, dziewczynka zniknęła.
        - Wygląda na to, że czas na chwilę oddechu lub bezdechu się kończy - stwierdziła Leastafis, obkręcając się i zmieniając kierunek do najbliższego wyjścia. - Swoją drogą, jeżeli znajdziesz tutaj roślinę, której kawałek chciałabyś dla siebie, a który możesz szybko pozyskać, nie wahaj się, kilka minut nie zrobi aż tak wielkiej różnicy.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya słuchała wszystkich wyjaśnień Leastafis z wielkim zainteresowaniem - dowiadywała się naprawdę wielu rzeczy nie tylko o tym ogrodzie, ale nawet o tym państwie - to było niesamowite. Więc skoro liszka chętnie odpowiadała, ona z tego korzystała i pewnie jeszcze długo prowadziłaby to swoje niewinne przesłuchanie, gdyby jej rozmówczyni subtelnie nie kierowała tokiem tego spotkania, zwracając uwagę alchemiczki na konkretne rzeczy, tematy, czy po prostu prowadząc ją w kolejny rejon miasta czy samego ogrodu.

        Sanaya bez ogródek przytaknęła domysłom Leastafis - oczywiście, że wzięła te pytania za sprawdzian, kto na jej miejscu by ich tak nie odebrał? Potencjalny rodzic adopcyjny i właścicielka sierocińca rozmawiający o wychowanku, to nigdy nie są niezobowiązujące rozmowy. Mimo to zaraz się uśmiechnęła, gdy liszka przyznała, że to dla niej bardzo ekonomiczne rozwiązanie - domyśliła się od razu, że coś takiego nie kierowało jej rozmówczynią, bo w końcu ktoś, kto tworzy taki wyspecjalizowany w dość trudnych przypadkach dom dziecka nie myśli w tych kategoriach.
        - Miło mi, dziękuję - odparła, gdy Leastafis jasno przyznała, że dobrze ocenia ją jako potencjalną matkę chłopców i to nie tylko przez to, że Kaonites za taką ją uważa. Gdy jednak temat szybko przeskoczył na wyposażenie jej pracowni, wyraz jej twarzy stał się bardziej neutralny, wręcz profesjonalny.
        - Uważam, że na moje możliwości jest bardzo dobrze wyposażona - przyznała śmiało. - Z tym że od początku przeprowadzam przemiany zgodnie z założeniami starej południowej szkoły, więc sprzęt nie jest dla mnie aż tak ważny jak przepływy energii… Dlatego mieszkam tam gdzie mieszkam i mój dom jest zbudowany tak a nie inaczej: wszystko było podyktowane przepływami magii. Pod pracownią mam źródło, a niedaleko od domu zaś miejsce magicznie jałowe, cała moja działka ma stworzoną mapę energetyczną… No a jeśli chodzi tak konkretnie o wyposażenie to jest dobrze, ale i tak przy tych bardziej skomplikowanych przemianach korzystam ze sprzętu Uniwersytetu w Menaos, całe szczęście mi go udostępniają w ramach grantów. Najgorzej jest tak naprawdę ze składnikami, ale i z tym sobie jakoś radzę… Czasami transmutując to co mam pod ręką - dodała, jakby przyznawała się do zagniatania ciasta brudnymi rękami. W istocie nie było to najlepsze możliwe rozwiązanie, bo gdyby podmiana składników w alchemii była tak prosta i nie niosla ze sobą żadnych konsekwencji, korzystałoby z tego znacznie więcej osób. Tymczasem transmutowane substytuty często niosły ze sobą zupełnie inny ładunek energetyczny i porządnie mieszały w kręgach przemian, czasami doprowadzając do tego, że cały eksperyment należało przearanżować, co niestety nie wiązało się ze stuprocentową pewnością powodzenia…
        - Och, witaj Virio - Sanaya przywitała się ze zjawą z taką swobodą, jakby latami miała do czynienia z tego typu posłańcami, a nie dopiero od kilku godzin. Podobał jej się sposób, w jaki mówiła zwisająca z drzewa nieumarła, co było widać po jej uśmiechu, który poszerzał się z każdym kolejnym słowem. Szczególnie radowały ją wieści o stanie zdrowia Creviego.
        - Dziękuję - odpowiedziała tak po prostu. Riposta Leastafis wbrew pozorom nie popsuła jej humoru, bo była świadoma tego, że klątwa nie cofnie się tylko dzięki temu, że chłopak porządnie wypocznie… Niemniej miło było wiedzieć, że nie cierpiał. Z tą wiedzą wróciła jednak świadomość tego jak napięta teraz panowała sytuacja i jak ważny był pośpiech, więc gdy liszka zarządziła, że wkrótce wrócą, alchemiczka kiwnęła zgodnie z głową - nie zamierzała niczego przedłużać. Jednak propozycja zabrania składników z ogrodu sprawiła, że się zawahała. Oczywiście, że coś by sobie zebrała, ba, całą torbę by zapełniła! Ale jak tu się zdecydować na jedną rzecz, którą mogłaby szybko pozyskać i co więcej przeżyje przenosiny a jednocześnie nie zabije jej przy zbieraniu?
        - Idź dalej, dogonię cię! - oświadczyła nagle, po czym zawróciła i niemal truchtem udała się pod jabłoń, z której owoc niedawno jadła. Ze swojej torby wyjęła najzwyklejszą w świecie chusteczkę i zerwała przez nią jedno jabłko, po czym pieczołowicie je owinęła i schowała. W drugiej kolejności ze swojej torby wyjęła skórzany futerał, w którym nosiła skalpel, pęsetę i szpikulec - sięgnęła po to drugie, by zebrać jeszcze kilka listków z drzewa, które schowała do czystej fiolki. Wracając do Leastafis zatrzymała się jeszcze na chwilę przy jednej orchidei o drobnych, niebiesko-czerwonych kwiatach, które wręcz krzyczały “jesteśmy trujące!”. Znała tę roślinę - jej pręciki zawierały neurotoksynę, której niewielkie ilości miały silne działanie przeciwzapalne, a z łodyżek można było zrobić wiele trucizn, ale i odtrutek. Sanaya zerwała więc niewielką kiść kwiatów, znowu posiłkując się pęsetą, po czym zapakowała ją do słoika na próbki. Gdyby mogła, pewnie zerwałaby jeszcze wiele innych roślin, ale nie zamierzała nadużywać gościnności Leastafis. Szybkim krokiem dogoniła więc liszkę w chwili, gdy ta przekraczała bramę ogrodu.
        - Bardzo dziękuję za to, że mogłam skorzystać z tych zbiorów - odezwała się z ekscytacją, jakby nie zbierała roślin, a miała możliwość wybrania sobie dowolnych kolczyków u najlepszego jubilera w mieście. To wiele dla niej znaczyło. Domyślała się, że Leastafis jest jej przychylna, bo coraz częściej jej oczy świeciły w jej obecności na zielono, za każdym razem wywołując w Sanayi pewną falę ciepła. Z początku bała się tej kobiety, ale teraz widziała, że mogły się dogadać.
        - Idziemy? - upewniła się, a Lestafis przytaknęła, udały się więc z powrotem do jej posiadłości.

        Viria była naprawdę dobrą kucharką, by nie rzec, że wręcz czarodziejką w kuchni. Przez tę godzinę, którą dano jej na przygotowanie posiłku, zdołała przygotować trzydaniowy obiad. I tak na przystawkę na każdym nakryciu czekała wytrawna babeczka z kruchego ciasta napełniona farszem z grzybów leśnych zaprawionych lokalnym winem, a zaraz po niej podano gęstą zupę z buraków podaną z twardym kozim serem. Kaonites był już przy przy głównym daniu, które stanowiła niby prozaiczna pieczeń z selera, przyprawiona jednak z fantazją cząbrem, jałowcem i ziarnami kolendry, którą podano z sosem grzybowym stanowiącym nawiązanie do przystawki, a całość dopełniały drobne kluseczki. Sanaya była pod wielkim wrażeniem umiejętności kulinarnych zjawy i gdyby mogła, pewnie wypytałaby ją o cały proces przygotowania posiłku, o źródło inspiracji i generalne zamiłowanie do kuchni, bo widać było, że wkładała w to wiele pasji.
        - Smacznego, Kaonitesie - przywitała się z jedzącym mężczyzną, gestem zapewniając go, że nie musi sobie przeszkadzać. Zaraz sama się dosiadła i skosztowała babeczki. Wydała z siebie pomruk zadowolenia.
        - O na arkana, przepyszne - skomplementowała, gdy tylko przełknęła. Lecz mimo że atmosfera była z pozoru miła, dało się wyczuć pewne napięcie: gdyby nie tak prozaiczne potrzeby jak zaspokojenie głodu, Sanaya pewnie od progu pytałaby Kaonitesa o recepturę, ale zamierzała dać mu chociaż zjeść w spokoju.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh cały ten czas spędził w gabinecie Leastafis, zajęty pracą nad odtwarzaniem ze wspomnień kolejnych zdań. Pióro skrzypiało na gładkiej fakturze papieru, gdy powstawały kolejne równe rzędy niewielkich, ale eleganckich liter formujące treść receptury. Pomieszczenie było spokojne, a smok, doświadczony w skupianiu się na wymagającej pracy, szybko wpadł w trans pisarski - Sanaya miała okazję wcześniej przekonać się, jak sprawny jest przy robocie papierowej, a to działanie było nieco mniej wymagające. Wobec czego na prawie całą godzinę odpłynął, tracąc na dobre kontakt z rzeczywistością. Dopiero kiedy napisał ostatnie słowo i odłożył pióro, odetchnął głęboko, uświadamiając sobie, jak zdrętwiałe stało się jego ciało. Przeciągnął się i przetarł oczy, jednocześnie pomagając sobie magią; takie jej wykorzystanie sprawiło, że poczuł głód, ale na całe szczęście szykował się już dla niego posiłek. W zasadzie przez ten czas powinien…
        - Posiłek gotowy - zaćwierkała zjawa, która wynurzyła się znad jego ramienia, zerkając ciekawsko na stos zapisanych kartek, lewitując w powietrzu przy tym.
        - Dziękuję, jak zawsze jesteś nad wyraz pracowita.
        Zjawa zagwizdała pod ustami melodyjkę, po czym zanurkowała w podłodze; Dérigéntirh zgarnął stos kilkunastu kartek, wyrównał je, a następnie związał razem przy pomocy odpowiednich otworów w rogach i ukrył w torbie. Mógł się przeteleportować na dół, ale wolał nie ryzykować robienia tego na pusty żołądek, więc się przeszedł, a gdy dotarł do jadalni, tam już czekał na niego przygotowany posiłek, odpowiednio obszerny jak na dzieło Virii przystało. Czym prędzej więc zaczął zajadać z apetytem. Niedługo potem pojawiła się Sanayą, którą smok przywitał z uśmiechem.
        - Dziękuję, i tobie także.
        - Smacznego – powiedziała Leastafis dziwnym tonem, stojąc za nimi i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Dérigéntirh sięgnął do torby i dotknął złączonych kartek, ale nie zdążył ich wyjąć, bo wcześniej alchemiczka skosztowała babeczki, a jej zachwyt nie pozostał bez odpowiedzi. Talerz, na którym wcześniej znajdował się przysmak, uniósł się nieco, a pod nim wyłoniła się głowa uśmiechniętej zjawy wyrastająca z nakrycia stołu.
        - Och, bardzo miło to słyszeć! - powiedziała z radością.
        - Viria, musisz mieć sporo czasu wolnego – mruknęła Leastafis.
        - W zaaaaasadzie jestem tu po to, aby poinformować... - Głowa zjawy zanurkowała w obrusie, a talerz bezpiecznie na niego opadł, podczas gdy Viria wynurzyła się z podłogi tuż przed liszką. - Przyszła dostawa ubrania, strój na ekspedycję, odebrałam, uiściłam zapłatę i umieściłam w garderobie, gdzie tylko czeka, aż ktoś w niego skoczy!
        - Świetnie, zaprowadzisz panią Tai do garderoby, jak tylko skończy posiłek – orzekła liszka, po czym przeniosła spojrzenie na smoka. - A ty lepiej szykuj się do teleportacji. Dokąd właściwie się wybieracie?
        - Góry Druidów – odparł smok, po czym wyjął kartki, a następnie zerknął na alchemiczkę. Zapisane strony opuściły jego dłoń i uniosły się w powietrzu, po czym poszybowały tuż nad stół, unosząc się przed Sanayą – odpowiednio daleko, aby nie istniało ryzyko, że zostaną pobrudzone przez jedzenie, ale i odpowiednio blisko, aby alchemiczka nie miała trudności z rozczytaniem się. Jednocześnie plik papieru wisiał w taki sposób, że możliwe było bezproblemowe przewracanie kolejnych kartek. W recepturze brakowało na początku listy składników, co było bezpośrednią konsekwencją kształtu oryginału. W ramach rekompensaty za to Dérigéntirh podkreślił nazwy wszystkich składników, które pojawiały się na bieżąco w przepisie. - Wiem, że posiłek nie jest najlepszą porą, ale chciałbym wyruszyć jak najszybciej, a sama receptura powinna tutaj zostać. Leastafis niewątpliwie będzie musiała przesunąć kilka niewielkich gór złota, aby ściągnąć wszystkie potrzebne składniki.
        - Raczej powiedziałbym garstek – mruknęła Leastafis. - Absurdalnie drogie składniki i tak zdobędzie wasza dwójka, więc moja praca ogranicza się do roboty papierkowej. Swoją drogą, pokazałam pani Tai ogród...
        Dalsza rozmowa przerodziła się w dyskusję na temat związany z tym, gdzie były i osobami, które odwiedziły. Dérigéntirh skupiał się głównie na rozmowie z liszką, chcąc dać spokojniej zjeść Sanayi i przejrzeć recepturę, jednak co jakiś czas siłą rzeczy była także wplątywana w dyskusję, ale nie na więcej niż zdanie czy dwa. Po tym, jak smok dowiedział się, co zabrała alchemiczka z ogrodu, uniósł brwi, spojrzał na nią, po czym powiedział: „Interesująca decyzja. Zalecam jednak na czas naszych podróży zostawić je tutaj, a przynajmniej to jabłko. Chcę zasięgnąć pomocy kogoś, u kogo jego widok może wywołać wichry nie najprzyjemniejszych emocji.” Temat w końcu się wyczerpał, więc smok razem z nieumarłą zaczęli rozmawiać na tematy sobie tylko znane, używając wielu imion i nazw, które alchemiczka nie mogła znać. Tymczasem Viria wsunęła się dyskretnie na krzesło obok Sanayi i podpierając policzek na dłoni, obserwowała ją z przyjaznym uśmiechem. Kiedy kobieta w końcu skończyła jeść, zjawa klasnęła i z okrzykiem „do garderoby!” chwyciła dłoń alchemiczki. Dotyk śmierci mocno kontrastował z radosnym usposobieniem służki, która teraz odciągała Sanayę od stołu, deliatnie, ale z pewnością siebie.
        - Znaki na niebie i ziemi wskazują, że stałaś się teraz jeńcem naszej małej zjawy – mruknął do niej żartobliwie smok, zgarniając jednocześnie kartki. - Nie panikuj, graj na zwłokę, a przybędziemy ci na ratunek wkrótce.
        Niedługo potem Viria i Sanaya opuściły pokój – zjawa szła w nietypowy sposób, unosząc na zmianę nogę i odpychając się drugą, przez co wyglądała, jakby ślizgała się po podłodze, przez cały czas w tyle trzymając dłoń gościa.
        - Garderoba jest niedaleko – powiedziała, zerkając za ramię. - Muszę przyznać, że radzi sobie pani bardzo dobrze z sytuacją. Większość wrzuconych w ciemną wodę miasta z reguły reaguje... opornie. A pani jest w budynku pełnym ożywieńców, mija ich pani co chwilę, a zachowuje się, jakby ich nie było. Podziwiam odwagę! Nawet mnie oni przerażali przez jakiś czas. No i jest pani bardzo odważna też dlatego, że jest gotowa tyle zrobić. Nie jest pani wojowniczką, wiele ich widziałam. Będzie z panią co prawda złoty pan, ale większość ludzi nie ma takiego zaufania. Musi pani naprawdę zależeć na kocim aniołku, prawda?
        Garderoba rzeczywiście znajdowała się niedaleko, choć musiały wejść na pierwsze piętro, gdzie zjawa następnie zaprowadziła ją do garderoby – była całkiem spora, wypełniona ubraniami, spośród zaskakująco wiele, choć krojone dla kobiety, wydawały się bardziej odpowiednie kulturowo dla mężczyzn – znajdujący się na manekinie w kształcie torsu strój dla Sanayi nie wyróżniał się wcale aż tak bardzo. Mimo to sukni także tutaj nie brakowało, ale były skromniejsze, niż można by oczekiwać po osobie takiej majętności. Zjawa posawiła Sanayę przed nim, po czym uniosłą się zza jej plecami.
        - Jak pewnie pani widzi, nie jest to główna garderoba mojej pani, ona preferuje... ciemniejsze barwy. I nieco inny styl. To miejsce należało... do kogoś innego. Stare dzieje. Ale bywa wciąż użyteczne. - Po powiedzeniu tego dłonie zjawy sięgnęły do zapięć góry stroju alchemiczki i zaczęły je rozpinać, aby ją rozebrać; przyzwyczajona do pewnego stylu zjawa nie pomyślała nawet, aby zapytać Sanayę, czy chce, aby to ona zajęła się przebraniem jej, zakładając z góry, że taka jest jej powinność.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya lekko podskoczyła, gdy talerzyk przed nią nagle się podniósł. Odruchowo odsunęła od siebie rękę z babeczką, by ta nie ucierpiała, a drugą ręką sięgnęła po naczynie, by uchronić je przed upadkiem. Zamarła na chwilę w tej karykaturalnej pozie, po czym rozluźniła się, skończyła przełykać to co miała w ustach i zabrała ręce. Uśmiechnęła się do Virii.
        - Musisz mi kiedyś opowiedzieć jak robisz ciasto - zwróciła się do niej jak to kucharka pasjonatka do drugiej pasjonatki, bo była przekonana, że właśnie z kimś takim miała do czynienia. To dało się poznać po tym, jak swobodnie połączyła bardzo lokalne smaki Maurii z bardziej światowymi wpływami. Ciekawe czy w domu Leastafis miał kto to docenić? No oczywiście poza Kaonitesem - Sanaya myślała raczej o gościach magini, bo pewnie niewielu z nich spożywało jeszcze pokarm. Lisze, wampiry, upiory… O rany, gdzie ona była? I to tak jedząc sobie babeczkę w miłej atmosferze.

        Gdy temat zszedł na zbliżającą się podróż, Sanaya zaraz się podniosła i z wielkim napięciem słuchała wymiany zdań między Leą i Kaonitesem. Na razie tylko zapamiętywała, ale była gotowa wtrącić się w każdym momencie - nawet przełknęła i już nie wkładała przez moment nic do ust. Kolejny kęs wzięła jednak gdy białowłosy elf pokazał jej kartkę z recepturą. Machinalnie poruszała uzbrojonymi w sztućce rękami i przeglądała spis, nie czytając go dokładnie a jedynie przebiegając wzrokiem.
        - Góry Druidów? - upewniła się gdy przełknęła, wyobrażając sobie na jakie odległości się tego dnia przemieszczali i na jakie być może jeszcze się przeniosą, skoro mają szukać tylu składników. Zaraz wzięła kolejny kęs i po odłożeniu sztućców przekartkowała stworzony przez Kaonitesa opis. Wpadło jej w oko kilka składników: palona sól, woda z Szarych Bagien, złoto… Sporo klasyków, ale też na pewno jakieś cymesy, których jeszcze nie wyłapała… I nie miała już ku temu okazji, gdyż nie było czasu na czytanie tylu stron tekstu. Musiała zaufać elfowi i dowiadywać się wszystkiego w trakcie. A póki co musiała skończyć jeść, by mieć energię do drogi no i w końcu móc skoczyć się przebrać.
        - Czym doprawiłaś zupę? - zapytała siedzącą obok niej Virię jakby nigdy nic, a gdy zjawa opowiadała jej o swoich sekretnych przyprawach (prażona gorczyca), ona zabrała się już za drugie danie. Co jakiś czas subtelnie podpytywała albo komplementowała autorkę tego posiłku, bo naprawdę jej smakowało, a przy tym nie opóźniała zanadto zakończenia obiadu. Kolacji. Niech to, nawet nie wiedziała jaka była pora dnia.
        Uwaga Sanayi przeniosła się ponownie na Kaonitesa i Leastafis, gdy temat ich rozmowy nawiązał do wizyty w egzotycznym ogrodzie. Poczuła się troszkę jakby zrobiła coś nieodpowiedniego zabierając stamtąd to naznaczonego śmiercią jabłko, ale przecież jej przewodniczka powiedziała, że może wziąć co chce… Niech to, może powinna się dwa razy upewnić.
        - Oczywiście, zostawię - przyznała jednak ulegle, gdy elf kazał jej zostawić zdobyte skarby w posiadłości przed wyruszeniem w drogę. Nawet nie dopytywała o kogo chodzi i skąd to oburzenie, bo nie było na to czasu. Szybko skończyła jeść i zaraz została porwana przez Virię. Spojrzała bezradnie na Kaonitesa, lecz on nie pospieszył jej na ratunek.

        - Virio, mogę zadać ci osobiste pytanie? - upewniła się. - Skąd pochodzisz? Często robisz taki ruch, jakbyś jeździła na łyżwach, jesteś z jakiś zimnych rejonów?
        Tak, bo nie ma oczywiście niczego osobliwego w tym, by pytać zjawę o jej korzenie i tak swobodnie nawiązywać do jej poprzedniego życia. Nie wiadomo czy taka swoboda alchemiczki była przez jej rozmówców mile widziana - bo traktowała ich “normalnie” - czy też postrzegana jako brak wychowania. Póki co jednak nie narobiła sobie tym wrogów i chyba również w tym przypadku mogła być w miarę bezpieczna.
        - Tak, bardzo mi na nim zależy - przyznała, gdy Viria zapytała o podstawy jej odwagi. - I… chyba po prostu działam pod wpływem impulsu i nie dociera do mnie gdzie jestem i co mnie otacza? Tak mi się wydaje. Bo naprawdę sama jestem zdziwiona, że jeszcze nie uciekłam z krzykiem. Lisz uszył dla mnie ubrania a wampir sprzedał wisiorek, kiedy to do mnie dotrze to chyba osiwieję! Ale całe szczęście i tak nie będzie tego widać - zastrzegła szybko, poprawiając przy tym swoje rozwichrzone włosy.
        - O właśnie, skoro o Crevim mowa… - zmieniła nagle temat, sięgając do swojej torby. - Będziesz przy nim siedzieć jak nas nie będzie? Kupiłam mu parę rzeczy i jakbyś mogła mu je przekazać gdyby się obudził by wiedział, że ktoś o nim myśli…
        San wydobyła z torby wszystkie prezenty jakie były przeznaczone dla starszego z braci i aż sama była lekko zaskoczona ile tego było. A ponieważ Viria nie miała gdzie tego dać, alchemiczka przeprosiła ją, mruknęła “może później” i wszystko schowała z powrotem, ale pamiętając, by jednak złożyć prezenty na ręce zjawy.
        Tak miło gawędząc jak stare koleżanki dotarły do garderoby. Sanaya przyjrzała się pomieszczeniu z wielką fascynacją - raj. Tyle ubrań, taka przestrzeń! Bardzo jej się to podobało. A jej nowa kreacja również jej się podobała. Lisz wykonał kawał dobrej roboty sprawiając, że nowe ubrania San były praktyczne i bardzo ładne. Dostała między innymi spodnie podobne krojem do tych, które nosiła na co dzień - wąskie, o niskim stanie, ale nie krępujące ruchów i co więcej wyposażone w bardzo praktyczne kieszenie na udach i przeszycia na kolanach. Kurtka była równie praktyczna - zakrywała biodra, więc alchemiczce nie groziło, że zmarznie, ale krawiec nie odpuścił swojej artystycznej wizji i dodał baskinkę, która dodawała San bioder, którymi ta nie mogła się pochwalić. Do tego tunika, kamizelka z obszernymi kieszeniami - wszystko tak, by można było ubrać się na cebulkę, by było wygodnie i praktycznie, ale nadal ładnie. No i kolory zostały dobrane naprawdę świetnie. Dominował brąz, ale miejscami przecinała go jakaś błękitna albo turkusowa tasiemka, podszewka czy łata. Praktycznie i z gustem - ideał.
        - Najlepszy krawiec po tej stronie Gór Dasso, słowo honoru - pochwaliła Sanaya z nieskrywanym zachwytem.
        Z początku gdy Viria zabrała się za rozbieranie alchemiczki ta była tym tak zszokowana, że na moment zamarła. Zaraz jednak przytrzymała swoją bluzkę przy biuście i delikatnie się wyrwała.
        - Ekhm… Wiem, że pewnie jesteś do tego przyzwyczajona, ale ja nie. Lepiej sama to zrobię, tak będzie szybciej - usprawiedliwiła się z przepraszającym uśmiechem. - Możesz mi przygotowywać te ubrania i zdejmować je z manekina na bieżąco - zaproponowała, już śmiało zabierając się za samodzielne zdejmowanie ubrań.
        - A… czyja to była wcześniej garderoba? - zagaiła ostrożnie, przysiadając na jednej z przeznaczonych do tego puf. - Podoba mi się styl tych ubrań. Może to kreacje Leastafis sprzed przemiany? - podsunęła, bo naprawdę nie miała problemu mówić o takich rzeczach.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości